20-11-2018, 07:22 | #131 | |
Reputacja: 1 | Gabrielle zupełnie zajęła miejsce przy niewielkim stoliku znajdującym się w pokoju Johna i zabrała się za sporządzanie listu do Lapointe’a. Ostatnio edytowane przez Aiko : 21-11-2018 o 14:30. | |
24-11-2018, 03:34 | #132 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 39 Czas: 1940.III.11; pn; godz. 13:30 Miejsce: południowa Norwegia; Rjukan; miasto, hotel “Admini” Warunki: południe, ciepłe, suche, wnętrze restauracji ag.ter Baumont (Hepburn) Nowy dzień i nowy tydzień okazał się być zaskakująco ciepły, pogodny i słoneczny. W ten poniedziałkowe południe było tak ciepło, że można było śmiało chodzić na krótki rękaw i ludzie na ulicy śmiało z tej możliwości korzystali. Był też poniedziałek czyli dzień roboczy. Miasteczko zaczęło pulsować swoim codziennym rytmem dnia roboczego. Więc po porannej fali śpieszącej do swojej pracy południe było dość spokojne, leniwe i pustawe. Zanim popołudniu znów większość masy ludzkiej nie zacznie kończyć swoich zajęć i wracać do domów. W takiej scenerii para agentów mogła poczuć się jak para turystów na zagranicznej wycieczce korzystająca z uroku hoteli, restauracji i pięknej pogody bez tego codziennego obciążenia pracą. Gdy Gabrielle ponownie ujrzała rodaka wyglądał on na równie obitego jak i ona czy jej podwładny. Niemniej chociaż świeże szwy i plastry widoczne na twarzy nieco go szpeciły, w ruchy wdarła się pewna sztywność ruchu to jednak znowuż dwójka agentów wyglądała, czuła i zachowywała się podobnie. Co by nie mówić, wczoraj ci Niemcy, zanim odpuścili, to spuścili całej trójce niezły łomot. Sama wyglądała jak ofiara napaści albo przemocy domowej i nawet doskonały makijaż nie mógł tego zamaskować. Co najwyżej nieco pomniejszyć te wrażenie. A jednak Francuz, chociaż nie był już pierwszej młodości, zachował pogodę ducha. I jak się zorientowała Francuzka, udająca francusko języczną Kanadyjkę, to udało mu się wzbudzać sympatię i współczucie obsługi która się zajmowała ich stolikiem. Francuz powitał ją przy stoliku jaki wybrał. A wybrał bardzo sprytnie. Bo tym razem siedzieli w głębi sali mając wgląd na drzwi wejściowe i okno. Tym razem, w ten pogodny dzień, to wewnątrz pomieszczenia było ciemniej niż na słonecznym zewnątrz. Ale nie na tyle by świecić światło więc sami mieli całkiem przyzwoity wgląd na podejście od frontu i ulicę stamtąd ich pewnie było widać słabo lub wcale. To zaś znaczyło, że także John który został na zewnątrz również pewnie ma tego typu perspektywę. - Naprawdę ubolewam madame, że doszło wczoraj do tego godnego pożałowania incydentu. - monsieur Lapointe był czarujący i szarmancki jak zwykle. Wydawał się zatroskany stanem zdrowia pozostałej dwójki zagranicznych gości, tak i panną Hepburn jak i panem Lloyd’em. Wczoraj wieczorem zawieziono go do szpitala a potem na komisariat. Policjanci powiedzieli mu, że z gośćmi zza oceanu rozmowy jeszcze trwają a był zbyt wykończony by na nich czekać więc wrócił do swojego hotelu i zasnął jak kamień. Gabrielle miała okazję go słuchać i obserwować. Słyszała z ust Francuza coś co wieczorem słyszała i od norweskich policjantów. Miała wrażenie, że albo Lapointe mówi prawdę albo tak umiejętnie manipuluje faktami, że nie była w stanie tego wyłapać jakichś błędów logicznych czy w zachowaniu. Wydawał się naprawdę martwić o nią lub o nich i współczuł za to co wczoraj razem musieli przejść. - I bardzo przepraszam za swoje zachowanie wczoraj. To ten mój francuski temperament. Nie miałem okazji wam podziękować za waszą bohaterskie wsparcie. A ty Christine walczyłaś jak prawdziwa lwica. Naprawdę robiło to wrażenie. Naturalnie monsieur Lloyd również stawał bardzo dzielnie, proszę mu to przekazać. - mężczyzna wydawał się zachwycony postawą swoich wczorajszych sojuszników no ale zwłaszcza “Kanadyjki” jaka walczyła tuż obok niego no i w końcu była kobietą czyli tradycyjnie należała do tej słabszej płci. - Aż nie mogę, nie zapytać gdzie się wyuczyłaś tak wyśmienitego poziomu samoobrony przed napaścią. No i ten hart ducha. Niezwykle rzadka kombinacja dla kobiety w tak młodym wieku. - zapytał z sympatycznym uśmiechem mężczyzna który wydawał się być zafascynowany swoją towarzyszką. Gdzieś nieco później ponarzekał na tutejszą policję która jak się okazała jemu też postawiła szlaban na opuszczanie miasta jak i pozostałej dwójce uczestników zajścia w restauracji. - No ale ja ciąglę gadam i gadam jak jakaś gaduła! - roześmiał się nagle machając beztrosko ręką jakby dopiero się zorientował w tej gafie. - Ale na pewno Christine skoro chciałaś się ze mną spotkać to na pewno masz mi coś ciekawego do powiedzenia. - oparł się o oparcie sięgnął po filiżankę kawy czekając na to co powie jego rozmówczyni. Czas: 1940.III.11; pn; godz. 13:30 Miejsce: południowa Norwegia; Rjukan; miasto, hotel “Admini” Warunki: południe, ciepła, słoneczna ulica ag Wainwright (Lloyd) Plan aby udać się do hotelu w którym wedle informacji zdobytych wieczorem na komisariacie przez Gabrielle mieli się udać dał się wykonać całkiem nieźle. Sam hotel odnaleźli bez kłopotów.Ale o pogoda sprawiła im psikusa. Było ciepło, pogodnie i słonecznie jak w środku lata. I to w kraju położonym o wiele bardziej na południe niż Norwegia. Ludzie wydawali się być zachwyceni tym nagłym prezentem od losu. Wreszcie jakaś przyjemna odmiana! A jednak to nieoczekiwanie nieco skomplikowało sytuację. Przynajmniej w ukrywaniu czegoś, na przykład noża myśliwskiego, pod marynarką. To znaczy dało się oczywiście go ukryć tak samo jak wczoraj. Ale w ten gorący dzień panowie albo chodzili w samych koszulach, albo zdejmowali marynarki albo chociaż mieli je maksymalnie rozsunięte. Facet w zapiętej marynarce rzucał się w oczy. Przynajmniej Johnowi albo jakiemukolwiek innemu agentowi, detektywowi czy nawet policjantowi. Drugi, jeszcze większy psikus Brytyjczykowi sprawiła i pogoda i Gabrielle pospołu z Lapointem. A mianowicie światło słonecznie skutecznie odbijało się w szybie wystaw i innych okien tak, że przypominały bardziej lustro niż szyby. A jak już coś było widać to co najwyżej pierwsze stoliki jakie były tuż przy szybie. A tam widocznie para Francuzów nie usiadła więc ledwo jego szefowa weszła do restauracji hotelowej i już John stracił ją z oczu. Tak naprawdę nie miał pojęcia co się dzieje wewnątrz budynku. No i problemem był na swój sposób sam John. Czyli solidnie obity i posiniaczony mężczyzna co w naturalny sposób zwracało uwagę. Zupełnie jakby się był niedawno. Po odpoczynku w nocy jego organizm nabrał nieco sił ale chociaż już nie chodził zesztywniały jak wczoraj to nadal siniaki, plastry i opatrunki wyróżniały go z tłumu przechodniów. Na razie jednak nie dostrzegł niczego podejrzanego. Żadnych ogonów, włóczących się obserwatorów, zaparkowanych pojazdów czy smutnych panów w długich płaszczach. Z zewnątrz miał przyzwoity punkt widokowy na całą ulicę więc podobnie jak wczoraj, miał pewnie okazję dostrzec niebezpieczeństwo na czas. Z drugiej w przeciwieństwie do wczoraj, nie widział co się dzieje z Gabrielle i Lapointem ani w większości budynku więc gdyby coś tam się działo bez krzyków i hałasów to miało sporo szanse mu umknąć.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
29-11-2018, 22:43 | #133 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | John obudził się w wyśmienitym humorze... choć nie mógł powiedzieć, aby faktycznie przespał większość minionej nocy. Jak się okazało, wspólna kąpiel zaproponowana przez Gabrielle była tylko przerywnikiem przed kolejnymi gorącymi atrakcjami, jakie namiętna Francuzka miała w planach wobec Johna, więc kiedy dwójka agentów faktycznie zasnęła, do świtu pozostało już niezbyt wiele czasu. Tym niemniej kombinacja wysiłków uczynionych przez personel norweskiego szpitala oraz czułego kobiecego dotyku zdziałała cuda - John dawno nie czuł się tak dobrze, jak tego ranka. Na śniadaniu w hotelu tryskał humorem, racząc Gabrielle zabawnymi historyjkami z czasów swojej młodości, które dziewczyna kwitowała perlistym śmiechem. Humor Brytyjczyka poprawiła również druga okoliczność. W recepcji hotelu czekała na agentów wiadomość, że monsieur Lapointe z przyjemnością spotka się tego popołudnia z piękną Francuzką w restauracji hotelu Admini, aby omówić "wspólne sprawy". Zanosiło się zatem na kolejne, oby tym razem lepsze, otwarcie w stosunkach pomiędzy panem Lapointe i dwójką agentów. W całej tej sprawie Johnowi nie dawała spokoju tylko jedna kwestia: gdzie są Niemcy i co zamierzają. Cóż, para agentów Spectry omówiła temat dość szczegółowo między sobą i przynajmniej mieli zarys planu. Gabrielle miała spotkać się z Lapointe'em i namówić go na współpracę przy ewakuacji zapasu ciężkiej wody z Norwegii oraz podzielenie się dostawą, John natomiast - tak jak sam się zaoferował - miał ubezpieczać teren i podnieść alarm w razie jakichkolwiek podejrzanych wydarzeń, szczególnie pojawienia się w pobliżu kreatur znanych mu już z brutalnych wydarzeń wczorajszego wieczoru. Taksówka podwiozła Gabrielle i Johna do centrum Rjukan, skąd do hotelu Admini było kilka minut marszu wzdłuż malowniczej, obsadzonej drzewami drogi. Spacerując między drzewami, rzucającymi długie, rozczapierzone cienie na chodnik, agenci wyglądali jak młode małżeństwo, które wybrało się na popołudniowy spacer. Idealny kamuflaż psuły tylko widoczne na ich twarzach siniaki i plastry, pamiątki po wczorajszej ciężkiej przeprawie. Nóż myśliwski, który tak dobrze przysłużył się Johnowi poprzedniego dnia i bez którego John nie wyobrażał sobie stawienia czoła Niemcom jeszcze raz, spoczywał w wewnętrznej kieszeni marynarki przerzuconej przez ramię brytyjskiego agenta. O ile ktoś nie przyjrzałby się bardzo uważnie, w jaki sposób marynarka układa się na zagiętym ramieniu Johna, z pewnością nie byłby w stanie odgadnąć, że w jej wewnętrznej kieszeni spoczywa jakiś przedmiot... a szczególnie że jest to nóż. Agenci doszli do hotelu i zatrzymali się tuż przed schodami. - Gotowa? - spytał John, patrząc na Gabrielle. Francuzka odwzajemniła spojrzenie, patrząc Brytyjczykowi prosto w oczy. - Życz mi szczęścia. - Zawsze i wszędzie - zapewnił ją John, muskając ustami jej policzek. - Uważaj na siebie. Będę w pobliżu. Gabrielle odwzajemniła buziaka, po czym wbiegła na schody, tuż przed wejściem posyłając Johnowi ostatnie, powłóczyste spojrzenie. John patrzył, dopóki Francuzka nie zniknęła w drzwiach hotelu. Następnie odczekał chwilę, wszedł na chwilę do hotelowego przedsionka, wziął gazetę ze stolika dla gości, po czym zajął miejsce na ławce przed hotelem i, udając pogrążonego w lekturze, począł pilnie obserwować okolicę. |
30-11-2018, 15:21 | #134 |
Reputacja: 1 | To był tak dobry poranek. Gabrielle obudziła się leżąc głową na piersi swojego podopiecznego. Ciepłej, delikatnie poruszającej się przy każdym oddechu. Podniosła się i spojrzała na niego z góry, odgarniając kosmyk włosów, który opadł na jej twarz. I pomyśleć, że już był ranek. Niebawem… niebawem będzie musiała się ogarnąć i przygotować na spotkanie z Lapointe, ale nie chciała się jeszcze wyrywać z tej sielanki. Powoli położyła się na mężczyźnie pozwalając by jej piersi oparły się o męski tors i delikatnie zaczęła całować brytyjczyka, skubiąc raz po raz jego wargi. Jeszcze jeden raz.. Powinni się spokojnie wyrobić. Jeśli tylko go obudzi. |
04-12-2018, 10:08 | #135 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 40 Czas: 1940.III.11; pn; godz. 15:30 Miejsce: południowa Norwegia; Rjukan; miasto, hotel “Krokan” Warunki: popołudnie, ciepłe, suche, wnętrze pokoju ag.ter Baumont (Hepburn), ag Wainwright (Lloyd) - Interesujące jest to co mówisz. - rzekł po chwili zastanowienia poobijany Francuz do poobijanej Francuzki gdy oboje siedzieli przy stoliku w trzewiach hotelowej restauracji. Bawił się kieliszkiem obracając ciemny płyn wewnątrz obserwując jak się porusza gdy zastanawiał się nad odpowiedzią. Rozmawiali jeszcze dłuższą chwilę. Francuz wydawał się być po szarmancku skromny mówiąc, że tylko bronił honoru Francji której to jest dumnym obywatelem i pokornym sługą. Pannę Hepburn traktował jak prawdziwą damę i wydawał się być nią zauroczony i zafascynowany. Ale jednak gdzieś między wierszami Gabrielle wyczuła aluzję, że monsieur Lapointe ma wątpliwości kto z zaoceanicznej dwójki jest właściwym szefem. No i strasznie ciekawiła go dzielna, młoda kobieta która okazała się takimi wszechstronnym wyszkoleniem. Zażartował nawet, że jest nie tylko sekretarką ale chyba i ochroniarzem Mr. Lloyd’a. Ale ostatecznie nie to stało się głównym tematem rozmowy. Francuz postanowił zaryzykować i zgodzić się na współpracę z dwójką zza oceanu aby uniknąć ryzyka, że jego bezcenny ładunek, w całości czy w części zostanie przejęty przez tych podstępnych boshów. Postawił sprawę w następujący sposób. Dwójka zza oceanu pomoże mu przetransportować bezcenny ładunek do siedziby jego firmy. Czyli do Paryża. Jeśli się to uda wówczas Francuz był skłonny przekazać im w ramach zapłaty “małą próbkę” czyli jeden z bezcennych kanistrów. Zamierzał opuścić to malowniczo położone w dolinie norweskie miasteczko jutro rano. Wracająca do własnego hotelu dwójka agentów Spectry mogła na własnej skórze przekonać się o “znormalnieniu” norweskiej pogody. Co prawda było nadal słonecznie ale wyraźnie się ochłodziło i przebywanie na zewnątrz na krótki rękaw było już zdecydowanie nieprzyjemne. Mieli okazję zdać sobie relację z własnych obserwacji i rozmowy. John siedząc przy stolikach na zewnątrz był widoczny z wnętrza. Przynajmniej gdy Francuz i Francuzka już wstali żegnając się i monseniur Lapointe odprowadził ”Kanadyjkę” do holu gdzie się rozdzielili. Ona wyszła na zewnątrz a on wrócił do wnętrza hotelu. Jeśli zauważył Johna to nie dał po sobie nic poznać. John zaś na pewno nie zauważył ani jego, ani swojej szefowej bo przez te słoneczne refleksy w szybach dostrzegł Gabrielle dopiero gdy zjawiła się w drzwiach wejściowych. Co się działo wewnątrz nie miał pojęcia. Ale na zewnątrz tym razem było tak spokojnie, że aż nudno. Nikt z gości czy przechodniów jakoś mu nie pasował na obserwującego wejście do hotelu agenta. Nie doczekał się żadnej napaści ani prób ataku na niego czy rozmawiającej wewnątrz hotelu dwójki. Za to zaliczył sporo zaintrygowanych spojrzeń gdyż jego obita i posiniaczona twarz przykuwała spojrzenia. Nikt jednak nie był aż tak ciekawski aby pytać. Gabrielle zaś z rozmowy wyniosła wrażenie, że Francuz podejrzewa, że są jakimiś agentami działającymi pod przykrywką. Nie powiedział tego wprost ale tak wynikało z toku przeprowadzonej rozmowy. Mógł się nawet domyślać, że zwykle rozmawia z nią a nie z Johnem nie z powodu różnicy charakterów obydwu panów ale właśnie dlatego, że ona jest bardziej władna w hierarchii niż Brytyjczyk który wedle legendy był jej szefem. Nawet sprawność jej samoobrony jaką ona i on zareperezentowali wczoraj w restauracji, to, że w ogóle oboje tam byli chociaż umówił się tylko z nią a od poczty do restauracji było trochę spaceru więc “Mr. Lloyd” musiałby iść za nimi również było co najmniej zastanawiającym zachowaniem. Bo szansa, że akurat był przypadkiem w odpowiednim miejscu i czasie by włączyć się do akcji z napastnikami była dość mikra. Więc chociaż nic z tych detali nie powiedział wprost to widocznie to co mówił, to czego nie mówił, jak nie indagował już dla kogo naprawdę pracują mówiło Francuzce, że jej rodak widocznie nie pytał już o to o co miał wyrobione zdanie albo uznał, że nie uzyska szczerej odpowiedzi w tak bezpośredni sposób. W każdym razie jutro rano zamierzał opuścić te malownicze miasteczko razem z całym ładunkiem ciężkiej wody.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
09-12-2018, 00:33 | #136 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Po spotkaniu z Lapointe'em - omawianie planów (by Aiko & Lou)
|
09-12-2018, 18:13 | #137 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 41 Czas: 1940.III.13; śr; godz. 21:15 Miejsce: północna Francja; Paryż; miasto, wnętrze taksówki Warunki: wieczór, chłodne, suche, wnętrze pojazdu ag.ter Baumont (Hepburn), ag Wainwright (Lloyd) Cała doba w drodze. Nawet więcej. Z półtorej. Przez pół kontynentu. Różnymi środkami transportu, morzem, lądem i powietrzem. Najpierw we wtorek rano, gdy było jeszcze ciemno i złapał przymrozek, taksówka z hotelu na dworzec. Pełnię dnia powitali już odjeżdżając pociągiem z Rjukan do Oslo. Dotarli tam późnym porankiem lub wczesnym przedpołudniem, zależy jak liczyć. Potem znów taksówką. Tym razem z dworca na lotnisko Fornebu, te same gdzie trójka agentów Spectry lądowała kilka dni temu. Z godzinę czekania na lotnisku i w prawie samo wtorkowe, pochmurne południe start Fokkerem norweskich linii lotniczych. O dziwo pochmurne, norweskie niebo opuszczali w kierunku zachodnim, ku Morzu Północnemu i Szkocji a nie na południe ku Francji i Paryżowi. W Edynburgu lądowali tuż przed zmierzchem. I też było chłodno, wilgotno i pochmurno zupełnie jakby klimatycznie ta sama kraina rozciągała się po obu stronach morza. Potem nocnym pociągiem przez cały wyspiarski kraj aż do krańca nocy i wyspy nad Kanałem. Do Portsmouth. Gdzie dojechali gdy z nieba zaczynała już znikać noc ale na ziemi jeszcze było ciemno. Ze dwie godziny czekania na kurs przez Kanał i potem na statek. Większość środy spędzili właśnie na pokładzie pasażersko - towarowego frachtowca. Do francuskiego portu w Caen zawinęli gdy dzień miał się już ku końcowi. Potem kolejna taksówka, tym razem z portu na dworzec i bilety na kurs do Paryża. Na dworzec wjechali około 21 gdy nad światem zapanowała kolejna noc. To tak w największym skrócie. Okazało się, że jeszcze w Norwegii bez kłopotów zjechali się z jednego hotelu na jeden dworzec. Razem, we trójkę, siedzieli w jednym przedziale aż do podróży dworca w Oslo. Razem też pojechali taksówką zaraz za wynajętym pickupem który wiózł bezcenny ładunek. Łącznie w końcu był to zbyt wielki i nieporęczny cieżar aby wieźć do w mniejszym pojeździe. Na lotnisku musieli czekać całą godzinę, razem z resztą pasażerów. Mieli lecieć do Paryża ale monseniur Lapointe prawie w ostatniej chwili wręczył im bilety na lot do Edynburga który startował kwadrans później. Było z tym torchę zamieszania ale jednak gdy już wsiedli do norweskiego Fokkera na kilkanaście miejsc to wystartowali bez przeszkód. Przez prawie bite 5 godzin lecieli ponad chmurami mając pod sobą ponurą, stalową, taflę morza które nawet z tej wysokości wyglądało na zimne i odpychające. Tylko na początku lecieli nad skrawkami lądu Norwegii a potem pod koniec widzieli już szkocki ląd. Lądowanie obyło się bez kłopotów. Musieli przejechać taksówkami z lotniska na dworzec. Znowu dwoma bo w jednym były bezcenne kanistry a w wygodniejszej osobówce oni sami. Lądowali w krainie wojny. Zaciemnienie znów nie dało o sobie zapomnieć. Przypomniało, że kraj jest w stanie wojny. Im bardziej dzień odchodził w niebyt i tym mocniej każdy kwadrans nocy przypominał o tym dobitniej. Zwłaszcza jak ktoś właśnie wrócił z przyjemnie rozświetlonego kraju będącego wciąż na pokojowej stopie. Znowu dało się dobitnie odczuć różnicę między wojną a pokojem. Całą noc spędzili w pociągu. Kilka razy zatrzymywali się “w polu”, podobno aby przepuścić jakiś wojskowy skład albo z powodu alarmów lotniczych. Prawdziwych, fałszywych czy ćwiczebnych nie było istotne, efekt był ten sam: zatrzymywał pociąg. Dlatego na miejsce dojechali gdy niebo zaczęło granatowieć a dzień i ludzie jeszcze w większości spali. Czekali prawie 2 godziny w porcie Portsmouth aż będą mogli wsiąść na statek. Ziąb, wilgoć i nieprzyjemny wiatr. Port, nawet na wojennej stopie, jednak nie spał, nawet o tej porze. Chociaż przed świtem daleko mu było to pełni operatywności jaką miał osiągnąć za kilka gdzin. Wsiedli na jakiś towarowo - pasażerski frachtowiec. Czyli raczej towarowy ale i z pasażerskimi kabinami. Parowiec nie był ani nowy, ani ładny, ani szybki. Ale był. Opuszczał angielski port w szarówce przedświtu. Płynął leniwym tempem jakby mu się wcale nie chciało. Na oko Johna pewnie z 10 w/h. Dopłynęli więc do Caen gdy została może ostatnia godzina środowego dnia. Gdy wysiedli w porcie Lapointe poza pilnowaniem załadunku dużej skrzyni na samochód a potem do pociągu, kupił też gazetę. Z niej dowiedzieli się o dwóch wydarzeniach. Okazało się, że wczoraj Finlandia i ZSRR podpisały traktat pokojowy a więc kolejna wojna w Europie dobiegła końca. Ale dzisiaj jeszcze też o tym pisano. Pisano też o pewnym incydencie lotniczym z wczoraj. Niemcy oskarżały Duńczyków o pogwałcenie swojej przestrzeni powietrznej. Duńska maszyna komercyjnych linii startująca z lotniska w Oslo i lecąca do Paryża, zboczyła z kursu i weszła w niemiecką przestrzeń powietrzną. Maszyna została przechwycona przez parę myśliwców co było popisem skuteczności potężnej Luftwaffe. I obydwa myśliwce zmusiły statek powietrzny do wylądowania w Rzeszy. Po wyjaśnieniu pomyłki maszynie pozwolono kontynuować przerwany lot. Niemniej miłujący pokój Niemcy są oburzeni takim wtargnięciem i ogłaszają, że są gotowi bronić swojego terytorium przed każdym wrogiem. Artykuł wyraźnie ucieszył Francuza. Wieczór we Francji spędzili w pociągu. Jechali przez zapadający nad tą krainą zmierzch a w końcu noc. Podobnie jak wyspiarski aliant ten kraj też był zaciemniony przez co wyglądał ponuro, przygnębiająco i złowrogo. Nawet bezludnie, jakby jechali przez jakieś opuszczone przez ludzi tereny. Brakowało światła które zwykle oznaczało bytność ludzi i ich cywilizacji. Oczywiście ludzie gdzieś tam, za oknem byli no ale rzadko dało się ich dostrzec. Zwłaszcza, że okna pociągu były zasłonięte roletami bo przecież pociąg też był zaciemniony. Gdy pociąg wtoczył się na paryską stację był już wieczór. Normalnie, nawet w tygodniu, oznaczałoby to dopiero początek wieczornego życia. Ale wojna stłamsiła i światła i tą atmosferę z jakiej słynęło to miasto. Zwłaszcza, że połowa marca nie słynęła z ładnej pogody nawet w Paryżu. Wieczór okazał się chłodny chociaż bezchmurny. Tym razem Francuz wynajął taxi - furgonetkę. Na jej kufer zapakowano podłużną i ciężką skrzynię która zajęła lwią część wozu. A ponieważ był to chyba jakiś były furgon bankowy albo wieźniarka to miała i kraty w małych okienku w tylnych drzwiach i ławy wzdłuż burt. Lapointe usiadł w szoferce, na miejscu pasażera a dwójka agentów Spectry została zamknięta razem z bezcennym ładunkiem bo już więcej miejsca w szoferce nie było. Oświetlenie było bardzo symboliczne, jedynie mała podsufitowa lampka dająca mdłe światło jeśli się ją zapaliło. Jechali przez paryskie ulice i słychać było przez burty i pyrkotanie silnika także i inne pojazdy. Ale przez małe, zakratowane okienko widać było głównie czerń nocy co było dość przygnębiające. Brakowało świateł latarni i okien. Miasto zamarło przestraszone. Panowała ta sama wieczorna przygnębiająca atmosfera jak w Londynie. W końcu zatrzymali się. Zatrzymywali się już wcześniej, na krzyżówkach czy zakrętach. Ale tym razem zatrzymali się na dłużej. Ktoś podszedł na tyle blisko wozu, że słychać było jego głos. Słyszeli też załogę szoferki. Najpierw mówił kierowca i wydawało się, że coś odpowiada, coś tłumaczy, nawet przez chwilę lamentował chyba na bandytów albo boshów. Odezwał się też Lapointe. Pytał o coś i coś powiedział. Przejechali kawałek zupełnie jakby maszyna musiała zjechać z drogi kawałek. Dało się słyszeć otwarcie drzwi szoferki i kroki wzdłuż burty. Zgrzyt zamka i po chwili tylne drzwi pojazdu stanęły otworem. Ukazał się w nich kierowca który je otworzył ale szybko odsunął się. W drzwiach zmienił go policjant. Zaraz oświetlił latarką wnętrze oślepiając przy tym dwójkę pasażerów. - No proszę co my tu mamy. - parsknął kpiąco policjant jakby znalazł conajmniej bandę przemytników z trefnym towarem. - Ja jestem tylko kierowcą. Zapłacili mi za kurs to ich wiozę. Przecież już mówiłem. - kierowca mówił jakby szybko chciał zapewnić o swojej niewinności. - Każdy bandyta tak mówi. - policjant najwyraźniej miał sporo rezerwy co do takich deklaracji. - To są ważne i delikatne instrumenty naukowe. A to mój personel. Tak jak mówiłem. To skoro nie jesteśmy rabusiami to możemy już jechać? - Lapointe nie było widać ale musiał stać gdzieś blisko bo było go dobrze słychać. Wydawał się trochę zirytowany ale panował nad tym by nie prowokować policjanta do wrednych numerów. - Współpracownicy co? Dobrze. Zobaczymy. Dokumenty proszę. I wysiadać. - policjant wykonał przyzywający ruch ręką aby doprosić się o paszporty oraz wysiadkę aby mógł zidentyfikować dwójkę pasażerów. - I otworzyć skrzynię. Zobaczymy co to za “instrumenty naukowe”. - powiedział do Lapointe’a. Brzmiało jakby podejrzewał jakąś kontrabandę. Odsunął się nieco aby dwójka pasażerów mogła wyjść na zewnątrz. Dzięki temu zorientowali się, że stoją w jakiej uliczce. W subtelnym świetle latarnii ulicznych wyglądałaby pewnie romantycznie. Ale bez nich kłębiła się nieprzyjemną czernią jak każda ulica w Londynie czy Paryżu.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
14-12-2018, 23:53 | #138 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
15-12-2018, 00:06 | #139 |
Reputacja: 1 | Portsmouth |
15-12-2018, 04:48 | #140 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 42 Czas: 1940.III.13; śr; godz. 21:25 Miejsce: północna Francja; Paryż; miasto, zaciemniona uliczka Warunki: wieczór, chłodne, wilgotne, powietrze ulicy ag.ter Baumont (Hepburn), ag Wainwright (Lloyd) Francuskiemu policjantowi słowo “Anglik” udało się wypowiedzieć z taką zawiścią, że nie było wątpliwości, że ten konkretny Wyspiarz albo całą nację, działają mu na nerwy i na pewno nie pała do nich sympatią. - Odsuń się. Bo uznam to za napaść. Jeszcze raz tak coś mi podskocz to cię zakuję i odwiedzisz nasz komisariat. - wycedził surowo i przez chwilę wydawało się, że obydwaj wezmą się za łby. Sięgnął nawet do pasa gdzie miał przypięte kajdanki i przez chwilę wydawało się, że może użyje ich od ręki. Brytyjczyk musiał uznać wyższość francuskiego twardego spojrzenia nad brytyjskim. Zwłaszcza, że ten drugi działał na prawie i w mundurze. Zaś Lapointe spojrzał na “Kanadyjkę”. O ile francuska finezja i upór jaki reprezentowała Gabrielle wydawała się jedynie irytować francuskiego żandarma to bezpośrednie działanie wyspiarza wyraźnie go wpieniło. Szanse na bezkonfliktowe załatwienie sprawy wyraźnie zmalały. A gliniarz wydawał się być poddenerwowany, może się spieszył, może obawiał się działać sam w ciemnej uliczce przeciwko całej grupce trudno było zgadnąć. Napastliwe, wręcz agresywne, zachowanie Brytyjczyka na pewno nie łagodziło sprawy więc rodowity Francuz przejął w końcu pałeczkę tej dyskusji. - Panowie! Po co te nerwy? Na pewno porozumiemy się jak na cywilizowanych ludzi przystało prawda? - monsieur podszedł do dwóch mężczyzn z pokojowo uniesionymi dłońmi i to nieco załagodziło sytuację. Zadziałało. Po chwili wahania policjant zdjął dłoń z pasa i kajdanek. - Proszę panować bardziej nad swoimi pracownikami. Zwłaszcza tymi zza Kanału. Jak ten Angik dalej będzie się tak zachowywał to go zakuję w kajdanki. A teraz proszę otworzyć tą skrzynię. Natychmiast. - umundurowany facet był wyraźnie zirytowany tą przedłużającą się sceną gdzie dwójka zagranicznych turystów bezczelnie zwlekała z wykonaniem jego poleceń. Każde na swój sposób. - A wy stójcie w miejscu. Tak, żebym was widział. - fuknął jak spryskany wodą kot najwidoczniej mając dość zagranicznej dwójki i stopując ich przy burcie furgonetki. Francuz chcąc uspokoić policjanta wszedł w trzewia furgonetki i zaczął otwierać tą skrzynię. Tłumaczył, że bezcenny naukowy sprzęt jest ukryty pod kankami z wodą bo jest wrażliwy na światło słoneczne. Policjant zauważył, cierpko, że teraz coś te Słońce nie świeci. Owszem, teraz nie, ale przez połowę doby świeci a musieli przecież to przewieźć i nie wiadomo było kiedy nastąpi wyładunek. John jak tak słuchał tej płynnej francuszczyzny musiał przyznać, że chociaż nie wyłapał wszystkiego to gdyby nie znał prawdy to pewnie by łyknął bajkę Lapointe’a. Gadał jak jakiś dobrotliwy profesor z uniwersytetu z dumą ale i troską prezentujący swoje osiągnięcia. Takie tłumaczenie sprytnie wyjaśniało też obecność kanistrów ale nie zwracało na nie uwagi bo wydawały się tylko balastem. Nawet taka rodowita Francuzka i zawodowa aktorka jak Gabrielle musiała uznać, że jej rodak świetnie operuje prawdą, półprawdą i nieprawdą znakomicie zaciemniając obraz. Bajeczka wydawała się świetnie uszyta i równie świetnie sprzedana. Tłumaczyła obecność skrzyni, jej zawartości oraz troski jaką jej okazywano. Dlatego tym bardziej mogło dziwić reakcja żandarma. - Mamy was! - zawołał triumfalnie policjant popychając zaskoczonego Francuza na wewnętrzną ścianę furgonetki. Rozległ się głuchy odgłos gdy plecy Lapointe’a uderzyły o blachy pojazdu. - Myślicie, że tak łatwo przechytrzyć policję?! - zawołał triumfalnie policjant jakby rozszyfrował jakiś sprytny plan albo złapał szajkę podejrzanych typków na gorącym uczynku. I do tego wszystkiego przez ociemniałą uliczkę rozległ się przenikliwy gwizd jego gwizdka. Co zwykle się działo gdy policjant potrzebował pomocy innych policjantów przebywających w okolicy. I pomoc rzeczywiście przybyła. Z głębin mroków uliczki wyłoniły się dwie sylwetki. Chyba mężczyźni ubrani w ciemne barwy bo w tych nocnych ciemnościach wydawały się czarne. Zapalili latarki oświetlając nimi całą grupkę przy furgonetce. W dłoniach trzymali pistolety. Z kierunku skąd przyjechała taksówka też wyłoniło się dwóch podobnych. Ci byli częściowo oświetlani przez reflektory taksówki więc byli lepiej widoczni. Cywilne marynarki ale też z pistoletami i latarkami. Nie mógł to być przypadek, wyglądało raczej na celową zastawioną zasadzkę. - Stać i ręce do góry! - krzyknął rozkazująco żandarm przytrzymujący Lapointe’a wewnątrz furgonetki. Taksówkarz który stał obok pary agentów patrzył na nich nic nie rozumiejącym spojrzeniem. Ale natychmiast podniósł ręce do góry.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |