Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-05-2018, 10:31   #31
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Joel w życiu kierował się twardą logiką. Kiedy więc pod łóżkiem znalazł kij bejsbolowy przyjął dwa możliwe wytłumaczenia. Pierwsze, najbardziej prawdopodobne, kij z garażu zabrał Barry. Jak nie oglądał telewizji szwendał się po domu myszkując w szafkach. Co prawda drzwi do garażu Strode zamykał na klucz, lecz mógł przecież o tym zapomnieć. Zwłaszcza wczoraj, po tym jak brat prawie stratował go na śmierć. Drugie wytłumaczenie zakładało, że Joel po wstrząśnieniu mózgu doznał jakiejś amnezji. W nocy, bojąc się, że Barry znów wpadnie w szał, wyciągnął pałkę z garażu i schował pod łóżkiem. Ale ani pierwsze ani drugie wytłumaczenie nie wyjaśniało skąd do cholery, na kiju wzięła się krew. Bo, że to ketchup albo filmowy rekwizyt Strode wątpił. Niech żyje pieprzona logika.
Nauczyciel zabrał kij i zszedł do salonu. Barry dalej ślęczał przed telewizorem wcinając chrupki. Jednego Joel mu zazdrościł. Wariaci nie odpowiadali za swoje czyny, ba, często nawet nie pamiętali o tym co robili poprzedniego dnia. Dla jednych przekleństwo, dla drugich błogosławieństwo. Strode wiele by dał, żeby zapomnieć o tym jak rozwścieczony starszy brat rzuca się na niego z pięściami. Złapał się na tym, że spogląda na niego ze strachem. Tak jak na Rufusa. Rufus był owczarkiem niemieckim i wychowywał z Joelem od szczeniaka. Dla dziesięciolatka taki psiak to najlepszy kumpel, brat, przyjaciel. Chłopak nauczył go bawić się w chowanego, razem ganiali za królikami po pustyni, pies codziennie odprowadzał go do szkoły. A potem, u schyłku swoich dni Rufus zachorował i wszystko się zmieniło. Kiedy Joel wchodził do pokoju i zapalał światło, owczarek budził się i otępiały rzucał na niego kłapiąc zębami. Kilka razy ugryzł. To nie był już ten sam pies, Joel przechodząc obok niego wstrzymywał oddech a serce biło mu jak oszalałe. Miłość i uwielbienie dla kudłatego przyjaciela zamieniło się w paniczny lęk i bezradność. I tak samo właśnie czuł się teraz patrząc na Barrego.

- Możesz mi wyjaśnić, skąd to się wzięło pod moim łóżkiem? – zapytał demonstrując bratu zakrwawiony kij.

Barry oderwał wzrok od telewizora tylko na chwilę. Obrzucił kij szybkim spojrzeniem i powrócił do oglądania programu.

- Nie wiem - burknął. - Przyniosłeś z garażu?

Nauczyciel wiedział, że Barry nie potrafi kłamać. A nawet jeśli w przebłyskach świadomości próbował kantować, robił to nieudolnie, jak trzyletnie dziecko. Być może wziął kij z garażu a potem o tym zapomniał, co mu się przecież zdarzało dosyć często. Z wszystkich możliwych wersji wydarzeń to wyjaśnienie wydawało się najbardziej prawdopodobne. Wciąż jednak zastanawiał się skąd na pałce wzięła się krew. Ważniejsze pytanie. Czyja to była krew?

Za oknem usłyszał przeciągłe wycie. Podszedł i rozchylił żaluzje. Ambulans przejechał na sygnale i zniknął za zakrętem. Po chwili za karetką przejechały dwa radiowozy policyjne z migoczącymi na niebiesko kogutami. Joel już miał odejść od okna, kiedy zauważył coś dziwnego. Opatulił się szlafrokiem i wyszedł przed dom.

Na horyzoncie, nad dachami sąsiednich domów unosiła się ku niebu szara łuna. W powietrzu czuć było zapach palonej gumy a drobinki sadzy i pyłu tańczyły na wietrze. Pożar musiał wybuchnąć całkiem niedaleko, zaledwie parę ulic stąd. Odwracając wzrok Joel spostrzegł, że dym unosi się również od strony centrum, nie dalej jak dwa kilometry. W oddali słychać było kakofonię syren radiowozów, karetek i wozów strażackich. John Tetch, sąsiad mieszkający dwa domy dalej wybiegł na podjazd taszcząc ze sobą ogromną walizkę. W pośpiechu zaczął wkładać ją do bagażnika, z niedomkniętego bagażu zaczęły wypadać mu ubrania, jednak grubas w ogóle się tym nie przejął. Zachowywał się jakby ścigał go sam diabeł. Sapiąc otworzył drzwi od strony kierowcy a potem spojrzał na Joela. Nauczyciel machnął mu ręką i dopiero wtedy zauważył na twarzy mężczyzny nieopisane przerażenie. Sąsiad wgramolił się do auta a potem odjechał z piskiem opon.

Strode wrócił do domu. Drzwi odruchowo zamknął na zasuwę. Wszedł do salonu i bez ostrzeżenia wyrwał bratu pilota z ręki.
- Ej, ja oglądam Joel! Ja to oglądam!– zaprotestował Barry, ale widząc jego wyraz twarzy od razu spokorniał. Nauczyciel włączył wiadomości na lokalnym kanale. Dziennikarka, próbując nieudolnie zachować zawodowy profesjonalizm opisywała wydarzenia, które rozegrały się nocą w Diamond Taint. Dwudziestu dwóch rannych, trzy ofiary śmiertelne. Zniszczone sklepy, płonące śmietniki, porozbijane chodniki, powybijane szyby. Wyglądało na to, że Joel przespał lokalną apokalipsę ale nie miał czasu zastanawiać się jakim cudem hałasy przemocy i chaosu go nie obudziły. Przecież to się działo praktycznie za jego oknem!

Zmroziło mu krew w żyłach, gdy zobaczył zdjęcia ze szpitalnego holu. Był tam z Barrym wczoraj wieczorem i wyglądało na to, że kilka kwadransów a może nawet minut dzieliło braci, by stali się ofiarami zamieszek.

Nauczyciel rozpaczliwie próbował szukać w głowie kolejnego logicznego wytłumaczenia. Być może jakiś narwany gliniarz zastrzelił czarnego a jego kolorowi bracia postanowili zrobić rozróbę. Tyle, że w Diamond Taint nie było żadnych slumsów ani gett, w najgorszej dzielnicy mieszkali akurat bracia Strode i nigdy nie spotkali się z przypadkami tak skrajnej przemocy. Do głowy przyszła mu jeszcze jedna, mało prawdopodobna możliwość. W więzieniu wybuchł bunt, więźniowie uciekli wdając się walkę z policją i zdemolowali miasto. Ale w telewizji nie padła taka sugestia.
Joel na telefonie wybrał numer Sama Washingtona. Czekał prawie do siedmiu sygnałów kiedy w końcu usłyszał zachrypnięty głos przyjaciela.
- Sam oglądasz wiadomości? Co tu się dzieje, rozumiesz coś z tego? -
- Jane nie wróciła na noc do domu – usłyszał w odpowiedzi – Próbowałem jej szukać ale…
W tym momencie połączenie przerwano. Joel spojrzał na telefon. Bateria padła.
- Kurwa mać! –
Barry aż podskoczył na fotelu. Joel zaczął rozglądać się za ładowarką. Za oknem znów przejechała karetka na sygnale.
 

Ostatnio edytowane przez waydack : 09-05-2018 o 10:34.
waydack jest offline  
Stary 14-05-2018, 22:37   #32
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Odkąd rodzina Eileen opuściła Diamond Taint, zatraciła kontakt z Gregiem, będącym wszak znajomym jej ojca. Dopiero gdy dziewczyna pojawiła się ponownie w dawnym miejscu zamieszkania, mogła na nowo nawiązać kontakt w przyszywanym "wujem", choć sam ojciec wciąż utrzymywał z nim pewną relację... w kwestiach typowego pragmatyzmu znajomości finansowo-politycznych.

- Tak, bardzo chętnie. - odparła Eileen na propozycję Grega siadając w skórzanym fotelu. Radny zawsze miał świetnie wyposażony barek, którego zawartość tak dobrze koiła nerwy... - A co do powodu... czy już nie można mieć chęci czasem wujka odwiedzić? Ach, i nie próbuj tych tricków działających na radnych - nie istnieją poczciwi politycy. To oksymoron. - uśmiechnęła się z rozbawieniem.

- Oksy… tak… Dobrze więc - sięgnął po szklaneczkę i nalał bursztynowego trunku, po czym podsunął miseczkę z kostkami lodu, - częstuj się.

[media]https://wine-searcher1.freetls.fastly.net/images/labels/07/82/balcones-distilling-1-special-release-classic-edition-single-malt-whisky-texas-usa-10540782.jpg[/media]

- Więc zapragnęłaś odwiedzić wuja w celach towarzyskich - odwzajemnił uśmiech sadowiąc się wygodnie w fotelu. - Cieszy mnie to bardzo, bo ostatnio jakoś nie miałaś na to czasu. Wybacz, że tą nagłą wizytę przypisałem innym, niskim pobudkom.

Spojrzał na nią spod krzaczastych brwi, wyraźnie się z nią drażniąc. Uśmiech błąkał mu się w kącikach ust.

Dziewczyna wrzuciła do swojej Whisky dwie kostki lodu, wyraźnie czerpiąc przyjemność z przedłużającej się pauzy.
- Wujku, za bardzo mnie jak mojego tatę widzisz. - ukryła uśmiech przystawiając szklankę do ust, aby powoli wziąć łyk trunku - Jakie niskie pobudki? Co najwyżej pobudki stricte pragmatyczne, ale to przecież twój chleb codzienny; nie mogą być więc niskie.

- Haha, cała Eileen z ciętym języczkiem. Nie myślałaś czasem o karierze w polityce? Czym się aktualnie zajmujesz?
- Ojciec ci nic nie mówił? Jak to dostałam się na medycynę? - zapytała poważnie, ale zaraz uśmiechnęła się w ten sposób zadowolonej z siebie dziewczyny - Ale rzuciłam to w cholerę, bo nie dostawało do moich talentów! - przymrużyła z rozbawieniem oczy - W końcu jak się ma kariera lekarska do sławy filmowca? Niczym jest!

- Matthew… nie rozmawialiśmy ze sobą wieki… - zamyślił się, zabełtał w szklance i łyknął. - No cóż… - wrócił do właściwego tematu, - wszystko ma swoje plusy i minusy. Najważniejsze - tutaj pogroził palcem, - zapamiętaj sobie, żeby robić to! co sprawia ci prawdziwą frajdę. Nie to, co radzi ojciec.

- Oczywiście, że wiem! - Eileen uśmiechnęła się, choć sama nie czuła radości - Tylko wiesz jaki ojciec jest uparty... i źle znosi, jak ktoś robi coś po swojemu. - zamilkła na chwilę - Czyli nie kontaktowałeś się z nim w ostatnim czasie? Szkoda... - wzięła większy łyk Whisky - Ale jeżeli mowa o robieniu tego, co sprawia mi przyjemność... tu siedzi mój pragmatyczny powód przybycia. - delikatnie uśmiechnęła się - Kojarzysz te magazyny niedaleko kopalni? Najwyraźniej należą do kogoś, kto nawet ogrodził je i ochroniarza tam dał. Chciałam tam zrobić kilka ujęć, bo wydaje się świetną miejscówką. Tylko wejść nie mogę... Może wiesz do kogo to miejsce należy?

- Hmmm… - zmarszczył brwi w zamyśleniu. - Słyszałem, że ktoś kupił to miejsce pod działalność ale… to można sprawdzić w aktach własności.

- Wujku... - zaczęła tym niewinnym tonem, jakim jako dziecko prosiła Grega o słodycze skryte w kredensie, gdy ojciec nie był w pobliżu - Jest szansa, abyś mi pomógł? Naprawdę chcę wejść na ten teren...

- Na teren prywatny? - Dolał sobie trunku i spojrzał pytająco na dziewczynę. - Wszystko co mogę to skontaktować cię z właścicielem. Wszystko inne byłoby niezgodne z prawem.

- No tak... - mruknęła, mało pocieszona odpowiedzią Grega - W ogóle czemu komuś miałoby tak zależeć na jakiś ruderach? Same w sobie nie stanowią wartości.

W odpowiedzi uzyskała jedynie wzruszenie ramionami, na który to gest westchnęła boleśnie. Nie tego się spodziewała...
- Czy w związku z kopalnią... - spróbowała ukryć zainteresowanie - ...nie zwali się tam jaka policja?

- A dlaczego by miała? - odparł szczerze zdziwiony radny, pozostawiając tym samym dziewczynę bez odpowiedzi.

- Tak tylko pytam. - odparła lekko, racząc się Whisky, której tak szybko odrzucić nie miała zamiaru.

***

- Czzemu on mnie nie chsce? Kocham go! - rozklejona Eileen płakała w ubranie Grega, którego puścić nie chciała w tej rozpaczy - Ojcssiec go nie poghoni! Będę zławna! Wujku! Srób cośs...

Greg mógł podejrzewać, że właśnie tak się skończy wizyta Eileen, gdy tylko dziewczyna zaczęła chętniej prosić o więcej Whisky, która pchnęła ją do zwierzeń. A raczej do narzekania na życie, jakie szybko przerodziło się w jakiś rodzaj załamania i płaczu za tym, co utraciła i nie może odzyskać pieniądzem czy prośbą. Oczywiście, słuchał spokojnie, choć i on wypił swoją część Whisky. Niemniej jego przyszywana bratanica zupełnie rozkleiła się na koniec, bełkocząc tylko o miłości do kogoś, kogo nawet nie określiła.

Może rano zechce wyjaśnić... o ile nie będzie miała kaca, a nocowanie u Grega na kanapie nie popsuje jej bardziej humoru.

***

Kac był. Zły humor także.

A później było gorzej.

Siedziała z miską na kolanach, mając tylko nadzieję, że nie będzie jej znów potrzebna. Czekała aż będzie w stanie wrzucić w siebie tabletki na ból głowy, jako że ostatnie wyszły tak szybko jak weszły.
Ale to wszystko co pokazano... ten chaos... te doniesienia o szkodach w ludziach i dobytku...
Sprawa możliwie tak inspirująca...

- Wujku! - krzyknęła, czego od razu pożałowała - Wychodzę zaraz zobaczyć to... Jak tylko...

Urwała nagle, musząc znowu skorzystać z pomocy zaufanej miski.
 

Ostatnio edytowane przez Zell : 16-05-2018 o 13:50.
Zell jest offline  
Stary 16-05-2018, 13:07   #33
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Jadła szybko, zapijając sałatkę zimną kawą. Gdyby ktoś ją zapytał, nie potrafiłaby powiedzieć, jakie warzywa Steven wrzucił do środka. Duże stłuczenie na ramieniu przypominało o wieczornym zdarzeniu. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej była pewna, ze kierowca chciał specjalnie w nią wjechać. Czy chodziło konkretnie o jej osobę, czy po prostu znalazła się w złym miejscu o niewłaściwym czasie? Może Stephen miał racje i rzeczywiście ludzie stojący za nielegalnym fedrunkiem chcieli jej coś zrobić? Nie miało to sensu, niby dlaczego ona, a przede wszystkim – najeżdżający ją facet był rozbawiony. Jakby rozjeżdżanie ludzi było super rozrywką.

Zadrżała.

Coś niepokojącego działo się w mieście… doniesienia z lokalnych wiadomości też nie napawały optymizmem. Zamieszki. Rozruchy. Ranni. Z czym to wszystko miało związek? Z tąpnięciem w kopalni? Tylko dlaczego zawalenie się powoduje takie szaleństwo? Zwykle tragedie jednoczą ludzi, przynajmniej na początku.

Sprawdziła komórkę, Stephen nie dzwonił. Wczoraj był bardzo wzburzony… postanowiła dać mu jeszcze kilka godzin. Ubrała się szybko i wyszła ze Studia. Ojciec mieszkał niedaleko – jego dom też był w południowej części miasta. Szła szybko, szukając oznak dziwnej aktywności mieszkańców z ostatniego wieczora i nocy. Parę przecznic i dotarła.

Zapukała mocno, nie przejmując się, że może go obudzić. Już dość tajemnic na dziś.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 18-05-2018, 21:17   #34
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Wszyscy.
Tego dnia Diamond Taint oszalało. Było jak mrowisko, w które ktoś wetknął kij. Wszyscy zdawali się gdzieś spieszyć, biec, kogoś szukać, za czymś gonić a wszystko to przy dźwiękach syren wozów strażackich, policyjnych i karetek. W kilku miejscach dopalały się pożary, przy czym najbardziej poważny, w sklepie z artykułami technicznymi Thomasa Barrow, gdzie zajęły się artykuły łatwopalne, rozpuszczalniki i farby, strawił cały magazyn, pół sklepu i przyległy salon fryzjerski Kate Moss. Policjanci mieli pełne ręce roboty jeżdżąc na interwencje i zgłoszenia. Telefon na komendzie nie przestawał dzwonić a liczba osób oczekujących na załatwienie swoich spraw zdawała się nie maleć. Szpital, również postawiony na nogi obsługiwał zwiększoną liczbę pacjentów z większymi i mniejszymi obrażeniami.
Diamond Taint News na bieżąco informowały o sytuacji w mieście. Miasteczko znalazło się nawet na tapecie większych stacji telewizyjnych i innych mediów.

Joel STRODE.
Szaleństwo trwało nie tylko za oknem. Również linie telefoniczne były przeciążone. Telefon podłączony do ładowarki był bezużyteczny, bo powtarzał uparcie, że połączenie nie może być zrealizowane. Joel więc chodził od okna obserwując sytuację na zewnątrz, do telewizora próbując czegoś dowiedzieć się z lokalnych wiadomości, to znów do uwięzionego na kablu telefonu bezskutecznie wybierając numer przyjaciela. Nerwowość ta udzieliła się również Barremu.

- Barry mówił, żeby nie jechać do szpitala - zaczął mówić sam do siebie, gdy Joel kolejny raz wyłączył jego ulubiony program, żeby przełączyć na wiadomości. - Tam źli ludzie. Teraz źli ludzie przyjdą tutaj. Barry nas nie obroni. Barry nas nie obroni.

I wtedy zadzwonił telefon.

- Joel? - głos Sama Washingtona załamywał się. - Zajmiesz się restauracją?

- Co się stało Sam?

- Znalazłem ją - w tle słychać było jakiś hałas. Głosy podekscytowanych ludzi. - Jane jest w szpitalu.


Eileen RYAN.
Świat oszalał. Tyle materiału do zrobienia. Śmieci na ulicach. Wybite szyby. Zniszczone lokale. Im bardziej posuwała się w kierunku centrum, tym więcej widziała szkód. Samochód skosił hydrant, z którego sikał w górę równym strumieniem słup wody. Pojazd, kawałek dalej wbił się w wystawę sklepową.

Chwyciła za komórkę. Wybrała numer Shawna lecz nie potrafiła nawiązać połączenia, więc zrezygnowała. Kręciła materiał idąc ulicami miasta. Kierowana intuicją.

Darleen WOOD.
Miasteczko wyglądało jakby przeszedł przez nie huragan. Wszędzie walały się śmieci. Tu i ówdzie widziała wyniki huligańskich wybryków. Potłuczone szyby, zniszczone samochody, wymalowane sprayem ściany. Otoczenie wywarło na niej poczucie zagrożenia. Włoski na rękach zjeżyły się. Mimowolnie przyspieszyła kroku. Rozglądała się nerwowo. Gdy dotarła w końcu pod drzwi ojca, zapukała a te uchyliły się, poczuła ulgę. Przez wąską szparę uchylonych drzwi spoglądał na nią tata.

- To ty...

Przymknął drzwi. Usłyszała dźwięk ściąganego łańcucha, po czym wpuścił ją do środka, rozglądając się na zewnątrz. Gdy weszła, zakluczył ponownie mieszkanie. Stojąc za nim, zauważyła zatkniętą za paskiem broń.

Rose DEVIN
Rose była zaniepokojona faktem, że jej ojciec nie wrócił do domu na noc. Zjadła jednak śniadanie, które zrobiła dla niej Penny. Dopiero wtedy podniosła się i ogarnęła, zakładając koszulę w kratę i wygodne jeansy. Sprzątając w domu, włączyła telewizor. Ku swemu zaszokowaniu dotarły do niej wiadomości.
- Penny, zostań dziś w domu i nie otwieraj nikomu, dobra? - poleciła siostrze

- Coś się stało Rose? - zaniepokoiła się

- Po prostu zostań, dobrze?

Zgarnęła torbę i wskoczyła na swój rower, by przejechać się do centrum i poszukać ojca w barach, gdzie zwykle przesiadywał.


Ich dom znajdował się po północnej stronie miasta, nieco ponad piętnaście minut drogi rowerem do centrum. Nie tak daleko, by się można było zmęczyć, ale znowu nie tak blisko, by jakieś wydarzenia w centrum dawały za dużo hałasu. To nie była zbyt bogata dzielnica, raczej spokojne miejsce z domkami rodzin, które nie mają problemów… Co od dawna już nie dotyczyło państwa Devin, ale to w tej chwili było najmniejsze zmartwienie dziewczyny.

Speluna, w której zwykł zwykle przesiadywać ojciec była otwarta, co zdziwiło Rose ze względu na porę. Weszła do środka. W nozdrza od razu uderzyła ją nieprzyjemna woń rozlanego alkoholu pomieszana z detergentami. Ciemnoskóry mężczyzna w przepoconym podkoszulku przestawiał krzesła.

- Czego?! Lokal nieczynny!

Porozrzucane krzesła i stoły, z których część była zniszczona, rozbite szkło i... nie była pewna, bo podłoga była zrobiona z ciemnych desek, ślady krwi? świadczyć mogły o tym, że tej nocy wydarzyło się tutaj coś...

- Szukam ojca, jest tutaj...

- Dziewczyno! - przerwał jej agresywnie. - Tutaj go nie ma. Spierdalaj! Zamknięte.

Zostawiła krewkiego mężczyznę, stwierdzając, że i tak nic się od niego nie dowie i ponownie wsiadła na rower.

Na komendzie sytuacja nie wyglądała dużo lepiej. Około dwudziestu osób tłoczyło się przed recepcją, gdzie za wysokim blatem stał umundurowany funkcjonariusz. Wszyscy przepychali się, starając przekrzyczeć jeden drugiego. Policjant bezskutecznie starał się zapanować nad tłumem. W końcu rozległ się strzał. Wystrzał z pistoletu huknął w zamkniętym pomieszczeniu zwielokrotniony echem. Ludzie zamilkli w jednej chwili, przypadając do podłogi. Z sufitu sypnął się tynk.

- Ciiiszaaa! - wrzasnął policjant chowając do kabury dymiącą broń. - Ustawić się w kolejce do cholery! Każdy załatwi swoją sprawę ale po kolei!

Ludzie szemrali ale zapanował jako taki spokój i utworzył się ogonek, na końcu którego, już na zewnątrz budynku znalazła się Rose.

Augustus GRAVESEND
Funkcjonariusz Richardson w starej zniszczonej marynarce tweedowej udając się rano do domu pogrzebowego, nie przypuszczał nawet, że idzie na miejsce zbrodni. Oglądając ślady krwi prowadzące od denatów, zadźganych wielokrotnie nożem, do wisielca układał sobie w głowie prawdopodobny scenariusz. Małżonek (śledztwo ujawni motywy) morduje rodzinę, po czym sam popełnia samobójstwo. Jedna tylko rzecz nie pasowała mu do całości. Spojrzał raz jeszcze na dyndające pół metra nad podłogą nogi. Skąd świeże ślady pogryzienia przez psa?

WSZYSCY
Wjechały w samo południe od drogi stanowej i rozjechały się po mieście. Dwa stanęły w centrum, przed ratuszem. Każdy w kolorze piasku. W pełnym uzbrojeniu. Wojskowe hummery. Każdy zaopatrzony w megafon, z którego płynął nieprzerwanie zapętlony komunikat.

- W mieście ogłoszono stan wyjątkowy. Proszę zachować spokój. Dla waszego bezpieczeństwa proszę o pozostanie w domach. W nocy obowiązuje godzina policyjna. W mieście ogłoszono stan wyjątkowy...

Chwilę po tym zanikł sygnał radiowy i telewizyjny, telefony przestały działać a w komputerach, w przeglądarkach internetowych pojawił się komunikat: you are offline. Miasto zostało odcięte od świata.

 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 21-05-2018, 09:57   #35
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Joelowi nie udało się dowiedzieć się, dlaczego Jane znalazła się w szpitalu i jak się czuje, bo cholerne połączenie znowu przerwało. Nauczyciel kilka razy próbował oddzwonić do Sama, ale linie padły. Barry nie pomagał, wciąż bredził o złych ludziach w szpitalu, więc Joel w końcu wyłączył wiadomości, żeby starszy brat tak się nie nakręcał.

- Daj mi pomyśleć – poprosił. Zaczął chodzić po salonie, co chwila wyglądając przez okno. O ile Jane wydawała się na razie bezpieczna tak restauracja Washingtonów w trakcie zamieszek mogła zostać spalona lub splądrowana. Joel nie był właścicielem, ale jako szef kuchni, a przede wszystkim przyjaciel Sama czuł się odpowiedzialny za lokal. Nie mógł odmówić prośbie najlepszego kumpla. Nie wiedział jednak co zrobić z bratem. Co jeśli znowu zacznie odstawiać cyrki w samochodzie i wpadnie w szał? Strode mógł poprosić o pomoc Henrego Robbinsa, sąsiad chętnie by przypilnował Barrego, jednak po wczorajszym incydencie, nauczyciel bał się zostawiać brata z kimkolwiek a już na pewno nie z osiemdziesięcioletnim staruszkiem.
Zdecydował pojechać sam. Szybko umył się i ubrał a potem opuścił żaluzje antywłamaniowe i sprawdzając przy okazji wszystkie drzwi.
- Gdzie idziesz? – spytał Barry
- Muszę pojechać na chwilę do restauracji. Wrócę góra za godzinę. Jeśli poczujesz się źle, albo znów czegoś przestraszysz masz zadzwonić na ten numer.
Joel nabazgrał na gazecie 112.
- Tu jesteś bezpieczny, dom będzie zamknięty na klucz, nikomu nie próbuj otwierać, z nikim nie rozmawiaj, ok?
Barry nie był chyba za bardzo przekonany do pomysłu Joela.
- Tam są źli ludzie Joel! Proszę, nie jedź!
- Dam sobie radę braciszku, obiecuję. Teraz ty jesteś odpowiedzialny za dom, rozumiesz?
Barry nie odpowiedział. Patrzył na Joela rozżalony i przestraszony zrazem.
Joel ruszył do drzwi. Po chwili jednak zawrócił, przytulił Barrego, poklepał go po plecach czym wziął leżący w kącie kij bejsbolowy i wyszedł.
 

Ostatnio edytowane przez waydack : 21-05-2018 o 10:54.
waydack jest offline  
Stary 24-05-2018, 21:11   #36
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Wbiła spojrzenie w broń za paskiem ojca. Rewolwer czy pistolet? Myliły się jej… co nie przeszkadzało w sprawnym obsługiwaniu obydwu. Ojciec wyuczył ją tego, jak jeszcze była dzieciakiem. Nie wiedzieć dlaczego, widok broń zamiast ją uspokoić, dodatkowo podnosił napięcie.
- Co się dzieje? - zapytała. - Skąd masz pistolet?
Odwrócił się i poszedł do kuchni.
- Nie widziałaś co się dzieje? - spytał mijając ją. Zniknął w kuchni. - Lepiej żebyś nie chodziła sama po ulicach.
- Tato!
- warknęła, wchodząc za nim do kuchni. - Usiądź. Oczywiście, że widzę, co się dzieje - wczoraj wieczorem jakiś gówniarz chciał mnie rozjechać samochodem, był bardzo rozbawiony całą sytuacją. Steven Hoover natłukł ratownika, czy lekarza podczas akcji ratunkowej a potem się ukrywał przed prasą. Teraz zniknął. Stephen jest na mnie wkurzony, że kazałam mu powiedzieć służbom o tych dwóch zasypanych nielegalach, więc też zniknął. Ty chodzisz z bronią i milczysz całą kolację. W mieście jakieś zamieszki… widzę, co się dzieje, tylko nie rozumiem. Co się stało w kopalni?

- I tutaj akurat miał rację - warknął wróciwszy z kuchni celując w nią palcem. - Co za idiotyczny pomysł... To co dzieje się w Las Vegas, pozostaje w Las Vegas. - Wyciągnął drugą rękę z oszronioną puszką bezalkoholowego piwa. - Bierz.
Przyjęła piwo i zanim je otworzyła odruchowo sprawdziła skład na etykiecie.

Siadł w fotelu wskazując jej miejsce na przeciwko.
Usiadła.
- Nic ci się nie stało? - puszka otworzyła się z sykiem a ona tylko potrząsnęła głową. - Wszystkim odjebało jakby się czegoś naćpali. - Wzruszył ramionami. - Tąpnęło. To się zdarza. Szczególnie, że nielegali nikt nie nadzoruje. Fedrują według własnego rozeznania. Ciężko powiedzieć. Będzie dochodzenie…

- Miałam pozwolić mu iść samodzielnie szukać kumpli?! Nie chcę zostać wdową przed ślubem.. zamiast ślubu. Nieważne - napiła się. - Myślisz , że to nielegale odpowiadają za tąpnięcie? Jeśli nawet.. po tąpnięciach ludzi nie wpadają w szał. Coś było jeszcze? Coś wiesz? - dociskała.

- Bardziej prawdopodobne, że geolodzy wiercili blisko tunelu, którego nie mieli na planach i… - popatrzył na nią spod zmrużonych oczu. - Czekaj, czy ty… sugerujesz, że to całe szaleństwo jest związane w jakikolwiek sposób z kopalnią? - rozbawiła go ta myśl. - Ale jak?
- Tato
- przewróciła oczami. - Nie mam pojęcia. Ale skoro całe to szaleństwo zaczęło się chwilę po tąpnięciu to logika wskazuje, że jest jakiś związek. Może do zamrożonej plazmy z kosmosu dotarli? Albo jakiś innych uśpionych organizmów z paleozoiku?

- Darla
- spojrzał na nią zmartwiony, - ty słyszysz sama siebie jakie ty bzdury pleciesz?

- Na mnie to coś też działa, wyraźnie…
- trudno mu było oszacować, czy żartuje, czy mówi poważnie. - W każdym razie tu nie jest już bezpiecznie. Nie wiem, jak ty, ale ja się stąd zabieram. Nie ma tu dla mnie przyszłości. Mam prawie 30 lat. Na ostatniej kartce od matki był adres. Mam trochę oszczędności, pracę wszędzie znajdę.

- Może chciałbym cię zatrzymać
- spojrzał gdzieś w bok, - ale masz prawo do własnego szczęścia…
Zamilkł rozmyślając nad czymś.

Odstawiła piwo i podniosła się na nogi. Podeszła do ojca i przysiadła na podłokietniku jego fotela. Objęła go ramieniem.
- Nie martw się. Ta… Gill wygląda na miłą i ewidentnie cię lubi.

Uśmiechnął się słabo.

‘...stan wyjątkowy. Proszę zachować spokój. Dla waszego bezpieczeństwa proszę o pozostanie w domach. W nocy obowiązuje godzina policyjna. W mieście ogłoszono stan wyjątkowy…’
Rozległo się za oknem. Mężczyzna łyknął piwa. Kobieta drgnęła nerwowo.

- Może przenocujesz dzisiaj u mnie?

- Stan wyjątkowy?
- popatrzyła na ojca, nie rozumiejąc. - Z powodu tych rozruchów? Czy ktoś na nas napadł?

Nie czekając na odpowiedź sięgnęła po pilota i włączyła telewizor.
- Na którym masz lokalne? - zapytała.
W telewizorze wyświetlał się tylko szum. Sprawdziła telefon, ale nie było ani zasięgu, ani internetu, ani nic. Nic nie działało.
- Odcięli nas - powiedziała zaszokowana. - Dlaczego? Po co wojsko odcina miasto? Żeby coś z niego nie wydostało się na zewnątrz… - odpowiedziała sama sobie. - Coś było w tej kopalni! Coś widziałeś? Powiedz mi! - zażądała, coraz bardziej podminowana.

- Darla, ja na prawdę nic nie wiem. Przerażasz mnie.
...i na takiego wyglądał.

Zabębniła palcami o szybę. Była zdezorientowana. Już dawno powinna pogodzić się z tym, że ojciec nie jest takim omnibusem jak sądziła że jest, będąc dzieckiem, ale ta świadomość ciągle ją uwierała.
Usiadła i sięgnęła po piwo.
- Masz rację, nakręcam się, przepraszam. A ty co o tym wszystkim sądzisz?

Pociągnął łyk piwa.

- Może rzeczywiście tąpnięcie spowodowało, że kilku osobom udzieliła się nerwowość… - powiedział po chwili - ale wydaje mi się, że… - szukał odpowiedniego wytłumaczenia - no nie wiem… sam nie wiem…

- Ale stan wyjątkowy? Czy kiedyś coś takiego się tutaj zdarzyło?

- Nigdy - przyznał.
- No dobrze - spróbowała opanować emocje. - Taki stan wyjątkowy nie powinien chyba trwać długo… Mogę dziś zostać? Ugotuję coś, zjemy, a potem nie wiem.. Pogramy w scrabble. Albo pokera - zaśmiała się, próbując rozładować napięcie.

- To ja gotuję - ożywił się wyraźnie, wstał z fotela. - Bądź moim gościem.
Uśmiechnęła się.
- Pomogę ci chociaż pokroić warzywa.. – zawołała za nim. Pogrzebała w torbie i wydobyła niewielką buteleczkę, wyłuskała jedną tabletkę i popiła piwem.

Zapowiadał się długi dzień.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 25-05-2018, 23:21   #37
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Skaranie z tym Shawnem, nigdy dostępny, gdy akurat jest konkretna okazja. Jak ona w ogóle ma zebrać materiał, dzięki któremu dotrze do sukcesu, jak jej pomagier nigdy nie jest na miejscu?
Musiała być wtedy naprawdę pijana, aby chcieć się z nim znaleźć w jednym łóżku...

Eileen już ponownie miała zamiar wybrać numer do tego nieroba...
Zamiar przerwało jej pojawienie się wojskowych i komunikat, który został nadany poprzez nagłośnienie.

"W mieście ogłoszono stan wyjątkowy"

Jaki znowu stan wyjątkowy i to z nocną godziną policyjną? Co do cholery?

Nie wiedziała co o tym myśleć i jak na całą sytuację zareagować. Jasne tylko było, że nie potrzebowała nawoływania o spokój ze strony wojska. Czy naprawdę tyle się działo? To tylko ta kopalnia i... to zamieszanie... w mieście. Niezależnie jak ciężko to miało wyglądać, do innych stanów, ba nawet miast, nie sprowadza się wojska!

Eileen ponownie spróbowała się połączyć z Shawnem, jednocześnie mając i tak zamiar wbić się mu do domu. Nie wiedziała co się dzieje, ale...

...podczas drogi mógł i tak przyjść odpowiedni moment na wykorzystanie kamery.

"Dla waszego bezpieczeństwa proszę o pozostanie w domach"
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 02-06-2018, 13:39   #38
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Obudził się zlany potem. Oddychał ciężko, leżąc na mokrym prześcieradle. “Cholerne upały” - pomyślał zrzucając z siebie przepocony t-shirt z logiem Wyoming Cowboys. Klimatyzator rzęził ostatkiem sił, nie nadążając ochładzać rozpalonego powietrza z przedmieść Salt Lake City. Mieszkanie, które wynajmował było dość skromne, w końcu z armijnej pensji ciężko byłoby mu utrzymać coś innego, płacąc przy tym jeszcze alimenty. Pozbierał się z łóżka i wszedł pod prysznic…

Zimna woda odgoniła resztki snu, który nawiedzał go już kilka nocy… Od czasu kiedy rozstał się z Hannah, miewał koszmary znacznie częściej. Do tej pory radził sobie dobrze ze stresem związanym ze służbą. Widział już przecież sporo, zarówno w Afganistanie, Iraku, czy na innych misjach, o których nie za bardzo było mu wolno mówić. Zwłaszcza, że był paramedykiem, niejeden od połowy takich wrażeń nabawił by się PTSD albo jakiejś innej cholery. Widać obecność bliskiej osoby, odganiała od niego złe sny, pewnie czuł się bezpieczniejszy i bardziej zrelaksowany.

Spojrzał przez okno i na zegarek. Miał jeszcze dobre dwie godziny czasu. Założył świeży dres i wyszedł na dwór - mała przebieżka dobrze mu zrobi. Lubił być w formie, nawet jeśli w Gwardii Narodowej wymagania były mniejsze niż w siłach specjalnych, on sobie z tego nic nie robił. Jego chłopaki pewnie nie raz go przeklinały, kiedy dobre kilka lat starszy od nich, katował ich kilku milowymi marszami na czas.

*****

Punkt szósta zero zero, przejechał przez bramę jednostki wojskowej, kiwając głową stojącemu na warcie starszemu szeregowemu. Był podoficerem, choć miał spory staż i w siłach specjalnych jego poziom zaszeregowania odpowiadałby co najmniej stopniowi kapitana, to jednak w Gwardii był szarym trybikiem w pułkowej maszynie. Miał szczęście, bo drużyna którą miał przydzieloną, była częścią plutonu porucznika Maguire. Dzieliło ich kilka lat, jeśli chodziło o wiek, ale facet miał głowę na karku i zdarzyło mu się nawet zahaczyć o jedną, czy dwie tury w Afganistanie. Dogadywali się dobrze i szybko nawiązała się między nimi nić porozumienia, porucznik chętnie korzystał z doświadczenia Tony’ego.

Drużynę też trafił niezłą, choć pewnie oni na początku nie podzielali jego zdania. Wielu z nich trafił do Gwardii bo nie mieli co ze sobą zrobić. Większość chłopaków była tylko po liceum, niektórym życie dało w kość. Ogólnie byli solidni, tylko, że dla Abramsa, solidność to było za mało. Od samego początku przykręcił im śrubę, starając się wyrównać poziom i wprowadzić odpowiednią ilość profesjonalizmu. Dzisiaj, po pół roku, mógł się założyć, że pewnie i połowa z nich ze spokojem skończyłaby kurs Rangersów w Forcie Benning w Georgii. Dogadywali się dobrze, choć czasem sam zauważał, że przesadza ze zgryźliwością.

W zasadzie tylko to, że trafił na świetny zespół, trzymało go w Armii. No i może przekonania jakie wyniósł w domu. W prywatnym sektorze dostałby pewnie i z pięć razy tyle… z drugiej strony, przestałby wtedy widywać syna, bo firmy wysyłały ludzi po całym świecie. Czy to do ochrony VIP-ów, czy też infrastruktury. Na to nie mógł sobie pozwolić. Dopiero co udawało mu się mozolnie odbudowywać relacje z Charlim, żadne pieniądze by mu tego nie zrekompensowały.

*****

Ledwo wysiadł z samochodu,zarejestrował bardziej intensywny niż zazwyczaj ruch w jednostce. Magazynierzy pracowali pełną parą przy magazynie ze sprzętem i zapasami. Od strony parku maszynowego dochodził odgłos rozgrzewanych silników. Przyśpieszył kroku w kierunku budynku dowództwa pułku, gdzie zwykle co rano porucznik robił odprawy. Zbliżając się zauważył, że pod budynek podjechał samochód majora Coopera - dowódcy pułku. “Coś się szykuje” - pomyślał nieco zaskoczony. “Ten kutas zwykle nie przyjeżdżał nigdy tak wcześnie” - przeszedł przez szklane drzwi i ruszył ku sali odpraw.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 02-06-2018, 16:39   #39
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Joel STRODE
Ulice Diamond Taint opustoszały, w ten dziwny sposób w jaki pustoszeją piwniczne korytarze pełne szczurów, gdy ktoś nagle zaświeci światło. Ludzie przemykali chyłkiem wzdłuż ścian. Widząc mężczyznę z kijem bejsbolowym w ręce, szybko znikali za zakrętem, w bramie, wyraźnie go unikając. Bali się.

Restauracja Sama Washingtona znajdowała się na południe od centrum. Na granicy wschodniej i zachodniej części miasta. W miarę spokojnej dzielnicy. Dwie przecznice od domu Joela na zachód.

Już zbliżając się do lokalu Joel zauważył, że coś jest nie tak. Przeszklona, frontowa ściana była stłuczona a rozsypane szkło leżało na chodniku. Zawroty głowy ciągle dawały mu się we znaki i otoczenie kołysało się lekko. Chwycił mocniej za kij i ostrożnie, powoli ruszył wzdłuż muru w tamtym kierunku. Gdy był już może pięć stóp od okna, zachrzęściło szkło a z baru tyłem, przez rozbitą szybę zaczął wyłaniać się, z przygiętymi od ciężaru plecami drab, dźwigając z kimś, kto nie zdążył się jeszcze pokazać, niewielki, acz zapewne ciężki, sejf, w którym Sam trzymał dzienny utarg z poprzedniego dnia i parę drobiazgów. Włamywacz wyszedł na chodnik, zerknął w kierunku Joela i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz nie zdążył. Strode zareagował błyskawicznie, nie zastanawiając się. Wyprowadził zamach i drewniana pałka uderzyła nieznajomego w nagi bark, po czym ześliznęła się i trafiła go w głowę. Zaatakowany stęknął, wypuścił ciężar z ręki, który z głuchym uderzeniem wbił się w płytę chodnikową, po czym sam runął jak długi bez oznak życia. Z wnętrza lokalu, ukryty w cieniu pomocnik zaklął coś po hiszpańsku, po czym dodał w angielskim "już nie żyjesz białasie" i... wtedy huknął strzał.

Darleen WOOD
Jack rzeczywiście się starał. Przygotowane przez niego spaghetti było wyśmienite, na tyle że pozwoliła sobie na więcej niż powinna, a sałatka ze świeżych warzyw przyrządzona przez nią doskonale uzupełniała danie.
A potem grali w scrabble i chińczyka, wspominając "stare, dobre czasy". Czas płynął powoli i niemal sielankowo, gdyby nie komunikaty, które od czasu do czasu było słychać za oknem gdy akurat przejeżdżał wojskowy hummer.

...i wtedy padł strzał. Wstali oboje i wyjrzeli przez okno na zewnątrz. Na środku ulicy stał wojskowy samochód. Po drugiej stronie zauważyli mężczyznę z zakrwawionym kijem bejsbolowym w ręce, który stał przed rozbitą witryną lokalu. Pod jego stopami leżał nieprzytomny człowiek. Karabin maszynowy na dachu hammera wycelowany był w mężczyznę z drewnianą pałką. Ojciec odkluczył drzwi i stanął w progu przyglądając się całej sytuacji z ręką za plecami, na rękojeści glocka.

Eileen RYAN, Rose DEVYN, Stg. Anthony ABRAMS
Dwa wojskowe hammery stały w centrum miasta, tuż przed ratuszem, obok posterunku policji, gdzie na końcu ogonka stała Rose. Po wjechaniu wojskowych i puszczeniu komunikatu przez megafon kilka osób wyszło z kolejki i odeszło lecz większość pozostało, zdeterminowani żeby załatwić swoją sprawę. Eileen dotarła przed ratusz dokładnie w momencie gdy padły strzały. Kolejka przed posterunkiem policji rozsypała się jak kostki domina. Ktoś krzyknął. Kilka osób wypadło z wnętrza budynku. Kobieta tuląca kilkuletnie dziecko z przerażeniem w oczach, starszy, kulejący czarnoskóry, dwóch dwudziestukilkuletnich chłopaków w zakrwawionych podkoszulkach.

W jednym z dwóch Hamvey'ów, jak potocznie nazywali żołnierze wóz bojowy, kilka par oczu zwróciło się wyczekująco w stronę dowódcy.

Joel STRODE, Darleen WOOD, Stg. William JAEGER
...i wtedy padł strzał. Ostrzegawczy, z przejeżdżającego akurat drogą hammera.

- Rzuć broń! - krzyknął do słuchawki William Jaeger

Po nagłym ruchu świat wokół Joela zafalował i zaatakowała go nagła fala mdłości i słabość. Kij sam wypadł mu na ziemię z głuchym stukotem potoczył się dalej. Postać ukrywająca się w budynku dała do niego nura.

- Ręce za głowę - padł następny komunikat.

Joel czuł, że za chwilę zemdleje.

Darleen obserwowała całą sytuację przez szybę kuchennego okna. Widziała wszystko bardzo wyraźnie. W budynku po drugiej stronie również zauważyła kilka zaciekawionych twarzy, spoglądających przez okna.

Kilka godzin wcześniej.
Stg. Anthony ABRAMS, Stg. William JAEGER


- Baczność!

Major "kutas" Cooper wszedł do sali odpraw raźnym krokiem.

- Dziękuję. Spocznij!

Wszyscy zajęli swoje miejsca.

- Na samym początku chciałem zaznaczyć, że to nie są ćwiczenia - przeszedł od razu do rzeczy. - Mamy podejrzenie epidemii, wirus nieznany, objawy; niekontrolowana agresja. - skinął na operatora projektora, zgasły światła, na ekranie wyświetliła się mapa taktyczna, z widokiem małego miasteczka, oddzielonego od zachodniej strony wzgórzami. - Diamond Taint, kilkanaście tysięcy mieszkańców, pustynia Moyave. Ze względu na położenie zdecydowano się odizolować miasto. Całkowicie. Dwa pierścienie. Pierwszy - laserowy wskaźnik wskazał zaznaczone na czerwono linie, - szczelny wokół miasta. Drugi - kropka lasera powędrowała na niebieskie linie okalające miasto, - półtorej mili od pierwszego. Trzecia bariera, lotne patrole. Nikt bez pozwolenia nie ma prawa się wydostać ani wejść do kontrolowanego obszaru.

Szybko omówił techniczne aspekty, ustawienie sztabów dowodzenia, rozstawienie namiotów medycznych, zasady łączności i inne niezbędne informacje.

- Do miasta wysyłamy kilka patrolów - kontynuował. - Wszyscy żołnierze i personel do pierwszego pierścienia włącznie wyposażeni będą obowiązkowo w maski chemiczne - wskazał jedną z nich tkwiącą na manekinie.

Pomruk niezadowolenia przemknął po sali. Cooper nie zareagował na nieregulaminowe zachowanie.

- Nie wiemy jakie to świństwo jest niebezpieczne. Nie wyklucza się ataku chemicznego. Ludności cywilnej nie przekazujemy żadnych informacji. Nie chcemy wywołać paniki. Jednostki agresywne unieszkodliwiamy i izolujemy. Kwarantanna i oddział medyczny ulokowany będzie w stanowym więzieniu o tu - wskazał obiekt w południowej części miasta. - Nie wchodzimy w bezpośredni kontakt. W razie zagrożenia likwidujemy. Pełna gotowość bojowa za 30 minut. Wyjazd o godzinie jedenastej dwadzieścia. Pytania?
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 02-06-2018 o 16:54. Powód: link
GreK jest offline  
Stary 10-06-2018, 10:51   #40
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
Żołnierz coś krzyczał, ale Joel czuł jakby znajdował się pod wodą, każdy otaczający go dźwięk wydawał się zniekształcony. Domyślił się co musi zrobić i natychmiast założył ręce za głowę.
- Ja tylko…ja tylko próbowałem…Joel walczył, żeby nie zemdleć. Język mu się plątał i nie mógł sklecić sensownego zdania - To restauracja mojego przyjaciela. Chcieli wynieść sejf…Jeden z nich jest dalej w środku.
Strode’owi wydawało się, że za plecami żołnierza zauważył Jacka Wooda, który przyglądał się całemu zajściu z progu własnego domu. Obraz zaczął się zamazywać i nauczyciel poczuł, że za chwilę osunie się na ziemię i straci przytomność.
Sierżant William Jaeger wyszedł z wozu, jego HK 416 zwisało mu na piersi na elastycznym slingu. W maskach gazowych brytyjskiego SASu, wyglądali nadmiernie uzbrojeni jak na pokojowe działania prewencyjne. Ale, służba to służba, a oni nie wiedzieli jeszcze dokładnie z czym walczyli. Podszedł sprężyście, prawie biegnąc, do nagle wybuchłego zajścia przed restauracją.
- Co Ty… - Bill złapał osuwającego się mężczyznę rękami w rękawicach mechanix i posadził go na ziemi. - Co tu się kurwa dzieje?! Z wozu! - ryknął do pozostałych żołnierzy w terenówce.
Gdy przybiegli, kazał jednemu pilnować siedzącego mężczyzny i cały czas trzymać go na muszce.
- Miller! - powiedział do drugiego żołnierza z radiostacją - zameldować przez radio udaremniony prawdopodobny napad rabunkowy. Sprowadźcie dla niego i dla tego drugiego - wskazał na leżącego obok sejfu draba - pomoc medyczną. Sejfu sam nie niósł, więc przygotować się do ewentualnego ostrzału ze strony budynku! Nadać przez megafon rozkaz, aby ktokolwiek kto znajduje się w restauracji wyszedł z rękami w górze i poddał się bez walki albo użyjemy śmiertelnej siły!
Na rozkaz, hummer został przeparkowany tak, aby znajdował się między siedzącym na asflacie mężczyzną i żołnierzami a restauracją. Działko .50 cal wycelowało w ciemne wnętrze restauracji. Z megafonu zaczął płynąć komunikat w stronę restauracji.
Sierżant William Jaeger podszedł do siedzącego łamiąc wszelkie protokoły bezpieczeństwa i kopnął go lekko, acz obcesowo w udo. Stał nad nim, z karabinem przewieszonym przez pierś. Drugi żołnierz cały czas ich osłaniał i celował w mężczyznę.
- Jak się nazywasz? Co tu kurwa robisz?! Coś Ty się kurwa, naćpał? Mów!
Darla patrzyła szeroko otwartymi oczkami na scenę, która się przed nią rozgrywała. Kałach i maska gazowa? Czy to w ogóle było wojsko?! Jakieś siły specjalne życzenia czy coś.. Nie znała się na tym. Co do jednego nie miała jednak wątpliwości - skażenie, jej podejrzenia zamieniły się w pewność. Złapała ojca za ramię.
-Zabierajmy się stąd - powiedziała nerwowo. - Schowaj pistolet. Będziemy mieli kłopoty…

- To mały Jo - powiedział tylko i odepchnąwszy ją, wypuścił koszulę na spodnie, tak że zasłaniała broń i z lekko podniesionymi ku górze rękami ruszył powoli w stronę wojskowego. - Znam go! - krzyknął zbliżając się powoli. - To Joel Strode sierżancie. Zaopiekuję się nim jeśli pozwolicie.

- Stać. Ani kroku dalej. - warknął do starca któryś z żołnierzy, unosząc karabin na piersi - Wracać do domu!
William położył mu rękę na lufę karabinu, kierując wyjście lufy w podłoże. - Znacie tego człowieka? Dlaczego on się tak dziwnie zachowuje? Jest naćpany?

Jack zatrzymał się.

- Znam go. Mieszkam na przeciwko - wskazał głową trzymając ciągle ręce na widoku. - Zaprowadzę go tam i tam nas znajdziecie jeśli zechcecie z nim porozmawiać. Nie jest niebezpieczny. Bronił własności przed włamywaczami.

William przyglądał się starcowi, który jednak nie wyglądał na zbira. Podjął kolejną, poza protokołową decyzję, za którę pewnie zarobi burę jeśli wyjdzie na jaw. Ale mieli wystarczająco dużo kłopotów by niańczyć jakiegoś pijanego osła i się tym przejmować.
- Zabierajcie go stąd.

Cywil skinął głową. Podszedł do Joela i dźwignął go z trudem.

- Dziękuję sierżancie - stęknął przechodząc koło niego a później krzyknął na dziewczynę stojącą nieopodal. - Pomóż mi!

Sierżant wrócił do Hummera, zostawiając cywilów za sobą. Powróciwszy, rozkazał zając żołnierzom pozycje i czekał na odpowiedź w sprawie wsparcia karetki oraz policji, do przetrząśnięcia restauracji.

Odpowiedź przyszła po dłuższej chwili.
- Zgłoszenie przyjęte. Karetka w drodze. Wsparcie niemożliwe. Wszystkie jednostki w terenie. Musicie sobie radzić sami.

William siedział rozparty na fotelu pasażera hummera przy otwartych drzwiach, z jedną nogą na ziemi. Przez chwilę milczał i zastanawiał się co zrobić czy wchodzić do budynku i go przetrząsnąć czy zostawić potencjalnego napastnika samemu sobie. Zadecydował:
- Ramirez, Miller, do mnie! Wchodzimy do restauracji. Może tam być złodziej albo nawet kilku. Mogą być uzbrojeni, ale policja nic z tym nie zrobi. Padło na nas. Założyć kamizelki kuloodporne. Przeczeszemy szybko budynek. Gdy tylko coś się wyda wam podejrzane, strzelać. Mamy stan wyjątkowy, a oni mieli okazję się poddać. Komunikat leci dobre kilka minut. Za 5 wchodzimy.
- Szefie, a co z tym - Miller wskazał na leżącego obok sejfu niedoszłego złodzieja - co z tym gościem który mu przyjebał?
- Olać go, mamy własne problemy. Powiemy, że uciekł, gliny i tak nie ruszą się z posterunku. Gotować się do czyszczenia budynku!
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."
potacz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172