Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-01-2019, 14:24   #11
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Nowy York, 4 września, 9:00

Lockhart obudziła się rozdrażniona. Tak jak się spodziewała miała problemy z zaśnięciem, a gdy sięgnęła po lekturę, pochłonęła ją ona na tyle, że jeszcze kilka godzin spędziła czytając. Do tego ułożenie włosów po takiej noc graniczyło niemal z cudem.
Ann w pierwszej chwili pomyślała, że książka traktuje o jakichś pradawnych, pogańskich kultach ,ale kapłani egipscy przywołujący tajemnicze istoty z innych planów zakrawało w pierwszej chwili na jakąś fantastykę. Jednak przekazy, dosyć sugestywnie przedstawione powodowały, że kobieta jakby instynktownie wiedziała, że w tych bluźnierczych opowieściach jest sporo prawdy. Czytała o Hasturze, pradawnej istocie ukrytej w panteoni egipskim, któremu ogoleni na łyso kapłani oddawali cześć. Bóstwo używało tajemniczych Byakhee, podobnych do wielkich ciem, ale nie będących żadnym znanym na świecie motylem. Ani ptakiem, ze względu na skórzaste, ogromne skrzydła nie były też żadnymi nietoperzami. Była to obca rasa, podobno zamieszkująca zimną pustkę kosmosu, żywiącą się zaś najdelikatniejszym mięsem śmiertelnych istot...kobieta tak wkręciła się w czytanie tych przedziwnych historii, że po pewnym czasie jej umysł, broniąc się od czytania o składanych żywcem ofiarach, po prostu się wyłączył. Ann obudziła się rano, z omdlenia, a książka leżała obok łóżka. Czuła strużkę potu spływającą po czole.. czy to był koszmar? Czy może… tak bardzo nie chciała wierzyć by to mogło być prawdą. Jednak wszystkie puzzle zaczynały niepokojąco do siebie pasować. Usiadła wyprostowana na łóżku i wzięła kilka głębszych oddechów, starając się uspokoić. Musi się obmyć. Szybko.

Sytuację ratował fakt, że Lily zadbała o to by jej garderobę przeprasowano, a śniadanie podano punktualnie. To i dobra kawa, sprawiły że nie posyłała wszystkim morderczego spojrzenia i była w stanie nawet myśleć optymistycznie o zbliżającej się wizycie w antykwariacie.
- Od dłuższego czasu współpracujemy z Wilhelmem. - Powiedziała do swych towarzyszy po tym jak wyruszyli na poszukiwanie postoju taksówek. - Wspaniale sobie radzi z wyszukiwaniem starodruków.
- A jakie nas interesują? - zagadnął Jack. Lily tylko uśmiechnęła się, nie wiedząc o co w ogóle chodzi.
- Czytałam w nocy pracę Gliera… szukam czegokolwiek co mogłoby mi pomóc w zrozumieniu jego postępowania. - Westchnęła ciężko na wspomnienie stanowczo zbyt krótkiego snu.
-Aż taka ciekawa ta praca Gliera? - zapytał z powątpiewaniem Jack - odniosłem wrażenie, że staruszek nieco przekoloryzował - uśmiechnął się - za to te symbole wyglądają mi na hieroglify. Można by popytać kustosza z muzeum, może ma jakieś opracowania na ten temat - poradził Jack.
- Przyznam… że niepokojąco te rzeczy… spostrzeżenia Gliera, do siebie pasują. - Ann westchnęła ciężko i rozejrzała się po okolicy jakby spodziewając się, że gdzieś, kątem oka dojrzy znów mężczyznę o nieprzyjemnym spojrzeniu. Wolała nie opowiadać Jackowi o swoim omdleniu. - Planowałam się wybrać do muzeum po wizycie w antykwariacie.
- Wydajesz się niewyspana. Wszystko w porządku? - zatroskał się Jack.
- Chyba źle się wczoraj poczułam… to pewnie przez te emocje. - Lockhart oderwała wzrok od mijanych budynków i skupiła się na tym co przed nimi. Powinni być niedaleko tego postoju.
Taksówki istotnie były niedaleko. Ledwo przeszli kilkadziesiąt kroków, wąską, i nieco zaśmieconą o tej porze dnia ulicą a już znaleźli rozległy deptak nieopodal portu, i kilka taksówek stojących przed portowymi budynkami. Szybko znaleźli też Paula, poleconego im wcześniej kolegę taksówkarza z dnia wczorajszego. Sympatycznie wyglądający, nieco otyły, szpakowaty taksówkarz uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Dzień dobry… polecono nam Pana wczoraj. Pana kolega Billy zaręczał, że będzie Pan nas w stanie dowieźć do pewnego antykwariatu. - Lockhart podała mężczyźnie adres, pod który się wybierali.
- Jasne! To za Eastriver. Przyjemna okolica. Zapraszam. - uśmiechnął się czując dłuższy kurs i po chwili mknęli już ulicami Nowego Yorku. Antykwariat okazał się całkiem sporym budynkiem. Kilka pięter kamienicy zajmowały wszelkiego rodzaju antyki, choć wzrok Ann przykuwały głównie książki.
Lockhart już kusiło by zanurzyć się między regały i wyłapać co cenniejsze skarby, uznała jednak, że wypada się przywitać z korespondencyjnym znajomym. Rozejrzała się w poszukiwaniu kogoś z obsługi. Odnalazła jakiegoś młodego chłopaka, który najwyraźniej zajmował się układaniem nowych nabytków.
- Szukam Pana Williamsa. - uśmiechnęła do młodzika, zerkając z zainteresowaniem na wykładane przez niego woluminy.
- Zawołam. Jest gdzieś na piętrze - młodzik wyglądał, jakby dawno nie spał lub nie miał specjalnego kontaktu z rzeczywistością. Wzrok prawdziwego mola książkowego. Jednakże wypełnił swoje zadanie, sprowadzając sympatycznego jegomościa, mniej więcej około sześćdziesiątki
- Dzień dobry. Czym możemy pani służyć? - krzaczaste brwi pana Williamsa uśmiechnęły się wraz z jego ustami.
- Jestem przejazdem w Nowym Yorku i postanowiłam, że odwiedzę Pański antykwariat. Ann Lockhart. - Kobieta z uśmiechem wyciągnęła dłoń do właściciela obiektu. Pozwoliła by mężczyzna zamarkował pocałunek na jej rękawiczce. Przez chwilę pozwoliła sobie na to by wymienić się z Williamsem uprzejmościami. Podziękowała za ostatnią przesyłkę i dyskretnie wykręciła się od odpowiedzi za ile udało się jej sprzedać ją dalej. O ile Whiliam miał bardzo dobre oko do wynajdywania starodruków, to na szczęście dla niej miał problemy z ich dokładnym wydatowaniem. - Szukam obecnie pozycji dotyczących astronomii i dawnych pism. Hieroglify, umarłe języki…. mogą być dawne mapy nieba.

Wraz z Williamsem ruszyła między regałami przyglądając rozmieszczonym na nich książkom. W większości były to rzeczy ładne ale niezbyt wartościowe. Reprinty dawnych prac. Dużo współcześniejsze wydruki masowe, które w lepszym stanie można było spotkać w miejscach takich jak to, a w gorszym, na każdym pchlim targu. Pozwoliła się zaprowadzić do części, w której rozwieszono odnalezione przez Whiliama i jego ludzi mapy. Lockhart z uwagą zaczęła przeglądać wielkie szuflady wypełnione starannie ułożonymi starodrukami i reprintami. Szukała mapy nieba zbliżonej wiekowo do tej, którą znaleźli w domu Gliera.

Po zapoznaniu się ze zdobyczami antykwariusza i kilku życzliwych komentarzach dotyczących kolekcji, przeszli z powrotem do regałów z książkami. Właściciel pokazał jej miejsce, w którym będzie mogła odnaleźć poszukiwane przez Lockhart książki i pożegnał się z nią. Wzrok Ann przesuwał się po wysokim regale, rozpoznając książki już po wybarwieniu okładek i fontach jakimi były opisane. Wydobyła dzieło Gliera i zaczęła wertować kolejne książki, które pomogłyby jej w dalszej analizie tego dzieła. Zdecydowała się na jeden z tomów autorstwa H.A.Wallisa Budge`a. Pozwoliła sobie na to wybrać dosyć ładne, dobrze zachowane wydanie i ruszyła dalej. Williams pokazał jej przed odejściem gdzie odnajdzie dział dotyczący astronomii.

Przechodząc pomiędzy regałami niemal się potknęła, bo jej niedowierzający wzrok ugrzązł w niepozornej książeczce wciśniętej pomiędzy inne tomy z poezją angielską. Szybko poprawiła kok upewniając się, że nikt nie dostrzegł jej nieeleganckiego zachowania i odłożywszy swoje dotychczasowe znaleziska na jeden z licznych w antykwariacie stolików, sięgnęła po niepozorną książkę. Nie pomyliła się! Szekspir. Tak jak się spodziewało wydanie było z tego samego roku co Hamlet, którego sprzedała niedawno pewnemu nawiedzonemu brytyjskiemu kolekcjonerowi. Wysunęła dłoń z rękawiczki i ostrożnie sprawdziła szwy i stan okładki, po czym wydobyła wsuniętą do środka karteczkę z proponowaną ceną. Nie była niska… tak jak się spodziewała całkiem trafna, biorąc pod uwagę miejsce, w którym ją znalazła, jednak gdy znało się osobę, której bardzo zależało na skompletowaniu kolekcji… mogła się okazać dużo cenniejsza. Ann powstrzymała cisnący się na jej twarz uśmiech. Może choć odrobinę podreperuje fundusze po zakupie biletów do Aten. Wzięła tomik powtarzając sobie, że po wizycie w antykwariacie będą musieli na chwilę wrócić do hotelu… na dłuższą chwilę.

Wyposażona już w trzy zdobycze dotarła do regałów z działem astronomia i szybko zlokalizowała Podręcznik C.Younga. Dopiero w tym momencie zorientowała się, że chodzi po antykwariacie sama. Zamarła ściskając w dłoniach odnalezione książki i mapę. Powinna dotrzeć do kasy. Lily i Jack pewnie tam na nią czekają... tylko nagle powróciło wspomnienie pewnych chłodnych oczu. Kim był tamten mężczyzna i czemu aż tak niepokoiło ją jego spojrzenie? Spokojnym krokiem, starając się nie rozglądać co chwilę ruszyła w kierunku znajdującej się przy wejściu lady, przy której można było dokonać płatności.



Nowy York, ulica Lafayette 44, hotel Zielony Gościniec, godz 11:30
Powrót do hotelu może nie był najbardziej ekonomicznym rozwiązaniem, ale Lockhart chciała mieć spokój podczas ustaleń z klientem i antykwariatem. Zaproponowała swoim towarzyszom wspólne zjedzenie lunchu w Zielonym Gościńcu w okolicy godziny pierwszej i skupiła się na jak najsprawniejszym załatwieniu sprawy i przygotowaniu przesyłki do antykwariatu. Chciała jeszcze zdążyć do tego muzeum i czuła dziwną presję by jednak umożliwić Lilly zobaczenie co nieco Nowego Yorku.

Na szczęście Emma radziła sobie już z takimi sytuacjami i zapewniła, że zadba by przesyłka została przekazana przez znajdujący się w pudełku adres. Lockhart musiała tylko wykonać nieco dłuższy i mniej przyjemny telefon do klienta, podczas którego dogadała ostateczną cenę i czekało ją jedynie zapakowanie cennej książki i nadanie jej z pomocą recepcjonisty. Wynagrodziła swoim towarzyszom konieczność oczekiwania, dokupując do lunchu kilka smakołyków i zamawiając taksówkę, która już bezpośrednio z hotelu miała ich zawieźć do muzeum.

Nowy York, Muzeum Naturalne, godz 14:00


Gdy tylko dotarli na miejsce Lockhart zwolniła Lily wręczając bilet do muzeum i mówiąc, że ma dwie godziny dla siebie i umówiła się na spotkanie przy kasach.
- Planuję wypytać nieco o materiały z domu Gliera. - Powiedziała Jackowi pozostawiając mu decyzję czy się do niej dołączy.
- Pójdę z tobą. Na wszelki wypadek. - uśmiechnął się przepraszająco - poza tym byłem w tym muzeum i może nie zabłądzę tym razem… - mruknął Jack kładąc na ladzie biletowej banknot i zamawiając kolejny bilet - No to co...idziemy?
Ann przytaknęła i weszła na teren wystawy. Już spacerując alejką otoczoną pierwszymi obiektami wystawowymi przyjęła podane przez jacka ramię i zaczęła się rozglądać. Musieli dotrzeć do części egipskiej… potem antyk. Najlepiej jakby udało się im zlokalizować kustosza albo innego naukowca odpowiedzialnego za wystawę.
Muzeum było ogromne. Fakt, że nie było sposobu ogarnięcia całości bez jakiejkolwiek pomocy był jasny, kiedy tylko Ann spojrzała z linii kas na kierunki zwiedzania, i całkiem sporą broszurę dodaną do biletu. Ponad czterdzieści stałych wystaw, kilkanaście budynków, połączonych przejściami podziemnymi lub łącznikami tworzyło wielki kompleks muzealny zajmujący sporą część kwartału ulic. Przejście, czy chociażby odwiedzenie każdej wystawy z osobna zajęłoby sporo ponad godzinę. Na całe muzeum nie wystarczyłoby chyba tygodnia i Jack wyraźnie pobladł, widząc ponownie stertę kartek, pokazujących najciekawsze trasy do zwiedzania.
- A, do diabła z tym – mruknął wsuwając kartelusz do tylnej kieszeni spodni – poczekaj tu, zaraz wrócę – powiedział i poszedł w kierunku pomieszczenia z tabliczką "Dział naukowy". Po kilku minutach wyszedł z powrotem do hali, prowadząc niewysokiego, sympatycznie wyglądającego jegomościa, nieco przy kości, w szarym garniturze. Jego łysinka błyszczała w świetle lamp, umieszczonych na suficie hali, a inteligentny, nieco zmęczony wzrok wbił się w Ann
-Ann? Poznaj profesora Franka Harrisa, opiekuna działu archeologicznego - przedstawił naukowca.
- Ann Lockhart. - Antykwariuszka przedstawiła się z uśmiechem starszemu mężczyźnie. To były te momenty, które ją potwornie irytowały. Nie była pracownikiem naukowym, więc nie mogła zrobić tego co zrobił Jack. Teraz jednak powinna się uśmiechać i cieszyć tym, że może czegoś się dowiedzą. - Czy.. czy będzie Pan mógł nam pomóc?
- A z czym konkretnie mają państwo problem? - zapytał grzecznie profesor cmokając Annę w rękę z rewerencją.
- Mamy… dzieło, w którym pojawiają się znaki, których nie jestem w stanie przyporządkować konkretnym hieroglifom lub symbolom. - Lockhart cofnęła dłoń i wydobyła z torby książkę, w której trzymała obecnie złożony reprint mapy i list od Valikovskiego.
- Doprawdy? Och...symbole - profesor był pełnokrwistym badaczem i teoretycznie mógł wymówić się brakiem czasu...ale widok nowej zagadki pogrążył go niczym dzieciaka widzącego nową zabawkę, w dodatku całkowicie za darmo - popatrzmy… - mruczał grzęznąc w problemie -Może nie stójmy tak w tym holu? - zaproponował Jack puszczając oko do Ann - Oh, racja. Zapraszam. I tak zdaje się potrzebna będzie biblioteka - to mówiąc profesor zaprowadził oboje do swojego gabinetu, dużo schludniejszego niż gabinet starego Grunwalda, a zdecydowanie bardziej uporządkowanego niż spustoszone biuro Gliera, co mogło być miłą odmianą. Pokój pełen był regałów zastawionych książkami, a w rogach pomieszczenia stały drewniane rzeźby, najpewniej afrykańskiego pochodzenia. Ann od czasów gdy wybierała się do muzeów z ojcem nie wchodziła do części technicznej. Rozglądała się więc po pokoju z zainteresowaniem, przyglądając się tytułom znajdujących się tu książek. Jej wzrok przesuwał się po wytłoczonych na okładkach literach.
Kolekcja książek profesora nie zawierała niczego wartościowego dla antykwariusza. Różnego rodzaju miesięczniki, kwartalniki i monografie dotyczące bardzo szerokiego spektrum wiedzy, od astrologii, po religie i nawet fantastykę naukową. Właściwie każda sfera działalności człowieka miała jakieś miejsce na półce profesora, pod postacią jakiejś książki.
Ann sięgnęła po jeden z ostatnich numerów czasopisma Science News i przekartkowała je. DO tej pory dostawała prenumeratę ojca, za którą co roku płaciła, jednak nigdy nie było chwili by zagłębić się w tą lekturę. Gdy profesor odezwał się odłożyła gazetę i podeszła do stołu, na którym rozłożył przyniesione przez nią przedmioty.
- Hmm...dziwna sprawa. Gliere...hah, praca znajoma. Koncepcja wydawała się ciekawa, jakoby zmiany klimatyczne dawały się wytłumaczyć inaczej niż naturalnymi procesami natury. Odpowiedzialni za to mieli być zdaje się jakieś mityczne istoty, kosmici. Cóż...ale widzę, że ten rosyjsko brzmiący jegomość najwyraźniej w to wierzył, i chyba zdaje się współpracował. Co mają to tego weddowie...cóż, badanie aborygeńskich kultur nie jest obecnie zaawansowana, a o tym Velikowskim nie słyszałem – profesor spojrzał na gwiezdną mapę i zmarszczył brew – Hmm, z tą mapą...coś nie jest tak. Jakby brakowało tam gwiazd. Albo są inaczej ułożone... - mruknął i podszedł do jednego z regałów, wyciągając z półki książkę o astronomii i otwierając po chwili na zdjęciu w środku książki – o, od razu widać różnicę – pokazał ołówkiem jeden róg mapy. Ann wydobyła swój notes i przyglądając się wskazywanym przez profesora znakom powoli zapisywała ich znaczenie jedynie wskazując lokalizację na szybkim szkicu. – a to...- wskazał na odręcznie robione zapiski na marginesach dzieła Gliera – to są hieroglify egipskie. Można by to przetłumaczyć jako “Stary”, “Niebiański” lub “Niebo”, i “Zimny” lub “Mroźny”. Tu są kolejne– pokazał profesor – i wyglądają jak..."Jedni" lub może, "jedyni", potem mamy "kręcić się" albo "wirować". Tu kolejny symbol – przewrócił kartkę – "miasto" i to bez wątpienia. Potem to.– wskazał – "górny" albo "wyższy". Ale może być też w niektórych kontekstach "czubek" lub "szczyt" – podrapał się po głowie profesor, najwyraźniej biegły w egiptologii – “Akhteaten”....”grobowiec”, “wschód słońca”, “tajemnica” – palce profesora śmigały po kolejnych symbolach na marginesach, omijając jednak wiele z bazgrołów, najwyraźniej niezrozumiałych dla badacza. Palec profesora zatrzymał się na jednym symbolu, wyglądającym jak hieroglif, jednak Ann miała nieodparte wrażenie, że pasował on nieco opisem do istoty, o której wspomniano w drugiej książce Gliera, którą zdążyło się jej przejrzeć, a której treść była niepokojąca, dziwna i w ogóle niezrozumiała.- Sprawa wygląda zagadkowo, ale właściwie, poza przedziwną mapą, którą najchętniej bym sam zbadał, wydaje się, że profesor analizował stare podania, być może stare zapisy i próbował potwierdzać swoje teorie które zawarł w tej książce. Może warto byłoby go zapytać? - profesor patrzył na kartelusz z tajemniczym symbolem w kształcie krzyża maltańskiego – wskaźnik do mapy, ale jakiej? Pamiętam, jak w młodości bawiliśmy się w zagadki. Takie krzyże pokazują cztery kierunki świata, a X oznacza miejsce ukrycia. – uśmiechnął się staruszek.
- Też bawiłam się w podobne rzeczy… z moim ojcem. - Lockhart usiadła przy stole i już w wygodniejszej pozycji zaczęła dopisywać spostrzeżenia profesora. - Mam nadzieję, że uda nam się spotkać z Glierem i omówić jego pracę.
- A czego konkretnie państwo szukają? - zainteresował się profesor - może któryś z działów w naszym muzeum mógłby być pomocny?
- Miałam nadzieję, że ta mapa może coś zdradzi… - Ann zerknęła na torebkę, w której znajdowała się książka wujka. Była ciekawa czy to tego, co oznaczono na tej mapie szukał włamywacz. - Czy ten znak. - Wskazała na symbol przetłumaczony przez Harrisa jako “tajemnica” - ma jeszcze jakieś inne znaczenia?
- Większość ma inne znaczenie. To piktogramy. Jeśli znajdziecie konkretny zapis, taki ciąg piktogramów to będzie można powiedzieć więcej. “Zakryty” lub “Ukryty” a nawet w niektórych przypadkach “niewidzialny” - profesor przytaknął , zdejmując okulary i wkładając do ust jeden koniec oprawki, pogrążając się w myśleniu.
- Czyli prawdopodobnie to taki... rebus? - Ann dopisała przy wskazanym znaku kolejne słowa. - W zależności od układu może znaczyć coś zupełnie innego?
- Być może. Albo rodzaj szyfru, który zastosował profesor. - naukowiec wciąż gryzł swoje okulary, w zamyśleniu.
- Coś Pana niepokoi, prawda? Spotkał się Pan kiedyś z czymś podobnym? - Ann zerknęła na milczącego Jacka, ciekawa co on o tym wszystkim sądzi.
- Hmm...po prostu wygląda to nieco dziwnie, jakby ktoś próbował istotnie sprawdzać swoje teorie za pomocą egipskich symboli. Są tu też takie, których po prostu nie rozpoznaję. Jakby podobne, ale jak dla mnie nieczytelne. - profesor wskazał na jeden z symboli, który Ann kojarzył się nieco z opisanym w “Nienazwanych Kultach”.
- Rozumiem… a kojarzy się Panu z jakimś dawnym pismem? Wydaje się niewiele różnić od pozostałych. - Lockhart wskazała na pozostałe symbole. - Oczywiście gdy patrzy na to laik.
- Niespecjalnie z jakimś konkretnym. Podobne do pisma egipskiego, ale symbole obce. A laikiem bym się nie nazwał. - powiedział cicho i zamyślił się - na pewno warto o te symbole zapytać tego, kto je zrobił. Gdzie jest profesor Gliere? Bo widząc was tutaj, pewnie nie jest dostępny? - uśmiechnął się lekko.
- Obecnie przebywa w Europie i jest z nim utrudniony kontakt. - Lockhart złożyła mapę i list by schować je z powrotem do torby.
- Hmm...szkoda. Być może któraś z naszych wystaw mogłaby okazać się pomocna, choć nie kojarzę, aby takie pismo było na którymś z eksponatów. Ewentualnie, pan Grunwald wie, gdzie jest nasza biblioteka. Jest do państwa dyspozycji, jeszcze przez jakieś dwie godziny - profesor spojrzał na zegarek - Czy mogę jeszcze w czymś pomóc? - popatrzył pytająco na Ann i Jacka
- Nie będziemy zajmować Panu czasu. gdyby mógł nam Pan tylko powiedzieć, gdzie znajdziemy Pana Grunwalda. - Lockhart zapięła torbę upewniając się, że żadne ze znalezisk i notatnik z niej nie wypadną.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 07-01-2019 o 14:29.
Asmodian jest offline  
Stary 08-01-2019, 11:31   #12
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Biblioteka, Nowy York, 4 września, godz. 16:00

[MEDIA]https://photos.francisfrith.com/frith/cambridge-magdalene-college-pepys-library-1909_61496.jpg[/MEDIA]

Biblioteka była duża, jakby próbowała dorównać wspaniałością całej reszcie kompleksu, z jego monumentalnymi salami do zwiedzania, korytarzami pełnymi artefaktów i kolorowych prezentacji, atakujących zwiedzającego ze wszystkich stron. Biblioteka nie była jednak pełna ludzi. Po pierwsze, była to pora obiadowa więc większość zwiedzających korzystała z licznych punktów gastronomicznych, rozsianych dookoła Muzeum, lub z jednej z kilku restauracji na przeciwko głównego budynku. Nieliczni zwiedzający, okupowali ławeczki między budynkami, zajadając kanapki i inne piknikowe przekąski. Ann i Jack mieli więc bibliotekę niemal na wyłączność, nie licząc chuderlawego, sennie wyglądającego, starszawego bibliotekarza, który grzecznie wskazał Ann i Jackowi interesujące ich działy o starożytnym Egipcie, hieroglifach i ogólnie działy książek historycznych. Drewniane regały przegradzały monumentalne pomieszczenie, dzieląc je na nieco mniejsze, łatwiejsze do ogarnięcia wzrokiem powierzchnie, a zwisające tu i ówdzie kotary zacisznych alkow, w których można było dostrzec niewielkie stoliki oferowały potencjalnemu czytelnikowi niezbędny spokój i prywatność. Jack wkrótce zniknął Ann z oczu, nurkując między regałami książek oznaczonych jako geograficzne i historyczne, Ann zaś zagłębiała się w literaturze starożytnego egiptu.
Kiedy jednak uszła kilka kroków, przesuwając palcem po grzbietach książek, kątem oka złowiła sylwetkę człowieka, stojącego między regałami. Sięgał po coś za klapę marynarki. Po chwili zdała sobie sprawę, że robi to w ten nonszalancki sposób, bardzo znajomy, choć wolałaby tego w tej chwili nie widzieć…
Ann poczuła jak na chwilę jej serce zabiło szybciej. Sięgał po zapalniczkę, prawda? Wsunęła dłoń do torebki sięgając po ukryty tam pistolet i zaczęła się cofać, chcąc ukryć się pomiędzy regałami.
Zbir, stary znajomy z peronu w Bostonie wykrzywił usta w czymś, co przypominało triumfalny uśmiech. Jedną ręką wyrwał zza klapy marynarki pistolet, w cieniu książkowego regału wyglądający jak Browning i ruszył szybkim krokiem za uciekającą za regał Anną…
Lockhart starała się tak uciekać by napastnik nie miał czystej linii strzału. Gdyby tylko Jack był w pobliżu… tylko czy miał przy sobie broń. Ann zatrzymała się w przejściu pomiędzy regałami i oddała strzał w kierunku nadbiegającego napastnika. Nie licząc się z efektem ruszyła biegiem dalej.
Pistolet Ann wystrzelił z głośnym hukiem, przerywając momentalnie ciszę która była obecna niemal w każdej bibliotece. Dym wystrzału na moment przysłonił kobiecie pole widzenia, ale kiedy zaczął się rozwiewać, Ann nie zobaczyła śladu po swoim napastniku. Chwilę później usłyszała jednak kolejny wystrzał i coś gorącego spadło na jej kark i rozwiało nieco fryzurę, a dokoła zawirowały kawałki papieru. Napastnik najwyraźniej oddał strzał, trafiając w jedną z książek nad jej głową i jedynie dym widoczny zza regału świadczył o jego obecności.
Ann słyszała szybki odgłos biegnącego człowieka z lewej strony. Kątem oka widziała jednak kolejnego zbira, wchodzącego do biblioteki, ze strzelbą którą mierzył gdzieś między regały, jakby próbował wypatrzeć napastnika. Ann wiedziała, że szukał jej, lub Jacka.
Na chwilę Lockhart zabrakło powietrza wplucahc.. chcieli ich zabić.Myśl wydawała się być absurdalna, a jednak… Ann puściła się biegiem dalej. Musiała znaleźć Jacka. Uprzedzić go.
Strzelba zbira wypaliła, najwyraźniej znajdując swój cel w biegnącej przez bibliotekę kobiecie. Buum. Buum...grzmiał wystrzał za wystrzałem a w powietrze pofrunęły fragmenty biurek, regałów i trociny z masakrowanych pociskami książek. Ann wybiegła niemal wprost pod lufę "Zbira z Bostonu". Triumfalnie uniósł on broń do góry, celując prosto w kobietę. Kolejny strzał, głośniejszy dołączył się do kanonady a ramię zbira poleciało w dół, trącone niczym ręka natręta w knajpie. Mężczyzna poleciał na jeden z regałów, łapiąc się za łokieć a kolejne pociski leciały już w stronę zbira ze strzelbą, który skulił się za drewnianymi drzwiami biblioteki. Jack, z pistoletem opartym o jedno z biurek wypróżniał magazynek w stronę lepiej uzbrojonego bandyty, nie pozwalając mu wejść do środka. - Ann, uciekaj! - krzyknął machając ręką w stronę drzwi prowadzących z Biblioteki, jakieś dwadzieścia kroków za nim. Tymczasem "Zbir z Bostonu", jęcząc i gramoląc się z podłogi obok regału, próbował gmerać za drugą połą marynarki, najwyraźniej szukając kolejnego pistoletu.
Ann nie mogła mu na to pozwolić. Zatrzymała się i oddała kolejny strzał w kierunku mężczyzny z wąsikiem.
Wąsaty zbir jedynie jęknął, kiedy pocisk pistoletu Anny trafił go w tą samą rękę, obrócił i posłał na stojący za nim regał. Pod ciężarem upadającego, regał obalił się wraz z nim z głośnym hukiem. Zbir przetoczył się za mebel, wciąż stękając i klnąc z bólu i rzucił się do ucieczki, znikając za grubym filarem podtrzymującym dach biblioteki.Tymczasem niskie odgłosy wystrzałów ze strzelby, i wyższe, ale częstsze wystrzały pistoletu Jacka uświadomiły Annie, że jej towarzysz i drugi zbir wciąż wymieniają się ogniem. Strzelanina trwała.
Lockhart rozejrzała się za jakimś ukryciem. Wolała by nie okazało się, że stoi na środku alejki gdyby tamten się jednak rozmyślił. Musiała jednak pomóc Jackowi… powinni się jak najszybciej stąd wydostać. Weszła pomiędzy regały i wyjrzała zza jednego z nich szukając okazji by trafić drugiego napastnika.
Jack ładował pocisk za pociskiem w ciężkie drzwi, jednak bandyta był dobrze ukryty. Ann również nie znajdowała okazji aby poprawić sytuacji. Ciężkie, jakby idealnie stworzone do tego, by ktoś za nimi się ukrył zbierały kule niczym pancerz. Ann usłyszała w oddali, w przerwie między jednym strzałem bandyty a kolejnym Jacka dźwięk policyjnych syren za oknem. Ktoś wezwał służby i było kwestią czasu, aż cały teren zaroi się od mundurowych.
Powinni stąd zniknąć i to szybko. Ann wróciła się biegiem do Jacka starając się nie wejść w linię ognia. Podbiegła do pierwszego lepszego otwartego okna.
- Jack! - Miała nadzieję, że mężczyzna podąży za nią. Nie chciała go zostawiać w takim miejscu samego.
Ścigani niecelnymi strzałami bandyty wybiegli na niewielki, opuszczony skwer od północnej strony muzeum. Widać było z tej odległości spory tłum ludzi, gromadzący się przed wejściem do muzeum, pobliski park i nieopodal, postój taksówek.
Ann pochwyciła Jacka za dłoń i pociągnęła w kierunku głównego budynku, chowając broń do torebki. Musieli zabrać Lily i jak najszybciej opuścić to miejsce.
Jack momentalnie rozumiejąc, o co chodzi kobiecie schował broń za pasek spodni, z tyłu pod marynarkę i chwycił Ann mocniej pod ramię -Wolniej - doradził udając po prostu przechodniów.
- D… dobrze. - Lockhart nieco zwolniła kroku, starając się nie oglądać za siebie. Czuła jak stres zaczyna do niej docierać, atakując ciało nieprzyjemnymi dreszczami, więc przywarła mocniej do ramienia Jacka. - To… było niebezpieczne. - Wyszeptała bardziej do siebie niż do swojego towarzysza.
- Bardzo. Miałaś rację co do tego typa. Wczoraj myślałem, że nie mówisz poważnie… - spojrzał na nią zakłopotany - znajdźmy Lily. Ten do którego strzelałaś raczej nie będzie nas już niepokoić. Chyba odstrzeliłaś mu ramię. W każdym razie, na moje oko, kilka tygodni w łupkach ma gwarantowane - uśmiechnął się lekko.
- Zawsze mówię poważnie. - Ann pozwoliła by irytacja wypłynęła w jej głosie. Nie odsunęła się jednak od mężczyzny. W tej chwili jak nigdy potrzebowała się na kimś oprzeć i to w ten najprostszy, fizyczny sposób. Dopiero gdy chcieli wejść do budynku głównego pozwoliła sobie na to by obejrzeć się na bibliotekę i to co się tam działo. Ku jej zaskoczeniu okazało się, że z tego miejsca nie widać okna, którym się wydostali. Na szczęście… może nikt nie powiąże ich z tą sprawą. A przynajmniej niezbyt szybko.
Najwyraźniej, ochrona budynku przeprowadzała nader prędką ewakuację zwiedzających, którzy gromadzili się na schodach przed głównym wejściem. Nie wpuszczała już nikogo od strony ulicy, więc Ann i Jack musieli dołączyć do reszty ludzi. Podjeżdżały właśnie pierwsze samochody policji, a mundurowi, uzbrojeni w strzelby i rewolwery szybko wbiegali do środka, próbując zabezpieczyć teren. Po chwili zobaczyli w tłumie gapiów Lily. Wyglądała na przestraszoną i przejętą.
- Ktoś napadł na zwiedzających. Chyba porachunki gangów. Jak w Chicago - dziewczyna miała własne zdanie na ten temat, choć być może jedynie powielała plotki krążące wśród gapiów pod muzeum.
Lockhart przez chwilę przyglądała się zaskoczona swojej służącej. Tak… toż Lily nie brała w tym udziału.
- Tak… to miasto bardzo się zmieniło. - Powiedziała tak spokojnie jak tylko była w stanie. - Chodźmy stąd.


Spacer, Nowy York, godz. 17:00

Ann odetchnęła głęboką piersią gdy tylko opuścili budynek muzeum. Glier… cóż go pokusiło by zanurzyć się w takie badania? Do czego one go doprowadziły? Lockhart musiała przyznać, że niepokoiła ją cała ta sytuacja. Pojawiający się znikąd obserwatorzy. Symbolem i przedmioty, które niepokojąco zaczynają do siebie pasować. W milczeniu wdychała chłodne wrześniowe powietrze, wpatrując się w pobliski Central Park. Czy czuła strach? Nie była do tego przyzwyczajona… od wielu lat nie musiała czuć czegoś takiego i nie życzyła sobie by to wracało. Do tego ta strzelanina… Zadrżała ponownie na całym ciele. Musiała się przejść.. odsunąć od tego wszystkiego.
Z rozmyślań wyrwała ją podsunięta dłoń. Skorzystała z pomocy przy zejściu ze schodów, nagle zdając sobie sprawę, że jej ukryte w rękawiczce palce lekką drżą. To musiała być irytacja. Nie wyobrażała sobie by jakiekolwiek obawy mogły ją doprowadzić do takiego stanu. A jednak jej myśli cały czas krążyły wokół informacji, które przed chwilą udało im się pozyskać, a dłoń nerwowo zacisnęła się na podanym przez Jacka ramieniu. Mimo iż obdarzył ją zaniepokojonym spojrzeniem, nie odzywała się tak długo jak nie znaleźli się na terenie parku. Dawno tu nie była. Ostatni raz z ojcem, ale wtedy było lato. Karmili razem ptaki, opowiadała mu o swoich postępach w szkole… Ciepłe wspomnienia nieco ją uspokoiły.


- Będziemy musieli bardziej uważać. - Wyszeptała, upewniwszy się wcześniej, że służąca jest kilka kroków za nimi. - I… chyba nie mówiłabym nic Lily.
Jack jedynie przytaknął bez słowa. Bo i po cóż było wciągać w całą tą aferę jeszcze młodą służącą?
- Co zamierzasz? - zapytał wiedząc, że cała sprawa jest bardziej niebezpieczna, niż się początkowo wydawało.
- Myślę, że ci ludzie podążają za nami przez Gliera. - Lockhart przysunęła się bardziej do Jacka by móc swobodnie szeptać. Miała ochotę poprawić kok, rozprostować suknie, ale to nie był dobry moment. - Trzeba go ostrzec.
- Trzeba. Póki co, trzeba przepłynąć Atlantyk aby to zrobić. Trzeba jakoś dotrwać do jutra. Myślisz, że w okolicy kręci się ich więcej?
- Jack rozejrzał się dokoła, zatrzymując wzrok na jakichś krzakach i pobliskich drzewach.
- Mam nadzieję, że nie. - Lockhart westchnęła ciężko i poprowadziła ich jedną z alejek. Gdzieś tam po drugiej stronie parku powinna być restauracja, którą polecili jej w hotelu.

Obejrzała się na chwilę za siebie ciekawa czy Lily korzystać choć odrobinę z widoków. - Wolałabym nie zostać obudzoną przez kogoś takiego.
- Dziś pewnie nie spróbują. Ten strzał był...rewelacyjny Ann. Kto cię uczył strzelać? - zainteresował się Jack.
- Ojciec. - Lockhart westchnęła ciężko. - To jego broń.
- Głowa do góry. Z takim okiem jak twoje, będziesz postrachem bandytów, gdziekolwiek się czają
- zaśmiał się Jack.
- Miałam szczęście bo już go zraniłeś. - Lockhart musiała przyznać, że ten komplement niepokojąco sprawił jej przyjemność. Czując jak policzki delikatnie zaczynają palić, odwróciła wzrok od Jacka i skupiła spojrzenie na parkowej alejce. - To miłe, że tak uważasz.
- Absolutnie, nie możemy mówić policji o niczym, co dziś się zdarzyło. Bo nie opuścimy Stanów i spędzimy tu czas do świąt, w jakimś areszcie jak Gliere. A tymczasem...dokąd idziemy?
- zainteresował się Jack wyprowadzony przez Annę na ulicę.
- Chcę wam wynagrodzić oczekiwanie na mnie w hotelu. - Ann uśmiechnęła się. - Po drugiej stronie parku powinna być całkiem dobra restauracja.
- Hmm...dobra restauracja? Idealnie! Prowadź
- powiedział głośniej aby Lily idąca nieco z tyłu nie czuła ich niepokoju całą sytuacją


Restauracja Grand Central Oyster Bar, Nowy York, godz 18:00

Lockhart nie była przekonana do miejsca, które wskazano jej w hotelu. Niezbyt przepadała za podziemiami. Widać jednak było, że restauracja, o której jej opowiadano była bardzo popularna i zapewniała dobre posiłki. Ann sprowadziła swoich towarzyszy do stacji Grand central i przeszła przez eleganckie przeszklone drzwi.
Podała kelnerowi swoje nazwisko by potwierdzić rezerwację i wraz z Jackiem i Lily podążyła do odpowiedniego stolika. Musiała przyznać, ze wnętrze pozytywnie ją zaskoczyło. Było czyste, eleganckie.

[MEDIA]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/a/a4/Oyster_Bar_Restaurant%2C_Grand_Central_Terminal.jp g[/MEDIA]

Zapachy, które unosiły się w powietrzu wskazywały też na dobrej jakości kuchnię. Wątpiła, że restauracja zapewniała także dobre wino bo po przygodzie w bibliotece dużo bardziej potrzebowała szklaneczki dobrego trunku niż jedzenia.
Kelner wskazał całej trójce osobny stolik i podał kartę, w której obok pysznie brzmiących dań, znajdowały się również napoje. Niestety, żadnego wina, a nawet piwa restauracja nie podawała. Prohibicja była egzekwowana w takim lokalu jak ten, znajdującym się na widoku i niemalże przy głównej ulicy. Nie dziwiło więc nikogo, że pomimo popołudniowej pory, jedynie nieliczne stoliki były zajęte.
Ann skwitowała brak w karcie cichy westchnieniem i zabrała się za przeglądanie karty.
- Wybierzcie na co macie ochotę. - Sama szybko zdecydowała się na specjalności lokalu i czarną kawę. Czekała ją chwila rozmowy o rzeczach nie związanych z Glierem i niebezpiecznymi przedmiotami, znajdującymi się w jej torebce. Miała obawy czy uda się jej podołać temu wyzwaniu.
 
Aiko jest offline  
Stary 11-01-2019, 11:50   #13
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
4 września, Nowy York, ul.Lafayette, ok.21:00

Jack po całkiem udanej kolacji tego niespokojnego dnia doradził Ann zamknięcie na noc drzwi do pokoju w hotelu, następnie zaszył się na dłuższą chwilę w swoim pokoju, aby po kilkunastu minutach wyjść na miasto w wielkim pośpiechu, nie mówiąc nic portierowi. Ann widziała jedynie, jak biegł w stronę portu, zniknąć gdzieś w ciemnościach licznych ulic Manhattanu. Ann przez chwilę stała przy oknie obserwując odchodzącego mężczyznę. Wiedziała, że nierozsądnym byłoby podążyć za nim i nie wiedziała czemu w ogóle taki pomysł przyszedł jej do głowy. Może przez to, że w tym roku znów zdawało się, że widzi swego ojca w tej ostatniej chwili jego życia. Poirytowana położyła się do łóżka, tym razem ściskając w dłoni kronikę, którą przyniósł dla niej Jack. Książka Gliera leżała bezpiecznie w torbie pod łóżkiem, na wypadek gdyby ktoś postanowił włamać się do jej pokoju.

Nad ranem pojawił się po śniadaniu, oprócz swojego podniszczonego plecaka niosąc także całkiem sporych rozmiarów drewnianą walizkę, okutą na rogach mosiężnymi okuciami. Lockhart obrzuciła go nagannym spojrzeniem mimo, że poczuła ulgę widząc mężczyznę całego i zdrowego.
- Dzień dobry. Jak ci minęła noc? - Spytała upijając nieco kawy.
- Pracowicie - uśmiechnął się klepiąc walizkę - musiałem skoczyć po parę rzeczy do pewnego znajomego. Z czasów wojska - wyjaśnił kładąc walizkę obok swojego plecaka i siadając do stolika, na którym widział stygnącą kawę i resztki rogalików.
- Widziałam, że nie możesz usiedzieć w pokoju. - Ann nie mogła się powstrzymać od reprymendy. - Nawet pomimo faktu iż wczoraj w mieście miała miejsce strzelanina i to w tak znamienitym miejscu jak biblioteka muzeum.
- Ciszej…. - Jack przyłożył palec do ust - oficjalnie podają, że to były porachunki gangów - uśmiechnął się - a sprawy musiałem załatwić w nocy. Nie wiadomo na jakie wsparcie będzie można liczyć za granicą - wzruszył ramionami i wpakował sobie rogalik do ust, z nieco przepraszającą miną niewiniątka.
- Wiem jaka jest oficjalna wersja. - Lockhart zastukała okrytą rękawiczką dłonią w leżącą na stole gazetę. Nie powiedziała nic co nie byłoby zgodne z tym co pisali. - Powinieneś uważać.
- Chyba nie mnie szukają. To twój atut Anno - mrugnął okiem do kobiety i popił siarczysty łyk ledwie letniej już kawy.
- Nie wiem skąd taki pomysł. - Lockhart powróciła do dopijania własnej kawy. Czuła się dużo lepiej po spokojnie przespanej nocy i po tym jak odpowiednio zatroszczyła się o swoją garderobę i włosy. Mogła odpuścić Jackowi tym razem.

[MEDIA]http://www.boweryboyshistory.com/wp-content/uploads/2015/04/MNY218012.jpg[/MEDIA]

5 września, Nowy York, port Chelsea, nabrzeże nr. 56, przed południem.
Ranek przywitał ich wszystkich w nieco lepszych nastrojach, doskonałą, słoneczną pogodą która dodawała im wszystkim jakiejś nowej energii. Lub jakby chciała wynagrodzić podróżnikom niepokoje wczorajszego dnia i nocy.
Port był ogromny, jak wszystko w Nowym Yorku, jakby miasto próbowało rekompensować sobie problemy z kryzysem i prohibicją za pomocą rozdętych budowli. Jednakże, biorąc pod uwagę wielkość Stanów Zjednoczonych, port wydawał się bardzo zajęty i adekwatny do pasażerskiego ruchu, który obsługiwał. Z podłużnej, przeszklonej od strony szerokiej ulicy frontu wchodziło się do przyjemnych hal pasażerskich i biletowych, gdzie obsługa sprawnie sprawdzała bagaże podróżnych, i ich dokumenty. Po niecałej godzinie dopełniania wszelkich formalności związanych z ich wyjazdem, przydzielono Annie, Lili i Jackowi kabiny. Ann i Lily zajmowały kabinę pasażerską klasy pierwszej, wygodną i przestronną, podczas gdy Jack, którego bilet ufundowała uczelnia dostał przydział w jednej ze wspólnych kabin pasażerskich w klasie drugiej, w pobliżu głównego pokładu.
RMS Scythia dumnie górowała nad nabrzeżem pięćdziesiąt siedem, jakby chciała przyćmić swoim rozmiarem budowlę, przy której stała. Daremnie jednak, ponieważ niewielki, acz niebywale luksusowy liniowiec o wyporności niecałych dwudziestu tysięcy ton wręcz zginął pośród licznych, wysuniętych w głąb portu pirsów i urządzeń przeładunkowych. Ruch przy statku, przypominający nieco aktywność ula raczej niż czegokolwiek innego powoli zamierał, w miarę jak rzesze pasażerów przechodziły po licznych trapach prowadzących na pokład statku. Powietrze co i rusz rozdzierały głośne, basowe pomruki syren statku, nawołujących spóźnionych podróżnych i oznajmiających światu rychłe wypłynięcie statku.

Było chwilę po dwunastej w południe, kiedy ostatnie trapy zostały wciągnięte, cumy rzucone a sam statek znów głośno oznajmił syrenami, że oto nadeszła chwila rozstania z Nowym Yorkiem. Pokład pod stopami czekających przy relingu Ann, Lily i Jacka nieznacznie drgnął i zakołysał się nieco mocniej, kiedy holowniki zaczęły powoli, acz nieubłaganie wyciągać statek na redę portu.

Ann obserwowała zgromadzony na nabrzeżu, oddalający się z każdą chwilą tłum ludzi, machających rękoma, najpewniej żegnających jakichś swoich krewnych lub znajomych. Ta radosna atmosfera mogłaby się jej udzielić, gdyby nie zobaczyła ciemnego samochodu, który wynurzył się z wąskiego przejazdu portu Chelsea, i wyjechał na nabrzeże, zajmując pozycję za zgromadzonym wzdłuż nabrzeża tłumie. Wysiadło z niego trzech mężczyzn i momentalnie, niepokój wczorajszego dnia powrócił. Dwóch z nich było Annie dobrze znajomych. Krępy mężczyzna w brązowej, najpewniej sztruksowej marynarce i wymiętym kapeluszu o szerokim rondzie, barczysty i wielki niczym niedźwiedź, lub raczej goryl był tym odważnym, który tak uparcie chował się za drzwiami biblioteki w czasie wczorajszej strzelaniny. Ann mogła iść o zakład, że swoją strzelbę trzymał gdzieś na tylnym siedzeniu tego Forda z którego wysiedli. Wąsatego, o zimnych oczach Ann długo będzie pamiętać. Jego nonszalanckie ruchy były nieco sztywne, przez biały jak kreda temblak na którym trzymał swoje ramię, w które dwukrotnie go wczoraj postrzelono. Papieros w zębach i zacięta mina świadczyła o tym, że rozpaczliwie pragnął rewanżu, którego najwyraźniej nie doczekał i Ann mogła dostrzeć w zimnych oczach coś w rodzaju błysku rozpaczy, czy może wściekłości, kiedy widział odbijający od nabrzeża statek. Trzeci mężczyzna był nieznajomy, ale niewątpliwie, był szefem tej trójki, a przynajmniej najważniejszy.
[MEDIA]https://i-h2.pinimg.com/564x/c2/9a/1c/c29a1c41e3d0d2e0305292b2f8d0a705.jpg[/MEDIA]
Długi płaszcz niezbyt pasował do pięknej pogody, a laska zdradzała, że człowiek ten był staromodny jeśli chodziło o strój. Wyglądał nieco jak konserwatywny, miły człowiek, który mógłby być spokojnie czyimś dziadkiem. Ann jednak czuła, że to kolejny bandyta, który zrobiłby wszystko by zobaczyć ich na dnie rzeki.
Wąsal sięgnął za pazuchę, dostrzegając Ann przy relingu ale brodaty modniś powstrzymał jego rękę i podszedł do widocznej na nabrzeżu budki telefonicznej. Po chwili rozmowy, wyszedł, gestem nakazując swoim ludziom, aby odjechali z nabrzeża. Kiedy zawracali, brodaty modniś złowił wzrok Ann i podniósł rękę, machając dziewczynie na pożegnanie…

Lockhart obserwowała odjeżdżające auto starając się zapamiętać jego numery… będzie musiała uważać. Była ciekawa co ustalili przez telefon i jaka jest szansa, że ktoś będzie na nich czekał w Atenach.
- Chodźmy. - Dała znak Lilly. Musiały się rozpakować i rozejrzeć po statku. Jak by nie patrzeć przyjdzie im tu spędzić kilka dni.
Kabina, która jej przydzielono składała się z dwóch pomieszczeń. Saloniku z łóżkiem dla służącej i jej sypialni z wydzieloną łazienką. Barek, który zapewne zostanie uzupełniony po przekroczeniu odpowiedniego dystansu od brzegów ameryki, czekający na nie poczęstunek i elegancko przybrana pościel świadczyły o tym, że Emma zadbała by jej pani podróżowała w odpowiednich warunkach.
Na szczęście bagaże już były na miejscu. Lilly od razu zabrała się za ich rozpakowanie podczas gdy Ann mogła poprawić na spokojnie fryzurę i upewnić, że nic z jej materiałów do badań nie zniknęło i nie zostało uszkodzone. Była ciekawa jaki standard zapewniła uczelnia dla Jacka. Oferowała, że może wykupić mu bilet i tak jechał z nią w miejsce, które naukowo go niezbyt interesowało.
- Przeczytaj proszę jakie atrakcje zapewniono nam podczas rejsu. - Lockhart wskazała na leżącą na szafeczce kartkę, sama zajmując miejsce w fotelu. Lilly czytała słabo, a Ann zależało na tym by jej służba takie umiejętności posiadała, więc zapewniała jej możliwość ćwiczeń przy każdej nadarzającej się okazji.
- T..tak Pani. - Lilly zajęła miejsce na niewielkiej sofie i zaczęła powoli odczytywać rozbudowany program atrakcji i wydarzeń, a także miejsc wartych odwiedzenia na pokładzie Scythii. Ann mimo iż korzystała z okazji by przeglądać notatki bez trudy wyłapywała zmiany w intonacji głosu służącej przy słowach takich jak bar, koktajle, tańce… notatka o nocnym klubie została wypowiedziana w tak specyficzny sposób, ze Lockhart aż oderwała wzrok od własnych zapisków. Lilly miała wypieki na twarzy. Antykwariuszka powstrzymała westchnienie i ponownie opuściła wzrok. Zapowiadał się bardzo… “urozmaicony” rejs.
5 września, RMS Scythia, północny Atlantyk, popołudnie.

Anna postanowiła, że spożyją lunch w restauracji, głównie dlatego by rozeznać się gdzie co się znajduje na statku. Scythia nie była największym statkiem liniowym jaki pływał po morzach i oceanach w tym czasie. Wielu powiedziałoby, że był nawet niewielki. Jednak nie mógłby tego twierdzić żaden z pasażerów Scythii, których nieco ponad dwa tysiące zajmowało w tej chwili pięć pokładów wypełnionych licznymi kabinami i lukami ładunkowymi. Większość korytarzy, łączących kabiny pasażerskie pierwszej klasy było wykończonych boazerią z ciemnego drewna, a miękkie wykładziny dawały przytulne poczucie komfortu i luksusu. Nawet kinkiety wiszące wzdłuż korytarzy przywodziły na myśl wnętrze jakiegoś wielkiego pałacu, lub zamku, niż statku który wiózł ludzi przez stalowy bezmiar oceanu. Im niżej jednak, tym bardziej czuło się oszczędność, która choć dawała jakieś minimum poczucia estetyki, była jednak surowa w swojej prostocie metalowych, pokrytych gumą podłóg, prostych, elektrycznych lamp osłoniętych drucianą kratownicą. Jedynie liczne zdjęcia innych liniowców Linii Cunard próbowały nieco ocieplić wizerunek tych korytarzy. Niewygody wynagradzał jednak widok z wysokich pokładów spacerowych liniowca. Główny pokład, szeroki, wykładany jasnymi, drewnianymi klepkami leciutko pracował pod nogami, łagodząc niewyczuwalne niemal kołysanie statku na falach oceanu. Lekki wiatr owiewał twarze podróżnych, spacerujących po pokładzie, oglądających stalowo szarą linię horyzontu, piętrzące się na widnokręgu chmury, mrużąc oczy od słońca, a wszystko to przy akompaniamencie wrzasku mew, cichego pomruku ogromnych silników, dobiegających gdzieś z głębi stalowego kolosa. Dla wielu pasażerów, była to prawdziwa przygoda życia, przynosząca jakąś dużą zmianę. Szczególnie widać to było w oczach pasażerów klasy trzeciej, najczęściej biednych, którzy nierzadko poświęcali oszczędności kilku lat aby móc przepłynąć Atlantyk i znaleźć się na starym kontynencie. Pasażerowie klasy drugiej i pierwszej traktowali to prawie jak wycieczkę, podróż służbową, lub po prostu cieszyli się chwilą, jakby wiedząc, że podróż nie będzie wcale krótka. Czekał ich ponad tydzień na morzu, które zmienne i chaotyczne, potrafiło płatać figle. Ann miała jednak mieszane uczucia. Wiatr targał jej strojem i psuł starannie ułożony kok. Czuła jak jej suknia w niepokojący sposób unosi się, odsłaniając znajdujące się pod spodem halki i wiązanie butów. To wszystko było tak bardzo… mało eleganckie. Wpatrując się w targaną falami wodę niezbyt rozumiała jak to możliwe by ktokolwiek był w stanie się zrelaksować mając coś takiego przed oczami.

Kręcąca się tu i ówdzie załoga, ubrani na biało marynarze, i oficerowie w granatowych marynarkach, swoimi skupionymi na pracy minami przypominali, że morze nie zwykło żartować, a rejs to nie tylko przyjemności.
Przyjemności, z których jednak można było korzystać było do woli. Statek oferował ich wiele. Dla aktywnych pasażerów statek oferował rozmaite gry i zabawy. Popularny Shuffleboard, Tenis, czy Ping Pong niewątpliwie cieszyły się największym wzięciem wśród pasażerów. Dla wybitnych pasażerów oferowano nawet rozgrywki ligowe, z licznymi nagrodami. Basen z sauną zaś cieszył się zainteresowaniem wręcz wybitnym, jakby każdy chciał zasmakować ciepła i klimatu godnych wybrzeży Morza Śródziemnego, które było celem ich podróży. Lockhart zajrzała z zaciekawieniem w to miejsce. Musiała przyznać się przed samą sobą, że lubiła pływać. Była to kolejna rzecz, której nauczył ją ojciec. Wieki tego nie robiła i teraz pewnie jedynie rozchlapywałaby wodę, ale sentyment pozostał.
Basen miał podgrzewaną wodę, która niemalże parowała, a sauny wyglądały bardzo obiecująco.
[MEDIA]https://i.dailymail.co.uk/i/pix/2015/10/23/12/2DB1725C00000578-3286132-image-a-5_1445599505439.jpg[/MEDIA]
Dla lubiących nieco bardziej intelektualne formy zabawy linie Cunard zapewniały rozmaite gry karciane i towarzyskie, wśród których prym wiódł Brydż, Mah Jong czy Bingo. Również z nagrodami, więc chętnych nie brakowało. Biblioteka pokładowa mogłaby zainteresować Annę, miłośniczkę literatury i antyków, i choć nie spodziewała się tam starodruków i białych kruków, to broszura zapewniała o całkiem pokaźnej kolekcji dzieł oferujących nieco bardziej subtelną rozrywkę. Nocny klub z codziennymi występami artystycznymi, ogromna mesa z barem koktajlowym, kino. Wolnocłowe sklepiki na górnym pokładzie, skupione w okolicy mesy były prawdziwą pułapką na turystów, godną plaż Kalifornii czy Miami, o kurortach starego kontynentu nie wspominając. Ann zerknęła na marki sklepów, notując w pamięci zakupy po które zamierzała później posłać Lily i kontynuowała swoją przechadzkę po statku. Nie była oczywiście sama na pokładzie, który wypełniony był równie zaintrygowanymi statkiem pasażerami jak ona sama. Nie wszyscy pasażerowie patrzyli jednak na atrakcje statku. Ann poczuła na sobie wpierw czyjś wzrok, potem dostrzegła dwie postaci, stojące na najwyższym pokładzie spacerowym, kilkanaście metrów od niej. Wyróżniali się z tłumu, jakby nie całkiem pasowali do całego tego tłumu, odzianego po amerykańsku czy europejsku, w spodnie i marynarki, kapelusze i berety. Ci zaś, byli odziani jak ludzie wschodu, w długie, białe szaty, zawoje na głowach, których luźne końce opadały na kark, osłaniając od słońca. Twarze mieli odkryte, zdradzające ich wschodnie pochodzenie, być może arabskie lub tureckie. Młodszy z nich, odziany dodatkowo w narzuconą na długą szatę kamizelkę zerkał w stronę Ann, wpatrując się w nią i mówiąc coś do swojego starszego towarzysza.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 11-01-2019 o 12:01.
Asmodian jest offline  
Stary 14-01-2019, 15:32   #14
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
5 Września, RMS Scythia, popołudnie

Bez skrupułów skupiła na mężczyznach wzrok. Kim mogli być i dlaczego patrzyli na nią. Była niemal pewna, że jej strój był nienaganny. Nie powinna się wyróżniać na tle innych znajdujących się na pokładzie dam.
Starszy mężczyzna patrzył na Ann zimnym wzrokiem, jakby próbował pokazać kobiecie kto tu rządzi. Przez chwilę mocowali się wzrokiem, jednak całe te przedziwne spotkanie przerwał młodszy mężczyzna, szarpiąc starszego za ramię i odprowadzając go w głąb górnego pokładu. Rozmawiali ze sobą po cichu, i jak Anna mogła się zorientować, bardzo szybko i nerwowo wymieniając się jakimiś argumentami.
Lockhart skrzyżowała ręce na piersi i odprowadziła mężczyzn wzrokiem. Nie przepadała za takim zachowaniem, a po wydarzeniach z ostatniego dnia, dodatkowo ją ono niepokoiło. Obróciła się na pięcie i ruszyła dalej. Dopiero po kilku krokach zdała sobie sprawę, że Lilly gdzieś zniknęła. Starając się nie zachowywać nerwowo, rozejrzała się po pokładzie szukając swojej służącej.
Lili znalazła się po jakimś kwadransie, kiedy bystre oko Anny wypatrzyło jej sylewtkę blisko skomplikowanie wyglądającego systemu kabestanowego na dziobie. Dziewczyna flirtowała w najlepsze z dosyć okazale wyglądającym marynarzem, który pokazywał jej właśnie imponującej grubości przedramię z jakimś tatuażem.
Ann przeszła za plecy mężczyzny, tak by zapatrzona w muskulaturę służąca, mogła ją dostrzec. Zatrzymała się, skupiając na niej lodowate spojrzenie. Spojrzenie Lilly ześlizgując się po męskiej skórze trafiło na wzrok jej Pani i momentalnie z twarzy dziewczyny odpłynęła większość kolorytu i uśmiech. Przeprosiła cicho marynarza odprowadzana przez niego wzrokiem, który w opinii Lockhart wyraźnie zahaczał o miejsca, o które nie powinien. Gdy tylko służąca zbliżyła się, Ann ruszyła dalej. Dawanie reprymendy publicznie nie leżało w jej naturze.

Dopiero w pokoju Lockhart stanowczo upomniała swoją służącą, przypominając jej, że podczas tej podróży jest też “przyzwoitką” i nie powinna się od niej oddalać, chyba że załatwiała dla niej sprawunki. Po krótkiej naganie, przygotowała list do Jacka z pytaniem, czy zje z nimi obiad i posłała Lilly by go zaniosła.
Po jakiejś pół godzinie, Jack stanął w progu jej kabiny, trzymając w ręku liścik przyniesiony przez Lily
- Ach, nikt nie zapraszał mnie na obiad w tak uroczym stylu - zażartował Jack. Widać było, że jego wymięta marynarka została najwyraźniej w kajucie, i ubrany był w granatową, nieco bardziej wyprasowaną, choć też najpewniej wyjętą z jego przepastnego plecaka. Koszula, zwykle rozpięta, tym razem ciasno opinała szyję, a spod wyłogów konierzyka wystawał ciemny krawat.
Lockhart wstała od biurka.
- Wydawało mi się, że to całkiem popularny sposób. - Krytycznie przyjrzała się marynarce mężczyzny obiecując sobie, że pośle ją do pracowania gdy tylko nadarzy się ku temu sposobność. Jej wzrok zawisł na niechlujnie zawiązanym krawacie. Nie wytrzymała i sięgnęła do węzła by go poprawić. - Nie byłam pewna gdzie cię ulokowano.
- A, z takimi dwoma sympatycznymi jegomościami. Jakiś Ibrahim Mrijević, chyba chorwat albo czarnogórzec, nie potrafię zrozumieć gościa. Chyba żyd. I jakiś grek, Tatankopulos, czy jakiś inny...pulos. Za szybko mówił. Ale zaprosił na ouzo, ale przed obiadem…
- spojrzał na Annę i uśmiechnął się.
Lockhart ostrożnie wygładziła krawat i podniosła wzrok. Uśmiech mężczyzny nieco zbił ją z tropu.
- Nie mieli na głowie zawojów? - Cofnęła się na dystans który przystał przy takiej rozmowie. - Dzisiaj na pokładzie obserwowała mnie dwóch mężczyzn.
- Zawojów? Znaczy się, takich jak w egipcie, czy arabii? Nie...nie widziałem takich. Sądzisz, że…
- nie dokończył, myśląc o zbirach w muzeum.
- Może po prostu z jakiegoś powodu zwrócili na mnie uwagę. - Ann nie była przekonana do własnych słów. - Idziemy? Jeśli ich gdzieś zobaczę, to spróbuję ci zwrócić na nich uwagę, dobrze?
- Dobrze. Wiesz, że mają tu alkohol? Słodki jezusie, w końcu będzie można wypić coś innego niż wino z cegły
- zaśmiał się Jack podając kobiecie swoje ramię.
Ann zaśmiała się i wskazała na uzupełniony już barek.
- Tak. Zauważyłam. - Przyjęła podaną rękę i dała się poprowadzić w kierunku restauracji, pozwalając Lilly zamknąć za nimi pokój. - Jeśli dobrze rozumiem, zamierzasz skorzystać z tej okazji.
- Oh, a ty na pewno będziesz mi w tym towarzyszyć
- dodał - nie powiesz mi, że nie lubisz wina, albo dobrej whisky?
- Paniom nie wypada pić whiskey, wiesz?
- Ann mimowolnie uśmiechnęła się. Było coś w tym luźnym sposobie bycia Jacka, co ją uspokajało. - Ale prawdą jest, że mam sentyment do tego trunku.


Lilly, zakupy

- Lilly byłabym wdzięczna gdybyś załatwiła dla mnie kilka rzeczy. Należałoby zamówić pranie, nie odpowiada mi też tutejsze mydło, może w sklepach uda ci się dostać coś innego? Potrzebuję też napić się kawy. Czarnej i mocnej. - Lockhart odezwała się do służącej, gdy Jack oddalił się na chwilę od stolika. Przez chwilę zastanawiała się też, czy formułować ostatnią prośbę, w końcu jednak sentyment wziął górę nad przyzwyczajeniami. - Gdybyś… mogła nabyć też dla mnie strój kąpielowy. I proszę, żadnego oglądania się za marynarzami. - Zakończyła wypowiedź poważnym tonem, wyraźnie dając znak służącej, że nie życzy sobie takich zachowań.
- Jak pani sobie życzy, panno Lockhart - dygnęła grzecznie, pąsowiejąc i prędko umknęła z oczu Anny, korzystając z kolejnej chwili wolności, w dodatku spędzonej w przyjemnej perspektywie zakupów, czyli czegoś, co zawsze poprawiało humor większości kobiet.
Lily szła szybko pomiędzy witrynami sklepów pokładowych, oferujących wolnocłowe towary najwyższej klasy. Widok był zadziwiający, jakby ktoś przeniósł luksusową alejkę z butikami, salonami piękności, jubilerami i sklepami z pamiątkami i wszelkiego typu bibelotami na środek Atlantyku, tylko dla kaprysu podróżujących. Alejka była dziś dosyć zatłoczona, choć w samych sklepikach nie było jeszcze wielkiego ruchu. Najwidoczniej pasażerowie, przynajmniej ci dla których takie zbytkowne widoki były rzadkością, krygowali się jeszcze przed odwiedzeniem jednego z nich. Lily nie miała takiego problemu. Służąca dobrze sytuowanej w mieście kobiety, nie miała żadnych skrupułów przed odwiedzaniem najprzeróżniejszych sklepików, oczywiście tłumacząc swoje swobodne zachowanie gustami swojej pracodawczyni. Minuty zamieniły się w kwadranse, kwadranse wydłużyły się na zegarze w kilka godzin, i Lily nawet nie zdawała sobie sprawy, że jest już późne popołudnie. Miała jednak wszystko, co trzeba. Kostium kąpielowy, najnowszy krzyk mody ze Stanów, robiący furorę elastycznym materiałem i jaskrawymi kolorami, kawę i resztę sprawunków, które niosła w zielonej, markowej torbie. Sama zaś, pachniała od stóp do głów perfumami, których próbkami spryskała się chyba tak mocno, że mogłaby się przez tydzień nie kąpać. Lili znajdowała się właśnie w sklepie ze skórzaną odzieżą. Głaskała z lubością krótkie płaszczyki z miękkiej, włoskiej skóry i oglądała z wypiekami na twarzy śliczne, bordowe rękawiczki.
- Fuj...a cóż to za brzydactwo? - rękawiczki, leżące na jednej z lad wydawały się nie pasować do całej reszty asortymentu. W odróżnieniu od innych ubrań wiszących na wieszakach lub leżących na sklepowych ladach, te wydawały się wręcz kleić od środka czymś nieprzyjemnym. Lily z obrzydzeniem zdrapała resztki suchej skóry. Jakby nosił je ktoś chory na świerzb, lub ktoś mocno poparzony. Lily odłożyła odrażającą część garderoby na półkę, zniesmaczona i zawiedziona, że w tak dobrze wyglądającym sklepie sprzedawane jest takie ohydztwo.
Wzięła jeszcze gazetę poranną dla Ann, która jak wiedziała lubiła przeglądać czasem prasę, i choć gazeta była poranna, a było już dobrze po południu, Lily wiedziała, że na statku raczej nie znajdzie się jutrzejsza gazeta. Ani po jutrzejsza. Choć może i by się znalazła? Młoda kobieta zdziwiła się ogromem i przepychem tego statku. Niemal każda kobieta, niezależnie z jakich nizin lub wyżyn społecznych pochodzi, miała ten pierwotny, instynkt, wyczuwający spojrzenia innych. Lily poczuła to przez chwilę, i przez moment z zaniepokojeniem obróciła głowę. Wydawało jej się, że w jednej witrynie sklepowej stoi dwóch ludzi, jeden nieco wyższy od drugiego. Wydawało jej się, że wpatrują się w nią. Jednak po dłuższej chwili zorientowała się, że to było tylko odbicie, a jej oczy szybko złowiły uśmiech przystojnego, ciemnowłosego marynarza. Był jeszcze bardziej męski od tego, za którego dostała burę od Ann. Spłoniła się i szybko wyszła, przypominając sobie słowa swojej pracodawczyni. Lepiej było dla niej, aby nie wpadła w jakieś kłopoty...


Anna i Jack, górny pokład

Ann zaczekała, aż jack wróci do stolika. Powinni w końcu porozmawiać o tym co wydarzyło się w bibliotece. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że Lilly nie skorzysta z okazji by znów udać się do jakiegoś marynarza. Westchnęła ciężko na to wspomnienie. Przynajmniej jedna z nich rzeczywiście planowała korzystać z “atrakcji” tego rejsu.
Uśmiechnęła się dopiero widząc nadchodzącego Jacka.
- Przejdziemy się? Chyba powinniśmy nieco porozmawiać.
- Jasne. Sympatyczny ten statek. Jak podróż?
- zapytał Jack
- Coś czuję, że będę miała kłopoty z Lilly. - Ann odezwała się gdy już ruszyli w kierunku wyjścia. Przyjęła podane ramię, wyjątkowo ciesząc się z tej podpory przy kołyszącym się pod nogami pokładzie.
- Hmm...młoda kobieta na pokładzie pełnym przystojnych marynarzy? Gdzie tam - zaśmiał się Jack - Jest dorosła, i chyba nic jej się nie stanie. W każdym razie, angole to dżentelmeni - zachichotał - mają nas, jankesów za dzikusów, ale dziewczyny traktują z dużym szacunkiem - zapewnił Annę Jack.
- Nie przypominam sobie by dżentelmeni mieli w zwyczaju przechwalanie się swoimi tatuażami. - Lockhart pokręciła głową z dezaprobatą. - Nie licząc tego i panów, którzy mnie zaniepokoili rejs wydaje się być przyjemny.
- Ci muzułmanie…
- pokiwał głową i podprowadził Annę bliżej relingu, opierając się o niego jednym łokciem - Zastanawia mnie, w co myśmy wdepnęli. Ten człowiek na nabrzeżu, jak i ten w bibliotece to był bandyta. Niewątpliwie. Być może najemnik, może były wojskowy...nie wiadomo. Ale to, że nie chcieli z nami tylko pogadać to fakt - Jack zatroskał się nieco.
- Widziałam ich na molo gdy odpływaliśmy. Byli z jakimś starszym mężczyzną… wyglądał na ich szefa. - Ann mówiła cicho nie chcąc być usłyszaną przez spacerujących po pokładzie pasażerów.
- Też go widziałem. I mam wrażenie, że go już gdzieś widziałem. Kilka ładnych lat temu, w Nikaragui. To był chyba marines. Wydaje mi się, że widziałem go w mundurze. Dlatego myślę, że to był najemnik. Niepokoi mnie, że oni doskonale wiedzieli, gdzie jesteśmy i co robimy. Wiedzieli, że odpływamy.- Jack spojrzał na Annę, czekając na jej opinię.
- I gdzieś zadzwonili… pytanie czy do kogoś na statku czy też w drugim porcie. Obawiam się, że to pierwsze. - Lockhart także obejrzała się na swojego towarzysza. - Mogą mieć kogoś “swojego” na statku.
- Myślisz o tych dwóch muzułmanach?
- Jack spojrzał pytająco na Annę - łatwo będzie ich znaleźć. Raczej wyróżniają się strojem...tylko jak tu ich zdjąć… - Jack myślał na głos - pistoletem raczej nie. Jak kapitan dowie się, że mamy broń, to trafimy do aresztu. Może na nich zapolować, i klasycznie, w łeb? - zaproponował.
Ann mimo całej powagi sytuacji zaśmiała się cicho.
- Myślisz, że patrzyliby na mnie w tak widoczny sposób gdyby rzeczywiście chcieli nam zrobić krzywdę? Toż teraz w każdej chwili mogłabym pójść do kapitana i zgłosić swoje obawy. - Lockhart uśmiechnęła się do mężczyzny ale szybko spoważniała. - Obawiam się, że to może być ktokolwiek. Obsługa statku? Z nią najłatwiej byłoby skontaktować się z portu. To może być każdy… kelner, marynarz… tancerka.
- Może dawno nie widzieli ładnej kobiety?
- zaśmiał się Jack - ale masz rację. To nie muszą być oni. Byle steward wniesie broń. O załodze nie wspominają. Niektórzy marynarze na tym statku to emeryci z Królewskiej Floty. Dobrze sobie ich obejrzałem - pokiwał głową - dżentelmeni, ale i żołnierze - podsumował Jack.
Lockhart poczuła delikatne pieczenie policzków gdy usłyszała określenie “ładna kobieta”. NIby nie był to komplement… chyba.
- A jest ktoś z tej Nikaragui? - Spytała starając się odciągnąć myśli od mniej istotnego tematu swojej urody. - Może to być jakiś jego znajomy z wojska.
- Nie...a przynajmniej jeszcze nikogo znajomego nie spotkałem. Zresztą niewielu nas zostało z kompani. To duży statek, no i dopiero pierwszy dzień. Póki co ciekawa mieszanka. Brytole, Grecy, Serbowie, Chorwaci, są też Francuzi, i zdaje się, słyszałem też Niemców. Jak otworzą flaszki, będzie się działo
- zachichotał Jack - ci dwaj, muzułmanie, rozpoznałaś skąd są?
- Jestem specjalistką od książek, a nie ubioru.
- Mruknęła Ann. - Zapewne bliski wschód… regiony arabskie… tureckie… Może udałoby się rozeznać u załogi. Tak się zastanawiałam… co masz w tej skrzyni?
- Ach...cóż...broń. Mnóstwo broni
- uśmiechnął się szeroko patrząc bezczelnie na jakiegoś dostatnio odzianego dżentelmena, spacerującego sobie po górnym pokładzie - pomyślałem sobie, że skoro czekają nas takie strzelaniny, jak w muzeum - dodał ciszej - to sympatycznie będzie mieć coś lepszego niż rewolwer.
- Uważasz, że to rozsądne trzymać to w pokoju gdy mieszkają tam inni ludzie?
- Ann świadomość tego, że jej towarzysz podróżuje z niewielkim arsenałem jakoś niezbyt przypadła do gustu.
- Są w luku bagażowym, spokojnie. Nikt tego nie znajdzie - mrugnął do niej konspiracyjnie.
- Pewnie masz rację… - Ann spróbowała się uśmiechnąć. - Tylko… myślałam, że nas też nikt nie znajdzie, a oni jednak byli na tym nabrzeżu.
- Bardziej niepokoi mnie nie fakt, że oni znajdą nas tutaj, tylko kogo mogą znaleźć jak nas nie ma w domu…
- zasmucił się Jack - my jesteśmy świadomi, uzbrojeni, i gotowi. Skoro wiedzieli o nas sporo, to mogą wiedzieć o nas jeszcze więcej…
- Powinniśmy uprzedzić swoich… ci ludzie są bezwzględni.
- Lockhart zadrżała nieco i przywarła mocniej do ramienia mężczyzny. Powinna zadzwonić do antykwariatu.
- Możliwe, że są bezpieczni. Nic nie wiedzą - Jack przytulił Annę, chcąc ją nieco uspokoić - nie możemy martwić się na zapas.
Lockhart poczuła się nieco dziwnie w objęciach mężczyzny, ale poddała się temu. Wyrywanie się nie byłoby raczej… eleganckie. Odruchowo przesunęła dłonią po piersi Jacka, starając się rozprostować jakieś zagniecenie.
- Może… będzie dobrze. Emma umie się bronić. - Powiedziała bardziej do siebie niż do mężczyzny.
- Hmm...a właściwie, czemu nie wysłać im telegramu? Może nawet dojść szybciej niż oni dojadą do Arkham z Nowego Yorku… - Jack popatrzył na Annę pytająco
- Możemy spróbować. - Lockhart odsunęła się nieco nie wyrywając się jednak z objęć mężczyzny. - Chcesz się ze mną przejść i nadać telegram?
- Jak najszybciej. Póki jeszcze jesteśmy blisko Stanów, telegram powinien dojść. Chodźmy!

Ann przytaknęła i podążyła za mężczyzną. Miała nadzieję, że uda im się nadać tą wiadomość. Wolała uprzedzić Emmę. Gdyby coś się jej stało… Z nerwów zacisnęła dłoń na ramieniu Jacka i po chwili poczuła jak ten ją poklepał.
- A potem wybierzemy się na drinka. - Widać było że stara się ją uspokoić. - Obojgu nam przyda się nieco relaksu.
Lockhart nie była przekonana do tego pomysłu ale przytaknęła.


Przygotowania do wyjścia

Lili przynosi gazetę i sprawunki i zdaje relację z tego, co widziała w sklepiku.
Ann wróciła do swojego pokoju by się przebrać. Emma oczywiście zadbałą na to by w bagażu znalazły się jakieś stroje wieczorowe. Nie była przekonana do wybranych przez guwernantkę strojów, ale wolała to niż udać się w stroju dziennym do baru.
Lili zdążyła już w tym czasie dotrzeć z powrotem do kajuty i Ann zastała ją właśnie przy rozpakowywaniu torby z zakupami. Na stoliku leżała przyniesiona przez nią gazeta.
Cytat:
“ 5 września “New York Herald Tribune. Profesor archeologii zabity w wojnie gangów!!! . Wiadomość o strzelaninie w Muzeum Historii Naturalnej i śmierć profesora Franka Harrisa, który zginął od postrzału w głowę zajmowała pierwszą stronę, wielkimi literami ogłaszając najnowszą wiadomość dnia.
“Sprawcy pozostają nieznani a policja robi co w jej mocy i jest na ich tropie. Redakcja składa wyrazy współczucia dla rodziny profesora, wieloletniego i zasłużonego pracownika muzeum.”
Artykuł opisywał również długą karierę profesora, jednego z twórców wielu wystaw i atrakcji muzeum, kreując zmarłego jako dobrego męża i ojca. Cokolwiek to oznaczało, potwierdzało, że bandyci, których Anna widziała z Jackiem stojących na nabrzeżu wykonali już wcześniej część swojego niecnego planu.
Lockhart poprawiła sukienkę i pozwoliła Lilly ułożyć swoje włosy gdy sama zajmowała się lekturą gazety. Dobrze, że udało im się przesłać telegram na ląd, wierzyła że Emma gdy będzie świadoma zagrożenia poradzi sobie z niebezpieczeństwem. Jak by nie patrzeć strzegła jej przez tyle lat po śmierci ojca.
- Możesz wyjść wieczorem. - Ann odezwała się do służącej odkładając gazetę. - Tylko zachowuj się jak na damę przystało.
Lily kiwnęła tylko głową nie mogąc jednak powstrzymać ukradkowego uśmiechu. Strój Anny nie wyglądał na grzeczny właściwie żadną miarą, co zresztą szybko potwierdziła mina Jacka, który punktualnie zjawił się w jej kajucie, by zabrać ją na umówionego drinka
- Jak ty to robisz, że w każdej sytuacji wyglądasz tak pięknie? -przez chwilę jakby nie wiedział co powiedzieć, kiedy wpatrywał się w nią stojąc zbaraniały w progu, podziwiając kreację i zachwycając się jej wyglądem. Potem jakby wybudził się z czegoś w rodzaju uroku - mesa będzie dziś mieć nową królową - powiedział cicho uśmiechając się i podając kobiecie ramię.
Lockhart przyjęła podane ramię. Dotyk męskiej marynarki na jej niemal nagiej skórze był odrobinę niepokojący, na szczęście miała świadomość iż było to jedynie jej odczucie.
- Obawiam się, że mój strój nie jest ostatnim krzykiem mody. - Lockhart westchnęła ciężko i jeszcze raz obejrzała się na Lilly. Nie powtarzała swoich zaleceń, ale miała nadzieje, że służąca wyczytała je w chłodnym spojrzeniu.


Wieczór “koktailowy”

Ann wkroczyła do baru pewnym krokiem i rozejrzała się po zgromadzonych w nim ludziach. Niestety przy swojej figurze nie powinna zakładać tych wszystkich, tak popularnych teraz, efemerycznych strojów. Ukradkowe spojrzenia mężczyzn i nieco nachmurzone oblicza ich partnerek przy stolikach mogły jednak sugerować, że Anna nie musiała się martwić o swój wygląd.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/564x/8d/cb/d7/8dcbd7293da05108acf507c785885a3f.jpg[/MEDIA]

Rozejrzała się po pomieszczeniu krytycznie przyglądając się spożywającym alkohol pasażerom.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/61/41/4a/61414afe131cd0a510cb58c20e8a2735.jpg[/MEDIA]

Większość pijących była bardzo dobrze ubrana, i wyglądała na towarzystwo na odpowiednim poziomie. Co prawda bardzo ochoczo korzystali z dostępnych trunków i nieco raziły w oczy stojące na ich stolikach butelki, bardzo szybko opróżniane, jednak można było zrzucić to na panującą jeszcze w Stanach prohibicję, która nie obowiązywała już na pokładzie statku, szczególnie w iście międzynarodowym towarzystwie. Jack podprowadził Annę do jednego z pustych stolików z niewielką karteczką z napisem “rezerwacja” i kiedy oboje usiedli i złożyli zamówienia, mogli spokojnie porozmawiać. Brzęk szklanek, flaszek i gwar rozmów nie przeszkadzał za bardzo. Bar koktailowy miał świetne wytłumienie w postaci grubej wykładziny, i drewnianych paneli z boazerii. Nawet słyszalna muzyka foxtrota, dobiegająca z pobliskiej sali tanecznej dawała odpowiedni nastrój sprzyjający swobodnej rozmowie. Kilka stolików dalej, Anna zobaczył dwóch tajemniczych muzułmanów. Pili swój trunek, ale nie ze szklanek, kieliszków czy lampek, a z białych, angielskich filiżanek. W przeciwieństwie do otaczających stolików, na ich nie było widać żadnej flaszki z alkoholem, choć Ann mogłaby się założyć, że jeszcze chwilę temu steward podchodził do nich z butelką whisky.
Lockhart na kilka sekund zawiesiła wzrok na muzułmanach. Mieli prawo korzystać z tego baru jak każdy inny pasażer rejsu, a jednak ich obecność nieco ją niepokoiła. przeniosłą wzrok na Jacka opierając podbródek na dłoni.
- To oni mnie obserwowali. - Odezwała się na tyle cicho by tylko jej towarzysz mógł ją usłyszeć.
Jack oderwał wzrok od Anny i spojrzał w kierunku dwóch mężczyzn - Pogadać z nimi? - zaproponował.
Lockhart pokręciła przecząco głową.
- Może bezpieczniej będzie na razie spytać o nich obsługę. - Ann rozejrzała się po pomieszczeniu upewniając się czy aby ktoś jeszcze ich nie obserwuje. - Lilly przyniosła mi poranną gazetę. Zabili Franka Harrisa.
- Co?
- Jack wyglądał na zszokowanego i aż odstawił szklankę - Kiedy?
- Musieli to zrobić w dniu strzelaniny… bo inaczej nie pojawiłoby się w porannej gazecie.
- Lockhart westchnęła ciężko i upiła nieco zamówionego drinka.
Jack przez chwilę nic nie mówił. Potem upił siarczystego łyka, dopijając whisky - Hmm...po rozmowie z profesorem od razu szliśmy do biblioteki, a oni tam nas zaatakowali. Nie minęło więcej niż kilka minut… - obliczał - być może profesor nie zdążył im nic powiedzieć, ale dobrze, że ostrzegliśmy Emmę i mojego ojca. Zapewne najwcześniej jutro dotrą do Arkham, i jeśli telegram dojdzie, dojdzie jeszcze dziś - dodał już nieco uspokojony - zrobiliśmy wszystko co możliwe Anno. Nie wiem, w co się władowaliśmy, ale wypiję za pomyślność tego przedziwnego przedsięwzięcia - nalał sobie i kobiecie i wzniósł toast, wyglądając na nieco smutnego, ale nieco bardziej rozluźnionego, niż chwilę temu
- Co zrobisz, jak już znajdziemy Gliera? Chcesz to dokończyć, cokolwiek to jest? - zapytał po chwili.
- Tak… zrobiliśmy co mogliśmy… choć to przez nas są zagrożeni. - Lockhart westchnęła ciężko. Bała się o swoich bliskich. Nie podjęłaby się tej misji, gdyby wiedziała, że coś może im zagrażać, ale teraz… było za późno. - Przyznam że zaintrygowała mnie ta praca. Niepokojąco te wszystkie puzzle zaczynają do siebie pasować tylko… - Podniosła wzrok na Jacka. - Nie chcę narażać ciebie i Lilly.
- Lily to miła dziewczyna, ale mogą nawet nie brać jej pod uwagę. Ja...cóż, sam się w to władowałem i to też moja decyzja. Cokolwiek postanowisz, wchodzę w to
- zapewnił.
- Mogą nie brać ale… - Ann nachyliła się do Jacka chcąc się upewnić, że nikt jej nie usłyszy. - Podczas tamtej strzelaniny po prostu mogliby ją trafić, prawda? Toż to dla nich bez różnicy…
- Dobrze, że jej nie było wtedy w muzeum
- przypomniał Jack - wydaje mi się, że jak dasz jej więcej swobody, to może dadzą jej wtedy spokój i skupią się na nas.
- Jack… nie chce by skupiali się na tobie.
- Ann odchyliła się do tyłu i napiła się drinka. Alkohol rzeczywiście nieco ją odprężał, choć nie mogła się powstrzymać przed rozglądaniem po sali.
- No to zróbmy, by skupili się na nas - uśmiechnął się i przechylił głowę, łowiąc jakąś znajomą melodię - tańczysz? - zaproponował kobiecie z szelmowskim uśmiechem.
Lockhart powstrzymała odruch by pokręcić głową. Ten człowiek był niemożliwy. Naprawdę nie chciała by stała mu się krzywda.
- Dawno nie tańczyłam. - Ann także zerknęła w kierunku sali tanecznej. - Ale skoro… mamy się odprężyć.

Jack pociągnął Annę na parkiet, na którym zaczynało już tańczyć kilka par, i po chwili, przy dźwiękach foxtrota zaczęli tańczyć. Jack prowadził, pewnie zmieniając tempo z wolnego, na szybkie, w płynnych, swingujących przejściach pomiędzy figurami. Jack nie był na tyle wprawnym tancerzem, aby wykorzystać pełen wachlarz możliwości tego zmiennego, i zadziwiająco elastycznego tańca który mógł być zarówno wolny, podobny do walca jak i szybki, na wskroś nowoczesny i przetykany podnoszeniami i skomplikowanymi zmianami tempa. Nie chciał też narażania Anny na jakieś kłopotliwe momenty, bo przy szybszym tempie, i bardziej skomplikowanych manewrach tanecznych jej fryzura, jak i garderoba mogłaby ucierpieć, a jak zdążył się już zorientować, było to dla niej dosyć ważne. Pląsali więc spokojnie, bawiąc się chwilą. Kątem oka Ann mogła zauważyć, że ludzie kiwali z aprobatą głowami, widząc tańczące pary. I kiedy para wróciła już do swojego stolika, muzułmanów, którzy niepokoili Annę swoim natarczywym wzrokiem nie było już.na sali.
Zdyszani lekko i rozbawieni poczekali, aż kelner poda nowe drinki.
Lockhart musiała przyznać, że te dziwne pląsy wprawiły ją w bardzo pozytywny nastrój. Zdarzało się jej w życiu tańczyć ale zazwyczaj nie przynosiło jej to tak wiele radości. Uśmiechnęła się do kelnera, który podszedł do ich stolika.
- Mam pytanie… Czy wie pan coś może o mężczyznach, którzy siedzieli przy tamtym stoliku? - Wskazała podbródkiem na miejsce, które do niedawna zajmowali muzułmanie.
Kelner spojrzał w stronę stolika - Ach...Ci. Chyba Egipcjanie, sądząc z akcentu. Nie sprawiali państwu chyba jakichś problemów? - zainteresował się kelner.
- Przyznaję, że nieco mnie zaniepokoili. - Ann przyjrzała się kelnerowi zastanawiając się na ile może się zdać na jego ocenę akcentu. - Obserwowali mnie i nie wiem na ile to zwykła ciekawość, a na ile coś innego.
- Tak
- przytaknął kelner - Nieco dziwni ci egipcjanie. Proszę dać znać, jak będą sprawiać kłopoty, lub się narzucać - podpowiedział kelner zostawiając na stole kolejną butelkę alkoholu.
- A mógłby mi Pan zdradzić jaką klasą podróżują? Jeśli to zamożni dżentelmeni zapewne nie powinnam się ich obawiać.
-Ciężko stwierdzić. Mogę się dowiedzieć, choć mam wrażenie, że żadnego z pasażerów nie powinna się pani obawiać
- dodał kelner.
- Nie wątpię, choć czułabym się pewniej. - Ann uśmiechnęła się przepraszająco do kelnera.

Kelner kiwnął głową, zgadzając się z argumentem Anny i przeprosił ich, oddalając się w stronę baru.
Lockhart odprowadziła go wzrokiem i spojrzała na Jacka.
- Coś czuję, że i tak nie uniknę konfrontacji z tą dwójką. - Westchnęła ciężko, dopijając drinka i czując jak alkohol przyjemnie zaczyna szumieć jej w głowie. Będzie musiała bardziej się pilnować. Coś im zagraża i nie powinna sobie pozwalać na nadmierne spożycie takich trunków.
Na szczęście Jack szybko zmienił temat i mogli swobodnie porozmawiać o badaniach i o tym co działo się w ostatnim czasie na uniwersytecie. Lockhart szybko zdała sobie sprawę, że nie zaglądała tam przez kilka ostatnich miesięcy, dokładnie od ostatniego wyjazdu Jacka na wyprawę. Problem był tylko taki, że nie wiedziała gdzie ten czas się podział. Z jednej strony pamiętała każdą przeanalizowaną i, zakupioną i sprzedaną księgę. Była w stanie podać dokładne daty wysyłek i doręczenia, a jednak czuła, że czas zaczął jej uciekać i z jakiegoś niewyjaśnionego powodu jej to przeszkadzało. Pozwoliła Jackowi polać sobie kolejnego drinka choć wiedziała, że to już zbyt dużo. Już i tak zaczynała wyrzucać z siebie w takim miejscu informacje o jego kronice, ekscytować się nią jak dziecko, a nie było to zachowanie pasujące do damy. Jack wydawał się nie zwracać jednak uwagi na jej konwenanse.

Sposób w jaki uwiesiła się ramienia Jacka przy powrocie też nie był zbyt elegancki. CHoć to zwalała na dodatkowego drinka, którego mężczyzna zaproponował na odchodne. Gdy tuliła się do jego ramienia, przypomniał się jej obraz radosnej Lilly. Była ciekawa co służąca robiła.. jak spędzała swój “wolny” wieczór. Lockhart była niemal pewna, że dziewczyna nie przejmowała się konwenansami i jakąkolwiek przyzwoitością i może… po prostu bawiła się dobrze.

Gdy otworzyła pokój i zdała sobie sprawę, że ten jest pusty wszystkie przypuszczenia nagle się potwierdziły. Wpatrywała się w opustoszałe pomieszczenia czując… ukłucie zazdrości. Dziwne i niepokojące uczucie, do którego nie była przyzwyczajona. Stała w progu ściskając ramię mężczyzny i po raz pierwszy od bardzo dawna nie wiedziała co ma zrobić. Nie chciała być tu sama, ale niemoralna propozycja jakoś nie chciała jej przejść przez gardło. Obejrzała się na Jacka czując jak policzki zaczynają ją palić i licząc na to, że nie jest to widoczne w słabym świetle.
- W..wejdziesz? - Jej dłoń zacisnęła się nerwowo na rękawie marynarki.
- Już myślałem, że nigdy nie zapytasz… - uśmiechnął się i wszedł do kajuty, zamykając je za sobą i przyciągając Annę do siebie.
Lockhart dała się objąć i niepewnie sięgnęła do krawatu, który jeszcze parę godzin temu poprawiała. Drżącymi dłońmi go poluzowała.
- A zostaniesz na noc? - Spytała starając się uśmiechnąć.
- Ciii… - uśmiechnął się, objął Annę i gwałtownie zamknął jej usta w pocałunku, mocno tuląc w ramionach.

Zszokowana kobieta przez chwilę nie wiedziała co ma zrobić. Zaczęła odpowiadać na pocałunki, starając się nadążyć za Jackiem. Nie do końca świadoma ruchów swych dłoni, rozwiązała jego krawat i rzuciła na jeden z foteli.

Jack, nie przestając całować Anny, chwycił ją mocniej w talii i posadził na stole, zajmującym centralne miejsce w kajucie.
Lockhart z trudem rozpięła marynarkę mężczyzny i zabrała się za jego koszulę. Zrobią to… Jeśli nikt nie wejdzie do kajuty oni naprawdę to zrobią! Czuła jak zaczyna ogarniać ją panika, nie mogła się jednak oderwać od męskich ust.

Z całych sił starała się nad sobą zapanować. Jeśli będą kontynuować może przeżyć swój pierwszy… Z jej ust wyrwał się jęk gdy Jack przytulił ją mocniej i odsłonięte przez głęboki dekolt piersi spotkały się z jego nagą skórą. Tak bardzo chciała więcej, czuła jak gorąc tam… na dole… nie daje jej spokoju. Jak przybiera na sile spychając wszelkie wątpliwości i zahamowania. Poczuła jak sukienka nagle się rozluźniła. Jack musiał odnaleźć suwak na plecach i zrobił z niego użytek. Chłód owiał nagie plecy wywołując dreszcze, a może jednak była to rozpalona dłoń mężczyzny, wsuwająca się pod materiał? Ann poczuła jak sukienka zsuwa się z jej ramion oswobadzając, zbyt duże jak na współczesną modę, krągłości. Uniosła wzrok ciekawa jego reakcji i dostrzegła dwoje wpatrzonych w siebie oczu.
To działo się szybko. Być może za szybko. Ale Jack nie był do końca świadomy tego, co się z nim działo. Ann, którą pamiętał jako ucieszną dziewczynkę, potem dorastającą nastolatkę. Nigdy nie wyobrażał sobie siebie i jej, razem. Nawet w ich obecnej sytuacji, starał się ją traktować jako przyjaciółkę z dawnych lat.

Dotyk jej aksamitnych ust działał jak narkotyk, upajał, ale nie sycił pragnienia, a wręcz je potęgował. Chciał więcej, i więcej i brał jak oszalały, licząc, że ona odepchnie go, zabroni mu tego. Nic takiego się nie działo i czuł jej palce na swoim krawacie, koszuli, jej paznokcie rysujące linię na jego skórze.

Pieścił jej szyję, uwalniając ją z jej seksownej kreacji, która tak zawróciła mu w głowie tego wieczora, i sprawiła, że zachowywał się niczym uczniak w jej obecności. Wdychał zapach jej skóry, kosztownych perfum, badając palcami każdy cal jej białego ciała, zatracając się w niej coraz bardziej, słuchając jej coraz głośniejszego oddechu.

Zobaczył jej wzrok, jakby niepewny, szukający aprobaty, jakby wstydziła się swojej nagości. Nie musiała. W lekkim półmroku lampy elektrycznej, przypominała mu jedną z bogiń, wyrzeźbioną ręką natchnionego artysty.
- Jesteś śliczna Anno... - powiedział cicho i zdjął ją ze stołu, niosąc w ramionach do łóżka, układając ją w chłodnej pościeli.
Potem już zatopił się w jej podnieceniu, rozkosznym dotyku jej palców, muśnięć jej kobiecości, podniecających spazmach i namiętnych ruchach jej ślicznego ciała.

Skomplementował ją… Poczuła jak rumieniec rozlewa się z jej policzków, na uszy, szyję… sięga nagich piersi. I wtedy świat zawirował. Zniknął stół, salon. Były tylko niosące ją ramiona i wargi jacka, całujące jej skórę. Gdzieś podczas tych pocałunków z włosów musiała wypaść zapinka, bo gdy tylko mężczyzna ułożył ją na łóżku, jej ciemne włosy rozsypały się po poduszcze tworząc coś jakby aureolę.

Poczuła na swej rozpalonej kobiecości chłód, gdy Jack odsłonił ją ściągając z Ann majtki. Została tylko w pończochach czy je też zdejmie… Nie zdjął. Poczuła na sobie jego ciężar i w jakimś dziwnym odruchu rozchyliła szerzej nogi by było mu wygodnie. Za szybko… Emma opowiadała jej co jest dalej. Ból. Zaboli… zawsze boli… Tylko czemu jej ciało tak wołało o to? Gorąc stał się już nie do zniesienia. Jej biodra poruszały się jakby domagając się uwagi, a Jack… Jack skorzystał z tego zaproszenia. Zdobył ją pewnym ruchem nie pozwalając na ucieczkę. Ann krzyknęła wbijając paznokcie w jego ramiona i poddała kolejnym płynnym ruchom męskiego ciała, prowadzącym ją w nowy… bardzo przyjemny i kuszący świat.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 23-01-2019 o 11:31.
Aiko jest offline  
Stary 17-01-2019, 14:26   #15
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
6 września, RMS Scythia, kabina nr 43, pierwszej klasy, poranek
Obudziła się z nieco obolałą głową, marząc o odrobinie kawy. Chciała się podnieść i zawołaś Lilly ale powstrzymała ją spoczywająca na jej talii męska ręka. Wspomnienia poprzedniego wieczoru i nocy powróciły w szalonym tempie.

Powoli obróciła się by znaleźć się twarzą w twarz z Jackiem. Ann poczuła jak jej serce zaczyna walić. Zrobili to… straciła swoje… Uniosła nieco głowę, ale nigdzie nie było widać Lilly… zupełnie jakby nie wróciła na noc. Lockhart nie była pewna czy ma się cieszyć czy też martwić tym faktem. Powoli położyła swoją głowę z powrotem na ramieniu Jacka i przez chwilę przyglądała się jego śpiącej twarzy. Nie potrafiła żałować tego co zrobili. Choć było to niezgodne z konwenansami, nieprzyzwoite, spontaniczne i szalone… mogące nieść z sobą bardzo poważne konsekwencje. Przysunęła się jeszcze odrobinę i pocałowała go. Już teraz na spokojnie, bez tej gwałtowności, której oddali się poprzedniej nocy.
Otworzył oczy i przez chwilę, również jakby dochodził do siebie. Oddał pocałunek i delikatnie zaczął z powrotem przewracać ją na plecy, najwyraźniej planując kolejną porcję igraszek kiedy stukot w drzwi kajuty przerwał im tą chwilę porannego zapomnienia
- Obsługa! Śniadanie! - dobiegł zza drzwi męski głos.
Ann poczuła jak jej ciało znów zaczęło się rozgrzewać. Jakby chciało nadrobić te wszystkie lata bez mężczyzny.
- Chyba… chcemy coś zjeść? - Spytała nie chcąc się poruszać.
Jack sprawdził leżący na stoliku nocnym zegarek - Przegapiliśmy śniadanie? - uśmiechnął się niczym łobuz przyłapany na brojeniu i wyszedł z pod kołdry, wkładając marynarkę. Następnie, zaspany otworzył drzwi kajuty. I chwilę później leżał na środku pokoju, z wózkiem barowym. Anna zobaczyła, jak do kajuty wbiega dwóch, okutanych w białe zawoje mężczyzn. Błysnęły noże, trzymane w rękach…
Lockhart zamarła na chwilę z otwartymi ustami. Sięgnęła pod łóżko do ukrytej tam torebki i nawet nie celując oddała strzał w kierunku napastników.
Strzał nie był z tych najlepszych. Przez moment w kajucie zrobiło się biało od dymu, a gwizd pocisku i głośny trzask dobiegający z korytarza oznajmił, że Anna spudłowała fatalnie, trafiając w osłonę elektrycznej lampy na korytarzu.Jack siłował się z wózkiem, który poleciał na ścianę kajuty, rozbijając się z trzaskiem. Jeden z noży świsnął w stronę Ann, wbijając się kilka cali od jej głowy, w drewnianą poręcz łóżka. Drugi zbir próbował przyszpilić Jacka, który desperackim ruchem złapał go za nadgarstek. W tym czasie pierwszy ignorując fakt, że kobieta w którą rzucił nożem ma w ręku pistolet, spokojnie sięgnął do obszernego rękawa swojej szaty, wyciągając kolejny, zakrzywiony nóż, ruszając powoli w jej kierunku z wrednym uśmieszkiem. Broń, zwana w kulturze wschodu jambiją, a którą Anna widziała nie raz na kolekcjonerskich aukcjach zabłysła, nie przypominając wcale niewinnie wyglądających antyków...

[MEDIA]http://www.medievalcollectibles.com/images/Product/large/AH-3457.png[/MEDIA]

Lockhart skorzystała z tej okazji by usadowić się na łóżku wycelować i oddać kolejny strzał w kierunku nadchodzącego mężczyzny.
Pocisk drasnął zbira w prawe ramię i nie było to coś, co zdołałoby go zatrzymać. Wpadł z impetem prosto na Annę łapiąc jej ramię trzymające pistolet i przewracając ją z powrotem na łóżko. Na podłodze Jack mocował się z drugim zbirem, jednak nie wydawało się, że dobrze mu szło. Zbir miał przewagę pozycji, i nie przestawał napierać na mężczyznę. Ann zaś, była trzymana w żelaznym uścisku przez silniejszego napastnika, który zamierzał właśnie wbić jej krzywy nóż prosto w nagą pierś.
Chwyt na nadgarstku, sprawił, że Lockhart wystrzeliła raz jeszcze.
- Puść ty… - Zamachnęła się nogą starając się trafić napastnika w krocze.
Nogi Anny młóciły powietrze, i nawet udało się jej trafić napastnika piętą, i być może nawet mocno, patrząc z punktu widzenia kobiety, ale nie robiło to wrażenia na napastniku. Powoli, acz nieubłaganie pochylał nóż w stronę skóry Anny, mocno ją kalecząc. Dotyk stali i ból dodał jej sił, kiedy rozpaczliwie odsunęła na moment rękę napastnika. Jack zdołał wstać i wydawało się, że może wygrać, a przynajmniej poskromić swojego przeciwnika.
Lockhart desperacko sięgnęła po leżący na stoliku opasły tom H. A. Wallisa Budge`a i zamachnęła się nim starając się trafić mężczyznę w głowę i go ogłuszyć.

Książka poszybowała szerokim łukiem i uderzyła zbira prosto w głowę, chwilowo wytrącając go z równowagi i umożliwiając kobiecie wyswobodzenie się z uścisku mężczyzny. Jack w tym czasie wytrącił nóż z ręki swojego przeciwnika i trzasnął go pięścią
Lockhart skorzystała z okazji by wycofać się pod ścianę i oddać kolejny strzał celując w pierś napastnika.
Kolejne pudło gwizdnęło po korytarzu. Ann nie miała dziś najlepszego dnia, jednak zbiry miały najwyraźniej dosyć. Mężczyzna, który chwilę temu próbował wbić Annie nóż w gardło, zrejterował, krzycząc coś do swojego towarzysza, który poczęstowany kułakiem przez Jacka podążył korytarzem. Jack próbował ich gonić, jednak jego marynarka zaplątała mu się w przewrócony wózek z jedzeniem, rozsypanym w tej chwili po kajucie. Upadł przy brzęku metalowych naczyń i talerzy…
Ann owinęła się pościelą i podbiegła do Jacka.
- Wszystko w porządku? - Przycupnęła przy mężczyźnie, starając się go oswobodzić. Nasłuchiwała, czy jej strzały zaalarmowały kogoś na statku.
Przez moment widziała, jak napastnicy niknął gdzieś za zakrętem korytarza a tymczasem z drugiej strony słychać było zbliżające się, ciężkie kroki biegnących w ich stronę mężczyzn.
Ann owinęła się mocniej kołdrą, nie licząc na to, że uda jej się założyć ubranie nim kolejna fala nieproszonych mężczyzn zjawi się w jej kajucie.
Jack widząc, jak napastnicy nikną mu za rogiem zamknął kabinę i też zaczął się ubierać, wiedząc, że za chwilę obsługa statku zacznie przetrząsać kabiny w całym korytarzu.
- Oh, ślicznotko...wyjazd z tobą gwarantuje niesamowite przeżycia - zażartował mrugając do niej okiem i chowając swój pistolet który znalazł w spodniach do jednej z komód w jej kajucie.
- Niestety niektóre dosyć bolesne. - Ann wskazała na rozciętą skórę. - Przytrzymaj ich chwilę, narzucę coś na siebie. - Obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku swoich walizek.
Jack skrzywił się widząc ranę Anny, zasunął porządnie zasuwkę w drzwiach i ruszył jej pomóc.
- Boli? - pochylił się nad nią zatroskany, z apteczką z łazienki w ręku.
- Na szczęście niezbyt. - Lockhart założyła bieliznę i spódnicę i pozwoliła mężczyźnie się opatrzeć. - Ale… było blisko.
- Zaszczypie - ostrzegł i odkaził brzegi rany, zakładając chwilę później całkiem zgrabny opatrunek.
Lockhart przyglądała się jego dłoniom przesuwającym się po jej skórze.
- Nie tak wyobrażałam sobie ten poranek. - Mruknęła wyraźnie niezadowolona z takiego,a nie innego obrotu spraw. - Lilly nie wróciła… mam nadzieję, że nic jej nie jest.
- Mam nadzieję, że znalazła jakiegoś marynarza i śpi bezpiecznie z nim - uśmiechnął się bezczelnie Jack - dasz radę chodzić? Możemy jej poszukać - zaproponował, i popatrzył na rozgardiasz w pokoju - ale najpierw, chyba tu posprzątam - mruknął i zaczął zbierać wózek i zastawę z podłogi. Zdołał uprzątnąć całość kiedy marynarze zapukali do ich kabiny a tumult na korytarzu stał się nieznośny.
Ann szybko założyła koszulę i narzuciła na nią żakiet. Gdy u drzwi rozległo się pukanie podeszła i otworzyła je wpuszczając do środka przedstawicieli załogi.

Lockhart od wejścia zapewniła mężczyznom rozrywkę polegającą na wysłuchiwaniu oferowanej przez nią nagany. Szybko przedstawiła, że do jej pokoju wdarło się dwóch mężczyzn z zawojami na głowie, że zaatakowali oni jej partnera, a ją zranili. Że gdyby nie wykonała kilku strzałów, prawdopodobnie obojga by ich zabito. Wytknęła oficerowi, że zamiast ja odpytywać powinien odnaleźć tych mężczyzn i jej służącą, której może coś zagrażać.
Sytuacja przedstawiona przez Annę dała załodze nieco do myślenia. Kapitan statku zareagował tak, jak obowiązywał go przepis, umieszczając Annę w specjalnie oddzielonej od reszty statku kabinie, znajdującej się pod niemal bezustannym nadzorem kilku uzbrojonych marynarzy. Broń Anny na czas rejsu umieszczono w pokładowym sejfie, choć nie miało to znaczenia. Jack miał wciąż dostęp do swojego arsenału w ładowni statku i ten przepis można było swobodnie obejść, jeśli Ann miałaby takie życzenie.
Gorzej wyglądała sprawa spacerów i rozrywek, które od tej chwili musiały mieć bardzo ograniczoną prywatność. Niemal wszędzie towarzyszyli Annie marynarze, niektórzy z pałkami, niektórzy wprost z długą bronią palną.
Lockhart przyzwyczajona była do samotności i służby więc tak długo jak ochroniarze pozostawali po drugiej stronie drzwi jej kajuty mogła pracować w spokoju. Irytowało ją jednak, że napastników nie złapano. Do tego choć nie potrzebowała korzystać ze swojej “wolności” to niepokoił ją fakt, że została ona mocno ograniczona.

Wytrzymała jeden dzień w swojej izolatce. Pozwalając by przyniesiono jej posiłki, a towarzystwa przy nich dotrzymywali jej Jack i Lilly. Niestety na jednej dobie skończyła się jej cierpliwość.

8 września, RMS Scythia, mesa, godzina 9:46


- Wybiorę się dzisiaj na basen. - Zadeklarowała popijając kawą śniadanie. Spojrzała na Jacka i Lilly choć nie spodziewała się protestów z ich strony.
Wydawali się zachwyceni. Lily nie rozumiała do końca całej sytuacji i beztrosko chciała po prostu pokazać się w nowym kąpielowym kostiumie. Jack zaś sam nie mógł znieść tego, że jest non stop obserwowany przez uzbrojonych marynarzy, tak jak Anna.
- Lilly przekaż proszę ochronie, ze jak chcą to mogą założyć stroje kąpielowe. - Ann westchnęła ciężko gdy służąca odeszła wykonać jej polecenie i zwróciła się do Jacka. - Nie wytrzymam tak całej podróży.
- Kto by wytrzymał - uśmiechnął się blado Jack i pokiwał głową - może po prostu ich zignorujmy? - poradził.
- Chcę sprawdzić jak będą się zachowywać gdy wyjdziemy do ludzi. - Ann w duchu musiała przyznać, że pomysł Jacka ją kusił i to bardzo. - Masz strój kąpielowy?
- Mam. W końcu wspomniałaś coś o Atenach, a tam mają całkiem gorące plaże. - zaśmiał się - Chodźmy. Niech kapitan się martwi w co ubrać swoich marynarzyków - mruknął i odłożył talerz.
Ann przytaknęła i sama wstała od stołu. Wiedziała, że Lilly przygotuje co trzeba, a przebierze się raczej w pobliżu basenu. Podeszła do Jacka i nagle dotarła do niej jeszcze jedna irytująca ja rzecz.
- Chciałabym nieco prywatności… dla nas. - Ostatnie słowa dodała szeptem, który ją samą zaskoczył.

Gdy poinformowany o jej pomyśle kapitan zawitał w kajucie Lockhart, ta krótko poinformowała go, że opłaciła rejs statkiem i zapewnienie bezpieczeństwa to jego, a nie jej problem i wyminąwszy mężczyznę ruszyła pod ramię z Jackiem w kierunku basenu.
Kapitan, początkowo wściekły, wręcz purpurowy na twarzy mruczał coś niezrozumiałego, najpewniej coś o rozpieszczonych amerykankach, ale po pewnym czasie jakby coś przemyślał i zapewnił Ann obstawę, która wydawała się nieco dyskretniejsza. Strażnicy stali jedynie w pobliżu wejścia, i nie obnosili się zbytnio ze swoja bronią, przez co mogli się cieszyć choć minimalnym towarzystwem kilku innych podróżnych, chcących się wykąpać. Nieco bardziej radosna atmosfera z początku rejsu zaczęła powracać.
Ann nieco przytłoczył kostium wybrany przez Lilly. Nie był to strój podobny do tych, które znała z młodości i dłuższą chwilę zajęło jej oswojenie się z nim na tyle by opuścić przebieralnię. Na szczęście była pewna, że kąpiel wynagrodzi jej pokazywanie się niemal nago w miejscu publicznym.
[MEDIA]https://i.postimg.cc/mDGChJQc/str-j.jpg[/MEDIA]
Basen poprawił humor całej trójce. Woda, przyjemnie ciepła pozwoliła na chwilę relaksu. Lily pluskała się beztrosko, przyciągając wzrok młodych strażników i umożliwiając Annie chwilę swobodnej rozmowy z kilkoma pasażerami, zażywającymi akurat kąpieli w basenie. Lockhart przysiadła się do jakiegoś starszego małżeństwa by rozeznać się w tym co dzieje się na statku. Pytała głównie o atrakcje licząc na to, że przy okazji zdradzą jej nieco o ostatnim zamieszaniu i strzelaninie.
Nastroje były dobre. Większość pasażerów była przekonana, że chodziło o awarię raczej, niż strzelaninę. Przesympatyczny staruszek imieniem George wyraził przekonanie, że obsługa na pewno dopadła już sprawców i nie ma się czym przejmować. Na wspomnienie, że sprawcami byli arabowie czy egipcjanie, stwierdził, że już dawno imperium brytyjskie powinno spacyfikować tych dzikusów i wspomniał, o swojej służbie wojskowej w Afryce.
Ann w sumie cieszyła się z takiego obrotu sprawy. Z jakiegoś powodu wierzyła, że im mniej osób wie o tym co się stało tym mniej jest narażonych. Podziękowała parze za rozmowę i postanowiła się przyłączyć do Lilly i popływać. Nie potrafiła być tak swawolna jak służąca. Choć widząc obserwującego je Patryka momentami kusiło ją by ściągnąć na siebie jego uwagę, nawet tak dziecinnymi sposobami. Skupiła się jednak na tym by w pełni skorzystać z basenu i spokojnym tempem pokonywała kolejne długości basenu.

Niestety po tej krótkiej przerwie i chwili odprężenia dotarła do momentu, w którym musiała wrócić do pokoju. Praca nie chciała iść na przód… nie mogła się na niej skupić i czuła, że brakuje jej materiałów. Czytane po raz kolejny słowa nie chciały zdradzić ukrytych treści. Miała serdecznie dość tej kajuty, niezrozumiałych notatek i świadomości, że za drzwiami stoi dwóch uzbrojonych mężczyzn, którzy będą się za nią pałętać po pokładzie jeśli tylko spróbuje się stąd wydostać. Westchnęła ciężko i podniosła wzrok na czytającego gazetę Jacka.
- Mam… chyba odrobinę szalony pomysł.
Mężczyzna mógł jedynie podnieść ze zdziwieniem brwi patrząc na Annę. Nie wiedział dlaczego, ale cała ta sytuacja ją zmieniała i on to widział.
- Aż boję się zapytać… - powiedział cicho uśmiechając się. Znudzona kobieta, to niebezpieczna kobieta, mawiało stare przysłowie i zapowiadało się, że znów się potwierdzi.
- Jeśli choć na chwilę nie będę… bez tej ochrony… Oszaleję. - Odchyliła się nieco na krześle w typowy dla siebie sposób poprawiając kok. Spojrzała w dół na wyprasowaną spódnicę, wahając się czy powinna namawiać Jacka do takich rzeczy. - Chciałabym… im uciec.
- Hmm… - zamyślił się Jack - widziałbym dwa rozwiązania. Po prostu się w pewnym momencie ulotnić, albo znaleźć naszych prześladowców i oddać ich w ręce kapitana - pomyślał na głos - tylko jak ich szukać z tym ogonem pod drzwiami… -zasępił się.
- Co powiesz… na to by wybrać się dziś na tańce? - Ann delikatnie zasugerowała pomysł, który chodził jej po głowie.
- Jestem za. Nawet, jak twój pomysł nie wypali, wszystko lepsze od siedzenia tutaj i czytania o śmierci profesora. Zdaje się, że zapamiętałem nawet ceny akcji na giełdzie - trzasnął gazetą o fotel.
- Mogłam ci pożyczyć coś innego. - Ann wskazała na stertę zabranych i nabytych książek. - Jeśli się uda… może rzeczywiście moglibyśmy się rozejrzeć. Spróbuję się dowiedzieć od tamtego kelnera jaką klasę zajmowali.

Kelner szczęśliwie był ten sam, co poprzednio. Znudzony wzrok błądził po klientach drinkbaru, i klasycznie, kelner robił to, co każdy szanujący się kelner robi za barem. Uśmiechając się, polerował kieliszki i pokale, patrząc jednocześnie, czy jakiś klient nie potrzebuje świeżego alkoholu. Rozpoznał Annę i Jacka, wchodzących do baru i kiedy usiedli przy jego ladzie, od razu zaserwował im po tym samym drinku, który zamawiali dwa dni temu.
Ann podziękowała za drinki i uśmiechnęła do kelnera.
- Czy udało się może Panu dowiedzieć na temat tamtych mężczyzn? - Położyła na stole kwotę z całkiem dużym napiwkiem, mając nadzieję, że to zachęci mężczyznę do mówienia.
- Tak. Owi dżentelmeni pochodzą zdaje się z Kairu, a przynajmniej tak stoi w ich biletach. Trzecia klasa, zdaje się kajuta 335 - kelner wyjął niewielką karteczkę, którą przeczytał i podał później Annie, zabierając szybciutko suty napiwek - Stolik jest wolny, jakby chcieli państwo porozmawiać jeszcze o którymś z pasażerów - wyraził chęć dalszej współpracy i grzecznie wrócił do pucowania szklanek.
Anna przyjrzała się jeszcze raz karteczce zapamiętując dane i schowała ją do torebki.
- To co planujemy zrobić.. nie jest rozsądne, prawda? - Spojrzała niepewnie na Jacka, czując mimo swoich słów odrobinę ekscytacji.
- Ani trochę - uśmiechnął się do kobiety - przydałaby się broń. Trzeba by zajrzeć do ładowni - stwierdził, wiedząc, że Anna nie ma nawet broni, a napastnicy to dwóch silnych mężczyzn.
- Jak już uda nam się wyrwać. - Lockhart spojrzała na salę taneczną i upiła nieco drinka.
- No dobra, to słucham tego planu z niecierpliwością - Jack nachylił się w stronę Anny.
- Myślałam by przyłączyć się do tańczących… najlepiej podczas jakiegoś popularnego utworu. Moglibyśmy zatańczyć odbijanego by ich nieco rozproszyć i podczas tańca dostać się za scenę i wyjść od zaplecza.
- I biec w stronę ładowni? Albo na pokład - podsumował plan Jack - brzmi nieźle. Można panią prosić? - zażartował i podał jej rękę, zapraszając do tańca.
Ann przyjęła podaną dłoń.
- Powinniśmy uciekać do ludzi… jak już ich zgubimy spróbujemy dotrzeć do ładowni. - Dała się poprowadzić w kierunku sali, w której już wirowały pary nieświadome ich planów.


 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 23-01-2019, 09:08   #16
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
8 września, RMS Scythia, wieczór

Jak zaplanowali, tak zrobili. Przez kilka minut pląsali do foxtrota, zmieniając się parami, a kiedy wreszcie Anna uznała, że czas na ucieczkę nadszedł, i strażnicy wyglądali na zbyt zdezorientowanych, kobieta pociągnęła Jacka w kierunku otwartych drzwi do sali tanecznej. Jeden z marynarzy próbował coś krzyczeć, jakby dostrzegł uciekającą parę. Annie wydawało się, że widziała jak krzyczy -Stójcie! - próbując zatrzymać parę siłą swojego głosu, który jednak przepadł w ogólnym tumulcie muzyki i rozgadanej publiczności i w brzęku szklanek i kieliszków. Zabawa trwała w najlepsze, kiedy Anna i Jack opuścili imprezę w pośpiechu. Nie byli jednak sami. Ciężkie kroki za nimi podpowiadały, że pościg trwał. Dwóch marynarzy, wysokich i wysportowanych, nabitych mięśniami twardzieli rzuciło się za nimi, ciasnymi korytarzami statku…
Anna miała wrażenie, że jej serce zaraz wyskoczy z piersi. NIgdy nie spodziewała się, że pozwoli sobie na takie… nieodpowiednie zachowanie. Przytrzymując długą sukienkę tak by nie utrudniała biegu przemykała kolejnymi korytarzami by zgubić pościg. Wymijając zejście na dolne pokłady, gdzie mieściła się większość atrakcji Ann wpadła na rufę i pociągnęła za sobą Jacka, chowając się na jedną z niewielkich budek jakich pełno było na pokładzie. Przywarła do mężczyzny chowając się w cieniu i nasłuchując czy goniący ich marynarze nadbiegają.
Goniący ich marynarze, równie zasapani jak Anna i Jack rozglądali się przez chwilę po pokładzie, po czym przekonani, że uciekinierzy zeszli pod pokład zniknęli w schodkach luku.
- No dobra...udało się ty spryciulo. Co teraz? - Jack sięgnał za plecy i sprawdził, czy wciąż ma swój pistolet zatknięty za pasek. Miał.
Ann nie była pewna. Chciała chwili wolności i chyba właśnie udało się jej ją zdobyć. Oparła czoło o pierś Jacka dając sobie chwilę na oddech i zastanowienie się.
- Możemy spróbować dostać się do ładowni… ale chyba dobrze byłoby się tam udać okrężną drogą. - Lockhart wychyliła się z ich kryjówki i upewniła, że po pokładzie nie przechadza się żaden z jej dotychczasowych ochroniarzy.
Jack kiwnął głową i wskazał Annie kierunek. Obeszli całą nadbudówkę i weszli do ładowni zupełnie innymi schodami, niż mogliby to zrobić pilnujący ich marynarze.

Ładownia była ogromnym pomieszczeniem, kojarzącym się Annie z dużą halą sportową. Przynajmniej na wysokość i długość, bo miejsca które normalnie zajmowałyby ławki publiczności, tu zastąpione były metalowymi burtami, przecinanymi pionowo grubymi, pokrytymi nitami elementami statku, które wyglądało niczym żebra jakiegoś prehistorycznego, ogromnego potwora. Dudniący dźwięk maszynowni, dobiegający spod podłogi i lekkie ciepło pod stopami uświadomiły Annie, że znajdują się blisko serca tego stalowego potwora, który napędzany kotłami kilkanaście metrów poniżej pruł fale oceanu atlantyckiego. Spiętrzone skrzynie różnego ładunku, najczęściej oznakowane znakami królewskiej poczty wystawały z półmroku, którego nie potrafiły całkowicie pokonać nieliczne lampy, wiszące na długich kablach pod sufitem. Nie licząc łomotu ogromnych maszyn, dobiegających z pod podłogi, panowała tu względna cisza. Jack wskazał Annie ciasną przestrzeń pomiędzy dwoma stosami skrzyń i poprowadził ją nieco bliżej, wyjmując zza okazałej, pocztowej paczki swoją walizkę. Wewnątrz niej Ann mogła podziwiać kilka sztuk broni – składany z kilku kawałków pistolet maszynowy Thompson, krótka strzelba, leżąca w poprzek walizki i dwa lśniące niczym srebro, niklowane pistolety Colta
[MEDIA]https://i.pinimg.com/564x/18/bd/04/18bd041eabb7ac97800fc5583d110dcb.jpg[/MEDIA]

-Pani coś z menu dnia? - zażartował Jack i podniósł głowę zdziwiony – słyszałaś to? - dźwięk dochodził z oddali, i przypominał rytmiczne mlaskanie, jakby bosych kroków po drewnianych klepkach podłogi…
Ann przytaknęła ruchem głowy i wydobyła ze skrzyni jednego Colta. Rozejrzała się wokół za miejscem, z którego mogłaby dostrzec kto nadchodzi nie zdradzając swoje kryjówki.
Ann i Jack mieli przed sobą całkiem duży obszar poszukiwań. Dźwięk dochodził gdzieś z oddali, zza stosów skrzyń. Obsługa zadbała, aby między stosami było wolne miejsce na wypadek pożaru lub konieczności manipulowania ładunkiem, jednak nie była to przestrzeń duża. Gdzieniegdzie stalowe liny przytrzymywały skrzynie od góry, dodatkowo czyniąc wąskie przejścia całkiem karkołomną pułapką. Ann stanęła przed wyborem. Widziała przed sobą wąskie przejście, prowadzące bezpośrednio przez środek luku ładunkowego, mogła też podążyć wąskim przejściem wzdłuż ścian, licząc na okrążenie potencjalnego napastnika. Zawsze zostawało też coś bardziej wariackiego, bo Ann nie należała do osób o wielkiej budowie ciała i zauważyła, ku swemu zdziwieniu, że dałaby radę wspiąć się na niektóre skrzynie i zbadać sprawę od góry. Jack patrzył na kobietę pytająco, czekając na jej decyzję, jakby wiedział już, że lubi mieć własne zdanie, i własny plan działania
Lockhart wolała uniknąć bezpośredniego starcia.
- Podsadzisz mnie? - Pokazała podbródkiem ku górze.
Jack kiwnął głową i już po chwili Anna znalazła się na jednej ze skrzyń - Uważaj - pokręcił lekko głową widząc co kombinuje dziewczyna. Sam zamierzał ruszyć dołem, uznając najwidoczniej, że jest po prostu za duży, by wspinać się na skrzynie
Lockhart ruszyła powoli po skrzyniach, jedną dłonią przytrzymując długą sukienkę, a w drugiej ściskając pistolet. Rozglądając się cały czas zerkała na Jacka.
Ten na chwilę odwrócił się do niej, uśmiechnął się, i wykonał gest ręką, aby patrzyła pod nogi i przed siebie, po czym ruszył na przód w taki sposób, by Ann z góry widziała równiej jego
Lockhart przytaknęła ruchem głowy i ruszyła naprzód. Niestety buty do tańca nie był najwygodniejsze gdy planowało się biegać lub chodzić po skrzyniach, więc jeszcze bardziej skupiła się na ostrożnym marszu na przód.

Anna szła do przodu, powoli stawiając kroki w butach na obcasach, balansując na skrzyni niczym zawodowy akrobata. Jack w tym czasie, ocierając się plecami o jeden stos skrzyń, parł powoli wzdłuż środkowej ścieżki, wypatrując źródła hałasu. Dobiegał z przeciwległego końca luku, gdzie można było dostrzec żółtawą łunę na ścianie ładowni, i rzucane przez nią migoczące, skaczące po ścianie niczym aktorzy w teatrze cienie.
Przez chwilę odgłos mlaśnięć ustał, i przez chwilę obojgu wydawało się, że to było tylko przesłyszenie. Jednak po niecałej minucie Anna mogła znów usłyszeć wpierw delikatne szuranie, podobne do chrobotu raczej, a potem seria oddalających się plaśnięć i cień, który przemknął z dużą prędkością wzdłuż lewej burty statku. Sylwetka, łudząco podobna do odzianego w długie szaty człowieka dopadł drzwi do luku, które zamknęły się z głuchym odgłosem. Ann zdołała unieść broń, starając się zachować równowagę gwałtownym ruchem, jednak nie zdołała i klapnęła na jedną ze skrzyń, boleśnie siadając na jakiejś paczce. Jack obrócił się, ale jego ruchy spowolniła jedna ze stalowych linek przytrzymujących ładunek, i przez chwilę zawisnął na niej, niczym mucha w sieci wielkiego pająka. I kiedy Anna ponownie podniosła broń do strzału, celowała już w zamknięte drzwi luku, których klamka, podobna nieco do koła sterowego, tylko znacznie mniejszego kręciła się jak oszalała. Byli zamknięci. Po chwili stopniowo gasło światło, pogrążająć całą ładownię w mroku, i zostawiając jedynie łunę na końcu ładowni.
- Chyba mamy kłopot. - Ann usiadła na skrzyni rozmasowując kostkę i spojrzała w dół. - Zamknięto nas...będziemy musieli poczekać. - Rozejrzała się po ładowni starając się dojrzeć cokolwiek w ciemnościach.
Jack kląc jak doker odpalił zapalniczkę, i rozejrzał się dokoła - Dasz radę zejść? - zapytał - chyba nie ma sensu ryzykować, jak ten łachudra zwiał.
- Jeśli mi poświecisz… pewnie tak.
- Ann podeszła do krawędzi skrzyni starając się rozejrzeć za jakimś miejscem, w którym mogłaby postawić nogi. Usiadła ostrożnie i korzystając z asekuracji Jacka zsunęła się na znajdujący się niżej ładunek, z którego mężczyzna mógł ją swobodnie zdjąć. - Co robimy?
- Sprawdźmy co tak świeci? - wskazał głową żołtawą łunę i zaczął podążać w kierunku ściany z wysuniętym pistoletem.
- Mam nadzieję, że to nie pożar… - Ann wzięła głęboki wdech starając się wyczuć w powietrzu zapach dymu. Przytrzymując Jacka za marynarkę, ruszyła za nim.
Dotarli do ściany ładowni, pod którą ktoś w przemyślny sposób zaimprowizował coś w rodzaju kapliczki, rozświetlanej przez kilka zapalonych świec, umieszczonych na białych spodkach, najpewniej podkradniętych z koktail baru. Wydawało się czymś całkowicie nie na miejscu aby organizować kapliczki w luku bagażowym statku, w dodatku nie należące do żadnej znanej Annie religii, ale po ostatnich wydarzeniach, wszystko wydawało się możliwe. Ołtarz, zrobiony z niewielkiej skrzyni był zbryzgany lepką krwią, a dokoła walało się pełno piór. Jak Annie się wydawało, kurzych. Na ścianie, krwią wymazano dokładnie ten sam symbol, który Anna miała w swoich notatkach w kabinie, a który nieżyjący już profesor zidentyfikował początkowo jako rodzaj wskaźnika, czy legendy mapy. Teraz wydawało się, że jest to symbol jakiegoś kultu. Litery, czy symbole otaczające półkolem ten przedziwny symbol krzyża były jednak zamazane, jakby ktoś palcami próbował usunąć je ze ścian. Krwawe ślady odchodziły od skrzyni w różnych kierunkach. Całe miejsce pachniało słodką wonią krwii, maskowanego nieco przez zapach kopcących świec.
To to musieli słyszeć… te mlaśnięcia to mogło być malowanie po ścianie. Ann spojrzała za ciągnącymi się na skrzyniach śladami krwi.
- Jestem ciekawa czy to jedyny ołtarzyk w tej ładowni. - Podniosła wzrok na Jacka. - Mamy trochę świec… tylko co dalej? Pewnie się stąd nie wydostaniemy, prawda?
- Tak duże pomieszczenia mogą mieć więcej niż jedno wyjście. Trzeba poszukać
- popatrzył nieco zrezygnowany na stosy skrzyń i ogrom luku.
- Myślisz, że twojej zapalniczki wystarczy czy lepiej będzie zgarnąć jakąś świecę? - Wskazała podbródkiem na ołtarzyk.
- Zdecydowanie warto wziąć większość świec - pokiwał głową zgadzając się z Anną i zgasił większość świeczek, które upchał do kieszeni marynarki, zostawiając dwie zapalone. Jedną podał Annie i po chwili byli gotowi przetrząsnąć całe pomieszczenie.
- Sprawdziłabym idealnie naprzeciwko tamtych drzwi tylko po drugiej stronie ładowni. - Wskazała ścianę przeciwległą do tej, w której znajdowały się drzwi, którymi weszli. - Mam wrażenie, że takie statki celowo robi się symetrycznie.
Istotnie, Anna znalazła drzwi na przeciwległej ścianie, jednak były zawarte na głucho i żadna siła na tym świecie nie mogłaby nawet ruszyć podobnej do koła sterowego klamki. Jack próbował, napinał się i klamka nawet nie drgnęła. Pozostawało szukać dalej.
Po kilku godzinach szukania Annie udało się dostrzec wąskie przejście zastawione skrzyniami. Załamana aż cicho jęknęła na ten widok. Nie było możliwości by nie otrzeć się o brudne… zakurzone pakunki.
- Przypomnij mi po co tu, w ogóle przyszliśmy? - Zerknęła poirytowana na Jacka i podeszła do skrzyń ustawiając się bokiem. Mimo iż wciągnęła powietrze czuła jak jak szura o nierówną powierzchnię piersiami i pośladkami. - Zaczynam mieć serdecznie dość tego rejsu.

Niestety dalej był już przedsionek piekieł. Maszynownia była wręcz przesiąknięta zapachem smaru, a groźnie wyglądające rury niebezpiecznie przecinały wąską kładkę, która miała być ich drogą do wolności. Anna uniosła wysoko suknie nie zważając na to, że Jack może sobie pooglądać stanowczo zbyt dużą część jej nóg. Jakby nie patrzeć… widział już dużo więcej. Niestety nawet to i fakt, że do każdej przeszkody podchodziła ostrożnie jak do jeża, nie uchroniło jej kreacji przed zabrudzeniem. Sytuację ratował jedynie fakt, że na pokładzie było już czysto, a powietrze, które uderzyło jej nozdrza było wyjątkowo orzeźwiające bo kilku godzinach męczarni w ładowni.
- Jak można pracować w takim miejscu… - Pokręciła z niedowierzaniem głową, patrząc z niechęcią na plamy na swojej sukni.
- Oni nie narzekali - wskazał głową na patrzących ze zdziwieniem palaczy, uwalanych smarem i pyłem z kotłowni, którzy widzieli jak elegancko ubrana para robi sobie wycieczkę po maszynowni. Nie oponowali, patrząc się jedynie i podziwiajac wdzięki kobiety, kiedy wspinała się po metalowej drabinie - Hmm, chodźmy się przebrać w coś mniej szykownego, jeśli mamy wciąż szukać tych drani.
- Pytanie w co… raczej nie wrócę do kabiny, bo zapewne ktoś jej pilnuje. - Ann westchnęła ciężko i oparła się o reling. - Nie masz może w bagażu strojów kobiecych?
- Raczej nie pamiętam, abym pakował coś takiego
- zaśmiał się rozbawiony - co powiesz na małe zakupy?shopping? Sklepiki są na górnym pokładzie.
- Brzmi… bardzo rozsądnie. - Ann uśmiechnęła się do Jacka i chwyciła go pod ramię.

Kabina, której numerem podzielił się z Anną kelner w koktailbarze okazała się zamknięta, ale zamek puścił po kilku solidnych uderzeniach barkiem Jacka. Niestety, wysiłek nie okazał się specjalnie opłacalny. Ciasna kabina w której ledwo mieściły się dwa, rozbebeszone łóżka pachnące niezmienioną pościelą, zakurzony dywanik między nimi, i coś w rodzaju toalety, brudnej i śmierdzącej. W umywalce, brudnej i równie pachnącej jak muszla kleiło się coś brązowego. Anna i Jack woleliby tego nie dotykać, bo śmierdziało zatęchle i wywoływało obrzydzenie i wymioty. Niewielki bulaj wpuszczał niewiele światła zachodzącego już o tej porze słońca. Jack wyjął z niewielkiej, nocnej szafki trzy wymięte, pokrwawione zdjęcia. Ich zdjęcia, wykonane w czasie wejścia na pokład.
Annę zaniepokoiły dwie rzeczy. Kiedy zrobiono im zdjęcia i kiedy i gdzie je wywołano. Oraz dlaczego były w takim stanie.
- Musieli się ukryć w innym miejscu… - Lockhart przyjrzała się rzeczom mężczyzn, szukając takich które mogłyby zdradzić ich narodowość i kto ich nasłał.
Ann przeglądając pokój nie znalazła zbyt wiele rzeczy osobistych obu prześladowców.Dwie cuchnące potem szaty, najpewniej wymienione na nieco czystsze i dwie pary brudnych klapek. Skąpa ilość rzeczy osobistych podpowiadała, że ludzie ci musieli być przyzwyczajeni do iście spartańskich warunków i mogą koczować obecnie gdziekolwiek zdołaliby się ukryć na Scythii, pełnej ciemnych i zacisznych zakamarków.
- Mogą być wszędzie. - Ann westchnęła ciężko. - Wyjdźmy stąd… potwornie tu śmierdzi.

Gdy tylko znaleźli się poza kajutą odetchnęła głęboko. Miała serdecznie dość przygód na dzisiejszy dzień… ubrudzonyh ubrań, biegania, chodzenia w ciemnościach i paskudnych zapachów tego statku. Ujęła Jacka pod ramię i ruszyła w kierunku górnego pokładu. Miała ochotę na chwilę odpoczynku i to nie pod nadzorem jakiejś armii marynarzy. Niestety nawet pogoda była przeciwko niej. Potworny wiatr niemal podrywał jej ciało, jakby chcąc wrzucić ją pomiędzy ciemne fale.
- Jak myślisz… czekają na nas w barze czy dali sobie spokój?
- Zaatakowali nas, nie wyszło im. Pewnie na jakiś czas odpuszczą, potem znów spróbują, przed końcem rejsu. Albo będą nas śledzić, jak opuścimy statek
- Jack rozważał opcje - wyglądają na jakichś kultystów, więc na pewno jest jakiś szef, przed którym odpowiedzą, jak im się nie uda - usmiechnął się lekko Jack, zadowolony z takiej perspektywy - niepokoi mnie, że mają też zdjęcie Lily. Dotychczas myślałem, że chodzi im tylko o Ciebie i tylko Ciebie muszę pilnować. Najwyraźniej chcą nas wszystkich - lekkie zaniepokojenie dało się wyczuć w głosie Jacka.
Ann przytaknęła.
- Powinniśmy wrócić do kajuty i sprawdzić czy tam jest. Uprzedzić by jednak nie chodziła teraz na te swoje randki. - Lockhart westchnęła ciężko, na wspomnienie ostatniej reprymendy, którą musiała zrobić Lilly. Z jednej strony owocnie spożytkowała wieczór bez przyzwoitki i dziewczyna była bezpieczna gdy rano miał miejsce atak, ale wolałaby by nikt nie złożył jej w ofierze.

Lily została znaleziona na górnym pokładzie, z którego wejść można było do kajut pierwszej klasy. Dziewczyna bawiła się w najlepsze, zabawiając się wraz z inną, młodą pasażerką i czterema młodymi marynarzami, którzy skupieni wokół dziewczyn, gwizdali, tupali i klaskali do taktu jakiejś szybkiej, jazzowej melodii. Dziewczyny zaś tańczyły, głośno stukocząc obcasami butów o drewniany pokład i od czasu do czasu głośno piszcząc.Zupełnie nie zwracały uwagi, co dzieje się dokoła i wydawało się, że Lily żyje w zupełnej nieświadomości toczących się wokół niej wydarzeń.
- Przypomnij mi czemu się martwiłam? - Ann pokręciła z niedowierzaniem głową. Z jednej strony przy takiej ilości uwagi jej służąca raczej była bezpieczna ale jej zachowanie nawet nie ocierało się o przyzwoite. - Co ja mam z nią zrobić?
Jack spojrzał zakłopotany na Annę - wiesz...nie miałem nigdy takich problemów. Ale kuzyn ma córkę...tylko ją rozpieszcza i pozwala robić co chce...więc to chyba nie jest najlepszy pomysł robić co on - popatrzył na Ann - no, młoda jest i nudzi się na tym statku - nieco usprawiedliwił ją Jack, choć z jego miny można było wyczytać, że najchętniej zamknąłby ją w kajucie na cztery spusty do końca rejsu.
Ann przez chwilę przyglądała się tańczącej służącej starając się przyswoić słowa Jacka. Czy skoro Lilly nudziłą się, to znaczy, że wyznaczyła jej za mało obowiązków? Podeszła do grupki z grobową miną i zatrzymała się tuż obok rozradowanych mężczyzn.
- Lilly! - Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów pozwoliła sobie na podniesienie głosu.
Dziewczyna wyrwała się zaskoczona z kręgu bawiących się i podeszła, przestraszona do Anny - O, pani Lockhart...czy coś się stało?
- Nie czegoś takiego spodziewałam się prosząc cię o przyzwoite zachowanie.
- Lockhart mówiła już spokojniej pilnując by nikt poza nią i służącą nie słyszał ich przy tej głośnej muzyce.
- Ja...przepraszam. Nie robię nic złego. Na parkiecie wszyscy tak tańczą, a ci panowie są tak mili, że zechcieli nas przypilnować. Naprawdę - Lily popatrzyła na Annę z miną niewiniątka, robiąc wielkie oczy, niczym proszący o karmę kot.
- Takie wypowiedzi uwłaczają mojej i twojej inteligencji Lilly. Jeśli chcesz zobaczyć jak wyglądają “pilnujący” panowie to znajdź sobie moich ochroniarzy. - Ann odpowiedziała na minę służącej zimnym spojrzeniem. Nie była to jej pierwsza pracownica i miała nadzieję, nie musieć sobie szukać niebawem kolejnej.
- Ja...przepraszam…. - powiedziała łamiącym się głosem Lily i opuściła głowę.
- Pożegnaj się ładnie. Wracamy do kajuty… musimy poważnie porozmawiać. - Ann obejrzała się na Jacka. - Zaczekajmy przy korytarzu, dobrze?
- Dobrze
- kiwnął głową i poczekał chwilę.


6 września, RMS Scythia, kabina nr 43, pierwszej klasy, wieczór

Ann wraz z Jackiem zaczekali na Lilly i już we trójkę udali się do kajuty przydzielonej antykwariuszce przez kapitana. Lockhart poprosiła by służąca polała całej trójce whiskey i najdelikatniej jak była w stanie zaczęła Lilly tłumaczyć, że to do nich strzelano w bibliotece, że ich prześladowcy wiedzą gdzie są. Opowiedziała o znalezionych zdjęciach i ołtarzyku. Wyjaśniła jej, że nie wie ilu potencjalnych napastników jest na pokładzie i że to mogą być tacy mężczyźni jak ci na pokładzie.
Jack spokojnie czekał, aż Anna skończy opowieść i paląc powoli papierosa potwierdzał skinieniem głowy co niektóre fragmenty opowieści, które dziewczynie wydawały się nieprawdopodobne. Widać było jednak, że cała sprawa dosyć mocno wstrząsnęła dziewczyną, bo przez dłuższy czas nie mogła wykrztusić ani słowa - Marynarze też? - zdziwiła się dziewczyna.
- Możliwe… może to być dowolny pasażer. - Ann odstawiła pustą szklankę na stolik. - Może to jedynie tamci muzułmanie, ale nie mamy takiej pewności.
- Więc trzeba być ostrożnym, Lily i nie ufać nikomu poza naszą trójką. Najlepszym rozwiązaniem byłoby trzymać się razem, ale na początek radziłbym unikać samotnych spacerów po statku, szczególnie wieczorem, nie otwierać obsłudze statku, i ograniczyć się do miejsc najbardziej uczęszczanych przez pasażerów. Sklepiki, basen, pokłady w dzień, tam, gdzie kręci się najwięcej ludzi
- poradził Jack - i na pewno nie wychodzić samotnie w towarzystwie marynarzy, nawet tak przystojnych jak ten wysoki, jasnowłosy - mrugnął do Lily a ta momentalnie spłoniła się jak piwonia.
- Nie chcę ciebie tutaj na siłę zamykać, ale musisz pokazać że potrafisz zachować się rozsądnie. - Lockhart przemilczała uwagę na temat jednego z marynarzy.
- Potrafię - zapewniła z nadzieją w głosie i obietnicą poprawy - zobaczy pani, że potrafię!
Ann przytaknęła zrezygnowana. Miała co do tych obietnic spore wątpliwości. Jak do tej pory jej pouczenia odbijały się od Lilly niczym groch od ściany i pozostawało mieć nadzieję, że świadomość zagrożenia choć odrobinę ją zmotywuje.
- Jeśli nie to dla twojego bezpieczeństwa odeślę cię kolejnym statkiem do domu.
Lily pokiwała głową na znak, że rozumie i nie trzeba będzie jej odsyłać. W myślach cieszyła się na możliwość pokazania się na jednej z greckich plaż w nowym, kąpielowym kostiumie i nie chciała przegapić tej okazji.
Ann spojrzała zrezygnowana na Jacka.
- Powinniśmy się przespać. - Przeniosła wzrok na Lilly starając się wyczytać w jej myślach co jeszcze planuje napsocić. - Wszyscy.
- Tak jest pani kapitan!
- zakrzyknął gromko Jack próbując rozładować nieco na wesoło ten nieco smutny nastrój - Głowa do góry moje panie, nie będzie tak źle - dopił drinka i zaczął zbierać się do siebie.
Lockhart kusiło by go zatrzymać na noc, ale i tak do niczego nie mogłoby dojść w towarzystwie Lilly więc pozwoliła sobie jedynie na odprowadzenie mężczyzny do drzwi kajuty.
- Dobranoc Anno - powiedział cicho, uśmiechając się do Anny i zbliżając się nieznacznie do jej twarzy, zamierzając pocałować dziewczynę, jakby chcąc wynagrodzić jej nieco ten męczący dzień.
Lockhart nie cofnęła się pozwoliła mężczyźnie na ten jeden pocałunek, doskonale zdając sobie sprawę jak bardzo miała sama na niego ochotę. - Dobranoc Jack.
 
Aiko jest offline  
Stary 28-01-2019, 12:18   #17
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
9 Września, RMS Scythia, godzina 8:00
Jack stawił się w kajucie Anny punktualnie około godziny ósmej, celem zabrania obu pań na krótki spacer górnym pokładem, który dzielił kabiny pierwszej klasy od mesy, w której zwyczajowo już jedli śniadania. Lily zachowywała się poprawnie, i obiecała solennie nie wychodzić poza uczęszczane przez pasażerów miejsca na statku. Młoda dziewczyna zamierzała dziś siedzieć w mesie, która wydawała się wyjątkowo uczęszczana. Nie było w tym nic dziwnego. Pogoda nie dopisała. Scythia przebijała dziobem ogromne fale, wiatr wiał z dużą prędkością, wyganiając wszystkich do mesy, w której właśnie podawano ciepłą kawę i świeżo pieczone rogaliki. Nawet rozgrywki shuffleboarda, tak lubiane przez pasażerów przeniesiono na scenę, którą wieczorami okupowała grupka muzyków. Stewardzi mieli dziś ręce pełne roboty, by obsłużyć taki tłum i plan Lily wydawał się bardzo rozsądny. Szczególnie, że zmianę miał dziś uczynny steward, który podzielił się wcześniej z Anną i Jackiem numerem pokoju i wydawało się, że za odpowiednią opłatą jest w stanie załatwić dosłownie wszystko.

Ann dała Lilly niewielkie kieszonkowe by ta mogła sobie swobodnie kupić coś ciepłego do jedzenia i picia. Sama także z przyjemnością napiła się kawy. Skorzystała też z okazji by zapytać kelnera czy nie widział może mężczyzn w zawojach na głowie, wyraźnie sugerując, że taka informacja wpłynie na wysokość napiwku.Mężczyzna nie zauważył jednak obu nieznajomych, od czasu jak wspomniał, pierwszego pytania o nich. Jakby zapadli się pod ziemię, lub unikali celowo mesy.

Biblioteka Scythii była raczej niewielka, biorąc pod uwagę większość pomieszczeń rozrywkowych na statku. Zajmowała powierzchnię kilku pasażerskich kabin i zastawiona była dosyć ciasno metalowymi regałami, przyśrubowanymi do podłogi, na których rzędami stały rozmaite książki. Regały, zaopatrzone w poprzeczne relingi uniemożliwiały książkom wypadnięcie w czasie sztormu, lub niepogody, która panowała dziś na Atlantyku. Śledzący Annę "ochroniarze", tym razem nie byli specjalnie nachalni i pozwolili im nawet na swobodne wejście między regały, sami pozostając na pokładzie, stawiając wysokie kołnierze swoich płaszczy i kuląc się na zimnie panującym na zewnątrz. Księgozbiór nie należał do najambitniejszych. Ciekawa kolekcja opowiadań przygodowych, nieco powieści kryminalnych, romansów i książek podróżniczych służyła raczej zabawie, niż naukowym studiom.
Anna z czystej ciekawości sprawdziła, czy też na półkach biblioteki nie ma nic godnego uwagi po czym rozejrzała się za drugim wyjściem, które umożliwiłoby jej wyjście spod kurateli ochrony.
Wystarczyło poczekać na kilka większych podmuchów wiatru, i aby jeden z marynarzy po prostu schował się przed kąsającym go zimnem, aby dało się bezpiecznie opuścić niechciane towarzystwo ochrony. Anna widząc okazję pochwyciła Jacka i wyprowadziła go z biblioteki.
- Jestem ciekawa czy tamten ołtarzyk nadal tam jest… Jak myślisz, skąd wzięli krew? - Obejrzała się na mężczyznę, korzystając z okazji by upewnić się, że nikt za nimi nie idzie.
- Były tam jakieś pióra...może złapali jakąś mewę? Albo gdzieś w ładowni mieli jakieś ptaki w jakiejś skrzyni… - zauważył Jack - mnie bardziej ciekawi, po jaką cho… - chciał zakląć ale skrygował się w obecności Anny - po co im ta kapliczka była.
- To muszą być jacyś wyznawcy… i to czegoś co ma związek z Glierem i jego rosyjskim przyjacielem. - Ann zeszła pod pokład i ruszyła w kierunku ładowni, planowała raz jeszcze, na spokojnie przyjrzeć się kapliczce. - Zastanawiam się, czy stworzą nową… czy jeszcze raz zapolują na jakiegoś ptaka by złożyć go w ofierze… wtedy można by ich zlokalizować, a mam obawę, że mogą być to ci sami ludzie, co ci którzy na nas polują.
- Też mam takie wrażenie Anno. To nie może być tylko zbieg okoliczności…- zgodził się z nią Jack.
- Do tego te zakrwawione fotografie… zupełnie jakby. - Lockhart zamyśliła się i przez chwilę w ciszy szła po schodach. - … jakby rzucili na nas klątwę? - Obejrzała się z obawą na swojego towarzysza.
- Widziałem kiedyś, jak pewien szaman pajutów rzucał klątwy. Wyglądało to poważnie. Też zarzynał ptaka, jego krwią rysował jakieś symbole...tańczył i śpiewał. Czary mary - powiedział poważnym głosem Jack, jakby opowiadając straszną historię i nawet na chwilę zawiesił teatralnie głos, aby po chwili kontynuować - niestety, efekt był rozczarowujący. Nic nikomu nie wyrosło, nikt nawet nie pobiegł do wygódki. Całość zakończyła się w namiocie staruszka, gdzie zapaliłem całkiem przyjemną fajeczkę z szamanem, a czarów...cóż, zależy w co się wierzy - Jack obejrzał Annę od stóp do głowy - no...nic Ci nie wyrosło - zaśmiał się - więc to chyba nie klątwa.
O dziwo to nawet poprawiło kobiecie nieco humor.
- Nie sprawdziłeś dokładnie to nie wiesz. - Pozwoliła sobie na dwuznaczny żart, choć przy jej braku doświadczenia w tego typu sformułowaniach wyszedł dosyć sztywno. - Czuję, że cokolwiek odkrył Gliere niebezpiecznie dotyka to jakiejś prawdy i niepokoi mnie, że ci ludzie posługują się tym by zrobić nam krzywdę. - Spojrzała na drzwi do ładowni. - Jesteśmy w stanie jakoś to zabezpieczyć by nas znów tu nie zamknięto?
- Oczywiście - uśmiechnął się szelmowsko i zaczął grzebać w kieszeni wewnętrznej marynarki, wyciągając po chwili jedną z niewielkich łyżeczek do herbaty, najpewniej wziętą z mesy. Włożył ją pod zamek drzwi, niemal całkowicie chowając ją pod jedną zastawką i uderzył drzwiami, pokazując, że nawet silny ruch nie miał większych szans na ich zatrzaśnięcie - W młodości wkładaliśmy pod zapadki patyki, gwoździe i inne takie jak chcieliśmy w nocy wymknąć się z kolegami na miasto - wyjaśnił niewinnie.
- Ciekawe w jakim celu. - Ann weszła pewnym krokiem do ładowni i ruszyła w kierunku odnalezionego poprzedniej nocy ołtarzyka.
Ołtarzyk wciąż tam był, ale już pierwszy rzut oka wystarczył Annie do stwierdzenia, że ktoś pod ich nieobecność tu myszkował. Większość symboli była zatarta, i jedynie nieznaczne smugi ciemnej czerwieni obecne wciąż na nitach ściany świadczyły, że ktoś tu coś umieścił. Świece zniknęły, co wydawało się naturalne, bo wcześniej zgasili i zabrali większość z nich. Gdzieniegdzie walały się jeszcze jakieś pióra i kłaczki puchu, ale większość zamieciono, lub wepchnięto między skrzynie. Symbol zaś pozostał, zatarty jednak i niemal niewidoczny w blasku przedpołudnia, wpadającego przez jeden z pobliskich bulajów. - Co o tym sądzisz? - zapytał Annę Jack.
- Ktoś tu był… jestem ciekawa czy bylibyśmy w stanie sprawdzić kto. - Ann podniosła jedno z piór i przyjrzała się mu. - Hm… ciekawe gdzie na pokładzie trzyma się drób. Może nasz ulubiony kelner będzie wiedział.
- Tu. To ładownia a zwierzaki przewozi się właśnie w ładowni. Może to okrutne, ale jak są większe, to ładuje się do klatek i załoga dokarmia. Upchać kurę czy kaczkę do skrzynki może każdy… - powiedział Jack - no, psy najczęściej z właścicielami się zostawia. - dodał uspokajająco, z pewnością mówiącej Annie, że Jack niejeden rejs musiał już widzieć.
- Cóż… to pozostaje zastanowić się gdzie mogli założyć kolejny ołtarzyk. To musi być odosobnione miejsce. - Lockhart opuściła piórko i rozejrzała się po ładowni nasłuchując odgłosów ptactwa. Nie była przyzwyczajona by rytuałach używano martwej zwierzyny.
Poza odgłosem dudnienia silników, jak przy poprzedniej wizycie w ładowni Ann nie słyszała już niczego więcej. Może, poza bardziej intensywnych chlupotaniem wody za burtą, co wydawało się dosyć oczywiste przy tym stanie morza.
- Gdzie oni mogli się ukryć? Szalupy? Są jeszcze jakieś odludne miejsca poza ładownią czy maszynownią? - Obejrzała się na jacka mając nadzieję, że jego doświadczenie w podróżach nieco pomoże.
- Zęza, lub kambuz… - myślał na głos Jack - ale tam raczej zostaliby zauważeni,a w zenzie nie ma chyba aż takich warunków. Czasem pełno tam wody. A w kambuzie szybko ktoś by nakrył takiego szaleńca z jego ołtarzykiem.
- Myślałam o odludnych miejscach… pewnie są jakieś magazyny… miejsca dostępne tylko obsłudze gdzie się rzadko zagląda. - Ann westchnęła. - Wolałabym znaleźć ich nim oni znajdą nas.
- Możemy przetrząsać statek po kolei, pokład po pokładzie, korytarz po korytarzu… - Jack zdał sobie sprawę, jak bardzo tytaniczny będzie to wysiłek - albo może jakaś zasadzka…
- Pytanie czym by ich wyciągnąć. - Lockhart obejrzała się na swojego towarzysza.
Jack spojrzał na Annę przez chwilę, jakby się zastanawiając - Nie...to głupi pomysł - zawyrokował wywalając z głowy kolejny koncept który mu zaświtał. Nie chciał ryzykować życia i zdrowia ani Lily, ani Anny i wolał jednak siedzieć w kabinie u kapitana niż wystawiać je na niebezpieczeństwo.
- Jack… nie chcę by mi strzelono w plecy gdy będę schodzić z pokładu. - Ann przyglądała się swemu towarzyszowi badawczo. - Jeśli masz jakiś pomysł to mi go zdradź.
- Jedynym wyjściem jest się im wystawić na przynętę. Musiałbym znaleźć jakieś ustronne miejsce i poczekać na ich atak. Wy musiałybyście się schować i czekamy, aż wykonają jakiś ruch… - podsumował Jack - ale wolałbym, abyście nie musiały ryzykować i jest bezpieczniejsza opcja. Oddać się pod opiekę kapitana do końca rejsu.
- Chyba lepiej wystawić się na atak w dogodnym dla nas miejscu niż dać się zaskoczyć tak jak ostatnio w sypialni, prawda? - Ann westchnęła ciężko. - Do tego opieka kapitana niestety dotyczy tylko rejsu, a co później?
- W mieście łatwiej ich zgubić, więcej też miejsc publicznych, gdzie nie powinni ryzykować ataku - dywagował Jack i Ann mogła wyczuć w jego głosie lekką niepewność - Cóż, to tylko teoria. Nie wiem, jak bardzo są zdeterminowani aby się nas pozbyć.
- Wobec tego powinniśmy spróbować. - Ann nie miała takich wątpliwości. - Możemy to ustawić tak by w pobliżu byli marynarze na wypadek strzelaniny.
-Hmm...pokład? Czy gdzieś pod pokładem? - zapytał Jack - Lily powinna zostać - zasugerował - serce by mi pękło, gdyby biedaczce coś się stało. I tak chyba wmieszaliśmy ją w coś, co jej nie dotyczy.
- Tak.. lepiej jej nie mieszać. - Lockhart zamyśliła się. - Pewnie pod pokładem będą większe szanse, na to że się ujawnią.
- No dobra… - Jack nie wyglądał na specjalnie przekonanego, ale kiwnął głową - trzeba znaleźć miejsce na te wariactwo.
Ann przytaknęła i ujęła go pod ramię.
- Wobec tego poszukajmy. - Uśmiechnęła się do mężczyzny i ruszyła w kierunku wyjścia z ładowni.

Anna i Jack przeszli się jeszcze po pokładach i korytarzach statku, szukając odpowiedniego miejsca do zasadzki, która jednocześnie wystawiłaby na łaskę napastników, jak i oferowała miejsce do walki z nimi, i oddania ich w rychłe ręce załogi.
Po prawie godzinnym spacerze po statku znaleźli trzy odpowiednie miejsca, każde posiadało zarówno wady, jak i zalety. Pierwszym miejscem były okolice tylnego pokładu, pustego przy tej pogodzie ale jego część pozostawała widoczna dla chodzących po górnych pokładach marynarzy. Ann lub Jack mogli przyczaić się za niewielkim składzikiem narzędzi do czyszczenia pokładu, lub za dużą szalupą. Pokład dawał wystarczająco dużo miejsca na ewentualną strzelaninę i trzymanie napastników na dystans, a wiatr i hałas wzburzonego morza powodował, że strzały mogły być mało słyszalne. To jednak było też wadą bo istniało duże ryzyko, że walka skończy się na tyle szybko, że żaden marynarz na górnym pokładzie po prostu nie zauważy ani napastników, ani Anny czy Jacka i nie będzie w stanie przybyć im na pomoc.

Drugie miejsce, które wydało im się odpowiednie zlokalizowane było w okolicach klatki schodowej, prowadzącej do ładowni. Anna oceniła, że wykręcenie jednej żarówki zapewni odpowiedni poziom cienia, umożliwiający każdemu ukrycie się w kącie za szafką z kapokami. Osoba stojąca na środku schodów przyciągałaby uwagę napastników, jeśli byliby na pokładzie lub w pobliżu mesy, a ewentualne strzały byłyby słyszalne w zlokalizowanej w pobliżu mesie dla załogi, jak również na pobliskim mostku, gdzie rezydował kapitan, lub oficerowie pełniący wachtę. Pytanie brzmiało, czy napastnicy zaryzykują tak otwarty atak i chwycą przynętę, ponieważ miejsce było całkiem często używane przez pasażerów, głównie trzeciej klasy którzy szli tą klatką schodową zamierzając skorzystać z licznych atrakcji na górnych pokładach.

Trzecim miejscem, były korytarze na dziobie, pod pokładem. Wijące się, omijające windy kotwiczne i skupioną na dziobie maszynerię, stanowiły całkiem zgrabny labirynt, a bliska obecność kambuza i umiarkowana bliskość mesy dla załogi powodowały, że ewentualna walka mogła zostać całkiem szybko zauważona. Ciasnota miejsca była jednak zauważalna, a Anna nie uważała się za osobę mogącą długo powstrzymać napastnika wręcz. Jack ułomkiem nie był, ale pytaniem było, czy poradziłby sobie samodzielnie z dwoma napastnikami, uzbrojonymi co najmniej w noże?

Ann zaprosiła jacka po spacerze do siebie by móc na spokojnie porozmawiać przy lampce czegoś dobrego i by uniknąć niepowołanych uszu. Lockhart nalała im whiskey i podała szklankę Jackowi.
- Najchętniej zaryzykowałabym starcie w okolicach klatki schodowej. - Przysiadła na fotelu naprzeciwko Jacka. - Tylko co zrobić by ich tam ściągnąć…
- Pewnie sami nas niebawem znajdą. To co, gotowa na zabawę w chowanego? - zapytał Jack.
Ann zaśmiała się.
- Tak. - Upiła nieco ze swojej szklanki. - Jak na razie zabawa w berka całkiem dobrze nam wychodzi. Czas na odmianę.

Anna i Jack przystąpili do realizacji swojego planu. Jack po prostu szwendał się samotnie po klatce schodowej, udając, że czeka na Annę i co rusz patrzył na zegarek, podczas gdy Anna po wykręceniu żarówki z lampy ukryła się za szafkami z kapokami, przygotowując broń do strzału. Po długich minutach czekania, które rozciągnęły się do kilku kwadransów nudnego stania za szafką, Anna dostrzegła napastników, kręcących się po górnym pokładzie. Ich białe szaty targał ostry wiatr i widać było, że pokazują sobie klatkę schodową, rozmawiając i żywo gestykulując. Potem odeszli w głąb pokładu i po kilku minutach, które mogłyby im zająć dotarcie do schodów, Ann miała pewność, że nie zaryzykują konfrontacji w takim miejscu.
Lockhart schowała broń i podeszła do Jacka.
- Widziałam ich… ale chyba będziemy musieli spróbować w innym miejscu. - Cały czas zerkała ku górnemu pokładowi, ciekawa,w którym kierunku udali się mężczyźni… może ktoś ich widział. - Chodź.
Pociągnęła mężczyznę za ramię. Jeśli ktoś tam był i widział ich prześladowców… może wskaże kierunek, w którym się udali.

Pobiegli w stronę górnego pokładu, wspinając się szybko po metalowych schodach. Wiało już całkiem mocno. Pogoda nie rozpieszczała i niemal biczowała Annę mokrymi, przenikającymi ciało i ubranie podmuchami. Poły marynarki Jacka łopotały na wietrze, podobnie do szat napastników. Schody i pokład lśniły od wody, nawiewanej z wysokich fal za burtą. Ann zobaczyła zachmurzone, czarne niebo. Błysnęło.
Lockhart poczuła jak jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. SPanikowana wtuliła się w Jacka nie mogąc się za bardzo ruszyć.
-Co się dzieje? To tylko burza! - Jack musiał prawie przekrzykiwać hulający na pokładzie wiatr.
Ann pokręciła przecząco głową i wtuliła się jeszcze mocniej. Musieli uciec! Jak najdalej! Jednak nogi były jakby z waty, nie była w stanie nimi poruszyć. Drżąc na całym ciele starała się schować pod marynarką mężczyzny.
Jack widząc co się dzieje z Anną nie miał wielkiego wyboru. Otulił ją marynarką i sprowadził do pobliskiej mesy, gdzie siedziało już sporo ludzi, racząc się ciepłymi napojami. Zamówił gorącą czekoladę i spokojnie czekał, aż kobieta się uspokoi
- Co się stało? - zapytał w końcu.
Lockhart ściskała w dłoniach kubek z ciepłym napojem, wzdrygając się za każdym razem gdy z oddali dochodziły do niej odgłosy piorunów.
- Nie… przepadam za burzami. - Kusiło ją by podkulić nogi, jak zazwyczaj robiła w domu, ale takie zachowanie nie przystało damie i to jeszcze siedzącej w mesie.
Jack przytulił ją mocniej - Nie ma sensu uganiać się za nimi w taką pogodę. Nie martw się. - pocieszał ją jak mógł, próbując rozgrzać jej zimne ramiona.
- Chcę wrócić do pokoju… - Jej głos był słaby. Upiła nieco czekolady i wzdrygnęła się przy kolejnym uderzeniu pioruna. Nie dość, że była burza to byli jeszcze na jakimś przeklętym statku.
Jack nie oponował tylko zaprowadził Annę do jej kajuty. Widok własnych rzeczy nieco uspokoił antykwariuszkę, ale to niestety nie było to samo co dom i gabinet ojca. Zaciskając dłonie na zdobycznej marynarce Jacka stała na środku pokoju nie do końca wiedząc co ma z sobą zrobić.
- Zostaniesz ze mną? - Odezwała się cicho niepewnie zerkając na mężczyznę.
- Zostanę. Nie bój się - powiedział cicho Jack i zamknął drzwi.
Pomieszczenie zrobiło się nagle przyjemnie ciasne. Odgłosy piorunów zagłuszało nieco trzeszczenie statku. Ann podeszła do mężczyzny zdejmując z siebie jego marynarkę i podała mu ją. Czuła jak jej ciało drży w przemoczonej sukni, a jednak przy Jacku nie było jej zimno.
- Przepraszam chyba ją przemoczyłam.
- Wysuszy się… - mruknął odkładając marynarkę na bok i patrząc na Annę.
- Czy… chciałbyś wrócić do tego co przerwano nam wczoraj rano? - Lockhart poczuła jak rumieniec rozlewa się na jej twarzy.
- Marzę o tym - wyszeptał cicho zbliżając się ustami do jej ucha.
Lockhart przywarła do mężczyzny całym ciałem czując jak jej suknia lepi się do jego koszuli.
- Zostawimy tu… - Sięgnęła drżącymi palcami do guzików mężczyzny i zaczęła go pomału uwalniać z ubrania. - ...mokre rzeczy?
- Świetny pomysł. - mruknął a jego ręce robiły dokładnie to samo z przemoczoną suknią Anny, błądząc po zapięciach na plecach i po chwili uwalniając dziewczynę z przemoczonego ubrania, które plasnęło na podłogę kabiny.
Lockhart zadrżała czując na swojej skórze powiew chłodnego powietrza. Zsunęła z Jacka mokrą koszulę i sięgnęła do zapięcia jego spodni.
- Ja… nigdy nie myślałam, że… będziemy z sobą w ten sposób. - Pozwoliła przemoczonym spodniom mężczyzny osunąć się na ziemię.
- Ja też nie. Wciąż pamiętam cię jako małą dziewczynkę, z długimi warkoczami… - zachichotał Jack gładząc ją powoli po ramionach.
- A ja ciebie jako chłopaka z wiecznie przetartymi spodniami. - Mówiąc to sięgnęła do bielizny mężczyzny i choć ta była raczej sucha, także skończyła na podłodze.
- Moja mała Anna… - powiedział jakby do siebie Jack i zatopił usta w jej szyi, całując pachnące jej perfumami, wilgotne od deszczu miejsce nieco poniżej ucha.
Lockhart przymknęła oczy poddając się pieszczocie.
- Chyba… powiedzenie mały Jack.. byłoby teraz nieodpowiednie, prawda? - Niepewnie sięgnęła do męskości mężczyzny, badając ją swoimi palcami.
- Absolutnie…nieodpowiednie - mruknął i zjechał palcami na jej biodra, zsuwając jej, całkiem suchą bieliznę na podłogę. Gładził przez chwilę jej zimne pośladki, jakby próbował rozgrzać ją swoim dotykiem.
Lockhart przywarła do męskiego ciepłego ciała, więżąc pomiędzy ich brzuchami męskość Jacka.
- Ale… chyba odpowiada mi ta zmiana. - Wyszeptała całując obojczyk mężczyzny.

Jęknął cicho, pieszcząc wciąż jej szyję, obejmując ją mocno i przywierając do niej jeszcze bardziej, jakby chciał ją pochłonąć. Jego ręce zaczęły błądzić po jej biodrach, talii, krążąc po ramionach i znów wędrując wzdłuż pleców, jakby mężczyzna chciał zapamiętać każdy cal jej ciała. Lockhart drżała pod jego dotykiem, nie były to jednak już te nieprzyjemne dreszcze, które czuła w przemoczonym ubraniu. Czuła jak jej ciało rozpala się w miejscach, które badał Jack i jak każda z tych stref zaczyna promieniować na sąsiednie. Pocałowała ponownie obojczyk mężczyzny, jego szyję i stanęła na palcach by wargami musnąć jego podbródek.
Dotyk ust Anny elektryzował. Jej delikatne pieszczoty, nieśmiałe, dziewczęce, były szalenie podniecające. Przymknął oczy i oddał się na chwile jej pocałunkom, niczym kot podsuwający się pod głaszczącą go rękę. Długo nie wytrzymał, i chcąc powstrzymać te doprowadzające go do szaleństwa usta, złapał je w pocałunku. Miała miękkie i chętne usta, jakby zapraszające by je całować i pieścić.
Lockhart poddała się pocałunkowi zarzucając ręce na ramiona mężczyzny. Zanurzyła dłoń w mokrych włosach Jacka, na chwilę przypominając sobie w jakim stanie tu dotarli. teraz gdy było jej tak potwornie gorąco, wydawało się to być jedynie odległym wspomnieniem.
Całując się, powoli, niczym drepcząc dokoła siebie niczym tancerze znaleźli łóżko. Zimna pościel działała otrzeźwiająco, jednocześnie podkręcając chęć do przytulenia się do siebie i oddania się namiętnym pieszczotom. Jack pamiętał jedynie, by nogą kopnąć swoje spodnie bliżej łóżka. Przezornie zabezpieczył się na tą okazję. Skarcił się w myślach, że być może tylko niecnie się nią bawi, ale sam czuł patrząc na nią, że to musi być coś więcej. Nie była przecież tą małolatą z dawnych czasach, tylko poważną kobietą, której wady zaczynały go strasznie rajcować. Irytujące czasem zachowanie, które najchętniej oglądałby codziennie, bawiąc się nim i ciesząc z nich.
Czyżby się zakochał? Zadał sobie to pytanie w duchu, zajęty jej białą, smukłą szyją. Zresztą dlaczego nie? Uśmiechnął się sięgając rękoma między jej szczupłe uda. Anna posłusznie rozchyliła nogi, świadoma tego że ten ruch może ją doprowadzić do tej samej przyjemności, jak ta, której doświadczyła przedwczoraj. Przyglądała się Jackowi starając się wyczytać z jego spojrzenia o czym myśli. Była ciekawa czy ciągnie go do niej jak ją do niego. To szalone, ale teraz byłaby w stanie wyruszyć z nim na jedną z tych jego głupich eskapad. Choćby po to by poszukać tej gryzącej Wielkiej Stopy.
Jak wydawał się jednak zbyt pochłonięty kobietą, i najwyraźniej nie wyglądał w obecnej chwili na myśliciela. Pochłaniał ją pieszczotami, jakby nic dokoła niego nie istniało.
Ann objęła go delikatnie nogami zachęcając by skrócił dzielący ich dystans. Ciepło wypełniające jej wnętrze było nie do zniesienia, ale teraz już wiedziała jak z nim wygrać.
Jack uśmiechając się, widząc reakcję kobiety powoli, nie spiesząc się bawił się jej kobiecością, z lubością gładząc jej gładką skórę, czując jej miękkość i chłonąc jej kobiecy zapach. Palcami zagłębił się w jej rozkoszny zakamarek, sycąc oczy jej podnieceniem, jakby chciał go zobaczyć, zbadać i opisać.
Lockhart poczuła jak nagle zabrakło jej oddechu. Palce były przyjemne, ciepłe, ale to nie było to. Czuła jak podniecenie zamiast się uspokoić zaczyna dalej narastać wyduszając z jej ust coraz głośniejsze.. lubieżne odgłosy.
Jack wydawał się nie przejmować, a wręcz przeciwnie, jakby jego ruchy stały się pewniejsze i bardziej stanowcze, jakby każde jej westchnienie było przyzwoleniem na to, co jej robił. A Jack posłusznie to pozwolenie wykorzystywał, obsypując pocałunkami jej kobiece pagórki, schodząc coraz to niżej, przez drżący od pocałunków brzuszek, aby w końcu złożyć jej hołd, jak heros jakiejś pogańskiej bogini, klęczący na kolanach przed źródłem swojej miłości.
Ann zasłoniła dłońmi usta słysząc, że jej jęki stają się coraz donośniejsze. Czuła jak jej nogi zaczynają drżeć, a biodra nieśmiało napierają na twarz kochanka i nie była w stanie pojąć skąd w niej ta cała lubieżność i głód. Potrafiła myśleć tylko o tym by wziąć więcej, by domagać się więcej.
I dostała. Mężczyzna oddawał się zapamiętale pieszczotom, mrucząc z zadowolenia, widząc jak pręży się i drży, kiedy jego język i usta drażniły jej ciało. Jego ręce sunęły po jej smukłych udach, a palce bawiły się krawędzią jej pończoch. W końcu jednak mężczyzna, najwyraźniej nie mogąc doczekać się swojej kochanki, opadł na łóżko, spragniony jej dotyku, gorącego oddechu i wilgotnej kobiecości, którą znalazł. Mruczał jak kot i wzdychał przeciągle, w spokojnym, stanowczym rytmie ich ciał. Rękami gładził jej szyję, policzki i usta, jakby chciał zachować każdy kontur jej twarzy. Lockhart chwyciła się jego ramion wbijając w nie paznokcie i poddając się atakom kochanka. Nie była w stanie zapanować nad swoim głosem, ale w tej chwili… nie miała też do tego głowy. Pojękiwała głośno wijąc się pod mężczyzną, starając się jeszcze bardziej pogłębić ich zbliżenia.
Jack zaciskał zęby, czując ból, który jednak z jakiegoś powodu sprawiał mu przyjemność. Anna okazała się bardzo temperamentną kochanką, i mężczyzna do końca nie miał pewności, czy rzeczywiście był tym pierwszym, czy tylko udawała niedostępną. W obecnej chwili nie miał jednak głowy zajmować się dłuższymi rozmyślaniami, które umykały z każdym jej ruchem z jego głowy, rozpływając się falami gorąca. Łaskotanie, które czuł w plecach i pośladkach odbierało zmysły, ukłucia jej paznokci jeszcze bardziej pobudzały. Jej jęki i westchnienia zagłuszały coraz bardziej dochodzące zza okna huk piorunów i szum gwałtownie rosnącej fali, atakującej burty statku. Przez moment zdawało się, że w tej kabinie sztorm szalał również na łóżku, w którym oboje leżeli.
Annie odgłosy z zewnątrz zagłuszało bicie jej własnego serca i wyrywające się z pomiędzy warg okrzyki rozkoszy gdy dochodziła w ramionach kochanka. Bo tym się nagle stał Jack. Nie tylko przyjacielem z dzieciństwa. Szczytując objęła go mocno nogami, dociskając do siebie.
Szaleństwo namiętności trwało jeszcze przez jakiś czas, i choć Jack nie dogonił swojej kochanki, spełnienie przyszło w końcu, eksplodując rozkoszą i łaskoczącymi falami przyjemności, odbierającej oddech. Jack długo trzymał Annę w ramionach, a ich ciała uspokajały się po tych igraszkach, kołysane rytmem fal.

Lockhart wtulała się w mężczyznę z uśmiechem zaciągając się jego zapachem. Niestety tuż po szczycie zaczęła do niej powracać rzeczywistość w tym piekło, które właśnie rozgrywało się poza ścianami kajuty.
- Takie burze… długo trwają? - Spytała niepewnie, słysząc kolejny piorun.
- Różnie. Dzień, dwa, kilka dni. Czasem całe tygodnie.. - Jack popatrzył na Annę - nie bój się. Statek jest za duży aby burza zrobiła mu cokolwiek. A Atlantyk nie jest jakiś straszny. Pacyfik...ten to potrafi dać w kość… - powiedział cicho Jack sięgając do spodni po papierosy.
- Chyba.. wolałabym nie.. - chciała powiedzieć, że nie chce wychodzić z kajuty, ale wiedziała, że nie wytrzyma tyle w tym miejscu. Chyba że z Jackiem w łóżku, ale do tego nie wypadało się jej przyznać. - Nie wychodzić na pokład.
- Nie lubisz sztormu? Masz rację. Też go nie lubię. Pada, wieje, jest mokro i zimno
- uśmiechnął się próbując wydłubać papierosa, ale ręce mu się lekko trzęsły i po chwili zaklął i dał sobie z tym spokój, odrzucając paczkę na podłogę.
Ann westchnęła ciężko. Poprawiajac włosy wstała z łóżka i wzięła paczkę by po chwili wydobyć z niej papierosa, a resztę odłożyć na stolik. Lubiła gdy wszystko było na swoim miejscu.
Jack uśmiechnął się i podniósł się na łokciu, patrząc się na nią znacząco.
Lockhart wydobyła jeszcze zapalniczkę i przyklęknęła okrakiem nad mężczyzną wsuwając mu papierosa do ust. Teraz… jakoś wszystko znalazło się tam gdzie powinno.
- Boję się burz. - Powiedziała odpalając mężczyźnie papieros.
- Widzę - odpowiedział wydmuchując dym gdzieś do góry - Widzę, jak starasz się wszystko kontrolować. To jest… - szukał słowa - podniecające - uśmiechnął się.
Ann spojrzała na niego odrobinę zaskoczona. Odłożyła jego zapalniczkę na stolik równolegle do paczki z papierosami i krawędzi stolika.
- Powinieneś palić coś co mniej … coś co inaczej pachnie. - Zeszła z mężczyzny i usiadła na łóżku, przyglądając się swojemu kochankowi. - Co w tym jest podniecającego?
- Po prostu… - wzruszył ramionami - to urocze. Nie umiem tego wyjaśnić, po prostu mi się podoba.- stwierdził Jack - a z paleniem...w ogóle powinienem rzucić. - zaśmiał się - ten nałóg podłapałem w wojsku. Uspokaja. - wyjaśnił.
- Czasami mam wrażenie, że mężczyźni po prostu muszą palić. - Ann otuliła się kołdrą przysiadając obok mężczyzny na łóżku.
- No...wiesz...mamy stresującą pracę… - zażartował Jack - te wszystkie strzelaniny, pościgi..sama widzisz.
- Moja do tej pory była raczej spokojna. - Lockhart odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk przyglądając się mężczyźnie. Musiała przyznać, że był to całkiem przyjemny widok.
Jack patrzył się na Annę, odkładając papierosa - Książki potrafią być chyba całkiem ekscytujące. Tak sądzę.
- Tak sądzisz? - Lockhart zaśmiała się i sięgnęła dłonią do piersi mężczyzny przesuwając po niej palcami tak jak zazwyczaj robiła to z książkami. - Często.. dotykam tak okładek. Delikatnie… starając się ich nie uszkodzić. Faktura.. materiał.. uszkodzenia… zdradzają, co książka przeszła. Gdzie była. Ile może mieć lat. Moment, w którym to wszystko się ujawnia.. jest bardzo ekscytujący.
- Moment ujawniania się jest ekscytujący - przytaknął Jack - odkrywania jakiejś dawno zagrzebanej przez świat tajemnicy. Czasem niebezpiecznej dla odkrywcy… - mężczyzna przyciągnął Annę bliżej, gładząc ją palcem po biodrze, delikatnie wodząc nim po jej gładkiej skórze
- Książki są o tyle… bezpieczne, że zawsze można je zamknąć. - Ann ułożyła się wygodnie na Jacku . - Tamtych mężczyzn… też trzeba by zamknąć.
- Właśnie… - Jack przypomniał sobie o problemie, a właściwie dwóch problemach chodzących najpewniej po statku - Najchętniej nie wyłaziłbym z kajuty aż do końca rejsu...tylko Ci dwaj wciąż będą nas niepokoić… - myślał szukając rozwiązania.
Lockhart ułożyła głowę wygodnie na piersi Jacka.
- Tak długo jak jest burza… będę miała problem by.. zrobić coś sensownego. - Westchnęła ciężko po tym jak z trudem wydusiła z siebie te słowa. - Ale nie chcę by zrobili nam krzywdę podczas zejścia na ląd lub co gorsza podążali za nami w Atenach.
- W takim razie przeczekajmy ją. Morze Śródziemne jest nieco spokojniejsze, a przynajmniej tak słyszałem. Może do tego czasu sami nas znajdą… - powiedział uspokajającm tonem - byle nic nie zrobili nikomu innemu.
- Chcemy ryzykować? - Ann uniosła głowę, ale zobaczyła tylko podbródek kochanka. - Ja… mogę być przynętą. Może gdy będę taka słaba.. skuszą się na atak.
- Nie zaryzykuję ani ciebie, ani Lily. Wolę wystawić się sam niż pozwolić którejkolwiek z was na coś tak ryzykownego. Dorwiemy ich. Jak nie na statku, to przecież muszą w końcu z niego zejść - uśmiechnął się
- Jack… toż będziesz obok nic mi się nie stanie. - Lockhart uniosła się na przedramionach. - A nie chciałabym ich spotkać w ciemnej uliczce w obcym mieście.
- Pochlebiasz mi dziewczyno… - mruknął - ale naprawdę wolałbym nie ryzykować żadnej z was. Myślę, że warto poczekać na okazję.
- Ale nie wiesz czy oni nie dostrzegą okazji gdy na przykład będziemy tu same z Lilly. - Ann przesunęła się po męskim ciele by spojrzeć Jackowi w oczy. - Widzisz jak łatwo jest nam uciec od tych marynarzy. Równie dobrze ktoś może obok nich przejść.
- Faktycznie. Raczej się nie przykładają. Wiesz...nie chcą siać paniki. Rozumiem co mogłoby się dziać, gdyby reszta pasażerów dowiedziała się o dwóch zbirach z nożami grasujących po pokładach i strzelaninach po kajutach. To rozsądne, że nic nie wiedzą.
- Zmieniasz temat. Chodzi mi o to, że mogą tu wejść… widziałeś co się ostatnio stało gdy wpadli do mojej kajuty, a byłeś obok. - Ann przesunęła palcem po niewielkim opatrunku.
- Zaskoczyli nas - zafrasował się Jack - ale masz rację. Może powinniśmy skorzystać z propozycji kapitana? Dałby nam większą kajutę. Miałbym was obie na oku, w dodatku zbiry by nie podeszły? Pogadam z nim. - dodał na koniec - może nie będzie tak strasznie?
Anna się naburmuszyła.
- Wolałabym ich złapać. - Rzuciła krótko wyraźnie niezadowolona z pomysły przeprowadzki.
- No...nie złość się. Powiedz, jak chcesz to zrobić - Jack odgarnął jej włosy opadające na ucho i pogładził ręką po policzku.
- Powiedziałam, ale ty upierasz się by nie wystawiać mnie na przynętę, a doskonale wiesz że twój atak z zaskoczenia byłby na pewno dużo skuteczniejszy niż mój. - Głos Anny złagodniał gdy tylko poczuła dotyk mężczyzny. Jack działał na nią w niepokojący sposób i pozostawało mieć nadzieję, że nie zorientuje się zbyt szybko jak duży może mieć na nią wpływ.
-Hmm… - Jack zamyślił się, analizując plan Anny - No...nie wiem…
Lockhart przysunęła się tak, że jej nos spotkał się z nosem mężczyzny.
- Będziesz miał mnie cały czas na oku… podczas burzy potrafię krzyczeć głośniej niż zwykle. - Mówiła cicho nie odrywając oczu od kochanka. - Więcej osób zareaguje słysząc nawołującą kobietę.
- Potrafisz krzyczeć głośniej niż zwykle? - zachichotał Jack lekko szczypiąc ją w pośladek - no,no...brzmi jak plan.
- Ej… - Ann zadrżała od uszczypnięcia i nie mogąc zrobić wiele więcej delikatnie pstryknęła mężczyznę w nos. - To… spróbujemy?
- Potrafisz przekonywać, co? - uśmiechnął się, nieco udając złość - Spróbujemy. Może na tylnym pokładzie. Przynajmniej mogę Cię tam przywiązać do relingu i nie wypadniesz - zaśmiał się i przytulił ją - ale wciąż się boję i to bardzo, bardzo zły pomysł - popatrzył jej w oczy - bardzo.
- Jedynie… odrobinę niebezpieczny. - Ann nie pozwoliła mu kontynuować protestów znów więżąc jego wargi w pocałunku.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 28-01-2019 o 12:21.
Asmodian jest offline  
Stary 05-02-2019, 14:54   #18
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
9 września, RMS Scythia

Anna i Jack nie zaryzykowali poszukiwania tajemniczych zbirów w czasie sztormu. Powiedzieć, że Anna dobrze znosiła burze z piorunami byłoby eufemizmem kosmicznych wręcz rozmiarów. Kobieta, sparaliżowana strachem za każdym razem, kiedy uderzył piorun i niebo jaśniało od wyładowań atmosferycznych aby potem uderzyć z hukiem, słyszalnym nawet przez głośny łoskot fali bijącej o burty statku. Od nacisku ton wody, spiętrzonej za metalową osłoną jęczały nity, łączące poszycie statku, sprawiając czasem wrażenie, że nawet tak duża jednostka podda się w końcu żywiołowi. Przez pewien czas Jack zajęty był pilnowaniem obu kobiet, których jedynymi rozrywkami pozostawał drinkbar razem z dużym parkietem, wykorzystanym już wcześniej niecnie przez Annę, a teraz dodatkowo obstawiony parą marynarzy, którzy ilekroć Anna pojawiała się przy ladzie baru, stawali się dziwnie czujni, wlepiając wzrok tylko w nią i Jacka. Wydawali się nieco ignorować Lily, która pomna jednak przestróg swojej pracodawczyni, dzielnie znosiła chwilowe ograniczenie wolności, choć wzrok jej śmiał się do barczystego, jasnowłosego szkota, prężącego się za każdym razem, kiedy towarzyszyła Annie w jej wieczorowej rozrywce. Tego dnia Anna miała również okazję skorzystać z usług kasyna, które okazało się dla niej bardzo szczęśliwe. Ściskając w ręku plik z prawie setką dolarów amerykańskich piła swój koktail, chwilowo odpoczywając od wciąż szalejącej za oknami burzy. Lockhart celowo zajęła miejsce tyłem do okien. Wystarczyło, że same rozbłyski przyprawiały ją o nieprzyjemne dreszcze. Korzystała jednak z okazji by przyjrzeć się innym pasażerom. Czy ktoś jeszcze ją obserwowała, czy też tamci muzułmanie byli jej jedynym problemem podczas tej podróży.
Pasażerowie jednak bawili się w najlepsze, choć akurat nie ten jegomość, od którego Anna wygrała jego pieniądze. Jegomość siadł markotny przy barze, jakby jego nowym postanowieniem do końca wieczoru było jak najszybsze upicie się. Nie pozostawało jej nic innego jak jeszcze samej skorzystać z rozrywek i posłuchać ludzi. Kto wie, może uda się jej usłyszeć coś ciekawego. Podniosła się i podeszła do Jacka grającego w pokera by zobaczyć jak mu idzie.
Jack nie miał tyle szczęścia co Anna, ale bawił się nienajgorzej, zabawiając się kartami. Kiedy Anna do niego podeszła, grzecznie się wymówił i poszli razem do innego stolika, aby ochłonąć i zająć się drinkiem.
Idąc Lockhart po raz kolejny tego wieczora wzdrygnęła się słysząc odgłos pioruna. Odruchowo już przysunęła się do mężczyzny i odezwała szeptem.
- Niech to piekło się skończy.
Jack robił co mógł, aby ulżyć Annie w cierpieniu, ale każdy piorun i każdy grzmot słyszany za burtą statku przyprawiał kobietę o gęsią skórkę, odbierając jej niemalże zdolność racjonalnego myślenia. Jack mógł więc tylko zabrać Annę do jej kabiny i czekać, aż sztorm i niepogoda się zakończy.

Następne dni wlokły się jednak nieco dłużej, choć nie brakowało również krótkich chwil zapomnienia. Jack troskliwie opiekował się Anną, pod nieobecność Lily, która wpierw odprowadzana była w okolice mesy lub sklepików pokładowych, gdzie spędzała większą część dnia w towarzystwie innych pasażerów, a Anna i Jack mogli kręcić się razem po wnętrzu statku.
Anna lubiła też spokój biblioteki, odseparowanej nieco od bardziej uczęszczanych rozrywek na statku, choć niepogoda poprawiła nieco zainteresowanie licznymi kryminałami i opowieściami awanturniczymi, zgromadzonymi w księgozbiorze statku.

Tłumnie oblegane było za to kino, i mężczyzna trzeciego dnia zabrał Annę na film. "Morderstwo", obraz młodego, obiecującego reżysera o nazwisku Hitchcock źle się jednak Annie kojarzył, i większość seansu siedzieli sztywno, mając wciąż w pamięci owych dwóch zbirów, pałających niewątpliwą żądzą mordu na Annie i Jacku. Niepokój, jaki towarzyszył im przez ten dzień dał o sobie znać w nocy. Anna obudziła się z krzykiem, strząsając resztki koszmaru.

Sen przypominał jej obrazy przedstawiane przez Gliera w jego książce. Wielkie włochate ćmy o skrzydłach nietoperza zdawały się wynurzać spod wody z każdym rozbłyskiem pioruna. Anna z trudem balansowała na mokrym pokładzie, kurczowo trzymając się masztu. Widziała jak owady porywają krzyczących pasażerów wciągając ich pod wodę gdzie czekały kolejne bestie. Niczym kijanki wypełniające niewielkie bajoro. Setki.. tysiące. Poczuła jak coś chwyta ją za nogę. Dotyk był… przyjemny.. ciepły.. kusił.. Nim się zorientowała wpadła do wody, a jej usta wypełniła woda.
Były wszędzie. ocierały się o nią, włochate, ciepłe w dotyku, elektryzujące. jeden z nich przekrzywił swój łeb. Przypominał ryjek nietoperza, ale jego wargi były podobne do pijawki. Anna widziała kiedyś glonojada który przyssał się do szyby akwarium i te stworzenie uśmiechało się teraz do niej w podobny sposób. Słyszała ich zew, niczym krakanie stada kruków, niosący się przytłumionym echem w głębinach wody. Stworzenie spojrzało na Annę ogromnymi oczami o kształcie migdałów, ciemnymi jak dwa węgle, błyszczące w wodzie niczym dwie latarnie. Spoglądało jednak na pływającą pośrodku nich kobietę z sympatią, niczym na kolejnego druha, który do nich przypłynął. Morda zbliżyła się do twarzy kobiety....ból...zimno… Anna próbowała uciec. Z całych sił machała dłońmi starając się odsunąć od dziwnego stworzenia.
Trzymało jednak mocno, przysysając się do niej, rwąc ciało i łamiąc kości. Po czym pociągnęło ją w ciemność. Lockhart starała się krzyczeć, wyrwać. Ból był niemożliwy do zniesienia.

[MEDIA]https://images-wixmp-ed30a86b8c4ca887773594c2.wixmp.com/intermediary/f/36344f1f-ac34-46f8-9693-8ccf93d7534f/d99vlvw-c5a1fb0a-8f33-4669-8196-81bb174057a6.jpg/v1/fill/w_350,h_350,q_70,strp/cthulhu_tales___hybrid_winged_thing_by_scottpurdy_ d99vlvw-350t.jpg[/MEDIA]

Obudziła się z krzykiem podrywając się na łóżku. Przerażona chwyciła pościel by osłonić trzęsące się ciało.



12 września, RMS Scythia, po śniadaniu.

Ann przywitała ten dzień z ulgą. Po wczorajszym koszmarze pozostało jedynie wspomnienie, a krzyk mew zza okrągłego bulaju tym razem wprawił ją w dobry nastrój. Burza, dręcząca RMS Scythię od trzech dni ustąpiła. Radosne nawoływania załogi niosły się echem po korytarzu. Statek ożywił się, niczym miasto w gwarne przedpołudnie. Lily czekała już, również rozpromieniona i jakaś weselsza niż zazwyczaj, widząc ładniejszą pogodę za oknem. Jack jak zwykle punktualnie, w wyczyszczonym i wyprasowanym garniturze. Założył też nowy krawat. Najwyraźniej próbował strojem odciągnąć nieco wzrok od pistoletu, który jak zwykle chował za paskiem spodni z tyłu. Niezbyt wygodne rozwiązanie, a jednak konieczne by w ogóle ukryć fakt jego posiadania. Ann czuła ciężar drugiego, identycznego pistoletu w swojej torebce i nie był to niewielki Browning, odziedziczony po ojcu.
- Gotowa? - zapytał Annę promieniejąc uśmiechem, jakby umówili się na śniadanie, a nie na polowanie na dwóch, dotychczas nieuchwytnych zbirów.
- Tak. - Ann podeszła do mężczyzny i już odruchowo zaczęła poprawiać mu krawat. - Powinieneś robić to staranniej.
Jack podniósł zdziwiony brwi - Ach, masz na myśli krawat? Zdradzę Ci sekret. Zapomniałem lusterka a w kabinie nie mamy - mrugnął okiem - poza tym lubię, jak to robisz. Masz w tym wprawę, wiesz?
Lockhart westchnęła i delikatnie pogładziła starannie ułożony węzeł. - Mój ojciec nie przywiązywał do takich rzeczy wagi. Wiązałam mu krawaty i takie wieszałam w szafie. - Uśmiechnęła się do mężczyzny. - Jesteśmy gotowi.


12 września, RMS Scythia, tylny pokład spacerowy, wieczór

Anna stała, opierając się o reling, patrząc na fale wzburzone ruchem ogromnych śrub napędowych, które młóciły wodę kilkadziesiąt metrów pod jej stopami. Czuła ich głuche dudnienie, obserwując kotłującą się, białą od piany wodę za rufą statku. Zapadał zmrok, a zbiry przez cały dzień unikały Anny i Jacka. W tej chwili mężczyzna ukryty za jedną z szalup, czekał, z pistoletem w garści na pojawienie się przynajmniej jednego z nich. Załoga, w tym dwóch wartowników, którzy swoją broń nosili dyskretnie pod połami marynarek, chodzili wolno po górnym pokładzie, obserwując jednak głównie horyzont. W końcu Anna usłyszała kroki, wolno podchodzące do niej od tyłu… Lockhart udała, że coś na niebie przykuło jej uwagę i przesunęła wzrokiem po nieboskłonie tak by kątem oka wyłapać potencjalnego napastnika.
Napastnikiem okazała się jednak...Lily, niosąca ciepły koc - Pani Lockhart, tu jest chłodno. Zmarznie pani - dziewczyna dygnęła podając kobiecie okrycie. Kątem oka jednak, za jej plecami Anna zobaczyła cień. Dwa cienie. Wychynęli z mroku nadbudówki, jakby tylko czekali, aż obie pasażerki znajdą się razem w jednym miejscu. Zakutani w swoje szaty, turbany i zawoje z białej bawełny, zakrywające ich twarze. Morderczy zamiar zdradzały jednak ich oczy, rozognione i wydające się szczęśliwe. Obaj rzucili się w stronę kobiet, a ich bose stopy mlaskały po drewnianym pokładzie. Na to czekał ukryty w zasadzce, skryty za szalupą ratunkową Jack. Oddał dwa strzały z pistoletu, jednak jedynie pierwszy lekko zranił jednego bandytę. Obaj biegli, unosząc błyskające ostrza…
Ann pociągnęła Lilly za dłoń i ruszyła biegiem w kierunku zejść z górnego pokładu. Nie mogła ryzykować, że coś stanie się służącej.
- Pomocy! - Miała nadzieję, że krzykiem przebije się przez szum fal. Biegnąc wydobyła z torebki ciężką broń.
Jak widząc, że chybił wybiegł ze swojej kryjówki, i zaczął biec w stronę relingu. Zbiry były szybsze, momentalnie, z rozbiegu wpadając prosto w Lily. Dziewczyna wrzasnęła głośno, kiedy nóż wbił się w jej bok. Upadła wprost pod nogi drugiego napastnika, który zaplątał się w jej ciało i chyba tylko z tego powodu uderzenie noża, przeznaczone dla Anny chybiło nieznacznie.
Lockhart słysząc krzyk obróciła się i bez zastanowienia oddała strzał w kierunku jednego z napastników.
Kula z pistoletu przeszła przez głowę ranionego przez Jacka zbira z prędkością pociągu ekspresowego. Rozbryzg krwi chlusnął na deski pokładu, a ciało, rzucone niczym szmaciana lalka odbiło się o reling. Anna przez ułamek sekundy mogła zobaczyć jego ciemne od brudu spody stóp, kiedy przeleciał przez reling i spadł, kilkadziesiąt metrów poniżej, prosto do oceanu. Huknął strzał z pistoletu Jacka, raniąc kolejnego, ten jednak był jak w amoku, machając nożem niczym kosą. Paskudnie trafił Annę w rękę, rozcinając suknię, skórę i ciało aż do krwii.
Anna krzyknęła z bólu i spróbowała wycelować i strzelić do drugiego napastnika.
Kula z pistoletu Anny przeszyła draba na wylot. Kolejna i kolejna, kiedy zdesperowana kobieta oddawała strzał niemal z przystawienia. Przeciwnik wydawał się być nieśmiertelny, i dopiero, kiedy Anna nieco odsunęła się, a pocisk Jacka posłał go na jedno kolano, zbir po prostu padł na pokład, wprost w kałużę rozlewającej się w błyskawicznym tempie kałuży krwii.
- Ręce do góry! Rzucić broń - Anna i Jack widzieli dwie sylwetki, celujące do nich z górnego pokładu
Lockhart szybko rzuciła broń.
- Potrzebujemy lekarza! - Nerwowo spoglądała na służącą rozważając wykonanie drugiego polecenia, w końcu jednak opadła na kolana. Bez zastanowienia oderwała nieco swojej spódnicy i docisnęła materiał do rany dziewczyny. - Szybko!
Jack rzucił pistolet na pokład i również przypadł do Lily, pomagając w tamowaniu krwii.

Załoga szybko i przytomnie odseparowała pokład od wszelkich nieporządanych gapiów, aczkolwiek nie uszło to ich uwagi. Szybko sprowadzono nosze i medyka pokładowego. Rana nie okazała się śmiertelna, ale Lily koniec rejsu musiała spędzić w lazarecie, a i dalsza jej podróż wraz z Anną stanęła pod znakiem zapytania. Klinika w Atenach mogła jednak przyjąć amerykańską pacjentkę zawsze, a kapitan, którego statek był już w okolicach Gibraltaru słał już radiogram aby przygotować dla niej ambulans. Anna i Jack jednak, spędzili ten wieczór gęsto tłumacząc się przed kapitanem, który nie wydawał się zadowolony ze strzelaniny na swoim statku, wielokrotnym próbom unikania przydzielonej im obstawy i ponowną konfiskatą broni. Jego władza jednak kończyła się na statku, a rejs i tak dobiegał już końca. Kapitan pozostał jednak nieugięty, i ostatni dzień rejsu Anna i Jack mogli spędzić jedynie przechadzając się po górnym pokładzie a każdy ich krok obserwowany był nie przez dyskretnych strażników, a przez uzbrojonych po zęby w długą broń marynarzy, nie odstępujących ich na krok. Wersja o samoobronie pozwoliła im zachować wolność, choć policja grecka została powiadomiona o tym incydencie i można się było jedynie domyślać, jakie mogło mieć to konsekwencje.
Anna jednak niezbyt była w nastroju do spacerów. Sama skorzystała z pomocy medyka i z przyjemnością zaszyła się z Jackiem w swojej kajucie czekając na wieści o stanie swojej służącej. Jedyne wyjścia na jakie sobie pozwalałą to, krótki spacer do pokładowego lazaretu i kontrola czy Lilly niczego nie brakuje. Czuła, że to jej wina i gdyby chociaż miała pewność że odesłanie służącej zapewni jej bezpieczeństwo… nie wiedziała jednak kto będzie czekał na nią w porcie.
Rejs minął spokojnie. Rana Anny okazała się płytka, choć kobieta musiała nosić przez pewien czas rękę na temblaku. Lily szybko odzyskiwała siły, szczególnie będąc odwiedzana przez pewnego jasnowłosego marynarza, który troskliwie przynosił jej z mesy rozmaite łakocie. Czerwieniejąc, opuszczał lazaret ilekroć Anna odwiedzała dziewczynę. Lockhart pozwoliła służącej na tą odrobinę swobody pozwalając by ją samą pocieszał inny mężczyzna.
 
Aiko jest offline  
Stary 15-02-2019, 10:59   #19
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
14 wrzesień, RMS Scythia, Pireus.
Mijając od bakburty archipelag wysp Sarońskich RMS Scythia zbliżała się do portu w Pireusie, powoli, majestatycznie brnąc pomiędzy czarnymi kadłubami mniejszych statków, jachtów i kutrów rybackich, gęsto rozsianych po całej zatoce. Ann i Jack stali już od rana na górnym pokładzie, obserwując brzegi Grecji przy przepięknej, słonecznej pogodzie, grzejąc się i opalając. Opatrunek na ręku Anny był już dużo mniejszy niż dwa dni temu, a rana goiła się bardzo szybko. Anna mogła już z lekkim jedynie grymasem przy gwałtowniejszych ruchach operować zranioną kończyną. Jedynie kilku marynarzy, o ponurych minach zupełnie nie pasujących do pogody psuło ten sielski obrazek.
Brzeg Grecji podobny był nieco do brzegów Nowej Anglii, poszarpany półwyspami, mniejszymi zatoczkami które wcinały się w brzegową linię niczym nóż w masło, miejscami stromy niczym angielskie klify Dover. Całość brzegu udekorowana była niewielkimi, skalistymi wysepkami., o które rozbijały się błękitne, wręcz lazurowe miejscami fale. Tu zresztą kończyły się podobieństwa. Wody Nowej Anglii były ciemniejsze, bardziej stalowe, świadcząc o niższej temperaturze wody, którą zresztą łatwiej było wyczuć w samym powietrzu, ciężkim od okresowych mgieł i niepogody. Zieleń jej brzegów była jednak kojąca na swój zimny, północny sposób. Grecja zaś, była bajecznie słoneczna, a brzegi, brunatne, pokryte skąpą, karłowatą roślinnością, przetykane gdzieniegdzie białymi domkami, wydawały się innym światem. Powietrze, rozgrzane słońcem, suche i palące było jednak przyjemne. Przynajmniej tu, na pokładzie statku, gdzie wciąż wiała bryza od morza. Młoda republika, państwo w tej formie istniejące tu dopiero od niedawna zapraszało jednak otwarcie wszystkich podróżnych, a w szczególności turystów chcących posmakować lokalnych potraw, docenić zalety greckiego słońca i zapoznać się z wielowiekową kulturą, w tym również wspaniałymi pozostałościami z epoki antycznej.
Scythia weszła do portu, łopocząc banderami, a na równie przystrojonym odświętnie nabrzeżu stała orkiestra, hucznie witająca przybyszów z nowego świata, w szczególności zaś ich pieniądze, które rychło mogli wydać w licznych lokalach i atrakcjach Aten.
Pireus przywitał Annę i Jack harmidrem głosów, w obcym, ale przyjemnie brzmiącym dla ucha języku. Ambulans, który widzieli nieopodal przyjechał po Lily. Liczne taksówki stały zaparkowane nieopodal nabrzeża. Zza niewysokich, nieco obskurnie wyglądających baraków, które Anna mogła porównać do nabrzeża w Nowym Yorku, leżały Ateny, rozgrzane w południowym słońcu, wydające się leniwie drzemiące pomiędzy wzgórzami.


[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2019/2/15/14286135_Greece.jpg[/MEDIA]

Kapitan szybko pozbył się problemu w postaci dwójki, a raczej trójki kłopotliwych pasażerów. Policji, którą Anna spodziewała się zobaczyć na nabrzeżu wraz z ambulansem nie było. Najwidoczniej policja w Atenach nie uznała ich za wartych zajęcia się, a może po prostu spóźnili się i za moment policyjny wóz wpadnie na nabrzeże, a policja zechce aresztować ich oboje? W każdym razie, najwyraźniej mogło to poczekać. Jack znów taszczył swoją drewnianą walizkę i swój obszarpany, wojskowy plecak, a Ann patrzyła na swój bagaż. Liczne knajpki wzdłuż nabrzeża pachniały owocami morza, obdrapana, czarna budka telefoniczna zapewniała dostęp do cywilizowanego świata, a taksówki możliwość dotarcia w dowolne, wskazane przez Annę miejsce.
Ann uzyskała informacje od sanitariuszy do jakiego szpitala zostanie przeniesiona jej służąca i spróbowała dźwignąć swoje bagaże.
- Zostawmy to wszystko najpierw w hotelu. - Powiedziała bardziej do siebie niż do Jacka. Emma podobno zarezerwowała im jakiś nocleg teraz trzeba było jedynie do niego trafić.
Niestety, okazało się, że Emma nie zarezerwowała niczego w Atenach, ufając, że Anna poradzi sobie sama. Była w Atenach przed jakimkolwiek listem lub telegramem, który mógłby dojść do Grecji. Być może, guwernantka nie znała też greki.
Jakikolwiek był tego powód, szybkie poszukiwanie hotelu dało pożądany rezultat. Anna za pomocą centrali telefonicznej znalazła odpowiedni hotel, choć miała wrażenie, że to jednak operatorka centrali wybrała hotel z którym połączono Annę.
Anna na razie zdecydowała się na hotel średniej klasy, głównie dlatego że zależało jej na tym by móc zjeść w spokoju posiłek i mieć komfortowy pokój. Nie wiedziała na ile przyjdzie im pozostać w Atenach i czy w ogóle pozostaną tu na długo. Chciała jak najszybciej pomóc Glierowi i wrócić do domu by upewnić się, że wszystko jest w porządku.
Hotel Helios nie wydawał się może specjalnie imponujący, a położony w ciągu kamienic budynek ginął wręcz za pstrokatymi, materiałowymi daszkami chroniącymi licznych podróżnych odpoczywających w barach i restauracjach. Zdawało się, że siedzieli tu niemal sami anglicy i inni europejczycy, a turystyczny klimat czuło się z każdym brzmieniem ulicy, po której furkotały samochody, a co jakiś czas przemykał chodnikiem jakiś spieszący się w cień upalnego południa grek lub turek. Anna zwracała uwagę głównie na tych ostatnich, podobnych do napastników, z którymi los zetknął ich na statku. Ci mieszkający w Atenach ubrani byli w podobne, białe i długie szaty, podobne bardziej do luźnych, kapłańskich szat. Na głowie jednak, zamiast turbanowych zawojów nosili śmieszne, filcowe czapeczki podobne do ściętego stożka, z niewielkim kutasikiem zrobionym z wełny lub jedwaiu. Niemal każdy nosił też coś w rodzaju luźnej kamizelki, zdobionej taśmą na brzegach.
Żaden jednak nie wydawał się być groźny i wydawali się kompletnie ignorować Annę i jej towarzysza, zajęci swoimi sprawami, nawołując się chrapliwymi głosami.
Hol hotelowy był przestronny, zacieniony i przyjemnie chłodny. Consierge pokazał Annie pokoje, kazał hotelowemu boyowi wnieść bagaże i oznajmił, że restauracje otwarte są cały czas i w tych, co znajdują się przed hotelem wystarczy pokazać klucz z zawieszką do pokoju. Pokoje były schludne, czyste, choć brakowało w nich elegancji właściwej drogim i luksusowym hotelom. Pokoje zapewniały jednak prywatność a łóżka wyglądały na bardzo wygodne.
Anna po tym jak odczuła na własnym ciele temperatury w Atenach postanowiła zmienić strój na jeden z letnich kostiumów wybranych przez Emmę. Na szczęście jego założenie było dużo prostsze niż kompletów, które nosiła na co dzień i pomoc Lilly nie była konieczna. Po dłuższej walce poradziła sobie nawet z ułożeniem włosów i upięciem kapelusza z szerszym rondem, chroniącego jej jasną twarz.
Pod koniec była już tak głodna, że potrafiła myśleć jedynie o jedzeniu. Zebrała więc znaleziska z domu Gliera do pasującej do kostiumu torebki i swój lekki pistolet, który udało się jej odzyskać po zejściu na nabrzeże. Pozostawało jedynie znaleźć Jacka i udać się na posiłek.

Hotel Helios, restauracja. Godzina 13:30

Anna miała problemy z poważną rozmową tak długo jak nie pojawiły się przed nią przystawki i dobrze schłodzone wino. Starała się jeść z wymaganą w takiej sytuacji gracją lecz wychodziło jej to z wielkim trudem. Każdy drobny kęs pieczywa namoczonego zaledwie w oliwie prowokował jej ciało do tego by łapczywie pochłonąć zawartość niewielkiego koszyczka. Na szczęście po przystawce głowa powróciła już do tradycyjnego sposobu funkcjonowania. Lockhart pozwoliła sobie na ciche odetchnięcie.
- Już naprawdę obawiałam się, że w porcie czekać będzie na nas policja. - Upiła nieco schłodzonego wina nie chcąc ryzykować tym, że się upije przy pustym żołądku.
Jack bardzo niewiele jadł. Widać było, że cała ta sytuacja na pokładzie statku nieco go przytłoczyła. Jakby winił się za to, że pierwszym strzałem nie zdjął napastnika który posłał Lily do szpitala. Jak siedział, markotny, sącząc powoli wino z lodem - Policja na kontynencie niespecjalnie przejmuje się tym, co dzieje się na statkach. Pewnie mają dużo swojej roboty i nie chcą dokładać nowych. A kapitan dba zawsze jedynie o swój statek - podsumował niefrasobliwość policji i nadmierną reakcję kapitana - Cholera...to nie było potrzebne - mruknął i wypił duszkiem całą lampkę wina.
- Nie powinieneś się obwiniać, to był mój pomysł. - Anna przyglądała się jego opróżnionemu kieliszkowi, w którym obecnie jedynie topiące się kostki lodu. Sięgnęła po karafkę z winem i dolała mu alkoholu. - Jestem… niezbyt nadaję się… na pracodawczynię.
- Hmm...właściwie, jak tak dobrze pomyśleć, nie była to niczyja wina. Lily weszła na pokład i wszystko się poplątało. Ale to dla mnie nowość, że nie tylko ja ryzykuję w takiej drace. Spodziewałem się niebezpieczeństw, ale myślałem, że odpuszczą kobietom - machnął ręką Jack i pozwolił sobie na kolejną lampkę duszkiem, aż zagrzechotał w niej lód - I mylisz się. Jesteś dobrą pracodawczynią. Poukładaną, spokojną. Myślę, że Lily mogła gorzej trafić. To tylko biedna panna z przedmieścia i widziałem, jak ludzie zostawiają takie dziewczyny na ulicy. A u ciebie ma opiekę, dobrą pracę… - Jack odstawił lampkę na stolik.
- W bibliotece strzelali do mnie tak samo jak do ciebie, można się było tego spodziewać. - Anna uzupełniła kieliszek mężczyzny i dała znak kelnerowi by uzupełnił karafkę. - Chciałabym udać się zaraz na komisariat więc uważaj na alkohol. Chyba, że nie chcesz mi towarzyszyć.
Jack uśmiechnął się szeroko - Tak jest szefowo - zażartował - chcę. Po prostu muszę złapać nieco perspektywy i przyzwyczaić się, że nie tylko ja dostanę kulkę w razie draki. Jak będę nużący i marudny, kopnij mnie w tyłek - zaśmiał się ale wypił wino, tym razem jednak powoli je sącząc. Co jak co, ale upał panował nieznośny i nawet przy jego posturze, kilka lampek wypitych na szybko mogło go upić - To, co...deser? - zaproponował
- Tak. Przy tej pogodzie najchętniej zjadłabym lody. - Ann także się uśmiechnęła i pomału dopiła zawartość swojego kieliszka. - A potem komisariat.
- Świetnie...lody to dobry pomysł na ten skwar - Jack miał wrażenie, że zaraz się rozpuści. Skinął głową na kelnera.
Lockhart złożyła zamówienie.
- Jestem ciekawa czy śledzi nas ktoś jeszcze…. i czy Lilly jest bezpieczna w szpitalu. - Ostatnie słowa dodała cicho.
- Miejmy nadzieję ,że tak. Może od razu tam pojedźmy? Glierowi może nie robić różnicy godzina czy dwie - zaproponował Jack.
- Jeśli tylko wyrobimy się do komisariatu… - Anna zawahała się. - Wątpię by udało się to dzisiaj załatwić, ale chciałabym poznać formalności i … dowiedzieć się co właściwie się stało.
- Powinniśmy zdążyć. Ateny to nie metropolia to raz. A po drugie, tu chyba ludzie nieco inaczej żyją. Zauważyłem, że wszystko jest otwarte popołudniu i to do późna. Chyba przez ten upał - stwierdził Jack.
- Czytałam, że w krajach, w których przeważają wyższe temperatury powszechne jest zjawisko sjesty. W najgorętszej porze dnia lokale są zamykane, za to jest to odpracowywane później. - Anna z ulgą przyjęła przyniesione przez kelnera lody i zjadła nieco zimnego deseru.
- Ach...jak w Hiszpani, lub Meksyku. Albo na Dominikanie. Faktycznie. Ma to sens. Po prostu zawsze myślałem, że Europa jednak jest chłodniejsza - złapał się na własnej niewiedzy. I na braku posiadania koszuli z krótkim rękawem, choć szczęśliwie widział po drodze do hotelu jakiś sklep z odzieżą męską.
Anna chciała mu przypomnieć, że Hiszpania też jest w Europie i że Grecja jest na tej samej szerokości geograficznej, ale ugryzła się w język.
- Na szczęście w pokojach jest całkiem przyjemnie. - Lockhart przyjrzała się mężczyźnie. - Naprawdę jestem wdzięczna Emmie za te lekkie sukienki.
- Emma to twoja...służąca? - zainteresował się Jack chcąc przestać myśleć o upale, który dawał mu się ostro we znaki. Już poluźnił krawat, marynarka wisiała na poręczy krzesła a guziki mankietów koszuli były zapięte jak najszerzej się dało
- Dawna guwernantka… obecnie jest majordomusem. - Anna skończyła jeść lody i powoli odsunęła od siebie talerzyk z ułożoną na nim w odpowiedni sposób łyżeczką. - Ruszamy?
- Oczywiście - Jack odstawił pusty talerzyk po lodach i zabrał marynarkę, którą jednak zarzucił jedynie na ramię. Anna zobaczyła, że nie miał zatkniętego pistoletu za paskiem z tyłu spodni, tak jak zazwyczaj robił.
Lockhart ujęła go delikatnie pod ramię nie chcąc go bardziej męczyć ciepłem swojego ciała. Gdy wyszli niby przypadkiem skierowała swoje kroki w stronę najbliższego sklepu z odzieżą męską. Kto wie… może uda się jej namówić Jacka na nieco większe zakupy.

Nim jednak dotarli do postoju taksówek, który wskazał im kierowca odwożący ich do hotelu, Ann skręciła gwałtownie wprowadzając Jacka do całkiem dużego sklepu z garderobą męską i nim ten zdążył zaprotestować rozejrzała się w poszukiwaniu obsługi.
- Co?...eh...skąd wiedziałaś, że potrzebuję koszuli? - zapytał Jack lekko czerwieniejąc, choć miał nadzieję zwalić to na panujący wszędzie upał.
- Nie tylko koszuli… a już na pewno nie jednej. - Ann rozejrzała się po sklepie. Często bywała w takich miejscach z ojcem, choć to miejsce miało swój obcokrajowy charakter. Przyjrzała się uważnie wieszakom szukając odpowiednich rzeczy. - Przydałby się też lżejszy garnitur i to najlepiej jasny… - Obejrzała się na Jacka i przesunęła wzrokiem po jego ciele oceniając strój mężczyzny. - Pewnie jeszcze poszetka i lżejsze buty.
Jack nie oponował, zastanawiając się jedynie, czymże jest poszetka. Jednak wiedział, że opór jest daremny, a poprawa wizerunku mogła mu jedynie pomóc. Wszedł za kobietą między półki z wiszącymi garniturami, zdając się na jej gust w tej materii.
Ann uważnym spojrzeniem oceniła rozmiar jaki Jack może nosić i bez skrupułów pokazywała mu kolejne wieszaki z kompletami, które miał zabrać z sobą do przebieralni.
- Zaraz przyniosę ci kilka koszul. - Podprowadziła go do kotary, za którą najpewniej znajdowała się przebieralnia.
Jack z ulgą zdjął ubranie, które zaczynało się niemalże przyklejać do niego. Nie mógł sobie darować, że najwyraźniej zlekceważył grecki klimat, który okazał się cieplejszy niż myślał.
- Jak oni wytrzymują w tych wełnach i tweedach…- mruknął patrząc na sprzedawcę ubranego nie tylko w koszulę, ale i w kamizelkę i w zapiętym pod szyją krawacie.
Ann przyniosła mu kilka krótkich koszul, głównie lnianych i zajęła miejsce w fotelu naprzeciwko przebieralni.
- Są przyzwyczajeni…. przynajmniej to wydaje się być rozsądne. - Ostrożnie wypięła kapelusz i ułożyła go na stoliku obok, czekając aż Jack się jej zaprezentuje. - Wszystko pasuje?
-Chyba tak… - Jack nieśmiało wynurzył się z przebieralni i obrócił się przed nią kilka razy - sam nie wiem…
- Jeśli ci coś nie odpowiada przymierz kolejny. Ten jest chyba nieco za wąski w ramionach… a chyba nie będziemy czekać na dopasowanie. - Ann przyjrzała się mu krytycznie i musiała przyznać, że Jack ma.. ładne ciało. gdyby była Lily pewnie weszłaby do przebieralni razem z nim, a tak pozostało jej jedynie wygładzić spódnicę.
- No...dobrze - mruknął i ponownie zniknął za zasłoną przebieralni.Po kilku chwilach się wynurzył - Hmm...wyglądam w tym jak jakiś gangster - uśmiechnął się - podoba mi się - chwilę oglądał w lustrze marynarkę.
- Brakuje ci tylko kapelusza. - Lockhart także się uśmiechnęła.
- A ten nie może być? Lubię go - przymierzył swój stary kapelusz. Ku przerażeniu Anny, gryzł się kolorem fatalnie.
- Nie pasuje. - Lockhart nie bawiła się w subtelności. - I chyba jest dosyć ciepły. - Kobieta podeszła do wystawy z kapeluszami i podała Jackowi taki, który wydawał się być odpowiedni.
Pasował jak ulał. Jack był prze szczęśliwy i nie wydawał się już taki spocony jak wcześniej.
Szpital w Atenach, godzina 14:30
Szpital Evangelismos był okazałym budynkiem o zdobionej, odnowionej najwyraźniej fasadzie. Położony w pięknym, niewielkim parku pełnym palm i zielonych, wysokich krzewów zapewniał kuracjuszom odpowiednie warunki do odpoczynku i rekonwalescencji.
Anna dosyć szybko znalazła salę, w której leżała jej służąca. Większość obsługi, zarówno w szpitalach, jak i w hotelach czy urzędach mówiła po angielsku, choć z typowym, nieco zabawnym akcentem.Dziewczyna miała się dobrze, i twierdziła, że lekarz obiecał jej wypis już za niecały tydzień. Ann przytaknęła i rozejrzała się po pokoju oceniając jak wyglądają pozostali pacjenci. Z jednej strony cieszyła się, że Lily nie jest sama, była szansa, że ktoś zareaguje gdyby coś jej zagrażało, choć stan szpitala co najmniej jej nie zadowalał. Zobaczyła kilka plam na płytkach pokrywających podłogi, a prześcieradła powinny być wymienione, a nie po raz kolejny prane i krochmalone. Na szczęście po drodze kupili kwiaty i choć ten akcent nieco poprawiał wizerunek sali.
Lockhart zaczepiła jedną z pielęgniarek i poprosiła ją o kontakt z oddziałową lub ordynatorem szpitala. Szczęście chciało, że obecnie w placówce przebywał ten drugi. Wysoki, starszy mężczyzna, opalony tak, że niewiele różnił się od Greków, okazał się być anglikiem z pochodzenia. Ann rozpoznała go po specyficznym akcencie i szybko dogadała się w sprawie przeniesienia swojej służącej. Z jednej strony cieszyła się, że Lilly ma towarzystwo jednak tak wielkie sale były czymś co antykwariuszce kojarzyło się jedynie z brudem i chaosem. Zapłaciła nieco by służącą przeniesiono do mniejszej, najlepiej czteroosobowej sali i dopiero upewniwszy się, że zostanie to zrobione pozwoliła sobie na opuszczenie szpitala.
Komisariat policji w Atenach, ok. godź 17:00

Niewysoki, dwupiętrowy budynek w obszernej kamienicy był zajmowany przez komendę główną policji w Atenach. Anna szybko przeszła przez stróżówkę, z której oficer dyżurny skierował ją do niewielkiej poczekalni, gdzie zmuszeni byli czekać na policjanta prowadzącego sprawę Gliera. Po krótkiej chwili niepewności w pomieszczeniu przesiąkniętym papierosowym dymem, i popiołem z niedopałków papierosów, porozrzucanych po podłodze i pozostawianych w dwóch metalowych popielniczkach zostali zaproszeni do gabinetu kaprala Ilionasa.
- Dzień dobry. Państwo w sprawie profesora Tibora Gliera? Zapraszam – policjant, niewysoki grek, mający wymięty garnitur, koszulę nie najlepszej już świeżości i równie wymięty krawat, na którym Anna mogła zaobserwować niewielki zaciek po kawie nie sprawiał najlepszego wrażenia swoim wyglądem. Gabinet również, choć najpewniej tutaj przyczyną zaniedbania był chroniczny brak środków budżetowych, przypadłość policji i wszelkich mundurowych służb pod każdą szerokością geograficzną nie wyłączając policji w Arkham. Stare, obdrapane szafki, wyświechtana wykładzina, ołówki na biurku były krótkie, jakby pieczołowicie ostrzone i choć na samym biurku policjanta panował niemal nieskazitelny porządek, bardzo mocno kontrastujący ze stanem jego ubrania, biedę dało się dostrzec od razu.
Anna stąpała ostrożnie nieznacznie unosząc sukienkę by nie ubrudzić jej o zalegające na podłodze śmieci. Lockhart spojrzała na krzesło, na którym najwyraźniej wypadało jej usiąść i poczuła, że bardzo nie chce tego robić.
- Anna Lockhart. - Wyciągnęła dłoń w koronkowej rękawiczce w kierunku policjanta. - Obecnie jestem jedyną rodziną pana Gliera. A to mój towarzysz Jack Grunewald.
- Miło mi poznać - policjant podał wyciągnięte ręce - Pani jest jego rodziną? - zainteresował się patrząc na kobietę ciemnymi oczami - Co mogłaby pani o nim powiedzieć?
- Że za dużo pracuje, za dużo podróżuje, a już z pewnością za dużo pali i pije. - Ann westchnęła ciężko. - To przyjaciel mojego zmarłego ojca. Od wielu lat jest dla mnie jak rodzina i z tego co pamiętam ze wzajemnością. Napisał do mnie, że tu go znajdę.
- Nie wie pani, czym się zajmował? - zapytał spokojnie policjant.
- Badaniami naukowymi. Jest wykładowcą na uniwersytecie w Arkham. - Lockhart odpowiedziała bez zawahania choć w torbie miała dowody na to, że Glier mógł się zajmować nie tylko tym.
- Cóż, liczyłem, że powie mi pani coś więcej. Niestety, z przykrością muszę poinformować, panią panno Lockhart, że profesor Tibor Gliere, nie żyje. Powiesił się w swojej celi, kilka dni temu - ze smutkiem pokiwał głową, wciąż obserwując Annę i Jacka.
Anna otworzyła szeroko oczy i opadła na krzesło, które do tej pory tak ją odrzucało.
- Nie.. niemożliwe. - Spojrzała na policjanta nie dowierzając. To nie mogła być prawda. Czemu Glier miałby popełnić samobójstwo. - Czy to na pewno był mój wujek?
- Niewątpliwie - potwierdził policjant otwierając teczkę, z której na pierwszej stronie pliku papierków zerkało ze zdjęcia niezbyt promienne oblicze Gliera. - Wykładowca Uniwersytetu Miscatonic w Arkham… - policjant przez chwilę czytał dane które Anna znała i mogła bez problemu potwierdzić - Przyczyna zgonu, odcięcie powietrza i uduszenie w wyniku powieszenia. Na ciele liczne ślady samookaleczenia, podobno dosyć powszechne przez próbami samobójczymi, tak twierdzi nasz patolog - podsumował policjant zamykając teczkę. Jack podszedł do Anny, kładąc ręce na jej ramionach i próbując pocieszyć.
- Ja… ale gdyby planował coś takiego… nie pisałby do mnie, prawda? - Anna czuła jak nowa informacja drąży ścieżkę do jej głowy. Glier nie żyje… nie wierzyła. Nie chciała w to uwierzyć.
- Samobójcy czasem zachowują się nieracjonalnie przed śmiercią - wspomniał policjant - naprawdę, bardzo mi przykro. Liczyłem, że pomogłaby pani w śledztwie. Profesor oskarżony był o kradzież pewnego przedmiotu z naszego muzeum, zwanego “Urządzeniem z Karpatos”. Być może było mu aż tak wstyd, że postanowił zakończyć swoje życie. Raczej wykluczamy tu udział osób trzecich - policjant spojrzał na Jacka, jakby oczekując zrozumienia i widząc załamującą się kobietę
- Ja… wiem nad czym ostatnio pracował. - Anna zacisnęła dłonie na sukience, starając się powstrzymać ich drżenie. - Do jego mieszkania w Arkham włamano się i je przeszukano. Nie wykluczałabym udziału osób trzecich.
- Hmm...z przyjemnością wznowię śledztwo, o ile prokurator się zgodzi. Jak długo zamierzacie pozostać w Atenach? Z chęcią spisałbym zeznania pani, i pana, oczywiście - policjant wydawał się zadowolony z informacji dostarczonych przez Annę i najwyraźniej był chętny do pomocy.
- Dobrze… - Anna na chwilę zawahała się. Nie była pewna ile powinna powiedzieć policji. - Nie planowałam jak długo zostaniemy… chciałam pomóc Glierowi… może potem także przy jego badaniach. Czy zostały jakieś notatki?
- Wszystkie rzeczy denata wciąż znajdują się w areszcie, do czasu aż nie zostaną odesłane do rodziny. W tym wypadku, zdaje się odeślemy je na uniwersytet. Możecie je obejrzeć. Dam państwu pismo umożliwiające wgląd w jego rzeczy. Może naprowadzi to panią na jakiś nowy trop, warty zbadania i ułatwi nam pracę - powiedział cicho pisząc na jakimś niewielkim dokumencie nazwisko i imię jakiegoś policjanta i przystawiając na nim pieczątkę, którą mocno i z trzaskiem uderzył o biurko.
- Gotowe. Czy mogę wiedzieć jak państwa znaleźć? Hotel w którym się państwo zatrzymali? - dopytywał podając Annie dokument
- W hotelu Helios. - Lockhart podała mężczyźnie adres przyglądając się dokumentowi. Jej palce nerwowo zaciskały się na papierze, więc przekazała go Jackowi. - Czy wiadomo gdzie się zatrzymał Glier?
- Tego nie mówił po zatrzymaniu - policjant ważył słowa, jakby nie mogąc zdecydować się, czy może takich informacji udzielać Annie, czy nie.
- Byłam ciekawa czy nie pozostawił dla mnie może na recepcji, żadnych wiadomości… zawsze może Pan o to spytać. - Lockhart nie chciała się teraz wykłócać z policjantem. Najchętniej opuściłaby jak najszybciej to śmierdzące, brudne miejsce.
- Będę się z państwem kontaktował, a po spisaniu zeznań, prokurator zadecyduje, co dalej - poinformował policjant - Jeszcze raz, najszczersze wyrazy współczucia - policjant tym razem wydawał się szczery, choć Anna wiedziała, że raczej myślał o dobru śledztwa, niż o człowieku w celi.
- Gdzie mogę obejrzeć rzeczy wuja? - Lockhart wstała z fotela korzystając z pomocy Jacka i na wszelki wypadek oparła się na jego ramieniu.
- Jak wspomniałem, powinny być w areszcie. O ile ich nie odesłano do Stanów - przypomniał policjant.
- Kapralu Ilionas. - Anna westchnęła ciężko. - Nie wiem gdzie znajduje się wasz “areszt”.
- Trzy ulice stąd - policjant wstał i podszedł do okna, pokazując ręką kierunek - pójdziecie państwo spacerkiem do najbliższego skrzyżowania, potem w lewo i będziecie widzieć taki duży budynek, nieco podobny do tej kamienicy, ale z kratami w oknach. Kilka minut drogi. Żałuję, że nie odprowadzę państwa, ale jeszcze mam papierkową robotę, i może złapię jeszcze prokuratora, w waszej sprawie oczywiście.
- Dziękuję… proszę o kontakt jeśli uda się Panu coś ustalić. - Anna dygnęła przed mężczyzną i mocno chwyciła się ramienia Jacka. Miała nadzieję, że rzeczy okażą się nie należeć do jej wujka. Że znajdzie cokolwiek co wskaże na to, że on jednak żyje.
- Na pewno. Miłego dnia państwu życzę - uśmiechnął się lekko i wrócił do swojego biurka pochylając się nad kolejną teczką z dokumentami.
Anna pożegnała się z policjantem i dała się Jackowi wyprowadzić z aresztu. Pękła dopiero gdy minęli przecznicę. Puściła gwałtownie mężczyznę i opadła na pobliską ławkę zasłaniają twarz dłońmi.
- Najpierw Lilly teraz Glier… - Czuła jak łzy spływają jej po policzkach i miała tylko nadzieję, że policjant nie obserwuje ich z okna.
- Naprawdę chcesz to dzisiaj oglądać? - upewnił się Jack biorąc Annę za rękę. Miał nadzieję, że będzie silna ale wiedział, że musi to być dla niej ciężka chwila
Lockhart zacisnęła nerwowo palce na dłoni mężczyzny. Chwilę siedziała pochylona zasłaniając oczy dłonią. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko się stało. Czy to przez te sny, które i ją zaczęły nawiedzać? Czy skończy tak samo? Glier… w co on się wmieszał?
- Chcę… chcę się dowiedzieć co go skłoniło do tego czynu… - Ann otarła łzy dłonią ale nie podnosiła głowy by Jack nie oglądał jej w tym stanie. Musiała się opanować.
- Wiem, że to trudne. Pójdziemy, jak będziesz gotowa - Jack siadł obok na ławce, próbując powiedzieć to najbardziej spokojnym i pocieszającym tonem, jaki dał radę z siebie wydusić. Znał starego Gliera i jego śmierć była dla niego przykra, choć pewnie nie tak, jak dla Anny, lub jego ojca.
Anna przytaknęła ruchem głowy i oparła się o ramieniem o mężczyznę. Czując jego bliskość pozwoliła ciału zacząć się uspokajać. Zobaczyła, że na rękawiczkach pozostały ślady rozmazanego makijażu więc starannie złożyła je i schowała do torebki. Lepiej było pokazać się bez nich niż w brudnych. Wydobyła złożoną chusteczkę i pomału ocierała twarz starając się wyrównać oddech. Nie była pewna czy uda się jej nie wybuchnąć gdy zobaczyć rzeczy Gliera. Jednak co dzień czy dwa mogły zmienić?
- Jestem gotowa, powiedziała cicho. - Upewniwszy się, że na chusteczce nie widzi już śladów po makijażu z miejsc, w których nie powinno go być.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 19-02-2019, 09:14   #20
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Areszt w Atenach, godzina ok 17:45.

Droga do aresztu nie okazała się ani skomplikowana, ani kłopotliwa. Ulice o tej porze zalewało już popołudniowe słońce, które wydawało się mniej gorące niż w południe, choć wciąż Annie i Jackowi zdawało się, że znajdowali się raczej na patelni, niż na ludnej ulicy. Szerokimi schodami weszli do budynku mającego stanowczo zbyt wiele zakratowanych okien. Kamienicy raczej nie dało się pomylić z niczym innym, a urzędowe tablice z godłem młodej, Greckiej republiki dumnie obwieszczały, że oto wchodzi się do rządowego budynku. Na Annę i Jacka czekała jednak w środku niemiła niespodzianka. O ile grecki śledczy płynnie mówił po angielsku, to już sierżant w areszcie pełniący dyżur niekoniecznie starał się w szkole. Jego kilka słów po angielsku brzmiało koszmarnie i nijak nie mógł zrozumieć, nawet na migi, o co chodzi dwójce amerykanów. Dopiero okazanie dokumentu od policjanta nieco zmieniło sytuację, ale nieznacznie. Sierżant gestami nakazał obu czekać na zwykłych, prostych krzesełkach, tuż przy wejściu i wykonał telefon. Po kilkunastu minutach niezbyt komfortowego czekania, sierżant popatrzył na Annę, i wykonał kolejny telefon. Po prawie godzinie oczekiwania, kiedy wydawało się, że oględzin tego dnia raczej już nie będzie, zjawił się inny policjant, również z dystynkcjami sierżanta, tak jak dyżurujący grek.
- Antonios Kasaides, podobno chcecie obejrzeć celę profesora? - zagadnął witając się – zapraszam – kiwnął przyjaźnie ręką prowadząc Annę i Jacka krętymi korytarzami, aż do niewielkiej, zakratowanej celi.
-To tu... - wskazał pustą celę, z której jeszcze zwisał sznur, przyczepiony do kraty w oknie. Niewielka prycza, i brudna ubikacja stanowiły jedyne meble w całym tym surowym i wybitnie nieprzyjaznym i pustym pomieszczeniu. Jedynie koc na pryczy był rozchełstany i skołtuniony, a pościel sprawiała wrażenie używanej. W pomieszczeniu pachniało starym potem i niedomytym ciałem wielu osadzonych, którzy musieli przewinąć się przez tą celę. Anna widziała wiele przygnębiających, starych pokoi, z których nie raz zdarzyło jej się kupować jakieś meble z historią. Te, swoją surowością i pustką, biło chyba wszystkie na raz i Ann poczuła, że ktokolwiek spędzałby tu noc, nie mógłby wyjść niezmieniony.

Lockhart zatrzymała się w przejściu do celi. Zasłoniła nos i usta chusteczką, którą jeszcze niedawno wycierała łzy. Skąd glier miał sznur… kto w ogóle pozwalał przebywać ludziom w takich warunkach. Czuła jak zbiera się jej na mdłości gdy powoli rozglądała się po pomieszczeniu starając się zlokalizować przedmioty należące do wujka.
Pomieszczenie wyglądało jednak na puste, jakby ktoś celowo usunął wszystko z celi. Brakowało nawet jakiegoś kubka czy przyborów do mycia zębów. Czegokolwiek co mogłoby świadczyć o obecności kogokolwiek w tej celi. Poza dusznym zapachem i niepościeloną przyczą.
Anna obejrzała się na policjanta.
- A gdzie są rzeczy osobiste mojego wujka? - Z ulgą spojrzała na coś innego niż cela.
- Wujka? Pani jest rodziną profesora? Pani nazywa się Grunwald? - zapytał sierżant zdziwiony - ciało i dokumenty, wraz z portfelem odesłaliśmy już do Stanów Zjednoczonych - wyjaśnił zakłopotany - nie wiedzieliśmy, że zechce pani przyjechać, pani Grunwald.
- Na nazwisko mam Lockhart. - Anna cofnęła się do korytarza. - Wujek pisał bym mu pomogła z aresztu. Sądziłam, że wobec tego będą się mnie panowie spodziewać.
- Ja jestem Grunwald
- powiedział Jack do sierżanta, wyjmując jednocześnie dowód tożsamości. Sierżant popatrzył podejrzliwie i sięgnął do swojej torby, wyjmując niewielką kopertę - Denat kazał to przekazać panu Grunwaldowi - oznajmił - coś wyjaśnić? Doprawić? - powiedział niezbyt zgrabnym angielskim sierżant mając chyba na myśli “doprecyzować”. Patrzył na zegarek, bo najwyraźniej kończył się dzień jego pracy i co rusz nerwowo zerkał na tarczę zegarka.
- Czy może powiedział coś jeszcze? ja… czy mogłabym usiąść w jakimś… innym miejscu? - Anna oparła się o ramię Jacka, chcąc dać znać że w każdej chwili może zasłabnąć.
Sierżant kiwnął głową wyprowadzając oboje na korytarz, w którym było więcej miejsca. Policjant otworzył też okno, widząc słaniającą się kobietę.
- Rozumiem. Więzienie to nie miejsce dla kobiety. Wszystko w porządku? - zapytał - może lepiej będzie wyprowadzić państwa na powietrze? - zaproponował Antonios.
- Tak chyba będzie najlepiej… tylko czy mogłabym się napić wody… jeśli to nie będzie dla Pana problem. - Anna uśmiechnęła się do mężczyzny z wdzięcznością siadając na jednym ze znajdujących się w korytarzu krzeseł.
- Oczywiście. Zaraz przyniosę. Proszę nigdzie nie odchodzić, bo jeszcze się państwo pogubią - ostrzegł i zostawił Annę i Jacka przed otwartymi drzwiami celi.
- Obserwuj, dobrze? - Lockhart podniosła się gdy tylko mężczyzna zniknął jej z oczu i pewnym krokiem weszła do celi. Przyjrzała się uważnie ścianom i podeszła do pryczy. Może policja coś pominęła… może Glier zostawił jakiś ślad.

Jeśli w pomieszczeniu został jakikolwiek ślad, ktoś musiał się nieźle napracować, aby Anna go nie znalazła. Być może nie miała właściwej wiedzy kryminalistycznej, a być może ewentualne ślady zostały sprytnie zatarte. Pomieszczenie wyglądało wciąż na puste, i przygnębiające i jedynie sznur był przedmiotem, który jasno i dobitnie pokazywał, że w tym pomieszczeniu zginął Gliere. Po chwili kroki z korytarza i ostrzegawcze gwizdnięcie Jacka zmusiło kobietę do powrotu na korytarz. Policjant przyniósl szklankę wody - Mam nadzieję, że już pani lepiej? - zapytał podając kobiecie wodę - To dla nas dosyć kłopotliwa sytuacja, państwo rozumieją. Śmierć człowieka nauki, z Ameryki, w dodatku samobójstwo...straszna sprawa - dodał wciąż zerkając na zegarek.
- Ciężko mi uwierzyć, że to się stało. - Anna odezwała się cicho upijając nieco wody. - Czy… zostawił tylko tą kopertę?
- Tak. Mówił, że być może ktoś z rodziny ją odbierze i proszę bardzo
- uśmiechnął się lekko do Jacka, który stał zamyślony - Rozmawialiście państwo z oficerem prowadzącym? Ilianosem? To dobry glina, ale ma ciężkiego szefa - stwierdził - po mojemu, to też mi to mocno śmierdzi. To był taki sympatyczny człowiek z tego profesora - powiedział Antonios smutno.
- Obiecałam, że pomogę w śledztwie… zajmowałam się nieco badaniami wujka... dlatego byłam ciekawa czy nie pozostało jeszcze cokolwiek… nawet coś nietypowego.
- Ann zacisnęła dłonie na szklance. - Wujek dużo pracował z hieroglifami, różnymi wyznaniami… nawet jakiś symbol mógłby być dla mnie wskazówką.
- Z hieroglifami? takimi egipskimi? To zabawne, ale on chyba nie lubił Egiptu. Kiedyś krzyczał w niebogłosy, że nie może tam jechać. Aż musieliśmy go uspokoić, bo zakłócał nocny odpoczynek innym
- zdziwił się policjant.
- Hieroglify są nie tylko egipskie. Czy może… krzyczał coś jeszcze? - Anna starała się nie okazywać zaciekawienia… bardziej zaniepokojenie takim stanem wujka.
- Nie. To akurat zapamiętałem, bo to bardzo sympatyczny, grzeczny człowiek był. Zawsze mówił dzień dobry i w ogóle. Nie rozmawiał o swojej pracy, zresztą i tak pewnie niewiele byśmy z tego zrozumieli. Ukradł jakieś urządzenie, i po prostu tu siedział. Potem się powiesił…ot, i cała historia - podsumował policjant, rozluźniając się już.
Anna dopiła wodę.
- To nie dobrze, że miał przy sobie linę, prawda? Ale kto by pomyślał, że posunie się do czegoś takiego. - Oddała policjantowi szklankę, dziękując skinieniem głowy.
- Jeśli to wszystko, chciałbym już zmykać. Państwo rozumieją...pracujemy do dziewiętnastej, a już jest za pięć. Mamy procedury. Ale jutro też jest otwarte i jak chcą państwo zerknąć jeszcze raz, to zapraszam jutro. Albo proszę narobić problemów - zażartował.
- Nie będziemy Pana kłopotać. - Anna skorzystała z pomocy Jacka i dała się wyprowadzić na zewnątrz jeszcze raz żegnając się z sierżantem.
Gdy wyszli na schody okazało na ulicy czeka policyjny samochód, przed nim stał Ilianos i Anna była niemal pewna, że czeka na nich. Lockhart dała się sprowadzić na dół i wspólnie podeszli do policjanta. - Czy coś się stało kapralu?
- Wizyta w więzieniu najpewniej nie była specjalnie...owocna?
- zagadnął - A czy się coś stało, to zależy co pani zamierza robić dalej ze sprawą profesora Gliera - odpowiedział pytaniem na pytanie policjant.
- Zgodziłam się złożyć zeznania. - Ann pominęła temat wizyty w areszcie. - Chciałabym się dowiedzieć nad czym pracował wujek tu w Atenach… zobaczyć przedmiot, który…. Wziął.
- Zeznania…
- zamyślił się policjant - mogą nie być potrzebne. Widzi pani...ja pani wierzę. Jest cała masa rzeczy, które mi w tym wszystkim nie pasują. Na przykład, że ciało pani wujka było dziwnie wykręcone na sznurze, co świadczyłoby, że ktoś po śmierci je tam zawiesił. Miało też nieźle okaleczoną twarz. Coś, czego normalnie żaden samobójca nie robi. No i patolog...człowiek tak szybko udał się na urlop do Szwajcarii, że ledwie podpisał protokół z oględzin… - policjant spojrzał na kobietę - niestety, moim szefom zależy, aby to było samobójstwo i nie wiem co powinienem z panią zrobić. Wsadzić na najbliższy statek do Stanów czy zapuszkować za utrudnianie śledztwa. Chyba… - zawiesił głos - że, mi pani pomoże - ciemne oczy spojrzały spokojnie na kobietę. Jack nic nie mówił, tylko uśmiechnął się pod nosem i udawał, że interesuje go rozkład kafelek na chodniku.
- Chcę się dowiedzieć co dokładnie przydarzyło się mojemu wujkowi. - Ann zacisnęła dłoń na ramieniu Jacka. - Tylko będzie Pan musiał być ze mną szczery… ja odpowiem tym samym.
- A nie jestem? Wierzę w te zabójstwo, po prostu, nie jestem w stanie wiele zrobić. Za jakieś dwa, może trzy tygodnie zamkną śledztwo i tyle. Chyba, że uda się zdobyć rzetelne dowody, kto konkretnie maczał palce w zabójstwie profesora i dlaczego. I to nagłośnić. Grecja jest młoda, i ktoś obecnie uznał, że międzynarodowy skandal by się nie przysłużył
- stwierdził fakt - a przyszedłem tu, aby to pani powiedzieć, i upewnić się, że nie będzie pani powodować takich samych problemów, jak na...statku - uśmiechnął się.
- Nie mam takiego planu tak długo jak nikt nie będzie chciał mnie zabić. - Lockhart uniosła podbródek dając wyraźnie znać, że zamierza się bronić jeśli będzie taka konieczność. - Czy możemy porozmawiać w jakimś… innym miejscu? Będę mogła zobaczyć co dokładnie stało się z moim wujkiem? To ważne.
- Oczywiście
- policjant wskazał jedną z knajpek wzdłuż ulicy, gdzie w końcu usiedli, wybierając nieco osłonięty od ulicy stolik.
Ann ostrożnie odpięła kapelusz i zaczekała aż kelner przyniesie im zamówione przekąski.
- Wujek zajmował się badaniami dotyczącymi pewnego nieznanego mi dotychczas kultu. - Lockhart przyjrzała się uważnie policjantowi upijając nieco wina. - Jestem niemal pewna, że ludzie, którzy obserwowali nas w Ameryce i zaatakowali na statku to wyznawcy tego kultu.
- I sądzi pani, że to oni odpowiadają za jego śmierć?
- bardziej stwierdził fakt, niż zapytał - wiem, że to raczej nie było samobójstwo. Początkowo brałem pod uwagę porachunki, coś kryminalnego. Na pewno nie potrzeba mi w Atenach jakichś wariatów, kultystów czy czego tam… - policjant zmartwił się nieco - już i tak w Atenach wrze. Co rusz to muzułmanie biją się z naszymi, a to żydzi i inni robią rozboje. Kolejny gang religijny...sama pani rozumie - rozłożył ręce - proszę działać, jeśli pani chce. Proszę tylko o jedno. Jak najmniej szumu, i strzelanin, a przynajmniej nie takich, jak na statku. Słyszałem o pewnej kobiecie, i pewnym mężczyźnie, z ameryki bawiących się w kowbojów i indian...gazety miałyby używanie - popatrzył znacząco na Jacka i Annę. Jack kiwnął głową.
- Nie strzelałabym gdyby mnie do tego nie zmuszono, a wyciągnięte w moją stronę ostrze uważam za całkiem poważny argument. - Ann nadal była przekonana, że działała w swojej samoobronie i bardzo się cieszyła, że gdzieś teraz w Atenach nie czai się na nią dwóch muzułmanów. - Czy zdradzi mi Pan gdzie mieszkał wujek nim trafił do aresztu? Mogłabym zobaczyć przedmiot, który zabrał?
- Podał adres, ale to jakaś rudera na obrzeżach Aten. Zupełnie nie pasowało mi to do tak szacownej osoby jak profesor. Spodziewałem się hotelu, lub stancji, nie zabitej dechami, starej willi. W każdym razie, nic tam interesującego nie było
- zapewnił policjant.
- Czy mogłabym jednak się tam przejechać? - Ann była ciekawa czy nie odnajdzie tam śladów kultu i jakichś rzeczy Gliera, choć pewnie policja dobrze przeszukała miejsce. - Do kogo należy ta willa?
- Z tego co pamiętam, do jakiejś starszej kobiety, która zmarła jakiś czas temu. Nikt się nie pofatygował, aby objąć spadek i to od jakiegoś czasu niszczeje. Ot, taki pustostan
- wzruszył ramionami - oczywiście, zapiszę adres, ale gdybyśmy znaleźli coś ciekawego, byłoby w dokumentach i na komisariacie. Chyba, że ten kult o którym pani wspomniała zabezpieczył coś przed nami. Nas początkowo interesowała sama próba kradzieży, nie jakieś zabójstwa czy nawet gdzie pan Gliere mieszka - wyjaśnił policjant.
- Wujek był badaczem, na pewno prowadził notatki. Jeśli nie zabrał ich ten kto go zabił… to gdzieś muszą być. Może ktoś widział czy rzeczywiście tam pomieszkiwał czy tylko pojawił się dwa lub trzy razy. - Ann zamyśliła się na chwilę sącząc pomału wino. - Jestem ciekawa jak ten obiekt, który próbował ukraść jest powiązany z jego badaniami.
- Ciekawe spostrzeżenia. Radziłbym pani się wycofać i wyjechać jak najszybciej. Oficjalnie. Nieoficjalnie...proszę dać mi jakiś konkret, bo sam nie mogę przepytywać ludzi na ulicach o sprawę, która oficjalnie będzie zamykana. Tak długo, jak nie będzie strzelanin na ulicach, tak długo policja...powiedzmy, da wam wolną rękę. Muzeum jest na miejscu, kilkanaście minut od miejsca w którym siedzimy. Tylko proszę na siebie uważać
- policjant dopił drinka, patrząc na zegarek i wstając - Cóż, życzę miłego wieczoru. Mam nadzieję, że Ateny się państwu spodobają - uśmiechnął się, ukłonił Annie i Jackowi i wyszedł z knajpy, zostawiając ich z ich pomysłami.
Lockhart odetchnęła gdy tylko policjant opuścił lokal.
- Co o tym sądzisz? - Zerknęła na Jacka. - Prawdopodobnie czekają nas jeszcze większe kłopoty niż do tej pory. Jeśli ktoś był w stanie zabić Gliera… w areszcie. To albo był policjantem, albo bardzo dobrym włamywaczem, albo jakimś duchem.
- Sprawdźmy. Jesteśmy to winni Glierowi, po za tym odpuszczenie tego znaczyłoby, że zmarnowaliśmy ponad tydzień na wikłanie się w tą sprawę a ten kult wygra. Chyba nie lubisz przegrywać?
- zapytał Jack dopijając drinka.
- Nie. Pewnie muzeum nie będzie już czynne, prawda? Wolałabym też nie jechać na obrzeża obcego miasta po ciemku. - Ann odstawiła pusty kieliszek. - Pokażesz tą kopertę?
- Kopertę?
- zdziwił się Jack - O, cholera! Koperta! - sięgnał do kieszeni marynarki wyciągając wymiętą kopertę - kompletnie zapomniałem. Masz - przekazał ją kobiecie nie otwierając a sam przysunął się bliżej, aby móc zerknąć w tekst.
Ann ostrożnie zbadała palcami zawartość koperty, przyglądając się jej uważnie, po czym sięgnęła po nóż do masła i powoli rozcięła papier wydobywając z niego zawartość.

Anna mogła bez trudu rozpoznać równy, i elegancki charakter pisma swojego wujka.

Cytat:
Dr. Ludwik Grunewald
Miskatonic University
Arkham, Mass., U.S.A.

Drogi Ludwiku.

Obawiam się, że jest już dla mnie za późno. Miałem najlepsze intencje, ale władze bardzo głupio postąpiły, aresztując mnie zanim mogłem dokonać zniszczenia urządzenia z Karpathos, przez co wszyscy jesteśmy teraz w wielkim niebezpieczeństwie. Obawiam się, że kult w Atenach nie będzie miał już żadnych przeszkód jeśli zechce mnie zamordować w tej celi, co wydaje się logicznym ruchem z ich strony aby usunąć zagrożenie jakim dla nich jestem.

Ten list piszę jednak po to, by przekonać cię do kontynuowania mojej pracy, lub przynajmniej dopilnowania, aby pewne sprawy ruszyły w odpowiednim kierunku. Inaczej nasz świat przyjacielu, będzie zgubiony. Wiem, że pomimo licznych rozmów, jakie prowadziliśmy wcześniej nigdy nie akceptowałeś moich argumentów opartych na mistyce, błagam cię jednak, byś uczynił to teraz.

Tak, jak rozumiem całą sytuację, pewien czarownik, Ephegon z Karpathis, żyjący w czasach Aleksandra Wielkiego, dał się poznać historii jako konstruktor i wynalazca. Opracował i zbudował on urządzenie, które wiernie oddawało ruch ciał niebieskich, a niektórzy powiadają, że również sfer międzywymiarowych. Z przekazów wiadomo, że urządzenie to zostało oddane do Egiptu, i trafiło do rąk niesławnego kultu z Aten. Nie wiadomo jednakże, czy urządzenie zaprojektowano lub zamówiono w Egipcie, a stworzono w Karpathis, ale nie jest to istotne.

Urządzenie to miało jakoby służyć to przewidzenia końca świata, oraz jako najważniejszy element rytuału, umożliwiającego takie ułożenie sfer, aby uaktywnić siły natury, będące manifestacją złego, nienazwanego bóstwa z dawnych czasów. Produktem tego rytuału byłoby kolejne urządzenie, tym razem bardzo proste w swojej budowie. Oktahedron, kręcący się niczym dziecięcy bączek znany jest także jako Szczyt Aten. Szczyt Aten był cudem ówczesnej techniki naukowej, a który przyniesiony do "punktu na najdalszym południu", do "ostatniego miasta najstarszych istot" aby przywołać ich boga, kult zamierzał aktywować ten kosmiczny żyroskop aby zmienić nieznacznie oś ruchu planety i ożywić stary kontynent(najpewniej chodzi o Antarktykę). W efekcie "kraje patyczaków" a dosłownie obszary zamieszkałe przez ludzi, zostałyby zniszczone. Jednakże statek wiozący owo urządzenie do Egiptu przepadło w czasie sztormu a Ephegon zginął.

Przypomnij sobie jednak przyjacielu o niejasnych działaniach uniwersytetu w wyprawie na Antarktykę, i jej tragicznym przebiegu. Wiedz, że wyprawa Starkweather-Moore wyrusza tej zimy z Bremy, i zamierza jeszcze raz otworzyć niepokojące kwestie, które jezioro wzniesiono najpierw. Na pewno jednak nie widziałeś Urządzenia z Karpathos, i jestem pewien, że to jest właśnie urządzenie wykonane przez Ephegona.

Drogi Ludwiku. Jestem przekonany, że kult Aten rozpoczął przygotowania do rytuału, aby zmienić losy naszego świata. Być może zaprzęgli do tego jakąś starożytną magię i manipulują losem, aby ich plany ziściły się jeszcze szybciej, lub też są bardzo sprytni i dokładnie zaplanowali wszystkie działania, przewidując, że ktoś może im przeszkadzać, jednak pewne jest, że wybiła ich godzina i nie zawahają się.

Inni badacze również w to wierzą. Niejaki Stanford, erudyta, choć człowiek okrutny i podły zdecydował się mi przez jakiś czas pomagać, choć zastrzegł, że robi to jedynie z powodów poszerzania mistycznej wiedzy. Pewien grek, dżentelmen, również zdecydował się subtelnie pomóc. Wydaje się, że nie reprezentowali oni siebie, a jakąś inną organizację, być może dużo potężniejszą niż kult. Ten jednak jest silny i obawiam się.....
Notatka urywa się, jakby coś przerwało autorowi pisanie tego listu.
Ann złożyła starannie kartkę papieru i wsunęła ją do koperty. Wzięła głęboki wdech i pomału wypuściła powietrze.
- Chyba… będziemy musieli się spróbować skontaktować z tym Stanfordem. - Spojrzała niepewnie na Jacka.
- Tylko gdzie go znaleźć? - zasępił się Jack - Mój ojciec też musiał coś wiedzieć… - zauważył wskazując Annie fragment, gdzie obaj badacze wcześniej rozmawiali.
- Możemy spróbować się z nim skontaktować choć nie wiem czy nie narazi go to na większe niebezpieczeństwo. - Lockhart oddała mężczyźnie list. - Myślę, że jeśli zaczniemy węszyć pojawią się i kultyści i ci, którzy pomagali Glierowi, a już na pewno gdy zbliżymy się do tego urządzenia z Karpathos.
- Tak sobie myślę…
- Jack podrapał się po nosie - Zlikwidowaliśmy agentów bezpośrednio na statku, przybyliśmy dzisiaj. O ile nikt nie przekazał wiadomości o tym, jak wyglądamy...zdjęcia były przecież przy tych dwóch muzułmanach...może kult nie wie nic o nas, albo wie, ale dopiero nas szuka? - zapytał z nadzieją.
- Też mam taką nadzieję, ale chyba wolałabym nie spać sama w pokoju. - Ann westchnęła. - Przejdziemy się do tego muzeum? Zobaczymy godziny otwarcia.

- Nie wiem jak ty, ale ja… chyba wróciłabym do hotelu.
- Lockhart spoglądała na wiszącą na drzwiach tabliczkę z godzinami. Wyjęła notatnik i spisała je starannie. Ann zeszła powoli ze schodów trzymając się dłonią, ramienia Jacka. - Chyba zaczęłabym jutrzejszy dzień od wizyty tutaj. Zobaczmy przedmiot, który doprowadził Gliera do śmierci.
 
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172