Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-06-2020, 17:21   #31
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Co.. co się stało? - Iga nie była pewna, która część z tego, co pamiętała była snem - koszmarem, a która wspomnieniem z wczorajszego popołudnia. Wiedziała natomiast, że dłonie Jerzego na jej ramionach są realne. Uczepiła się tej myśli. – Krzyczałam? - poszukała wzrokiem spojrzenia mężczyzny.

Jej kochanek odetchnął i pogładził jedną dłonią jej włosy.
- Krzyczałaś… bardzo. - Spoglądał na nią uważnie, jakby upewniając się czy już wszystko dobrze. - Przez chwilę nie mogłem ciebie dobudzić.
- To tylko zwykły koszmar senny
– przylgnęła do mężczyzny, szukając przy nim ukojenia. – Tyle teraz się słyszy o tych okropieństwach wojny…A twój film? - spróbowała zmienić temat - Jakieś ustalenia?
- Tak.
- Jerzy przyglądał się jej badawczo ale pozwolił na zmianę tematu.- podobno mam jutro dostać jakieś szkice scenariusza i pomyśleć o obsadzie.
- Mam nadzieję, że będą jakieś ciekawe damskie role
- powiedziała, kładąc mężczyźnie głowę na ramieniu. Odetchnęła głęboko, próbując przegonić resztki snu. I wspomnienie koszmaru. Jerzy coś opowiadał, ale trudno było się jej skupić na toku jego słów. Czuła napięcie w ciele i jakiś dziwny niepokój, którego źródła nie potrafił zlokalizować. Znała swoje ciało, było jej narzędziem. Ćwiczyła balet, taniec , stepowanie, fechtunek, śpiew i aktorstwo. Jazda konna i bezpieczne upadanie. Miała niecałe trzy lata, jak debiutowała na scenie u boku matki Nikt nie obawiał się, że Jadwisia nie spamięta tekstu, albo pomyli kroki – nie, takich obaw nie było. Martwiono się tylko, że może usnąć w przerwie między kolejnymi wejściami i trudno będzie ją dobudzić. Dlatego od małego przyuczano ją do późnego wstawania, drzemek w ciągu dnia i przedłużano wieczorne pójście spać.
Od małego była ćwiczona w poznawaniu - i przekraczaniu – możliwości swojego ciała. Ale uczono ją też kojenia. Wiedziała, jak rozmasować naciągnięta łydkę, jak medytacją uspokoić myśli, lub jak ustawić głos, aby czysto zaśpiewać mimo bólu gardła. Mimo, że potem leczenie gardła będzie trwało dłużej, niż gdyby spasowała na dwa dni. Ale w jej zawodzie czasem nie było tych dwóch dni, więc potrafiła zacisnąć zęby i zatańczyć ze skręconą kostką. Jej ciało było precyzyjnym instrumentem, który świetnie znała. Ale teraz… napięcie i niepokój, czuła je wyraźnie, oczywiście domyślała się, skąd się wzięły, ale nie potrafiła znaleźć miejsca w cele, gdzie się lokowały.
Jerzy poruszył się, a ona uświadomiła sobie, że odpłynęła myślami od mężczyzny.

- Przepraszam kochanie, jestem niewyspana przez to wszystko.. Co mówiłeś?
- Szykuje się ciekawa rola pielęgniarki. Byłem ciekaw, czy byś była zainteresowana.
- Jerzy objął ją mocno. - Co cię trapi? Nigdy nie zdarzyło ci się przeoczyć choćby słowa, gdy mówiłem o potencjalnej roli.
Przytuliła się mocniej do mężczyzny. Nie chciała mu mówić wszystkiego - chciała zachować lojalność wobec szefa - ale też nie chciała kłamać…
- Czytasz mnie jak otwartą książkę - westchnęła. - Nie wiem, czy to dlatego, że tak dobrze mnie znasz, czy raczej to twoja wrodzona przenikliwość - potrzebowała chwilę czasu, żeby zebrać myśli, więc plotła cokolwiek. - Tak, coś się zdarzyło - przyznała w końcu. - Ktoś w kawiarni opowiadał, że wszedł do jakiejś piwnicy i tam, w kanałach, znalazł ciało. Jakiś młody chłopak, dzieciak prawie, cały siny, nieżywy … - przez twarz przebiegł jej skurcz, ale opanowała się. - Przyszedł do nas roztrzęsiony na wódkę i wszystko opowiadał. Ze szczegółami. Nie powinnam była słuchać, ale się przejęłam i zanim zdążyłam wyjść… - broda się jej zatrzęsła, pozwoliła, żeby kilka łez spłynęło po policzkach. - I teraz nie mogę zapomnieć.
Jerzy objął ją mocno.
- To miasto to nie jest miejsce dla ciebie. - Wyszeptał przyciskając ją do siebie.
- To moje miasto - odpowiedziała tylko. - Jest zupełnie inne , niż przed wojną, ale nadal to moje miasto. - była już spokojna. - Zrobię śniadanie, a ty mi opowiesz jeszcze raz o filmie, dobrze?
- Chętnie.
- Jerzy pomógł jej wstać w łóżka i wspólnie przeszli do kuchni. Tam nie odrywając wzroku od Igi mężczyzna opowiedział o pomysłach na film. Nie było to nic skomplikowanego miał opowiadać o miłości w odbudowującej się Warszawie. Główni bohaterowie pochodzili z klasy robotniczej i z łatwością odnajdywali się w nowej, “lepszej” rzeczywistości.
- Nie spodziewałem się wiele więcej po projekcie od naszej władzy. - Jerzy westchnął ciężko. - Ale scenariusz naprawdę nie jest zły i o dziwo zgodzili się na jakieś nawiązania do starego miasta.

Iga stropiła się.
- To nie dla mnie - westchnęła, sprawnie ubijając jajka z niewielką ilością mleka. - Na rolę głównej bohaterki mam o 10 lat za dużo, a na rolę jej matki - o 10 za mało. - wylała masę na rozgrzaną patelnię. - Daj talerze - poprosiła.
Jerzy podszedł do jednej z szafek i wydobył z niej dwa komplety talerzy i sztućców.
- Według mnie.. Na główna bohaterkę nadajesz się idealnie. - Uśmiechnął się do Igi stawiając przed nią naczynia.
Złożyła omlet na pół, odkroiła sobie mały kawałek, przełożyła na talerze.
- Jesteś kochany. - powiedziała - Zawsze we mnie wierzysz. Jedz, żebyś nie opadł z sił. To tego nie możemy dopuścić - Uśmiechnęła się do mężczyzny zalotnie.
Patrzyła, jak je, grzebiąc w swoim talerzu. Nie była głodna. Dziwne uczucie niepokoju ciągle jej nie opuszczało.
- Znasz może kogoś, kto się zajmował językami? Takimi wymarłymi, co ich nie ma? Starym pismem? - zapytała, żeby zmienić temat.
- To zależy… - Jerzy jadł ze smakiem. Iga doskonale pamiętała, że sam niezbyt dobrze gotował i zawsze cieszyła go jej kuchnia. - O jaki język ci chodzi?
- W sumie nie wiem. Takie wymarłe, starożytne… jak egipskie, ale nie takie. Jakieś obrazki. I jakby łacina?
- zastanawiała się głośno. - Może ktoś z uniwersytetu?
- Na uniwersytecie jest od groma Rosjan.
- Mężczyzna zamyślił się kontynuując jedzenie. - No tak.. Jak się na tym nie znasz, to pewnie nie ocenisz, który to język. Choć byłoby łatwiej… - Na chwilę oderwał wzrok od jedzenia, by spojrzeć na Igę. - Jest taki jeden profesor, oficjalnie na emeryturze. Nie wiem czy ci pomoże, bo oni jednak mają te swoje wąskie specjalizacje… ale może chociaż rozpozna dla ciebie to pismo.
- O, właśnie kogoś takiego szukam
- ucieszyła się Iga. - Skontaktujesz mnie z nim?
- Jeśli wytrzymasz tu ze mną do południa, to nawet cię zawiozę.
- Jerzy uśmiechnął się do siedzącej naprzeciwko kobiety. - Jadę podrzucić mu ten scenariusz.
- Jakoś chyba wytrzymam
- westchnęła ciężko, oczy się jej śmiały. - Ale co będziemy robić? Może pozmywam? - zaproponowała. - Albo poceruję ci skarpetki?
W oczach Jerzego pojawiły się figlarne ogniki.
- A w jakim stroju chcesz zmywać?
- Będzie Pan zadowolony
- zapewniła Iga z udawaną powagą. - Będzie Pan zadowolony….- powtórzyła i podeszła do Jerzego, żeby usiąść mu na kolanach.
Mężczyzna odsunął się od stołu robiąc jej miejsce i gdy tylko znalazła się w zasięgu jego rąk pochwycił Igę dociskając ją do siebie i całując.
Oddała pocałunek
- Wygląda na to, że będzie Pan sam musiał zająć się swoimi skarpetkami - wyszeptała Jerzemu do ucha. - Ja znalazłam sobie coś dużo bardziej zajmującego - wsunęła mu dłoń w rozporek.
Z ust mężczyzny wyrwał się pomruk gdy Iga dotknęła naprężonego i już wyraźnie rozgrzanego ciała pod jego bielizną.
- Zawsze gotowy - powiedziała Iga z uznaniem, zsuwając się z kolan mężczyzny. Uklękła między jego udami.
- Będzie Pan zadowolony - zapewniła go jeszcze raz patrząc mi głęboko w oczy. A potem nie mówiła już nic, bo usta miała zajęte czymś innym.

- Z .. tobą się nie da inaczej… - Jerzy także miał problemy z mówieniem. Zawsze wygadany, teraz był w stanie jedynie wpatrywać się rozpalonym wzrokiem w pracującą nad nim Igę. Dziewczyna czuła jak jego palce masują jej głowę, bawią się włosami. Był na jej łasce, wyraźnie zadowolony z tego co robiła.

Iga też była zadowolona. W zupełnie inny sposób, oczywiście. Lubiła mieć władzę nad mężczyznami a tutaj to ona o wszystkim decydowała. Ten sposób jej sprawowania był taki prosty… Dodatkowo - ceniła sobie aspekty praktyczne, w trakcie nie trzeba było marznąć a potem grzać wody albo myć się w zimnej. Dodatkowo, nasienie z racji bogactwa substancji odżywczych świetnie działało na błonę śluzową gardła, co w jej zawodzie też nie było bez znaczenia.
Kiedy w końcu pozwoliła dojść Jerzemu, podniosła się na nogi i usiadła obok niego. Przez chwilę wpatrywała się z satysfakcją w twarz kochanka.
- Pozmywam - powiedziała - A potem się zbieramy, tak kochanie?
- Tak…
- Mężczyzna wpatrywał się w nią rozanielonym wzrokiem widać było, że jego głowa jest jeszcze daleko od jakichkolwiek wypraw, ale Iga wiedziała, że Jerzy szybko się zbierze w sobie.

Uśmiechnęła się więc tylko i zabrała za porządki. Myślami była już przy znalezionym w kanałach pudełku - a właściwie kopiach dokumentów, które zrobiła wieczorem w swojej garderobie.
Gdzie było samo pudełko i oryginały? Czy zostawiła je w garderobie, oddała Jaśkowi, a może szefowi, schowała gdzieś? Pamięć odmawiała współpracy, Iga nie do końca rozumiał dlaczego. Może to szok? Może koszmary z nocy? Trzeba tam będzie wrócić i poszukać...
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 12-07-2020, 10:16   #32
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Iga Michalczewska

5 Grudnia 1950 r., godz. 10:00
Warszawa, Mokotów, Dom Jerzego Zarzyckiego

Jerzy nie przeszkadzał jej w sprzątaniu po wspólnym posiłku. Cały czas czuła jednak na sobie jego spojrzenie, jakby swoją zagrywką z kuchni jedynie pobudziła apetyt kochanka, a nie go zaspokoiła. Założył na siebie dobrze skrojony garnitur i przeprosił ją na chwilę by zejsć do sąsiada z dołu. “Pan Zenek” jak go Zarzycki określał miał sanie i konia, którego trzymał w oficynach i robił po trochu za prywatny transport reżysera.

- Za kwadrans będzie gotów. - Obwieścił Jerzy wchodząc do mieszkania i zabierając się za zakładanie zimowych ubrań. Pomógł też Idze jak zwykle z tą nutką przedwojennej szarmancji, bo było coś w reżyserze, co kojarzyło się Michalczewskiej ze starą Warszawą. Gdy już zdawało się jej że jest gotowa i chciała sięgnąć po swój szal, Jerzy powstrzymał ją ruchem ręki. Wyjął ze stojącej w przedpokoju szafki pudełko, a z niego szal. Iga patrząc na niego wiedziała, że jest ciepły, miał też miły oku kremowy kolor. Jerzy owinął jej szyję nim i wtedy poczuła jak z miękkiej włóczki go zrobiono. - Chodźmy. - Mężczyzna uśmiechnął się do niej i podał ramię by sprowadzić Michalczewską na dół.

5 Grudnia 1950 r., godz. 12:00
Warszawa, Wola, Dom profesora Edmunda Jankowskiego.

- Jesteśmy. Zenku zaczekaj proszę w bramie. - Jerzy pomógł zsiąść Idze i poprowadził ją w kierunku jednej z kamienic znajdujących się przy ulicy Żelaznej. Kamienica była w słabym stanie, widać jednak było, że była zamieszkana. Prowizoryczne okiennice były w znacznej części okien pozamykane by chronić mieszkańców przed chłodem, bo o ile tego dnia łaskawa pogoda postanowiła podarować im zamieci, to mróz był potworny. Iga jeszcze bardziej cieszyła się z nowego szalu, który dobrze chronił ją przed zimnem.

Weszli na piętro i tam Jerzy zapukał do jednych ze drzwi. Na klatce było już nieco lepiej choc nadal panował tu chłód zdajacy się wsiąkać do budynku przez uszkodzone mury. Usłyszeli kroki drzwi jednak nie otworzyły się.
- Profesorze, to ja, Zarzycki. - Chwila ciszy i skrzydło uchyliło się. Spojrzał na nich starszy acz bardzo elegancki mężczyzna, który na widok Jerzego uśmiechnął się.


- Witaj Jurku. - Mężczyzna otworzył drzwi szerzej zapraszając gości do środku. Ponownie odezwał się dopiero gdy zamknął za nimi. - A cóż to za śliczna panienka. Narzeczona?
- To Iga Michalczewska, jest aktorką.
- Jerzy uśmiechnął się wyraźnie ominął odpowiedź na pytanie czy towarzyszka jest jego narzeczoną. - Igo to Profesor Edmund Jankowski. On z pewnością ci pomoże.
- Profesor… - Mężczyzna zamyślił się na chwilę. - Wejdźcie, wejdźcie. Nie przejmujcie się butami i nie zdejmujcie płaszczy. Palę to drewno od ciebie Jurku, ale jako że sam to nie grzeję całego domu. Znając życie i tak niebawem przyjdą i odbiorą mi część.

Starszy pan poprowadził ich do przestronnego salonu. Minęli jeszcze troje zamkniętych drzwi, za którymi musiały znajdować się pokoje pełniące inne funkcje.

- Rozgoście się. - Mężczyzna wskazał im na stojącą sofę i stojące przy stole krzesła, a sam podszedł do kominka by dorzucić do niego drwa. - Z czym przychodzicie?


Leopold Kula

5 Grudnia 1950 r., godz. 8:00,
Warszawa, Praga, Dom Załuskich

- To ruszajmy. Musimy podejść przecznicę. - Korek dokończył szybko jedzenie i dopił kawę. - Pożyczę ci jakiś cieplejszy szalik i onuce. Byłem na chwilę na zewnątrz i o ile nie pada to mróz mamy potworny. Miałem wrażenie, że oddech mi w ustach zamarzał.

Po chwili Kula został doposażony w cieplejsze rzeczy wyszedł za przyjacielem. Już na klatce czuł, że jest mróz. Wciskał się on przez okna na schodach, mimo że ktoś przezorny obłożył je szmatami. Na zewnątrz mróz uderzył Leopolda na chwilę zatrzymując mu oddech w gardle. Korek zakrył szalikiem usta i nie chcąc się odzywać dał znak przyjacielowi by ten ruszył za nim. Na ulicy ktoś wystawił koksowniki, przy których zazwyczaj grzało się po dwóch trzech ludzi. Ruszyli w kierunku południowej pragi. Na szerokim placu odbywało się coś na wzór targu. Liczne koksowniki i bliskość zwierząt sprawiały, że było tu nieco przyjemniej. Może dlatego Lucjan na chwilę zsunął szal i wskazał na jedne z sań.

- Tamte nasze. - Rzekł krótko zasłaniając pośpiesznie usta. Sanie były mocno załadowane, stało też przy nich dwóch mężczyzn, niemal opierając się o konia jedzącego z obroku. Pomachali oni Korkowi dłońmi nie dość że w rękawiczkach, to jeszcze owiniętymi jakimiś szmatami. Wtedy coś Kulę tknęło. Obserwowano ich. Nie były to te zaciekawione spojrzenia handlarzy i klientów, którzy wraz z nimi korzystali z targu.

Gdy tylko rozejrzał się dostrzegł dwie postaci stojące przy jednym z powozów. Niby nie wyróżniali się jednak ich wzrok był wyraźnie skupiony na Leopoldzie. Tak.. dokładnie na nim.

- Kula! - Przyjaciel zawołał go już siedząc na koźle.
 
Aiko jest offline  
Stary 05-08-2020, 14:54   #33
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Leopold Kula - szczupły blondyn


- Dzięki stary. - Leo nie ukrywał, że jest wdzięczny kumplowi za te ubraniowe docieplenie. Sam wrócił z wojska bez większych zapasów cywilnych ubrań a w mundurze chodzić nie chciał. Nawet płaszcz wojskowy w jakim czasem wychodził to raczej z braku alternatywy niż upodobania. - Będę musiał w końcu kupić sobie więcej normalnych ciuchów. - zaśmiał się cicho ubierając się w pożyczone od Korka rzeczy.

Potem było zimowo. Mroźnie i śnieżnie. Ale przynajmniej nie wiało to nie przypominało Syberii. Ale i tak mróz szczypał w nozdrza i oczy. Ciekawie się rozglądał po ulicach i targu. Skinął głową kumplowi gdy wskazał mu do jakich sań mają podejść. I dlatego swojego odkrycia kompletnie się nie spodziewał. Ktoś ich obserwował? No w pierwszej chwili było to aż niedorzeczne. Ale w drugiej gdy udawał, że się ciekawie rozgląda po placu jednak uznał, że chyba raczej mu się nie zdaje. I dwaj mężczyźni jednak śledzą ich wzrokiem. Co jest grane?! Poczuł się nieswojo. W trakcie wojny był żołnierzem. Żołnierzem regulanej armii. Najpierw jednej polskiej a potem kolejnej polskiej. No ale nie miał za bardzo doświadczenia w takich podchodach. Zastanawiał się co dalej.

- Korek a mamy jeszcze trochę czasu? Może bym się przeszedł i znalazł coś z ubrań dla siebie. Czy to już musimy jechać teraz? - zapytał odwracając się do kumpla i wskazał gestem na te stragany i wozy dookoła. Nie był pewny jak to rozegrać ani jak bardzo się mu śpieszy z tą dostawą.
Korek na chwilę zsunął szalik z ust by odpowiedzieć przyjacielowi.

- Nie no, jak czego potrzebujesz to mamy chwile… koń jeszcze je. - Skinął na ukryty w obroku pysk zwierzęcia.

- Dzięki Korek. - Kula uśmiechnął się, klepnął ramię kolegi i już odchodząc przez ten skrzypiący pod butami śnieg rzuciła na pożegnanie - To ja pójdę się rozejrzeć. - dał znak gestem palca dookoła i odwrócił się by dalej iść przodem. Ruszył między te wozy i stragany rozglądając się po nich. Właściwie to był niby pretekst ale naprawdę była okazja coś sobie kupić do chodzenia. Szukał więc męskich ubrań, zwłaszcza tych cieplejszych. I czasem rzucał okiem na sanie przy jakich został kumpel ciekaw czy dwa podejrzane typy dadzą się gdzieś dostrzec.

Na targowisku można było na szczęście dostać zarówno ubrania, jak i produkty spożywcze. Jak się człowiek dobrze wsłuchał to też papierosy i coś mocniejszego do picia. Kula szybko więc zlokalizował starszą kobietę, która sprzedawała ubrania po mężu. Większość była w niezłym stanie, a i coś ciepłego można tam było znaleźć.

Co do jego obserwatorów. Gdy zerknął w kierunku wozu okazało się, że jeden zniknął. Szybko jednak zlokalizował go przy straganie nieopodal jak niby oglądał zgromadzone tam starocie.

~ No i co teraz? ~ Leopold zastanawiał się. Zarówno na to co by tu wybrać do kupienia jak i co zrobić z tymi dwoma ogonami. Trochę się już oswoił z tą niecodzienną dla siebie sytuacją na tyle by zacząć główkować. Jednak to jego śledzili. A nie Lucjana. No to sam nie wiedział czy lepiej czy gorzej. Oglądał kurtkę która wydawała mu się całkiem ciepła.

- Przymierzę dobrze? - zapytał dla formalności i rozpiął swoją kurtkę. Z miejsca zaatakował go zimowy chłód ale przez to co miał pod spodem było to jeszcze dość znośne. No i jak położył swoją na ladę to mógł ubrać tą którą przymierzał. Te codzienne czynności jakoś mu pomagały się skoncentrować. Kurtka okazała się całkiem niezła. Widać kobieta dbała jak nie o swojego męża to chociaż o to by przynieść na handel porządny towar.

- Fajna. Podoba mi się. A jak wezmę jeszcze ten golf to ile mi pani spuści? - wskazał na sweter jaki też mu wpadł w oko. Wydawał się ciepły i solidny, też myślał by go nabyć. Z pieniędzmi to nie był takim krezusem jak pan Witold. No ale był dopiero co zdemobilizowanym żołnierzem no a budżetówka dbała by nie dawać swoim mundurowym dzieciom powodów do narzekań skoro byli filarami jej władzy. Trudniej było dostać coś co się chciało za te budżetowe pieniądze.

Starsza kobieta podała mu kwotę i po chwili namowy opuściła nieco z ceny. Kurtka była dużo cieplejsza od tego co miał z sobą, a i golf po oględzinach okazał się być cały i całkiem ciepły. Gdy skończył przymiarki okazało się, że śledzącego mężczyzny nie ma.

Na razie postanowił nie robić nic. Kupić co trzeba i wrócić do Korka. Doszedł do wniosku, że skoro to jego śledzą to pewnie nie chodzi i pana Witolda i jego interes. Co jeszcze z początku miał nadzieję. To kto? Może przez wizytę u Zajączka? Albo ktoś od Lewandowskiego? Ale jacyś byli akowcy by za nim łazili? To wydało mu się naciągane. Jak już ktoś za kimś łaził w tym kraju no to raczej tajniacy z MO czy SB. Tak mu to wychodziło chociaż tak naprawdę zgadywał. Na razie jednak zaczął zdejmować z siebie kurtkę jaką zamierzał kupić by znów ubrać się w swoją. Czy raczej tą pożyczoną od Lucjana.
Pieniędzy mu wystarczyło, a nawet co nieco jeszcze zostało, dzięki ostatniej fusze u Witolda.

Gdy Kula wrócił do Korka okazało się, że drugiego, obserwującego go, mężczyzny też nie ma.

- O... udało ci się coś zdobyć? - przyjaciel obejrzał się na Leopolda, podczas gdy jeden z towarzyszących Korkowi chłopaków pomógł mu wskoczyć na wóz i ulokować się między beczkami. Chwilę później powóz ruszył kierując się od razu w stronę Targowej.

- Najpierw zahaczymy o lokal na Okrzei i pojedziemy do Śródmieścia. - Korek pokrótce przedstawił ich najbliższe plany i odwrócił się tyłem do ładunku by obserwować drogę.

Praga przetrwała wojnę w nienajgorszym stanie. Teraz gdy śnieg przestał padać widać było dobrze znane Kuli kamienice, próżno jednak było szukać znajomych twarzy wśród przebywających na Pradze mieszkańców. Władze uznały, że najlepszym rozwiązaniem będzie odebrać mieszkania dawnym właścicielom, podzielić je i rozdać pomiędzy “budowniczych Warszawy”, którzy to teraz wypełniali niemal każdą bramę popijając coś zza pazuchy. Z uwagi na mrozy pracy budowlane ustały i ich wykonawcy spędzali czas w najlepszy znany sobie sposób.

Lokal na Okrzei okazał się być dużo mniejszy od tego w Śródmieściu, był też pusty z uwagi na porę, więc Kula i drugi siedzący na wozie chłopak, który jak się okazało ma na imię Antek, mogli spokojnie wnieść do środka część towaru podczas gdy Korek załatwiał jakieś formalności z szefem sali. Im dłużej Leopold pomagał Załuskim tym większej nabierał pewności, że to Lucjan zarządza interesem, a nie jego ojciec. Uwinęli się w godzinę. Kelnerka, która przyszła wcześniej do pracy by przygotować salę, uraczyła ich jeszcze gorącą herbatą i ruszyli dalej.

Zapowiadał się przyjemny dzień. Gdy słońce pewnie już zagościła na nieboskłonie mróz przestał też być aż tak dotkliwy. Kula mógł sobie na spokojnie obejrzeć nowe budynki, które zaczęły wypełniać przestrzenie po zniszczonych kamienicach. Gdy jednak dojechali na miejsce okazało się, że już ktoś na nich czeka. Mundury wyraźnie wskazały na MO. Lucjan zszedł z kozła i kuśtykając podszedł do milicjantów.

- Podobno przebywa z Panem nijaki Leopold Kula. - Odpowiedź milicjanta nieco zmroziła Korka, nie obrócił się jednak w kierunku siedzącego na wozie Kuli.

- A czy mogę się dowiedzieć po co on Panom? - Lucjan wyraźnie nie chciał zdradzić przyjaciela, obawiając się co funkcjonariusze chcą z nim zrobić.

- Panie Załuski… nic Panu do tego i albo powie nam Pan gdzie jest pański towarzysz, albo możemy wypytać o to na komisariacie.

Takiego obrotu spraw Leopold się nie spodziewał. Milicja go szuka?! Dlaczego?! Dobrze, że na początek zaczepili Korka to zyskał chwilę do namysłu. Widocznie milicjanci nie mieli konkretnego namiaru jak choćby zdjęcie skoro go nie rozpoznali. A może to Lucjan zwrócił ich uwagę. Właściwie mógłby się nie odzywać i liczyć, że Lucek jakoś ich spławi. Bo jakby nagle zaczął wynosić rzeczy z sań mogło się wydać to dziwne. Ostatecznie słysząc jak kumpel z harcerstwa dzielnie broni swojego drucha nie miał sumienia zostawić go samego. Liczył po cichu, że otoczka armii jaka dopiero co go wypuściła ze swoich szeregów “w razie czego” mu pomoże. ~ Trudno. Raz kozie śmierć. ~ westchnął w duchu po czym wstał i zeskoczył na zaśnieżony chodnik.

- To ja jestem Leopold Kula. Czy coś się stało? - zapytał podchodząc do rozmawiającej trójki. Starał się mówić pewnym siebie głosem jakby chodziło o wyjaśnienie zwykłej formalności. Chociaż zapewne nie był to przypadek jak dojrzał tamtych tajniaków na targu.
Korek spojrzał na niego zaskoczony nie odezwał się jednak.

- Pojedzie Obywatel z nami. - Jeden milicjantów wskazał na zaparkowane dalej auto.

Blondyn miał trochę markotną minę i zastanawiał się w co się wpakował. I czym. Ale już było raczej po ptokach. Skinął głową i odwrócił się jeszcze do kolegi. - Jak do rana nie wrócę daj znać wojskowym. Może coś zrobią. W końcu dopiero co wyszedłem z kamaszy. W wojskowym płaszczu zostawiłem książeczkę wojskową. - rzucił cicho do kolegi podając mu rękę na pożegnanie. Nie był pewny czy wojsko by się za nim wstawiło no ale nic innego nie przyszło mu do głowy. - Serwus Korek. Dzięki za wszystko. - uśmiechnął się pogodnie do kumpla po czym odwrócił się i ruszył z dwoma milicjantami do radiowozu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-08-2020, 22:22   #34
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Profesor – Iga powtórzyła słowo z szacunkiem. – Znam wielu ludzi, ale prawdziwych profesorów, takich od nauki, to nie. Miło mi pana poznać - wyciągnęła dłoń na przywitanie.

Mężczyzna starym zwyczajem ucałował delikatnie wierzch jej dłoni.
- Obecna władza za nic ma sobie dawne tytuły. - Odpowiedział spokojnie prowadząc ich do salonu.
- Jerzy mówił, że zna się pan na językach. Wymarłych. Których dziś się już nie używa.
- Tak. Tym się zajmowałem przed wojną.
- Profesor Jankowski zamknął drzwiczki od pieca. - Czegoś mocniejszego na rozgrzewkę? Herbaty?
- Z przyjemnością napiję się herbaty. Bardzo dziękuję
- Dla mnie to co zwykle.
- Zarzycki uśmiechnął się do starszego mężczyzny.

Profesor skinął głową i oddalił się w kierunku, w którym musiała znajdować się kuchnia. Wtedy też odezwał się Jerzy.
- Miałem zajęcia u profesora jeszcze przed wojną. - Mężczyzna uśmiechnął się do Igi i wyciągnął ze skórzanej torby plik kartek, które musiały być scenariuszem.

Kiedy gospodarz przyniósł napoje, Iga powróciła do interesującego ją tematu.
- Coś takiego trafiło w moje ręce - pokazała mężczyźnie wykonane przez siebie kopie oryginalnych pism i rysunków.
- Zobaczmy… - Profesor przyjął kartki z uśmiechem jednocześnie nakładając na nos okrągłe okulary w cienkiej oprawie, które wyraźnie pamiętały lepsze czasy. Jego mina prędko spoważniała, rzucił Idze szybkie spojrzenie i powrócił do lektury. Michalczewska zauważyła, że jego dłonie zacisnęły się mocniej na kartkach. - Jak coś.. Takiego trafiło w panienki ręce?

Iga machnęła lekceważąco ręką.
- Wie Pan, jak to po wojnie... Ludzie zmieniają miejsca zamieszkania, wyrzucają różne rzeczy, nie wiedzą co z tego co mają jest cenne, co jest zwykłym śmieciem.. Te rysunki mnie zainteresowały, jestem ciekawa, czy coś znaczą. Dziś mało kto zna się na takich rzeczach.
- Nie to, że rozumiem wszystko….
- Profesor zamyślił się. - W znaczącej części to język staro arabski… zapisany w abdżad… znam go trochę i raczej...

Mężczyzna oddał kartki Idze i wstał od stołu. - Większość z tego to.. Coś dziwnego. Gdyby nie język uznałbym to za żart, a może nadal… Te dopiski na krawędziach są w jidysz. Całość wygląda na fragmenty zapisu jakiegoś programu ceremoniału.
- Ceremoniału?
- zmarszczyła brwi, starając się złapać sens wypowiedzi profesora. - Czyli uroczystości?
- Tak jakby… ciężko mi powiedzieć w oparciu o te zapiski.
- Profesor zamyślił się i po chwili podszedł do Igi i wskazał na fragment ilustracji- Wydaje się to być niemożliwe.. Ale jakby… chcieli przyzwać to coś.

Kobieta nachyliła się nad rysunkiem
- Jakby .. przywoływanie duchów? - Iga nadal próbował zrozumieć, szukając analogii z czymś, co znała. - Taki seans spirytualistyczny, tylko po arabsku? Czy oni wierzą w takie rzeczy? Sądziłam, ze to dość prymitywne ludy.
- O prymitywizm bym ich nie posądzał.
- Wzrok profesora cały czas uciekał w kierunku przerysowanego przez Igę fragmentu ilustracji. . Mężczyznę wyraźnie ciekawiło co kryło się na brakujących kawałkach. Po chwili wskazał na jakiś fragment tekstu. - To.. nie do końca jest zwrot, którym posłużono by się mówiąc o duchu.. To odniesienie do siły wyższej… potężnej. Coś jakby bóstwa.

Kobieta jeszcze raz obejrzała wskazany fragment rysunku.
- Coś jakby ośmiornica… - mruknęła. - Jadłam to we Francji, w smaku przypomina nieco kurczaka, tylko bardziej gumowate. Podobno to kwestia obróbki termicznej, najlepiej jest smażyć na głębokim tłuszczu.
Podniosła wzrok na profesora.
- Czy dobrze rozumiem – uściśliła jeszcze raz: – To coś jakby fragment opowieści o przyzywaniu pradawnego, arabskiego bóstwa w kształcie ośmiornicy?
Na jej twarzy odmalowało się wyraźnie rozczarowanie.
- To fragment jakiejś baśni dla dzieci, tak?
- Tak bym pomyślał… tylko czemu ktoś spisał to w tym języku. -
Profesor usiadł w fotelu popijając coś co na pewno nie było tylko herbatą. - Niepokoją mnie też te dopiski, nie znam jednak Jidysz…

Iga jednak wyraźnie straciła już zainteresowanie papierami. Wydęła usta, niezadowolona.
- Ech, jakieś bajania dla dzieci z żydowskimi dopiskami… Przepraszam, że zmarnowałam Pana czas, Profesorze. Miło było mi poznać.

Wstała.
- Idziemy, Jerzy?
- Jeśli by mogła mi je Pani zostawić, to z chęcią się im jeszcze przyjrzę.
- Profesor jednak wyraźnie nie stracił zainteresowania.
- Oczywiście - przesunęła kartki w stronę mężczyzny. Uśmiechnęła się i dodała :- Może je Pan zachować, skoro interesują Pana takie starocie. Może to będzie jakieś zadośćuczynienie za czas, który zdecydował się Pan mi poświęcić.
Mężczyzna przytaknął ruchem głowy chwytając kartki i zaciskając na nich palce.

- Profesorze, niech Pan tylko nie zapomni o robocie dla mnie. - Jerzy wyjął z torby gruby plik kartek. - To scenariusz do przejrzenia. Spróbujmy zrobić tak by choćby odrobinę przypominało to prawdziwa historię.
- Tak.. Tak…
- Jankowski przyjął plik kartek, jednak wyraźnie to nie na nich był skupiony, co Jerzy podsumował ciężki westchnieniem.
- No dobrze… potrzebuję jakichś uwag do końca przyszłego tygodnia. - Mruknął bardziej do siebie niż do skupionego na lekturze mężczyzny. Spojrzał na Igę. - To gdzie cię podrzucić?

Przytuliła się do jego ramienia.
- Do domu, dziś nie śpiewam… Przepraszam , kochanie. Przez moją dziecięca ciekawość odwróciłam uwagę profesora od tego, co naprawdę ważne. Dla ciebie. I dla nas. Przepraszam.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 09-08-2020, 18:59   #35
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
- Herbaty, napiłbym się herbaty - wyszeptała Fryderyka przez zaciśnięte gardło. Szybko wstała z łóżka, otuliła się kocem i zbliżyła się do okna. Za oknem było prawie zupełnie ciemno. - miałam koszmar, ale jak mówi ludowe przysłowie sen mara bóg wiara - rzuciła sentencjonalnie.
Jadzia poderwała się z łóżka i sama chwyciła leżącą na krześle podomkę.
- To pobiegnę zrobić.
Bibliotekarka patrzyła w ciemność za oknem miejscami delikatnie rozświetloną słabym światłem latarni gazowych odbijającym się od leżącego wszędzie śniegu.
“Sen to wykrzywione odbicie rzeczywistości, więc nic dziwnego że przyśniła mi się ta dziwna kozia figura i Dieduszycki” - pomyślała - “nie cackaj się nad sobą, oddasz te stare papiery i na tym skończy się ta cała heca”.
Powoli poszła w stronę kuchenki, usiadła przy stole i zaczęła opowiadać Jadwini swój dziwny sen. Miała nadzieję, że powiedzenie tego na głos pozwoli jej lepiej poukładać sobie wszystko w głowie i zabierze ten niczym nieuzasadniony lęk który nadal czuła wewnątrz. Przecież widziała w życiu dużo gorsze rzeczy i dała sobie z nimi radę dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
Jadwiga miała coraz szerzej otwarte usta, słuchając opowieści swojej opiekunki.
- To.. to dziwne… czarna rzeźba? - Dziewczyna była wyraźnie zaniepokojona. Obracała w dłoniach kubek delikatnie przygryzając wargę. Fryderyka znała już te gesty. Jadwinia coś wiedziała.
- dokładnie o nią mi chodzi - skinęła głową po czym zamilkła na chwile licząc, że Jadwinia powie jej coś więcej.
- Kiedyś… dawno temu weszliśmy z bratem po kryjomu do pokoju ojca. To było chyba jeszcze zanim się pojawiłaś w pałacu. - Jadwiga wyraźnie spoważniała, Fryderyka widziała też jak jej szczęka lekko się napina. Obawa? - Była tam taka skrzyneczka, ojciec zawsze powtarzał, że kiedyś nam pokaże co jest w środku, ale… byliśmy niecierpliwi… - Stropiona Jadwinia spojrzała na swoją opiekunkę. Fryderyka znała to spojrzenie, którym dzieciaki zawsze obdarzały ją, wiedząc że zostaną skarcone.
- rozumiem - odpowiedziała uspokajającym tonem - przecież gdyby tata naprawdę nie chciał żebyście zobaczyli jej zawartość to by ją przed wami schował i nie wiedzielibyście nawet o jej istnieniu. To nic dziwnego, że ją otworzyliście, to normalna dziecięca ciekawość. Powiedz mi proszę co się później stało?
- Uciekliśmy… - Jadźka mocno zacisnęła dłonie na spódnicy. - To coś było straszne. Taka rzeźba, ale wtedy… czułam jakby na mnie patrzyło, jakby chciało na mnie skoczyć.
- Jadwiniu to normalne, że dzieci się boją nieznanych rzeczy - powiedziała Fryderyka mentorskim tonem nie dając poznać po sobie zdziwienia gdyż żadne z dzieci Dzieduszyckich nie było tchórzliwe. - a to nie była ładna rzeźba - ni to zapytała ni to stwierdziła. Po chwili zaś pozornie zmieniła temat - pamiętasz jak wyglądała?
- By.. była czarna… jakby z błyszczącego kamienia. - Jadzia przymknęła oczy starając się odtworzyć w myślach to co widziała tamtego dnia. - Widziałam coś jakby głowę.. Jakiegoś zwierzaka.. Ale było ich więcej.
- Czytałam o tej rzeźbie, to była koza podobno była wyjątkowo paskudna- wtrąciła Fryderyka - podobno była wyjątkowo paskudna. Mam nadzieję, że papa się nie zorientował - wzięła głęboki oddech, pamiętała że hrabia nie lubił gdy dotykało się jego rzeczy bez pozwolenia.
- Nie… był wtedy w Warszawie. - Jadzia pokręciła przecząco głową. - Tylko.. Po co tata miałby coś tak obrzydliwego w domu? - Dziewczyna spojrzała pytająco na swoją opiekunkę.
- Po prawdzie to nie wiem, może to była pamiątka z podróży? Ludzie często przywożą dziwne pamiątki z dalekich krajów.
Jadzia patrzyła na nią dłuższą chwilę i Fryderyka widziała w jej oczach.. Niedowierzanie. W końcu jednak przytaknęła. - Zrobię śniadanie.
- Pomogę Ci - odpowiedziała. Zabrała się za krojenie chleba. Po chwili dłuższej ciszy odezwała się ponownie. - a jak Ty myślisz czemu hrabia miałby trzymać taką rzeźbę?
- To musiało mieć związek z tego jego książkami. - W głosie Jadzi pojawił się smutek. - Wszystko co dziwne było w domu to było przez nie.
- o których książkach mówisz - zapytała Fryderyka.
- Rozmawiali o nich z takim brzydko pachnącym panem. - Podopieczna Fryderyki wyraźnie nie lubiła owego mężczyzny i Poświst była niemal pewna, że nie chodziło tylko o zapach.
- był nie miły? - dopytywała bibliotekarka.
- Nie… ale gdy rozmawiał z tatą, ten stawał się dziwny. - Jadzia zebrała kanapki i zaniosła je na stół. - Dziwnie.. Podekscytowany? Wyganiał mnie i brata z pokoju, a potem rozmawiał z tym Panem.. Często w gabinecie w piwnicy. I brzydko pachniał.. Trochę jak stary cap… to chyba przez tą brodę.
- Nie przypominam sobie takiego człowieka - Fryderyka wzięła głęboki oddech a następnie sięgnęła po kanapkę - dziwne, że twój papa utrzymywał stosunki z takim dziwnym człowiekiem. Pewnie to musiał być ktoś ważny. Pamiętasz jak się nazywał? - zapytała.
- Dziwnie… - Dziewczyna zamyśliła się na chwilę żując kanapkę. - Jakoś tak z niemiecka… jakiś “blum” ale było dłuższe.
- Blum... Blumenstein …. Blumberg ….Blumeau - zaczęła mruczeć pod nosem. Miała nadzieję że wypowiedzenie któregoś z nazwisk głośno pociągnie za sobą jakieś wspomnienie.
- Nie… coś było na początku. - Jadzia pokręciła głową. - Ring… coś z dzwonkiem. Pamiętam, ze jak tata przedstawił go po raz pierwszy pomyślałam, że to urocze nazwisko.
Emanuel Ringelblum - skojarzenie nagle przyszło nie wiadomo skąd. Tak przecież nazywał się to mężczyzna z którym korespondował Dzieduszycki, do którego pisał na temat zdobyczy, którą chciał przetransportować. Postanowiła pociągnąć młodą za język.
- ciekawe gdzie Twój papa go poznał, bo to raczej nikt z towarzystwa może jakiś znajomy z podróży?
- Nie wiem… po prostu kiedyś się pojawił w domu. - Dziewczyna wyraźnie posmutniała.
- tak czasami bywało z gośćmi papy, pojawiali się nagle szybko wyjeżdżali - Fryderyka napiła się łyka gorzkiej herbaty. - ale dosyć juz o mnie powiedz prosze jak ty dajesz sobie z tym radę. - nie chciała wprost odnosić się do sytuacji z narzeczonym Jadwini. Miała poczucie winy, że nie zajęła się jeszcze tematem
- Ja… ja chyba staram się nie my… - Jadzia chciała już coś odpowiedzieć gdy od drzwi wejściowych do biblioteki doleciało do uszu kobiet łomotanie.
Fryderyka w pierwszej chwili zamarła z przerażenia. Pamiętała jak przez mgłę dźwięk uderzających o drzwi kolb karabinów i chociaż nie do końca pamiętała co dokładnie działo się później samo wspomnienie sprawiło że w jednej chwili była mokra od potu. Szybko jednak wzięła się w garść. Wstała gwałtownym ruchem, zawiązała ciasno szlafrok i pospieszyła w stronę drzwi.

- Już otwieram - krzyknęła drżące ręce chowiąc do kieszeni szlafroka. Nie chciała aby Jadwinia to zobaczyła. - chwileczkę

Gdy wychodziła już z kuchni odwróciła się na chwilę i powiedziała cicho do wychowanki.
- Poczekaj, dowiem się o co chodzi
A następnie zbiegła z kuchennych schodów nie chcąc nadwyrężać cierpliwości najprawdopodobniej jednego ze smutnych panów, których przybycie zapowiedziano. Wprawdzie spodziewała się, że będzie to miało miejsce wcześniej, no ale cóż władza ludowa jak kot chadza własnymi drogami które są niepojęte dla zwykłych obywateli.
Od razu rozpoznała porucznika Malczewskeigo, który odwiedził ją dnia poprzedniego. Towarzyszyło mu dwóch młodzików i trzech starszych mężczyzn. Porucznik ponownie załomotał do drzwi.
- Milicja! Otworzyć! - Warknął, wyraźnie zirytowany.
- już otwieram - Fryderyka drżącymi rękoma przekręciła klucz w zamku, otworzyła drzwi i szybko odsunęła się od nich - zapraszam Panie Władzo, mam wszystko zapakowane.
Porucznik wszedł do środka, a za nim całe towarzystwo.
- Wspaniale. Wskaże obywatelka, tym dwóm, co mają zabrać. - Skinął na dwóch ze stojących za nim mężczyzn.
Fryderyka zaprowadziła milicjantów do czytelni gdzie na parkiecie leżały powiązane w zgrabne pakiety konopnym sznurem dzienniki.
- proszę tu leżą - powiedziała przekręcając ceramiczny włącznik światła na ścianie. Ponieważ była osobą zorganizowaną wyciągnęła przygotowane uprzednio na maszynie potwierdzenie przekazania odpowiedniej ilości woluminów. - Panowie Władza wybaczą, czy mogę poprosić o pokwitowanie odbioru? Papiery muszą się zgadzać.
- Tak.. tak. Zaraz wypiszę? - porucznik usiadł przy jednym z biurek. - To Obywatel Nowak. - wskazał na starszego mężczyznę. -Naprawi obywatelce te drzwi, a tych dwóch. - Wskazał na młodzików, z których jeden miał obandażowaną rękę. - Obywatel Lebiedew przysyła ich do pomocy przy katalogowaniu.
- bardzo dziękuję obywatelu - Nie zdołała powstrzymać westchnienia pełnego ulgi. Wiedziała, że nie wielu w dzisiejszych czasach należycie ceniło porządek. Następnie położyła na stoliku przygotowany dokument. Nie do końca rozumiała co oficer miał na myśli, ale życie nauczyło ją w takich wypadkach nie okazywać żadnych wątpliwości i po prostu robić swoje. Trzymała się więc wypróbowanej umowy.
- Obywatele napiją się czegoś? - zapytała - Mam kawę zbożową, herbatę, kefir i koniak - to ostatnie wypowiedziała z pewną niechęcią - czym chata bogata.
Starsi mężczyźni już chcieli cos powiedzieć i Fryderyka była niemal pewna, że chodziło o koniak, Malczewski jednak zganił ich wzrokiem i zabrał się za spisywanie protokołu. - Niech Obywatelka się nie kłopocze, tylko wskaże towarzyszowi Nowakowi drzwi do naprawy.
- W takim razie zapraszam - Fryderyka zaprowadziła towarzysza do prowizorycznie podreperowanych przez sąsiada drzwi. - Sąsiad trochę pomógł - mruknęła następnie poszła na górę do kuchni i już po chwili chodziła po schodach niosąc na tacy kubki z gorącą herbatą jeden swój własny z niedopitą zawartością drugi z cytryną dla Malczewskiego. Pozostałe były delikatnie doprawione koniakiem. Wszak było zimno a ona jak kazdy normalny czlowiek wolała pozostawać z władzą ludowa w dobrych relacjach. Po drodze zostawiła jeden kubek towarzyszowi Nowakowi. Pozostałe porozstawiala je zgrabnie na zajętch stołach w czytelni.
Wszyscy podziękowali jej serdecznie. Gdy ona przygotowywała na górze herbatę, Malczewski zdążył wypisać dla niej oficjalny kwitek, a mężczyźni wynieść pudła do zaparkowanego na zewnątrz auta. Dwaj zabiedzeni studenci przycupnęli natomiast z boku czekając na jej polecenia.
- Zostawiam tu obywatela Nowaka i tych dwóch co by Pani pomogli. - Porucznik wręczył Fryferyce kwitek z potwierdzeniem przejęcia dokumentów z biblioteki.
- Bardzo dziękuję Obywatelu, gdybym znalazła jeszcze jakieś dokumenty dotyczące hrabiego co powinnam z nimi zrobić? - zapytała.
- Może Obywatelka zadzwonić do centralnego wydziału milicji i mnie poprosić. Towarzysz Lebiediew poprosił bym się tym osobiście zajął. - W głosie porucznika słychać było, że nie jest zadowolony z takiego rozwiązania.
Fryderyka w odpowiedzi skinęła głową. Następnie zapisała na luźnej kartce nazwisko oficera.
- ku pamięci - usprawiedliwiła się na głos - mam nadzieję, że nie będę musiała w przyszłości Was kłopotać obywatelu.

Gdy zamknęła drzwi za porucznikiem poczuła ulgę. Zagoniła studentów do najbardziej żmudnych prac. A następnie ubrała się i wyszła z domu. Nadszedł dzień aby spróbować dowiedzieć się czegoś na temat ukochanego Jadwini. Nie miała za bardzo pomysłu co zrobić, na początek postanowiła się przejść po mieście i zrobić zakupy. Miała nadzieję, że rzucą dzisiaj jakiś dobry towar a w międzyczasie pomyśli.

 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 04-09-2020, 21:59   #36
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Iga Michalczewska

5 Grudnia 1950 r., godz. 14:00
Warszawa, Mokotów, Dom Igi Michalczewskiej.

Jerzy objął ją ramieniem gdy już opuścili dom profesora.
- Profesor Jankowski ma fioła na punkcie takich rzeczy, ale nie martw się, zobaczy jeszcze raz ile drewna mu na opał zostało i zabierze się za scenariusz. - Poprowadził dziewczynę w kierunku oczekujących ich sań. - Tylko skąd żeś wzięła coś takiego? Wpatrywał się w te gryzmoły jak w jakiś zabytek. Dawno go takiego nie widziałem.

Zarzycki pomógł Idze wsiąść na sanie i okrył ją kocem. Dopiero gdy sam usiadł podał Zenkowi adres, pod którym mieszkały Michalczewskie. Sanie ruszyły.

Świeciło słońce co przyjemnie grzejąc nieco mimo mrozu, który osadzał się szronem na długich rzęsach Igi. Mimo to czuła niepokój. Uczucie bycia obserwowaną z dnia poprzedniego przybierało na sile. Czuła jakby w każdym oknie czaił się ktoś i ich obserwował. Tylko po co? Sań na drodze było wiele, wielu przechodniów, a nawet raz na jakiś czas auto. Czemu, ktoś miałby zwracać na nich uwagę?

Gdy dojechali Jerzy wysiadł razem z nią i odprowadził Michalczewską pod drzwi.
- Odpocznij, dam znać gdy będzie coś wiadomo z tym scenariuszem. - Ucałował szarmancko jej dłoń i zaczekał aż Iga otworzy drzwi. Ta wyjęła już klucz jednak gdy tylko oparła się o klamkę skrzydło ustąpiło. W środku panowała cisza i ciemności jakby nikogo nie było w domu.


Leopold Kula

5 Grudnia 1950 r., godz. 14:00,
Warszawa, Mokotów, Szpital oddział psychiatryczny

Szybko okazało się, że w aucie jest jeszcze dwóch funkcjonariuszy. Kuli nie skuto, co już dobrze wróżyło całej sytuacji. Posadzono go po środku na tylnej kanapie, a po jego bokach miejsca zajęli ci dwaj co rozmawiali wcześniej z Korkiem. Wszyscy siedzieli cicho. Kierowca odpalił silnik i wyjechał na ulicę. Atmosfera nie była za przyjemna, ale od tylu chłopa w aucie robiło się ciepło.

Kula szybko też zorientował się, że zawrócili i ruszyli w kierunku południowych dzielnic Warszawy. Przez oszronione okna dostrzegł też, że mężczyźni którzy obserwowali go na targu nie odpuścili. Zauważył oby w jednej uliczek, stojących przy podobnym do tego, którym teraz jechali, aucie. Widział jak odprowadzają ich wzrokiem nie ruszając się jednak w kierunku swojego pojazdu. Cóż… może milicją nie chcieli zadzierać?

Samochód toczył się powoli ośnieżonymi ulicami. Konie i sanie radziły sobie jednak w tych warunkach dużo lepiej. Przyjemne ciepło było jednak tym co wyraźnie działało in plus, szczególnie gdy miało się w pamięci jazdę na towarach na wozie. Zjechali w stronę mokotowa, przez zrujnowany plac Trzech Krzyży, alejami w stronę Placu na Rozdrożu. Potem skręcili w uliczkę prowadzącą w stronę znanego mu już szpitala w oficynach dawnego zamku Ujazdowskiego.

Zatrzymali się pod oddziałem psychiatrycznym i tam towarzyszący mu na tylnej kanapie milicjanci wysiedli wypuszczając go. Jeden z nich wskazał stojącego pod oddziałem funkcjonariusza, który rozmawiał z jakąś pielęgniarką.

- Śmiało obywatelu. Odpytają i jak będzie obywatel pomocny to wypuszczą. - Jeden z milicjantów klepnął Kulę w ramię zachęcając by ten podszedł do stojącego pod szpitalem funkcjonariusza.

Milicjant odezwał się ponownie gdy znaleźli się już przed drzwiami i to co zaniepokoiło Kulę, to kilka zarysowanych na błękitno karteczek leżących na śniegu.
- Sierżancie Tokaj, to Leopold Kula po którego posłaliście.

- Szybko się wam udało.
- Sierżant przyjrzał się Kuli z zainteresowaniem. - Podobnoście się widzieli z jednym pacjentów wczoraj, obywatelu.


Fryderyka Poświst

5 Grudnia 1950 r., godz. 10:00
Warszawa, Praga, targ Różyckiego

Na zewnątrz panował trudny do opisania mróz. Słońce sprawiło jednak, że liczni mieszkańcy Pragi wylegli na ulice. Na targu Różyckiego, który był opustoszały podczas ostatnich opadów teraz panowało poruszenie. Sprzedawcy przekrzykiwali się, choć zdawało się, że oddech zamarza w gardle. Pomiędzy mniej lub bardziej prowizorycznymi straganami przechadzali się potencjalni klienci.

Było mydło i powidło. Do uszu Fryderyki docierały szepty. Ktoś sprzedawał papierosy, ktoś inny jakiś bimber. Pozostali sprzedawcy nie byli jednak już tak dyskretni wykrzykując co też mają na swym straganie przez coś podejrzane głosy ginęły w ogólnym harmidrze.

 
Aiko jest offline  
Stary 17-10-2020, 23:13   #37
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kiedy drzwi otworzyły się pod jej dotknięciem, jakby same, bo przecież nie zdążyła przekręcić klucza, Iga poczuła się nieswojo. Przestraszyła się. Oczywiście, matka mogła w roztargnieniu zapomnieć o ich zamknięciu, ale Iga była niespokojna. Może chodziło o to dziwne odczucie, że ktoś ciągle na nią patrzy? Nawet nie patrzy… Iga była przyzwyczajona do spojrzeń. Obserwuje? Szpieguje? Trudno było jej znaleźć słowo. Ale niepokój pozostawał.
- Kochanie! - zawołała do Jerzego. - Drzwi są otwarte. Wejdziesz ze mną? Trochę się denerwuję…
- Oczywiście.
- W głosie Jerzego pojawiła się odrobina zaskoczenia, ale podążył za Igą. Korytarz był pusty a w pokoju panowały ciemności.

- Mamo? - zawołała Iga półgłosem, wchodząc do salonu. Salon zawsze pełen był ludzi, znajomych, współpracowników matki, przedwojennych artystów, zjednoczonych ideą odrestaurowania sceny teatralnej w Warszawie.
Teraz jednak panowała w nim niepokojąca cisza. Wszystkie sprzęty znajdowały się na swoim miejscu, brakowało jednak typowego dla tego miejsca tłumu. Do tego zdawało się jakby dywan był przesunięty.
- Mamo?! - zawołała jeszcze raz, głośniej, a potem zaczęła obchodzić pozostałe pomieszczenia.

Odpowiedziała jej cisza. Nie wyglądało jakby ktoś włamał się do domu lub by miała tu miejsca jakaś zawierucha. Prawdą też było, że gdy matka była w mieszkaniu to i drzwi były zazwyczaj otwarte, ale nie miała zwyczaju wychodzić nie zamykając ich. Przechodząc do niewielkiego pokoju służącego matce za gabinet Iga dostrzegła rozmazane ślady po kredzie.

Poczuła niepokój. W mieszkaniu nigdy nie bywało tak… pusto. Zawsze kręcili się ludzie, słuchać było śmiechy, rozmowy, ktoś wchodził, ktoś wychodził, artyści witali się wylewnie, plotkowali, ktoś śpiewał, ktoś grał, ktoś recytował fragmenty Pana Tadeusza, lub Balladyny. Grali w karty, wspominali, planowali. Niewielkie mieszkanie tętniło życiem. Teraz wyglądało jak wymarłe.
Kobieta poczuła zimno, ściślej owinęła się połami płaszcza.
- To dziwne.. – powiedziała do Jerzego. – Wszyscy jakby .. zniknęli. Wiem, że to głupie tak myśleć, pewnie pojechali gdzieś, oglądać kolejny budynek na teatr– mówiła, żeby zabić ciszę, sama nie wierzyła w swoje słowa.
- Zobacz tutaj – wskazała na ślady nabazgrane kredą w gabinecie matki. – Tego na pewno nie było.

Nachylili się, żeby przyjrzeć się dokładniej . Było tam wiele narysowanych linii i chyba nawet jakiś napisy, ale wszystko zostało zatarte i częściowo przykryte jednym z dywanów.
- Powiedziałbym, że bawili się w “klasy” ale to jednak zbyt złożony układ… - Jerzy przyjrzał się jej uważnie. - Poczekać z tobą?
- Tak
- odpowiedziała, zbyt poruszona aby dodać zwyczajowe "Jesteś kochany". - Wydawało mi się, że inne dywany też były przesuwane. Zajrzyjmy pod nie.
- Jasne.
- Jerzy odłożył skórzana torbę, którą miał przy sobie i ruszył do sąsiedniego pokoju. Po chwili Iga usłyszała jak mężczyzna przesuwa dywan.

- Tu chyba… też coś było. - Jego głos rozbrzmiał w mieszkaniu.
Iga podeszła i uklękła obok mężczyzny, przyglądając się rozmazanym śladom. Te ślady były nieco wyraźniejsze i kilka linii niepokojąco przypominało szkice, które pozostawiła profesorowi. Znaleźli jeszcze podobny ale dużo bardziej zamazany szkic w pokoju mamy. Niestety nie pozostawiła ona żadnej kartki, żadnego listu.. Odrobinę jakby wyparowała. Gdy ta myśl zaczęła ją mocno niepokoić okazało się że zniknęła jedna para jej butów i ciepły płaszcz. Wyszła… tylko czemu nie zamknęła drzwi? Nigdy tak nie robiła.

Nie znalazłszy nic co wskazałoby na jakiś trop gdzie też udała się jej matka Iga udała się na poszukiwania sąsiadów. Niestety większość była o tej porze poza domem. Dopiero starsza sąsiadka z parteru, pani Halina otworzyła jej drzwi.
- Och… panienka Michalczewska. - Uśmiechnęła się prezentując spore ubytki w uzębieniu.
- Dzień dobry pani Halino – przywitała się Iga. – Szukam mamy. Wygląda na to, że gdzieś wyszła.. nic mi nie mówiła, trochę się niepokoję, drzwi są otwarte….
– zawiesiła pytająco głos, czekając na reakcję kobiety.
- Och to ona też wyszła? - Kobiecina przyjrzała się jej nieco zaskoczona. - Widziałam w nocy jakąś grupę wychodzącą z kamienicy. - Halina wskazała na okno wychodzące na podwórze. - Myślałam, że to jacyś artyści od was, mieli te takie.. Teatralne szaty.
- W nocy?
- zdziwiła się Iga. - O której godzinie? Widziała pani może, przypadkiem oczywiście, gdzie poszli?
Staruszka zamyśliła się.
- Późno było, lampy pogasły.
- Malczewska wiedziała, że światła gaszone są po 22-ej. Była to pozostałość stanu wojennego. - Ale to dużo później było, może północ. Poszli w stronę Żoliborza.
- Przez podwórza?
- doprecyzowała Iga. - Ile było osób?
- Sporo…
- Staruszka zamyśliła się -... więcej niż 8… ale czy 10.. Wiesz kochanieńka, mieli te płaszcze.

Iga w końcu załapała, że nie mogło chodzić o zwykłe palta, skoro staruszka wspomina o nich już kolejny raz.
- Nie zwykłe zimowe płaszcze, tylko jakieś inne? Teatralne? Jak przebrania?
Słysząc ostatnie określenie staruszka ucieszyła się.
- Dokładnie Panienko, byłam przekonana, że to aktorzy co czasem was odwiedzają. - Halina wyraźnie cieszyła się, że kobiety się zrozumiały. Po chwili usłyszała typowo plotkarski ton. - A to pani Michalczewska z nimi wyszła? No no.. późno było.

Iga pokiwała głową.
- Opowie mi pani, jak te przebrania wyglądały? Jakby za królów byli przebrani? Czy za duchy? Jak?
- Och Panienko…
- Staruszka strapiła się. - Ciemno już było to niewiele widziałam, ale długie były te płaszcze… chyba czarne… cienkie bo powiewały, a wie panienka, jak teraz zimno
- Dziękuję
- Iga wcisnęła staruszce banknot. - Rzeczywiście, straszny ziąb… Pójdę już, miłego dnia,

Iga niepokoiła się coraz bardziej. Osoby przebrane jak aktorzy i matka spacerująca z nimi po nocy? Czemu nie wzięła sań, skoro chciała gdzieś iść po nocy? I dlaczego - na Boga - właśnie po nocy? I z kim?
- Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć Jerzy… - odwróciła się do mężczyzny. - Matka nie jest z tych osób, które lubią spacerować "dla zdrowotności" jak to niektórzy mają w zwyczaju. A już na pewno nie w środku nocy.. Przejdę się po tych podwórkach, popatrzę… Popytam.
Skierowała się w stronę, którą wskazała sąsiadka.
- Zaczekaj.. Pójdę z tobą, tylko może zamknijmy mieszkanie? - Jerzy zatrzymał Michalczewską, delikatnie łapiąc ją za ramię.
- Tak… oczywiście – Iga była tak roztrzęsiona, że oczywiste sprawy wylatywały jej z głowy. – Klucze… - zaczęła szukać klucza w swojej torebce, przerzucała zawartość, chusteczka, perfumy, ale ciągle nie mogła ich znaleźć.. wysypała zawartość na stolik w przedpokoju, szminka potoczyła się po podłodze.
- Jest! – podniosła klucz, zgarnęła resztę rzeczy do torebki. – Zamknęła drzwi, ale nie mogła trafić kluczem do dziurki.
Jerzy wyjął jej klucz i zamknął drzwi.

- Tam!
– pokazała kierunek. – Może coś zobaczymy. Jakie ślady. Popytam ludzi, może coś widzieli… Ktoś musiał cos widzieć, prawda? Nie da się przegapić grupy ludzi…
Jerzy patrzył na kobietę. Wiedział, ze teraz jej nie zatrzyma, z drugiej strony nie mógł poświęcić całego popołudnia na pętanie się po zaśnieżonych podwórkach. W trzaskającym mrozie. Ani nie chciał narażać na to dziewczyny.
- Rozejrzymy się, póki jeszcze jest jasno – powiedział. – Na pewno ktoś coś widział. Ale moim zdaniem po prostu gdzieś pojechali. Wsiedli do sań i tyle ich widzieli. Nie ma powodu do niepokoju. Do wieczora wrócą.
- Nie denerwuj się.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 21-10-2020, 13:49   #38
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Leopold Kula - szczupły blondyn


~ Co tu jest grane? ~ ciemny blondyn siedział pomiędzy dwoma policjantami. Znaczy milicjantami. Teraz była przecież MO a nie Policja. Siedział i usilnie rozmyślał w co się wpakował. Z zaskoczeniem zobaczył przez okno odjeżdżającego radiowozu tych dwój tajniaków. Kim byli? Pierwotnie sądził, że to jakieś cholerne szpicle milicji. Ale jak nie? To kto? Bezpieka? Tylko oni jeszcze przychodzili mu do głowy. Ale co by chciała milicja czy bezpieka od zdemobilizowanego wojaka?

Wnętrze radiowozu też go zaskoczyło. Aż czterech? Wysłali po niego aż czterech gliniarzy? Uznali go za aż tak groźnego? Dlaczego? Cholera. Jakby wiedział, że tam wewnątrz jest jeszcze dwóch to nie był pewny czy by mu starczyło odwagi by tak dziarsko wsiąść do pojazdu. No ale już było za późno by coś z tym zrobić.

Potem zaczął się domyślać. Z początku nie był pewny ale im bliżej byli szpitala na Ujazdowskiej tym mniej widział innych opcji dokąd go wiozą. No a jak tam zajechali i zaprowadzili to już się domyślał, że chodzi o byłego akowca. ~ Pewnie miał jakiś tajniaków. ~ doszedł do wniosku. Bo jak inaczej znaleźliby go tak szybko? Dokładnie wiedzieli kogo szukają i po co. Niestety on sam był saperem regularnej armii a nie choćby akowcem jak Korek to nie miał tych szpiegowskich nawyków z czasów okupacji. Mógł się nie zorientować, że go śledzą. Jak tak to czy tam w gimnazjum też go śledzili?

Na razie jednak zaniepokoiły go te karteczki na śniegu. Co to było? Te rysunki Zajączka? Cholera. Coś mu się stało? Dlatego po niego posłali? Cholera. No a jak już ten Tokaj go zapytał to się potwierdziły jego wcześniejsze podejrzenia. I co teraz? Na szybko uznał, że raczej się już z tego nie wywinie jak go pewnie dość dobrze namierzyli wczoraj. Nie było sensu iść w zaparte. Może się uda zagrać na poczciwego szwejka?

- Dzień dobry. No tak, byłem tu wczoraj. Widziałem się z jednym z pacjentów. A czy coś się stało? - powiedział ostrożnie próbując przybrać neutralny wyraz twarzy.

- Coś… jest bardzo dobrym słowem. - Sierżant spoglądał na Kulę przez chwilę nim przeniósł wzrok na swój notes. - Opowiedźcie o tej wizycie. - Im dłużej Leopold spoglądał na rozrzucone kartki, tym więcej pewności napierał, że to dzieła Zajączka. Było jednak na nich coś nowego. Liczne czerwono-brązowawe plamki.

- No nie bardzo jest o czym opowiadać. Szukałem znajomych sprzed wojny, miałem nadzieję, że ten pacjent może jest jednym z nich albo słyszał o kimś takim. Ale no on ma chyba coś z głową. Takie odniosłem wrażenie. Nie bardzo mogłem się z nim dogadać, jakbym do ściany mówił. No to w końcu się pożegnaliśmy. A dlaczego mnie pan wypytuje o tą wizytę? - blondyn w zimowej kurtce starał się mówić łagodnym tonem by nie sprawiać groźnego czy agresywnego wrażenia. Nie potrzebował kłopotów. Chociaż niepokoiło go to wezwanie i wypytywanie. Wydawało się, że chodzi o coś poważnego.

- Obiecuję, że niebawem wyjaśnię. - Mężczyzna zanotował słowa Kuli. - A o czym panowie rozmawiali?

- Pytałem go o moich znajomych. Mówiłem mu o kogo mi chodzi ale nie wiem czy coś do niego docierało. Cały czas pytał mnie czy mam herbatę i ciasto, mówię mu, że nie a on po chwili znowu. No to jak straciłem nadzieję, że coś z nim załatwię no to wyszedłem. - Leopold wzruszył ramionami i chwilę się zastanawiał jak tu streścić swoją rozmowę z pacjentem któremu pewnie coś się stało skoro milicja się tu kręciła. W międzyczasie zerknął w bok na te leżące kartki. Wyglądały podobnie jak te co widział w pokoju Zajączka. Spojrzał na chwilę w górę czy to możliwe, że jakoś wypadły z jego okna. Ale na chwilę by nie było to niegrzeczne. Nie było jednak takiej szansy, budynek był parterowy, a okna zajączka wychodziły na inną stronę niż wejście.

- To musiała być bardzo niebezpieczna herbata. - Sierżant wyraźnie nie wierzył Kuli. - Dziś w nocy kilku pacjentów podjęło próbę samobójczą, dwóm się udało. Kilku innych zrobiło tylko raba. - Mężczyzna schował notes i ruszył w kierunku drzwi, dając znać Leopoldowi by ten poszedł za nim.

- O matko… - jęknął cicho gdy nagle dotarło do niego skala tego co tu się musiało stać. ~ Kilku?! Próbę samobójczą?! ~ co jak co. Ale tego blondyn się kompletnie nie spodziewał. Podejrzewał, że coś mogło się stać Zajączkowi. Coś złego. Ale kilku innym też? Aż spojrzał na wszelki wypadek na milicjantów jakby szukał w nich potwierdzenia ale w końcu z duszą na ramieniu ruszył za Tokajem.

- A co z Zajączkiem? No i ja nie wiem co tu się działo po moim wyjściu. Dopiero ci panowie mnie tutaj przywieźli. - na wszelki wypadek wolał jednak przypomnieć milicjantowi, że cokolwiek tu się wydarzyło to bez jego udziału.

- Już pan więcej z nim o herbatce nie porozmawia. - W głosie sierżanta dała się usłyszeć ironia gdy wskazał na korytarz. I nagle koszmar jakby ożył. Cała przestrzeń korytarza była wypełniona karteczkami, a im bliżej było do pokoju Zajączka, tym więcej było na nich czerwonych kropek… plam. Aż w końcu całe niemal były pokryte szkarłatem.

- O matko… Co to było? Granat? - weteran ostatniej wojny widział już niejedno ciało zabitego. A teraz jeszcze nawet nie widział samego ciała. Ale te czerwone kropki i zacieki budziły w nim właśnie takie skojarzenia. Zwłaszcza w połączeniu z tym co mówił milicjant. I czego nie mówił. Tym bardziej go to niepokoiło, że na wojnie to raczej wiedział czego się spodziewać. Ciała rozerwane artylerią i bombami, posiekane ołowiem z rozpylaczy, z odstrzelonymi kawałkami głowy, ciała topielców w forsowanych rzekach, świeże i stare, rozprute na minach no wiele rzeczy widział i przeżył na tej wojnie. Ale w tej czerwieni plam i zacieków do jakiej się zbliżali było coś obcego. Coś niewytłumaczalnego. Co mogło tak… rozpylić? To mu przyszło do głowy. Co mogło tak rozpylić człowieka. Jakiś wybuch. To pierwsze co mu przyszło do głowy. Chociaż to musiałby być bardzo nietypowy wybuch bez szrapneli, osmoleń, wyrwanych drzwi bo tylko taki wybuch mógł aż tak rozerwać ciało. A nic takiego nie widział. A słabszy nie powinien aż tak “rozpylić” ciała. Więc jak to się mogło stać? Az mu włoski stanęły na karku jakby wietrząc jakieś nieznane niebezpieczeństwo gdy tak podążał za milicjantem ku nieznanemu.

- Miałem nadzieję, że Obywatel mi to wyjaśni. - Sierżant ruszył przodem, a korytarz wypełnił szelest kartek. Sceny ze snu ożyły, tyle że słońce wpadające przez brudne szyby nieco ogrzewało wąski korytarz, więc po raz pierwszy od dawna z jego ust nie wydobywała się para z ust. Gdy dotarli do progu pokoju Zajączka trochę pożałował, że choćby ta parowa mgiełka nie przesłania mu fragmentów ciała leżących na kartkach. - W środku nocy nagle zapanował chaos. Pacjenci zaczęli się dobijać do drzwi, krzyczeć. Tylko tu było cicho. - W miejscu gdzie stało łóżko leżały resztki tego co było kiedyś Zajączkiem. Obklejone setkami zapisanych karteczek.

- O matko… - w pierwszej chwili chciał zaznaczyć, nawet zrugać tego glinę, że przecież go tu nie było i nie ma pojęcia co tu się działo odkąd opuścił ten cholerny szpital! Więc dlaczego oczekuje, że niby mu coś wyjaśni jak był przecież w tym czasie gdzie indziej! Ale nie zdążył. Bo stanęli w drzwiach izolatki Zajączka. Nie mógł uwierzyć w to co widzi. Widział już rozczłonkowane ciała ale na wojnie. A to nie było żadnej wojny! Tylko cholerny szpital! Co tu się stało?! Jakby ktoś wpadł z jakimś młotem pneumatycznym…

- O matko… - powtórzył bo ciężko mu było ogarnąć ten krwawy chaos. Masakra! Co tu się stało?! Jak!? Dlaczego. Chaotycznie wodził spojrzeniem po pomieszczeniu ale za cholerę nie chciał tam wchodzić. A wzrok jakoś automatycznie wracał mu do zmasakrowanych resztek człowieka oblepionego tego jego cholernymi obrazkami. Już wcześniej był zaniepokojony no ale odkąd zaczął przed wejściem rozmowę z Tokajem no to wydawało mu się, że zjeżdża po równi pochyłej z tym zdenerwowaniem. Ale mimo wszystko tego się nie spodziewał. Sądził, że to chodzi o jakieś sprawy z okupacji czy co. I nie chciał się w to wplątać ani wydać kogoś innego. Ale no czegoś takiego się nie spodziewał kompletnie. Rozerwane i rozprute ciało na polu bitwy to jedno. Ale wewnątrz sali szpitalnej? Jak wszystkie ściany a nawet szyby są całe? Bez osmaleń i reszty gruzu? No to było dla niego niepojęte jak coś mogło tak zmasakrować człowieka.

- Matka to by tu raczej nie pomogła. - Mruknął cicho sierżant. - Wszystko wydarzyło się w nocy. Pielęgniarka przyniosła mu leki i kolację. Porozmawiał z nią o “herbatce”, a rano znalazła to.

- O matko… - mimo woli były wojskowy pokręcił głową i po raz kolejny powtórzył to samo. Jak się przyjrzał pokojowi Zajączka no to jako spec od ładunków wybuchowych mógł być pewny, że to na pewno nie była żadna eksplozja. Nie było ani epicentrum, ani osmoleń, ani szrapneli. Nawet szyby były całe. A jednak coś rozerwało ciało pacjenta.

- To nie był wybuch. Na pewno nie wybuch. Nawet okno jest całe. Jestem saperem. - mruknął cicho do milicjanta na którego barki spadło rozwiązanie tej sprawy. Wcale mu nie zazdrościł. Coś instynktownie zdawało się szeptać mu do ucha by trzymał się od tego jak najdalej. Dlatego dalej stał w progu izolatki i nie bardzo uśmiechało mu się wchodzić do środka.

- Ktoś się włamał do niego? - zapytał szukając jakiegoś racjonalnego rozwiązania. Spojrzał na framugę i zamek drzwi szukając jakichś zadrapań chociaż nie był pewny czy nawet jakby je zobaczył to by poprawnie zidentyfikował. Nie znał się na tym. Chociaż nie wiedział po co ktoś miałby się włamywać do wariata. Żeby go zabić? Po co? I dlaczego nie poderżnął mu gardła czy nie strzelił w głowę podczas snu? Po co się tak trudził? I dalej nie miał pojęcia jaka siła mogła coś takiego zrobić z ludzkim ciałem? I to tak bezgłośnie, że do rana nikt nic nie wiedział. Znał taką siłę - eksplozję, no ale za cholerę nie była dyskretna.

Gdy przeszedł przez pomieszczenie podchodząc do okna z trudem udało mu się ominąć resztki Zajączka. Sierżant nie protestował, skrzętnie coś notując. - Lufcik na górze był uchylony.

Na oknie nie było zadrapań ani śladów włamania, ani zadrapań. Ale gdy Kula odwrócił się w stronę sierżanta, dostrzegł kilka dziwnie zgniecionych kartek i jakby krwawy ślad.

- No uchylony. Ale to raczej za mały by ktoś się przecisnął. Może kot czy szczur ale chyba nic większego. Ale nie znam kota czy szczura co by mogło zrobić coś takiego z dorosłym facetem. - blondyn pokiwał głową zgadzając się z wnioskami milicjanta. Po chwili wahania ciekawość jednak zwyciężyła. I zdecydował się wejść do pomieszczenia aby rzucić okiem na te zgniecione rysunki przy łóżku. Co tam było? Zajączek je cisnął w ostatnim odruchu? Coś co zgniotło te kartki jak się szamotał w ostatniej walce. A szamotał się?

- A on walczył? Wiadomo to już? No wie pan, dostał jakieś prochy na noc i go dopadło jak spał na amen? Czy bronił się? - pod wpływem impulsu zaciekawił się. Uznał, że żaden świadomy człowiek, nawet pijany, nie poddałby się bez walki. Nawet beznadziejnej. A jak teraz już raczej wykluczył eksplozję to mu wyglądało, że musiał być jakiś sprawca. No ale z doświadczenia wiedział, że z zaskoczenia to można kogoś kopnąć, w gębę dać no ale nie tak zmasakrować na miazgę jak tego biedaka. No ale wtedy Zajączek chociaż powinien próbować się bronić, krzyczeć, wzywać pomocy. Chyba, że właśnie dostał jakieś ogłupiacze na sen czy co. Ale od samego patrzenia na zmasakrowane ciało nie mógł tego stwierdzić, liczył, że może jak Tokaj przeprowadził wywiad to wie już takie rzeczy. No a sam chciał rzucić okiem na te pomięte kartki. Jakoś dziwnie rzucały mu się w oczy na tle innych.
Na szczęście sierżant skupił się na notowaniu jego uwag i nie zauważył szybkiego ruchu Kuli. Ten gdy zgarnął kilka kartek dostrzegł, że na jednej czy dwóch jest coś jakby rozdarcie.. Jakby coś pociągnęło po niej paznokciem lub.. Pazurem.

- Nic nie było słychać. - Odpowiedział krótko sierżant i jakby po chwili namysłu dodał. - A raczej krzyczeli jego sąsiedzi.

- Jak to? Jak jego nie było słychać to dlaczego oni krzyczeli? - blondyn nie miał pojęcia co to jest. Ślad po… łapie? Czego? Psa? Kota? Coś mu tu cholernie nie grało. Ani widok zmaskrowanego ciała, ani te zamknięte drzwi, uchylony lufcik, ta ponoć cisza w jakiej to się odbyło… Nie był ekspertem od kryminalistyki ani detektywem. Ale z tym zabijaniem i umieraniem ludzi to miał na wojnie więcej do czynienia niż by chciał. I nic tu się nie zgadzało! Ciało wyglądało jak poszarpane przez wybuch. Ale śladów wybuchu nie było. Zaczynając od tego, że przede wszystkim szyba by poszła. Więc co? Jakieś zwierzę? No ślad na kartce mógł o tym świadczyć. Ale co by robił jakiś pies w szpitalnej izolatce? Skąd by się tu wziął? Ktoś by musiał go wpuścić przez drzwi albo okno. Ale jedno i drugie było zamknięte. A bez ludzkich dłoni to takie przeszkody dla zwierzaków były nie do sforsowania. No szybę w oknie duży pies ostatecznie mógłby jeszcze wybić. Ale nie wybił bo była cała. No a kot czy coś podobnego pewnie by się wślizgnął przez lufcik no ale nie wierzył by jeden kot dał radę tak załatwić człowieka jak widział ten krwawy zezwłok na szpitalnym łóżku izolatki. Może całe stado. Ale koty nie latały w stadach. Szczur? Ale bez sensu. Nawet jak jeden by się przemknął czy kilka to całe śladów zostawiłoby jakiś ślad. Zresztą też bez sensu. Po co stado szczurów miałoby włazić właśnie do tej izolatki a potem zwiać. Powinny gdzieś tu być nażarte i utuczone paskudy. A ich łapki powinny zostawić masę krwawych śladów. A tu nic. Znaczy krwi pełno ale nie jako ślady łap. Bez sensu. Nic tu się nie zgadzało.

- Nie pojmuję jak to się mogło stać sierżancie. Granat, eksplozja, mina, nawet poderżnięcie gardła czy kulka. To widziałem na wojnie. Ale to tu… - wskazał na zmasakrowane ciało. - I dlaczego nie pisnął? Ktoś go uśpił najpierw? - przyznał z zakłopotaniem, że jego wojskowa wiedza i wojenne doświadczenie mają kłopot by jakoś racjonalnie wyjaśnić tą sytuację. Nie przepadał za gliniarzami. Zwłaszcza tymi nowymi z MO. Słyszał co tam się dzieje na komisariatach i aresztach. I to sprawiało, że nie żywił do nich sympatii. Ale temu akurat nie zazdrościł tej roboty. W duchu cieszył się, że nie jest na jego miejscu i nie musi się tym zajmować.

- Niestety mamy problem by sprawdzić treści żołądka. - Sierżant wskazał na resztki ciała leżące na łóżku. Po chwili mężczyzna schował długopis i notes. - Obywatelu Kula. Zaprosiłbym jeszcze pana na posterunek w celu złożenia zeznań. Jak najszybciej.

- No a to konieczne? Myślałem, że już wszystko sobie powiedzieliśmy. Po co mamy sobie jeszcze czas zabierać? - blondyn skrzywił się w duchu gdy nagle cała niechęć do tej nowej milicji wróciła jedną falą. Wiedział, że Tokaj jest na prawie i jak się uprze to wiele może. Nawet zabrać go siłą na ten komisariat. No ale za cholerę mu się nie uśmiechała wizyta w centrum władzy ludowej. Miał po cichu nadzieję, że jakoś się obędzie bez tego, wolał już wrócić do Korka i w ogóle reszty. Korek też pewnie siedzi cały w nerwach jak mu kolegę milicja zgarnęła do radiowozu. Więc popatrzył na Tokaja tak łagodnie i prosząco jak tylko dał radę.

- Jest to bardziej niż konieczne Panie Kula. - Sierżant wręczył Leopoldowi arkusz z wezwaniem do pojawienia się na komisariacie z uśmiechem sugerującym, że nie ma tu pola do dyskusji.

~ A już zaczynałem cię lubić. ~ zdemobilizowany blondyn westchnął w duchu wpatrując się w podany bloczek urzędowego pisma. Co miał zrobić? Jak w duchu dodał sobie dwa do dwóch wyszło mu, że szanse na nagłą ucieczkę może i jakieś ma. No ale stałby się poszukiwany przez milicję. I niejako sam by się przyznał, że ma coś na sumieniu. No a tak no to może jak pojedzie to jeszcze jakoś da się załatwić sprawę polubownie i się z tego wyślizgać. Chociaż dalej nie uśmiechało mu się jechać na ten cholerny komisariat.

- No jak konieczne to konieczne. - Kula rozłożył bezradnie ręce na znak, że podporządkuje się temu nakazowi no ale bez entuzjazmu. I na okazanie tego braku entuzjazmu sobie pozwolił.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172