Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-06-2020, 00:16   #21
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
Niekiedy, zwłaszcza jeśli bezwarunkowa, ufność wiąże się z ryzykiem, że człowiek straci wszystko. Ale nie ufać wszystkim nie sposób. To prowadzi do maksymalnej paranoi, w której niemal wszystko jest źródłem zagrożenia. W swoim życiu Thiago Venegas ufał trzem osobom: jedna zginęła dawno temu gdzieś między piaskami Sahary, druga aktualnie opalała jaja gdzieś na Karaibach, a trzecia - to właśnie przez jej brak miotający się po mieszkaniu wysoki, barczysty Latynos dostawał białej gorączki. Zwykle kojarzące się przyjemnie ściany napierały na niego, dusząc skuteczniej od założonej na szyję garoty.

- Mierda, mierda, mierda… - syczał ze złością, przetrząsając szafki. Zrzucał rzeczy z półek, szukając schowanych za drobnymi bibelotami fantów, pakował rzucony na kuchenny stół plecak, klnąc pod nosem i zerkając na zegarek. Tykanie doprowadzało go do szału, skutecznie uświadamiając, że czas ucieka, a on nie ma go za wiele… tylko nie mógł odejść. Nie bez niej.
Coś sobie obiecali, ale nie tylko o to chodziło. Nie mógł jej zostawić, więc ledwo zorientował się że miasto wpadło w histerię, wyskoczył na ulice aby przechwycić ją po drodze, gdy wraca z pracy. Mogła go potrzebować, na pewno go potrzebowała patrząc co się odpieprzało, a odpieprzało się grubo. Zupełnie jakby Venegas zasnął w normalnym Raccoon City… i nie obudził się, tylko utkwił w koszmarnym śnie.

- Mierda, mierda, mierda… - syk przeszedł w warkot, na łóżku wylądowała klamka, obok niej druga zapasowa. Musieli mieć broń, inaczej się nie dało. Już nie chodziło o cywili, cywile akurat to był pryszcz.
Gorzej że nad miastem kontrolę przejmowały psy Umbrelli - samo ich wspomnienie wywoływało w mężczyźnie jeszcze większy niesmak i złość. Tak samo jak krzywił się na swój widok kiedy mijał wielkie lustro w korytarzu. Niby gęba ta sama: opalona, z przystrzyżonym pedantycznie zarostem, krótkimi czarnymi włosami i ciemnobrązowymi oczami.. ale jeśli spojrzało się poniżej karku, następował wkurw. Thiago nie miał nic do mundurów, nosił ich wiele, ten konkretny jednak był jeszcze mokry po szybkim przepraniu aby usunąć z ciemnego materiału najbardziej widoczne plamy krwi.
Fartownie czarny materiał kamizelki dobrze je krył, najwięcej zachodu było z usunięciem juchy z parasolkowego loga i spodni, ale dał radę. Nie pierwszyzna.

- Mierda… - westchnął boleśnie do wtóru syknięcia suwaka. Mógł iść, próbować wydostać z miasta… ale nie potrafił się ruszyć, przyspawany do podłogi, a raczej do zielonego dywanu, który wybierała ona…
Zerknął na zegar, za późno żeby próbować się łapać po drodze. Musiał czekać, jeszcze trochę. Godzinę. Przez godzinę wróci, musiała wrócić. Wrócił więc do miotania się po mieszkaniu, klnąc pod nosem i wyłamując palce. Krążył po kuchni, salonie, czując się jak zamknięte w klatce zwierzę.
Za oknem działy się dantejskie sceny - ich echo dolatywało do Latynosa w postaci dalekiego szumu krzyków, echa strzelanin i jęków. Chaos nabierał mocy, czas się kończył… i gdy miał iść do barku aby nalać sobie kielicha, od drzwi doleciał go pogłos szybkich kroków, a potem chrobot zamka, powodujące że Venegas spiął się momentalnie, a jego ręka powędrowała do tkwiącej w kaburze broni.

Znaleźli go? Śledzili i dotarli tu za nim, przeklęte UBCS! Albo banda debili chcąca szybko zarobić kiedy ich rodzinne miasto płonie.
- Nie ruszaj się! - krzyknął ledwo drzwi zaczęły się otwierać, mierząc w nie gotowy oddać strzał ledwo zagrożenie przetoczy się przez próg.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
Stary 06-06-2020, 03:30   #22
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
pisane z Perunem :)

Gdy paranoikom zagraża mętlik, tylko pozory powstrzymują przed pogrążeniem się w chaosie; pozory mają dużą moc, są trwałe i utrzymują myśli w ryzach… tylko bywały chwile, gdy wszelkie gierki, przedstawienia i zakładane na twarz maski szły w odstawkę. Nerwowe wyczekiwanie i maraton poprzez miasto, byle dostać się do domu, właśnie się zakończył. Zabarykadowane od wewnątrz okno budziło nadzieję, która nie dawała się spacyfikować. Widząc blokadę, Latynoska ze zdwojoną energią przebiła się przez okno na korytarz, a później przez sam korytarz, pokonując ostatnie metry praktycznie biegiem. Zaciskając usta w wąską kreskę zaczęła otwierać drzwi, a ledwo się uchyliło, ze środka mieszkania padła krótka komenda, wydana ostrzegawczym tonem… a na dźwięk tego głosu Yazmin zadrżała. Słowa uwięzły jej w gardle, oczy zrobiły się mętne. Przełknęła ślinę mając wrażenie, że słyszy to cała dzielnica.

Wiedziała kim jest, ledwo go usłyszała. Nie musiała widzieć i w pierwszej chwili nie widziała w co jest ubrany, zignorowała też fakt, że mężczyzna w mieszkaniu mierzy do nich z broni. Sztywne nogi same rozpoczęły marsz w jego kierunku, obierając najkrótszą możliwą drogę. Przyciągana niewidzialną siłą kobieta parła naprzód coraz szybciej, a reszta świata w jednej sekundzie straciła jakiekolwiek znaczenie. Liczył się tylko on: dumny, wyniosły, uważny. Żywy, cały… wabił ją do siebie parą ciemnych oczu, przyzywał krzywym uśmiechem, który pojawił się na jego twarzy gdy skrzyżowali spojrzenia. Nie umiała oderwać wzroku od ciemnych tęczówek, oddech rwał się, zaś klatkę piersiową zalała fala ciepła, niwelując chłód. Rozsądek i opanowanie wyparowały, przegonione przez obezwładniającą radość. Powinna zachować spokój, przecież tylu ludzi patrzyło. Podejść jak zwykle i przywitać się kulturalnie, pamiętając o tym, że publiczne okazywanie uczuć nie jest niczym rozsądnym… ale do diabła z rozsądkiem. Do diabła z tym co wypadało, całego życia nie dało się przejść patrząc tylko na to co wypada lub nie.
Wpadli na siebie w połowie przedpokoju, Latynos przyciągnął ją do siebie, otoczył ramionami, kojącym ciepłem przeganiając wszelkie lęki. Wyszczerzył się, pochylając kark, a ona stanęła na palach,

W jednej sekundzie kobieta zapomniała o strachu, morzu problemów, niepokoju i paranoicznym chaosie na ulicach, liczyła się tylko obecność drugiego człowieka. Ich ręce żyły własnym życiem, badając kawałek po kawałku znaną doskonale fizjonomię. Wargi przekazywały to, czego nie potrafiły słowa: tęsknotę, czułość, namiętność i pasję. Nieprzebrane szczęście ze spotkania i ulgę, że czas rozłąki dobiegł końca. Nieważne co stanie się za godzinę, albo jutro. Teraz, w tym momencie byli tu oboje, obok siebie i to było najważniejsze. Magiczna chwila nie mogła, niestety, trwać wiecznie.

- Estas herido? - Latynoska przerwała ciszę, rozłączając ich usta i zaraz odsunęła się na długość wyciągniętych ramion, zaczynając szybki rekonesans spojrzeniem. Zmarszczyła brwi, skacząc oczami po sylwetce naprzeciwko.

- Si, si... cálmate bebé - Thiago szybko pokręcił głową, uśmiechając się uspokajająco. Schował broń do kabury przy pasie - Nic mi nie jest, dobrze że wróciłaś. To najważniejsze... reszta to detal - znów ją do siebie przyciągnął, całując w czoło. - Przynieść apteczkę?

Tym razem kobieta pokręciła głową przecząco, a przez jej twarz przemknął cień uśmiechu.
- Czekałeś - powiedziała cicho. Odetchnęła też spokojniej, część napięcia wyraźnie z niej zeszła. Mógł spieprzyć, wydostać się samemu, przecież dałby radę. Ale został.

- Szukałem cię… ale wpadłem na pendejos z UBCS. Strzelają do tych, którzy mają broń - Latynos mruknął spokojnym, łagodnym głosem i uśmiechnął się nagle głupkowato - Jebani rasiści. Mówię ci, Parca, te uprzedzenia rasowe przechodzą już wszelkie normy i granice… gadaj lepiej co znowu wywinęłaś, że cię policja do domu przyprowadza - dodał tonem rodzica, którego latorośl wywija po raz enty ten sam nieodpowiedzialny numer. Popatrzył ciekawie ponad czubkiem kobiecej głowy na pielgrzymkę w korytarzu i przy drzwiach. Wpierw jego uwagę przykuł mundur.
- Dobrze że nie mamy tu nic nielegalnego - wyszczerzył się szeroko - A nawet jeśli, to raczej są teraz większe problemy, co nie panie władzo? Ooo… ciebie znam - spojrzenie mu uciekło do miniaturowego rudzielca. Wyraz brodatej gęby stał naraz wyjątkowo sympatyczny - Mieszkasz gdzieś w okolicy, prawda? Chodźcie, wchodźcie… zaraz ci coś znajdziemy, przecież nie będziesz biegać w samym podkoszulku… chociaż jak dla mnie t… - sapnął i urwał, gdy dłoń Yaz trzasnęła go w potylicę wychowawczo.
- Tak, racja… - nie tracąc rezonu przeszedł do ostatniego pielgrzyma i kiwnął głową gdzieś w głąb mieszkania - Właśnie miałem sobie nalać kielicha. Nie lubię pić samemu, a lustra na razie omijam - wzruszył ramionami, przybierając pozę czystej bezradności. Szybko jednak wrócił do w miarę poważnego tonu - Jestem Thiago, Yazimn to moja żona. Dziękuję że ją do mnie przyprowadziliście.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 06-06-2020 o 03:37.
Driada jest offline  
Stary 07-06-2020, 03:28   #23
 
Sepia's Avatar
 
Reputacja: 1 Sepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputację
To, co rano zdawało się niemożliwe, wieczorem było faktem. Tak już działała ich rzeczywistość: gdy stawało się coś niemożliwego i należało do tego przywyknąć… ale do niektórych zdarzeń przywyknąć się nie dało. Żywi zmarli na pewno plasowali się wysoko na tej liście. Wchodząc przez okno, a potem z duszą na ramieniu przemierzając szczęśliwie pusty korytarz, Leah wyjątkowo boleśnie uświadomiła sobie, że to koniec. Cokolwiek by się nie zdarzyło, nie mieli już powrotu do przeszłości, magicznego “tego co było”. Nigdy już nie wyjdzie ze swojego mieszkania i nie zbiegnie po schodach podjadając w locie hash browns. Nie wypije rano po robocie wielkiego kufla piwa, teoretycznie zbyt okazałego jak na jej gabaryty. Prawdopodobnie nawet nie dociągnie do świtu - miała na to zbyt wiele sygnałów okolicy. Zbyt wiele omenów zwiastowało rychły koniec żywota niewyrośniętego rudzielca, który prawdopodobnie skończy podobnie do biednej pani Giovanni…

Przesiąknięta czarnymi myślami Marlow dreptała gdzieś przy końcu ich mini pochodu, wbijając wzrok w podłogę i zaciskając drżące szczęki. Miała ochotę zaszyć się gdzieś w kącie, zwinąć tam w kulkę i nakryć kołdrą. Najlepiej do chwili, gdy wszystko wróci do normy - marzenie równie piękne, co puste i niemożliwe do realizacji. Postawiła na ciszę, bycie elementem tła i zminimalizowała generowane przez siebie kłopoty. Prowadząca ich Latynoska wyraźnie się spieszyła, prąc do przodu, prosto do swojego mieszkania, jakby oczekiwała znaleźć tam coś ważnego. Mówiła o sprzęcie który pomoże im dostać się na komisariat… korciło, żeby dopytać, tylko jakoś ciężko szło niewielkiej dziewczynie wydobyć z siebie głos. Postawiła więc na podejście, że lepiej trwać w niedoczekaniu, mieć nadzieję i wrażenie miłej niespodzianki. W niespodziankach najpiękniejsze jest to, że dopiero się zdarzają… chyba, że akurat mierzą do naiwnego marzyciela i wydają ostrzegawczy rozkaz.

W krótkim przebłysku Leah ujrzała wysokiego mężczyznę w kamizelce z logiem Umbrella i z bronią którą do nich celował. Zdążyła wciągnąć ze świstem powietrze, stanąć w przerażonym półkroku mocniej ściskając dłoń policjanta. Czyli tak skończy się ta historia? Obawiała się chodzących umarłych, a to żywy pośle ją ołowianą kolejką z czyśćca prosto na dno piekła? Otworzyła usta, aby prosić by nie strzelał, powiedzieć że to nieporozumienie i nie są wrogami. Że powinni sobie pomagać - ci, którzy przeżyli - aby ostatecznie wydostać z miasta… ale spomiędzy pobladłych warg wydobył się raptem zduszony pisk.

Chwilę później strach zastąpiło zdziwienie, kiedy ich przewodniczka bez strachu ruszyła na obcego, lecz zamiast z nim walczyć… wpadli sobie w ramiona, obejmując i całując żarliwie. Rudzielec zamrugał, coś ciepłego przelało mu się po wnętrznościach, uśmiechnęła się też prawie bez ciągnęło spięcia. Popatrzyła na plecy Coopera, potem odwróciła głowę w bok i do góry, spoglądając Kevinowi w oczy. Chciał wyciągnąć rękę i dotknąć jego twarzy. Powiedzieć, że będzie dobrze, pogodzi się ze wszystkim… ale nie zrobiła tego. Jak mogła go pocieszać, sama będąc w środku pusta?
Zamiast tego po prostu pociągnęła go za łapę, wchodząc do mieszkania Latynoski.

- Dzień dobry… znaczy d-dobry… dobry wieczór. L-Leah... jestem Leah - przywitała, jak się okazało, męża Yazmin i zaraz zaśmiała się cicho i nerwowo, łypiąc w dół na własne ciało. Przed całym zamieszaniem zdążyła wciągnąć jedynie t-shirt i legginsy. Odkaszlnęła w zwiniętą pięść - Dziękuję, będę… będę bardzo wdzięczna i… miło pana poznać. - kiwnęła Latynosowi głową, rozglądając się nerwowo po ścianach, suficie i podłodze, aż nagle westchnęła - Musimy się z-zbierać… szybko. Miasto… odcięli miasto, a-ale jest… kolejka. Na komisariacie, u Kevina - przełknęła ślinę - T-tam… n… na dole… na ulicach… ludzie… oni… oni się zjadają… umarli. Umarli znowu cho-chodzą jakby… jakby żyli i… oni atakują. Widzieliśmy, tam… na dole i wcześniej… pani Giovanni i… i inni. Jest źle… proszę. Nie możemy… nie możemy tu długo zostać. - zakończyła bezradnie.
 
__________________
Nine o nine souls - don't do this
Nine o - no more pain now
Nine o nine souls - it's easy
I'm gonna take on all your battles
Sepia jest offline  
Stary 07-06-2020, 21:51   #24
 
Cooper's Avatar
 
Reputacja: 1 Cooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputację
Cooper nie uzyskał żadnej odpowiedzi od kobiety która była chyba zbyt skupiona na przedostaniu się do własnego mieszkania. Westchnął tylko pod nosem czując że jego istotne pytania wcale nie były takie istotne.
Ruszył cicho za kobietą ponownie sięgając po swój śmieszny nożyk. Nie mógł nim za wiele zdziałać i wydawało mu się że również wiedzą o tym jego towarzysze. Ale jeśli stanie się cokolwiek zagrażającego jego życiu, nie przepuści żadnemu skurwielowi bez przynajmniej jednej rany kłutej.

Ruszyli wgłąb korytarza. Muchacha, Pijak, Ruda i Dzielnicowy. Najbardziej dopasowana drużyna świata ( jak już ktoś wspomniał podobnie) która na olimpiadzie dostała by przynajmniej honorowy medal, za swoją różnorodność. Na Olimpiadzie ludzi mających problemy ze sobą.
Ciemnowłosa otworzyła drzwi. Cooper nie zdążył dojrzeć wiele, za to od razu usłyszał skierowane w ich kierunku ostrzeżenie. Nie miał zamiaru reagować. Przynajmniej nie miał takiego automatycznego drygu. To Muchacha stała na pierwszej linii frontu i wszelkie pertraktacje z kolesiem, który jak James zdążył obadać, był uzbrojony po zęby, należały do niej. Ciekawe jak przekona go po hiszpańsku że mają pokojowe zamiary.
Stało się jednak coś co początkowo zdziwiło pewnie wszystkich. Kobieta praktycznie wpadła w jego ramiona. Odbyła się krótka scena z romansidła telewizyjnego po czym do informacji wszystkich przekazano że jest to mąż wspomnianej wcześniej Muchachy. Było więc teraz ich dwoje. Dwoje ludzi którzy będą między sobą świergotać po hiszpańsku, zapewne komentując ubiór i zapach James'a i cicho podśmiechując się pod nosem. Plus był taki że facet nie miał wrogich zamiarów, miał przy sobie więcej arsenału niż Kevin kiedykolwiek widział na oczy ( tak zakłada James ) i łączyła go jakaś więź z Muchachą. Ich wesoła gromadka powiększyła się o kolejną osobę.
James wszedł powoli do mieszkania w milczeniu. Zdał sobie sprawę że kobieta pewnie wiedziała kto tam na nich czeka i dlatego tak uparcie dążyła do tego by odwiedzić swoje mieszkanie. Nic w tym dziwnego. Gdyby na James'a czekała atrakcyjna kobieta o zdecydowanych kształtach, również wierzgał by się i stał mocno na swoim że najpierw muszą iść do jego mieszkania.
Uwadze nie uciekło mu również zdanie skierowane bezpośrednio w jego stronę, gdy wpatrywał się w okno.
- Pijąc samemu więcej zostaje dla Ciebie... Cooper. - mruknął. Kolejna pozytywna cecha! Pijak, ale oszczędny.
Po chwili uruchomiła się również Leah streszczając szybko plan jaki sobie wytyczyli na ten wieczór. Miała rację. Nie mogli tutaj dłużej zostać. Hałas który powstał przy ich poprzednich przygodach, na pewno wzbudził zainteresowanie okolicznych mieszkańców. Jeśli mieli przetrwać - jeśli James miał przetrwać, musiał dozbroić się w trybie pilnym a skoro tyle się tutaj fatygowali liczył że uda mu się coś z tego ugrać. W końcu było to mieszkanie pary komandosów.

- Carlos, tak? - nie czekał na odpowiedź. - Jak widzisz aktualnie jesteśmy wycieczką podróżującą wspólnie. Każdemu z nas zależy na przetrwaniu. Jeśli mamy mieć większe szanse tam na zewnątrz, miło było by gdybyśmy mieli równe możliwości przetrwania. - kontynuował wskazując na jego broń. - Masz może jakiegoś gnata który leży w szafce i się marnuje? - teoretycznie chodziło mu tylko chyba o siebie. Kevin miał jakiś tam pistolet, Muchacha również. Ruda prawdopodobnie nie wiedziała z której strony wylatuje kula. Jedynie On sam wojował jakimś śmiesznym nożykiem który w sytuacji zagrożenia na niewiele mu się zda.
 

Ostatnio edytowane przez Cooper : 07-06-2020 o 21:55.
Cooper jest offline  
Stary 08-06-2020, 00:26   #25
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
Parę sekund i irytująco ciche mieszkanie zmieniło się nie do poznania, ale to bez znaczenia. Thiago nie umiał się wkurwiać, nie w takiej chwili. Odzyskał kobietę, mogli uciekać. Mieli też informacje gdzie iść aby zyskać szansę wyrwania z kordonu którym otoczono RC… gorzej, że reszta informacji sprzedanych przez Leah już taka pocieszająca nie była. Brew Latynosa unosiła się do góry w miarę opowieści, zerkał też co parę zdań na żonę i widząc nieznaczne ruchy jej głowy, sam zaciskał coraz mocniej szczęki.

- Co za gówno - prychnął, żeby zaraz potem parsknąć i wzruszyć ramionami - Ale przynajmniej nie pada. Zawsze mogło być gorzej, nie? - zmrużył lekko lewe oko. Zaraz odkleił się niechętnie od żony, przechodząc pod szafę na korytarzu dzięki czemu pozostali nie mogli dostrzec wyrazu jego twarzy, szczególnie gdy odezwał się Cooper. Chociaż pewnie widzieli gorsze rzeczy niż przewrócenie oczami.
- Właśnie dlatego że zależy nam na przetrwaniu i bezpiecznym wydostaniu z miasta, podzielimy się tym co mamy. Niewiele tego jest, jednak dodatkową klamkę znajdziemy. No ale nie dla ciebie, gringo - rzucił przez ramię pogodnym wyszczerzem prosto w blondyna, grzebiąc w międzyczasie między ubraniami złożonymi pedantycznie w kostkę. Większość nich była czarna, khaki, ciemnozielona albo w najróżniejszych wariacjach na temat kamuflażu.

- Jódete puta. Comiendo mierda de viejos tontos. Jeśli nie jesteś w stanie ogarnąć jednej prostej informacji, którą usłyszałeś dwie minuty temu, nie mam zamiaru ryzykować bezpieczeństwa mojej kobiety i własnego. Nie do tego stopnia aby dawać broń komuś z tak przeżartym dopalaczami mózgiem, bo jeszcze ci nagle odjebie i zaczniesz strzelać do zwidów i białych myszy, czy co tam widujesz - tym razem wzruszył bezradnie ramionami, chociaż wciąż się szczerzył pogodnie - Chyba że chciałeś być zabawny i ci nie wyszło. Pomogłeś Yazmin, dlatego uznam że nie próbowałeś mnie obrazić. Tym razem - zaśmiał się, wyjmując z szafy złożoną bluzę o umaszczeniu woodland. Rzucił ją rudzielcowi. - Łap chica, najmniejsze co mamy.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…

Ostatnio edytowane przez Perun : 08-06-2020 o 00:32.
Perun jest offline  
Stary 09-06-2020, 03:21   #26
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Dom jest ważny. Podczas całego burzliwego życia, Yazmin nauczyła się, że dom to nie lokum, a idea i uczucie. Dopiero w Raccoon City owa eteryczna idea zyskała namacalne kształty. Latynoska uwielbiała żyć w tym mieście, myślała że oto odnalazła własne miejsce na ziemi, mogące dostać tę szlachetną, utęsknioną nazwę oraz kształt… a teraz miała się z nim pożegnać. Z ich mieszkaniem, bezpiecznym bunkrem i przystanią gdzie pierwszy raz dała radę odetchnąć pełną piersią, bez strachu wiecznie zaciskającego palce na jej krtani. Sapnęła cicho przez nos, utrzymując na twarzy spokojną maskę i wmawiając sobie raz po raz, że poczucie przynależności nie jest niczym fizycznym. Należało nieść je ze sobą, gdziekolwiek los nie poprowadzi.

Nieść, działać, iść dalej i przed siebie. Chwilowy pokój był iluzoryczny, tak samo jak iluzoryczne było ich bezpieczeństwo.
- Venga - powiedziała do męża, a potem wymienili kilka szybkich zdań po hiszpańsku i mężczyzna rzucił jej paczkę ze smętną ilością amunicji sprawiając, że na usta cisnęły się niewybredne słowa i to w dwóch językach. Yazmin po raz kolejny postawiła na opanowanie, wyjmując broń zza paska spodni.

- Miasto jest odcięte, jest jedna droga. Stacja, kolejka. Przy komisariacie. - zaczęła mówić po angielsku, skupiając pozornie uwagę na ładowaniu magazynka - Który komisariat? Esta… no importa - podniosła wzrok na Kevina - Jaka ulica? Musimy wiedzieć, jeśli nas rozdzielą. Krótkofalówki działają, si? Ty masz jedną i wiemy gdzie jest druga. Weźmiemy, na wszelki wypadek. No es todo… to nie wszystko - znów zjechała spojrzeniem na spluwę i kolejna pestka wcisnęła się na miejsce - Nie mamy za wiele kul, nie wystrzelamy każdego co nam stanie na drodze, próbujemy przedostać się w ciszy, ostrożnie. Walczymy tylko w ostateczności. Estos cadáveres… są wolne, jeśli nas nie okrążą i nie odetną, miniemy je. Kule zostawmy na UBCS, słyszeliście - machnięciem głowy wskazała na Latynosa w mało gustownej kamizelce.

- Umbrella spuściła swoje psy, jeśli nas zobaczą Thiago z nimi gada. Ryman prowadzi, ja z nim. Za nami młoda i Cooper. Ty zamykasz - łypnęła na męża poważnie. W niepewnych momentach dobrze, gdy ktoś zaufany pilnował pleców.
- Potrzebujecie uzupełnić płyny i coś zjeść - kiwnęła głową w kierunku kuchni - Macie trzy minuty, a potem idziemy. Oknem do schodów i na dół. Przez bar na zewnątrz i dalej wskażesz drogę - oczy kobiety spoczęły na gliniarzu - Ile kul ci zostało?
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 09-06-2020, 16:54   #27
 
Cooper's Avatar
 
Reputacja: 1 Cooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputacjęCooper ma wspaniałą reputację
James po części przeczuwał że nie nawiąże nici przyjaźni z tym facetem i nie było w tym nic osobistego. Z nikim nigdy nie na wiązał głębszej więzi tak by mógł nazwać tą osobę prawdziwym przyjacielem. Oczywiście kumple się zdarzali, byli to jednak osobnicy których mógł bezwiednie obrażać a Oni się z tego jeszcze śmiali wciskając kolejne pączki do buzi.
Jeśli Latynos chciał utrzeć nosa Coopero'owi, to z pewnością nie miało to takiego efektu. Wzruszył tylko ramionami na pierwszą część zaciskając zęby w sztucznym uśmiechu i rzucając:

- Jak sobie chcesz szeryfie, to twoje miasteczko. - nie chciał dać po sobie po znać że brak broni palnej będzie dla niego jakąś ujmą. Prędzej czy później i tak jakaś wpadnie mu w ręce. Po cichu miał nadzieję że będzie to broń martwego Carmine'a który samolubnie ruszy na tych potępieńców za oknem. Wysłuchał więc drugiej części wzburzonej reakcji mężczyzny już nieco się rozluźniając. Żarty na temat jego alkoholizmu, białych myszy i strzelaniu do kogo popadnie wyszły już z mody kilka końców świata temu. Nie poczuł się więc dostatnie urażony. Nie na tyle by strzelić fochem i kucnąć w rogu pokoju z założonymi rękami.
- Nie próbowałem Cię obrazić tylko to zrobiłem. Mam to w dupie. Zabawny będę później, tańcząc Kumbaye na twoim samolubnym trupie. - dodał pozostawiając temat za sobą. Nie miał zamiaru wchodzić dalej w utarczki słowne z tym osiłkiem. Brak broni sprawiał że jego angaż do walki był bezcelowy a co za tym idzie, nie będzie musiał się przy tym za dużo wysilać. Każda sytuacja ma swoje plusy.

Odwrócił się więc od niego wysłuchując słów Muchachy. Na słowo " płyny " w jego ciało wstąpiło lekkie ożywienie. Oczywiście że miał ochotę na jakieś płyny. Ruszył więc z wolna do kuchni, gdzie odkręcił kran i po prostu napił się lecącej z niego wody. Wciąż w buzi miał kapcia który przypominał mu o toalecie w barze. Następnie chlusnął sobie wodą w twarz dla niejakiego otrzeźwienia i ruszył w kierunku wyjścia z mieszkania. Na korytarzu w oczy rzucił mu się znak " Zakaz Palenia " ale w obecnych okolicznościach nie bardzo komu było stać na straży tej złotej zasady. Sięgnął więc po wymiętą paczkę szlugów do spodni i wyciągnął jednego wsadzając do buzi i odpalając. Gryzący dym papierosa wdarł się do jego gardła zasilając jego płuca wymaganą dawką nikotyny. W ogóle zasilając cały organizm. Czekał na resztę towarzyszy, by gdy wyjdą ustawić się w środku kordonu i być zabezpieczanym przez Muchache z przodu i Carlita z tyłu.
 
Cooper jest offline  
Stary 09-06-2020, 20:42   #28
 
Sepia's Avatar
 
Reputacja: 1 Sepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputację
Thiago i Leah

Bycie małym pomagało wtapiać się w teren, zniknąć z oczu otoczeniu, dzięki czemu Marlow zeszła reszcie z oczu, przysiadając na rancie kanapy i splotła ręce, garbiąc plecy przez co wyglądała na bardzo zmęczoną, zdruzgotaną figurkę wiewiórkopodobną. Trwała w zastoju aż do chwili, gdy na jej kolanach wylądował zwitek materiału moro. Zdziwiona rozprostowała go, a rude brwi powędrowały do góry. Popatrzyła na spłowiały mundur z odprutymi oznaczeniami. Na rękawie i przy klapie na piersi pozostały wolne, ciemne nitki i tyle. Następnie przeniosła uwagę na uśmiechniętego Latynosa i blada piegowata twarz drgnęła, aby też się uśmiechnąć.
- Dziękuję… nie trzeba było - odpowiedziała, zakładając pospiesznie bluzę na plecy praktycznie się w niej topiąc. Zaczęła podwijać rękawy aby móc używać dłoni… ale przynajmniej przestało jej być tak upiornie zimno. Ubranie pachniało płynem do płukania i czymś ziołowo-kwiatowym, czego nie umiała skojarzyć. Miała to słowo na końcu języka...

Z lekką konsternacją słuchała pretensjonalnego wywodu Coopera, gryząc się w język, aby nie wtrącić czegoś od siebie. Choćby tego, że mają wystarczającą ilość problemów na głowie, aby dawać dochodzić do głosu wewnętrznemu chamowi. Nie lubiła chamów, tak samo jak prostaków widzących jedynie czubek własnego nosa.
- Ja… przepraszam - wlepiła zielone, smutne oczy w gospodarza - N… nie mam nic dla pana.

Po pretensjonalnym wywodzie Coopera Latynos nagle odchylił głowę do tyłu, śmiejąc się serdecznie.
- Tak jak myślałem - rzucił, zanim nie zwrócił się do rudzielca, podchodząc do niej aż stanął tuż przed niewielką kruszynką.
- No se - machnął pogodnie łapą, pokazując, że nie ma o czym gadać. Za to przyjrzał się uważnie dziewczynie. Patrzył jak dopasowuje za duże ubranie, a gdy skończyła, poprawił jej kołnierzyk i pokiwał głową - Balle, a teraz powiedz czy wiesz jak się obchodzić z bronią.

Pytanie wywołało zdziwienie, Leah zamrugała i zmarszczyła czoło, myśląc że chyba się przesłyszała… a potem westchnęła, czerwieniejąc na policzkach.
- T...t-tak - przyznała prawie szeptem, wbijając wzrok we własne buty - M… mój… brat. On.. b-by… - zaczęła tłumaczyć, lecz Latynos cmoknął i zaraz kucnął przed nią, równając się z kurduplem wzrostem. Mniej-więcej.

- Był sobie kiedyś taki gość. - mężczyzna zaczął opowiadać radosnym tonem, patrząc rudzince w oczy - Na pewno go znasz, pewnie też bliski będzie twojemu sercu, bo do wysokich nie należał. Nazywał się Napoleon… albo to kiedy indziej ci opowiem - wyszczerzył się, sięgając do kabury. Wyciągnął pistolet, zakręcił nim i chwytając za lufę, podał dziewczynie - Potrzebujemy wsparcia kogoś rozsądnego, a sama widzisz jak to wygląda. Strzelaj gdy coś podejdzie za blisko, albo jak ktoś cię wkurwi, claró?

- Claró
- z wahaniem, ale Marlow przyjęła broń. Obracała ją w dłoniach… w których wyglądała na nieporęczną i toporną, a z pewnością zbyt ciężką.

- Mogę na ciebie liczyć, chica? - tym razem Latynos spytał poważnym tonem, któremu przeczyły wesołe błyski w ciemnych oczach, a rudzielec pokiwał energicznie głową.

- Tak, oczyw… oczywiście.
- odpowiedziała i zaraz dodała - Mam na imię Leah.

- Dobrze Leah
- Venegas zaczął się podnosić, a gdy to robił, na chwilę nachylił się nad dziewczyną i położył dłoń na jej potylicy, całując w czoło - Wiem że nas nie zawiedziesz.

Marlow drgnęła, na moment wstrzymała oddech, aby wreszcie odetchnąć z uśmiechem na twarz podreptać do Kevina i pokazała mu klamkę.
- Zobacz, teraz ja też będę mogła bronić… - w ostatniej sekundzie ugryzła się w język, zanim nie powiedziała “ciebie”. Zamiast tego dokończyła -... was.
Szybko zajęła miejsce w szyku, w przelocie na moment przytulając policjanta, zanim nie wyszła na korytarz odrobinę mniej strachliwie patrząc do przodu.
 
__________________
Nine o nine souls - don't do this
Nine o - no more pain now
Nine o nine souls - it's easy
I'm gonna take on all your battles

Ostatnio edytowane przez Sepia : 09-06-2020 o 21:07.
Sepia jest offline  
Stary 09-06-2020, 22:07   #29
 
Corpse's Avatar
 
Reputacja: 1 Corpse ma wspaniałą reputacjęCorpse ma wspaniałą reputacjęCorpse ma wspaniałą reputacjęCorpse ma wspaniałą reputacjęCorpse ma wspaniałą reputacjęCorpse ma wspaniałą reputacjęCorpse ma wspaniałą reputacjęCorpse ma wspaniałą reputacjęCorpse ma wspaniałą reputacjęCorpse ma wspaniałą reputacjęCorpse ma wspaniałą reputację
Grupka krzątała się po mieszkaniu wymieniając się przedmiotami i kąśliwymi uwagami, a czas nieubłaganie mijał. Na zewnątrz zrobiło się już całkiem ciemno, a pojedyncze odgłosy wystrzałów, krzyków i innych odgłosów apokalipsy zaczęły cichnąć, przerywane jedynie nieregularnym stukaniem dobiegającym gdzieś z wyższych pięter. Można się było domyślić że to kroki nieumarłych, krążących po korytarzach i mieszkaniach, wte i wewte, bez celu i sensu.

- Okej gołąbeczki. Bardzo się cieszę, że się odnaleźliście, ale musimy się ruszyć. Nie będą tam na nas czekać w nieskończoność - burknął nagle Kevin, który cały czas stał oparty o framugę otwartych drzwi i z wyciągniętą bronią lustrował korytarz. Jakby nie patrzeć, miał rację. Miasto pochłonięte chaosem zaczęło cichnąć i przygasać, zupełnie jak ostatni promyk życia w oczach umierającego człowieka. Całe Raccoon City przypominało trochę taki jeden wielki organizm biorący ostatnie oddechy przed śmiercią. Tyle że ta śmierć nie była jego ostateczną. Po niej nastąpić miało drugie życie, usłane krwią, zgniłym mięsem i potwornością reanimacji martwego ciała.

Ku uciesze Kevina, w końcu wszyscy postanowili się ruszyć. Nie oponował przed pomysłem Latynoski żeby to on miał prowadzić grupę. Machnął więc ręką po upływie ustalonych trzech minut i ruszyli. Po kolei przeleźli przez okno na pogrążone w ciemności schody i zaczęli stąpać w dół, co jakiś czas zatrzymując się na chwilę i nasłuchując w napięciu. Gdy dotarli na dół, Yazmin z Kevinem wysunęli się na przód, ale Leah, znów czując niepewność, złapała policjanta za rękę, zmuszając go tym samym do wypuszczenia ciemnowłosej kobiety przodem.

Stąpali ostrożnie w tym dziwnym korowodzie kiedy gdzieś z lewej, u góry usłyszeli coś brzmiącego jak osypujący się gruz. Thiago i Yaz momentalnie wycelowali w okolice dachu budynku, ale było zbyt ciemno żeby dostrzec co to mogło być. Pół sekundy później ciszę nocy przeszył rozdzierający uszy pisk.

OST

Tuż obok Yaz coś śmignęło tak szybko że nie zdążyła nawet zauważyć co to było. W miejscu gdzie przed chwilą stał Kevin, znajdowała się teraz pusta przestrzeń. Spojrzała na Leah, a ta zaczęła krzyczeć. W dłoni nadal trzymała oderwaną rękę policjanta. Gdzieś z lewej usłyszeli odgłos przypominając mlaśnięcie, a potem syk niepodobny do niczego co kiedykolwiek słyszeli.

Latarka Kevina potoczyła się po ziemi i w końcu zatrzymała oświetlając scenę jak z horroru. Ciało mężczyzny leżało częściowo wepchnięte pod jeden z zaparkowanych samochodów. Zmasakrowane jakby co najmniej wpadł w maglownice. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć widoczne były ślady krwi, kawałków mięsa i... rysy. Na betonie, aucie i poszarpanym ciele Rymana widać było głębokie zarysowania, kojarzące się z wieśniackimi tatuażami mającymi imitować tygrysie zadrapania. Dodatkowo, metr od Leah na ziemi spoczywał policyjny pasek z kaburą, kajdankami i radiem policjanta.

Yaz złapała Leah za rękę i pociągnęła w swoją stronę. Cooper natomiast nagle wyrwał się z letargu i rzucił po pas, przy okazji łapiąc latarkę która upadła nieopodal i zaczął gwałtowanie nią celować na prawo i lewo w poszukiwaniu zagrożenia. I znalazł, na dachu auta pod którym leżał Kevin. Chociaż z perspektywy czasu pewnie wolałby nie znaleźć.


Stwór którego zobaczyli nie przypominał niczego co ktokolwiek z nich w życiu widział. Być może to coś kiedyś było człowiekiem, ale nawet jeśli, to ciężko było w nim rozpoznać choćby resztki człowieczeństwa. Długi jęzor wystrzelił z jego paszczy oblizując łapczywie powietrze w akompaniamencie obrzydliwego syczenia i odgłosu kąpiącej śliny. Jego ciało wyglądało jak obdarte ze skóry, a odsłonięty, wielki mózg świecił się w świetle latarki od pokrywającej go, glutowatej substancji...
 
__________________
"No matter gay, straight, or bi', lesbian, transgender life
I'm on the right track, baby, I was born to SURVIVE
No matter black, white or beige, chola, or Orient' made
I'm on the right track, baby, I was born to be BRAVE"
Corpse jest offline  
Stary 11-06-2020, 01:24   #30
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Śmierć nie jest niczym niezwykłym, idzie do niej przywyknąć. Zawsze krąży gdzieś w okolicy, gotowa wyłonić blade oblicze w najmniej spodziewanym momencie. Patrząc na zimno, z boku, gdy minął pierwszy szok, Ryman miał szczęście, choć pewnie gdyby Yazmin powiedziała to głośno, wywołałaby całą gamę spazmów i pretensji. Niezrozumienia, złości… braku akceptacji, bo z nagłą śmiercią ciężko się pogodzić. Szczególnie gdy dosłownie spada na ludzki kark z powietrza, cicha jak polująca sowa i równie morderczo skuteczna. Odziana w upiorne szaty czerwieni i burgunda odartych ze skóry tkanek.

- Dios mio… - Latynoska sapnęła, a rozszerzone oczy wyłowiły z mroku pokraczną, groteskową sylwetkę istoty, która nie narodziła się w sposób naturalny. W jednym, makabrycznym błysku kobieta dostrzegła sploty mięśni, drgające na kośćcu i doskonale widoczne przez brak zewnętrznej powłoki ochronnej. Nie raz widywała osoby obdarte ze skóry, nie raz sama zrywała z nich różowawy, mięsisty pergamin… znała ten widok. Tylko, por tu puta madre, istota przed nimi w niczym człowieka nie przypominała. Bliżej jej było do zwierzęcia. Śmiertelnie niebezpiecznego, obcego drapieżnika, ze szponami czerwonymi od krwi ich gliniarskiego przewodnika.
Słysząc krzyk rudzielca i widząc potwora przed nimi, Yaz wyłączyła myślenie, nie było na nie czasu.
- Właź tam! - szarpnęła młodszą dziewczyną, prosto na prostokąt kanału wentylacyjnego. Wejście było zbyt mikre, aby zmieść agresora, za to półtora metra rudzielca pasował tam idealnie. Latynoska miała tylko nadzieję, że młoda pójdzie za instynktem przetrwania, zamiast rozpaczać nad policjantem. - Do baru, rápido!
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 11-06-2020 o 01:26.
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172