Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-08-2020, 17:13   #11
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację

Przekroczenie progu mieszkania numer “12” stało się dla Rogala istną inauguracją przeistoczenia. Gdy jego stopy dotknęły drewnianej podłogi w mieszkaniu Widery, transfiguracja wszechświata została zainicjowana. Wszystko, co Wilhelm wiedział, czego się nauczył, wszystkie zdobyte doświadczenia, zdewaluowały się w jednej chwili. Przenicowane znaczenia, symbole i słowa, jęły penetrować jego umysł. Zgnilizna, cuchnąca ścierwem, korzenie zapuszczać poczęła. Monstrualna energia rozpruła skórę głowy, a krew niczym rwące strumienie ściany zalała. Rozszarpane kości czaszki, na kształt płatków róży prześlicznej rozchyliły się z wolna. Nagi, miękki i bezbronny mózg Wilhelma pulsował w rytm lęku i trwogi, które podgryzały jego duszę. Z umysłem rozwartym niczym nogi ladacznicy czekał, aż rozpalony wzwód kosmicznego bytu, dokona dzikiej i brutalnej defloracji.

Klangor cierpienia wzniósł się pod niebiosa. Wrzask, który bębenki w uszach rozrywał i o krwotok z nosa przyprawiał, dla pochylonych nad pogranicznikiem bytów istną pieśń uwielbienia stanowił. Nie było bowiem znikąd pomocy. Nie było Boga miłosiernego, co na czarnym firmamencie króluje. Jeno chichot bezczelny infernalnych dewiantów


“Tehillah Ben’Adam”


Skowyt drapieżny do uszu Wilhelma dotarł. Fala nieprzebrana znaczeń, definicji i sensów przez pełnię jestestwa pogranicznika przewaliła się. Siła przepotężna na nowo kształty jego duszy rzeźbić zaczęła. Dławił się tym wszystkim, jakby w gardło wpychano mu wielgachną knagę. Łzy napływały do oczu i obfitą strugą spływały po policzkach. Zainicjowanego procesu nic jednak nie było w stanie powstrzymać.

Molekuły cielesności nowym ładunkiem zasilane zostały. Węch, wzrok, słuch i dotyk spotęgowane, sięgać zaczęły poza tak dobrze znany trójwymiarowy wszechświat. Niemy i bezlitosny kosmos przenikał jaźń i zimnym paluchem piętno swe odznaczał.

Wilhelm pragnął uciec!
Śmierci pożądał i w niebyt pogrążyć się chciał.

Zapomnienie i chłód grobu nie dla niego przeznaczone była. Byty nieśmiertelne, co nad wszystkim pieczę mają, inne plany wobec niego snuly.
Rozerwany na strzępy, zgwałcony i zbrukany kołysał się z wolna zawieszony między jawą i snem, życiem i śmiercią

“Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek”
Łuk 23,45

Blask fenomenalny bił mu prosto w oczy. Jucha lepka po piersiach spływała. a krwawe wybroczyny niczym freski antyczne ciało przyozdabiały. Zawieszony na potężnych stalowych hakach, bujał się to w lewo, to w prawo. Kilkanaście centymetrów poniżej, na drewniana podłodze leżał Widera. Kątem oka widział jego zmasakrowaną twarz oraz leżące pół metra dalej odcięte trzy palce.
- Klucz! Muszę mieć klucz! Rozumiesz? - męski głos dudnił wewnątrz czaszki Wilhelma. I choć pytanie nie było skierowane do niego, to wiedział, że i jemu wyznaczone zostało to zadanie.
Cień gęsty i mroczny przesłonił blask, który bił mu w twarz. Nie widział oblicza oprawcy. Czuł odór, jakim parowało jego cielsko. Ani droga woda kolońska, ani dym z kubańskich cygar, ani jedwabna koszula nie potrafiły ukryć fetoru zgnilizny i truchła, jaki bił od sadysty, który im to wszystko zrobił.

- Dobrze… bardzo dobrze. - wyszeptał mu wprost do wnętrza czaszki - Jesteś gotów Ben’Adam.


Leżał w wykrochmalonej pościeli, a wokół unosił się zapach lizolu i antyseptyków. Jarzeniówka migotała drażniąco, jakby szaleniec z jej wnętrza próbował nadać komunikat alfabetem Morse’a.
Rogala czuł ból w każdym swym mięśniu, nawet takim o których istnieniu nawet nie wiedział. Twarz piekła go, jakby ktoś napluł mu w nią żrącym kwasem. Kołysał się na granicy przytomności, wodząc wokół zamglonym wzrokiem. Obraz świata bujał się i rozmywał, jak po dobrym kwasie.
Jestem w szpitalu - uświadomił sobie. Próbował sobie przypomnieć, co się właściwie stało. Ilekroć próbował napotykał betonowy mur. Luki w pamięci były jak leje po bombach. Ostatnie, co pamiętał to zakrwawiona twarz Widery, uchylone drzwi jego mieszkania i Maria, który ściskał mu dłoń.


- Kurwa, stary… Wjebałem się w niezłe gówno. Naprawdę cuchnące ścierwo. Wiesz, że nie prosiłbym o pomoc, gdybym mógł to ogarnąć sam. Stary, ja… - głos Pyjtera majaczył na granicy zmysłów.

Co to wszystko znaczy? Rogala był zbyt słaby, żeby teraz o tym rozmyślać. Zmęczony i otumaniony przez środki przeciwbólowe odpłynął w krainę Morfeusza.

 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 02-09-2020, 10:39   #12
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Dźwięk głuchego plaśnięcie dłoni o taflę niewzburzonej krwi, zamiast w prozaicznego kliku przełącznika światła porwał Wilhelma w wir wydarzeń, które na zawsze odmieniły jego sposób postrzegania Świata. Poprzez własne i cudze cierpienie nadszarpnął zasłonę niewiedzy o rzeczywistości skrytej za niedostępnymi dla większości zwykłych ludzi drzwiami znaczonymi paszczą szaleństwa. Gdzie był? Nie wiedział. Jak wrócił? Tym bardziej nie miał pojęcia. Rozumiał jednak inaczej i widział znacznie szerzej, choć był pewny, że do oglądu, a tym bardziej pojęcia, całokształtu było mu jeszcze niezmiernie daleko...

Tak daleko, jak do poczucia pełnej kontroli nad własnym ciałem. Niby wstał już ze szpitalnego łóżka i składał powoli myśli, ale ból przyćmiewał rozumienie tego co się wydarzyło. Być może był w szoku? Lub zmagał się z nagłym PTSD? W odruchu obronnym zaczął szukać czegoś namacalnego. Schowany w ciasnej łazience szpitalnej sali chorych, w zmatowionym lustrze, oglądał fragmenty swojego ciała naznaczone niewyobrażalną ilością świeżych ran. "Odważnym jest się do pierwszej wywrotki na moto" - przypomniało mu się upomnienie starych wygów z klubu. Tylko, że nie wyglądało to na wypadek motocyklowy - przede wszystkim nie był połamany, a jego skóra na barku i lewej nodze nie nosiła śladów typowego tarcia ochraniacza kombinezonu o asfalt. Szyja nie była w kołnierzu ortopedycznym i chyba go nie bolała. Za to bolało wszystko inne. Przy wzmożonym wysiłku, świeże strupy pękały odsłaniając ziejące pustką dziury w tkance łącznej, a szwy zaczynały niebezpiecznie ciągnąć organizm w kierunku bezruchu. Był obity, ale równomiernie. Był podrapany, ale nie tam gdzie powinien. Był przypalany, ale... z jakiego powodu?! Bezwiednie przeliczył wszystkie palce - były na miejscu. Ten dziwny mechanizm, obudził skojarzenie z Widerą. "Co z nim?" - przemknęło mu prze myśl.

- Pan Wilhelm Rogala?!
- ktoś zza drzwi wywołał go po nazwisku. Sądząc po władczym tonie i zniecierpliwieniu, za pewne oddziałowa lub lekarka.

- Już wychodzę. - ubrał się szybko w nieswoją piżamę (tego jednego był pewien, bo normalnie nie nosił żadnej) i otworzył drzwi ukazując się w całej swojej sinej okazałości przed pulchną kobietą po 50-tce całą na biało. Niespeszona, zapewne dość pospolitym widokiem w takim miejscu, zanim młody Rogala nawet się przywitał, wręczyła mu plik kartek i pokierowała dalej.

- Pański wypis pielęgniarski, około godziny 12 proszę iść do gabinetu lekarskiego po wypis z oddziału. Pana rzeczy są w szatni na dole, a skoro już chodzimy to sobie przyniesiemy, taaak?

- Tak.
- odpowiedział machinalnie.

- Bardzo dobrze, bo my tu mamy naprawdę chorych ludzi, a nie tylko takich kaskaderów jak Pan.


Kwintesencja polskiej służby zdrowia w jednym zdaniu wróciła byłemu mundurowemu prawidłową ocenę sytuacji i czasu. Była najwyższa pora wyjść i wyprostować trochę rzeczy. Oddziałowa opuściła pokoik, a on przejrzał szybko kartki, które mu wręczyła - zmieniać opatrunki dwa razy dziennie, odkażać, natłuszczać, odpoczywać i tak, jestem zadowolony z warunków i traktowania na oddziale OIOM w tym szpitalu. Wypełnioną ankietę zadowolenia z usług szpitala bez zastanowienia od razu zgniótł i wyrzucił do kosza. Pozostałe sprawunki do 12:00 też wykonał bez zwracania na nie głębszej uwagi, zatrzymując machinę rutyny dopiero w gabinecie lekarskim.

- Był Pan 3 dni w śpiączce. Pana stan jest stabilny, wszystkie rany są powierzchowne i goją się w zadowalającym tempie. Nie ma uszkodzeń wewnętrznych. Pamięć będzie Panu zapewne wracać stopniowo. To normalne. Polecam: nie przeforsowywać się, nie szaleć i nie pakować więcej w kłopoty. A te ostatnie chyba Pana lubią, bo policja już tu była i prosiła żeby zgłosił się Pan do nich po wypisie w celu przesłuchania lub rozmowy. Jak kto woli. Zwolnienie potrzebne?

- Nie, dziękuję. Jestem emerytem wojskowym.

- I dobrze, Pani Asia z sekretariatu będzie miała mniej roboty. Pana rzeczy i zdrówka życzę.


Odebrał od przekonanego o własnej wyższości nad nim inteligenta w białym kitlu i budzących obrzydzenie powycieranych niebieskich crocsach prawie pełen komplet swoich rzeczy osobistych - telefon, papierosy, zapalniczkę, portfel, zegarek, kaburę bez broni. Już wiedział o czym będzie ta rozmowa na posterunku i jakie papiery ma sobie na nią przyszykować. Do tego potrzebował kufrów ze swojej Hondy, która nie sądził, że grzecznie do teraz czekała na niego pod blokiem szpitalnym. Podziękował lekarzowi za papiery, lakoniczne wypowiedzi i straszenie podrzędną formacją, po czym ruszył korytarzem wybierając numer Maria:

- Hej Mario. Ty mnie będziesz jeszcze przy tym wypadzie miał dość.

- Kurwa Stary, tyle nadmiaru twojej wspaniałej osoby to i kochająca matka nie zniesie. Jak dobrze, że jesteś cały. Przyjechać po Ciebie?

- Przyjedź, musi mi ktoś wyprostować ten bałagan we łbie, bo chyba gdzieś się zajebałem i nie mogę wyjść.

- Będę za 40 minut.

- Ok. Będę uprzykrzał życie porządkowym przed głównym wejściem.


Zatrzymał się przed głównym wejściem do budynku szpitala i czekając na oświecenie, wskazówkę lub samego Maria zapalił papierosa.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 02-09-2020 o 10:52.
rudaad jest offline  
Stary 05-09-2020, 16:24   #13
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację

Wąski słup dymu z tlącego się papierosa wznosił się i rozwiewał na jesiennym wietrze. Rogala nieświadomie ściskał papierosa tak mocno, że aż praktycznie spłaszczył jego filtr. Mizerna iskierka żarząca się na końcu peta hipnotyzowała go. Wpatrzony w ten jasno żółty punkt odpływał myślami i próbował połączyć poszatkowane wspomnienia.


“They Don't Call Me Big Sexy For Nothing” - czarny nadrukowany napis na różowym t-shircie, pulsował pod powiekami niczym jakiś nachalny neon..
Czy to było ważne, że utkwiło w umyśle Wilhelma niczym drzazga która drażni i wkurwia za każdym razem, gdy ją dotkniesz?
Może kryje się tutaj jakieś tajne przesłanie? A może spodobało mu się pucułowate ciałko kelnerki, która nosiła to różowe wdzianko?

Trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Najistotniejsze, że to właśnie od tego cholernego napisu za każdym razem rozpoczyna się ciąg reminiscencji.


Ciepła wódka nie wchodziła, tak dobrze jak zimna, ale po obaleniu drugiej połówki nie robi to już na człowieku takiego wrażenia. Kubki smakowe nadal były sprawne, ale otumaniony mózg bardzo selektywnie przyjmował bodźce i informacje.
Widera siedział pochylając się nisko na koślawą ławą, rodem z głębokiego peerelu. Twarz skrywał w dłoniach. Oddychał ciężko i nierówno, niczym buhaj, co stoczył właśnie walkę o przywództwo w stadzie.
- Kurwa, mówię ci, że nie damy rady - oznajmił Wilhelm.
- Nie mam wyjścia. Nie wyczaruję przecież tej kasy z powietrza. To w sumie prosta robota jest…
- Ta prosta! Wbić się do strzeżonego mieszkania, to prosta sprawa.
- Nie takie rzeczy już robiliśmy.
- Może i tak. Tylko wtedy mieliśmy mundury i odznaki.
- Słuchaj stary, jak się boisz wejść do środka, to chociaż stań na czujce. Tyle chyba możesz dla mnie zrobić.



Pot spływał mu ciurkiem po skroni. Jeszcze nigdy w życiu nie dostał takiego adrenalinowego kopa. Wyjący alarm, jakieś przeraźliwe krzyki od których jeżył się włos na głowie, ucieczka spod strzeżonej willi. Rajd nocnymi ulicami Wałbrzycha i migające światła blacharni za plecami.
Stary Ford mondeo Widery, który dławił się jak tylko wbiło mu się piąty bieg, ale przecież takie auto nie rzuca się w oczy. Tak będzie bezpieczniej. Jak on dał się przekonać Widerze do tak kretyńskich argumentów.
Teraz już za późno, żeby to roztrząsać. Mleko się rozlało.

- I co masz? - zapytał Widery.
Cisza trwała zbyt długo. Pytjer wpatrywał się w przestrzeń jakby ktoś go zahipnotyzował. Tępy wzrok wbity w jeden punkt. Chłop nawet nie mrugał. Gdyby nie konieczność szybkich manewrów w wąskich uliczkach Sobięcina, to Wilhelm pewnie palnąłby kumpla w potylicę, żeby ten się odmulił.

Dopiero, gdy zatrzymał się w ciemnej bramie, jakieś opuszczonej rudery, zapytał ponownie:
- Widera, co się stało?
- Ja.. ja… nie wiem.. - wydukał drżącym głosem Widera.



Klub “Ramirez” to było ich miejsce spotkań od lat. Niewielki pub, prowadzony przez kumpla z klubu stanowił oazę dla wszelkiej maści outsiderów, włóczęgów i przede wszystkim byłych pograniczników. Rockowo, motocyklowy styl przyciągał zarówno młodzież, jak starych harleyowców. Co tydzień w klubie odbywały się koncerty, które ściągały ludzi z całego Wałbrzycha, a nawet okolic. W zalewie dyskotek i klubów wypełnionych muzyką elektroniczną, “Ramirez” stanowił ostatni bastion szeroko rozumianej alternatywy.

Mario postawił dwa kufle zimnego Żywca na stoliku i wbił się na skórzaną kanapę niewielkiej loży wciśniętej w kąt sali. Idealne miejsce, żeby spokojnie pogadać, czy zgubić się w zgiełku klubu.
- Stary naprawdę cieszę się, że jesteś cały. Jak was znalazłem, to myślałem, że straciłem dwóch kumpli.

Błysk klubowych reflektorów prosto w oczy. Stalowe haki rozrywały mu skórę. grzechot łańcuchów, gdy wciągali go na górę i piekielny ryk przepełniony ekstazą i seksualnym spełnieniem.

- Muszę przyznać, że wyglądasz, jakby cię ktoś przeżuł i wypluł. Najgorzej to wygląda to oko.
- To znaczy? - zapytał zdezorientowany Wilhelm. W jego umyśle wciąż poszatkowane wspomnienia mieszały się z teraźniejszością.
- Jak co to znaczy? W lustrze się nie widziałeś. Masz czerwoną gałę, jak jakiś jebany Terminator.


Wilhelm wyciągnął telefon i odpalił kamerę do selfie. To, co zobaczył przeraziło go. Widok faktycznie był makabryczny. Jego lewe oko wyglądało, jakby popękały mu wewnątrz wszystkie możliwe naczynka. Z trudem można było dostrzec źrenice. Jedna wielka, krwista kulka wbita w jego czaszkę.
O dziwo, nic go nie bolało.

Zamknął na chwilę zamknął prawą powiekę. Chciał sprawdzić, czy lewe oko jest sprawne. Niby widział normalnie, ale…

Gdy tylko zamknął prawą powiekę, poczuł ostre pieczenie na dnie oka, jakby ktoś nasypał mu do środka soli. Poczuł, jak łzy spływają mu po policzku. nie to było jednak najgorsze. Ból dało się przeżyć. Jednak to co zobaczył sprawiło, że upuścił telefon i osunął się na kanapę.

Zamiast ścian klubu ujrzał obdrapany mur jakieś zrujnowanej fabryki. Stalowe, przerdzewiałe rury ciągnęły się wzdłuż nich, na podobieństwo upiornych węży. Siedzący przed nim Mario niby wyglądał zwyczajnie, ale fakt, że Wilhelm widział przez skórę co kilka chwil jego pracujące mięśnie i kości do normalnych widoków już nie należał. Najbardziej przeraziła go jego własna twarz. Dostrzegł ją tylko przez kilka sekund, ale to wystarczyło, aby zadać kolejny cios jego już i tak osłabionej psychice.
Ktoś pokiereszował mu twarz, jakby trenował na niej cięcia kataną. Długie i głębokie rany wyglądały niczym krwawe kaniony wyrzeźbione na jego skórze. Koszmarne strupy pękały i płynęła z nich świeża posoka. Na dodatek miał ogoloną głowę, a jakby tego było mało skóra na czaszce została nacięta w krzyż i jej strzępy zwisały po bokach na podobieństwo zwiędniętych płatków. Odcięto mu też czubek czaszki, wystawiając obnażony i bezbronny mózg na zewnątrz W poskręcane zwoje mózgowe, powbijano srebrne wąskie igły. Tworzyły one na szczycie jego głowy coś na kształt makabrycznego wieńca. Wilhelm w niczym jednak nie przypominał Chrystusa w koronie cierniowej, a raczej ofiarę eksperymentów zwyrodniałego syna markiza De Sade.


- Wszystko w porządku? - zapytał Mario.
- Tak - odparł niemal automatycznie Rogala - Opowiedz mi co się stało - poprosił - Przez to wszystko ma problem z pamięcią.
Mario pokiwał ze zrozumieniem. Sięgnął po kufel z piwem i wziął duży łyk. Milczał przez dłuższą chwilę.
- Nie wiem od czego zacząć. Gdy do mnie zadzwoniłeś po raz pierwszy, nic nie podejrzewałem. Może powinno mi dać do myślenia, że odzywasz się tak znienacka po tylu miesiącach milczenia. Pytałeś o Widerę, o to czy ćpa i jakie ewentualnie może mieć problemy. Rzuciłem ci kilka krążących o nim plotek. Chłop ponoć złapał doła i chwycił się ćpuńskiego gówna. A potem był drugi telefon.

Mario zamilkł. Znowu sięgnął po kufel i opróżnił go do dna. Podrapał się po potylicy. Widać było, że jest zdenerwowany, że wspomnienie tamtych chwil wciąż mocno na niego działa.
- Stary trajkotałeś, jak najęty. Przez chwilę myślałem, że zapodałeś z Widerą za dużo amfy i że gadka cię złapała. Jednak gdy usłyszałem w tle syreny wiedziałem, że to nie są żadne żarty. Pieprzyłeś bez ładu i składu i w ogóle nie chciałeś słuchać. W pewnym momencie połączenie się urwało. Oczywiście nie szło się do ciebie dodzwonić. Nawet nie wiem, jak mam ci powiedzieć, co wtedy sobie o tobie i Widerze myślałem. Pojebana akcja. Najgorsze jednak miało dopiero nadejść. Gdzieś około drugiej w nocy zadzwoniłeś znowu. To był sygnał alarmowy i prośba o wezwanie pomocy. Sygnał nadany z mieszkania Widery. Macie szczęście, że mam znajomych i całą sprawę udało się jakoś wyciszyć. Choć myślę, że pały i tak będę węszyć. Gdy przyjechałem z sanitariuszami i wszedłem do mieszkania Widery…

Głos Kuczyńskiemu się załamał. Instynktownie sięgnął po kufel. Przyłożył puste naczynie do ust i z wkurwieniem odstawił na stół.
- Ja naprawdę nie wiem, co wy tam odjebaliście. Mieszkanie zdemolowane, jakbyście się na śmierć i życie napierdalali. Krzesło wbite w ścianę, drzwi wyrwane z zawiasów, dziury w ścianach i suficie, jakby ktoś w nie młotem przyłożył i kurwa wszędzie krew. Kurwa wszędzie, rozumiesz. Widera leżał na środku pokoju, a pół metra dalej jego odcięte palce. Ty siedziałeś oparty o ścianę w porwanych łachach.. Miałeś pokiereszowaną gębę, jakieś dziwne rany na piersiach i kurwa zakrwawiony sekator w jednej dłoni, a telefon w drugiej. Sanitariusze, co niejedno widzieli nie potrafili tego ogarnąć umysłem. Z resztą ja też. Co ja miałem im powiedzieć? Dyskretnie odkopałem od ciebie ten jebany sekator i pomogłem im was wpakować do karetki. Naprawdę tak pojebanej akcji, nie przeżyłem nigdy wcześniej.

Mario wstał i spojrzał na Wilhelma. Trudno było odczytać co dokładnie wyraża ten wzrok. Współczucie, czy oskarżenia? Litość, a może wzgardę.
- Idę po jeszcze jeden browar. Też chcesz? Bo w sumie nie wiem, czy to lekami ci nie będzie kolidować.

 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 05-09-2020 o 18:02.
Pinhead jest offline  
Stary 09-09-2020, 22:01   #14
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Widział Widere, słyszał jego słowa, skłaniał się ku jego pomysłom oraz czuł wolność, siłę i adrenalinę. Kolejne wizje przynosiły poczucie spełnienia, otwierały umysł i dawały poczucie przestrzeni. Nieziemski pęd, cudowne oderwania i cel... Znany i nieznany - pieniądze, bandyckie akcje, a ponad nimi przemoc, ból, anarchia. Jeszcze głębiej - gwałt i rozerwanie jaźni - jebana imersja. Metafora niezrównoważonego stanu psychiki młodego bikera...




Pub "Ramirez"... Głośna muzyka przytłaczała każde zdanie wypowiedziane w półmroku sali zasnutej złymi i dobrymi intencjami. Uśmiechami i przekleństwami, nadziejami i porażkami.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=3BnfiJnHXvk[/media]


Między innymi z tego powodu Wilhelmowi dłuższą chwilę zajęło dopuszczenie do siebie wszystkiego co powiedział mu Mario. Nie takie miał przebłyski świadomości i wspomnień z przed kilku dni. Wpoił sobie inną wizję chronologii ostatnich chwil, którą uparcie popierały zapisy w jego telefonie - do Kuczyńskiego wykonano trzy połączenia, ale jedno, to nie pasujące, było z dzisiaj. Kumpel nie miał powodu kłamać. Co innego, kryjąca za sobą wszystko co nieludzkie, przestrzeń - wykrzywiała obraz świata, tworzyła iluzję. Motocyklista też mógł być zwyczajnie naćpany, jak sugerował mu kumpel. Nim ten odszedł po kolejne piwo, Wilhelm skinął mu ręką, że też bierze kolejne pięć. W tej chwili nie brał leków, cały ten syf go przytłaczał, ale musiał w końcu przez to przejść.

Czas, który pozostał mu do tryumfalnego powrotu Kuczyńskiego ze zdobyczą w postaci czterech kufli wykorzystał na przejrzenie zapisu swoich lokalizacji z podróży w androidowej apce. Coś tam zgrzytało, wywalało błędy. "Czy już kurwa niczemu nie można było do końca ufać?" - Pytanie retoryczne przemknęło mu przez myśl - "Nie można było." Technologia nad umysłem, umysł nad pamięcią, pamięć nad rzeczywistością. Teraz lub nigdy:

- Mario, na chuj mi byłby sekator, jak miałem przy sobie Visa?

- Ty się mnie pytasz? Skąd ja mam wiedzieć. Co Wy w ogóle tam robiliście, że był taki burdel?
- Marian był sobą, był twardy, mimo, że zdezorientowany. Szukał odpowiedzi tak jak, sam Wilhelm.

- Stary… szczerze, to mózg mi wyprało, a tak bardziej dokładnie to wywirowało i wyrzuciło nagi jak gówno o poranku na polanie. - Mimo wspólnego celu, nie potrafił mu odpowiedzieć. Nie pamiętał i nie nadążał za przewijającymi się przez jego świadomość wizjami. Chciał się wytłumaczyć.

- To słabo. Cóż ja ci mogę powiedzieć…. zrobiłem wszystko, żeby sprawę wyciszyć. Widera jest na OIOM-ie, ale jeżeli nie daj boże odwali kitę, to gliny zaczną zadawać niewygodne pytania i niewątpliwie dotrą do Ciebie.

- I do Ciebie, bo mnie to już nie warto bronić. Pytanie jak Ciebie z tego wykręcić, Widerę odratować i co właściwie się tam odjebało. Pomyślisz, że wypaliłem sobie dziurę w czasze tymi dragami i alko z Widerą, ale ja ni chuja nie pamiętam, żebyśmy z Pyjterem się widzieli, a tym bardziej chlali i ćpali razem. Jedyne co mi ta posrana sytuacja przypomina to to, że byłem tam. Zobaczyłem coś czego nie miałem widzieć i ratowałem starego z całego gówna, w które sam się wciągnął, a o wyciągnięcie, z którego mnie przez telefon błagał. Jakieś gangusy mu się zalęgły w chałupie, zostawiając tuningowaną BM-e na dole. Skatowały chłopa i gdy wyczołgał się z dwunastki, to puściłem alarm do Ciebie…
- zdawało się, że bikerowi wróciła realna ocena sytuacji. Zignorował majaki z podróży do baru lub tylko oparł się na chwiejnych faktach ze swoich urządzeń elektronicznych.

- To mamy jakiś trop - uśmiechnął się Mario z przekąsem, co było bardziej niż normalne. - Masz może numery tej fury?

- A zesraj się, bo mam. - wyciągnął telefon do Maria i otworzył galerię, gdzie pięknie zachowane widniały dwa zdjęcia - jedno z przodu - wozu bez tablicy. Drugie z tyłu, samej białej blachy. - Miałem Cię prosić o sprawdzenie w bazie lub puszczenie tematu dalej, ale jakoś uleciało mi to ze łba na trzy dni.

- Jasna sprawa. Wrzucimy to na bęben. Będziemy mogli pójść tym tropem. Jak rozumiem nie wiesz kim byli ci ludzie? - rozsądnie dopytał mundurowy.

- Nie wiem jak Ci to powiedzieć, nigdy nie byłem specjalnie uduchowiony, wierzący, ani przesądny, ale ja ich czułem i czułem, że coś jest nie tak. Nie umiem tego nazwać, może za bardzo mnie to wszystko ruszyło. Do tego teraz mi się wszystko miesza.
- nie udało mu się skończyć.

- Pozwól, że ci przerwę Stary.- Mario urwał wywód kumpla, który ewidentnie mu nie pasował. - Ja rozumiem, że to wszystko jest pojebane, ale błagam nie wyjeżdżaj mi tu z takimi kawałkami. Uznajmy, że to jakieś przywidzenie, omamy, zły trip, chuj - jedno. Tylko bez jakiś religijnych wyznań. Wierz sobie w co tam chcesz, ale trzymajmy się faktów. Ok?

- Powiedział ten, co trząsł dupą przed wstawieniem pustych flaszek po wódzie do kapelańskiego tabernakulum na kompanii.
- Kwaśno przypomniał przeszłość Rogala. - Słuchaj, nie znam faktów. Próbuję to poskładać. W ilu przyjechaliście po Widerę? - pociągnął temat odrobinę zbity z tropu. Zaczynał już przyznawać Kuczyńskiemu racje - może zwyczajnie się naćpał. Znalazł ukojenie w nieświadomości i resztę dopisał sobie sam. Co jednak miały znaczyć te rany czerwone oko śmierci?

- Ja i trzech sanitariuszy. Przyjechałem chwile przed nimi. Ja pierwszy wszedłem do mieszkania. I uwierz mi, kurwa, na słowo. Odjęło mi mowę. Ja nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć. To było tak pojebane... i ten sekator. Jakaś masakra. A ty jeszcze nic nie pamiętasz. Oj źle to wróży na przyszłość, ale może ci pamięć wróci. Na razie mamy tylko jeden trop. Ta beemka. Pamiętasz coś jeszcze? Cokolwiek… jakiś szczegół, zdanie, głos, cokolwiek co nam pomoże wyjść z tego bagna.
- Maria przytkało, potrzebował słowa otuchy, przywołania do rzeczywistości. Bas ciężkich kawałków przewijających się w tle sceny, idealnie pasował do makabry jaką rysowała jego opowieść. Nie można było tak tego zostawić.

-Na przykład, że kocham narzędzia ogrodnicze jak Witold radzieckie czołgi?
- odpowiedział biker rozluźniając atmosferę.

- Dobrze, humor Ci dopisuje. Widać zdrowiejesz, albo to przez browary. - uśmiechnęła się i tym razem był to prawdziwy, szczery uśmiech. Nie potrwał jednak długo.

- Pamiętam też cycki kelnerki i napis zupełnie z dupy “They Don't Call Me Big Sexy For Nothing”.


Gdy Wilhelm wypowiedział tendencyjną kwestię wydrukowane na t-shircie przez umysł przemknęło mu krótkie niczym błysk flesza, dziwne wspomnienie.

Stał przy ścianie. Ręce miał rozłożone, niczym ukrzyżowany Chrystus. W dłonie miał wbite żelazne haki, które były połączone z sufitem, a raczej z niego wyrastały. Tuż obok stał jakiś typ. Pachniał zgniłym mięsem i spermą. Mieszanka, od której chciało się rzygać. Coś mówił, ale słowa nie były skierowane do Rogali. Kątem oka zauważył Widerę, jak ten zwija się z bólu o stóp tego typa.

-Tehillah, ben adam - wrzasnął obcy wprost do mózgu Wilhelma.


- Że co? Co to ma być?! Jaja sobie ze mnie robisz?

- Tehillah, ben adam. - powtórzył na głos eks mundurowy. Już prawie uwierzył w wersje z prochami, ale odchylone płatki świadomości i ten zapach. Woń nagości i spełnienia znów doprowadził go na rozdroże normalności.

- A ty kurwa co? Językami zacząłeś mówić, czy jak?


Faktycznie - Wilhelm wielkim poliglotą był, przez ostatnie dwadzieścia sekund. Nic to jednak nie dało, nie przyniosło nowych informacji i nie zachęciło Maria do wytłumaczenia mu istoty cierpienia, która go spotkała. Rzucane na oślep słowa do niczego nie prowadziły i niczego nie oznaczały. Napił się. Miał ochotę uderzyć się w twarz. Potrząsnął jednk tylko głową:

- Myślisz, że jest szansa sprawdzić czy sadyści z Przodowników zostawili nam cokolwiek, co mogłoby rzucić mi trochę światła wspomnień na ten cały burdel?

Granicznik po służbie zrobił wielkie, przerażone oczy. Przez chwilę milczał. Po czym sięgnął po kufel, opróżnił go do dna i poprosił:

- Błagam cię Wilhelm. Błagam! Ja ci pomogę, zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby cię z tego wyciągnąć. Tylko, kurwa, błagam nie mów mi, że chcesz wrócić do mieszkania Widery.

- Ja to nie specjalnie, ale może Ty byś dał radę?

Odpowiedź prawie wybiła anioła stróża bikera z butów:

- Ty to bezczelny typ jesteś, wiesz?
- Mario wybuchnął radosnym śmiechem - Przypomnij mi dlaczego ja się z tobą kumpluje, co?

- Bo na coś musiałeś wyrwać tą swoją Aśkę!

- Tylko ona jest moją żona od piętnastu lat, a ja daje się z tobą trzyma. Ja głupi, ja! Dobra, jebać to. Zobaczę, co da się zrobić. Masz jeszcze jakieś życzenia Wielmożny Panie?


- Dopić się, wyspać się i nie zwariować do rana. I kebsa na cienkim.

- Spoko, da się zrobić. Powiedz mi, masz gdzie kimać?

- Wiesz, że nie mam, za pierwszym razem Cię prosiłem o przechowanie, więc drugi też mi nie zaszkodzi.
- Sakramentalne pytanie, podpowiedziało Rogali, że ma się jednak czego bać i to nie sadystycznych gangusów, czy makabrycznych tworów swojej okaleczonej wyobraźni. Miał się bać osamotnienia - pustki, w której niedługo ugrzęźnie.

Mario pokiwał głową, dopijając kolejne piwo. Sięgnął do kieszeni i po chwili położył na stole dwa klucze.

- Ten czarny jest od klatki, a ten drugi od mieszkania. Kawalerka kumpla. Mam się nią opiekować i mam nadzieję, że nie zrobisz tam burdelu, jak u Widery. Możesz tam się rozgościć. Gość pojechał na misję i wróci najwcześniej za pół roku. Pasuje?

- Pasuje, ale tyle się gościł nie będę. Dzięki temu nie wyhoduje też gościowi glonojadów. U Aśki w porządku? Czy mnie się boisz w jej pobliżu? - Rogala jakoś nigdy nie przepadał za zabawą w pozory, pytał więc wprost.

- Wiesz, jak jest. To sprawy między nami i lepiej niech tak zostanie. Możesz do mnie dzwonić o każdej porze. Odbiorę zawsze i zawsze pomogę, jak będę umiał. Wiele lat się znamy. Jakoś mi trudno uwierzyć, że to wszystko twoja sprawka. Mam nadzieję, że się nie mylę. Jeśli będziesz ze mną szczery, to wyjdziemy z tego razem, obiecuję Ci. A mieszkanie to chyba lepiej mieć dla siebie niż spać u kogoś kątem, nie? - dobra mina do złej gry.

-Niby nie ma szans, że ktoś pomyli Cię po nocy z mężem, ale rozumiem. Po kebsie i na chatę? Tylko nie mów mi, że to 40 kilometrów stąd? I tylko jeszcze jedno - Hondzia? Gdzie mi ją odstawiłeś?

- Kończymy browar i jedziemy coś zjeść. Tylko bierzemy taksę, żeby nie było przypału, jasne? A twój skarb stoi na Górniczej, to znaczy pod twoim nowym mieszkaniem.

Nie było źle, dobrze też nie było. Miał sojusznika, ale takiego, który do końca mu nie ufał, a mimo to karmił, poił i trzymał blisko siebie. Miał przyjaciela, choć nie wiedział jak długo. Nie mógł mu powiedzieć, co czuł, co widział, co dręczyło go we dnie i nocami... czego nie mógł sobie poskładać. Nie mógł tego też powiedzieć nikomu innemu. Poczuł się znów dzieckiem - przerażonym, zagubionym, milczącym. Przebił się przez ten strach kolejną butelką wódki, którą rozpił już w mieszkaniu na Górniczej. Zaplanował też kolejny dzień. Chciał zobaczyć to co spisał na paragonie z monopolowego - chamsko prostacką sentencję reaktywacyjną. I dziewczynę w różu, 300 km stąd. Potem powrót i odwiedziny u Pyjtera lub na policji.

Potrzebował chwili wolności, dusił się w matni ciszy i niewiedzy. Nie chciał tego, nie mógł do tego dopuścić.

 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 15-09-2020 o 07:22.
rudaad jest offline  
Stary 12-09-2020, 00:49   #15
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację

Pęd powietrza przyjemnie muskał twarz. Takiej pieszczoty w tej chwili potrzebował. To właśnie ten głód zmusił go, by zerwać się skoro świt i ruszyć w drogę. Gdy tylko silnik zamruczał, niczym udomowiony tygrys, miód spłynął na jego umęczone serce. Rytmiczny warkot, jak leczniczy balsam łagodził ból i rozterki duszy. Wchodząc w zakręt, zaczerpnął powietrza głęboko w płuca. Zapach spalin na podobieństwo wonnego kadzidła, upajał i koił stargane nerwy.

Mknąc wąskimi wiejskimi drogami Wilhelm cieszył się wolnością i swobodą. ponure myśli ledwo tylko zdążyły zalęgnąć się w jego głowie, w mig rozwiewały się pod wpływem kolejnych porywów wiatru.
Tak bardzo potrzebował takiej chwili wytchnienia, gdy zespolony ze swoją maszyną gnał przed siebie bez celu.
Żadne leki, drugi, wóda, czy nawet kobieta nie działały na niego w ten sposób. Niemal buddyjski spokój opanowywał jego ciało i umysł.

Szczęście, Harmonia, Euforia.
Było mu dobrze, tak bardzo dobrze.


Gdyby mu zadano pytanie dlaczego tu wrócił, pewnie odrzekłby tylko, że tak po prostu musiało być. Podświadomie liczył na jakieś przebudzenie, strumień reminiscencji. Jakikolwiek obraz, dźwięk, czy słowo. Cokolwiek, co choć odrobinę zbliży go do zrozumienia sytuacji w jakiej się znalazł.

“U Halinki” prawie nie było gdzie usiąść. Ludzi zjechało się tyle, jakby na tyłach organizowali jakieś wiejskie wesela, albo poszła fama że kiełbacha z grilla jest za pół darmo.
Wilhelm usiadł przy barze i zamówił piwo i frytki. Nie chciało mu się jeść, ale miał nadzieję, że jak posiedzi chwilę to wspomnienia wrócą. W końcu to tutaj się wszystko zaczęło. Prawda?

Frytki skończyły się szybciej, niż piwo w kuflu. Cugowski swoim zachrypniętym głosem zawodził coś o tangu, gdy Wilhelm poczuł że musi iść do kibla. Z naturą się nie dyskutuje. Ona nie zna litości.
Przeciskając się przez tłum matek z dziećmi i spoconych kierowców ciężarówek, były pogranicznik wszedł do ciasnego i słabo oświetlonego wucetu.
Ledwo przekroczył próg, zimny dreszcz przebiegł mu po karku. Ktoś uchylił lufcik umieszczony prawie pod samym sufitem, to pewnie dlatego.
Świetlówka brzęczała, jakby zaraz miała eksplodować. Wewnątrz panowała niewyjaśniona cisza. Za drzwiami tłum klientów okupował bar, Cugowski wyśpiewywał swoje szlagiery, a kilkadziesiąt metrów stąd znajdowała się droga. Mimo to do łazienki nie docierał prawie żaden z tych dźwięków.
Rogala z ulgą załatwił się, po czym podszedł do lekko wyszczerbionej umywalki. Umył ręce i spojrzał w lustro.

Jęczała głośno. Zdecydowanie za głośno. Jęki i piski miło łechtały jego ego i męską dumę. Dobitny dowód, że obojgu było miło i dobrze. Świat jakby przestał istnieć. Nie miało żadnego znaczenia, że wspinali się na szczyt przyjemności w obskurnym kiblu w przydrożnym barze.
- Cśśś - wysyczał jej do ucha, pieszcząc jednocześnie jej jędrną, krągłą pierś. Nie pomogło. Rozkoszne zawodzenie wręcz przybrało na sile.
Przyłożył jej dłoń do ust i przycisnął mocno do ściany. Zaprotestowała, próbując go z siebie wypchnąć. Nie odpuścił. Zacisnął dłoń i jeszcze silniej do niej przylgnął. Jego ruchy stały się gwałtowne i agresywne. Z każdym przesunięciem bioder stawał się coraz bardziej brutalny. Przełamywał jej opór i niechęć, jednocześnie tłumiąc jęki. Rozkosz zaczęła mieszać się bólem.
Podobało mu się to. W mózgu otworzyła mu się nowa brama, prowadząca do całkowicie nieznanych doznań. Poczucie władzy i przewagi fizycznej zmieszane z czystą rozkoszą, gdy wchodził w nią coraz mocniej i głębiej, dosłownie obezwładniało i odbierało zmysły. Lewitował, jakby ktoś wyciągnął mu duszę na zewnątrz. Boskie, niepowtarzalne uczucie omnipotencji.
Doszedł eksplodując w jej ciasnym wnętrzu, a oszalałe z ekstazy zmysły doprowadziły do rozdygotania jego całe ciało.


Spełnienie. Rozkosz. Błogość
Było mu dobrze, tak bardzo dobrze.


To się wydarzyło? - pytał sam siebie, gapiąc się tępo w lustro. Ktoś niecierpliwie dobijał się do drzwi.
Wyszedł z wucetu ze wzrokiem wbitym w ziemię. Dokładnie tak samo, jak tamtego dnia. Teraz za plecami słyszał bluzgi gościa, którego cierpliwość wystawił na próbę. A wtedy…?

Jęki rozkoszy, bólu i poniżenia mieszały się w jego głowie w jeden wściekły kociokwik. Przecież nic jej nie zrobił. Sama go zaprosiła, ba niemal zaciągnęła do tego kibla.
A może przesadził i dlatego teraz dręczyło go poczucie winy, które kazało mu tu przyjechać i przeżyć wszystko jeszcze raz.

Podszedł do baru. Chciał usiąść, ale się rozmyślił. Nie było sensu dalej tu tkwić i się torturować. Ostatni raz rzucił okiem na salę w poszukiwaniu krągłej dziewczyny w różowym t-shircie.
Na szczęście jej nie znalazł.


Uliczne latarnie rozświetlały szpitalny parking, nadając mu iście filmowych barw. Rogala zgasił silnik i przez kilka chwil siedział w bezruchu. Spoglądał na szpital i nie mógł odpędzić myśli, że w jakiś sposób zawiódł kumpla. Nie potrafił tego nazwać, ale to przekonanie rosło w nim z każdą chwilą.
W końcu zebrał się na odwagę i ruszył w kierunku wejścia.

Jakimś cudem ubłagał siostrę dyżurną, aby pozwoliła mu wejść do starego kumpla. Są jeszcze na tym świecie dobrzy ludzie. Są też i źli. Do tych drugich na pewno należeli ci którzy załatwili Widerę w taki sposób.
Widok Pyjtera odbierał radość i chęć do życia. Niezliczone siniaki, rany cięte i złamania. Bandaż wokół głowy świadczył o tym, że oprawcy nie oszczędzili mu także tak brutalnych ciosów.
Nie było potrzeby o nic pytać lekarzy. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby z miejsca wiedzieć, że Widera jest w ciężkim stanie i ma marne szanse, żeby z tego wyjść.

Wilhelm podszedł bliżej do łóżka i chwycił kumpla za dłoń. Chciał coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedział co. Stał tak przez chwilę wpatrując się w czubki własnych butów.
- Klucz, znajdź ten cholerny klucz - usłyszał nagle. Natychmiast podniósł głowę i spojrzał na Widerę. Pyjter ani drgnął. Nadal był nieprzytomny, milczący i nieruchomy, ale Rogala mógłby przysiąc, że to on wypowiedział te słowa.
- Klucz, znajdź ten cholerny klucz - usłyszał męski głos dobiegający z korytarza - Nie mam czasu stać tu całą noc.
Rzeczywistość, ta wredna suka, zakpiła z niego po raz kolejny.


To był męczący dzień. Rogala ściągnął buty i kopnął je w kąt. Skórę powiesił na wieszaku, tak jak mama przykazała. Rozsiadł na kanapie i jakiś czas gapił się bezmyślnie w sufit. Krótka podróż miała pomóc mu naładować akumulatory, przewietrzyć umysł i poukładać jakoś ten bałagan.
Niewiele z tego wyszło. Od problemów nie da się uciec, choćby nie wiadomo, jak długo jechać. Za oknem było już ciemno, ale Wilhelm wiedział, że tej nocy będzie mu trudno zasnąć. Sięgnął po pilota od telewizora Chciał pogapić się na kolorowe obrazki, tak różne od tego, co go otaczało. W tym właśnie momencie odezwała się jego komórka. Nie podnosząc telefonu, zerknął na ekran.

Numer zastrzeżony.

 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 14-09-2020, 22:57   #16
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Potrzebował doznań, realności i namacalności wszystkiego co go otaczało. Drgań pod sobą, zimnego wiatru na karku i zaciśniętych mięśni dłoni na kierownicy. Mięsistych przekleństw w ustach, twardych faktów w głowie i mocnego dotyku na skórze. Chciał czuć normalność, potrzebował ze wszystkich sił stanąć twardo na nogach i oddzielić się od tego czym mógł być, a czego nie rozumiał. Dlatego pojechał, nie wziął leków przeciwbólowych i wrócił na początek swojej drogi w przepaść szaleństwa. Szukał jej. Miał nadzieję, że to spotkanie zatnie pierdolony spust drugiej i trzeciej ścieżki wydarzeń, która odpalała się poprzez sentencje tekstylnego dziadostwa. Nie dane było mu spojrzeć na nią raz jeszcze, a tym bardziej twardo chwycić za dłoń i udowodnić sobie, że nie snem czy marą było tamto wspomnienie.


Zamiast tego znów wytrąciło go z równowagi spojrzenie beznamiętnej tafli szkła, która odsunęła go jeszcze od upragnionego celu podróży. Widział, lecz nie pamiętał. Czuł, choć nie rozumiał. Słyszał jęk, narastające napięcie, nie wiadomo skąd przyszedł jego szept na granicy pomruku.

-Cśśś...


Chwycił jej ciało, przycisnął do ściany, zaspokajał głód…. Żądzę kontroli, przymus sprawczości, apetyt na ból. Przez moment byli jednością. Doszedł wewnątrz niej i puścił ją. Widział ślady na jej ciele pozostawione przez swój oszalały pęd ku przełamaniu bariery normalności. Potrzebował ochłonąć. Uciec znów...

Wyszedł cały drżąc, każde uderzenie serca i każdy spazm ciała wołającego o jeszcze wynosił jego umysł na wyżynę poznania, którego pragnął i którego bał się dotknąć. Rozszalałe emocje wyciszył pomruk motocykla. Kolejne kilka godzin w trasie zlało się w pustkę mieniącą się swobodą wyboru. Wtór głosów w głowie ucichł, przegnany świstem wiatru….

Do czasu przekręcenia kluczyka. Zsiadł z maszyny z oporem, czuł się winny i bezradny. Durny, w tym czym myślał, że będzie. Nie było bohaterstwa, wielkiego zwycięstwa, podniesionych tarczy. Wyboista droga usiana trupami i porażkami, na końcu, której czekał On - Widera. Dotknął jego dłoni, walcząc ze sobą. Nie umiał godzić się na to co się wydarzyło, a czego nie pamiętał. On był jednym z nich. Jest jednym z nas - szybko się poprawił odżegnując defetystyczną myśl, o końcu drogi starego kumpla. Zacisnął pięść na jego dłoni, zbielała skóra ciężkiego śródręcza nieprzytomnego pokryła się czerwonym cieniem. Nie pomogło. Żadnemu z nich. Znów byli jednością w bezradności.

Wrócił zły do kawalerki sprawionej mu przez Maria. Przestrzeń czterdziestu metrów dusiła swoimi ograniczeniami. Meble z Ikei i schludność - ramy społeczne, od których za wszelką cenę chciał uciec. Do tego centrum miasta. Nowy blok. Zrzucił buty, uderzył dłońmi w twarz. Poczuł to, a musiał czuć cokolwiek. Miał dość, opadł na kanapę, telefon rzucił w jej kąt i jak na pieprzone zawołanie właśnie wtedy zadzwonił.

Numer zastrzeżony.

- Proszę. - odebrał telefon. Spodziewał się pyskatej ankieterki lub nachalnego sprzedawcy. Szykował kanoniczną formułę “nie wyrażam zgody na nagrywanie rozmowy”, gdy w aparacie pojawiły się trzaski przypominające komunikat nadawany Morse'm przez jakiegoś szaleńca. Rogala chciał już się rozłączyć, gdy usłyszał, obcy głos, który zwrócił się bezpośrednio do niego:

- Nie tak szybko
- mężczyzna, który wiedział co się dzieje za zamkniętymi drzwiami mieszkania na Górniczej wycedził bardzo powoli trzy słowa, które uprzedziły działanie byłego pogranicznika. Głos miał głęboki i chrypiący, cecha charakterystyczna dla wieloletnich palaczy. - Zdrówko w porządku?

- Kto mówi?

- Czas się rozliczyć, przyjacielu. - padło w odpowiedzi.

- Raczej się nie zaprzyjaźnimy, nim nie dowiem się z kim mam kurwa do czynienia?


Przez kilka uderzeń serca po drugiej stronie panowała niepokojąca cisza. Jedynie w dalekim tle dało się wyłapać dziwne trzaski. Nagle tuż obok, niemal na wyciągnięcie ręki rozległ się dziecięcy płacz. Wilhelm bez trudu rozpoznał ten szloch, choć mogłoby się zdawać, że każdy dziecięcy płacz brzmi tak samo.

- Poznajesz? - padło pytanie.

Serce Wilhelma zaczęło walić jakby miało wyrwać się z piersi, oddech przyspieszył, dłonie zaczęły drżeć. Z początku myślał, że to pomyłka, później, że niesmaczny żart, teraz coś mu mówiło, że zwykła, choć przerażająca halucynacja. Nikt, poza trójką ludzi nie miał prawa znać tego desperackiego niemowlęcego krzyku, tym bardziej był pewny, że nie mógł go odtworzyć.

- Ta. - nie potrafił więcej z siebie wydusić. Chciał się dać ponieść zwidom i zobaczyć gdzie go zaniosą - sprawdzał czy już zwariował.

- Przynieść zatem ten cholerny klucz, a zakończysz cierpienia siostrzyczki.

- Skąd mam wziąć ten klucz? Jak mam go szukać?

- Pan prokurator już ci pewnie nic nie powie, ale do miasta przyjechała jego córka. Ją zapytaj. Byle szybko. Nasz cierpliwość się kończy.

- Po co Wam ten klucz?


Trzaski w słuchawce nasiliły się, a Wilhelm poczuł jakby ktoś wbijał mu rozgrzane wiertło prosto w mózg. Po chwili ponad jednostajny mechaniczny szum, wybił się przerażający niemowlęcy krzyk. Ten dźwięk rozsadza głowę Rogali. Jego mózg niemal dosłownie eksplodował. Czuł wylewające się z każdego poru jego skóry wkurwienie. Był bezradny, bezsilny, a słysząc te słowa był gotów zabić każdego, kto choć w najmniejszym stopniu był odpowiedzialny za to niekończące się cierpienie.

- Znajdź ten klucz, powiedziałem, Im szybciej, tym lepiej dla ciebie i dla niej.

- Obyś zdechł kurwiu zanim przyniosę Ci tą zdobycz.
- były wojskowy zakończył połączenie. Nie zniósł więcej.

Wilhelm znów czuł. Tym razem wezbrała w nim nieprzebrana fala wściekłości, bólu i siły. Mógł podnieść broń i iść dalej, otworzył więc przeglądarkę i wbił w Googla hasło “Prokurator Wałbrzych”. Po przejrzeniu kilku stron z informacjami przed oczami zaczął rysować mu się spójny obraz innej ludzkiej tragedii, niż ta, której doświadczył przez połączenie telefoniczne:

Cytat:
Prokurator Jerzy Szacki został potrącony w biały dzień przez nieznanych sprawców, których poszukuje policja. Obecnie przebywa na oddziale intensywnej terapii, jego stan jest ciężki, ale stabilny. Policja pilnuje prokuratora, gdyż mówi się, że to nie był zwykły wypadek.
Dziennikarz podpisujący się inicjałami X.P. twierdził nawet, że chodziło tutaj o mafijne porachunki. Prokurator ponoć ostatnimi czasy wplątał się w nieciekawe towarzystwo. Wypadek był próbą zabójstwa. Ten sam anonim publikujący teorie spiskowe udzielał się w tygodniku "Panorama Wałbrzyska" oraz snuł opowieści na swoim blogu, które śledziło kilkaset osób. Wilhelm, przeskanował zawartość strony. W oczy rzuciła mu się wzmianka o świeżej próbie włamania do mieszkania na strzeżonym osiedlu. Ponoć do mieszkania dyrektora banku, Czesława Więcka. Mieszkanie miało służyć jako miejsce spotkań szemranego towarzystwa oraz licznych libacji i orgii. Częstym gościem w tym mieszkaniu miał ponoć być Pan Prokurator oraz lokalni politycy.
Biker zatrzymał wzrok na zdjęciu opisywanego lokalu, które znów przeciągnęło go na drugą stronę pamięci:


Widera wysiadł z samochodu, starego Forda. Poszedł w kierunku budynku ze zdjęcia. W tym czasie Wilhelm został w aucie i pilnował... Cały czas nerwowo patrząc na zegarek.


Wspomnienie przepadło jak najlepszy przerwany film, któremu zerwała się klisza. Ostatni przebłysk pamięci poruszył pewną strunę w jego świadomości i kazał spisać kolejność wydarzeń… Nie tych, które wydawało mu się, że pamiętał, ale scen z majaków, które napawały go raz dumą, raz obrzydzeniem do samego siebie. Odwrócił jakąś ulotkę o wymianie okien leżącą na ławie przed kanapą i zaczął punkt po punkcie spisywać zajścia, których doświadczał w mgnieniach obcej jaźni.

Cytat:
7) Brutalny seks z kelnerką w kiblu przydrożnym barze. Wytrysk w niej. Za jej zgodą.

2) Pochlejparty u Widery, wspólne planowanie włamu. Pyjter potrzebuje kasy. Kradzież na zlecenie. Mam być jedynie czujką.

8) Włamanie Widery do mieszkania Czesława Więcka. Stoję na czatach.

3) Ucieczka starym fordem Widery po włamaniu do willi. Szok i otępienie Pyjtera. Ukrycie się w bramie rudery. Całkowita dezorientacja Piotra. Włamanie spowodowane kradzieżą, jednego przedmiotu. Czyżby klucza?

1)Mieszkanie Pyjtera - rozerwanie mojego jestestwa. Obecność dwóch, szukających mnie, tworów z horroru, znających moje położenie. Dźwięk obrzydliwego oddechu.

9) Masakra w mieszkaniu na Przodowników. Utrata przytomności. Sekator w mojej ręce. Pyjter z odciętymi palcami. Mario i 3 sanitariuszy. Odwiezienie do szpitala karetką.

5) “Ramirez” - jako zapuszczona fabryka. Mario jako worek mięśni i kości. Ktoś grzebie w moim mózgu. Kaleczy mi twarz i skalpuje czaszkę. Gwoździe w moim odsłoniętym mózgu.

4) Klatka schodowa. Ktoś wciąga mnie na górę. Jestem skrępowany łańcuchem wbitym w moje ramiona. Obcy ryk.

6) Widera zwijający się na podłodze podczas torturowania mnie podwieszonego na hakach. Gość od zgnilizny i zapachu spermy.


No "The Bucket List" to to nie było. Wilhelm nigdy specjalnie nie lubował się w sadystycznym spełnieniu. Na prośbę partnerki, mógł z siebie wykrzesać jakiś tam entuzjazm do przemocy, ale zawsze wychodził z założenia, że co za dużo to nie zdrowo. Krytycznie spojrzał raz jeszcze na zapiski i wyłowił z nich to co wydawało mu się najrealniejsze i do czego mógł bez zbędnego wysiłku przypasować linię czasową - włam do dyrektora Czesława Więcka. Musiał tam być, bo zbyt dużo było szczegółów, które zmuszały go do uwierzenia w tą wersję wydarzeń - jebany stary ford Widery, jego zegarek, uwielbienie dla adrenalinowego kopa, którego doświadczył.

"Szlag by to.." - przeleciało mu przez głowę, gdy zmuszał się do powrotu myślami do wątku ostatniej rozmowy telefonicznej. Jednak puzzle zaczęły się układać. Prokurator Jerzy Szacki po wypadku, który gościł się na mafijnych orgietkach u Więcka, faktycznie miał córkę. Wspominki w tekście artykułów prasowych o jakimś syndykacie zbrodni pasowały do wszystkiego jak zewnętrzna krawędź obrazka do reszty porozrzucanych kawałków. Postanowił pójść w tą stronę. Wbił na pasek wyszukiwania hasło "Prokurator Szacki" "córka" i bez zbędnego wysiłku dokopał się do kilku starszych plotkarskich artykułów na temat Agnieszki Szackiej. Totalnie wisiał mu wydźwięk prasy brukowej robiący z dziewczyny galeriankę świata mody, która dupą wepchnęła się w karierę. Bardziej obeszło go odejście wschodzącej gwiazdy z piedestału uwielbienia i to czym zajmuje się teraz - "bachory i kotki". Przynajmniej miała porządnie stworzone konto firmowe na FB, które podało mu kilka opcji kontaktu z fotografką - wiadomość na messengerze, e-mail firmowy, służbowy numer kontaktowy. Na obu platformach założył nowe konta pod nazwiskiem "Grzegorczyk Wojciech" i za ich pośrednictwem przesłał do kobiety dwie takie same wiadomości tekstowe:


Cytat:

"Musimy porozmawiać o Dyrektorze Czesławie Więcku, Prokuratorze Jerzym Szackim i kluczu."



Celował w ciemność i miał nadzieję, że nie trafi w swoją stopę.

 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 20-09-2020 o 07:21. Powód: Deklaracja zakończenia kolejki odpisów.
rudaad jest offline  
Stary 18-09-2020, 22:49   #17
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację

Świt wyciągnął go z odmętów nocy, a także perwersyjnych, brutalnych i niedorzecznych majaków, wprost na światło dzienne. Ostre promienie poranka raziły go i powodowały pieczenie oczu. Rzeczywistość upomniała się o niego w jak jakże charakterystyczny dla siebie sposób. Nie było to jednak miłosne nawoływanie, ale okrutne napomnienie, aby się ocknął i zaczął żyć i przestał nurzać się w urojeniach pogrążonego w gorączce umysłu.

Gdy tylko zsunął stopę z kanapy na której usnął, poraził go potworny ból. Tysiące ostrzy w jednej chwili weszło w jego ciało. Niestety tym razem nie były to halucynacje, a czysta, bezlitosna rzeczywistość.

Każdy ruch wykonywał z wielkim grymasem bólu na twarzy. Zrastające się rany, pękały i krwawiły. Wilhelm spojrzał na fiolkę wykupionego wczoraj Ketonalu. Sięgnął po nią i dłoń mu zadrżała.
Lek da mu ukojenie, ale też otumani umysł. Nęcił go perspektywą ulgi, błogości i oderwania od cierpień i cielesnej mordęgi. Wilhelm chciał jednak walczyć, podnieść rękawice, którą los lub złośliwi bogowie rzucili mu prosto w twarz.

Potężny sierp wylądował na jego szczęce. Mózg odbił mu się od ścian czaszki, a nogi odmówiły. Mata z prędkością błyskawicy zbliżała się do jego twarzy. Głuchy łomot rozszedł się po sali ćwiczeń, a zaraz po nim jęk kumpli, którzy obserwowali sparing spoza klatki.
- Wstawaj cwelu - darł się do niego Kapsel, zastępca dowódcy drugiej drużyny.
Jak on dał się namówić na ten cyrk? Kapsel miał prawie dwa metry wzrostu i muskulaturę wyrzeźbioną niczym jakiś jebany Atlas.
Poszło jak zwykle o honor i dumę. Ja nie dam rady? Ja? Potrzymaj mi piwo.

I teraz leżał z rozjebanym nosem na lepkiej od potu macie.
- Rogala! Dawaj! Załatw tego kutafona. Dasz radę! - pocieszał fo Mario, krzycząc ile sił w płucach z narożnika, waląc przy tym pięściami w klatkę oddzielającą go od maty...
- Rogala! Rogala! Rogala! - kilkunastu zebranych wokół oktagonu kumpli rozpoczęło doping, wrzeszcząc i tupiąc niczym stado wściekłych turów.
Krew w skroniach pulsowała, jakby zaraz miała rozerwać mu żyły. W ustach czuł metaliczny smak własnej juchy i strzępy przegryzionego języka. Ochraniacz na zęby wyleciał po hau, który rozpoczął serię ciosów, która zwaliła go z nóg.
Otworzył wolno powieki. Otumaniony siłą razów, które zebrał na mordę, niewiele widział. Jedynie poruszające się rozmyte kształty. Mimo skręcającego całe ciało bólu - wstał.
W odpowiedzi usłyszał burzę oklasków.
- Zginiesz kutasiarzu - warknął Kapsel i ruszył niczym rozwścieczony buchaj.

Wspomnienie brutalnego sparingu, która skończył się rozciętym łukiem brwiowym i potężną pizdą pod okiem, dodał Wilhelmowi siły. Schował ketonal do kieszeni. Gdy ból stanie się nie do zniesienia, zawsze będzie mógł go zabić. Na razie postanowił zachować czysty umysł.

chcąc zapomnieć o bólu, odpalił radio i zaczął parzyć kawę. W końcu, czym byłoby życie bez nakręcających nas używek.
- Teraz trochę sentymentów - zapowiedział spiker wałbrzyskiej rozgłośni - zanurzmy się w historii polskiego heavy metal. Jedziemy z Fatum,panie i panowie.

Proste riffy i chwytliwy tekst dodał mu motywacji. gotów był już zmierzyć się ze światem i tymi wszystkim pierdolonymi halucynacją. Dopił kawę i wtedy jego komórka zaczęła brzęczeć. Z obawą spojrzał na wyświetlacz. Numeru nie znał, ale nie było w nim trzech szóstek, więc chyba nie dzwonili znowu z piekła.

- Halo? - zapytał wskazując palcem zieloną słuchawkę.
- Dzień dobry panu. Pan Wilhelm Rogala.
- Tak.. - odpowiedział z lekkim wahaniem - Kto mówi?
- Podkomisarz Marcin Kostrzewski. Dzwonię do pana, bo musimy porozmawiać. Woli pan na neutralnym gruncie, czy wpadnie pan na posterunek?

Wiedział, że to się stanie. Wydarzenie w kamienicy przy Przodowników Pracy 7, nie mogły ujść uwadze policji, nawet mimo wielkich starań Maria. Liczył jednak, że będzie miał przynajmniej kilka dni na ogarnięcie siebie i całego tego burdelu.
Niestety psiarskie wywęszyły go już teraz. Coś temu komisarzynie trzeba było odpowiedzieć, bo przecież nie ma co przed nim uciekać.


W drodze do sklepu, po jakieś żarcie Wilhelm sprawdził telefon i konto Wojciecha Grzegorczyka. Niestety córeczka prokuratora jeszcze nie odpisała.
Nie chciała? Bała się?
Przecież jego wiadomość brzmiała, jak wycięta z jakiegoś taniego filmu grozy. Rzucone na oślep nazwisko, jakieś słowa klucze, które odbiorca miał w mig zrozumieć.
Czy jednak to było możliwe? Żeby się o tym przekonać, można było tylko czekać.

Hot-dog z Żabki, to nie jest może śniadanie mistrzów, ale na razie musiał Wilhelmowi wystarczyć Wycierał właśnie ręce z ketchupu, gdy telefon odezwał się po raz kolejny. Wrzucił chusteczkę do kosza i wyciągnął komórkę z kieszeni skórzanej kurtki. Tuż obok przejechał czarny Mercedes. Zmysły Rogala w jednej chwili się wyostrzyły.
Paranoja, to wredna suka. .
Czy teraz już tak będzie, że będzie reagować dygnięciem i podniesieniem gardy na widok każdej czarnej fury?
Przejebane!

- Siema Mario - ucieszył się widząc miniaturowa mordkę kumpla na ekranie telefonu.
- Hej. Masz chwilę?
- O co chodzi?
- Udało mi się dowiedzieć na kogo jest ta czarne beema. Chcesz wiedzieć?
- Nie wal w chuja, tylko mów.
- To samochód zarejestrowany na firmę Op Art Photo Group. Firma należy do jakiegoś znanego pedałka, fotografa. Jakiś wybitny artysta. Tak przynajmniej przeczytałem w necie.. Typ ma wystawę na zamku Książ. Olgierd Krause się nazywa.
Mario zamilkł, a Wilhelm układał w głowie kolejne puzzle.
- Jesteś tam jeszcze? Co cię tak zamurowało? Masz jakiś plan? - zapytał Mario.
- Daj mi chwile pomysleć. Odezwę się, ok?
- Pewnie, byle nie od drugiej w nocy - zaśmiał się Kuczyński i zakończył rozmowę.

Wilhelm wrócił do mieszkania i zaczął układać sobie plan na dzisiejszy dzień.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 18-09-2020 o 22:54.
Pinhead jest offline  
Stary 22-09-2020, 00:55   #18
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Wszechogarniająca fala bólu obezwładniała ciało Wilhelma. Rwanie nasilało się z każdym ruchem. Z każdym oddechem rozdarcie uderzało z wezbraną siłą w zmaltretowaną cielesność słabego człowieka. Skóra paliła. Odrętwienie odbierało tchnienie życia śmiertelnej somy. Atawistyczna chęć przetrwania gubiła się w fizycznym cierpieniu... tylko umysł walczył przynosząc nadzieję na kolejny krok.




Innymi słowy - napierdalało, jak jasny chuj.

Bum,bum,bum. Ambicja to powolna śmierć. Zwłaszcza głupia ambicja, prowadząca jedynie do porażki. Ile razy dostał w ryj, już nie zliczy. Ile razy upadł i wstał, nie spamięta. Ile razy stawiał czoła przeważającej sile wroga nie zdoła pojąć. Mimo to ciągle szedł na przód, przeciwstawiając się każdemu, kto próbował go zgnoić. Jak Kapsel - kark, sadysta, dureń jakich mało. "Ja nie dam rady?! No kurwa nie dałem, ale walczyłem, byłem, przetrwałem. Teraz też dam radę.” Choć obietnica pustki kusiła niebieskimi tabletkami to w głowie roił mu się skandowany przez tłum kumpli doping do dalszej drogi. Bicie serca wyznaczało jej kierunek. Wstał więc raz jeszcze, otarł krew spływająca po skórze i podążył nią wprost do śmierci… Z przystankiem na kawę.

Nim ranek się skończył biker odebrał dwa telefony, które pokierowały nim na resztę dnia. Pierwszy z policji, w zasadzie był formalnością. Wiedział, że ma się tam stawić nie wiedział kiedy jednak splot wydarzeń poprowadzi go w tamtą stronę. Nastąpiło to szybciej niż zakładał. Mimo to, bezpośredni przymus w formie grzecznego telefonicznego przypomnienia o możliwości złożenia zeznania mógł pozwolić na odkrycie kolejnej zatartej części historii ostatnich dni. Wiedział, że niewiele powie, wiele jednak mógł się dowiedzieć. Znał sposób myślenia formacji mundurowych, ich taktykę, a nawet pokrętną psychologię jej członków. Współpracował z nimi wcześniej. Rozumiał, że nawet największym skurwielem kierują określone, wpojone mu zasady, które dopasowuje do swoich postaw życiowych i wtórnych kreacji uwarunkowań społecznych. Mogło być łatwo zdobyć informacje lub próba ich pozyskania mogła być niemożliwa. Zależy, na kogo trafi. Nie mniej jednak - spróbował. Z Kostrzewskim umówili się na 15:00. Na ulicę Mazowiecką, przybył z lekkim zapasem czasu, nie miał daleko. Zaparkował motocykl przed samym budynkiem komendy wyróżniającym się na tle architektury centrum miasta lichością konstrukcji i brudem przegranych lat. Mimo to przytłaczał rewerencją kontrolowanych przez system poddanych władz.

Wilhelm z wysiłkiem otworzył okute chorym zimnem drzwi komendy i wszedł ciężkim krokiem w paszczę przemocy, dominacji i agresji. "Władza wita Was." Rozejrzał się - nic się nie zmieniło, remont dalej był jedynie w przyszłych, wieloletnich planach jednostek nadrzędnych, które nie zniżyłyby się do wielu rzeczy. Takich jak oglądanie, raz bezwstydnie odrapanych, raz obmierźle łuszczących się olejnych lamperii starych ścian. Choćby przycupnięcia na twardych, drewnianych krzesłach jak w PRL-owskiej szkole. Nie wspominając już o posłużeniu się przedpotopowym sprzętem komputerowym. I do tego towarzystwo spoconych gliniarzy o kaprawych ryjach... W przeciwieństwie do zwierzchnictwa Rogala bywał w tej komendaturze nie raz. Znał to. Znał ich. Wszystkich tych zakapiorów o bandyckich mordach, które nie miały nic wspólnego z działaniem pod przykrywką. Oni nie udawali, oni byli całym tym wykolejonym światkiem przedsprawiedliwości, który ma przerażać, odstraszać i karać, kiedy na poprzednie dwa nie ma już nadziei. Skinął głową kilku osobom i zapytał o Kostrzewskiego. Wskazano mu pokój na końcu korytarza, w którym echo niosło krzyk niemocy. Ktoś siedział pod salą, ktoś stał dwa łuki drzwiowe dalej, wszyscy mali, wystraszeni, odurzeni presją… i o to chodziło. Tak miało to działać, miało łamać ducha, dawać poczucie niższości, presję do służalczości i wrażenie braku perspektywy innej niż poddanie się.

Drzwi do pokoju Kostrzewskiego wyglądały, jakby wygrzebano je ze śmietnika. Obdrapana farba, rama ze śladami siłowej walki i nawet nie trzeba było ich otwierać, żeby wiedzieć, że zaskrzypią przy najmniejszym ruchu.
Wilhelm kulturalnie zapukał i czekał na odpowiedź. Niewidoczna siła, eteryczny autorytet także i jego zmusił do lekkiego zniżenia karku. Opierał się.

- Proszę. - usłyszał po chwili głos z wewnątrz.

Wszedł i zdziwił się nieznacznie. Pokój, w którym operował Kostrzewski prezentował się schludnie, żeby nie powiedzieć pedantycznie. Już na pierwszy rzut oka można było odnieść wrażenie, że to jedyna ostoja porządku w panującym wokół nieładzie i złudzeniu powolnego rozkładu.
Podkomisarz Marcin Kostrzewski siedział za biurkiem, które ktoś pewnie dostał w ramach recyklingu z jakieś szkoły. Mimo to, ład panujący na tym obskurnym blacie budził respekt. Jak i sam Podkomisarz. Był odmienny. Nie pasował do otoczenia. Emanował dziwną energią i tajemniczością. Roztaczał w okół siebie aurę powściągliwości, ale i autorytaryzmu. Przenikał przez duszę, nawet tak postrzępioną i nieugiętą jak ta, która jeszcze szarpała się w bikerze. Mundurowy miał przed sobą rozłożoną jakąś teczkę. Na widok wchodzącego Wilhelma zamknął ją i wstał:

- Dzień dobry w czym mogę pomóc?
- zapytał. Zapowiedziany gość nie był pewien, czy ten udaje, że nie wie kogo ma przed sobą, czy faktycznie nie przekazano mu takiej informacji.

- Wilhelm Rogala, byliśmy umówieni na 15. - wycedził przez zęby kuląc się w sobie, nie tylko z powodu siły oddziaływania niebieskookiego typa, ale przede wszystkim z bólu.

- A to Pan! - uśmiechnął się kącikami ust. - Przejdźmy do pokoju przesłuchań jeśli nie ma Pan nic przeciwko?

- Zgodnie z życzeniem.

- To nie życzenie, to pytanie panie Rogala. Nie wszyscy czują się dobrze w takiej przestrzeni. Tylko tam jest łatwiej. Mamy magnetofon, kamerę. Łatwiej wszystko ogarnąć od strony formalnej. Jeśli nie ma zatem Pan, nic przeciwko, to chodźmy.

Nie miał, był zwarty i gotowy, jak pies obronny na ściągniętej smyczy. Kostrzewski wskazał dłonią drzwi i obaj mężczyźni ruszyli. Podkomisarz szedł pierwszy. Wilhelm za nim. Krocząc korytarzem czuł na sobie wzrok petentów, którzy siedzieli na korytarzu. Spojrzenia oskarżycielskie, ciekawe i podejrzliwe. Czuł się jak skazaniec prowadzony na szafot, jak jakiś pieprzony John Coffey... a przecież nic nie zrobił.

Chyba nic nie zrobił.

Miał nadzieję, że nic nie zrobił.

Podkomisarz doszedł do kolejnych szarych drzwi i otworzył je kluczem. Po drugiej stronie znajdowały się wąskie schody. Zimny dreszcz przeszedł po karku pogranicznika. W głowie zaczęły mu się pojawiać obrazy ze starych filmów. Ubecja prowadząca na krwawe przesłuchania opozycjonistów i innych niepokornych obywateli. "Czy to właśnie czeka na mnie w tej piwnicy?" - obiła się o wnętrze jego skroni niepohamowana myśl.

- O tym właśnie mówiłem - zagadał Kostrzewski. - Dość specyficzne miejsce.

Wilhelm podniósł na niego wzrok, udawał twardszego, niż w rzeczywistości był lub zwyczajnie ból zaczął przywracać mu zdrowy ogląd całej sytuacji.

- Nie mam zastrzeżeń. - skwitował krótko próbę nagabywania do uwolnienia swoich dziwnych obaw.

Korytarz był wąski. Ledwo mogły się w nim minąć swobodnie dwie osoby. Pachniał wilgocią, potem i papierosami. Podkomisarz przeszedł kilka metrów i zatrzymał się przed metalowymi drzwiami i ku zaskoczeniu Wilhelma były one zabezpieczone zamkiem na kod.

- Zapraszam.
- rzekł niemal z troską i ciepłem Kostrzewski.

Słysząc ten ton eksmundurowy spojrzał z uwagą na całość architektonicznej ułudy budowli kryjącej systemy, na które większości podrzędnych formacji nie było stać. Ponoć granicznicy byli najbardziej doinwestowaną służbą w pieprzonej Polsce XXI wieku, a jakoś na ich posterunkach, co najwyżej, o olej do starych zamków można się było doprosić.

- Widzę, że jednak nie jesteście tak niedoinwestowani jak ma wyglądać z zewnątrz.
- powiedział mając na uwadze odpadające połacie tynku na froncie gmachu komendy. Nim doczekał się odpowiedzi niemal teatralnie przekroczył próg wskazanego pomieszczenia. Kulał, ale nie dawał po sobie poznać jak bardzo cierpi by zachować pełną świadomość i ostrość oceny.

Pomieszczenie było niewielkich rozmiarów. Wyposażone tak jak na takie miejsce przystało - metalowy stół ze zmatowionym blatem- jest, dwa mocne krzesła- są i dwa lustra na ścianach- a jakże również obecne. Ponad to, Wielki Brat obserwował wszystko z rogu przy suficie i słuchał wszystkiego za pomocą magnetofonu na blacie. Mężczyźni siedzieli naprzeciwko siebie niczym szachiści przed rozpoczęciem ważnego meczu. Kostrzewski przez kilka chwil wpatrywał się w Rogale, jakby chciał go ustawić w odpowiedniej pozycji, niczym psa przed tresurą. Wilhelm był już psem i mógł być nim znowu - chwytał cała tą grę i się do niej dopasowywał. Usłużnie wykonał siad i nadstawił uszu.

Spojrzenie funkcjonariusza emanowało chłodem, który był w stanie zmrozić krew w żyłach. Jego wzrok wnikały w głąb, niczym oddział antyterrorystów przygotowujących się do akcji w Biesłanie. Oczy Kostrzewskiego wpatrywały się w jeden punkt, ale biker miał wrażeń, że gość niemal obłapia go spojrzeniem. To było dziwne. Kojarzyło mu się z tym, czego doświadczył w mieszkaniu Widery lub na półpiętrze przed nim...

Gliniarz otworzył teczkę i wyciągnął z niej dwa zdjęcia. Położył je na blacie i przesunął w stronę Rogali. Zaczęło się.

- Poznaje Pan tych ludzi?





Były granicznik z uwagą przyjrzał się fotografiom, jednocześnie obserwując dyskretnie rozmówcę.

- Powinienem znać?

Kostrzewski uśmiechnął się.

- To bracia Kirył i Fiodor Petrov. Na pewno ich Pan nie zna? Może spotkaliście się kiedyś, gdzieś przypadkiem… może się Pan przyjrzy.

- Oczywiście. Nie znam jednak tych nazwisk, same twarze mogły mi się przewinąć przed oczami, ale ja spotykam wielu ludzi... Tak jak i Pan zapewne każdego dnia. Powinienem o czymś zapewnić?


Podkomisarz zabrał zdjęcia i schował do teczki.

- Pan nie mieszka w Wałbrzychu, prawda? - zapytał zmieniając całkowicie temat.

-Niestety już nie, jednak to miejsce jest mi bliskie, tak jak i ta komenda. Pracowaliśmy razem, pomagaliśmy sobie nawzajem, zna Pan zapewne moje CV, więc wie Pan, że z przyjemnością pomogę, tak jak i przyjmę pomoc.

- Coś konkretnego sprowadziło pana do miasta?

- Tęsknota.

- Sentymentalny z Pana człowiek? Dziwne.
- Kostrzewski uśmiechnął się kącikiem ust - Myślałem, że nienawidzi Pan tego miasta.

- Wiele mu oddałem, wiele też od niego przyjąłem. Nie ma jednoznacznych odpowiedzi, tak samo jak nie ma jednoznacznych odczuć. Nawet względem Wałbrzycha.

- Długo znacie się z Widerą?

- Długo, pracowaliśmy w jednej jednostce. Za każdego z moich chłopaków położyłbym głowę na stole, za pewne tak jak i Pan.
- odpowiedział automatycznie, doskonale wiedząc, że w większości przypadków to brednie.

- W Waszej jednostce panowały, że tak powiem bardzo luźne obyczaje. Uważa Pan, że tak powinno być? .

Wilhelm niewidocznie zacisnął zęby. Kim musiałby być żeby wyrzucić na śmietnik całe poświęcenie Pyjtera? Degradację, pozbawienie świadczeń i odejście w hańbie ze służby. Każdy, w końcu wie, że nie ma większego frajera niż taki, który pruje się na psach.

- Myślę, że wszystko co zostało poczynione w tej sprawie, przyniosło wystarczające wnioski do osadzenia sytuacji. Nie byliśmy członkami mafii, jeśli o to chodzi?

- Po co odwiedził pan Widerę?

- Dla uczczenia pamięci dawnych chwil, sam Pan powiedział ze jestem sentymentalny. Może to było to.

- Sentymentalna podróż, która zakończyła się tym, że Pana kolega leży w śpiączce. O takim sentymentalizm chodziło, naprawdę?

- Pan wybaczy, niewiele pamiętam. Poza tym, ze mnie również wypisano wczoraj z OIOMu.

- A co konkretnie Pan zapamiętał? Każdy szczegół może mieć znaczenie. Niech Pan opisze to wasze ostatnie spotkanie.

- Zaczęło się od rozmowy telefonicznej. Proszono mnie żebym wrócił na stare śmieci, odwiedził dawne życie. Tak zrobiłem, mówiłem, jestem sentymentalny. Kiedy wchodziłem do domu Piotra zauważyłem dziwny samochód zaparkowany pod kamienicą. Zrobiłem mu zdjęcia, chętnie je przekaże.

- Bardzo bym o to prosił. Dlaczego zaciekawił Pana ten wóz?

- Bo to biedna dzielnica, a wiemy obaj, ze w polskim kodeksie drogowym wymagane są pewne standardy, których nie spełniał. Nie można przestać służyć, dlatego i ja nie umiałem przejść nad tym faktem obojętnie. Proszę - podał Kostrzewskiemu swój telefon. - Możne gdzieś przesłać?


Podkomisarz spojrzał na zdjęcie i dość długo mu się przyglądał. W końcu podał swojego służbowego maila i oddał telefon Wilhelmowi.

- Coś jeszcze Pan pamięta?

- Przebudzenie w szpitalu. Jednak, doktor powiedział, że pamięć będzie wracać, dlatego możemy spróbować naprowadzić ja na coś co Panu podpowiada intuicja.

- Intuicja, to nie jest metoda śledcza.
- odparł oschle rozmówca Rogali. Po czym sięgnął znowu do teczki.

Kolejne zdjęcia wylądowały na stole. Wszystkie przedstawiały mieszkanie Widery. Zdewastowane, noszące ślady walki, poznaczone krwią w wielu zaskakujących miejscach. Na sam widok tych ujęć Wilhelm poczuł zimny dreszcz na karku. Najchętniej uciekłbym w tym momencie z podziemnej, ubeckiej mordowni. Nie miał jednak gdzie uciekać, bo umysł znów przyniósł mu jedynie znacznie gorszą perspektywę zatracenia się, niż ta, która objawiała się teraz spoconymi dłońmi i niepewną miną. Echa wszystkich wersji wydarzeń ostatnich dni nieprzyjemnie odcisnęły piętno na świadomości chwili obecnej. Poruszyły czułą strunę. W uszach zaczęło mu dzwonić.

- Wszystko w porządku? -
zapytał Kostrzewski.

Wilhelm potrząsnął głową. Grał dalej, ale i antypatycznie odczuwał kontynuowany quasi quiz :

- Co tam się wydarzyło? -
zapytał przytłumionym głosem.

- Właśnie to chciałbym ustalić, Panie Rogala. Nic się Panu nie przypomina, jak Pan patrzy na te zdjęcia?


-Chyba tylko ból, choć nie wiem skąd…

- Czy wie Pan, że w mieszkaniu znaleziono sporą ilość narkotyków. Amfetamina, kokaina, jakieś syntetyczne pigułki. Sporo tego… naprawdę sporo. Poza tym zebrane ślady mówią, że krew, która była niemal na każdej powierzchni - ścianie, czy suficie, nie należała tylko do Was dwóch. Kto był tam jeszcze z wami, Panie Rogala?

- Tez chcę wiedzieć Panie Kostrzewski.
- odpowiedział, po raz pierwszy, całkowicie szczerze.

Kostrzewski zebrał z blatu wszystkie zdjęcia i schował je do teczki. Po czym wstał i wyciągnął dłoń do Wilhelma.

- Dziękuję Panu za tę rozmowę. Jak Pan sobie coś przypomnieć, to proszę do mnie zadzwonić.


- Oczywiście -
podał dłoń Podkomisarzowi... i w tym momencie poczuł jak jego lewe oko dosłownie płonie. Ciśnienie rosło z każdą chwilą. Wilhelm bał się, że zaraz rozsadzi mu gałkę oczną. Łzy zaczęły ściekać mu po policzku. Instynktownie zamknął powiekę, ale to nie pomogło. Na domiar złego czuł, a raczej wiedział, że jak je otworzy będzie jeszcze gorzej.

Było.

Stał w ciemności. Był nagi. Chłodne podmuchy powietrza drażniły jego skórę, niczym skórzane bicze. Wokół panowała nieznośna, nieludzka cisza, która wwiercała się w mózg i rozsadzała go od środka.

Przed nim w odległości metra stał On. Byt. Istota, która nie należała do tego świata. Jej skrzydła wyglądały, jakby były utkane z pajęczej nici. Jego włosy unosiły się na wietrze. Lekkie, delikatne i pełne gracji. Złoty blask otaczał jego głowę, która przyozdobiona była wieńcem z ludzkich kości i tkanek. Krew spływała wolno po twarzy Istoty. Jego oczy. Jego oczy - dwie przerażające, bezdenne otchłanie wpatrywały się w niego i chciały go pożreć.





Czuł tą żądzę, pochłaniała go, lecz nie kawałek po kawałku. Pochłaniała go w całości, od razu, bez pytań o pozwolenie czy szans na ratunek. Przerwał uścisk dłoni - uciekł. Znowu.

Nie wiedział jak wrócił do mieszkania, czuł tylko, że musi komuś się wygadać. Tylko kto, kurwa, kto uwierzy w takie pierdolenie? Opowieści o tytanach otchłani, demonach dusz, istotach nicości. Równie dobrze mógłby przebrać się za wróżkę i zapierdalać z selfistickiem po krzakach w poszukiwaniu magicznego uniesienia. Każdy powie, że pojebało go do reszty. Sam nie wierzył, choć siedział w samym środku tego gówna, nurzając każdą lukę pamięci w coraz większym smrodzie obłędu.

Wysypał na dłoń czarodziejskie piguły zapomnienia i zapił je wódką. Czas zaczął się rozpływać, świat załamał swoje krawędzie, a on tkwił w cudownej nieświadomości istnienia. Nawalony jak stodoła podjął kiepską próbę chwycenia się rantu realności i zaczął przeglądać zawartość netu, która została wypluta dla haseł "Olgere Krase" i "Op Art Pfoto Gruo". Z początku patrzył na tekst, ale niewiele był w stanie z niego wyczytać, więc przeniósł się do opcji wiadomości i grafiki google. Patrzył w podświetlony ekran mrużąc co chwila to jedno, to drugie oko.

 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 22-09-2020 o 07:42.
rudaad jest offline  
Stary 22-09-2020, 23:38   #19
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację

W blasku nocnej lampki, cztery błękitne groszki wyglądały niewinnie, dziecinnie i słodko. Bajkowe, lukrowane dropsy w których zaklęto szczęście i błogostan,. Pogrążony w zadumie Rogala wpatrywał się w nie jak oniemiały. Leżące na dłoni kuleczki stanowiły obietnicę lepszego jutra, mamiły mirażem ulgi i zapomnienia. Wilhelm niczym medytujący nad porządkiem wszechrzeczy buddyjski mnich, siedział nieruchomo. Jego posągowe ciało, emanowało siłą i determinacją. Kadr z życia, który mógłby stanowić piękną ilustrację dla ukazania hartu ducha, męskości i żelaznej samodyscypliny.
Mógłby takim być, gdyby nie stojąca na szklanej ławie “krowa” Oszroniona butelka wódki, połyskiwała kusząco w półmroku. W oczach wielu atrybut dorosłości i męskości, prężył dumnie muskuły, zakłócając ład i harmonię.

Zegar wybił wpół do siódmej,.
Latarnie za oknem rozpalały się powoli. Jesienne wieczory nadchodziły szybko, a wraz z nimi depresja i nostalgia rozpoczynały swoje łowy na wszystkich tych, którzy w porę nie znaleźli bezpiecznego schronienia w ramionach bliskich i ukochanych.

Neo, bohater masowej wyobraźni, miał wybór. Świat ukazał mu swoje łaskawe oblicze. Pozwolił podjąć decyzję, zająć świadome stanowisko. Dla Wilhelma nie starczyło już miłosierdzia. Na niego czekał tylko dół pełen gnijących kości, trupiego jadu wylewającego się z każdego kąta i cuchnących gównem pomyj spadających z nieba.
Wilhelm miał tylko niebieską pigułkę.

- Nie podoba mi się, że coś kurwa rządzi moim życiem - wrzasnął w pustą przestrzeń przed nim i wrzucił garść niebieskich dropów w gardło. Mocno chwycił za szyję butelki i przyłożył do ust. Piekąca ciesz rozlała mu się po gardzieli, wnikając w głąb, trawiąc kubki smakowe i wypalając dusze. Łyk gorzkiej wolności przepłynął przez krtań, przełyk i z siłą bomby atomowej uderzył w żołądek. Mocarny cios, którego tak potrzebował, tak bardzo pragnął. Łapczywie przywarł do butelki i niczym wygłodniałe niemowlę zaczął ssać.
Aqua vita! Okowita!

Neo był wybrańcem. A on? Kim był?
Niewolnikiem? Potępieńcem? Zbłąkaną duszą? Szaleńcem? Prorokiem?
Już za chwilę miał się przekonać, jaką drogą przyjdzie mu podążać.



Walkę trzeba prowadzić aż do końca

Najpierw kanonada armat, a potem cisza…
Zmrożona substancja, gęsta niczym silnikowy olej rozlała się po ciele pogranicznika. Z wielką rozkoszą opadł na oparcie kanapy i z lubością obserwował, jak chemiczna mieszanka zdobywa kolejne twierdze cierpienia, bólu i poniżenia. Kapitulacje kolejnych ośrodków bólu w jego mózgu następowały po sobie błyskawicznie. Upadały, jak kostki domina ułożonego w wymyślną konstrukcję dolegliwości, udręczeń i katuszy.

Wolność!
Zbieg z cytadeli przygnębienia, z twierdzy upodlenia. Wydostał się kazamatów utrapienia. Był wolny i nagi, niczym nowo narodzone dziecko.
Nieskrępowane myśli biegły swobodnie we wszystkich kierunkach, rozrywając jego jaźń na miliony kawałków i krwistych strzępów.

Ułuda szczęścia, ekstaza samostanowienia nie trwały nawet przysłowiowych pięciu minut. Nie dane było mu posmakować tych wszystkich chemicznych ambrozji, skrytych pod niebieską lukrowaną powłoką. Byty nieśmiertelne, szydercze, w mgnieniu oka pochwycili go w swoje stalowe kleszcze i na nowo jęły maczać go w gównie i wymiocinach.

Podziękować mógł tak naprawdę tylko sobie. Nie ciągnie się przecież za ogon byka, który właśnie przestał zwracać na ciebie uwagę. Jak bardzo jebniętym trzeba być, aby gdy tylko zelżeje ból dręczący ciało, na nowo wpierdalać łapy w imadło przeznaczenia.
Wilhelm nie myślał. Wilhelm działał.

Lewe oko, którego wszystkie naczynka były rozerwane i zniszczone, stanowiły bramę. Przejście do tajemnego świata, którego nie rozumiał i nie znał. Dziurkę od klucza przez którą mógł podglądać nagą prawdę. Nie mógł oprzeć się pokusie i z lubością, graniczącą z perwersją przyglądał się światu zranionym okiem.


Blady blask telewizyjnego ekranu pulsował na ścianie, na podobieństwo umierającej gwiazdy. Entropia wylewała się z monitora z każdym pojedynczym fotonem. Farba na ścianach łuszczyła się i odpadała wolno, płatek po płatku.

- Fakty TVN… cała prawda, całą dobę… Justyna Pochanke… obrazoburcza wystawa zakończona skandalem. Krzyki przerażonych widzów, mieszające się z głośnymi peanami uwielbienia dla odwagi i niezwykłego smaku i talentu młodego artysty… Cztery karetki i dwa zastępy straży… Chaos i zapowiedzi fali protestów zniesmaczonych i nieprzygotowanych na odbiór współczesnej sztuki widzów…

Wyfryzurowana głowa dziennikarki przypominała psa z samochodowego podszybia. Kiwająca się bezwładnie na boki i szczekająca bez ładu i składu. Wilhelm nie mógł nadążyć za przedstawioną narracją, za prostym opisem wydarzeń. Chemia weszła zbyt łatwo, zbyt szybko. Kulawe i chrome oświecenie. Vivat!

- Trzy osoby ranne i odwiezione do szpitala wśród nich jest Agnieszka Szacka, córka znanego i cenionego prokuratora Jerzego Szackiego, modelka i popularna fotograf sesyjny.

Szczupła, wysoka, o perfekcyjnej twarzy i przenikliwym spojrzeniu - to Ona. To jej szukał.
Telewizyjny reporter wytaczał, piękne, krągłe słowa ze swoich ust, ale ich treść nie docierały do Rogala. Widział tylko ją. Stała tuż obok, niemal mógł dotknąć jej skóry.

Stado czarnych sępów, krążyło nad rozczłonkowanym truchłem. Stado niewyżytych samców, kryło się w mroku. Lubieżnymi spojrzeniami obmacywali zezwłok, sycąc się każdym strzępem jej skóry, każdym nagim mięśniem wystawionym na wszechobecną ciemność. Lepka ślina kapała z ich zapleśniałych warg. Potoki perwersji spływały w dól ku nieprzeniknionym czeluścią nicości.

Krzyk, który mógłby zwalić niebiosa przedarł się poprzez zasłonę czasu. Krzyk matki wielbiącej swego nowo narodzonego bękarta.
- Spokój! Wszystko będzie dobrze - krzyczał mężczyzna, potrząsając rozdygotaną kobietą.
Czarny, lśniący, idealnie skrojony mundur, wprost od Hugo Bossa wisiał tuż obok na ścianie. Trofeum? Rodzinna pamiątka? Talizman?
Centrum rodzinnego życia, tabu i piętno w jednym.

“Bo życie wszelkiego ciała jest we krwi jego - dlatego dałem nakaz synom Izraela: nie będziecie spożywać krwi żadnego ciała, bo życie wszelkiego ciała jest w jego krwi. Ktokolwiek by ją spożywał, zostanie wyłączony.”
Kpł 17,14

Tysiące słów, niezrozumiałych obrazów przenikało przez umysł pogranicznika. Świat rozpadał się i tworzył od nowa na jego oczach. W jego centrum zawsze Ona, Awa, pierwsza kobieta, matka upadku, rodzicielka.


Zegar tykał wolno. Zbyt wolno. Wskazówka przedzierała się przez lepką przestrzeń z nadludzkim wręcz wysiłkiem. Każde uderzenie mechanizmu, zgrzyt stalowych zębatek mogło okazać się ostatnim. Świat konał… tu i teraz.
- Tehillah, Ben-'adam - usłyszał za sobą głos Kostrzewskiego. Znowu był nagi, bezbronny, jak szczenię, co dopiero opuściło matczyne łono. Ślepe, nieznające świata, łaknące matczynej ochrony.
- Nie byłeś szczery - rzekł wolno podkomisarz - Twój błąd.
Szelest jedwabistych skrzydeł wzbił wiatr. Zimny, arktyczny podmuch, przeniknął jego ciało i zmroził duszę.


Brzęk łańcuchów przypominał o tym, że wciąż żyje. Każdy najmniejszy ruch powietrza wprawiał stalowe wędzidła w ruch. Każdy ruch wywoływał ból. Meksykańską falę, która przebiegała z siła tysiąca tajfunów przez każdy neuron, każdą synapsę. Elektrowstrząsy przypominające mu kim jest i gdzie.
Zawieszony pomiędzy niebem, a ziemią, życiem i śmiercią. Ostatni i pierwszy.

- Czy on już dojrzał? - zapytał młody chłopak o szczurzej aparycji.
- Jeszcze nie, ale dojrzeje. Zrozumie i będzie gotów.
- Czy aby na pewno? Może pomyliliśmy się w ocenie tego przypadku? - drążył chłopak.
- Cierpliwości. To jeszcze nie jego czas.


Widera leżał u jego stóp. Ani drgnął, miał władzę absolutną. Rządził ciałem i duszą, każdą cząstka materii. Mógł wznosić i niszczyć imperia.
- Bierz! - odezwało się TO. Powietrze wypełniło się smrodem śmierci, rozkładu i niebytem - Bierz! Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną!

Pogranicznik spojrzał na swą dłoń. W zakrwawionej łapie ściskał trzy odcięte ludzkie palce.

TO dyszało. Z każdy kolejnym wdechem w powietrzu roznosiły się odrażający świst oraz seria mlaśnięć, przywołujących w umyśle obrazy kanibalskich uczt i pedofilskich orgii.
TO stało w bezruchu, chłonąc każdym receptorem swego liszajowatego cielska, napływające zewsząd informacje.

TO czuło rosnącą satysfakcję.


Neon pulsował pośród gęstej nocy, niczym jakaś cholerna latarnia morska. Wabił zbłąkanych wędrowców na pokuszenie.

Op Art Photo Group!
Op Art Photo Group!
Op Art Photo Group!


Księżyc stał już wysoko. Jego jasna, srebrzysta poświata rozświetlała całe 40 metrowe mieszkanie. Wilhelm leżał bez czucia, bez zbędnej myśli, był jak gąbka przez którą przelewało się tysiąc i jeden rzek znaczeń, symboli i ukrytych przesłań. Nieskończona karuzela tajemnic przepływa przez niego, była nim. Wszystko było tuż obok, każde znaczenie, każdy obraz i rozstrzygnięcie. A jednocześnie tak bardzo daleko poza nim, poza zrozumieniem, poza granica poznania.

Dziecięcy płacz rozerwał przestrzeń i czas na strzępy. Łkanie przepełnione bólem nieogarniętym i niepojętym, wypełniało każdy skrawek przestrzeni, rozlewało się w duszy Wilhelma, jak mocarna rzeka. Setki małych gardeł wyło z bólu i upodlenia, w samotności nieskończonej. Pośród pustki odrzucenia. Przerażenie, które odbiera wszelkie zmysły, które rani ciało do szpiku kości, zatopiło świat. A obok głuchy bóg, kaleki niemowa - siedział bezradny i liczył paciorki różańca.

Pośród tysięcy piszczących, rozpoznał ten jeden. Jeden jedyny krzyk, który rozdzierał mu duszę. Spojrzał w lewo, a tam w blasku reflektorów stał on. Uśmiechnięty, życzliwy i serdeczny, Olgierd Krause, młody, ale już sławny artysta.
Wilhelm zajrzał w jego duszę… brud, zgnilizna, smród wylewały się z każdego pora jego młodzieńczej skóry.
Torsje wstrząsnęły całą ziemię, a cuchnące plwociny zalały każdą ulicę. Brodząc pośród rzygowin i wśród tysięcy dziecięcych zewłok, Wilhelm widział ogrom zniszczeń, potęgę deprawacji i upodlenia.
Chciał umrzeć, chciał uciec, chciał mieć wybór.
Miłosierdzie i łaska nie były mu jednak dane.

W zamian tego setki naprężonych kutasów ejakulowały wprost na jego nagie ciało. Rzeka perwersji cuchnąca miazmatami zakazanej ekstazy płynęła wolno w dół ku infernalnym czeluścią.


Łomot straszliwy wdarł się do czaszki pogranicznika. Krew pulsowała w rytm potężnych razów, jakie wstrząsały materią. Nie mógł opanować spazmów, które co i rusz targały jego ciałem. Słoneczny blask wypalał źrenice i rozpraszał wszelki mrok.
Nareszcie! - westchnął zrozpaczony.
Łomot powtórzył się ze zdwojoną siła. Fundamenty bloku zatrzeszczały, ale dźwięk nie ustawał. Przybierał z każdą chwilą.
Ledwo stojąc na nogach Wilhelm ruszył w stronę drzwi. Wokół unosił się obrzydliwy fetor
potu, tanich petów i spermy.
Z obawą przyłożył oko do “judasza”. Dwóch dryblasów stało po drugiej stronie, waląc pięściami w drzwi.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 23-09-2020 o 07:54.
Pinhead jest offline  
Stary 25-09-2020, 22:21   #20
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację

Rozsypany błękit. Strzaskany i rozrzucony aż po niedosięgłe granice uniwersum. Ostatni trop, niemy ślad oraz konfirmacja upadku i rozkładu. Drobinki pyłu unosiły się w powietrzu, lekko, niedbale, pląsając w długich promieniach jesiennego słońca. Taniec nieuchwytnych fotonów i zlepku brudnej materii. Kosmiczny menuet bez melodii. Pogo cząstek elementarnych i nienamacalnych znaczeń. Fatamorgana przyciągająca wzrok i pozwalająca choć na chwilę zapomnieć o koślawej imaginacji rzeczywistości wychylającej się zza każdego zaułka.
Zdeformowana defragmentacja wyzwalała atawistyczne odruchy. Paniczny, niepohamowany wręcz lęk, nakazywał ucieczkę. Zmysły wyły ostrzegawczo, choć zagrożenie już dawno minęło. Już stało się, to co musiało się stać. Przestrzeń wypełniały fluidy niewysłowionej agresji i bezwzględnej brutalności, która mimo upływu już tylu dni nadal odciskała swoje piętno na otoczeniu..


Oto ona. Misa po brzegi pełna octu. Stała tam. W godzinie tej, gdy wszystko się dokonało, szept delikatny wybrzmiewał w każdym zakątku nieskończonego wszechświata.
- Pragnę...


Czterech mundurowych i trzech cywili, ramię przy ramieniu, w milczeniu przyglądali się czterdziestometrowej kawalerce. Szeroko otwarte oczy i niezwykła w tego typu sytuacjach cisza pokazywał, w jak wielkim szoku jest każdy z nich. To niepojęte, jak wielkie zniszczenia można poczynić na tak małej przestrzeni. Wałbrzych, czarne miasto, czarnych ludzi już drugi raz w ciągu ostatnich dni było świadkiem podobnej sceny.

Krew zdobiła ściany mieszkania, jakby sam Jackson Pollock zmartwychwstał i dorabiał sobie jako dekorator wnętrz. Odcięte ludzkie kończyny, walały się po kątach, niczym rekwizyty w makabrycznym warsztacie, szalonego lalkarza.
Wśród okruchów zbitej szklanej ławy, tkwiło kilka niebieskich dropsów. Pierwsza poszlaka w dochodzeniu do prawdy. Wywrócony telewizor pulsował upiornym blaskiem. Nieruchomy obraz na jego powierzchni niczym w przeźroczu uchwycił, wieczorną panoramę zamku Książ. Piękny, romantyczny detal wśród tego całego pieprzonego burdelu. Idealny miniaturowy pejzaż psuł tylko żółty pasek z krzykliwym newsem “Pornograficzna wystawa zamknięta. Skandal i kilka osób rannych...”

W kącie leżał on, a raczej to co z niego zostało. Zdekonstruowany ludzki zezwłok pozbawiony godności duszy i majestatu cielesności. Puste, bezużyteczne naczynie zakrwawione i roztrzaskane.

Dwadzieścia lat służby. Oczy, które widziały niejedno bestialstwo. Skatowane dzieci, ofiary bestialskich gwałtów i seryjnych morderców. Smród ludzkiego mięsa zamkniętego w plastikowych beczkach, czy zatopionego w bagnistych stawach. Potężna suma makabrycznych przeżyć mogąca doprowadzić niejednego, na skraj nerwowej zapaści. Nie pomogły zobojętniałe nerwy i zmysły i tak żaden z obecnych nie był przygotowany na taki widok.
Twarze stojących w kawalerce mężczyzn wykrzywiały karykaturalne grymasy obrzydzenia, pierwotnego lęku i niedowierzania. Dłonie samoistnie wędrowały do ust, aby stłumić bijący od ludzkiej padliny fetor i zdławić w zarodku cisnący się na usta krzyk grozy.
Jedynie Kostrzewski wpatrywał się w martwe męskie ciało z nutką zaciekawienia, wymieszanego z odrobiną współczucia.
To on pierwszy nachylił się nad okaleczonymi zwłokami. W ciszy i skupieniu dokładnie analizował każdą ranę i okaleczanie.

Głowa niespełna czterdziestoletniego mężczyzny została w nienaturalny sposób przekrzywiona w lewą stronę. Wyglądało to tak, jakby chciał on obejrzeć własne plecy. Jeden z kręgów szyjnych przebił skórę i wystawał niczym nagi szpic góry spod śniegu. Nie to jednak było najgorsze. Ciemię mężczyzny zostało bardzo precyzyjnie wykrojone i leżało u jego stóp, niczym porzucony przypadkowo artefakt antycznej cywilizacji. W odsłonięty mózg oprawca powbijał kilkanaście chromowany, długich szpil, które w swej masie przypominały upiorną karykaturę korony. Z czaszki wydłubano także lewe oko, które ku przerażeniu śledczych, nie leżało nigdzie w pobliżu.
Ofiara miała także obcięte ręce na wysokości łokcia, a z dłoni wyrwano z wielką siłą wszystkie palce. Ktoś ułożył je na parapecie okna w jakiś abstrakcyjny hieroglif, który budził trwogę i niósł bluźniercze przesłanie.
Pierś nieboszczyka rozłupano i rozchylono na podobieństwo świątecznej pieczeni z jagnięciny. Białe żebra wystawały z zakrwawionego korpusu niczym iglice wieżowców ponad linię chmur. Kat wyrwał swej ofierze serce, a w jego miejscu umieścił szary kamień.
Szary, nic nie znaczący głaz. Kawał martwej materii.

Podkomisarz założył gumową rękawiczkę i ostrożnie uniósł prawą powiekę mężczyzny, spoglądając mu w jego martwe oko.
- Nie byłeś ze mną szczery - szepnął - Twój błąd, Ben-'adam.


Rogala słaniał się na nogach, ale był gotów stawić czoła przeznaczeniu. Czterdziestoprocentowy alkohol i resztki ketoprofenu ciągle buzowały mu w żyłach. Lewe oko piekło, jakby ktoś wkładał mu w nie rozgrzany do czerwoności, stalowy pręt.
W dłoni ściskał swojego ulubionego Visa. Chłód broni pozwalał mu choć na chwilę odrzucić zalewającego go wciąż powracającymi falami chore wizje. Wolno zbliżał się do drzwi. Ci którzy stali po drugiej stronie, albo byli tak pewni swego, albo nawet nie przypuszczali, że Wilhelm będzie miał broń i będzie próbował się bronić.
To, że będzie musiał się bronić, nie ulegało żadnej wątpliwości. Znał ten potworny fetor. Obrzydliwa, powodująca odruch wymiotny mieszanka kwaśnego potu, tanich petów i spermy. Dławiła go i dusiła.

Zbliżając się wolno do drzwi uświadomił sobie, że mieszkanie Widery nie było wcale tym pierwszym miejsce, gdzie wyczuł ten smród. Ten lepki odór ciągnął się z nim przez całe życie. Przylgnął do niego już w dniu narodzin i obejmował go swymi kleistymi ramionami i tulił do swej obmierzłej piesi.
To właśnie przed nim Wilhelm cały czas uciekał . On jednak zawsze i wszędzie był z nim. Raz ledwo wyczuwalny, subtelny i odległy. Innym razem, jak teraz wdzierał się do wewnątrz każdym porem skóry, niczym jaiś piekielny symbiont, plugawił mu duszę i jaźń. Dusił i ściągał w dół.

Rogala wiedział i czuł, że to jest ten moment. Skrzyżowanie dróg, rozwidlenie światów. To jest ten ostateczny punkt. Ta chwila, gdy wszystko się zdecyduje i przeważy. Przyłożył swe mistyczne oko do “judaszowego” szkiełka i zastygł w bezruchu.

Świat obiektywny przestał istnieć. Opadły zasłony Iluzji, a wzbity przez nie kurz lewitował wokół niczym gwiazdy w kosmicznych, nieskończonych odmętach.

Stali obok niego w swym świetlistym majestacie. Promienny boski blask, niósł ze sobą idylliczne ukojenie i wewnętrzną harmonię. Zniknął ból, lęk i perwersyjny dławiący go cały czas miazmat.
Spokój wylał się swą obfitością i zatopił jaźń pogranicznika w konwergencji zmysłów.

Czy to kolejny fałsz? - pytał sam siebie, leżąc na dnie swego jestestwa - Kolejna zasłona? Kolejna iluzja?

Świetliste byty unosiły się wokół niego. Tańcowały i obwąchiwał przyjacielsko, niczym radosne szczeniaki. Co i rusz dreszcz podniecenia, niezgłębionej euforii, przebiegał przez całe jego jestestwo. Zachęcał i budził do życia.
Wibrujące szczęście, ekstaza wybawienia od trosk i smutków przenikała go i absorbowała każdą myśl. Wznosił się na niewidzialnych prądach, niczym na morskich falach.

Upajał się tą chwilą. Pochłaniał ją i chciał, żeby trwałą. Trwała bez końca.

Unosił się nad światem. Miał go u swych stóp. Wałbrzych - czarne miasto, czarnych ludzi. Wzrokiem obejmował przeszłość i przyszłość. Setki znaczeń, powiązań. Żaden symbol, żaden tajemny znak, nie krył przed nim swego znaczenia. Linie żywotów krzyżowały się, plątały i przenikały. Rodzinne tragedie, osobiste wybory, zdrady i pierwsze miłosne przygody, to wszystko miało tutaj swoje miejsce, swoje znaczenie i wagę.
Trzepot motylich skrzydeł, wstrząsał posadami świata.
Czuł to!
Wiedział!
Pragnął wciąż więcej i więcej.

Powieki opadły mu mimowolnie. Odruch. Odgórny nakaz, któremu uległ łudząc się, że dzięki temu zatrzyma na zawsze ten moment.

Pragnął więcej i chciał w tym trwać, ale więcej nie było dane.
Poległ.
Zawiódł go instynkt przetrwania.

Wystarczyła ta jedna, jedyna sekunda nieuwagi. Błąd taktyczny, który przesądził o wyniku nie tylko tej bitwy, ale całej pieprzonej wojny która toczył od lat
Klęska na wszystkich frontach. Jego osobisty Stalingrad. Jego prywatne Waterloo. Kres ostateczny.

Maski spadły, strzaskane niczym kruche ciastka. Ze świetlistych lic zaczęła spływać gęsta, cuchnąca posoka, krew tysiąca tysięcy ofiar, których krzyk niósł się echem poprzez eony.
Smród kwaśnego potu i spermy wypełnił jego nozdrza. Już wiedział, że przegrał Czuł, że już nigdzie nie ucieknie. Wszędzie wokół tylko sięgające niebios kraty i grube, betonowe mury. Stalowe ostrze wbiło mu się w czaszkę. Zgrzyt klingi rozszedł się grzmiącym echem, aż od samego tego dźwięku zawył z bólu, choć tak naprawdę nic nie czuł. Poczucie bezsensu i apatia rządziły niepodzielnie. Głęboko zakorzenione instynkty kazał mu jednak drzeć mordę, aby go ktokolwiek go kurwa usłyszał. Wył, wrzeszczał i piszczal przeraźliwie. Wszystko, aby tylko ktokolwiek się nad nim zlitował, ktokolwiek przybył z pomocą.

Boga nie było!
Więc czarne niebo milion razy przekuć próbował,
ale i nad nim Boga nie było. *

Nie było litości, miłosierdzia. Tylko wszechobecny, wszechogarniający ból, przenikający każdą komórkę ciała. Implozje megalitycznej męki wypływającej z każdego pojedynczego neuronu, demolowały jego jaźń. Nie potrafił się bronić. Wytrącono mu każdy argument. Żaden gest czy słowo - nie znaczyło już nic. Uległ i nie miał już siły stawiać już żadnego oporu.

Blond włosy młodzieniec w czarnym, lśniącym, idealnie skrojony mundurze, wprost od Hugo Bossa, stanęła na przeciw niego. Wieczność znosił jego spojrzenie. Przez wieki zmagał się z naporem jego plugawej jaźni.

- Oto ciało twoje - rzekł SS-man unosząc w górę prawą dłoni w której trzymał odcięte ciemię spływające krwią i płynem mózgowym.
- Oto krew twoja - dodał po chwili ściskając w lewej dłoni wciąż bijące serce wyrwane z klatki piersiowej Wilhelma.

Czas pulsował w rytm konającego życiodajnego mięśnia.
- Pragnę… - wysyczał SS-man.

- Non possumus! - wrzasnął Wilhelm.
Dwa palce lewej dłoni wbił sobie w oczodół i jednym pewnym ruchem wyrwał z korzeniami mistyczne oko. Odrzucił je od siebie drąc się z bólu i niemocy. Jego wrzask rozsadził tysiące gwiazd i uśmiercił tysiące światów.



*parafraza Morowe - “Tylko piekło, labirynty i diabły”
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 25-09-2020 o 22:33.
Pinhead jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172