Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-10-2009, 20:29   #251
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Nawet nie musiała iść. Po prostu przesuwała czas, na zupełnie oddzielnej nitce. A potem zeskoczyła z tunelu w wieży, prawie w tej samej sekundzie, gdy na górę dotarł Axel.

Roześmiała się. Nie było w tym nic szalonego. Jej skóra pamiętała jeszcze deszcz, którym tak niedawno biegli. Cieszyła się, że są razem. Inna rzecz, że w tej samej chwili mignęła jej w kącie sylwetka obcej. Tanja strzeliła bez namysłu. Nie zdejmowała palca ze spustu aż wiązka energii spopieliła wszystko co było w jej zasięgu.

Gdyby mogła zabiłaby ją bez wahania. Nawet bez pytania, dlaczego.
A Gieger? Stary człowiek. Zły, zdeprawowany i szalony. Wrak. Gieger był nikim. Nie potrafiła go znienawidzić. Nie teraz, w obliczu apokalipsy. Nie teraz, gdy widziała tę żałosną twarz. Nie czuła też wspólnoty. Nie dostrzegała w nim ani siebie, ani Konrada. Przeszła dobrą szkołę. Spotkała samą siebie tyle razy, że nauczyła się rozróżniać byt od bytu.

Maria zatrzymała windę z uciekającym starcem. Tanja uśmiechnęła się do niej, a dziewczyna … spadła. Axel krzyczał.

Konrad z żałosna resztką ocalałych żołnierzy przebijał się na schodach. Słyszała go. Piekło pod nimi objęło już cały mur. Wkrótce ogień dotrze do reaktorów i wybuch zniszczy Neoberlin. Ich dom. Wieża drżała w posadach. Coś walnęło ją w żebra, mimo hałasu słyszała, że pękły. Miała dziwną pewność, że mogłaby je scalić siłą woli. Przesunęła się w stronę Axela.
Katja paliła papierosa. Tanji znowu zachciało się śmiać. Sięgnęła do ręki bliźniaczki. Rozkaszlała się od dymu. Splunęła krwią.

W ostatniej widomości od Fixxxera było to, ilu ewakuowano. Jak daleko? Czy promień wybuchu ich dosięgnie? A ci co zostali w swoich domach? Gdyby nie była tu, byłaby kimś takim. Zalana w trupa, owinięta kołdrą, oglądałaby stare komedie.
Powinna się rozpłakać.
Roześmiała się.

Przez sekundę znowu w nieczasie patrzyła w oczy zbliżającego się Triarii. Były żółte. Płonął w nich cały świat.

Zabić Giegera. Dać światu tę mikroskopijną szansę na piękną historię.
Spokojne bicie jej serca miarowo odmierzało czas… Czas.
Broń Axela przyciągnęła Giegera. Pytania o portal.

Lauche wycelował w Giegera. Neumann w Axela. Axel miał zamiar cisnąć starcem w Neumanna. Tanja w nowej feerii barw tworzyła tarczę mającą uratować Axela, ją i starca, który powinien zginąć.
Gdyby tylko mogła zaryzykować świat, w którym go nie będzie, nie będzie jej, świat, w którym już go nie dotknie.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 25-10-2009, 11:15   #252
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Triarii TV
Śmierdziało stęchlizną. Dość powiedzieć, że odór był na tyle silny, że zdołał odstraszyć wszystkie dzikie psy i koty, które zdołały przeżyć ogień nuklearny, dlatego tu i za śmierdzącym oknem nie było nikogo. Z framugi okna wybujał różnokolorowy grzyb, a słońce, które i tak ledwo przedostawało się przez chmury barwy stali, w ogóle nie docierało do krańców pokoju, dlatego pełno było tutaj cieni i niedomówień, pełno półmroku, dodajmy, śmierdzącego półmroku.
Gdyby światło było choć o pół tona silniejsze, to zamalowane szkło rzucałoby cienie, tak samo jak odłażące wióry farby. Wilgotno było, ostatecznie była jesień.
Pokój w lepszych czasach należał do jakiegoś żydowskiego małżeństwa, zapewne zaszczutych i spalonych w zaimprowizowanym krematorium: Szare ściany pełne były krech, znaczków, linii, a także, gdzieniegdzie, zakrzepłej krwi, jednak stałym motywem w labiryncie był heksagram i cztery litery, JUDE mianowicie. Pokój był jeszcze jednym z wielu samotnych miejsc, nagle powstałych po Trzeciej Wojnie, do których nie przychodził nikt, a zrabowane i spalone holocaustem pomieszczenia pełne były śmieci nikomu nie potrzebnych, to jest za małych dziecięcych ubrań, książek, pamiętników, zdjęć, plastikowej biżuterii i lalek i temu podobnych, które nie miały żadnej wartości. Tu, w dawnym, żydowskim pokoju gościnnym, gnieździły się jedynie pluskwy i karaluchy, z czego część zdechła z braku jedzenia i pospolitej nudy. Nasiona buka kwitły i rozsadzały beton.
Na obszczanej i obsranej kanapie nie siedział nikt. Stary telewizor z pokrzywioną anteną, mimo to, był podłączony do gniazdka. Ekran szumiał i śnieżył, zniekształcony głos dobywał się przez głośniki obrośnięte mchem. Światło zwabiało ćmy i komary, a także niezliczone roje chitynowych pancerzyków.
Poza monotonnym szumem, panowała martwa cisza.
Nagle rój zebrał się, dotknął w orgii odnóży i czułków zardzewiałą antenę, przeszedł na jej koniec, tak, że w jednym tylko punkcie na antenie powstała czarna kula robaków, na tyle ciężka, że antena w końcu zaskrzypiała i zgięła się. Ekran jeszcze szumiał przez parę chwil, w końcu fale śniegu zrobiły w przestrzeni za szkłem parę wygibasów. Przez tępy szum przeszło parę szeptów, wykręconych dźwięków, facjaty materializowały się i rozpływały w białawym chaosie, usta zlewały się z zębami, policzki wybuchały w oczy, krawaty tańczyły, twardniały, czerwieniały, stawały i wytryskały. Jednak oto antena złamała się, a wizja nabrała klarowności.
Oczom karaluchów ukazało się chytre oblicze o hakowatym nosie. Czasem tylko rozmywało się z powodu żałosnego stanu telewizora. Człowiek był przysadzisty i korpulentny, łysawy, miał na sobie szary garnitur. Jego podwójny podbródek wlewał się na upiętą ciasno muchę, wodniste oczy wirowały, hipnotyzując widzów.
- Witamy w Triarii TV, twoim codziennym źródle informacji na temat świata Triarii. Dziś, oprócz sprawozdań z działań zbrojnych Kombinatu i Korporacji prowadzonych w Gdańsku i Gdyni, mamy niewątpliwą przyjemność przyjrzeć się ostatnim chwilom grupki psychopatycznych morderców, Axela Heintza, Tanji Hahn, Siegfrieda Klaugego i Nicolasa Neumanna. Nasi widzowie nadesłali nam setki listów komentujących zachowania, postawy i idee zawarte w naszym serialu. Oto parę z nich:
- „Wiesz, Jan, tak właściwie to nigdy nie oglądałam Triarii TV. Jednak zobaczyłam fragment show u mojej znajomej, wiesz, ten, w którym pokazana była podróż portalowa Hahn. Przyciągnęło mnie naprawdę dobre ujęcie śmierci Johna Sainta. Samej Hahn nie cierpię i naprawdę nie wiem, dlaczego przeżyła aż do końca. Gdyby Triarii to był serial, wycięłabym ją ze scenariusza. Sądzę, że Tanja jest osobą niestałą, owszem, może gdzieś w jakimś fragmencie jej osobowości prezentuje ze sobą coś wartościowego, ale w większości wypadków po prostu goni za seksem, jak jakaś drugiej klasy zdzira...”
- „Jan, czy po live show zostanie otwarty oficjalny merchandise oferujący bohaterów Triarii? Tak bardzo chciałbym spotkać Selene w prawdziwym życiu...”. Maćku, odpowiadamy: Po emisji ostatniego odcinka jest w planach otwarcie sklepu na pasie linii demarkacyjnej Neoberlin – Warszał, zaś uzyskane surowce z Fabryk Szerszeni zostaną użyte do wyprodukowania wysokiej klasy produktów zrobionych z rafinowanego lateksu i wyposażonych w prawdziwe włosy. Naszym pierwszym produktem będzie Yseult Stein w skali 1:1, przy czym pierwsze sto kopii będzie zawierało gratis zestaw „Martwe dziecko Yseult”, a także za niewielką nadpłatą oferujemy replikę pistoletu, którym strzeliła sobie w głowę. Zaznaczamy także, że Yseult będzie zaopatrzona w unikalny system eksplozji czaszki, tak, że strzał w głowę będzie przynosił jak najwięcej satysfakcji. Co więcej, po emisji Yseult zamierzamy wydać serię z Axelem Heintzem razem z działem grawitacyjnym, a także pluszowe pluskwy. Tak więc, Maćku: Jest na co czekać!
- „Sądzę, że Siegfried Klauge jest człowiekiem bardzo religijnym i posłusznym i wierzę, że często odmawia różaniec do Matki Boskiej Ciernistej, dzięki czemu zyskuje jej wielkie łaski. Na dowód mojego wielkiego przywiązania do tej postaci, przysyłam wam mój wielki skarb: Zasuszone łożysko i pępowinę mojego umarłego dziecka. Sieguś, trzymaj się!”
- „Chciałbym wyrazić swoją głęboką dezaprobatę dotyczącą zarówno Triari, jak i jego autorów. W istocie, serial „Triarii” oferuje nic innego, jak tanią rozrywkę, która odpowiada niewygórowanym gustom. Elementy takie jak: Zbyteczne epatowanie przemocą, propagowanie rasizmu i kultury militarnej, mizoginia pojawiająca się na każdym kroku, niejasność przekazu i groteskowość, czynią z Triarii rozrywkę bardzo płytką i osobiście ubolewam nad zawartością serialu. Sądzę, że wypacza on wiele pojęć, które zazwyczaj są o wiele głębsze, nierzadko skandalicznie wręcz niszcząc i potępiając pewne nienaruszalne wartości. Piszę tą krótką wiadomość dlatego, ponieważ czuję się zobowiązana do powiadomienia odpowiednich organizacji o treściach pojawiających się w tym miejscu i ich ocenzurowanie”.
- „Tutaj John Saint. Śmierć wcale nie była taka zła. Znajduję się w dziwnym miejscu. Widzę bardzo dużo twarzy. One wszystkie wyglądają jak ja. Co mam zrobić?”
- „Nie wiem, jak to robicie, ale posyłanie cracku razem z plakatami Nicolasa Neumanna jest najlepszym pomysłem, jaki widziałem po Trzeciej Wojnie. Czy na znaczkach z Frankiem Malakiem znajduje się LSD? Nie mogę się doczekać, kiedy je dostanę!”
- „Triarii: Die Mauer jako serial doczekał się własnej niszy w popkulturze i być może jest zaczątkiem czegoś większego. Stanowi on pewną alternatywę do światów postapokaliptycznych w powojennej Polsce, jednak prawdopodobne przyjęcie i promowanie go na rynku stoi pod znakiem zapytania. Ile tak naprawdę istnieje potencjału w Triarii? Trudno odgadnąć faktyczne zamierzenia twórców Triarii, jako że mamy niewątpliwie do czynienia z prototypem i szkicem, a więc tworem bardzo niekompletnym i nie możemy stanowić całości po tak małym tylko fragmencie. Sądzi się jednak, że kontynuowanie projektu przyniosłoby pewne kontrowersje, jako że Polska, którą nadal rządzi Kombinat, jest ściśle katolicka, zaś desakracja treści religijnych grozi w naszym kraju karą śmierci. Oczywiście będziemy śledzić ewentualny rozwój, jednak pytanie pozostaje: Na ile niszowość Triarii może zadecydować o jego popularności? Czy w ogóle możemy mówić o popularności Triari? Czy serial był po prostu kolejnym projektem non-profit, który wyczerpał swoje treści już na samym początku?”
- „Chciałbym wam powiedzieć, że kimkolwiek jesteście, właśnie popełniliście błąd swojego życia. Stara ustawa wprowadzona w III RP nadal obowiązuje, to jest pedofilów nadal czeka kastracja chemiczna. Jesteśmy na tropie. Jesteśmy na etapie śledztwa, kto zmusił te dzieci do gry w waszym serialu, ale macie pewne, że z jajami z tego nie wyjdziecie”.
- Chciałbym podziękować wszystkim za listy! Dowodzi to szerokiego zainteresowania tematem, na pewno odpowiemy na wszystkie z nich. W międzyczasie, prosimy o obejrzenie jednej z ostatnich szpul serialu.


* * *

# Die Mauer
Błysnęło. I jeszcze raz. Heintzowi włosy zjeżyły się od zjonizowanego powietrza. Nagle stwierdził, że wszystko coraz bardziej było naelektryzowane, powietrze wibrowało od nagromadzonej energii. Nie było wątpliwości, że reaktory lada chwila ulegną zniszczeniu.
- Ghhh... - starcowi trudno było przemawiać przez ściśnięte działem grawitacyjnym gardło. - Po... Portal, co? Mo... Można by... Można by przekierować tunel... Do Eksternusa... Pokażę ci... Pokażę... Ja... Tylko... Pozwól... Mi... Żyć...
W tym samym czasie Miller stracił cierpliwość. Padło parę strzałów, które wymierzył... We własną nogę. Pistolet pulsowy wykonał dobrze robotę. Wkrótce, po amputacji kończyny, wziął metalowy pręt i wskoczył na niego jak na kulę.
- Czy ja dobrze słyszę!? - stęknął z bólu. Ledwo co chodził. - Kim ty jesteś, do cholery? Ty... Ty nie jesteś Gieger! Ty nie jesteś przywódcą Schicksalrat! Taki... Taki cholerny wrak człowieka!
Upadł. A wtedy zaczęło się piekło.
Lauch zaczął strzelać do Giegera. Miał dużo kul, ale i tak na próżno: Pomiędzy nim, Heintzem a Tanją wykwitła złotawa tarcza. Klauge mógł zobaczyć na własne oczy, jak w przeciągu paru centymetrów kule tracą szybkość i opadają na posadzkę. Tanja wypaliła za śladem czarnookiej. Może kogoś trafiła. Nie było czasu.
- Oszaleliście, głupcy! - zawył Gieger. - Wszyscy tutaj zginiemy! Wszyscy, rozumiecie!? WSZYSCY!
- Klauge... - wysapał Miller, któremu z powodu upływu krwi pociemniało w oczach. - Czyś... Czyś ty oszalał? Gieger... Gieger musi.. On musi...
Bredzenie Millera przerwały strzały Klaugego. Do Siegfrieda przyłączył się Neumann, który, na odmianę, strzelał w Heintza.
Hahn podtrzymywała tarczę skutecznie przez pewien tylko czasu. Z jej nosa i uszu powoli zaczęła wyciekać krew, a na czoło wstąpiły grube żyły. Jakkolwiek dobrze mogła się skoncentrować, miała ona swój limit, a poprzednia walka z Biskupem i wchodzenie w inne spektrum czasowe poważnie go nadwerężyły. Gieger wykrzyczał komendy, które Heintz miał wpisać, aby przekierować tunel, aby uciec z Muru. Chemik wbił do konsoli to, co trzeba było: Portal na samej górze zafalował i zalśnił innym światłem
Miller zaczął strzelać. Gdy tylko zrozumiał, że Klauge wcale nie zamierza oddać Giegera w jego ręce, z rozpaczy bardziej zaczął strzelać na oślep, gdzieś tam, w stronę Laucha. Lauch dostał parę strzałów w plecy, na kamizelkę, zanim uskoczył. Pomimo to, Miller strzelał dalej, a jego o wiele większy kaliber zahaczał nierzadko o tarczę Tanji.
Nie wytrzymała. Czuła każdy strzał wewnątrz swojej głowy. Straciła koncentrację, a tarcza znikła; gdyby miała czym zwymiotować, to zrobiłaby to, ale zdołała zaledwie parę razy splunąć kwasem żołądkowym. Upadła na kolana, nie mogąc wytrzymać obciążenia psychicznego. W tym samym momencie Heintz zrobił zwrot i rzucił Giegerem w Neumanna.
Portal się otwierał. Natężenie pola T sprawiło, że cały szczyt wieży wyglądał jak jakaś osobliwa aureola. Wyładowania magnetyczne spowodowane powolnym niszczeniem rdzeni czarnej materii sprawiał, że przez okna była widoczna zorza magnetyczna: Różnokolorowe pasma na niebie zlewały się z czarnymi błyskawicami. Czasem przechodziła fala nieczasu: W tych krótkich momentach mogli prawdziwie odpoczywać, zawieszeni w przestrzeni i półkrokach, sunąc w zwolnionym czasie, podczas gdy rzeczywistość na zewnątrz pędziła.
Jednocześnie z nagromadzonej kuli energii zaczęły się odrywać małe portale, które, płynąc w powietrzu, docierały do małych fragmentów wieży i Muru, odgryzając i odrywając je, teleportując je do Bóg wie jakich miejsc.
Tunel się otworzył, owszem: Ale zostało zaledwie parę minut do eksplozji.
Od zagłady dzieliły ich zwykłe momenty.
Dwójka, to jest Heintz i Hahn popędzili w stronę windy, w stronę wielkiej jasności, która wylewała się z portalu. Ostatecznie, mogli się wspiąć na sam szczyt. Neumann byłby mógł teraz łatwo zarżnąć Heintza – gdyby nie spadł na niego Gieger. Impet wyrzucił ich obu na kraniec platformy. Sam Neumann był na krawędzi, pod nim znajdowało się tylko ogniste piekło. Zamajtał nogami, próbując zyskać równowagę. Gieger miał więcej szczęścia: Powstał i wziął pręt zbrojeniowy. Dokonał do tego po paru próbach: Całe jego ciało drżało od impulsów, które władowało w niego działo.
Niewielu zwróciło uwagę na to, że w momencie, gdy Heintz rzucił Giegerem, drugiego, młodszego o parę setek lat Giegera, Konrada Hahna mianowicie, zmiotło z powierzchni jak piórko. Wyglądało na to, że tym razem Gieger nie blefował: Był naprawdę połączony więzami czasoprzestrzeni z Konradem Hahnem. W istocie, atakując Giegera, atakowało się Hahna. Byli oni tą samą osobą, jakkolwiek rozszczepioną przez czasoprzestrzeń.
Konrad wrzasnął do Giegera, gdy ten zbliżał się do Neumanna, by zarżnąć chwilowo obezwładnionego najemnika:
- Nie! Przestań!
- Zamknij się, dzieciaku... Kiedy przeżyjesz... Kiedy ja przeżyję parę setek lat, to tak samo będziesz... Będę... Gadał... Hi... Hehehee...
Tam czekał na niego już Klauge. Z precyzją, której można się spodziewać tylko u fanatyka, wydał parę strzałów w jego stronę.
Trafił. Trafił w pierś. Gieger stał zdziwiony przez parę sekund. Jakby nie pojmował sytuacji, w której się znalazł. Jakby pojawiło się coś, co było tak dziwnego, że zupełnie nie pasowało do sytuacji, coś dziwniejszego od latających psów, coś tak mu odmiennego, że nie mógł tego wypowiedzieć.
W tym samym momencie Konrad Hahn zarzęził, gdy przebite płuco próbowało zassać powietrze.
- A... A...
Hahn bezsensownie zamamlał ustami. Zastygł niczym kamienny posąg. Dopiero później zaczął upadać, kiedy nogi go zawiodły.
- Das ich hab' doch nicht gewusst... - przełknął karmazynową ślinę.
Upadł z miękkim dźwiękiem, dokładnie w tym samym momencie, gdy upadł Gieger. W parę sekund zza jego pleców zaczęła wypływać posoka. Szeptał coś; może modlitwę, choć równie dobrze mogły to być brednie człowieka w obliczu agonii. Dyszał spazmatycznie. Każdy jego następny oddech był coraz bardziej nieporadny, wymuszony jakby.
Chyba coś ujrzał w swoich majakach, bo uśmiechnął się – ostatni raz. Wyciągnął rękę i zakreślił jakiś wzór w powietrzu. Leżąc na plecach, bawił się. Z początku nic się nie stało. Jego ręka słabła. W końcu, gdy całkiem opadła, nad jego uśmiechniętą twarzą zajaśniał napis, który sam wykreślił:

„TO SIĘ WCALE NIE ZDARZYŁO”

Neumann zdążył złapać równowagę, już, już mieli wszyscy uciekać w portal. Teraz drżała już cała wieża. Miller leżał nieżywy: Gdy znowu upadł, kawał stali zmiażdżył go na dobre. Nagle dziewięciocyfrowy licznik stał się jedyną rzeczą, o którą trzeba było dbać na tym świecie.
- Patrzcie! - krzyknął ktoś. - Wieża! Wieża się rozpada!
Zaczęło się to od Giegera i Hahna.
Najpierw nieznacznie, jak iskra, która dopiero co spadła na papier, a jednak uparcie drążąc biały materiał, tak z wolna rozpadali się Hahn i Gieger. W ciszy, poczynając od ich zastygłych twarzy, które roziskrzyły się i ulatywały na wietrze, entropia drążyła ich, a struktura, z której byli utkani, rozwiewała się w nicość. To, co z nich zostawało, nie było nawet popiołem, bowiem i popiół gdzieś zdąża; cząsteczki, na które rozpadali się, rozbijały się na jeszcze mniejsze, a te na jeszcze mniejsze, co przywodziło rozkręcające się galaktyki i konstelacje. Z początku wielkie, niby lśniące pióra, później coraz mniejsze, coraz bardziej szare i coraz bardziej gasnące. Roztrzepotane nibygwiazdy ulatywały w przestrzeń jak świetliki, po których nie zostawało dosłownie nic. Materia rozwijała się, iluzja ustępowała; mogli zobaczyć ich lśniące czaszki, żebra, miednice i kości, które poddawały się kompletnej anihilacji, rozpuszczały się do stopnia, poza którym nie było już żadnego innego, świetliste struktury gasły, poszycia umierały, komórki rozpływały się, życie rozpuszczało się, nie zostawało nic. Ale na tym się nie skończyło. Gdy tylko zniknęli, rozchwiane iskry kontynuowały swoją podróż. Dziura w rzeczywistości zaczęła się od nich, a ten, kto spojrzał w ich stronę, nie widział nic. Dosłownie: Nie było żadnej ciemności albo żadnego nieskończonego światła. Umysł ignorował to miejsce, oczy same odwracały się w inne miejsce. Skoro Gieger umarł, rzeczywistość, którą wytworzył, także musiała się skończyć; podpora tego świata nagle umarła, a on także umierał w zastraszającym tempie. Ci, którzy byli jakoś związani z Giegerem także musieli umrzeć. Wszystko musiało umrzeć. Wszystko. Śmierć Giegera nie była niczym innym, jak wciśnięciem przycisku RESET do całej rzeczywistości.
Ale płomienie dalej buzowały. Już, już byli przed portalem - - -
- Szybko, do cholery, szybciej! Może jeszcze nie...
Heintz ujrzał ostatni rozbłysk w tym świecie. Każdy ujrzał. Eksplozja reaktorów była przepiękna. Tylko przez parę chwil znaleźli się w oszałamiającej grze świateł, tylko przez parę chwil znaleźli się w czymś, co było całkowicie niemożliwe i dlatego tak wspaniałe. Fala nuklearna wydostała się z podziemi Muru; pod ziemią przeszła fala, Mur rozpadał się, a spomiędzy stalowych ruin wypływało światło atomowe.
…Heintz widział dobrze, jak wszystkie Triarii, które ścigały ich, tracą równowagę, płoną; szkło posypało się na jego skronie, metal zwalał się na jego głowę, wszystko chybotało się i ostatecznie spadało w otchłań...
...Hahn tylko przez parę chwil widziała ostatki z iskier, w które rozpadł się jej brat, a później mogła tylko obserwować, jak odłamki lśnią tęczową feerią barw, jak rozżarzone do czerwoności przez pożar pręty zbrojeniowe pędzą w jej stronę niczym rój żądeł...
…Neumann spadał, a świat coraz bardziej zwalniał, a kiedy zwalniało wszystko, robił to także jego umysł, który przestał taktować za pędzącą rzeczywistością – zredukowane do klatek w poronionym filmie życia, sceny przesuwały się – on tracący równowagę – on wyciągający rękę – on mijający się z podporą – on spoglądający na dół, którego treść stanowiły tylko płomienie – on spadający...
…Klauge zwolnił, jak w kiepskim filmie sprzed paru wieków, kiedy wszystko było jeszcze kolorowe – mógł obserwować, jak zwłoki Millera są konsumowane przez potworny żar, jak jego twarz zamienia się w kupę węgla, jak jego żebra czernieją, jak jego komórki rozrywa temperatura, jak płomienie ślimaczo liżą jego ciało...
A w końcu szkło spadające z góry zastygło. Kawałki szkła zawisły, jakby na niciach. Jak dziwne owady.
- czas, proszę państwa? - usłyszeli znajomy głos. - Czy naprawdę już czas to wszystko kończyć? Zdaje mi się, że dopiero państwa poznałam, a już musimy się rozstawać.
Wyszła, ułamawszy kawałek płomienia.
- Wykonaliście kawał dobrej roboty – poluzowała krawat. - Co oznacza również koniec mojej pracy, na szczęście. Śmierć Arnolda Giegera, a zarazem śmierć Konrada Hahna były, jak wierzę, nieodłącznym elementem tej nieistniejącej historii... Obojętnie, czy naprawdę byliście świadomi tego, co naprawdę one ze sobą będą niosły.
Czas stanął w miejscu.
- Nie wiemy, jakim sposobem Arnold Gieger posiadł wiedzę o tym, że był powiązany z Konradem Hahnem w tak wielkim stopniu. Ostatecznie, być może źle oceniliśmy jego możliwości... Choć, naturalnie, to i tak teraz bez większego znaczenia.
Spojrzała w dół, na całkowicie nieruchomą twarz Neumanna i jego ciało zawieszone w powietrzu.
- Oczywiście, wy wszyscy znajdujecie się o wiele bliżej śmierci, niż jesteście w stanie to pojąć. Śmierć przychodzi na człowieka nieświadomie, tak jak sen; kiedy zdaje sobie sprawę, że zasnął, już i tak jest za późno. Wyłączywszy sytuacje takie, jak ta... Dlatego moi chlebodawcy postanowili zaproponować wam alternatywną drogę. Tak, proszę państwa? Nikt nie chce umierać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Pozwólcie, że wytłumaczę, co tak naprawdę się stało, gdy serca Arnolda Giegera i Konrada Hahna przestały bić. Chodzi o to, że Gieger – tak, jak pani Katja była łaskawa wytłumaczyć nam wcześniej – naprawdę był tym, bez którego to wszystko by nie zaistniało. Był tą przyczyną rzeczywistości, która spowodowała zbyt wiele skutków, najgorsze zaś, że był przyczyną z przeszłości, teraz zaś mamy teraźniejszość. W istocie, Korporacja nie powstałaby nigdy, gdyby nie Arnold Gieger. Mur – Korporacja – Schicksalrat, a nawet niektóre warbandy... To wszystko jest dziełem pana Giegera. Niestety, nie ma go już z nami, a szkoda, bo chętnie przedyskutowalibyśmy parę istotnych kwestii, do których on doszedł.

Rzeczywistość z wolna blakła, przechodziła w śnieg, jak ekran telewizora. Ciemniało.
- Tutaj, kiedy ktoś zaczyna się bawić warstwami rzeczywistości, łatwo o błąd. Błąd systemowy, proszę państwa. Proszę mi powiedzieć, co by państwo zrobili, gdyby przyczyna, która leży gdzieś na osi czasu, a która was zrodziła, po prostu została zlikwidowana? Naturalnie, jedyną logiczną myślą wydaje się być to, że gdy przyczyna zostaje zlikwidowana, tak samo skutek. Jeżeli w większej części waszą przyczyną jest Arnold Gieger, tak, możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa mówić o zamachu na Boga albo porwaniu się z motyką na Słońce. To ironia, że w tym wypadku prawdopodobieństwo stało się prawdą.
Nie było żadnej Tanji Hahn, nie było żadnego Axela Heintza, nie było Nicolasa Neumanna i nie było Siegfrieda Klaugego. Usunięto podstawę, według której istnieliście.
Triarii nigdy nie zostało opowiedziane. Ta historia nigdy się nie wydarzyła..
Masy materii są właśnie konsumowane przez czarną dziurę, która powstała przez połączone eksplozje reaktorów i portalu. W ciągu paru minut cały Mur przestanie istnieć, a także wy, a także wiele osób, które znaliście. Rzeczywistość, która do tej pory istniała, została zwichnięta i ciężko przewidzieć, co stanie się dalej.
Pociemniało do końca, tak, że tylko głos dobywał się w nicości. Usłyszeli trzask łamanej kości.
- Pozwolę sobie użyć i pozbawić was waszych broni – bądź co bądź, prawnie należą one do Korporacji. Także pani, pani doktor Hahn... Chwilowo nie będzie mogła pani użyć swoich obfitych umiejętności. Ale obiecujemy, to tylko chwilowe.
Dźwięk łamanej kości.
Nagle znaleźli się gdzieś na Eksternusie. Nie było już połamanych żeber Tanji, nie było także jej złamanych palców; zniknęły, jak gdyby ich nigdy nie było. Stwierdzili, że nie mają przy sobie żadnej broni, zaś na odmianę nie mieli także żadnych ran.
Externus. Znajdowali się w środku jakiejś dawnej katedry, zawieszonej na środku fioletowego nieba. Kruchta była zrujnowana, ołtarz też. Witraże przedstawiały to, co zwykle: Groteskowych świętych, sceny okrutnego męczeństwa, Jezusa o spiłowanych zębach i tańczącego na czaszkach swoich przeciwników. Sklepienia nie było: Czasami mogli zobaczyć tam, w górze, te same szponiaste ptaki, które widzieli kiedyś w Salach Lamentu. Gdyby wyjrzeli przez jedno z wielkich, gotyckich okien, mogliby bez problemu zobaczyć to, co ujrzeli kiedyś z Sal: Paszczę. Wysepka, na której była katedra, z wolna, acz nieubłaganie zbliżała się do paszczy.
Sama katedra, zbudowana na planie cierniokrzyża, była wypełniona, oprócz gruzów samego sklepienia, różnorakimi kośćmi, złomem czy nawet zardzewiałą bronią. Ławki były całkowicie zbutwiałe i zapadły się, pozostawiając skruszałe ramy. Tabernakulum leżało gdzieś w kącie, zdruzgotane.
- Jednak pozostało jeszcze parę innych kwestii do omówienia.
Czarnowłosa kobieta znajdowała się paręnaście metrów nad nimi, na niedostępnej galeryjce. Nie wiadomo było, czy to ona zaaranżowała tę scenę, czy też może katedra była tu już od dawna.
- Śmierć Arnolda Giegera, czy tego chcecie, czy nie, pociągnęła za sobą zapaść rzeczywistości takiej, jaką znacie.
Umilkła na chwilę, być może chcąc, aby sens tych słów dotarł do tamtych na dole.
- Oto, co się stało: Bez Arnolda Giegera rzeczywistość podążyła dwoma torami, powstały dwie alternatywne rzeczywistości. Pierwsza to ta, w której Arnold Gieger nigdy nie istniał: Nie było nigdy Trzeciej Wojny, nie było katastrofy nuklearnej, nie było Muru, nie było Triarii; owszem, było parę wojen, ale nie zaistniała żadna apokalipsa. Ludzkość nie odkryła potencjału leżącego w portalach, zaś odkrycie Thamma zostało zignorowane. Druga rzeczywistość zignorowała ten podstawowy błąd w systemie i przyczyny znalazły swój skutek: Reaktory eksplodowały, powodując implozję Muru. Tam, gdzie było epicentrum, powstało coś, co zostało nazwane Okiem Mrozu, jako że temperatura osiągnęła zero absolutne, a zima nuklearna spowiła także i tą część Europy. Siły Korporacji i Kombinatu zostały pokonane, zaś fala nieczasu przetoczyła się parę razy wokół globu, powodując zawirowania pola nawet na najodleglejszych krańcach. Jednak stało się i coś jeszcze: Fala nieczasu zmodyfikowała wspomnienia całej ludzkości, większą jej część redukując do dzikich zwierząt.
Nabrała oddechu.
- Mówiąc krótko, we wszechświecie A narodziliście się jako zupełnie inne osoby i spotkaliście zupełnie innych ludzi i staliście się zupełnie kim innym. Jako że podstawowa przyczyna została wymazana, nie spotkaliście nikogo. Tam, w rzeczywistości A nadal istnieją miasta, nie ma żadnych opuszczonych, ludzie nadal udoskonalają swoje technologie, jednak teleportacja nadal jest wkładana między bajki. Nadal istnieje popkultura. Nadal istnieją gazety. Czasem ktoś w Chinach wybuduje obóz koncentracyjny, ale to nie wzrusza nikogo z Zachodu, a w każdym razie nie bardziej niż nad ewentualne wydanie protestu. Ludzie, którzy normalnie odpowiadaliby za UAK, teraz są obsadzeni za krzesłami wielkich koncernów finansowych, które mają na celu dostarczyć ludziom tyle rozrywki, ile trzeba. Została opracowana sztuczna inteligencja, ludzie coraz chętniej korzystają z usług biobotów, które jednak nie są używane do celów militarnych. Podróże kosmiczne niewiele się zmieniły. Rok 2213 niewiele się różni, poza paroma wyjątkami, od paru mileniów wcześniej.
- Rzeczywistość B jest tym, co mogłoby się stać po zniknięciu Neoberlina: Dymiące pozostałości miasta coraz gęściej skuwa wieczny lód, ludzie Korporacja i Kombinat zostały pokonane, a w każdym razie przyjęły dotkliwy cios, z którego nie tak łatwo się podniosą, nie w ciągu jednego pokolenia przynajmniej. Coś, co nazywa się Zapomnieniem dotknęło znacznej części ludzi: Wielu z nich z dnia na dzień przestało pamiętać, kim są, dlaczego istnieją na tym świecie i co wcześniej robili. W istocie, fala, która przetoczyła się od strony Neoberlina była swojego rodzaju apokalipsą... Apokalipsą, która człowieka wpędziła na powrót do jaskiń, tym razem jednak te jaskinie są zbudowane ze stali. Naturalnie, nie wszyscy zostali poddani działaniu Zapomnienia, jednak są to nieliczne tysiące na tle miliardów. Wielu z tych, którzy zostali ewakuowani, przemieniło się w dyszące żądzą krwi potwory, których jedynym celem jest przeżyć i zabijać, potwory, które kompletnie zapomniały o swoim człowieczeństwie i posługują się kamieniami i prętami po to, by zabijać.
- Lepszy świat i gorszy świat... A tym, o co rozbijają się wszyscy jest... Pamięć.
Na te słowa po obu stronach kruchty otworzyły się dwa portale.
- Widzicie, my, Dobroczyńcy, szczerze doceniamy to, co zrobiliście, a zrobiliście niemało. Doprowadziliście do upadku dwóch tyranii jednocześnie, i to w zaledwie parę dni. Proszę się nie martwić o waszych znajomych i przyjaciół... Zapewniamy was, że dali sobie radę. Jednak to nie dla nich nadszedł teraz czas wyboru. Wybór jest wasz.
Wspomniałam wcześniej o pamięci... I jest to prawda.
Portal po lewej prowadzi do rzeczywistości A. Do lepszej rzeczywistości. Ale przed jednym nie możemy was uchronić: Przed utratą wspomnień. Jeżeli którekolwiek z was wejdzie w ten portal, zapomnicie o wszystkim, co tutaj się stało. Znajdziecie się w szpitalu w Berlinie, tak, w Berlinie, a nie w Neoberlinie i sami zdecydujecie, co chcecie ze sobą zrobić. Lekarze powiedzą wam, że cudem przeżyliście ciężki wypadek. Nie spotkacie żadnej z osób, którą tutaj kiedykolwiek poznaliście. Będziecie wiedli życie w zależności od waszego wyboru. Ale nie będziecie pamiętać.
Wejście do portalu po prawej zaprowadzi was do rzeczywistości B. Do gorszej rzeczywistości. Do rzeczywistości, gdzie ludzie zapomnieli, że są ludźmi. Cóż, a w każdym razie: Większość. Resztki Neue Wunderkinder i Triarii gdzieś pałętają się po świecie, tak samo jak pozostałości obu armii. Będziecie pamiętać wszystko, co do tej pory przeszliście – łącznie z tą katedrą. Będziecie mieli szansę spotkać osoby, które wcześniej spotkaliście, w jakimkolwiek stanie by one nie były. Obudzicie się na obrzeżach Neoberlina i będziecie mogli pójść dokądkolwiek zechcecie. Obudzicie się w starym hangarze Korporacji i nie spotkacie nikogo. Znajdziecie tam prowiant na parędziesiąt dni i transport, a także broń.
Ostatni wybór to brak wyboru. Widzicie, z technicznego punktu widzenia, umarliście. Znaleźliście się w samym środku epicentrum implozji Muru. Nikt, kto żyje, nie mógłby tego przeżyć. Dlatego jeśli nie wybierzecie ani portalu A ani portalu B, to w istocie nie zmienicie sytuacji, w której teraz się znaleźliście. Katedra za dwie godziny zostanie pożarta przez coś, co my nazywamy Maxilla, a co jest po prostu wirem energetycznym. W tym wypadku także nie przeżyjecie. Efekt zostanie taki sam, jak gdybyście zostali tam, w Murze. Wiemy, że dla niektórych wybór może być ciężki, dlatego w tym ostatnim wyborze proponujemy im coś, co jest zawsze i wszędzie dostępne dla wszystkich, śmierć mianowicie. Przy czym śmierć w naszym rozumieniu jest czymś więcej niż końcem funkcji maszyny ludzkiej. W tym wypadku nastąpi śmierć nie tylko waszego ciała, ale także i waszego umysłu, waszej najbardziej rdzennej istoty. Jest to rozpłynięcie się. Zaprzestanie istnienia w tym albo innym świecie... Kompletna anihilacja.
Dla niektórych to także opcja do rozważenia.
Przerzuciła krawat przez ramię i podciągnęła mankiety, tak, że mogli zobaczyć gęstą sieć tatuaży na jej dłoniach.
- Jakkolwiek byście nie wybrali, mój czas kończy się. Chcielibyśmy podziękować wam za współpracę.
Rozpuściła włosy i odetchnęła.
- Cza-a-a-a-s, by wybrać – przeciągnęła. - To naprawdę czas. Czas. Czas!
Usłyszeli jej oddalające się kroki, a później trzask kości.
Ciszę przerywały tylko dalekie śpiewy ptaków.
 
Irrlicht jest offline  
Stary 25-10-2009, 21:09   #253
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wspomnienia. Czym są wspomnienia naszego świata, czym jest historia i jej następstwa? Wojny, reformy, wielkie wynalazki? Czym byłby świat bez odkryć Edisona czy Newtona? Czym byłby świat bez drugiej wojny światowej?
W zasadzie byłby tym samym, bo w końcu ktoś tak czy inaczej wpadłby na dane rozwiązanie, a coś podobnego do drugiej wojny i tak by nastąpiło. Ale przy pomocy innych ludzi, w innych miejscach. Oni byli historią, tak na dobrą sprawę. Gdy Gieger zanikał, zanikał i ich świat, jakby nigdy się nie wydarzył. Jak bajka rodem z filmów sci-fi, gdzie roiło się od teleportów w czasie i przestrzeni. On sam, jako ten wymyślony Axel Heintz, oglądał całkiem sporo z nich.
Ha, być czymś wymyślonym, co właśnie miało przestać istnieć.
Przy tym nawet kule Neumanna były niczym. Miał zniknąć, to co miała zmienić jakaś kula?
Jego umysł przypominał matrycę z przesuwającymi się w dół zielonymi cyferkami. Świat przestawał istnieć, a Gieger miał rację.

A czas stanął w miejscu.

Pojawiła się ta sama, którą dupczył w swoich snach. Trochę był jej za to wtargnięcie wdzięczny, trochę wkurzony, a trochę było mu obojętne. Ostatnie trochę było najmniejsze, bowiem w zasięgu wzroku miał Tanję, której wyraz twarzy był podobny do tego, który gościł i na jego poturbowanej facjacie. Nie był zdziwiony, oczywiście. Coś takiego jak zatrzymanie czasu nie mogło być dziwne, skoro żyli w wymyślonym świecie, prawda?

Słuchał jej monologu. Z dwóch powodów. Albo był w tym jakiś cel, albo jak to zły w wielu filmach, dawała możliwość na wyrwanie się z matni. Miejsce zmieniło się niepostrzeżenie, przybierając formę katedry wiszącej w niebycie Externusa. A więc jednak, dotarł w to miejsce. Dziwne, ba, przedziwne. Zawieszone między wymiarami i tak fantastyczne, że byłby nie uwierzył, gdyby nie przeżył wydarzeń ostatnich tygodni.
A ona mówiła.
Przedstawiała im możliwości.
Czyżby jednak mieli przeżyć? Ba, mieć nadzieję, na lepszą przyszłość?

Axel przyglądał się pierwszemu wejściu. Nadzieja na zapomnienie i cudowne życie w prawie idealnym, zdrowym świecie. Nadzieja matką głupich. Nie, żeby nie wierzył tej nieludzkiej kobiecie. Bo wierzył. Ale Heintz zmienił się. Jeszcze jakiś czas temu wybrałby to przejście bez chwili zastanowienia, zostawiając to wszystko daleko za sobą. Nie dbałby o tych, którzy dzielili los razem z nim, chciałby zapomnieć o wszystkich przykrych i dziwnych wydarzeniach, móc zapomnieć i żyć od nowa. Tak właśnie by zrobił.

Ale życie płatało figle. A ludzie byli głupi, bo mieli nadzieję.

Uniósł Tanję zupełnie niespodziewanie i ruszył w kierunku drugiego wyjścia. Nie chciał zapomnienia, jego świat, cały świat, spoczywał teraz w jego ramionach. Czy wierzył w dobre zakończenia? Bardzo możliwe. Nie myślał o Triarii, polach Thamma i innych wariactwach chorego świata. Myślał o Tanji Hahn, której uśmiech był wszystkim.
-Chcesz tego?
Skinęła głową. Niepewnie? Nieważne. To było w jej oczach, widział to.
-Kocham cię i nigdy nie będę tego żałował.
Pocałował ją. Jak romantyczne zakończenie nudnego filmu o miłości. Jak... nie dbał o to. Chciał takiego końca, nawet jeśli wiązał się z wiecznym niebezpieczeństwem. Miłość... w nią również wierzył. Przecież inaczej nie wybrałby tego rozwiązania.
Odwrócił się jeszcze do dwóch pozostałych.
-Wybierzcie... inną drogę. Nie ma tam dla was miejsca, będzie zaś kula w łeb, bo ja zaczekam.
Wszedł w portal prowadzący z powrotem do zniszczonego świata. Wierzył, że będzie dobrze. Że tamci go posłuchają. Nie chciał już być mordercą, chociaż wiedział też, że pierwsze co zrobi tam, to odbezpieczy broń. I poczeka dwie godziny.
 
Sekal jest offline  
Stary 26-10-2009, 09:33   #254
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Miało być tak pięknie, a wyszło jak... zwykle.
W stronę tego palanta, Heintza, wypalił po kilka ładunków z obu luf, raz za razem z przerwą na wydłubanie dymiących resztek tekturowych łusek i ponowne wepchnięcie nowych. Nie patrzył nawet, czy ładuje kule, czy śrut. Byle naparzać do psychopaty chroniącego dupę kolejnego psychopaty. Nie bez całkiem przyzwoitej dozy przyjemności zresztą.

A później Gieger zginął. W końcu. Stanie się to, co ma się stać. Koniec świata, a może alternatywna rzeczywistość? Wszystko jedno.

A potem wszystko się wzięło i zesrało.

Zamiast śmierci dla wszystkich uczestników, zabawa zaczynała się od nowa. No, może jeszcze nie teraz, ale wkrótce. Wybór między światem bez Muru, a światem po zniszczeniu Muru. Albo anihilacja.
Trzecia okoliczność zdawała się kusząca, ale coś, co było cechą każdego zdrowego na umyśle człowieka, sprzeciwiało się najłatwiejszemu rozwiązaniu. Pieprzone chęć życia i wola przetrwania.

Tylko przez chwilę myślał o świecie bez Muru. Mogło być nieźle, ale nie miał pojęcia czym mógłby się tam zająć. Wyrósł w świecie wojennych zniszczeń i spaczonych społeczeństw. W świecie, gdzie były, jak się okazało, plugastwa takie jak mutanty, pluskwy i inne. W JEGO świecie.

Zatem świat po zniszczeniu Muru. Z wiedzą o tym, co się wydarzyło. Z urazem do portali i innych naukowych debilizmów. Ale za to w środowisku, które znał i wiedział, czego można się spodziewać. Bez niespodzianek. No i również bez Muru.

Wtedy znowu odezwał się Heintz. Nicolas zastanawiał się, ile ołowiu potrzeba, żeby ten fagas przestał się wydurniać i zgrywać wszechwiedzącego i lepszego od innych palanta.

Kazał im wybrać inny portal. Groził. Widać psychika mu siadła do reszty.
- Weź ty się pierdol, popaprańcu... - Neumann zacisnął pięści, z których nie raz robił użytek podczas walk w klatkach i rzucił się do przejścia w ślad za Heintzem. Podobała mu się myśl o obiciu gęby Axela. Po raz pierwszy od dłuższego czasu uśmiechnął się... i zniknął.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 27-10-2009, 18:17   #255
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Klauge patrzył w portale, niepewny tego, co zrobić.

Niewiele obchodziła go pozostała trójka. Hahn, Neumann i Heintz przyszli z rzeczywistości, którą właśnie pozostawił za sobą. Zwracał na nich uwagę, póki musiał. Teraz najważniejszy dla niego był wybór. Rzeczywistość A, czy rzeczywistość B? Utrata wiedzy, czyli wszystkiego, co zdobywał z takim trudem? A może powrót raz jeszcze do tego samego syfu, który jakimś cudem zdołał się zmienić w coś jeszcze gorszego?

To również musiała być próba. Jeden z wyborów jest tym prawidłowym. Drugi jest pułapką.

Rzeczywistość, w której przebywał dotychczas była iluzją i co do tego nie miał już najmniejszych wątpliwości. Czym jest jednak rzeczywistość A? Czy jest prawdziwym światem? Czy kolejnym więzieniem pełnym fałszywych bytów, czy innego rodzaju? Ze słów kobiety wynikało, że mieszkańcy tego świata nie zdają sobie sprawy nawet z istnienia promieniowania Thamma, czy też Externusa. Co więc, do kurwy nędzy, tak naprawdę mogą wiedzieć?

Przechodząc do rzeczywistości B, wróci do swojego starego więzienia. Z powrotem w brud, smród i ubóstwo Neoberlina, wzbogacone jeszcze nuklearną zimą i faktem, że większość potencjalnych sprzymierzeńców zmieni się w zwierzęta. Z drugiej strony, będzie pamiętał wszystko to, co do tej pory. Skoro udało mu się wydostać po raz pierwszy, to być może zrobi to znowu? Ostatecznie niemożliwe, żeby cała wiedza naukowców z Neoberlina przepadła od razu.

Ale jeśli jednak faktycznie wszystko przepadło, to pakuje się we wszystko to, czego chciał uniknąć. Co wybrać?

I wtedy coś wyrwało go z zamyślenia.

- Wybierzcie... inną drogę. Nie ma tam dla was miejsca, będzie zaś kula w łeb, bo ja zaczekam.

Klauge podniósł wzrok i spojrzał zdziwionym wzrokiem na Heintza, jakby pierwszy raz go zauważył. Ten człowiek z jakiegoś powodu uczynił sobie z niego osobistego wroga i przy każdym spotkaniu zapewniał go, jak bardzo go nienawidzi. Jak do tej pory, Lauch wykazywał się idealnym opanowaniem, wspomaganym przez odpowiednie lekarstwa i indoktrynację Bractwa.

Odruchowo sięgnął po słoik z tabletkami i stwierdził, że nie ma go przy sobie. Zniknął razem z bronią.

Lauch uniósł brew. Dobra, jebać to. Odkrył teraz, że Heintz go wkurwia. Kolejna z drobnych upierdliwości, z jaką będzie musiał się borykać po powrocie do rzeczywistości B. Kolejny człowiek, którego będzie musiał zamordować w drodze do celu. Takiego, kurwa, wała. Nie wiedział, kim będzie w drugim, lepszym świecie, jednego jednak był pewien: życie cyngla dobiegło końca.

Bez dalszego wahania wkroczył w portal do rzeczywistości A.
 
Gantolandon jest offline  
Stary 27-10-2009, 20:24   #256
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Niewycięta ze scenariusza Tanja patrzyła na śmierć swojego brata. Przez chwilę nic innego nie istniało, nawet w postaci tła. W jakimś olbrzymim powiększeniu widziała twarz Konrada, upadek, wolny i miękki, kałużę krwi wpływającą spod pleców. Szła w jego kierunku, jakby odgarniała mgłę, odchylała kolejne warstwy prześcieradeł. Przeszkadzały jej w dotarciu na miejsce. Owijały głowę, zatykały uszy, spowalniały myśli, zamazywały obraz.
- Poczekaj.
Na co niby miał czekać? Miał umierać wolniej, żeby mogła podnieść jego głowę i umieścić na podołku? Pieta.
Chciałaby tak. Byłoby jej chyba lepiej.

TO SIĘ WCALE NIE ZDARZYŁO.
Litery drgały w powietrzu. Uśmiechała się do nich. Makabryczna, blada, umorusana własną krwią, ze źrenicami zajmującymi całe tęczówki. Wiem, szeptała, choć nie otwierała ust. Wiem. Tylko popatrz na mnie jeszcze przez chwilę. Jeszcze nie. Proszę.

Młodszy, delikatniejszy, mądrzejszy, lepszy.
Świat się rozpadał.

Wiedziała, że to Axel ciągnie ją za rękę. Że nie szła wcale w przeciwnym kierunku, tylko tak jej się wydawało, to obraz zbliżał się niczym w wielokrotnym zoomie. Krew nadal kapała z nosa. Było jej słabo. Galaktyki tańczyły przed oczami.
- Nie uciekajmy. Tylko mnie przytul.

Nie chciał się poddać. I nie zdążyli.

Ale koniec nie był końcem.


Powinna szaleć ze szczęścia, że istnieją nadal.
Na pewno będzie jak tylko ochłonie. Będzie taka szczęśliwa, że Axel żyje. I ona.

Z wysiłkiem wysłuchiwała słów czarnowłosej kobiety. Nie chciała myśleć, ani podejmować wyborów.
Niestety wiedziała, że powinna go przekonać by wszedł w portal A, zamiast tego pozwoliła wziąć się na ręce. Że nie powinna się zgodzić, a kiwała głową.

Kochał ją mimo rzeczy, które w niej umarły.
Nie będzie żałował.

A ona wyśpi się i wszystko będzie dobrze.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 29-10-2009, 13:06   #257
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.hotlinkfiles.com/files/2422079_c0abo/ay_that_never_comes-fjortiso.mp3[/MEDIA]

# Epilog: Daleki śpiew ptaka
Stary dworzec kolejowy w Neoberlin-Süden rozświetlały promienie niemal zaszłego słońca; niebo było cudownie niebieskie, nie było żadnych ptaków odlatujących na południe, dawno już nie było tutaj nikogo. Dworzec był kompletnie opustoszały, a zapalające się automatycznie latarnie nie oświetlały nikogo i niczego, prócz walających się śmieci, to jest tysięcy gazet z dzisiejszą datą, ulotek propagandowych, zarówno Korporacji, jak i Kombinatu. Delikatny wiatr rzucał nimi, a te czasem spadały na tory. Neony świeciły bladym światłem na zrujnowane ulice, całkowicie obojętne pory od czasu Dnia Zero.
Największe wrażenie sprawiało zadaszenie; jeszcze paręnaście dni temu kunsztowne konstrukcje ze stali łączyły się z nagrzanymi od dziennego skwaru szybami. Teraz widok przywodził nie co innego, jak ścierwo konia obgryzione przez węgorze na brzegu morza; słona woda wylewała się spokojnie z przeżartych rdzą rur odpływowych, lśniąc w zmierzchu i odbijając szkielet nad sobą. Rozbite szkło świeciło feerią barw, które łyskały na pokreślonym przez stal niby błędne ogniki. Czas, wybity z rytmu w te ostatnie dni, napływał falami na to miejsce – jak i wiele innych, samotnych miejsc – czyniąc je starym. Uwolniony pierwiastek entropii sprzęgł i zwinął proces, który normalnie potrwałby parędziesiąt lat, w zaledwie parę dni; dworzec, który nagle został skazany na natychmiastowe postarzenie, zestarzał się z o wiele większą gracją, niż go zbudowano: Przyroda, której DNA zmasakrowano eksperymentami, wystawała dworcu wstydliwie, niby słoma z butów, bo to trawa i dziki bez zaczęły róść w spękanym asfalcie, a pomiędzy kostką brukową wychynęły nieśmiało drzewa.
Słońce wyszło zza chmur, kiedy świat przestawał istnieć.
Buchta poświęcił zaledwie parę chwil na sprawdzenie, czy pociąg zamierza ruszyć ze swojego miejsca; parę godzin zajęło mu naprawienie sfatygowanego silnika antymaterii. W końcu coś, co materią nie jest, nie podlega jej prawom, to jest nie starzeje się.
- Długo jeszcze? - zapytała Helga Stieffenhauer, patrząc niewidzącym wzrokiem w stronę Wieży.
- Zaraz.
- Mówiłeś to dwie godziny temu.
- Ćśś – Finneas nagle stał się milkliwy, a dziewczyna i dziewczynka wiedziały, że stał się taki, bo bał się śmierci.
- Wsiadajcie – zamknął klapę. - To miejsce...
Nie pozwolił sobie na dokończenie myśli o nieistnieniu nawet w swojej siwiejącej głowie, choć w żadnym razie nie wiedział, jak bardzo był trafny w swoim przeczuciu nieistnienia. Nie wiedział, co to ze sobą niosło: Nieistnienie nie było znane nikomu. Życie i intrygi Finneasa Buchty, byłego podwójnego agenta, zostały szybko i brutalnie sprowadzone do zwyczajnej chęci przeżycia. Nie znalazł w sobie dość woli, by ją zdławić.
Jego palce zamigotały na konsolecie. Przesunął dźwignię. Złamała się. Przesunął dwa kikuty, co były dźwignią. Dygnął, kiedy jedyny wagon natychmiast ruszył.
Wyrwane drzwi przedziału zapewniały widok na to, co upływało z tyłu. Nikt nie miał nic do robienia, więc patrzyli przez wybite okna i wyrwane drzwi na przepływający obok nich Neoberlin. Selene, jak to dziecko, była całkowicie spokojna o swój los, obojętnie, czy było to nieistnienie, śmierć lub coś jeszcze dalej leżącego poza granicami wyobraźni. Wiatr dmuchał przez wybite szyby i uciekał przez nieistniejące drzwi.
Chciał coś powiedzieć, ale nagle wszystko straciło znaczenie, więc zmilczał. Za to wspominał, bo monotonny szum pociągu przyciągał wspomnienia. Z każdym przebytym torem – nie, na szczęście nie przeżarła ich rdza na tyle, by wagon się wykoleił – ktoś, kto nosił imię Finneasa Buchty i ktoś, kto ubrał się w ręce i pomarszczoną twarz podwójnego agenta widział, jak jego życie umyka, dosłownie i w przenośni. Przyszła mu do głowy myśl, że nie widziałby tego, gdyby nie portale właśnie i to, co ze sobą przyniosły, oprócz zniszczenia, śmierci i tysiącznego strachu: To jest czas, który mijał w ich obecności w zastraszającym tempie. Ponury dworzec, który dostał się w bańkę wieczności, był zaledwie czubkiem góry lodowej. To, co już nigdy nie miało wrócić, Finneas zachował w szkatule swojego zmęczonego alkoholem umysłu. To, co widział przez ostatnie dni, przestało mieć jakiekolwiek pozory logiki. Jeżeli kiedykolwiek ją miało.
W istocie, jeśli miałby mówić o jakiejkolwiek logice rządzącej jego życiem, to Dzień Zero wywichnął ją. Nie, nie wywichnął: Wywrócił na drugą stronę, pozostawiając w nim uczucie próżni.
Wyjeżdżali wtedy na granice miasta, kiedy się zaczęło.
Niebieski punkt, który wzięli słusznie za portal, nieoczekiwanie zniknął. A potem pojawił się. I znowu zniknął. I pojawił się i zniknął. A powietrze wokół nich zafalowało. Pomyśleli, że jest coś niewłaściwego w migotaniu portalu, który, gdy tylko się pojawiał, jaśniał coraz bardziej i bardziej.
Mur się topił. Pożar z reaktorów dotarł wreszcie i do tego punktu. Jednak było i coś innego: W ziemi zarysowały się szczeliny, z których uniósł się w powietrze czarny dym.
Usłyszeli huk, od którego skulili się. Ich wspomnienia zaczęły parować. Jednak nikt nie przestał patrzeć.
Portal rozbłysł pierwszy raz, oślepiając ich na parę chwil. Srebrne światło było jaśniejsze niż zachodzące słońce. Wtedy poczerniałe błyskawice zaczęły ślepo uderzać w Berlin, a wir cyklonu zacieśnił się. Zaczęła się implozja: Biała dziura w rzeczywistości wchłonęła w jednej chwili wszystkie stwory wokół niej i Wieżę. Słyszeli buczący, dochodzący z innej rzeczywistości dźwięk.
Portal błysnął jeszcze raz.
W tym samym czasie Finneas drżał. Nie ze strachu. Kolejne fale nieczasu wytrząsały z niego wszystkie wspomnienia, jak z rozbitej klepsydry piach. Widział – przed oczyma miał swoje dzieciństwo spędzone na brudnych ulicach Frankfurta – z kolejnego ziarna wypadł obraz, jak pierwszy raz ją pocałował – obraz, jak został zwerbowany do Korporacji – obraz, jak został przewerbowany przez Kombinat – obraz Irrlichta, agenta-zagadki, który zniknął i nikt nie wie, gdzie on jest – obraz, gdy pierwszy raz spotkał Heintza – obraz, gdy wytłumaczył im ich pytania, bo nikt im nie wytłumaczył – obraz ich rozszerzonych ze strachu oczu – obraz ich rozszerzonych oczu z powodu podejrzenia o to, że do normalnego życia nie wrócą – obraz pustej butelki po bimbrze domowej roboty – obraz zapomnienia, w które staczał się z niemałą pomocą alkoholu – obraz tego, jak stał się ojcem dla Selene i Helgi – obraz, jak odnalazł resztki swojego człowieczeństwa, o którym zapomniał, że w ogóle było – obrazy przesuwały się przed jego oczami tylko raz, jeden, jedyny raz, tylko po to, by zniknąć w zimnej próżni, próżni, która powstała nagle w Dzień Zero, a która od tamtego czasu powiększała się w nim i kasowała w nim wszystko, tylko po to, by wykasować samą siebie, jednak zanim miała to zrobić, postanowiła pożreć wszystko w nim, to jest całą jego osobowość, całe jego ja, ba, całe zapomnienie o jego ja. Wspomnienia, sznur korali, który nagle pękł, a skrzętnie zebrane paciorki jego osobowości rozsypywały się. Czuł się dziwnie; bynajmniej nie czuł bólu, bo zapomniał, czemu mógłby go czuć. Zapominał całego siebie, zapominał, jak żyć; z jego głowy ulatywały nazwiska, nazwy i wyobrażenia; w końcu jedynym, co mógł robić, to tylko patrzeć na ten ciągły prąd widm ulatujących w nieskończoność, bowiem zapomniał i o tym, dlaczego się tutaj znalazł, jego ciało rozluźniło się, bo mięśnie zapomniały, dlaczego się napięły, całe jego ciało zapominało o sobie i o zapomnieniu samym, krew zapomniała, jak krążyć w arterii, serce zapomniało metody bicia, mózg, który raz przestał myśleć, nie mógł ponowić procesu, a wszystko posuwało się w zapomnienie, z którego raz wyszło, ponieważ zanim Finneas zapomniał, że był Finneasem, to przez umysł przeciekło wspomnienie, że kiedy się narodził, to nie pamiętał niczego, dlatego nie bał się śmierci, nie tylko dlatego, że zapomniał, czym śmierć jest, ale dlatego, że zapomnieniem są ponowne narodziny, ale zapomniał i to i słowa, które to wyrażały, jego rzeczywistość była zapominana, a gdy obrazy przed jego oczyma stały się okrzepłą kliszą, nic nie znaczącym ani nie przemawiającym obrazem, słowem bez desygnatu, symbolem bez wyjaśnienia, życiem bez celu i życiem bez życia, zerem bez zera, nawet nie pamiętał i nie opamiętał się, że jego ciało wygładza się, że zmarszczki nikną, że oczy tracą mętność, że ciało bez naporu wspomnień może funkcjonować dalej, bo wspomnienia postarzają ciało, bo postarzają starzejące się i pamiętające ciało, że kawałek rzeczywistości, którym jest, przestaje pamiętać o swojej rzeczywistości, a tkanki jego ciała sukcesywnie odmładzały się, nie był już młodzieńcem, nie był już dzieckiem, nie był już płodem, nie był już zygotą, nie był już plemnikiem w plamie spermy swojego ojca, nie był już swoim ojcem, nie był już swoim starym, młodym ojcem, nie był już dzieckiem swojego dziadka, którego nie pamiętał, nie był już strumieniem czasu w nich ukrytym, nie był już rzeczywistością, nie był już niczym, nie był już niczym, nie był już niczym, nie był już niczym, nie był już, nie był, nie.

*

Obudziła się w jakimś mieszkaniu. Jakiś czas zabrało jej w ogóle poruszenie obolałą ręką, poza tym, jej ciało zdrętwiało; wszędzie było diabelnie zimno. Gdy tylko otworzyła oczy, zobaczyła sufit, od którego odłaził tynk. Kolejne parę ruchów głowy odsłoniło resztę pokoju, a także jej ciało. Tatuaże były tam, gdzie zwykle, cierniste motywy wiły się wokół jej rąk. Chwilowo nie pamiętała nic, choć coś mówiło jej, że to tylko chwilowe. Zza okna wlewało się mdłe słońce, które ledwo co oświetlało to pomieszczenie. Wystawiając prawą nogę zza łóżka rozgniotła jakiegoś karalucha. Lewej nogi nie zdążyła wystawić, bo zwyczajnie jej nie miała. Gdy próbowała ją unieść, targnął nią ból fantomowy, a jedyne, co zrobiła, to zamachała wypalonym kikutem. Podniosła się na rękach i oparła głowę o zieloną ścianę. Ubytków w ciele okazało się więcej: W prawej dłoni nie miała małego i serdecznego palca, dzięki Bogu, lewa ręka była w całości, choć trochę zdrętwiała od zimna.
Naraz zdała sobie sprawę, że widzi tylko prawym okiem, a kiedy sięgnęła ręką do lewego oczodołu, jej palce natrafiły na szkło.
Powstała. Obok barłogu leżała proteza do nogi, czy, lepiej powiedziawszy, po prostu kawał drewna z wyżłobieniem na jednym końcu. Stwierdziła, że ktoś – być może ona sama – wepchał do jej lewej nogawki parę szmat, by załagodzić nacisk kikuta na drewno. W parę chwil, dygocząc jeszcze, ubrała się w resztę ubrań rozrzuconych obok łóżka. Podnosząc kurtkę, stwierdziła, że pod nią nie znajdowało się nic innego, jak paroletnie dziecko, które miało może pięć albo sześć lat. Zmasakrowane zwłoki chłopczyka już siniały od rozkładu. Ona sama zastanawiała się, czy przypadkiem jego samego nie zabiła. Ostatecznie w kurtce i spodniach miała parę noży do rzucania, a także Glocka ładowanego, jak stwierdziła, amunicją rozrywającą. Za to trup w ogóle nie wyglądał na takiego, co by dostał od noża albo z broni, przeciwnie: Rozbebeszony brzuch wyglądał na wygryziony, jelit, żołądka nie było, płuca były tylko dwoma przekłutymi workami. Na całym jego ciele widniały ślady ugryzień, tu i ówdzie oderwana skóra była poznaczona zębami, a wszystkie co smakowitsze części jego ciała zostały po prostu wyjedzone: Mięśnie rąk, oczy, w rozwalonej czaszce nie było mózgu, nie było też pośladków. Gdyby nie fakt, że czuła się diablo głodna, pomyślałaby, że to ona go zjadła. Gdy w zakamarkach kurtki znalazła paczkę papierosów, z ulgą zapaliła jednego.
W pokoju nie było wiele, zdezelowany materac znajdował się w jego centrum, małe okienko na górze ukazywało tylko szare niebo, z którego padał śnieg. Ściany były poznaczone wymalowanym na prędko graffiti, które krzyczało takie hasła jak: „NIE DLA KORPORACJI”, „REŻIM MUSI USTAĆ”, tu i ówdzie ktoś partacko narysował jakąś podobiznę starego człowieka. W rogu stała pusta szafka, w drugim rogu był chyba stół o szklanym blacie, bo nogi zostały, szkło było zbite.
Podeszła do lustra, pod którym była umywalka; jej twarz była poznaczona licznymi zmarszczkami. Tylko jedno oko ruszało się w jej twarzy, to szklane było groteskowo nieruchome. Zabawne, pomyślała. To szklane jest wściekle czerwone, natomiast moje oczy są niebieskie. Tfu, oko. Czerwony. Takim samym kolorem na spękanym lustrze został wypisany szminką napis:

„SARA, DRZWI PO LEWEJ!

Nazywam się Sara Connor, przypomniała sobie nagle, a w jej mózgu zaczęły formować się z wolna wspomnienia, które zapomniała. Mimowolnie sięgnęła do kurtki, z której wyjęła magazynek. Jej ręce przeładowywały broń z wprawą.
Zmurszałe drzwi otworzyły się, skrzypnęły.
W łazience śmierdziało gównem i szczynami, głównie z rozbitej kratki ściekowej. Na wprost łazienki były drzwi, jednak nie dały się otworzyć, nawet, jak kopnęła je parę razy. Migocząca jarzeniówka oświetlała kafelki, na których była dalsza część wiadomości:

„SARA, NIE PODDAWAJ SIĘ! SPOTKAJMY SIĘ DZISIAJ W PORCIE O SZESNASTEJ! NA PEWNO NIE PRZEGAPISZ! ZA KAFELKAMI SCHOWAŁAM ŁADUNEK I ZEGAREK, ŻEBYŚ PAMIĘTAŁA! PRZEPRASZAM ZA DRZWI, ALE ONI NIE MOGĄ CIĘ ZNALEŹĆ!”
Jakby na przekór temu, co mówiła wiadomość, wróciła do poprzedniego pomieszczenia. Pociągnęła parę razy za klamkę – drzwi otworzyły się, a przez wąską szparę zobaczyła tylko gruzy. Ktoś, może ona sama, zabarykadował ją w jakimś obskurnym mieszkaniu, wypisał szminką jej imię na kafelkach i na lustrze, by ktoś jej nie znalazł. Gdy szła, lekko kulała.
Rozbiła bronią parę kafelków. Co gorsza, szminkowe napisy nie kłamały. W małej wnęce ktoś ukrył kawałek plastiku wielkości gumy do życia, a także srebrny zegarek marki Q&Q. O ile dobrze chodził, dochodziło wpół do. Poza tym, nie było zapalnika. Connor wiedziała, co to oznacza.
Licząc na to, że od strony drzwi do łazienki nie było tak wielkiej warstwy gruzu, może miała szansę się wydostać, strzelając do ładunku.
Schowała się za ścianą, trzymając w swojej trójpalczastej ręce broń. Pomyślała, że skoro wybuch urwie jej rękę, to akurat tą z mniej palców. Parę razy chybiła.
W końcu kula trafiła plastik.
Kaszląc kurzem, który nagle wypełnił jej nos i usta, poczekała, aż pył opadnie. Przez całkowicie wyrwane drzwi prześwitywało światło. Więcej światła.
Pierwszego spotkała ledwo, co wyszła. Walił zawzięcie w karoserię jakiegoś i tak już zepsutego samochodu; na początku obserwowała go tylko, biorąc za jakiegoś obłąkańca, który z rozpaczy niszczył wszystko. Myślała, że oszalał, bo widział Drugie Uderzenie; dopiero kiedy ją zobaczył przypadkiem przez wybitą szybę, zaczął wywrzaskiwać w jej stronę przekleństwa, zaczął się ślinić i niezdarnym kłusem na czterech nogach pędził w jej stronę.
Wypaliła mu w brzuch. Nie zwolnił nawet, chociaż kwasy żołądkowe zaczęły się wylewać. Ani nawet, kiedy dostał drugi strzał w nogę.
Skoczył. A wtedy dostał między zęby, a ona zrobiła przewrót. Nawet to go nie uspokoiło. Może nastąpiła śmierć mózgu, ale ciało nadal żyło i podrygiwało konwulsyjnie. Wykręcając się, ręce desperacko szukały szyi, na której mogłyby się zacisnąć. Podskakujący pałąk, w który zamienił się, poturlał się w stronę latarni. Gdy tylko wyczuł, że jest obok jakiegoś kształtu, zaczął w niego uderzać, łamał sobie palce na żelazie, gryzł i kruszył zęby. Stękał. Jego usta wypluwały wyrazy bez składu, takie jak „matka”, „gazeta”, „pies” albo „zabić”. Nacisnęła cyngiel po raz ostatni, celując w serce. Gdy to przestało bić, znieruchomiał. Po minucie.
Z pokrzywionego drogowskazu dowiedziała się, że jest w jakimś mieście na wschodnim wybrzeżu Niemiec, które kiedyś nazywało się Stralsund. Kwadrans zajęło jej dojście nad wybrzeże, kolejny kwadrans znalezienie kogoś, kto na jej widok nie syczał i nie warczał. Po drodze zabiła jeszcze dwóch. Musiała się zresztą kryć, bo zazwyczaj chadzali w zgrajach; łatwo ich było poznać, bowiem gdy nadchodzili, wrzeszczeli i wyli. W grupkach po piętnastu do trzydziestu, rozwrzeszczane stada koczowały na asfaltowych drogach. Mężczyźni i kobiety byli jeszcze bardziej gorsi od biczowników, którzy nawiedzali te tereny jeszcze paręnaście dni temu. Swołocz była uzbrojona w kamienie, wyrwane deski, rurki i wszystko, co mogli unieść. W jakiś dziwny sposób nie było im zimno, ale pewnie to tylko żar fanatyzmu dodawał im wigoru. Gdy znajdywali zwłoki, natychmiast rzucali się na nie, pożerali rozszarpywali, kości ostrzyli o ostre szkło, skórę rozdymali, niektórzy w szale naciągali na siebie odciętą twarz. Wędrowne orgie wydawały się nie mieć końca. Wszyscy byli półnadzy, a z resztek ubrań, które posiadali, można było wywnioskować, kim kiedyś byli. Ramię w ramię kroczyli żołnierze, urzędnicy, policjanci, bezdomni i robotnicy. Mężczyźni krzyczeli, kobiety chętnie rozkładały nogi. Kopulowali często, czasem i w marszu. W końcu odchodzili, trwając w obłąkanym tańcu bez końca.
W końcu natrafiła na do połowy zatopione molo, na którym stała.
Bryza wiała mroźnym powiewem, zapewne nie tylko dlatego, że to listopad za pasem. Tam, daleko na południu, gdzie ciągnęły mroczne chmury, można było dostrzec zarysy miasta, które nie istniało – Neoberlina. Czasem płatki spadały z nieba, niknąc natychmiast na mokrych drogach. W porcie znajdowały się głównie opuszczone podczas Drugiego Uderzenia frachtowce, niektóre prawie zatopione, inne po prostu będące statkami-widmami, gdzie na pustych pokładach hulał tylko wiatr i samotność. W mgle zasnuwającej port i tak były ledwo widoczne, wielkie, ciemne kontury wyłaniające się z bieli. Tylko woda pozostała niezmieniona. Fabryki przestały pracować, więc natychmiast zanieczyszczanie morza ustało. Poziom wody czasem podnosił się, podtapiając najbliższe budynki.
Podeszła.
- Spóźniłam się.
- To nic
– uśmiechnęła się. - Lubię patrzeć na to miasto i na świat. Takimi, jakie są teraz.
Nie odpowiedziała na to.
- Jaka jest data? - powiedziała w końcu, skoro nic innego nie przychodziło jej do głowy.
- Och, dalej mamy rok dwa tysiące dwieście trzynasty. Trochę się zmieniło, prawda? Ale tylko trochę. Miasta nadal są wyludnione. Ruś dalej skuta jest nuklearną zimą, obie Ameryki nie istnieją.
- Tak, ale większość z tych, co przeżyła, zamieniła się...
- …w dyszące żądzą krwi potwory, czy to pani chciała powiedzieć? Przynajmniej teraz są bardziej uczciwi wobec siebie. Nie próbują być hipokrytami. Nie próbują być ludźmi z kulturą, grzecznością i całą resztą tego typu bzdur, które wpoiła im kultura. Teraz są prawdziwie wolni, pani Saro. Proszę popatrzeć, kiedy wybuchła Trzecia Wojna, wreszcie mogli się zabijać. Kiedy się nazabijali, to jest kiedy głowice spadły im na łby i stracili możliwość masowej rzezi, nadal się zabijali. Teraz czują się całkowicie wolni, nie związani obowiązkami wobec ludzkości.
Connor splunęła.
- A więc to ma być wolność? Zezwierzęcenie? Przecież to gorsze, niż...
Dość
– czarnowłosa podniosła rękę. - Przypomina sobie pani przecież, czemu tak się stało. Zresztą, tak nie będzie zawsze. Niektórzy zaczną sobie przypominać. Niektórzy będą potrzebowali roku, inni całego życia. Niektórzy już pamiętają. Zapomnienie nie dotknęło wszystkich. A to nasz największy problem.
- Problem...
- Tak, problem. Schicksalrat nadal istnieje. I żaden z jej członków nie zapomniał ani szczegółu, ba, są nawet w pewien sposób zadowoleni, że parę miliardów ludzkości upadło do poziomu prehistorii. Ci... Szaleńcy... Już szykują się do objęcia sterów nad Śpiącymi, jak ich nazywają.

Sara słuchała słów tamtej jakby w malignie. Kreśliła kręgi na wodzie.
- Jak to jest? - powiedziała nagle. - Jak to jest, że potraficie przemieszczać się w czasie i przestrzeni? Kim jesteście? Kim są Nasi Dobroczyńcy? Jak się nazywasz? Dlaczego to robisz?
Tamta drgnęła. Z popękanego betonu pokruszyły się odłamki, które załamały kręgi na wodzie.
Czarnowłosa przerwała na chwilę, milczała. Wreszcie odparła zimnym, bezdusznym tonem, dokładnie takim, jaki zawsze słyszała podczas podróży portalowych:
- A dlaczego ludzie umierają?
Te cztery słowa wydobyły się z jej otwartych ust cicho, jednak Connor poczuła ich dosadność.
- Noże... Kule... Wypadki... - nagle stwierdziła, że jej własne słowa grzęzną jej w gardle.
- Ale dlaczego ludzie umierają? Dlaczego ludzie umierają? - mechaniczny timbre nieubłaganie wydobywał się z jej krtani, a Connor poczuła, jak sens wychodzi poza słowa. Uświadomiła sobie, że do jej oczu nagle napłynęły łzy.
- Ja... Nie...
- Pytanie się o przyczynę pewnych rzeczy –
głos czarnowłosej stał się cieplejszy - jest jak pytanie o to, dlaczego Słońce świeci, albo dlaczego ten Wszechświat istnieje. Świetnie, poda pani parę przyczyn. Ale tylko do pewnego momentu. I w tym momencie stwierdzi pani, że nie zna przyczyny, dlaczego robi to, co robi, a wywody da się śledzić tylko do pewnego momentu. Niektórzy sądzą, że powodu nie ma. Ale to tylko osąd. Suchy fakt pozostaje taki sam: Nie wiesz, dlaczego żyjesz. Nie wie pani, dlaczego się tu znalazła. Nie zna... Pierwszej przyczyny.
Milczała.
- A forma tej ludzkiej kurwy, w którą się wcieliłam – dodała z rozbawieniem - to tylko grzeczność z mojej strony.
- Albo to tylko fasada – stwierdziła nagle. - Mówiąc tak, brzmisz, jakbyś znała ten cel. Ale przecież nie możesz być... - ostatnie słowo wypowiedziała z wyraźną niechęcią – Bogiem...
Czarnowłosa sięgnęła po papierosa.
- Uprośćmy wszystko, bo to nie miejsce ani czas na takie... Rzeczy... Powiedzmy, że jako organizacja – bo jesteśmy organizacją – nie życzy sobie ujawniania tożsamości ich członków, ani także celów, dlaczego postępuje, jak postępuje.
Sara kiwnęła głową.
- Widzi pani? Niepotrzebna ta religijna fasada. A pani tylko na tym skorzysta. Jestem tutaj, aby zaproponować pani pracę.
- Pracę? -
wzruszyła ramionami. - I tak nie mam dokąd pójść. Co to za praca?
- Widzi pani, gdyby tylko mi nie przerwała swoimi filozoficznymi zapędami, dowiedziałaby się, że Schicksalrat stwierdziła, że kontrolowanie umysłów motłochu jest bardzo proste, a sprowadza się do wykorzystania odpowiednich fal korespondujących z falami mózgowymi. Oczywiście, na razie są zbyt słabi. Dlatego uciekli. Ale już eksperymentują z czymś, co nazwali falami psi. Co najgorsze, mają dobre efekty. To tylko kwestia czasu, zanim znajdą sprzęt, który umożliwi im transmisję na skalę globalną. Tutaj wkracza pani, Saro. My, Dobroczyńcy, mamy pewność, że nas nie zawiedzie i odnajdzie pani tych ludzi.
- I zabiję?
- Wolimy określenie... Neutralizacja... Oczywiście, to oficjalna nazwa. Jeśli chodzi o lokalizację, to również pozostawiamy tobie. Wkrótce znajdzie pani ludzi, którzy chętnie pomogą w tych poszukiwaniach. SR jest sprytne, bowiem ukryli się gdzieś w którymś wymiarze Eksternusa. Jakie to zabawne, że znajdują się na ziemskim statku. Takim jak te tam –
machnęła ręką w stronę frachtowców. - Więc jak, pani Saro? Proszę potwierdzić swoją ochotę... Wystarczy jedno słowo...
- Tak –
Connor przełknęła ślinę. - Jeszcze jedna sprawa.
Czarnowłosa w pół drogi do powstającego portalu odwróciła się.
- Dlaczego nie mam nogi? Nie pamiętam, abym...
- Och, pani Saro, co też pani wygaduje! Przecież pani pamięta
– uśmiechnęła się wilczo. - Przecież pani to wszystko świetnie pamięta...

*

Nazywam się Selene Stieffenhauer i pamiętam, jak zniszczono Mur. Co z tego? I tak nikt nie spamięta. A ci, co pamiętają, włożyli to między bajki. Wspomnienia kruszeją i niszczeją, a jeśli umierają, to czy nie stworzono nowej rzeczywistości? Zastanawiam się, czy istnieje życie przed śmiercią i jak wiele z niego zapomnieliśmy. Zniszczenie Muru było tym właśnie. Zapomnieniem.
Pewnego dnia obudziliśmy się w roztrzaskanym o skały wagonie. Helga nic nie wiedziała. Z jakiegoś powodu czuła żal, mówiła, że coś się skończyło, a ona nie wiedziała, co to takiego. Uderzyła parę razy czołem o rudą stal, a to wcale jej nie pomogło. Kiedy się zapytała mnie, co się stało, powiedziałam jej wszystko to, co pamiętałam, a ona zaśmiała się tylko i pogłaskała mnie po głowie. Ale jej oczy pociemniały.
Był mroźny poranek. Jesień kończyła się, a szron pokrył podmokłe bagna. Byłyśmy, jak ja pamiętałam, a Helga odkryła, gdzieś na zachodzie. Wagon wykoleił się z powodu zniszczonych torów, ale i tak miałyśmy szczęście, że w ogóle żyjemy. Wzięliśmy mapę, na której ktoś wykreślił trasę do Magdeburgu – podejrzewaliśmy, że to my byliśmy, w końcu któż inny był w wagonie – ona powiodła palcem za czerwoną linią idącą od Neoberlina do kolejnego zrujnowanego miasta. Tak, niewątpliwie. Zanim wagon się wykoleił, jechał do Magdeburga.
Byliśmy w środku Niemiec. Jedyne, co znaleźliśmy jeszcze, to trzy plecaki z kocami, prowiantem, odzieżą i bronią. Moja siostra zapytała, czy pamiętam, czy ktoś jeszcze był z nami.
A wtedy przez jedną, jedyną chwilę przypomniałam sobie parę obrazów – to jest błysk jasnego światła, cień jakiegoś starego człowieka i falę mrozu rozchodzącą się we wszystkich kierunkach – obrazy błysnęły i zniknęły.
Nie, nic nie pamiętam – odparłam.
Wywnioskowaliśmy, że ktokolwiek był z nami, albo zginął albo zrezygnował z tej wyprawy. A może po prostu trzeci plecak był zapasowy? Nie było w nim nic, poza...
Poza jedną rzeczą. Gdy gmerałam w trzecim plecaku, szukając czegokolwiek, co mogłoby nas naprowadzić na ślad naszych wspomnień, moje paznokcie trąciły o skórzany futerał. Gdy wyciągnęłam, ujrzałam, że to album ze zdjęciami. Ktoś zadał sobie trud i podpisał go, ale litery były nieczytelne.


„...EAS BU...”

Otworzyłam album osoby, która nazywała się Easbu. Westchnęłam z rozczarowaniem, bowiem zaledwie parę zdjęć można było zidentyfikować. A i tak nie przedstawiały nic, co znałyśmy. Zżółkłe zdjęcia ukazywały dziwne, stalowe pomieszczenia, urządzenia, których nie widziałyśmy nigdy wcześniej, a także parę ulic Neoberlina. Neoberlin! Helga pamiętała, czym był Neoberlin, ale na sfatygowanych zdjęciach czegoś zawsze brakowało: Zdjęcia wypłowiały i wybieliły się, osobliwie te, które w lepszych czasach miały chyba przedstawiać jakieś osoby. Portrety były w najgorszym stanie, bowiem twarze i ręce uleciały, pozostawiając jedynie białe plamy i ubrania.
Podobnież nie mogłyśmy sobie wytłumaczyć, co miała znaczyć kupa starych szmat leżąca z tyłu wagonu. Było to ubranie, owszem. Powiedziałam, że być może jednak w wagonie był z nami ktoś.
Głupia – zganiła mnie. - Kto by się ubierał w takie szmaty? Przed nadchodzącą zimą?
Ale...
I tak nikogo tutaj nie ma – zdobyła się na zakłopotany uśmiech.
Pomilczałam trochę.
A co zrobić z albumem?
Wyrzuć. To śmieć.
Wyrzuciłam. To był śmieć. Zanim jednak album wypadł z moich rąk i z głośnym „Duff!” upadł na zmrożoną ziemię, spojrzałam na podpis na albumie. A podpisu nie było. Czy Easbu, czy kim on lub ona tam sobie był lub była, kiedykolwiek istniał lub istniała? Wydawało mi się.
Zresztą, nie miałyśmy czasu.
Gdy tylko zeszłyśmy z torów, poszłyśmy po asfaltowej drodze na zachód. Upłynęły może z dwie godziny, zanim znalazłyśmy kogoś żywego. Wokół były tylko lasy i ruiny.
Była to grupa trzech szabrowników, którzy postanowili nas zgwałcić i zabić. Sekundę zajęło mojej siostrze wyjęcie broni i zabicie dwóch, a także zranienie trzeciego.
Usiadła okrakiem na jego piersi. Strzepnęła popiół z papierosa na jego czoło.
-...cz... Czego chcesz, do cholery? Tak mało nas zostało... Czemu nas zabiłaś... Weź ten nóż...
-Ile pamiętasz?
Wiatr huczał na wrzosowiskach. To było ostatnie pytanie, którego się spodziewał.
-...kobieto... Ja naprawdę... Ja naprawdę niczego...
Dziabnęła czubkiem noża jego ucho. Jęknął.
-Pytam się, co się zdarzyło.
-A co się miało zdarzyć!? - wykrzyknął. - Co!? Co!?
-Mróz. Zima. Dlaczego? Dlaczego nad Neoberlinem są czarne chmury?
Jesień...
-Nie jesień. Co się stało? Co się stało parę dni temu? Dlaczego nie ma już warband? Dlaczego już nie ma kupców?
-...
- Odpowiadaj, do cholery!
- Błysk.. Widzieliśmy błysk... A potem zapomnieliśmy...
- Właśnie! O to mi chodzi! Co się stało z Berlinem? Ktoś tam był?
-Od czasu... Od czasu Drugiego Uderzenia... Od czasu tam nikt nie był. Słyszałem tylko plotki, że ktoś tam się zapuszczał.
-Jakie plotki?
-Znaleźliśmy takich paru. Powiedzieli, że dużo ludzi nie pamięta teraz, co się stało, ale to minie, i właśnie to jest najgorsze, bo kiedy sobie przypomnimy, to będzie za późno. Że stracimy coś, czego może już nigdy nie odzyskamy.
-Bzdury. Powiedz mi lepiej, co jest w Berlinie.
-Nic tam nie ma. Ludzie mówią, że żyjemy w czasach Drugiego Uderzenia. Że to z jego powodu to miasto tak wygląda. Było paru takich, co chcieli iść na szabry. Powiedzieli, że za zimno, a im bliżej miasta, tym zimniej. Że całe zimno to z powodu tych chmur, co się tam zgromadziły. Że te chmury okrywają coś.
-Co?
-Nie wiem! Przysięgam, nie wiem! Berlin to miasto śmierci, do cholery! Skąd mam o tym wiedzieć? Nikt tam już nie żyje, nikt! Ni...
Zatopiła nóż w jego krtani, a gdy znieruchomiał, przeszukała zwłoki. Mieli trochę do jedzenia i dużo pieniędzy. Za dużo, jak na zwykłych bandziorów.
Wrzuciliśmy ciała do studzienki kanalizacyjnej, uprzednio odwaliwszy płytę. Gdy upadły na dno, chrupnął lód.
Może miał rację z tym, że zima nadchodzi.
Jeszcze nie słyszałam o śniegu w październiku. Zresztą, to nic nie znaczy. Popatrz na wschód.
- Nic...
-Chodźmy.
Zamierzaliśmy spędzić trochę czasu w jakimś szpitalu. Szczęściem, nie spotkaliśmy nikogo, zaledwie musiała zabić jednego mrówkolwa, który wychynął z gliny. Gdy weszłyśmy na sam szczyt, kazała mi jeszcze raz spojrzeć na wschód.
Był tam, choć przykryty wieloma warstwami chmur, tak samo jak z daleka widzieliśmy to, co zostało z Muru. Wyciągnęła z plecaka lornetkę i przystawiła mi do oczu.
Cyklon był, nie rozwiewał się. W jego wnętrzu świeciło srebrne światło. Wokół cyklonu... Nie było właściwie nic. Neoberlin – a pamiętałam to – został całkowicie wciągnięty w srebrny wir. Cyklon był otoczony miastem. Nie wiem, jak to inaczej powiedzieć. Całe ulice, bloki, zostały wyrwane z ziemi i sterczały niczym pręty, kilkukilometrowe pręty. Sprawiało to wrażenie, jakby ktoś chciał zbudować wulkan, ale naniósł zaledwie szkielet, a potem zrezygnował. Tak właśnie to wyglądało. Kilkukilometrowy wir powietrza otoczony miastem.
Odjęłam lornetkę od oczu.
-Co teraz zrobimy? - zapytałam.
-Pójdziemy dalej.


*

Pod koniec dnia udało nam się przyłączyć do grupy szabrowników. Dobrzy ludzie, a w każdym razie lepsi od tamtych. Mieliśmy trochę pieniędzy, a skoro nimi brzęknęliśmy, poczęstowali nas pieczonymi szczurami i fasolą z puszek, którą znaleźli na gruzowiskach. Do Magdeburga zostało nam jeszcze dwa dni drogi, a że szliśmy kupą, to nie baliśmy się tak bardzo innych. Chyba, że Triarii. Dlaczego Triarii? Już, już mówię, czego dowiedziałyśmy się podczas tych paru wieczorów oświetlanych ogniem benzyny.
Dziwne to były wieczory. Z tego, co udało nam się wywiedzieć, po wybuchu przeszło jeszcze parę fal nieczasu. Był wśród nich ktoś z kompleksu badawczego, ale nikt ważny: To był zwykły gemajn, docent, który przed Dniem Zero pomagał w bloku D. Wydawał się to wszystko dobrze pamiętać, ale gdy go było wypytać o szczegóły, to mylił wzory i szczegóły. Amnezja dotknęła wszystkich.
Potwierdził to, że Neoberlin przestał istnieć – cóż, skoro tylko wystarczył rzut oka na wschód, rozświetlany księżycowym światłem portalu. Samego księżyca widać nie było. Sądziliśmy, że to pył nuklearny znajduje się dalej w atmosferze. To dlatego dni były takie szare. Rzadko kiedy widzieliśmy, żeby niebo było niebieskie.
Człowiek, którego spotkaliśmy, przedstawił się wszystkim jako Adam Tolle, po czym skinął głową. Powiedział – i miał rację – że od ostatnich wydarzeń(nikt właściwie nie wiedział, to jest nie pamiętał, ile tak naprawdę dni minęło od Drugiego Uderzenia; wszyscy zgodnie przyznawali, jakby obudzili się z głębokiego snu) miejsce, w którym pierwotnie była wieża, teraz było nazywane Okiem Mrozu. Było tak dlatego, ponieważ temperatura wokół portalu osiągnęła zero absolutne, to jest minus dwieście siedemdziesiąt trzy stopnie Celsjusza. Tolle stwierdził, że grawitacja nie działała w tym miejscu. Takie zimno nieustannie ściągało chmury, z których sypał się śnieg, deszcz i grad. Zatem anomalie pogodowe dosięgnęły już Europy środkowej, nie była to tylko Ruś skuta atomowym lodem. Choć, jak przyznał, nie wyglądało na to, że strefa zimna się rozszerza. Nie dalej niż za dawną stolicę Niemiec, w każdym razie.
Wojna zamarła w tym samym momencie, kiedy wybuchł portal, nie tylko z prozaicznego powodu, że żołnierze nagle zapomnieli, dlaczego walczą. Ustaliliśmy, że w dniu 13 X 2213 większość sił obu stron, to jest Kombinatu i Korporacji znajdowała się w Neoberlinie. Implozja nastąpiła właśnie wtedy, gdy miało rozegrać się decydujące starcie. Niedobitki obu sił, zarówno Polski, jak i Niemiec, wycofały się lub rozproszyły, pozbawione głównego korpusu. Nie było wiadomo, co stało się z jednostkami Triarii i Wunderkinder, ale jasne było, że nie wszystkie zostały zabite podczas Uderzenia. Tolle nie potrafił poprzeć swoich informacji żadnymi dowodami, które, jak mówił, zginęły. Mówił o jakichś raportach podających fakt, że zanotowano zarówno Neue Wunderkinder, jak i Triarii były widziane w okolicach Warszału, a także na południu i zachodzie. Były to jednak, jak zaznaczył, przypadki pojedyncze, tak samo jak Łowcy, pozbawieni swoich kontrolerów, które czasami spotykaliśmy, gdy biegały bez celu wśród dawnych posterunków. Nikt naprawdę nie wierzył, że może spotkać coś takiego, jak Cudowne Dziecko.
Co nie zapobiegło powstawaniu plotek.
Jedna z nich mówiła, że krótko po Drugim Uderzeniu widziano około dziesięcioletnią dziewczynkę, której sople zwisały z podbródka, a oczy były ścięte lodem. Nie przeszkadzało jej to poruszać się, a kiedy tylko ten, który ją spotkał, zapytał się, czym jest, zapytała:
„Będziesz moją mamą?”
Choć, oczywiście, moja siostra i ja nie mogłyśmy wyłączyć możliwości, że ten cały Tolle jest tylko miejscowym idiotą, który pozuje na pracownika naukowego. Były jednak ku temu wątpliwości: Nie szwargotał Gemeindeutschem, jak wszyscy, poza tym potrafił naprawiać samochody i znał się na matematyce. Jednak nawet to nie było dostatecznym powodem: Niby dlaczego mielibyśmy mu wierzyć na pewno, skoro obie ledwo pamiętałyśmy, kim byłyśmy tydzień temu? A nawet jeżeli pamiętał, to jak to zrobił? Dlaczego pamiętał lepiej, niż my wszyscy? Wiedza, którą mówił, była tylko prawdopodobna, a skoro zgadzała się z tym, co napotykaliśmy wszędzie – to jest ruiny, obozy bandyckie i pozostałości fresserów – to wierzyliśmy mu, ale bardziej z musu. Lepszego wytłumaczenia i tak nie mieliśmy.
Adam Tolle był dziwnym człowiekiem. Lubił być sam, kompletnie nie zważając na to, co może go spotkać w betonowej głuszy, ba, wydawał się prowokować i czekać na coś, co wyjdzie z jakiegoś okna o wybitej szybie i ukróci jego bolesny żywot, żywot, który, jak mówił, został przeklęty przez wspomnienia. Często miewał koszmary, w nocy wykrzykiwał słowa takie jak: „Mauer”, „Schicksalrat”, „Triarii”, „Tanja”. Tak, Tanja.
Pamiętam dokładnie, jakby to było wczoraj, kiedy usłyszałam to imię. Był środek nocy, nasz obóz znajdował się w jakiejś opuszczonej mieścinie. Tolle spał obok małej lampy olejnej, która dawało mało światła, dużo dymiła, za to była gorąca.
-N... Nie! - krzyczał. - Zostaw... Rzuć ten PAKT, Schlaufen! T... Thamm...
-Panie Tolle! Panie Tolle! - szarpałam go za ramię. - Proszę wstać! Wygaduje pan straszne rzeczy!
-C... Co!? Co?
-Mówił pan o Tanji... Osobie, którą pamiętam! Proszę sobie przypomnieć, panie Tolle!
Jeszcze dyszał ciężko.
-Kto... Tanja... Nie znam żadnej Tanji...
-Ale ja sobie przypominam, panie Tolle, ja sobie przypominam!
Zawsze, gdy wywrzaskiwał to imię w głuchą noc, przystawałam i zapytywałam się: Skąd to znam? Dlaczego to imię brzmi znajomo? Ile zapomniałam z mojego życia przed Drugim Uderzeniem?
-Ja... Ja nie wiem... - mamrotał, nadal zaspany.
-Ja panu przypomnę! Pani Tanja Hahn! Była w Murze, razem z panem... - skupiłam się – Z panem Axelem! Z panem Axelem Heintzem! I byli tam inni! Był tam pan...
Poczerwieniał na twarzy.
-I był tam... O, mój Boże... Pamiętam... Pamiętam, był tam Neumann... Ja...
-Skąd pan o nich wie? - huknęłam mu w ucho. - Skąd? Skąd? No, skąd?
-Był tam także Lauch... I Kleiner...
Przypominałam sobie coraz więcej: Jedno imię poruszyło strunę, do której przyłączone było wiele innych.
Chciał wyjść, ale wzięłam go za rękę.
-Proszę mi powiedzieć!
Długo się zastanawiał, zanim otworzył usta.
Po opowiedzeniu mi swojej raz zapomnianej historii, Adam Tolle zniknął. Myśleliśmy, że został zabity, ale nigdzie nie mogliśmy go znaleźć. Zabrał ze sobą także to dziwne urządzenie, które, jak mi raz pokazał w tajemnicy, potrafiło klonować żuki. Zastanawiam się, ile w tworze, który spotkałam, było Adama Tollego, bowiem skoro potrafił tworzyć duplikaty mniejszych zwierząt, to pewnie i sam potrafił robić tak ze sobą. Skoro tylko mi powiedział historię – historię, której elementem było sklonowanie Tanji Hahn parę tysięcy razy w silosie, to ilu Adamów Tolle wałęsało się po świecie? Chyba niewielu, skoro nie spotkaliśmy go nigdy potem. Nigdy nie wrócił, ku naszej uldze. Nikt nie chciał pamiętać.
Kolejnym elementem tej historii była kobieta ubrana w czerń, która przyszła po niego krótko przed eksplozją reaktorów. Wspomnienia, których i tak dobrze nie pamiętał, każą mi wątpić w to, co powiedział o niej, to jest tej, którą widział jednocześnie na ekranie i przed sobą. Powiedziała, że jest jednym z Naszych Dobroczyńców. To było jedyne, co zapamiętał. Mówił, że gdy tylko ją ujrzał, uciekł, ale Tolle albo nie był dobrym kłamcą, albo był po prostu głupi. Albo zmanipulowany. Moje wspomnienia są słabe, jednak gdy przypominam sobie twarz tej czarnookiej kobiety, jestem pewna, że spotkała Tollego nie bez celu. Zresztą, Tolle nigdy nie wyjaśnił mi, jak uciekł z Muru. Dlatego sądzę, że tego człowieka okłamano. A nawet, jeśli on sam kłamał, to gorzej dla niego.
Nie pamiętam, kim jest ta kobieta. Może i dobrze.
Jak wspomniał, portal wchłonął w siebie wszystko w promieniu paru kilometrów, i pewnie dalej by to robił, na modłę czarnej dziury, gdyby z jakiegoś powodu proces się nie zatrzymał. Wokół Neoberlina nie widziano żadnych zwłok. Dlatego nie wiem także, co się stało z tymi ludźmi, o których on wspomniał. Mówiąc krótko, wszystkim nam urwał się film wraz z Drugim Uderzeniem.
Jeżeli chodzi o Easbu, moja siostra nadal nie wierzy w to, że taki człowiek znajdował się z nami w wagonie do Magdeburga, jednak ja jestem przekonana, że ktoś był z nami.
Może to, o czym zapomnieliśmy, było zbyt koszmarne, by to zapamiętać. Nie mogę sobie przypomnieć twarzy żadnego z moich znajomych. Czuję żal, ale nie pamiętam dlaczego. Zdarzenia z przeszłości stawiają zbyt wiele pytań, na które mogę snuć tylko domysły. Nie mogę się nikomu poskarżyć, bo przecież każdy podzielił taki sam los. Wtedy, w ten dzień, odebrano nam coś więcej, niż nasze życie – odebrano nam naszą osobowość. S t r a c i l i ś m y s i e b i e, i to w dosłownym znaczeniu tego słowa, a my sami zostaliśmy zredukowani do niepełnych tworów. Od tamtego czasu zaledwie domyślamy się daty, która dzisiaj jest, nie wiemy, gdzie się urodziliśmy, nie znamy naszych rodziców, nawet, jeśli żyjemy koło nich, nagle zostaliśmy stworzeni, a nie narodzeni, utraciliśmy naszych przyjaciół i tożsamość. Nie wiemy, kim jesteśmy.
Co bynajmniej nie usprawiedliwiło nas przed tym, by przestać żyć. Nadal żyliśmy, nawet, jeśli z nas samych pozostały strzępy.
Gdy tylko dotarłyśmy do Magdeburga, skorzystaliśmy z ciągle działających linii kolejowych. Chmury Neoberlina ledwo majaczyły na wschodzie. Chciałyśmy się wynieść stąd, im prędzej, tym lepiej. Wybrałyśmy najszybszy pociąg, ale nie, wcale nie na północ, ale na południe właśnie. Nie wierzyliśmy nikomu, że mróz przestanie się rozprzestrzeniać; ziąb wlazł w nasze kości na tyle, że obrzydła nam cała Europa, Triarii, twarze tych ludzi, prędzej, prędzej, byle – byle jak najdalej stąd, byle jak najdalej---!


*

Umarłe wspomnienia uśmiechają się do mnie.
Odejmuję dymiącego papierosa od ust i patrzę na wszystkie moje poprzednie zapiski, a w głowie pojawia się myśl, ile tak naprawdę zafałszowałam swojego życia, pisząc te fiszki, i jaką Selene Stieffenhauer będą mnie znać ludzie po tym, gdy już umrę.
Gładzę swoje czarne włosy, a chłodna wiatr idący z północy niesie ze sobą lekki swąd chemikaliów. Spoglądam w górę i mogę powiedzieć, że dawno nie czekałam na nic, jak to, że mogę wreszcie spoglądać na niebieskie niebo i słońce. Poprawiam swój Desert Eagle w kaburze, który jest ciasno upięty przy prawej piersi. Długopis powoli wypisuje się, błękit staje się coraz bardziej mdły. Za to błękit nieba nie jest tak niebieski, jak by przystało – nad Warszałem unosi się sporo chmur.
Niewiele zostało po zwyczajnych, upalnych, warszawskich południach. Jest lato co prawda, ale to mało znaczy. Z rzadka temperatura dochodzi powyżej dwudziestu stopni – w tych nieczęstych chwilach, takich jak ta, siadam na szczycie strażnicy Pajęczarzy i obserwuję niebo i chmury, które leniwie przesuwają się na horyzoncie. Wszystkie chmury zawsze, ale to zawsze idą na zachód, przyciągane przez ponury cień Neoberlina czerniejący w oddali.
Strażnice Pajęczarzy to jedyne budynki, które przetrwały Drugie Uderzenie. Gdy fale Zapomnienia dotarły do Roju, w mieście wybuchło to, co tylko wybuchnąć może, kiedy wszystko zostanie zapomniane. Nie było mnie wtedy tam, jednak słyszałam opowieści. Gdy Śpiący uciekli z miasta – jedni z powodu głodu, inni ze zwierzęcego strachu o życie, Warszawa stała się pusta. No, prawie.
Oprócz tego, że czasem można było tutaj natrafić na małe grupki Śpiących zabijających i pożerających wszystko, co jest jadalne, miasto zdziczało. W kanałach zaczęły występować pluskwy, w piasku i glinie swoje leje zaczęły budować mrówkolwy. W jakiś cudaczny sposób fauna z Eksternusa zaczęła współżyć z tą ziemską, bo na Mokotowie krążą watahy wilków. Na dworcu głównym ostatnio widziałam żubra. Budynki zarosły, beton pokruszył się i na autostradzie z wolna zaczęły rosnąć brzozy, a opodal dęby i buki, otoczone pasem haszczy.
Słyszę cykanie świerszczy. Na mur pada promień słońca. Powietrze jest takie rześkie.
Gdy spoglądam w dół, widzę rząd zardzewiałych samochodów sprzed paru lat. Ciężarówki, czołgi Kombinatu, czasem i motocykle leżą na głównej drodze. Większość z nich ma rozbite szyby i porysowaną karoserię, niektóre są po prostu zardzewiałe. Jeden czy drugi ma otwarte drzwi, z pustych bagażników czasem wyziera mech. Roju już nie ma, tak samo jak nie ma dzielnicy Szklistych, Czerwonych Buduarów. Mosty nad kanałem po prostu się zawaliły. Jest cicho. Gdzieś węszę woń wrzosu.
Póki co, ja i moja starzejąca się siostra mamy spokój. Gdy tylko długopis kończy się, wypuszczam go z rąk, a on odpływa i zawisa nad moją twarzą. Rozpływa się przede mną w nicość, tylko po to, by powrócić z pełnym wkładem. Jakżeby inaczej? Skoro przypomniałam sobie Mur, to przypomniałam sobie także, że przed Drugim Uderzeniem byłam Cudownym Dzieckiem. I co to ze sobą niesie.
Zmarszczki w kącikach ust mojej siostry rozchylają się nieco, gdy gani mnie za to, że znowu to zrobiłam. Tak małe zmiany w rzeczywistości nie ciągną za sobą portali.
Co do Heintza, Klaugego, Hahn i Neumanna, a także wszystkich innych, z którymi wtedy tam byłam, nie mam pojęcia, co się z nimi stało. Może wszyscy są martwi. Pewnie tak jest, w końcu, jak zeznał Tolle, byli w epicentrum. Co do mnie, wolę wierzyć, że nadal gdzieś są i że nadal istnieje szansa, że się spotkamy – choć nie mam pojęcia, co mogłabym im powiedzieć po tych siedemnastu latach, które upłynęły od tamtego momentu. Ale ich zniknięcie, ich nieuzasadnione zniknięcie nie zmienia nic, nawet, jeśli to oni byli prowodyrami całego zajścia w Neoberlinie. Niewątpliwie, dla wszystkich w Europie koniec Korporacji był czymś. Ale tutaj – cóż, tutaj to będzie tylko jeszcze jedna opowieść. Nie ma sensu zajmować się ludźmi, których już więcej tutaj nie ma.
Przede mną staje jakiś bezzębny Murzyn, na zapisaną kartkę papieru kładzie zdjęcie, po czym sugestywnie przesuwa wychudłym palcem po szyi. Wzruszam ramionami, a on sięga do kieszeni; nie, moja ręka wcale nie tężeje i nie sięga do broni, bo w Warszale, nowym Warszale dwudziestego trzeciego wieku jest umowa, że za dnia się nie zabija. Kładzie pieniądze na stół i wystawia jeszcze cztery palce, bo piątego nie miał. Kiwam głową, niby to na zachętę, a za jego plecami wyrasta jego gadatliwy wspólnik, który mówi, że chętnie pokaże mi miejsce.
Zabijanie za pieniądze to moje nowe zajęcie.
Kiwam głową, a on pokazuje coś na mapie miasta i mamle swoimi bezzębnymi wargami. Helga notuje. On odchodzi i zostawia mnie z myślami.
Pomimo tego, że Warszawa jest wyludniona, tu i ówdzie pojawiły się skupiska ludzi w miarę zdrowych na umyśle, żeby dalej zabijać. Niektórzy nadal pamiętają. Śpiący, którzy są zbyt tępi, by używać jakiejkolwiek broni palnej, stali się łatwym celem
Została mi ostatnia rzecz do napisania, jako że już więcej nie będę wracać do tego pamiętnika. Wspomnienia, mimo że są drogie, hamują nas i nie pozwalają nam żyć. Nie widzę wolności, gdy moja przeszłość obciąża mnie.
Umarłych nie można uczcić inaczej, niż wspomnieniami, i to najlepszymi, jakie o nich posiadamy. Jednak to nie umarli mają głos, szczególnie nie tutaj, w Warszawie, gdzie terkot Kałasznikowa jest bardziej sugestywny niż jakiekolwiek słowo. Oni spełnili już swoją rolę. My idziemy dalej.
Czasem tylko, czasem.
Czasem wspominam ich. Ich wszystkich.
Czasem, czasem. I łapię się na tym, jak się uśmiecham.
Ale to czasem tylko.


Anno Domini 2230


Cały mój wkład w tą sesję dedykuję Satorowi.
Obojętnie, gdzie teraz jesteś i jak bardzo oszalałeś - w mojej pamięci zostaniesz zawsze bezlitosny i pełen miłości.

# Post mortem
Przede wszystkim podziękowania.
Chciałbym podziękować Sekalowi, Hellian, gob1inowi, Gantolandonowi, a także hiji i wojto16 za udział w sesji, nawet, jeśli tych dwoje nie dotrwało do końca. W ostatecznym rozrachunku, to niewiele znaczy: Mieli oni szansę i wykorzystali ją do pewnego stopnia, to jest tworzyli i grali w tym świecie, jak cała reszta. Dzięki! Odwaliliście kawał dobrej roboty, a gdyby nie wy, Triarii: Die Mauer nie mogłoby zaistnieć w takiej postaci. Przez ponad rok wspólnie mogliśmy stworzyć wspólnie coś dobrego. Sesja, ze względu na poruszane w niej treści i jej specyficzny styl, a także sam świat Triarii, pozostaną bez wątpienia niszowe, jednak jeśli ktokolwiek dobrze się bawił pisząc i odgrywając postacie Klaugego, Heintza, Hahn czy Neumanna – tak, możemy mówić o pewnym sukcesie. Sesja była pomyślana jako coś, co miało zainspirować, a przy okazji wzbogacić wszystkich biorących w niej udział.
Sądzę, że wszyscy gracze coś wnieśli do sesji, kwestią było tylko, jak długo coś do tej sesji wnosili. Hellian dziękuję odegranie postaci Tanji, osoby, która nagle została odarta ze swoich iluzji na temat rzeczywistości; iluzje te – jakiekolwiek by one nie były – na samym końcu iluzjami być przestały, a sama Tanja, jak sądzę, miała w sobie więcej człowieczeństwa niż niejeden mieszkaniec Neoberlina. Zabawne, jak ta sesja pokazała, że zwykli ludzie, którymi w końcu byli wszyscy w tej sesji, potrafili zmienić rzeczywistość na tyle, że ta zatrzęsła się w swoich posadach, a w końcu, nagrodzeni za swoje wysiłki, mogli wybrać rzeczywistość, w jakiej chcieli żyć. Żaden nie wybrał śmierci.
Jeżeli chodzi o typowo praktyczne podejście do sytuacji, Sekal w świetny sposób odegrał rolę człowieka, który trzeźwo patrzył na rzeczywistość i do niej potrafi się przystosować; ostatecznie, nauczył się władać bronią i działem grawitacyjnym, a on sam pierwotnie pracował w Murze jako spec od komputerów. Owszem, dalej wykorzystywał swoje umiejętności na tym polu, jednak sam fakt, jak bardzo odbiegł od siebie sprzed paru dni.
Zmiany odbiły się na wszystkich, a najciekawsze jest to, że akcja Triarii dzieje się na przełomie paru kluczowych dla tego świata dni. Giną rzesze ludzi, a jednak wszyscy bohaterowie – naturalnie, mam tutaj na myśli bohaterów graczy, którzy dotrwali do samego końca – znaleźli w sobie na tyle siły, by przetrwać tą zawieruchę.
Rozpad iluzji to podobny temat, choć ujęty tylko z innego punktu, w przypadku Siegfrieda Klaugego. Bez wątpliwości, oprócz motywu wojennego, którym za chwilę się zajmę, motyw rozbijania iluzji jest czymś, co należy do domeny Triarii. W przypadku Klaugego jest to aż nazbyt wyraziste: Lauch poszukuje sposobu na wyrwanie się z tej rzeczywistości, kosztem kogokolwiek i czegokolwiek – i cel ten osiąga, przechodząc do rzeczywistości A.
Wspomniałem o motywie zwykłych ludzi z ulicy pokonującym naprawdę niezwykłe przeszkody. Przykładem może tutaj być Neumann, obok Tojtownej i innych zresztą, można by powiedzieć, zwykły najemnik, który także zostaje dopuszczony do katedry.
Jest to zaledwie parę motywów, które są obecne w Triarii. Zabawnie usiąść i poczytać posty, które zamieściłem ponad rok temu. Pośród nich jest motyw wojny. Co prawda nie chciałbym i nie posuwam się tak daleko, aby pokusić się o nauczanie czytelnika tej sesji, jednak z prostego faktu, że Triarii posiada formę opowiadania, to niektórzy chcieliby je zinterpretować, a interpretacje mają to do siebie, że bywają błędne.
Jest to ważne, ponieważ nie chcę, aby ktokolwiek myślał, że Triarii jest prowojenne i do wojny nawołuje. W rzeczywistości jest temu przeciwne. Sesja, opowiadając o poronionych tworach Korporacji, faktycznie opowiada o tym, co takie organizacje ze sobą niosą. Odzwierciedleń w naszej rzeczywistości szukać daleko nie trzeba, dlatego ograniczam się zaledwie do sugestii, gdzie szukać. Natomiast potworności wojny – zauważmy, że Eksternus stał się taki, jaki jest, pod wpływem człowieka – zostały opisane w detalach, aby wojnę ukazać taką, jaką jest. Triarii wychodzi z założenia, że wojnę sprzedaje się często pod takimi ładnymi fasadami, jak patriotyzm czy walka o demokrację, jednak w sumie wychodzi na to samo – kobiety są gwałcone, mężczyźni giną na wojnie, dzieci dorastają w obliczu śmierci. Triarii nie ocenia wojny, ba, czasami jest doprawdy nihilistyczna w swojej apatii, jednak przypomina, że pomimo wszystkich kulturowych przekazów, gier, haseł, wojna to wojna, ból to ból, a śmierć to śmierć. I ogłupienie to ogłupienie, jeśli chodzi o mieszkańców Berlina dwudziestego trzeciego wieku, którzy zostali przerobieni na fressery. Triarii doprawdy dalekie jest od wysuwania jakiejkolwiek wartości moralnej, poza zwykłym przypomnieniem. Triarii mówi: Następnym razem, kiedy będziesz pić kawę albo oglądać telewizję, zwróć uwagę na fakt, że w Tybecie są obozy koncentracyjne, na fakt o Tienamen i parę innych faktów. I tyle. Co się z tym zrobi, to już osobista sprawa.
Nie sądzę, aby wszystko udało mi się w niej zrealizować, jednak chyba należy wziąć na poprawkę, że była to moja pierwsza sesja PBF. Sądzę, że było sporo potknięć, powtarzanych motywów, a niektóre rzeczy mogłyby wyglądać o wiele lepiej, niż wyszły. Sesja na forum, z powodu swojej długiej formy, była ewenementem, gdzie raczej widzi się posty nie przekraczające dwóch lub trzech stron A4, podczas gdy T+ czasami osiągało szesnaście i powyżej. Mimo to, w pewnym momencie musiałem skrócić je, żeby umożliwić większą swobodę graczom, już i tak nieźle ograniczoną przez tą formę właśnie.
W końcu, cieszę się, że mogliśmy się tutaj zebrać na ten rok i wspólnie stworzyć coś dobrego. Po prostu. Bez żadnych zobowiązań, dla wspólnej zabawy i ze świadomością tego. Niewątpliwie jeszcze się spotkamy.

Do zobaczenia w innych światach!
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 30-10-2009 o 19:09.
Irrlicht jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172