lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Autorski] Triarii: Die Mauer (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/5626-autorski-triarii-die-mauer-18-a.html)

Irrlicht 26-06-2008 10:26

miarą
 
# Frank Malak – Tanja Hahn – Axel Heintz
Pomarańczowo-czerwona smuga odspawywanych drzwi pełzła powoli lecz nieubłaganie, opasując prostokąt. Podczas gdy Heintz odrywał kolejne złącza komputerów, Schlaufen i Schwarzmann, ośmieleni jego pomysłem, także dołączyli się, tak, że na koniec wszystkie złącza zostały oderwane. Rozlegały się stęknięcia, nawoływania o pośpiech. Wkrótce została zrobiona barykada z pozostałych stołów i szafek. Zwłoki wyrzucono w kąt.
Bywają myśli, które nie dają spokoju ludziom, i tak było w tym przypadku z Tanją; jedna, natrętna, nie dawała za wygraną: „Czy powiedziałam Axelowi o tym, że wielkie fale elektromagnetyczne wchodzą w reakcję z polem Thamma?” Cóż jednak, skoro nie powiedziała nic, zajęta wykonywaniem jego planu.
- Nie jesteś dobrą osobą.
Nie przerwaliście swojego zadania, jednak oczy wszystkich zwróciły się w stronę jednostki centralnej. Axel wspomniał GOS. Wiedział, że komputery tego typu mają czasami określony... Charakter.
Głos kobiety rozbrzmiał ponownie.
- Dobre osoby nie kończą w takim miejscu.
Nie było czasu. Freser odspawał drzwi. Rozległo się parę trzasków, wszyscy rzucili się do barykady. Natychmiast zaczął się ostrzał z dwóch... Czterech działek pulsowych.
Schwarzmann spojrzał przez szczelinę w barykadzie na biorobota. Wybałuszył oczy.
Tak naprawdę freser wyglądał bardziej jak skorpion niż pająk. Cztery długie, hydrauliczne odnóża stanowiły tylko podporę dla niezliczonych małych nóżek, które otaczały dolną część pancerza. Długi, stalowy ogon syczał i brzęczał prądem, zaś dwa ramiona operacyjne czekały w pogotowiu, gdyby ktoś zaczął strzelać. Ktoś zaczął.
Schlaufen zasypał fresera gradem wiązek ciemnoniebieskiej energii. Odbiła się od ramion. Wpadł na ścianę, wrzeszcząc z bólu. Malak ujrzał, co się stało: Wiązka energii rozorała mu ramię. Dziwna energia. Nikt nie widział, żeby wiązka pulsowa zadawała takie obrażenia. Bardziej wyglądało to na oparzenie plazmą, jednak kto używa plazmy!? Roztopiona masa żarła ramię Schlaufena. Wyglądało na to, że został jedynie draśnięty.
Główny monitor wyświetlił:
NIE JESTEŚ DOBRĄ OSOBĄ NIE JESTEŚ DOBRĄ OSOBĄ NIE JESTEŚ DOBRĄ OSOBĄ NIE JESTEŚ DOBRĄ OSOBĄ NIE JESTEŚ DOBRĄ OSOBĄ NIE JESTEŚ DOBRĄ OSOBĄ NIE JESTEŚ DOBRĄ OSOBĄ NIE JESTEŚ DOBRĄ OSOBĄ
Freser cofnął się, przerwał na chwilę ostrzał. Schwarzmann rzucił w stronę drzwi EMP, a później przejechał jeszcze, dla pewności, karabinem po komputerach.
Wybuch zmiótł wszystkich pod ścianę. Barykada utworzyła niszę wokół wszystkich, tak, że większość nie odniosła obrażeń. Większość.
Spory kawał metalu drasnął Axela w nogę; gdyby nie to, że miał na sobie OHU, być może nie miałby już stopy. Poczuł falę bólu rozlewającą się od prawej nogi w górę.
Fala elektromagnetyczna rozeszła się; zaiskrzyły konsolety OHU, karabiny pulsowe zajęczały. I... I nic.
Wszystko trwało zaledwie chwilę; wybuch, świst odłamków i fala EMP, która rozlała się po pomieszczeniu.
Ktoś odsunął jeden stół; ktokolwiek to był, nie mógł długo widzieć leżącego w kącie fresera, sypiącego iskrami i dymiącego. Nie mógł.
Stało się coś złego.
Jeszcze przez parę sekund trwała cisza, a jednostka centralna stała cicho; wszystko przerywane rytmicznym dźwiękiem spięcia dochodzącego ze strony fresera.
A potem wszystko eksplodowało.
Nagle wszystkie pozostałe ekrany jednostki centralne rozbłysły białym światłem; na większości był śnieg, niektóre jednak wyświetliły twarz... Kobiety.
Malak od razu poznał ten dziwny uśmiech; widział ją przecież w tej samej sytuacji, na ekranie mapy w metrze, gdy efekty burzy portali doszły do ich sektora. Tak.
Burza portalu.
Zatrzęsło; silos za szybą rozpękł się jeszcze bardziej – wielkie odłamy żelazobetonu wpadły z pluskiem do basenu.
Słyszeliście krzyki, szepty i bełkot, chociaż nikt nie miał głosu, który krzyczał, bełkotał i szeptał. Ni to słowa, ni to brednie; odbite od przestrzeni, wirowały w pomieszczeniu.
Rozbłysło niebieskie światło. Zatrzęsło. I znowu. I znowu.
Monitor wypluł z siebie coś, co przypominało dawny kod HTML:

-//W3C//DTD XHTML 1.0 principes//EN" "http://www.w3.org/TR/xhtml1/DTD/xhtml1-transitional.dtd"> <html dir="ltr" lang="pl"> <head>
<base href="hhhaaattteee" /> <meta http-equiv="Content-Type" content="text/html; charset=utf-8" /> <meta name="generator" content="hestates” /> <meta name="verify-v1" content="hestates=" /> <meta name="keywords" content="triarii" /> <meta name="description" content="triarii triarii " /> <link rel="stylesheet" type="text/css" pHyLaX" id="velites" /> <script type="text/javascript"> <!--
var SESSIONURL = "scutum";
var IMGDIR_MISC = "legion";
var vb_disable_ajax = parseInt("0", 10);
// --> </script> <script type="text/javascript" src="hate me"></script> <script type="text/javascript" src="as much as u can"></script> <link rel="alternate" type="application/rss+xml" title="lastinn RSS Feed" href="??? =RSS2" /> <style type="text/css"> <!—


Usłyszeliście kolejny wybuch. A potem zapadła ciemność. Dla każdego z Was.

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/04_ATRIU.MP3[/MEDIA]

* * *

Habe nun, ach ! Philosophie,
Juristerei und Medizin,
Und leider auch Theologie
Durchaus studiert, mit heißem Bemühn.
Da steh ich nun, ich armer Tor !
Und bin so klug als wie zuvor


Johan Wolfgang Goethe, Faust

* * *

# Frank Malak
Zapadła ciemność. Również i dla Ciebie.
Usłyszałeś suchy trzask koło siebie, jakby ktoś złamał kość. Miałeś wrażenie, że jesteś w kompletnej pustce, ale jednak poruszałeś się, bo czułeś wiew powietrza na swoim czole i włosach. Coś musnęło Cię w rękę; oślizgły kształt na podobieństwo ryby. Usłyszałeś nawet plusk. Wszakże nie widziałeś nic.
Znowu trzask i wybuch. Eksplozja światła w Twoich oczach; poczułeś słony zapach morza.
Stałeś na klifie; okolica wyglądała na całkowicie opustoszałą. Nigdy nie widziałeś tego typu wybrzeża, nawet w północnych Niemczech, choć zardzewiała tablica na nabrzeżu głosiła:
KAI NUMMER 13.
Widziałeś w oddali latarnię.
Znowu trzask i wybuch. Eksplozja światła w Twoich oczach; przez chwilę zobaczyłeś twarz Tanji Hahn zaraz przy Twojej.
A później wróciłeś do pomieszczenia, gdzie leżał zniszczony freser. Widziałeś Tanję Hahn; jak wybuchają w jej rękach PAKT-y. Jak powstają kolejne dziury w czasoprzestrzeni. Uważaj!, krzyczy Tanja. A potem druga. Trzecia i piąta i dziesiąta.
Jeszcze raz błysk. Stałeś na rampie w zapasowej komorze pod silosem. Był wypełniony ciałami po brzegi. A potem trzask pękającej kości; zmaterializowała się koło Ciebie Tanja Hahn. Usłyszałeś jej krzyk; przez chwilę dziwiłeś się, dlaczego tak się dzieje, jednak po chwili zdałeś sobie sprawę z tego, co się działo.
Komora zapasowa była wypełniona ciałami Tanji Hahn.
Znowu trzask i wybuch. Eksplozja światła w Twoich oczach; poczułeś uderzenie w potylicę, tępy ból w zębach.
- Detektyw Frank Malak.
Usłyszałeś głos kobiety. Był spokojny i opanowany, chociaż czaiła się w nim domieszka sarkazmu i drwiny. Po chwili stwierdziłeś, że znajdujesz się w tej samej ciemności, jednak siedziałeś na plecionym krześle z oparciem. Przed Tobą znajdował się czarny, hebanowy stół; były na nim ustawione dwie szklanki z wodą i dzban. Naprzeciwko Ciebie siedziała... Kobieta. Była ubrana w szary strój służbistki GSA, jednak bez znaczeń.
- Zdaję sobie sprawę, że ten moment może nie być odpowiedni na... Służbową konsultację, panie Malak. Jednak cóż, czekałam dość długi czas, aż przyjdzie pan razem ze swoimi... Amm... Kolegami? Współpracownikami? Nigdy nie byłam dobra w tym... Mam na myśli – nomenklaturze adekwatnej do sytuacji.
Pociągnęła łyk ze szklanki; zrobiłeś to samo, jednak stwierdziłeś, że nie możesz otworzyć ust po to, by się odezwać.
- Napięcie portalu sprawia, że nie może pan do mnie mówić, panie Malak. Zapewne czuje się pan, jakby włożono panu głowę pod ciśnienie, prawda? Proszę mi wierzyć, to naprawdę nie potrwa długo. Poza tym nieprzyjemnym uczuciem nie może się nic panu stać. W pewnym sensie nadal pan jest w pokoju, do którego wysłałam model FR-1557. Muszę powiedzieć, że pan i... Reszta wykazali się całkiem głową na karku, chociaż życzyłabym sobie na przyszłość więcej współpracy. Pan jeszcze tego nie wie, ale od tego może zależeć pańskie życie i pańskich towarzyszy. Jednak przejdźmy do rzeczy.
Pańska pogoń za Sarą Connor wydaje się być całkiem dobrym motywem, by uczynić pana kolejnym moim projektem. Tej przyjemności dostąpili już....

Wyjęła z torby czarnego laptopa. Czekałeś chwilę, zaś jej palce zamigotały na klawiaturze.
- Axel Heintz i Tanja Hahn. Cenię sobie ludzi zdecydowanych, proszę pana. I dlatego dołączył pan do tego szacownego grona.
Zauważyłeś pierścień z topazem na jej palcu. Bawiła się nim, mówiąc do Ciebie. Na pierścieniu była wyryta litera S.
- Powiedzmy, że pańska godzina wybiła, panie Malak. Pańskie pięć minut w ostatnim tchnieniu Berlina. Wkrótce znajdzie pan informacje na temat Sary Connor i miejsca, w którym ona ostatnio przebywała. Proszę ją znaleźć. Od tego zależy los Neoberlina. Pana także. Chciałabym zrobić coś więcej, niż tylko mieć na pana oko, jednak muszę podążać za pewnymi ograniczeniami, które... Są mi wyznaczone.
Latarnia, którą pan zobaczył, znajduje się niedaleko pewnego wybrzeża Norwegii. To właśnie tam teraz kieruje się Sara Connor, chociaż jeśli będzie miał pan szczęście, to złapie pan ją wcześniej. Nawet nie wie pan, jak blisko jest. Wystarczy wyciągnąć rękę i pozwolić działać pewnym... Faktorom.
Jej ostatnie słowa usłyszałeś w kompletnej ciemności, która zapadła. Znowu poczułeś podmuch powietrza na swojej twarzy i ruch.
Chyba usłyszałeś przez chwilę terkotanie karabina maszynowego, jednak ten dźwięk zniknął zaraz, jak się pojawił. Znikło wszystko, nawet ciemność. Straciłeś przytomność.

* * *

- Hmm... Popatrz, chyba tutaj się sparzył.
- Nic mu nie będzie. Promieniowanie Thamma jest zabójcze dopiero wtedy, gdy jest się wystawionym na nie około... Pięciu godzin. Poza tym nie jest tak groźne jak reszta jonizacyjnych i elektromagnetycznych.
- Mhm.
- Chyba się budzi.
- Bardzo dobrze. Opierdolę go za to, że omal nas wszystkich nie zabił.

To był głos Tollego.
- Mamy szczęście, że żyjemy.
Schlaufen.
- A tak poza tym, jak tam Twoje ramię? Leżałeś nieprzytomny chyba dwie godziny. Dostałeś plazmą. Cholera, gdyby nie to, że tutaj się dostałeś...
- Jak się tu dostaliśmy?
- Ja... Nie wiem. Widzieliśmy błysk, a potem wszystkie światła zgasły. Dopiero Hannemann naprawił generator.
- Kurwa, przysięgam –
otworzyłeś oczy i zobaczyłeś, jak Schlaufen marszczy brwi. – Po chuj pchałem się do tego kompleksu. Po ki chuj!?
- Zamknijcie się obaj – zabrzmiał jadowity głos Hannemanna. – Mam w dupie wasze narzekania.
Wstałeś. Jak się okazało, leżałeś na kocu, ba, nawet poduszce.
Pomieszczenie, w którym się znalazłeś, było półkoliste. Na południu znajdowały się drzwi pancerne, w których widziałeś pęknięcie, zaś za nim pył i gruzy. Bez wątpienia był to korytarz, w którym byłeś jeszcze pół godziny temu.
Znajdowałeś się w jednej z komór testowych, które były używane dla podstawowych eksperymentów czasoprzestrzennych. Wysoka kopuła ze stali była nieco wygięta, zaś z pęknięć zwisały kable i obwody. Na północy był ciemny korytarz; nie mogłeś dojrzeć, dokąd on prowadzi. Nad korytarzem znajdowała się szczelina, przez którą prześwitywały złącza. Gdy przyjrzałeś się dokładniej, okazało się, że dziura między złączami prowadzi do komory, jednak nie mogłeś powiedzieć, dokąd prowadziła.
Na środku znajdował się plastikowy stół, a przy nim pięć krzeseł, przy czym jedno z nich było wywrócone. Na stole znajdowało się pięć pełnych butelek wypełnionych napojem bursztynowego koloru. Obejrzałeś etykietkę: Był to „Scottish Leader”. Whisky. Poza tym znajdowało się na nim parę rozrzuconych banknotów i dokładnie ułożony plik kart. Był tutaj też pęk kluczy i dysk z danymi.
Nieco dalej, w kolistym zagłębieniu znajdowała się komora testowa, obecnie pusta. Niedaleko niej znajdowała się stacja komputerowa, kosz, dywan, plastikowe skrzynie z puszkowanym piwem i jedzenie. Po lewej był regal z fiolkami i zlewkami. Jak się okazało, znajdowały się tam podstawowe pierwiastki chemiczne.
- Macie pierdolone szczęście, że w ogóle żyjecie. Taka jedna spadła z niewiadomo kąd i... Trochę niekompletna.
Odsłonił zwłoki przykryte nylonem, które teraz dopiero zauważyłeś. Bez trudu poznałeś Tanję Hahn – patrzyła tępo w sufit. Jej miednica i nogi zostały zmiażdżone, pozostawiając jedynie strzęp czerwonego mięsa. Hannemann wrzucił je do dołu, który wyglądał, jakby powstał po wybuchu.
- Trzeba będzie coś z nią zrobić, bo zacznie gnić.
- Możemy wrzucić ją do komory testowej. Jest hermetyczna.
- Jak możemy stąd wyjść, do cholery!?
- Nie ma stąd wyjścia! –
zarechotał Hannemann. – Oddaliście nam przysługę, rozwalając sektor za tymi drzwiami pancernymi.
- Nie ma. I nie zależy nam, żeby stąd wychodzić. Popatrz na to.
Tolle podszedł do komputera. Na ekranie wyświetliły się korytarze pełne zwłok.
- Zaraz po tym, jak zeszliście na dół, do sektorów bloku C weszli ci z GSA.
Pokazał następną kamerę. Ktoś szył z karabinu maszynowego do postaci w czarnych pancerzach na drugim końcu korytarza.
- Teraz jedyny opór stanowi chyba personel ochronny z bloków C i D plus ci z zespołu badawczego, którzy to wszystko przeżyli. Tak więc widzisz – ciągnął Tolle – czemu chcemy tutaj zostać. Mauer nie odważy się odpalić głowic nuklearnych, zginęłoby za dużo ludzi i rozwaliłoby materiału.
- I tak oto –
uśmiechnął się zjadliwie Hannemann – dotrzymamy sobie tutaj spokojnie do końca wojny.
- Amen.


* * *

Tolle zapalił papierosa. Zaciągnął się słusznie, po czym zagaił:
- Posłuchaj, Malak. Pytałeś się nas, co tu się właściwie dzieje... – mówił powoli, wypuszczając nosem dym tak, że wyglądał, wypisz wymaluj, jak jakieś japońskie bóstwo. – Mamy teraz trochę czasu, więc opowiem ci. Ale chcę, żebyś zrewanżował się swoją opowieścią. Wyskoczyłeś, o ile się orientuję, ze starej stacji metra. Co ty tam robiłeś, człowieku? Po cholerę wlazłeś do tego kompleksu? Powiedz mi prawdę, to może ci pomogę.
Wentylator szumiał monotonnie. Schlaufen i Hannemann grali w karty, więc cisza była przerywana od czasu do czasu sykami i jękami, mruknięciami i westchnięciami.
Tolle, wysłuchawszy odpowiedzi, pociągnął:
- A więc wysłuchaj mojej. Jestem chyba jednym z nielicznych ludzi, którzy nie kryją się ze swoim nazwiskiem. Wielu ma zwyczajnie ksywkę lub pseudonim, jak ten... Schwarzmann.
Umilkł na chwilę i zmrużył oczy. Zamyślił się.
- Pracuję dla Korporacji już od około pięciu lat. Najpierw pracowałem jako zwykły laborant i tester w dziale teleportacji korpuskularnej, po dwóch latach przeniesiono mnie na czasoprzestrzenną. To prawda, robię dla Korporacji, ale znajdź mi jednego żywego człowieka w Neoberlinie, który nie pracuje.
Poznałem Konrada Hahna prędzej niż Tanję głównie z tego powodu, że właśnie zostałem przeniesiony tutaj. To była zresztą jedna z komór testowych, w której eksperymentowałem –
machnął ręką. – Konrad Hahn? Wbrew pozorom zdążyłem go poznać dość dobrze. Cholerny fanatyk, zapatrzony w Korporację. Ktoś, kogo można się bać. Miał naprawdę mocne wtyki w Murze.
Pewnie zadajesz sobie pytanie, dlaczego właściwie się to wszystko dzieje. Wiesz, te burze portali, masakra Neoberlina, najazd Kombinatu.
To wszystko z powodu planu notabene autorstwa Hahna. Czekaj, jak się nazywał? Seelische und geistliche Verbesserung der Menschenheit. Kryptonim SIEGER.
Chodzi o to, że gdy stosunkowo niedawno temu odkryliśmy świat graniczny nazwany Externusem, tym z góry kompletnie odbiło. Chcieli przeprowadzić badania na ludziach, zwierzętach w oparciu o minerał, który znaleźli na tym świecie. Nie wiem, co to jest, naprawdę. Nie wszystkich dopuszczają do wszystkiego. Wielu ludzi się po prostu testuje, czy dadzą radę w badaniach nad czymś bardziej zaawansowanym. Chyba dlatego Tanja Hahn nie została dopuszczona do teleportacji czasoprzestrzennej.
Chcesz znać odpowiedź na to, dlaczego tutaj siedzimy? Powiem ci: Dzisiaj miał być przeprowadzony eksperyment z teleportowaniem tego surowca. Coś nie wypaliło. To gówno okazało się reagować z polem Thamma. Ja nie mam pojęcia, dlaczego to nie mogło wypalić. Dlaczego nikt nie sprawdził wszystkich możliwości tego czegoś. A w pierwszej kolejności – czemu nie sprawdzili tego pod polem.
Jakieś pytania?
Co to za dysk na tym stole, zresztą...? Hannemann, widziałeś go...?


* * *

- Więc tak właściwie czym są portale bazujące na polu Thamma?
- To zabawne pytanie, proszę pana. Mógłbym zapisać całą tablicę wzorami fizycznymi, a i tak nie jestem pewien, czy zrozumielibyśmy do końca koncepcję portalów. Widzi pan, chodzi o to, że wszystko wygląda tak, jakbyśmy znaleźli taki włącznik światła na ścianie. Jakbyśmy byli dziećmi. Wiemy, jak wygląda taki pstryczek, widzimy jego formę, potrafimy nim manipulować i możemy niejako przewidywać jego zachowanie, jednak sami nie wiemy, co dokładnie posiada w środku i na jakiej zasadzie działa. Tak myślą dzieci i, nie ukrywajmy, dość podobnie myślimy także w sprawie portali czasoprzestrzennych. Wszelkie próby dojścia do tego, jak oddziałuje pole Thamma na to zjawisko fizyczne powodują przerwanie portalu albo burzę. Chyba można półżartem powiedzieć, że portale są trochę jak koncepcje zbiorów w matematyce – możemy opisać ich cechy, jednak czym one są dokładnie, nie da się opisać. Z podobną sytuacją mamy do czynienia przy portalach. Oczywiście powstały różnorakie hipotezy, jednak ich słabość polega na braku praktyczności. Są one prawdopodobne, to prawda, jednak żadna z nich nie jest sprawdzona.
- Wspomniał pan o burzach portalowych.
- Tak. Jest to niezmiernie ciekawa sprawa, ponieważ samo pole Thamma w środowisku naturalnym wydaje się być jako takie stałe, a procesy kopiowania informacji zachodzą niezwykle powoli.
- Tak, ale mówimy teraz o teleportacji czasoprzestrzennej, a nie cząsteczkowej.
- Pole Thamma jest źródłem ich obu. Teleportację korpuskularną w jej naturalnej formie odkrył Thamm, jednak to my w ostatnich dwóch dziesięcioleciach poprzez sztuczne wydzielanie tego pola doszliśmy do możliwości zaginania czasu i przestrzeni.
- Chciałbym jednak wrócić do burz...
- ...portali, tak? No cóż, jak już sobie powiedzieliśmy, to naprawdę ciekawa sprawa. Pole Thamma reaguje niezwykle żywo ze wszystkimi innymi promieniowaniami, zaś same burze często zachodzą samoczynnie przy wysokiej emisji pola Thamma, ale także przy wejściu w kontakt z promieniowaniem jonizującym i elektromagnetycznym.
- Co się wtedy dzieje?
- Posiadamy mało informacji na temat burz, a to z tego względu, że są one niezwykle niebezpieczne i, co gorsza, mogą trwać przez dłuższy okres czasu. Wyizolowane środowisko energetyczne portalu pęka i wchodzi w interakcję z otoczeniem. Energia Thamma mieni się wtedy wszystkimi kolorami tęczy. Występują aberracje rzeczywistości, takie jak zwolnienie czasu, przyspieszenie czasu, znikanie przedmiotów, zmiany w strukturze materii... Takie drobne incydenty można mnożyć, jednak tym, co jest najbardziej widoczne, to rozszczepienie się portalu głównego na niezliczoną ilość mniejszych przejść prowadzących często do kompletnie przypadkowych miejsc, jako że tunel zostaje przerwany i rozszczepia się na wiele mniejszych, które ulegają, hm, zwyrodnieniu.
- Zwyrodnieniu?
- Kiedy istnieją dwa uszkodzone ośrodki po obu stronach przekazu, te tunele skręcają się i zwijają, swobodnie przemieszczając się po wszystkich miejscach przestrzeni... Zabawne, wielu badanych stwierdziło, że słyszą krzyki podczas burzy portali.
- Krzyki?
- Tak. Krzyki kobiety. Nie sądzi pan, że to ciekawe?


* * *

# Axel Heintz
Zapadła ciemność. Również i dla Ciebie.
Posłyszałeś dziwny dźwięk, ni to szept ni bełkot.
Wpadło Ci do głowy, że gdzieś już słyszałeś, że fala elektromagnetyczna oddziałuje z polem Thamma, jednak nie mogłeś sobie przypomnieć, skąd właściwie to usłyszałeś. Chwilę potem zapomniałeś, co sobie przypomniałeś przed chwilą. Jeszcze parę momentów i nie mógłbyś powiedzieć, jak się nazywasz. Błysk. I trzask pękanej kości.
Znowu trzask i wybuch. Eksplozja światła w Twoich oczach; przez parę chwil byłeś w dziwnym pomieszczeniu. Przypomniał Ci się teatr cieni; były tutaj dwie sylwetki. Wydało Ci się, że są to nagie kobiety, bo dobrze widziałeś ich sylwetki. Zapach dawno zaschłej krwi; chyba znałeś to miejsce... Kiedyś. Zwisające haki przypomniały Ci o rzeźni.
Znowu trzask i wybuch. Eksplozja światła w Twoich oczach; siedem czarnych kwiatów wykwitło przed Twoimi oczyma niczym pulsujący wrzód. Zobaczyłeś zwłoki Tanji Hahn.
Byłeś w jednej z komór testowych; ujrzałeś Franka Malaka przyglądającemu się temu, jak to, co zostało z Tanji, jest wrzucane do pęknięcia w posadzce. Naukowiec, który to zrobił, skrzywił się złośliwie i wypowiedział parę słów. Nie słyszałeś nic, oprócz ryku wichru.
Znowu trzask i wybuch. Eksplozja światła w Twoich oczach; znalazłeś się w środku silosu, na jedną, jedyną chwilę widziałeś główny portal – skręcał się i wił jak wąż, by zaraz potem zmienić kształt i zamienić się w olbrzymi wir. Feeria barw portalu i wyładowania energetyczne tworzyły dzikie zawijasy, groźne i piękne zarazem.
A potem usłyszałeś dźwiek Twojej własnej czaszki i wszystko pociemniało. Świat zatańczył jeszcze prędko przed Twoimi oczyma, po czym ukłonił się i ściemniał. Uczułeś mdłości i chyba zwymiotowałeś. Kwaśna treść żołądka zawirowała w Twoich ustach; zdziwiłeś się sam, że atakują Cię kretyńskie myśli: Martwiłeś się najbardziej tym, że bolą Cię Twoje obtarte kolana i że czujesz się tak, jakbyś miał złamany kark. Przypomniałeś sobie swoją matkę, która mówiła: "Słone". A zaraz potem głupia wizja jeziora pełnego zdechłych ryb i dzieci tańczących na mule pełnym ości. Potem znikło wszystko. Teraz naprawdę straciłeś świadomość.

* * *

Usłyszałeś syk zamykanych drzwi i stuknięcie. Zaraz potem kilka pospiesznych kliknięć; rozpoznałeś konsoletę przy drzwiach.
Poczułeś, że podłoże, na którym leżysz, lekko się trzęsie, raz mocniej, raz słabiej. Otworzyłeś oczy i wstałeś.
Pokój, w którym się znalazłeś, świecił gdzieniegdzie leciutkim, niebieskim światłem. Twój kombinezon OHU wskazywał na niebezpieczny poziom promieniowania pola Thamma.
Samo pomieszczenie było dość małe; gdyby nie fakt, że zostało tutaj ustawione tak wiele aparatury do zarządzania portalami, spokojnie pomyślałbyś, że to kolejny korytarz w Mauer.
Stwierdziłeś, że ktoś ułożył Cię na stołku – zdałeś sobie z tego sprawę dopiero po chwili, jednak oczywiste było, że właśnie z niego wstałeś.
Po prawej znajdowała się szyba, ta jednak była zasłonięta czarnym metalem od zewnątrz. Po chwili wahania stwierdziłeś, że ten metal to ołów. Rzuciłeś okiem na sklepienie – było ono niskie, zaledwie dwa metry od podłogi. W niektórym miejscach metal był pogięty i wykręcony – tu i ówdzie zwisały kępki ciemnobrązowego mchu, który widziałeś już w magazynie. Mech wydawał odgłosy – przypominało to pękanie pęcherzyków powietrza w plastikowych opakowaniach. W jednym rogu nie było jednak mchu – przez zwęgloną stal przebijało się coś na kształt żywej tkanki, niczym czerwony płat mięsa.
Zerknąłeś na monitory, a potem na klawiaturę. Chciałeś usunąć ołowianą blokadę okna, jednak system odmówił. "Ekstremalne zagrożenie polem Thamma w głównej komorze testowej". Nie było więc wątpliwości, że ledwie warstwa ołowiu dzieliła Cię od głównego portalu.
Dwa z monitorów pokazywały cele więzienne; w jednej z nich był zakrwawiony kombinezon OHU. Trzeci monitor zaś ukazał... Tanję Hahn! Wyglądało na to, jakby była w jakiejś celi więzienia. Kamera nie podawała nazwy jej lokacji. Nic, tylko goły obraz. Chwilę później wstała i wyszła.
Stwierdziłeś, że coś było dziwnego w tym przekazie z kamery; nigdy nie widziałeś takiej celi w całym Neoberlinie. Wyglądała ona jak średniowieczny loch.
Oderwałeś oczy od ekranu. Na konsolecie znalazłeś kartkę, na której było napisane parę gryzmołów. Długopis leżał na podłodze. Po dłuższej chwili odcyfrowałeś:

Wybacz, Axel, że musiałem go ze sobą zabrać, ale nie mogłem Cię budzić. Zadawałbyś zbyt wiele pytań. Zresztą, jesteś potrzebny tutaj. Zjedź na dół windą i wyłącz reaktor, zanim portal wybuchnie. Skontaktowałem się z Kleiner. Stwierdziła, że tunel rozerwie Mauer i tak, jednak wyłączenie reaktora opóźni to o jakieś parę dni. Maria wierzy, że dasz sobie radę. Masz na sobie zresztą OHU.
Schwarzmann
P.S. Wybacz, że zamknąłem za sobą jedyne pozostałe wyjście z silosu. Musiałem skierować Cię do reaktora. Kiedy tylko go wyłączysz, M-SLATE powinien włączyć systemy naprawcze i otworzyć większość wejść do magazynów. Powinieneś w nich znaleźć coś, czym uda Ci się rozwalić te drzwi. Ja będę wtedy dość daleko, żebyś przypadkiem mnie nie zabił.
P.P.S. Dobrze myślałeś. Nie jestem tylko zwykłym żołdakiem, za jakiego się podawałem. Ale pogadamy o tym, jak przyjdziesz do bunkra. Zaznaczę drogę. Z Mauer można przejść do kanałów Neoberlina.

Spojrzałeś na drzwi prowadzące do windy do reaktora. Były zrobione ze solidnej stali, zaś koło nich znajdował się skaner oczny. Co gorsza, wydawało się, że maszyna jest wyłączona. Rozejrzałeś się dalej po pomieszczeniu. Gdzieś leżała apteczka, zaraz obok niej była skrzynia z narzędziami, rozrzuconymi w bezładzie.
Przy zachodniej ścianie znajdowały się wyłamane drzwi, jednak ktoś – być może Schwarzmann – wymalował czerwonym sprayem czaszkę nad nimi i wielkie litery: "POLE THAMMA". Wymowne. To właśnie stamtąd OHU rejestrował największą aktywność pola. Rzuciłeś okiem na korytarz – wyglądało na to, że im dalej biegł, tym bardziej był zniszczony.
Niedaleko znajdował się zakręcony właz na dół. Domyśliłeś się, że pod włazem może znajdować się jednostka zasilająca w prąd pomieszczenie, jednak pokrętło do otwierania włazu zostało wyjęte(lub wyrwane) tak, że można było wsadzić drugie. Nie widziałeś jednak żadnego innego pokrętła, nie licząc stopionej masy metalu pod Twoimi stopami.
W pomieszczeniu znajdował się jeszcze głośnik. Zapewne kiedyś służył on do porozumiewania się z komorą testową, teraz jednak dyndał luźno na jednym kablu.
Wszystko pokrywała subtelna warstewka kurzu, jakby nikt nie zaglądał tutaj co najmniej od miesiąca. Nie dziwiło Cię to już: Zacząłeś się przyzwyczajać do zaburzeń czasowych pola Thamma.

* * *

# Tanja Hahn
Zapadła ciemność. Również i dla Ciebie.
Poczułaś zapach rdzy; przyszła myśl, że być może powiedziałaś jednak Axelowi o tym, że pole elektromagnetyczne reaguje z polem Thamma, jak mówiło Twoje wykształcenie. Myśl przyszła powoli, niemrawo, wlekąc się. Zbyt późno. Późno, późno, późno...
Miałaś wrażenie, że podano Ci dużą dawkę morfiny; słyszałaś o efektach tego lekarskiego narkotyku. Wszystko było spowolnione i wykręcone; nie wirowało – rzeczywistość przypominała mieszający się i bulgocący amalgamat. Skoro tak, to przypomniała Ci się czarownica.
Po chwili zdałaś sobie sprawę, że zawsze myślałaś o czarownicy. Czarownica, czarownica. Co jest takiego w czarownicy? Amalgamat. Jednak Twoją twarz wykrzywił grymas złości, kiedy przypomniałaś sobie o morfinie. Morfina – lekarze – Tolle. Twoja twarz wykrzywiła się w straszliwym grymasie tak, że przeraziłaś się sama siebie. Jednak było już za późno; czułaś, jak Twój nos robi się duży, obrasta w parchy i brodawki. Czarownica! Oczy zmętniały i stały się brudne jak breja w szambie. Nagle poczułaś dziwną sensację w okolicach żołądka. Usłyszałaś szept.
"O Boże, czy nie widzisz tego, że Twoja twarz bulgocze?" Amalgamat. Jednak nie sądziłaś, że Twoja twarz bulgotała. "To tylko połowa prawdy" – pomyślałaś głośno. Dosłownie. Pomyślałaś, a myśl uleciała z Twojej głowy.
Miała kształt dziwnego ptaka, przypominającego mewę. A później usłyszałaś swój głos.
"Ta mewa – mówiłaś przejęta – zamiast rąk ma tylko dwa pajęcze odnóża. Nie jest to dziwne, ponieważ już wcześniej zaproponowałam kogoś, kto byłby dla nas lepszym pontifexem – głos zamlaskał. - Ta mewa jest przeźroczysta chyba tylko dlatego, bo jej imię brzmi: Krew. Chciałabym kiedyś zobaczyć te bąbelki, naprawdę".
Przestraszyłaś się swojego własnego głosu, bo na końcu nie przypominał w ogóle Twojego. Na końcu tego krótkiego monologu był gruby i szorstki, a Ty pomyślałaś, że takim głosem może przemawiać rzeźnik. W kompletnej ciemności przed oczyma – sądziłaś, że jesteś tylko tymi oczami – zalśniły litery utkane z czystego światła.
"CZASAMI BYWA TUTAJ CAŁKIEM WILGOTNO I GRZĄSKO. Und sehe, daß wir nichts wissen können."
Usłyszałaś swój krzyk; widziałaś samą siebie spoglądającą na morze... Samej siebie, w komorze zapasowej basenu, pod silosem. Krzyk utonął Ci w gardle – straciłaś przytomność.

* * *

Usłyszałaś dźwięk, który już znałaś – pękanie pęcherzyków powietrza w pianie, a przy tym rytmiczne sapnięcia od czasu do czasu. Otworzyłaś oczy. Poczułaś zapach stęchlizny, tak charakterystycznej dla starych budowli. Ujrzałaś niski sufit małego loszku; przyszły Ci na myśl różne zabytkowe zamki, jakie kiedyś jeszcze istniały w Niemczech zachodnich. Gdzieniegdzie zwisały strąki ciemnobrązowego mchu.
Wstałaś i stwierdziłaś, że nie ma kraty, która mogłaby Cię powstrzymywać przed dalszym pochodem – leżała parę metrów dalej; nastąpiłaś na nią – chrupnęła rdza i jeden z prętów rozsypał się w proch.
Idąc ciemnym korytarzem, świeciłaś latarką z kombinezonu OHU, chociaż nie panował tutaj zupełny mrok – tu i ówdzie świeciło żółte światło, jakie emitowały kryształy, bardzo przypominające topazy.
W końcu doszłaś do końca; w zbutwiałych, drewnianych drzwiach znajdowała się klamka ukuta misternie w kształcie gargulca, zaś nad nimi był złocony napis:
"Horribilis Est Locus Iste".
Otworzyłaś drzwi; o dziwo, klamka nie została w Twojej dłoni, jak się spodziewałaś. Schody, na które się natknęłaś, prowadziły w górę, zaś na ich końcu lśniło żółte światło. Było to jedyne wyjście stąd, toteż poszłaś w górę.
Stąpając po schodach, doszłaś do pewnego dziwnego momentu w architekturze tego miejsca: Korytarz, którym szłaś, nagle przewężył się i poczułaś zapach ziemi. W istocie, nagle otoczyła Cię ziemia tak, że przez chwilę miałaś wrażenie, że idziesz nie w lochu, a pieczarze. Minęłaś ten pas ziemi; korytarz rozszerzył się ponownie, a ściany kamienne wróciły.
Przebywszy schody, trafiłaś do małego korytarzyka; zakrztusiłaś się kurzem, który wzbił się, jak tylko doszłaś do tego miejsca. Na gładkich ścianach były wypisane znaki, nie mogłaś ich jednak rozszyfrować.
Na środku tego korytarza stwierdziałaś, że jest szczelina, dzieląca korytarz na pół – co ciekawe, dwie części tego korytarza przedstawiały dwie różne architektury i techniki budowania. Poszłaś dalej.
Otworzyłaś następne – akurat te dźwierze były ciężkie, okute żelazem.
Szłaś przez jakiś czas.

* * *

Wyszłaś, jak się okazało, zza ołtarza. Była to bowiem katedra. Zrujnowana katedra.
Strzeliste sklepienie było poszarpane – prześwitywało przez nie niebo koloru ognia; żółć poprzetykana pomarańczowymi chmurami, które pełzły leniwie dalej i dalej.
Koło ołtarza był wybity witraż – wyjrzałaś na zewnątrz. Ujrzałaś klif i bezkresną ciemność, która była pod klifem. Przepaść. I daleki horyzont, który jaśniał purpurą. Widziałaś ptaki tego świata: Dziwne, kościste twory, zataczające okręgi. W ogóle nie machały swoimi błoniastymi skrzydłami.
Katedra stała na skalistej i piaszczystej wysepce, jednej z wielu, które także wolno krążyły w przestrzeni. Z wysepki wystawały topazowe kryształy, błyszczące w mroku. Na niektórych wysepkach były podobne ruiny, niektóre były obrośnięte mchem, niektóre zaś wydawały się żyć – nawet tu słyszałaś ich sapiący oddech.
Wrota portalu katedry były wyłamane – być może krążyły gdzieś w przestrzeni, jednak utwierdziło Cię to, że z tej wyspy nie ma wyjścia.
Jeden z witraży nie był wybity – przedstawiał on dziwną postać. Była to kobieta ubrana w czerwoną szatę, a jej włosy i oczy płonęły krwistym płomieniem. Jej rozcapierzone ręce – nie, szpony – miały cztery palce, podobnie jak stopy, które bardziej przypominały pazury orła. Dziwny święty, jak na katedrę.
Zwisały żyrandole wraz z wypalonymi ogarkami. Jeden z nich oderwał się i rozwalił jedną z ławek, już i tak czarnych ze starości i zbutwiałych. Na pozostałych od czasu do czasu zwisał wyschnięty mech – ten był żółty, nie ciemnobrązowy.
Posadzka była zaśmiecona – kawałki gruzu ze zniszczonego sklepienia spadły na dół, druzgocąc czasem całe nawy. Kolejnym, co rzucało się w oczy, było to, że tu i ówdzie znajdowały się stare i kompletnie bezużyteczne kawałki średniowiecznej broni – wygięte miecze, wyszczerbione sztylety czy glewie ze złamanym drzewcem. Czasami znalazł się tu i lichtarz z całą świecą albo i nawet kielich ze złuszczoną pozłotą.
Odnogi katedry były zawalone, podobnie jak mniejsze kapliczki, które od czasu do czasu znajdowały się w bocznych nawach.
W centrum znajdowała się dziura w posadzce – pokruszone kawałki marmuru leżały wokół. Z dziury wystawała wielka czara. Bulgotała w niej czarna breja.
Ołtarz był niczym innym, jak tylko kawałkiem skruszonego marmuru wystającego z podłogi. Był na nim postrzępiony obrus, kiedyś pewnie biały. Były na nim żółte plamy i 3 kręgi: 2 mniejsze, jeden większy, a także rys ciemnego, podłużnego kształtu.
Niedaleko ołtarza leżał sztylet z czarną rękojeścią. Przekrzywione tabernakulum nie miało zamka; miało natomiast otwór, do którego pewnie ten sztylet pasował.
Nad ołtarzem znajdowały się kryształy.

wojto16 28-06-2008 13:12

Z trudem otworzył oczy. Czuł się jakby trafił na dno morza. Wydawało mu się nawet, że usłyszał rybę i poczuł słony smak w ustach. Zobaczył błysk światła identycznego jak to, które zniszczyło kawałek ściany w metrze. Otworzył oczy ponownie odkrywając, że nie stoi w wodzie tylko na klifie. Dookoła nie było prawie nic. Jego uwagę przykuła tabliczka z napisem: KAI NUMMER 13. Dalej zauważył latarnię. Widział tę latarnię wcześniej na zdjęciu w apartamencie Sary. Nie zdążył przyjrzeć się jej dokładniej, gdyż przeniósł się ponownie dostrzegając przed sobą twarz towarzyszącej mu przez chwilę kobiety. Potem znowu zjawił się w pomieszczeniu z freserem. W rękach kobiety eksplodowały kolejne PAKT-y tworząc kolejne dziury czasoprzestrzeni. Chciał cos krzyknąć, ale nie zdążył. Trafił do kolejnej komory wypełnionej zwłokami. Kobieta pojawiła się obok niego i wtedy zauważył, że te wszystkie ciała to są jej ciała. Znowu ten błysk, któremu tym razem towarzyszyło uczucie bólu jakby ktoś go uderzył.

Nagle siedział przy stoliku na wprost ciemnowłosej kobiety, którą twarz zobaczył w pociągu. Przypomniał sobie, że jej twarz pojawiła się również w trakcie eksplozji za pomocą, której zniszczyli fresera. Wtedy musiała zajść jakaś reakcja (albo coś w tym stylu) w wyniku, której wystąpiła ta seria przeniesień. Od razu przypomniała mu się teoria światów alternatywnych, która według niego była wierutną bzdurą. Jednak inaczej nie dało się tego logicznie wytłumaczyć.
- Detektyw Frank Malak.
Takimi słowami przywitała go kobieta dobrze sobie zdająca sprawę, z kim rozmawia.
- Tak. To ja – odpowiedział. A przynajmniej chciał odpowiedzieć, gdyż udało mu się tylko otworzyć usta, z których nie wydobył się żaden dźwięk.
Ciemnowłosa wyjaśniła mu, że nie może mówić na skutek napięcia portalu. Przypomniał sobie, że naukowiec, który mu towarzyszył wspominał coś o tym, że pracował nad portalami prowadzącymi do innych światów. Dowiedział się, że to ona wysłała za nimi fresera. Zaciekawiło go zdanie:
- W pewnym sensie nadal pan jest w pokoju, do którego wysłałam model FR-1557.
Czyżby, więc przeniósł się do innego świata tylko umysłem, a nie ciałem? To wszystko było tak dziwne i przypominało mu ten stary serial „Zagubieni”, że to wszystko było dla niego niemalże fascynujące. Chciał zadać kobiecie kilka pytań, ale poza rozruszaniem ust nic więcej nie osiągnął. Mógł tylko słuchać dalej licząc na okazjonalne poznanie kilku odpowiedzi. Wspomniała o tym, że ma być jakimś projektem podobnie jak poznany wcześniej Axel Heintz i Tanja Hahn, którą skojarzył sobie jako swoją wcześniejszą towarzyszkę, którą widywał kilkakrotnie w trakcie serii przenosin. Jego uwadze nie uszedł dziwny pierścień z literą S noszony na palcu przez czarnowłosą kobietę. Nakazała mu ona dokończenie jego zlecenia polegającego na odnalezieniu Sary Connor, od którego ma zależeć bardzo wiele. W tym jego życie. Powiedziała mu jeszcze, że Sara kieruje się w stronę latarni, którą widział już dwukrotnie. Owa latarnia znajdowała się nieopodal wybrzeża Norwegii. Pytanie pozostawało tylko, jakiego. Prawdopodobnie treść tabliczki miała go na nie naprowadzić.
Ponownie zapadła ciemność. Terkotanie karabinu. Podmuch wiatru na twarzy. Koniec.

Obudziły go krzyki. Podniósł z trudem głowę i zobaczył kilku swoich towarzyszy, a konkretniej Schlaufena, naukowca i jednego z partyzantów. Rozejrzał się po pomieszczeniu odkrywając, że znalazł się w jakimś schronie. Z ogromnym wysiłkiem udało mu się powstać. Zauważył kolejne zwłoki Tanji leżące na podłodze. Nie zrobiły na nim wrażenia, ponieważ w ciągu paru ostatnich minut widział ich dziesiątki, jeśli nie setki. Jedna rzecz go tylko zdziwiła. Wcześniej naukowiec sprawiał wrażenie jakby zamartwiał się o los Tanji, a teraz wydawało się, że była mu obojętna. Kolejnym zaskakującym widokiem był widok strzelaniny pokazany przez jedną z kamer. Nie miał pojęcia, że sytuacja była tutaj aż tak zła.
- I tak oto – uśmiechnął się zjadliwie Hannemann – dotrzymamy sobie tutaj spokojnie do końca wojny.
Frank tylko kiwnął głową bez przekonania. Dla niego nie było to możliwe.

Przygotował sobie kanapkę z szynką korzystając ze zgromadzonych w tym miejscu zapasów i zaczął zajadać. Usiadł na krześle w dość nietypowy sposób. Wyglądało to tak jakby na nim ustał i przykucnął. W tej pozycji zawsze lepiej mu się myślało. Wtedy naukowiec, którego poznał pod nazwiskiem Tolle zgodził się odpowiedzieć na jego początkowe pytania, ale najpierw musiał opowiedzieć o sobie. Nie miał najmniejszej ochoty kłamać. Zaczął, gdy skończył jeść:
- Zostałem wynajęty przez profesora Connora do odnalezienia jego zaginionej córki. Tak, więc udałem się żeby sprawdzić jej mieszkanie. Było pilnowane przez strażnika tak, więc musiałem się tam włamać. Niestety, zostałem zarejestrowany przez kamery. W tym mieszkaniu znalazłem bardzo interesujące nagranie i wtedy przybył do niego Schlaufen ostrzegając mnie przez SD, które właśnie tutaj zmierzało. Nie tracąc czasu uciekliśmy przez dziurę w podłodze. W podziemnych tunelach Hans uruchomił zepsuty pociąg, ale jazda nim zakończyła się małą kolizją. Wtedy zauważyliśmy dziwną kulę energii, która zniszczyła kawałek ściany. Weszliśmy przez tą dziurę i tam się spotkaliśmy. Tyle ode mnie. Niech pan teraz zacznie.

Odpowiedź jakby potwierdziła jego podejrzenia. I wyglądało na to, że wszystkiemu winny był brat Tanji, Konrad. Odkryto jakiś inny świat, z którego czerpano bardzo ważny minerał reagujący z polem Thamma. Rozpoczęto eksperymenty związane z, czasoprzestrzennością co jak zwykle skończyło się tragicznie. Z tego powodu w Neoberlinie wybuchł chaos. Wyglądało na to, że to miejsce zostało zniszczone przez nieudany transport owego cennego surowca. Nigdy nie potrafił zrozumieć, o co chodzi politykom i naukowcom. Już nawet znany polski pisarz Andrzej Sapkowski mawiał, że seks i polityka sprowadzają się do jednego, do pieprzenia. Teraz to samo można było powiedzieć o współczesnej nauce i rozwoju technologicznym.

Wtem Tolle zwrócił jego uwagę na tajemniczy dysk znajdujący się na stole. Zeskoczył z krzesła i ostrożnie go podniósł. Niestety, nie miał swojego laptopa. Na szczęście wcześniej już zauważył stację komputerową. Udał się do niej z zamiarem sprawdzenia dysku. Intuicja mówiła mu, że może ona zawierać jakieś ważne informacje.

Sekal 28-06-2008 18:51

Axel Heintz
 
Wizja. Czy to była jakaś pieprzona wizja? Chemik nie miał pojęcia, to nie była jego działka. Zresztą wszystko w Mauer było ostatnio tak pojebane, że nie ogarniał tego umysłem. Wszędzie jakieś promieniowania, aberracje przestrzeni, zaburzenia czasu, wizje i UFO. Wiedział jedno: chce już stąd wyjść. I to jak najszybciej. Jeśli przy okazji będzie po drodze reaktor to go wyłączyć, ale tylko po to, by mieć więcej czasu na wyjście. Nie chciał już więcej przeżyć takiego czegoś, jakie miało miejsce chwilę po wybuchu granatów. Przerażało go to. Odbicie rzeczywistości czy jego umysłu? A może po prostu zwykły wymysł, przypadkowa manipulacja jego mózgiem.

Wstał powoli, rozprostowując obolałe kości. Co oni z nim robili? Po podłodze ciągnęli, trzymając za nogę? Tak w każdym razie się czuł. Ważniejsze było jednak pytanie: gdzie była reszta i dlaczego obudził się na końcu? Czyżby tamci wiedzieli więcej? Zresztą kartka mówiła wiele. Ten Schwarzmann umiał nawet trochę myśleć. Axel faktycznie miał ochotę go teraz ubić. Były tylko dwa problemy. Nie było tu tego dupka a poza tym zaginął gdzieś jego karabinek. No i oczywiście wszystkie wyjścia były pozamykane. Rzeczywiście, ten skurwiel był niesamowicie pomocny. Ta, oczywiście, mógł iść tam, gdzie promieniowanie by go zabiło pomimo kombinezonu. Zapewne by się po prostu roztopił. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę w monitorki, ale nie miał pojęcia co pokazują. Ale był pewien, że Tanja jest tam tak samo realna jak on sam. To pomieszczenie było dziwne. Może pod murem były jeszcze jakieś tajne pomieszczenia, ale zbudowane w takim stylu? Przypuszczał, że to nie było tutaj. Zapewne nawet nie w tym świecie, jakkolwiek irracjonalne to się wydawało.

Trzeba było zacząć działać. Skaner oka nie działał, więc nawet nie mógł próbować go oszukać. W promieniowanie pchać się nie zamierzał, więc pozostawał właz. Zamknięty. Na szczęście pobieżne przeszukanie pokoju okazało się wystarczające. Znalazł apteczkę i skrzynkę narzędziową, wyposażoną standardowo w pręt, który szybko wepchnął do otworu. Naparł mocno na bolec, skrzypnęło. Właz stał otworem, wystarczyło go podnieść, co z pewnymi trudnościami szybko zrobił. I zszedł do kolejnego pomieszczenia, podobnego do tego na górze, tyle, że bez wyjść. Zwłoki jakiegoś pechowca leżały pod ścianą, Axel na razie nie miał zamiaru się nimi interesować. Obok stał bowiem generator, by było śmieszniej - zamknięty. Kilka wściekłych uderzeń prętem, popartych soczystymi przekleństwami, niestety nie wystarczyło. Heintz odetchnął głęboko. Musiał zachować spokój, czekała go zbyt długa droga na głupie wybuchy. Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu, odgarniając unoszący się wszędzie pył i kurz. Po chwili był tam już taki zaduch, że musiał wyjąć maseczkę z apteczki i przytwierdzić ją sobie do twarzy by nie kasłać bez przerwy. Przydałoby się coś do picia swoją drogą. Ale klucz znalazł. Leżał w jakiejś wywołanej eksplozją dziurze, na skraju kolejnej dziury. Nie mógł go sięgnąć, przynajmniej nie rękoma.

Wyszedł na górę, przeglądając jeszcze raz zawartość skrzynki narzędziowej. Znalazł sznurek, lecz nie było nic, co by mogło się nadać na bezpieczne wydobycie klucza. Zaklął cicho, lecz szybko spojrzał na głośnik, uśmiechając się do siebie. Podszedł do niego i wyrwał ze ściany, zostawiając tam tylko wiszące smętnie kable. Jednym ciosem nieodłącznego już pręta rozwalił obudowę i wydobył sam głośniczek. Jeszcze kilka ruchów śrubokrętem i miał w ręku magnes, jeszcze z kawałkiem głośnika, ale to nie przeszkadzało, a nawet pomagało, gdyż łatwiej było dowiązać do tego sznurek. Zszedł na dół i takim zaimprowizowanym narzędziem wydobył klucz bez większych problemów. Na szczęście. I również na szczęście klucz pasował. Przekręcił wajchę, zmuszając generator do ruchu. Zabuczało, zaświeciły się jakieś diody. Pozostała już tylko jedna rzecz do zrobienia. Wyjął z apteczki coś co wyglądało jak skalpel, albo w zasadzie jak bardzo ostry nóż i z niewyraźną miną podszedł do trupa. Tak. Trzeba było działać szybko. Odciął opadającą powiekę, po czym zaklął głośno. Dobrze, że miał chociaż kombinezon, jego rękawice okazywały się przydatnym sprzętem ochronnym. Zacisnął mocno wargi i wbił nóż w oczodół. Wiedział co było potrzebne do poprawnej identyfikacji, więc nie przejmował się, że jego bardzo prowizoryczna operacja odcięła tylną część oka. Dobrze, że z trupa chociaż nie ciekła krew, przynajmniej nie za bardzo. Gdy miał już oko w dłoni, wstał szybko odrzucił nóż. Jego ciałem wstrząsnęły chwilowe torsje, ale po zaczerpnięciu powietrza na szczęście przeszły. Nie odwracając się wyszedł na górę.

-Wybacz stary. Miejmy nadzieję, że tam gdzie jesteś nadal masz oba.

Heintz co prawda religijny nie był, ale to co musiał zrobić niezbyt mu się podobało. Schwarzmann jeszcze za to zapłaci, to sobie obiecał. Nienawidził być wykorzystywanym. Przyłożył oko do czytnika, obserwując wyświetlacz.

Access granted.

Axel uśmiechnął się do siebie i zapakował oko do plastikowego woreczka. Może się jeszcze przydać. Wziął również apteczkę i kilka pomniejszych narzędzi. I pręt. Musiał w końcu mieć czym zajebać tego kolesia. Albo cokolwiek innego co stanie mu na drodze.

Hellian 30-06-2008 00:25

Najpierw obmacała swoją twarz. Zwyczajna miękka skóra, żadnych burchli i narośli. Z wahaniem wstała na nogi, była cała i czuła się dość dobrze. Nie miała PAKTu, ale w ramię wbijał się pasek od karabinu pulsowego. Nie była pewna czy z bronią czuje się lepiej. Niewiele by pomogła na nowoczesne wojskowe koszmary, a do człowieka Tanja i tak by nie strzeliła.
Rozejrzała się. Loch? Otworzył się tunel i wylądowała w...? No, to trzeba sprawdzić. Miała nadzieję, że reszta jest cała, a frasera szlag trafił. Chciałaby żeby byli gdzieś blisko. Zwłaszcza Axel. „Szukający Konrada Axel”, upomniała się w myślach. Loch śmierdział, drażnił ją oddech mchu. Pośpiesznie opuściła maleńkie pomieszczenie.
Na skraju myśli dziewczyny raz po raz pojawiał się obraz z majaków, basen wokół silosu, ale Tanja spychała go głęboko. Koszmarny pejzaż nie przebijał się do jej świadomości.

Dopiero w korytarzu, gdy zobaczyła dziwne kryształy zaświtało jej, że nie jest w jakichś tajemniczych rejonach kompleksu Mauer. Dokładnie obejrzała emitujące światło niby-topazy. Wyrastały ze skały, wokół nich mur był popękany. Dotknęła jednego z nich, licznik promieniowania Tamma zaczął skakać, mimo kombinezonu poczuła mrowienie dłoni i w plecach. Spróbowała ukruszyć kryształ. Bezskutecznie.
To było dziwne miejsce. Gargulec i złowrogi napis po łacinie. Całość pełna elementów powszednich, normalny mur, łacina, gargulce, pachnąca wilgocią zwykła ziemia, a jednocześnie te wszystkie dziwactwa, mech, kryształy, załamania struktur, różnorodność stylów jakby budowlę lepiono z fragmentów różnych czasów.
Gdy wreszcie wyszła na olbrzymią przestrzeń świątyni z jej ust wydobył się jęk. To nie mogło być prawdziwe miejsce. Podeszła do okna, drżącymi rękami odgarnęła kawałki cegieł. Okruchy wypadły na zewnątrz. Nie było odgłosu upadku. „Zawieszone w oceanie ciemności wyspy z ruinami koszmarnych budowli. Potworne ptaki. Jeśli to jest Externus, dlaczego tak bardzo przypomina majaki szaleńca, jakby był odbiciem ciemnych zakątków ludzkiego umysłu. Wszechświat nie może być taki.”
Chodziła po katedrze. „Ale zielone łąki by mi nie przeszkadzały, miękka trawa, wiejska chata...” Podnosiła kawałki broni. Kielich. Zabytkowe ziemskie przedmioty.
Tanja spacerowała bardzo długo. Omijała łukiem dwa przykuwające uwagę miejsca, ołtarz i olbrzymią misę z bulgoczącą, wydzielającą promieniowanie breją. Obejrzała dziwną postać z witrażu, zwały gruzu w mniejszych kapliczkach, urwany żyrandol. Chciała stąd wyjść, lecz za drzwiami katedry, w nieprzeniknionej ciemności tylko przepaść. „Czy tu kiedykolwiek jest dzień?”
Z dziewczyny uleciał cały zapał niedoszłej eksploratatorki wszechświatów. W porównaniu z tym miejscem Mauer wstrząsany eksplozjami, z przeciążonym reaktorem, wydawał się przyjaznym otoczeniem.
Nie płakała, ogarnęła ją apatia. Przekonanie, że co nie zrobi i tak nie przeżyje tej przygody. Nikomu nie pomoże. Bo na świecie jest tylko ta katedra i bogini ze szponami. Może jeszcze jej wyznawcy, latający tam, w ciemnościach.
Czuła się potwornie zmęczona.
Z widoczną rezygnacją podeszła do ołtarza. Obejrzała zamknięte tabernakulum. Włożyła w otwór idealnie pasujący do niego zardzewiały sztylet, ale szafka nie otworzyła się. Tanja z całej siły kopnęła w ścianę.
- Głupia, głupia, głupia i tak się stąd nie wydostaniesz.
Podniosła przekrzywiona szafkę, ale mechanizm nie zadziałał. Poczuła w ustach słony smak krwi z przygryzionej wargi. Bolała ją noga.
Walczyła z irracjonalna myślą by zmówić modlitwę. Przy pustym ołtarzu poprosić o pomoc jakiegokolwiek boga.
W końcu usiadła na stopniu, oparła głowę o kamienną płytę i zasnęła. Obudziła się zlana potem, nie pamiętając swego snu.

Ale znowu podjęła jakieś działania. Kolejne próby uporządkowania chaosu. Najpierw, gdy postanowiła sprawdzić jak na siebie reagują ciecz z misy i kryształy i w tym celu nabrała jej trochę do kielicha i podeszła do nibytopazów, mogła sobie wmawiać, że działa jak naukowiec. Zwłaszcza, że kryształy natychmiast zmieniły barwę na niebieską. A potem podbudowana tym udanym eksperymentem, mogła uparcie udawać, że nie widzi szaleństwa swych kolejnych posunięć.
Na ołtarzu, pod kryształami ustawiła kielich z breją. Kryształy zaświeciły intensywnym niebieskim światłem. Jak dziecko przerzucała dostępne jej zabawki. Do kolejnych śladów na obrusie dopasowała lichtarze. Włożyła w nie świeczki. Obie podpaliła strzelając z karabinu, myśląc o tym, że to jej pierwsze w życiu strzały z broni. Chyba, że PAKTy były bronią.
Sztylet-klucz tkwił w zamku, żadna cholerna światłość nie otwierała tabernakulum. Cały cyrk na nic. Ale był jeszcze jeden ślad na obrusie, pasujący do jakiejkolwiek z licznych tu broni. Podniosła pierwszy z brzegu kawałek starego noża. Położyła go ładnie. Nic się nie działo. „Wypróbuj cały ten złom - coś w głowie Tanji kpiło z niej na całego - zobacz jaki ładny kawałek miecza, i tam, i tam...”
Ale nie podnosiła kolejnych egzemplarzy przerdzewiałej broni. Wyjęła sztylet-klucz z otworu. Podeszła do ołtarza.
- Czy jak sobie poderżnę gardło szafka się otworzy? – zawołała w przestrzeń.
- I nikt nie odpowiada. Trudno.
Zaczęła ściągać kombinezon. Uwolniła lewą rękę.
- Dobra, teraz ofiara z Tanji. Piękna Mario tego świata, wypuść mnie stąd. – zwróciła się do okna z witrażem.
Kropelki krwi dziewczyny spadały do kielicha. Tanja włożyła zakrwawiony nóż z powrotem w otwór. Nic się nie stało.
Podeszła do witraża podnosząc po drodze ciężki świecznik. Uderzyła z całej siły. Potem drugi i trzeci i czwarty. Uderzała aż okno zrobiło się puste.
- Dobra robota – odsapnęła – Sensowna. I od razu ładniej.
- Próbuj dalej.
Znowu wyjęła nóż z otworu. Zanurzyła go w kielichu. Ostrze zrobiło się czarne. Potraktowane ponownie jako klucz otworzyło tabernakulum.

W środku był jeden przedmiot. Duża, biała, ciężka kula.
Tanja przez chwilę bez słowa trzymała ją w rękach, po czym rozpłakała się.

I znowu mijał czas. Nawet nie na płaczu. Bo płakać szybko przestała. Tylko na tępym gapieniu się w przestrzeń. Bez jednej myśli, bez świadomości.

Kiedy wstała podeszła do wielkiej misy i wrzuciła w nią kulę.
Ciecz znieruchomiała, tafla zrobiła się przezroczysta. Tanja zobaczyła jeden z korytarzy bloku D. Uruchomiła teleport. Weszła w misę.

W korytarzu naciągnęła na skaleczoną rękę kombinezon. Zapięła go pod szyję. I ruszyła w kierunku silosu. Szukać brata.

Była przekonana, że już nigdy nie będzie płakać.

Irrlicht 02-07-2008 13:43

odpłacą
 
Natomiast kanały kompleksu Mauer rzadko były odwiedzane, jeszcze rzadziej czyszczone, zaś nigdy naprawiane. I nawet jeśli ekipa inżynierów zeszła na dół, to rzadko co udało się naprawić – ot, wymienić rurę i złożyć raport u góry. Entuzjastów tej roboty nie było.
Ludzie unikali kanałów i taka była prawda. Unsinn, mówili często ci z góry. Bo po co, do diabła, unikać kanałów, skoro miejsce, gdzie było ewentualne uszkodzenie, było zawsze dokładnie zaznaczane na mapie? I tak dalej. Maniacy – tak mówiono na tych, którzy mieli czyścić kanały. YMCA. O, często mówili – idą ci idioci, którzy mają iść i czyścić kanały, pierdoleni miłośnicy horrorów. Nie wiadomo tak naprawdę, dlaczego nazywali ich YMCA, ktoś czasem rzucił żart, że są oni jak biedni Polaczkowie, którzy wierzą w te swoje gusła. ET, taka byłaby bardziej poprawna nazwa na szaleńców. Później tak ich nazywano.
I chyba mieli rację, nie sądzisz? Entuzjasta broni, Schlaufen, który za chwilę się znajdzie w pewnym pomieszczeniu, nie będzie mógł sobie wytłumaczyć pewnych rzeczy. Co tak naprawdę – na przykład – znaczą cyfry nabazgrane na ścianie: 312985467. Et, myśli Schlaufen – i co znaczą te litery i te zdania, o te: "TYTUŁ. PIERWSZE LITERY. CZEKAJ CIERPLIWIE NA RESZTĘ. TUTAJ". Co to takiego?
Nie będzie miał czasu, wierz mi. Nie będzie miał czasu na rozwiązywanie głupich zagadek.

* * *

# Frank Malak – Tanja Hahn
- Ten dysk? – odparł Hannemann. – Skąd. Był tutaj, jak tylko przybyłem. Wsadź to do stacji – machnął ręką. – Może będzie coś fajnego.
Skończył już grać w karty ze Schlaufenem, najwyraźniej znudzony. Polerował broń. Jako żołnierz najwyraźniej był nauczony do tego, bo nie pojękiwał ani nie ziewał, jak robił to Schlaufen. Czwórka spędziła – mimo wszystko – trochę czasu, posilając się i odpoczywając.
- Przydałaby się szczotka do zębów – mruknął handlarz broni. – I pryszn...
Urwał. Posłyszał bulgocący odgłos dochodzący z głębi korytarza, w którym był mrok. Partyzant odrzucił od siebie szmatkę do polerowania, załadował karabin.
Powoli zapaliły się światła. Pokazywały one ślepy zaułek – kolejne pancerne drzwi, prowadzące do głównego silosu. Lewa ściana była rozwalona i gruz leżał na posadzce, zaś podnośniki hydrauliczne, czarne od wybuchu, pokrzywione i rozorane dawną eksplozją, leżały w dziurze.
Tym, co zwróciło uwagę wszystkich był sufit, który wyglądał... Dziwnie. Pewien jego kolisty fragment falował niczym woda.
Żołnierz odbezpieczył karabin.
Woda nagle zafalowała mocniej i wypadł z niej ktoś w kombinezonie OHU.
- Stać! Stać, mówię! Cholera, schowaj tego gnata, Hann. Pokręciło cię? To przecież Tanja jest - Tolle wrzeszczał, bardziej chyba z szoku, niż z chęci uratowania Tanji.
Hannemann po chwili wahania schował swoją broń, uprzednio ją znowu zabezpieczając, chociaż miał ją dalej w pogotowiu.
- Co to było, do cholery!? - krzyknął. - Co to było, kurwa!?
- Tym razem chyba jest prawdziwa –
mruknął Tolle tak, że ledwo usłyszeli. Spotkał pytający wzrok Schlaufena. Partyzant machnął ręką i zasiadł ponownie do stołu, oparłszy broń o nogę. – Sama teleportacja jeszcze nigdy nie zabiła nikogo. Możesz mi wierzyć. Ludzie ginęli, bo zabijało ich coś po drugiej stronie, czy to brak tlenu czy...
Urwał. Patrzył na sufit, który ponownie wrócił do swojego normalnego stanu. Jego wzrok ponownie spoczął na siostrze Konrada. Wahał się przez dłuższy czas, jednak rzekł:
- Martwiłem się o ciebie, Tanja.
Te słowa kontrastowały z jego twarzą i opanowaniem w tej sytuacji, a także z tym, co leżało w dole, przykryte kocem. Zauważył to i naprawdę się zmieszał.
- Zresztą, nieważne. To chyba naprawdę nie ma sensu – jego oczy przybrały znowu zimny wyraz, jaki miał przed chwilą. – I tak...
Żachnął się. Przez pewien czas wyglądał śmiesznie z lewą ręką wyciągniętą w półgeście. Spróbował to zażegnać śmiechem, jednak jego oczy nie odwzajemniły tego. Chyba zrozumiał samego siebie, bo nagle spłonił się i spuścił wzrok na ziemię. Usiadł.
- Dajcie ten obraz na główny – wyręczył go Hannemann. Schlaufen, wiedziony tajemniczą mocą, nacisnął klawisz. Monitor zamigotał przez chwilę i pokazał obraz.
- A ty - zwrócił się do Tanji - stój tam. Na razie. Nie chcę żadnych pieprzonych obcych przebranych za ludzi.

* * *

Śnieg i warkot. Dziwaczne kształty chmury pikseli z wolna zmieniają się, coraz bardzej przypominając twarz; biel formuje kości, chrząstki. Spływają czaszki, kręgi, zęby. A później przychodzi czas na mięśnie, nerwy, oczy. Organy niczym krople spadają, przybierając odcienie czerni, bieli, czasem błyskając żółcią, czerwienią czy błękitem.
Twarz Sary Connor. Patrzyła poważnie ciemnymi oczyma z ekranu. Jej czarne, kręcone włosy były mokre od potu, podobnie jak podbródek, który był ubrudzony. Owalna twarz. Obraz z kamery, którą trzymała w dłoni drżał czasem, gdy jej ręka opadła. Wreszcie zacisnęła ją na kolanach.
- Dwudziestego czwartego sierpnia, czwarta w nocy – to była dzisiejsza data. - Co prawda miałam się tam dostać już pięć dni temu, jednak nie mogłam. Kombinat zbyt dobrze patroluje zachodnią granicę.
Przełknęła ślinę, milczała chwilę.
- Chcę opowiedzieć o tym, co ostatnio odkryłam. To jest śledztwo i mieliśmy je skończyć wspólnie, jednak... - i znowu milczenie. Malak pomyślał, że być może Connor myśli o Sonji na stacji metra. - ...jednak straciłam kogoś. Nieważne.
Sara Connor wyglądała tak, jak wyglądają wszyscy ludzie, którzy znaleźli się w środku wydarzeń, które przerastają ich, a mimo wszystko pozostają normalni; dziwią się wtedy w głębi duszy, dlaczego normalnie reagują na krew i zniszczenie, podczas gdy według ich mniemania powinni bić pięściami o ścianę i rozpaczać. Podejrzenie o pewnego rodzaju zwyrodnienie lub obłęd wydaje im się całkiem naturalne.
- Równo rok temu zostały ostrzelane dwa bunkry w zupełnie innych miejscach. Był to polski bunkier niedaleko Świebodzina i niemiecki schron przeciwatomowy miasta Rathenow przy Premnitz. Ataki rozpoczęły się dokładnie o godzinie szóstej rano i trwały zaledwie pięć minut. Nikt z tych jednostek nie przeżył. Popatrzcie na to.
Wyciągnęła z kieszeni pomięte zdjęcia i przytknęła je do oka kamery.
- Oni zginęli dlatego, ponieważ zabiła ich dziwna jednostka. Nie mam pojęcia, dlaczego zaatakowała dwa bunkry po dwóch stronach. Może jeden mieli testować? Może mieli ludzi do odstrzału? Ta jednostka jest niemiecka, tak sądzę. Nie widziałam bazy danych WKP, ale skoro to znajduje się w strzeżonych aktach Korporacji, to chyba tylko oni to mają mieć. Ci ludzie zostali zabici w zaledwie pięć minut. To wszystko zostało opatrzone kryptonimem "Triarii". Tyle tylko udało mi się dowiedzieć.
Wzięła głęboki oddech.
- Co do mnie, nie wiem, co może tak zabijać. Nie wiem. Będę tutaj jeszcze przez dwanaście godzin, potem odejdę z bloku D. Jeżeli ktoś chce mnie znaleźć, to będę szukać pomocy u Erici Kant lub kogokolwiek związanego z Kombinatem, którzy mogą mnie dowieźć do Świebodzina. Muszę się dowiedzieć, co tak naprawdę stało się w bunkrze.
Trzask i głowa Sary Connor znika.

* * *

- To by było tyle – westchnął Hannemann. - A, a oto pani... Jak ona się nazywała, Tolle? Tanja. Tanja Hahn. Czyżbyś chciał coś do niej powiedzieć, Tolle? W końcu spędzimy tutaj sporo czasu.
Tolle odburknął tylko parę niezrozumiałych słów. Żołnierz był w wyraźnie dobrym humorze. Wkrótce też zaczęli grać w karty, niespecjalnie przejmując się resztą. Jedynie Hannemann zerkał na chodzących tu i ówdzie Schlaufena, Hahn i Malaka. Wydawał się coś przeczuwać, choć i mogło być tak, że tak naprawdę nie ufał nikomu, kto pojawił się z portalu. Czasami tylko zmacał karabin przy nodze. Fakt, że pozostali posiadali broń wydawał się go lekko irytować.
Przejrzeli oświetlony teraz już tunel na północy. Podnośniki drzwi okazały się bezużyteczne – strzępy metalu leżały tu i ówdzie i nie nadawały się do niczego więcej, może za wyjątkiem złomu. W tym samym tunelu był składzik z narzędziami – ciasny, klaustrofobiczny, a to z powodu wielkości człowieka rury. Rura ta prawdopodobnie łączyła się z kanałami Neoberlina. Wyglądała na mocną, lecz tu i ówdzie nadgryzła ją rdza. Poza tym nie było tutaj wiele, chyba jedyne, co pozostało, to skrzynia z narzędziami. Schlaufen spróbował ruszyć zawór przy rurze, w który można byłoby się zmieścić – nie ruszył. Zajrzeli też niedaleko stacji komputerowej – okazało się, że oprócz podstawowych pierwiastków chemicznych, w zlewkach znajdowały się kwasy azotowy i(o wiele więcej) solnego.
Wkrótce też odkryto, że pod zwłokami Tanji(kolejnej) był otwór. Ponownie, Schlaufen zaofiarował się wejść w ciemnicę. Okazało się, że jest to komora.
- Jest tu pełno rur i zaworów... - Schlaufen jęknął. - Kurwa, ależ tu śmierdzi. Można by chyba zrobić przeciążenie, ale potrzebowałbym jakiegoś klucza, nie wiem... Co to za napisy, cholera? Jakieś liczby...
- No dobra – rzekł Tolle. - A teraz go wyciągnij, Hann.
- Nie.
- Nie?
- Nie mamy liny –
wzruszył ramionami partyzant. - Po co się tam pchał? A, co do was... - tu zwrócił się szczególniej do Malaka – przestańcie się rozglądać tutaj... Wkurwia mnie to. Mówiłem, że zapieczętowałem wszystkie wyjścia i tak będzie, dopóki to wszystko się nie skończy.
- Ale...
Tolle urwał. Kolba karabinu wylądowała na jego głowie. Upadł na ziemię, bez słowa.
- Widzę, że się nie rozumiemy... -
wyglądało na to, że partyzant nabrał pewności siebie. - Nie radzę wam wychodzić na zewnątrz. Jeżeli byście wiedzieli wszystko, to wątpię, czy naprawdę chcielibyście stąd wychodzić. Ci, których szukacie, pewnie już nie żyją. Tym bardziej twój brat – tu zwrócił się do Tanji. - Radzę wam tu zostać dla waszego własnego dobra.
Twarz Hannemanna zmieniła się. Od zgryźliwego, złośliwego wyrazu przeszła do niecierpliwej złości. Tolle jęknął. Tamten kopnął go. Zastękał.
- Nie wychodzicie stąd, rozumiecie?
- Co się tam dzieje, do cholery?
- ryknął Schlaufen z dziury.
Hannemann powstał. Nie celował do nikogo z karabinu, choć jasne było, że tylko parę sekund dzieli go od zarepetowania broni i odbezpieczenia jej. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad sytuacją, którą wywołał.

* **

# Axel Heintz
Winda zjeżdżała ze stałą prędkością coraz bardziej w dół i w dół. Można było się spodziewać, że ta część silosu testowego będzie najbardziej uszkodzona, jednak nie – ściany szybu windy nie nosiły nawet śladów pęknięć.
Rozświetlały się po kolei lampy, gdy zjeżdżałeś na dół – pstryk, pstryk, pstryk – zapalały się po 4 naraz, przejeżdżając kolejne segmenty. Dźwięk dźwigu przetaczał się w szybie.
Usłyszałeś z daleka parę dźwięków wystrzałów. Bez wątpienia była to strzelba.
Winda dojechała na koniec szybu, a Ty zobaczyłeś strażnika, jednego z rdzennej ochrony, który celował do Ciebie – notabene – ze standardowej strzelby ochrony. Shotgun.
- O, cholera... - zachrypiał, jednak po chwili zmitygował się. - Bartłomieju, zostaw! Noga!
Przywołał do siebie psa, wielkiego, czarnego dobermana. Mimo to pies jeszcze przez parę chwil obwąchiwał Cię nieufnie. Przy nodze swojego właściciela patrzył bacznie.
- Co za bydlę... - sapnął. - Poza tym, nie reaguje na nic innego, jak na Bartłomiej. Tak się wabi. Mądre, co? - podrapał psa za uchem, który z lubością zmrużył ślepia. - Bestia, hie, hie, co? O, kurwa! Bierz, Bart!
Pies skoczył szybkim susem w stronę pluskwy, która właśnie wyleciała z rozerwanego kanału wentylacyjnego. Zasyczała, jednak tylko przez chwilę. Pokaźne zęby psa rozorały jej górną część. Zajęło to parę chwil.
- Wytresowałem go tak, żeby zabijał te świństwa, gdy tylko je ujrzy. Pluskwy nie potrafią przyssać się do pyska psa, zresztą wydaje mi się, że są odporne na neurotoksynę... W każdym razie żaden doberman nie padł, jak to zeżarł. Miałem dwa.
Widząc Twój pytający wzrok, dodał:
- Jednego zabić musiałem, bo wściekliznę miał. Gdzie teraz szczepionkę na wściekliznę dostaniesz, człowieku!?
Potrząsnął swoimi długimi rękoma. Był szczupły, by nie powiedzieć – chudy, poza tym był bardzo wysoki. Poza strzelbą miał jeszcze w kaburze pistolet dziewięciomilimetrowy. Spojrzał na Twój kombinezon OHU.
- Ty jesteś z zespołu badawczego? Nosisz te tam... Jak się nazywały te kombinezony? E, zapomniałem.
Staliście na rampie, zaś około dwóch metrów pod wami znajdował się basen chłodzący główny reaktor. Przy ścianie znajdowała się stacja komputerowa. Podszedłeś do niej; okazało się, że most nie jest urwany, jak myślałeś za pierwszym razem, jednak zwyczajnie został schowany. Strażnik wyjaśnił Ci, że jest to nic innego, jak kwestia zainfekowanego personelu znajdującego się po drugiej stronie.
Pokazał Ci również swój zaimprowizowany obóz. Było to parę skrzyń z jedzeniem i alkoholem – prawdopodobnie wzięte z jakiegoś magazynu. Był też stół i obite skórą krzesło. Wyglądało na to, że minął dość długi czas, od momentu, gdy rozłożył się tutaj. Na stole znajdował się rewolwer i pudło naboi.
- Te... Pluskwy – mówił – zaraz po katastrofie przedostały się do kanałów wentylacyjnych. Ekipa pod komorą testową to było jakieś... Dwadzieścia, może trzydzieści ludzi. Nikt nie przeżył. Oprócz mnie – dodał wesoło. - Co chcesz zrobić?
Druga rampa była cicha i spokojna, jakby w istocie nie zdarzyło się tam nic złego. Nie widziałeś ani jednego martwego ciała, choć była tam plama czerwonej posoki na betonowej części ciągnęła się i niknęła za rogiem. Mogłeś w każdej chwili uruchomić most, by się tam dostać.
Jedynym znakiem tego miejsca, że reaktor w ogóle się przegrzał, były cztery przekaźniki energii. Nieosłonięte pasy niebieskiej energii podążały zawijasami do rdzeni na suficie, które, poczerniałe i przeciążone, syczały.
- Możemy wyłączyć reaktor tylko w tamtym pokoju – powiedział strażnik.
Nie byłeś pewien, czy była to jedyna prawda. Równie dobrze mogłeś przerwać transmisję energii z reaktora niszcząc przekaźniki, jednak nie byłeś w stanie przewidzieć konsekwencji, co może się stać z uszkodzonym sprzętem. Tym bardziej, że właśnie przeżyłeś burzę portali.
Rozejrzałeś się dokładniej. Tym, co zwróciło Twoją uwagę, było to, że niedaleko stacji komputerowej znajdował się – co niezwykłe dla głównego silosu – otwór wentylacyjny, dość duży, by mógł się w nim zmieścić człowiek. Pomyślałeś przez chwilę, dokąd może prowadzić. I, co może w nim być.

Hellian 04-07-2008 12:12

Nie uszła daleko. Natknęła się na znaną sobie czwórkę, brakowało Axela i Schwartzmanna, był za to Tolle. I jakoś nie poczuła ulgi. Tolle pieprzył androny, a z braku Schwartzmanna rzucał się Hannemann. Machając przed Tanją odbezpieczoną bronią. Poczekała aż skończy i zabezpieczy broń. Wtedy odbezpieczyła swój karabin.
- A Ty stój tam. Na razie. Nie chcę żadnych pieprzonych obcych przebranych za ludzi.
Oczywiście Hannemann zareagował na broń w jej dłoniach. Stali na przeciwko mierząc do siebie. Na twarzy Tanji pojawił się uśmiech.
- Jeśli wydaje Ci się dupku, że możesz wydawać mi rozkazy to się mylisz. A jako, że nie posiadłeś normalnych umiejętności komunikacyjnych, nie odzywaj się po prostu do mnie.

- Zresztą panowie – tym razem roześmiała się głośno, mierząc wzrokiem resztę mężczyzn i rozłożone na stole karty – wy najwidoczniej dobrze się tu bawicie. Ja stąd zaraz wychodzę. Nie będziemy się wkurwiać długo.

W czasie gdy reszta oglądała nagranie Tanja rozglądała się po pomieszczeniu. Nie zabezpieczyła broni. Wkrótce dołączył do niej Schlaufen. Wśród obecnych tu facetów jedynie on wydawał się mieć jaja.
Zobaczyła swoje martwe ciało w komorze testowej. Otworzyła i wyjęła. Siebie.
- Jakim cudem? Mów! – niewiele brakowało a wycelowałaby teraz w Adama.
- A wy nie wpierdalajcie się w przyjacielska rozmowę.
- Teleportowałam się tunelem. Kto to jest?
Przyglądała się swojej martwej twarzy, bladej, bez wyrazu. Wyraźniej niż zwykle widać było piegi, nikt nie pofatygował się, by zamknąć jej oczy, wiec zrobiła to teraz.
- Przepraszam – powiedziała do siebie samej, bo przecież wobec siebie też ma się zobowiązania, i gdyby mogła obroniłaby tą drugą, a przynajmniej nie pozwoliła jej tak tutaj leżeć. Gdyby mogła.
Nie doczekała się odpowiedzi, ale też i jej gniew wygasł. Nie ma sposobu na przywrócenie tej drugiej życia. Po chwili oderwała się od ciała.
Znaleźli kwasy. Tanja nie cierpiała babranie się w chemii, ale skoro miała stad wyjść, znowu klnąc pod nosem wymieszała obydwa roztwory. Woda królewska.
„Powinnam stąd wyjść, uwolnić się od tych ludzi, równie obcych jak katedra.” Starczyło trochę kwasu w szczeliny zaworu. Metal zaczął gwałtownie syczeć.
Tymczasem Schlaufen sprawdzał drugie wyjście. Wszedł do dziury. Tanja pochyliła się nad nią.
Już chciała iść po narzędzia dla Schlaufena, gdy Hannemann uderzył Tolla
- Ty skurwysynu – Tanja bez namysłu wystrzeliła wiązką energii nad głową partyzanta – Won pod ścianę, bo ja słabo strzelam i następnym razem to będzie Twoja głowa.
- Nie wychodźcie stąd rozumiecie. – wrzeszczał partyzant
- Za późno. – Tanja mówiła bardzo poważnie – trzeba było nikogo nie bić, miałbyś szansę, że ktoś Cię posłucha.
- Ściągajcie paski. Zaraz Cię wyciągniemy – krzyknęła do Schlaufena

wojto16 04-07-2008 15:33

Gdy wkładał dysk do stacji komputerowej usłyszał odgłos przypominający bulgotanie. Rozejrzał się z lekkim niepokojem oczekując strumienia wody zalewającego całe pomieszczenie. Ten odgłos sprawił, że wróciło krótkie, acz niezbyt ciepłe wspomnienie jego krótkotrwałego bytu w wodzie. Wbrew jego oczekiwaniom pomieszczenie było całkiem suche. Rozglądał się na boki usiłując dostrzec źródło tajemniczego bulgotu. Jego wzrok spoczął na suficie. Ze zdumienia przetarł oczy nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. A widział część sufitu falujący niczym woda jakby ktoś założył w tamtym miejscu akwarium. Tym, co odróżniało to zjawisko od akwarium była woda koloru sufitu i brak ryb. Nagle z owej niecodziennej powierzchni wypadła jakaś osoba w kombinezonie. Hannemann wycelował w nią broń, ale został powstrzymany przez okrzyk Tolle’a.
Osobą w kombinezonie była Tanja Hahn.
Spojrzał najpierw na kobietę leżącą na podłodze, a następnie rzucił okiem na drugą, która została przykryta płachtą. Obie wyglądały tak samo może z wyjątkiem tego, że przykryta nie była w jednym kawałku. Tolle zapewnił, że ta, która właśnie przybyła jest jak najbardziej prawdziwa. Malak nie był jednak do końca przekonany. Właściwie nie był przekonany do niczego, co się wokół niego działo. Ponadto to się działo stanowczo za szybko. Sam się sobie dziwił, że bez trudu zachowuje zewnętrzny spokój. Bardzo go chwalono za zdolność utrzymania spokoju i opanowania bez względu na sytuację. Była to cecha bardzo istotna w policji. Niemal tak samo jak zdolność posługiwania się bronią palną.

Zerknął jeszcze na sufit, który przestał falować i ponownie przybrał postać stałą. Od razu domyślił się, że musiał to być portal.
„ Gdzie się podziały te pocieszne, magiczne okręgi z gier rpg” – pomyślał. Obdarzył Tanję jeszcze krótkim niejednoznacznym spojrzeniem, po czym wrócił do stacji komputerowej. Hans na rozkaz Hanna uruchomił nagranie. Zdziwił się, gdy zobaczył na ekranie ponownie twarz Sary Connor. Obraz z kamery cały czas trząsł się umniejszając tym samym jakość przekazu. Podobnie jak poprzednia część nagrania kojarzyła mu się z popularnym gatunkiem filmowym, w którym główną rolę grał kamerzysta kręcący wszystkie wydarzenia jakoby „z ręki”. Tym razem Sara mówiła o tajemniczych bombardowaniach dokonanych na pewnych bunkrach, a także tajemniczej śmierci jednostek. To wszystko zostało okryte kryptonimem Triarii. To wszystko, co mówiła niespecjalnie go interesowało. Jedyną ciekawą informacją było to, że ma zamiar zatrzymać się u Erici Kant. Szybko doszedł do wniosku, że skoro mają to nagranie to już jej tam nie ma. Nie miał pojęcia na ile aktualne były informacje podane przez czarnowłosą kobietę. Nie wiadomo było czy jeszcze zmierza do latarni czy siedzi już w jakimś więzieniu.

Kiedy nagranie dobiegło końca wyjął dysk i schował go dla siebie. Nie miał pojęcia, dlaczego pierwszą część nagrania pozostawiono w mieszkaniu i na dodatek policja go nie znalazła. Dziwne było to, że Hanne i pozostali przeoczyli ten dysk, choć leżał na stole. Na myśl przyszło mu, że czarnowłosa może mu jakoś przesyłać wskazówki. Skoro zdołała sprowadzić go do siebie w trakcie serii tajemniczych teleportacji to możliwe było również to, że potrafi przenosić przedmioty w czasie i przestrzeni. Wtedy do głowy wpadła mu kolejna myśl. Połączył się z Internetem, który na szczęście wciąż działał. Wiedziony przeczuciem wpisał, w wyszukiwarce „KAI NUMMER 13 + Norwegia”. Nie znalazł nic konkretnego z wyjątkiem „w 2153 roku Berlin współpracował z Norwegią w projekcie gospodarczym i zdarzało się, że były budowane niemieckie latarnie na pasie wysepek północnego Bałtyku, by chronić niemieckie frachtowce.”

Słyszał jak Tanja drze się z jakiegoś powodu. Zupełnie to zignorował, choć miał ochotę odkrzyknąć jej coś niezbyt pochlebnego. Znaleziona informacja też miała jakieś znaczenie i mogła być pomocna w odnalezieniu właściwej latarni. Zamknął stronę i ruszył żeby zobaczyć powód, dla którego Tnja tak się zdenerwowała. Tak jak oczekiwał owym powodem były jej zwłoki.
- A więc o to chodzi. Ja się już na to napatrzyłem – rzucił nie tłumacząc, o co mu chodzi. Na żadne wyjaśnienia nie miał czasu. Irytował go wzrok Hanna, który cały czas go śledził, gdy chodził szukając wyjścia. Prawdopodobnie irytowała go broń, którą cały czas nosił przy sobie. Wtem zauważył jak Schlaufen wchodzi od jakiegoś małego i ciasnego tunelu. Zbliżył się licząc na znalezienie wyjścia. Uwięziony w tym pomieszczeniu czuł się naprawdę źle.

Gdy tylko podszedł usłyszał jak Hannemann odmawia pomocy przy wciągnięciu Hansa. Już chciał zareagować, gdy partyzant uderzył Tolle’a, ale zrobiła to za niego Tanja, która bez ostrzeżenia wystrzeliła nie trafiając.
- Won pod ścianę, bo ja słabo strzelam i następnym razem to będzie Twoja głowa – powiedziała.
- Nie przyznawaj się, że słabo strzelasz. Uzna, że ma 50% szans na to, że nie trafisz i będzie kozaczył. Wierz mi. Znam się na tym.
Błyskawicznie dobył swojego colta i wycelował w głowę partyzanta.
- Ja dla odmiany strzelam dobrze, więc jak masz jakieś głupie pomysły to najlepiej się ich pozbądź.
- Ściągajcie paski. Zaraz Cię wyciągniemy – krzyknęła do Schlaufena
- Ze mną może być problem, bo podążam za współczesną modą i nie noszę spodni, które mogą mi opaść w każdej chwili. A więc również pasków. Jednak odzież wierzchnią ma każdy. Przypilnuj go.
Ściągnął swoją rozciągniętą bluzę i podszedł do tunelu cały czas celując w kierunku Hanna.
- Tolle. Masz coś może na zbyciu?
Zawołał też do Schlaufena:
- Hans. Mamy małe komplikacje. Byłbyś łaskaw ściągnąć bluzę i mi ją podrzucić?

Sekal 04-07-2008 21:40

Axel Heintz
 
Czubkiem buta trącił to co zostało z dziwnego stworzonka. Przypominało mu to te prehistoryczne filmy, chyba "Obcy". Tylko tam potem coś rozrywało brzuch ofiary, nie było to ładne nawet na filmie. Miał nadzieję, że nie zobaczy tego teraz, na żywo. Ciarki przechodziły na samą myśl o takim paskudztwie!
Rozejrzał się dokładnie, analizując wszystkie swoje możliwości. Rewolwer wziął ze stołu i załadował. Schował, wraz z resztą naboi.
-Tam na górze jest piekło. Gorzej niż tu, chociaż tych żywych paskudztw nie widziałem. Jeśli tego nie wyłączę to nie pożyjemy długo.
Przyjrzał się strażnikowi z powagą. Taką, jaką często serwują naukowcy. Za chuja na niego nie wyglądał, ale ten koleś i tak chyba się nie skapnął. Dla niego ta część świata była prosta. Ma kombinezon, znaczy, że naukowiec. Po co się wgłębiać? Ale tak było lepiej i dla Axela.
-Musisz mi pomóc. Daj mi najpierw tą strzelbę, masz jeszcze maszynówkę w razie czego. No i psa.
Mężczyzna na zachwyconego to nie wyglądał, ale Heintz dość sugestywnie wyciągnął rękę po broń. Gdy już poczuł zimny metal, wyciągnął drugą, po naboje. Dopiero tak uzbrojony poczuł się nieco pewniej.
-Dobra, plan jest prosty. Wchodzę tam tą wentylacją, o ile ona tam prowadzi. Powinna, chociaż to dziwny zwyczaj dawać ją niemal wszędzie. Wyłączał reaktor i wychodzę tamtędy.
Wskazał paluchem na przeciwny koniec basenu, tam gdzie prowadził schowany teraz most.
-Ty zaś będziesz w pogotowiu, by mi ten most wysunąć. Nie wiem co tam spotkam, ale mogę spierdalać na prawdę szybko. Rozumiesz?
Poklepał strażnika po ramieniu i podszedł do konsolety. Wszystkie systemy stąd były poblokowane, pewnie dało się to wyłączyć tylko jedną wajchą. Jak zawsze uważał to za kretynizm, tak samo jak nie robienie backupów plików. Później był tylko jęk i zgrzytanie zębami, gdy coś było nie tak. Przecież maksymą każdego informatyka było słynne: "Jeśli coś może się spieprzyć to na pewno to zrobi." Całe szczęście, że chociaż kontrola mostu była nienaruszona. Co prawda wystarczyło pociągnąć wajchę, ale to by było za proste. Zresztą wolał nie polegać tylko na takim mechanizmie. Wpisał kilka komend, przekonfigurowując system zarządzania mostkiem i dopiero wtedy pociągnął za wajchę. Kładka jęknęła i ruszyła się, wyciągając na prawie całą długość. Prawie, gdyż Axel zblokował ją tak, by zatrzymała się na odległość skoku od celu. Wtedy znów wpisał kilka komend do konsolety.
-Jak pociągniesz teraz, to dojdzie do końca. Gdy tylko na nią wejdę to od razu ciągnij do siebie. Cholera wie czy coś nie będzie mnie goniło. Życz mi szczęścia.

Z pewnym niepokojem złapał za kratkę wentylacyjną i wyciągnął ją mocnym szarpnięciem. Dlaczego do cholery to on musiał łazić po jakiś szybach wentylacyjnych?! Pierdolony rebeliant. Mógł tu przyjść, ale oczywiście wolał zwiać. Z przekleństwem na ustach wlazł do ciasnego, metalowego i bardzo długiego pudełka. Latarka z kombinezonu oświetlała przejście, lecz to było straszliwie mało. Starał się trzymać shotguna w pogotowiu, ale nie było to proste, gdy na czworakach szło się po czymś tak niewygodnym. Nie pamiętał już ile razy walnął głową w "sufit". Siniaki będą na pewno. Nagle zatrzymał się. Ciche chrobotanie i wyginanie blachy wentylacji zwróciło jego uwagę. Wyjrzał zza rogu, dostrzegając jednego z tych małych skurczybyków. Tamten o dziwo był szybszy, skoczył wręcz błyskawicznie! Tylko dzięki refleksowi nabytemu na ćwiczeniach udało mu się cofnąć. To świństwo zahaczyło go jednym z odnóży! Z obrzydzeniem skoczył do tyłu, zapominając gdzie się znajdował. Głowa znów z głuchym dźwiękiem walnęła w blachę, ale na szczęście to małe cholerstwo wolno się odwracało. Wyciągnął broń do przodu i wypalił. Dwa razy, przeładowując w lekkiej panice. Huk, dym i błysk ogłuszył go na chwilę, ale nie mógł nie trafić. Flaki tego czegoś spływały teraz po ściankach wentylacji. Axel miał ochotę się porzygać, ale zamiast tego zamknął oczy i ruszył dalej.

Na szczęście do wyjścia z drugiej strony nie było daleko. Walnął kolbą broni w kratkę, wywalając ją na drugą stronę. W pokoju również było ciemno. To nie był też pokój z konsoletą reaktora. Wyglądał w świetle latarki raczej jak serwerownia z wielkimi szafami ustawionymi w rzędy. Był niemal pewien, że coś się poruszyło na jej drugim końcu, ale nie miał najmniejszej ochoty sprawdzać co to było. Ruszył szybko dalej, mijając jeszcze dwie pary drzwi. W końcu dotarł do odpowiedniego pokoju. Zdradzały go migające diody i jarzące się czerwienią monitory. "ALERT! ALERT" na każdym z nich wręcz biło po oczach. Szybko podszedł do przełączników i wszystkie co do jednego powyłączał. Wszystkie dźwignie przesunął na pozycję oznaczającą wyłączenie. Nie wiedział które są od reaktora, więc nie miał wyjścia. Na koniec wyrwał zasilanie z tego, co się jeszcze świeciło. Szum dobiegający od radioaktywnej bomby wyraźnie zmalał a potem zamarł. I wtedy usłyszał coś jeszcze. Pomruk i złowieszcze szuranie. Jak w horrorach klasy najwyżej "B". Ale to było na żywo! Podniósł broń i szybko omiótł pomieszczenie światłem z latarki. Coś w kącie wyraźnie się poruszyło a potem wstało. Coś zdecydowanie za bardzo humoidalnego! A gdy ruszyło w jego stronę, Axel nie wytrzymał. Wrzasnął krótko, po czym wywalił w to coś cały magazynek śrutu. Na szczęście wystarczyło, bo postać zniknęła. Nie kierował tam już nawet światła. Ruszył tylko biegiem ku wyjściu, powinno być niedaleko. A za nim mostek i upragnione wytchnienie. Miejmy nadzieję!

Irrlicht 07-07-2008 16:19

ujrzą
 
# Yseult Stein
- Czasami sądzę, że zimna suka z ciebie, Ys. - Jeremiah Bark westchnął. Pozwalał sobie na takie poufałości mimo tego, że na zewnątrz bunkra szalała wojna. Głupi wtręt, ponieważ dalsza część jego wypowiedzi nie miała nic z tym wspólnego.
W pewnym sensie Bark był dewiantem, a Ty znałaś jego seksualne perwersje. Siedziałaś z nim w gabinecie, ponieważ wezwał Cię na oficjalną konsultację, jednak wiedziałaś, że ostatecznie była to gówno prawda. Widziałaś jego wzrok, który głównie spoczywał na Twoim torsie i nogach. Seksualne perwersje, przyszła myśl. Rzuciły Ci się w oczy jego krótkie spodenki, które zazwyczaj wkładał, gdy pracował w swoim prywatnym gabinecie, wiedząc, że nikt nie będzie mu przeszkadzać. Tłumaczył to, jak słyszałaś, tym, że w jego gabinecie było gorąco. Było co prawda tutaj nieco cieplej od pozostałej reszty cel, jednak znałaś prawdziwy powód tego zabiegu: Luźne spodenki dawały mu zwyczajną możliwość masturbowania się w każdej chwili bez zbytniego martwienia się o to, że ktoś go odkryje.
- Był Schwarzmann. Mówił, że ta trójka od bloku D powinna tutaj przyjść w każdej chwili. Ciekawe, bastard prosił mnie o protekcję. Posłałem go na wywiad do ha-hausu, ale wyraźnie nie chciał być dłużej w bunkrze. Ciekawe, dlaczego? Hmm...
Jakkolwiek, słyszałem, że dwoje z nich ma OHU. To dobrze, bo przydają się do badań. Chyba jednak Schwarz odwalił swoją robotę... Kurczę, dobry jest. W każdym razie, chciałem ci coś powiedzieć. Znasz mnie. Miej oko na tą Tanję Hahn. Pojedziecie później tam, gdzie mówiła Kant... Chodzi mi o to, że ta cała Hahn jest siostrzyczką Hahna. Nie dało się z niego wyciągnąć żadnych informacji. Na przesłuchaniu będzie Kant, nie wiem, co ona robi, ale hmm... Skoro będziesz wysłana razem z nią, to bądź tak łaskawa uważać na nią. Wygląda na to, że jest całkiem nieźle wkręcona w tego swojego braciszka, więc Hahn nie będzie mógł przeoczyć okazji, żeby ją jakoś użyć. To rozkaz, naturalnie. Doceniamy twoje zdolności jako mikrobiologa, jednak moim zdaniem pracowałaś dla Korporacji dość długo, żeby zacząć podejrzewać parę rzeczy. W tym i Hahna. On był w portalu i chłopczyka nam pojebało... A szkoda. Mógłby nam powiedzieć sporo rzeczy. Znaczy, powiedział nam i oczywiście powiemy im to, bo co mielibyśmy zrobić. Ale mógłby powiedzieć nam o wiele więcej, o wiele... A nie możemy go wziąć w obroty, bo kompletnie przestanie gadać. Sukinsyn.
Możesz iść, Ys. Na razie tyle. Jeszcze pogadasz sobie z tymi nowymi.


* * *

# Tanja Hahn – Frank Malak
Hannemann chyba zrozumiał, że poszedł krok za daleko: Czerwony ze złości na twarzy, podał jednak swój pas, a zmuszony, również inne swoje ubrania. Połączyliście ubrania w jeden sznur – tak improwizując, wydobyliście Schlaufena z dziury.
- Uwaga! - zawołał Hans. - Odkręciłem wszystkie zawory, zaraz pier...
Usłyszeliście coraz głośniejszy syk rur ciśnieniowych. Po chwili dźwiek rozwalanego żelaza doszedł do waszych uszu, a z otworu, w którym już nikogo nie było, buchnął kłąb pary. Przez dłuższą chwilę parował, jednak okazało się, że da się przejść, co zrobiliście, zostawiając Tollego i partyzanta w środku. Weszliście do kanałów Mauer.
Szliście dłuższy okres czasu i nie napotkaliście nikogo, poza okazjonalnym napotykaniem zwłok, czarnych, rozsypujących się i zmumifikowanych. Idąc ciągle głównym korytarzem mieliście nadzieję dotrzeć do silosu – szczególnie zaś Tanja, która chciała spotkać swojego brata. Mieliście dziwne wrażenie, przechodząc przez kolejne rury, odnogi i korytarze.
Po dłuższej przechadzce po tych opuszczonych miejscach stwierdziliście, że znaleźliście się w odnodze, w której dominują czerwone napisy zrobione sprayem.
I wtedy spotkaliście Axela.

* * *

# Axel Heintz
- Hmm... Tak właściwie jak przypominam sobie tego typa, to jedyne, co mi przychodzi do głowy, to tylko to, że wyglądał jak... Emm... Oszołom? Ktoś, kto kompletnie nie pasuje do sytuacji, która właśnie się zdarzyła?
Nie zrozumcie mnie źle. Byłem wtedy w silosie pod komorą testową i naprawdę nie wiedziałem o piekle, które rozpętało się tam na górze. Znaczy, oczywiście, ktoś otworzył portal i wyszły z niego te rzeczy, jednak naprawdę nie wiedziałem, że Kombinat najechał miasto. Zabarykadowałem się wtedy pod komorą i olałem resztę. Żarcie znalazłem w magazynach i mogłem sobie spokojnie przepędzić w tej kupie złomu okrągły rok. Pierdoliłem resztę. Miałem zresztą dość miejsca dla psa, żeby czasem go wyprowadzać na spacer po magazynie.
No, ale wtedy zjechał on. Miał na sobie taki dziwny kombinezon, jak on...? O, właśnie, OHU. Overall für Hochbedrohliche Umgebung, czy jakoś tak. Przyjechał, wziął ode mnie strzelbę i wlazł do kanału wentylacyjnego, trochę wcześniej pokręcił coś przy stacji komputerowej. W ogóle bardzo przypominał mi... Hmm... Jakiegoś gościa z gry komputerowej sprzed dwustu lat.
Gdy tylko wybiegł na rampę, uruchomiłem most. Zrobił to całkiem nieźle, mam na myśli – namajstrował w tym moście tak, że gdy pociągnąłem za wajchę, uruchomił się. Uciekał przed tymi... E? Zombie, tak to się nazywało? W każdym razie przebiegł przez most, a ja ściągnąłem go z powrotem tak, że nic nie mogło wyjść. A potem poleciał do magazynu, gdy tylko promieniowanie opadło i wyjechał windą ze sprzętem spawalniczym do góry. Coś chyba mówił, że wychodzi z silosu i że idzie do kanałów, bo musi wydostać się stąd.
Tak. Właśnie coś takiego mówił.
Później zresztą usłyszałem, że złączył się z kimś w tych kanałach i poszli do bunkra... A w każdym razie – niewiele mnie to już obchodziło, bo zostałem sam pod komorą. Sam z psem, oczywiście, he, he...


* * *

#Frank Malak – Tanja Hahn – Axel Heintz

- Uprasza się – zaczął głos Arnolda Giegera – aby cały personel die Mauer razem z ekipą badawczą nad badaniami teleportacji czasoprzestrzennej i korpuskularnej, przeszedł do sektorów naziemnych, to jest A i B. Katastrofa, która wydarzyła się w bloku D wymaga natychmiastowej interwencji zespołu naprawczego. Pozostawanie w bloku D grozi długim wystawieniem na promieniowanie pola Thamma, a także...
Arnold Gieger. Nikt nigdy go nie widział na oczy, za to znali go wszyscy. Był jednym z nielicznych nazwanych członków Korporationsleitung; jego głos nie wróżył w istocie niczego dobrego, bowiem odzywał się zazwyczaj wtedy, by poinformować o stratach w SD lub o nowych napływach ludzi do ha-hausu. Gdyby omeny jeszcze istniały, byłby on bez wątpienia uznany za zły.
- ...prosimy się zatem udać do specjalnie wyznaczonych sektorów bloków A i B, gdzie już oczekuje pomoc medyczna i niezbędna ochrona. Liczne jednostki GSA zgodziły się odłączyć od głównego korpusu opanowywującego zamieszki w centrum Neoberlina i ataku na Mur. Powtarzam, jednostki GSA są gotowe służyć każdemu potrzebującemu...
Dziwny był to głos. Nikt, kto go usłyszał, nie mógł powiedzieć, że jest miły dla ucha, jednak w pewien sposób hipnotyzował słuchacza tak, że nie mógł oderwać się od niego. Nieco zachrypły i szorstki, wskazywał na człowieka zbliżającego się do pięćdziesiątki. Irytował cokolwiek, narzucając się w swoim tonie.
- ...personel badawczy, który będzie się notorycznie wzbraniał przed dołączeniem do reszty swoich kolegów umieszczonych już w sektorach A i B, zostanie zmuszony do tego. Nie możemy sobie pozwolić na pobłażanie rebeliantom w jakiejkolwiek materii, a porażka w tym względzie nie jest opcją.
Głos perorował z dalekich głośników na górze, jednak – mimo wszystko – było go słychać aż tutaj, w kanałach, przez które szliście.
Chciałbym Ci opowiedzieć o kanałach pod die Mauer, człowieku. Posłuchaj dobrze.
Idąc przez kolejne korytarze – w takim miejscu, jak to, w takiej sytuacji, jak ta – myślisz, że cisza, która aż dudni w uszach, jest wszechobecna. Chlupanie Twoich butów jest dla Twoich uszu tak nienaturalne, jak tylko można sobie wyobrazić. I oto myślisz, że tak naprawdę to Ty jesteś agresorem, który rani ciszę. Rani ciszę. Spójrz na jeden z korytarzy.
Jest oświetlany brudną, zakratowaną lampą, wokół której wiszą pajęczyny. Pajęczyna czasem rusza się, gdy jakiś niespokojny wiatr, może zabłąkany prąd z wentylacji wionie między kraty – wtedy lampa rzuca niespokojne cienie na ścianę. Ściana, ściana. Widzisz zacieki na niej? Czasami było tak, że gdy pękały rury ciśnieniowe, to istniały także wypadki uszkodzenia rur odprowadzających wodę. Wtedy zalewało cały poziom. To dlatego czujesz tu tak subtelny zapach pleśni. Jednak nie przeocz rudawego koloru rdzy arterii rur, które pełzną w tym labiryncie niczym węże. Węże, węże, węże. Wężowate pęknięcia znaczą mozaikę ścian, odbarwionych i szarych, a odłażąca farba wygląda niczym brzydkie wrzody. Spójrz teraz na ścianę; tym razem to nie zagadka, obiecuję.
Różnobarwne kolory, kwaskowate wzorce, które powstały na ścianach, dają wrażenie jakiegoś pokręconego pisma, które mogło tu zostać wyryte. W istocie, to wszystko układa się w perfekcyjnie wyżłobioną kartę z Koranu. Sądzisz, że o czymś opowiada? Nie mylisz się.
Ta ściana opowiada o mechanicznym bogu, który pewnego dnia zstąpił z niebios. Czarny olej maszyny był jego krwią. Serce i nerki były motorami, motorami. Pamiętam skrzydła tego nowego Allaha – były niczym wielkie, tętniące guzy przeszywające różowe niebiosa. Nigdy nie zapomniałem, co tak naprawdę kryje się w tym znaku. Pokręcone skrzydła i pokręcone pióra smakujące szkliwem. Słyszałem go: Brzmi jak tąpnięcie metalu, gdy Twoja głowa jest zanużona w mulistej wodzie.
On przyjdzie jeszcze, na innej ścianie i na innej rdzy. Pamiętaj o tym.

* * *

# Frank Malak – Tanja Hahn – Axel Heintz – Yseult Stein
Wyszliście z kanałów i znaleźliście się na starym i opuszczonym dworcu. Zmierzch zapadał powoli nad Neoberlinem; słyszeliście w oddali terkot broni. Znaleźliście partyzanta, który poprowadził was uliczkami tak, że znowu zeszliście do podziemia. Były tu kręte korytarze bunkrów, jednak po chwili ujrzeliście jasno oświetlony właz. Czy mam wspominać o tym, że w niego weszliście?
Szliście przez jakiś czas korytarzem, minęliście parę włazów. Wkrótce też przeszliście ostatnie przejście; przeprowadzono was przez magazyn, w którym gros ludzi porządkował broń, naprawiał samochody czy też zwyczajnie pakował żywność. Weszliście znowu w korytarz – doprowadzono was do małej celi, w której siedział uśmiechnięty jegomość, zaś koło niego stała kobieta o czarnych włosach.
- Witam, witam – zagadnął przyjaźnie człowiek. - Nazywam się Jeremiah Bark i mam przyjemność powitać was w naszym bunkrze. Jestem tutaj jednym z dowódców, poza Ericą Kant i Klausem Biedermeierem. Przedstaw się ładnie, Yseult.
Poczekawszy, aż Yseult Stein wypowie ostatnie słowa, Jeremiah Bark kontynuował:
- Pani Tanja Hahn, jak mam rozumieć? Proszę wejść w te drzwi – pani brat już czeka na panią.
Wskazał Tanji drzwi, w które ona weszła.
- Kawy? Herbaty, panowie? Co prawda wiem, że jesteście zmęczeni i wygłodzeni, jednak muszę jeszcze zabrać wam parę chwil. Bunkier, w którym obecnie się znajdujecie, jest niedaleko centrum Neoberlina. Macie, muszę przyznać, pierdolone szczęście, że wyszliście cało z kompleksu Mauer. No, ale cóż, to omówimy na oficjalnym spotkaniu, które nastąpi za sześć godzin. Do tego czasu – tu spojrzał na zegarek – pewnie dacie radę, co? Pewnie, że dacie. Wierzę w was – i obdarzył Franka i Axela promiennym uśmiechem. - Po spotkaniu nastąpi rytualna libacja, jako że przynieśliście nam aż dwa kombinezony OHU. Naturalnie – tu jego uśmiech stał się jeszcze bardziej promienny – nie musicie zostawać w tym bunkrze i jeśli sobie życzycie, nasz pracownik chętnie was stąd wyprowadzi na zewnątrz, gdzie umrzecie o smrodzie i głodzie. No, ale Freiwill muß sein, nieprawdaż? Nie przeczę, oczekuję oficjalnego spotkania tak jak wy, jednak naprawdę, nie chcę się powtarzać i wszyściusieńko omówimy już naprawdę. Zgoda? To teraz poczekajmy na panią Hahn. Pójdziesz potem z nami, Yseult.

* * *

# Tanja Hahn
Pokój, do którego weszłaś, był obskurny, bo był w nim zaledwie stół i trzy krzesła. Jedno było puste, na drugim siedziała Erica Kant. Na trzecim zaś...
- Tanja – głos Konrada był cichy i jakby odległy. - Wreszcie, wreszcie.
Erica Kant wskazała Ci krzesło, byś usiadła. Rzekła:
- Był w chwilę później po tym, jak wyszedł z Tollem. Tolle odszedł, jednak Konrad wrócił zaraz po katastrofie. On jest, Tanja...
- Jest dobrze, kobieto –
w głosie Hahna zabrzmiała pogarda. - Mam dość siły, żeby opowiedzieć jej to, co się ze mną stało. Milcz, bo wysłałaś swoich żołdaków, żeby mnie zabrali jak wieprza.
Głos Hahna przeszedł w ostatniej sekundzie wypowiedzi w syk.
- Nie... Tanja, nie dotykaj mnie. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie dotykał. Usiądź i posłuchaj.
Odchrząknął.
- Nazywam się Konrad Hahn i rzeczywiście byłem wtedy z Tollem przy katastrofie – jego oczy zwężyły się, gdy Kant wyciągnęła notatnik i poczęła zapisywać jego wypowiedź. Pomimo tego kontynuował. - Musisz się tego dowiedzieć, Tanja. To ma kontakt z projektem Triarii, który... Który ma wykreować człowieka doskonałego dla Korporacji. Nic poza tym nie wiem o tym projekcie, ale ty masz się dowiedzieć. Oni... - spojrzał na Kant. - Oni szukają tego samego, więc mogą być przydatnym narzędziem. Jesteś tu tylko dlatego, bo ja tak chciałem. Posłuchaj mnie dobrze, Tanja. Nie mogę powiedzieć w obecności tej suki, co tak naprawdę zdarzyło się w silosie. Ale znajdziesz to w Świebodzinie, tam, gdzie poszła ta... Jak jej? Connor. Sara Connor. Oni nie słyszą niczego zza drzwi, ale ta suka chciała tu być, żeby wyniuchać tyle, ile się da. Co za pierdolona dziwka... Tanja, idź do Świebodzina i znajdź... - przysunął się i szepnął Ci do ucha – Znajdź topazy, Tanja. One wskażą ci drogę. Nie słuchaj, do cholery! - ryknął w stronę Kant. - Prze... Przepraszam Tanja. Ja byłem w portalu i jestem trochę inny. Niż byłem. Do. Tej. Pory. Znajdź to sama, Tanja. Musisz to zrobić. Od tego zależy życie ludzi... Ludzi... Ludzi... A teraz idźcie już. Nie męczcie mnie.
Westchnął.
- Tanja – szepnęła do Twojego ucha Erica Kant, gdy wychodziliście. - Uważaj. Twój brat naprawdę był w portalu i jest szalony. Nie wiem, co ci powiedział, ale uważaj, moje dziecko.
Zostawiliście Hahna siedzącego przy ścianie; objął nogi i wpatrywał się tępo w przestrzeń.

* * *

Jeremiah Bark był człowiekiem jowialnym, cokolwiek o nim nie powiedzieć. Gdy przemawiał, gestykulował zamaszyście, co przy jego wzroście robiło tym większe wrażenie. Czasem zahaczył ręką o kratę lampy, wtedy syczał z bólu i sypał przekleństwami. Na ogół nie pasował do tego miejsca – właściwie to bardziej przypominał przewodnika wycieczek, niż naczelnika bunkra.
I opowiadał. Opowiadał nowoprzybyłym, jak u nich to jest. Że każdy zna tutaj swoje miejsce, mimo tego, że właściwie nie ma żadnego formalnego podziału na stopnie. Że bunkier dzieli się na ogół na trzy części: Na kwatery, których jest około pięćset z hakiem, bo poziomów kwater jest pięć. Na to, że z kwater można przejść do magazynów i laboratoriów. Te drugie służą, jak sama nazwa wskazuje, za magazyny, w których jest broń i jedzenie, chociaż jest tam też warsztat samochodowy, strzelnica. Bark wskazywał na to, że personel jest przyjacielski i skory do pomocy, ba, nawet zawiązują buty tym, którym dłoń urwało od granatu. Zresztą, wszyscy poznają cały personel, co do tego nie miał wątpliwości. Co prawda wyraził pewne wątpliwości, czy na pewno Frank Malak, Axel Heintz i Tanja Hahn zechcą współpracować z rebeliantami, jednak ten krótki czas wahania został zażegnany krótkim wykładem o laboratoriach. Że mają cztery poziomy i bada się w nich zdobyczne technologie. Jeremiah Bark wyraził ogromne szczęście z powodu przyniesienia przez Tanję i Axela kombinezonów OHU, bo potrzebowali jakichś lepszych, a nie zjebanych, które zazwyczaj przynosili agenci z Mauer. Poza tym w laboratoriach pracuje się chałupniczo nad portalami i PAKT-ami, a także próbuje się wyprodukować serum przeciwko nekrozie, którą wywołują pluskwy. Co prawda to nic nie szkodzi, zauważył, bo zawsze oprócz serum jest dubeltówka. W ten sposób wziął i poprowadził ich, aby zapoznać z całą resztą personelu, kompletnie nie zważając na to, przez co przeszli i w jakim stanie się znajdują.

* * *

- Nie mogliście trafić lepiej. No, a teraz zapoznam was z ludźmi, którzy pracują w tym bunkrze. Po pierwsze, musicie poznać Kamillę. Kamilla! Cholera, gdzie ona... A!
Kamilla Thompson wydawała się stateczną kobietą z wolna dobiegającą do trzydziestki. Wszedłszy do laboratorium, ujrzeliście, jak siedziała nad mikroskopem, od czasu do czasu zapisując notatki. Sprawiała wrażenie... Nasuwało wam się słowo: Czystej. Bowiem biały kitel naukowca, nienagannie wyprany, kontrastował z wszechobecnym chaosem reszty zespołu badawczego, który najwyraźniej nic nie robił sobie z zasad BHP i spacerował we wszystkim, tylko nie ubraniu roboczym. Jej blond włosy były upięte w ciasny kok. Zielone oczy, wydawało się, zwykły patrzeć zazwyczaj w skupieniu, teraz jednak z dużą dozą zniechęcenia. Jej pociągła twarz i wąskie usta sprawiały wrażenie surowej.
- A, to ty, Bark – jej głos także był zniechęcony, choć ożywiła się nieco, gdy zobaczyła cztery sylwetki, które podążały za Barkiem. - To ci nowi? Cześć, Ys.
- Żywiej, Kamilla! - wykrzyknął Bark. Zamierzył się, by ją klepnąć w plecy, ale...
- Zostaw, zostaw! - podniosła głos. - Już. Co za ekipa, przysięgam... - zwróciła się do Malaka, Hahn i Heintza: - No dobrze, zapewne poznalibyście mnie prędzej czy później, ale ten tu... Ekhm. Jestem Kamilla Thompson i, hm, co prawda jestem z wykształcenia lekarzem, jednak od pewnego czasu zajmuję się tkanką necrosi...
- Necrosi to zombie, he, he...
- Domyśliliby się tego, Bark –
fuknęła. - W każdym razie pracujemy razem z Yseult Stein nad tym naszym projektem. Stein już znacie, jak widzę.
- Idziemy, idziemy – Bark najzupełniej zignorował wzrok Thompson, po czym skierował się do magazynów. Kamilla pomachała do Ys z nieco kwaśnym uśmiechem.
Poprowadził was jakiś czas. Przeszedłszy przez magazyn główny, skierował się wespół z resztą do magazynów zapasowych.
- Popatrzcie. Oto Helga i Selene Stieffenhauer, siostry. Sieroty.
- Dobra, dobra, Bark, umiem mówić.

Siostry Stieffenhauer tworzyły, delikatnie mówiąc, kontrast.
Helga Stieffenhauer miała czarne i proste, ostrzyżone krótko włosy, zaś jej szary wzrok patrzył wyzywająco spod zarzuconej na czoło grzywki. Ironiczny uśmiech cały czas błąkał się na jej ustach. Czarna koszulka na ramiączkach, czarny stanik, a także czarne bojówki tworzyły wrażenie chłopczycy.
- No więc – westchnęła. - Nazywam się Helga Stieffenhauer i jestem głównym mechanikiem w tej pod... Wspaniałej norze. Mimo że na to nie wyglądam, mam zaledwie dwadzieścia lat, chociaż, he, he, mam przeszłość. Szmuglowałam samochody na różne strony Neoberlina i...
- Jak zwykle się przechwala! -
pisnęła Selene.
Selene była kompletnym przeciwieństwem swojej siostry: Tamta jakoby stopiła się z warsztatem, w którym pracowała, Selene zaś... Była inna. Ubrana w białą sukienkę i czerwone lakierki przypominała raczej dziecko wybierające się na pierwszą komunię, niż wychowankę w bunkrze. Helga wyglądała, jakby dopiero co ją spostrzegła.
- Czyś ty oszalała? Ubrudzisz!
- Chciałam się ubrać specjalnie dla...
- ...dobra, dobra, a teraz spadaj, bo usyfisz się. Moja siostra –
Helga wzięła zapalniczkę, papierosa i po chwili zaciągnęła się dymem. Jej siostra uciekła do pokoju obok. - W sumie wychowuję ją, bo urodziła się w dość przejebanych czasach. Ojciec w SD, matka nie żyje. Bywa, nie?
Bark pomilczał trochę, a później zaprowadził was do Josefa Horsta.
- Axel! Kopę lat! - Josef Horst wybuchnął radością.
Józef Horski, bo tak brzmiało jego polskie nazwisko, odziedziczył w istocie wygląd po swoich przodkach z zamierzchłej przeszłości. Jego głowa przypominała grzyb, gdy siwe włosy, zgolone do ciemienia opadały na czaszkę. Wypisz, wymaluj, drugi Pan Zagłoba. Akurat gdy Bark go spotkał, zasłonił prędko kawałem żelaza drewnianą skrzynię.
- Znowu chowasz gandę, Horst? Nie mogę uwierzyć... Szmuglujesz informacjami... I jeszcze...
- Jaka tam ganda, panie Bark –
roześmiał się Horst-Zagłoba. - Zresztą, nawet jeżeli, to co? Marysia Joanna otwiera usta i serca lepiej niż gorzałka, ha, ha!
- Szmugler... -
westchnął Bark. - Poznajcie Josefa Horsta, jednego z...
- ...magnatów podziemia? Mistrza informatora? Co byście beze mnie zrobili, co, Bark?
- Wiem, wiem, Horst... Ja...
- Wiem. Pogadamy o tym później. Wszystko będzie okej.

W tym momencie Jeremiah Bark zdumiał się, skąd Josef Horst odgaduje jego myśli, bo w grubej dłoni Horsta błysnęła flaszka, a Bark, najwidoczniej zaskoczony, wzruszył tylko ramionami i poprowadził trójkę dalej.
Później spotkali Johna Sainta, Fixxxera i Marię Kleiner. Znaleźli ich w głównym magazynie – prowadzili dość ożywioną rozmowę, kompletnie ignorując hałas, który robili pracownicy, przenosząc skrzynie, porządkując towary i temu podobne rzeczy związane z magazynowaniem.
- ...oczywiście całość omówimy na głównym spotkaniu – to mówiła Maria Kleiner. - Ale musisz sprawdzić wszelkie dostępne trasy niestrzeżone przez Kombinat, Fixxxer.
- Dalej nie rozumiem, po co mam sprawdzać – zaoponował haker, znajomy Axela. - Straciliśmy z nimi kontakt, to wiadome. Po burzy portali M-SLATE zaczął blokować wszystkie sygnały, które wchodzą i wychodzą. To rozumiem. Ale po co...
- ...nie zapominaj, że część oddziałów WKP przeszło już przez wyłom w Murze i mogli się z nami skontaktować już wcześniej...
- ...to pieprzenie, Maria –
dołączył się Saint. - Jeżeli mieliśmy jakiegokolwiek sojusznika w tym pokręconym mieście, to chyba tylko Polskę.
- Ludzie, którzy... -
zaczęła z werwą Maria, jednak zmitygowała się, jak tylko zobaczyła zbliżającego się Barka. - O, pan Bark!
- Cześć, Maria. Chciałem ci przedstawić...

Urwał, patrząc, jak Kleiner zerwała się ze swojego stołka i rzuciła się w ramiona Axela.
- Martwiłam się o ciebie, słyszysz!? Najpierw katastrofa w silosie, potem musieliście uciekać z kompleksu. Boże, tak się bałam, tak się bałam...
Axel zauważył, że oczy Marii Kleiner były wilgotne i podkrążone, jakby nie spała od paru dobrych nocy. Pomimo tego, że wszystko – katastrofa w bloku D, inwazja SD i GSA na Neoberlin i najazd Kombinatu na wschodnią część miasta – miało miejsce w zaledwie parę godzin, to jednak wyglądała, jakby cały ten czas martwiła się.
- Chyba nie powinnam... - westchnęła Kleiner i spuściła wzrok. - Wybacz, Axel. Ja...
Umilkła.
- A, to wy się znacie – rzekł Bark.
- Heja, Axel – uśmiechnął się Fixxxer.
- No, no. Rodzinka.
- Daj spokój, Bark. Nie po to spierdalałem przez pół miasta, żeby darować sobie przywitanie z Axem. No, jak tam, chłopie? Myślałem, że nie dasz rady i zostaniesz w tym kompleksie, he, he.

W tym samym czasie John Saint podszedł do Franka Malaka.
- Dobrze, że jesteś – wyrzekł tylko. Nie wyglądał wcale lepiej niż Kleiner. - Teraz nie mamy czasu – wskazał brodą na Barka – ale chyba będziemy pracować razem. Zobaczysz. Wszystko zostanie ci przekazane na tym, jak to... Mission briefingu – na jego ustach pojawił się słaby uśmiech.
Bark odzyskał sporo ze swojego humoru. Hałaśliwego.
- Tak więc wszyscy się znacie. To dobrze! Zapowiada to udaną współpracę i tę, no... Inte... Integrację. Objaśniłem wam, gdzie co i jak, więc nie będziecie mieć problemu ze znalezieniem się. W razie czego – wiecie, dokąd pójść. Bis dann! Do spotkania macie pięć i pół godziny, okąpcie się i ogarnijcie, bo śmierdzicie. Yseult pokaże wam kwatery.
I odszedł swoim skaczącym i sprężystym krokiem; po drodze klepnął jakieś dziewczątko zmierzające do swojej kwatery. Po chwili zniknął za włazem.

* * *

- Oczywiście nie muszę was wszystkich ze sobą poznawać, dzięki bogom tej ziemi, mamy to za sobą – Bark powiał fantastyką. - Oczywiście wszyscy rozpoznajecie pana Biedermeiera, panią Kant i... Mnie, oczywiście. Przejdźmy zatem do rzeczy. Otwieram spotkanie.
Wszyscy znajdowali się na najniższym poziomie obszarów laboratoryjnych, to jest kilkadziesiąt metrów pod ziemią. Stoły z komputerami, próbkami testowymi, mikroskopami i temu podobnemu naukowej aparaturze zostały usunięte pod ściany. Dwa większe stoły ustawiono na środku; były one dość duże, aby zmieścić wszystkich. I tak: Bark, siedział na jednym krańcu stoła, zaś po jego obu stronach siedzieli Erica Kant(po lewej) i Klaus Biedermeier. Stanowili oni niezaprzeczone dowództwo tego bunkra. Poza tym, byli tutaj i inni, to jest: Maria Kleiner, John Saint i, oczywiście, Axel Heintz, Tanja Hahn, Frank Malak a także Yseult Stein.
- Klaus, możesz?
Klaus Biedermeier był człowiekiem wysokiej postury, był nawet wyższy od Jeremiaha Barka. Pomimo tego był inny – podczas gdy Bark był wielki i energiczny, ten był flegmatyczny i zasuszony. Mówił spokojnie, lecz głośno.
- Dzięki, Bark – odchrząknał. - Zdecydowaliśmy się na to spotkanie z paru powodów. Po pierwsze, wy, to jest pan Heintz, pani Hahn i pan Malak, macie prawo wiedzieć, co tu się właściwie dzieje. Po drugie, chcemy was w naszych szeregach. Nie przewiduję odmowy – tu twarz Biedermeiera skrzywiła się w mimowolnym grymasie złości. - Być może Bark mówił wam, że możecie iść sobie, kiedy chcecie, jednak, proszę, pomyślcie logicznie. Utraciwszy naszą protekcję nie wydostaniecie się z Neoberlina. Miasto podzieliło się na dwie części – na zachodzie jest Korporacja, na wschodzie Kombinat. Gdzieniegdzie rebelianci pozajmowali jednostki i bunkry, takie jak ten, jednak nie łudźcie się, że ktokolwiek wam pomoże. W czasach agentów ludzie są nieufni dla każdego obcego i trzymają się możliwie jak najbliżej.
Tu nabrał tchu i zabębnił palcami po blacie stołu. Zauważyliście, że jego lewa ręka jest mechaniczna.
- Tym bardziej, jeśli jakimś cudem dostalibyście się na peryferie firnamentum, to co poza nim? Dokąd chcielibyście pójść? Jesteśmy chyba jedyną bazą, której Kombinat tak naprawdę ufa. A więc...
- Skontaktowałeś się z nimi, Klaus? -
przerwała mu Kant. - Naprawdę, skontaktowałeś się?
- Zaraz, Erica –
zrobił gest. - W każdym razie – najlepszym wyjściem z tej sytuacji jest dla was przyłączenie się do nas. Inaczej...
- ...spokojnie, Klaus –
z twarzy Barka nie schodził uśmiech, który wyglądał teraz jakoś cynicznie. - Oni chyba wiedzą, co ich czeka. Zanim przejdziemy do tej części z Kombinatem...
- ...wiem, wiem –
odezwała się Kant. - Sytuacja poza bunkrem.
Westchnęła.
- Kombinat wpadł i sforsował wszystkie siły Korporacji we wschodniej części Neoberlina, jednak nie udało im się przedrzeć do centrum. Mają spory atut, bo większość składów broni znajduje się właśnie po ich stronie. Jakkolwiek, jakąś połowę z tego wzięli albo zniszczyli Niemcy, więc nie mają się tak dobrze. Wdzierając się przez Mur, użyli swojej nowej broni biologicznej, to jest zbombardowali tą część Neoberlina rakietami. Bark?
- Tak jest. Te rakiety są mniej więcej wielkości człowieka. Ładują do nie pluskwy. Z tego prostego powodu Kombinat ma spore kłopoty z utrzymaniem się w mieście, ponieważ cały wschód jest teraz zainfekowany. Ile było ludzi we wschodniej części? Parę milionów? No właśnie. Więc wyobraźcie sobie, że te parę milionów ludzi właśnie zamieniło się w zombie. Radzę nie lekceważyć tych pierdolonych kreatur. Ekhm. W każdym razie chciałbym powiedzieć, że Kombinat poniósł już całkiem spore straty z tego powodu.
- Zachód –
tu podjęła ponownie Kant – też jest strefą wojny. Korporacja walczy z bojówkami, które organizują inni rebelianci. I...
- Ta. Ulice są pełne trupów, a co gorsza, były pogłoski, że część pluskiew przedostała się na zachód. Jak wiecie, pluskwy lubią kontrolować trupy.
- Nie możemy temu tak łatwo zapobiec. Rozmnażają się w podziemiach Mauer. Nie mówiąc już o innych... Rzeczach, które wyszły z portalu.
- To prawda –
podjął Klaus Biedermeier. - Raporty naszych żołnierzy dowodzą, że oprócz pluskw coś jeszcze wyszło z portalu. Nie wiadomo, co to naprawdę jest, ale coś zabija ludzi w bloku D, a ostatnio nawet w C.
- Do czasu mają wszyscy zakaz wchodzenia do kompleksu. Nie mamy pieprzonego pojęcia, co tam tak naprawdę jest, a ciężko na obecny czas przeprowadzić jakiekolwiek badania. Nie mamy na to czasu.
- Tak. I tutaj wkraczacie wy. Schwarzmann powiedział nam, że udało wam się wyłączyć reaktor. Mieliśmy nadzieję, że burza portalowa, która się rozpętała, z czasem zniszczy Neoberlin. Stało się jednak coś kompletnie przeciwnego.
- Wygląda na to, że z braku podstawowego źródła energii dochodzi do pewnych fluktuacji rzeczywistości, jednak przewidziana emisja energii pola Thamma nie występuje. Nie ma procesu, który ma zapoczątkować implozję. Portal się zatrzymał i wygląda na stabilny.
- To jeszcze gorsze, niż gdyby wybuchł przed czasem. Nie możemy przewidzieć, jakie skutki może mieć tak długotrwały link z Externusem, nawet jeśli znajduje się za grubą warstwą ołowiu i żelazobetonu. Poza tym, dzieje się coś o wiele gorszego. Portal wydaje się oddziaływać na rzeczywistość dookoła.
- Tak. Wyobraźcie sobie, he, he, że kiedy was nie było, jakieś parę godzin temu spadł pierwszy krwawy deszcz w północnej części Neoberlina. Widziało go mało ludzi. Przedmioty zaczęły latać i zdarzyła się reszta tego pierdolonego voodoo, które wywołują portale. Poza tym, zauważcie, że nie możemy przewidzieć, co jeszcze wylezie z portalu. Portal musi zostać zniszczony. Dla dobra tej, no, ludzkości. Jednak nie możemy włączyć ponownie reaktora. Wygląda na to, że gdy go wylączyłeś, całkiem zdechł. Nie mamy sprzętu ani czasu, żeby go naprawiać.
- Żeby spowodować jakąkolwiek zmianę w portalu – to jest albo go zamknąć, albo spowodować odpowiedni wybuch, musimy spowodować zmiany w polu Thamma po drugiej stronie. Jednak nie myślcie, że zamierzamy was wysłać do Externusa. Pojedziecie do bazy Corregnatus w Gliwicach, aby uwiadomić o tym wszyskim ludzi, którzy się tam znajdują. Oni doniosą wieści do Warszawy.
- Zapewne dziwicie się, skąd BN posiada technologię portali. My też byliśmy zaskoczeni, jednak używają oni rakiet z pluskwami, które pochodzą z Externusa. Na ma innego wytłumaczenia – musieli otworzyć portal. Biedermeier?
- Rzeczywiście skontaktowałem się z BN. Dogadaliśmy się. Ich siły gwarantują nam spokojny przejazd przez linię demarkacyjną. A, i jeszcze jedna sprawa... Może ty, Saint?
- Wokół tego wszystkiego
– odchrząknął policjant – narosła dziwna sprawa niejakiej Sary Connor i jej ojca, starego Connora. Słyszeliśmy o tym, że stary nie żyje, jednak te informacje nie są potwierdzone. Jednakże to, co udało nam się uzyskać z M-SLATE na krótko przed wybuchem w silosie nie pozostawia cienia wątpliwości. Sara Connor jest bezpośrednio powiązana z projektem Triarii, chociaż – ponownie – nie mamy pojęcia, czego właściwie ten projekt dotyczy. Connor uciekła z kompleksu i podejrzewamy parę miejsc. Pierwszym jest ucieczka na północ, to jest tam, gdzie macki Korporacji i Kombinatu nie sięgają. Norwegia to lodowa pustynia teraz, jednak da się tam przeżyć i chyba o to chodzi Sarze. Posłaliśmy już tam agentów. Jednak o wiele bardziej prawdopodobna jest lokacja na wschód od Muru, to jest opuszczona sieć bunkrów w Świebodzinie. Niezależnie od tego, dokąd poszła, po drodze do Corregnatusa będziecie musieli zbadać ten bunkier. Jest po stronie Kombinatu i nikt się nim nie interesuje, z tego, co wiemy. Musicie zebrać jakiekolwiek dane, cokolwiek się tam stało.
- Dzieje się tak dlatego, ponieważ Korporacja posiada swoje przyczółki nie tylko w Neoberlinie. Chcąc zniszczyć UAK, będziemy musieli wywiedzieć się o nich wszystkiego.
- Uff... -
odetchnął Bark. - Jakieś pytania? Nie? To odmaszerować. Najdalej pojutrze wyruszacie.


* * *

Blady neon, od czasu do czasu migotając, oświetlał klitkę Josefa Horsta. Zwisały z niego starepajęczyny, z tych dobrych czasów, gdy w bunkrze gnieździły się jeszcze pająki. Horst, poproszony o to wcześniej, wniósł tu dwie skrzynie piwa i jeszcze jedną z bimbrem domowej roboty. Oczywiście musiał wcześniej sprzątnąć bałagan, który zazwyczaj miał w swoim pokoju. W ten sposób, sprzątając rozsypany tytoń i zwijając skrzętnie liście marihuany, zdołał doprowadzić pomieszczenie do w miarę znośnego wyglądu.
Josef Horst vel Józef Horski – swojego czasu bardzo dobry znajomy Axela – bardzo chętnie wziął się za organizowanie imprezy powitalnej. Bark powiedział: "Do diabła, niech w końcu znają nasz gest! Nie witać bez flaszki w ręku? To chyba ciulem trzeba być!"
Josef zatem miał dobry humor – tak rubaszny, na jaki było go stać. Po drodze klepnął przelotnie Helgę Stieffenhauer. Pomimo tego, że został obsypany niewybrednymi przekleństwami, był całkiem wesół. Axel wrócił. I reszta, ale reszta nieważna, Axel wrócił, żyje, złoty chłopak, niech go no tylko wycałuje. Mordo ty moja, wykrzyknie, kiedy już Axel przyjdzie, bo zaprosił wszystkich. Wszystkich na wódę. A potem... A potem będzie Joanna Marysia.
Złożył mokry pocałunek na puszce po śledziach, w których znajdował się drogocenny susz.

* * *

Do klitki Josefa Humra zebrali się wszyscy, oprócz dowództwa. Wyciągnięto wódkę, piwo i wino, a także solone śledzie. Podczas początkowych rozmów ci, którzy wcześniej byli w kompleksie, wywiedzieli się paru ciekawszych rzeczy.
Po pierwsze, okazało się, że Georg Brukner, dawny przełożony Tanji Hahn, nie żyje. Był on w istocie tylko pionkiem Korporacji; Biedermeier, wtedy jeszcze jego podwładny w bunkrze, odkrył, o co tak naprawdę mu chodzi, przeszukując jego pokój. Gdy pokazał papiery, które tak skrzętnie przechowywał, żołnierze w bunkrze dokonali samosądu. Jak się wkrótce okazało, jego zwłoki nadal wiszą na haku w dawnej rzeźni.
Rzeczą kolejną, którą omówiono, była tajemnicza śmierć Thomasa Connora, ojca Sary Connor; snuto różne koncepcje, które przedstawiały mniej więcej taką samą wartość. Tak naprawdę jego zwłok nigdy nie odnaleziono, a pogłoski o nich pochodziły od niepewnych źródeł. Jako że prędko znudził się ten temat, natychmiast przeszło się do dalszych spraw. I dalszych, dalszych, jeszcze dalszych. Usta mówiły, śmiały się, jak sprawy stawały się coraz bardziej atrakcyjne. Procenty wirowały, marihuana przyćmiła zmysły co niektórych. Horst ssał dym niby mleko matki z piersi, wypuszczał dym, a ten układał się w przedziwne wzory przypominające mężczyzn i kobiety, bulgocząc jak jakieś wilgotne bagno albo garnek pełen ziemniaków. Ktoś poczuł sól, którą nasączona była woda. Sparzyl wargi. W oparach spirytusu i zioła ktoś coś krzyczał, nawoływał, pojękiwał. Kto wie, co tak naprawdę się tam zdarzyło? Wirował dym, dym wirował, a w nim krążyły wizje, oderwane od siebie... Ktoś widział w tych wizjach Horsta, który wziął pas i solidnie wkroił w rzyć jakiemuś chłopaczkowi z magazynu. Płacz chłopca odkształcił się i nagle stał się wielkim i dostojnym ptakiem. Kondorem. Przepływał przez oceany piekielnej siarki, liżąc swoim ognistym językiem żółcień i biel, wzgórki i doliny dziwnego piekła. Nie miałem wątpliwości, że Horst dodał czegoś specjalnego do tej marihuany, wierz mi. At, bajałem...

* * *

Helga Stieffenhauer czuła, że prawdopodobnie wypiła zbyt dużo tego wieczoru. Alkohol szumiał w jej głowie; kroki stawiała pewnie, jednak świat lekko wirował. Nie narzekała na ten stan. Wręcz przeciwnie, gdy strumień ciepłej wody pod prysznicem spłynął na jej głowę, czuła przyjemne odrętwienie i ciarki przepływające jej po plecach.
Prysznice w bunkrze były – dzięki Bogu, pomyślała Helga – w miarę czyste i, co najważniejsze, wszystkie funkcjonowały.
Zżółkłe kafelki odbijały Stieffenhauer.
Pierwszym, co uważny obserwator mógłby zauważyć, to fakt, że cała jej sylwetka była osobliwie niemiecka, jeśli można w ogóle o czymś takim mówić. Nie zrozum mnie źle, czytelniku. Jej kości policzkowe są dość wysunięte, tworząc dołki; jej nos jest ostro wysunięty do przodu, zaś brwi umieszczone dość wysoko – pomimo tego posiadała dość wysokie czoło, cokolwiek nieco blade. Pod tym czołem znajdowało się dwoje czarnych oczu, zazwyczaj patrzących z lekką ironią, teraz zaś trochę przygaszonych spirytusem i zmęczeniem. Na jej długą szyję spływały proste, czarne jak smoła włosy. To chcę powiedzieć – wyglądała, wedle chyba zresztą swojego wieku, to jest dwudziestu dwóch lat, całkiem dziewczęco. Posiadała barki słusznej formy, podobnie jak ramiona i przedramiona, na których wykwitało parę czarnych włosków. Jej małe, drobne piersi zaledwie wystawały z klatki piersiowej. Sutki pod wpływem zimna najpierw stwardniały, na krótko jednak, polane gorącą wodą. Była szczupła, jej kibić foremna, a brzuch tworzył przyjemną linię z biodrami – jej podbrzusze było pokryte ciemnym meszkiem, przechodząc w obfite, czarne, sztywne owłosienie łonowe. I szczupłe pośladki, i długie nogi. Całość jej figury przypominała te dziewczęta sprzed ponad dwustu lat, na filmach propagandowych Niemiec z lat '39-'45, niosące kosze pełne malin.
Zakręciła kurek, wytarła włosy i resztę ciała, po czym poczesała się i wyszła z łaźni.
Słyszała szum własnej krwi; czy był to ten spirytus horstowej roboty? Czuła przyjemne ciepło pod brzuchem. Wróciła do warsztatu, gdzie miała łoże. Nigdzie nie zauważyła swojej siostry, co zdziwiło ją, jednak uspokoiła się, pomyślawszy o tym, że chyba jest z resztą. Zmęczenie coraz bardziej dawało się jej we znaki. Rozebrała się; jej czarna koszulka drażniła ramiona, jednak nie przeszkadzało to jej, podobnie jak pościel, która gryzła jej uda. Ktoś musiał ją wymienić, gdy jej nie było – czuła przyjemny zapach pranej kołdry, którym zaciągnęła się.
Nagle poczuła dziwną sensację w żołądku; pomyślała, że być może to zdradza ją własne ciało, więc wstała. Nagle zrozumiała. Usiadła znowu, jednak na podnośniku. Jej palce powędrowały w dół; poczuła znajomy, choć rzadki zapach piżma. Na swoich opuszkach palców poczuła wilgoć – jej ręce zaczęły same wędrować, w górę i w dół, w górę i w dół, i jeszcze, i jeszcze, jeszcze... Fala ciepła przypłynęła z dołu do piersi, wypełniając gardło jakimś strachem. Oblizała zęby, nabrała haust powietrza w płuca. Uśmiechnęła się, a w ustach poczuła kwaśny smak, który przypominał jej niedojrzałe jabłko. Moja siostra, pomyślała. Moja siostra tutaj pewnie przyjdzie... Och, jest taka mała, taka mała... Czy ona się dzisiaj myła? Brudas, pewnie będę musiała znowu myć jej małe plecy... Rączki... Brzuch... Nogi... Małe uda... Małą...
Najbardziej przeraziło ją chyba to, że nie dziwi się tym myślom, które właśnie ją opanowały, jednak na to również była obojętna. Chwilowo przestało ją obchodzić wiele rzeczy. Rozejrzała się tęsknie za jakimś długim i w miarę grubym przedmiotem; przyszła jej do głowy myśl, że klucz, którego używała często do odkręcania śrub w podwoziu miał przyjemną, miękką, gumową rączkę. Odrzuciła figi z czarną koronką na łóżko; podeszła do skrzynki z narzędziami; wzięła klucz, obmyła go w wodzie, by był czysty. Po chwili wlepiła oczy w miłą żółcień oczyszczonej rączki. Usiadła na podnośniku – żelazo ziębiło. Rozkraczyła nogi i już, już miało być, jak należy, gdy usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi. Zamarła i otwarła szeroko oczy, widząc, jak mała rączka sięga włącznika światła. Pstryk. Cienki głos zza drzwi, wespół ze światłem jarzeniówki, dobiegł ją:
- Siostrzyczko...?

hija 08-07-2008 13:09

Odchylając głowę do tyłu, wypuściła nosem kłąb sinego dymu. Pozwoliła sobie patrzeć, jak znika, rozmyty leniwymi ruchami łopatek wiatraka. Pozwoliła jemu patrzeć. Podkrążone, ciemnoniebieskie oczy powoli obmacywały jego twarz. Ramiona. Tors. Brzuch. Domyślały się skrytej za stołem, rosnącej właśnie wypukłości. Znała go niemalże na wylot. Beznamiętne, zmęczone spojrzenie deprymowało go i podniecało zarazem. Zakładała właśnie nogę na nogę, gdy nazwał ją zimną suką. Jeden kącików pełnych ust kobiety uniósł się w parodii uśmiechu. Okrywający go strup pękł bezgłośnie, przywołując echo bólu. Skrzywiła się nieznacznie, lecz on miał już tego nie zauważyć.
Swoim zwyczajem poderwał się z krzesła i zaczął krążyć wokół biurka i ustawionych przy nim dwóch foteli. Wyświechtany plastik obić przyklejał się do ud siedzącej w jednym z nich kobiety. Założenie nogi na nogę było rozwiązaniem krótkoterminowym i połowicznym. Niezadowalającym. Mimo odczuwanego dyskomfortu, a może z powodu niego, zaciągnęła się papierosem. Czarna bibułka, w którą zawinięty był tytoń w mgnieniu oka zamieniła się w pomarańczowy żar. Skrzywił się nieznacznie, lecz ona miała już tego nie zauważyć.
Złapał mocno. Czuł prześlizgujące się miedzy palcami pasma włosów, gdy rzuciła głową. Przytrzymując ją zdecydowanie, z góry przyglądał się bladej, zmęczonej twarzy kobiety. Mało spała. Wszyscy tutaj zbyt krótko i źle sypiali. Na górze trwała wojna- nikt, kto obdarzony był choćby odrobiną wyobraźni, nie sypiał spokojnie. Patrzyła na niego z rosnącą złością. Wypuszczony przez Yseult kłąb dymu szczypał go w oczy.
- Był Schwarzmann. - sapnął, nabrzmiałą już męskością ocierając się o jej drobne ramię. Gdyby nie fakt, że sama czerpała korzyści z tych spotkań, myślałaby o jego poczynaniach co najmniej z rozbawieniem. Lub obrzydzeniem. I jedno nie wykluczało drugiego.
Mimo oficjalnej przykrywki zawsze chodziło oto samo. O seks, na który zawsze miał ochotę.
Patrz też: ostre rżnięcie.
Patrz: obciąganie.
Bez mrugnięcia okiem podejmuje jego grę.
Są dla siebie jak shot zimnej wódki dla alkoholika, jak działka fety dla ćpuna, jak góra dla Mahometa. Po osiągnięciu szczytu będą się serdecznie nienawidzić, ale teraz, w tej właśnie chwili, gdy szarpiąc ją za ciemne włosy Bark zmusza Stein, żeby podniosła się z obleśnego fotela; teraz… teraz nie ma to najmniejszego znaczenia. Reakcje chemiczne wywołujące erotyczny amok poszły w ruch. Nawet nie zauważyła, kiedy rozpięła bluzkę. Kiedy on rozpiął rozporek. Klęknęła przed nim. Nie tracąc czasu wcisnął jej w usta swojego twardego jak kość fiuta. Zadławiła się nim, na chwilę tracąc oddech, ale nie zwrócił na to uwagi. Potem pchnie ją na stół i zerżnie. Potem da jej to, na co zasłużyła tym swoim ignorującym spojrzeniem. Wspaniale będzie poczuć jej ból i rozkosz. Potem, pod prysznicem będzie liczyła siniaki, które na jej delikatnym ciele zostawią jego łapska. Potem… Już za moment, mała dziwko, myślał wbijając się coraz głębiej w jej gardło i nie przestając mówić
- [i] To rozkaz, naturalnie. Doceniamy twoje zdolności jako[i] – jęknął w uznaniu, dla pracy, którą wykonywała właśnie swoim gorącym językiem. Miękkie, różowe gardło dziewczyny obejmowało go mocno. Mocno i mimowolnie. – mikrobiologa, jednak moim zdaniem…
Słowa na przemian wybijały się na wierzch, to znów tonęły pośród jego sapania.
- Możesz iść, Ys. Na razie tyle. – opadł na krzesło, masując sflaczałą męskość. – Jeszcze pogadasz sobie z tymi nowymi.
Bez względu na to, jakim sukinsynem i idiotą by nie był, Ys ceniła seks, który ze sobą uprawiali. Był jej potrzebny, jak proszki, które stale nosiła w kieszeni przybrudzonego laboratoryjnego fartucha. Nie spojrzała w jego stronę, rąbkiem białej dawniej tkaniny ścierając ściekająca po udach spermę. Czuła do niego mniej więcej to samo, co do papierosa, którego drżącymi dłońmi wysupłała ze zmaltretowanej paczki. Nie znosił dymu papierosowego, ale to było dla niej nieistotne. Był zaledwie środkiem w jej pozbawionej wyraźnego celu egzystencji.
Czuła rosnące obrzydzenie. Nie wiedziała czy bardziej do niego, czy do siebie.

Chwilę później, kiedy brudne zielone światła mijanych przez nią lamp oblepiały jej twarz ni stąd, ni zowąd przyszły jej do głowy słowa starej piosenki
I'm unclean, a libertine
And every time you vent your spleen,
I seem to lose the power of speech,
Your slipping slowly from my reach.

Przystanęła. W tej części korytarza panowała cisza. Dawno temu, w innej, lepszej rzeczywistości był mężczyzna, który uwielbiał tę starą muzykę. Słuchali jej razem, ciasno objęci pod kocem. Niczego wtedy nie byli tak pewni, jak tego, że zawsze już będą razem. Nic, co złe ich wówczas nie dotyczyło. Wciąż potrafiła przywołać jego zapach. Dźwięk śmiechu. Pamiętała ten moment, jakby tyle, co wstała z łóżka i poszła do łazienki. Jakby za moment miała wrócić tam. Do jego ciepła. Do rąk i ust, które sprawiały, że czuła się taka bezpieczna. Zabrakło jej tchu. Obezwładniająca tęsknota wycisnęła z płuc resztkę powietrza. Pociemniało w oczach; odruch zadziałał i wyciągnięta ręka sięgnęła ściany. Chłód żelazobetonu powoli studził napad paniki. Upuszczony papieros żarzył się jeszcze przez chwilę, po czym zgasł. Na przyciśnięte do ściany czoło dziewczyny, wystąpiły kropelki potu. Wolną ręką sięgnęła do kieszeni fartucha, namacała szklany flakonik i wydobyła z niego lśniąca, podłużną tabletkę.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech…
Chwiejny spokój został przywrócony.

*

Chwilami życie w bunkrze potrafiło być naprawdę nieznośne. Z dnia na dzień ilość mieszkających tu ludzi i ich całodzienna krzątanina robiły się coraz trudniejsze do zniesienia. Im dłużej siedzieli tu zamknięci, tym mniej Bark traktował ją jako wybitnego naukowca, a bardziej jako swoją maskotkę. Co gorsza- coraz większa ilość ich współpracowników zaczynała przejmować od niego tą manierę, od której Ys cierpła skóra. Misja towarzyszenia siostrze Hahna, zdawała się jej spaść z nieba. Chyba tylko Kamilla i Biedermeier mogliby powiedzieć coś więcej o stanie Ys. Choć ten ostatni wobec nawału zadań nie poświęcał już swojej podopiecznej tyle czasu, co dawniej, nadal – choć nieco z oddali – monitorował stan jej ducha. No i dbał o zapas leków dla dr Stein. Kamilla zaś…
Dzieliły ze sobą niewielki pokój. Klitkę zaopatrzoną w piętrowe łóżko, kulawy stół, półkę, wieszak na ubrania i jedno krzesło. Pomimo instynktów macierzyńskich, które budziła w niej Yseult, Thompson zaczynała odczuwać coraz większą irytację wobec postawy swojej przyjaciółki. Potrafiła zrozumieć, że spotkała ją tragedia, ale doprawdy – ten wyjątkowy brak woli powrotu do normalności był przytłaczający. Początkowo cieszył ja upór i furia, z jaką Ys wzięła się do pracy. Było tak do czasu, gdy zrozumiała, że laboratorium stało się dla niej kolejną protezą. Następnym nałogiem, którym próbowała wypełnić pustkę, która podążała za nią, dokądkolwiek poszła.

Czekając wespół z Barkiem na wizytę nowoprzybyłych mieszkańców bunkra; stojąc obok fotela, w którym siedział; czuła się jak jego piesek. Jak jakieś zwierzę na sznurku. Tresowana małpka. Cokolwiek.
Obrzuciła wchodzących uważnym spojrzeniem ciemnych oczu. Wszyscy, jak jeden mąż, wyglądali na wykończonych. Zmęczonych i głodnych. Nie wspominając o brudzie. Co tu dużo gadać, ich gospodarze wcale nie przedstawiali się wiele lepiej. Zwłaszcza Ys. Ubrana w czarną, sięgającą kolan sukienkę, z białym kitlem, którego kieszenie zdawały się być wypełnione ponad wszelką miarę, jeszcze w ostatnich sekundach przed wejściem gości próbowała przygładzić potargane włosy. Chłód i wilgoć bunkra miały fatalny wpływ na stan jej zdrowia. Wyjąca z bólu miednica wymuszała kuśtykanie, jeśli nie została w porę spacyfikowana końską dawką ketoprofenu. Blada skóra i cienie pod oczami dawały świadectwo wielkiemu zmęczeniu. Było przy tym wszystkim w tej niewysokiej kobiecie coś przejmująco ludzkiego. Jakby zawieruszyła się między zwałami żelazobetonu, bronią i aparaturą laboratoryjną przez zupełny przypadek.
- Witam, witam – Bark powitał nowoprzybyłych ukazując im swoje najbardziej przyjacielskie z oblicz. Sprawność, z jaką dowodził bunkrem przerosła oczekiwania czarnowłosej. Nigdy nie posądziłaby go o taki zmysł taktyczny. Był dupkiem, zgoda. Ale przy tym świetnie się sprawdzał jako dowódca, i to było dostatecznym powodem, żeby tolerować jego wybryki. – Nazywam się Jeremiah Bark i mam przyjemność powitać was w naszym bunkrze. Jestem tutaj jednym z dowódców, poza Ericą Kant i Klausem Biedermeierem. Przedstaw się ładnie, Yseult.
Łyknęła impertynencję, i chociaż kusiło ją, żeby po prostu zaszczekać na gości, odezwała się dość cichym, trochę zdartym głosem.
- Stein. Yseult Stein. Genetyk i mikrobiolog. Dobrze, że udało się wam dotrzeć w całości.
Nim na nowo podjęła myśl, Jeremiah Bark zaczął kontynuować swoją perorę.
Ys przez dłuższą chwilę oglądała się za Tanją, która zniknęła w drzwiach prowadzących do pomieszczenia, w którym siedział Hahn. Wyobrażała sobie, co mogła czuć tamta. Panującą w pokoju ciszę przełamał trzask zapalniczki. Dziewczyna wciągnęła w płuca delikatnie zabarwiony goździkowym aromatem dym. Wypuściła go nosem przyglądając się mężczyznom, którzy dotarli do ich przyczółka wespół z fizyczką. Mieli szczęście. OHU uratowały ich przed czymś, czego jeszcze nawet ona, prowadząca badania nad zachowaniem ludzkich tkanek pod wpływem promieniowania Thamma, nie potrafiła nazwać. To, co się stało z Hahnem było bezpośrednim skutkiem kontaktu z portalem i ogromnym promieniowaniem, który ten wydzielał. Całe to przesłuchanie i teraz wizyta gości sprawiły, że nie miała nawet czasu go przebadać. Choć mogło mieć to kluczowe znaczenie dla postępu w badaniach. Niespiesznie popalając papierosa myślała o poczynionych w laboratorium obserwacjach. Nie było dobrze- nasilające się promieniowanie Thamma, krwawy deszcz, pluskwy. To, z czym mieli do czynienia, bez wątpienia przekraczało ich możliwości pojmowania.

*

- Gnojek – powiedziała do znikających we włazie pleców Barka. Słowo to, wyjątkowo łagodne i jeszcze bardziej wyjątkowo nieadekwatne do obdarzonego nim podmiotu, zabrzmiało dosyć zabawnie.
- Wystarczy tych czułości. – zwróciła się do zatopionej w powitaniach reszty. – Będziecie jeszcze mieli szansę się nagadać, choćby podczas tej biby, którą chłopaki organizują z okazji waszego przybycia. Chodźcie.
Dość długo prowadziła ich przez mrówcze korytarze bunkra.
- Jeśli decydujecie się tu zostać, musicie być świadomi, że istnieją pewne zasady regu… pozwalające nam wszystkim ze sobą wytrzymać. – obejrzała się za siebie, poważnym spojrzeniem taksując towarzyszy. – Zasada numer jeden: każdą wolną chwilę wykorzystujemy na sen. Mamy tu masę roboty i rzadko jest tych wolnych chwil więcej, niż cztery godziny w ciągu doby. Zajmujemy się poważnym materiałem i nie możemy sobie pozwolić na błędy wynikające z niewyspania pracowników. Z resztą - jej twarz na chwilę lekko zafalowała w czymś, co przy ogromnej ilości dobrej woli można by nazwać bladym uśmiechem – sami prędko się zorientujecie, jak bardzo dobra jest ta reguła. Zasada numer dwa: starajcie się najadać do syta przy każdym posiłku. Nigdy nie wiadomo, czy i kiedy będzie następny. Trzy: zaznajomcie się planami ewakuacji, proszę. Czwartą zasadą jest podejrzliwość. Zdrada w bunkrze, choć teoretycznie nie wchodzi w grę, jest czymś, co w praktyce może nas spotkać. A nie powinno. To chyba wszystko – odetchnęła wyraźnie.- To ostatni raz kiedy jestem taką służbistką. Wasze kwatery są tutaj.
Wycofała się, dając im możliwość omówienia wszystkiego tego, co naraz spadło na ich głowy. No i odpoczynku, którego przecież tak bardzo potrzebowali.

*

Zmęczyła ją całodzienna gonitwa wokół nowoprzybyłych. Prawdę mówiąc ciągłe przebywanie z ludźmi było jedną z najbardziej męczących rzeczy, jakich Yseult zaznała w swoim życiu. Tylko wizja niedalekiego już wyrwania się z przepełnionego bunkra utrzymywała ją na chodzie. Poza tym, co na mission briefingu ujawnili Hahn, Heintz i Malak, nie zostało tam powiedziane nic, co byłoby dla Yseult nowością. Przysłuchiwała się rozmowie z głębokiego fotela, w którym siedziała z podwiniętymi nogami. Tylko z pozoru nie zainteresowana, chłonęła wszelkie możliwe dane. Mózg naukowca skryty w jej głowie, pracował na najwyższych obrotach, próbując poskładać w całość rozsypane i na pierwszy rzut oka niemające ze sobą nic wspólnego elementy układanki. Wiedziała jednak, że nie może odpuścić. Jeśli był tam jakikolwiek wzór, musiała go znaleźć.
Musiała…

*

- Witam, panie Hahn. Nazywam się Yseult Stein i jestem doktorem nauk medycznych. Był pan wystawiony na silne promieniowanie T, przyszłam tu, żeby sprawdzić, jak się pan czuje. – Wciągając lateksowe rękawiczki, przemówiła łagodnie do skulonego na pryczy mężczyzny. – Mam nadzieję, że badania nie będą dla pana zbyt uciążliwe. Musimy zrobić biopsje. Żeby panu ulżyć, zrobię panu zastrzyk znieczulający, w porządku?.
To rzekłszy przyklęknęła przy łóżku Konrada. Rozłożony w zasięgu ręki zestaw do biopsji połyskiwał złowieszczo w niestabilnym świetle jarzeniówki. Po wykonaniu podstawowych badań fizykalnych, dziewczyna przystąpiła do mniej przyjemnych zabiegów. W skupieniu przyglądała się ciemnorubinowej krwi wypełniającej plastikowe ampułki. Przemawiając łagodnie do otumanionego uprzednio środkami znieczulającymi mężczyzny zagłębiła w jego plecach dużych rozmiarów igłę do pobierania szpiku. Weszła w miękkie ciało z zaskakującą lekkością. Mężczyzna poruszył się niespokojnie, lecz pogładzony po głowie, uspokoił się jak dziecko, któremu przyśniło się coś złego. Osuszyła kropelki potu, które wystąpiły na jego czoło. Zebranie i zabezpieczenie całego niezbędnego materiału zajęło jej dobre pół godziny.
W pokoju, w którym przebywali panował taki kuszący spokój…
Usiadła naprzeciw niego, pod ścianą, podciągając kolana pod brodę. Przyglądanie się śpiącym zawsze miało na nią dobroczynny wpływ. Niemal z czułością obserwowała, jak cichy oddech unosi jego pierś. Było w tej chwili i w tym mężczyźnie coś takiego, że zapragnęła wczołgać się pod niego i schować w jego ramionach. Żeby choć trochę z jego chemicznego spokoju spłynęło na nią. Zamiast tego objęła kolana ramionami i ze zmarszczonymi brwiami zapaliła kolejnego papierosa.
Gdyby ktoś ją zapytał, ile czasu spędziła w celi z Konradem Hahnem, miałaby trudności z udzieleniem dokładnej odpowiedzi. Była tam trzy papierosy. Była tam ampułkę anestetyku. Kiedy wychodziła, zaczynał się już wiercić, stopniowo wybudzać.

Nie, nie upewniała się.
Tak, poszła do laboratorium zając się próbkami.

*

-O! Ys… - Kam spłoniła się, przygładzając spódnicę. Z idealnego koka wysunęło się jej jedno pasemko. Skaza. W nim właśnie utkwiła swój wzrok Stein. – Co ty tutaj robisz?
- ???
- No, wszyscy imprezują. Myślałam, że Ty… no wiesz, też… Co robisz?
- Hahn.
– odrzuciła Yseult, wracając do mikroskopu. – Jeszcze trochę czasu to pewnie potrwa, ale był wystawiony na promieniowanie… Kawał ciekawego materiału, Kam. Co u Klausa?
– spytała wciąż wpatrując się w badany preparat.
- Nie musisz być złośliwa, Ys.
- ???
- To co to ma znaczyć? Ty możesz sypiać z JB, ale ja to już nie mam prawa do odrobiny przyjemności?!
– jasnowłosa kobieta uderzyła w płaczliwy ton, zwiastujący, że coś jest nie tak. Stein wyprostowała się na krześle, które do złudzenia przypominało barowy stołek. Uważnie spojrzała na przyjaciółkę, czarne brwi zbiegły się nad jej nosem. Przez chwilę grzebała w kieszeni. Zadźwięczały fiolki. Na dłoń dziewczyny wytoczyły się dwie tabletki. Połknęła je, nie popijając. Gestem dała znać Kamilli, by kontynuowała. Nie była dobrym doradcą, ale bez mrugnięcia okiem wysłuchiwała nawet najdziwniejszych historii. Czasami czuła się po prostu śmietnikiem, do którego każdy mógł wrzucić swoje brudy. Zaskakujące, ilu ludzi myślało, że w tym stanie ducha już nic nie jest w stanie jej zaszkodzić…

- Chodź – wstała z krzesła, lekko się przy tym krzywiąc. Już dobrą chwilę siedziały w ciszy. – Podobno mają tam trawę, dobrze Ci to zrobi. Przestań się już mazać, do cholery ciężkiej. To Ty miałaś być moją matką. Ruszaj ten tłusty tyłek. – lekko pchnęła Kamilę w kierunku wyjścia.
- Wódka, ziele, faceci. Sama radość. – powiedziała Yseult przewracając oczyma. Zalśniły w nich wywołane przez przyjmowane proszki iskry. Niezawodne, staromodne sertralina i citalopram.
- Poza tym chyba powinnam porozmawiać z siostrą Hahna. Nie?
Odpowiedź Kamilli rozmyła się w betonowym korytarzu, zagłuszona przez kroki dwóch kobiet.

.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:47.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172