Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-07-2008, 16:34   #41
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Frank Malak – Tanja Hahn – Axel Heintz – Yseult Stein
- Jednakże jeszcze te słowa dodatkowo rozwinę. Znam Barka od zaledwie dwóch dni i już wiem, jakim typem człowieka jest. Możesz wystrzelać całą załogę bunkra, a nawet wszystkich mieszkańców, Neoberlina, a on i tak nie wyjdzie. Zapewne wie też, co się święci i już nie wyjdzie z ukrycia ani nikogo do siebie nie dopuści. Nie dopadniesz go także, jeśli zginiesz. A na to najbardziej się zanosi. Jeśli zabijesz Kamillę ktoś z tu obecnych cię zabije. Zabijesz kogoś z tu obecnych, ktoś inny nie wytrzyma i zacznie od ciebie strzelać nie bacząc na zakładnika. Wtedy też najprawdopodobniej zginiesz. Pomyśl przez chwilę racjonalnie, a następnie zrób, co uważasz, choć moim zdaniem więcej zyskasz oddając broń i oddając się miłej rozmowie pełnej wzajemnego współczucia. Myśl szybko.
Słowa, które usłyszała kobieta sprawiły, że przez chwilę popatrzyła na Malaka jak normalna osoba. Podniosła broń do swojej twarzy i spojrzała na nią jak na jakiś obcy przedmiot. Ktoś był szybszy. Jakiś partyzant wziął spory zamach i uderzył ją w potylicę. Straciła przytomność, a jej bezwładne ciało przeleciało parę metrów.
- Dzięki – rzekł tamten. - To chyba przez twoją gadkę tak się zamotała.
Kamilla Thompson zerwała się na równe nogi i odepchnęła Malaka, biegnąc do kogoś, kto mógłby zapewnić jej trochę ciepła i zmazać koszmar, który właśnie przeżyła. Tym kimś była Yseult.
- Boże – szlochała. - Tak się bałam, tak się bałam – z rozmazanym makijażem i opuchniętą twarzą wyglądała jak wielkie dziecko, które zostało zbite. Yseult odkryła, że Kamilla drżała na całym ciele, tak, jakby było jej niewiarygodnie zimno. Wtulona w pierś Yseult mamrotała coś spazmatycznie. Zajęło jej trochę czasu, nim przyszła do siebie.
Zaraz po tym, jak partyzanci zabrali kobietę ze sobą, pojawiło się parę głosów podziękowania dla Malaka. Ktoś go poklepał po plecach, potrząsnął rękę, „dobra robota” - mówili, ktoś nawet sypnął pieniędzmi(choć marnie – zaledwie 50 marek). Ulga w powietrzu była widoczna, a pracownicy laboratorium powoli wracali do swoich zajęć. Jednak nawet wtedy nie pojawił się nigdzie Jeremiah Bark. Padły pytania, kim była ta kobieta, jednak nikt nie wiedział, ani, co gorsza, kto wpuścił ją do bunkra. Wreszcie przez miejsce, w którym stała kobieta, przeszła Helga Stieffenhauer ze swoją nieodłączną siostrą.
- Jedziemy? - padło pytanie, zupełnie niezręcznie, jednak widać było, że nie ma czasu. - Jutro rano wyjeżdżamy.
- Moment, moment – głos Kamilli Thompson nadal drżał, jednak nie drżała na ciele i wyglądało na to, że wolno, ale jednak przychodziła do zmysłów. - Nazywasz się... Malak, prawda? Dziękuję ci. Mało komu dziękuję, ale... - objęła swoje ramiona w napadzie dreszczy. - Dziękuję.
Zwróciła się do Yseult.
- Tobie też, Ys. Wszyscy... Ja... - jej głos zachwiał się. Poczuła potrzebę przytulenia się do kogoś, więc jej ręce znowu znalazły Yseult, której koszula była mokra od łez.

* * *

- Okej – Helga załadowała do jeepa ostatnią skrzynię z amunicją. Niedaleko stał drugi, podobny. - Więc jedziemy razem, co?
Oprócz Helgi Stieffenhauer i jej siostry(„Uparła się, żeby ze mną jechać, mała idiotka!”) obecni byli tutaj również John Saint i Maria Kleiner. Ten pierwszy znowu założył swój szary prochowiec, ta druga, na odmianę, ubrana była w czarny płaszcz. Rozmawiali oni z Helgą, która tłumaczyła im, co się znajduje w jeepie. Okazało się, że to Bark był jednym z tych, którzy mieli nadzór nad tym, co powinno się znajdować w jeepie. Jak widać, to była jedna z jego lepszych stron, bo ten był zaopatrzony porządnie. Sam jeep wyglądał bardziej jak wóz bojowy, niż faktyczny transporter. Helga wytłumaczyła, że mimo tego, że nie widać, to zarówno szyby(okratowane) jak i stal były pancerne. Ponadto dostali na swoje usługi trzech partyzantów. Oświadczyła, że widziała się tego ranka z Barkiem. Ten przekazał jej, że posłał ich głównie z powodu „tego cholernego hakera, który boi się dupy żaby, do cholery!”, jak sam Bark to ujął. Podobno zresztą od czasu incydentu, który zdarzył się wczoraj na poziomie laboratoryjnym, dowódca bunkra podupadł na zdrowiu i ma gorączkę, co było widać, gdy Helga z nim rozmawiała. Stieffenhauer przyznała się, że też nie cierpi swojego przełożonego i opowiedziała ten fakt z mściwą satysfakcją.
Ponadto wszyscy partyzanci, których im przydzielono, byli uzbrojeni i opancerzeni. W jeepie znajdował się także zapas amunicji i cztery dodatkowe karabiny modelu H&K MP5. Broń ta, chociaż korzeniami sięgająca jeszcze XX wieku, sprawdziła się nieraz na pustkowiach, o czym przekonali się niejednokrotnie mieszkańcy Neoberlina, broniąc się przed napadami warband atakujących firnamentum we wczesnym jego stadium rozwoju.
Żywności było dość, by dojechać do Frankfurta i tam uzupełnić zapasy, aby finalnie dojechać do Świebodzina, a później do Warszawy.
Nie wspominając o tym, że mechanik też jedzie, którym była Helga Stieffenhauer. I jej siostra.
Podczas rozmowy nie poświęcono zbyt wiele miejsca jej siostrze, która większość czasu spędzała z tyłu wozu. Helga dała jednak niejednoznacznie odczuć, że jeśli pojechałaby sama, to mała gotowa była popełnić jakieś głupstwo. Tak więc, chcąc, czy nie chcąc, musiała ją zabrać ze sobą. Była to jedyna rodzina Helgi, czuła się więc zobowiązana do chronienia Eleny. Sama Helga czuła się, nie dało się ukryć, zaaferowana, toteż raz po raz powtarzała temat jeepa, na którym sprayem wymalowała nazwę „Bastard” i nieraz mówiła to samo.
Tymczasem Maria i Saint przysłuchiwali się jej, sami niewiele nie mówiąc, wszak wymieniali ze sobą od czasu do czasu słowo lub dwa. Sainta pamiętał Axel jeszcze z wczoraj, kiedy ten wyłuszczał mu misję we Frankfurcie. Axel przypomniał sobie, że pomimo tego, że postawił go w dość nieprzyjemnej sytuacji, tamten nawet się nie przejął – lub może, co bardziej prawdopodobne, zwyczajnie do niego nie dotarło to. Okazało się, że część drogi będą jechać razem z resztą. Kleiner wyjaśniła, że została wysłana na drogę prowadzącą do bazy Corregnatus, aby przeprowadzić zwiad i przetrzeć szlak dla uchodźców z Neoberlina, którzy przez procedury ewakuacyjne wkrótce zaludnią wszystkie drogi aż do Warszawy. Nieoficjalnie było wiadomo, że Gliwice zaoferują swoją pomoc.
Wkrótce też wszyscy byli gotowi do drogi. Prawie. Po pożegnaniu się z Kamillą, Fixxxerem i Horstem(reszta, niestety, nie mogła przyjść, jednak życzyła powodzenia), do magazynu wbiegli trzej ludzie w białych kitlach.
- Stać, stać! - zawołał jeden z nich. Był to drobny człowieczek w bardzo grubych okularach, którego nie znała nawet Yseult. Wręczył im trzy kombinezony OHU, stwierdzając, że tylko to zespół z bunkra mógł zrobić przez te parę dni. Wręczył im też dwie jednostki ładujące, które powinny starczyć na całkowite doładowanie wszystkich trzech kombinezonów. Dodał, że będą musieli sobie poradzić jakoś z trzema – to już na odchodnym.
Mogli już odjeżdżać, tym bardziej, że zapewniono Yseult i Tanję, że zapewni się opiekę nad bratem tej drugiej.

* * *

# ???
- Kim była ta kobieta, Bark?
- Nie wiem... Przysięgam, że nie wiem.
- Kłamiesz, Bark. Jak zwykle zresztą.
- Ja... Źle się czuję ostatnio...
- Tutaj być może mówisz prawdę. Rzeczywiście źle się czujesz, widzę to po twojej twarzy. Cóż, skoro Pantokrator wystawia grzeszników na próbę.
- Gdybym...
- Wiem. Gdybyś. Niestety, nie ważysz się Jego obrażać. Nie w mojej obecności.
- Ja...
- Zamknij się. Sam bym z ciebie wydusił prawdę, gdybym chciał.
- Przesłuchujemy ją.
- Z czego? Co chcecie od niej wyciągnąć? To, co może sam już wiesz? Znałeś ją. To dlatego nie wychodziłeś ze swojego gabinetu. Jak szczur.
- Ona mogła mnie zabić.
- To byłaby mała strata, Bark. W obecnej chwili jesteś całkowicie do zastąpienia przez kogoś innego. Zastanawiam się, czy nie byłaby to lepsza opcja, ale dotychczas wypełniałeś swoje obowiązki... Zaskakująco dobrze, jak na osobę swojego pokroju. To dlatego jeszcze nie poleciałeś. I żyjesz, a to najważniejsze.
- ...
- Milczysz? To bardzo dobrze, że milczysz. Milczenie to cecha pokornego neofity. Zresztą, mam ci coś do powiedzenia. Nie wiem, kim była ta kobieta, ale jej przesłuchaniem zajmę się później. Tak dla zasady, powiedzmy, że wolę wiedzieć o ciebie jak najwięcej.
Słyszałem, że kazałeś tej czwórce wyjechać z bunkra. I znowuż objawia się w twojej głowie mądrość, o którą bym cię nie podejrzewał. Będą nam potrzebni później, tak samo jak Hahn. Konrad Hahn. Co prawda jego siostra zamieszała się w tą intrygę zupełnie przypadkowo, jednak Pan nasz nie dopuszcza żadnych przypadków. Tak więc sądzę, że lepiej, jak jest tak, jak jest. Może się nam przydać kiedyś.
I ten cały Malak. Kim on jest, do diabła?
- Detektyw. Mamy jego akta.
- Z policji? O, to nie postarałeś się tym razem, nie postarałeś. Tak naprawdę to, co wiecie o nim z policji, to gówno, Bóg wybacz. Chcę wiedzieć o nim jak najwięcej, tak samo jak o Heintzu.
- To człowiek z podziemia...
- Ty też jesteś teoretycznie z podziemia, Bark. A teraz, widzisz? Ładnie współpracujesz z Dobrymi Polakami.
- Podobno ma siostrę.
- Znajdź to. Wyniuchaj. Tak samo jak mi doniosłeś o tej.
- Ys. Yseult.
- Tak. Yseult Stein. Bardzo ładnie o niej nam doniosłeś. Będziemy potrzebowali... Ale sam wiesz, prawda, Bark? Oczywiście, nie jesteś aż tak głupi, żeby tego nie pamiętać. Gdzie ich wysłałeś? Musisz ich w końcu jakoś przetestować, prawda?
- Świebodzin. Pojadą do Świebodzina.
- Tylko?
- Może późnej do Warszawy...
- A nigdzie nie będą stawać po drodze? Na przykład...
- Nie. Nigdzie.
- ...
- ...
- Tym razem to ja milczę, Bark. I wiesz co? Powiedzmy, że wierzę ci. Ale nie próbuj mnie wystawić do wiatru, Bark. Naprawdę, byłbym bardzo... Bardzo, bardzo niezadowolony, gdyby przypadkiem stanęli... O, dajmy na to, we Frankfurcie. I zaczęli węszyć. I być może...
- Nie. Przysięgam.
- Nie musisz. To my wszystko rozsądzimy.
- ...
- Roma locuta, causa finita.

* * *

# Frank Malak – Tanja Hahn – Axel Heintz – Yseult Stein
Wyjechali prędko, prowadził mechanik, siostra mechanika siedziała na siedzeniu obok, jednak krótko to trwało i musiała się przenieść tam, gdzie kierowca spał zazwyczaj. Do jeepa wsiadł człowiek Kombinatu. Niewiele mówił, a właściwie zdradził zaledwie jedną rzecz, to jest: Nazywa się Syfek i to on jest tym, który przeprowadzi ich przez zasieki, które postawił Kombinat. Był to chorobliwie chudy mężczyzna z krótko przystrzyżonym, czarnym i, nie da się ukryć, obrzydliwym wąsikiem wraz z krótką i oplutą brodą. Był ubrany w lekką kurtkę zwiadowcy z logiem Kombinatu. Mijając kolejne zdobyte strażnice i obozy wachtowe, które postawiono naprędce, zatrzymywali się, a Syfek wychodził i zamieniał parę słów z ludźmi, którzy ich zatrzymywali i pokazywał im jakieś dokumenty, które natychmiast chował do kieszeni kurtki.
Ulice tej części Neoberlina były opustoszałe, choć czasem można było dostrzec niespokojny ruch wśród ruin lub kolumnę uchodźców ciągnących na zachód. I tutaj okazało się, że Bark, pomimo tego, że wykorzystywał wielu ludzi, to jednak wyposażył jeepa dobrze – Stieffenhauer nie wspominała o tym wcześniej, jednak przy kierownicy był przycisk, który powodował wysunięcie się ostrzy z opon tak, że zombie, które czasem stanęło na drodze, było przecinane w pół. Na ulicach niewiele było zainfekowanych ludzi i podejrzewali, że być może więcej było ich w ruinach budynków dookoła. Od czasu do czasu pod oponę wpadła jakaś pluskwa.
Jadąc drogą napotkali wiele zwłok. Wyglądało na to, że Kombinat oprócz rakiet użył białego fosforu. Ten typ trupów łatwo było rozpoznać: Poczerniałe, zwęglone i wypalone do kości mięso zwłok leżących w deszczu, który rozmywał biały proszek dookoła nich, który mieszał się ze stopionym żużlem. Szczerzyły nienaturalnie białe zęby i, rzecz dziwna, niektóre pluskwy obsiadły twarze tych nieszczęśników – te drgały resztkami układu nerwowego, poruszając nogami, rękami czy wykonując spazmatyczne drgawki szyi.
Niekiedy mieli okazję ujrzeć rakiety, które spuścił Kombinat. Były one pomalowane czarną farbą, która odłaziła w niektórych miejscach. Wielkości mniej więcej człowieka, z otworem na końcu; wszystkie były otwarte – można było się domyślać, że właśnie stamtąd wychodziły te stwory.
Ci, którzy byli wewnątrz obszernego wnętrza jeepa(zajętego w pewnej części przez regeneratory OHU i prowiant) rozmawiali głównie o tym, co zobaczyli na zewnątrz szyb. Maria Kleiner w ostatniej chwili, gdy mieli wsiąść, umieściła pod sobą pokaźnej wielkości kufer podróżny – był on zrobiony z rafinowanej stali i zabezpieczony dziewięciocyfrowym kodem. Maria, pytana o to, co jest w kufrze, odmawiała odpowiedzi, tłumacząc się misją.
Wkrótce też minęli wyłom w Murze.
Tony żelaza, stali i żelazobetonu sterczały na wietrze, rdzewiejąc. Pręty zbrojeniowe sterczały, niektóre połamane, rachitycznie wykrzywione. Wyłom w Murze, coś, co przyczyniło się do upadku tej strony miasta, wyglądał jak żebra jakiegoś boga, który spadł z nieba.
Wkrótce też wyjechali z niego; zostało jedynie przejechać przez linię demarkacyjną, pas jałowej ziemi niczyjej aż do Frankfurta.

* * *

- Przez Jezusa Chrystusa Pantokratora, naszego pana i zbawiciela, króla Polski, cześć jego imieniu. Przez najświętszą panienkę, Marię dziewicę, królową Polski – ziemię nieprzyjaciela bierzemy we władanie, posiadanie. Niech przeklęte ziemie szwabskiego narodu naszym lennem się staną i niech króluje na nich sprawiedliwa pieczęć krzyża świętego. Oddajemy je na usługi prawdziwych sług bożych, kornie wzywając imię Jezus Chrystus, pan i zbawiciel Polski. Błagamy przeto o wstawiennictwo jego i wszystkich świętych, aby rozproszyli mroki pogańskiego imperium i nierządnicy Babalon. Święcimy tedy te pola braterską krwią splamione...
Padał deszcz.
Siwowłosy kapłan o niebieskich oczach przysłuchiwał się pewien czas wiatrowi wyjącemu w załomach ruin. Okolica została oczyszczona godzinę temu przez fraternitas. Stary stwierdził, że diakoni i ministranci wykonali ostatecznie dobrą robotę, bo okolica, mimo że jeszcze niedawno była zbombardowana rakietami i stanowiła jedynie gruzowisko, to wszystkie necrosi zostały wymiecione. Nie widać było nawet plam krwi. Znalazł się nawet chór młodzików, którzy śpiewali psalmy.
Czuł się zresztą jak prawdziwy apostoł odprawiający mszę na cudzych ziemiach. Wyobrażał sobie wszystkich męczenników i poczuł dumę, że może być tu i teraz. Żałował, że nie było tutaj samego papy rzymskiego, niestety, siedział w firnamentum.
Co nie przeszkadzało zresztą ojcu Benedyktowi czuć się w głębi serca jak sam papa rzymski. Jego ruchy, zamaszyste, rytualne. Jego oczy jaśniały prawdziwą wiarą, a przynajmniej sam wtedy tak sądził. Oto on – wysłannik boży, sługa Jahwe wprowadza w głuszy imię pańskie. I śpiewy dostojnych młodzieńców.
Starzec już z wiekiem słabował, toteż gdy rozdawał hostię podpierał się na swojej metalowej ladze, w istocie rurze oderżniętej z maszynowego. Tęsknił do swojego pancerza środowiskowego, jednak msza święta musiała być dopełniona. Widział paru diakonów patrolujących teren, a także jednego wikariusza z karabinem snajperskim, który czuwał nad tym, by nikt nie przeszkodził ceremonii. Jak widać, nie zasypiali gruszek w popiele: Od czasu do czasu słyszał pojedyncze strzały dobiegające z różnych miejsc, w których porozstawiano straż. Cóż, miejsce było nieczyste.
Kątem oka złapał przejeżdżającego jeepa.

* * *

# Mene, thekel, upharisim

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/CHAMBER.JPG[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 22-07-2008 o 09:39.
Irrlicht jest offline  
Stary 20-07-2008, 13:54   #42
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Był zaskoczony tym, że jego słowa wywarły tak pozytywny skutek. Stawiając na szali swoje życie był pewien, że zakończy się to w najlepszym razie groźnym postrzałem. Nie czuł się bezpieczny nawet mimo odbezpieczonego zawczasu colta, który zalegał w jego kieszeni. Mógł najwyżej kątem oka złowić ruch jej palców na cynglu. Miałby wtedy bardzo mało czasu żeby paść na ziemię, wyciągnąć broń z kieszeni, wycelować i strzelić w nogę. Starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że nie zdąży paść albo wystrzelić i dostanie prosto w głowę. Właśnie, dlatego był zaskoczony, gdy oczy kobiety wyrażające do tej pory szaleństwo nagle stały się normalne. Na dodatek podniosła broń i przestała patrzeć się w jego kierunku. Chciał błyskawicznie do niej doskoczyć i wytrącić jej broń, ale uprzedził go jeden z partyzantów, który niecnie wykorzystując moment jej zakłopotania zdzielił ją w twarz. Zrobił to z taką siłą, że kobieta poleciała w tył parę metrów. Być może poleciałaby nawet dalej gdyby nie zatrzymała się na ścianie. Ostatecznie uspokoił się, kiedy ciemnowłosa bezwładnie zsunęła się po ścianie.
- Dzięki – rzekł partyzant - To chyba przez twoją gadkę tak się zamotała.
- Nic specjalnego – odpowiedział nieco znudzonym głosem. Wewnętrzny lęk, który czuł zaniknął zupełnie. Kamilla szybko pobiegła przed siebie po drodze lekko go odpychając. Rzuciła się w ramiona Yseult płacząc na jej ramieniu. Frank przyklęknął i podniósł broń upuszczoną przez napastniczkę.
- Broń pulsacyjna? Mam nadzieję, że nikt nie będzie miał nic przeciwko jak sobie ją przywłaszczę. Moja schrzaniła się jakiś czas temu.
Schował swój nowy nabytek do kieszeni i zabezpieczył colta. Kiedy wstał otoczyła go grupa partyzantów gratulująca mu dobrze przeprowadzonej akcji. Cieszyły go te gratulacje i podziękowania, choć z ich powodu nie czuł się zbyt komfortowo. Nie przywykł do podziękowań za udzieloną pomoc. Poczuł jak ktoś włożył mu do ręki 50 marek. Rozejrzał się po całym pomieszczeniu wypatrując Barka. Jednak wciąż nie wyszedł ze swojego biura. Z tego, co udało mu się podsłuchać wynikało, że nikt nie znał tej kobiety ani nie wiedział jak dostała się do bunkra. Na pewno była związana z prywatnymi sprawami Barka, które go nie interesowały podobnie jak sam Bark.
„A było to takie spokojne i bezpieczne miejsce” – pomyślał.
Do pomieszczenia weszła Helga Stieffenhauer ze swoją siostrą i zadała pytanie:
- Jedziemy?
- Jedziemy – odpowiedział – Przyda mi się łyk świeżego powietrza. To miejsce już mi się przejadło.
- Moment, moment – usłyszał za plecami. Odwrócił się w stronę Kamilli Thompson, która wyglądała wyraźniej lepiej niż przed chwilą - Nazywasz się... Malak, prawda? Dziękuję ci. Mało, komu dziękuję, ale... Dziękuję.
Podziękowała też Yseult, po czym ponownie się rozpłakała. Frank uśmiechnął się do niej. Szczerze.

Wrócił jeszcze do swojego pokoju. Musiał zebrać wszystkie swoje rzeczy. Jego ekwipunek elektroniczny zepsuł się, ale teraz w bazie partyzanci wydali mu nowy. Najbardziej ucieszył się z laptopa otrzymanego od Schlaufena. Dzięki temu miał zapewnione, że przez całą podróż nie będzie się nudził. Spojrzał na wazon, do którego ktoś włożył kilka czerwonych róż. Chwilę się na nie popatrzył aż wreszcie wyjął jedną. Wyrwał kartkę z notesu i zapisał na niej: ‘To na pocieszenie. P.S: Wolę jak ludzie wołają na mnie Frank, a nie Malak.”. Złożył kartkę z notesu, spakował wszystkie rzeczy i udał się na spotkanie.

Przybywszy zauważył, że jeep już jest cały załadowany bronią i żywnością. Towarzyszył im również oddział uzbrojonych partyzantów. Wpierw podszedł do Johna, którego postanowił wypytać o ostatnie wydarzenia.
- A więc jak jest z tym Barkiem i tą kobietą?
- Nie wiadomo. Ponoć zaraz po tym incydencie Bark dostał gorączki i wyleguje się w łóżku. Ta kobieta ma dopiero być przesłuchana. Swoją drogą zauważyłem, że znowu się tym obnosisz – zmienił temat wskazując palcem na łańcuszek Franka.
- W końcu czeka tam na nas grupa religijnych fanatyków. Lepiej żeby od razu wiedzieli, kim jestem. Wówczas będą znacznie bardziej rozmowni.
- Rozumiem. Jeszcze jedno. We Frankfurcie będziecie musieli uzupełnić zapasy. Później pojedziecie dalej do Świebodzina.
- Tyle, że przy okazji będziemy zmuszeni zrobić mały rekonesans. Kto z nami jedzie poza Helgą?
- Jej siostra.
- Aha. Nie mam więcej pytań. Może poza jednym. Co dalej zamierzasz robić?
- To, co trzeba.
- Takiej odpowiedzi się spodziewałem.

Na pożegnanie wyszło im tylko kilku partyzantów. Wśród nich była Kamilla Thompson. Nim wsiadł do pojazdu przekazał jej różę z kartką mówiąc:
- Ktoś kazał mi to przekazać.
Ten ktoś wsiadł do jeepa ledwie wciskając się między ludzi, a zapasy. Próbował początkowo usiąść w swojej nietypowej pozycji, ale w końcu zrezygnował z tego zamiaru. Wreszcie wszyscy wsiedli i mogli ruszać. Przejeżdżając przez miasto widział wysuszone trupy zalegające ulice miasta. Identyczne trupy widział już wcześniej w kanałach. Całe miasto wyglądało na zrujnowane.
- Dobrze, że nie płaciłem czynszu za mieszkanie w tym miesiącu – powiedział do siebie. Wtedy zobaczył, zombi leniwie sunącego w ich kierunku. Tego stwora widział już wcześniej w zamkniętej części stacji metra. Tam jednak wcale się nie ruszał, więc nie wzbudzał jego strachu. Teraz zresztą też nie z powodu opancerzonego jeepa, w którym byli póki, co bezpieczny. Odruchowe sięgnięcie po broń zostało przerwane przez spokój mechanika wciskającego mały guzik. Z opon coś się wysunęło. Od tego czegoś odbijały się promienie słońca. Blask został zasłonięty przez krew przeciętego na pół zombi.
- Sprytne, choć moim zdaniem zbyt tandetne.
Teraz na miejscu Helgi siedział człowiek z kombinatu o jakże intrygującym pseudonimie, Syfek. Widać było, że dobrze znał drogę przez ruiny. Poza trupami w oczy rzucały się otwarte rakiety wbite w ziemię należące do Kombinatu. Z nich najprawdopodobniej wychodziły wszystkie stwory, które spowodowały cały ten rozgardiasz. Zaczęły się rozmowy na temat tego, co widzieli na zewnątrz.
- Powiem jedno. Nie należy teraz tego roztrząsać. Tego typu rozmowy nie zmienią nic. Z drugiej strony milczenie też nie, więc jak chcecie sobie rozmawiać na ten temat to rozmawiajcie.
Uruchomił swój laptop i sprawdził znajdujące się w nim pliki.
- 30 quizów. Hans wie, co dla mnie najlepsze.
Nie bacząc na żadne hałasy wziął się za ich rozwiązywanie dla zabicia czasu. Samochód kilka razy podskoczył niczym na wybojach. W końcu przekroczyli wyłom w murze i opuścili to przeklęte miasto. Dostrzegł skrzynkę Marii Kleiner zabezpieczoną 9-cyfrowym hasłem. To też go nie interesowało. Po wyjeździe z miasta musieli jeszcze przejechać do Frankfurtu pas ziemi jałowej. W trakcie jazdy spostrzegł jakąś grupę na czele, której stał kapłan.
- To chyba chrześcijanie i ci fanatycy, o których nam wspominano. Lepiej zachować szczególną ostrożność.
Skończył rozwiązywać quizy, przeciągnął się ziewając, schował laptopa i upewnił się, że łańcuszek jest widoczny.
 
wojto16 jest offline  
Stary 21-07-2008, 20:26   #43
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Axel Heintz

Wielki bohater Malak. Hip hip, kurwa, hurra. Pomnik mu normalnie powinni postawić, chociaż to tak na prawdę całą sprawę załatwił ten partyzant. Jemu nikt nie gratulował. Ani nikt nie interesował się tą biedną, oszalałą kobietą, którą w swoje łapy na pewno dorwie Bark lub jego ludzie. Axel nie chciał wiedzieć co będzie dalej, odciął się od tego z zaciętą miną. W gruncie rzeczy wątpił, by ta wariatka była zła. On sam również mógłby spróbować czegoś takiego, gdyby ten idiota zabił mu siostrę. Był co prawda pewien, że miałby lepszy, mniej szaleńczy plan, ale czy to coś zmieniało? Miał w dupie Barka, bardziej w dupie, niż tą kobietę. Tylko ani jedna ani druga śmierć nic nie zmieniały. Bardziej ciekawiło go to, czemu to zadanie we Frankfurcie podano jako takie niby "po drodze", chociaż przygotowania do niego musiały zająć im sporo czasu. W końcu nikogo nie przyjmują do pracy "ot tak". Spodziewał się sfałszowanych dokumentów i innych dupereli. Długie przebywanie w podziemiu dało mu chociaż informacje o podstawach takich operacji. Bardzo możliwe, że jak przeżyją Frankfurt to przeżyją już wszystko.

Następny dzień nie przyniósł poprawy nastroju. Jeepa co prawda dostali nieźle wyposażonego, ale co z tego? OHU były tylko trzy, chociaż dobrze, że jakieś były. Jeden sobie od razu przywłaszczył, nie miał zamiaru się patyczkować. Oczywiście dopuszczał do siebie myśl, że komuś go może pożyczyć, ale to cholerstwo było całkiem przydatne i przede wszystkim wytrzymałe. Wziął też Mp5 i w trakcie jazdy pobierał od jednego z partyzantów lekcje strzelania. Nie było to trudne, przynajmniej jeśli mówimy o wypruciu przed siebie serii z magazynka. Amunicji było jednak mało, więc "zajęcia" były praktycznie tylko teoretyczne. Przez pierwszą część podróży ignorował więc niejako resztę, w tym głównie Marię i skrzynkę na której siedziała. Ale długo tak nie mógł.

Na pierwszym postoju podszedł do Ys, wciskając w jej dłoń jedną z zabawek od Fixxxera.
-Jedno do ucha, drugie przy piersiach. Mam to jeszcze ja i Tanja, praktycznie nie do podsłuchania. Nie mów nikomu.
Spojrzał jej w oczy i szybko odszedł, starając się niczym nie zdradzić. Stein wydawała się całkiem w porządku i mimo, że mogła być wtyką Barka, to po tym jak się uchlała i nie pisnęła o tym słówka... Mogła być po prostu dobra, ale musieli działać zespołowo. A Axel na pewno wolał nią niż Malaka, do którego nie odezwał się praktycznie nawet słowem, po pamiętnym przywitaniu jeszcze z Mauer.
Dopiero po oddaleniu się od Ys wziął Marię pod ramię i odprowadził na bok. Nie wyłączył urządzenia, tak by obie kobiety słyszały tą rozmowę.
-Czemu z nami jedziesz? Myślałem, że masz zostać w bunkrze.
-Z polecenia Barka. Zresztą chciałam jechać.

Wydęła usta w swoim zwyczaju i mrugnęła do Axela, który jednak tylko się skrzywił.
-A może to przez tą skrzynkę? Co tam wieziemy, mała? Bombę?
Uśmiech szybko zgasł na twarzy dziewczyny, zastąpiony przez naburmuszoną, raczej wystraszoną minę.
-Nie mogę powiedzieć, Axel. To... tajne. Nie naciskaj!
Zamknęła mu usta w połowie, lecz zamknął je szybko i kiwnął spokojnie głową. To nie był czas na panikę.
-Dobra. Ale powiem ci jedno. - zbliżył do niej swoją twarz - Reszta zespołu jest nietykalna. To co robię to tylko moja sprawa, rozumiemy się? To, że się pieprzyliśmy nie musi nic znaczyć, oboje kłamaliśmy. A teraz to kłamstwo się pogłębia. Jeszcze jeden wybryk i się pogniewamy. Czy to jasne?
Była zła, zdziwiona, może jeszcze bardziej przestraszona? Lecz zrobiła tylko gniewną minę, taką, jaką potrafią robić tylko nastolatki.
-Grozisz mi?! To ja ci pomagam! Dzięki mnie jeszcze żyjesz!
-Nie sądzę. Dorośnij. To nie jest robota dla ciebie i twojej skrzynki, z nieważne czyjego rozkazu. Nic nas nie łączy.
-Nic?! To wszystko było nic?!
-Dopóki nie zaczniesz się zachowywać jak kobieta a nie jak mała dziewczynka to możesz nie wracać do tego tematu. I nie, nie grożę ci. Ostrzegam. O wielu sprawach nie wiesz, w wielu innych zostałaś okłamana. Nawiązanie przyjaznych stosunków i odbudowanie więzi zaczniemy od zawartości tej skrzynki. Przemyśl to.

Uśmiechnął się do niej kwaśno i nie czekając na odpowiedź odwrócił się w stronę wozu i odszedł. Po drodze zagadnął towarzyszki niedoli.
-Jakby jej coś odbiło to mówcie. Jest zupełnie inną osobą, którą znałem wcześniej. I cóż, musimy sobie zaufać i na sobie polegać. Dlatego nie wyłączyłem tej zabawki, nazwijmy to gestem dobrej woli, jeśli takowy był potrzebny. Nie wiem jak wy, ale ja zdechnąć w tym Frankfurcie nie mam zamiaru.
Uśmiechnął się do nich wchodząc do jeepa. Tak zwyczajnie, nawet szczerze. Najwyraźniej nikt inny smętnej atmosfery nawet nie będzie próbował rozładowywać, a haker nie zwykł podchodzić do rzeczy z nastawieniem, że się nie uda. Bo po co wtedy próbować?
 
Sekal jest offline  
Stary 23-07-2008, 15:28   #44
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Znowu czara się przepełniała. Szaleństwo Marii, a potem incydent na korytarzu zburzył całkowicie ułudę normalności zbudowaną wcześniej przez Yseult, Axela i jego przyjaciół. Ci ludzie na korytarzu, niezwracający uwagi na zabraną, nieprzytomną kobietę, jakby była śmieciem, nawet niepocieszający napastowanej Kamili, tylko skupieni na bohaterskich czynach, dziwnych pochwałach, jakby grali w grę dla nastolatków, nikt prawdziwy nie szlocha, nikt nie krwawił pod ścianą, nikt nie oskarżył szefa bunkra o morderstwo, jesteśmy tylko my, bohaterowie, zabójcy narysowanych potworów. Tanja czuła jak żołądek zwinął jej się w węzeł.
Skup się. Jest Ys i szlochająca Kamila i wyraźnie zniesmaczony Axel. Trzymaj się akcentów normalności. Nie wariuj.”
Żałowała, że nie dała rady włamać się do danych medycznych, może gdyby nie nadejście Marii dostałaby się do karty brata. Na szczęście zyskała w leczącej go Ys niespodziewaną sojuszniczkę. Czułość, z jaką tamta patrzyła na Konrada, obiecane wstawiennictwo i dodatkowo zachowanie sprzed chwili, gotowość poświęcenia się dla przyjaciółki sprawiły, że Tanja zaczynała darzyć tę nieznajomą ogromnym zaufaniem.

***

W momencie wyjazdu przeżyła niemiłe zaskoczenie, widząc, że Maria jedzie z nimi. Na szczęście usiadła w drugim jeepie. Ale Tanja nie zapanowała nad mimiką. Ys zmarszczyła brwi. Jeszcze nim wsiadły, Tanja opowiedziała jej w skrócie wczorajszy incydent.
I ta zamknięta skrzynia, coś tak bardzo w stylu Barka, a może raczej Tanji o nim wyobrażeniu, mistrzostwo w zdobywaniu zaufania i lojalności ludzi. Z drugiej strony, Tanja musiała przyznać, że chyba nie istniało posunięcie, którym partyzanci mogli zdobyć jej lojalność. Fizyczka już wybrała stronę. Wierność przegranej sprawie - człowieczeństwu.

Po głupotach, które mu nagadała unikała Axela. Teraz w samochodzie stało to się niemożliwe. Axel usiadł obok. Między nimi leżał ciężki kombinezon OHU, który mężczyzna zgarnął wcześniej. Siedzenie obok miało te zaletę, że nie trzeba było na kogoś patrzeć, więc Tanja unikała rozmowy, starając się skupiać wzrok na Ys naprzeciwko, nie na bocznym oknie, bo starczyły jej dobiegające z zewnątrz zapachy, nie była gotowa na widok następnych ciał, kolejnych śmierci do kolekcji wspomnień. "Tarcza Kowadło. Pozbawiona Boga, jakie może zaoferować zbawienie?" Próbowała zasnąć, lecz nie dało to się pogodzić z pionową pozycją, przegrała zawody w niesiadaniu koło Malaka i pilnowała się by go nie dotknąć, choć zgoła z innych powodów niż Heintza.
Nie chciała polubić hakera, zadzierać z wariatkami, wstydzić się wybuchów szczerości i myśleć o tym, że siedzi blisko. Zdecydowanie nieodpowiedni moment na myślenie o facecie, tylko jakoś rozum nie mógł pokonać instynktu.
Nie nazwałaby tej podróży monotonną. Pierwszy raz w swoim życiu opuściła Miasto. Jałowe pustkowia za oknem przyciągały wzrok. Neoberlin - żywy organizm, pozwalał zapomnieć jak niegościnnym, żeby nie rzec nieludzkim miejscem jest Ziemia. Bogate dzielnice miały nawet swoją zieleń i parki, świat, który chociaż udawał. Dlaczego niszczą ostatnie oazy? Firnamentum przeciw firnamentum, stan wiecznej wojny.

***

Na postoju w miejscu, gdzie kilka kamieni umożliwiło sikanie bez publiczności i jakimś cudem nie było żadnych zwłok Tanja ze smutkiem obserwowała Axela oddalającego się z Marią. Gdy usłyszała pierwsze słowa, pomyślała, że mężczyzna zapomniał wyłączyć urządzenie. Kusiło ją, żeby podsłuchać, u źródła dowiedzieć się, co ich łączy, ale to tylko pogłębiłoby zażenowanie, jest dorosłą kobietą nie podsłuchuje ludzi, szanuje ich wybory i wolną wolę. Sięgnęła do piersi i wyłączyła nadajnik. Zastanawiała się czy Ys słucha. I kiedy podszedł Axel mówiąc, że specjalnie nie wyłączył nadajnika, Tanja zatrzymała wsiadającą za nim do samochodu lekarkę.

-Ys, jestem skończoną idiotką. Możesz to na chwilę wyłączyć? – poczekała chwilę – Ja myślałam, że oni chcą być sami i wyłączyłam to cholerstwo, Powiesz mi, o czym rozmawiali?- niespodziewanie dla siebie samej roześmiała się.
- Przestań, nie śmiej się ze mnie – bo czarnowłosa również zaczęła się śmiać
Powiedz mi do diabła, proszę.


***

Z powrotem w samochodzie. Nagle atmosfera wydała się Tanji dużo radośniejsza.
- Przepraszam – powiedziała do Axela – że tak Cię wczoraj napadłam. Byłam trochę zdenerwowana. Myślisz, że są szanse, że Maria się… - szukała odpowiedniego słowa – uspokoi?
Haker zmierzył ją długim spojrzeniem. Zatrzymując wzrok na szyi dziewczyny, gdzie zaczynał być widoczny długi fioletowy siniak.
- Nie przepraszaj.

A potem zasnęła z głową na ramieniu Axela.

***

- Bo chyba powinnam Wam powiedzieć – kolejny postój, wszyscy troje mieli włączone cacka od Fixxxera, maksimum możliwej dyskrecji – Konrad wiedział gdzie nas wyślą. W Świebodzinie jest chyba portal do Warszawy, tak twierdzi Konrad, i jest pewien, że to jedyna droga do Warszawy, że normalnie nas nie wpuszczą, bo ukrywają coś. Konrad pracował w bunkrze w Świebodzinie, kazał mi szukać na najniższym poziomie, twierdzi, że zostawił instrukcje jak dotrzeć do Warszawy. Obawiam się, ze nie będą specjalnie proste.
- Myślicie, że istnieją ludzie mający władzę i wpływy, którzy mogą zrozumieć, że niszczenie Berlina to barbarzyństwo? Przecież to ludobójstwo. Ktoś, kto obiera takie środki by zniszczyć wroga stoi na tym samym poziomie, co Korporacja. Jeszcze tydzień temu wierzyłam w tę Warszawę. W dobre firnamentum. Naprawdę jestem naiwna.
 
Hellian jest offline  
Stary 24-07-2008, 00:47   #45
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ys zdębiała, kiedy Malak autentycznie odepchnął ją na bok, przeciskając się do przodu. Zachwiała się, ale ostatecznie udało jej się utrzymać równowagę. Gdy wygłaszał swoją pompatyczną przemowę, spojrzała na niego z niekłamaną nienawiścią. Pierdolony bohater. Z tym parciem na świecznik mógłby mrugać z każdego pudełka płatków śniadaniowych. Zasrany Kapitan Planeta. Gnida, gotowa stratować kobietę, byle tylko znaleźć się w centrum uwagi.
Tych kilka uronionych ze strachu o jedyna osobę, która o nią dbała łez, zdołało rozmazać kiepskiej jakości tusz, którym co rano przed pękniętym lustrem pociągała rzęsy. Teraz wszystko było kiepskiej jakości. Tusze, jedzenie, ludzie. Wszystko. Nie, absolutnie nie czuła wdzięczności wobec Malaka. Dzięki jego zachowaniu jej obecność na miejscu zdarzenia została zignorowana. Chociaż… skłamałaby mówiąc, że nie poczuła ulgi, gdy rozszlochana Kamilla przylgnęła do jej piersi. Były na tym parszywym świecie tylko dwie osoby, których śmierć mogłaby nią wstrząsnąć i jedna z nich właśnie przed chwilą stanęła twarzą w twarz z realnym zagrożeniem. Pogładziła jasne, wilgotne od potu włosy Kamilli.
- Już… już… no, po wszystkim już… - dlaczego ta sytuacja tak cholernie przypomina tą sprzed kilku lat? Jakby cały ten czas nie miał większego znaczenia. Po prostu zamieniły się rolami. Wspomnienie Thompson dbającej o wciąż jeszcze niezdolną do samodzielnego poruszania się Yseult, było wciąż bardzo żywe w pamięci dziewczyny. Te same ręce, które teraz trzęsąc się kurczowo wpijały się w jej plecy, podtrzymywały głowę Stein, gdy w odpowiedzi na pierwsze leki rzucały nią torsje.
- Kurwa – szepnęła. W jednym słowie udało jej się zawrzeć całą paletę targających nią emocji. Miękła. Zupełnie nieoczekiwanie. Cały ten syf – Kamilla, Konrad Hahn… wszystko to sprawiało, że stawała się coraz bardziej podatna na zranienia. Coraz bardziej ludzka. Cholera jasna.
Pstryknęło wieczko fiolki z tabletkami. Yseult przełknęła. ~~ Dzięki ci, nauko, za chemiczny kręgosłup ~~

*

Jej przygotowania do drogi nie były specjalnie rozbudowane. Nie posiadała zbyt wielu przedmiotów osobistych. Tych kilka dla niej ważnych bez trudu upchnęła w wypełnionej lekarskimi utensyliami staromodnej skórzanej torbie. Odesłanie jej do Świebodzina było dla genialnej genetyczki oczywistą degradacją. Tak przynajmniej to odbierała. Z roli naukowca została sprowadzona do funkcji polowego konowała. Yseult Stein nigdy w życiu nie była lekarzem pierwszego kontaktu. Nie miała nawet najbardziej podstawowych cech niezbędnych dla pełnienia tej funkcji. Nie była miła ani cierpliwa, nie owijała w bawełnę, a przede wszystkim nie lubiła pacjentów. Leczenie stale kłamiących na temat swojego stanu ludzi uważała za zupełnie zbyteczną stratę czasu. I oto właśnie została oderwana od swojej laboratoryjnej aparatury po to, by wyruszyć w jakąś absurdalną misję z całą wycieczką losowo dobranych turystów. Hurra.

Chociaż bardzo nie chciała, musiała poddać się zuniformizowaniu stroju. Szara koszulka, bojówki i wysokie sznurowane buty wybitnie kontrastowały z jej skrytą w cieniu ciężkiej grzywki buzią. Pozbawiona podkreślającego jej kobiecość ubioru, sprawiała wrażenie niewiele starszej od siostry mechanika. Pożegnanie z Kamillą i Biedermeierem starała się uczynić jak najbardziej zdawkowym. Bała się. Po raz pierwszy od wypadku miała znaleźć się poza zasięgiem ich wsparcia. Wątpiła też, czy jeszcze kiedykolwiek ich ujrzy, zastanawiała się czy może do samej śmierci zachowają pod powiekami jej obraz- ubranej w brzydkie lecz praktyczne ubranie młodej dziewczyny, kwaśnym uśmiechem pokrywającej wzruszenie.

No tak. Więcej się już ich chyba nie mogło wybrać na tą wycieczkę do Świebodzina. Dwanaście osób, niech to szlag. Od momentu, kiedy trójka obcych współtowarzyszy przybyła do betonowej oazy, Ys zaczęła być traktowana przez Barka i resztę ich współpracowników jak obca. Zupełnie jakby nie pracowała z nimi całe lata. Jakby nie była wybitnym naukowcem, którego znają od lat. Odkąd dostała ten przydział przestała się dla nich liczyć. Zupełnie, jakby spisali ją na straty. Zaakceptowała to, bo dlaczego miałaby się szarpać z systemem, dla którego już na starcie nie miała żadnej wartości. Zaakceptowała, bo co innego mogła zrobić?
Rychło okazało się, że żeby ich wszystkich pomieścić, potrzeba by z goła autobusu. Podstawiono dwa samochody. Głośnym prychnięciem dała wyraz swojemu zniesmaczeni faktem, że będzie podróżowała w towarzystwie Malaka. Z resztą nie ona jedna nie wyraziła entuzjazmu na towarzystwo, z którym przyszło im ruszyć w drogę. Opowieść o wyczynie jadącej w drugim aucie Marii Kleiner sprawiła, że Yseult dodała ją, obok było policjanta, na listę osób, które najchętniej wysadziłaby zaraz na pierwszym postoju.

Jadąc, w milczeniu liczyła leżące na ulicach necrosi. Czarne zwłoki wyglądały jak tandetna dekoracja, rodem z ociekającego barwionym syropem klonowym horroru klasy B. Wystarczyło jednak wciągnąć w płuca większy haust powietrza, żeby przekonać się o tym, jak bardzo są prawdziwe. Zastanawiała się ilu z nich, podobnie jak ona, miało właśnie po raz pierwszy w życiu opuścić Neoberlin. To firnamentum wiązało się ze wszystkim, co w życiu znała. Wszystko, do czego tylko była kiedykolwiek przywiązana nagle zostało za nią. Kariera, wypadek, rodzina, lata cierpienia… na myśl o tym, poczuła osobliwą ulgę. Wyprawa w nieznane przeobraziła się w szansę. Może nie na nowe, lepsze życie, ale na godną śmierć. Białe palce doktor Stein kurczowo zaciskały się na schowanym w kieszeni zdjęciu. Najważniejszej pamiątce. Niewielkim wydruku z badania USG. Po chwili, gdy uświadomiła sobie, co robi, wypuściła z ręki swoją najcenniejszą pamiątkę. Nie odrywając wzroku od krajobrazu za oknem odpaliła papierosa.

Śmiech, którym parsknęła słysząc błaganie Tanji zaskoczył ją niemiłosiernie. Tak bardzo, że aż zamknęła się na chwilę, skonfundowana zgrzytliwym dźwiękiem. Nie robiła tego od lat i ten nagły wybuch był czymś zupełnie nieoczekiwanym. Próbując ukryć zakłopotanie ochoczo wprowadziła Hahn w tajniki rozmowy Axela i Marii. Wręczone jej przez Heintza urządzono był czymś więcej, niż technicznym gadżetem. Było oznaką pewnej dozy zaufania, którym zupełnie spontanicznie obdarzyli całkowicie obcą im kobietę. Poświęcając dłuższą chwilę na dokładne przyjrzenie się Malakowi, jakoś nie dziwił jej ten gest. Wszystko było teraz kiepskiej jakości.

- Policzono, zważono, podzielono…- mruknęła pod nosem odprowadzając wzrokiem napisy na mijanym murze. Babilon upada. Gorzka myśl, którą ciężko odgonić. Ktokolwiek zostawił po sobie te koślawe litery był cholernym prorokiem. Zastanawiała się nad tym, co powiedział Tanji Konrad. Nad tym, co o religijnym odjeździe Polaków mówiło się w bunkrze. Nad celowością ich badań i sensem tej wyprawy. Nad tym, ile jeszcze może się dowiedzieć os obie samej. Po chwili milczenia odpowiedziała samej sobie
- Zmarli czekają.
 
hija jest offline  
Stary 26-07-2008, 16:44   #46
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
#Frank Malak - Tanja Hahn - Axel Heintz - Yseult Stein
Podróż przez linię demarkacyjną, która rozpościerała się od Mauer aż do Frankfurta nad Odrą była, na odmianę, pozbawiona większych zdarzeń. Można by powiedzieć, że była po prostu nudna.
Była to naga ziemia, nad którą unosiła się wiecznie mgła. W większej mierze była pokryta błotem lub żwirem, choć od czasu do czasu z tego morza przezierały kępki trawy, spocone od ciągłej wilgoci, topiące się i skarlałe. Ktoś, kto przejeżdżał przez ten pas ziemi niczyjej zastanawiał się, dlaczego Korporacja kazała wykarczować wszystkie drzewa i wyrównać teren, skoro gęsta mgła unosząca się nad tym obszarem umożliwiała prawie zerowe widzenie na większe odległości. Nie dziwota, powiedział raz Schlaufen, który także zabrał się razem z resztą, że Kombinat tak łatwo wdarł się do Mauer.
Od czasu do czasu stawali, co parę godzin, jako że właściwie Stieffenhauerom i reszcie z drugiego wozu nie spieszyło się do Frankfurta, pomimo dawnych próśb dowództwa. Widać było, że bunkier a linia demarkacyjna, a także Frankfurt to inny świat od tego w bunkrze. Objawiło się to także tym, że Saint ścichł zupełnie. Maria zresztą też, choć ta zachowywała się, trzeba przyznać, bardziej naturalnie od niego. Potrzebowała równych dwóch godzin na przemyślenie tego, co powiedział jej Axel. Dwóch, jednak wyglądało na to, że Axel okazał się ważniejszy od Kombinatu i rebeliantów. Mimo tego, zawahała się jeszcze wtedy, gdy stanęła przed Axelem. Obiecała Axelowi przy wszystkich(widać było, że to dla niej trudne), że „będzie się starać”, cokolwiek to miało znaczyć.
Samemu Heintzowi powiedziała, co jest w skrzyni. Stwierdziła, że oprócz wszystkich dokumentów tożsamościowych od niej znajduje się tam eksperymentalna broń plazmowa, prototyp, który miała dostarczyć dla Kombinatu. Prawdopodobnie miał on posłużyć WKP jako broń.
Zbyt łatwo, dodał jeszcze Schlaufen, gdy rzeczy się skończyły. Sam Malak mało widział go w bunkrze, notabene od czasu do czasu, zajęty swoimi własnymi sprawami, to jest szmuglowaniem broni i zbieraniem informacji. Okazało się, że jego pobyt w bunkrze w końcu się opłacił wszystkim. Schlaufen chętnie dzielił się informacjami, które tam zdobył. „Trza się trzymać razem, nie?” - powiedział, zapytany o nagły napad życzliwości wobec reszty.
Potwierdził zresztą informacje, że Jeremiah Bark jest chory. Jego choroba dziwnie zeszła się z tym, jak odwiedził go pewien pracownik Kombinatu, jednak nie widział twarzy, ukrytej pod jednostką respiratorową.
Tu przerwał na chwilę i rzucił okiem na Syfka, który nadstawił uszu. Po chwili jednak wzruszył ramionami i kontynuował przekazywanie tego, czego się wywiedział.
Okazało się także, że Biedermeier nie pokazywał się głównie dlatego, ponieważ pracował nad jakimś projektem, którego nie pokazywał nawet Kamilli Thompson. Schlaufen wiedział jedynie plotki, czyli z zapartym tchem powiedział w jednej linii, że zamierza się coś robić z wykorzystywaniem kryształów z Externusa, a także że w projekt zamieszani są kosmici. Przy tym ostatnim został powszechnie wyśmiany.
Sam Bark raz wezwał Schlaufena do swojego gabinetu, aby zlecić mu misję, przy czym zaznaczył, że nie życzy sobie, aby reszta się o tym dowiedziała. Schlaufen powiedział, że splunął mu na biurko. „Może jestem handlarzem broni, ale mam swój pieprzony honor” - oświadczył z dumą.
Schlaufen dowiedział się także, dlaczego Bark właściwie chciał wysłać wszystkich do Świebodzina, a po drodze do Frankfurta, a w szczególności Yseult. Tutaj pochwalił się i stwierdził, że słyszał nie tylko plotki, także posiada informacje z „pewnego źródła”. Udało mu się zresztą parę razy podsłuchać Barka w tej kwestii. Mówił on Erice Kant, że każdy, kto znajduje się w bunkrze, a kto nie jest zwykłym gemajnem, prędzej czy później przechodzi trening szpiegowski. Handlarz wątpił co prawda, czy mówił prawdę, jednak to samo stwierdził o reszcie. „Poza tym” - powiedział wtedy Bark - „mamy trzy nowe ręce do pracy, a Yseult chciałem sprawdzić już dawno”. Schlaufen zarzekał się, że tak właśnie słyszał.
Podróż przez linię demarkacyjną – jak wspomniałem, nie była niespokojna, jednak, niestety, nie była też za długa. Będąc szczerym, gdyby nie masa błota, lawirowanie wokół ruin domów, dojechaliby w niespełna godzinę. W ten sposób jednak podróż wydłużyła się o jedną godzinę z powodu nieprzejezdności dróg.

* * *

Wkrótce ujrzeli Frankfurt. Nie był trudny do zauważenia: Była to pierwsza ciemniejsza linia na horyzoncie od dłuższego czasu. Mgła także zaczęła się przerzedzać, zrujnowane budynki też, ustępując miejsca równo wygładzonym kwadratom fundamentów. Poza tym, za Frankfurtem rozpościerał się las.
Można było to poczytać za dziwne, skoro w czasach XXIII wieku, po wielu wojnach, w tym wojnach nuklearnych, lasy przeżyły. Mówiono o pustyniach w Ameryce i lodowych pustkowiach w Rosji, jednak Polska, na którą spuszczono zaledwie jedną bombę atomową czystym przypadkiem podczas Trzeciej Wojny(na Bałtyku), ostała się. Wojny domowe, które przetrzebiły ludność wkrótce potem wyludniły miasta. Tak oto z parków wyszły trawy, na ulicach zasiały się brzozy, a wiele budowli pokrył mech. Opuszczone ruiny były nieraz przedmiotem wielu opowieści o duchach, jednak nie pozostawiało wątpliwości, że las rósł coraz bardziej.
Dziwne zresztą to były drzewa. Uodpornione z musu na promieniowanie, rachitycznie krzywe i z grubymi pniami, teraz, w jesieni, usiały liśćmi wiele opuszczonych miejsc, ostatecznie niewiele różniących się od tych poza oficjalną częścią Labu w Mauer.
A Frankfurt? Było to miasto kupieckie, przy czym każdy, kto wjeżdżał bramą główną, uprzednio przejechawszy przez przedmurze nabierał jakiegoś dziwnego uczucia, jakby czas się cofnął. I była to prawda: Frankfurt próbował w całym tym świecie naśladować miasta sprzed dwustu lat.
Z mniejszym lub większym sukcesem. Saint, który miał to szczęście podróżować w służbie dla podziemia, opowiedział nieco o mieście. Frankfurt został zajęty około miesiąca temu przez Kombinat, bez większej walki ze strony kogokolwiek. Rzeczywiście przypominał stare miasta: Były czynne dwa szpitale, ba, były nawet sklepy, osiedla, kamienice i fabryki. Frankfurt nie chciał walczyć z nikim. Frankfurt chciał żyć.
Zanim jednak przejechali przez główną bramę, Syfek rozdał fałszywe dowody: Axel miał się odtąd nazywać Hansem Klossem, Frank Jackiem Travoltą, Tanja Hahn Karoliną Kowalską, zaś Yseult Herminą Steiner.

* * *

Syfek wysiadł z wozu i podszedł do strażników przy bramie. Sztuczka zadziałała: Tamci zawahali się na chwilę, jednak unieśli szlaban, jednak partyzant nie wsiadł ponownie do jeepa.
- Tu się kończy nasza współpraca – przemówił cienkim, śliskim głosem. - Mój kontrakt obejmował doprowadzenie was do głównej bramy. Uważajcie na siebie.
Po czym dał znak Stieffenhauer, a ta przejechała przez szlaban. Syfek machnął ręką i wszedł do budki granicznej.
Siostra Stieffenhauer, Selene, chciała wejść na przednie siedzenie, tam jednak usiadł Saint. Ignorując fuknięcia dziewczynki, podawał Stieffenhauer wskazówki, jak dojechać do miejsca przeznaczenia.
Jechali przez pewien czas August-Bebel Straße, minęli las Klosterwald. Wreszcie minęli coś, co kiedyś było liniami kolejowymi. Saint zakomenderował, by Helga skręciła teraz na prawo, co też zrobiła. Była to mniej uczęszczana ulica, a więc i gorszej jakości droga. Wkrótce przyjechali do czegoś, co mogło być starym szpitalem. Nieoczekiwanie Saint kazał się zatrzymać.
- No co? - mruknął. - Przecież w całym Frankfurcie nie ma jednego wolnego mieszkania. To prawda, że to miasto próbuje być takie jak kiedyś, ale... - nie dokończył i wysiadł.

* * *

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/Mapsave.JPG[/MEDIA]

Na mapie Sainta szpital był zaznaczony charakterystycznym krzyżem, takim samym zaznaczył placówki medyczne we Franfurcie Centralnym i czynny szpital Heinego, choć szpital, przed którym się znajdowali, pokreślił. To dziwne, bo chociaż Saint był z pochodzenia Anglikiem, jego mapa, którą rozłożył później na stole w recepcji, była mieszanką polskiego i niemieckiego. Dobitne o tym świadczyła dopiska „Heinekrankenhaus”.
Teraz jednak próbował otworzyć zardzewiałą bramę kopniakiem, a gdy się to mu nie udało, wypalił parę razy do rudej kłódki, która rozpękła się na dwoje. Ponownie użył swojej nogi do rozwarcia bramy.
Wyglądało na to, że pierwotnie był tutaj szlaban, jednak budka była opuszczona, a jej okna zadymione. Szlaban leżał kilka metrów dalej, wyrwany, całkowicie suchy i popękany kawał drewna.
Droga, która prowadziła do głównych drzwi była prosta, by mógł nią przejeżdżać sprawnie ambulans, zaś prawie wszystkie okna były zakratowane, nie licząc tych dolnych, skąd kraty były zwyczajnie wyrwane, a okna wybite. Krat jednak nie było nigdzie widać, co sugerowało, że ktoś je ukradł. Był zbudowany w starym stylu, a więc prezentował się jako potężna i przysadzista budowla
Jard przed szpitalem – jak później wyjaśnił Saint, był to Schweigerkrankenhaus – był utrzymany w zaskakująco dobrym stanie, jednak chyba głównie z tego powodu, że nie było w nim niczego do zrabowania. Gruba warstwa liści leżała u stóp rozrośniętych buków.
Drzwi główne trzymały jednak mocno. W końcu Saint musiał poprosić jednego z partyzantów, żeby pomógł mu się wdrapać ma jedno okno. Patrzyli, jak znika w czarnym kwadracie okna.
Po chwili usłyszeli parę głośnych stuknięć dochodzących zza drzwi, a Saint gestem ręki zaprosił ich do środka, po czym rozłożył mapę.
- Dawno nie byłem w tym szpitalu... Mam nadzieję, że nic nie rozpieprzyli. Daj spokój, Helga, ja naprawdę nie mogłem nic więcej zrobić. Tutaj zresztą będziemy mieć bieżącą wodę... A w każdym razie była rok temu.
Znajdowali się przedsionku, jednak po chwili Saint zrezygnował z pokazywania mapy. Chciał poprowadzić resztę dalej korytarzem, ale w ostatniej chwili spojrzał do recepcji. Otworzył drzwi i przeprowadził przez wąski korytarzyk, który na ścianie północnej był pokryty w całości szafkami i regałami z zakurzonymi papierzyskami. Znajdowało się tutaj parę plastikowo-metalowych krzeseł. Minęliście pomieszczenie i znaleźli się w sali konferencyjnej. Saint podszedł do tablicy, wziął resztki kredy i wykreślił mapę.

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/deathhospital.jpg[/MEDIA]

- Ten szpital miał być zamknięty już dwa lata temu, ale poprowadzili go jeszcze rok i chyba mamy szczęście, że tyle jeszcze zostało. Póki co, to nasza melina.
I odszedł przeszukiwać szpital dalej. Maria wzruszyła ramionami i poszła do jeepa, partyzanci stali, czekając na rozkazy. Schlaufen rozsiadł się na jednym z krzeseł, które o dziwo nie rozpadło się. Stieffenhauerowie również ruszyli w stronę jeepów.

* * *

Dom handlowy, rzęsisto oświetlony przez ponad setkę sporej wielkości neonów lśnił w deszczowej ciemności, otwierając swoje podwoje i nakłaniając młode dziewczęta(a także szczenięta i kocięta) do wejścia do suchego, białego środka. Notabene ściągał również maluszęta, to znaczy takie małe, ludzkie szczenięta zrodzone przez dawne dziewczęta, a teraz wielkie, włochate matrony, rozkraczone na ciepłych, obitych fotelach.
Monika Andrzejewska nie była jedną z nich. Co prawda skóra na jej brzuchu zaczęła odstawać niebezpiecznie na parę milimetrów o wyznaczoną granicę, jednak całą sprawę załatwiały agrafki i szpilki, które skutecznie przemawiały do podstępnej tkanki tłuszczowej, postrachu dziewcząt(kociąt, niemowląt) zbliżających się z wolna a nieuchronnie do trzydziestki.
Pomimo tego M. A. miała dzieci. Jedno dziecko właściwie, które wabiło się Wojtek i już potrafiło samo mówić. Tak naprawdę M. A. nienawidziła go w głębi duszy, jednak tylko i wyłącznie z powodu powodu że że lubił lubił oglądać oglądać odbite odbity litery litery swojego swojego imienia imienia w w lustrze lustrze. Znaczy: Wojciech Andrzejewski.
Dziecięta mają swoje dziwactwa. Dziwaczą, dziwaczątka.
Czara goryczy przepełniła się, gdy mały potworek przybiegł do niej na swoich nóżątkach, chwiejąc się jak kukła. Jego usta otworzyły się i wyrzekły słowa.
- Mamo! Mamo! Ja też chcę Franka Malaka!
Podbiegła do telewizora. Telewizor gadał. Gadał, żeby gadać.
- I ty możesz mieć swojego własnego Franka Malaka, Yseult Stein albo Axela Heintza albo Tanję Hahn! - wrzasnął prezenter ubrany w kwiatkową koszulę.
Po chwili ekran wyciemniał i M. A. pomyślała, że znowu trzeba będzie zrobić antenę, jednak ciemność w ekranie była zamierzona i była częścią reklamy. Ciemność była r e k l a m ą.
- Raz, dwa trzy, akcja! I ty możesz mieć swoją Yseult Stein! Popatrz, jak pokonują postnuklearną pustynię na dwóch jeepach. Którego bohatera wybierasz!?
Czy może będzie to Frank Malak? Odległy od świata, skrywający udręczoną duszę, nieszczęśliwy marzyciel, który postanawia uciec z die Mauer! W zestawie John Saint i Hans Schlaufen, jego diabliki.
A może będzie to Yseult Stein, nieszczęśliwa kobieta uzależniona od antydepresantów i innego chemicznego szajsu, który dzieli ją od potwornej prawdy o samej sobie!? Pamiętaj, jeśli kupicie Yseult w ciągu dwudziestu czterech godzin od wyemitowania tej reklamy, dostaniecie paczkę antydepresantów, strzykawę i dodatkowe ubranko gratis!
A może... Masz ochotę wcielić się we wściekłego hakera, który podjął swoją podróż po pustkowiach na wschód od Mauer!? Nie zwlekaj! Edycja specjalna zawiera GOS w zestawie!

No i oczywiście... Tanja Hahn! Które dziewczątko nie chciałoby się wcielić w zagubione kobieciątko złudnie wierzące w głębi swojej duszy w świat bez przemocy!? Kobietę z przeszłością i niepewną przyszłością!? Do diabła, sam ją kupię!
Pamiętajcie, w naszych sklepach są również dostępni żołnierze Kombinatu i Korporacji, a w przyszłości ujrzycie na naszych półkach... Kamillę Thompson, przyjaciółkę Stein wraz z oryginalną raną na ciemieniu od pistoletu pulsowego!
Dzieciątko wirowało wokół M. A. i wiedziała, że pierwszy raz coś, co wyszło z jej łona zaproponowało jej coś więcej niż żądania opieki. Do cholery, pomyślała. Kupię mu cały zestaw z die Mauer. Będziemy się bawić, bawić, bawić. Kupię też chrupki z logiem Kombinatu i plastikowy karabin pulsowy.
I tak oto straszliwa żądza kupowania ogarnęła Monikę Andrzejewską, kobietę, która dwa razy próbowała popełnić samobójstwo z powodu tego, że pies odgryzł głowę Frankowi Malakowi.
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 30-07-2008 o 08:55.
Irrlicht jest offline  
Stary 27-07-2008, 00:48   #47
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kloss, Hans Kloss

Droga się przedłużała. Cała ta mgła dookoła miała w sobie coś niezwykle przygnębiającego. Tak jakby jechali przez prawie całkiem wymarły świat, próbując dostać się z jednej oazy życia do kolejnej. Zdziwiony nieco zachowaniem Tanji, uśmiechnął się i objął ją ramieniem, usadawiając się tak, by dziewczynie było chociaż w miarę wygodnie, gdy jeep podskakiwał na kolejnych nierównościach terenu. O drodze tu nie słyszano od dawna. Nie szkodzi. Axelowi to nie przeszkadzało, chociaż szczerze mówiąc wolałby prostego Horsta lub nawet tego popieprzeńca - Fixxxera niż Marię. Ta dziewczynka komplikowała sprawy. Mógłby mieć taką córkę, ale na litość! Zresztą obsada tej misji była jawną żenadą. Obie siostry i Maria to były ledwie podrosłe dziewczyny! A przecież nie chodziło o to, by myśleć jak zachować je przy życiu. Bo łatwo nie będzie, to było pewne, chociaż tak na prawdę nie znał nawet szczegółów misji.

Na słowa Tanji pokiwał głową. Sam do siebie.
-Obawiam się, że coś takiego jak dobro to już nie istnieje. Przynajmniej w wersji globalnej. Tak na prawdę to nawet nie wiem, czy jest tylko mniejsze zło. Kombinat to tacy samy skurwiele jak Korporacja, tylko obłożeni w inne piórka. Chcieli żyć, nie zostać ogrodzonymi murem. Ale na co było im wybijanie całego Neoberlina to wiedzą tylko oni. Zresztą wyglądają teraz bardziej jak sekta niż państwo obawiam się. Pomagałem im, ale w zasadzie z zemsty, głupiej, idiotycznej zemsty. I wiecie co? Nie czuję się teraz lepiej. A teraz pakujemy się w środek bomby zegarowej. Ah, nie ma jak zapach napalmu o poranku.
Wciągnął powietrze nosem, jakby na prawdę czując jego zapach. Powiedzenie było głupie, ale pamiętał je chyba z jakiegoś bardzo starego filmu. Roześmiał się krótko, prawie obłąkańczo. Nie przejmował się tym, jak zareagują na jego uśmiech kobiety. Jechali w paszczę lwa a on się po prostu uśmiechał. I wcale nie na pokaz. Wyglądał raczej jakby ta sytuacja go autentycznie bawiła. I nie zmieniło tego nawet "wyznanie" Marii, które przyjął ze skinieniem głową.
-I o tą plazmową zabawkę tyle krzyku?
Wzruszył ramionami. Pewnie nie na taką reakcję liczyła Kleiner, ale nic więcej dla niej nie przewidział. Zresztą, tak na prawdę to był trochę zawiedziony. Gdy już byli z powrotem w jeepie, zbliżył się do Tanji i szepnął jej do ucha.
-Gdy dojedziemy to będzie trzeba sprawdzić, czy faktycznie wymieniła wszystko. Znasz się na technologii plazmowej?
Mrugnął okiem do dziewczyny. Jak to było? Nie bierz życia na poważnie, i tak nie wyjdziesz z niego żywy.

Sam Frankfurt jakoś specjalnie dobrego wrażenia nie robił. Bo i jakże miałby? Ciekawe czy w Świebodzinie i Warszawie mieli podobne zabudowania? Rozpadające się domy na szczęście po jakimś czasie zamieniły się w takie, w których od biedy dało się jeszcze mieszkać. Spojrzał na swój nowy dokument tożsamości, potem spojrzał na Malaka, potem znów na dokument i znów na Malaka. Po czym powiedział niezwykle poważnie.
-Jestem Kloss. Hans Kloss. Co znów kombinujesz, Bruner?
Zdecydowanie naoglądał się za dużo starych filmów. Parsknął śmiechem. Na szczęście w tych czasach niewiele osób miało do nich dostęp.
-Mają tupet.
Pokręcił głową z niedowierzaniem. Najgorsze było to, że Frank dostał jakieś angielskie, czy tam amerykańskie.
-Ty chociaż mówisz po angielsku?! Jeśli nie śmigasz to lepiej szybko się ucz.

Ku jego zaskoczeniu właśnie dojechali do jakiejś rudery, starego szpitala. Cóż, melina jak melina, ale widywał już zdecydowanie lepsze. Kilka sprzętów w środku jeszcze niby stało, ale nawet kraty w oknach zajebali.
-Witamy w Hotelu Ritz. Niestety gwiazdki odpadły.
Spoważniał, gdy zaczęli rozglądać się uważniej po wnętrzu. Nie było może dobrze, ale szpitalne prycze wciąż stały, była woda, chociaż tylko zimna, to wystarczy. Wyjął z plecaka laptopa i włączył go, przyglądając się przy okazji rysującemu mapę Saintowi. Spojrzał na partyzantów.
-Do czegoś musicie się przydać. Proponuję by jeden zawsze pilnował wejścia głównego, drugi zaś spacerował na tyłach. W tym czasie trzeci może spać, chyba, że weźmiecie jeszcze kogoś do pomocy. Może Helga lub Maria się zgodzą? A ty Saint lepiej nas wprowadź w tajniki tej misji.
Nie wyobrażał sobie, by któraś z tych młodych dziewczyn szła z nimi w teren. Sami będą mieli wystarczająco problemów. Laptop już był włączony, więc szybko sprawdził sieci w okolicy. Wyłapał co najmniej kilka, ze dwie były wojskowe, rozpoznawał po sile sygnału i zabezpieczeniach. Będzie musiał to rozpracować, zapewne wysyłali z głównych pingi i boty do pośrednich, chociażby po to by kontrolować wszystko. A to znaczyło, że mógł wejść i do ich sieci, co wychodzi musi wrócić. Baterie które miał miały ograniczony zapas energii, więc wyłączył swoją zabawkę i schował do plecaka.
-Swoją drogą, mamy cztery niby-pokoje. Jak się podzielimy? Proponuje zająć tylko trzecią i czwartą salę, w razie ucieczki mamy bliżej na tyły. Trzeba przygotować przynajmniej dwie drogi ucieczki. Czy Frankfurt ma aktywne kanały? Jeśli tak to musimy się do nich przebić. Jeśli nie to zostaje tylko wyznaczenie drogi ucieczki i bezpieczne miejsce spotkania, gdybyśmy musieli się rozdzielić. Ale tym pewnie jeszcze Saint się zajmie, prawda? Jeśli brzmię dziwnie, to przypomnę, że działałem w podziemiu ponad dziesięć lat. Mogę być obłąkany.
Wstał powoli.
-Czas na prysznic.
Zignorował Marię, podchodząc nagle do Tanji i odzywając się szeptem.
-Zajmę się tobą, jeśli tylko pozwolisz.
Uśmiechnął się delikatnie, przez co mogło to być uznane nawet za dwuznaczne. Odgarnął kosmyk jej włosów.
-Musimy się trzymać blisko. Przeszłaś więcej niż ja. Jakby... jakby coś było nie tak, powiedz mi. Może i jestem wariatem, ale pomogę. Jak tylko umiem.
Odpowiadanie uśmiechem na uśmiech to naturalny ludzki odruch, więc i Tanja się uśmiechnęła
-Powiem, ale dopiero jak coś będzie nie tak w skali maksymalnej. Inaczej zagadałabym Cię na śmierć. A wolę Cię żywego, Axel. -dotknęła ręki oddalającej się od jej policzka – Dziękuję.
-Lubię słuchać. Może pójdziemy pod prysznic?

Mrugnął okiem i roześmiał się. Wziął szmatę, która niejako miała być ręcznikiem i ruszył ku prysznicom. Zimna woda dobrze mu zrobi, chociaż tak na prawdę to chętniej by się potem przespał. Po drodze poczęstował jeszcze Marię wzrokiem mówiącym "ani mi się waż". Musiała się dowiedzieć, że nie miała co liczyć na jego miłość. Chciał mieć w niej przyjaciółkę, lecz ona tego nie zrozumie. Te cholerne nastolatki nigdy nie rozumiały. Ale w takim razie niech po prostu trzyma się na dystans. Będzie musiał jej coś konkretnego powiedzieć. Ale nie teraz.
 
Sekal jest offline  
Stary 28-07-2008, 09:55   #48
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Przez okno spoglądał na dość liczna i dobrze uzbrojoną grupę fanatyków religijnych. Gdy ich mijali miał przeczucie, że zaraz ich zatrzymają. Kiedy zostali w tyle miał przeczucie, że zaraz oddadzą w ich kierunku serię strzałów. Na szczęście tym razem żadne z jego przeczuć nie sprawdziło się. Spokojna podróż pozwoliła im na spokojne rozmowy. Schlaufen wiódł w tych rozmowach prym udzielając kilku cennych informacji. Dowiedzieli się o wizytacji u Barka tajemniczego człowieka z Kombinatu. Ciekawszą informacją było powiadomienie o przewidywanym specjalistycznym treningu szpiegowskim, któremu miała zostać poddana cała ekipa. Była też mowa o tajemniczym projekcie, w który, według Hansa, zamieszani byli kosmici, czym wzbudził powszechną radość i rozbawienie. Malak nie śmiał się. W ostatnim czasie widział zarówno portale, jak i alternatywne światy, których istnienie wkładał między filmy i gry komputerowe. Po tym wszystkim podejrzewał, że na kosmitę patrzyłby jak na zwyczajnego pająka. Planował przycisnąć Hansa w sprawie jego tajemniczej misji zleconej przez Barka, choć przewidywał, że raczej niewiele zdziała.

Po drodze byli zmuszeni pożegnać się ze swoim dotychczasowym kierowcą Syfkiem. Otrzymali od niego prezent pożegnalny w postaci fałszywych dowodów tożsamości. Frank otrzymał niezwykle pospolite imię „Jack” i mnie pospolite nazwisko „Travolta”. Miał nadzieję, że napotkani ludzie nie będą pytać go o pokrewieństwo ze znanym niegdyś aktorem. Zaraz potem trafili wreszcie do Frankfurtu. Wjeżdżając do miasta Frank obejrzał się na jałowe ziemie powoli niknące za ruinami. Widok został częściowo zasłonięty przez partyzantów i skrzynki z zapasami, ale nie przeszkadzało mu to w oglądaniu się za siebie. Pojawiło się kolejne przeczucie jakoby jechał prosto w paszczę lwa. Weryfikacja słuszności tego przypuszczenia tym razem mogła zająć sporo czasu.

Szpital wydawał się zwyczajny jak każdy inny szpital, który oglądał Jack Travolta (kiedyś znany jako Frank Malak). W oczy rzucała się nieskazitelna biel bijąca z kafelków, ścian i sufitu. Tym razem biel była niegdzie przyprószona brudem w postaci niezidentyfikowanych plam albo walających się po podłodze śmieci. Nie czuł się tu dobrze z tego względu, iż był swego rodzaju estetą. Słynął z niezwykłej dbałości o porządek na ulicy, w mieszkaniu i na miejscu pracy. Trudno było, więc oczekiwać od niego szczęścia wywołanego ich nową kryjówką, za którą miał służyć właśnie ten szpital. Przyjrzał się prowizorycznej mapie narysowanej przez Sainta. Jedyne, co go pocieszało był szum i widok drzew za oknem, który momentalnie poprawił mu nastrój. Ostatnio lasy widywał tylko na filmach dokumentalnych.

Włożył ręce do kieszeni rozglądając się po całym pomieszczeniu. Stało tu kilka niezbyt trwale wyglądających krzeseł. Najprawdopodobniej wystarczyło tylko na jedno z nich splunąć żeby je złamać. Zdziwiło go, że Schlaufen zdołał usiąść bez bliskiego kontakt z podłogą. Po dojechaniu na miejsce zaczął odczuwać nudę. Wyjął jedna dłoń z kieszeni i podrapał się po potylicy spoglądając na plan budynku. Początkowo zamierzał zwiedzić cały kompleks, ale Heintz miał lepszy pomysł z prysznicami. Mijając jego i Tanję podsłuchał ich „słodkie” szepty. Widział także spojrzenie, jakim obrzuciła ich Maria Kleiner. Jedną rzecz mógł przypuszczać. Nie było to nic dobrego. Najpierw poszukał toalety w celu załatwienia pewnej istotnej potrzeby. Toaleta była brudna i zapuszczona niemal tak samo jak toaleta w domu Sary Connor. Jack nie należał do wybrednych.
- Rany. Rekord wstrzymywania – stwierdził na głos po załatwieniu potrzeby (tej lżejszej) nie przejmując się tym, że ktoś może usłyszeć jak mówi do siebie. Spłuczka oczywiście nie działała, czym jednak się nie przejął. Szczerze wątpił, że ktokolwiek byłby tak zdesperowany jak on sam. Nie udał się pod prysznic tylko do umywalki gdzie obmył ręce i twarz. Mydła ani ręcznika nie uświadczył. Brakowi ręcznika zaradziła jego bluza. Dłonią przygładził rozrzucone na wszystkie strony włosy i patrzył na swoją twarz w lustrze z myślą „nie jestem brzydki”. Nie mając nic do roboty wrócił do pomieszczenia, w którym siedział Hans. Pozostało mu czekać na powrót Sainta, który zapoznać miał ich ze szczegółami misji. Ziewnął rozrzucając ręce w obie strony, przez co o mało nie pogładził kogoś po włosach. Skończywszy zwrócił się do Hansa:
-Może zagramy w kościanego pokera dla zabicia czasu?
Hans uśmiechnął się.
-Czemu nie. Mamy jeszcze sporo czasu. Mam nadzieje, że masz kości?
-Mam – odpowiedział Frank zwany Jackiem wyciągając 5 kostek i kładąc je na podłodze – Wolę grać na podłodze. Nie mam zaufania do tych krzeseł.
- Jak wolisz. A o co gramy?
- Dostałem ostatnio 50 marek. Nie jestem materialistą, więc niech to będzie stawka początkowa. Stoi?
- Stoi – powiedział, Schlaufen wykładając pieniądze – Jestem mistrzem, więc w porę się wycofaj chyba, ze chcesz żebym cię ograł do samych majtek.
- Do samych majtek? Heh. Nie licz na taki akt miłosierdzia ode mnie. Skończysz z gołą rzycią. Gramy. Ja pierwszy, jeśli pozwolisz.
- Pozwalam.
Jack chwycił w dłoń kilka kości i rzucił je. Potoczyły się po podłodze aż wreszcie ustały w miejscu.
- Cztery trójki. Kwartet.
Schlaufen rzucił i wypadły mu dwie pary.
- Podnosisz stawkę czy zostawiasz taką samą? – zapytał się Jack.
- Zostawiam taką samą. Zgoda.
- Zgoda.
Oboje wybrali kości do przerzucenia te, które nie układały się w pary. Hansowi wyszły dwie pary, a Jackowi ful.
- Pierwsza runda moja. I co ty na to mistrzu?
- Nic. Nie należy wyciągać pochopnych wniosków póki gra jest w toku. Jest jeszcze druga runda, którą wygrać każdy może.
Kolejna runda była na niekorzyść Malaka/Travolty. Wypadła mu tylko para, a Hansowi trójka. Nie chciał podwyższać stawki, ale Hans wymusił na nim dodatkowe 14 marek. Po przerzuceniu kości wypadły mu dwie pary. Hans nie przerzucił ponownie, bo nie musiał.
Frank/Jack westchnął.
- Rozumiem. Byłem dla ciebie zbyt miły i wyrozumiały. Teraz kończmy waść i wstydu oszczędźmy.
Tym razem miał więcej szczęścia, gdyż wypadł mu mały strit. Hans zaś wyrzucił kolejną trójkę. Jack wymusił na Hansie podwyższenie stawki o 10 marek. Sam nie przerzucił swoich kości oczekując na ruch Hansa. Gdy Hans je przerzucił okazało się, że wciąż pozostała mu tylko trójka. Schlaufen zaklął oddając wygrane marki Frankowi. Sam Frank z powrotem schował swoje kości.
- Ogólnie trzeba przyznać, że to niezła gra była. Jak widzę jeszcze zostało trochę czasu do powrotu Sainta. Znudziła mi się ta gra. Poczekajmy cierpliwie na jego powrót.
 

Ostatnio edytowane przez wojto16 : 28-07-2008 o 16:42.
wojto16 jest offline  
Stary 28-07-2008, 23:46   #49
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Czy można przywyknąć do tego, że życie jest szalone?
Z pewnością. Może nawet trzeba. Nawet w dobrych, spokojnych czasach, jakie już nigdy pewnie nie wrócą człowiek to punkt w chaosie, w burzy piaskowej, której można się tylko poddać.
Jak długo można być smutnym?
Est modus in rebus.
W niewygodnym, podskakującym samochodzie, Tanja przytulona do Axela spała i uśmiechała się przez sen.

Fakt, że przewozili prototyp nowej broni, był mało zaskakujący. Tanja chętnie wyrzuciłaby ten ładunek gdzieś po drodze, ale nie miała szans przekonać większości do tego pomysłu.
Teraz we Frankfurcie zaczęła czuć za to, jak bardzo niepokoją ją wiadomości o nowej religijności Kombinatu. Obecnie Tanji kojarzyło się to wyłącznie i jedynie z Externusem, z wpływami obcego świata. Inwazja kosmitów jej nie śmieszyła.
Ale podobało jej się to nowe imię. Karolina, dziewczyna, między koralami a krynoliną. Dobre imię.
Samo miasto dałoby się lubić, szkoda, że Tanja czuła się tu jak w twierdzy wroga. W jakiś sposób było dużo mniej przytłaczające od Berlina. Z ludzką twarzą - język propagandy wżerał się w mózg. Nawet nocleg w tym szpitalu nie wydał jej się złym pomysłem. Uśmiechnęła się do Sainta, który oprowadzał ich niczym gospodarz, przewodnik na wycieczce. I na dokładkę lasy, powykręcane drzewa, tuż obok szpitala. Zwiedzanie świata, warunkiem jest jedynie przemyt broni.
Kiedy wchodzili do budynku, spojrzała na krzyżyk na piersi Malaka
- Naprawdę wierzysz w Boga? Czy to sztuka kamuflażu? Myślisz, że Chrystus objął swym zasięgiem i kosmitów? – pamiętała, ze się nie śmiał ze słów Schlaufena. To dobrze. Nie trzeba śmiać się z nie śmiesznych rzeczy.

Axel wysiadł z jeepa w dziwnym humorze, żartował ze wszystkiego. Przypomniało jej się jak powiedział, podziękujesz za dwa lata. Chciałaby, żeby to było już, te dwa lata później. Teraz snuli się po tym szpitalu, mniej lub bardziej zdziwieni wnętrzem, a Axel rozgadany jak nigdy, wydawał polecenia. A co najdziwniejsze posłuchali się go wszyscy. Partyzanci faktycznie obsadzili drzwi. Tanja zdała sobie sprawę, ze nie zna nawet ich imion.
- Saint pokażesz mi na mapie gdzie są bunkry? Jakoś umknęła mi ta informacja.
Tylko to zajmowaniu jedynie dwóch pokoi nie podobało jej się za bardzo. Cztery sale to całkiem sporo intymności, szkoda jej nie wykorzystać, nawet sen wymaga psychicznego komfortu, a Tanja choć szkoda zrobiło jej się Marii, niedojrzałej, dręczonej freudowskimi koszmarami nastolatki, nie chciała dać się zabić.

Najdziwniejsze było to, ze wrażenie wyjazdu na wycieczkę krajoznawczą nie mijało. Choć Malak, który rozsiadł się do gry w kości pokonał ja w tym względzie o głowę. Facet, co się nie przejmuje, robi tylko to, co mu każą. Ma rację, nawyk myślenia, zastanawiania się nad rzeczami jest chory. Niech żyje bierność.
A może jednak hic sunt leones. Naprawdę orbitowała w kierunku Axela.
I jakby na potwierdzenie tej myśli haker podszedł do niej.
To dziwne jak szybko można zapamiętać czyjąś sylwetkę, czyjeś gesty. Gdy Axel odgarnął kosmyk jej włosów, dla Tanji był to gest z przedwczoraj, ten sam uśmiech i obietnica. Wiedziała, że to zły czas, złe miejsce. Wiedziała, że Axel żartuje, może nie do końca, bo gdyby potrzebowała pomocy to do niego by się zwróciła, ale jednak. Bawią go nieśmieszne rzeczy.
-Zajmę się tobą, jeśli tylko pozwolisz
Brzmiało echem w jej głowie. Coś odpowiedziała. Pewnie nieprawdę. Bo co by mogła? Tak proszę, zaopiekuj się mną. Przerasta mnie świat pełen nienawiści, świat, w którym nie ma dobrych, sami źli chcą go zniszczy.
Zaopiekuj się. Zatrać. Tak jak ja bym chciała. I to zrobię, tylko wskaż mi drogę.
-Lubię słuchać. Może pójdziemy pod prysznic?
Żartował. Znowu na niewłaściwy temat. Przestań Axel. Ja chcę tych chwil. Chce stanąć obok Ciebie, pod prysznicem, w tym brzydkim szpitalu, chce czuć to zdenerwowanie, tą chęć pocałunku, chcę się przytulic, zamknąć oczy, zapatrzeć, chcę poczuć Ciebie obok, w sobie. Tę chwilę zapomnienia, którą możemy sobie ofiarować.
Proszę.
 
Hellian jest offline  
Stary 29-07-2008, 00:13   #50
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Hermina Steiner

Pieprzenie. Tak jednym słowem mogłaby podsumować sprzedane im przez Schlaufena rewelacje. Bajkę o szkoleniu szpiegowski można było włożyć do jednej teczki z historią o kosmitach z Externusa i odłożyć na półkę z etykietką „Bajeczki dla dzieci nieco już starszych, lecz wciąż jeszcze wierzących w Świętego Mikołaja”. Jedno i drugie było jednakowo prawdopodobne. Była naukowcem, żadnym cholernym szpiegiem. Tylko i aż naukowcem. Kropka.
Przez dobrą chwile przyglądała się siedzącej naprzeciw Tanji. Właściwie półsiedzącej, bo dziewczyna drzemała wsparta na ramieniu Axela z delikatnym uśmiechem błąkającym się na zmęczonej buzi. Była w tej chwili tak spokojna, że aż bolało.
Smętny krajobraz przemykający za pancernymi szybami jeepa pogłębiał wrażenie stagnacji. Nic się nie zmieniało. Błoto i mgła. Takie same jak wszędzie. Wyglądającej przez okno genetyczce przez moment zaczęło się zdawać, że po prostu stoją w miejscu. Dziwne poczucie odcięcia od rzeczywistości złożyła na karb świeżo zaszytego pod skórą ketoprofenu. Nowa metoda podawania leków przeciwbólowych przewlekle chorym miała tym razem znacznie zmniejszyć zapas leków, który musiałaby ze sobą zabrać Yseult. Umieszczony pod skórą na lędźwiach krążek powoli, lecz systematycznie miał uwalniać przynoszącą ulgę substancję do organizmu przez kolejny miesiąc. Miała ze sobą jeszcze takie dwa. I nadzieję, że to wystarczy. Na niewielką rankę założony miała jeden tylko rozpuszczalny szew. Delikatnie podrapała się po opatrunku. Czuła się doskonale – organizm powoli przyzwyczajał się do dawki i choć wiedziała, ze taki stan rzeczy nie potrwa długo, autentycznie cieszyła się z chwili bez bólu. Gdy na horyzoncie pojawiła się ciemna linia Frankfurtu, Ys westchnęła cicho. Ciężkie zabudowania fabryk, z tyłu podparte lasem robiły niesamowite wrażenie. Złowróżbne, chciałoby się powiedzieć.
Syfek, na pożegnanie rozdał im nowe dokumenty.
- Hermina Steiner – prychnęła pod nosem. Mogli się choć trochę bardziej wysilić i dobrać do tego idiotycznego imienia jakieś nazwisko, które mniej by przypominało to, które nosiła od ślubu. Nic to. Wyciągnęła z kieszeni zmięte zdjęcie i pośpiesznie włożyła je w środek nowego, lecz wyglądającego na zdezelowany, dokumentu. Z niemałym trudem upchnęła papier w swojej zdezelowanej torbie.

*

Szpital, przed którym się zatrzymali przypomniał jej kadr ze starego filmu, który kiedyś oglądała z Michaelem. Była wtedy radosną dziewczyna o płochym sercu, i większą część filmu obejrzała z kocem na głowie. Choć słowo ‘obejrzała’ należałoby wziąć w cudzysłów.
Brakowało tylko płatków czarnego popiołu sypiących im się z nieba na głowy. Popiołu jednak nie było. Były tylko liście. Za to w dużej ilości.
Upiorne gmaszysko. Przestępując próg czuła, jak cierpnie jej skóra. Bladoróżowa tabletka niepostrzeżenie wsunęła się pomiędzy pełne wargi kobiety. Cisza. Okropna cisza opuszczonego przez ludzi siedliska. Takie miejsca napawały ją strachem. Wobec wielkiej bryły dawnego szpitala czuła się maleńka, zupełnie bezradna i bezwstydnie wręcz krucha. Z niepokojem rozglądała się po mijanych pomieszczeniach. Było w powietrzu coś takiego, że włosy stawały jej dęba.
~~ Weź się w garść, głupia kobieto! ~~
Puste szpitalne łóżka przywodziły jednoznaczne skojarzenie. Wypadek. Michael. Wydruk USG schowany w dokumentach. Poranione, puste łono. Złamane serce. Krew. Łzy. Obłęd. Musi się trzymać, musi. W ostatniej chwili przytrzymała się ramy łóżka. Zgięta wpół, jak w ataku bólu, próbowała uspokoić oddech. To nic, tylko napad paniki. Nienawidziła szpitali. Yseult Stein, podwójny doktor, mikrobiolog - genetyk, nienawidziła szpitali. Nieuchronnie kojarzyły jej się ze wszystkim, co kochała. I co straciła. Czuła piasek w oczach, lecz nadal powstrzymywała mruganie, intensywnie wpatrując się w czubki swoich butów. Ktoś nachylił się nad nią, pytając czy nie potrzebuje pomocy. Tanja. Niemal się zaśmiała. Ta dziewczyna sama potrzebowała pomocy. Równie mocno co Ys. A może nawet bardziej.
- Nie, w porządku, to ten nowy lek. Już z resztą przechodzi.
Skupiła się na przeglądaniu pierwszej szafki, która tylko znalazła. Zebrać myśli. Skoncentrować się na czymkolwiek. Axel miotał rozkazami, słyszała je jak przez mgłę. Szczupłe, blade palce systematycznie przeszukiwały szafkę lekarstwami. Niewiele ich zostało. Większość nie nadawała się do użytku. O Boże… minęła rozmawiających i znalazła się w wyłożonym kafelkami korytarzu. Łzy zacierały kontury obrazu. Pierwszy lepszy załom korytarza stał się niemym świadkiem zaciętej walki.
Czarnowłosa kobieta osunęła się po ścianie i obejmując kolana ramionami, zaniosła się płaczem. Tak dawno tego nie robiła, że prawie już zapomniała. Próbowała stłumić łkanie przygryzając dłoń.
- Nie mogę, Boże, nie dam sobie rady…
Była przeraźliwie sama. Teraz, pozbawiona chłodnej otoczki szacunku, jakim w bunkrze otaczali się naukowcy, była kompletnie bezbronna. Nie chciała przyglądać się temu, co rodziło się między Tanją a Axelem. Nie chciała patrzeć, jak Malak i Schlaufen grają w kości. Nie chciała Frankfurtu, ani Świebodzina, ani Warszawy. Podróży, portali, broni. Ani wojny. Ani ludzi.
Chciała Michaela. Chciała swojego nienarodzonego synka, który zginął tylko dlatego, że jego mama była Cudownym Dzieckiem Korporacji.
Chciała ich z powrotem.
Chciała przestać się wreszcie obwiniać.
Chciała znów po prostu żyć.
 

Ostatnio edytowane przez hija : 29-07-2008 o 12:55.
hija jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172