Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-06-2009, 00:05   #1
 
Vavalit's Avatar
 
Reputacja: 1 Vavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znany
Experiment 18: Eisig Donner [Storytelling]

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xJ_Ylu4Kyf4[/MEDIA]

14:53
02.07.1990
Szpital Św. Józefa
Nowy York


Thomas Johnson, dziennikarz New York Times szedł powolnym krokiem w głąb szpitalnego korytarza. Nowy temat, nowy artykuł tylko o tym myślał. Jakiś generał przerwał milczenie i chce rozmawiać. Tylko o czym? Mord cywili? Eksperymenty na ludziach? Druga strona wojny? Jeszcze kilka kroków zostało do odpowiednich drzwi. Wziął głęboki oddech i otworzył drzwi.
W pomieszczeniu leżał stary, bardzo schorowany generał. Zapewniono mu najwyższe standardy. Wygodne łóżko, dobry telewizor, prawie że cały pokój. Na szafce z boku leżały nieładnie porozrzucane papiery. Obok nich stała ramka ze zdjęciem przedstawiającym generała wraz z rodziną. Piękna żona i dwie sympatyczne nastoletnie córki. Zdjęcie oczywiście miało już kilka, a nawet kilkanaście lat.
- Johnson? Thomas Johnson? – zamruczał niewyraźnie generał Hudson
- Tak - odpowiedział – Prosił pan o przyjście. Ponoć ma pan ciekawy temat na artykuł.
Generał podniósł się trochę i oprał plecy o ścianę. Wskazał ręką krzesło. Dziennikarz podszedł we wskazywane miejsce i przyniósł krzesło na którym zaraz usiadł.
- Nie mam dużo czasu, jestem jeszcze dzisiaj umówiony z jednym z policjantów w sprawie tutejszych tajemniczych zabójstw. – Thomas wyjął notatnik – Proszę opowiadać.
Generał zamknął na chwilę oczy po czym zapytał:
- Wierzy pan w zjawiska wykraczające poza ludzkie pojęcie?
Dziennikarz zdziwiony pytaniem odpowiedział:
- Mój zawód nie pozwala mi wierzyć we wszystko.
- To czas zacząć. – Generał wziął jakąś kartkę z szafki – Też tak myślałem dopóki nie znalazłem się na Antarktydzie. W czasie wojny zostałem dowódcą pewnego małego oddziału specjalnego nazywającego się AFG Alliance Force Group. Wszystkie dokumenty z tym związane zostały zniszczone a sprawa utajniona. Jestem ostatnim żyjącym świadkiem tamtych wydarzeń. Chciałem opowiedzieć o jednym z zadań, pozornie nieciekawym. …

Rok 1942
Okolice bazy Eisig Donner
Antarktyda


[MEDIA]http://cires.colorado.edu/~aslater/BARROW/chukchi.jpg[/MEDIA]

Mieliśmy wejść w szeregi wroga i sabotować tamtejszy projektu. Co tam się działo nie wiedzieliśmy.
Przed oczyma biel. Gdzieniegdzie dało się zauważyć zarys gór lodowych. Rod Enfield, pierwszy pilot samolotu, przetarł wolną ręką oczy. Nieraz zdarzało mu się lecieć we mgle nad Anglią przy zerowej widoczności jednak jeszcze nigdy nie leciał przy tak niskiej temperaturze. Z tyłu, pomimo głośnej pracy silników, słyszał pomruki pozostałych członków załogi z dowódcą na czele. Według podanych im wytycznych, powinni znaleźć się w pobliżu miejsca lądowania za kwadrans.
Wtem uwagę pierwszego pilota zwróciła lampka sygnalizująca. Migała bladym żółtym światłem.
- Przejmij stery - rzucił do drugiego pilota, Petera Jonesa.
- Coś nie tak? - spytał.
- Zaraz się przekonamy... - odpowiedział.
Wstał z fotela i lekko przygarbiony, przeszedł przez luk pasażerski. Żołnierze ucichli i spoglądali na mężczyznę, który podszedł do jednego z małych okien. Przetarł szybę rękawicą i obserwował prawe skrzydło samolotu. To samo uczynił z lewym. Nieco zdziwiony wrócił do kokpitu.
- Nic - oznajmił siadając na fotel.
Peter przytaknął, zerknął jeszcze raz na lampkę i parsknął. Do kokpitu przecisnął się pułkownik George Hudson.
- Coś nie tak?
- "Betty" stroi fochy... - oznajmił. - Damy sobie radę - dodał chcąc przekonać dowódcę a po części samego siebie.
Pułkownik skinął głową i wrócił na miejsce. Lecieli spokojnie jeszcze przez dziesięć minut gdy nadeszła pora lądowania. Rod rozejrzał się po pulpicie sterowniczym. Wykaz wysokościomierza wydał mu się podejrzany.
- Schodziłeś niżej? - zapytał.
- Nie - odrzekł zdumiony pytaniem towarzysz. - Utrzymywałem kurs przez cały czas.
Nagle samolotem coś szarpnęło. Na oko zwykła turbulencja lecz wszystkie wskaźniki zaczęły dziwnie się zachowywać.
- Co do cholery... - mruknął stukając palcem w szybkę pokładowego kompasu.
Obaj piloci zachowali jednak zimną krew. Zapięli pasy. To samo polecili pozostałym. Jeszcze nigdy nie byli w podobnej sytuacji. Przyszło im teraz lądować w oparciu o własne umiejętności. Bywało gorzej.
Pierwszy pilot przejął stery. Samolot powoli zaczął schodzić coraz niżej. Maszyną rzucały silne wiatry. Ryk silników narósł. Wtem ujrzeli linię brzegu. Kierowali się prosto na taflę wody! Rod momentalnie wykonał zwrot w prawo. Lecieli teraz parę metrów nad ziemią. Chwilę później wszyscy członkowie załogi poczuli jak maszyna uderza o grunt. Rozległ się pisk opon. Wciąż rozpędzony samolot wpadł w poślizg i sunął teraz po lodzie przechylając się na obie strony. W końcu maszyna zatrzymała się spory kawałek od miejsca, w którym powinna osiąść.
- Kolejne szczęśliwe lądowanie! - rzekł z zadowoleniem, odgarnąwszy włosy z czoła.
Rod Enfield rozpiął pasy, wstał i ruszył ku włazowi na tyłach samolotu. Pchnął przymarzniętą dźwignię a drzwi ustąpiły ze zgrzytem. W twarz mężczyzny uderzył mroźny powiew. Słońce, choć słabe, świeciło w oczy. Dokoła roztaczały się lodowe pustkowia.
Pułkownik zebrał swoich ludzi i wyprowadził na zewnątrz. Po drodze poklepał pilotów po plecach.
Na horyzoncie, u podnóża niewielkiego wzniesienia widać było samotny aczkolwiek rozległy budynek.

Dwa tygodnie później
Baza Eisig Donner
Antarktyda


[MEDIA]http://images.spaceref.com/news/2009/DSC_4443.m.jpg[/MEDIA]

Antarktyda. Południowe krańce ziemi. Lodowe pustkowia, nietknięte wojną. Mróz i niemal egipskie ciemności. Poza jednym małym, jarzącym się na horyzoncie, punktem. Baza niemiecka zbudowana tutaj z rozkazu wysoko postawionych urzędników Rzeszy. Niewiele osób wiedziało o istnieniu tej placówki, a jeszcze mniej było wtajemniczonych w to, co się za tym tak naprawdę kryło.
Zawierucha nasilała się. Dwie postacie brodziły po kolana w gęstym śniegu, kierując się w stronę bazy, za sobą zostawiając maszt radiostacji. Wiatr nieubłaganie wzbierał, widoczność była praktycznie zerowa. Wreszcie zauważyli znajome mury i wielkie drzwi ze swastyką. Zawyła syrena, a wrota otworzyły się ze skrzypieniem, wpuszczając dwójkę inżynierów do środka. Jeden ze stojących przy wejściu strażników przekazał im, by udali się do generała Ziegla zdać raport. Ruszyli niezwłocznie. Wiedzieli, że Georg Ziegel nie był człowiekiem cierpliwym. Miłym i serdecznym zresztą też nie, o czym za chwilę mieli się przekonać.
Ziegel: Jak to sygnał odzyskamy dopiero za trzy godziny!? ScheiBe!

Jeden z inżynierów nieśmiało odezwał się: „Przykro mi, generale, ale przy tej śnieżycy nie uda nam się naprawić masztu. Prognostyce twierdzą, że zawierucha powinna ustąpić za około godzinę, a kolejne dwie w zupełności wystarczą nam na...

Ziegel: Stille! Powiedzcie mi lepiej, czy udało Wam się chociaż ustalić przyczynę, przez którą straciliśmy ten cholerny sygnał. – to mówiąc Ziegel podszedł do swojego okna, w które wstawione było lustro fenickie. Stamtąd miał widok na halę, po której, jak mrówki, uwijał się personel stacji. Zamyślił się.
Tym razem odezwał się drugi inżynier, nieco niepewnym głosem mówiąc: „Maszt na pewno nie uległ zniszczeniu z powodu warunków pogodowych. Nie sądzimy też, by była to sprawka jakichś zwierząt. Jedyne co pozostaje, to...
Ziegel: Sabotaż. Domyślałem się. Odmaszerować. I, kiedy skończy się śnieżyca, naprawcie ten przeklęty maszt. Za trzy godziny mam znów mieć sygnał. Musimy skontaktować się z Berlinem.
„Ja wohl, generale!” – odkrzyknęli obaj, po czym zniknęli za drzwiami. Generał podszedł i spojrzał znów przez okno na halę i ludzi pędzących to w jedną, to w drugą stronę.
„Szpiedzy”. – pomyślał – „Cholerni szpiedzy. Będę musiał mieć na nich wszystkich oko, na cały personel. A gdy znajdę tych alianckich gnojków...” – uśmiechnął się pod nosem – „ Przekonają się co czeka takich jak oni za sabotaż mojej stacji badawczej.”

Sztab
Okolice Londynu


[MEDIA]http://fototapeta.art.pl/IMG/zfj/zpaf-cypr.jpg[/MEDIA]

- Dostaliśmy rozkaz odwołania AFG – zaśmiał się gen. Higgins – To od początku był głupi pomysł. Młodzi niedoświadczeni są, a dostali rozkaz szpiegowania jakieś super tajnego szwabskiego projektu.
- Ja od początku wiedziałem żeby się nie pierniczyć, a pierdolnąć od razu jakąś bombę. – Podirytowany Generał Derrick zaczął – Ale nie, wszyscy prawie że jednomyślnie chcieli wysłać szpiegów. A teraz stracimy kolejny samolot czy tam łódź podwodną by tamtych frajerów ewakuować. Do cholery jak tak mamy robić to nigdy tej wojny nie wygramy. W dupę dostajemy na każdym froncie. – zatrzymał się, pomyślał i zapytał – Co mamy wysłać aby ich odebrać?
- Tak, bym nie zaczął z tobą rozmowy na ten temat gdyby nie fakt że to właśnie ty masz wysłać jedną ze swoich łodzi podwodnych. Któregoś z Graph`ów…

02.07.1990
Szpital Św. Józefa
Nowy York


- To nie my uszkodziliśmy radiostacje. - generał zamyślił się.
- Ekhem, to niby kto? - zapytał Johnson.
- Dostaliśmy zaszyfrowaną informację od dowódca. Rozkazano odwrót, a nasza misja zakończyła się niepowodzeniem. - kontynuował unikając odpowiedzi. - Wszystko było bardzo dobrze strzeżone, nikt nic nie wiedział. Nie chcieliśmy wpaść, tym bardziej że mieliśmy ze sobą dwie inne osoby. Pieprzeni piloci nawet latać nie umieli...
Drzwi do pokoju się otworzyły. Pojawił się w nich lekarz. Widać że był zmęczony. Nerwowo wyprosił Johnson`a z pokoju.

Thomas usiadł na ławce na szpitalnym korytarzu. Zastanawiał się nad całą historią. Na chwilę obecną temat nie był warty świeczki tym bardziej, że brak jakichkolwiek świadków tamtych wydarzeń oprócz starego już generała. Od tak sobie nie leży tutaj. Już chciał opuścić szpital, gdy zauważył dziwnego, bardzo zdenerwowanego człowieka. Chodził w tą i z powrotem przez dobre 5 minut. Dla Thomasa zaczynał być on bardzo irytujący. Postanowił zwrócić uwagę.
- Ej, pan. Co się tak denerwujesz, zaraz dokopiesz się do Chin.
Ten nie przestawał. Johnson czuł się dziwnie. Głowa go lekko bolała, zrobiło się zimno. Wstał i wyszedł na dwór. Wyciągnął papierosa i zapalił. Zaciągnął się kilka razy zastanawiając czy zostać czy już iść. Spojrzał na zegarek była godzina 15:16. O 16 miał inne spotkanie. Zdecydował się na wysłuchanie dalszej części opowieści. Wyrzucił peta, i ruszył pod gabinet. Już zdenerwowanego człowieka nie było, za to na ławce pojawiło się kilka kartek. Thomas usiadł i po uprzednim sprawdzeniu czy nikogo nie ma spoglądnął na pozostawiony dokument. Jedyne słowa jakie mu przyszły na myśl to:
Co to do cholery jest!?
Ujrzał zbiór rożnych liczb zapisanych odręcznie.

Nagle wyszedł doktor, wskazując ręką ,że można już wejść. Johnson wstał i wszedł do pokoju. Siadając na krzesło powiedział:
- Możemy już chyba kontynuować.
Generał kiwnął głową...

Baza Eisig Donner
Antarktyda


[MEDIA]http://www.visitandlearn.co.uk/Portals/0/Q&A/blizzard%20in%20Antarctica.jpg[/MEDIA]

W małym baraku dla zwykłych żołnierzy siedział cały zespół AFG. Grali w kary oczekując na ratunek. Niestety warunki pogodowe i awaria radiostacji sprawiły utrudnienia. Ani przechwycić żadnego sygnału, ani się ewakuować. Dla bezpieczeństwa mówili po niemiecku, mimo tego że siedzieli sami. Rod Enfield cały czas wygrywał. Miał dużo szczęścia. Co chwilę trafiał na pokera albo karetę, innym razem wygrywał przez blef. Carl Kowalsky bawił się tylko aby zabić czas. W zabijaniu ludzi był dobry, czasu już niestety nie. Zaczynała go powoli cała zabawa nużyć. Oparł się o ścianę. Słyszał tylko silny podmuch wiatru. Peter Jones był zmęczony poranną wartą. Grając w karty mógł się wreszcie odprężyć. Tyler Baffin chciał już do domu. Mimo to że praktycznie nic nie robił, życie na Antarktydzie dało mu się we znaki. Inni członkowie zespołu średnio go lubili. A o mały włos by kilka razy już nie wydał całego AFG. Strach wziął nad nim górę. Starał się skupić na grze w karty, ale to i tak nie pomagało. George Hudson leżał sobie na swoim łóżku, kawałkiem papieru grzebał sobie w zębach. Na jego barkach spoczywał los całego zespołu. Martwił się o McFilin`a. Jakiś Niemiec postrzelił się przez przypadek w nogę, Korneliusz był najbliższym medykiem. Siedział w jadalni i opatrywał rannego. Gdyby nie to że stało przy nim dwóch żołnierzy szybko by pozbawił pechowca bólu.

W całej bazie rozległ się potworny huk. Coś wybuchło. Włączyły się syreny, żołnierze krzyczeli. Wszyscy z baraku wyszli zobaczyć co się stało. Główna baza wybuchła, zrobił się chaos. Po kilku minutach do stojącej grupy podbiegł oficer z poleceniem.
Na co kurwa czekacie! Biegnijcie pomagać.
Teraz cały zespół mógł normalnie sobie wejść do wnętrza bazy. George zastawiał się czy to przekleństwo czy błogosławieństwo...
 

Ostatnio edytowane przez Vavalit : 01-06-2009 o 11:54.
Vavalit jest offline  
Stary 01-06-2009, 02:10   #2
 
Mizuichi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znany
Korneliusz był w jadalni. Jakiś idiota postrzelił się w nogę. Był najbliżej, więc musiał się tym zająć. Gdyby odmówił mógłby zdemaskować cały zespół. Chciał jak najszybciej wyjąć kulę i zabandażować ranę. Starał się przy tym być dość precyzyjny. Każdy medyk zobowiązany był opiekować się rannymi, bez znaczenia czy jest to przyjaciel czy wróg. Raną zajął się z należytą precyzją. Kula nie byłą głęboko w ciele. Nie uszkodziła też żadnych tętnic. Wszystko nie wyglądało tak źle. Szybko się z tym uwinął. Poklepał pacjenta po ramieniu.
- Za dwa tygodnie będziesz w pełni zdrów - powiedział po niemiecku.
Już miał puścić stołówkę i dołączyć do reszty kompanów, gdy usłyszał jakąś eksplozję. Niemalże natychmiast wybiegł ze stołówki. Zobaczył tuman dymu unoszący się z miejsca gdzie był główny budynek. Słychać było wycie syren, panował harmider, żołnierze krzyczeli.
"Co się do jasnej cholery stało" - pomyślał Korneliusz.
Po chwili z zestawem pierwszej pomocy biegł już w stronę budynku głównego, mijając przy tym pomieszczenia dla szych tej jednostki. Po chwili był już na miejscu. Wkroczył do budynku, starał się znaleźć ocalałych. Chciał pomóc tym którym się tylko da. Nie znosił widoku śmierci, nigdy nie potrafił pogodzić się z tym że nie dał rady komuś pomóc. Uczył się by ratować, nie by pozwalać ginąć. Wszystko straciło znaczenie. Nie było już misji. Reszta sobie poradzi. On musiał spełnić swoją powinność jako medyk.
 
__________________
It matters little how we die, so long as we die better men than we imagined we could be - and no worse than we feared.

11-02-2013 - 18 -02.2013 - Nie ma mnie.
Mizuichi jest offline  
Stary 01-06-2009, 08:46   #3
 
DeBe666's Avatar
 
Reputacja: 1 DeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodze
Tyler zabijał sobie czas grając w pokera. Szło mu nieźle, niestety czuł, że nie powinien tu być. Ciagle spoglądał na twarze swoich kompanów, nerwowo spuszczając wzrok.
- Odpadam - szepnął chrypliwie - grajcie bezemnie. Wstał od stolika i poszedł rzucić się na swoją pryczę. Ciepła kołdra i dość miękki materac przywróciły mu poczucie bezpieczeństwa.
Usłyszał huk.
Skulił się, o mało nie spadł z łóżka. Przeszły mu ciarki po plecach. Usłyszał ryk syreny, nad jego legowiskiem migała czerwona lampka, ostrzegająca krwistym światłem wszystkich ludzi w pomieszczeniu. Jakby przez mgłę usłyszał rozkaz oficera- Na co kurwa czekacie! Biegnijcie pomagać.
Drżał. Podniósł się z wyra i niepewnym truchtem pobiegł w kierunku głównej bazy. Koszula jego pleców była mokra od potu.
Kiedy mijał stołówkę, potknął się. Spadł na twardy lód i jęknął z bólu. Ostatecznie zacisnął zęby, podniósł się, otrzepał ubranie i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku dymiącego, szarego obłoku...
 
DeBe666 jest offline  
Stary 01-06-2009, 21:31   #4
 
Potwór's Avatar
 
Reputacja: 1 Potwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłość
Gdy Carl usłyszał wybuch odruchowo skulił się i przykrył głowę rękoma. Przez moment oczyma wyobraźni widział scenę sprzed kilku miesięcy kiedy to podczas szturmu na Odessę salwa z radzieckiej katiuszy uderzyła na kilkanaście metrów przed jego okopem masakrując kilkunastu z jego nazistowskich „towarzyszy broni”. Szybko doszedł do siebie - wszakże to, co później widział i przeżył na Froncie Wschodnim przypominało piekło na ziemi – i pognany szorstkim głosem oficera ruszył biegiem w stronę centralnego budynku obozu przystając tylko na chwilę gdy spostrzegł że Tyler poślizgnął się na miękkiej nawierzchni. Widząc że Amerykanin się podnosi ponownie przyspieszył i przebiegł obok niego spiesząc w stronę miejsca eksplozji. W myślach przeklinał pracujących w obozie szwabów którzy doprowadzili do wybuchu, pal licho zabitych, wszakże wszyscy członkowie AFG poza Korneliuszem byli w swoim baraku, irytowało go że jako mechanik to właśnie on będzie zapewne miał przez następne dni pełne ręce roboty.
 
Potwór jest offline  
Stary 02-06-2009, 00:55   #5
 
Czajnik's Avatar
 
Reputacja: 1 Czajnik nie jest za bardzo znany
Peter Jones został w baraku. Wystarczająco dużo osób ruszyło pędem w stronę głównego budynku. Poza tym nie zamierzał teraz ruszać tyłka, zwłaszcza, że w jego ręce leżała para asów. :W końcu Ci dowalę, Rod" - pomyślał i już z triumfalnym uśmiechem chciał podnieść stawkę, gdy do budynku wpadł jeden z niemieckich żołnierzy i wściekły pytał czy ogłuchli i nie słyszeli wybuchu po czym kazał im w te pędy ruszać z pomocą. Rod i reszta podnieśli się i ruszyli za szwabem. Ostatni wyszedł Peter wyraźnie poirytowany sytuacją. Rzucił asy na podłogę, zgasił szluga i zmełł przekleństwo w ustach po czym pobiegł szybciej, by dołączyć do towarzyszy. "Cholerne szwaby" - pomyślał, gdy zbliżali się do budynku - "Akurat, gdy wygrywałem, im musiało coś wybuchnąć."
 
Czajnik jest offline  
Stary 02-06-2009, 22:25   #6
Konto usunięte
 
Rode's Avatar
 
Reputacja: 1 Rode nie jest za bardzo znanyRode nie jest za bardzo znany
Rod Enfield, widząc, że Tyler stracił jakąkolwiek ochotę do dalszej gry, zaczął na nowo rozdawać karty. Wtem potężny huk rozległ się niedaleko ich baraku i wstrząsnął skromnymi meblami znajdującymi się w środku. Zachowawszy zimną krew, wrócił do gry. Co chwila zerkał na swych towarzyszy, starając się jednocześnie nie spuszczać z oka pozostałych graczy. Parę minut po tym jak rozległy się syreny na terenie całej bazy, ich pomieszczenie minął niemiecki oficer. Zatrzymał się i rzucił im szybko polecenie dołączenia do reszty jego ludzi, nie przebierając przy tym w słowach. Rod widząc, że Peter ociąga się z odejściem od stolika, był przekonany, iż ma dobre karty. On sam miał małego strita.
Do pomieszczenia wpadł niemiecki żołnierz.
- Pogłuchliście?! W Berlinie usłyszeli ten huk, a Wy nie? No już, ruszcie się! Szybciej! - rzucił zdenerwowany.
Pilot wstał niechętnie, wziął z oparcia krzesła swoją skórzaną kurtkę i ubierając ją w chodzie, ruszył za szeregowcem.
 
Rode jest offline  
Stary 06-06-2009, 14:53   #7
 
Vavalit's Avatar
 
Reputacja: 1 Vavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znany
Widoczność była mała, George Hudson widział tylko w oddali czerwone światła. Biegł tam, a cały oddział za nim. Słyszał krzyki i jęki. Prawdziwy chaos. Wkrótce dał się zauważyć bramę wejściową do strefy naukowej. Duże budynki po bokach przeznaczone dla naukowców. Kilkanaście kroków dalej był główny budynek, to właśnie coś w nim wybuchło. Drzwi były otwarte, wychodzili z nich ranni żołnierze. Zaraz po nich wyszedł naukowiec, a raczej był ciągnięty. George nie wiedział czy nawet on żyje, ciało spalone, bez prawej ręki. Jednak usłyszał ciche sapanie. Ranny próbował coś powiedzieć, albo krzyknąć. Niestety nie mógł. Ciągnący go żołnierze zaraz po wyjściu rzucili go na śnieg kilka metrów od budynku. Po czym pobiegli znów do wewnątrz. Z oddali obserwował całą grupę Hudson`a jakiś żołnierz. Popatrzył prosto w oczy McFilin`owi, ten zrozumiał. Musiał pomóc rannemu. Niepewnie podszedł do niego i obrócił na drugą stronę, próbując zobaczyć co się stało.

W tym samym czasie otworzyły się inne drzwi. Wszyscy usłyszeli:
- Szybko, trzeba jechać na dół! Są tam ludzie!
Po części ze współczucia i po części z ryzyka George kiwnął do całego oddziału głową. Dał znak aby weszli. Sam szedł na samym końcu, rozglądając się. Poklepał McFlin`a po ramieniu i wszedł do budynku. Prądu nie było, przez co z zimowej zawieruchy, weszli do ciemnego pomieszczenia. Jakiś żołnierz zapalił świeczkę i zawołał wszystkich.
- Windą zjedziecie tylko do 10 poziomu. Do niższych jest inna winda. W każdym bądź razie jeździe do 10. Weźcie rannych i uciekajcie.
Wszyscy posłusznie weszli do windy. George wcisnął najniższy guzik. Ruszyli. W międzyczasie wydał polecenia:
- To jest nasza jedyna szansa na powodzenie tej misji. Szukanie ludzi to drugorzędne zdanie. Pierwszorzędne to przeszukanie ośrodka i znalezienia ciekawych rzeczy. Bierzcie wszystkie dokumenty, oglądajcie urządzenia, szukajcie prototypów. Co możecie wziąć to bierzcie. Przeszukajcie 10 piętro, ja zejdę niżej. Podzielcie się na dwa zespoły. Enfield z Kowalsky`m i Baffin z Jones.
Gdy tylko skończył, winda zatrzymała się. Były trzy korytarze. Tej z prawej zakończony kolejną windą, w tym z lewej na końcu było widać światło, a trzeci środkowy bardzo długi i ciemny. George, jeszcze z pewną niechęcią w ustach powiedział "Powodzenia" i ruszył w w prawo. Całą grupa widziała go jeszcze przez kilka sekund, po czym zniknął gdzieś w dole...

[MEDIA]http://republika.pl/blog_cj_1396161/2908272/tr/korytarz_szpitalny.gif[/MEDIA]
 
Vavalit jest offline  
Stary 06-06-2009, 15:43   #8
 
DeBe666's Avatar
 
Reputacja: 1 DeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodze
W windzie porządnie telepało. Patrzył jak cienie kompanów ledwie dostrzegalne w półmroku są posłusznie wpatrzone w postać George'a. Baffin wysłuchał instrukcji. Wreszcie idealna chwila, żeby się wykazać i zbliżyć do powrotu do domu. W budynku wciąż było zimno, ale o niebo cieplej niż na zewnątrz. Tak jak w rodzinnym Minneapolis w lato. Winda wydała cichy pisk i zatrzymała się. Drzwi szarpnęły, żołnierze szybko wyszli, Baffin zobaczył trzy korytarze. Hudson wydał komendę i ruszył w stronę korytarza zakończonego windą. Tyler spojrzał na Jonesa.
- Proponuje ruszyć w lewo. Na końcu jest światło, więc możliwe, że ktoś ocalał, Petey- mówił cicho, mocując się z kaburą przy pasie- Możliwe, że ten ktoś robił tam coś ważnego i będziemy mogli łatwo wyciągnąć od ktosia informacje- szarpnął pasem i wydobył Lugera. Zaczął pośpiesznie ładować pół tuzina naboi.- Poza tym w mroku trudno nam będzie dostrzec coś ciekawego. To co Petey, idziesz?- Umocował swój karabin MP40 między plecami a ramieniem, dzięki czemu mógł w każdej chwili sięgnąć po broń. Pobiegł w stronę lewego korytarza, lekko skulony trzymając w prawej ręce odbezpieczonego lugera. Oddychał szybko. Stłuczone kolano na lodzie dawało mu lekko we znaki. Spojrzał przed siebie, widząc jak źródło światła szybko się do niego zbliża.
 
DeBe666 jest offline  
Stary 07-06-2009, 12:00   #9
 
Potwór's Avatar
 
Reputacja: 1 Potwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłość
Carl po raz kolejny w myślach przyznawał szkopom że są naprawdę zawziętymi sukinsynami – wykopać na kole podbiegunowym dziurę która teraz mieści kilkunastokondygnacyjne laboratorium. Może i był to przejaw megalomanii ale jednak nadal był pełen podziwu.
Zdawał sobie sprawę o ciążącej na nim i reszcie zespołu presji, misja Alliance Force Group była cholernie ciężka – wysłanie siódemki agentów wywiadu do ściśle tajnej placówki badawczej na Antarktydzie? Przynajmniej ich siódemka narażała życie, a jak do tej pory nie udało się im osiągnąć niczego znaczącego.
Gdy tylko winda się zatrzymała skinął głową Enfieldowi i przystanął przy wejściu do korytarza w którym panowały ciemności. Przez chwilę mocował się zapięciami pasa narzędziowego aż w końcu udało mu się wysupłać z niego niemiecką latarkę którą natychmiast zapalił aby choć trochę oświetlała ciemność przed nim. Ostrożnie ruszył przed siebie rozglądając się za skrzynką elektryczną, gdyby udało mu się przywrócić światło ich zadanie byłoby dużo prostsze.
- Ciekawe nad czym tu pracowali… - mruknął po niemiecku na wpół do siebie, na wpół do Enfielda.
 

Ostatnio edytowane przez Potwór : 07-06-2009 o 16:46.
Potwór jest offline  
Stary 08-06-2009, 15:19   #10
 
Mizuichi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znany
Korneliusz był przerażony. Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Na wojnie często ludzie zostawali ranni, umierali. Jednak wybuch budynku. To było dla niego coś nowego. Zobaczył leżącego na ziemi żołnierza. Ten wpatrywał się w niego. Ich oczy się spotkały. McFilin podbiegł do niego. Ukucną przy rannym i odwrócił go.
- Trzymaj się, wszystko będzie dobrze - powiedział po niemiecku.
Z torby wyciągną zastrzyk z morfiną, zaaplikował ją żołnierzowi. Mężczyzna miał rozległo poparzenia, jednak one nie zagrażały życiu. Rana na ramieniu, wyglądała znacznie gorzej. Mężczyzna tracił dużo krwi. Korneliusz ponownie sięgną do torby. Tym razem wyjął nożyczki, rozciął koszulę by dostać się do rany. Przemył ją wodą, dopiero wtedy zobaczył tkwiący w środku kawałek blach. Widocznie podczas wybuchu tego nieszczęśnika trafił jakiś odłamek. Korneliusz spojrzał na twarz mężczyzny. Był młody, stanowczo zbyt młody żeby umierać. Na jego twarzy malowało się przerażenie. McFilin zabrał się do roboty. Usunięcie ciała obcego z rany było zadaniem nadrzędnym, nie stanowiło to większego problemu. Przyszedł czas na zatamowanie krwawienia. Szczęściem w tym nieszczęściu było to że żadna z tętnic nie została uszkodzona. Ponownie oczyścił ranę wodą, nie miał przyborów żeby szyć. Musiał wystarczyć zwykły opatrunek. Założył bandaż. Podniósł mężczyznę z ziemi i ruszył w kierunku ambulatorium. Zdawał sobie sprawę że tam bardziej się przyda niż na miejscu.
 
__________________
It matters little how we die, so long as we die better men than we imagined we could be - and no worse than we feared.

11-02-2013 - 18 -02.2013 - Nie ma mnie.
Mizuichi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172