Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-03-2010, 16:38   #1
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Highschool Scream!

Welcome to Sutherland High!

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=S1CRsEmC5sQ[/MEDIA]

Fell's Tomb, niewielkie miasteczko w stanie Waszyngton, gdzie deszcz i szare niebo jest zjawiskiem codziennym dla jego mieszkańców. Życie w Fell's Tomb było spokojne i beztroskie, niczym w Idylli. Fell's Tomb było prawdziwym domem dla swoich mieszkańców, wszyscy tu się znali, a wśród jego mieszkańców panowała serdeczna atmosfera. Sąsiedzi odnosili się do siebie z szacunkiem i serdecznością, a wszystkie dzieci w sąsiedztwie znały się od piaskownicy. Do czasu...
Tragedia, która miała miejsce w miejscowej szkole wstrząsnęła całą społecznością miasteczka, a jej niewyjaśnione okoliczności rodziły setki plotek i domysłów. Wśród mieszkańców pojawiły się wątpliwości, które rodziły nieufność. Tamara Gringe, córka dyrektora szkoły była jedyną osobą, która wiedziała co się wydarzyło, lecz dziewczyna popadła w obłęd. Trudno się temu dziwić, znaleziono ją w sali pełnej krwi jej przyjaciół... Nikt się nie dowiedział, co tak naprawdę miało miejsce owej nocy. Początkowo posądzano o to Tamarę, lecz nie było żadnych dowodów wskazujących na jej winę, a przerażenie które odcisnęło na niej swe piętno spowodowało, że obłąkana dziewczyna trafiła do ośrodka dla chorych psychicznie. Ciała uczniów pozostały nieodnalezione, chociaż badania przeprowadzone na miejscu zbrodniu potwierdzały iż byli to uczniowie Sutherland High. A wszystko to wydarzyło się dwa lata temu podczas szkolnej imprezy Haloween....

Fell's Tomb od zawsze było atrakcją turystyczną dla wszystkich fanatyków zjawisk paranormalnych. W mieście było sporo turystów, których sprowadzały do miasta pogłoski na temat niewytłumaczalnych zjawisk, które pojawiały się tu sporadycznie. Chociaż mieszkańcy miasta starali się zdementować plotki, turyści nie przestawali napływać. W internecie krążyły informację o domniemanym ognisku duchowych energii, które w niewytłumaczalny sposób wpływały na mieszkańców, co było przynętą na żądnych wrażeń wariatów. Oczywiście były to tylko fałszywe informacje, wymyślone przez żądnych zysku przedsiębiorców miasteczka, przynajmniej tak myśleli ludzie zamieszkujący tą tajemniczą mieścinę. Turyści czasami wręcz zdawali się wiedzieć o mieście więcej niż jego obywatele. Ogólny zamęt, który zapanował po tragedii w Sutherland High - prestiżowej szkole licealnej, do której uczęszczali nawet mieszkańcy okolicznych miast, spowodował napływ turystów. Domorośli detektywi próbowali odkryć prawdę o tym mieście, ale nikomu się to nie udało. Te amatorskie dochodzenia były dla mieszkańców Fell's Tomb odrazą i brakiem etycznego szacunku do miejscowej tragedii.

Jednak czas szybko mija, a wraz z nim ludzka pamięć.

Widok turystów stał się w Fell's Tomb widokiem codziennym, a jego mieszkańcy przywykli do tego. Mało osób wspominało tragedię sprzed dwóch laty, a obawy rodziców przed puszczeniem swych dzieci na szkolne imprezy zostały wytłumione. Tamara Gringe wróciła po dwóch latach pobytu w szpitalu dla obłąkanych. Stan dziewczyny uległ poprawie, jednak nie potrafiła powiedzieć niczego na temat zbrodni. Miejscowa policja dała spokój dziewczynie i jej rodzinie, bowiem sprawa uległa przedawnieniu, z powodu braku jakichkolwiek dowodów i ciał. Rodziny ofiar jednak w dalszym ciągu pamiętali o tragedii. W każdą rocznicę śmierci swych dzieci, rodzice odwiedzali pomnik postawiony przy szkole i zapali na nim znicze. Wszystko wydawało się wrócić do normy, ale nie było nic bardziej mylnego... Zbliża się Haloween, a wraz z nocą nadejdzie coś więcej...


Fell's Tomb (Washington), 26 Października 2010 r

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wRMssEDdelA[/MEDIA]

Tego ranka nie padało i ku uciesze wszystkich słońce nie było zakryte grubą warstwą chmur. Wysoki, szczupły chłopak o brązowych włosach i niebieskich oczach szedł spokojnym krokiem przez ulice Fell's Tomb. Na ramieniu miał zawieszoną torbę, a w jego uszach tkwiły słuchawki podłączone do ipoda, który teraz tkwił bezpieczny w kieszeni u spodni. Na pobocze zjechał właśnie czarne BMV 525i.


Szyba w oknie auta obniżyła się do połowy.
- Michael, wskakuj, podwiozę cię. - w oknie pojawił się ok. 40 letni mężczyzna.
Chłopak wyciągnął słuchawki i wsadził je do kieszeni, po czym bez zbędnego gadania zajął miejsce z przodu samochodu. Auto ruszyło.
- Mam nadzieję, że ci się tu spodoba, synu. - odezwał się kierowca.
Michael wywrócił oczami i spojrzał na ojca.
- To twój pierwszy dzień w tej szkole...
- Poradzę sobie, nie martw się. - przerwał mu, uśmiechając się lekko. Przywykłem do zmieniania szkół, to dla mnie nic nowego...

Dalsza rozmowa z ojcem była wymianą spostrzeżeń na temat pogody i miejscowej przyrody. W końcu dojechali przed dosyć wysoką bramę wjazdową do szkoły. Chłopak otworzył drzwi, pożegnał się z ojcem i poczekał aż odjedzie.
Gdy samochód zniknął za zakrętem Michael odwrócił się do bramy, głośno przy tym wzdychając. Przeciągnął się i potargał trochę swoje kasztanowe włosy. Obok bramy była otwarta furtka, także wykonana z czarnej, ozdobnej stali, przez którą przechodziły rozmawiające ze sobą grupki uczniów. Chłopak wsadził jedną słuchawkę do ucha, i ruszył za ludźmi.

Podążając za piskliwymi dziewczętami dotarł do głównego budynku szkoły. Zatrzymał się i zamrugał ze zdziwieniem.


"Wow, rzeczywiście jest imponujący..."
Nagle odgłosy rozmów i śpiewy ptaków zagłuszył dzwonek obwieszczający początek zajęć. Po pięciu sekundach ucichł, a Michael szybko wspiął się po kilku schodkach i wyciągnął z torby plan szkoły. Dotarł do zaznaczonej na planie sali. Zapukał, po czym wszedł do środka.

Wewnątrz wszyscy siedzieli już w swoich ławkach, rozmawiali między sobą, niektórzy czytali notatki a inni po prostu siedzieli na swoich miejscach. Nauczyciel stojący przed tablicą spojrzał na Michaela, po czym się uśmiechnął.
- Ty musisz naszym nowym uczniem. - powiedział, poprawiając na nosie okulary.
Michael podszedł do mężczyzny.
- Jestem pan Fairman i uczę historii. - podał chłopcu rękę.
- Michael. - odpowiedział cicho, ściskając dłoń nauczyciela.
Pan Fairman spojrzał na klasę i stanął przy swoim biurku.
- Uwaga wszyscy, pozwólcie przedstawić się waszemu nowemu koledze. - powiedział na tyle głośno, aby rozmowy ucichły, a spojrzenia wszystkich uczniów utkwiły w Michaelu.
Chłopak nigdy nie lubił tej części przeprowadzek. Poprawił torbę na swoim ramieniu i spojrzał w błękitne niebo za oknem. Przygryzł lekko dolną wargę.
- Jestem Michael Coolrain. Przeprowadziłem się do Fell's Tomb z Nowego Yorku. Miło was poznać. - uśmiechnął się nieznacznie, a nauczyciel skinął głową i wskazał mu pustą ławkę na końcu sali, pomiędzy Robertem Hedfieldem a Clarą Lawrence. Chłopak usiadł na miejscu i wypakował swoje rzeczy.

Tego dnia czuł się wyjątkowo dziwnie, ale był pewny siebie. Wzbudził w klasie zainteresowanie, wiedział o tym dobrze, a zerkające na niego co chwile dziewczyny upewniały go w tym przekonaniu. Postanowił jednak skupić się na wykładzie nauczyciela...
Lekcja historii minęła dosyć szybko. Michael'owi spodobała się amtosfera panująca w szkole - nie było to zwykłe, szare liceum. Sutherland High okazało się szkołą, do której uczęszczali ciekawi i ambitni młodzi ludzie.


Po dzwonku z klas wysypały się tłumy uczniów, wypełniając korytarze szkolne. Michael szedł właśnie w kierunku szafek, a w ręku trzymał klucz do swojej szafki, który dostał od nauczyciela. Z wysiłkiem przebił się hałaśliwy tłum i odnalazł właściwy numer. 413. Na stalowych drzwiczkach o kolorze zgniłej zieleni przypięty był fioletowy plakat. Robert przyjrzał się mu uważnie. Dopiero teraz zorientował się, ze widział wcześniej dziewczyny i chłopców roznoszące plakaty i broszurki. Wszystkie one dotyczyły balu z okazji Haloween, który miał się odbyć już za kilka dni. Chłopak włożył kluczyk do zamka i leniwie go przekręcił. Wsadził do szafki niepotrzebne książki, po czym zamknął ją i odwrócił się.
Podskoczył nieznacznie, kiedy spostrzegł iż stoi przed nim ubrana na czarno dziewczyna, z długimi, czarnymi włosami, z twarzą częściowo skrytą pod długą grzywką, co w połączeniu z jej wyglądem dawało przerażający efekt. Dziewczyna momentalnie się odwróciła i ruszyła w swoim kierunku.
- To Tamara. - usłyszał znajomy głos.
Odwrócił głowę na prawo i spojrzał na właścicielkę znajomego głosu. Była to, jeśli dobrze pamiętał, Lain Stewards, dziewczyna która siedziała w ławce przed nim. Michael przełknął ślinę.
- Dziewczyna jest jakaś pokręcona. Przeważnie unika ludzi i przesiaduje w jakiś kątach. - dopowiedziała.
- Tak... wygląda na jedną z tych... dziwnych.
Przez hałas panujący na korytarzach przebił się dźwięk dzwonka. Wszyscy kierowali się do swoich sali.
- Muszę iść na biologię. Do zobaczenia. - uśmiechnął się do Lain i ruszył w swoją stronę.

Haloween się zbliża. Po długim okresie bez żadnych imprez, nie było osoby, która by nie chciała być obecna na balu. Nadejdzie noc. A wraz z nocą przybędzie coś strasznego...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 06-03-2010 o 16:48.
Endless jest offline  
Stary 07-03-2010, 14:12   #2
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
Człowiek przyzwyczaja się. Przyzwyczaja się do różnych rzeczy. Do posiłku o danej godzinie, do spacerów, ludzi, szkoły, pracy. I do wczesnego wstawania.

26 października;
Wtorek;
Godzina 6:48;


- ...idealna. Nic, tylko wyjść na świeże powietrze i spędzić dzień w towarzystwie promieni słonecznych. Żadnej kropli deszczu dzisiaj nie będzie! Wspaniała nowina... Jack, potwierdził tylko to, co widać przez okno. Pogoda wręcz utopijna, jednak aby nie było tak słodko dzisiaj w miejscowym sądzie odbędzie się...

Odbiornik radiowy wydał z siebie okropny dźwięk. Niczym zapalający samochód, któremu włożono w rurę wydechową jakąś dziecięcą maskotkę. Zacharczał kilka razy i ucichł.
Chwilę później, gdyby ktoś nie widział całej tej sceny, a tylko przysłuchiwał się zza drzwi mógłby stwierdzić, że radio na moment odżyło. Oj, jak bardzo by się mylił. Młody chłopak, będący właścicielem owego, felernego radia próbował odreagować uderzając zeszytem o blat stołu. Mało tego- z jego ust wylał się potok słów, które doskonale odzwierciedlały jego obecny stan.
- Oszalałeś?!- z dołu dobiegł krzyk.
Chłopak westchnął i nadal zbulwersowany wstał z łóżka. Nogi niosły go same, a w głowie panował bezład. Mieszały się w niej różne informacje, a co dziwniejsze, te głupsze wydawały się być wyraźniejsze, aniżeli te pożyteczne. Ot, chociażby sen, który go obudził tej nocy...
Sięgnął dłonią macając na oślep. Chwilę później trafił na kurek i odkręcił wodę.
- Ile razy mam ci powtarzać, abyś nie klął w domu, co?
Yoshihiro, bo tak nazywał się owy chłopiec, odwrócił głowę. Stała za nim jego matka, kobieta po czterdziestce, będąca rodowitą Japonką. To od niej odziedziczył specyficzny wyraz twarzy i kruczoczarne włosy. Wychowywała go sama, bo ojciec, Amerykanin, będąc policjantem pewnego razu po prostu nie wrócił do domu. Yoshi miał wtedy pięć lat i mieszkał jeszcze w zupełnie innej, odległej miejscowości. Wtedy też matka postanowiła, by przywrócić swe panieńskie nazwisko.
Młody Okakura, mając teraz osiemnaście lat, zastanawiał się dlaczego to uczyniła. Czyżby nie kochała swego męża? Przecież powinna pozostać przy tym nazwisku, jakie dał jej jego ojciec. Wypytywał od dłuższego czasu o to matkę, co ją skłoniło do tego, ale ona zbywała go krótkim- "dowiesz się w swoim czasie".
Uśmiech pojawił się na jego twarzy. Matka jak zwykle potrafiła mówić, używając podniosłego tonu, ale jej wyraz twarzy był całkowitym przeciwieństwem jej głosu.
- Mówili o rozprawie Wilkinson'ów, a ten stary szmelc właśnie mi padł... Irytujące to jest.
Sué, matka Yoshihiriego, wybuchnęła lekkim śmiechem.
- Synu mój, nie oszukuj sam siebie. Przecież ja cię znam. I ty siebie znasz. Bez dwóch zdań pójdziesz na komendę, a potem do sądu i wszystkiego się dowiesz. A radio...
Westchnęła. Yoshi wiedział co ma namyśli. Wiedział, że dała by mu wszystko, gdyby miała tylko odpowiednie fundusze. Na laptopa dołożyła mu matka ile mogła, sama odmawiając sobie wiele rzeczy. Ale radio wszak nie jest tak drogie...
- Jak pójdzie ci dobrze na turnieju, to obiecuję...
- Mamo, nie trzeba...
- ...OBIECUJĘ, że ci kupię.-
dokończyła.- A teraz spiesz się, bo do szkoły czas iść!
Yoshihiro dokończył poranną toaletę, ubrał się, przewiesił przez ramię torbę i zszedł na dół po schodach. Dom w którym mieszkał może nie należał do luksusowych, ale na pewno był ogromny. Wydawał się jeszcze większy, gdy mieszkały w nim tylko trzy osoby, a używane były tylko dwie sypialnie, łazienka, salon i kuchnia. No i piwnica. Cała reszta domu stała w nienaruszonym stanie.
- Braciszek!- usłyszał głośny pisk.
Gdy tylko wszedł do kuchni został osaczony przez dwie młode dziewczyny. Jego siostrę i...
- Yoshi, to jest moja koleżanka, Samantha. Sam, to właśnie jest mój prywatny, własny detektyw, Yoshi!
Młody Okakura wymamrotał tylko coś w stylu "miło mi cię poznać" i podszedł do matki, która właśnie stała nad patelnią smażąc jajecznicę.
- Może trochę przekąsisz przed wyjściem?
- Nie, nie dam rady. Muszę jeszcze wejść do biblioteki po kilka książek przed szkołą.

- Jak chcesz. Na krześle leży twoje śniadanie.
- Dzięki.

Kierując się w stronę wyjścia spakował dwie kromki chleba owinięte szarym papierem do torby. Już miał dłoń na klamce, gdy nagle...
- Yoshi! Yoshi, zaczekaj!
Jego siostra...
- Też musimy iść wcześniej do szkoły, więc... Może pójdziemy razem?
Odrzucił swe kruczoczarne włosy na bok i spojrzał na swą siostrę.
"Jak to możliwe, że jesteśmy ze sobą spokrewnieni?"
Chwilę później przeniósł wzrok na jej przyjaciółkę, Sam. Dopiero teraz... Jak mógł nie zauważyć, że jest tak... urokliwa!
- Echhh, no dobra.
Kolejny kwik doszedł do jego bębenków.
- Dzięki, braciszku!

Droga do szkoły minęła spokojnie. Ann, siostra Yoshiego, i Samantha szły kilka kroków przed nim.
"I po co ta cała scena w domu, bym z nimi szedł do szkoły, jak idą kilka kroków przede mną? Bezsensowne..."
Gdy dotarli do szkoły było kilkadziesiąt minut do dzwonka. Pożegnał się z dwoma dziewczynami i ruszył w kierunku budynku biblioteki, który znajdował się kilka przecznic za szkołą. Wypożyczył w niej kilka książek omawiających medycynę sądową.

***

Zajął swe miejsce w klasie. Było jeszcze kilkanaście minut do lekcji, ale on, swoim zwyczajem, zawsze był przed czasem, gdy na korytarzach nie było prawie nikogo.
Siedział w ostatniej ławce, pod oknem, skąd miał doskonały widok na całą klasę oraz na szkolne boisko. Obserwował czasem co się tam wyprawia, a dzieją się przeróżne rzeczy. Raz to jakaś para, która urwała się z lekcji obściskiwała się na ławce tuż pod salą, gdzie mają lekcje, Innym razem odbyła się jakaś bujka pomiędzy uczniami, która skończyła się jednak szybko, gdyż grono pedagogiczne szybko zareagowało. Czasem można dostrzec treningi cheerliderek, jednak Yoshi nie przepadał za tego typu dziewczynami. Były zbyt... dziwne dla niego. A może to ona jest tym dziwnym?
Uczniowie powoli się schodzili, jednak nie interesowało go to. Siedział skupiony na czytanej lekturze.

Obdukcja lekarska powinna zawierać następujące elementy:

* imię i nazwisko i stopień i tytuł naukowy, specjalność i stanowisko zawodowe biegłego


Do sali wszedł profesor.

* dane innych osób, które brały udział w wydawaniu opinii, ze wskazaniem na czynności, które wykonywały
* jeżeli opinię wydaje instytucja - pełną nazwę instytucji
* czas przeprowadzonych badań i datę wydania opinii
* sprawozdanie z przeprowadzonych czynności, spostrzeżenia i wnioski
* podpis lekarza


Yoshihiro zamknął książkę, a wyjął swego laptopa. Nie używał już zeszytów, ale miał pewnego razu przez to przykrą rozmowę z profesorem, który chciał sprawdzić jego notatki w zeszycie.
Hałas, który ucichł po wkroczeniu profesora wzmógł się, jednak teraz znowu ustał. Yoshi ciekawy co było przyczyną, bo zazwyczaj ktoś cały czas rozmawiał, a teraz nic. Cisza i spokój.
- Ty musisz naszym nowym uczniem.- usłyszał głos profesora.
"A więc nowy uczeń... Czyżby kolejny imbecyl, jakich wiele w tej szkole?"
Chwilę później chłopak o kasztanowych włosach się przedstawił. Nazywał się Michael.
Okakura nie rozumiał co on w sobie miał, że połowa dziewczyn w pomieszczeniu co chwilę na niego zerkała, wytykała palcami i wpadała w atak chichotów i pisków.
"Echhh... Najprawdziwsza prawda na świecie- kobiet nie zrozumiesz...".
Lekcja minęła mu szybko. Ot, zaledwie kilka zdań musiał uwiecznić w swym komputerze, a tak to wszystko umiał. Gdy dzwonek rozległ się na korytarzu Yoshihiro odczekał aż wszyscy wyjdą i mozolnym krokiem udał się w kierunku wyjścia. Wyjrzał czy gwar na korytarzu już ucichł. Musiał jednak odczekać kilka kolejnych minut, by móc wyjść z klasy.
Od razu ruszył do swej szafki. Zdarł z niej plakat, który reklamował nadchodzące halloween. Bezsensowne "święto", jak to zwykł uważać. Kulkę papieru wrzucił do śmietnika, a z szafki wyjął książkę od biologi.
Ruszył od razu do klasy. Wszyscy już do niej weszli.
"No pięknie... I znowu spóźniony".
Wkurzony na cały świat zacisnął dłonie i wkroczył do klasy. Profesor spojrzał tylko na niego podejrzliwie, ale nic nie powiedział. Yoshi udał się w kierunku swojej ławki, ale... była zajęta. Jedyne wolne miejsce było koło... nowego ucznia.
Yoshi udał się w kierunku swojej ławki, ale... była zajęta. Jedyne wolne miejsce było koło... nowego ucznia.
"Dłużej mogłeś czekać, Yoshihiro!"
- Yoshihiro Okakura. Jesteś z Nowego Jorku, tak?
Michael spojrzał na chłopaka z zaskoczeniem.
- Michael. - uścisnął jego dłoń.- Tak, jestem z Nowego Yorku, ale tak naprawdę było to tylko chwilowe miejsce zamieszkania...
- Jednak zapewne trochę dziwnie tak w dużo mniejszym mieście się żyję, co?
Nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej:
- Radzę ci uważać na biologi, bo nasz drogi profesor jest strasznie cięty.
- Lubię biologię. - odpowiedział Michael.- W mojej poprzedniej szkole miałem z niej najlepsze stopnie.

"Teraz jednak jesteś w Fell's Tomb. Tu wszystko jest inaczej!"
 
__________________
Nobody know who I realy am...
Faurin jest offline  
Stary 07-03-2010, 17:45   #3
 
Megg's Avatar
 
Reputacja: 1 Megg nie jest za bardzo znany
Znała Fell’s Tomb jak własną kieszeń. I ją także znano. Sprzedawczynie sklepów w centrum miasteczka witały ją ponurymi uśmiechami i kręciły głowami, kiedy zgarniała z półek puszki z napojami i paczki chipsów. Mieszkańcy postawieni wyżej od jej rodziców, głównie pod względem finansowym, patrzyli na nią z mieszaniną niesmaku i niezdecydowania na twarzach. Bo może zamiast traktować ją jak margines dzisiejszej młodzieży, należałoby wspaniałomyślnie i - co ważne - na oczach całej społeczności Fell’s Tomb, nawrócić ją na ścieżkę prawego obywatela.

- Co z jej rodzicami? Zupełnie nie interesują się, że ich córka płoszy nam dzieci z ogródków? – Sąsiedzi wymieniali drwiące komentarze obserwując, jak Lain rozkopując pył na drodze zmierzała w kierunku dzielnicy, którą gospodynie domowe gotujące w szpilkach od Gucciego i głowy rodzin z czarnymi, skórzanymi teczkami omijali szerokim łukiem.

Tam właściwie się wychowała, mimo że pochodziła z dobrego domu. Taką przynajmniej opinię wystawiło społeczeństwo, które, jak wiadomo, uważane jest za nieomylne. Kolacje z matką spędzone w kompletnej ciszy, bo ojciec znów wyjechał na delegację w podejrzanie odległe miejsce bez zasięgu i budek telefonicznych, perfekcyjnie czysty dom i nakaz wracania do domu o 21 szybko wywołały bunt.

Bunt zaowocował specyficznym trybem życia. Którego konsekwencje odczuła, gdy wtorkowego ranka otworzyła oczy. Leżała w fotelu z nogami przewieszonymi przez oparcie. Wokół, na wykładzinie o paskudnej, zielono-sraczkowej barwie, walały się puszki po piwie, popielniczki i podkoszulki chłopaków, którzy spali w najlepsze na kanapie, pod ścianą i …
- Uhm, Luke znowu z głową w zlewie. - Wymruczała trąc oczy. Cóż, impreza udana. Głośna muzyka, alkohol, trawa, hermetyczne dowcipy. Jedynym minusem było obecne samopoczucie. I nagły powrót do rzeczywistości.
- Szlag by to trafił, szlag by trafił szkołę i zajęcia o tej godzinie. – Zmięła w ustach kilka przekleństw.
- Jakie zdjęcia… Bez zdjęć, jak jestem w takim stanie. Bez błyszczyka, bez stanika… - Mick, śpiący do tej pory na brzuchu, podniósł się na rękach i popatrzył sennie na Lain.
Chwyciła trochę spraną, czarną bluzę z kapturem i wciągnęła ją na siebie.
- Spóźnię się. Nie mam siły biec. – Odetchnęła głębiej i z bezradną miną zerknęła na blondyna mierzącego ją mętnym wzrokiem od stóp do głów.
- Weź deskę. – Uśmiechnął się i powoli usiadł.
- Mhm. Wpadnę wieczorem po gitarę. – Odparła wiążąc sznurówki zielonkawych trampek. Wzrokiem odszukała torbę, w której trzymała Zeszyt-Lain-Do-Wszystkiego-I-Niczego, po czym porwała jeszcze ze stolika kilka ostatnich orzeszków ziemnych i cicho zamknęła za sobą drzwi. Chciało jej się pić, ale nie miała ani czasu ani drobnych na kupno czegokolwiek po drodze. Postawiła na ziemi deskę Micka i oparła na niej nogę osłaniając oczy przed jasnymi promieniami słońca. Zapowiadał się długi i męczący dzień.

***

Cudem zdążyła, chyba tylko dzięki desce, która teraz stała obok, oparta o ścianę.
Lain jedną ręką przytrzymała podręczniki, drugą wsunęła do kieszeni i wyczuła opuszkami palców przyjemną, gładką fakturę bibułki. Dzwonek już był, ale wystarczą trzy minuty. Zdążę.
Rozpychając się łokciami między śpieszącymi się do klas uczniami i sycząc na co poniektórych, żeby zeszli jej z drogi, dotarła do łazienki dla dziewcząt i zamknęła się w jednej z kabin. Uniosła na wysokość oczu okazałego skręta i chwilę trwała w bezruchu. Zapaliła go swoją ulubioną zapalniczką i przysiadła na zamkniętym klozecie, po czym zaciągnęła się z wyraźną przyjemnością. Czytając bez większego zaangażowania napisy na drzwiach kabiny, bez pośpiechu wypuściła dym ustami. „Sraj się, Jess, Mick jest mój”. O, proszsz. Ciekawe, czy tak by na niego leciały, gdyby wiedziały, jak wygląda po dzisiejszej nocy. „Sarah to zołza”. Nie znam, nie wypowiem się. „Nie pujde na lekcje! ! !”. Zaśmiała się cicho gasząc niedopałek na drzwiach, zaraz nad „u”. Zaraz. Lekcja już trwa. Cholera.
Wymknęła się na korytarz. Zdmuchnęła z oczu kosmyki włosów i szybkim krokiem skierowała się do klasy. Zahaczyła jeszcze o kranik z wodą pitną na korytarzu i pchnęła drzwi do sali. Nieznacznym ruchem ręki zasalutowała zebranym, w tym nauczycielowi i opadła na swoje miejsce, zaraz przed jakimś nowym, którego wcześniej tu nie widziała. Odwróciła się do niego na moment, popatrzyła na niego uważnie, uniosła kąciki ust, choć nie uśmiechnęła się i znów usiadła przodem do tablicy.

- Odpowiadamy na pytania ze strony 54, masz podręcznik? – Usłyszała cichy głos Clary, dziewczyny, która zajmowała miejsce obok niej.
- Ta. Masz już odpowiedzi? – Rzuciła krótkie spojrzenie na zeszyt sąsiadki.
- Nie, jestem w trakcie. – Clara przesunęła zeszyt w kierunku Lain i najwyraźniej poczuła zapach dymu, bo skrzywiła się leciutko. - Lain... dlaczego się spóźniłaś?
Zmarszczyła brwi i posłała ponure spojrzenie Clarze.
- Należy mi się szczypta przyjemności przed męką, jaka nas czeka na następnej lekcji. - Pochyliła się nad swoim zeszytem, ale nie zapisała nic. Wysili się przepisując same rozwiązania. - Co to za jeden w ławce za nami?
Clara Wykrzywiła usta i odkaszlnęła.
- Nowy uczeń, Mark czy jakoś tak. - Zerknęła przez ramię ukradkiem, żeby upewnić się, czy chłopak jej nie słyszy.
Lain przytaknęła tylko. Większość lekcji spędziła bazgrząc w zeszycie i wyglądając przez okno. Skorzystała jedynie z chwili nieuwagi nauczyciela, by odwrócić się znów do nowego, żeby się przedstawić i zamienić z nim kilka słów.
W duchu modliła się, żeby móc już wyjść z pachnącego wiedzą i obowiązkami budynku.

***

- Do zobaczenia. – Mruknęła zatrzaskując swoją szafkę, nr. 414. Chwilę stała przy niej, odprowadzając Michaela wzrokiem. Zmarszczyła nieznacznie brwi, jakby zastanawiała się nad czymś. Fioletowy, piskliwie opatrzony wykrzyknikami plakat rzucił jej się w oczy.
Pociągnęła nosem. Bal? Szkolne wydarzenia zazwyczaj nie stanowiły części jej grafiku imprez. Jej myśli szybko zmieniły tor, teraz rozważała ucieczkę ze znienawidzonej biologii. Jęknęła cicho, kiedy uprzytomniła sobie, że zostawiła torbę w klasie.

Wyminęła Yoshihiriego w międzyczasie posyłając mu ponury uśmiech i zajęła swoje miejsce. Nie umiała permanentnie nic. Najlepiej byłoby się zmyć, zanim zostanie sprawdzona lista lub profesor zanotuje w pamięci jej obecność. Łypnęła na okno. Potrafiłaby otworzyć je, bezszelestnie wymknąć się na dziedziniec i nawet zamknąć tak cicho, żeby nauczyciel stojąc przodem do tablicy się nie zorientował. Zerknęła też na drzwi. Tu trudniej byłoby przebiec przez salę. I tak rozmyślając, tkwiła w jednym miejscu wystukując cicho rytm piosenki, która nie dawała jej spokoju.
"You must have been, so high..." Pampara pam.
"You must have been, so high." Padum.
 
__________________
Jędza i nędza.
Megg jest offline  
Stary 07-03-2010, 19:15   #4
 
Shadow Wolf's Avatar
 
Reputacja: 1 Shadow Wolf nie jest za bardzo znany
- Patrzcie, idzie Truposz! -
- Truposz, co dziś majstrujesz? Demona piekielnego? -
- Ed, chcemy nastraszyć takiego dzieciaka. Masz może gdzieś jakieś straszne potworki? -


Zaraz po przejściu przez bramę szkoły dopadły mnie docinki. Od paru miesięcy dzień w dzień to samo. Byłem obiektem drwin i żartów ze strony uczniów mojej szkoły, jako że sam niechcący stałem się "gwiazdą" całego kampusa. A czy to moja wina? Skąd miałem wiedzieć że płyn w przysłanej mi butelce nie był olejem z kości żaby, tylko zwyczajnym eterem, który po otwarciu w mig położy mnie do snu w szkolnej łazience? W sumie samo spanie nie byłoby wielkim przestępstwem, jednak fakt że leżałem wśród dziwnych znaków wyrysowanych na posadzce, z grubsza przypominających "magiczne" znaki było główną atrakcją wieczoru. Od tej pory jestem dyżurnym magiem tej szkółki lub, jak ochrzcili mnie koledzy, "Truposzem" z Fell's Tomb. Teraz nie dają mi żyć, zaczepiając i śmiejąc się za moimi plecami. A skąd te znaki w łazience?

No cóż, powiedzmy że mam "otwarty umysł na wszelkie paranormalne i parapsychiczne zjawiska", czyli jakby to ująć, wierzę w duchy. Od lat moją pasją jest wyszukiwanie i poznawanie wszelkich informacji na ten temat, a od ostatniego roku, także i ich praktykowanie. Dlaczego? Z ciekawości głównie. Czasem jednak opanowuje mnie żądza zysku i staram się zrobić coś mi pomoże w dalszym życiu. Głupie i bezsensowne, powiecie? Ja odpowiem: nikt nie sprawdził czy na pewno. Nikomu nie zaszkodzi (no, może poza mną) rzucenie paru "zaklęć" czy noszenie dziwnego wisiorka, a jeśli jednak okaże się że naszym światem sterują też inne, ciekawe siły i jednak uda mi się coś stworzyć, to czemu nie? Np. incydent w łazience zdarzył się gdyż chciałem spróbować stworzyć amulet obdarzający posiadacza wielką siłą perswazji. Teraz sam śmieję się z siebie, widząc mój idiotyzm w próbowaniu takich rzeczy. To nie ma prawa istnieć, Edward.

Przejście przez główne korytarze szkoły nie było przyjemne, jednak ja już zdążyłem się przyzwyczaić. Wystarczyło tylko wrzucić książki do plecaka i idziemy na zajęcia. W myślach już siedziałem w bibliotece, moim "królestwie" i przeglądałem dostawę nowych woluminów. Kocham to miejsce. Ale obowiązki najpierw. Częśc uczniów biegła już do sal, jako że zaczynały się trzy najpopularniejsze przedmioty - historia, fizyka i matma. Ja też prawie galopowałem na historię, jako że to jeden z ciekawszych przedmiotów w tej budzie. Zatrzymałem się przy drzwiach i uspokoiłem oddech. - Raz, dwa, trzy, cztery... - - krótka chwila i otworzyłem drzwi do klasy. Wszedłem, rozejrzałem się i usiadłem w swojej ławce, zaraz przy drzwiach. W tej klasie (jak i w całej szkole) znajdowało się parę sympatyczniejszych dla mnie osób, toteż nie byłem zmuszony słuchać chichotów i parsknięć. Czasem zastanawiałem się czy ci "przyjaciele" nie robią tego z litości do mnie, ale kogo by to obchodziło. Rzadko kiedy spędzałem czas z kimkolwiek. Chyba że miał sprawę w bibliotece do załatwienia, wtedy byłem krynicą wiedzy i doświadczenia. Ale to tylko wtedy. Rozglądając się po klasie natrafiłem na nową twarz, jakiegoś chłopaka. Michael, czy jakoś tak. I tak zaraz zapomnę. Nie mam pamięci do imion. Zresztą wszystko jedno. I tak nie miał ochoty teraz z nikim rozmawiać.

W końcu historia się skończyła i mogłem iść do biblioteki. Część ludzi poszła na biologię, jednak ja zostałem z niej skutecznie zwolniony przez moich staruszków, gdy zasugerowałem im że wolałbym być archeologiem. Szczerze mówiąc to nienawidziłem biologii, ale dyrekcja jakoś nie miała nic przeciwko. Skierowałem więc swe kroki w stronę mojego ukochanego budyneczku.
Moja piękna, wspaniała biblioteka. Moje królestwo. Jeszcze tylko trzeba było oznajmić staremu Bibliotekarzowi o moim przybyciu (facet miał mnie za syna chyba, pozwalał mi na wszystko) i można sobie buszować.
 
Shadow Wolf jest offline  
Stary 08-03-2010, 00:16   #5
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Skuter - codzienna fascynacja Henrego, motywowała go do porannego wstania i przyszykowania się do szkoły... A właściwie raczej budy, nie lubił jej wcale i nie chodziło bynajmniej o problemy w nauce, nie miał większych.
Kłopoty to miał towarzyskie niespecjalnie dobrze czuł się w tłumie rozbrykanych szczeniaków. Sam był jednym z nich, jednak czuł się dużo starszy niż reszta. Może to przez powtórzony rok w drugiej klasie? A może prze książki jakie czytał i które sprawiały, że zamiast myśleć o samochodach czy dziewczynach myślał o sobie samym, o tym co tu robi i kim jest, a były to trudne pytania...i miał ich o wiele więcej.
Szkoła nie dawała jednak na nie żadnych odpowiedzi, przeciwnie. był przekonany że wpaja idiotyzmy zamiast uczyć prawdy o życiu, że nie przygotowuje do życia tak jak powinna. Na swoje szczęście nie miał jednak kłopotów z rówieśnikami - jak to zwykle mają ci słabsi odszczepieńcy. Może to przez skuter który dodawał mu męskości, a może przez trening Aikido, dzięki któremu już raz wygiął chłopakowi z innej klasy rękę tak, że omal mu jej nie wybił ze stawów. Trzymał go wykręconego w pozycji jaką nakazał mu sens-sei nie reagując na płacz i wycie tamtego. Dźwignie były paskudną sprawą, dobrze założone właściwie uniemożliwiały przeciwnikowi wyjście z uchwytu, łokieć czy nadgarstek wygięty do granic możliwości tworzył ból nie do opisania, ból do którego Henry już przywykł po kilku latach treningu. Chłopak - Stephen...albo Stev... - z silnie wygiętą ręką nie stanowił co prawda zagrożenia, jednak henry chciał aby i on i cała patrząca się reszta zapamięta raz a dobrze.
Wystarczyło, nikt już później nie zaczepiał Henrego a i ten zgodnie z wpojonymi zasadami nie szukał zwady. W szkole rozumiał się właściwie jedynie z Bobim których łączyła wspólna pasja do sztuk walki.

Do tej pory zastanawiał się nad tragedią jaka dwa lata wcześniej wydarzyła się w miasteczku. Dość szybko otrząsnął się z szoku, co u niektórych wywołało wręcz drobne podejrzenia, jednak Henry nie zamierzał się nimi przejmować. Wiedział że każdy skutek ma też swoją przyczynę, nikt co prawda nie znał przyczyny całego tego zajścia, jednak Henry wiedział, że jakaś musiała być. Najtrudniejszym w pogodzeniu się ze śmiercią, jest czas do momentu w którym odkrywamy że nie była bezsensowna. Nie mogła być. Żadna nie jest, choć często trudno jest zrozumieć przyczynę, czasem udaje się to z upływem lat...

Nastrój hallowyn zdawał się udzielać wszystkim mieszkańcom, poruszenie wywołane świętem chyba tylko na dzieciach budziło szczere i pełne uśmiechy, starsi mieszkańcy jakby z lękiem spoglądali na swe pociechy, choć już nie z takim, jaki mieli wtedy... Te przerażone spojrzenia, eskorty dzieci, wzmożone środki bezpieczeństwa, w miasteczku na pewien czas atmosfera przybrała wyczuwalne, nieprzyjemne napięcie... Mimo to burza przeszła i jak dotąd nic nie wskazywało by miała powrócić... Nawet pogoda tego dnia dopisywała, co Henry przyjął z wdzięcznością, jazda na skuterze była dzięki temu o wiele przyjemniejsza ... i suchsza.

Posłusznie nałożył kask i ruszył rumakiem nie przekraczając zblokowanych 50 km/h. To i tak było dużo, biorąc pod uwagę transport rówieśników, henry cudem uzyskał zgodę od rodziców na skuter wyrzekając się całego kieszonkowego i pusto obiecując cały szereg prac...które zaniedbał z powodu skutera.



Dziesięć minut później był na miejscu, pamiętał jak bezczelnie posłużył się argumentem, że dzięki skuterowi szybciej i bezpieczniej dotrze do szkoły i z powrotem, nie musiał dodatkowo tłumaczyć o jakie niebezpieczeństwo mu chodziło, nie zatroskanym rodzicom.

W klasie pojawił się jakiś nowy, Michael, lekcję historii Henry akurat lubił więc niespecjalnie skupiał się na nowym, choć miał wrażenie że dla połowy klasy jest obecnie numerem jeden w plotkach i rozmowach. "Nic dziwnego, jak na przedstawieniu w cyrku..." - ponuro skwitował naturalne mechanizmy ludzkie... właściwie nie takie naturalne, ale sztucznie wypracowane i utrwalone przez środowisko życia. Tępe blondyny mówiące otoczonej koleżance co ma nosić i jak podrywać, sztywniacko pseudo naukowcy, nie widzący świata poza nauką, czy typowe mięśniaki którym bicepsy przesłaniają rozum... Każdy wywierał na kogoś presję, a przynajmniej starał się jak mógł. Henry wiedział, że w tej szkole wariatów każdy daje się sobą manipulować, niczym telewizor pod kontrolą pilota.
Patrząc na Clarę widział jej reakcję jaka by nastąpiła gdyby powiedział jej, że jest piękniejsza od gwiazd na niebie...czy od wschodu słońca, lub po prostu że wygląda dziś uroczo. Uśmiech, może rumieniec, zaciekawione, flirtujące spojrzenie, lub udawana obraza w najgorszym wypadku...
Gdyby zaś powiedział, że śmierdzi jej z pyska, albo coś równie głupiego, to furia nienawiść, może rękoczyn były gwarantowane. "Niczym za wciśnięciem guzika w pilocie " - pomyślał ponuro, wiedząc jak jego samego ciężko jest wyprowadzić z równowagi. Było to trudne gdy znało się podstawowe mechanizmy zmuszające nas do emocjonalnych reakcji... Czasami wystarczyło po prostu wyzerować oczekiwania aby ukoić nerwy.

Nawet nie zauważył jak szybko lekcja się skończyła, na wyjściu nieomal zderzył się z roześmianą brunetką usilnie wciskającą mu broszurę z okazji Hallowyn.
- Proszę - niemal krzyknęła
- Dzięki nie chcę, odpowiedział markotnie wywołując na twarzy dziewczyny zamieszanie, chwilę później machając ręką zabierając ulotkę i kierując dalej.

Było kilku mu podobnych w klasie, choć z zupełnie innych orbit, jednak niezależnych co Henry doceniał Yoshihiri był jednym z nich. Miał mu tylko za złe, że ubiegł go z miejscem przy oknie, nie narzekał jednak na przeciwległą ścianę z tyłu, dawała równie duży komfort ściągania jak każda inna ostatnia ławka. Pewien rodzaj spokoju wręcz emanował od Yoshihiriego a było to rzadkie wśród uczniów i oznaczało pewną dozę samoświadomości... Wiedział, że w jego przypadku, pilot mógłby nie zadziałać.

Lain była inna ale równie podobna, nie poddawała się schematom jak inni choć Henry wątpił czy bunt - jaki wyrażała całym sobą, był właściwą ścieżką. Wątpił, jednak nie interweniował, wiedząc, że lepszy nawet taki bunt niż życie w schematach z klapkami na oczach.

W Edwardzie widział z kolei swoje lustrzane odbicie... "Gdyby nie Aikido i duchowe przebudzenie pewnie do tej pory grzązłbym w pseudo magicznych publikacjach..."

" W co się ubrać na ten cholerny bal, kurwa, że tez dopiero teraz o tym myślę
"...

- W co się przebierasz ?-zaczepia na lekcji Bobiego siedzącego wraz z nim w tylnej ławce.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 09-03-2010 o 17:16.
Eliasz jest offline  
Stary 08-03-2010, 22:58   #6
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Robert przekręcił kluczyki w stacyjce. Nałożył okulary przeciwsłoneczne, oczywiście wiodącej na rynku marki. Wsadził do ust gumę, przejrzał się w lusterku i ruszył, natychmiast również odpalił radyjko i ustawił przypadkową stację. O tak, uwielbiał głośną muzykę podczas jazdy samochodem. Docisnął akcelerator i rozpoczął slalom między wlokącymi się ulicami miasta kierowcami. W pewnym momencie światło zmieniło się na czerwone, on nie zdążył zahamować i jakaś starsza kobieta musiała wykonać skomplikowaną kombinację ruchów by nie znaleźć się pod jego kołami wyrzucając w powietrze torbę z zakupami. Na twarzy Roberta pojawił się uśmieszek, acz w pewnym momencie przestraszył się nie na żarty. Usłyszał koncert klaksonów, docisnął gaz i niebawem znalazł się pod oknem Kate. „To sobie poszpanujemy” pomyślał i podkręcił muzykę puszczając wielbione przez dziewczynę kawałki. Następnie wcisnął klakson i ostentacyjnie począł gwizdać i wykrzykiwać imię swej oblubienicy, aż w oknie pojawiła się pełna grymasu twarz sąsiadki.

Sylwetka dziewczyny pojawiła się w drzwiach domu chwilę później. Torba na jedno ramię zdradzała obecność niewielu zeszytów. Biały, obcisły sweterek pięknie podkreślał figurę dziewczyny. Wskoczyła do samochodu z gracją, pochyliła sie nad chłopakiem, wepchnęła swój język do jego ust i nie odrywała się aż zabrakło im tchu.
- No to możemy jechać.
- Może w drugą stronę...?
Ruchem głowy wskazał przeciwny kierunek do tego, którym podążali jadąc do szkoły. Położył dłoń na jej kolanie czekając na reakcję.
Uśmiechnęła się i już chciała skinąć... ale najwyraźniej coś jej się przypomniało.
- O nieeeee, muszę oddać Fairmanowi ten głupi referat o herbatce Bostońskiej. Wiesz jak koleś mnie nie lubi, to ostatni termin.
- Racja.

Ruszyli. Rozpoczęło się. Znów na twarzy pojawił się uśmieszek, docisnął gaz. Za każdym razem, kiedy podwoził Kate drastycznie przekraczał limity prędkości daleko za sobą zostawiając perspektywę zostania zpłapanym przez obficie patrolującymi okoliczne tereny glinami. Ogólnie to z prawem problemów większych nie miał, acz niekiedy nieprzyjemną gawędę z policjantem musiał przeprowadzic. Zatrzymali się jeszcze pod KFC, gdyż Robert jak zwykle nie wziął z domu posiłku, a dania serwowane w szkolnej jadalni daleko odchodziły od jego standardów.
Podróż do szkoły opóźniał jak mógł próbując meandrowac bocznymi alejkami miast podążac główną drogą. Jednakże wymowne spojrzenia Kate doprowadziły do tego, iż wreszcie zaparkował auto pod szkolnym kompleksem, nałożył na ramię plecak i wyskoczył z wozu.
- To co, Kate, witamy w raju...
- Jasne... Ty który wchodzisz żegnaj się z nadzieją. Pierwsza historia...
- Świetnie. O, zapomniałem zeszytu. Trudno, najwyżej znów mnie opieprzy.
Splunął i ruszył po schodach trzymając Kate pod rękę.

Zawsze siedział w ostatniej ławce. W ciągu lekcji najczęściej sypiał bądź gapił się w Kate, a wszelkiego rodzaju notatki dosłownie siłą wyciągał od szkolnych kujonów, a że łeb miał nie od parady to ocen wcale słabych nie miał. To znaczy, wystarczające aby zdac do kolejnej klasy. Tak więc zdjął sweterek od Ralpha Laurena, zwinął go w kłębek i położył na nim głowę starając się zasnąc jak najszybciej. Zamknął oczy, lecz w uszach wciąż brzęczały mu słowa Fairmana. Boże, co za nudziarz...

Dzwonek był jak zbawienie, tylko niektórzy naprawdę słuchali psora. Na korytarzu zaraz zrobiło się tłoczno.
- Kochanie, idę się przywitać z tym nowym, obowiązki wzywają.
- Jak sobie chcesz, zalatuje mi frajerem. Ja idę na fajka z chłopakami.
- Ehhh, tyle razy Ci powtarzałam, żebyś nie palił.

Robert odwrócił się na pięcie i pospiesznie ruszył ku miejscu gdzie codziennie spotykał się ze znajomymi z drużyny. Minął kłębiących się uczniów i zauważył opierającego się o ścianę Johna Willsona, przysadzistego faceta, grającego w ekipie defensywnego pomocnika. Robert odepchnął tarasującego mu drogę kurdupla w okularach i uścisnął dłoń przyjaciela.
- Co tam? - zapytał przeszukując kieszenie w poszukiwaniu paczki papierosów.
- Jak zwykle. Nic. - burknął John. Facet uczęszczał na lekcje tylko po to by grac w szkolnej drużynie piłkarskiej.
Przed wejściem już czekali znajomi Roberta. Jak to zwykle bywało, natychmiast obdarzyli Hedfielda błagalnym wzrokiem. Ten parsknął śmiechem i wyciągnął z kieszeni paczkę Lucky Strike'ów. W jednej chwili wystrzeliły ku niemu dłonie przyjaciół.
- Żydy.
Cała grupka wybuchła gromkim śmiechem. Robert wypuścił w powietrze kłęby dymu, kiedy tuż obok przebiegł zatykający usta chłopak, którego kojarzył jako perfidnego konfidenta. Kiedyś kilku jego znajomków próbowało dopisac sobie korzystne oceny do dziennika, jednakże dupek doniósł profesorowi i plan spalił na panewce. Przyszedł czas na mały odwet.

- Ty, dupek. Tak, do ciebie mówię - odezwał się Hedfield zastępując chłopakowi drogę. Bodaj nazywał się Smith. Alan Smith - Coś mi się widzi, że wisisz mi 20 dolców - energicznym pchnięciem niemal zrzucił go ze schodów.
- Niemożliwe... dokonuję skrzętnych zapisków wszelkich wydatków!
- To zrób sobie miejsce na wydatek rzędu 20 dolców. Wyjmuj sałatkę.
Smith przeleciał błagalnym wzrokiem po pozostałych uczniach, lecz ci jedynie parskali co chwila głupkowatym śmiechem. Robert raz jeszcze pchnął Alana, atoli tym razem chłopak wylądował na tyłku. Hedfield natychmiast wsunął łapska do jego torby i wyciągnął z niej stary, skórzany portfel. Zajrzał do środka i zainkasował około trzydziestu dolarów, następnie cisnął nim w powietrze i wrócił do kumpli szczerząc się dumny z jakże chwalebnego, w mniemaniu członków drużyny, czynu.


Kate spotkała Roberta ponownie przed klasą biologiczną.
- Jak Ci minęła przerwa? - wsunęła swoją dłoń w jego, ale nie dała się pocałować bo zapach papierosów skutecznie ją odrzuca.
- Dopadliśmy tego całego Alana Smitha. Jajca na całego.
- Kiedyś przez Ciebie ludzie przestaną mnie lubić - sięgnęła ręką do jego włosów i poczochrała tak, jak czochra się młodszego brata, który coś zbroił.
Robert uśmiechnął się jak chłopczyk który dostał cukierka za dobre sprawowanie.
- A po co Ci ta zgraja przyjaciół książek?
- Kochanie, popularność to nie tylko klub samouwielbienia grupy osób. To mozolnie wypracowany szacunek i podziw. Po co mi popularność w małym kręgu? Ja celuję wyżej. Im więcej mam przyjaciół, tym większa szansa, że ludzie będą wyświadczać mi przysługi. Rozumiesz co ja w ogóle do Ciebie mówię? - spojrzała na swojego chłopaka jak na idiotę.
- Mi wystarczy szacunek zdobyty pięściami, żałuj żeś nie widziała jak żeśmy tego konusa nastraszyli! - Robert napiął mięśnie tak by ujrzały je chichrające się w kącie dziewczyny, następnie schował głowę w plecak w poszukiwaniu zeszytu do biologii. Uznał, iż wzmianka o tym, że okradł chłopaka z pieniędzy nie spodoba się Kate.
- No tak. I popularność zdobyta wyglądem. Pamiętaj, że ja chłopakiem nie jestem, raczej nie będę ludzi biła.
Wspaniale. Na horyzoncie pojawił się nauczyciel biologii i Roberta już nawiedziły myśli o katuszach związanych z plazmidami. Tymczasem on ugniatał sweter, gdyż nie potrafił inaczej spędzic lekcji biologii jak drzemiąc i spoglądac w okno.
- Postaraj się tym razem nie chrapać - szepnęła do chłopaka gdy wchodzili do klasy.
 
Kirholm jest offline  
Stary 09-03-2010, 18:10   #7
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Biiip, biiiip, biiiip...

A niech to, cholerny budzik... Przysięgam, gdyby to nie był budzik w komórce wylądował by na podłodze po drugiej stronie pokoju. Z resztą dosyć łądnego pokoju, ciasny ale własny. Nadal nie wiem czemu dostałam najmniejszy pokój w domu. Przynajmniej salon jest spory. Kurde, nawet pokój gościnny jest większy!



Ale nie czas na takie rozmyślania, czas ruszyć się z łóżka. Słońce zagląda przez okno jakby nie miało nic lepszego do robienia tylko świecić mi w twarz. Dobra dobra, wstaję. Podniosłam się z łóżka i skierowałam kroki do łazienki. W lustrze zobaczyłam swoja twarz i włosy sterczące na wszystkie strony świata. Super. Trzeba umyć włosy, no to jazda.

Po 20 minutach siedziałam już nad miseczką płatków z owocami. Pychotka. Przeglądałam przy okazji poranną gazetę korzystając z tego, że mam wyszła gdzieś z rana i jest spokój. Nudy, nic się nie działo chyba wczoraj na mieście, sama polityka. Rzygać się chce.

W co by się tu ubrać? Przecież nie wyjdę w szlafroku. Chociaż... Robert pewnie nie miałby nic przeciwko. Ostatnio mamy jakoś mało czasu dla siebie, ale po mojej piątkowej imprezie pewnie zostanie na noc. Dzięki Bogu matka jedzie do taty gdzieś do Miami. Ojciec ma tam jakiś interes, a mama dojedzie bo długo nie byli razem na wakacjach. Miałam jechać z nimi, ale impreza Halloween to wydarzenie roku, przecież muszę tam być. A oni tak chętnie zostaną sami. O, ten biały obcisły sweterek będzie w sam raz na dzisiaj.

Klakson obwieścił całej dzielnicy, że Robert już przyjechał. Niby duży chłopak z niego a czasem... no dobra, często, zachowuje się jak dziecko w piaskownicy. Nie lubię kiedy się tak zachowuje, ale mimo tego jestem z nim. Dlaczego? Nie, nie tylko dlatego, ze jest przystojny i popularny. Przede wszystkim dlatego, że kiedy zostajemy sami jest zupełnie innym człowiekiem. Troskliwym, czułym i kochającym. Pewnie kiedyś wyrośnie z tych dziecięcych zachowań.

Dobry pocałunek na powitanie to podstawa. Potem droga do szkoły, długa, choć to niedaleko. A w szkole to już zupełnie co innego. Wiele bym dała, by nie musieć chodzić na historię. Ale wolałam to niż fizykę. Przynajmniej referat mam dobry, zrobiła mi go Caroline, świetna z historii ale noga z biologii. Czasem daję jej spisać zadanie a ona za to machnie mi jakiś referat. Tak było i w tym przypadku. Przed lekcją spotkałam jeszcze Tracy i Sandrę, moje dwie najlepsze kumpele. Zamieniłyśmy kilka słów i umówiłyśmy się po południu na kawę w kafejce niedaleko od szkoły.

I tyle z przyjemności, szkoła to jednak szkoła, trzeba tu siedzieć. Na historii miałam zamiar robić listę rzeczy które będą mi potrzebne na moją imprezę, ale obecność nowego chłopaka skutecznie mnie rozproszyła. Na pierwszy rzut oka zwyczajny, ale jednak ma w sobie coś. Potwierdzały to piski i plotki dziewczyn siedzących niedaleko mnie, im też się spodobał. A skoro ktoś już samym swoim pojawieniem się robi furorę muszę go poznać i najlepiej zaskarbić sobie jego względy. Sama przecież jestem ciekawa któż to taki. Gdy tylko zabrzmiał dzwonek powiedziałam Robertowi, że spotkamy się pod klasą a sama przystąpiłam do działania zaczepiając nowego przy wyjściu z klasy.

- Ej, poczekaj! Michael tak? Jestem Kate, Kate McCall.
Chłopak zatrzymał się i spojrzał na dziewczynę z zaskoczeniem. - Do usług - powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Może to ja będę w stanie pomóc. Jaką masz teraz lekcję?
Wyjął z kieszeni kartkę złożoną w połowie i zerknął na nią. - Teraz mam... - przejechał palcem po papierze - biologię.
- Super, to tak jak ja. Profesor Greendale jest wymagający ale jeśli nie będziesz spał na lekcji to już masz plusa. Też teraz mam biologię to mogę Cię odprowadzić. Jeśli pozwolisz oczywiście - uśmiechnęłam się pokazując moje perłowe zęby.
- Uhm... Chciałbym zajrzeć do szafki, ale w sumie mogłabyś mi wskazać drogę. Nienawidzę czytać map... - skrzywił się nieco zerkając na plan szkoły.
- Też zajrzę do szafki, zgłodniałam, a chyba zostawiłam tam wczoraj jabłko - ruszyła w stronę szafek. - Czyli jesteś z Nowego Jorku? Nigdy tam nie byłam. Musi być ciężko znaleźć się nagle na takim zadupiu, że tak to ujmę.
Chłopak poprawił torbę na ramieniu i podążył za koleżanką. - Nie jest łatwo. Ale przywykłem do tego, że często zmieniamy miejsce zamieszkania. Muszę przyznać, że Fell's Tomb wydaje się całkiem sympatyczną mieściną.
- Aha, pewnie któreś z rodziców często zmienia pracę tak? Ja taty prawie nie widuję, jeździ po całym kraju a czasem i za granicę. Za to mama ciągle siedzi w domu, czasem mam ochotę by to ona w końcu trochę pojeździła
- zaśmiałam się.
Chłopak zaśmiał się także. - Mieszkam sam z ojcem, a to bardzo zapracowany człowiek. Zazwyczaj widuję go tylko w weekendy. Nie jest źle, ale zawsze mogłoby być lepiej. Po drugie, przeprowadzka do Fell's Tomb ma raczej przyczyny osobiste. Oboje z ojcem chcieliśmy odpocząć od tego hałasu. Wiesz, New York - stolica depresji i nerwicy.
- Tutaj jest spokój, pewnie wam się spodoba. Mili ludzie, ale wścibscy, coś mniej więcej jak ja
- znowu się uśmiechnęłam. - Jesteś dobry z biologi? To jedyne co mi chyba w życiu wychodzi.
Chłopak ponownie się roześmiał. - Cóż, w poprzedniej szkole najlepsze oceny miałem właśnie z bio. - uśmiechnął się. Hmm... wiesz, zastanawiałem się nad czymś. Czy możesz powiedzieć mi coś o szkole? Wiesz, ludzie, imprezy i te sprawy... Niezbyt wiele wiem co się dzieje, a nie chciałbym się przed kimś zbłaźnić.
- Pewnie, impreza to moje drugie imię! Na dniach jest oczywiście Halloween, obecność obowiązkowa, szczególnie jeśli nie chcesz być uznany za dziwaka. Ale najpierw zajrzyj na moją imprezę, w piątek wydaję małe przyjecie, czuj się zaproszony. Poza tym, hmmm, jest pare dziwaków w szkole, ale od razu ich zobaczysz bo w stołówce siedzą sami. Raczej się nie zbłaźnisz, po prostu nie staraj się wyróżniać na początek jakoś szczególnie.
- Obawiam się, że to będzie wyjątkowo trudne w moim przypadku... -
powiedział z przekąsem. Co z tą piątkową imprezą? Jakieś szczegóły? - mrugnął do Kate jednym okiem.
- Mieszkam na Blueberry Street 8, o 19 start. Będziesz?
- Jasne!
- powiedział nie kryjąc entuzjazmu. Nie mam nic lepszego do roboty, a impreza w piątkowy wieczór - konieczność. - znowu się zaśmiał.. Tak w ogóle ojciec kazał mi samemu zrobić jakieś party. Na razie nie mam żadnego pomysłu, ale jak na coś wpadnę, to dam znać.
- Jeśli będziesz potrzebował pomocy w organizacji, wiesz gdzie mnie szukać.

Wyciągnęłam notesik i długopis.
- To mój numer telefonu, jestem dostępna właściwie zawsze. O, oto nasza klasa, ta po lewej. Spotkamy sie na zajęciach, mam coś jeszcze do załatwienia - uśmiechnęła się i zaczęła oddalać.
- Do zobaczenia! - rzucił za oddalającą się dziewczyną, jednocześnie wsadzając zdobyty numer do kieszeni.

No, teraz można kontynuować naukę. Przynajmniej teraz coś fajnego. Zobaczymy jak się Michael będzie sprawował na biologii.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 09-03-2010 o 18:13.
Redone jest offline  
Stary 09-03-2010, 20:54   #8
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze

Biologia była dla wszystkich miłą niespodzianką. Tego dnia profesor Greendale skupił swój ostrzał artyleryjski ciężkimi pytaniami na Michaelu. Chłopak jednak walczył dzielnie i znał odpowiedź na każde pytanie nauczyciela czym skutecznie odwracał jego uwagę od pozostałych uczniów. W przerwie pomiędzy kolejnymi seriami pytań nauczyciel opowiadał uczniom o niezwykłej zawiłości i różnorodności we wszystkich pięciu królestwach organizmów organicznych. Faktem było, iż Michael zdołał zdobyć uznanie Greendale'a.

Gdy tylko rozległ się dzwonek uczniowie opuścili klasę jak najszybciej potrafili. Gdy Michael wychodził z sali zaczepił go Greendale.
- No panie Coolrain, widzę że naprawdę interesuje się pan biologią. - powiedział.
Chłopak uśmiechnął się.
- Biologia to jeden z moich ulubionych przedmiotów.
Nauczyciel w odpowiedzi skinął głową i usiadł przy swoim biurku. Michael przełożył pasek od torby przez ramię i opuścił jego gabinet.

Kiedy przechodził przez zatłoczony hol nie zauważył idącej z jego prawej strony dziewczyny i zderzył się z nią. Przy zderzeniu jej książki i zeszyty wylądowały na ziemi.
- Przepraszam! - powiedział, po czym szybko podniósł jej rzeczy.
- Proszę... - podał je dziewczynie.
Dopiero w tym momencie zauważył, iż jest to Clara Lawrence, z którą od tej pory uczęszczał na lekcje historii. Bliski kontakt z dziewczyną uświadomił chłopakowi jej urok - łagodne rysy twarzy, długie blond włosy i piękne oczy... Na jego twarzy pojawił się rumieniec.
- Prze...przepraszam, naprawdę. - wydusił z siebie, po czym odwrócił się i odszedł.
Urocze blondynki były zdecydowanie jego słabością...

Pozostałe lekcje minęły zaskakująco szybko jak na jego pierwszy dzień szkoły. Zdążył porozmawiać praktycznie z każdym nauczycielem oraz poznał wielu uczniów. Do domu wracał na piechotę. Sutherland High znajdowało się na obrzeżach Fell's Tomb, a do miasteczka prowadziło wiele dróg. Najczęściej wybieraną przez uczniów była wydeptana droga przez mały lasek i to właśnie tą drogą szedł chłopak. Podążając za innymi uczniami Michael trafił do samego centrum mieściny.

- Wróciłem... - powiedział do domu, w który jak zwykle był pusty.
Zdjął buty i udał się do przestrzennego, jasno oświetlonego salonu. Torbę rzucił na sofę, a sam osiadł w wygodnym fotelu. Zamknął na chwilę oczy, odprężając się w błogim spokoju. Kiedy ochłonął, wziął do ręki pilota. Włączył telewizor.
- ... Otóż tak, proszę państwa! Do naszego miasteczka wprowadził się Michael Coolrain, wokalista znanego zespołu młodzieżowego. Według oficjalnych informacji Coolrain'om znudziło się męczące życie w wielkim mieście i postanowili osiąść się w jakimś spokojnym miejscu, na jak długo - nie wiadomo. To zaszczyt dla Fell's Tomb, gdyż znane osobistości nie są dla nas częstymi gośćmi. A teraz specjalnie dla widzów FT TV, teledysk zespołu Coolrain'a.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=AHd3ck6fHBw&feature=related[/MEDIA]


Gdy muzyka ucichła chłopak wyłączył telewizor i rzucił pilot na stół.
- Cholera, szybcy są... - powiedział ponuro do siebie.
Wstał i wszedł po schodach na piętro, gdzie wkroczył do swojego pokoju i rzucił się na łóżko.


27 października

Ten dzień nie był już tak ładny jak poprzedni. Od rana niebo zakrywały gęste, szare chmury grożące deszczem. Tym razem Michael wstał wcześniej. Do szkoły szedł ociężale, mając świadomość tego, co zapewne będzie miało miejsce dzisiejszego dnia w szkole. Spojrzenia ludzi, ich szepty, zaczepki... To były elementy, które Michael uważał za negatywne aspekty popularności. W szkole pojawił się zapewne jako pierwszy uczeń. Odszukał na planie salę, w której za godzinę miał mieć Angielski i usiadł pod nią. Założył na głowę kaptur bluzy, chociaż dobrze wiedział, że nic go teraz nie ukryje przed tym wszystkim, czego starał się unikać.

 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 10-03-2010, 16:26   #9
 
Tasselhof's Avatar
 
Reputacja: 1 Tasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputację
Otworzyłem oczy. Cholerne promienie słońca oczywiście bezczelnie musiały zmyć mi resztki snu z powiek. Spojrzałem ospale na budzik i zakląłem. Zaspałem. Czułem się fatalnie, jak z resztą każdego ranka.



Umyłem się, ubrałem, nawyzywałem cały świat i zszedłem na dół. Zjadłem śniadanie. Płatki miodowe na mleku. Jak każdego dnia. Ruszyłem po woli w jakże znienawidzonym kierunku. Po woli bez pośpiechu. Dziwne nie? Dla mnie wcale. Matula wstawała wcześniej ode mnie. Pracowała w Waszyngtonie na nie byle jakim stanowisku, była bowiem sekretarką w gabinecie sekretarza obrony narodowej. Wielka fucha, dobrze płatna. Oczywiście opłacona brakiem czasu i prawie zerowym kontaktem z rodziną, może to właśnie dlatego ojciec nas zostawił. A może to z powodu Sally? Echh, sam nie wiem. Nienawidzę chodzić tym lasem, nie mówiłem już wam? Za dużo wtedy rozmyślam. No dobra do rzeczy. Ojciec odszedł od nas jakieś dwa lata temu. To było jakieś trzy miesiące po śmierci mojej starszej siostry Sally. Pamiętam wieczne kłótnie rodziców z jej powodu, wiecznie zaborczego ojczulka i wyluzowanej matki. Tak, ojciec był tym rodzajem człowieka, dla którego córka nigdy nie dorasta i na wszystko ma jeszcze czas, matka wręcz przeciwnie. A wiadomo jak to jest, dziecko zawsze zło widzi w zachowaniu takim jakie przedstawiał sobą nasz padre. Dlatego siostrzyczka w końcu coraz bardziej zaczęła go odpychać. Najgorsze jednak przyszło wraz z jej nowym chłopakiem, Josh bodajże się nazywał, rany nawet nie macie pojęcia jak ja go nienawidziłem, cwaniaczek, mięśniak z zajebistą furą i żelem na włosach cieknącym mu po ramionach. To się właśnie podobało mojej siostrze. Oczywiście matula była zachwycona nowym boyem mojej siostrzyczki, ojciec jak można się domyśleć wręcz przeciwnie. Pamiętam jak się wściekł gdy znalazł u niej w torebce prezerwatywy. Narobił krzyku i obił Josha, siostra przestała się do niego odzywać matka to samo. Za to on zrobił się markotny, smutny i zamknięty w sobie. No i stało się pewnego wieczoru moja siostra tak się pokłóciła z ojcem, że wybiegła z domu i no właśnie, nigdy nie wróciła. Dwa dni od jej wyjścia rodzice dostali telefon z Policji w Flamingwedge że ich kochana córeczka nie żyje. Zgadnijcie co się stało. Wracał wraz z Joshem i dwójką przyjaciół z imprezy. Josh dał za bardzo w palnik i zaparkował w nadjeżdżający znad przeciwka samochód. Ale wiecie co jest najśmieszniejsze? Nawet nie zapłakałem, nie było mi smutno, cieszyłem się, że już nigdy nie skrzywdzi tak bardzo taty. Najbardziej jednak żal mi było kolesia, którego przy okazji skasował Josh. Koleś miał 39 lat, dwie córki i dwóch synów. Oczywiście nie przeżył. Zginęła cała piątka. Ale o to pojawił się przede mną zarys szkolnej bramy. Jak cudownie, znowu tu jestem.

Pośpiesznie się udałem do sali, w której odbywały się zajęcia. Wzrokiem poszukiwałem Henry’ego mojego kumpla, na szczęście siedział w ławce na końcu. Wiecie, Henry to taki rodzaj człowieka, którego sama obecność przy was sprawia, że jest wam lepiej. Każdy jego gest czy słowo potrafi poprawić nastrój i podłe samopoczucie. To kolo któremu mógłbym powierzyć własne życie i wiecie co? Nie żałowałbym tego. Wspólne treningi Aikido i gra w reprezentacji szkoły. To było to co uwielbialiśmy, on jednak kochał ten swój skuter, ja mojego kochanego peceta. Usiadłem obok niego, oczywiście wcześniej nieźle dostając po głowie za „kolejne„ spóźnienie. Przywitałem się z Henry’m, który pokazał mi nowego. Wzruszyłem ramionami, zaś po cichu mógłbym przysiąc że już go gdzieś widziałem. Z zamyśleń wyrwał mnie głos Williamsa.
- W co się przebierasz ?
- Nie mam pojęcia stary, nawet nie wiem czy przyjdę.
 

Ostatnio edytowane przez Tasselhof : 10-03-2010 o 17:06.
Tasselhof jest offline  
Stary 10-03-2010, 17:40   #10
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
- W co się przebierasz ?
- Nie mam pojęcia stary, nawet nie wiem czy przyjdę.
- Eeee no co ty, każdy będzie, popijemy, pobawimy się, zresztą jak nie chcesz żeby ci przez następne miesiące wypominano twoją nieobecność to lepiej przyjdź. Zresztą chyba nie zamierzasz mnie tam zostawić samego? Po rozstaniu z Rose nie lubię tych samotnych imprez.

Rose była jedyną dziewczyną Henrego w Liceum, jednak rok wcześniej wyjechała z miasta z rodzicami, nowa szkoła, nowe życie a miłość do piachu. Co miał zrobić - nie miał jak udać się za nią a nawet gdyby mógł nie wiedział, czy gotów był na wyjazd i całkowitą zmianę życia. "Najwyraźniej nie była to jeszcze miłość..." Było to prawdą, oboje byli sobą raczej zauroczeni, lecz rozłąka szybko wykazała że nie był to epizod przez który oboje zmarnują swoje życie.

Lekcja szybko dobiegała końca. "Nareszcie" pomyślał słysząc rozlegający się dzwonek. Poczekał chwilę po czym sam ruszył się z ławki, wychodząc rzucił jeszcze grzeczne - Do widzenia - nauczycielowi. Po czym machając na pożegnanie znajomym ruszam w kierunku parkingu. Yamaha 50 wyglądała jak pomniejszony ścigacz, w niczym nie przypominając tradycyjnych skuterów z siedzonkami i miejscem na położenie nóg. Widok takowych jeźdźców zawsze kojarzył mu się z paralitykami na wózkach. "Wreszcie" Zasiadam na Yamahę, przekręcam kluczyk i odpalam elektrycznie maszynę. Brummmmm silnik wydaje piękny dźwięk, zachęcający do jazdy do pełnej kontroli. Wsiadam, rozglądam się za siebie i na boki, po czym ostrożnie odpychając się nogami cofam motor. Wykierowanie i pierwszy bieg rozpoczyna właściwą jazdę. Mknąc z zawrotną jak prędkością czuje przyjemny wiatr owiewający ciało, Yamahę prowadzę z przyjemnością, mając świadomość, że każdy mój ruch ciała wpływa na jazdę. Patrzę na dziewczyny które radośnie świergoczą do siebie w drodze do domu. Przechodnie, rowerzyści, właściciele mijanych posesji. "Uważaj na drogę a nie na pobocze" co chwila muszę oderwać wzrok od pobocza aby upewnić się że dobrze jadę i że w międzyczasie nie pojawiło się coś nowego przed lub za mną. Standardowo nie wracam też od razu do domu, "Wolę pojeździć sobie po mieście niż gnić w czterech ścianach, zresztą może uda mi się jeszcze kupić coś na ten cholerny hallowyn? A może po prostu wezmę ten czarny płaszcz i sztuczne kły jak rok temu? Wampir jest chyba najmniej problematycznym ubraniem..."
Zwalniam przed każdym zakrętem nie chcąc niepotrzebnie ryzykować, "Kilka wywrotek - choć przy małej bądź zerowej prędkości już mi dało do myślenia i nie zamierzam popełniać tych samych błędów"

W końcu dojeżdżam do domu, nie tak zmęczony jak gdybym wrócił wprost ze szkoły, idę do pokoju po drodze witając się z rodzicami, po czym zasiadam przed komputerem pozwalając sobie na chwilę różnorakiej rozrywki. Za lekcję się nie biorę nie ma sensu, w przed dzień hallowyn nauczyciele i tak nic nie zadają wiedząc, że młodzież jest zajęta szykowaniem się do imprezy... Dopiero włączając tv i słysząc lokalne niusy zdałem sobie sprawę, że nie tylko hallowyn będzie zajęta cała młodzież z Fell's Tomb - no może nie cała... "Nawet nie wiedziałbym o istnieniu tego zespołu gdyby nie ta wiadomość... może i będzie ciekawie? Choć raczej niekoniecznie, widok dziesiątek ...a może setek podjaranych nastolatek niekoniecznie należy do najciekawszych...nie gdy nie ty jesteś obiektem ich podjarania. " Ta wiadomość wymagała jednak reakcji, " To może być ostatni spokojny dzień w tym mieście..." Nie myśląc długo ponownie chwytam za kask i skórzaną kurtkę, po czym kieruje się po skuter. Po drodze, z szafeczki wyciągam także skręta z którym zamierzam jechać na klimat. jest tyle pięknych miejsc...ale najlepiej będzie jak wyjadę poza miasto i tam na łonie natury sobie zapalę. "
"Było przyjemnie" - pomyślałem gdy wieczorkiem wróciłem do domu, niemal od razu ruszając w stronę kuchni aby coś sobie odgrzać. Oczy mam w porządku, kropelki ślicznie działają... a rodzice, na szczęście już dawno przestali rozpoznawać zmianę w zachowaniu Henrego, szczególnie odkąd palił niemal dzień w dzień, co prawda niewiele, ale wystarczało aby wprawić się w stan przyjemnego relaksu.
"Jedzenie zawsze smakuje lepiej po trawce" - z apetytem pochłaniam smażone skrzydełka kurczaków, podjadając chlebek i popijając colą. Potem idę do pokoju, spędzam z godzinkę przy kompie, idę się umyć i spać.


27 października


Rankiem oczy wciąż jeszcze są ociężałe, nie tylko przez sen, ale i przez palenie poprzedniego dnia. "Zawszę gdy palę wieczorem, rankiem jestem ociężały... może capuchino..." - jak pomyślałem tak zrobiłem, ruszyłem do kuchni zaparzyć lekką śniadaniową kawę, po czym skierowałem się do łazienki. Gdy skończyłem poranną toaletę kawa była już gotowa, rodzice także szykowali się do wyjścia, mama szykowała śniadanie - włącznie z znienawidzonymi przezemnie kanapkami, a ojciec właściwie już żegnał się z rodziną wychodząc przez próg. Musiał codziennie poświęcać godzinę na dojazd do pracy, ale o zmianie miejsca zamieszkania nie było mowy, gdyż mamie starczało zaledwie 5 minut. Mogła więc spokojnie na pocztę dojść piechotą.

Biorę paczkę fajek i wyciągając jedną z rogu - osłoniętą pazłotkiem, chowam tam blanta. Po czym ruszam do szkoły, czując że dziś , tuż przed balem będę miał niejedną okazję do zapalenia w czasie przerwy, jak do tej pory nauczyciele też się nie skapli, kropelki do oczu robią swoje, a jak mnie wezwą do odpowiedzi to powiem że nie jestem przygotowany. Najwyżej pałę dostanę którą na trzeźwo poprawię i tyle. Wielkie mi co" Zadowolony z planu na dzień, zbieram się do ponownej jazdy skuterem.
Jadąc po drodze spotykam Kate. Widzę że czeka a niebo się chmurzy... " Co prawda zmoczona Kate wyglądała by o wiele ponętniej, ale jej przecież tego nie zrobię..."
Zatrzymuję się koło niej, spokojnie i bez popisówek, zdejmuję kask i pytam się jej
- Podwieźć Cię?
- Ok w sumie wygląda jakby miało padać - odpowiedziała
- No to wsiadaj, podaję jej kask i odchylam nóżki dla pasażera, przypominam sobie jednak nagle o jej chłopaku Robercie, rozumiejąc już chwile konsternacji jaką Kate objawiła tuż po moim pytaniu. " Ech chyba lepiej będzie jak coś wspomnę..." - Robert nie będzie zastanawiał się gdzie jesteś? A zresztą zadzwonisz jak dojedziemy, trzymaj się.
"Skoro już jej zaproponowałem podwiezienie to nie będę się już wycofywał, zresztą przecież mu jej nie odbijam..."

Jazda jest dwakroć przyjemniejsza, jak zawsze kiedy jeżdżę z kobietą jako pasażerem, choć zamiana ról byłaby pewnie jeszcze ciekawsza. Kate oplata mnie miło nogami, co by nie było z tyłu nie mam zbyt wiele miejsca dla pasażera...to tylko skuter. Uśmiecham się z przodu szelmowsko, i jadę dalej. "Dobrze że prawie pada, w słoneczny dzień Robert by mi pewnie nie podarował" - jazda jest przyjemna choć krótka. Po jakichś dziesięciu minutach docieramy do parkingu szkolnego. Zatrzymuję Yamahę i pozwalam zsiąść Kate, zabieram jeszcze od niej kask, nim wyłączam i całkiem unieruchamiam maszynę.
- To do zobaczenia na lekcji - mówię ruszając powoli w stronę szkolnej szafki
- Do zobaczenia, dzięki za podwiezienie
- Nie ma sprawy " Cała przyjemność po mojej stronie... i jeszcze mi dziękują...ech"
Widzę jednak prawdziwą burzę na choryzoncie - Roberta, kierującego się do mnie agresywnym krokiem, próbującego zabić mnie spojrzeniem, odsłaniam jedynie szybkę nie zdejmując kasku i odsuwam się od motoru.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 10-03-2010 o 19:46.
Eliasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172