Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-10-2009, 23:25   #11
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://samszatan.wrzuta.pl/sr/f/aVRwqTwrTTn/nine_inch_nails_-_at_the_heart_of_it_all.mp3[/media]

Mike dotknął wargi zmaltretowanej kobiety z okrutną ciekawością, na jaką tylko dziecko mogłoby się zdobyć. Jej usta były miękkie i nabrzmiałe. Jak gąbka nadmiernie nasączona płynem.

- Pani jest żywa?
To było może dziwne pytanie skoro kobieta poruszała się i oddychała. A może wcale nie takie znów nie na miejscu, zważywszy na okoliczności?
Odpowiedzi się w każdym razie nie doczekał. Kobieta obróciła z przestrachem głowę i skryła ją głębiej w ramionach. Bała się go. Chuderlawego dwunastolatka, który nigdy nikomu krzywdy nie zrobił. Nie dlatego bynajmniej, że miał takie dobre serce, ale Michael Donnovan doskonale znał ograniczenia swojego wątłego ciała. Był zupełnie nieszkodliwy, a kobieta z wanny drżała jakby miał ją zaraz skatować. Przez chwilę nawet dobrze się czuł z tym wrażeniem dominacji. Ale zaraz ta myśl uleciała, ponieważ kobieta w wannie warknęła gardłowo, szarpnęła się z desperacją i kłapnęła szczęką tuż przy dłoni Mike'a. Cudem jakimś tylko go nie pokąsała. Chłopiec odskoczył automatycznie w tył i, w obronnym geście, zaświecił jej w oczy latarką. Kobieta zmrużyła powieki dysząc ciężko, jak zagoniony pies i poczęła wić się konwulsyjnie jakby zadawał jej fizyczny ból. Przypominała mu w tym momencie dzikie zwierzątko, nad którym ktoś pastwił się tak długo aż zabił w nim wszelkie uczucia. Poza może strachem.

Karen pociągnęła Mike'a za rękaw i odsunęła na bezpieczną odległość od żeliwnej wanny. A później rzuciła w eter propozycje działania. Zdrowy rozsądek odezwał się w niej w obliczu zastanego koszmaru. Sue przytaknęła z miejsca i obie dziewczynki, uzbrojone w benzynową zapalniczkę, którą przyświecały sobie drogę, ruszyły schodami w dół. Minęły najpierw półpiętro i dopadły stojący na rzeźbionym kredensie archaiczny telefon. Drugi identyczny stał na bliźniaczo podobnym meblu kilka metrów dalej. Karen przyłożyła słuchawkę do ucha, stuknęła kilka razu w widełki. Odpowiedziała jej jedynie głucha cisza. Drugi aparat był równie niewzruszony.

Matthew podniósł z ziemi nadal tlącą się dynie Sue z mocnym postanowieniem aby opuścić to krwawą łaźnię. Najpierw jednak chciał obejrzeć ciała wiszące na hakach. Dłoń zamarła w bezruchu, kilka cali od dziecięcej twarzyczki. Zdobył się na to, by odgarnąć skołtunione włosy i zerknąć w puste martwe oczy małej dziewczynki. Pomyślał, czy ktoś aby nie zaginął ostatnimi czasy w Salisbury? Raczej nie. Słyszał, że jakaś jedenastolatka zniknęła z własnego domu, właśnie przy Lincoln Street, ale to było dwa lata temu. Niemożliwe, aby to była ta sama osoba. Kim więc była ta tutaj? Przejezdną z odległego miasta, którą jakiś psychol zaciągnął do opuszczonego domu i zaszlachtował? Spojrzał jeszcze na pozostałe zwłoki. Wszystkie płci żeńskiej, oszacował wiek na 8 do 12 lat. Narkotyk otumaniał go bezustannie. Cienie tańczyły dookoła, krew na podłodze wydała mu się nagle jaskrawoczerwona, mimo iż w bladej poświacie latarki kolory ograniczały się do odcieni szarości. Jeszcze raz spojrzał na trupio białą twarzyczkę, którą w tej chwili oświetlił Mike, kierując na nią snop jasnego światła. Coś zamigotało w okolicy szyi denatki. Odsunął niepewnie strzępy bluzki i dostrzegł złoty łańcuszek zwieńczony wisiorkiem w kształcie koła. W tej chwili wrażenie paranoi wzmogło się. Spojrzał w oczy martwej dziewczyny i miał nieprzeparte wrażenie, że ona go obserwuje. Świdruje wzrokiem, jakby miała za złe, że jej dotyka. Jak oparzony odwrócił się na pięcie i zbiegł schodami na niższe piętro, robiąc przy okazji spory raban. Adam podążył za nim. Na górze został już tylko Mike, i zupełnie roztrzęsiona Alice.

- Telefony nie działają – oznajmiła Karen, w której obudziły się jakieś przywódcze instynkty. - Pobiegniesz do budki Matt?
Nie trzeba go było długo namawiać. Oddałby teraz wiele byle tylko opuścić ten piekielny dom. Nagle wydał mu się on stanowczo za ciasny i za duszny. Ściany napierały na niego ze wszystkich stron, miał wrażenie, że poruszają się raz za razem. To się wybrzuszają, to znów robią się wklęsłe. I tak na przemian, jakby ten cholerny budynek oddychał, żył i śledził każdy ich ruch.
- Pójdę – biegiem odłożył dynię na pierwszy stopień schodów. Adam podniósł ją zaraz i ruszył na półpiętro, tam gdzie Karen wypatrzyła skrzynkę z bezpiecznikami.

- Telefon jest niedaleko, na najbliższym skrzyżowaniu – poinstruowała chłopca Karen. - Trafisz?
- Trafię – Matthew nadal miał mętlik w głowie. Pożałował w tej chwili, że napalił się tego świństwa. On miał zwidy, Alice zupełnie ześwirowała. Aż dziw, że Adam wyglądał całkiem normalnie. Czyżby oszukiwał i w ogóle się nie zaciągał?

- Bezpieczniki nieprzepalone – powiedział w tym czasie Adam, który z dynią w dłoni gmerał w skrzyneczce na półpiętrze. - Wszystko powinno działać.
Karen w pierwszym odruchu odszukała włącznik światła, na ścianie przy wejściu, i ku ich zdziwieniu dwa żyrandole rozbłysły bladym przerywanym światłem. Żarówki drżały i bzyczały, a w dostawach prądu były co jakiś czas sekundowe przerwy. Ale ich percepcja radykalnie się odmieniła.

Matthew pożegnał się skinieniem głowy i zniknął za drzwiami frontowymi. W tym czasie Karen i Sue usłyszały skrzypnięcie drzwi prowadzących na tylne podwórko. Obróciły się instynktownie i... zauważyły wchodzącego przez nie Matthew. Oniemiałe odwróciły się raz jeszcze, patrząc na drzwi frontowe. Za ich progiem rozciągała się replika salonu, w którym teraz stały. Widziały pokój od przeciwnej strony, i plecy Matta. A także siebie same w oddali. Wszystko odbijało się na zasadzie dwóch ustawionych równolegle luster. Za jednymi drzwiami rozpościerał się pokój, dalej znów drzwi, znów pokój i kolejne drzwi... Coraz mniejsze i mniejsze, według mechanizmu niekończącej się pętli.

Adam nie zauważył całej nieprawidłowości skupiony na czymś zupełnie innym. Przemierzył pokój wzdłuż i otworzył stalowe drzwi prowadzące do piwnicy. Zatrzymał się na pierwszym schodku z iście obłąkańczą miną.
- Musicie to zobaczyć – szepnął.
U podnóża schodów, w ścianie z przybrudzonych cegieł widniała wyrwa, o średnicy około metra. A za nią rozciągała się atramentowa czerń. Obrzeża dziury były postrzępione i nieregularne. Co się za nią znajdowało? Tunel? A może sama piekielna otchłań? Nieskończona czeluść? Nikt nie był już niczego pewien.

Mike został na piętrze sam, pomijając oczywiście rozdygotaną Alice, która za nic nie chciała ruszyć się z miejsca. Próby zaciągnięcia jej na dół kończyły się fiaskiem. Dziewczynka nie dała się nikomu dotknąć, nie reagowała też na prośby czy próby nawiązania rozmowy. Zatkała uszy, zamknęła oczy i przylgnęła całym ciałem do ściany.
Mike wzruszył tylko ramiona i zapuścił się dalej, w głąb pomieszczenia. Bo, jak szybko ocenił, całe piętro stanowiło jedną integralną całość, nie podzieloną jedną choćby ścianką działową. Zauważył, że na piętrze nie ma też okien, choć dałby głowę sobie uciąć, że z zewnątrz dom wyposażony był w ich rzędy, po kilka na każdym poziomie. Co prawda zabite były solidnie deskami, ale teraz dostrzegł dookoła tylko gładkie ściany.

Poddasza tutaj nie było. Elementy drewnianej więźby zbiegały się w miejscu, gdzie łączyły się krzywizny dachu. Powyżej nie było już nic, tylko strop.
Mike mijał dyndające zardzewiałe łańcuchy, odgarniał je wolną dłonią jak koraliki, które wróżki wieszają w progu własnych mieszkań. Na bocznej ścianie dostrzegł zawieszone wszelakie narzędzia. Od obcęgów po zębate piły, młotki i tasaki. Raj dla miłośnika tortur.

Z każdym krokiem nasilał się przejmujący smród. Do tego stopnia, że chłopiec zmuszony był zatkać nos. Dobiegły go też te wibrujące natarczywe dźwięki, jakby... bzyczenie?
Wkrótce odkrył przyczynę hałasu i smrodu. A także ogromnej ilości krwi zalegających na posadzce.
Mike stał właśnie naprzeciwko wysokiego na dwa metry kopca zesztywniałych już zwłok. Zakrył usta i nos aby nie zemdleć z powodu wszechobecnego fetoru i pochylił się nad jednym z nieboszczyków. Dziewczynka, najpewniej dziesięcio, dwunastoletnia. Zmasakrowana. O włosach w kolorze słomy i wyłupiastych, nadal otwartych oczach. Jej szyję oplatał łańcuszek ze złotym okrągłym medalionem. Obok leżało ciało niewiarygodnie zbliżone do poprzedniego. Podobizna była o tyle zaskakująca, że na szyi kolejnej tkwiła identyczna ozdoba. I na szyi jeszcze jednej. I jeszcze...

Przyjrzał się wszystkim dokładnie. Przekrzywiał głowy, odgarniał plątaninę zastałych rąk i nóg. Trzy różne dziewczynki. Jasnowłosa i dwie brunetki. Tak jak truchła trójki podwieszonych na hakach dzieciaków...
Przyglądał się ciekawie trupom. Wyglądało na to, że reszta ciał to tylko wierne duplikaty tamtych trzech. Ciężko było powiedzieć na pierwszy rzut oka, czy twarze są identyczne czy łączy je jedynie przejmujące podobieństwo. Każda była w innym stopniu okaleczona, i w innej fazie rozkładu. Chociaż wszystkie zginęły w ten sam sposób, wykrwawiając się z rozpłatanego do cna gardła.

Dalej nie było już nic. Panosząca się tutaj horda insektów zaczynała być kłopotliwa. Muchy bezczelnie siadały na każdym odkrytym skrawku skóry, pchały się napastliwie do oczu i ust. Mike już miał się wycofać, kiedy odnotował w bladym świetle latarki coś jeszcze. Ponad kotłowaniną pokiereszowanych zwłok wystawała jedna z dziecięcych rączek, zesztywniała na kołek. Na wygiętym w hak palcu wisiał pęk kluczy, złączonych razem sporym metalowym krążkiem. Wystarczyło jedynie wdrapać się na czubek tej kupy mięsa...

Zastanawiał się właśnie, czy w zasadzie chce pobrudzić ubranie i czy warto się tak poświęcać. Okrążył stertę martwych dziewczynek aż to tylnej ściany nośnej budynku. Zauważył ruch. Wycelował latarkę w tamtym kierunku i dostrzegł...
leżącą na ziemi blondynkę, góra jedensto, dwunastoletnią. Zwinięta w kulkę, z przymkniętymi oczami z powodu oślepiającego światła.
Uniosła głowę i drżącym głosem wykrztusiła z siebie jedno słowo. A w zasadzie pytanie.
- Brian?

* * *

31 października 1992 roku

Briget Burroughs stała przed gankiem opuszczonego budynku przy Lincoln Street obgryzając nerwowo paznokieć kciuka. Przez chwilę przestawała z nogi na nogę, niezdecydowana czy iść dalej czy raczej zawrócić. Wreszcie, nieco poirytowana własnymi wątpliwościami, pchnęła frontowe drzwi i wnętrze domu przywitało ją nieprzeniknioną czernią.

Zatrzęsła się, po części z zimna, po części ze strachu. Wybiegła ze swojego domu w kapciach, szortach i koszulce z krótkim rękawem. Dobrze, że chociaż narzuciła na siebie sporo za dużą kurtkę wuja. W zasadzie nie myślała, że zawędruje aż tutaj.
Brian od czasu wypadku lubił uciekać i zamykać w sobie. Tego dnia miała znów go niańczyć, ale chłopiec jak zwykle gdzieś się zawieruszył. Przetrząsnęła oba piętra domu, piwnicę i ogród. Niechętnie przeskoczyła płot do sąsiedniej posesji. Nie lubiła się tu zapuszczać. Źle o tym domu gadano, rzekomo ktoś tutaj zginął, i to śmiercią daleką od naturalnej. Ale Brian miał na ten temat zupełnie inne zdanie. Lubił bez celu sterczeć przed tym ponurym gmachem i gapić się w zabite dechami drzwi i okna. Czasem siadał też na zdezelowanym bujanym fotelu na werandzie albo kręcił się po zachwaszczonym podwórku.
Dlatego tam właśnie poszła go szukać. Zdziwiła się, że drzwi są uchylone. Czyżby Brian znalazł sposób by zerwać pieczętujące wejście deski i wybrał sobie to upiorne miejsce na swoją nową ulubioną kryjówkę? Miała mu to normalnie a złe.
Weszła jednak do środka, mimo iż zdrowy rozsądek aż szarpał jej trzewiami w geście protestu. Ale co miała zrobić? Zawołać brata po imieniu?

W kieszeni wujowskiej kurtki wymacała zapalniczkę. Nikły płomyk oświetlał jej drogę. Dół wydawał się być pusty, choć uderzyła ją dziwna symetryczność salonu. Przełknęła głośno ślinę ale nieustraszenie podreptała na piętro.

Na widok spętanych łańcuchami ciał wpadła w istną histerię. Uczyniła kilka kroków w tył, natknęła się na przeszkodę i potknęła. Ta rzecz na którą wpadła... To był jakiś stos sprzętów. Nie, nie sprzętów. To była kupa usypana z zesztywniałych zwłok! Zachłysnęła się strachem, krztusząc się i charcząc. Smród niemal pozbawił ją przytomności. A później krzyczała. Darła się jak aktorka z horroru klasy D. Omal nie pękło jej wtedy gardło.

Briget osunęła się na klęczki próbując złapać oddech. Nawet nie uciekała. Jakby ktoś pozbawił ją własnej woli. Wpatrywała się tylko w podrygujący na zapalniczce płomyk, kiwając się w przód i w tył jak czynią to dzieci cierpiące na chorobą sierocą. Czas mijał. Płomyk na zapalniczce robił się coraz mniejszy i bardziej słabowity. Aż zniknął całkiem. I Briget została sama.

* * *

Briget Burroughs spojrzała tego dnia w oczy samego szaleństwa. Tak bardzo pragnęła się podnieść. Uciec stąd, z dala od tej trupiarni. Ale szok przysłaniał wszelką logikę. Dziewczynka po prostu czekała. Skulna, za usypanym kopcem z trupów, z czołem przytulonym do kolan. Czekała. Aż ktoś ją odnajdzie. Aż ktoś coś zrobi...

Wtedy chyba usłyszała szczęk wejściowych drzwi. A później cisza została raptownie przerwana przez cudne dźwięki pianina. Muzyka nawoływała. Aż chciało się zapłakać. Wreszcie zmusiła zesztywniałe ciało do ruchu. Byle dostać się do źródła melodii... Tam znajdzie ukojenie, tam objawi się ratunek...
Poruszała się na czworakach, zupełnie na oślep, badając podłoże rękoma. Dotarła wreszcie do schodów, ale wtedy muzyka ustała. Czar prysł a Briget otrzeźwiała niespodziewanie. Przez głowę przebiegły rozdygotane myśli: „A co jeśli to morderca? Co jeśli wrócił sprawca tej kaźni? A może na dole nie czeka mnie nic dobrego”.

Krucha dziewczynka odpełzła od schodów aż natrafiła na chłód ściany. Położyła się w pozycji embrionu oplatając głowę rękami. Niech to się skończy – pomyślała przez łzy – ja nie chcę umierać. Chcę do domu...
A później były głosy i majaczący w oddali blask. Hipnotyczna jaskrawa plama światła zbliżała się w jej kierunku, aż spoczęła wprost na jej wystraszone buzi. Oślepiona Briget przesłoniła oczy ręką i wyjąkała z nadzieją w głosie:
- Brian?
Bo jeśli to nie był on, to kto?
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 29-10-2009 o 00:01.
liliel jest offline  
Stary 31-10-2009, 20:57   #12
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Latilen & Marrrt

Sue przysiadła na oparciu kanapy. Zdjęła kaptur i nie spuszczała spojrzenia z Matt'a, który szybko wyszedł. Zazdrościła mu. Też chętniej pobiegłaby do budki (im dalej od tego domu tym lepiej), ale nie miała odwagi zrobić tego SAMA. Kiedy Matt ponownie wpadł przez tylne drzwi, najpierw jej oczy rozszerzyły się w pełnym zaskoczeniu, a potem... potem roześmiała się. Sytuacja zaczynała jej przypominać wizytę w lunaparku. Najpierw Straszny Dom, teraz Pokój Luster.
Podeszła do chłopaka, wystawiając rękę przez tylne drzwi i jednocześnie obserwując ją po drugiej stornie pomieszczenia.
- Jak otworzyłeś drzwi to od razu zobaczyłeś "nas"? - upewniała się.

Spojrzał na nią… potem na Karen. Przecież były zupełnie prawdziwe… Potem obejrzał się za siebie, tylko po to by ujrzeć jak odwraca się od nich plecami…
Kiwnął głową w odpowiedzi na pytanie Sue.
- Patrzcie cały czas na mnie – rzekł i bez słowa, cały czas stojąc do obu dziewczyn przodem, zaczął się cofać przez otwarte drzwi. Serce waliło, ale ciekawość była zbyt duża. To nie miało prawa bytu. Krok za krokiem, minął próg drzwi i cały czas je widział. Obie tak samo niepewne jak on. Widział tez chłopca za nimi który zbliżał się do nich tyłem. Był tuż za nimi. Jeszcze dwa kroki… Wystawił rękę do tyłu cały czas patrząc na dziewczyny… osoba na którą natrafił tym ruchem przyprawiła go o dreszcz. Chłopak stojący za dziewczynami trzymał dłoń na ramieniu Sue. Zabrał rękę i gwałtownie odwrócił się do nich.
- Ja… ja nic z tego nie rozumiem – pokręcił głową zagryzając dolną wargę – Okna! Są jeszcze okna!

- Matt, spokojnie!
- Sue złapała go za łokieć. - Jak będziesz się miotał, to nam raczej nie pomoże. - mówiła stanowczo patrząc mu prosto w oczy.
Potem znów spojrzała przez drzwi. Zaczęła machać ręką, zginać palce.
- Gdzie jest Mike? On ma same dziesiątki w szkole, z pewnością to nam wyjaśni załamaniem się czegoś tam, albo wynikiem nakładania się fal niewidzialnych dla oka. - powiedziała bez sensu recytując z pamięci fragmenty podręcznika swojego brata. Nigdy nie miała głowy do liczb. A tym bardziej do liczb w fizyce. Czarna magia.
Zanim Matt ruszył w kierunku okna (też ją intrygowało, czy będzie się działo to samo, co z drzwiami), rzuciła do niego ciszej, niepewnie.
- Matt, a te... te... ci wiszący. Poznałeś ich?

- Wiszący?... nie. Nie poznałem…
- zabrał się za zrywanie dykty z okiennicy. W lewej dłoni błysnął mu łańcuszek jeszcze przed chwilą spoczywający na okrwawionej szyi. Przyjrzał mu się gwałtownie. Musiał się go złapać i urwać gdy upadał na deski. W ogóle nie zwrócił na to uwagi… - ale to miała jedna z nich…
Rzucił łańcuszek w stronę Sue. Poczuł chwilowe uczucie ulgi.
- Wiesz czyj może być? – spytał wracając do zrywania dykty. Coraz większe dziury w okiennicy nie ujawniały niczego poza ciemnością… Jakby latarnie na ulicy zgasły. Nie było widać nic. Zupełnie nic. Czarna ciemność. Matty wypchnął resztki dykty na zewnątrz. Nie uderzyły o werandę… po prostu zginęły w ciemności. Chłopak cofnął się o krok od nowego odkrycia.

- Jedna? - Sue podniosła wisiorek z podłogi, jej palce same się na nim zacisnęły, jak zaczarowana wpatrywała się w pustkę, - Ona? Jedna z nich? - energicznie pokręciła głową i spojrzała w stronę Matta.

- Jedna - powtórzył zamyślony - ... no mówię przecież, że jedna! - tym razem krzyknął obejrzawszy się na nią.
- Ma to jakieś kurwa znaczenie??! - wyglądał przez chwilę na wściekłego, ale równie szybko jak wybuchł tak się uspokoił. - To była dziewczynka... Na pewno nie starsza od nas... i tak patrzyła... jakby to była nasza wina.

Sue cofnęła się o krok, kiedy chłopak podniósł głos. Dziewczynka. Ciemność. Zwinęła na palcach wisiorek, zamachnęła się i wyrzuciła go przez okno w ciemność.
- Nie krzycz na mnie. - odwrócona plecami do Matta podeszła do kanapy i usiadła na niej. Wyglądała dość groteskowo z krzywo startym makijażem. Idealnie pasowałaby do klimatu Lunaparku.- Też się... - zawahała się. Przecież nie powie im o strachu, który nieźle się umościł w jej brzuchu - ...niepokoję. Każdy szczegół może być ważny.
Podciągnęła nogi pod brodę.

- Ja się nie niepokoję… - rzekł przez zaciśnięte zęby – Po prostu chce stąd wyjść Sue. I tyle. A tego… - wskazał na czarną pustkę za oknem – oraz tego – tym razem na lustrzane drzwi – Tego nie da się wytłumaczy żadnymi falami… To jest kurewsko nienormalne… od początku było… odkąd – zawahał się nagle odtwarzając w głowie wydarzenia – odkąd Mikky zagrał tą jebaną piosenkę…
- Spójrz Sue –
rzekł nagle jakby ożywiony – spójrz na ten pokój. Na żyrandole; oba mrygają tak samo. Wszystkie meble są kurna jednakowe. Te kubki z kawą… Nawet te fortepiany… na chuj komuś dwa fortepiany?! – w złości kopnął nogę jednego z nich - …tylko nuty były jedne. To wszystko przez tą melodyjkę. Na pewno. Wracajmy po Miky’ego. Niech… nie wiem… niech to jakoś cofnie.

Sue schowała głowę w ramionach, zacisnęła usta w linijkę. Oczywiście, że nic się tutaj nie zgadzało. Nie było "normalne". To tak jakby byli zawieszeni w pustce i świecili blado. Świecili blado... Świecili... jak przynęta. Jak jasna kropka na środku czarnej powierzchni.



- Przecież ten salon od razu był dziwny! - prychnęła. - Nikt z nas nie próbował wyjść przed zagraniem tej melodii. - wzruszyła ramionami. - To może być zbieg okoliczności.
Nie miała zamiaru wracać do Tamtego pokoju. Z drugiej strony ta Ciemność... aż jej ciary po plecach łaziły. Ale wolała być tu.
- Jak mu się znudzi, sam tu przyjdzie.

- Ale nuty były tylko jedne. To nie może byc przypadek. Mike!
- krzyknął w stronę schodów. - Mike!... pójdę po niego...
Nie zrobił jednak nawet kroku gdy Adam poinformował ich o tym gdzie prowadzą schody do piwnicy.


Sue nie ruszyła się z kanapy. Wyglądała trochę jak woskowa figurka. Blada, z zamkniętymi oczami, lekko uchylonymi ustami. Nie ruszała się. Piwnica. Nienawidziła piwnic. Chociaż wszystko do tej pory było tak inne, tak zupełnie inne... piwnica. Nadal pozostawała Piwnica. Otworzyła oczy. Musiała się przekonać! Zrobi tak, jak robiła co noc. Potem będzie krzyczeć i uciekać. Obudzi się, a cały ten koszmar zniknie. Wstała sztywno. Bez słowa podeszła do schodów, podniosła swoją dynię i skierowała się w stronę Wyrwy.
- To jak idziesz po Mike'a, przynieście też latarkę. - Pochyliła się w stronę Czarnej Dziury. - Będzie mi potrzebna.
Poprosiła Karen o zapalniczkę, a następnie wyciągnęła dłoń w stronę Czeluści.


- Tylko się pośpiesz, bo nie będę czekać. - i zrobiła krok w Nicość.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 01-11-2009, 00:23   #13
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
To było takie głupie uczucie. Pierwszy szok minął. Przerażenie ustąpiło miejsca instynktowi przeżycia. A to kojarzyło się teraz z tylko jednym. Ucieczką. Otworzywszy szerokie frontowe drzwi, zobaczył przecież to czego nie powinien. Obserwujące go Sue i Karen… a jednak wbiegł tam jakby w przeświadczeniu, że to złudzenie po trawie. Tylko dlaczego było ono tak zajebiście realistyczne. Ale bał się coraz mniej. Za to coraz bardziej się wkurzał i czuł jak łzy złości starają się cisnąć mu na oczy.

Psycholog, z którym miał kiedyś zajęcia dość jasno wpoił chłopakowi czym jest agresja i dlaczego nie można, nią reagować na świat, który czasem wydaje się inny niż jest naprawdę. To był ten moment kiedy nie ma innej możliwości. Świat oszukiwał i straszył Matty’ego. A on nie był swoim ojczymem by się nad tym załamywać. Był mężczyzną. I nie zamierzał bez walki odejść od związanego z tym mniemaniem, postępowania.

Rozmowa z Sue unaoczniła mu parę faktów. Matty nigdy nie był dobry w gdybaniu, wymyślaniu i takich tam pierdołach o niczym. Nie lubił książek, po komiks sięgał rzadko, a do kościoła zwyczajnie nie chodził. Sytuacja nie miała więc jakichś specjalnych odniesień do tego co mógł sobie wyobrazić. Nie bał się więc niczego konkretnego, poza emanującym z piętra wrażeniem śmierci. No ale skoro Mike tam był, wraz z Alice, to przecież on też sobie poradzi. Wie co tam jest. I żadne pierdolone trupy już go nie wystraszą!
Zatrzymał się na chwilę niepewny co do słów Sue, które rzuciła za nim gdy wbiegał na schody. Pomysł sam wpadł do głowy…
- Karen – powiedział do dziewczyny, która wraz z Adamem zaglądała niepewnie do piwnicy. Dałby głowę, że widział jak ściska go za rękę. Tą zasmarkaną memłę, Adama. Tak jakby on tu był najbardziej męski i odważny – Karen! - Powtórzył, a w głosie można było wyczuć złość. Szybko się jej wyzbył, ale na Adama nadal łypał wilkiem.
- Masz jeszcze te petardy?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 01-11-2009, 15:08   #14
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
30 października 1992

Był 1992 rok i świat zupełnie zwariował. Mae Carol Jemison poleciała na księżyc, zmarł Benny Hill, a słońce skomentowało to wszystko całkowitym zaćmieniem. Odlot.


Mieszkali w zasranym Connecticut już niemal rok. Od kilku ładnych miesięcy walczyli z Opieką Społeczną o przeniesienie Viv trochę bliżej. Tępe matoły żyjące w swoim usypanym z papierków i regułek światku. Kurwa.
W tym całym Salisbury było niemal równie nudno co w Poughkeepsie. Wprawdzie była tam tylko raz w życiu, ale uważała ten jeden raz jako zupełnie doskonała podstawę do sformułowania swojego radykalnego osądu.
Jedna wypełniona głupimi dzieciakami szkoła, gdzie wołali na nią Montana. Głupie gnojki, nie odróżniają jednego stanu od drugiego.
Jedna fabryka.
Turyści.
Gówno, gówno i jeszcze raz gówno.

Tęskniła za Oklahomą siedząc na murku przed domem i machając nogami w za dużych kowbojkach. Drobniutka blondynka o niewyróżniającym się wyglądzie. Ot, dziewczynka jakich wiele we wszystkich południowych stanach Błogosławionej Ameryki. Niewysoka jedenastolatka. No, może wyróżniał ją poważny wyraz jasnych oczu. Jednak kto z dorosłych zwrócił by na to uwagę?
No właśnie, z tą uwagą było różnie. Gillian się chyba starzała, bo odkąd zatrudnili ją w tej aptece coraz mocniej brała sobie do serca rolę matki. Dziewczynka nie brała sobie tego do serca. Jej akurat postanowiła odpuścić. Kobieta starała się jak mogła, urabiała ręce po łokcie, chociaż przecież nie musiała. Comiesięczny wpływ z funduszu wystarczyłby, by cala ich czwórka bardzo wprawdzie oszczędnie, ale przetrwała cały miesiąc. To Geepaw stanowił w całej tej sytuacji wentyl luzu i bezpieczeństwa. Indianin respektował niepodległą naturę jedenastolatki, często ku zgrozie swojej żony.
Bridget Burroughs rozejrzała się wokół. Pociągnęła nosem, cholerne CT. Do tej pory nie mogła się przyzwyczaić, bezustanny katar doprowadzał ja do szewskiej pasji. Nikogo wokół, świetnie. Sięgnęła do buta i zza wysokiej cholewy wyciągnęła podprowadzonego wujowi papierosa. Trochę się spłaszczył, ale niezrażona tym faktem wsadziła go sobie do ust. Wielka benzynowa Zippo z grawerowanym logo Shella pochodziła z tego samego źródła co papieros.
Palenie się jej podobało. Sprzyjało konstatowaniu – gdzie do cholery nauczyła się takiego słowa? - a tak się składało, że Bree miała do przemyślenia kilka spraw.
Ktoś nieoczekiwanie puknął jej ramię i Bree ze strachu omal nie spadła z murku.
Mały jasnowłosy obsmarkaniec, na oko pięcioletni. Jej brat. Brian.

- Wystraszyłeś mnie, ty pieprzony mały głupku! Czego?! – prędzej sama sobie podgryzłaby gardło, niż publicznie przyznała się do tego, że kocha tego małego idiotę. Na swój sposób dbała o niego. Po tym wypadku z ojcem dzieciak przestał mówić. I do tego zrobił się jakiś dziwny, wyłączony. Najlepiej ze wszystkich trafiała do niego właśnie siostra. Chłopak ścisnął mocniej niemiłosiernie upapranego flanelowego pieska i wskazał dom.
- No tak, jutro jebane Halloween. Geepaw obiecał nam dynie.
Rzuciła na ziemię kiepa i przydepnęła go, zeskakując z murku. Zerwała jeden z liści rosnących wokół badyli. Mięta. Nie chciała nadużywać dobrego serca Indianina.


31 października 1992

Wycięte wczorajszego dnia dynio-latarnie stanęły wzdłuż podjazdu. Nie były to może najpiękniejsze dynie świata, ale cała trójka doskonale się bawiła wycinając upiorne twarze w twardej pomarańczowej skórce i wygrzebując ze środka nasiona. Bree postawiła ostatnią z nich i spojrzała na zegarek. Nowiutki Swatch z rybkami na tarczy i różowymi wskazówkami pokazywał 15:47. Nie żeby miała dokąd się spieszyć. Średnio dogadywała się z rówieśnikami – od ich towarzystwa zdecydowanie wolała książki. I to najlepiej takie, których Gillian zabraniała czytać ciut nazbyt dorosłej jedenastolatce.
Wróciła do domu. Obiecała Brianowi, że weźmie go dziś na obchód domów w pogoni za słodyczami. Szybki prysznic załatwił sprawę przygotowań. Czas naglił, a Bree i Brian wciąż nie mieli kostiumów. Pospiesznie wciągnęła dżinsowe szorty i koszulkę z napisem „Go Mae! Go!”. Była to tania błękitna 'reklamówka', Bree dostała ją w sklepie jako gratis do czegoś tam. Tył koszulki głosił „Sky's not a limit!”. Pamiątka po podróży pierwszego czarnucha na księżyc.

- Brian! Gdzie Ty do cholery jesteś?

Bree lubowała się w używaniu wyrazów powszechnie uznawanych za niegrzeczne. W ciągu następnych piętnastu minut przetrzepała cały dom. Nigdzie nie znalazła ani śladu brata. To znaczy ślady owszem, były. Głównie małe czekoladowe łapki na lodówce. Ale Briana nie.
Wyszła przed dom, chwytając w locie skórzaną kurtkę Geepaw. Na podjeździe rozejrzała się wokół. Kilkakrotnie zawołała brata.

Lincoln Street nie była najmilszą z ulic Salisbury. Głównie z powodu bezpośredniego sąsiedztwa upiornego domu, o którym krążyło więcej plotek niż o Michaelu Jacksonie. Że też ten cholerny gnojek musiał upodobać sobie właśnie tamto miejsce jako plac zabaw. Bree wierciła się niespokojnie, niepewna czy powinna tam pójść, czy raczej zadzwonić do apteki, żeby poskarżyć się Gillian. Ostatecznie gniewne prychnięcie oznajmiło decyzję.

Zaniedbane do granic możliwości podwórko nie wyglądało zapraszająco. Miejscami chwasty przewyższały ją o głowę, jednak dziewczynka starała się trzymać ledwie widocznej ścieżki, którą ktoś musiał wydeptać pośród bujnego zielska. Z kieszeni wyjęła ciężką zapalniczkę. Dobrze wiedziała, że dzięki płomykowi będzie widzieć mniej niż mogłaby zobaczyć gdyby dala oczom przyzwyczaić się do ciemności. Ale jakoś nie mogła. Jakimś sposobem to gówniane światełko dodawało jej otuchy. Nie to, że się bała. Co to, to nie. Bridget Burroughs nie bała się nigdy.
Nie spodziewała się zastać otwartych drzwi. Miała nadzieję, ze znajdzie brata jak zawsze, na podwórku. Tymczasem szpara sugerowała, że mógł wejść do środka. Jakim cudem? - pomyślała przekraczając próg.

- Cukierek albo, kurwa, psikus. Niech tylko znajdę tego gówniarza... spuszczę mu taki wpierdol... – mruknęła pod nosem. Wkurzenie było przecież lepsze niż strach.

Dziwny salon wydawał się pusty, a skoro powiedziała A, powinna też powiedzieć B. Musiała znaleźć brata. Choćby po to, żeby mu wtłuc.
Im dalej w głąb domu się zapuszczała, tym mniejszy zdawał się jej krąg światła rzucany przez zapalniczkę. Wchodząc schodami na górę poczuła się głupio. We wszystkich tych marnych filmach trzęsące biustem blondynki z wrzaskiem wbiegały na piętro, ilekroć pojawił się choćby cień zagrożenia. Czuła się trochę jak jedna z nich. Kilka stopni pokonała w zwolnionym tempie naśladując gesty półnagich ratowniczek z Baywatch. Żenada.

Widok wiszących na hakach trupów odebrała jej rezon. Na moment zaparło jej dech. Cofnęła się kilka kroków, potknęła i klapnęła wprost na stertę na wpół zgniłych zwłok. Ruch, który uczyniła wzbił w powietrze rój much oraz chmarę zapachu, od którego żołądek wywrócił jej się na lewą stronę. Zamiast zwymiotować zaczęła się drzeć. Nigdy wcześniej nie krzyczała tak długo i tak głośno. Strach był obezwładniający. Odbierał rozum, zabijał logikę i właściwie jedyną czynnością na jaką pozwalał było darcie się.
Wycofała się na klęczkach pod samą ścianę. Przyciągnęła kolana do piersi i wpatrując się w ogienek usiłowała wmówić sobie, że całe jej otoczenia to tylko wspaniała scenografia dla tego głupiego święta. Że to żart, że nieprawda. Smród jednak udaremniał te wysiłki. Był nazbyt realny.

Cholernie chciała zrobić coś. Wziąć się w garść. Wstać i wybiec z tego przeklętego domu, ale mięśnie nie chciały jej słuchać. Cale jej jedenastoletnie jestestwo paraliżowała histeria. Ilekroć uniosła wzrok, napotykała szklane spojrzenia martwych oczu. Siedziała więc z głową wciśniętą między kolana, próbują uwierzyć, że skoro ona ich nie widzi, to one nie widzą jej. Trupy. Cała góra trupów. Trupy i ona. Ona i trupy.
Nie wierz w to Bree, nie wierz!

Czekała. Najgłupiej na świecie czekała aż coś się stanie. Benzyna w zapalniczce musiała się kiedyś skończyć, a kiedy to się stało, jasnowłosą jedenastolatkę ogarnął jeszcze większy niż wcześniej strach. Tak jakby było to możliwe.
Drgnęła na dźwięk odgłosu, który musiał być szczęknięciem zamka. Wstrzymała oddech. Nie, proszę nie. Dom wypełniła cisza. Dźwięki, które z nagła rozległy się w samym jej środku były... zaskakujące. Bree drgnęła i nie unosząc wzroku znad podłogi podpełzła ku schodom. Ktoś, coś... ratunek! Może to jakiś błogosławiony agent nieruchomości, który postanowił sprzedać dom i uratować tkwiącą w nim Bridget?
Naraz w głowie dziewczynki zaświtała druga myśl – a co jeśli to morderca?, co jeśli wrócił tu, by złożyć jej trupa na tej stercie jak, nie przymierzając, wisienkę na torcie?! Ona nie chciała być wisienką!!! Nigdy w życiu nie chciała być wisienką! W panice, zbyt szybko i jak na jej gust zbyt głośno wycofała się z powrotem pod ścianę. Niech mnie nie zauważy, proszę! Niech mnie nie zauważy!
Zwinęła się w kłębek, próbując zrobić się jak najmniejsza.
Łzy strachu ciekły jej po policzkach. Nie chciała umierać.
Zmartwiała słysząc głosy i widząc omiatający śmierdzącą stertę ludzkiego mięsa snop światła.
Tato, nie chcę umierać!
Drgnęła spazmatycznie i to jedno drgnienie ją zdradziło.
Latarka oświetliła jej twarz, dokumentnie oślepiając.

- Brian?

Zapytała niepewnie. Lepiej, żeby to był ten cholerny gnojek.
 
hija jest offline  
Stary 01-11-2009, 18:24   #15
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
To było trochę nudne. Jasne, trupy, krew, smród i cała reszta otoczki, ale Mike już się znudził. Kobieta nie okazała się ciekawym obiektem, zwłaszcza po tym jak chciała go ugryźć. A jako, że chłopak nie bardzo się bał, czując tylko jakiś lekki lęk, podyktowany irracjonalnością tego wszystkiego, to zwiedzanie ciemnego pomieszczenia nie miało w sobie zbyt wiele ciekawych rzeczy.

Wszystkie były obrzydliwe.

Pierwszy raz widział trupy z bliska, na dodatek zmasakrowane i z pełną siłą przekonał się, że po wyjściu z tego domu nie ma ochoty ich oglądać do końca życia. Chciało mu się wymiotować, ten cały odór przypominał przeterminowane jedzenie, które zbyt długo stało w lodówce. Ohydztwo!
Na dodatek Alice się zaparła i nie szło jej ruszyć. Jej sprawa, sama tu chciała przychodzić, głupia! Olał ją, ruszając na "obchód" tego piętra. Prawdę powiedziawszy miał na to małą ochotę, ale chyba był zbyt uparty, by sobie darować. Ścisnął mocniej latarkę i pelerynę i poszedł dalej, odganiając się od namolnych łańcuchów.

Szybko musiał zatkać nos. Może te martwe ciała na łańcuchach śmierdziały, ale to co było przed nim cuchnęło niemiłosiernie! Po co on tam w ogóle szedł?
No tak, ta wieczna ciekawość.
Musiał to zobaczyć.
Musiał to mieć.
Musiał, musiał, musiał.
Matka zawsze mu wszystko dawała, przynajmniej tyle ile mogła. Ale tu nie było matki, musiał więc poradzić sobie sam. Nawet w sumie nie żałował, odnajdując stertę zwłok kolejnych dziewczynek. Ciekawe czemu tylko dziewczynki? Może kręciły go te ciałka, zanim je zabił? Ale tu nie pasowała kobieta w wannie.
Tam na dole były lustrzane pomieszczenia. Czy na górze też miało to zastosowanie i trupki są po obu stronach takie same? Zresztą, to i tak było do kitu.

Już miał się odwrócić i odejść, gdy najpierw zobaczył pęk kluczy, a potem coś usłyszał. Wdrapywanie się na stertę martwych, cuchnących ciałek, gdy w jednej dłoni miał latarkę a w drugiej drogocenne nuty zawinięte w płaszcz, którym zatykał sobie nos? Średnio. Obszedł więc to wszystko, a jego latarka, zupełnie niespodziewanie odnalazła kolejną dziewczynkę. Nie pokrytą krwią i najwyraźniej żyjącą. Podskoczył, gdy się odezwała.
Może to majaki?
Jeździł po niej światłem latarki, nie mogąc się zdecydować. W końcu otworzył usta, z których wydobyły się średnio zrozumiałe słowo.
-Yyyy... nie?
W końcu zorientował się, że ją oślepia, więc przesunął snop światła dalej, na ścianę. Odchrząknął. I co miał niby zrobić? Niańczyć tę sierotę co tu leżała jak głupia? Nie była nawet przywiązana jak ta w wannie.
-Jestem Mike. Lepiej chodź, zejście jest przecież blisko. Jak chcesz poleżeć to na dole są przecież kanapy. - zamilkł, zastanawiając się co jej mógł jeszcze powiedzieć, a w końcu dodał coś na temat jej pytania - Tu są same dziewczynki.
Wzruszył ramionami. Nie miał ochoty jej dotykać, może też będzie gryzła?

Rozejrzał się dookoła. Niedaleko leżały narzędzia tortur, niektóre nawet ohydnie zakrwawione. Nie dotykał ich, jeżdżąc przez chwilę światłem latarki. W końcu dostrzegł coś, co wyglądało jak wydłużony hak, trochę jak ten, na których wieszano mięso w rzeźni. Widział w telewizji.
Wrócił do stosu ciał i zaczął na nie wchodzić. Nie myślał i próbował nie oddychać, chociaż było ciężko. Na szczęście dzięki tej prostej sztuczce nie musiał wdrapywać się do końca. Zahaczył kółko z kluczami i pociągnął. Zsunęły się z palca i już miał je w ręku.
Ufff.
Szybko się odwrócił i zaczął odchodzić, jeszcze na chwilę kierując światło na leżącą dziewczynkę.
-Idziesz? Briana raczej się nie doczekasz, pewnie zapomniał, jeśli tu kiedyś był.
Nie zatrzymał się, nie jego sprawa. To wszystko i tak było dziwne, a jak pozostali wezwali policję to po prostu powie im, że na górze jest jeszcze ktoś żywy.
A właśnie, ta w wannie. Jeden klucz pasował. Otworzył zamek i uciekł, nie ważąc się znowu dotykać. Ona gryzła! Ruszył na dół.
 
Sekal jest offline  
Stary 01-11-2009, 21:07   #16
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Przez moment, gdy zeszli na dół czuła się całkiem nieźle. W miarę chłodno analizowała sytuację. Nie była prawdziwa wielbicielką horrorów, ale trochę ich obejrzała. Choćby dlatego, że mogła. Ani ojciec, ani obecnie Emily, nie zwracali uwagi, na co i ile gapi się w telewizor. A Final Nightmare obejrzała nawet w kinie, wchodząc na seans bez biletu i drżąc ze strachu w pierwszym rzędzie, zmuszona do patrzenia w ekran by nie widzieć siedzących obok zapamiętale obmacujących się pary. Film utrzymywał się ekranach od dwóch miesięcy, chyba ona jedna w kinie przyszła go oglądać.
Niemniej Shon Greenblatt , pewny siebie blondyn z za dużym nosem, zawisł na tydzień nad łóżkiem dwunastolatki. Wycięte z gazety zdjęcie w formacie pocztówki, trochę wstydliwie ukryte w samym rogu, na wysokości oczu leżącej dziewczynki. Tydzień, póki Emily nie skomentowała wyboru, „jaki ładny chłopiec, podobny trochę do Grega”. Choć Karen o Freudzie jeszcze się nie uczyła, a do greckich tragedii miała sięgać w swoim życiu tylko w wersjach hollywoodzko- brodwayowskich, słowa ciotki skreśliły przystojnego Shona na zawsze.

W każdym bądź razie tego, że telefony nie będą działać dziewczynka się spodziewała. Tak samo jak wcześniejszej próby ugryzienia Mike’a przez kobietę z wanny. I dokuczało jej uczucie, że to bardzo głupie, że się rozdzielili.

Ale kiedy Matt zamiast wyjść z domu, wszedł do salonu z drugiej strony, istniejąc przez chwilę w wersji podwójnej, oniemiała całkowicie. Gdyby wcześniej Adam nie włączył światła zapewne rozpłakałaby się jak małe dziecko. Drugi raz w ciągu wieczoru. Dobrze, że wątłe światło utrzymało ją w ryzach.
Teraz i tak tylko stała i próbowała zrozumieć, co widzi. Nie przyłączyła się do odrywania dykty z okien. Nawet nie wyjrzała przez drzwi jak Sue. Postanowiła się obudzić. Podskoczyła, potrząsnęła głową, uderzyła się w policzek. Mocno. W rezultacie czerwony nochal spadł na podłogę. Żaden lepszy sposób nie przychodził jej do głowy a na walnięcie z rozbiegu głową w ścianę nie mogła się jeszcze zdobyć. Podniosła w górę jeden z fajansowych kubków i opuściła go na podłogę. Nie pękł. Drugi raz grzmotnęła z całej siły. Tym razem posypały się kawałki. Wybrała najostrzejszy, zacisnęła oczy i pociągnęła ostrzem po palcu. Nie bolało prawie wcale. Cieniutką stróżką popłynęła krew. Ale nie obudziła się. Jedynie zrobiło jej się cholernie gorąco. Gdyby miała czym, zwymiotowałaby ze strachu po raz trzeci, bo za oknem, o czym właśnie oznajmił Matt, też była ciemność. Kiedy pochłonęła dyktę, dziewczynka jęknęła głośno. Zdjęła kurtkę i bluzę i obie przewiesiła przez plecak. Ta czynność przypomniała jej o aparacie. Wyjęła go z futerału. Sfotografowała Matthew na tle ziejącego czernią okna. W tym jednym momencie czuła się trochę lepiej. Obróciła aparat na Sue, potem na Adama.
- Zarobimy kupę szmalu na zdjęciach z upiornego domu – oznajmiła głośno.
Była z siebie dumna. Udało jej się powiedzieć coś zabawnego. Szkoda tylko, że głos nadal piszczał.
Matt stwierdził, że to wina muzyki, co brzmiało dość sensownie. Pokiwała zapamiętale głową do pomysłu by kazać Mike’owi ich z tego wyplątać.
- Niech zagra to jeszcze raz. A jak nie zadziała to może grać wspak. To jakaś łamigłówka, musimy ją tylko rozwiązać.

Kiedy Adam otworzył stalowe drzwi do piwnicy zajrzała tam chyba tylko dlatego żeby pokazać innym, choć w ogóle nie zwracali na nią uwagi, że da radę. Ścisnęła rękę Adama aż się trochę skrzywił. A ona nie mogła oderwać wzroku od czeluści.
- Karen. Karen!
- Masz jeszcze te petardy?
Pokiwała głową.
- I jabłka. – dodała nie wiadomo czemu. Aż się roześmiała. Miała też gumę do żucia i pewnie jakiś batonik, ale o tym opowie później. – No mam. A co chcesz zrobić?
- Do tej dziury wrzucić, żeby się tam parę rozpiździło. Pójdzie iskra i zobaczymy chociaż czy to dziura w podłodze do jakiegoś podpiwnicza... - to było głupie... wiedział o tym... ale ta myśl o petardach dawała mu jakoś dziwnie otuchy. Zawsze służyły do straszenia innych. A tu ktoś ich próbował wystraszyć, tak że on się normalnie zlał... Niech sobie nie myśli. Nie mógł zrozumieć tego co się działo na zewnątrz. Nie miał na to żadnego wytłumaczenia. Zbyt uboga wyobraźnia niczego nie podpowiadała. Należało więc udać, że tego nie ma i skupić się na tym co istnieje. A domki amerykańskie prawie zawsze posiadały wyjście przez piwnicę. Przynajmniej nie znał takiego, który go nie miał - ... i narobimy huku - dodał jakby to miało stanowić jakiś argument.
- No dobra – zgodziła się opornie. Przez chwilę grzebała w plecaku i wyciągnęła z niego dwie prawie identyczne oklejone gazetami kule – te kupiłam od chłopaków na torowisku, będą najgłośniejsze. Ale Matthew, jeśli, i oby tak było, tam jest piwnica, a w niej stare suche graty, to chyba możemy ją sfajczyć?
- Oby tak było! – uśmiechnęła się do chłopka prawie radośnie. Jej głos odzyskał wreszcie normalne brzmienie – Pożar na pewno nas obudzi.

Matthew wziął petardy. Odsunął Adama, podpalił lonty i jedną po drugiej wrzucił do piwnicy.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172