Laura? Nie to niemożliwe. Przyjaźniły się od niedawna, ale coraz więcej je łączyło. To.. to... nie może być prawda. Laura tak pewna siebie, Laura lądująca zawsze na cztery łapy... Nieee... - Czuła jak pod powiekami zaczynają ja uwierać łzy. Nigdy nie lubiła okazywać uczuć przy obcych. Dlatego ze wszystkich sił starała się powstrzymać płacz. Zacisnęła mocno pięści na brzegu ławki i skierowała wzrok do góry. Trzepotała bezsilnie rzęsami jednak ciężar nagromadzający się pod nimi stawał się coraz trudniejszy do wytrzymania. Ukradkiem otarła łzę, która znalazła drogę na zewnątrz. To dzięki niej stała się kimś innym, pod jej wpływem uwierzyła w siebie. Jej urokliwy uśmiech, goszczący na pięknej twarzy, perlisty śmiech rozbrzmiewający w domu, szkole, w sklepie... Seria obrazów z Laurą przewijała się w jej głowie niczym film przewijany na podglądzie w magnetowidzie. Zawrotna prędkość, bo tyle przecież wspomnień... Łzy ciekły jej po policzku, a ona łykała je bezgłośnie. Ocknęła się gdy czyjaś dłoń dotknęła jej ramienia. - Idź do domu, wszyscy już poszli – pani Morison, pochylała się nad nią i z niezwykłą dla niej czułością gładziła jej bark. – Nic nie można już zrobić – dodała bezradnym głosem. Audrey rozejrzała się po pustej sali, podniosła niezgrabnie i ruszyła do wyjścia. W drzwiach stanęła, odwróciła się i spojrzała z wyczekiwaniem na ławkę Laury, tak jakby liczyła, że swym pełnym udręki wzrokiem przywoła ją na to miejsce. Nie doczekawszy się spełnienia podświadomego życzenia, nacisnęła klamkę. Jak w amoku kroczyła po korytarzach opustoszałej szkoły. Znała drogę na pamięć, więc już wkrótce, nie pamiętając nic ze swego marszu znalazła się w szatni. Jak maszyna pozbierała swoje rzeczy i rozpoczęła wędrówkę głównym holem. Po raz pierwszy w życiu serce jej nie zatrzepotało na widok mijającej jej osoby. Wiedziała, ze to był ON, lecz dziś to przypadkowe spotkanie nic nie znaczyło. Noga za nogą, zakręt po zakręcie, łza po łzie, docierała do swojego domu. Z gracją mechanicznej lalki wspięła się po schodach, rzuciła torbę na podłogę w swoim pokoju i padła niczym kłoda na łóżko. Dopiero wtedy pozwoliła słonemu deszczowi zalać ją swobodnie. Płakała przez kilka godzin. Rodzice chyba musieli się już dowiedzieć, bo po pierwszej próbie nakłonienia jej do zejścia na obiad, dali spokój. Minęła już pora kolacji gdy w końcu się opanowała. Przejrzała się w lustrze. Zaczerwienione oczy, zapuchnięty nos, czerwone plamy na twarzy. Pomyślała o przyjaciółce i jej dbałości o wygląd. Sięgnęła po kosmetyki. Korektor, podkład, puder. Potem cień do powiek, tusz do rzęs, na koniec róż na policzki i szminka. Obejrzała krytycznie swe dzieło. Bez wątpienia najlepszy make up jaki kiedykolwiek sobie zrobiła. Długo patrzyła w odbicie nastolatki w lustrze. Lauro, dlaczego? Nagłym ruchem sięgnęła po płyn do demakijażu i brutalnymi ruchami zaczęła ścierać maskę z twarzy. Znów poszukała swego oblicza w zwierciadle. Przekrzywiła głowę, wpatrując się w taflę, jakby szukając w niej drugiego dna. Audrey po drugiej stronie lustra – skąd jej to przyszło do głowy? Obudziła się odrętwienia, czując ból. Spojrzała na wskazujący palec, który trzymała w ustach, a raczej w zębach. Bolał ją, a paznokieć pokrywała krew. Obgryzła go doszczętnie. - Cholera... Znowu. Rozebrała się powoli i weszła pod prysznic. Szybko zmieniła falę gorącego strumienia na lodowaty, mając nadzieję, ze to ją otrzeźwi. Wytarła się do sucha i ubrała w piżamę. Zanim weszła do łóżka sięgnęła po swój pamiętnik. Otworzyła go i zaczęła pisać. Choć nigdy nie należała do osób wylewnych, nawet na papierze, jej dzisiejszy wpis był nad wyraz ubogi. Nie ubrała się w nocną koszulę. Choć dzisiejsze wydarzenia przyćmiły wszystko, podświadomie bała się zasnąć, by znowu nie przyśnił jej się ten koszmar. Teraz najważniejsza była Laura. Choć, czy koszmary, tak jak życie, mogą obalać zasadę, że nic dwa razy się nie zdarza? Nie zgasiła światła, otworzyła jakieś głupawe romansidło i próbowała je czytać. Po kilkunastu stronach stwierdziła, że nie jest w stanie powtórzyć ani jednego słowa. Nie miała pojęcia, o czym mowa. Odłożyła książkę i sięgnęła po Leona. Miękkość futerka i zapach towarzyszący jej od dzieciństwa przyniosły jej odrobinę ukojenia. Przytuliła pluszaka i owinęła się szczelniej pledem. Pamiętnik leżał otwarty na ostatnim wpisie. |
Ten wieczór nie różniło by nic od poprzednich, gdyby nie pojawiające się dziwne uczucie związane z czymś, co Jack zinterpretował jako: BRAK. Tak po prostu bliżej nieokreślony „brak”, tylko czego? Im dłużej się zastanawiał tym bardziej go odczuwał i zaczął nazywać. Czuł się w pewien sposób opuszczony, samotny. Czy sprawiło to zamordowanie Laury? Zbyt krótko był w mieście, zbyt słabo zdążył ją poznać, aby właśnie ten element mógł odegrać znaczącą rolę. Nie oznaczało to wcale, że Jack był pozbawionym uczuć mężczyzną, wręcz przeciwnie, czasem czuł się, jakby napompowany zbytnią ilością emocji, uczuć, jak dziecko, które odkrywa nowe zalety świata. Czasem stawało się to mocno uciążliwe, wręcz namacalne. Zadziwiające jak mocno potrafił odczuwać zważywszy na to, czego doświadczył: śmierć żony, a później wszyscy wokół odsuwają się obarczając go winą. Potem więzienie, kilka ciężkich lat, a mimo wszystko pozostał tak ludzki. Tego wieczoru nie liczyło się nic. Nie odczuwał żadnych potrzeb. Czuł się pominięty, to chyba było najtrafniejszym odczuciem. Tylko w czym? Mijały kolejne minuty, a on nie potrafił znaleźć zajęcia, sen również wydawał się daleki. Po raz kolejny rzucił okiem na przesyłkę, po raz kolejny zdając sobie sprawę z tego, że ktoś prowadził z nim grę. Książka i wypracowanie Laury. Nie widząc nic innego czym mógłby zając swój umysł sięgnął po lekturę Sto dwadzieścia dni Sodomy. Może treść przyniesie z sobą jakieś odpowiedzi, może ktoś zakreślił odpowiednie wersy, dlaczego wcześniej na to nie wpadł. Zaczął kartkować z duża uwagą. To wydanie zawierało liczne ilustracje, z uwagą prześledził każdą stronę. W końcu odnalazł odpowiedź, dlaczego nie zrobił tego wczorajszego wieczoru. Jedna ze stron tuż pod ilustracją kryła napis sporządzony pismem odręcznym: Laura nie żyje. |
Audrey Williams Laura nie żyje... Laura nie żyje... Laura nie żyje... te słowa kołatały się w jej głowie przez pół nocy. Bała się zasnąć a sen nie przychodził. Wiedziała, że rano będzie wyglądać fatalnie. Przekrwione, opuchnięte od zmęczenia i płaczu oczy. Blada od niewyspania cera. Żaden makijaż tego nie ukryje. Laura może by i potrafiłaby udawać i skryć się pod warstwą makijażu, ale nie ona. Była na to zbyt prostoduszna, zbyt uczciwa by kryć się z własnymi uczuciami. Czuła ból i chciałby cały świat o tym wiedział. Laura była jej całkowitym przeciwieństwem i chyba to je do siebie zbliżyło. Pewna siebie i zbyt dorosła jak na swój wiek Laura potrzebowała przyjaźni niewinnej, szczerej Audrey. Tylko w rozmowach z nią mogła wrócić do na zawsze straconego dzieciństwa, to jej mogła powierzać swoje sekrety i problemy, nie wystawiając się jednocześnie na krytykę czy potępienie. W zamian dawała Audrey klucz do świata dorosłych, tajemniczego i niebezpiecznego, ale przez to bardzo pociągającego i ekscytującego. Uczyła pewności siebie i radzenia sobie z przeciwnościami. Nie pamiętała kiedy sen wziął ją w swoje ramiona. Wtulona w miękkie pluszowe futerko odpłynęła bezwiednie. Za jej plecami rozciągał się gęsty, mroczny las. Mimo, że słońce właśnie wschodziło to wśród drzew panowały nieprzeniknione ciemności, które odpychały swym chłodem. Wydawało jej się że za każdym drzewem czai się ten odrażający typ. Spojrzała przed siebie. Stała nieopodal żelaznego mostu kolejowego. W dole płynęła leniwie mętne rzeka. Tuż przy moście stał... On. Tak to na pewno On. Ubrany w jeansową, przetarte sztruksowe spodnie i ubłocone trapery. Nie widział jej. Patrzył na drugi brzeg. Zaczęła biec. Zdziwiła się swoją śmiałością, ale coś podpowiadało jej, że teraz albo nigdy. Biegła. I dopiero teraz spostrzegła, że jest bosa. Pokryta rosą trawa łaskotała jej stopy. Już miała krzyknąć jego imię, gdy zobaczyła ją. Szła powoli, krok za krokiem, jakby każdy najmniejszy gest sprawiał jej ból. Miała na sobie tylko porwaną i poplamioną halkę. Twarz pokryta strupami zaschniętej krwi. Blada niczym śmierć szła powoli w stronę Jacka. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2POxku--gfo[/MEDIA] Ten wyczekiwał jej jak dawno nie widzianego przyjaciela. Poczuła się zdradzona i oszukana. Ze złości zaczęła krzyczeć. On wtedy odwrócił się do niej i rzekł spokojnie: - Nie bój się jestem przy tobie. Uśmiechnął się a jego twarz na chwilę stała się twarzą tego odrażającego typa. Obudziły ją czułe słowa mamy. - Kochanie - szepnęła jej do ucha - chyba pora wstawać. Uradowana otworzyła oczy. Jack Lampard Odłożył książkę na półkę. Dłuższą chwilę zastanawiał się czy ma traktować jako niesmaczny żart czy przepowiednię. Jedno i drugie wydawało się co najmniej niesmaczne. Zarówno drwiny ze śmierci, a w tym przypadku najwyraźniej morderstwa, jak i pseudo wróżba świadczyły o braku zasad i poszanowaniu godności. Jednak kilka odręcznych słów wydawało się czymś innym, czymś o wiele bardziej niebezpiecznym. Ostrzeżeniem. Tak ktoś go ostrzegał. Ktoś znał jego przeszłość i dawał mu wyraźnie znać, by się pilnował. Tylko kto? - Laura? A może to Vicki? - zastanawiał się - Nie to na pewno nie ona. Jedno jest pewne muszę uważać, by nie stać się kozłem ofiarnym. Nagle przeszył go chłód. Jakby ktoś dotknął go lodowatą dłonią w kark. Instynktownie się odwrócił, ale oczywiście w pokoju nie było nikogo poza nim. - To ona - pomyślał w jednej chwili - Wzywa mnie. Radość zagościła w jego sercu, a uczucie pustki zniknęło. |
Przyjemny, tak dobrze znany od dzieciństwa zapach i opiekuńczy, pełen czułości dotyk matki ukoił na chwilę jej skołatane serce. Wtuliła się w nią niczym koala nie odstępująca na krok pleców swej opiekunki. - Mamo... - Tak, kochanie? Miałaś zły sen? - Ja... ja się boję. - Nie ma czego najdroższa. To co spotkało twoją koleżankę... wiem, że to przeżywasz... ale życie jest okrutne, kto igra z ogniem... - Co chcesz powiedzieć? - Laura próbowała być bardziej dorosła niż wynikało to z jej metryki... - Mamo! Jesteś okrutna! Uważasz, że na to zasługiwała? - Nikt nie zasługuje na przedwczesną śmierć... To nie tak... Ale nie chcę, byś w jakikolwiek sposób utożsamiała to zdarzenie z tobą. Ty jesteś inna.. I … - odsunęła ją na lekko od siebie, spoglądając prosto w oczy – nie pozwolimy by coś ci się stało, zawsze będziemy przy tobie. Audrey przytuliła się ponownie do matki. Było jej znacznie lepiej, lecz nie o to chodziło. Ona nie rozumiała jej strachu. Sama Audrey go nie rozumiała. A w ogóle to skąd przypuszczenie, że ona boi się, że spotka ją to samo? Jej przecież chodziło o te chore sny. Westchnęła, wstając z łóżka. - Dziękuję mamo. Zacznę się ubierać. Gorący prysznic rozgrzał jej przepocone udręką koszmaru, skostniałe od strachu ciało. Fala ciepła zmywała czające się w porach skóry drobiny przerażenia. Przekręciła w końcu kurek, by zimnym strumieniem dodać sobie energii i wrócić do rzeczywistości. To był tylko głupi sen. To tylko moja chora wyobraźnia – tłumaczyła sobie, zdecydowanym ruchem ręcznika wycierając się do sucha. Chyba zbyt dużo siły w to włożyła, bo po chwili z przyganą patrzyła na zaczerwienienia po zbyt mocnym tarciu.- Nie masz czego się bać, to tylko sny. - Powtarzała jak mantrę, ubierając się i czesząc włosy. Zrozumiała wszystko schodząc na dół. Rodzice zaaferowani rozmową , nie usłyszeli jej kroków. Zamarła słysząc „ most” i nazwisko Pulaski. Świat zawirował w trzepoczącym rytmie serca. - Co się stało Ronette? - Stała w drzwiach kuchni, nie pozwalając rodzicom na unik. - Leży w szpitalu... nie wiemy dokładnie. Wiedzieli. Słyszała o gwałcie i torturach. To jej wystarczyło. Nie ciągnęła ich więcej za język. - Myszko, czy wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Może nie pójdziesz dziś do szkoły? - Mama, wymieniając rozpaczliwie spojrzenia z tatą, próbowała ratować sytuację. - Niee, pójdę. Wszystko O.K. - powiedziała, zabierając drugie śniadanie, a w myślach dodała tylko : - Jeśli nie pójdę, to doszczętnie zwariuję. Na moście stał On. Dlaczego akurat ta postać? Przecież nigdy nie okazywał względów jej rówieśniczkom. Właściwie nigdy nie widziała, żeby okazywał je jakiejkolwiek kobiecie. A może to on robi?! Może obserwując go wnikliwie od tak dawna, nauczyła się bezwiednie jego charakteru. Może przez skórę, duszę, serce i cokolwiek tam jeszcze, czuła, że byłby do tego zdolny. Nie! Bzdura. Nie on. Nie jej On. Chociaż nie. Kiedyś Laura mówiła coś o nim i wicedyrektorce. Ale to i tak nie zmienia przecież tego, że nie gustował w nastolatkach. Do szkoły dotarła w ostatniej chwili. Poszła tam, bo dziś miała lekcję z nim. Musiała spojrzeć mu w oczy. Naiwnie wierzyła, że znajdzie w nich odpowiedź. Gdzieś na korytarzu, mignęła jej sylwetka wice. - Stara kurwa – pomyślała już chyba milionowy raz o swej wyimaginowanej rywalce, wiedząc dobrze, że wcale nie była taka stara. |
Szklanka z wodą ustawiona na stole dawała ciekawą perspektywę. Patrząc przez nią świat zyskiwał nowe kształty. A gdyby dodać innej cieczy? Może coca coli? Może piwa lub ginu z tonikiem i kostkami lodu, a może moczu? - ostatnie dosadne stwierdzenie niosło za sobą zbyt dużą dawkę pejoratywności, ba może nawet ordynarności, by pozwolić na przeoczenie. Swą bezzasadnością spowodowało, że Jack oderwał się od rozmyślań. Dotąd ugięty na blatem stołu powoli odczytywał kolejne zdania wypisane na ścianie. Zakupiona ostatnio korkowa tablica uzupełniona była masą ogłoszeń z lokalnych gazet. Każde z nich zawierało stałą treść: Laura, to ona stała się postacią kluczową. Postacią, której losy stały się historią tego miasteczka. Każde z ogłoszeń, jeśli czytelnik skupił się nad treścią zdania zawierało subiektywną ocenę sytuacji. Zawierało się więc w nim: The police suspect ... Rape or murder? Stupid murder. To była tylko sucha informacja nacechowana chęcią wzbudzenia uczuć naiwnego czytelnika. Jack zamknął więc oczy i wsłuchał się w rytm muzyki, którą wciąż słyszał w swej głowie. * Idę, a każdy mój krok jest czymś nowym, jakby poznaniem rzeczywistości. Jest to niebywałe uczucie, jak nowe narodziny w świecie, który mnie pożąda. Choć nie jest tajemnicą, że pragnę ust, które mnie dotknęły, czuję, że zabrnąłem za daleko. Kto jednak wyznacza granice? Ty? Ja? A może on? Boję się? Nie, ja czuję się spełniony, choć ciepło, które dotyka wrażliwych miejsc zaprzecza temu. W czym więc tkwi moja tajemnica? Przez moment poczułem się wolny, bo odpowiedzialność nie spoczywa na mnie. Jak mnie odbiorą inni? – Zapytał głos, który mnie prowadzi. Nie dbam o to. - byłem pewny, że każda inna odpowiedź nie będzie prawdziwa, tylko ta jedyna pozostanie być może niewłaściwą lecz jedyną. Taką, której oczekujesz i nie wiem, bo się gubię, lecz jeszcze jedno wzbudza mą wątpliwość, zapewnia Cię i proszę byś to uwzględniła: ona nie jest ... * Sięgnął po telefon: kolejny sygnał uświadamiał mu fakt, że warto by się rozłączyć. W końcu męski głos przywrócił mu rozsądek. Czy aby do końca? Kiedy odtworzył kilka chwil, niedoszłą rozmowę, pamiętał, że coś kazało mu pozostać przez drobną chwilę na linii i zasapać, dając tym samy do zrozumienia swojemu niedoszłemu rozmówcy, że postać pozostająca po drugie linii ma problemy ze złapaniem oddechu, tak jakby kilka chwil wstecz... - Co ty wyprawiasz Jack, co ty.. - łzy same cisnęły się na jej usta, ona drżała. Viki, w tak skromnym, lecz dla mężczyzny z wyobraźnią, nietuzinkowym stroju, spódnicy do kolan i nieco krótszym płaszczu, stała pod jego drzwiami, kiedy ciemności zakryły miasteczko Twean Peaks – a on nie czekał na jej pretensje, które i tak prowadziły do jednego. To była Jej droga. A on? Był gotowy tylko na jedno. Pociągnął więc ją za rękę i wziął pod samymi drzwiami. A potem, kiedy to się stało, oboje nie mogli złapać oddechu. Ta noc była jego. Co wiedział jej mąż? Czy była stara kurwą? Jeśli tak, to dość atrakcyjną, o tym Jack był przekonany. * Widział to, jakże był naiwny wierząc, że wszystko już się skończyło. Szła wolna? Obdarta? Splugawiona? - bał się, a jednak musiał tam być. Chciał dodać Jej odwagi. Idź do przodu, a każdy Twój krok nie będzie przypadkowy – Jack drżał, śnił lecz się bał. Płakał łzami, które miały coś z purpury. Rozdzierając swe nadgarstki nadał kształty. JACK. Tak brzmiał napis, banalne litery na pościeli pozostawiły swe kształty, tylko imię Jack. |
Czasem jedno wydarzenie może zmienić czyjeś życie, jedno słowo, jeden czyn prowadzą w konsekwencji do całkowitej odmiany dotychczasowego istnienia. Miateczko Twin Peaks a wraz z nim wszyscy mieszkańcy znajdowali się właśnie teraz na takim "życiowym zakręcie" I choć wielu z nich nie zdawało sobie z tego sprawy to zmiany dotkną wszystkich. Sielankowy obraz sennego miasteczka będzie zburzony za sprawą jednej osoby, nastoletniej Laury Palmer. Audrey Williams Do szkoły dotarła w ostatniej chwili. Po drodze nie mogła przestać myśleć o tym śnie. Czyżby miał on jakiś związek z Laurą? Chyba nie? Wiedziała jednak, że najbliższe dni i tygodnie będą dla niej ciężkie. Ledwie zdołała się zaprzyjaźnić z Laurą, a okrutny... Los... Bóg... zabrał ją. Laura dawała jej tę odwagę, której tak bardzo jej brakowało. Nie chciała być taka jak ona, ale pragnęła tej siły i pewności siebie. Wchodząc do budynku szkoły Audrey minęła wicedyrektorkę. Ta tylko pokręciła z dezaprobatą głową nad kolejnym spóźnieniem Audrey w tym tygodniu. - Stara kurwa – pomyślała już chyba milionowy raz o swej wyimaginowanej rywalce, wiedząc dobrze, że wcale nie była taka stara. Lekcja fizyki ciągnęła się niemiłosiernie. Nudna pani Newman tłumaczyła coś rysując jakieś wykresy na tablicy. Audrey myślała jednak tylko o jednym. Już za chwilę zacznie się lekcja z Nim. Będzie mogła znowu na niego spojrzeć, a potem może starczy jej odwagi by podejść do niego i zagadać. Nagle zatrzeszczał głośnik szkolnego radiowęzła umieszczony nad drzwiami. - Grr hrrrr... Proszę o uwagę - zabrzmiał donośny głos dyrektora - Następujący uczniowie proszeni są do gabinetu dyrektora. Donna Hayward, Audrey Horne, Audrey Williams.... Dziewczyna nie słyszała dalszych nazwisk. Zamarała tylko z wyrazem niedowierzania na twarzy. - O co może chodzić? - zastanawiała się - Pewnie o Laurę? Dopiero teraz przypomniała sobie, że przed wejściem do szkoły zauważyła samochód szeryfa. - Przesłuchanie - krzyczały jej myśli. Sama nie wiedziała czemu się boi. Może to tylko instynktowny lęk przed władzą, może obawa że ktoś będzie pytaniami naruszał jej prywatność, a może jeszcze coś innego. Z zamyślenia wyrwał ją skrzeczący głos pani Newman: - Panno Williams! Nie słyszałaś, że dyrektor wzywa cię do siebie? Zabierz swoje rzeczy i w tej chwili idź pod gabinet. - Tak proszę pani - burknęła tylko pod nosem i wstała z miejsca. Pod gabinetem stało już kilka osób. Audrey znała ich głównie z widzenia, a z niektórymi zamieniła może parę słów. - Chyba wezwali wszystkich który znali Laurę bliżej - usłyszała cichy głos Donny. - Hmmm - przytaknęła córka właściciela połowy Twin Peaks panna Horne. Audrey zawsze zastanawiała się dlaczego ojciec nie wysłał jej do jakieś prywatnej ekskluzywnej szkoły, tylko publicznego ogólniaka. - Wiedziałyście tego detektywa. Tego w prochowcu - dodała jeszcze ciszej Audrey Horne. Nagle otworzyły się drzwi gabinetu i w progu stanął on. Miał zwieszoną głowę, ale dziewczyna poznała go od razu. Wpatrywała się w niego jak w obraz i wtedy... podniósł głowę i spojrzał na nią tymi swoimi cudnymi oczami, teraz przepełnionymi smutkiem. Audrey wydawało się, że te pełne żalu oczy krzyczą do niej: "Pomóż mi!" - Panie Lampard - odezwał się stojący za nim mężczyzna w nieskazitelnie czarnym garniturze - Pojedzie pan teraz z Andym na posterunek i tam zaczeka na nas. Porozmawiamy tylko z kilkoma uczniami i za dwadzieścia minut wrócimy do naszej rozmowy. - To musiał być on, agent o którym mówiły dziewczyny - pomyślała. Jego twarz od razu przypadła jej do gustu. Szlachetne rysy, które budziły zaufanie od pierwszego wejrzenia. Bystre spojrzenie mówiące o nieprzeciętnym intelekcie i wiedzy. I te włosy, czarne niczym smoła i ułożone tak idealnie, że nawet jeden włosek nie śmiał odstawać o dopracowanej w każdym calu fryzury. Spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem i wpatrywał się przez chwilę. - Może teraz ty - rzekł w końcu - panno... Zabrakło jej śliny w ustach, język był niczym kawałek filcu i odmówił całkowicie posłuszeństwa. - Williams - usłyszała za sobą głos Donny i poczuła jak ktoś delikatnie popycha ją w stronę mężczyzny. Agent objął ją ramieniem i wprowadził do gabinetu dyrektora. - Proszę usiąść panno Williams. Ja nazywam się Dale Cooper i jestem agentem FBI. Szeryfa Trumana chyba znasz? - szeryf skinął głową na powitanie - Chcielibyśmy zadać ci kilka pytań na temat Laury Palmer? Jack Lampard Od jakiegoś czasu czuł, że każde przebudzenie niesie ze sobą coraz większe uczucie odrętwienia i rezygnacji. Z niewiadomych powodów czuł jakąś nie chęć od otwarcia oczy i stawania twarzą w twarz z kolejnym dniem. Zastanawiał się czy to tylko chwilowa depresja czy może życie przestało go już cieszyć. Formalnie był wolny, ale czy kiedykolwiek uwolni się od piętna tamtych lat. Czy gdziekolwiek ucieknie przed przeszłością? Wydawało mu się, jeszcze jakiś czas temu że to miasteczko ukryte za lasami i za górami, będzie jego azylem. Teraz jednak okazuje się, że i tutaj odnalazła go jego ponura przeszłość. Gdy wsiadał do samochodu i jechał do pracy dokładnie wiedział co go czeka. Mógł dokładnie przewidzieć i zachowanie stróżów prawa, swoje jak i wszystkich postronnych, którzy będę się temu przyglądać. Przesłuchanie go było nieuniknioną konsekwencją. Uczył Laurę, widywał ją codziennie, mieszkał niedaleko niej, to i jego przeszłość wystarczyło, by stał się pierwszym podejrzanym o tę zbrodnię. Jeżeli ktoś jeszcze szepnął policji słówko o plotkach jakie krążyły o nim i o Laurze to był pogrzebany i będzie się musiał długo i gęsto tłumaczyć, że nie ma nic wspólnego z tą zbrodnią. Jego przypuszczenia sprawdziły się, choć nie do końca. Wóz szeryfa stał co prawda przed szkoła, ale to nie on pierwszy przywitał Jacka. - Witaj Jack - powiedziała grobowym tonem Viki - Szukają cię. Jack na początku chciał zripostować, że go wcale nie trzeba szukać, bo on się wcale nie ukrywa, ale zrezygnował z tego i powiedział tylko" - Wiem. Więcej nie trzeba było mówić. Od dawna dogadywali się za pomocą minimalnej ilości słów. Mężczyzna przypuszczał, że Viki bardziej boi się o siebie niż o niego, ale tak to już między nimi. Choć wydawało mu sie, że ich układ jest prosty i nie trzeba z każdym razem zastanawiać się czy nadal obowiązuje. Z jego strony nic się nie zmieniło i nie zamierzał nagle opowiadać całej prawdy o wydarzeniach sprzed lat. Viki jednak za każdym razem bała się tak samo. Może to i dobrze, bo dzięki temu nadal miał nad nią psychiczną przewagę. Czasami jednak zastanawiał się czy ten lęk nie jest jedynym uczuciem jaki ona do niego czuje. Wszak miłość, jeżeli kiedykolwiek pomiędzy nimi była już, umarła lata temu. Teraz pozostała już tylko pustka, którą trzeba było jakoś zapełnić. W korytarzu Jack spotkał jeszcze dyrektora, który po krótkim powitaniu poinformował go, że w jego gabinecie czekają na niego dwaj policjanci i agent FBI. - FBI? Co tu robi FBI? - przemknęło mu przez myśl. Pożegnał się z dyrektorem i ruszył w stronę gabinetu. - Witam pana - rzekł wysoki mężczyzna w nieskazitelnie czarnym garniturze i równie idealnej fryzurze. W jego spojrzeniu było coś co bardzo zaniepokoiło Jacka. Jakaś nieprzeciętna inteligencja i coś co kazało mu się odrazu dwa razu zastanowić na każdym słowem, jakie powie w obecności tego mężczyzny. Musiał być chyba jakimś wybitnym agentem sądząc po zachowaniu i sposobie bycia. - Ciekawe tylko dlaczego przydzielili go do tej sprawy? Czyżby była aż tak zawiła? - zastanawiał się Jack. - Proszę usiąść - kontynuował agent - Nazywam się Dale Cooper i jestem agentem FBI i wraz z szeryfem Trumanem prowadzę sprawę zabójstwa Laury Palmer oraz uprowadzenia Ronnette Pulaski. Chciałbym w związku z tym zadać panu kilka pytać, jeśli nie ma pan oczywiście nic przeciwko temu. |
Pierwszy raz była w takiej sytuacji. Sparaliżował ją strach. Na drewnianych nogach, z filcem zamiast języka w buzi, nie wiedząc na kogo patrzeć, usiadła niepewnie, a palec wskazujący sam powędrowały do buzi... Nie obgryzaj! - zgromiła się w myśli, zajmując dłoń nawijaniem kosmyka włosów. - Audrey czy możesz opowiedzieć nam coś o Laurze? - Agent Cooper nie dał jej długo czekać na pytania. Jej oczy powędrowały ku górze, jakby na suficie chciała znaleźć odpowiedź czy wcześniej przygotowaną ściągę. Cóż chcieli wiedzieć, lub raczej co mogłoby im pomóc? Przecież wszystkie szczegóły mógł podac dyrektor, sekretarka, nauczyciele, nie mówiąc o rodzicach. Przełknęła ślinę. - Laura ... to... to była miła i dobra dziewczyna. - Patrzyli na nią wyczekująco, widać to za mało informacji. - Była lubiana ... - Znowu nie to. - Miała powodzenie – nieznacznie drgnienie szeryfa, pozwoliło jej domyślić się, że w grze „ciepło-zimno” właśnie trafiła w „cieplej”. - Czy wiesz może z kim się spotykała? Jakimś chłopakiem? Może mężczyzną? Uff. Nareszcie konkretne pytanie. - To wiedzą wszyscy, jej chłopakiem był Bobby. Bobby Briggs. Jak długo się przyjażniłyście? - Niedługo. Kilka miesięcy. - Czy była twoją bliską przyjaciółką? - Była... najbliższą. Dla mnie, bo ja dla niej? Nie wiem, mam nadzieję, że tak. Rozumiała mnie i zawsze chętnie pomagała. Nigdy nie miałam takiej przyjaciółki. - Kiedy ostatnio ją widziałaś? - W szkole, dzień przed tym jak ją znaleziono ... - obraz, czy raczej wyobrażenie o tym jak mogła wtedy wyglądać, uderzył w struny głosowe, ścisnął gardło. Nie udało jej się powstrzymać łez. - Spokojnie. Wiemy, że to są trudne pytania, ale nie mamy innego wyjścia. Jej przyjaciółka może wiedzieć znacznie więcej niż rodzina czy nauczyciele. Rozumiesz? Możesz pomóc nam i wszystkim, którzy ją opłakują, domagając się sprawiedliwości. Mieli rację. Była to winna Laurze. Zamknęła oczy, odetchnęła głęboko. - Już dobrze. - Czy wtedy zachowywała się jakoś inaczej niż zwykle? - Nie... Nie wydaje mi się. Zachowywała się jak zawsze. - Jeżeli to wszystko, to powiedz na koniec, może jest coś co powinniśmy wiedzieć, a o co nie zapytałem, by odnaleźć zabójcę Laury? Tak bardzo już chciała to mieć za sobą. Znaleźć się w końcu w swoim pokoju, nakryć się kołdrą i wierzyć, że to ochrania przed wszelkim złem i smutkiem tego świata. - Nie, nic mi nie przychodzi do głowy. - No cóż, trudno. Szkoda. Gdyby jednak coś ci się przypomniało ... - Oczywiście, wiem gdzie znaleźć szeryfa. Wstała lekka jak piórko. Nareszcie! Z trudem powstrzymała się, by nie pobiec do drzwi. Dotykając klamki, wzdrygnęła się lekko. Jakby jakiś chłód przebiegł po jej ramionach. Nieważne. To już koniec. To był też koniec Laury. Nie! Coś nie tak było z jej psychiką. Zaczynała się nakręcać. Wyjść stąd jak najprędzej i nigdy już nie rozmawiać o tym! O tym, że jej przyjaciółka została zamordowana. Odwróciła się na pięcie. - Jest coś. Nie wiem czy to pomoże, ale... - Ona od jakiegoś czasu zachowywała się inaczej niż zwykle. Trudno mi to sprecyzować, ale wyczuwałam, że coś jest nie tak... No i jeszcze jedno ... - Te sny, gdyby im powiedzieć... Nie ! To szaleństwo. O tym nie powiedziała nawet matce! Wzięła głęboki oddech – To tylko moje przypuszczenie, bo nigdy mi tego nie powiedziała, ale wydaje mi się, że spotykała się jeszcze z kimś oprócz Bobbiego. Kiedy to wyrzuciła z siebie, zdała sobie sprawę, jaka to była dziwna przyjaźń. Laura jej pomagała, wysłuchiwała jej problemów, doradzała, dopingowała, lecz sama niewiele się odsłaniała... |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:38. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0