Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2010, 14:06   #101
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Cyrus zamienił kilka słów z sympatycznym staruszkiem, nim ten wyszedł. Tak jak i młody metal, on też rozejrzał się po kątach pokoju, w którym umieścił ich staruszek. Dużo jedzenia. Za dużo jak na jedną osobę.
Czy on był by wstanie ukrywać kogoś w piwnicy tego starego domu? Żołnierz rozejrzał się po podłodze. Zero ukrytych zejść. Cóż, w Iraku zabrali by jedzenie a domostwo puścili z dymem. Profilaktycznie. Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu i podszedł do karabinu myśliwego, który wisiał na gwoździu. Cyrus mu nie ufał.
Rozpoznał model i wersję karabinu. Był to TX200 Mk III, całkiem solidny sprzęt.
Gdy tylko ludzkie odwrócili się od niego, jednym i płynnym ruchem wyjął z niego amunicję. Nie mógł pozwolić, żeby dziadek po przemianie ich zastrzelił. Schował wyjęte naboje do kieszeni bojówek.
W końcu staruszek wrócił niosąc w ręce czajnik.
- Ot i całe moje królestwo. Dość skromne, jak widzicie, lecz, Boże, nie spodziewałem się gości – wskazał ręką wokół siebie.

Parker zagadał Thomasa na temat radia. Szybko doszli do porozumienia. Okazało się również że staruszek był w wojsku. Wojsko wojskiem, ale nie znaczy to że Cyrus ufa każdemu żołnierzowi któremu dobrze patrzy z oczu. Nauczył się tego po pierwszym roku w Iraku.
Żołnierze którzy byli ojcami i porządnymi mężami, przy np. przeszukiwaniu wiosek okazywali się gwałcicielami i sadystami. O takich rzeczach Irakijczycy próbowali powiedzieć światu, ale o takich rzeczach media milczały.

Dostał od Thomasa szwajcarski scyzoryk. Dodatkowo pożyczył jakiś mały zestaw do manicure, od jednej z dziewczyn. Właściwie to był potrzebny mu tylko pilniczek, żeby pogrzebać w bebechach tego radyjka.
Kilka sekund później kontrolka radyjka zaświeciła się, co oznaczało jedno. Radio działa.
- Hallo! Hallo! Czy ktoś mnie słyszy? - odezwał się zniekształcony, ale znajomy głos. Do kogo mógł należeć?
- Tak. Słyszę cię. – powiedział podekscytowany żołnierz – A ty mnie słyszysz? Potrzebujemy pomocy!
- To fajnie Cyrus, że mnie słyszysz. My też was słyszymy! A pomoc raczej nie nadejdzie! My jednak nadejdziemy niedługo! - teraz już poznał ten głos, a zimny pot obficie skropił kark i czoło żołnierza. Ale starał się utrzymać swój spokój i odkrzyknął do słuchawki.
- Masz szczęście tempy chuju że ten ogar Cie rozsmarował po całym nasypie, bo inaczej spalił bym twoje truchło! SŁYSZYSZ! - Parker długo jeszcze czekał za odpowiedzią, ale nie doczekał się. Radio wypełniły przeróżne wrzaski, urywane łacińskie słowa, wycie ogara i demoniczny śmiech. Wszystko, z czym się do tej pory spotkali. Wyłączył radio i odwrócił się.
Był plecami do zgromadzenia i nie zauważył wpatrzonych w siebie ze zdziwieniem oczów. Kilka osób nawet za nim stało.
Niestety kilku zaczęło również panikować.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 02-04-2010 o 23:05.
SWAT jest offline  
Stary 03-04-2010, 11:53   #102
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Po słowach usłyszanych z radia wybuchła panika:
- Czy ktoś mi wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi? – zażądał Tomas, pełnym konsternacji głosem.
Cyrus coś przeklinał, wyprowadzony z równowagi, a i reszta dała się przez moment ponieść fali paniki. George Wasowsky, jako pierwszy spróbował jakoś uspokoić ludzi
-To pewnie wygłupy jakiś dzieciaków – powiedział - a Roban niepotrzebnie się denerwuje. Roban spokojnie, nie ma czym się denerwować. Panie Tomas przepraszam za kolegę, proszę się nie przejmować, wyjaśnimy to we własnym gronie jeśli Pan pozwoli.
Jednak młody Metal jakby nie usłyszał jego słów:
- Czy was pogięło?! – krzyczał spanikowany Kuba - Musimy uciekać. Już. Teraz. Nie ma czasu. - Krzyczał między wpychaniem różnych rzeczy do plecaka.
- Przecież dookoła nic nie ma. Dokąd uciekniemy?Michael Sanders mimo, ze przestraszony próbował zapanować nad emocjami.
- George ma rację porozmawiajmy – wtrącił się do rozmowy Derek - Z łaski swojej wybacz nam Tomasie. Wyjdziemy na zewnątrz by nie trajkotać Tobie nad uchem - spojrzał pytająco po wszystkich ocalałych z wypadku i rzezi w lesie.
Ale i jego spokojne słowa utonęły w krzykach kolejnego zdenerwowanego uczestnika katastrofy:
- Kuba. Spokojnie! Też chcę stąd kurwa spierdalać, lecz pomyśl! - zdenerwowany głos Johna Adlera wbijał się w nutki paniki. - Te zawodzenie słychać z CB! Z CB a nie z cmentarza! Zresztą na cmentarzu raczej nie będzie żywych. Jeśli już to ryzykowałbym ten indiański rezerwat czy coś o czym wspomniał Tomas. Ale nie wszyscy dadzą radę przejść górami. Mam propozycję. Tomas zna drogą! Poprowadzi mnie i kogoś jeszcze. kogoś najmniej poobijanego! Dogadamy się z ludźmi i wezwiemy do was pomoc! A wy spróbujcie przetrwać tutaj noc.

Derek lekko się uśmiechnął pod nosem zanim powiedział:
- Twoja wola przetrwania jest naprawdę kurewsko wielka Adler. Jak jeszcze rzucisz coś na temat kalek, starców i kobiet z dziećmi to się tobie na buty porzygam. Jak dla mnie możesz nawet na bosaka zapierdalać przez te góry. A skąd wiesz czy to właśnie nie Indianie wezwali tego czegoś w zemście na białych co?

- Ja uważam, że oni tu raczej nie przyjdą - nieśmiało wtrąciła Annie- myślę że chcą nas po prostu nastraszyć.
- W sumie to nie muszą straszyć dodatkowo Derek przeniósł wzrok na Annie - chciałbym żeby tak było ale sam nie wiem Annie...

- Co się mnie czepiasz, Derek! – nie dawał za wygrana John Adler – Ta twoja pieprzona noga to twój pieprzony problem, nie mój! Nie chcę zdychać tylko dlatego, że połamałeś sobie girę! A co do Indian. Kurwa! Może i to oni wezwali, ale jakoś nie wyobrażam sobie ich gadających po łacinie! Latro! Kurwa! Latro! To nie w indiańskim pieprzeniu! - widać po reakcji Adlera ze jest na skraju paniki.- A poza tym mają tam na pewno sprawne radio!

Słysząc, że zanosi się na dłuższą kłótnię Tomas dyskretnie opuścił pomieszczanie.

- Chyba źle mnie zrozumieliście – kontynuowała Annie po jego wyjściu - Oni tu nie przyjdą bo nie muszą. Teraz to już wystarczy ten pies i to coś co napadło na żonę lekarza, a czego nie było widać. Zresztą oni podczas tego ostatniego ataku tez się już nie mieszali tylko wyli coś tymi swoimi strasznymi głosami.

- Srać moją nogęDerek wyraźnie kierował te słowa do Johna Adlera - Mówię o twoim cholernym bohaterstwie. Twoim pieprzonym poświęceniu.... Derek wziął dwa głębokie wdechy by się uspokoić i nie pieprznąć Adlera w mordę. - Annie masz rację. Tam na dole się przyglądali ale dopiero później. Na początku atakowali. Teraz też tak mogą zacząć - przetarłem dłonią twarz "Myśl, myśl, myśl"

- Chyba rozumiem o co Ci chodzi Annie – znów wypowiedział się George Wasowsky - Gdyby się zastanowić, to ta "rozmowa" przez CB wyglądała tak jakby ktoś chciał nas wystraszyć, co mu się raczej udałoGeorge uśmiechnął się.

- Poświęcić - zaśmiał się złośliwie John Adler - Myślę racjonalnie. Zakładam, że ogar wybierze większą grupkę i uda mi się ocalić. A jak już będziemy wśród ludzi, w moim apartamencie w Colorado to mam w dupie wszelkie piekielne, kurwa, moce! Pójdę po pomoc, bo uważam, że samotnie, mam większą szansę, że Ogar mnie nie zeżre. Ma 666 sekund - nie może być w dwóch miejscach na raz. Mogę iść nawet z Tomasem, jeśli staruszek się zgodzi. Wygląda na krzepkiego, pomoc wezwiemy jeszcze przed zachodem słońca.

- Chronisz własne dupsko i tyle – Naskoczył na Johna Adlera Derek - Może do Indian poślemy kogoś innego niż Ciebie? To weź sobie jeszcze jednego odważnego, może ogar poleci za Wami i będziemy mieli kolejną noc za sobą. Kurwa mać. A skąd tak ufasz temu Tomasowi?

- Jak dla mnie Adler to możesz sobie iść– poparł ex-sportowca George - Z resztą proponuję, żeby wszyscy się zadeklarowali co chcą zrobić. Jeśli ktoś nie chce trzymać się w grupie wolna droga. Szczerze, to nawet nie będę miał do Ciebie pretensji, każdy jest kowalem swojego losu, dlatego Derek nie miej pretensji do Pana Adlera bo to tylko jego wybór i ma do niego prawo.

- Posyłać to sobie Derek możesz ślinę na buty!John Adler naskoczył na Dereka - Kurwa! Nie jesteś jakimś pieprzonym dyrektorem. Zrobię co będę chciał i już!

- A rób sobie co tam chcesz. – wycedził przez zęby Derek - Panie pieprzony Braveheart – Widać było, że był strasznie wkurwiony na Adlera

- No to cieszę się, że sobie wyjaśniliśmy – najwyraźniej i Georga Wasowskyego drażniła postawa Jonha Adlera - Skoro Pan Adler chce nas opuścić to myślę, że możemy kontynuować bez niego, chyba, że ktoś jeszcze chce się rozdzielać-powiedział bez złośliwości. Proszę się nie obrażać Panie Adler, ale skoro chce Pan iść sam, to lepiej, żeby nie słyszał Pan co reszta z nas tutaj ustali. W przypadku gdyby Pan był ofiarą, lepiej żeby Łowca nie wyciągnął z Pana wiedzy o tym co planujemy.

- No nie. Spokojnie. Poniosło mnie - John Adler rozłożył ręce w pojednawczym geście - Derek. Sorry. Uważam, że trzymając się razem mamy szanse, Ale że ktoś umrze. Chyba, ze wymyślimy coś, co ochroni nasze dupska. Ja nie chcę, kurwa, skończyć jak ten cały DOM. Nie chcę stać się karmą dla jakiegoś pierdolonego psa! Chcę przeżyć i zrobię wszystko, by przeżyć! Ale nie chciałbym, byście i wy ginęli. Chociaż szczerze, lepiej wy niż ja. Bez obrazy. Co stanie się jednak, jak te pierdolone trzy szóstki ofiar zostaną zabite? Możliwe że to i tak doprowadzi nas wszystkich do końca. Myśleliście o tym?

- A kto chce? – wzruszył ramionami DerekSłuchajcie, nie jestem żadnym pieprzonym Dyrektorem. Uważam jednak, że razem mamy szansę. Mamy wspólnie większa wiedzę, jesteśmy po prostu silniejsi jako drużyna a nie jako jednostka. Czy ktoś zna w tym towarzystwie łacinę i wie o czym było to całe wycie? Niech każdy przedstawi też co uważa za stosowne w tej chwili. A ile już zginęło ludzi?

- Niech pan nie przesadza z tą szczerością Panie Adler – zganił człowieka w garniturze George - , zachowajmy chociaż pozory człowieczeństwa. Co do propozycji Dereka to absolutnie się z nim zgadzam.

- Ja już zaproponowałem swój plan – zdenerwowanym głosem powiedział John Adler - Wezwać pomoc od indiańców. Jedna - dwie sprawne osoby i pan Tomas jako przewodnik. Przed zmrokiem dotrzemy jeśli utrzymamy ostre tempo.

- Też nie macie co robić, tylko się kłócić. – próbowała uspokoić sytuację Jenny Wattson - Adler jak chcesz to idź, nikt cię zatrzymywał nie będzie. Dla nas lepiej, może zajmiesz czymś te demony. W końcu mniejsza grupka będzie łatwiejsza do zaatakowania. Kto nie podziela punktu widzenia Adlera i jego karkołomnej wędrówki, niech się na chwilę uspokoi i powie, co według niego powinniśmy zrobić.

-: Ja jestem gotów zaryzykować, jeśli mi zaufacie – nie dawał za wygraną John Alder - Podczas wypadku tylko lekko się potłukłem. Prowadziłem zdrowy tryb życia. Uprawiałem sport - codziennie rano biegam i jem dużo błonnika. Dbam o siebie. Jestem w stanie szybko maszerować lub nawet biec w razie konieczności. jeśli tylko Tomas wskaże mi drogę mogę iść do Indian po pomoc. Uważam ze jestem w stanie pokonać ten dystans w szybkim tempie.

- No to ten ogar będzie miał z pana prawdziwie zdrowy posiłek, panie Adler – powiedział z kpiną siedzący do tej pory cicho Cyrus Parker. - Bogaty w błonnik - żołnierz wyłączył w końcu radio - Radio działało i bez mojej pomocy. To coś przylazło za nami i będzie za nami lazło póki się tego syfa nie pozbędziemy.

Nikt nie zwrócił uwagi na to, ze Cyrus podczas gdy oni kłócili się ze sobą podszedł do karabinu Tomasa i wyłuskał z niego amunicję.

- Słuchajcie Derek znów postanowił podzielić się swoim pomysłem - Może to co powiem nie zabrzmi pozytywnie, ale nie mamy z tym czymś szans, chyba że znajdziemy osoby, które przeżyły taką samą sytuację wcześniej. Padło już nazwisko jakiejś kobiety. W tej chwili nie pamiętam jak miała na imię, no i ten Nathaniel. Druga sprawa, co będzie jak ten szef Tomasa nie dotrze? Może ta cała sprawa z nim to jakiś pic na wodę? Może Tomas zajmuje się tutaj czymś innym? Cholera wie. To co mówi Adler nie jest głupie, ponoć indianie wierzą w duchy i całe to gówno, tylko czy są w stanie nam pomóc? Zróbmy tak. Cyrus - zwrócił się do żołnierza - jesteś obeznany z sytuacjami podnoszącymi adrenalinę. Chciałbym, żebyś się rozejrzał po okolicy. Nie musisz iść sam. Na razie w pobliżu tego całego campingu. Zobaczysz czy może nie ma w pobliżu jakiegoś środka transportu, czegokolwiek. Poza tym dzięki temu sprawdzimy alibi Tomasa. Ktoś ma inne pomysły? Mówcie. Śmiało. Tylko szybko bo czasu mało

- Ludzie, nie czas na kłótnie! – do rozmowy dołączyła Holy - Pomyślmy rozsądnie... To coś najwidoczniej będzie za nami lazło niezależnie gdzie pójdziemy ... Według Dereka mamy czas do zmroku, w tej chwili nie może nam nic zrobić tylko straszyć.... John ma rację, pomijając „altruistyczne” przesłanki nim kierujące... ktoś powinien spróbować przedostać się do tego rezerwatu i wezwać pomoc... Co do reszty... wydaje mi się że tym domu możemy przetrwać... O ile teraz zrobimy wszystko by dostatecznie odgrodzić się od tego czegoś by nie wdarło się do środka...

Derek spojrzał smutno na Holy
- Nie chcę Ciebie Holy, ani innych odzierać z nadziei ale... Nathaniel mówił, że nic, żadne drzwi czy coś innego nie powstrzyma tego ogara – powiedział.


- Jasne, mogę iść się rozejrzeć. – zgodził się Cyrus - Ale na wojnie to wygląda inaczej, a i moje kondycja już nie ta sama co przed poparzeniami. Kto idzie ze mną? Tylko żebym nie musiał go nieść... A i jeszcze jedno, Derek wyglądasz na kogoś odpowiedzialnego, więc pozwól tu na ucho - gdy sportowiec stanął obok żołnierze ten powiedział mu szeptem - Trzymaj - wręczył wyjęte naboje z karabinu Thomasa - Mogę wam się przydać a staruszkowi, chociaż to żołnierz, za bardzo nie ufam. Będziesz umiał je załadować?

Derek poszedł za Cyrusem. Trzymał w dłoniach naboje, które mu dał - Szczerze Cyrus? Ja nigdy nie trzymałem w łapach gnata. Nie umiem ich załadować

- Mogę iść z Tobą Cyrus. – zaproponowała Jenny - Tylko nie przesadzajmy z tym zwiadem. Trzeba w miarę szybko wrócić i ustalić co robimy.

- Patrz Derek Cyrus kontynuował rozmowę szeptem - Masz tam po prawej stronie, takie jakby lufciki. Po prostu wpychasz w nie naboje lekko je popychając do przodu. Gdy już się nie będą mieściły, unosisz rygiel do do góry, do tyłu, do przodu i do dołu. Ma całkiem sporą lunetę więc celowanie to pikuś nawet do cywila - tutaj odwrócił się od chłopaka i powiedział do Jenny - Twarda z Ciebie babka, nie ma co. Chodźmy zanim się nie ściemniło. Weźmiemy ze sobą Thomasa, powiemy mu na czym sprawa stoi. Jeśli jest czysty powinien wiedzieć z czym ma do czynienia.

Derek: - Cyrus, ale to jest karabin Tomasa...

- A Patrick był synem tamtej kobiety - tylko tyle powiedział żołnierz po czym skierował się do drzwi a Jenny ruszyła za nim.


Jenny Watson, Cyrus Parker

Wyszliście na zewnątrz. Przed wejściem stał paląc papierosa, Tomas. Echo podniesionych głosów waszych towarzyszy dochodziło bez trudu do jego uszu.
- Na spacerek, żołnierzu ? – zapytał Cyrusa, a kiedy Jenny nie patrzyła puścił do niego oko i wykonał dłonią gest O.K.

Ruszyliście przed siebie nie mając specjalnie sprecyzowanych planów. Szukaliście wszystkiego, co mogłoby rzucić więcej światła na miejsce w którym się znaleźliście.
Pierwsze kroki skierowaliście w stronę jeziora. Plaża przed nim była piaszczysta, a woda ciemna i cicha. Unosił się nad nią charakterystyczny zapach gnijących wodorostów i rybich łusek. Omietliście wzrokiem oddalony o dobry kilometr drugi brzeg. Opady śniegu zmalały, teraz z nieba jedynie od czasu do czasu spadał drobny puszek. Nic. Żadnych zabudowań – tylko drzewa i nadbrzeżne zarośla. I cisza. Ponura, przytłaczająca cisza. Dla kogoś przyzwyczajonego do szumu miasta było to dość przerażające doświadczenie. Czujecie się tak, jakby ktoś obserwował was gdzieś niedaleko. Obserwował, czaił się i czekał, by zaatakować. Może faktycznie tak było?

Wróciliście w stronę ośrodka. Mijacie zniszczone, zdewastowane domki kempingowe z których pozostały tylko ruiny. W pewnym momencie, Cyrus, na jednym z nich dostrzegłeś coś ciekawego. Jakiś nie pasujący do wszystkiego element. podszedłeś zaciekawiony bliżej i ujrzałeś ... fragment żółtej taśmy policyjnej leżący nieopodal domku. I kolejny. i Kolejny. Miejsce zbrodni. Sądząc po ilości pasków walających się w trawie – dość dawnej ale i też dużej zbrodni.

Jenny, od kiedy wyszliście z ruin pensjonatu czujesz, ze twój ból głowy rośnie. Pulsuje w skroniach i pod nimi. Kiedy Cyrus pokazał ci żółte policyjne taśmy usłyszałaś niespodziewanie ... płacz dziecka dochodzący z ruin kempingu, przy którym stoicie.
Kiedy jednak zajrzałaś ostrożnie do środka po wyrwie, która niegdyś była oknem, ujrzałaś jedynie kawałki potłuczonych szkieł, przegniłych desek i gnijących liści. Jednak w uszach nadal pobrzmiewał ci głos płaczącego dziecka oraz inny, nowy dźwięk – indiańskie zawodzenie oraz .. odgłos spadającego ostrza i mlaszczące dźwięki ciętego nim ciała, rozrąbywanych kości. Dziecięcy płacz, te ciche kwilenie słyszalne jedynie gdzieś w głębi głowy, ucichło, a wraz z nim inne odgłosy. To było jednak tak realne, tak straszliwie realne, ze poczułaś, jak nagły strach chwyta cię za gardło.
Masz dziwne przeświadczenie, ze kiedyś wydarzyło się w tym miejscu coś niezwykle straszliwego. Jakaś ogromna, trudna do zrozumienia tragedia, jakiś akt niewyobrażalnego okrucieństwa! Czułaś też, że nie jesteście w tym miejscu bezpieczni! Że pozostając w tych zgliszczach skazujecie się na los gorszy od śmierci!
Twoje serce wybija dzikie rytmy! Krew pulsuje pod czaszką! Panika rodzi się w podbrzuszu i rozlewa mdlącą falą rozpaczliwej bezradności po reszcie ciała.
Musisz ostrzec innych!
I znów usłyszałaś w uszach indiańskie zawodzenia. tym razem nie wydawały się one straszne... Raczej dawały poczucie nadziei, jakieś ukojenie. Złudną obietnice ... bezpieczeństwa?

Poza tym na terenie ośrodka nie ma nic, co byłoby przydatne. Ot. Po prostu ruina w środku lasu. Tym dziwniejsze staje się w nim przebywanie tak dobrze zaopatrzonego Tomasa.

Reszta

Rozmowa trwała w najlepsze, kiedy Cyrus i Jenny udali się na swój mały rekonesans. Spierano się o różne plany. Część chciała uciekać w stronę osady Indian, znajdującej się ponoć jakieś 8 mil od was. Część optowała za tym, by pozostać. Część nie za bardzo wiedziała, co macie robić, czekając – jak owce na swojego pasterza – by ktoś pokazał im właściwy wybór. Padały argumenty, kontrargumenty, propozycje i kontrpropozycje. Żadna jednak ze stron nie zyskała przewagi, nie zdołała przekonać drugiej do swojego pomysłu.

Kiedy wszyscy zajęci byliście ustalaniem dalszego planu działania ty, Holy, dyskretnie zajęłaś się sprawdzaniem zapasów Tomasa. Sprawdziłaś po kolei pootwierane skrzynki – nic – tylko zapasy jedzenia, świece, baterie i inne przedmioty niezbędne do przetrwania na odludziu.
W pewnym momencie jednak odsunęłaś koc przykrywający jedną ze skrzynek i ujrzałaś coś, po czym głos zamarł ci w gardle

http://chce.to/content/grzesiek86/bi...DA9B729340.jpg

oraz

http://img25.imageshack.us/img25/5460/glock9.jpg

i

http://www.nocarz.pl/wp-content/uploads/mp5.gif

a do tego jeszcze

http://www.bron.waw.pl/img/amunicja.jpg

To zmienia wiele. Bardzo wiele.


- Musimy się, kurwa, szybko zdecydować – mówi John Adler. Jeśli mamy iść do Indiańców, musimy się szybko zdecydować, jeśli chcemy mieć szansę zdążyć przed zmrokiem.


W tym momencie wchodzi Cyrus i Jenny – ta druga bardzo blada.

Tomas jeszcze został na zewnątrz. Pali papierosa.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 12-04-2010 o 22:06.
Armiel jest offline  
Stary 12-04-2010, 22:08   #103
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Dyskusja, gdzie pójść, była długa i burzliwa. W sumie, nic w tym dziwnego, ponieważ mieliście przytłaczającą świadomość tego, że zły wybór może kogoś z was kosztować życie. W końcu jednak rozważając wszelkie za i przeciw podjęliście decyzję. Zamiast maszerować drogą około 20 mil do miasteczka McKinnon zdecydowaliście się – na drodze głosowania – powędrować w stronę indiańskiej osady leżącej nie więcej niż 6-7 mil za najbliższym masywem górskim. Czy była ona dobra, czy zła – pokaże czas.

Broń znaleziona wśród rzeczy Tomasa zaniepokoiła was, lecz wyjaśnienia zdają się być wiarygodne, mimo że na pewno nie do końca prawdziwe. Wątpliwości zmniejszyły się, kiedy na prośbę Cyrusa Tomas pozwolił wam zachować znalezioną broń. Trzy glocki i dwa mp 5 znajdują się w torbie Cyrusa Parkera, który stał się kimś w rodzaju nieformalnego „arsenału” waszej grupki. Dla jednych żenującą, dla drugich nader zabawną mogła wydawać się kłótnia, jaka wybuchła pomiędzy Kubą Wegnerowskim a Cyrusem Parkerem o znalezioną broń. Wyrywny Metal zderzył się jednak z ostrą odmową Żołnierza i oprócz nadszarpniętych nerwów nic nie wskórał, a broń znalazła się poza zasięgiem jego rąk.
Przed wyruszeniem w drogę zapytaliście jeszcze Tomasa o znalezione przez Cyrusa i Jenny taśmy policyjne, lecz usłyszeliście jedynie:

- To stara sprawa. Bardzo dawna. Było głośno o tym w ubiegłym stuleciu. jakaś straszliwa masakra. Od tego czasu ośrodek był zamknięty. Nie wiem wiele więcej. Zginęło ponoć wielu ludzi - głównie rodziny z dziećmi.

Nie było nic więcej do dodania. Troszkę po godzinie 12.15 zebraliście swój skromny bagaż i ruszyliście w drogę.

Towarzyszy wam Tomas z karabinem zawieszonym przez ramię. Czy zorientował się w fakcie, że Cyrus wyłuskał mu amunicję i załadował ją gdzieś ponownie, czy też niesie pustą pukawkę – nie macie pojęcia. Po minie waszego przewodnika widać, że nie jest zachwycony tą sytuacją, a odkrycie małego arsenału i pieniędzy na pewno nie poprawiło relacji pomiędzy wami, a nim. Jednak wybór rezerwatu troszkę poprawił jego samopoczucie. To tylko utwierdza was w przekonaniu, że wasz „dobroczyńca” musi mieć jakiś zatarg z prawem i przyczaił się w lesie by przeczekać „gorący” dla niego okres.

Śnieg, na wasze szczęście, przestał sypać i rozpogodziło się. Przejaśniło się. Przy takiej pogodzie spacer przez dziewiczą puszczę byłby nawet przyjemny, oczywiście gdyby nie cała sytuacja i odniesione w wypadku rany.

Początkowo marsz nie stanowi większego problemu. Poruszacie się wydeptanymi przez zwierzęta ścieżkami, a zaledwie kilkucentymetrowa pokrywa śnieżna nie jest żadną przeszkodą i nie spowalnia waszego tempa. Teren jest też w miarę równy, i tylko delikatnie podnosi się ku górze więc nie musicie robić ostrych podejść i wysiłek nie jest jakiś przytłaczający. Jednak po niespełna półtorej godzinie opuściliście zalesione tereny i wyszliście na skalistą, prawie nagą, smaganą przez wiatr przestrzeń, na dodatek czeka was teraz mozolna wspinaczka po dość ostrym stoku.
Tomas, trzeba mu przyznać, wybrał chyba najwygodniejszą drogę, co nie oznacza jednak, że będzie łatwo. Silne podmuchy wiatru od razu wciskają brutalnie oddech do płuc. Niosą z sobą drobinki zmarzniętego śniegu, który boleśnie zacina was w odsłonięte fragmenty ciała.

__________________________________________________ _______________


George Wasowsky

Ten wysiłek znacznie obciąża twój układ sercowy. Wiatr, zimno, wspinaczka powodują, że w ustach czujesz gorący, suchy oddech, płuca lub serce klują cię boleśnie. Nie chcąc dostać zawału z tego wysiłku zmuszony byłeś zwolnić tempo wspinaczki. Kroczek, po kroczku, w tempie przywodzącym na myśl żółwia. I to takiego żółwia, który najwyraźniej szybko łapie zadyszkę. Będąc w połowie wysokości, wystawiony na porywiste podmuchy wiatru, patrząc pod nogi, by nie skręcić sobie kostki na jednym z licznych kamieni czyhających pod śniegiem lub nie pośliznąć się na lodzie zdajesz sobie sprawę, że w tempie, które dasz radę utrzymać na pewno nie zdążysz dotrzeć na miejsce przed zachodem słońca. Nawet przy pomocy innych. Potrzebujesz odpoczynków co sto, góra dwieście kroków, a każdy kolejny odpoczynek musi być coraz dłuższy.

Derek Grey

Kontuzjowana noga to nie jest najlepszy atrybut pieszych, górskich wędrówek. Z początku, przy pomocy prowizorycznych kul, jakoś sobie radziłeś. Udawało ci się omijać wykroty, pokonywać nierówności i załamania terenu bez zbytniego obciążania chorego kolana. Z czasem jednak, kiedy opuściliście las i wyszliście na gołoborze, cholerny kulas coraz bardziej daje się tobie we znaki. Każdy ostrożny krok stawiany po nachylonym stoku – pomiędzy zmarzlinami śniegu oraz luźnymi kawałkami skał i kamieni – jest wyzwaniem. Szybko okazuje się, że nie da się wspinać, bez równomiernego przenoszenia ciężaru ciała również na zdewastowane kolano. Powoli noga sztywnieje ci z bólu a kolano płonie, jakby ktoś rozciął skórę i wał ci do niego roztopionego ołowiu. Z oczu płyną ci łzy i sam już nie wiesz, czy ich powodem jest lodowaty, zacinający was w twarze wiatr, czy straszliwy, rozrywający nogę na strzępy ból, który towarzyszy ci z każdym kolejnym krokiem.

Reszta

Wspinaczka po stoku nie była łatwa. Niepewne podłoże, chłoszczący was lodowaty wiatr, pochyły teren i męczące podchodzenie pod górę – to zapamiętacie na długo. Każdy z was jednak, mimo odniesionych w wypadku obrażeń i nieprzespanej nocy – jakoś sobie poradził. Kiedy pierwsze osoby stanęły na szczycie wzniesienia słońce nadal stało wysoko na niebie. Zegarki pokazywały kwadrans po trzeciej. Jednakże nim George i Derek do was dotarli minął kolejny kwadrans. Kiedy obaj wspinali się na stok, wy mogliście podziwiać panoramę okolicy i odpoczywać. A było po czym, bo zmęczenie dawało się we znaki nawet najtwardszym z waszej grupki.

Oczom waszym ukazał się zapierający dech w piersiach widok:

Mapy Google


- W porządku – powiedział Tomas wskazując wam jezioro leżące parę mil w dole doliny – Tam, za tamtym jeziorem znajduje się drugie. A nad nim, panie i panowie, leży wasz upragniony rezerwat. Za nami najtrudniejszy odcinek. Ale też najkrótszy. Jeśli chcecie zdążyć przed zmrokiem, to będziemy musieli maszerować ... znacznie szybciej.

Potem spojrzał ponurym wzrokiem na Georga – łapiącego spazmatycznie oddech i Dereka – który siedział na jakimś kamieniu, czerwony i mokry na twarzy z nogą wyciągniętą przed siebie.
Obok nich siedział jeszcze cały czerwony od zadyszki Roban.

- Wydaje mi się jednak, panowie, że wy trzej nie dacie rady utrzymać tempa – powiedział bez cienia przygany w głosie, stwierdzając jedynie fakt. – Reszta musi podjąć decyzję. W dobrej grupie tempo dostosowuje się do najwolniejszego i najsłabszego jej członka. Takie są zasady. Pytam się was, czy trzymamy się tych zasad, czy idziemy szybszym tempem zostawiając słabszych z tyłu. W górach słońce zachodzi szybciej. Za godzinę zacznie się zmierzchać, za góra półtorej zrobi się ciemno. Zostały nam ze cztery, może pięć mil do przejścia. Decydujcie. Byle szybko.

Patrzy na was z wyczekiwaniem oczekując wiążącej decyzji. Nad waszymi głowami, szybując z wiatrem na rozpostartych skrzydłach unosi się wielki ptak – prawdopodobnie orzeł szary. Wy niestety nie macie skrzydeł, a na wasze serca spada ciężar podjęcia odpowiedzialności.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 16-04-2010 o 10:17. Powód: usuniecie P.S.
Armiel jest offline  
Stary 14-04-2010, 22:51   #104
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Od momentu kiedy złożył swoje stare kości na jakiś starych workach w startym domu, który pilnował Tomas minęło tak niewiele czasu. Miał nadzieję pospać, zregenerować siły, ale nawet krótka drzemka nie była mu dana. Miał jakiś cholernie niepokojący sen, podobnie jak przy wraku, kiedy udało mu się przysnąć. Tyle, że to teraz on miał bezdennie puste, czarne oczy. Dreszcz przeszedł go na samą myśl. Teraz maszerowali mozolnie pod górę kamienistymi zboczami upstrzonymi gdzieniegdzie połaciami śniegu. Zimno było jeszcze znośne, tym bardziej że słonce grało wiosennie, ale sama droga to była dla George'a straszna mordęga.
Cholera, może trzeba było siedzieć na dupsku w tym opuszczonym domu-pomyślał George, po czym się zganił, bo przecież sam odradzał pozostałym pozostanie na miejscu.
Jak to się człowiekowi zmienia perspektywa-zaśmiał się w duchu.
Jedno było dobre w tym wszystkim. Zmęczenie pozwoliło mu nie myśleć o wydarzeniach przeszłych, o tym całym horrorze, którego byli uczestnikami.
Tomas prowadził ich w miarę przystępnymi ścieżkami i na początku George dotrzymywał tempa, ale później serce i ciało upomniało się o odpoczynek, przystawał coraz częściej czasem sam, czasem z Derekiem, którego kolano coraz mocniej dawało się we znaki.
Na którym z przymusowych postojów wyciągnął kanapkę z kieszeni płaszcza, kiedy wypadła mu karteczka. Podniósł i przeczytał:
Nathaniel – Rock Spring – Lśniący Poranek – koło stacji kolejowej – od 12:00 do 16:00”
Rozejrzał się z niedowierzaniem i przeczytał raz jeszcze. Gdyby nie absurdalność tego wszystkiego co im się przytrafiło popukał by się w głowę za takie myśli, ale przyszło mu do głowy:
Kartka od Nataniela? Ale jakim cudem?
Myślał intensywnie, aż przypomniał sobie co mówił Derek: ...nie ufam nikomu i na razie nie powiem gdzie mamy się spotkać. Poza tym będę samolubny i będę miał pretekst do tego byście mnie już nie zostawili samego jak przyjdzie do uciekania.
Uśmiechnął się smutno poszukał wzrokiem Dereka. Spojrzeli na siebie, nie potrzeba było już poruszać tego tematu więcej. George podziękował kiwnięciem głowy i zaczął łapczywie jeść kanapkę.
Przeszło mu przez głowę:
Ile jeszcze takich karteczek porozdawałeś Ty samolubie?- zaśmiał się wypluwając okruszki.
Gdyby nie zmęczenie, groza jaka nad nimi wisiała, rany na ciele i duchu można by powiedzieć, że George jest w wyśmienitym humorze. Często żartował, opowiadał anegdotki łapał się nawet na tym, że zawiesza wzrok na co bardziej kształtnych częściach ciała jednej czy drugiej kobiety.
...każdy z nas przeżywa tę sytuację na swój sposób. Jak mówił broniąc zachowania Kuby. On sam tak właśnie reagował w sytuacjach stresowych. Poza tym co dadzą tutaj rozpacz i rozpamiętywanie. Swoim zachowaniem chciał odwieść myśli innych od zmartwień, które przyjdą pewnie same, w nocy, więc po co się jeszcze samemu dręczyć .
Nie inaczej było, kiedy przyszło nieuniknione. Z Derekiem i Robanem tak spowalniali marsz, że przyszła pora na decyzję. Z resztą Tomas zgrabnie to ujął:
Wydaje mi się jednak, panowie, że wy trzej nie dacie rady utrzymać tempa...
...Pytam się was, czy trzymamy się tych zasad, czy idziemy szybszym tempem zostawiając słabszych z tyłu.

Po raz kolejny musiał się wyprzeć swoich wcześniejszych słów.
Tylko broń boże nie możemy się rozdzielać- przedrzeźniał siebie w duchu, zanim powiedział to co powinno się powiedzieć. Nie mógł dopuścić do tego, że przez niego ryzykuje życie cała reszta. Miał też pewność, że Derek będzie podobnego zdania, a Roban? Cóż, Roban będzie musiał się dostosować. Miał nadzieje, że to co powie ukróci dyskusje:
A tam wolniej-zaśmiał się, ale kaszel mu to utrudniał- po prostu podziwiamy widoki, nie często mamy okazję oglądać takie krajobrazy. Na waszym miejscu bym się nie martwił. Pan Panie Tomas niech nam wytłumaczy jak i gdzie dojść i ruszajmy. Jeśli zostaniemy gdzieś z tyłu to nie ma się o co martwić dojdziemy was szybciej niż wam się wydaje.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 15-04-2010, 01:43   #105
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Cała kawalkada ciągnęła się za Tomasem, który z jakiś sobie znanych tylko powodów postanowił pobawić się w przewodnika. Annie była naprawdę zdziwiona jego podejściem. Zgodził się ich przeprowadzić przez góry mimo że droga była dość mecząca, poza tym sam prawdopodobnie będzie zmuszony wracać do siebie po ciemku. Chyba że postanowi przenocować z nimi i wyruszyć do siebie rano, chociaż Carlson zakładała że raczej tak nie zrobi. Poświęcał im naprawdę sporo swojej energii i czasu, tylko dlaczego? Czy jest po prostu dobrym człowiekiem czy ma w tym jakiś ukryty interes? Annie nie potrafiła go ocenić. Nigdy nie była dobra w takich sprawach, jej cała wiedza i intuicja dotycząca ludzkich motywacji i charakterów najczęściej była, hm no cóż, nic nie warta.

Jednego Annie natomiast była pewna. Nie podobała jej się ta cała sprawa z bronią. Ani to że Tomas przechowywał u siebie taki arsenał, ani to że większość ocalonych z wypadku uznała za stosowne zabrać mu tą całą broń. Najlepiej było by ją zostawić tam gdzie leżała. W końcu nie wiadomo z jakich powodów ktoś tu ją postanowił ukryć czy przetrzymać a już rozdawanie jej po grupie zmęczonych, rannych a przede wszystkim bardzo przestraszonych ludzi tak jak postanowił to zrobić Parker była proszeniem się o wielki kłopoty. Przynajmniej tyle dobrego że Cyrus nie dał żadnej sztuki broni Kubie. Ten ostatni był zdecydowanie nazbyt pobudliwy i zacząłby strzelać do wszystkiego co się rusza. Ale i tak nie jest pewnie czy tak właśnie nie zareagują pozostali.
- Świetnie – pomyślała Anniejak coś się zacznie dziać to powybijamy sami siebie,
nikt nie będzie musiał fatygować się żeby nas wykończyć
. No i jeszcze pozostaje sam fakt w jaki sposób ta cala bron została zabrana Tomasowi. Jakbyśmy go okradli. Ale Tomas przyjął to nad wyraz spokojnie i mimo wszystko dalej pomagał. Dlaczego? Po tym jak go potraktowaliśmy. Może po prostu uznał że jesteśmy jakimiś wariatami i trzeba się jak najszybciej nas pozbyć z okolicy nawet jeśliby to wymagało przeprowadzenia całej grupy przez góry.

Annie przypomniało się jak Parker majstrował przy radiu i wszyscy mogli usłyszeć z odbiornika głos martwego Doma. Cześć ludzi naprawdę mocno spanikowała i zaczęła wykrzykiwać przy Worrenie swoje teorie i lęki. To by chyba wystarczyło żeby Worren chciał się ich pozbyć jak najprędzej. A jeszcze ten cały pomysł żeby po pomoc udać się do Indian. Fakt że było tam najbliżej wcale nie wskazywał że to jest najlepsze rozwiązanie. Próbowała przemówić innym do rozsądku: Nie jestem pewna co do tego rezerwatu. Tomas mówił że wie że tam jest ale czy jest pewien że dalej tam ktoś mieszka. Z tego co zrozumiałam to on jechał tu przez miasteczka ale w samym rezerwacie ostatnimi czasy nie był. A co jeśli tam pójdziemy i się okaże że to jakieś opuszczone rudery i nikt tam nie mieszka, albo zostali tam sami starsi bo cała młodzież gdzieś wyjechała. Albo np. oni tam tylko przyjeżdżają w lecie a zima mieszkają gdzieś indziej. Poza tym jak mają nam w czymkolwiek pomóc? Rozumiem, że liczycie że mają samochody i mogą nas zabrać do miasta. Ale chyba nie uważacie że mogą coś zrobić z tym psem czy Łowcą? Ale innych to nie przekonało. Oprócz niej tylko Parker, Wallman i Roban chcieli wybrać dłuższą drogę do najbliższego miasteczka. Niestety cała reszta zdecydowanie opowiedziała się za rezerwatem i powołując się na większość głosów zdecydowali ze to tam pójdą. Ale czy tam rzeczywiście dostana jakąś pomoc? Annie cały czas pamiętała że kiedy w radiu ucichł głos Doma i pozostałych „czarnookich” to słychać było jakieś indiańskie zawodzenie. Ale jak to ujął bodajże Derek: Ale to dobrze czy źle Annie? No właśnie. I jeszcze te historie które przekazał im Tomas. O masakrze która miała tu miejsce trzydzieści lat temu i o starym indiańskim cmentarzu, który znajdował się blisko jego posiadłości. Jak to szło? Cmentarz nad jeziorem gdzie Indianie składali swoich zmarłych wierząc ze lśniąca tafla jeziora jest przejściem dla duchów do krainy zmarłych czy coś w tym stylu. Normalnie Carlson uznała by to za ciekawą opowiastkę miejscowego folkloru ale teraz nie była już tego taka pewna. Jeśli coś jest bramą na tamten świat to może działa w obydwie strony? No cóż takie rozmyślania do niczego jej nie doprowadzą. Nie ma przecież pełnych informacji o całej tej sprawie a takie gdybanie tylko wprowadzi dodatkowy zamęt do głowy. Annie wróciła do tego co się działo tu i teraz.

Najlepiej skupić się na tym co mają do zrobienia w chwili obecnej. Nie ma co rozmyślać zbyt długo nad tym wszystkim póki tak naprawdę nic nie wiemy. Czy może jednak już coś wiemy? Annie miała wrażenie ze coś jej umyka w całej tej sprawie. A jeśli to coś istotnego. Pozostali chyba nie zastanawiali się nad ta cała „mistyką”. Chyba uważali że ktoś powinien rozwiązać tą całą sprawę za nich. A co jeśli tak naprawdę nikt im nie może pomoc? Carlson była przyzwyczajona do samodzielnego rozwiązywania problemów. Powód tego był banalny, po prostu najczęściej zostawała sama z problemem bo wstydziła się poprosić kogoś o pomoc lub radę. Ale to przyzwyczaiło ją do rozpracowywania wszystkiego samodzielnie. Tak długo obracała jakąś kwestię w myślach, przyglądała się jej z różnych perspektyw że w końcu znajdowała coś co pozwalało wpaść jej na trop rozwiązania danego zagadnienia. A teraz nie wiedziała czego się chwycić. Miała za mało informacji. To przerażało ją w takim samym stopniu jak straszliwe psy, niewidzialne istoty i opętani ludzie.

Nagle wszyscy się zatrzymali. Annie zatopiona w myślach nie zauważyła że George, Derek i Roban już od jakiegoś czasu nie nadążają za resztą grupy. Tomas stwierdził że w takim tempie nie zdążą do rezerwatu przed zmrokiem. Kolejny problem. Czy damy radę iść po ciemku? Ale przynajmniej nie będziemy już w samych górach tylko gdzieś niżej przy jeziorze, to w takim razie powinno się udać nam jakoś przebrnąć te ostatnie kroki w ciemnościach. Ale Worren zaproponował inne rozwiązanie. Co to, to nie! Carlson była absolutnie przeciwna temu żeby się rozdzielać. Skoro już idziemy razem do rezerwatu to trzymajmy się razem. Zamierzała wyrazić swoje zdanie w tej kwestii ale jak zwykle chciała usłyszeć najpierw to co inni sądzą na ten temat. Musimy utrzymać tempo najsłabszego w grupie. Nie ma innego wyjścia. Annie miała tylko nadzieje że pozostali ocaleni nie dadzą ponieść się panice próbując jak najszybciej przebyć tę trasę. Wszyscy wyraźnie obawiali się zmierzchu. No tak to zrozumiałe, ale chyba nie zakładali że ogar pojawi się jak tylko słońce schowa się za widnokręgiem. Przecież poprzednim razem zaatakował tuż przed świtem.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 15-04-2010 o 01:51.
Ravanesh jest offline  
Stary 15-04-2010, 22:03   #106
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Odkąd wyruszyli z domku "leśnego starca" jak Parker w myślach nazywał Thomasa, miał złe przeczucia. Nim trafił do wojska, był też w szkole wojskowej. Inaczej nie awansował by z taką łatwością na majora. A z lekcji w owej szkole pamięta jak dziś, że najlepsze pułapki to kotliny, wąwozy, przełęcze. Miejsca z których są góra dwa wyjścia.
Skoro ten łowca był zaprawiony w bojach, to właśnie w tej przełęczy szykował na nich jakąś pułapkę. Jak doświadczony myśliwy, polujący na uwięzione w wąwozie sarny. Jedyne co w jakimś stopniu pocieszało Parkera, to broń w worku żeglarskim. Jeśli nawet nie zrobi ona krzywdy łowcy, to będzie można sobie palnąć w łeb. Już dawno i tak powinien zginąć na wojnie, a mimo wszystko coś go utrzymywało przy życiu. W sumie samobójstwo to lepsze alternatywa niż rozszarpanie w męczarniach.
Szli w milczeniu. Kuba coś nucił idąc powolutku z tyłu grupy. Derek i George o czymś żywo dyskutowali utrzymując nadal to samo tempo. Parkerowi dawała się we znaki rozdarta rana nogi. Podczas biegu, gdy uciekał przed ogarem, nieźle się otworzyła i już wtedy piekła niemiłosiernie. Przy wspinaczce ból nie ustępował, wręcz się nasilał. Szedł więc mniej więcej po środku grupy.
Zboczenie zawodowe dało o sobie znać.
"Jeśli nas zaatakują w przełęczy, będziemy mieli co najwyżej jedną szansę na przeżycie. Atak. Amunicji na wiele nie starczy. Hmm... Do tego to cywile. Sądzę że niewielu z nich trzymało broń w ręku, a zwłaszcza kobiety....
Myślał tak jakiś czas, aż w końcu się odezwał, wyrwany ze swoich myśli.
- Wybaczcie że wam przerwie, ale nie za bardzo z tego co słyszałem znacie się na broni. Mogę udzielić wam paru wskazówek? Mam cholernie złe przeczucia co do tej cholernej przełęczy... - powiedział bardziej sam do siebie, niż do idącej z tyłu grupy ludzi - Z Glockiem to jest tak. Jak ktoś chce, to niech słucha. A więc... Nie posiada żadnego bezpiecznika zewnętrznego, żeby strzelić należy dobrze położyć palec na spuście, ponieważ tam znajduje się "bezpiecznik". Nie należy chwytać drugą ręką za dno magazynka dociskając go w ten sposób, bo wam się giwera w ręce zatnie. Wtedy będzie krucho, zanim go rozładujecie. Tak samo zbyt lekkie chwycenie broni powoduje również zacięcia po każdym strzale. Z MP5 jest łatwiej, bo jest gdzie na nim ręce położyć i nie trzeba chwytać za magazynek, co też spowoduje zacięcie jak go dociśniecie. Przyrządy celownicze jest dość łatwo zgrać. Powiem jeszcze tylko że nie wolno strzelać trybem automatycznym, bo wam lufa zacznie skakać i zamiast trafiać w cel, zaczniecie dziurawić niebo. Najlepsze są szybkie serie. A reszta to jak na filmach. Prawie jak na filmach, ale nie powinniście mieć problemów. Jakieś pytania?
Następnie okazało się, że kilka osób strzelało. Dobre i tyle.
Nagle Thomas zatrzymał pochód i powiedział nie tracąc czasu:
- Wydaje mi się jednak, panowie, że wy trzej nie dacie rady utrzymać tempa – powiedział bez cienia przygany w głosie, stwierdzając jedynie fakt. – Reszta musi podjąć decyzję. W dobrej grupie tempo dostosowuje się do najwolniejszego i najsłabszego jej członka. Takie są zasady. Pytam się was, czy trzymamy się tych zasad, czy idziemy szybszym tempem zostawiając słabszych z tyłu. W górach słońce zachodzi szybciej. Za godzinę zacznie się zmierzchać, za góra półtorej zrobi się ciemno. Zostały nam ze cztery, może pięć mil do przejścia. Decydujcie. Byle szybko.
Żołnierz wrzucił swoje pięć groszy do dyskusji.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 15-04-2010, 23:10   #107
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
"Heeeere's Johnny!".... Hotel na odludziu. Głęboko w górach, odcięty od świata. Skrywający mroczną tajemnicę, czegoś co wydarzyło się tu dawno temu... Czegoś bardzo złego...
Brzmi znajomo? Jack Nicholson, Stanley Kubrick, Stephen King ... Lśnienie, klasyka kina grozy... i dokładny opis miejsca do którego trafili... Oby tylko na tych podobieństwach się skończyło...
pomyślała Holy ponuro obserwując ich gospodarza...

Thomas Warren, stróż tej ruiny, okazał się przemiłym staruszkiem, który niesamowicie przejął się ich losem starając się pomóc w miarę swoich skromnych możliwości.
Nakarmił ich, zorganizował kąpiel i wypoczynek... Podgrzana w misce woda wydawała się teraz prawdziwym luksusem, pozwalającym zmyć z siebie brud ostatnich koszmarnych godzin. Brud, krew, strach... Zacisnęła mocno zęby by nie rozpłakać się... Twarz w lustrze wydawała się obca; zmęczona strachem, podrapana, z rozlewającym się nad skronią wielobarwnym siniakiem – pamiątce po uderzeniu w szybę autokaru.

"A może to wszystko czego doświadczyła po wypadku jest tylko efektem tego uderzenia? wytworem skołatanego umysłu? Może niebawem obudzi się w szpitalu unieruchomiona bandażami a jakiś ponury lekarz powiadomi ja ze uczestniczyła w wypadku, było groźnie, ale na szczęście wreszcie obudziła się ze śpiączki... albo nie obudzi się wcale... Czy to właśnie przeżywali jej rodzice? To jest ta tajemnica którą wyparł jej umysł chroniąc przed wiedzą zbyt przerażającą dla małego dziecka? A może los upomniał się wreszcie o nią? Nie, takie myślenie do niczego nie doprowadzi, to nie jest sen, to jest cholerny koszmar który dzieje się naprawdę..."

Próbowała przespać się i wypocząć. Niestety, pomimo odczuwanego zmęczenia nie mogła zmusić się do snu. Leżała więc skulona na skrzynkach, przysłuchując się prowadzonym rozmowom i mimo woli rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. Nie mogła pozbyć się tego strasznego odczucia że to jeszcze nie koniec, jeszcze nie uciekli, nie są bezpieczni......
Ten campus, upiorny pensjonat ze Lśnienia przerażał ja, coś tu mocno było nie tak...
"Opuszczony camping na pustkowiu... kto dowie się o naszej śmierci? Jesteśmy odcięci od świata, komórki nie działają, nie ma transportu... nikt nawet nie wie że tu jesteśmy! Do tego ten sympatyczny staruszek ze strzelba, Thomas. (Nicholson również był miłym facetem zanim mu nie odbiło i nie zaczął ganiać po hotelu z siekierą!) Poza tym czego on pilnuje na tym pustkowiu? Przecież tu niczego nie ma! Kilka rozwalających się ruder w środku parku narodowego. Nie żeby była niewdzięczna, ale coś jej tu śmierdziało.... ale może jest przewrazliwiona... może bezpieczniej nie wsadzać nosa w nieswoje sprawy.... "

******************
Po przekazie radiowym jaki odebrał Cyrus wybuchła panika. Jeśli ktoś z nich wierzył że koszmar się zakończył i wraz ze szczątkami cywilizacji ich niedawne przeżycia odejdą w zapomnienie, teraz mógł pożegnać się z nadzieja.
- My też was słyszymy! A pomoc raczej nie nadejdzie! My jednak nadejdziemy niedługo! – Straszył ich głos Doma, wtórowało mu demoniczne wycie, zawodzenia i coś jak indiańskie śpiewy...

Cholera! Cholera! Cholera!
Indiańskie śpiewy... Jezioro... Legenda o bramie do krainy umarłych...Rezerwat... Cholera, to musi mieć jakiś związek,, gdzieś w tym wszystkim musi być jakiś sens... jeśli go znajdziemy, będziemy wiedzieli jak się ratować...
– myślała histerycznie próbując znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Nic jej nie przychodziło do głowy co ją jeszcze bardziej frustrowało. Musiała zacząć działać żeby nie zwariować!
Cyrus, Jenny i Tomas wyszli na obchód domostwa. Reszta rozpoczęła nową kłótnię pt. „co robić dalej?”. Przenocować w hotelu i poczekać na pomoc, iść do Indian czy do miasteczka oddalonego od nich o 20 mil? Bezproduktywna kłótnia, na którą już nie miała siły. Po cichu zaczęła myszkować po pomieszczeniu.
Mnóstwo mebli.. pewnie poznoszonych z innych pokoi. Skrzynie z żywnością... ubraniami... trochę dużo jak na jednego człowieka...Ile on tu zamierza siedzieć? Szykuje się tu na jakiś kataklizm czy jak? ...
O cholera! – momentalnie zamknęła wieko skrzyni do której właśnie zajrzała
Heeeere’s Johnny! – mruknęła pod nosem szybko oddalając się od miejsca znaleziska.
No to chyba już znamy sekret naszego Jacka Nicholsona - pomyślała – gdzie nie patrzeć mamy przerąbane, nic tylko usiąść i płakać...


******************

"Mało nam wrażeń, właśnie z horroru przeskoczyliśmy do jakiegoś kryminału... Cudownie, nasz gospodarz jest jakimś gangsterem, ukrywa się w tej głuszy z bronią i kasą czekając na wspólników...” Postanowiła pokazać znalezisko Cyrusowi. „Ostatnie czego nam teraz trzeba to wybuch kolejnej paniki.” – stwierdziła w milczeniu obserwując jak żołnierz szybko przepakowuje znalezioną broń do swojej torby.

Wezwali Tomasa i wysłuchali jego wyjaśnień. Nic nie wiedział o broni. Sam odkrył ją dopiero wczoraj i miał zamiar zapytać o nią szefa, ale niestety nie mógł nawiązać połączenia – swoją drogą bardzo wygodne wytłumaczenie– Co do zapasów, planował siedzieć tu na odludziu nawet do czerwca.
Spory szmat czasu, w pełni usprawiedliwiający ilość prowiantu...

Było coś jeszcze.
Cyrus i Jenny przynieśli ze swojego rekonesansu kolejną „budującą” nowinę;
przy domkach campingowych znaleźli rozrzucone taśmy policyjne... ślad po jakiejś zbrodni...
- To stara sprawa. Bardzo dawna. Było głośno o tym w ubiegłym stuleciu. jakaś straszliwa masakra. Od tego czasu ośrodek był zamknięty. Nie wiem wiele więcej. Zginęło ponoć wielu ludzi - głownie rodziny z dziećmi. – usłyszeli wyjaśnienie Tomasa


"Cudownie. Jak boga kocham, czy to jakaś parodia Lśnienia czy jak? Dobrze że Cyrus schował tą cholerną broń... Uciekając przed facetem z siekiera może mielibyśmy jeszcze jakieś szanse, ale przed kulami raczej gorzej" – pomyślała kwaśno – "No chyba że teraz powinniśmy obawiać się Cyrusa... W sumie nie jest powiedziane komu odbije..."

Zrobiło jej się duszno i niedobrze. Zbyt dużo informacji... Musiała wyjść, odetchnąć świeżym powietrzem... na chwilę, by spokojnie pomyśleć.

*************

„Nie powinniśmy się rozdzielać... Maruderzy i samotnicy giną w pierwszej kolejności... No i może jeszcze cycate blondynki” – dodała w myślach ganiąc się za idiotyczny pomysł samotnego zwiedzenia zrujnowanego hotelu. Demoniczny ogar, Łowca, ożywione trupy, rozmowa z martwym Domem i jeszcze ta masakra sprzed 30lat... Do tego indiańska legenda o bramie... Coraz bardziej była przekonana że miejsce ich wypadku też nie było przypadkowe. Co jeśli właśnie tutaj mieli trafić? Co jeśli wszystko było dokładnie zaplanowane, a oni podążają jak nieświadome bydło prowadzone na rzeź? Miała nadzieję że znajdzie coś co pomoże jej znaleźć odpowiedź albo przynajmniej jakąś wskazówkę... cokolwiek. Czy nie tak było zwykle w horrorach? Bohater odnajdywał na strychu starą księgę zaklęć i wszystko było pięknie...
Idiotka, której wydaje się że jest bohaterką jakiegoś horroru klasy c” - zbeształa się w duchu „ Może i główny bohater ma większe szanse na przeżycie w horrorze, ale kto powiedział ci że ty nim jesteś? Teraz akurat zachowujesz się bardziej jak cycata blondyna. Te zaś dostają w łeb w pierwszej kolejności zazwyczaj przez własną galopującą głupotę... Jeśli więc nie chcesz skończyć z głową nadziana na metalowy pręt albo flakami rozsmarowanymi po ścianie lepiej skończ z tymi głupotami i skup się!”

Rozejrzała się po opuszczonych pomieszczeniach. Popękanie ściany, dziury, gruz. Tak było w każdym pokoju. Surowe ściany na parterze. Piętro powyżej podobnie. Drugi poziom grożący zawaleniem, wolała nawet nie ryzykować zapuszczaniem się tam. Podłoga jęczliwie skrzypiała przy każdym kroku. Idealne miejsce na seans spirytystyczny – przebiegło jej przez myśl. Dominujący wszędzie smród zgnilizny tutaj mieszał się z jeszcze inną ostra wonią – uryny.
O żesz...! - Jej noga zaplątała się w taśmę policyjną. Pośpiesznie wycofała się z pokoju zdzierając ze stopy taśmę. Zimny dreszcz przebiegł po jej ciele stawiając dęba włoski na karku. Miała ochotę biegiem wrócić na dół, do reszty...
głupia blondynko, sama się prosisz o...” – coś ją obserwowało. Irracjonalne, paraliżujące uczucie że ktoś przygląda się każdemu jej krokowi... Szept gdzieś na granicy podświadomości. Może to jej wyobraźnia ale jakoś w to nie wierzyła ...
Wróciła na dół jakby gonił ją sam diabeł

***************

Stanęło na podróży do rezerwatu i tam szukania pomocy. Wyruszyli trochę po południu.
"Najwyższy czas" – myślała starając otrzepać się z wrażenia jakie towarzyszyło jej przez cały czas pobytu w tym upiornym domu. Oby tylko nie wpadli z deszczu pod rynnę... Wolała nie myśleć co może ich jeszcze spotkać po drodze... jeśli dopadnie ich zmrok i to coś co się czai w ciemności...

Zrównała się w marszu z Derekiem i George wdając się z nimi w pogawędkę. Sportowiec zafascynował ją. Chłopak ledwo chodził , a jednak jakimś cudem zdołał wynieść na plecach Arthura, ratując mu tym życie. Taka brawura mogła go sporo kosztować lecz mimo to zaryzykował – zaimponował jej.
Szli przez jakiś czas rozmawiając, słuchając wesołych anegdot George’a i starając się odpędzić myśli od podążającego za nimi koszmaru...

***********

- Reszta musi podjąć decyzję – dobiegł ją głos ich przewodnika. ”co znowu” poczuła ogarniającą ją irytację
- ... w dobrej grupie tempo dostosowuje się do najwolniejszego i najsłabszego jej członka. Takie są zasady. Pytam się was, czy trzymamy się tych zasad, czy idziemy szybszym tempem zostawiając słabszych z tyłu. W górach słońce zachodzi szybciej. Za godzinę zacznie się zmierzchać, za góra półtorej zrobi się ciemno. Zostały nam ze cztery, może pięć mil do przejścia. Decydujcie. Byle szybko.

-A tam wolniej- śmiech George’a przeszedł w uciążliwy kaszel - po prostu podziwiamy widoki, nie często mamy okazję oglądać takie krajobrazy. Na waszym miejscu bym się nie martwił. Pan Panie Tomas niech nam wytłumaczy jak i gdzie dojść i ruszajmy. Jeśli zostaniemy gdzieś z tyłu to nie ma się o co martwić dojdziemy was szybciej niż wam się wydaje-spojrzał z uśmiechem na ludzi.

-No nie, mnie tak szybko pan się nie pozbędzie, panie George - żartowała - nie zanim nie opowie pan jak się skończyła ta przygoda z krowami... – jej uśmiech był trochę zbyt wymuszony by nabrać kogokolwiek – Co do propozycji pana Tomasa ja już wcześniej wypowiedziałam swoje zdanie. Nie powinniśmy się rozdzielać... a tym bardziej zostawiać kogoś w tyle. Sama propozycja tego jest nieludzka!
 
Merigold jest offline  
Stary 15-04-2010, 23:13   #108
 
Zaan's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znany
Coś wyraźnie zaprzątało głowę Jenny. Od kiedy trafili do domku Tomasa była jakaś nieswoja. Chciała jak najszybciej ruszać. Miała dość kłótni pośród towarzyszy niedoli. Nie zainteresowała się żywiej znaleziskiem w postaci broni i pieniędzy. Jakby było mało wszystkiego, dobiła ją wizja starej tragedii, którą ujrzała sprawdzając z Cyrusem okolicę domku Tomasa. Myślała tylko o tym, aby się wyrwać z tego przeklętego miejsca. Szczególnie teraz, gdy...
Idąc w środku grupki nie odzywała się praktycznie wcale. Nie wiedziała nawet o czym rozmawiali inni. Rzuciła tylko zdanie w temacie posługiwania się bronią. Wyraźnie coś siedziało w jej umyśle. Coś nowego, dopiero odkrytego. Wzięła dwie aspiryny. Cholera kończą się - pomyślała praktycznie widząc dno opakowania. Zaczęła myśleć o postoju. Chciało jej się palić, a nie lubiła wykonywać żadnej innej czynności podczas tych chwil radości. Chodzenie niestety zaliczało się do tego.
Te myśli krążyły jej po głowie od kiedy miała możliwość umycia się w chatce Tomasa. Ale jak to możliwe -myślała. Przecież to musiałby być praktycznie cud. Cholera jasna. Dzisiaj jest bodaj... – liczyła w myślach – to daje nam... Kurwa! – zaklęła prawie na głos. Nie wierze w to. To nie jest prawda. Muszę dostać się do jakieś apteki lub stacji benzynowej... i to szybko - przeraziła się nie na żarty, lecz nie było to wynikiem ani łowcy, ani ogara.
Nagle cała grupa zatrzymała się. Jenny zauważyła, że kilka osób wyraźnie nie nadąża za resztą. Korzystając z chwili zapaliła papierosa i zaciągnęła się wydając ledwo słyszalny jęk szczęścia. Pozwoliło jej na chwilę zapomnieć o nowym problemie. Po kilku zaciągnięciach usłyszała Cyrusa: Jeśli macie zamiar kogoś zostawić z tyłu, to jak też się piszę... Nie chciała się rozdzielać teraz, jeśli nie zrobili tego wcześniej, wygłosiła więc swoją zwięzłą opinię, aby trzymać się razem.
 
__________________
"Z równin odległych, z gór, z zapadłych wiosek, ze stolic i z miasteczek, spod strzech i z pałaców, z wyżyn i z rynsztoków ciągnęli ludzie nieskończoną procesją do tej 'Ziemi Obiecanej'."
Zaan jest offline  
Stary 16-04-2010, 10:44   #109
 
Katze's Avatar
 
Reputacja: 1 Katze nie jest za bardzo znany
Michael wątpił czy Parker da komukolwiek broń poza sobą samym. Cała ta gadka”czy ktoś umie strzelać”. „Pierdolenie” pomyślał. Sam nie wiedział czy lepiej było mieć broń, która przecież zawsze była niebezpieczna, nie tylko dla wrogów.

Szlak, którym się poruszali nie był wyjątkowo trudny. Mimo różnic w tempie całej grupy szło to całkiem nieźle. Bark już tak nie dokuczał a zjedzona wcześniej fasola wystarczyła żeby zregenerować cześć sił. Idąc myślał o tym co ich spotka w rezerwacie. „Jeśli tam dotrzemy” pomyślał. Popatrzył na Tomasa, który szedł jakieś 2 metry przed nim. Nie wydawało mu się, że staruszek mówi im całą prawdę, lecz obiecał pomóc a to miało znaczenie. Zatrzymali się żeby poczekać na tych co zostali z tyłu. Widok był całkiem ciekawy, a na pewno jeszcze lepszy latem i bez ścigającego ich potwora. Jeziora odbijały szare światło dnia przez co wyglądały jak wielkie kałuże kiedy się na nie stąd patrzyło.
- Wydaje mi się jednak, panowie, że wy trzej nie dacie rady utrzymać tempa - powiedział Tomas bez cienia przygany w głosie, stwierdzając jedynie fakt – Reszta musi podjąć decyzję. W dobrej grupie tempo dostosowuje się do najwolniejszego i najsłabszego jej członka. Takie są zasady. Pytam się was, czy trzymamy się tych zasad, czy idziemy szybszym tempem zostawiając słabszych z tyłu. W górach słońce zachodzi szybciej. Za godzinę zacznie się zmierzchać, za góra półtorej zrobi się ciemno. Zostały nam ze cztery, może pięć mil do przejścia. Decydujcie. Byle szybko.
- A tam wolniej - zaśmiał się George- po prostu podziwiamy widoki, nie często mamy okazję oglądać takie krajobrazy. Na waszym miejscu bym się nie martwił. Pan Panie Tomas niech nam wytłumaczy jak i gdzie dojść i ruszajmy. Jeśli zostaniemy gdzieś z tyłu to nie ma się o co martwić dojdziemy was szybciej niż wam się wydaje
Holy, Annie, Parker i Jenny również chcieli zwolnić żeby grupa trzymała się razem. Tylko Kuba ruszył przed siebie bredząc coś co Michaelowi wydało się bez sensu.
- Naprawdę! Naprawdę macie zamiar zostawać z tym ... tymi tam z tyłu! - nie wytrzymał Adler. - Kurwa! Ludzie! Tomas! Zostaw ich i prowadź mnie. Zapłacę ci ekstra szmal.
- Chłopcze - wycedził Tomas. - Zamknij ryj! jak chcesz iść, idź sam! Ja nie zastawię nikogo z mojego oddziału. Tfu! Nie zostawię nikogo z tyłu, cwaniaczku. I - uważaj - mam na ciebie oko. Nie lubię takich samolubnych chójkow.
„Oho robi się przykro. Lepiej jednak zostać z tyłu, tak będzie lepiej. Niech Kuba i Adler idą przodem, będziemy słyszeć krzyki jeśli coś im się stanie na przodzie” pomyślał Michael i uśmiechnął się do siebie - Ja też wolę nie zostawiać nikogo z tyłu. W razie czego możemy sobie pomóc nawzajem – dorzucił już na głos.
Zaczął się zastanawiać dlaeczego Tomas tak ostro zareagował na słowa Adlera. Pewnie trafił na jakiś czuły punkt, może jakaś historia z wojska. "Ciekawe czy na jeziorach lub na plaży będą jakieś łódki." pomyślał i spojrzał w stronę tafli wody.
 
Katze jest offline  
Stary 16-04-2010, 10:49   #110
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Decyzja była prawie jednomyślna. Nie rozdzielamy się i dostosowujemy tempo do najwolniejszych w grupie. Jack Wallman, Derek Gray oraz Kuba Wegnerowski wydawali się być wyjątkowo cisi. Dwaj ostatni powiedzieli jedyni kilka słów, czego nie zrobił Jack Najwyraźniej ostatnie przejścia i trud związany ze wspinaczką wyssały z informatyka resztki energii. Szedł, ze zwieszoną głową, zupełnie obojętny na to, co może go spotkać. Zmęczony, zobojętniały, nieaktywny. jakiś taki .. nieobecny duchem.

Zejście z góry okazało się zdecydowanie mniej uciążliwe, niż wspięcie się na nią, niemniej jednak wymagało od was zachowania podobnej czujności. Teren był zdradliwy – opadający pod znacznym kątem w dół doliny, pełen luźnych kamieni i ukrytych pomiędzy nimi szczelin. Złe postawienie stopy to ryzyko skręcenia czy nawet złamania nogi, a to w zasadzie byłby koniec.

W końcu jednak znaleźliście się u stóp góry, której pokonanie było najtrudniejszym etapem waszej wędrówki. Przez chwilę staliście oddychając ciężko i napawając się swoim sukcesem. Odpoczywając. Powietrze w dolinie jest czyste. Wszystko pachnie mokrym kamieniem, śniegiem i wodą oraz pierwszą, kiełkującą trawą. Nie macie jednak czasu na zbyt długi odpoczynek i podziwianie widoków.
Słońce bowiem nieubłaganie zbliża się ku zachodniej krawędzi gór, co oznacza rychłe nadejście nocy. Robi się chłodniej – jeszcze jeden z powodów dla którego trzeba się spieszyć. W górach różnica temperatur pomiędzy dniem i nocą jest na tyle znacząca, że może doprowadzić do jakiejś choroby – z zapaleniem płuc włącznie.

Nagle wszyscy zamarliście! Gdzieś – chyba niedaleko – usłyszeliście przenikliwe wycie! Wilk, czy piekielny ogar!? Nikt nie ma ochoty zatrzymywać się i sprawdzić, czy to zwykłe zwierzę, czy też bestia zrodzona z waszych koszmarów. W każdym bądź razie Tomas wydaje się być nieporuszony. Sprawdził tylko swój myśliwski karabin. Cyrus – jesteś pewien, że stary ex-żołnierz załadował już nowe pociski do broni.
Oglądając się nerwowo za siebie przedostajecie się przez lekko ośnieżoną połać wolnej przestrzeni oddzielającej góry od lasu który okala pierwsze jezioro i w końcu zagłębiacie się pomiędzy ciemne, mokre pnie drzew. Tutaj, mimo że słońce nadal wznosi się nad waszymi głowami, panuje już lekki półmrok. Iglaste drzewa rzucają głębokie cienie, a rosną na tyle blisko od siebie, że niekiedy tworzą prawdziwy baldachim nad waszymi głowami. Z każdym silniejszym podmuchem wiatru ich wierzchołki poruszają się. Gałęzie ocierają się o siebie wypełniając puszczę tajemniczymi, niepokojącymi odgłosami. Z każdym krokiem narasta w was przeczucie, że zaraz wydarzy się coś strasznego. Coś, co przyćmi nawet grozę ostatnich godzin.
Każdy głębszy cień zdaje się skrywać przyczajonego wroga – istotę z sennych koszmarów, zapominanie przez świat i ludzi monstrum. Każdy głośniejszy dźwięk wydaje się być trzaskiem pękających kości, zgniatanych przez szeroką, pełną zębisk paszczę. I chodź zdajecie sobie sprawę z nierealności tych myśli, to wasza podświadomość odkryła uśpione w was pokłady strachu uśpione od czasu kryjących się po jaskiniach praprzodków i eksploatuje je teraz z zimnym, niemalże masochistycznym okrucieństwem.
Pierwotny lęk przed ciemnością nocy powrócił. Przed groźnymi bestiami kryjącymi się poza zasięgiem wzroku.

Przedzieracie się pomiędzy drzewami, ponieważ nie ma tutaj ścieżki, aż w końcu docieracie prawie nad sam brzeg rozległego jeziora. Zmierzch jest już faktem, ledwie dostrzegacie zarys drugiego brzegu akwenu w zapadającym mroku.
- No – wysapał TomasTeraz będzie troszkę łatwiej. Będziemy mogli iść ścieżką wydeptaną przez zwierzynę chodzącą do wodopoju. Zawsze to lepiej, niż leźć bezdrożami.

Ścieżka o której wspomniał Tomas jest wąską, krętą dróżką wijącą się tuż przy brzegu. Pod butami czujecie zmarzniętą wodę. W górach nadal króluje zima. Cienka jak tafla lustra warstwa lodu pokrywa znaczną część jeziora. Temperatura spada o kolejne kilka stopni.

Ostatni rąbek słońca prześwituje pomiędzy drzewami i w końcu robi się ciemno.



Przypomnieliście sobie powiedzenie – „kiedy zapadają ciemności, budzą się demony”. Oby to nie była prawda. Oby Łowca przybył o świcie, jak wczoraj.

Tomas włącza latarkę i przyświecając sobie i innym prowadzi dalej.

- Za godzinę będziemy na miejscu – oznajmia wasz przewodnik, kiedy po kwadransie marszu przez zatopiony w ciemnościach i gęstniejącej mgle las docieracie do charakterystycznego głazu wystającego ze skały. – Wytrzymajcie jeszcze trochę.

Więc zaciskacie zęby z wysiłku. Mimo, że nogi płoną z bólu. Mimo, że ze zmęczenia czujecie słabość w głowie i brzuchu. Mimo, że coraz gęstsza mgła – jak piekielny opar – zakrywa sobą wszystko tak, że widzicie jedynie plecy osoby idącej przed wami.

- Już blisko – słyszycie głos Tomasa dochodzący do was zza białej, gęstej kotary mgły.
Oddalony. Jakiś odrealniony. Jak głos ze snu.
Upływ czasu przestaje się liczyć. Wszystko przestaje się liczyć. Jesteście tylko wy, las, mgła i indiański rezerwat gdzieś w pobliżu.
- Co jest, kurwa! – słychać znów Tomasa gdzieś z tej mgły. – Niemożliwe, kurwa!
Wasz przewodnik jest przerażony! Strach w jego głosie tnie was, niczym ostrza sztyletów!
- Niemożliwe!!! – słyszycie jeszcze przerażony krzyk.
Widzicie światło latarki, które pada na ziemię.
- Veni! Vasto! Ruptum! Fectum! Victum! Candusus Dominus! Diabolis ! Cantates ! – słyszycie znajome szepty dochodzące was gdzieś z gwałtownie rzedniejącej mgły.
Wygląda to tak, jakby wciągał ją jakiś gigantyczny, niewidzialny odkurzacz.
- Veni! Vasto! Ruptum! Fectum! Victum! Candusus Dominus! Diabolis ! Cantates
Szepty przeradzają się w chór głosów. Coraz lepiej słyszalnych.

Mgła zrzedła i widzicie przed wami jakieś światła.



Pomiędzy tymi światłami, a wami idą jednak straszliwe, czarnookie postaci. Mały Patrick, jego matka, drugi kierowca oraz żona doktora idą z przodu wpatrzeni w was tymi czarnymi ślepiami. Wyciągają przed sobą ręce jak lunatycy, lub zombie z kiczowatych horrorów. Za nimi w drugim rzędzie pełznie korpus waszej stewardesy – Amandy Dee – brakującą połowę jej ciała zastępuje przypominający cielsko węża odwłok. Obok niej kusztyka doktor – odgryzioną przez ogara nogę zastępuje jakiś wijący się pęd, niczym roślina ze snów szaleńca. Obok niego dwa kolejne ciała – pozbawione głów – Bob Sanders – wasz pierwszy kierowca i DOM – któremu szczęki ogara zmieniły głowę w coś, co przypomina zlepioną z włosami miazgę.

Jednak to nie widok tych monstrów zdaje się tak bardzo wpływać na Tomasa lecz to, co znajduje się za ich plecami.

Na końcu drogi, na dwóch słupach widać wyraźnie wymalowany jasną, fosforyzującą farbą napis:
„Witamy nad Spirit Lake. Najwspanialszym ośrodku wypoczynkowym w samym sercu przepięknych gór!”

Widać światła i słychać granie gitary oraz śmiech dziecka niosący się gdzieś z terenu kempingu.
- Veni! Vasto! Ruptum! Fectum! Victum! Candusus Dominus! Diabolis ! Cantates !

Zawodzące trupy mijają oniemiałego Tomasa nie robiąc mu krzywdy i zbliżają się do was wykrzywiając szponiaste łapska.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 19-04-2010 o 11:16. Powód: Usunięcie P.S.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172