Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-08-2010, 15:44   #11
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Narkomanka niewiele sobie robiła z ponagleń Kurta przytulając się jeszcze bardziej do zimnej ściany. Była przerażona, cała się trzęsła i nie potrafiła skupić wzroku na jednym punkcie.

- Nie...nie.. - kręciła głową nerwowo. - Oni tego chcą... proszę ja nie chce.

- Kurwa, nie ma dyskusji! Wolisz tu zdechnąć? Nie będzie to wielka strata dla nich. Nawet jeśli tu zostaniemy, a to tylko zwykły smród, to zdechniemy z pragnienia. Dalej musi być coś do jedzenia, chyba nie chcą nas głodzić trzy dni... Mówiła, że coś będzie, woda i prezenty...Kurt przerwał na chwilę, wpatrując się w dziewczynę. - Chodź tu, kurwa, nie zdechnę przez Twoje widzimisię! - Rzucił przez zaciśnięte zęby. - Chodź, albo ja o ciebie pójdę!

Początkowo oszołomiony Węgier teraz w pełni pojął powagę sytuacji. Jego życie będzie zależało od takich ludzi, jak ta ćpunka... mężczyzna starał się jednak zachować pozory spokoju.

- Wstań i pomóż nam się stąd wydostać. Nie po to tutaj przyszłaś, żeby teraz siedzieć w kącie - Atilla sam podszedł do znajdującej się na środku celi bryły. - Zróbmy to, lepiej zaryzykować tutaj - ruchem głowy wskazał otwór w bryle. - Niż czekać, aż podusimy się jakimś gazem - oparł drżącą rękę na postumencie. - Coś mi się widzi, że jakiekolwiek planowanie będzie w najbliższym czasie kompletnym debilizmem.

Do Rebeki powoli docierało, co dzieje się dookoła. W trakcie kilkumiesięcznego pobytu w zakładzie karnym, na przymusowej psychoterapii, była faszerowana lekami psychotropowymi, które przytępiały jej zmysły, osłabiały, wprowadzały w zupełną apatię. Kobieta nagle odkryła, że jej umysł jest wolny, leki przestały działać. Było jej obojętne, co jej podają i jak to działa, ale dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jaka to wielka różnica. Mózg wolny od toksyn pracował jaśniej i szybciej. Rebeka zdała sobie sprawę z tego, że nie jest jej zupełnie obojętne, co się z nią stanie. Niepokojący zapach wzbudził w niej poczucie zagrożenia. Pomyślała, że chłopak ma rację - powinni póki co postępować zgodnie z wyznaczonymi regułami. Pomimo tego, że pomysł z tym eksperymentem nie mógł się udać, co do tego nie było wątpliwości, jakieś pierwotne instynkty przetrwania kazały jej walczyć o swoje życie.

Podeszła do skulonej w kącie dziewczyny i złapała ją za ramiona, próbując podnieść, nie gwałtownie, ale stanowczo.

- Chodź, zrób co ci mówią i dostaniesz to, czego pragniesz. Przecież potrzebujesz swojego “lekarstwa”, prawda? Dostaniesz go. Jeśli nie pójdziesz, zostaniesz tu sama, bez niczego.

Narkomanka kiwnęła jedynie głową nie odrywając swojego zagubionego wzroku od Rebeki, której drobny gest podziałał lepiej niż słowa. Dziewczyna z wielkim trudem oderwała się od ściany i podeszła pomału do urządzenia.

- Je…jestem gotowa. Co teraz?

Rebeka pogładziła dziewczynę po ręce, dodając jej otuchy. Spojrzała wymownie na najmłodszego w ich grupie.

- No właśnie, co mamy teraz dokładnie zrobić?
 
Milly jest offline  
Stary 25-08-2010, 17:02   #12
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Torg się oswobodził i natychmiast podszedł pod Meksykańca, obok którego Joshua otwierał już swoje kajdanki. Christopher odezwał się do Latynosa:
- Coś mi się widzi, że masz dwie opcje. Co ty na to Josh? - pytanie rzucił do Josha, żeby potwierdzić, że w tym momencie współpracują. I dokończył do Latynosa: - Albo dajesz klucz dziewczyny po dobroci, wtedy uwalniamy też ciebie, albo musimy go sobie wziąć sami i wtedy oczywiście nikt ci nie pomoże. Dobrze mówię, Josh?

Złapał zwinnie klucz rzucony przez Jill i odpiął kajdanki od nadgarstka. Zaraz uwolnił też drugie ich oczko od zardzewiałej rury i schował do kieszeni razem z kluczykiem. Wykrzywił się lekko w uśmiechu na słowa Christophera. Zły glina i dobry glina, co? Choć może w ich sytuacji takie porównanie nie było na miejscu. Zły skazaniec i zły skazaniec?
- Dobrze mówisz, Chris. Oddaj kluczyk.- powiedział spokojnie do osiłka, choć sam decyzję już podjął, a wzrok Jill przyglądającej się niemalże ze znudzeniem całej hecy utwierdzał go tylko w wyborze.
„Sumienie? Panie doktorze Lechner! Fundamentalny błąd w założeniach pańskich badań.” – pomyślał patrząc z rozbawieniem na głośnik. – „Sumienie nie powstrzymuje od grzechów, przeszkadza tylko cieszyć się nimi.”
Rozglądnął się pilnie po śmierdzącej piwnicy. Szukał… argumentu do rozmowy z brudasem, zaczętej już przez Chrisa. Ułamanej gazrurki, pręta od kraty, a choćby i kawału tynku lub cegły. Chodził brodząc w brudnej wodzie, spoglądając od czasu do czasu na meksykańca. Noga trafiła w końcu na coś ciekawego. Wyciągnął połówkę cegłówki i podrzucił w ręce. Ociekała zielonkawym szlamem pleśni, nie była za duża ale nadawała się. Zabrał też koc na którym leżał i spróbował w rękach czy materiał jest mocny. Śmierdział stęchlizną i był wystrzępiony na rogach, ale poza tym też się nadawał. Josh wbił drapieżne spojrzenie w beanera. Podszedł do niego, ale tak by pozostać poza zasięgiem jego kończyn jakby zdecydował się wierzgać już na tym etapie. Stanął po drugiej stronie niż Chris.
- Kluczyk.

- Chcesz kluczyk to najpierw mnie uwolnij. Wtedy oddam ci go z wielką chęcią przyjacielu. - odpowiedział meksykaniec nawet nie zerkając na rozmówcę. Wydawał się bardzo nieobecny, choć nie można było go lekceważyć mimo wszystko.
- Nie próbujcie kurwa mnie tknąć! - krzyknęła Stella prewencyjnie, po czym zaczęła szukać czegoś czym mogłaby cisnąć w mężczyzn. - Jak podejdziecie to połknę kluczyk tego pieprzonego wielkoluda, jak Boga kocham.

- A więc zaczekaj chwileczkę, przyjacielu. –
powtórzył z przekąsem ostatnie słowo, podrzucając cegłówkę w ręce.
Josh odwrócił się powoli do kobiety i wyciągnął jej kopertę.
- No, Stella to twój szczęśliwy dzień.
Poszedł do niej i pokazał, że w kopercie tkwi kluczyk po czym przełożył ją do lewej ręki i stanął przy niej, tyłem do meksykańca. Spokojnie wyciągnął do niej rękę:
- Procedurę znasz, z ręki do ręki i kluczyk twój.
Kobieta zawahała się przez chwilę, ale zaraz wyciągnęła rękę i dokonali wymiany. Odwróciła głowę do przykutej ręki i zaczęła odpinać kajdanki. Josh nadal odwrócony tyłem do beanera sięgnął do kieszeni i otworzył szybko kopertę z kluczem osiłka trzymając ją przed swoimi piersiami.
Spojrzał zaraz na Jill i podszedł do niego. Przerzucił koc przez ramię wkładając do niego cegłę i okręcając tak by nie wypadła. Pokazał mu kluczyk tkwiący w kopercie i karteczkę z jego imieniem.
- Teraz twoja kolej, przyjacielu.

Meksykaniec wstał i nic nie mówiąc wyciągnął przed siebie dłoń, w której trzymał kopertę z kluczykiem Jill. Jedyną rzeczą, która mogła budzić zastrzeżenie był fakt, że nie odważył się on wyciągnąć ręki na pełną długość i trzymał ją zgiętą w łokciu, przez co Josh musiał podejść nieco bliżej aby dokonać wymiany.
- Nic z tego. – Josh zmrużył oczy obserwując osiłka – Widzisz, pies który dużo i głośno szczeka – wskazał ruchem głowy na Stellę – rzadko gryzie. A ty jesteś wielkim, złym, pieprzonym meksykańcem. Odnoszę wrażenie, że nie jeden kark skręciłeś tymi łapskami, nieprawdaż? Tak więc zrobimy to inaczej. Odsuniesz się jak najbardziej od rurki, będziesz stał na paluszkach i wyciągał rękę do mnie z kopertą. A najpierw pokażesz mi że jest w niej kluczyk. Wtedy się wymienimy z ręki do ręki. Nie będziemy się bawić w rzucanie na trzy, cztery, bo przecież jasne jest, że żaden z nas by nie rzucił, co? – uśmiechnął się lekko kącikiem warg. – A więc na paluszkach, kluczyk czeka.
Stanął tak aby tylko wyciągnięty na cały swój zasięg obu ramion beaner mógł dokonać wymiany.
Osiłek o dziwo nie protestował, a zamiast tego wykonał posłusznie polecenie Josha.
Brunson znowu zmrużył oczy. "Co jest?" Przyglądnął się jeszcze raz wielkoludowi, Nie ryzykował wiele, bo przecież kluczyk podmienił na swój własny, ale mimo to instynkt ostrzegał go przez bliżej niesprecyzowaną niespodzianką.
- Kopertę trzymaj za papier, tak jak ja. Widzisz? – pokazał zaraz o co mu chodzi - Tak by kluczyk siedział sobie spokojnie w dalszej jej części. - Wysunął rękę, gotów do wymiany, skoncentrowany i uważny. Prawą złapał za róg koca.
Osiłek wyciągnął się i złapał za kopertę, wkładając jednocześnie swoją do ręki Josha. Spojrzenie Brunona nie wyrażało niczego, stalowoszare oczy wbite w Latynosa zmrużyły się nieco, a mężczyzna skoczył zaraz do Jill odpinając jej nadgarstek od rurki.
Spojrzał po chwili na wielkoluda siłującego się z niepasującym do zamka kluczem, po czym powiedział do siostry, tak jakby przybierająca szybko woda była ich jedynym teraz zmartwieniem ograniczającym zabawę:
- Jak myślisz Jill, wystarczy nam czasu? Nie można go tu zostawić. Takiego bezradnego i niepocieszonego. – słowa brzmiały jednostajnie, bez jakiejkolwiek emocji, ale w oczach Joshuy pojawił się szaleńczy blask.
 
Harard jest offline  
Stary 25-08-2010, 18:00   #13
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Po wywodzie brzyduli wzrok Jill spoczął na twarzy Meksykańca i na dobre się już tam zadomowił. Uśmiechnęła się. Nawet uroczo.
- Cześć przystojniaku – wymownie puściła do niego oczko. - Nie jesteś rozmowny, prawda? To dobrze, nie lubię jak ktoś za dużo mieli ozorem – zerknęła wymownie na Stellę ale zaraz spojrzała znów na wielkoluda. - Masz więc mój klucz, tak?

Wielkolud obrócił powoli głowę w kierunku Jill. Jego kaprawa facjata nie zdradzała kompletnie żadnych emocji, tak jakby zaloty pięknej kobiety nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Zamiast odpowiedzieć uniósł klucz wysoko w górę, po czym zacisnął na nim swoje ogromne łapsko.
- Panienko nie bój się, on jest u mnie bezpieczny. – wydusił z siebie, a następnie zamknąwszy oczy zaczął mamrotać coś pod nosem.

- No to pięknie - Christopher miał zrezygnowany głos. - W taki sposób nikt stąd nie wyjdzie. Jill - zwrócił się do dziewczyny z jego kluczem. - Skąd się znacie z Joshem?
- Uczęszczaliśmy wspólnie do szkółki niedzielnej - jej ton był nad wyraz poważny. Oparła się plecami o ścianę, zaplotła ręce na piersi i przymknęła powieki.

- Chris, akurat ty masz najłatwiej. Jedyne co musisz zrobić to oddać mi swój klucz. Jill odda ci twój i jesteś wolny. Z resztą też się dogadamy. - Joshua znów popatrzył na beanera. Był przekonany że po tym jak go zagadali usłyszą "no hablo ingles", a tu taka niespodzianka.

Torg powoli zaczynał dostrzegać, że to Jill była decyzyjna w tej parze. Meksykaniec i ta druga kobieta rzeczywiście go nie interesowali - klucz ma Jill; a jak Jill, to i Joshua.
-Daj spokój Jill, przecież wiem, że to doskonale rozumiesz... - zaczął Chris. - Wytłumacz Joshowi, że macie nade mną przewagę, bo jest was dwójka. Żeby wyrównać szanse, to wy musicie zrobić pierwszy krok. Jill, nie wydurniaj się, wytłumacz to Joshowi i kończmy z tym, strasznie tu cuchnie.

- Skończyć to możemy co najwyżej tą jałową gadkę - Jill nawet nie otworzyła oczu. - Nic nikomu nie będę tłumaczyć. Wiesz jak to widzę, dajesz klucz Joshowi, ja daję tobie. Jest jeden sposób. Mój albo chuj. Jeśli nie masz zamiaru oddać klucza to nie mam z tobą o czym mówić.

- No to poleżmy sobie... - powiedział Chris i też zamknął oczy.
Po kilku minutach odezwał się znowu:
- Jill... może po prostu wymieńmy się swoimi kluczami. Z ręki do ręki. Ja będę miał swój, a ty Josha.

Jill go nie słuchała. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w twarz mruczącego zawzięcie Latynosa. Jej jedna brew poszybowała nagle w górę zdradzając zainteresowanie. Ne podobało jej się to czego się dowiedziała. Nachyliła się bliżej w kierunku Christophera i kiwnęła do niego palcem aby i on się zbliżył. Szeptała cichutko, tak by tylko on mógł ją dosłyszeć.
- Warunki właśnie uległy zmianie, mój drogi. Wiesz o czym, szepcze ten obłąkany Meksykaniec? Ja wiem. Chce nas wszystkich utopić - uśmiechnęła się nieznacznie. - Sprawa wygląda tak. Wątpię by oddał mi klucz polubownie. Daj swój Joshowi, ja oddam ci swój. Nie musisz się bać, że cię wykiwam, bo widzisz... w świetle obecnej sytuacji potrzebujemy cię Chris. Jak tylko ty i Josh się uwolnicie musicie zdobyć dla mnie klucz, rozumiesz? Meksykaniec nie może się uwolnić. Inaczej będziemy tkwić po uszy w gównie. A i ty możesz potrzebować nas. Jeśli to dopiero pierwsza próba, obawiam się wszystkie kolejne niespodzianki jakie doktorek dla nas przyszykował mogą być tylko gorsze. Sam nie dasz rady. Oferuję współpracę. Ale to ty musisz okazać dobrą wolę. Daj klucz Joshowi, do cholery, i bierzcie się do roboty.

Christopher również przyjrzał się Meksykańcowi:
- Nie martw się Jill, dobrze wiesz, że on nie stanowi zagrożenia - to doktor decyduje kto tonie, a kto nie. Ale oczywiście klucz nam odda szybko, prawda Josh? - Ostatnie słowa skierował w stronę milczącego dość długo mężczyzny. -Jill, z ręki do ręki, klucz za klucz. Wymieniamy się, a reszta dzieje się sama. Z ręki do ręki Jill... - uśmiechnął się tak jakoś dziwnie, jakby powoli przestawało mu zależeć na znalezieniu rozwiązania.

- Dobrze, Chris - Briggs skinęła wreszcie głową. - Ale nie będę ryzykować, że masz nieprzyzwoicie zwinne palce i coś pójdzie nie tak. Położymy klucze na granicy między nami, w odległości metra. Na "trzy" każdy zostawi swój klucz na podłodze i sięgnie po drugi. Pasuje?

"Dobrze" - pomyślał Christopher. -"Bo już powoli zaczynałem myśleć, że tu rzeczywiście są sami psychopaci, ale chyba będziemy się dogadywać"
-Ok, Jill. Oto klucz Josha - i położył kopertę między sobą a Jill, nie spuszczając z niej dłoni.

- Klucz, mój drogi. Klucz. Nie chcielibyśmy wymienić się kopertami i zorientować się, że są puste, prawda? - Jill wyjęła klucz ze swojej koperty i położyła go w odległości metra od dłoni Christophera przyciskając palcem do podłogi. - No to do roboty. Wyjmij klucz Josha i działamy na "trzy".
Poczekała aż Torg się przygotuje.
- Raz...
Puściła mu oko i lekko się uśmiechnęła.
- Dwa...

-...Trzy - dokończył Christopher i oddał swój klucz Jill, biorąc od niej swój. Uśmiechnął się i powiedział:
- Świetnie Jill. Rzuć teraz klucz do Josha i idziemy razem cię uwolnić - po czym zabrał się do otwierania kajdanek.
Zanim jeszcze padło "Świetnie Jill" Briggs już rzuciła klucz wysokim łukiem wprost w ręce Josha. Teraz pozostała jej rola widza. A spektakl zapowiadał się doprawdy wyśmienity.
 
liliel jest offline  
Stary 26-08-2010, 14:32   #14
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- No... Tak jak napisali... - Kurt poszukał wzrokiem leżącej na ziemi kartki, jednak nie podniósł jej. Wiedział, co było tam zapisane. - Wkładamy tam ręce, i wymacujemy jakiś przełącznik. Dopóki go nie przekręcimy, wszystko powinno być dobrze. Potem, jak już wszyscy chwycą to coś, to na mój znak przekręcimy w lewo. Tylko wtedy... Kurwa, pewnie nas czymś kujną, było tam napisane o ofierze z krwi...No i lepiej żebyśmy zrobili to wszyscy razem, bo te pieprzone parzyste liczby... - zamilkł na chwilę, prawą rękę oparł na pudle, lewą, drżącą, zbliżył do otworu.

- Dobra, wkładamy łapy - powiedział chłopak, zerkając na resztę, jakby chciał ich wspomóc, i jednocześnie sam szukał wsparcia.

Rebeka kiwnęła głową na znak zgody i w tym samym czasie wsadziła swoją dłoń w otwór, starając się wymacać dźwignię, przełącznik, czy cokolwiek to miało być. Jednocześnie bacznie obserwowała narkomankę, gotowa jej pomóc w razie problemów. Mimo wszystko była tu jedyną kobietą, prócz niej samej. Nie był to może najlepszy powód, by przejawiać zainteresowanie czy troskę, ale ta zupełnie nowa sytuacja niejako wymuszała pewne reakcje. Gdyby pozostawiła ją na pastwę mężczyzn, mogłoby ją spotkać coś przykrego. W gruncie rzeczy dziewczyna i tak będzie musiała pomóc sobie sama. Nikt tego nie zrobi za nią. Z drugiej strony to dość zabawne – czyżby twórcy tego eksperymentu próbowali dowieść, że współpracując ze sobą, ludzie zaczynają się na siebie otwierać i przestają być samotni? Nie, to się nigdy nie uda...

Lengyel tylko jeden raz pomyślał, że te badania mogą zakończyć sie dla niego gorzej, niż dalszy pobyt w więzieniu. Szybko odrzucił od siebie taką myśl. To była bzdura, a w dodatku w tej chwili rozczarowanie było tym, czego potrzebował najmniej.

Ręka Węgra drżała niemiłosiernie. Bał się. W sumie, to nie wiedział, czy nie byłby bardziej zadowolony wkładając dłoń w śmigła samolotu. Wtedy przynajmniej wiedziałby co się stanie. A tu... nieznośna niepewność.

Atilla zdecydowanym ruchem umieścił dłoń w otworze.

- Robimy to na trzy, czy jak? - zapytał drżącym głosem.

W otworach dłonie skazańców wyczuły pojedynczą, metalową dźwignie – nic niezwykłego. Teraz wystarczyło jedynie zacisnąć na niej palce i przekręcić.

- No tak, przekręcamy, na trzy. Będę odliczał - Kurt wziął głęboki oddech, drażliwy zapach był już mocno wyczuwalny w powietrzu. - Uwaga. Raz...Dwa...Trzy...

Przekręcili.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 26-08-2010, 19:53   #15
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Grupa nr1, pierwszy dzień, ranek

Kurt Marevick, Atilla Lengyel, Rebeka Marquez



Przekręcili…

Coś stalowego i bardzo zimnego zatrzasnęło się na ich nadgarstkach unieruchamiając je w jednej chwili. Narkomanka krzyknęła przeraźliwie i zaczęła się szamotać próbując wyrwać rękę za wszelką cenę. Pułapka była jednak zbyt wytrzymałą i siła fizyczna na nic się zdawała. Po kilku sekundach wszyscy poczuli jak w ich dłonie wbija się mała igła, która zaczęła wtłaczać w ich ciała substancję powodującą pieczenie skóry w okolicach nakłucia. Zabieg równie szybko jak się zaczął tak się skończył. Igła została wycofana, a pułapka ustąpiła.

- Co oni nam zrobili? – mamrotała niewyraźnie Diana, która upadła na kolana, ponownie zalewając się łzami.


- Gratulację. – głos Ewy rozbrzmiał w głośnikach. – Przeszliście pierwszy, banalny test. Dostaliście właśnie odtrutkę na toksynę, którą wpuściliśmy do pomieszczenia. Możecie odebrać nagrodę.

W tym samym momencie coś zabrzęczało i masywne drzwi otworzyły się. O dziwo to narkomanka pierwsza ruszyła do wyjście niemal przewracając się na niskim progu.

- Jest woda! – krzyknęła radośnie zmieniając w jednej chwili swoje nastawienie.


Następne pomieszczenie było niczym innym jak kolejnym piwnicznym pokojem, choć dużo niższym niż poprzedni. Ściany były pokryte białymi, ubrudzonymi płytkami, a oświetlenie było równie oszczędnie co poprzednio. Głównym źródłem światła było wyjście prowadzące w górę schodów. Na środku stał niewielki stolik, na którym ustawione zostały trzy półlitrowe butelki wody. Diana nie czekając na pozostałych zabrała się łapczywie za picie i niemal jednym haustem opróżniła całą butelkę.

Rebeka poczuła jak przechodząc zawadziła o coś cienkiego i choć w pierwszej chwili mogło się to wydawać pajęczyną, tak po chwili w ciemności dostrzegła sznureczek, który zaczepiony był o lampy. Pociągnęła go, po czym pomieszczenie wypełniło się bladym światłem.

Diana westchnęła, choć Atilla pierwszy to zauważył. Jedna ze ścian była pokryta krwią, która wcale nie wyglądała na starą.


Jednak to nie sama posoka wprowadziła wszystkich w stan chwilowego osłupienie, a wiadomość, którą ktoś próbował im przekazać za jej pomocą. Palcami – zapewne drżącymi, ponieważ litery były mocno niewyraźne - zostało w niej zapisane jedno słowo:


UCIEKAJCIE



Wpatrując się w krwawy przekaz Kurt poczuł nagłe ukucie w głowie, a następnie usłyszał cichy kobiecy chichot. Znał ten głos, należał do tej suki, która spieprzyła cały jego świat i zmusiła go do zbrodni. Odwrócił wzrok wciąż mrużąc oczy z powodu nieprzyjemnego bólu i ujrzał ją kilka kroków dalej. Gdy jednak ostrość obrazu powróciła w miejscu Lucy stała więźniarka, Rebeka. Wcześniej tego nie dostrzegł, ale teraz widział wyraźnie jej faliste blond włosy, uderzająco podobne do tych, które miała tamta zdzira.

Diana przysunęła się tymczasem do Marqez, którą najwyraźniej zaczęła traktować jak swego rodzaju opiekunkę.

- Chodźmy stąd. – wyszeptała i pociągnęła współwięźniarkę za rękę.


***

Grupa nr2, pierwszy dzień, ranek

Jill Briggs, Joshua Brunon, Christopher Torg


Meksykaniec pomimo tego, że został zrobiony w przysłowiowego „konia” nie wydawał się tym faktem rozzłoszczony. Stanął opierając się plecami o ścianę i spokojnie obserwował bieg wydarzeń, tak jakby przed chwilą nie został podpisany na niego wyrok śmierci.

Szalone rodzeństwo nie zamierzało przepuścić takiej okazji. Jill słodkim i jakże niewinnym głosem próbowała ściągnąć na siebie uwagę wielkoluda przechodząc na prawo, a tymczasem Josh zamierzał uderzyć z lewej strony. Osiłek jak baranek na rzeź spojrzał na przynętę w najmniej odpowiednim momencie.

Cios kawałka cegły zawiniętej w koc był wyjątkowo celny. Więzień oberwał w okolice lewej skroni i gdyby nie przykuta ręka i ściana za plecami z pewnością by upadł. To była najlepsza okazja do wykonania planu. Jill podskoczyła do ofiary z zamiarem przykucia jego drugiej ręki czyniąc go całkowicie bezbronnym. Kajdanki zatrzasnęły się na jego lewym nadgarstku, lecz wtedy stało się coś nieprzewidzianego.

Wolna ręka rannego wystrzeliła z ogromną prędkością w okolice szyi kobiety zaciskając się na niej w żelaznym uścisku. Jill miała kurewsko niemiłą okazję sprawdzić na sobie siłę meksykańca, który przyciągnął ją do siebie. Mógł zmiażdżyć jej grdykę bez najmniejszych problemów, ale zamiast tego cisnął nią prosto w brata, który już zbliżał się pomóc siostrze. Oboje upadli na ziemie, a piękniejsza połówka rodzeństwa dobre kilka chwil łapała oddech zanim doszła do siebie.

- Jesteście chorzy, spierdalam stąd. Tobie przystojniaku też to radzę. – rzuciła Stella do Christophera, a następnie zaczęła powoli zanurzać się w wodzie nie mając zamiaru przyłączać się do walki.

Wielkolud nie wyglądał już jak tępy kołek. Krew z głowy obficie spływała po lewej stronie jego twarzy, którą zdominował grymas czystej wściekłości. W tej chwili nie przypominał człowieka, lecz demona, który tylko czekał żeby spuścić go ze smyczy.


- Chodźcie. – wysyczał z trudem przez zaciśnięte zęby. – Ułatwcie mi sprawę…

Wyglądało na to, że meksykaniec nie zamierzał sprzedać tanio skóry.

„Christopher spójrz na nas. Czy nie jesteśmy piękne?” – Torg nagle usłyszał połączone kobiece głosy, a gdy obrócił głowę w kierunku źródła dźwięku dostrzegł kilka – nie! - kilkanaście par gładkich rąk unoszących się nad powierzchnią wody. Te wirowały i gestami zapraszały go do zabawy. Trupioblady, niezdrowy kolor ich skóry odznaczał się wyraźnie w mrocznej piwnicy. Był to zupełnie nierealny i chory obraz.



- No dalej! – głos osiłka wyrwał Chrisa z zamyślenia, a złudzenie pływających kończyn rozwiało się w jednym momencie.
 
mataichi jest offline  
Stary 26-08-2010, 21:06   #16
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Uderzenie w rękę, po której pękła kość demona przyspieszyło nieuniknione. Jill po ciosie Torga skoczyła do osiłka dźgając go szklanymi sztyletami uwięzionymi w kwiecistej formie stłuczonej butelki. Josh wypuścił koc z ręki i uderzał raz za razem pięściami w głowę demona.
Łup! Łup! Głuche uderzenia jakby w zwolnionym tempie masakrowały twarz Meksykańca. Brunson słyszał nadal przyspieszające bicie swojego serca i szum krwi w skroniach. Posoka umierającego demona bryzgała wokół tworząc czerwoną mgiełkę na wykrzywionej ekstatycznym grymasem twarzy siostry. Podniecenie Josha sięgało zenitu, od dłuższej chwili demon nie ruszał się już. Agonalne drgawki ustawały kiedy jeszcze Brunson bił z mechanicznym niemal zacięciem w krwawe ochłapy, tworzące teraz twarz beanera.
- Boże!
Niemalże chciał odpowiedzieć z uśmiechem: „Słucham, synu!”. Spojrzał na Jill. Promieniała, światłość rozświetlała jej sylwetkę, jak wtedy, gdy ją pierwszy raz taką zobaczył, jeszcze w domu, w Silvery Creek. Wtedy powiedziała tylko cicho „Zabłąkana turystka…”.
Poczuł to znowu! Po tylu latach w kamiennej puszce Huntsville! Boską wszechmoc porównywalną tylko z najsilniejszym orgazmem targającym ciało w kolejnych falach. Siłę wydartą demonowi, spływającą brunatno czarną barwą, po jego zaciśniętych do bólu pięściach. Lepką wilgoć która małymi kropelkami osiadła na jego twarzy. Przeciągnął palcem wskazującym po swoim czole, po czym zaraz począł smakować znajomy słodko-metaliczny smak w ustach.
Wyciekająca esencja życia z ciała tworzyła w brudnej wodzie małe spirale, które zachwyciłyby Fibonacciego i Archimedesa swoją regularnością. Piękno śmierci. Piękno Dzieła. Josh sycił się widokiem demona stającego się na powrót człowiekiem.
Uśmiech wykwitł na jego twarzy, gdy usłyszał Jill rozmawiającą ze stygnącym już w brudnej wodzie ciałem. Popatrzył na kamerę i zmrużył oczy przez co twarz mężczyzny splamiona krwią i nadal wykrzywiona w uśmiechu nabrała makabrycznego wyrazu.
- A wiesz jak skończył wujek Henry? Tak, Chriss – uśmiech powiększył się jeszcze po czym Josh obrócił się do współskazańca i dodał spokojnie – Teraz już jesteś nasz… Taki sam.
Spojrzał szybko na siostrę i kiwnął tylko głową.
- Tylko śpiesz się maleńka, nie wiadomo czy dogonimy naszą dziewoję. Wracaj szybko.
- Jasne braciszku - bezbłędnie, jak zwykle, wyczuła jego intencje. - I ty na siebie uważaj. Wychodzi na to, że doktorek naszprycował nas halucynogenami. Jeśli zobaczyłbyś coś dziwnego... To mogą być tylko zwidy.
- To jego Sumienie powinni sprzedawać w dyskotekach i tancbudach. Niezłego daje kopa, prawda Chriss? –
Przypomniał sobie jak tuż po krótkiej panice, Torg ruszył do boju jak czołg. Spojrzał jeszcze na Jill brodzącą już po pas w wodzie i ruszył za nią.
- Raczej nieźle miesza w głowie - dodała jeszcze Jill. - Dwa szkielety gadały coś o celi 77. Jeśli się na nią napatoczycie można sprawdzić.
Puściła Joshowi oko i zniknęła w sąsiednim korytarzu.
Uniósł jedną brew w zdziwieniu, ale Jill już znikała za rogiem. Gadające szkielety, prawdziwy dom wariatów – pomyślał tylko ocierając twarz z czerwonych kropelek.
- Musimy się spieszyć Chriss. Ten babochłop przed nami może sporo namieszać. Nie możemy zawieść doktora Lechnera i utopić się tutaj jak kocięta. – spojrzał jeszcze raz na kamerę i przypomniał sobie słowa doktorka. Stella pierwsza zostawiła towarzyszy, więc pewnie teraz już ucztuje na ich nagrodzie. Zaraz zaczął szybko podążać za kompanem ściskając ostrożnie w ręce siostrzany podarunek. Wypatrywał pilnie mokrych śladów stóp pani Rockwood.
 
Harard jest offline  
Stary 26-08-2010, 21:18   #17
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Unieruchomienie ręki było niezbyt przyjemne, chociaż przewidywalne. Kurt zacisnął mocno obie dłonie i zęby. Był przygotowany na okropne męczarnie, jednak poczuł tylko lekkie ukłucie, wręcz przyjemne, gdyby nie uczucie przechodzącego w górę ciała dreszczyku, jakby coś rozchodziło się w krwioobiegu. Gdy wszyscy wyciągnęli bezpiecznie ręce a ich nadzorczyni rozpoczęła przemowę, uśmiechnął się zdziwiony.
- Tylko tyle? - Wyjąkał pod nosem, dziwiąc się, jak bardzo był wystraszony jeszcze przed kilkoma sekundami. Może nie będzie tak źle?
Chłopak pobiegł za narkomanką do kolejnego pomieszczenia, chociaż sam nie wiedział, czemu niby miałby się spieszyć. Chyba po prostu wolał mieć na nią oko, żeby nie sprawiała więcej kłopotów. Oczywiście, potwierdzenie obecności wody było dodatkowym bodźcem wypychającym z pomieszczenia.
Wziął pospiesznie jedną z pozostałych dwóch butelek, nie otworzył jej jednak, dopóki Diana nie opróżniła swojej. Wyglądało, jakby wszystko było w porządku, zaczął więc pić. Nigdy nie sądził, że można delektować się smakiem wody. Nigdy, aż do teraz.
Światło. Pomazana na czerwono ściana. “Uciekajcie”. To na pewno sztuczna krew. Chcą ich wystraszyć, tak jak z tą maszyną w poprzednim pokoju. Mięli “złożyć ofiarę” z krwi, a było to tylko drobne ukłucie.
- To na npewno sztuczna krew.Chcą nas wystraszyć, tak jak z tą maszyną w poprzednim pokoju. Niby mięliśmy “złożyć ofiarę” z krwi, a to było tylko drobne ukłucie. Chcą nas wystraszyć - powiedział, dodając sobie pewności siebie. Rozgryzł ich.
Miał pociągnąć kolejny łyk z butelki, jednak nagłe ukłucie wewnątrz głowy niemal zwaliło go z nóg, nie swoją siłą, lecz nagłością ataku. Zakręcił butelkę, chciał zostawić kilka łyków na później i nagle usłyszał coś dziwnego.
Chichot. Wysoki, kobiecy chichot. Zupełnie, jakby ktoś naśmiewał się z niego, i to ktoś znajomy. Znieruchomiał na moment, wsłuchując się w głosik.
Lucy?
Nie, to przecież nie możliwe.
Odwrócił się chcąc usiąść na stoliku i ponownie znieruchomiał, gdy zobaczł niewyraźną sylwetkę tej dziwki. Stała kilka metrów przed nim, uśmiechając się triumfalnie. A przynajmniej, tak mu się zdawało, dopóki obraz przestał bujać się i powielać. Oparł się o stolik, patrząc na młodą kobietę z długimi blond włosami. Teraz jednak widział dokładniej, że nie była to Lucy, tylko Rebeka, jego współtowarzyszka niedoli. Prawdopodobnie też była głupią suką, jednak nie głupią suką. Spojrzał na butelkę z resztką wody. Może jednak coś tam dodali, żeby te ich sztuczki były bardziej wiarygodne, jakieś psychotropy czy coś... Marevick postanowił nie pytać innych o ten chichot, pewnie nawet gdyby pochodził z głośników, nie usłyszeliby go, pochłonięci krwią na “ścianie”. Rozejrzał się, nie było tu właściwie nic. Schody na wyższe piętro wyglądały obiecująco.
- Dobra, ja idę na górę. Idziecie?


Znaleźli się w obszernym pomieszczeniu, które było prawdopodobnie centrum tego bloku i prowadziły z niego drogi we wszystkie strony, również do głównego wyjścia budynku, które było solidnie zakratowane. Hol był bardzo dobrze oświetlony naturalnym światłem, co stanowiło miłą odmianę po poprzednich miejscach. Wszystko było dokładnie wysprzątane. Z oddali napływała do was cicha muzyka, prawdopodobnie z waszej prawej strony.

- Co to za muzyka?- szepnął Kurt wsłuchując się dokładniej w pochodzący z oddali dźwięk. Odwrócił się w prawą stronę i ruszył powoli w kierunku korytarza, a którego dobiegała muzyka. Po kilku krokach odwrócił nieco głowę i zapytał współwięźniów:
- Idziecie?
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 26-08-2010 o 21:26.
Baczy jest offline  
Stary 26-08-2010, 21:23   #18
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Rebeka nie panikowała, podczas gdy zostali uwięzieni i gdy wstrzykiwano im nieznaną substancję. Ze spokojem obserwowała rozwój wypadków. Wkroczyła do kolejnej sali rozglądając się uważnie dookoła, nie zważając na histeryczne zachowanie współwięźniarki. Dzięki temu udało jej się zauważyć sznureczek i wprowadzić do dziwnego pomieszczenia nieco światła.

Reakcje towarzyszy zwróciły jej uwagę w stronę ściany, która oblepiona była czerwoną mazią. Podeszła najpierw do butelek z wodą. Odkręciła jedną i zaczęła powoli pić, jednocześnie przyglądając się napisowi. Młody chłopak – jak właściwie miał na imię? – wysnuł z całą stanowczością teorię o sztucznej krwi i wszędobylskim strachu. Rebeka upiła jeszcze jeden łyk wody i zakręciła butelkę. Narkomanka, której imienia też nie pamiętała, stała blisko niej, jakby to właśnie nią próbowała odgrodzić się od całego zła tego świata. Czego ona od niej oczekiwała? Czego chciał ten młody, który wpatrywał się w nią z dziwną miną? Oni jeszcze nie zrozumieli. Pewnie nigdy nie zrozumieją. Jeszcze nie wiedzą, że życie oznacza samotność.

- Chodźmy stąd
– wyszeptała narkomanka i pociągnęła Rebekę za rękę.

- Człowiek jest monadą bez okien – odpowiedziała jej nagle, zupełnie nie na temat, jakby błądząc w swoich własnych myślach.

Potem podeszła do ściany umazanej breją i bezceremonialnie pochyliła się nad nią, węsząc. Krew. Zapach krwi poznałaby wszędzie, towarzyszył jej nieustannie. Najpierw niewinna krew menstruacji, która postawiła ją po przegranej stronie w konserwatywnej rodzinie – w szeregu kobiet. Potem krew pierwszego grzechu, cudzołóstwa i kazirodztwa – rana po pierwszym stosunku, która goiła się długo, wciąż rozdrapywana, zupełnie jakby natura chciała ciągle przypominać jej o popełnionej nieczystości. Krew na tylnym siedzeniu pick’upa. Krew poronionych płodów, ledwo co zagnieżdżonych w macicy, która wydalała z siebie te owoce zepsucia. Wreszcie krew jej męża. Krew wsiąkająca w dywan, jeszcze ciepła, parująca, sącząca się strumieniem z wielkiej dziury, która powstała w miejscu jego twarzy. Krew z krwi – zupełnie tak, jakby to ona krwawiła. W końcu był nie tylko jej mężem. Był też jej bratem.

O tak, Rebeka wiedziała wszystko o krwi. A już na pewno potrafiła rozpoznać, czy coś nią jest, czy tylko ją udaje. Przejechała palcem wskazującym po kafelkach, zbierając z ich powierzchni lepką posokę i oblizała go. Wyglądała jak znawca win, który w wyrafinowany sposób określa ich bukiet, aromat i rocznik.

- Jest prawdziwa. Ktoś ją tu rozchlapał jakąś dobę temu.

Odkręciła butelkę, przepłukała usta i splunęła wodą wprost na ścianę. Napis rozmył się, a resztki krwi spłynęły na podłogę, tworząc fantazyjne kształty.

- No to chodźmy – powiedziała przypominając sobie dopiero teraz prośbę narkomanki i ruszyła powoli na górę.
 
Milly jest offline  
Stary 26-08-2010, 22:19   #19
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Christopher z niepokojem przyglądał się temu, co planują zrobić Joshua i Jill. Miał nadzieję, że uwolnienie się i dotarcie do drzwi jest ich wspólnym celem, ale chyba jednak nieco się pomylił: Jill i Joshua zdawali się być totalnie zaślepieni jakąś furią, chęć wyżywania się na Meksykańcu całkowicie ich zaślepiła.

-Hej, nienormalni jesteście?! - zawołał w ich stronę Torg. - Dajcie mu spokój! Uwolnijcie go i spadamy stąd wszyscy! Albo go zostawcie w cholerę, nieważne, ale po co go masakrujecie?
Jill i Joshua zdawali się nie słyszeć słów Christophera, a w każdym razie nie zwracali na niego uwagi. Ten cały czas ich obserwował, aż w końcu zaczęło do niego docierać, jak ta dwójka jest do siebie podobna w tym co robią: te same ruchy, to samo szaleństwo w oczach. „Ich chyba łączy coś więcej niż zwykły związek – kurwa, oni muszą być rodzeństwem” - pomyśłał. Ale nie wiedział, czy to dobrze wróży, czy źle.
Stał rozdarty i nie wiedział, co robić. Czy ma uciekać tak jak ta druga kobieta, czy powstrzymać Jill i Josha – w końcu byli w tym wszyscy razem. Myśli miotały mu się po głowie, kiedy znienacka zaczęły docierać do niego głosy, których wcześniej nie było. Słyszał jak do niego mówią:”Spójrz na nas, czy nie jesteśmy piękne?”. Mimo że głosy słyszał w środku w głowie, wiedział że ich źródło jest gdzieś w wodzie. Spojrzał w tę stronę i zobaczył wynurzające się trupioblade ręce, które machały do niego zapraszającym gestem. Kilkanaście wirujących rąk zapraszało go do zabawy, a Christopher zaczął powoli czuć, że wariuje: „Co to kurwa jest???” Złapał się za głowę, zamknął oczy i pochylił się do przodu intensywnie szepcząc: - Nie ma was tu, nie ma was tu

Głosy zaczęły słabnąć, Torg wyrwał się z impasu i podbiegł gwałtownym krokiem do pary katującej Meksykańca. Chwycił mocno Josha za ramię i odwrócił w swoją stronę: -Popierdoliło was??!! Nie rozumiecie, że musimy stąd spierdalać? Że oni coś z nami robią? Zostawcie go do kurwy nędzy i płyńmy!!!!!!!!.


-Nic mnie nie obchodzi przemiana tego troglodyty, co w tym niby ciekawego? - odpowiedział Chris na zaczepkę Jill. -Zostawmy go tu i niech nawet zdechnie, jeśli mu na to pozwolą.

Torg cieszył się, że oboje Jill i Josh byli już w wodzie – zawsze to bliżej wyjścia. Sam też niezwłocznie postanowił podążyć w ich stronę. Wchodził coraz głębiej, był już po kolana, kiedy nagle zaczęło z nim coś się dziać. Naszedł go gwałtowny lęk: przecież dosłownie przed chwilą widział jak z po d wody wyłaniają się ręce tych kobiet... przecież one muszą tam być... przyczaiły się gdzieś przy dnie i chcą go wciągnąć... z chęcią by się z nimi zresztą zabawił... już od tak długiego czasu tłumił narastające w nim żądze, że czasami było to nie do wytrzymania, ale teraz był pewien, że z nimi by przegrał, że chcą go zabić, zemścić się na nim... Boże, nie dam rady... nie mogę wejść głębiej... nie...

-Joshua! Jill! Stójcie!!! One tam są, pod wodą. Widziałem je, machały do mnie. Nie mogę wejść dalej, pomóżcie mi... - szybko wołał do pozostałych. - Jill! Nie idź tam dalej! Nie otwieraj tych drzwi!

Czuł, że za moment przestanie nad sobą panować.
 
emilski jest offline  
Stary 27-08-2010, 11:06   #20
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Kiedy na nadgarstki Węgra zacisnęła się stalowa obręcz, mężczyzna zadrżał. Spodziewał się najgorszego. Szarpnął ręką, jednak to nic nie dało. Serce waliło mu jak młotem, na czoło wystąpiły pierwsze krople potu.
- Cholera – zaklął pod nosem
Nagle Atilla poczuł ukłucie w dłoń, zimna igła przebijała jego skórę, a później wprowadziła do jego ciała jakąś drażniącą naskórek substancję.
„Jezu, co to jest!? Trucizna? Psychotrop?” - Atilla stawał się coraz bardziej roztargniony, strach władał nim już w pełni, jednak mężczyzna starał się nie okazywać tego towarzyszom na tej dziwnej drodze.
Nagle kajdany puściły i wszystko się zakończyło, tak samo niespodziewanie, jak się zaczęło. Pobliskie drzwi otworzyły się.
Węgier odetchnął z ulgą.
- Idziemy – powiedział dochodząc jeszcze do siebie. Nie chciał okazywać żadnych emocji. Czuł, że coś się święci i że lepiej udawać posąg spiżowy.
Mimo całej otoczki twardziela Lengyel nie mógł uwolnić się od rozmyślań na temat tajemniczej substancji.
„Kiedy to coś zacznie działać?” - przez jego głowę przewijało się wciąż to samo pytanie.
W następnym pomieszczeniu grupa odnalazła butelki z wodą. Narkomanka Diana z miejsca opróżniła pierwszą z nich. Węgier nie chciał się wyrywać, zresztą coś innego przykuło teraz jego uwagę.
Kiedy Rebeka, ładna blondynka, która także znajdowała się w grupie zapaliła światło, okazało się, że pobliska ściana cała umazana była krwią. Ktoś radził im, żeby szybko się stąd wynieśli. Ale gdzie? I w jaki sposób?
Zresztą nie po to tutaj przybyli, żeby teraz uciekać.
Późniejsze zachowanie Rebeki zdziwiło go. Uniósł wysoko brwi, ale już po chwili obiecał sobie, że nie będzie się tu niczemu dziwił. Ale czy to znaczy, że nie są pierwszymi uczestnikami testów? A skoro w ogóle się tutaj znajdują, to czy tamte badania... nie udały się?
Tylko forma ostrzeżenia jakoś przejmowała Węgra grozą Mężczyzna wzdrygnął się i odwrócił wzrok.
Lengyel upił jeszcze łyk wody z półpełnej butelki, którą ktoś pozostawił na stole.
Kiedy grupa zbierała się już do opuszczenia pomieszczenia, coś przykuło uwagę Atilli.
Na wyższym poziomie, przy barierce ktoś się znajdował. To była... „nie, nie NIE!” - myślał Węgier.
Ale wszystko wskazywało na to, że kilka metrów od niego, na górnej kondygnacji stała i machała do niego Jessica. Tak samo piękna, tak samo żywa.
Atilla utkwił wzrok w podłodze, przyśpieszył kroku.



 
Minty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172