Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-08-2010, 16:07   #21
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Grupa nr1, pierwszy dzień, ranek

Kurt Marevick, Atilla Lengyel, Rebeka Marquez


Szli w kierunku, z którego dolatywała do ich uszu muzyka, ta z każdym krokiem stawała się coraz wyraźniejsza. Poruszali się powoli i w miarę możliwości w ciasnej grupie, oglądając się co rusz na siebie. W końcu czy można było w ogóle mówić o czymś takim jak zaufanie między ludźmi skazanymi za morderstwa? Wkrótce i oni mieli poznać odpowiedź na to pytanie.

Diana szła tuż obok Rebeki, mocno ściskając dłoń swojej „opiekunce”. Wyglądała znów na bezbronne i płochliwe zwierzę, ale gdy wyczuła moment nieuwagi, kiedy Atilla, który szedł na końcu, oglądnął się za siebie, błyskawicznie zbliżyła się do Marqez i wyszeptała krótkie: „musimy ich zabić inaczej oni zabiją nas.” Równie szybko wróciła do odgrywania roli zahukanej dziewczynki.

Węgier, choć starał się wbić wzrok w podłogę i maszerować z resztą, miał wrażenie, że ominęło go coś niezwykle cennego i stracił być może jedyną okazje, aby błagać swoją ukochaną o wybaczenie, nawet, jeśli była jedynie złudzeniem. To uczucie dopiero kiełkowało, ale już teraz czuł jak trawi go od środka, a najgorsza była świadomość, iż mogły wywoływać to środki podane przez doktora, a nie jego własne uczucia. Było w tym coś obrzydliwego.

- Jesteśmy na miejscu. Kurt stwierdził fakt, gdy stanęli przed zwykłymi drzwiami, zza którymi znajdowało się źródło dźwięków. Było to prawdopodobne jedyne pomieszczenie na długim korytarzu, które nie było celą, bowiem prowadziły do niego zwykłe drewniane drzwi.

- Wchodzimy? – zapytała Diana z doskonale wyczuwalnym strachem w głosie, choć odpowiedź była oczywista. Kurt nacisnął na klamkę, która ustąpiła bez problemu, a następnie pchnął drzwi do wewnątrz pomieszczenia. Gdy nic gwałtownego się nie wydarzyło, nabrawszy więcej pewności siebie weszli do środka.


Wystrój wnętrza był surowy i bardzo minimalistyczny. Oprócz stolika i krzesła w pomieszczeniu znajdował się duży regał, który przedzielał je na pół. Po jego drugiej stronie na podłodze leżał działający gramofon, wabik.

MUZYCZKA


- Mam tego dość. – narkomanka uklękła przy urządzeniu i po krótkim momencie zawahania odstawiła igle od osi talerza, lecz mimo tego muzyka nie przestała grać. Stała się cichsza, ale ciągle wydobywała się z gramofonu. Przestraszona dziewczyna klapnęła na pupę i przysunęła się plecami do najbliższej ściany.

Tymczasem Rebeka zauważyła niewielką, białą kartkę, która leżała na jednej z półek. Zlewała się z meblem, przez co nikt inny jej nie zauważył. Jej treść musiała mocno zaskoczyć kobietę:

„Za pięć minut ten korytarz zostanie odcięty. Wróć do głównego holu, a otrzymasz nagrodę i nie będziesz musiał/a walczyć o przetrwanie.”


Grupa nr2, pierwszy dzień, ranek

Jill Briggs, Joshua Brunon, Christopher Torg


To była nierówna walka….tylko w takiej mogli pokonać demona.

Zaczęli kaźnie starając się korzystać z przewagi i szarpać osiłka raz za razem. Nie było to łatwe zważywszy, że woda sięgała im do pasa. Pięści, tulipan i kawałek cegły w kocu. To przeciwstawiali potwornej sile i wytrzymałości, jaką prezentował ich przeciwnik. Gdy pierwsze ciosy spadły na niego nic nie wskazywało na to żeby szybko miał zamiar ustąpić. Swoją jedyną wolną ręką odganiał się skutecznie przed większością ataków, a Jill poczuła już wcześniej na sobie jej siłę. Gdy wszystko zwiastowało kolejny impas i poza kilkoma płytkimi ranami po ostrej butelce i paru siniakach po ciosach cegłówką meksykaniec wciąż był cały, Chris rzucił się na niego rozwścieczony nie bacząc na silne łapsko, które tylko czekało na taką okazję.

Torg prawym prostym uderzył mięśniaka w usta rozwalając mu górną wargę i naruszając przynajmniej kilka zębów, jednak sam nie był w stanie tego dostrzec. Potężny cios wielkoluda skierowany prosto w żołądek Christohpera sięgnął celu. Mężczyzna stracił oddech na moment a przed jego oczami zapanowała kompletna ciemność. Ten jednak moment wykorzystało stuknięte rodzeństwo. Kawałek cegły uderzył idealnie w przedramię, łamiąc kość promieniową, o czym świadczył charakterystyczny dźwięk. Jill zaraz po tym rzuciła się do przodu wbijając tulipana w trzewia meksykańcowi. Przekręciła go upewniając się tym samym, że ich ofiara tym razem nie będzie w stanie z tego wyjść.

Bestia zawyła i osunęła się do wody, Chris zresztą też, lecz był na tyle przytomny, że już po chwili był w stanie stanąć o własnych siłach.

Umierający wielkolud już się nie bronił. Długo konał przyjmując na siebie serie ciosów maltretujących jego bezwładne ciało. A gdy już był jedynie strzępem mięsa, jakaś nieznana siła pomogła mu podnieść głowę po raz ostatni i krzyknąć jeszcze:

- BOŻE!

Gdy dzieło było skończone, a trójka morderców ociekała we krwi współwięźnia, głos doktora ponownie rozbrzmiał w głośnikach.

- Zadziwiliście mnie. – w głosie Lechnera, jeszcze zniekształconym przez głośniki ciężko było „odnaleźć” jakiekolwiek emocje. - Nie sądziłem, że w pierwszej próbie już kogoś zamordujecie. Jesteście naprawdę popapranym rodzeństwem, a teraz pan Torg do was dołączył. Niestety nie mamy czasu na dyskusję. Pani Rockwood niebawem odetnie całe podziemia, które wypełnią się za kilka godzin wodą…- doktor przerwał na moment, lecz ciągłe trzeszczenie w głośnikach świadczyło o tym, że najwyraźniej nad czymś się zastanawiał. – Współpraca. Chciałbym zagrać z wami w grę, która sprawdzi czy oprócz wspólnego mordowania potraficie działać jak jedna drużyna. Pomieszczenie kontrolne, w którym znajduje się panel za pomocą, którego można odciąć podziemia znajduje się trzy piętra nad wami, lecz dojście do niego wiedzie przez istny labirynt korytarzy. Musicie dostać się tam przed Panią Rockwood, jednak to nie wszystko. Ktoś z was musi udać się na drugi koniec podziemi, aby wyłączyć urządzenie, które ma za zadanie wpuszczać do wentylacji górnych pięter trujący gaz. Inaczej mówiąc, musicie podzielić się na dwie grupy. O konsekwencjach wzajemnego oszukiwania chyba nie muszę wspominać. Czas ucieka…

 
mataichi jest offline  
Stary 27-08-2010, 16:19   #22
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Orgia zmysłów.
Palący dreszcz.
Podniecenie.
I szelest krwi. A może wody, jedna cholera.

Jill zastygła nad dryfującymi na wodzie zwłokami Meksykańca, jej pierś falowała w szaleńczym tempie, jak po ostrym pieprzeniu.
Zmysłowo przymknięte oczy i uśmiech satysfakcji świadczyły o poczuciu dobrze spełnionej misji. Jill była rozpromieniona. Gdyby przejrzałą się w tafli wody zobaczyłaby najpewniej świetlistą aureolę wokół własnego oblicza. Jeśli bóg istniał, właśnie poczuła na sobie jego dotyk.

Na fali euforii szarpnęła trupa za włosy, uniosła jego poszatkowany łeb powyżej linii wody i obserwowała z zachwytem godnym krytyka sztuki. A później zanurzyła dłoń w strzępach ciała i kości czując jak krew przelewa się pomiędzy jej palcami.

Czerwień.
Kolor życia.
Kolor śmierci.
Jej ulubiony...

Umazane posoką palce powędrowały w kierunku czoła. Cztery pionowe karminowe kreski ozdobiły jej twarz niby rytualne malunki.
Zerknęła na Chrisa.
- Nic tak nie zbliża ludzi jak wspólne patroszenie, co? – jej uśmiech był łagodny, matczyny prawie. - Witaj w rodzinie.

Ten podniosły moment przerwał irytujący głos płynący z głośników. Jill wysłuchała go ze stoickim spokojem by unieść na powrót do pionu głowę Meksykańca. Przez chwilę wpatrywała się w niego przekrzywiając głowę to na prawo, to na lewo.
- Doktor Lechner zaaplikował nam swój cudowny lek, wiesz? - zagadnęła do nieboszczyka. - Sumienie... Jak myślisz przystojniaku, gdzie jest teraz nasze sumienie?
Złapała Latynosa za oba policzki by poruszały się bezwładnie na kształt przemawiającego człowieka.
- Nie wiem Jill – udała teraz gruby szorstki głos olbrzyma. - Może... w dupie?

Puściła jego głowę. Krwawy ochłap uderzył o blat wody a dłoń Jill pogłaskała go z czułością po włosach.
- Bystry z ciebie chłopiec. Pan Lechner jest beztalenciem – cmoknęła współczująco. - A jego eksperyment to kurwa fiasko.

Po skromnej przemowie skierowała się do wyjścia na korytarz. Uniosła dłoń ponad głowę ukazując środkowy palec.
- Patrzy na nas – powiedziała. - To perwersyjny sukinsyn. Tacy zawsze lubią patrzeć. Jak wujek Henry, prawda Josh? Tutaj na pewno są kamery. Sama na jego miejscu napchałabym tą norę kamerami...

Ciągle zaciskała dłoń na szklanym tulipanie. Mocno, trzeba przyznać, teraz sfatygowanym. Ale ślicznie przyozdobionym płynną czerwienią.

Jej ulubiony kolor...

- Ja odetnę dopływ gazu. O ile jest jakiś gaz... Skurwiel się z nami bawi jak chce - warknęła jeszcze.

Ciągle brodząc w wodzie dotarła do rozstaju korytarzy.
- A wy łapcie Stellę. Jeśli suka odetnie nam drogę ucieczki to będzie po zabawie. A Jill chce się jeszcze pobawić. Jill nie po to targała swoją dupę do piaskownicy żeby jakiś nadąsany szczeniak miał jej po chwili zabrać wszystkie foremki.

Nawet nie czekała na aprobatę mężczyzn. Taka była Jill, lubiła decydować. I zawsze to robiła. Dlaczego teraz miało być niby inaczej? Krew, adrenalina, skurcz podniecenia pomiędzy udami. Kurwa, jak w domu.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-08-2010 o 09:14. Powód: bo namieszałam zdrowo z kolejnością
liliel jest offline  
Stary 27-08-2010, 16:40   #23
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Poufałe zachowanie narkomanki i konspiracyjny szept zdziwiły Rebekę, ale szła dalej, nie spoglądając nawet na kobietę. Co ona sobie myślała? Że Rebeka jest jakąś morderczynią, która z zimną krwią wykończy dwójkę mężczyzn? Nawet jeśli wszyscy myśleli tylko o tym, by się wzajemnie wykończyć, niby czym obie kobiety miały zaatakować swoich towarzyszy? Pokonanie ich gołymi rękami graniczyło z cudem. Poza tym, Rebeka nie miała w zwyczaju nikogo mordować. Pozbawienie kogoś życia oznaczało wybawienie go z tej męczarni, jaką jest egzystencja w samotności. A na to z pewnością nie miała ochoty.

Kobieta rozejrzała się po całym pomieszczeniu. Nagle jej wzrok przykuła karteczka leżąca na półce. Przez chwilę zawahała się, ale zaraz podeszła i dyskretnie przeczytała, co jest na niej zapisane.

„Za pięć minut ten korytarz zostanie odcięty. Wróć do głównego holu, a otrzymasz nagrodę i nie będziesz musiał/a walczyć o przetrwanie.”


Szybko raz jeszcze przebiegła wzrokiem po tekście, po czym zgniotła papierek i wsadziła go do kieszeni więziennego kombinezonu. Pokręciła się chwilę po sali, zastanawiając się, co począć z otrzymaną informacją. Mogła podzielić się nią ze wszystkimi i być może uratować ich życia. Z drugiej strony może właśnie tego oczekiwali ich prześladowcy? Mogła powiedzieć o tym chociażby tej kobiecie, jednak po tym, co wyszeptała jej w korytarzu, czuła, że nie może jej ufać. Skoro chciała zabić dwóch mężczyzn, równie dobrze mogła chcieć zabić i ją. Rebeka starała się ocenić ile czasu jeszcze jej pozostało. W końcu zdecydowała. Jeśli ktoś chciał, żeby wyszła z tego pomieszczenia, dlaczego nie miałaby tego zrobić?

- Sprawdźcie dokładnie to pomieszczenie, ja za chwilę wrócę. Muszę coś zobaczyć.

Odwróciła się w stronę drzwi i zanim wyszła, spojrzała po raz ostatni na swoich towarzyszy...



Przeszła przez drzwi i ruszyła z powrotem korytarzem, nie obracając się już więcej. Ledwo wkroczyła do głównego holu, usłyszała metaliczny dźwięk i głośny huk. Ogromna, ciężka krata wysunęła się z sufitu i opadła na ziemię, odcinając boczny korytarz i pomieszczenie z gramofonem od holu. Jej towarzysze znaleźli się w pułapce.

- Gratuluję, mądra decyzja. – Głos asystentki Lechnera rozbrzmiał ponownie w głośnikach. Rebeka rozejrzała się szybko dookoła, ale nikogo nie dostrzegła. – Obawiam się jednak, że postawiła pani swoich towarzyszy w dość nieprzyjemnej sytuacji. Jest ich trójka, a więc ktoś z nich prawdopodobnie będzie musiał zginąć. Należy się jednak pani nagroda. Podczas gdy współwięźniowie będę się mordować ja proponuję pani gorący posiłek…

Nagle jedne z drzwi w wielkim holu otworzyły się, po czym wyszło z nich dwóch uzbrojonych ochroniarzy,
 którzy stanęli przy drzwiach. Dopiero po chwili pojawiła się trzecia osoba, czarnoskóry młokos ciągnący za sobą wózek, na którym ustawiona została taca przykryta srebrzystą pokrywką, najprawdopodobniej zawierająca obiecane jedzenia. Chłopak wyraźnie bał się, lecz to nie Rebeka była źródłem lęku. Może również i jego los był przesądzony? Gdy porzucił wózek zaledwie metr od kobiety, otworzył szeroko oczy i skinął delikatnie głową wykonując kilka szybkich zerknięć w kierunku dania. Następnie bez słowa zaczął się wycofywać.

- Zaczekaj...Rebeka dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że powinna spróbować się czegoś dowiedzieć, ale chłopak już zniknął za drzwiami. Zaraz za nim wycofali się dwaj strażnicy.

- Poczekajcie! Co tu się dzieje? Nie odchodźcie, nie możecie nas tu zostawić! – Drzwi zatrzasnęły się przed samym nosem kobiety, próbowała ciągnąć za klamkę, ale ani drgnęły. Wreszcie dała sobie spokój i oparła się o nie plecami, badawczo spoglądając na wózek z przykrytą tacą. Podeszła do niej i zdjęła srebrną pokrywę. Jej oczom ukazał się wspaniały widok kilku półmisków wypełnionych wykwintnym jedzeniem. Do dyspozycji miała również srebrną zastawę.



Przez myśl przeszło jej, że jedzenie jest zatrute. Poczuła jednak w żołądku bardzo gwałtowny ścisk i ukłucie. Była bardzo głodna, a widok i zapach pysznego jedzenia wywołał u niej niemal ślinotok. Po prostu nie mogła się powstrzymać. Rzuciła się na talerze, nie przejmując się żadną etykietą i nie używając sztućców. Po chwili większość talerzy była prawie pusta.
 
Milly jest offline  
Stary 27-08-2010, 17:34   #24
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Potężny cios w brzuch na chwilę przywrócił Christopherowi świadomość. Do tego momentu zadawał Meksykańcowi ciosy na przemian z rodzeństwem. Furia go nie opuszczała. Walił prosto w Latynosa, ale w rzeczywistości wyżywał się na doktorze Lechnerze. Nagły cios w trzewia powalił go do wody. Torg przez moment się zachłysnął i kaszląc próbował z powrotem stanąć na nogi. Wypluwając resztki wody, obserwował śmiertelne uderzenia serwowane na przemian przez Jill i Josha.

No i stało się, jestem teraz taki, jak oni... wszystko przez tego skurwysyna...” Torg czuł, jak narasta w nim nienawiść do doktora. Ale nie była to ta sama szalona nienawiść, która kilka minut temu go omamiła i kazała zabić Latynosa – ta była zimna i wyrachowana, planująca i stawiająca cele, determinująca wszelkie następne kroki Christophera.

-BOŻE!

To krzyk umierającego ostatecznie przekonał Chrisa, że z chęcią zrobiłby to jeszcze raz, jeśli tylko miałoby to zniszczyć Lechnera. Słowa Jill,jakie do niego skierowała niosły prawdę: teraz będzie im łatwiej współpracować; jemu i tej dwójce – łączy ich morderstwo. A Torg zrobi wszystko, żeby móc dopaść doktora i rozwalić mu łeb siłą własnych pięści. To może dlatego całe dotychczasowe życie trenował sztuki walki, żeby teraz mieć okazję wykończyć tego skurwysyna.

Nagle w celi pojawił się głos Lechnera, wydobywał się z głośników. Christopher miał wrażenie, że doktor odezwał się tylko i wyłącznie po to, żeby wiercić mu dziurę w głowie. „Kurwa, jakim prawem on się jeszcze do mnie odzywa... Nowe rozkazy, nowe polecenia, nowa zabawa. On dalej chce grać z nimi w tę grę. Jeszcze nie ma dosyć. Każdym następnym słowem zapracowuje na swoją śmierć – czy on o tym wie?”

Gdy w przemowie doktora pojawił się wątek wody, Torgowi natychmiast powróciła zimna krew i szybkim spojrzeniem ocenił sytuację. No tak, doktor miał rację, można go nienawidzić i chcieć go zabić, ale coś trzeba zrobić, żeby się nie utopić. Tempo reakcji Jill wywołało u niego lekki podziw. Podział zadań, jaki miał zostać przez nich dokonany, już dawno się odbył. Co więcej, Jill była już w trakcie wykonywania swojego. Na odchodnym rzuciła coś jeszcze o Stelli. Christopher zdążył już zupełnie zapomnieć o tej kobiecie, a teraz rzeczywiście muszą ją dogonić. Stella nie współpracowała z nimi, działała na własną rękę – tak jak Meksykaniec. Może też powinna zginąć, może znała się z Lechnerem lepiej, niż im się wydaje...

-Hej Josh, chyba nie mamy wyjścia. Twoja siostra zarządziła, zostaje nam pierdolony labirynt i pierdolone trzy piętra...
I również brodząc w wodzie, podążył za Jill. W kierunku drzwi...
 
emilski jest offline  
Stary 28-08-2010, 08:59   #25
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Grupa nr1, pierwszy dzień, ranek

Kurt Marevick, Atilla Lengyel


- Uwaga, uwaga. – głos Ewy rozbrzmiał na zablokowanym korytarzu. – Niestety mam dla was złą wiadomość. Miałam dla was przygotowaną kolejną banalną grę, lecz reguła liczb parzystych została złamana w skutek, czego musicie zredukować liczebność swojej grupy. Przykro mi z tego powodu. W dwunastu celach znajduję się sześć przedmiotów, które mogą wam ułatwić rozwiązanie tego problemu. Jeden znajduję się w pokoju razem z gramofonem… to taka podpowiedź z mojej strony. Nie zwlekajcie za długo. Pamiętacie pewnie ten nieprzyjemny gaz? Mamy więcej podobnych niespodzianek.
 
mataichi jest offline  
Stary 28-08-2010, 11:46   #26
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Fajna nuta, co nie?
- E tam, jakiś "pierdolnik klasyczny", koleś gra, jakby zaraz miał zasnąć.
- Wiesz co, Kurt? Może powinieneś czasem zastanowić się, zanim coś powiesz. Tak byłoby nieco lepiej, i dla Ciebie, i dla innych. Nie możesz chociaż udawać, że Ci się podoba?
- Po co niby, skoro mi się nie podoba?
- Może po to, żeby sprawić mi przyjemność?
- Ta, i potem kurwa każesz mi tego słuchać non-stop. Nic z tego. Chcesz, to słuchaj, nie bronię Ci. Ale dla mnie ponad pół godziny takiego rzępolenia to maks, co mogę wytrzymać. Słyszysz? Pół godzinki dziennie.
- Dziękuję Panu, Panie Marevick, za te jakże cenne pół godzinki dziennie, które możemy spędzić razem, słuchając muzyki klasycznej i kochając się.

Podziękowania przypieczętował pocałunek.

***

Fajna nuta, faktycznie. Nie doceniałem muzyki klasycznej, mam nadzieję, że mi to wybaczysz?


Kurt szedł przodem, niczym przywódca stada. Nie miał jednak wysoko uniesionego podbródka ani "napompowanej" klaty. Nie przejmował się nawet tym, że idzie na szpicy. Wszystko przez muzykę, a dokładniej przez wspomnienia, które przywołała. Pochłonęły całą jego świadomość, szedł przed siebie niemal mechanicznie, myślami zaś był w przeszłości oddalonej o zaledwie rok.
Czy może dwa? Nie wiedział, i nie było to dla niego istotne.
W więzieniu nadspodziewanie często słyszał spokojną muzykę klasyczną, czy to puszczaną z głośników przed nadzorcę, czy płynącą z odtwarzaczy grzeczniejszych, i przez to obdarzonych większym zaufaniem, więźniów. Nie sądził, że w ogóle jest to możliwe w więzieniu o zaostrzonym rygorze, jednak, jak widać, było. Te półgodzinne, niemalże codzienne sesje muzyczne były tylko wstępem do jego, może nie zainteresowania, ale na pewno akceptacji, muzyki klasycznej. Największą styczność z nią miał właśnie w więzieniu, co dla wielu byłoby wręcz niemożliwe. Teraz jednak wracał nie do wspomnień z więzienia, ale tych z czasów wolności.
Z czasów szczęśliwej miłości.

Rozbudził się z tego półsnu gdy zbliżyli się do drewnianych drzwi, za którymi z pewnością znajdowało się źródło dźwięków.
- Jesteśmy na miejscu- dodał, zerkając przez ramię na pozostałych. Na pytanie ćpunki nie odpowiedział, sytuacja tego nie wymagała. Musieli wejść, i tyle. Ta muzyka mogła być wabikiem, a właściwie nie mogła być niczym innym, i Kurt doskonale zdawał sobie z tego sprawę, jednak nie mogli nie zajrzeć. Przydałoby się jedzenie, i nie tylko. Skurcz żołądka i delikatne drżenie spowodowane były innym rodzajem głodu.
Teraz już chłopak odzyskał w pełni świadomość i odrzucił wspomnienia wgłąb umysłu, chociaż wiedział, że szybko do niego wrócą. Chwycił za klamkę, nacisnął i, niczym w filmach policyjnych, pchnął lekko drzwi, pozwalając im otwierać się powoli, skrzypiąc niemrawo.

Pozwala się człowiekowi wyciszyć, spojrzeć wgłąb swojej duszy. Zajrzeć w najbardziej delikatne zakątki własnego Ja. Znaleźć w sobie tę dobrą stronę. Szkoda, że dopiero teraz to rozumiem.


Nic nie wybuchło, a tego, szczerze mówiąc, obawiał się najbardziej. Ośmielony zrobił krok do przodu i niepewnie wszedł do środka. Pomieszczenie było niewielkie, przedzielone na dwie części regałem z białymi szafkami. Po jednej stronie stał mały stolik i niezbyt wygodne, ale zdobne krzesło, po drugiej zaś stary, lecz zachowany w bardzo dobrym stanie, gramofon.
Diana chciała wyłączyć muzykę, jednak, ku zdziwieniu wszystkich obecnych, nie udało jej się to, mimo zdjęcia igły gramofonu z płyty, muzyka nadal wydobywała się z tuby. Dziewczyna chyba wystraszyła się tym faktem, bo skuliła się w kącie i siedziała, wpatrując się w gramofon. Kurt kucnął nad urządzeniem i zaczął wpatrywać się w nadal obracającą się płytę, sam nie wiedział, dlaczego. Może sytuacja wydała mu się na tyle absurdalna, że poczuł chęć zrobienia czegoś równie bezsensownego. Nadal nie mógł uwierzyć, że to wszystko jest realne, że nie odleciał na prochach albo może dostał zapaści i umarł, a to jest Piekło? Było to jeszcze głupsze niż myśl,że to wszystko dzieje się naprawdę, postanowił więc wrócić do rzeczywistości.

Rebeka poinformowała ich, że musi iść coś zobaczyć. Kurt od razu wiedział, co jest grane.
- Mów, że idziesz się wyszczać, tu sami swoi- rzucił, gdy kobieta zdążyła już odwrócić się do nich plecami. Jeszcze przez chwilę kucał przy przestarzałym gramofonie, potem wstał i przeszedł do drugiej części pomieszczenia, przyglądając się pułkom.
- Kurwa, nic tu nie ma. Może ta muzyka miała nam tylko umilić pobyt?- Lubił myśleć na głos, znacznie lepiej mu to wtedy szło. Ale teraz nie pomagało, nie widział sensu w zwabianiu ich do tego pomieszczenia, i mimo iż sytuacja z grającym "z playbacku" gramofonem go zaintrygowała, nie sądził, żeby to akurat było cel szalonego doktora.
Chyba, że coś przeoczyli.

Chłopak obejrzał dokładnie meble znajdujące się w pokoju, nic jednak nie znalazł.
- Dobra, chodźcie przejdziemy się po sąsiednich celach, może znajdziemy jedzenie.
Gdy tylko wyszedł z pokoju, usłyszał nieprzyjemny chrobot i trzaśnięcie dochodzące z oddali, od strony głównego holu, oraz niepokojący komunikat nadawany przez ich koordynatorkę. Wynikało z niego jasno, że jedno z nich musi zginąć.

Bo przecież ludzie są dobrzy, prawda? Często to do Ciebie słyszałem. Wierzysz w to. Wierzysz, prawda?


Chłopak odwrócił się. Miał trudny wybór, zabić, czy nie? Istnieje szansa, że pozostałą dwójka zechce wybić się nawzajem, jednak były to marzenia ściętej głowy. Nawet jeśli tak będzie, a on nie kiwnie palcem, sam może oberwać o tego który przeżyje, za bezczynność i obojętność. Nie chciał ginąć. A może jednak? Może warto byłoby z tym skończyć, tu i teraz? Może wtedy ten koszmar się skończy, a on ocknie się w szpitalu, albo w zaułku za nocnym klubem dla gejów?
Nie, tak się nie stanie. Nie chce umierać, to pewne. Nie chce, i tak na prawdę nigdy nie chciał. Czasem po prostu łatwiej byłoby przeskoczyć do przodu, choćby o parę godzin, i uniknąć konieczności podjęcia jakiejś ważnej decyzji. Zupełnie, jak teraz.
Musiał zabić, nie zostawiają mu wyboru. Zabije.
Ale kogo? Z jednej strony, nie lubi tego kolesia, od początku go nie lubił. Ale teraz tyle nie gada, nie płakał tam, w piwnicy, nie histeryzował. A ona? Gdyby nie blondi, musiałby się nieźle namęczyć, żeby zaciągnąć ją do tej maszynerii. Poza tym, to ćpunka, czyli konkurentka, która na narkotyków zrobi wszystko. Jest pewnie w znacznie gorszym stanie niż on, odgryzie mu rękę, jeśli pierwszy sięgnie po prochy, jeśli jakieś znajdą. Poza tym, w jej oczach widać strach, czysty strach. A wystraszone zwierzę jest znacznie bardziej niebezpieczne.
Ona musi zginąć.
- Przykro mi- powiedział, patrząc jej w oczy i ruszył biegiem do najbliższej celi. W co drugim pomieszczeniu jest jakaś broń, taką przynajmniej miał nadzieję. Liczy się więc szczęście i szybkość. Tego drugiego mu nie brakowało, gorzej z tym pierwszym... Ale szczęścia nie miało chyba żadne z nich, skoro wylądowali w takim gównie. Teraz mógł tylko znaleźć jakąś broń i ufać, że Atilla nie wsadzi mu noża w plecy, gdy on będzie zabijał pannę Darię Lain.

Wierzysz, że każdy człowiek jest w głębi serca dobry? Nawet ja, mimo iż tak bardzo Cię skrzywdziłem? Bo ja wierzę, że mogę być dobrym człowiekiem. Na prawdę.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 28-08-2010, 16:17   #27
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Wszystko się ładnie układało, żyliśmy równym tempem, w słońcu, szczęśliwi...
Chciałaś mi zrobić o to wyrzut?!
Po co? Wiesz, że sam się tym zadręczam...
Chociaż początkowo wcale nie uważałem, ze zrobiłem coś złego. Cierpiałem chyba na jakiś kompleks Raskolnikowa, albo coś w tym stylu... Nie rozumiałem? Raczej rozumiałem inaczej.
Więzienie zmienia. Samotnością? Strachem? Brakiem wolności? Nie, najgorszy w tym wszystkim jest czas. Czas na niepotrzebne myśli.
Wcale nie chciałem pojąć wszystkiego "po ludzku". Człowieczeństwo jest takie ciężkie...
Żyliśmy, tak, było pięknie, ale już nie żyjemy, pogódź się z tym. Daj mi szansę zmartwychwstać. Dlaczego chcesz uniemożliwić mi tę animację? Wiesz, że... kocham Cię.
Pytasz czy nie powinienem sam się ukarać? Dobrze wiem, że w głębi serca tego nie chcesz...
Nie, to nie jest tak. To ty tego nie akceptujesz, ja zrobiłbym to gdybyś poprosiła.
Chyba.
Im bliżej jestem światła tym bardziej nienawidzę ciemność.
Daj mi żyć!

Atilla nie wiedział, co się z nim dzieje, zastanawiał się już nawet, czy nie oszalał. Ostatecznie doszedł do wniosku, że skoro rozmyśla nad tą kwestią to znaczy, że musi być o zdrowych zmysłach. Na razie.
Jeżeli dalej tak pójdzie... Węgier zaczynał się bać o swoje zdrowie psychiczne.
Ale cóż to za hierarchia w myśleniu? Bać się o jakieś tam myśli w takim otoczeniu...
Skoro jeszcze nie zabili, to może wcale nie będą próbować... Z resztą nie jest tragicznie. Atilla zdecydowanie był tutaj najsilniejszy, w pojedynkę nikt nie mógł mu zagrozić. Chociaż z drugiej strony... nie takie rzeczy widziało się w więzieniu.
Kawałek blachy, co tam, nawet kartka papieru mogła być śmiercionośnym narzędziem! A kiedy w grę wchodzi broń siła schodzi na drugi plan.

Lengyel powoli szedł razem z grupą. Ciągle myślał o Jessice. Dawno już nie myślał o zbrodni, nie w ten sposób.
Kiedy ostatnio się nad tym zastanawiałem? Kilka lat temu doszedłem do wniosku, że była to okropna zbrodnia. I tego się trzymałem.
Bo to prawda.
Węgier skrzywił się.
Po co myślę w ten sposób? Nie będę się usprawiedliwiać, nie po to tu przyszła! Nie, nikt nie przyszedł to pewnie ten gaz, albo inne prochy!
Dobrze pamiętał, jak gładka, jasna szyja rozgrzana znikała w jego uścisku, krtań łatwo ustąpiła, była taka delikatna... Dlaczego się nie broniła? Tylko prosiła, nawet kiedy już nei krzyczała, wtedy błagała spojrzeniem. A on zabił. Po prostu.
Dlaczego? Eksperyment? Raczej obłęd! Co to był za szaleńczy pęd, chwilowa niepoczytalność, czy jaki inny diabeł?
Tak, diabeł! Szatan go do tego zmusił, na pewno Szatan!
Węgier przeżegnał się ukradkiem. Nie chciał tutaj zdradzać się ze swoją wiarą.
Boże, błagam, pozwól mi przejść przez te eksperymenty, obiecuję...
Nastąpiła tak infantylna wyliczanka obietnic po jeszcze bardziej niedojrzałym targowaniu się z Bogiem.
Ale tonący brzytwy się chwyta. Atilla chciał dokładnie wyrazić swoje prośby, to dawało mu gwarancję, że Bóg ich wysłuchał.

Kiedy znaleźli się w pomieszczeniu z gramofonem Atilla ocknął się z zamyślenia i postanowił działać. Ilość szczegółów, które mógł przeoczyć, kiedy szedł tak i myślał zupełnie odcinając się od świata wprawiła go w chwilowe odrętwienie. Szybko jednak pozbierał się w sobie i rozejrzał dokoła.
Znajdowali się w niedużym pomieszczeniu z niewielką ilością mebli i jednym gramofonem ustawionym na stoliku. Z tuby wydobywała się muzyka.
O dziwo, kiedy Diana zdjęła igłę z płyty obracającej się w gramofonie, muzyka wcale nie ucichła.
Po co te sztuczki?
Węgier zajrzał wgłąb tuby. Spodziewał się tam znaleźć jakąś wskazówkę, jednak takie myślenie już po chwili uznał za głupie. Mimo wszystko nie zaniechał sprawdzenia wnętrza gramofonu.

Rebeka wyszła z pomieszczenia. Chyba rzeczywiście chciała skorzystać z toalety. Toalety... standardy to mają tu raczej niskie.
Kurt skomentował jej wyjście raczej wulgarnie, mimo to jednak celnie. Gdy kobieta opuszczała grupę Węgier uśmiechnął się jeszcze do niej. Każdy moment samotności mógł w takiej sytuacji obfitować w różne myśli. Lepiej, żeby wiedziała, że nie ma w nim wroga.
Z resztą Atilla darzył tę kobietę jakąś dziwną sympatią. O ile w ogóle można mówić o sympatii w ich położeniu.
Zawsze miał słabość do kobiet.

Drzwi zamknęły się.
Tak? Mała suko, niech no tylko uda mi się stąd wyjść, pożałujesz tej decyzji!
Atilla nie bardzo wiedział co się dzieje, jednak o wszystko oskarżył Rebekę. Była w zmowie z tym doktorkiem? Pewnie od początku... - myślał Lengyel.
- Zobaczysz, nie ujdzie Ci to na sucho! - krzyknął Atilla nie bardzo wiedząc co mógłby powiedzieć w takiej sytuacji.
Węgier już po chwili zdał sobie sprawę z tego, że jego groźby i klątwy nic teraz nie dadzą, ba! W jego obecnym położeniu mogły nie znaczyć nic nawet w przyszłości. Bo ta stawała się dla niego coraz ciemniejsza.

Głos asystentki szalonego doktorka znów odezwał się w głośnikach. Kobieta oznajmiła trójce uwięzionych ludzi, że... mają zabić kogoś ze swojej trójki?!
- To szaleństwo! Nikt nikogo nie zabije! - krzyknął Atilla, jednak szybko umilkł. Lepiej było wszystko przemyśleć.
Albo ktoś, albo ja, albo my, bo gaz zabije wszystkich, to prosty rachunek.
A ja nie będę męczennikiem! Może oni wcale nie zasługują by żyć. W końcu z jakiegoś powodu siedzieli w pudle...
Ale kim ja jestem, żeby to oceniać? A przecież oni mogą pomyśleć to samo o mnie...
PARANOJA!
Zabijałem już, zabiłem Jessicę, umiem, to nie trudne, to tylko śmierć, jedna śmierć, a dwa życia!
Trzeba myśleć szybciej, oni nie poczekają. A jeżeli zaatakują mnie? Co jak zabiję obu? Znów będzie nieparzyście!
A gdybyśmy zabili kogoś z nas, co w przypadku, gdyby Rebeka wróciła? Nieparzystość i kolejna selekcja?
TO CHORE!
Kogo, kogo zabić, muszę zabić, muszę zrozumieć się z kimś bez słów!
Kurt? To dzieciak, jest młody, powinien żyć... Diana? Tez jest młoda, to kobieta... Boże, dlaczego ja muszę o tym decydować?! Przyłączę się do tego, który okaże się silniejszy. To pewnie Kurt... A jeżeli moja stagnacja zaowocuje tym, że to ja stanę się ofiarą? Argh! Nie chcę o tym myśleć!
Kurt jest dziwny, ale on chyba nie zdradzi tak łatwo. A Diana? Ona przecież też nie, jest zagubiona, przestraszona... Ale z Kurtem łatwej mi będzie przeżyć. To w końcu mężczyzna, nie będzie się trzeba nim opiekować. Tak! Kurt zabije Dianę i wszystko się jakoś ułoży. Muszę mu tylko pomóc.
Chłopak rzucił się gdzieś do wnętrza cel, które miały skrywać w sobie broń. Po co broń? Może jednak ten dzieciak chce załatwić Atillę, nie dziewczynę? Na słabą narkomankę nie potrzebowałby żądnych „pomocy naukowych”.
Zrobię pierwszy krok, on to pojmie.
W dwóch krokach Lengyel był już przy Dianie.
- Przepraszam – wszeptał jej jeszcze do ucha, po czym mocno schwycił ją za oba nadgarstki i wykręcił ręce dziewczyny do tyłu.
Węgier starał się utrzymać Dianę w taki sposób do czasu, kiedy Kurt wróci tutaj, żeby zabić.
Nie, tak nie można tego rozwiązać – pomyślał Atilla. Trzeba mu ją rzucić, popchnąć, nie chyba lepiej rzeczywiście rzucić. Nie może być ciężka. A to ją unieruchomi. I oddali dzieciaka od Węgra.
Tak! - pomyślał Lengyel i postanowił, że kiedy Kurt pokaże się znów w pomieszczeniu, spróbuje unieść Dianę pod pachę i za udo i z całej siły popchnie ją w stronę chłopaka.
W najlepszym razie dziewczyna straci przytomność. O najgorszym scenariuszu Atilla wolał nie myśleć.
 
Minty jest offline  
Stary 28-08-2010, 20:11   #28
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Grupa nr1, pierwszy dzień, ranek

Rebeka


Zaspokoiwszy głód kobieta zaczęła rozglądać się po wielkim holu w poszukiwaniu miejsca, w które mogłaby upchnąć wózek i resztki jedzenia. Niestety po krótkim rozeznaniu otoczenia doszła do wniosku, iż jedynym sensownym wyjściem będzie zepchnięcie niepotrzebnych rzeczy do pomieszczenia ze ścianami umazanymi krwią. Wszystkie pozostałe drogi na parterze były w tym momencie odcięte. Od razu zabrała się do wykonywania planu, przerywając tylko na moment, kiedy z odległego odciętego korytarza doleciał do niej krzyk Diany.

Starała się żeby wózek zjeżdżał powoli schodek za schodkiem, lecz wystarczył moment nieuwagi i całość poleciała na ziemie uderzając o nią z głośnym hukiem. Cóż i tak pozostali pewnie nie zamierzali tutaj wracać. Miała już się odwrócić, kiedy pośród porozrzucanych rzeczy dostrzegła kolejną wiadomość. Ta prawdopodobnie leżała pod srebrną tacą.

„Nikomu nie udało się stąd uciec. Jedyną możliwością ocalenia jest ucieczka. Nie dajcie się zabić, a o 18..00 dzisiejszego dnia będziecie mieli szansę. Główny hol. Niech Bóg ma was w swojej opiece.”

Jeśli jej autorem był ten wystraszony młodzieniec, w takim razie jego wiara musiała być naprawdę silna skoro w takim potępionym miejscu zwracał się do Boga o pomoc. Chyba, że była to kolejna gierka Lechnera bądź jego niemniej obłąkanej asystentki. Tak czy owak warto było zapamiętać tą informację.

Marqez zostawiła resztę rzeczy i wróciła szybko do holu. Tam nagle poczuła na swojej skórze powiew leciutkiego wiaterku, który niósł ze sobą wątły zapach z przeszłości. Zapach mężczyzny, który był jej pierwszą miłością. Takich szczegółów się nie zapomina. Przez krótki, ulotny moment miała wrażenie, że wiatr niczym ramiona mężczyzny oplata jej talie. Była niemal pewna, że w cichym szumie usłyszała:

- Jestem przy tobie…


Kobieta oparła się o ścianę i osunęła powoli na ziemie. Po jej policzkach z wiadomych tylko dla niej powodów zaczęły płynąć łzy.


Grupa nr1, pierwszy dzień, ranek

Kurt Marevick, Atilla Lengyel


Kurt miał rację myśląc, że wystraszone zwierzę zapędzone w kozi róg jest najniebezpieczniejsze. Nie mając nic do stracenia walczy ze wszystkich sił o przeżycie, mogąc dzięki temu pokonać przeszkody wcześniej dla niego nieosiągalne.

Kiedy Diana zorientowała się, że mężczyźni wybrali ją na ofiarę pozostała jej już tylko walka. Krzyknęła zginając się niemal w pół, lecz nie był to krzyk rozpaczy. Miał w sobie gniew i to w najczystszej postaci. W jednej chwili wygięła swoje ciało w tył uderzając w twarz Atilli, który zdawał się do tej pory kontrolować sytuację. Cios nie był zbyt bolesny, jednak zdołał wytrącić mężczyznę z równowagi. Żeby nie wywrócić się puścił lewą rękę Diany chwytając się ściany. Dziewczyna czekając tylko na tą okazję wyrwała się mu całkowicie dzięki spoconej i śliskiej prawej ręce, po czym rzuciła się do ucieczki. Cena tego rozpaczliwego manewru była jednak wielka. Wegier wyraźnie widział jak jej lewa ręka łopotała swobodnie, zapewne złamana. Pewnie jedynie dzięki ogromnej dawcę adrenaliny narkomanka nie czuła tej „drobnostki”.


Marevick wpadł do pierwszej celi. Nic w niej nie leżało, przynajmniej nie na wierzchu. Błyskawicznie zrzucił koc i poduszkę z pryczy, nie zastanawiając się nawet co robiły w opuszczonym miejscu. Trafił na puste pomieszczenie. W takim momencie słowo „kurwa” było adekwatnym określeniem jego położenia. Nie miał czasu na myślenie. Gdy wybiegał z celi usłyszał krzyk Diany… możliwe, że współtowarzysz zabrał się już za nią.

Jakże był szczęśliwy gdy jego drugi strzał okazał się szczęśliwy. Pod kocem, który powędrował na podłogę leżał ukryty… czekan wspinaczkowy. Mężczyzna wziął go mocno w garść i wybiegł na korytarz. Tam czekała na niego niemiła niespodzianka.


Atilla i Kurt zostali wzięci na muszkę małego rewolweru, który trzymała w swojej prawej dłoni Diana. Węgier nie zdążył schwytać narkomanki zanim ta dotarła do broni. Stała od nich niecałe dwa metry przez co nikłe były szansę, że nie trafi.

- Chcieliście mnie wykończyć. – mówiła całkiem spokojnie, lecz jej wytrzeszczone oczy wskazywały, że znajdowała się w amoku. – To teraz ja was rozkurwie chłopaczki. Jednego i drugiego, pieprzą mnie te całe zasady. Na końcu załatwię tą szmatę, która mnie z wami zostawiła…

Pociągnęła za spust… raz… drugi… trzeci. Broń nie wypaliła. Wszelka nadzieja wyparowała w jednej chwili.


Grupa nr2, pierwszy dzień, ranek

Jill Briggs


Przez kilka minut poruszali się razem, lecz już pod koniec korytarza znajdującego się za pomieszczeniem z trupami mężczyźni znaleźli schody do góry i byli zmuszeni się rozdzielić. Jill została sama. Teoretycznie miała krótszą drogę, jednak szybko okazało się, że reszta podziemi była albo zawalona gruzami albo zalana.

Przeciskała się najszybciej jak umiała pomiędzy cuchnącymi pleśnią przeszkodami. Po kilku minutach marszu, kiedy usłyszała huczenie wentylacji, wiedziała, że znajduję się już całkiem blisko celu. Pozostał tylko krótki korytarz do przepłynięcia, na końcu którego, znajdowały się schody.

Woda była nieprzyjemnie zimna i śmierdziała okropnie jakby coś w niej zdechło niedawno. Jej poprzednik? Odpowiedź na to pytanie w tym momencie była nieistotna. Gdy woda zaczęła sięgać Jill do brody, ta zaczęła płynąć trzymając się ściany po prawej stronie. Paskudny zapach stawał się coraz bardziej intensywny z każdym przepłyniętym metrem. W momencie gdy kobieta pokonała trzy czwarte dystansu i poziom wody zaczął na powrót się obniżać, jej lewa stopa zawadziła o coś wystającego. Coś unosiło się przy dnie. Więźniarka nie mogła powstrzymać wrażenia, że była to ludzka ręka. Ręka czekająca na swoją ofiarę, żeby ściągnąć ją w głębiny.

W momencie gdy zdała sobie sprawę że te myśli może wtłaczać do jej głowy narkotyk Lechnera i nawet przeszkoda pławiąca się w wodzie mogła być wytworem jej wyobraźni, poczuła jak coś kościstego zacisnęło się wokół jej kostki. Coś cholernie realnego.

W jednej chwili została ściągnięta pod lodowatą powierzchnię wody. Czuła jak zanurzała się coraz głębiej i głębiej, choć było to zwyczajnie niemożliwe. Szarpała się i próbowała wyrwać z żelaznego uścisku. Zapas powietrza w płucach kurczył się w zastraszającym tempie. Gdy zmusiła się do otworzenia oczu, w morzu czerni dojrzała świetlistą postać. Jej twarz była niczym półprzezroczysty hologram, na którym w błyskawicznym tempie wyświetlane były sceny mordu, których dopuściła się Jill. Gdy ostatnia migawka przedstawiająca zabójstwo meksykańca zgasła, twarz zniknęła odsłaniają ludzką czaszkę.

Kobieta kopnęła ze wszystkich sił trupią dłoń w ostatniej próbie, na jaką miała jeszcze siły.

To coś puściło, choć wydawało się, że nie musiało. Pozwoliła jej żyć.

Kobieta z wielkim impetem wynurzyła się z wody chwytając rozpaczliwie powietrze w płuca. Już po chwili znalazła się na schodach wyczołgując się na nią zmęczona po podwodnej walce. Noga w rejonach kostki wciąż bolała.

Czy to była zwyczajna halucynacja?

Na całe szczęście na końcu schodów znalazła cel swojej wyprawy. Za metalowymi drzwiami znajdowało się małe pomieszczenie, w którym pracował wielki wentylator. Nad nim musiał znajdować się kolejny i kolejny. Mokry od wody i krwi więzienny uniform przylegał do jej skóry, na której pojawiła się gęsia skórka. Chłodne powietrze z zewnątrz omiatało jej sylwetkę.


Najważniejsze, że urządzenie odprowadzające gaz było wyeksponowane, nawet wyłącznik był wyraźnie oznaczony. Było niewielkie, nie licząc butli z trującymi toksynami.


Grupa nr2, pierwszy dzień, ranek

Joshua Brunon, Christopher Torg


Rzeczywiście ktoś kto zaplanował te podziemia musiał być nieźle stuknięty skoro nie mógł stworzyć jednej klatki schodowej prowadzącej na samą górę.

To był istny labirynt korytarzy, w którym mężczyźni raz się gubili żeby po chwili znajdować przejście do kolejnej partii i kolejnego poziomu. Zależało od nich życie całej trójki, więc nie mogli sobie pozwolić na zwiedzanie tego jakże „urokliwego” miejsca. Biegli co jakiś czas rozdzielając się na chwile, aby usprawnić szybkość poszukiwania właściwej drogi. Współpracowali zaskakująco dobrze, najwyraźniej wspólne morderstwo zbliżało ludzi mocniej niż można było przypuszczać.

- Tam!

Zawołał jeden z nich gdy ujrzeli upragnione drzwi prowadzące do pokoju kontrolnego. Po przebrnięciu trzech pięter minęli mnóstwo ciężkich krat, którymi można było podzielić wedle swojej woli całe piwnice.

Wpadli do środka zastając Stelle w mało spodziewanej pozycji.

Pomieszczenie było niezwykle czyste porównując je przynajmniej do tych, z których przybyli. Ściany były pomalowane na śnieżną biel. Kilka starych monitorów rejestrowało to co działo się w piwnicach, przynajmniej tak można było początkowo sądzić. Według urządzeń oni wciąż znajdowali się w pomieszczeniach gdzie zabili meksykańca. Obraz był bardzo niewyraźny i prawdopodobnie przedstawiał inną grupę. Na ich szczęście Rockwood nie zorientowała się w tym, była zbyt zajęta.

Kobieta siedziała przy niewielkim stoliku i kończyła jeść talerz spaghetti. Obok stały jeszcze dwa talerze wciąż wypełnione jedzeniem. Stella wbiła zdziwiony wzrok w mężczyzn żeby po chwili przerzucić go na monitory. Chyba dopiero teraz zdała sobie sprawę ze swojego błędu. Co dziwniejsze nic nie wskazywało na to, że próbowała ich odciąć. Panel kontrolujący, znajdujący się tuż pod monitorami wydawał się nietknięty.

- Wyglądacie jakbyście przed kimś spierdalali. Zjedźcie coś, ja i tak bym kurwa wszystkiego nie zjadła. – rzuciła głupią uwagę przesuwając jedzenie w stronę przybyłych. Wyraźnie nie wiedziała czy ma ich traktować jako zagrożenie. Powoli jej lewa ręka powędrowała do kieszeni, z której wyjęła sporych rozmiarów nóż, a następnie położyła go przed sobą na stole.
 
mataichi jest offline  
Stary 28-08-2010, 21:07   #29
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Jill wygramoliła się z wody charcząc i kaszląc naprzemiennie. Halucynacja była cholernie realistyczna. Ale Jill nie miała wątpliwości że to jedynie omamy. Narkotyczny specyfik Lechnera krążył w jej żyłach i mieszał jej w głowie.
Po co to było? Miało w niej obudzić wyrzuty? Doktorek chyba wybrał sobie nieodpowiedniego pacjenta. Świetlista zjawa ukazała jej w przyspieszeniu wszystkie popełnione zbrodnie, zmasakrowane ciała, kałuże szkarłatu i twarze ofiar stygnące pod dotykiem Kostuchy.
I co? Jeśli miała poczuć żal to nie wywiązała się z zadania.
To było... piękne doznanie. Jak jebana podróż sentymentalna, przeglądanie starego albumu ze zdjęciami, gdzie każda kolejna kartka przywodzi na myśl piękne wspominki. Dawne podniecenie, które towarzyszyło jej przy każdym morderstwie powróciło a wraz z nim głód krwi.

I tylko kościste palce zaciskające się wokół kostki odbierały tej chwili uroku. Mimo to Jill się uśmiechnęła wypuszczając korowód bąbelków, które poszybowały zgrabnie ku górze.

Szarpała się wściekle ale zrozumiała, że nie ma szans. Nie wygra z własnymi duchami. Jeśli jakaś część jej mózgu, obudzona przez pieprzniętego naukowca, uparła się żeby pogrzebać ciało to Jill niewiele zaradzi.

Fakt, myślała, że to już koniec. Ale nie czuła smutku, nie czuła strachu... W zasadzie nie czuła nic. Przez całe życie nie zaznała żadnej ludzkiej emocji i nie widziała powodu dlaczego teraz miałoby się to zmienić.
Nie trzymała się kurczowo życia. Przestała wierzgać i pozbyła się resztek tlenu, ale wtedy... Wtedy uścisk zelżał i kobieta podryfowała ku powierzchni.

Zaśmiała się gdy wygramoliła się z zalanego korytarza. Echo jej śmiechu odbijał się od martwych ścian, mknęło po pustych więziennych celach.

- I co? Już? - krzyknęła pomiędzy jednym a drugim atakiem śmiechu. - Tylko na tyle cię kurwa stać?

Ciągle chichotała gdy przekroczyła próg pomieszczenia. Ten cały incydent w wodzie dziwnie ją nastroił. Nie niepokoił ją. Raczej rozbawił i może ciut zaciekawił. Briggs nie bała się śmierci, nawet własnej. Obcowała z nią od zawsze, znała doskonale jak ciało kochanki, która nie wychodzi z twojego łóżka.

Z zamyślenia wybił ją niski basowy szum. Zagapiła się na wielkie wirniki wbudowane w sufit. Imponujące... To one rozprowadzały gaz na wyższe piętra. Lechner musiał się nieźle natrudzić żeby wybudować labirynt dla swoich białych laboratoryjnych myszek.
W sali panował półmrok. Wielkie cienie pełzły po ścianach, poruszały się w rytm leniwej pracy wiatraków.
Briggs podeszła do ściany, gdzie przymocowane były dwie pokaźne butle. Odszukała przełącznik i pchnęła dźwignię ku górze. Nie spodziewała się huku, który później nastąpił.

- No tak... Czemu mnie to nie dziwi – wychrypiała Briggs rozcierając czoło.

Gaz nie przestał się sączyć, wiatraki pracowały niestrudzenie za to przy drzwiach wejściowych opadła krata odcinając jej ewentualny odwrót. Niewiele myśląc przesunęła na powrót dźwignie i, ku jej zdziwieniu, stalowa barykada uniosła się w górę odblokowując korytarz.

- Taaaaa – skomentowała Jill inteligentnie i splunęła na podłogę.

Pozostało zaradzić jakoś na ulatujący toksyczny gaz, choć Jill miała wątpliwości czy to nie kolejna podpucha „białego kitla”. Można było butli nie tykać ale z drugiej strony, skoro się już pofatygowała taki kawał...

Z pierwszą nie było problemu. Jill odcięła gaz ręcznie, dokręcając na siłę metalowy zawór. W drugiej był on jednak zardzewiały i ani drgnął.

- Popisz się kurwa finezją Jill...

Zaśmiała się i szarpnęła za całą butlę wyrywając ją żywcem z mechanizmu w ścianie. Gaz zaczął wypływać szybciej, co potwierdzał nasilający się syk. Wetknęła butlę pod pachę i doszła do progu aby cisnąć ją do wody zalegającej na korytarzu. Opadła z chrzęstem na podłogę poddając się grawitacji. Jill przeszły przez myśl lekcje chemii w podstawówce w Silvery Creek i gruba nauczycielka, która mądrzyła się niemiłosiernie. Kiedyś chyba mówiła coś o rozpuszczalności gazów w wodzie? Strzępki informacji majaczyły na krawędzi mózgu Jill ale nie mogła sobie przypomnieć szczegółów. Nigdy nie słuchała na lekcjach. A prace domowe zawsze odwalał za nią Josh, który mimo że dużo młodszy, zawsze był z materiałem kilka lat w przód.

Briggs rzuciła się szczupakiem pod wodę, zlokalizowała leżącą na dnie butlę i przygniotła ją, dla pewności, stertą gruzu i desek. Nawet jeśli wirniki dalej gracują to gaz nie płynie już centralnie pod jego skrzydła, które rozprowadzały go pionowo w górę.

Za kilka chwil płynęła z powrotem.
- I co, Jill? Lechner jednak nie łgał z tym gazem... - skomentowała do siebie samej.

Trochę się nawdychała dziadostwa i już czuła pierwsze tego efekty uboczne. Osłabła. I we łbie zaczęło huczeć i dudnić jakby ktoś przepuścił jej mózg przez maszynkę do mielenia.

Zmusiła się jednak by iść przed siebie. Była twardą sztuką, jakiś tam byle gaz nie zwali ją kurwa z nóg.

Zajrzała go kilku mijanych po drodze pomieszczeń. Znalazła suchą i solidną deskę. Do tego z jednej strony najeżoną brygadą ostrych dziesięciocalowych gwoździ. Normalnie, lepsza frajda niż prezent znaleziony pod choinką...

Uparcie powłóczyła nogami. Z nosa kapnęło kilka ciepłych kropel, zalała ją fala mdłości. Przykucnęła w jednym z korytarzy i zaczęła wymiotować.
Żółć zalewała jej gardło. Rozkaszlała się próbując złapać oddech.

Nagle poczuła czyjś delikatny dotyk. Ktoś odgarnął jej włosy z czoła i wytarł usta. Spojrzała w chłodne oczy Josha.
- Jak się czujesz siostrzyczko?
- Jakbym właśnie wróciła z wycieczki z jebanego Czarnobyla... - kąciki jej ust uniosły się ku górze na widok jego twarzy.

Josh pomógł jej wstać ale dalej szła już sama. Poprowadził ją do pomieszczenia kontrolnego gdzie rozegrać się musiał dość ciekawy spektakl.
Szkoda, że dotarli na przedstawienie spóźnieni, kiedy ucichły już owacje, kurtyna opadła a aktorzy zeszli ze sceny.

Dookoła panował niezły piperznik. Potłuczone talerze i resztki żarcia ozdabiały elegancką betonową posadzkę. Stella leżała naga na stole, zalana niemal w całości lepką czerwoną posoką. Jej zmięty pomarańczowy kombinezon walał się po podłodze, śliczny jak egzotyczny motyl na tle wszechobecnej szarości.
Chris zaś... Ich niedawny towarzysz w zbrodni siedział skulony przy panelu pełnym skrzących się lampek i łapał się oburącz za rozharatane udo.

- Niech zgadnę, ona zaczęła? - rzuciła Jill w stronę Torga i pokusiła się o namiastkę uśmiechu.

Stella nadal dychała. Ale Jill uznała, że nie powinna się tak potwornie męczyć. Odłożyła sztachetę, wskoczyła na stół i kopniakiem zwaliła nieruchomą kobietę na podłogę. Stella wywinęła w locie gibkiego młyńca i upadła na twarz.

Jill odpłynęła jak w jakimś narkotycznym transie.
Złapała Stellę włosy i długo waliła jej głową o podłogę. Huk był przejmujący ale w uszach Jill smakował jak najwykwintniejsza symfonia.

Nie mogła skończyć. Czas zatrzymał się w miejscu, euforia narastała.
Tak to jest gdy się już zacznie. Ręce same chodzą...

Gdy wreszcie odwróciła Stellę na wznak dostrzegła, że w miejscu twarzy widnieje krwawa bezkształtna miazga.

- Wygląda jakby zeszła z pieprzonego płótna Picassa – skomentowała Briggs uśmiechając się półgębkiem.
Wytarła mokre palce o nogawki swojego więziennego uniformu i wróciła po swoją sztachetę.
 
liliel jest offline  
Stary 28-08-2010, 21:09   #30
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Biegli przez niezliczone korytarze, setki drzwi, tysiące pomieszczeń i wszystkie prowadzą donikąd. Christopher po drodze już nie raz zaczynał wątpić, że są w stanie gdziekolwiek dotrzeć, ale myśl o tym, że Joshua pobiegnie dalej, natychmiast motywowała go do dalszej wędrówki. „Byle tylko do góry, byle do góry”, powtarzał sobie ciągle. Do góry; to był jedyny kierunek. którego się trzymali. Wszystkie korytarze miały sens tylko wtedy, gdy zakończone były schodami.

„Ciężko zliczyć te wszystkie pierdolone piętra i półpiętra, ale to musi chyba być tutaj”, myślał Chris, gdy stali razem z Joshem naprzeciwko masywnych drzwi, które wyraźnie odróżniały się od innych. I rzeczywiście, po wejściu do środka, pierwsze co zobaczył, to Stella siedząca przy stoliku. „Kurwa, coś je”. Dopiero teraz Chris poczuł, jaki jest głodny. Nagle przestał móc myśleć o czymkolwiek innym, bo burczący żołądek i ślina napływająca do ust przesłoniły mu świadomość. Podszedł do stolika i wziął jeden z trzech talerzy i po prostu zaczął jeść. Stella również jadła i zachęcała do posiłku ich obu. Torg obserwował, jak Josh również wziął się za pałaszowanie. I dopiero, gdy zaspokoił swój głód zaczął dostrzegać pozostałe elementy wystroju wnętrza, czyli panel sterowania i tablicę z monitorami, na których było widać pomieszczenia, w których Chris dopiero co był z Joshem.

Ale co ze Stellą? Przecież była tu przed nimi, a do tego w ręku cały czas trzymała sporych rozmiarów nóż, jakby to były jedyne sztućce, którymi obdarzył ją kelner podający gorący obiad. „Ona nie może być jednak w zmowie z Lechnerem”, pomyślał i rzucił zaczepnie do Josha: - Jak myślisz, Stella idzie z nami? Możemy dać jej szansę? Już raz uciekła... -chciał ją trochę podjudzić, żeby wyszły z niej jej prawdziwe intencje.

-A kto powiedział, że chce z wami iść co? Każdy sobie rzepkę kurwa skrobie. Wy nie będziecie mi wchodzili w drogę to i ja nie mam zamiaru wam przeszkadzać. Kapisz? - taka odpowiedź tej wyjątkowo brzydkiej baby wystarczyło mu za odpowiedź: ona siedzi w tym gównie, tak samo po uszy, jak i my. Teraz spokojnie można zająć się monitorami. Josh już zajął miejsce przy panelu sterowania i kombinował z guzikami włączając i wyłączając oświetlenie w różnych częściach podziemi. Wszystko wskazywało na to, że Lechner przygotował dla nich kolejny spektakl: te same pomieszczenia, taka sama ilość więźniów, ale to nie byli oni. „Kurwa, on znowu się z nami bawi – nigdzie nie widać Jill. Nie możemy odciąć podziemi, dopóki ona stamtąd nie wyjdzie. Co on chciał przez to osiągnąć? Żebyśmy bardziej się bali? Że niby już tu byli tacy jak my i nikt nie przeżył? Gówno prawda – nie dam się na to nabrać”. Christopher próbował jasno myśleć i ogarnąć sytuację na monitorach, ale dopiero co nasycony żołądek i obecność kobiety zaczynały zasnuwać mu spojrzenie mgłą pożądania. Czuł, jak odzywają się w nim instynkty, przez które poszedł siedzieć. Ni mógł nic na to poradzić.

-Pilnuj jej, nie daj jej podejść do panelu. Zerkaj też na monitory. Doktorek chce abyśmy to oglądnęli, ale może będzie tam coś przydatnego. Pomieszczenia podobne, może to grupka która już wcześniej wykonywała te zadania co my? Warto by przekonać się jak im poszło. Ja wrócę za chwilę – to szept Josha, który nachylał się do jego ucha, doprowadził go do porządku. Dobra, Josh chciał rozejrzeć się po okolicy, nie ma problemu, Chris z chęcią zostanie sam na sam ze Stellą.

-Josh, nie zawracaj sobie głowy głupotami. I tak nie znajdziesz nic, czego by Lechner nie chciał, żebyś znalazł. Upewnij się tylko, że Jill jest poza podziemiami, bo inaczej nie możemy ich odciąć - mam nadzieję, że uda mi się was zobaczyć na ekranie. Jeśli tak, spróbuję do was mówić przez mikrofon – odpowiedział Joshowi, żeby go uspokoić i na koniec rzucił mu złowieszczo do ucha: -Stellą się zajmę... w końcu za to tu jestem...

I tak zostali sami. Christopher, jak gdyby nigdy nic, podszedł do mocno wysiedzianego krzesła stojącego przy panelu sterowania, zajął na nim miejsce i utkwił wzrok w monitorach. „Muszę mieć tę sukę, rozniesie mnie, jak tego nie zrobię, to już pierdolone pięć lat bez używania... Ale spokojnie, grzecznie, tak, jak zwykle to robiłeś...”

Zaczął do niej mówić, nie spuszczając jednocześnie wzroku z monitorów. Nad tym jeszcze panował. Wiedział, co jest najważniejsze i że głównie chodzi o to, żeby się stąd wydostać:

-I co Stella, zostaliśmy sami...

-Odkrywcze spostrzeżenie proszę ja cię. Ty mi powiedz lepiej co tam szeptaliście z tym drugim przystojniakiem tak żebym tego nie słyszała?

-Nic nie szeptaliśmy - staramy się znaleźć Jill, bo gdzieś nam zabłądziła. To jego siostra, wiesz... A ty co kombinujesz? Skąd masz ten nóż?

-Zapamiętaj moje słowa. Oni są kurewsko popieprzoną parką, która zarżnie cię jak wieprza, gdy tylko przestaniesz im być potrzebny. – przerwała na moment i zaczęła bawić się nożem. – A co za różnica? Znalazłam go na niższych piętrach, zresztą nie tylko to.

-Co ty tam o nich wiesz. Skąd mam wiedzieć, co w tobie siedzi? Za co tu jesteś w ogóle – Chris kontynuował swoją grę.

-Ho, ho, zbiera się nam na wyznania? Doktor Lechner wcześniej przedstawił w skrócie co zrobiłam. Zarżnęłam swojego szefa, który naigrywał się z mojego wyglądu, a potem dodałam go do parówek. – uśmiechnęła się ciepło na samo wspomnienie tej makabrycznej zbrodni. – A ty za co siedziałeś?

-Mnie wsadzili, bo za bardzo lubię kobiety... A co mu się nie podobało w twoim wyglądzie? Masz rację, że go zarypałaś.

-Popatrz na mnie. Czy to kurwa nie oczywiste, ze jestem brzydka jak noc? – Stella zaczęła robić się trochę rozdrażniona, ten temat wyraźnie jej nie leżał. – Co nie znaczy, że lubię jak inne osoby o tym kurwa mówią.

-Przesadzasz... dziewczyno. Mnie tam się podobasz... Ale dobra nieważne, co zamierzasz? Zostajesz z nami, czy chcesz radzić sobie sama?

-Na pewno nie zostanę z nimi… - wskazała głową na drzwi do podziemi. – Do ciebie nic nie mam, ale nie mogę ryzykować, że tamci zaszlachtują mnie, jak im coś odpierdoli.

-Ty też szlachtujesz bez powodu, nie gorączkuj się tak. Zobacz lepiej tutaj. - Chris w tym momencie zauważył na jednym z monitorów wychudzonego mężczyznę. Wszystko wskazywało na to, że obserwował pozostałych więźniów i, co gorsza, był uzbrojony w maczetę. Christopher wskazał wskazał na niego ręką; przecież to, że wszystko pozostałe jest odtwarzane z taśmy, nie musi wcale oznaczać, że ten facet nie istnieje. -Patrz, on ich obserwuje! Ciekawe, co skurwiel chce zrobić. Christopher niewiele myśląc złapał mikrofon i odezwał się spokojnym głosem: -Uwaga, wszyscy, którzy mają w ręku broń, za chwilę zginą...

Chuderlawa postać jednak się nie poruszyła... to też było nagrane. Torg się wściekł, że dał się ponieść emocjom, ale zaraz wrócił do swojej pozy i, gdy tylko Stella się odezwała: -Kto to do chuja pana jest? Ciekawe czy taki skurwiel i na nas się patrzy – kontynuował swoim spokojnym głosem:-Wszystko kurwa jest nagrane. Chcesz go szukać? I co ci to niby da? Myślisz, że Lechner wymyśla takie proste pułapki: Źle skręć, to rozwali cię facet z maczetą? Nie, to bez sensu.

-No chyba by mnie musiało ostro pojebać żeby schodzić na dół i szukać jakiegoś popaprańca. Może doktorek, chciał żebyśmy srali w gacie i bali się własnego cienia przez to, albo widzimy coś co jest błędem czy tą…anomalią w badaniach psychola. Najchętniej odcięłabym podziemia, ale rozumiem, ze musimy poczekać na tamtą dwójkę… o ile wrócą.

-Ja tu na nich czekam i nic nie będziemy odcinać, dopóki nie wrócą. Chyba, że przyjdzie pierwsza ta suka od doktora i będziemy musieli ją zabić – Chris zaczął przybierać swój głos w zalotne tony. -A tym czasem... jakbyś miała ochotę możemy sobie uprzyjemnić jakoś czas...

Spojrzał na Stellę wzrokiem pełnym pożądania, a ta bez owijania w bawełnę rozpięła swój kombinezon i oparła się rękami na blacie kokpitu zaraz koło Christophera. Pozwoliła, żeby pomarańczowe wdzianko opadło na dół, pokazując ją całą nagą. Okazało się, że to tylko jej twarz mogła budzić odrazę w oczach przeciętnego mężczyzny. Wszystko, co było przykryte kombinezonem, było ciałem całkiem normalnie zbudowanej kobiety. Oczywiście bez żadnych fajerwerków, ale wszystko było na swoim miejscu.

Stella stała tak wypinając swój całkiem spory tyłek i machając nim w stronę Torga. A ten powoli zaczynał wariować. Szum w głowie zaczął narastać i przypominały się najciekawsze obrazy z jego dotychczasowych akcji. Kobiety zawsze się przed nim pokładały, a ten brał je i delikatnie nacinał w różnych częściach ciała. Czuł wtedy, że robi coś specjalnego – każdą ofiarę maltretował i naznaczał w inny sposób, jakby to były obrazy, które każe mu malować jego natchniona ręka. To ona kierowała pociągnięciami pędzla na płótnie i noża, czy żyletki w okolicach pachwin, piersi, brzucha, szyi, ud, kolan, łechtaczki... „Brrrr.... już kurwa... już.... wreszcie...”

Podszedł do niej rozpinając swój kombinezon. Był przygotowany. Mocno schwycił za pośladki i zanurzył się mocno. Bez ceregieli. W miarę poruszania, czuł wielką siłę, która kieruje jego ręką do przodu tam, gdzie Stella była oparta o blat pulpitu i gdzie cały czas ściskała nóż. Christopher coraz bardziej do niej przywierał, aż w końcu cel jego działań stał się dla niej zbyt oczywisty, bo natychmiast wyprostowała się, błyskawicznie odwróciła do niego przodem i w tym samym momencie Torg poczuł przeszywający ból promieniujący od krocza, aż po nasadę czaszki. Kopnięcie Stelli odrzuciło go aż po same drzwi, a ona w tym samym czasie wskoczyła z powrotem w kombinezon i stanęła w drugim końcu pomieszczenia: -Nie tym razem przystojniaku. Teraz ty poczuj się wykorzystany.

Torg stał pod ścianą i obserwował zadowoloną z siebie Stellę, która z szyderczym uśmiechem na ustach groziła mu nożem. Ten widok pozwalał mu zebrać energię potrzebną do zwalczenia bólu. Spuścił kombinezon na ziemię i nagi zaczął zbliżać się w jej kierunku: -Teraz jesteś wreszcie piękna skarbie, szkoda tylko, że już nigdy nie zjemy razem wspólnego posiłku. Ale obiecuję ci, moje szczęście, że przynajmniej zapewnię ci przyjemności godne ciebie. Aniołku ty mój, mój kwiatuszku, słonko moje, moja perełko... - Chris przemawiał do niej pięknymi słówkami i zmniejszał dzielący ich dystans. Nie wiedział, że jest w jakiejś celi, nie wiedział, że rządzi nim doktor Lechner, nie wiedział, że w każdej chwili może wejść suka doktora. Miał natchnienie – tworzył. I idąc w jej kierunku już widział gdzie natnie, gdzie przetnie i gdzie wepchnie. A Stella dostrzegając w jego oczach rosnące szaleństwo powoli zaczynała wątpić w możliwość obrony. Nóż w jej ręku zaczął się trząść, tak samo nogi. Obserwując jego wyraz twarzy, nie wierzyła, że to ten sam facet, z którym przed chwilą rozmawiała.

Torg był coraz bliżej i pewnym ruchem zaczął wyciągać w jej kierunku dłoń. Dłoń, która prosiła, żeby kwiatuszek oddał swój nóż. Gdy Chris podszedł naprawdę blisko, rzuciła się na niego. Torg zasłonił twarz przed ciosem, ale ten poszedł dołem i gładkie ostrze wbiło się miękko w udo Christophera.

I to był jej koniec. Ból przeszywający mężczyznę dopełnił wizji. Christopher od dziecka ćwiczył sztuki walki i teraz w mistrzowski sposób to wykorzystał. Po chwili nóż był już w jego ręku, a Stella leżała na wznak na stoliku, gdzie poprzednio leżały talerze z jedzeniem. Leżała z siną twarzą. Znowu była naga. Chris używał jej na stojąco i mówił: -Nie lubię niszczyć buzi, ale musiałem. Wiem, że to zrozumiesz, bo wiem, jak ci teraz jest dobrze.

Cały czas ją penetrując, zaczął swoje dzieło. Pierwsze nacięcie zrobił wzdłuż zarysu piersi... i ciął i ciął i ciął, bo nie mógł przestać. Nie było miejsca na tym kobiecym ciele, które nie nosiło by śladu po jego ostrzu. Wszędzie była krew. Torg już nie widział, gdzie ją znaczy – po prostu to robił. Bo nie mógł skończyć. Ekstaza, która nim wstrząsała była potężna – dochodziły do niego pojedyncze myśli: „Kurwa, co jest? Jeszcze nigdy nie było tak pełnie... Wreszcie... odnalazłem klucz... to tego mi brakowało...”

Szczytując, odciął jej lewą pierś. Tak, że ta zwisała trzymając się na samej skórze.

Odstąpił od niej i patrzył. Patrzył na swoje dzieło. Nie mógł wyjść z podziwu: to zakrwawione i zdeformowane ciało napawało go dumą.

-Dzięki ci, Stello – powiedział do niej, podszedł do czegoś, co było jeszcze przed chwilą twarzą i pocałował w czoło. -Naprawdę ci dziękuję. Nigdy jeszcze się tak nie spełniłem. Ty zresztą chyba też.

Nawyk profesjonalisty zadziałał u niego bardzo szybko. Tak, jak dziecko po zabawie w piaskownicy, otrzepuje ubranie z piasku, tak on również szybko wskoczył z powrotem w kombinezon i nagle poczuł ból. Mocny i intensywny. Spojrzał w dół: na lewej nogawce miał czerwoną plamę. Znowu zsunął ubranie i przyjrzał się ranie po nożu. Nie było tak źle. Aorta nie jest przecięta, bo już by się wykrwawił. Podszedł kuśtykając do walającego się kombinezonu Stelli i szybkim ruchem odciął nogawkę, którą przewiązał sobie udo. Doczłapał się do krzesła przy pulpicie i osunął się na nie. Nóż odłożył na kokpit i chyba trochę się zdrzemnął.
 
emilski jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172