Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-09-2010, 16:14   #11
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Wieści o dziwnych wydarzeniach roznosiły się po kolonii górniczej w tempie błyskawicy. Plotki, powtarzane z ust do ust, nabierały szczegółów, w których pojawiały się szaleńcze wymysły. Dochodziło do tego, że historia pierwotnie puszczona „w obieg” przez autora, wracała do niego tak zniekształcona przez kolejne „dodatki”, iż ten nie rozpoznawał w niej swej opowieści.

Szaleństwo.

Szaleństwo i strach zakradły się na planetę. Zakradały się cicho, niczym polujący drapieżnik. Wycie wichru, do tej pory złowieszcze, teraz dorastało do rangi demonicznego. Ludzie słyszeli w nim wołania, imiona zmarłych. Wielu znajdowało na to sposób – tabletki szczęścia połączone z dużymi dawkami alkoholu. Nie zawsze to jednak pomagało.

Zimno. Zawodzenia z klimatyzacji. Makabryczne opowieści o zabójstwach, samobójstwach i chłeptaniu krwi. To wszystko powodowało, że morale było kruche, niczym kryształ. Kryształ, w którym już pojawiły się napięcia.


Sven „Szczota” Lingren

Zanim dotarłeś do kantyny C-28 wieści o zabójstwie usłyszałeś po drodze. Jakiś maniak zadźgał innego górnika. Na śmierć. Makabra. No i podnieta jednocześnie. To lepsze niż stare filmy odtwarzane z gold-reya w pokoju. Prawdziwa krew – nie taka, jak komuś łapę urwie jakaś maszyna, lecz krew przelana w klasycznym zabójstwie.

Kantyna C-28 pachniała krwią i środkami dezynfekującymi. Brunatna plama nadal jednak była widoczna na podłodze, mimo że pomocnik barmana, „Chuck” używał na niej z zapamiętaniem zarówno „hi-tech vacuum” czyszczącego poprzez rozbijanie molekuł brudu jakimś super falami, jak i zwykłego, klasycznego mopa, pamiętającego czasy, gdy po Ziemi pływały żaglowce.

Powoli kantyna zapełniała się ludźmi a ty przyczaiłeś się licząc na to, że załapiesz się na szklaneczkę czy dwie. Nic z tego.

Ludziska tłoczyli się – śmierdzący, hałaśliwy motłoch – i wlewając w siebie alkohol z makabrycznymi szczegółami opowiadali sobie historię zasztyletowania Leo Cartmana – bo tak nazywał się zabity, przez Jima Lupparo – bo tak nazywał się zabójca.

Siedziałeś ze skwaszoną miną, aż w końcu przyuważyłeś okazję. Jeden górnik wyszedł na chwilę do sanitariatu, a ty zakręciłeś się koło jego flaszki. Tak to już jest, jak ktoś nie patrzy.

Nie to że byś śmignął całą butelczynę. Nie! Tylko napełniłeś sobie szklanusię.

Kiedy kończyłeś, nagle poczułeś, jak ktoś chwyta cię za ramię.

Inny górnik – z przekrwionymi oczami i wąską, nieprzyjemną, zarośniętą twarzą.

- Taki z ciebie kutas, co – wydyszał ci prosto w twarz.

Z niepokojem zobaczyłeś, że sięga po długi śrubokręt z przybornika na narzędzia zaczepionego przy pasie.

- Taki kutas, co? – wydyszał ponownie. – Zobaczymy, jaki kolor ma twoja krew, i czy jest .... ciepła ...

Przy ostatnim słowie oblizał końcówką języka spękane do krwi wargi.


Nicole Sanders

O tym, co wydarzyło się w Kantynie C-28 dowiedzieliście się już po drodze. Nim jednak dotarliście na miejsce wszystko powróciło do normy. Sympatyczny Polaczek i jego jeszcze sympatyczniejszy pomocnik nazywany przez wszystkich „Chuck”, (który potrafił naśladować gesty i mimikę większości stałych bywalców Kantyny), krzątali się przy swoich gościach.
Akurat zaczął się ruch. Górnicy i personel pomocniczy skończył wachtę.

Jedna ekipa zastąpiła drugą.

„Golas” znalazł wam miejsce. Uniformy ochrony robiły swoje, lecz poza tym prawie wszystkich w lokalu znaliście po imieniu. Zamówił coś ciepłego do jedzenia i picia, oraz kapkę czegoś mocniejszego. Siedliście przy stoliku i zaczęliście jeść obiad.

Z głośników radiowęzła leciała jakaś spokojna muzyka, ludzie jednak najwyraźniej nie mieli ochoty się uspokoić. Gadaliście z „Golasem" o jakiś smętach, które coraz bardziej przekonują cię, że twój kumpel z pracy liczy na coś więcej, niż zawodowe kontakty.

Po jakimś kiepskim żarcie, „Golas” wyszedł na moment za potrzebą i wtedy, okiem zawodowego ochroniarza, zobaczyłaś szykujące się dwa stoliki dalej kłopoty. Najwyraźniej ten śmieszny małolat o nastroszonej fryzurze, na którego wołają „Szczota”, zdenerwował czymś jednego z brygadzistów – chyba Franka Cooldmana. Co dziwniejsze, ręka Franka zaciska się na rękojeści śrubokrętu na tyle długiego, że spokojnie można potraktować go jako broń.




Peter Jakowlew


Umysł podąża w jakimś amoku. Umysł wolny od skojarzeń, ręce wykreślają w powietrzu niewidzialne linie. Czujesz podniecenie i pasję. Zagubiony w swojej wyobraźni rzeźbisz, przenosisz obraz z twoje głowy na tą nowoczesną „paletę”.

Kiedyś rzeźbiarze brudzili sobie ręce w glinie, gipsie, wylewali hektolitry potu nad metalowymi odlewami lub kamieniem. Teraz jednak masz nowoczesną technologię, która pozwala zrobić rzeźbę tego, co widzą oczy duszy.



Ogromna góra, z uwięzionym w jej skorupie blaskiem, niczym owady schwytane w bursztynie. Jej masywna sylwetka odbija się gładkiej powierzchni lodu – czystej, niczym tafla zwierciadła. Nieuchwytne, lodowe piękno schwytane w pułapkę mrozu. Coś, co trudno opisać słowami, trudno zrozumieć, trudno pokochać. Ale łatwo podziwiać.

Wiatr wyje w wentylacji, niczym potępieńcy.

Peter Jakowlew pracuje. Ty pracujesz.

Kiedy kończysz dostrzegasz ze zdziwieniem, palącą się nad wyjściem z pokoju czerwoną lampkę.

Przypominasz sobie ze szkoleń co to oznacza.

Alarm.

Zgodnie z tym ostrzeżeniem osoba zamieszkująca dane pomieszczenie, ma je natychmiast opuścić i jak najszybciej, bez paniki, udać się do miejsca zbiórki. W tym przypadku Sali C-12, normalnie służącej jako sala sportowa – z boiskami do gry w tradycyjne ziemskie gry zespołowe.

Jest tylko jeden problem.

Drzwi do twojego pokoju nie chcą się otworzyć.



Charles „Chuck” Fish


Sprzątanie krwi „hi- tech vacuumem” nie było najprzyjemniejszą czynnością, a najgorsze w tym wszystkim był fakt, że te maleńkie cudo techniki nie rudziało sobie z tym płynem. Musiałeś wziąć mopa i ścierkę i posprzątać w tradycyjny sposób.

Potem górnicy skończyli szychtę i przyszli się napić. Historia krwawej łaźni w barze działała niczym lep na muchy. Ludzie przychodzili, by napić się i wysłuchać opowieści o tym, jak jeden górnik zabija drugiego. Chore.

Oczywiście wszyscy ciągną cię za język. Poklepują po ramionach, bo jakimś cudem usłyszeli, że przyłożyłeś mordercy pałą. W pewien sposób bycie bohaterem ma swoje zalety. Nawet Simon wydaje się być w lepszym humorze i tylko miejsce, gdzie siedział zamordowany - na którym siedzi teraz atrakcyjna dziewczyna w uniformie ochrony VITELL - przypomina te – wcale nieheroiczne - momenty. Przypomina ci dźwięk lejącej się krwi i gulgotanie pijącego krew Jima Lupparo – bo tak nazywał się zabójca.

- Hej – jakiś głos wyrywa cię z ponurych rozmyślań – Mogę dostać rumu do herbaty?

Podnosisz wzrok i widzisz znajomą twarz. To ten starszy ochroniarz, co obezwładnił szaleńca. Już w normalnym kombinezonie z oznaczeniami pełnionej funkcji i naszywką z nazwiskiem R. Parkers.

- Dobra robota, chłopie – powiedział Parkers kiedy wasze oczy spotkały się. – Roy Parkers. Szef patrolu ochrony.

Zacząłeś nalewać mu rumu, a on kontynuował.

- Zareagowałeś szybko i bez wahania, kolego. Masz jaja. Chciałbym napisać w raporcie, ze nam pomogłeś, za twoją zgodą. Nie masz nic przeciwko temu?

Nim odpowiedziałeś, w lokalu znowu zanosiło się na bójkę. Osz, kurwa! Facet ma cholerne ostrze.



Seamus Gallager


Kłótnia z Orewayem nie przeszła bez echa. Niestety. Dostałeś oficjalne upomnienie, lecz żadnych konsekwencji więcej. Wszyscy rozumieli, że straciłeś człowieka z brygady i to musiało zaboleć.

Poszliście się napić. Całym zespołem. Na uspokojenie nerwów. Do waszej ulubionej kantyny C-28 w pobliżu wind. Zwarta grupa opijająca śmierć kolegi.

W twojej głowie rodziły się pytania: co go do tego skłoniło? O czym bredził, kiedy stał na krawędzi. Na wspomnienie jego słów - „to jest we mnie” – czułeś się dziwnie. Jakby te słowa, były skierowane do ciebie. Czułeś, że były jakimś ... ostrzeżeniem. Jakby Keller coś wiedział. Czegoś się bał. O czymś chciał wam powiedzieć.

Bez sensu.

Hal przyniósł piwka w puszkach. To była jego kolejka. Zasyczały wyrywane kapsle i puszki pokryły się szronem. Zimne piwko na lodowej planecie. Świetnie.

- Za Kellera – puszki powędrowały do góry, a potem do ust.

Szkliwo na zębach zaprotestowało, ale browar był pierwsza klasa. Prosto z Ziemi.

- Wiecie, co mu mogło odpierdolić? – w końcu Hal zadał pytanie, które nurtowało wszystkich od jakiegoś czasu.

- Zima – mruknął jakiś brodaty górnik z innej brygady siedzący nieopodal. – Każdemu z nas wcześniej czy później odjebie.

W sumie gadał z sensem.

- Widzicie jebańca – mruknął pod nosem górnik i wstał kierując się w stronę „Szczoty”.

- Gallager – Hal oderwał twoją uwagę od pleców górnika. – A ty jak sądzisz, czemu Keller skoczył?



Ray Blackadder


Siedziałeś w C-28 racząc się trunkiem. Ludzi zbierało się coraz więcej, lecz nie robiło ci to różnicy. Po dniu spędzonym w towarzystwie tego pederasty Slewnackyego miałeś ochotę na towarzystwo. Siedziałeś obserwując twarze, licząc, że znajdziesz w końcu tą, która ściągnęła cię na tą zasraną planetę.

Ale – jak zawsze – nie było jej.

Popołudnie w kantynie przebiegało zwyczajnie, mimo, że rozmowy zdominowały dziwne wypadki w kolonii.

Siedziałeś, piłeś i słuchałeś. I nagle poczułeś to. Zapach – słodki i przyjemny, który pobudzał jakąś strunę w twojej duszy. To krew. Na myśl o niej poczułeś wzbierającą ochotę by znaleźć Slewanackyego i dokończyć waszą „pogawędkę” z windy. Wziąć go za chabety, cisnąć o ścianę, a potem jakimś ciężkim kluczem lub rurą nauczyć szacunku.

Tłuc po łbie, patrzeć jak pękają kości, jak leje się krew i jak w oczach tego pierdzielca pojawia się błagalne światełko, które zgasiłbyś kolejnymi ciosami.

Tak! To był dobry plan.

Wstałeś ciężko oddychając i ruszyłeś chwiejnie w stronę wyjścia układając w głowie plan – gdzie znajdziesz pręt, gdzie znajdziesz Raya, i gdzie będziesz uderzał.

Twój WKP zamigotał nagle. Ktoś szukał kontaktu.

Odebrałeś na korytarzu C-28 czując, ze dziwny amok i myśli o zabójstwie opuszczają cię w jednej chwili. Kurwa!

Odebrałeś widząc, że to twój bezpośredni szef – koordynator Patrick Baldrick.

Wyświetlona w powietrzu twarz holo rozmazywała się.

- Słuchaj, Ray wiem, że jest po twojej zmianie ale Michaił utknął przy serwisie Bramy Drugiej i trochę mu tam zejdzie. Czujniki sygnalizują awarię drzwi do pomieszczeń na odcinakach C-120 , C-110 i C-130. To blisko twojej kwatery. Możesz się tym zająć?


Selena Stars

Jedyną kantyną, która była w stanie transmitować mecze z Ziemi była kantyna na poziomie B gdzie znajdowały się również sale treningowe, rekreacyjne, rozrywki. Solaria, kabiny Solarne, Holokabiny z ziemskimi nagraniami przyrody, tradycyjne sale ćwiczeń i tym podobne.

Kantyna „Stara Ziemia” miała połączenie z sala Audiowizualną i dostęp do łącza KOSMO-120 pozwalającego na odbiór transmisji z przestrzeni kosmicznej.

W kantynie zebrało się z dwudziestu ludzi i wy oczekując na wydarzenie sezonu. Syczały otwierane puszki z piwem, kiedy ich systemy schładzały napój do właściwej temperatury, a wielki ekran HOLO jaśniał układając napisy reklam.

Udało się złapać obraz i mimo, że dźwięk docierał z kilkusekundowym opóźnieniem, to wystarczyło, by emocje sięgały zenitu.

Potem się zaczęło. Trójwymiarowe postacie zawodników w naturalnych rozmiarach wybiegły na boisko, sędzia zagwizdał – i chociaż nie słyszeliście gwizdka – mecz się zaczął.

Po dziesięciu minutach, w połowie emocjonującej akcji obraz znikł bez ostrzeżenia. Zamiast niego pojawiła się twarz Dyrektora Generalnego Ymira A.



- Informuję, że ze względu na burzę śnieżną i zły układ planetarny siła łącza jest zbyt słaba na cele nie służące pracy i bezpieczeństwu kolonii. Od dzisiaj, do odwołania, łączność międzyplanetarna będzie dostępna jedynie w przypadku największej potrzeby za pomocą komputerów w Sali Komunikacyjnej na poziomie B. Za przejściowe utrudnienia wszystkich przepraszamy.

Potem twarz Dyrektora Generalnego znikła.

- KURWAAAAA! – wrzask jednego z kibiców przeszył ciszę, niczym wystrzał. – KUUUURWA!!!

W tym krzyku było tyle wściekłości i gniewu, ze poczułaś niepokój.

Mężczyzna był szerokim w barach, dobrze zbudowanym facetem. Jego kompan próbował go uspokoić, lecz wtedy górnik uderzył go w twarz. Trafiony poleciał do tyłu, upadł na stolik z synt-drewna i legł bezwładnie. Z jego rozbitego nosa ciekła krew.

Na jej widok coś w tobie poruszyło się ...

Jej zapach.... jej widok ..... był jak obietnica.

Wściekły górnik też chyba to poczuł. Nagle rzucił się na nieprzytomnego, przygniótł go własnym ciałem i .. wgryzł zębami w krwawiący nos!

- Ciepłe – wrzeszczał niewyraźnie szarpiąc głową.

Ludzie stali jak sparaliżowani. Nikt nie miał odwagi się ruszyć.




Dihraj Mahariszi



Coś wisiało w powietrzu. Jakieś napięcie. Jakiś niepokój.

Widziałeś to w oczach mijanych ludzi. W ich nerwowych reakcjach. Jakby wszyscy wokół, niczym zwierzęta zamknięte w klatce, czuli zbliżającą się katastrofę. Zbliżające się zagrożenie.

Koniunkcja. Zima. Brak kontaktu z bliskimi. Układ gwiazd i planet.

Kiedyś, nim ruszyli ku gwiazdom, ludzie wierzyli w to, ze ich ułożenie ma znaczenie. Ze wpływa na ich los. O ile astrologia nigdy nie znalazła naukowego potwierdzenia, o tyle nigdy też nie zabrakło ludzi, którzy traktowali ja na poważnie.

Teraz, tutaj, na Ymirze, i ty zaczynasz wierzyć, ze ułożenie ciał niebieskich wokół planety może mieć ogromny wpływ na was – ludzkich intruzów, którzy odważyli się rzucić wyzwanie lodowej pustce. Szczególnie koniunkcja może wyjątkowo destruktywnie odbić się na ludzkiej psychice.
Może właśnie to tłumaczy ten niepokojący wzrost statystyk.

Z tymi myślami dotarłeś do miejsca, w którym pracuje Kamini. Sekcja medyczna na poziomie C. Tak zwany Trauma – Er.

Kamini uśmiecha się na twój widok i prowadzi przez sterylnie białe pomieszczenia oświetlane światłem ultrafioletowym do Sali Opatrunkowej. Stoi tam naprawdę profesjonalny sprzęt medyczny. Medpaki o wielofunkcyjnym zastosowaniu oraz Stacjonarne Stabilizatory Funkcji Życiowych.

Trzy z ośmiu są zajęte. Kamini zauważyła twoje spojrzenie i pokręciła głową.

- Nagłe przypadki. Ten tam, ofiara bójki wśród górników, cięcie przecinarką plazmową. Zaczęliśmy rekonstrukcję ręki. Ta dziewczyna obok, wypadek przy komorach grzewczych. Para wodna z wycieku poparzyła ją w 40%. Trwa proces regeneracji tkanek. Nasz przypadek jest tam.

Trzecia Komora. W przeźroczystym płynie, z maską umożliwiającą oddychanie unosił się jakiś mężczyzna. Mimo końskich dawek środków usypiających oczy mężczyzny były otwarte. Ale spał. Poza przepaską na biodrach był nagi i mogłeś widzieć ślady po okaleczeniach na rękach. Zadziwiająco symetryczne, głębokie i ... tajemnicze. Procesy rekonstrukcji tkanek dopiero się rozpoczęły.

- Dziwaczne, prawda. Chciał się zabić, ale też poznaczyć tymi dziwacznymi znakami. Co więcej, jak go przywieźliśmy bełkotał coś bez ładu i składu. Mam to nagrane.

Włączyła swojego WKP i pokazała ci holonagranie. Mężczyzna z Stabilizatora miotał się w potężnym uścisku dwóch ochroniarzy z poziomu C. Wył coś bez ładu i składu, lecz w zatrważającej regularności. Wywracał oczami, a z ust płynęła mu krew.
Uspokoił się dopiero po tym, jak Drebran – asystent żony – wpakował mu dawkę środków uspokajających..

Nim zdążyłeś coś powiedzieć drzwi do pomieszczenia otworzyły się i stanęło w nich dwóch ochroniarzy VITELLI w ciężkich strojach. Sekcja B. Sama góra Dyrekcji.

- Pacjent Dwight Johnson – nawigator?

Kamini wskazała mężczyznę o którym przed chwilą rozmawialiście.

- Mamy go stąd zabrać. Proszę go przełożyć do SFR.

- Ale...- zaprotestowała żona. – Jego stan jest dość poważny...

- Mamy rozkazy, pani doktor Kamini Mahariszi – powiedział zimnooki dowódca patrolu. – Proszę nie utrudniać.

Jego kolega położył dłoń na pistolecie elektrycznym.

To na pewno nie było rutynowe zachowanie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-09-2010 o 22:59.
Armiel jest offline  
Stary 19-09-2010, 06:33   #12
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
- Charles – chyba tylko Polaczek tak nazywał Chucka – puść coś na masaż nerwów, z góry właśnie dzwonili!

- Się robi szefie – rzucił Fish z kanciapy za barem, gdzie z irytacją cisnął w kąt bezużyteczny do krwi Hi – tech vacuum.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xS4hJabqRc4[/MEDIA]

- Ejjj! Szacunku trochę dla sprzętu kolego, bo nic nie ma za darmo. Wiesz ile utrzymanie tego burdelu kosztuje? – słyszał z magazynu upierdliwy głos Polaczka, który zdawał się mieć oczy wszędzie i zawsze kiedy to nie było potrzebne. Simon to był bardzo równy facet. Miał kilka wad, jak każdy, ale pod zawodową szorstkością krył w sobie dobrodusznego kawalera po przejściach. Często działał Chuckowina nerwy. Robiąc w rozrywce w końcu komuś musiał, a mógł najprędzej pracownikowi.

- Jasne szefie. Rozumiem. Zachowałem się jak gówniarz, to sie więcej nie powtórzy – odkrzyknął z kanciapy barman z udana skruchą, mimicznie naśladując gesty i aparycję szefa. Zdmuchnął tuman kurzu ze starej mopy, którą wytargał z magazynku razem z żółtym kubłem na czterech kółkach. Wziął się za robotę. Byle nie myśleć za dużo. 2.40PM Sala zaraz się wypełni pierwszą zmianą. W tłumie zawsze czuł się najlepiej. Aż dziwne, że mógł się wtedy wyciszyć i odpłynąć. Zniknąć. Pośród zamieszania i gwaru czuł się jak w żywiole. Podobnie na scenie przed widownią lub obiektywem Teraz skupiał się na krwawej plamie, pochłonięty mechanicznym suwaniem mopa. Obraz mordu wciąż natrętnie wciskał się przed oczy. Skupił się na pracy.Wszystko co robił starał się wykonywać jak najlepiej. Nieważne co. W tym momencie realizował dewizę życiową matki, by robić w dwustu procentach to, co uważa się w danej chwili za słuszne. Za każdym razem kiedy miał w ręku mopa, a nie było to w sumie tak rzadko, przypominały mu się trudne, lecz jakże piękne lata ze studiów. Zwłaszcza na Ymir, miał do czego powracać wspomnieniami. Miejsce w czasie, do którego mógł wracać jak do domu. Pamiętał jak na zaliczeniach wylosował scenę tańca z mopa Gene Kelly z „Thousands Cheers”. Nawet nie chodziło wtedy o umiejętności taneczne a o ekspresję i improwizację. Eh.. to były czasy. – pomyślał. Kiedy kończył sprzątanie do kantyny weszła Wiki, bo tak zwykł ją sobie w myślach nazywać skracając od wikidajło. Wprawdzie nie była stałym bywalcem baru, którzy generalnie stanowili ten gorszy element, by nie powiedzieć margines bazy, lecz na tyle często by wiedzieć jak się nazywa. Nicole Sanders. Nigdy specjalnie nie obchodziły go szczegóły z życia klientów, a tym bardziej ich imiona do których i tak miał kiepską pamięć, lecz jej imię i nazwisko wyryło się mu jakoś tak głębiej. Gdyby miał zatrzymywać w sobie wszystkie rozmowy, informacje i spowiedzi użalających się nad kieliszkiem barowiczów to chyba w końcu zwariowałby. Zasadniczo lubił wszystkich, jednak czuł, że ma do niej jakąś tam słabość. Ładna była, kiedy tak odgarniała z policzka kosmyk niesfornych włosów. Zawsze jednak bał się zagadać na luzie. Męska klientela to była zdecydowanie jego specjalizacja. Pamiętał jak kiedyś robił za kelnera na wieczorkach panieńskich. Stres był porównywalny tylko do kontraktu na Ymir. Kiedy wybrała sobie z towarzyszącym jej kolegą stolik, postanowił nie mówić im, że usiedli na nieszczęsnym miejscu zbrodni. Nie żeby to miało na niej zrobić większe wrażenie, które bynajmniej dałaby po sobie poznać. Nie. Widział niejeden raz jak radziła sobie tak werbalnie jak i manualnie, czy to z namolnymi uwodzicielami, czy agresywnymi awanturnikami, których nigdy, a zwłaszcza od jakiegoś roku nie brakowało. Pomimo wszystko obawiał się, że to może po prostu zepsuć apetyt. Polaczek w podskokach obsłużył zamówienie. Ochrona zawsze miała przynajmniej trunki i ciacha gratis w kantynie. Niepisana zasada cementowała dobrą atmosferę wzajemnej życzliwości między obsługą kantyny, a ochroną korporacji działając z obopólną korzyścią dla stron. Uśmiechnął się pod nosem sunąc białymi warkoczami mopy po lśniącej już posadzce. Czując na sobie wzrok Nicole, w drodze za bar ku swojemu zdziwieniu nonszalancko poderwał mopa z ziemi i naśladując do aktora sprzed ponad 150 lat, odkręcił się wraz z mopą jak z tancerką wirując kilkakrotnie w walcu. Pogwizdując pod nosem, aż do wolnego zatrzymania z ręką przy sercu zaśpiewał odchylonej mopie głosem Gene’a: - Let me call you sweetheart... mmmm...- przy czym przy partii buziaka „mmmm” wzrok przeniósł na Wiki. Miał nadzieję, że choć trochę poprawił jej nastrój, i że nie widziała później obfitego buraka, którego zdążył spalić.
Geez, co się z toba dzieje Chuck? – pomyślał.

Stanął za barem dokładnie z pierwszą, wielką falą górników, którzy wlali się do kantyny przez szeroko otwarte grodzie. Wracali prosto ze skończonej zmiany. Trochę im współczuł, a trochę zazdrościł. Wiedział, że ciężka robota fizyczna nie jest tak stresująca jak umysłowa. Dlatego też, na ile mógł, sam lubił dawać z siebie wszystko na maksa. Już po chwili, dwoił się i troił obsługując kilkunastu klientów jednocześnie. Każdy wypytywał się o zajście chwaląc go i pijąc jego zdrowie w wznoszonych toastach za udział w zatrzymaniu napastnika. A on tylko uśmiechał się jakoś tak skromnie i ucinał wszystkie pytania grzecznym dyrdymałem, że każdy na jego miejscu zdzieliłby tamtego tak samo tylko mocniej. Tłumaczył się ogólne nawałem roboty i brakiem czasu na ciągniecie tematu. Ludziska szczerzyły się serdecznie rozweselone procentami, a Chuck zręcznie lawirował między kuflami, mieszankami drinków, butelkami i obficie rzucanymi napiwkami. Nie był w nastroju na pogawędki.

W wolnej chwili, upewniwszy się wcześniej, że wszyscy mają polane, odwrócił się plecami do baru i zerknął na boki. Polaczka nie było na horyzoncie. Strzelił setkę czystej. Głęboko pociągał spopielonego do połowy, dymiącego papierosa z pamiątkowej popielniczki. Była w kształcie przekroju czerwono-czarnych płuc i dostał ją od lekarza z Ymir w dowód wdzięczności za zorganizowanie udanych urodzin-niespodzianki dla jej męża, psychologa. Kantyny zaraz obok palarni były jedynym miejscem zezwol onym na publiczne palenie tytoniu i cannabis. Powoli wypuszczał leniwy dym. Na Ymir wrócił do nałogu. W lustrzanym odbiciu zatrzymał wzrok na nieszczęsnym stoliku. Ochroniarze pochłonięci rozmową pałaszowali obiad. Miejsce zajmowane przez Wiki budziło w nim nieprzyjemne i świeże wspomnienia. I znowu natrętne myśli zachmurzyły jego czoło. Odsuwał na bok plastyczne obrazy mordu i zatopił się w rozmyślaniach. Dlaczego on to zrobił? Czy tak kończy się depresja? Czy ja też mógłbym to zrobić? Jak bardzo można przekroczyć granice siebie w takim bagnie? Ile czasu trzeba żeby zwariować na Ymir? Opętańcze wycie w kratce wywietrznika klimatyzacyjnego znad jego głowy zawodząco zaszumiało przeciągłym jękiem jak na wspomnienie.

Hey! – instynktownie wiedział z doświadczenia, kiedy głos kierowany jest do barmana. Odwrócił się i zobaczył znajomą twarz starszego ochroniarza, który ciągnął dalej – mogę dostać rumu do herbaty?

- Jasne – rzucił pogodnie Chuck sięgając po butelkę.

- Dobra robota chłopie. – powiedział równie szczerze i życzliwie jak reszta klientów dzisiejszego dnia, jednak dopiero teraz Chuck odczuł odrobinę satysfakcji słysząc te słowa właśnie od niego. Tego który faktycznie był uczestnikiem zajścia, dzieląc jego wspomnienia.
– Roy Parkers. Szef patrolu ochrony. – przedstawił się.

Barman dolewając trunku na tyle, by proporcjonalnie wyszło na rum z herbatą słuchał go w grzecznym milczeniu, bo widać było, że facet lubił gadać.

- Zareagowałeś szybko i bez wahania, kolego. Masz jaja. Chciałbym napisać w raporcie, ze nam pomogłeś, za twoją zgodą. Nie masz nic przeciwko temu?

Chuck ważył pytanie. Wiadomym było, że stary lis ochrony poradziłby sobie sam. Niemniej miło było słyszeć słowa uznania padające z jego ust. Marszcząc czoło już miał podziękować i odpowiedzieć, że nie ma nic przeciw temu, choć w duchu wprawdzie nie wiedział czy tak naprawdę ma, czy nie ma i jakie to ma w ogóle znaczenie, skoro człowiek i tak umarł, a jego pomoc była niepotrzebna, lecz zapomniał języka w gębie, kiedy zobaczył kolejne zagrożenie. Odruchowo sięgnął po znajomy kij a ruchem głowy wskazał Roy’owi na gościa ze śrubokrętem. Szef Ochrony z miejsca zmienił aparycję i sprawnie przepychając się przez tłumek górników dawał znaki pozostałym na sali ochroniarzom.

- Kurwa, następny skurwiel! – rzucił przez zęby barman, nie poznając sam siebie. Zawsze unikał przewlekłych wulgaryzmów. No chyba, że były wyjątkowo adekwatne i precyzyjne w użyciu. Teraz czuł nagły napływ gniewu i frustracji. Przed chwilą skończył latać ze szmatą z prędkością BATa, zgięty na wysokościach lamperii nad przelaną krwią, a tu znowu szykuje się rozpierducha. Zdawał sobie dobrze sprawę, że przy tak podnieconym tłumie, to będzie jak dolanie bimbru do ognia. Wiedział co ma robić. Przede wszystkim dbać o własna głowę, towar i w miarę możliwości brać stronę tych słabszych. Niemniej jak to w bijatykach bywa, szala przewagi w mordobiciu często się zmienia, więc ta ostatnia zasada miała ruchome granice umowne. Pozytywem w tym wszystkim było dla Fisha, że każdy powszechnie wie, że jego interwencja idzie w parze z zawodem, i że nikt później do niego głębokiej urazy w sercu nie nosi za guza po pałce lub rozbitej butelce na głowie. To było w tym wszystkim na plus zaraz obok faktu, że po rozróbie w kantynie była później na długi czas cisza i spokój. Do następnej burzy. A obrót w międzyczasie kwitł jak to kiedyś mawiał pradziadek: „Jak grzyby po deszczu”. Ludzie mieli co wspominać, godzić się serdecznie i upijać. Mieli czym żyć przez jakiś czas i na co wydawać ciężko wydarte Ymirowi grosze. Z tytanowym kijem opuszczonym wzdłuż nogi, tak, żeby nie rzucał się w oczy nad blatem, Chuck przesunął się za barem w kierunku małolata w czarnej skórze, który okazał się być w centrum zagrożenia.
Kurwa, tyle razy mówiłem mu, że wstęp do kantyny od lat 21! – pomyślał czując wyrzuty sumienia, że z miejsca nie odprawił młodego z kantyny, gdy tylko zobaczył go wślizgującego jak-gdyby-nigdy-nic do środka.
 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 24-09-2010 o 04:44. Powód: orty
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-09-2010, 14:46   #13
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Wszystko wokół przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. W chwili, gdy Jakowlew założył cieniutkie rękawiczki i uruchomił tablet, cały jego świat został zmniejszony do tych kilku centymetrów kwadratowych holopowierzchni. Jego oczy zalśniły szaleńczym wręcz blaskiem, gdy dłonie zaczęły formować wirtualną formę.
Dla Petera nie było cudowniejszego uczucia, jak możliwość przelania obrazów jakie głębiły się mu w głowie na obraz-3D. Jego dłonie muskały holograficzny obraz i kształtowały stok wielkiej góry jaką widział na Ymir, tydzień temu.
W głowie przetwarzał setki pytań. Jakie światło będzie najlepsze na oddanie całego majestatu góry? Jak ukształtować powierzchnię, by uchwycić delikatną grę światła uwięzionego w lodzie? Jak pokazać piekielny silny wiatr, który przez setki lat formował te stoki i do teraz jest ich panem?
Niewyobrażalne piękno lodowej zaczynało pomały wyzierać z holograficznej bryły. Jakowlew zapamiętale szlifował każdy najdrobniejszy szczegół swojej rzeźby. Był perefekcjonistą jeżeli chodzi o swoją sztukę. Nad każdym swoim dziełem pracował niezliczone ilości godzin, dopóki rezultat nie był dla niego zadowalający.
Teraz było podobnie. Co chwila oddalał i przybliżał niektóre fragmenty rzeźby i przyglądał im się krytycznie. Wymazywał te które nie spełniały jego wyśrubowanych kryteriów i od nowa, nadawał im właściwy kształt.
Ciszę jego pokoju i zarazem pracowni zagłusza jedynie przeraźliwe wycie wiatru.
Przez te dwa i pół roku jakie spędził na tej planecie Jakowlew nigdy nie zadręczał się tymi niesamowitymi dźwiękami. Między bajki wkładał wszystkie opowieści o tym, że wiatr ponoć niesie ze sobą jakieś ludzkie głosy. Ponoć głosy tych co zginęli na Ymir. Peter śmiał się z tych zabobonych prostaków, którzy rozpowszechniali takie plotki. Wiatr faktycznie mógł nieść ze sobą głosy, ale nie było to nic innego jak rozmowy z innych pokoi, nic więcej. Jakowlew pracował kilka lat na stacji badawczej na Antarktydzie i dobrze znał to zjawisko. Na Ymir było ono co prawda o wiele bardziej efektowne, ale i wielkość ich bazy była nieporównywalnie większa.
Teraz jednak Jakowlew przerwał pracę i wsłuchał się w zawodzenie jakie wydobywało się z klimatyzacji.
Nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Wiatr niósł ze sobą dziwny głos. Peter wstał i nadstawił ucho przy kratce wylotowej.
- To niemożliwe - pomyślał.
A jednak. Z wylotu wyraźnie dobiegał głos jego ojca. Peter nie słyszał co prawda wyraźnie słów, ale takiego akcentu i takiego sposobu artykulacji słów nie miał nikt w bazie. To mógł być tylko jego ojciec. Tylko skąd on się wziął na Ymir.
- To niemożliwe - powtórzył już na głos.
Wtedy ze zdziwieniem i wręcz przerażeniem zauważył, że nad drzwiami pokoju pali się czerwona lampka.
Szybko przypomniał sobie co mówiono o takich przypadkach na szkoleniu przed wyjazdem oraz kilkakrotnie powtarzano na co miesięcznych obowiązkowych pogadankach.
Alarm.
Jakowlew rozejrzał się po pokoju.
- Zabrać tylko napotrzebniesze rzeczy - mruknął pod nosem.
Wyciągnął z szafki niewielką torbę. Wyłączył tablet i wrzucił do środka. Z szuflady wyjął medpak, WKP, którego używał stosunkowo rzadko oraz niewielki zestaw narzędzi.
- To chyba wszystko - powiedział i jeszcze raz rzucił okiem na pokój. Czerwona lampka nadal migała niepokojąco.
Dopiero teraz Jakowlew poczuł prawdziwy strach. Krwiste światło i zawodzący wciąż w niepokojący sposób wiatr sprawiły, że Jakowlew poczuł się nieswojo.
- Bez paniki stary - skarcił sam siebie i ruszył w stronę drzwi.
Nacisnął przycisk, ale drzwi ani drgnęły. Zrobił to jeszcze raz i znowu nic.
- Co jest! - krzyknął i kilkakrotnie nerwowo, raz za razem wciskał przycisk.
Drzwi nie ustąpiły.
- Kurwa! - przeklnął Peter - Tego jeszcze tylko brakowało.
W pośpiechu rzucił się w stronę szafki, gdzie zawsze trzymał niewielki zestaw narzędzi. W szufladzie go jednak nie był.
- Kurwa! - powtórzył.
Nerwowo rozejrzał się po pokoju. Ponownie zajrzał do szuflady, otworzył szafkę i nic - pusto. Wbiegł do łazienki i rzucił okiem po pomieszczeniu też nic.
Krople pot pojawiły się na czole Jakowlewa, a nerwowe ruchy zdradzały wielkie zdenerwowanie. W panice Peter zaczął wciągać nerwowo powietrze. Na szczęście nie wyczuwał dymu.
Tylko potępieńczy wiatr wciąż szalał w wentylacji.
- Zamknij się! - wrzasnął w stronę kratki wylotowej.
Zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
- Myśl stary. Myśl - powiedział do siebie i poprawił torbę, która zsunęła mu się z ramienia.
- Debil - skarcił sam siebie i już z większym spokojem wyjął narzędzia z torby.
Podszedł do drzwi i zaczął odkręcać panel sterujący. Niewielkie spięcie powinno sprawić, że drzwi ustąpią. Jeśli nie to trzeba będzie pogrzebać w mechanizmie przesuwającym.
Peter odłożył pokrywę panelu i spojrzał na plątaninę kabli i płytek. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku. Jakowlew rozciął dwa kable doprowadzające zasilnie do mechanizmu i zetknął je ze sobą. Z wielką niepewnością spojrzał na kontrolę na panelu. Iskra prądu przemknęła między kablami, a Jakowlew poczuł uderzenie prądu w palce.
Kontrolka zapaliła się dającym nadzieje zielonym światłem. Niestety ciągle migające światło alarmu pokazywało, że sprawa na prawdę jest poważna.
Peter wstał, schował narzędzia do torby i ręcznie przesunął drzwi.
Szybkim krokiem ruszył w stronę sali C-12.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 19-09-2010, 15:49   #14
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Na ce-dwa-wosiem miał być jakiś dym, ale gdy już tam dotarłem, było już po zabawie. Nic to, ganz wurszt und pomade, powróciłem do pierwotnego planu i nacząłem rozkminiać perspektywy zdobycia przepojki.

Bieda, przyjaciele moi. Polaczek obczajał bar wydygany jakby się podesrał, tymczasem moja jedyna nadzieja - Chuck drunk-lajk-Fisz w swej chuderlawej osobie - zamiast serwować za szynkwasem popierdalał po lokalu z vaku-ścierą i dezintegrował blut z posadzki. Blut znaczy tru-tru blut, znaczy jucha. No powaga mówię, w całej kantynie waliło jak w buczerni!
Nic, siadam,kupuję od Polaczka jakieś bezalko i obczajam sytuację. Ze starej druzji nikogo nie zoczyłem, a pić się chciało, więc uderzyłem w jumę. Nie jestem dumny, słuchacze wierni moi, bo jakże to tak stawać miedzy bratem w niedoli a jego w pełni zasłużoną butelczyną alko - ale co począć, gdy za uczciwie urobione dziengi samemu nic nabyć nie można. Prosta rozkmina - przyczaić prola, który nie pilnuje swojej flaszki i chętnie się podzieli, potem na cichociemnego odsądzyć trochę do puszki po kolu i wsio...

No i zasadniczo tak to się zaczęło.

***

- Taki kutas, co? – ubliżył mi prol ponownie, zaciskając jedno wielkie jak mugszufla łapsko na moim ramieniu, a drugim ułapiając śróbowkrętałę – Zobaczymy, jaki kolor ma twoja krew, i czy jest .... ciepła ...

Wierzcie mi przyjaciele lub nie, ale ten jołop na tru szykował się do ubijstwa za parę łyków alko. Albo do jakiej sodomii sądząc po tym jak jęzorem mlaskał. Ani mi przez baszkę przeszło, żeby się nad tym zastanawiać.

- A ty kurwa taki sado-pedo-maso? - zapytowuję wystosuowując mu z kolana w krocze, cały czas obczajając tą grabę ze śróbowkrętem. Na tru rili wam powiem, gdyby nie ten jego pedalski panzer-kombinezon, to więcej potomstwa by się nie dorobił. Zwinął się na ziemi, jeszcze w locie zrażając sie w czoło o jakiś stolik. Odskoczyłem, uchwyciłem w ruki krzesło, gotowy zakończyć nieporozo z jego pomocą. Ochrona chyba nas skukała, bo dym się wokół nas zaczynał robić jak ta lala.

- Do pana Szczoty per "kutas", ty cwelu niemyty z uma wyzuty?! - drę usto, bo irytacja mnie ogarnęła niepomierna - W odbyt se ten wkętak... - i wtedy graba leżącego cepa wystartowała w stronę mojej nogi.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 19-09-2010 o 16:39.
Gryf jest offline  
Stary 20-09-2010, 23:15   #15
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Poziom B, miejsce dla wybranych. Znajdowały się tu kwatery wyższych urzędników, sale gimnastyczne, solaria, cały luksus i blichtr. Tutaj zawsze było jakoś cieplej, przytulniej, jaśniej.
Każdy lubił tu przychodzić, ale nikt z dolnych poziomów się do tego nie przyznawał. Lekkie ukłucie zazdrości towarzyszyło każdemu kto tu wchodził. Wszystko było oczywiście ogólnie dostępne, ale to małe ukłucie gdzieś w trzewiach pozostawało gdy człowiek zjeżdżał zimną windą na niższe poziomy.
Selena i Beth nie myślały jednak o tym w tej chwili. Żwawym krokiem zmierzały do Kantyny „Stara Ziemia” która miała połączenie z sala Audiowizualną i dostęp do łącza KOSMO-120 pozwalającego na odbiór transmisji z przestrzeni kosmicznej.
Chłopaków chyba coś zatrzymało, nie było ich kiedy weszły. Zajęły stolik. Selena poszła po piwo. Puszki zachodziły szronem zaraz po otwarciu.
- Jeden z fajniejszych wynalazków na gorące dni, ale tutaj – uśmiechnęła się do swoich myśli.
Beth nie mogła się doczekać początku. Skądś wytrzasnęła nawet małą chorągiewkę ulubionej drużyny.

Trójwymiarowe postacie zawodników w naturalnych rozmiarach wybiegły na boisko, mecz się rozpoczął.

Zebrani goście w kantynie zachowywali się jak na prawdziwym meczu. Krzyki, gwizdy, wiwaty. Odgłosy triumfu i jęk zawodu. Brakowało tylko zapachu jaki towarzyszy prawdziwemu meczowi. Nie da się go opisać, trzeba tam być żeby zrozumieć. Selena tylko raz była na prawdziwym meczu w Los Angeles, ale wrażenie jakie na niej wywarł zostało na długo.

Po dziesięciu minutach, w połowie emocjonującej akcji, kiedy wszyscy wstali z miejsc, obraz znikł bez ostrzeżenia. Zamiast niego pojawiła się twarz Dyrektora Generalnego Ymira A.

- Informuję, że ze względu na burzę śnieżną i zły układ planetarny siła łącza jest zbyt słaba na cele nie służące pracy i bezpieczeństwu kolonii. Od dzisiaj, do odwołania, łączność międzyplanetarna będzie dostępna jedynie w przypadku największej potrzeby za pomocą komputerów w Sali Komunikacyjnej na poziomie B. Za przejściowe utrudnienia wszystkich przepraszamy.

I zniknął. Krótka sucha informacja i dobranoc wszystkim. Zabawa się skończyła można się rozejść.
Większość stała wpatrując się w miejsce gdzie przed chwilą widniała holograficzna łysa pała Dyrektora.
Informacja powoli sączyła się do mózgów zebranych.
- KURWAAAAA! – wrzask jednego z kibiców przeszył ciszę, niczym wystrzał. – KUUUURWA!!!

Seleną aż wzdrygnęło, nie był to krzyk zwykłej frustracji. Było w nim coś jeszcze, gniew i wściekłość niewspółmierne do wydarzeń. Mężczyzna który krzyczał stał kilka stolików od nich. Jego kumpel próbował go uspokoić, ale krzykacz go odepchnął. Górnik upadł uderzony w twarz, zaczął krwawić.

Selena bezwiednie przełknęła ślinę, kiedy doleciał do niej zapach krwi. Ciepłej krwi……..

Krzykacz rzucił się na kompana i wgryzł się zębami w krwawiący nos.

Nikt się nie poruszył.
Czy był to zapach krwi, czy niecodzienność sytuacji. Takie sceny ogląda się w horrorach klasy B. Ten rozgrywał się o ironio w kantynie na poziomie B na odległej zimnej planecie.

Trzymana przez Selenę puszka piwa zaczęła powoli wyślizgiwać się z palców. Stała jak zahipnotyzowana wpatrując się w scenę przed sobą. Puszka spadła na ziemię. Piwo rozlało się na kombinezon. Wyrwało to ją z transu.

Wzdrygnęła się na wspomnienie własnych myśli. Poczuła mdłości.

Odwróciła się i podbiegła do śluzy wejściowej. Nacisnęła przycisk alarmu ochrony. Dźwięk syreny zaczął wyrywać stojących ludzi z odrętwienia.
Selena podeszła do Beth i pociągnęła ją w stronę wyjścia. Przepuściły wbiegającą do kantyny ochronę.

Chciała znaleźć się jak najdalej od tej sali, sceny i zapachu. Chciała zapomnieć o wrażeniu, o myślach, o pragnieniu jaki poczuła.

Ruszyły w stronę windy, z kilkorgiem ludzi. Beth się nie odzywała.
- Chodźmy się napić czegoś mocniejszego. Należy nam się – zwróciła się w jej stronę.
Beth tylko skinęła głową.
Dojechały na poziom C i ruszyły do starej dobrze znanej kantyny C-28. Po drodze Beth się trochę ożywiła.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 21-09-2010, 11:12   #16
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Naprawdę cieszyła się na dobre żarcie i łyk mocnego trunku. Nawet wieści o kolejnej zadymie, tym razem w kantynie, nie zmieniły jej nastawienia.

Golas wypatrzył wolny stolik i utorował jej do niego miejsce. Nie było to co prawda konieczne, ale Schmidt taki już był. Podejrzewała nawet, że próbuje do niej startować, ale na tę myśl tylko pokręciła głową ze śmiechem.
Z radiowęzła leciała spokojna muzyka. Widocznie nawet sam Polaczek pragnął odrobiny spokoju, skoro nie zagrzewał swoich klientów. Mimo tego, kantyna powoli zapełniała się, a spragnieni ludzie tłoczyli się wokół baru hucząc jak pszczoły w ulu. Zmarszczyła brwi wietrząc kłopoty...

Wkrótce jednak wokół ich stolika zakręcił się Chuck, pomocnik szefa kantyny. Lubiła chłopka, zawsze potrafił ja rozśmieszyć, no i nie był namolny, co bardzo ceniła. Spojrzała na niego z sympatią, a ten zatańczył na mopie i zaśpiewał do niego jak do mikrofonu.
Roześmiała się po raz pierwszy szczerze tego dnia. Chuck zdecydowanie zasłużył na dobry napiwek.

Zamówili obiad i whiskey. Nie długo trwało, a szklaneczki ze złotobrązowym płynem i grzechoczącymi kostkami lodu stanęły na ich stoliku. Nicole uniosła szkło na znak toastu i napiła się. Trunek wolno rozlewał się w żołądku a wraz z nim pojawiło się przyjemne uczucie ciepła.
To był dobry aperitif. Ze smakiem zabrała się za makaron z klopsami w sosie pomidorowym.

Golas ponownie rozpoczął rozmowę. Dowcipkował i opowiadał jakieś bzdurne historyjki o pracy na Ziemi, o kobietach, które tłumnie same pchały mu się do łóżka i o tatuażach, które bardzo chciałby jej pokazać. A jednak nie myliła się. Najwyraźniej kumpel chciał od niej czegoś więcej. Żałosne...
Dobił ją jednak ostatnim dowcipem, który opowiedział zanim musiał iść do toalety. Wciąż jeszcze dźwięczał jej jego głos w uszach:

- Mały Johny mówi do taty.
Tato przywieź mi taczkę śniegu
Dobrze synku (chwilę potem)
Tato wywieź ten śnieg już
Tata się zdziwił (przez 3dni to samo). W końcu tata nie mógł tego znieść i mówi.
Synku dlaczego karzesz mi przywozić a potem zawozić ten śnieg na dwór . Synek zdziwiony popatrzył na tatę.
Bo po sobie trzeba sprzątać! Achachachachacha!!!


Ufffff.... chwila spokoju. Rozejrzała się ciekawie wokół.
Ale co to? Dwa stoliki dalej małolat o takim śmiesznym przezwisku – pomyślała chwilkę – A tak „Szczota” wkurzył czymś jednego z brygadzistów – Franka Cooldmana, tak że ten sięgnął dłonią po długi śrubokręt. A to już mogło być niebezpieczne.

- Cholera jasna! – zaklęła i podniosła się z krzesła.

Zanim zdążyła do nich podejść, sytuacja nieco eskalowała. Chłopak kopnął Franka w krocze, na co Frank upadł na ziemię, a potem chwycił jeszcze za krzesło wykrzykując coś o kutasach. Domyślała się co chce z nim zrobić. Frank zdążył jeszcze pochwycić gówniarza za nogę i ten na szczęście stracił na chwilę równowagę.
Zagwizdała głośno i wkroczyła między ludzi krzycząc żeby się odsunęli i wezwali ochronę. Obaj panowie zasłużyli na niezłe baty. Złapała Szczotę za kołnierz skórzanej kurtki odepchnęła mocno od leżącego Franka. Miała nadzieję, że któryś z górników go przytrzyma do czasu przyjścia wsparcia. Sama zaś musiała rozbroić wściekłego brygadzistę jeszcze zanim sie pozbierał. Łapiąc za uzbrojoną rękę i wykręcając ją mocno na jego plecy, uklękła mu na tyłku blokując nogami możliwość kopniaków. Potem wyjęła śrubokręt z dłoni nie zważając na jego ryki.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 21-09-2010 o 11:16.
Felidae jest offline  
Stary 21-09-2010, 21:54   #17
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Spacer korytarzami bazy, szczególnie na dostępnym dla wszystkich poziomie C, od kilku dni nie należał do przyjemności. Dhiraj chciał pomagać ludziom uporać się z ich problemami, sprawić, żeby stali się szczęśliwsi, bardziej zadowoleni ze standardów obecnego życia. Chciał, by czuli się tu swojsko i bezpiecznie.

Jednak mniej więcej od tygodnia twarze mijanych robotników, mechaników i innych mniej lub bardziej sobie znanych osób, wyrażały napięcie. Byli poddenerwowani, oschli i jakby nieco wystraszeni... Byli bardziej podejrzliwi i ostrożni. Było to widać zarówno w ich oczach, jak i gestach, w ruchach całego ciała. Nie wyglądali na rozluźnionych, zadowolonych, nawet na zmęczonych. Byli spięci. Może to informacje o tych morderstwach i samobójstwach tak nimi wstrząsnęły? To raczej mało prawdopodobne, przeciętny człowiek nie przejmował się statystykami, ludzie nie mięli pojęcia, jak drastycznie i jak bardzo zwiększył się stopień agresji wśród mieszkańców bazy w porównaniu do poprzednich lat. Fakt, zbrodnia wstrząsa ludźmi, jednak nie do tego stopnia, a już nie ludzi tutaj, których kontrakty zawierały klauzulę traktującą o ryzyku zagrożenia fizycznego i psychicznego, w końcu to niezbadana planeta. Nawet jeśli nie byli na to przygotowani, to po kilku miesiącach i pierwszych takich incydentach szybko zdali sobie sprawę, że Darwin miał całkowitą rację. Jeśli ktoś nie zdoła się przystosować, zginie. Ludzie to zrozumieli i chodź nie mogli przejść nad śmiercią do porządku dziennego, to nie było to dla nich tak szokujące, jak gdyby zdarzyło się to na Ziemi.

Może to zbliżająca się koniunkcja planet i będący jej następstwem tymczasowy brak łączności z Ziemią odebrał siły witalne i spokój ludziom? Nadchodzi mroźna zima, mija połowa zakontraktowanego czasu pracy tutaj, zmniejszają temperaturę w pokojach mieszkalnych, stres w pracy z powodu często psujących się urządzeń... Człowiek czeka tylko na rozmowę z rodziną, na słowa otuchy i wsparcia od bliskich, a okazuje się że przez pewien, teoretycznie krótki, ale jednak, czas będą bez kontaktu.

Nie, to nie może być to. Hindus miał dziwne wrażenie, że ta nerwowość ma przyczynę gdzieś głębiej w psychice, i jest związana z czymś odmiennym, może nawet z czymś, co pierwotnie nie powinno mieć z tym nic wspólnego. Nie miał tylko pojęcia, co to by mogło być i jak to możliwe, że nikt wcześniej tego nie odkrył.

Zagłuszył te myśli wchodząc do Trauma– Er i wymieniając uśmiech z małżonką. Nie przepadał nad aparaturą leczniczą, jednak był pełen podziwu dla wyposażenia bazy, na które VITELL wydał grube miliony.

Obecnie w komorach regeneracyjnych znajdowały się trzy osoby, jedna z wypadku, druga mocno ucierpiała w bójce, a trzecia... Trzeci był niedoszły samobójca od "ciekawego okaleczenia".

Pierwsze, co rzucało się w oczy to właśnie oczy. Z jakiegoś powodu powieki nie zamknęły się, mimo iż pacjent spał. Wskazywała na to zarówno praca mózgu, jak i brak jakiejkolwiek reakcji na przybycie i gesty lekarzy. I, co dziwniejsze, oczy nie były częściowo przymrużone, tylko w pełni otwarte, na co Dhiraj nie mógł znaleźć wytłumaczenia.

Kolejną zagadką były cięcia na obu przedramionach. Były to jakieś dziwne wzory, takie same na obu rękach, co świadczyło o tym, że nie miało być to zwykłe samobójstwo. Faktycznie, rany były głębokie i gdyby nie szybka pomoc, wykrwawiłby się, jednak musiał mieć jakiś cel w wycinaniu sobie tych konkretnych wzorów, zajęło mu to zbyt wiele czasu, żeby miało być bez znaczenia. Może ustalając pochodzenie wzorów da się ustalić motywy próby samobójczej? Jakiś kult czy starożytne wierzenia? Nie wykluczone, chociaż nieco naciągane...

Następnym objawem tego nietypowego załamania było zachowanie ofiary podczas zatrzymania. Na hologramie, pokazanym przez Kamini, wyrywał się i krzyczał coś niezrozumiale. Brzmiało to zupełnie obco, nie przypominało żadnego języka który choćby raz słyszał doktor. Jednak samobójca nie powtarzał się, co mogło świadczyć o świadomości jego poczynań i chęci przekazania czegoś konkretnego. Czasem ludzie chorzy psychicznie wybierają jakieś słowo lub zdanie, które powtarzają niemalże bez opamiętania, szczególnie w sytuacjach stresowych. Zdarza się, że jest zniekształcone lub wypowiadane w mało znanym języku, którym akurat ofiara się interesowała, jednak chyba nie w tym wypadku, trzeba będzie to zbadać.

Nim Dhiraj zdążył to skomentować, czy zadać jakiekolwiek pytanie, zjawiło się dwóch wysokich stopniem ochroniarz VITELL z rozkazem zabrania samobójcy. Gdy tylko Kamini próbowała im wytłumaczyć, w jak poważnym stanie jest pacjent, pokazali że rozkazy, jak bardzo absurdalne i niebezpieczne nie były, będą jedynymi wytycznymi jakimi będą się kierować. Byli nawet zdecydowani użyć siły, co oczywiście nie było konieczne.

- Spokojnie, panowie. Oczywiście pomożemy Wam zabrać pacjenta. Kochanie, sprowadź pomoc, sami go nie przełożymy...- Po ostatnim zdaniu skierowanym do Kamini, przeszła ona do dalszej części kompleksu, by po chwili wrócić z dwoma pomocnikami.
- A gdzie, jeśli wolno wiedzieć, zabierają panowie rannego?- Spytał hindus, podczas gdy dwaj przybyli asystenci przenosili powoli niedoszłego samobójcę do mobilnej wersji SFR.
- Na poziom B. Nic więcej nie powinno pana interesować, doktorze Mahariszi- odpowiedział jeden z ochroniarzy po chwili myślenia.

Gdy tylko pacjent został umieszczony w SFR, panowie w kamizelkach wyprowadzili go z pomieszczenia, a pracownicy medyczni wrócili do swoich zajęć. Małżeństwo lekarzy wymieniło spojrzenia. Dlaczego mieliby przenosić mało ważną osobę do bloku B i ryzykować transport w tak ciężkim stanie? Mógł spokojnie dojść do siebie tutaj, nawet w przypadku ataku paniki nie mógł wyrządzić krzywdy sobie ani innym, był pod ciągłą obserwacją. Więc dlaczego?
Przejrzeli jeszcze raz zapis holograficzny, jednak nie zauważyli nic nowego.

- A ta krew płynąca z ust? Oberwał podczas szarpaniny?
- Nie, nadgryzł sobie język. Nic groźnego, trochę krwi ale nic więcej.

- Hm... Przegraj mi to, dobrze? Przejrzę to potem i poszukam może czegoś w sieci... Aaa, no i zrób mi kopię karty tego pacjenta, puki dyrekcji się o nich nie przypomni, i zabierz do pokoju, jak skończysz pracę.
- Oczywiście. Wracasz do biura?
- spytała kobieta, przegrywając holofilm na WKP męża.
- Tak, muszę się jeszcze przygotować do jutrzejszych terapii. Do zobaczenia później. I dzięki za powiadomienie o tym pacjencie.

Kobieta uśmiechnęła się tylko i każde z nich wróciło do swojej pracy.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 23-09-2010, 14:24   #18
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Ray opróżniał właśnie szklaneczkę whiskey, kolejną z kolei, kiedy do kantyny zaczęło przybywać coraz więcej osób, górnicy, ochroniarze i inne tałatajstwo z tej koloni. Siedział sam w rogu pomieszczenia dokładnie przyglądając się każdej twarzy jaka pojawiła się w zasięgu jego wzroku, parę razy zdawało mu się, iż nawet widzi pewne podobieństwa, ale tak czy siak w takim miejscu nie warto było odstawiać scen. Poza tym był pewien, że jeśli tego kogoś zobaczy to rozpozna go od razu, nie będzie musiał się domyślać.

W kantynie dość szybko zrobiło się głośno, rozmowy dotyczyły nie tylko standardowych plotek, lecz również kilku zaskakujących wydarzeń, które miały miejsce. W sumie nie dziwił się temu o czym z takim zamiłowaniem rozprawiali, w końcu naukowo dowiedziono, iż atmosfera na Ymirze sprzyja wpadaniu w depresje i nietypowym zachowaniom. Dlatego oferowano im pigułki szczęścia, rozmowy z psychologami i tym podobne. Na jaki twarzy pojawił się mały uśmiech, kiedy uświadomił sobie, że przynajmniej on nie ma takich problemów, radził sobie dobrze na Ymirze i nie potrzebował do tego kolejnych dawek tabletek.

Nagle poczuł jakiś słodki zapach, znajoma woń krwi, wspaniały aromat wypełnił jego nozdrza i niczym jakiś impuls błyskawicznie uderzył we wszystkie jego neurony, napełnił go energią i ochotą do działania. Myśli szaleńczo zerwały się z więzów i niczym stado spłoszonych koni rozbiegły się po jego umyśle bombardując go wspomnieniami z dawnych lat, tymi przerażającymi czynami, których był świadkiem i w których miał również swój udział. Znów przed oczami stanął mu mężczyzna w garniturze, który w pośpiechu opuszczał windę, jego twarz była jednak lekko rozmazana, jakby pamięć chciała spłatać mu figla. Chwilę później poczuł ogromny gniew i podświadomie szukał czegoś na czym mógłby wyładować swoją frustrację, a może kogoś... Slewnacky!

Konie znów wyrwały się z uwięzi i rozpierzchły się w panice.

***

Winda powoli zmierzała na wskazane piętro, Slewnacky zerknął kilka razy na Blackaddera po czym zaczął nucić jakąś głupawą piosenkę, więc ten drugi bezpardonowo trzepnął go w tył głowy by zwrócić mu uwagę. Pomocnik odwrócił się nerwowo i jego chudy palec uderzył w pierś technika.

- Pierdol się złamasie! - warknął Slewnacky.

Blackadder zacisnął dłoń i zrobił krok w kierunku swego pomocnika, krótki dźwięk oznajmił, że winda właśnie dojechała na właściwe piętro, Slewnacky ostatni raz obdarzył Raya aroganckim spojrzeniem i podszedł do drzwi. Stał tak kilka sekund nim uświadomił sobie, iż coś jest nie tak i raczej same się przed nim nie otworzą. Nie zdążył się nawet odwrócić, ciężka skrzynka uderzyła go z ogromną siłą w żebra posyłając go na spotkanie jednej ze ścian. Coś głośno chrupnęło i powietrze opuściło płuca pomocnika. Sekundę później na opartego wciąż o ścianę mężczyznę spadło kolejne uderzenie, tym razem wymierzone w żebra po drugiej stronie. Slewnacky jęknął cicho i osunął się na podłogę. Tymczasem z głośników umieszczonych w windzie zaczęła dobiegać jakaś wesoła melodia, zdaje się, iż ta sama, którą wcześniej nucił pomocnik.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dOeFHV1fdVM[/MEDIA]

Mężczyzna z trudem nabrał trochę powietrza, poczuł jak ręce napastnika chwytają go za głowę i podnoszą ją go góry, przez moment widział jeszcze uśmieszek na twarzy Blackadder nim otrzymał cios kolanem. Chwilę później Ray ułożył go dokładnie pod ścianą tak by miał oparcie i mógł patrzeć prosto na niego. Wyglądał niczym niecierpliwe dziecko, które właśnie doczekało się i zaraz wbiegnie do wesołego miasteczka. Blackadder spokojnie grzebał teraz w swojej skrzyneczce, aż w końcu natrafił na to czego szukał, ogromny klucz znalazł się w jego dłoni.

Nie zaatakował od razu, wprost przeciwnie, sytuacja bawiła go niesamowicie i chciał jak najdłużej się nią nacieszyć, w dodatku zdawał się tańczyć w rytm muzyki dochodzącej z głośników. Klasyczny moon-walk, jakiś obrót i nagle klucz uderza prosto w szczękę Slewnackyego tak, że większość zębów ląduje na jego nogach. Chwilę później nadchodzi kolejny tym razem wymierzony nieco wyżej, krew zalała twarz mężczyzny, ale w jego oczach wciąż widać było iskierkę nadziei, jakby była jeszcze dla niego szansa. Blackadderowi się to nie spodobało, chciał w nich widzieć tylko i wyłącznie strach, więc uderza raz, drugi i trzeci, twarz jego pomocnika zaczyna przypominać krwawą breję, ale on nie kończy, wkłada w to coraz więcej siły, nie przestaje nawet kiedy na jego kluczu oprócz krwi pojawiają się również kawałeczki mózgu.

***

Podniósł się szybko, chwycił skrzynkę z narzędziami i ruszył do wyjścia zostawiając na stoliku niedopity alkohol oraz kilka banknotów, wizja jaka zaświtała mu w głowie była zbyt kusząca by nie spróbował jej wdrążyć w życie, pomyślał jednak, że lepiej byłoby, gdyby postarał się o jakiś porządny pręt, zabawa od razu stała by się lepsza. Miał już nawet pomysł gdzie go znaleźć kiedy nagle odezwał się jego WKP, na wyświetlaczu pojawił się Patrick Baldrick, masywnie zbudowany facet o bujnej brodzie, był koordynatorem i zapewne miał jakieś polecenia. Mężczyzna było już mocno po 50. i większość jego podopiecznych wiedziała, że wolał skupiać swoją uwagę na urządzeniach niż na zbędnych rozmowach. Był dobrym fachowcem, nie lubił zbyt dużo gadać, za co z kolei lubił go Blackadder.

- Słuchaj, Ray wiem, że jest po twojej zmianie, ale Michaił utknął przy serwisie Bramy Drugiej i trochę mu tam zejdzie. Czujniki sygnalizują awarię drzwi do pomieszczeń na odcinkach C-120 , C-110 i C-130. To blisko twojej kwatery. Możesz się tym zająć?


- Jasne
- odparł technik, którego z marszu opuściły kryminalne zapędy.

- Działaj.

Koniec rozmowy, Baldrick rzeczywiście był oszczędny w słowach, Ray tymczasem po kilku szklaneczkach whiskey nie czuł się jeszcze pijany, ale zdecydowanie bliski był tego stanu. Mimo wszystko naprawienie małej awarii nie powinno sprawić mu problemu. C-110 był tak naprawdę zwykłym korytarzem w którym znajdowały się pokoje od numeru 10 do 19, analogicznie było również w C-120 i wszystkich innych tego typu odcinkach. Od razu skierował się do głównego mechanizmu odpowiadającego za ten rewir korytarzy, kątem oka dostrzegł jak jakiś mężczyzna wychodzi z pokoju, najwyraźniej własnym sposobem poradził sobie z blokadą drzwi.

Przyklęknął na jednym kolanie i sięgnął po swoją skrzynkę, rozszerzony zestaw z narzędziami marki Jayavarman, czyli jednej z najlepszych na rynku, trochę mu zajęło skompletowanie wszystkich przedmiotów, lecz gra była warta świeczki. Zlokalizowanie uszkodzenia chwilę trwało i wymagało grzebania w urządzeniu, jednak w końcu udało mu się znaleźć spalony bezpiecznik i wymienić go na nowy. Najprawdopodobniej było to zwykłe spięcie, ale Rayowi coś jeszcze nie odpowiadało, bowiem najpierw paść powinny szeregowe połączenia, czyli mechanizmy zamontowane w korytarzach, dopiero później ten główny.

Sprawdzenie korytarzy znów trochę mu zajęło, ale opłacało się, rzeczywiście wszystkie bezpieczniki na tych odcinkach były spalone i za pewne poszły jako pierwsze, co w konsekwencji spowodowało spięcie i uszkodzenie głównego. Mimo wszystko nie był pewien co mogło sprawić, że te trzy odcinki zostały uszkodzone w tym samym czasie, domyślał się, iż mógł to być na przykład gwałtowny skok mocy, bądź coś w podobnym stylu.

Zebrał swoje narzędzia i poprzez WKP zameldował o dokonaniu naprawy oraz o uszkodzeniach jakie miały miejsce, następnie miał zamiar wracać do swoich zajęć, gdy zobaczył, iż w jego stronę zmierza elegancko ubrany mężczyzna ciągnąc za rękę swoją dziewczynę, zapewne wybierali się na poziom B.

- To oburzające!
- rzucił groźnie wymachując rękami - Ile jeszcze mieliśmy czekać? Mogliśmy się spóźnić.

- Bruce uspokój się - powiedziała spokojnie kobieta - Pan na pewno zrobił wszystko co w jego mocy.

- Gówno mnie to obchodzi! Nie będę spokojny!
- odparł - Czuje od niego alkohol!

- Zrobiłem co do mnie należało, tyle w temacie
- rzekł spokojnie Ray, po czym nagle chwycił rękę dziewczyny, ukłonił się lekko i ucałował ją, następnie dodał grzecznie - Mam nadzieję, że urocza madame mi to wybaczy i jednak się nie spóźni.

- Co pan?! - warknął elegant i już miał zamiar chwycić technika za ramię, jednak krótkie, ostrzegające spojrzenie Blackaddera w zupełności wystarczyło by stracił zapał, odwrócił się do kobiety, która zaczerwieniła się troszkę - Choć kochanie, nie marnujmy czasu.

- Życzę udanego dnia
- rzucił jeszcze w ich kierunku Blackadder.

Nie przepadał za tego typu ludźmi, wręcz nimi gardził, w końcu nie przyjechali tu po to by się bawić i stroić, lecz by pracować i tego powinni się trzymać. Mimo wszystko zerknął jeszcze kilka razy przez ramię na odchodzącą kobietę, była całkiem atrakcyjna i najwyraźniej spodobał jej się jego miły gest. Mógł teraz wrócić do swojego pokoju, lecz jakoś nie miał na to póki co ochoty, zresztą i tak by teraz nie zasnął, a innego zajęcia nie miał. Postanowił więc udać się na poszukiwanie swojego pomocnika - Slewnackyego, ciekawe co u niego słychać?
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 23-09-2010, 15:11   #19
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Skromne biuro o tyle wyróżniało się wśród innych pomieszczeń niższej administracji, że w powietrzu zawsze unosił się zapach taniego syntytoniu. Pracujący tu cwaniak dogadał się z jednym z techników na zabicie czujnika przeciwpożarowego. W efekcie przy oczywiście wyłączonej wentylacji, było tu zupełnie znośnie jeśli idzie o temperaturę. Cwaniakiem oczywiście był zarządca pionów przetwarzania A2, Adam Kilian. Mały rudzielec wiercił się teraz na swoim krześle obrotowym. To spoglądał w monitor biurka, to na raport Orewaya, to znów na stojącego po przeciwnej stronie biurka Seamusa, którego był bezpośrednim przełożonym. W ręku między palcami wędrował wkurzająco nieskoordynowanie srebrny osobisty interkom. Irlandczyk miał już dość czekania na reprymendę, karcer, czy co tam innego. W głowie wciąż mu szumiało. Gdzieś w głębi czaszki nadal słyszał wrzask lecącego w dół Kellera, a potem jeszcze ten martwy szept gdy już mózg górnika siadał. Jakby w całym tym marudnym, starym łbie nie było innej ostatniej myśli. „jest we mnie”. Biedny, drań... Może i ta menda Oreway miał rację. Może starego faktycznie coś męczyło... Nie tak trudno znowu mu się dziwić. Nie za wielu było takich, którym Ymir się podobał. A zresztą. Miał już tego dość. Teraz kiedy już nawet widok Madelaine przyprawiał go o wrzody żołądka, mógł już tylko upić się piwem z Halem i Tykesem. Dzieciakom nie chciał się pokazywać w takim stanie...
- Coś się kroi Gallagher – Kilian odezwał się w końcu. Nie do końca w taki sposób w jaki Seamus się spodziewał. Brakowało czegoś w stylu „Pokpiłeś sprawę Gallagher”, albo „Jutro zgłosisz się w A07 do wydobycia”, czy choćby wskazanego mu bez słowa nowego identyfikatora górniczego. Irlandczyk spojrzał niepewnie na rozbiegane po pokoju oczy małego mężczyzny. Przez chwilę wyglądał jak szczur, który pod skórą miał już jakieś przeczucie i jeszcze go nie rozumiał – Cholerny mróz. Niczego nie można być teraz pewnym. A oni jeszcze komunikację z Ziemią zawiesili...
Twarda gula sprzeciwu podeszła Seamusowi pod gardło. Jutro miał rozmawiać z Kevinem... Z trudem ją przełknął. Tylko tego mu dziś brakowało. Nie odezwał się.
- ..do odwołania. Coś się kroi... I ci na górze na pewno wiedzą co. W sekcjach A0 niżej i zresztą wszędzie indziej też mają wypadki. Bójki, samobójców i zabójstwa psia mać. U nas dopiero pierwszy... tego typu.
Nagle zatrzymał spojrzenie na Seamusie i zmrużył oczy.
- Słuchaj Gallagher. Oreway zdiagnozował depresję, ale chyba sami w Trauma-Erze nie wiedzą o co chodzi. Zostawili sprawę sekcji medycznej z góry i nic więcej nie mówią. A ja, tak się składa mam tam kumpla. Cornelius Keller, jak i inni podlegał okresowym badaniom i nic na żadną depresję nie wskazywało.
- Nie bardzo rozumiem co ma pan na myśli, panie Kilian.
- Ja sam nie rozumiem. Ale skoro giną ludzie, to chciałbym rozumieć zanim Vittel uzna, że opłaca się coś więcej ogłosić.

Seamus poruszył się nerwowo w swoim krześle. Plotki o tym, że jest gorzej, owszem, były. Ale to było przecież tylko babskie gadanie. Naprawdę nie sądził, że z zarządcy może wyjść taka ciotka, by robić po gaciach, że to grubsza afera, jakaś.
- Zostawiam ci stanowisko brygadzisty - rzekł nagle zmieniając ton. podpisując raport Orewaya - Ale ty, uważaj i obserwuj. Jeśli zauważysz coś nie w porządku, wal prosto do mnie.
Wstał i podał rękę irlandczykowi. Ten przyjął ją z wrażeniem ulgi. Może jednak nie będzie dziś tak źle. Ulga jednak szybko minęła gdy na myśl przyszło mu, że w najbliższym czasie nie będzie miał szansy pogadania z dzieciakami. Tak naprawdę to go napędzało do pracy. Do pracy i nie zawracania sobie głowy bólami tego dupomroźnego świata.
- W porządku szefie... Dzięki.

***

C-125. Zimna, wiecznie pokryta szadzią kanciapa zawalona przeróżnymi śmieciami. Amatorski moduł do ultradźwiękowej obróbki stali zajmował zdecydowaną większość miejsca między łóżkiem a stanowiskiem komputerowym. Seamus nie był nim jakoś specjalnie zachwycony, ale ile można łazić do siłowni. Trzeba coś robić, bo inaczej się wciąż chla i głupie rzeczy do łbów przychodzą. A i zasuwanie przy ryczących piecach na kacu nie należy do najprzyjemniejszych zajęć toteż postanowili z Tykesem, że nie będą dawać w palnik częściej niż raz na dwa, trzy dni. W związku z tym Seamus z magazynów technicznych wyciągnął półtora roku temu ręczną obrabiarkę ultradźwiękową do stali i przy jej cichym szumie próbował uformować jakieś konkretne kształty z kawałków matowego odpadu ymirskiej stali, który im zostawał po elektrolizie. Trudno było nazwać to sztuką, ale takie dłubanie przy tym dawało sporą dozę satysfakcji. Miał nadzieję, że za rok będzie na tyle dobry, by stworzyć coś co będzie pamiątką dla dzieciaków. Taki marines mógłby się nawet Kevinowi spodobać...
Zamykając za sobą drzwi, narzucił na ramiona dodatkową kapotę i usiadł ciężko przed biurkiem. Tak. Dziś zrobią wyjątek od reguły. Dziś trzeba się napić.

Oszroniony regulator temperatury oczywiście przesunięty na maksymalne ogrzewanie, ale i tak było wiadomym, że dla oszczędności Vittel w godzinach pracy całkowicie wyłączał dopływ ciepła do sekcji mieszkalnych. Machinalnie starł z niego cienką warstwę skroplonej wody, po czym to samo uczynił z wiszącymi nad biurkiem obrazkami świętej Barbary i Patryka.

Drzwi odezwały się krótkim, niskim dźwiękiem informującym, że ktoś chce wejść. Podniósł się niechętnie i otworzył je. Jerry wyglądał mało entuzjastycznie. Jemu akurat trochę się dziś upiekło. Wyszedł już z elektrolizy gdy Keller skoczył.
- Idziemy do C-28, Seam. Chłopaki Biggsa i Cooldmana też przyjdą.
- Stypa, co? Dobra. Dojdę za chwilę.


***

Piwo było dobre. Nie tylko smakowo, bo trzeba przyznać, że Hal wziął naprawdę jedno z najlepszych. Mocniej gazowane niż przeciętny sikacz pogłębiało tylko odczuwalną mroźność i przy okazji odwracało nieco uwagę od smętnych myśli, które chcąc nie chcąc i tak wracały. Seamus musiał przyznać, że rozmowa z Kilianem zaowocowała mętlikiem w jego głowie. Zarządca uważał, że Keller miał wszystko w porządku z głową. Miał też pewnie na ten temat jakieś konkretniejsze pomysły, ale dopiero teraz irlandczyk również zaczynał mieć wątpliwości. Gdzie stary był wcześniej? Trochę się spóźnił...
Hal pierwszy zapuścił nieuniknioną dyskusję. Ta jednak szybko została przerwana. Cooldmanowi nerwy puściły gdy Młody poczęstował się jego flaszką. Śrubokręt w dłoni brygadzisty jak lodowate ostrze przeciął pojedyncze śmiechy, które rozbrzmiały gdy Szczota został nakryty na swoim procederze. Gnojek był w porządku, ale źle dziś trafił i Cooldman w nerwach przegiął pałę. Szczęśliwie po krótkiej szamotaninie i błyskawicznej interwencji seksownej kobitki z plakietką „Sanders” nikomu nic się z grubsza nie stało, choć widok powalonego przez nią dwa razy większego Cooldmana, wprawił paru górników w konsternację. Na twarzach pojawiła się niepewność, która zaraźliwie przeskakiwała na kolejnych widzów kolejnej dziś bitki w kantynie.
- Widzisz Frank jak cię dosiadła? - przerywając w końcu ciszę Seamus spytał już słabo wyrywającego się brygadzistę - Czego narzekasz jełopie?
Górnicy ryknęli śmiechem.
- Pani oficer, ja też mam śrubokręt! - krzyknął rechocząc Vinnie.
Z całej ekipy właściwie tylko Seamus miał dziwny wyraz twarzy gdy patrzył na wykrzywioną gniewem facjatę brygadzisty. Coś w niej było... coś co kurewsko przypominało Kellera gdy umierał... Pokręcił głową zniechęcony tym wszystkim.
- No dobra, ekipa! - krzyknął zostawiając za sobą przeczucia - Na raz! Za Kellera! Niech wie, że wszyscy dziś za niego piją!
- Za Kellera!
- Na raz!

Puszki znów powędrowały ku górze i po chwili opróżnione, zostały zmięte w mocarnych dłoniach.
- Tykes, twoja kolejka...

***

Iwo Jimba mówił powoli, relacjonując swoje spostrzeżenia, a Hal i Seamus słuchali chcąc skupić się w gwarze kantynowym na słowach murzyna. Wyglądało na to, że stary utrzymywał jakieś kontakty z ochroną. Nie wróżyło to niczego dobrego, a on sam nic o tym nie wspominał. Seamus zaczynał coraz mocniej kombinować. Jeśli Oreway wciskał im kit to by znaczyło, że to nie koniecznie był wypadek. Ktoś mógł coś podać Kellerowi. Ponoć wesołe pigułki przy odpowiednich modyfikacjach mogą powodować jakieś odpały z głową...
- Słuchaj Hal - rzekł w końcu, gdy Jimba zamilkł - Ktoś zabierał ciuchy Kellera z szatni, czy zabrali go w kombinezonie żarowym?
- Chyba żarowym - odparł młody technik i po chwili uśmiechnął się chytrze. Kumał.
- Mam otwartą przepustkę za Dolną Bramę. Jeśli nikt się kuźwa nie przypieprzy do nas...
- Spoko. Ekipa sprzątająca wejdzie na jego pokój nie szybciej niż jutro. Zdążymy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 23-09-2010, 22:59   #20
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


Czy słyszysz jak wiatr zawodzi twoje imię? Brzmi, jakby duchy Ymiru przybyły po ludzi skulonych pod kocami, we wnętrzu neo-żelbetowej konstrukcji bazy.

Słyszysz, jak zawodzi! Jak wyje, niczym dzikie stworzenie zrodzone z nocnych dzieciństwa! Słyszysz, jak chrobocze pazurami, by przerwać skorupę pomiędzy tobą, a lodową planetą!

Tak. Wiem. Powiesz, ze te zawodzenia, to tylko wiatr w klimatyzacji powstały w wyniku pracy ogromnych turbin na Poziomie D, których zadaniem jest dostarczać wam powietrze, po tym jak przejdzie przez skomplikowane urządzenia przetwarzające trującą mieszankę gazową atmosfery planety na zdatne do oddychania dla ludzi.

Tak. Wiem. Powiesz, że te chrobotanie, do dźwięki brył lody uderzających o zewnętrzną skorupę bazy i trzask pękającego lody z automatycznie odmrażanych co godzina klap wentylacyjnych. Że mówili tobie o tym na szkoleniach, kiedy zasiedlaliście Ymira A.

Tak. Wiem to wszystko. Wiem co powiesz, by poczuć się pewniej.

Lecz co, jeśli nie powiedziano wam prawdy....




Ymir A tak naprawdę nie śpi nigdy. Praca trwa całą dobę. Na zmianę. Jedne ekipy zaczynają, inne kończą pracę. Maszyny wiercą zmarzniętą skałę macierzystą planety, mielą ja na mniejsze kawałki, przetapiają i wyciągają z nich cenne dla ludzkości surowce. Miarowy warkot dociera do reszt kolonii niczym pomruk wielogłowego zwierzęcia.

Na dolnych poziomach Sekcji B znajdują się pilnie strzeżone cele. Korporacja VITELL przewidziała, że mogą pojawić się problemy wśród górników spowodowane rozłąką z bliskimi, brakiem słońca, ograniczonymi kontaktami, rutyną i monotonią. Przed odlotem każdy kandydat do pracy przechodził badania psychologiczne, a na Ymirze stacjonował również personel pomocniczy. Tego jednak, co miało się wydarzyć, nikt nie był w stanie przewidzieć.



Ciepłe.... Idę do ciebie .....
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 30-09-2010 o 15:23.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172