Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-07-2011, 22:14   #401
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
EPILOG

GROZA YMIRU

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=360nNOQutGc&feature=related[/MEDIA]



GILBERT DUFFY, IPOR JUHASZ


Procedury sprawdzające zostały zakończone. Procedury startowe zostały zakończone. Odliczanie zostało zakończone. Rozpoczął się start!

Poczuliście szarpnięcie, a potem gwałtowne przeciążenie wcisnęło was w fotele.

W uszach rozbrzmiał wam pisk Kryształu. Teraz jednak zdawał się docierać z oddali i z cichł wraz z nabieraną przez wahadłowiec wysokością. Rozbrzmiewał jakby zza grubej zasłony. Był ... niegroźny. Wręcz śmieszny. Wyrwaliście się szponom śmierci!

Czyżby?

Poczuliście gwałtowne szarpanie, kiedy pojazd kosmiczny wleciał w szalejącą burzę śnieżną. Przez kilkadziesiąt sekund turbulencje były tak silne, że byliście przekonani, iż wahadłowiec rozleci się, spadnie na skutą lodem powierzchnię, a wy zginiecie. Statek kosmiczny trzeszczał i jęczał, dygotał i szarpał, ale w pewnym momencie poczuliście, że jego lot stabilizuje się.
Ktoś ujął stery w pewne dłonie.

Rock! Ochroniarz ocknął się jęcząc. Najwyraźniej atak mentalny Kryształu podziałał na niego najsilniej. Wahadłowiec wyskoczył ponad pułap chmur, a w kilka minut później za przednią szybą pojawił się obraz kosmosu. Czarna pustka usiana kropeczkami gwiazd.



Udało się! Ocaleliście.

Rock krzyknął z radości za sterami waszej arki.




DHIRAJ MAHARISZI, CHARLES “CHUCK” FISH


Z wysuniętego ponad poziom hangaru lądowiska spływały w dół zamarzające w locie spaliny z silników wahadłowca. Huk odlatującej maszyny zanikał gdzieś w oddali.

Jak w zwolnionym tempie widzieliście zrzucony przez mi-go kryształ. Przyczynę całego koszmaru! Piekielny przedmiot uderzył o dno hangaru, wzbijając chmurę śniegu, która przesłoniła pobojowisko. Przez chwilę zastanawialiście się, jak taka zwyczajna rzecz, może skrywać w sobie tyle ... czystego zła.

Portal rozwarty przez Xio-xah-xunka był chyba jedynym wyjściem. Lub drogą do piekła.

Xio-xah-xunk posłał wam myśl, przyśpieszając waszą decyzję. Myśl o eksplodujących bombach. O tym, że wybuch nastąpi dosłownie za kilka uderzeń serca.

Jeszcze raz pomyśleliście o ludziach na wahadłowcu. Pomyśleliście o ludziach, którzy być może jeszcze walczyli o życie w skazanej na zagładę bazie. Próbowaliście błagać Obcego o pomoc dla waszych przyjaciół, lecz ta myśl była obca dla Xio-xah-xunka. Nie rozumiał potrzeby ratowania jednej części, skoro i tak większa część miała w jego odczuciu ocaleć. Miał cel – zamrozić osłabionego Ithaquę – i zrobi to, za cenę istnienia, nawet swojego

Wkroczyliście w rozdartą w przestrzeni czeluść portalu.

- Zaraz do was dotrę wy-kamini-my.

To była ostatnia myśl, jaką poczuliście.


* * *


Kiedy tylko odzyskaliście zmysły szybko zorientowaliście się, że znaleźliście się w dziwnym miejscu. Na pewno była to powierzchnia Ymira, bowiem zewsząd otaczał was śnieg, a baterie w kombinezonach ochronnych podjęły szybką próbę podgrzania waszych ciał. Wskaźniki pokazywały temperaturę minus stu ośmiu stopni Celsjusza. Wokół was szalała burza śnieżna tłukąc kawałkami lodu o wasze kombinezony. Staliście nad krawędzią jakiejś przepaści. Wystawieni na działanie sił natury. Portal znikł pozostawiając was z niewielkim zapasem tlenu w pancerzach.

Pozostało wam jedynie wierzyć, że Xio-xah-xunk szybko przybędzie po was w to miejsce. W wydrążony w lodzie korytarz o trójkątnym, obcym kształcie.

Żyliście. I tylko to się liczyło. A potem wasze spojrzenia powędrowały w głąb trójkątnego wycięcia w skale, w którym się pojawiliście. Serca zabiły wam szybciej na widok tego, co tam ujrzeliście.

Stały tam – jeden obok drugiego lekko oszronione dwanaście pojemników. A w nich, w dziwnym, odrobinę zmarzniętym płynie, unosiło się dwanaście ludzkich mózgów. Od pofałdowanych zwojów biegły jakieś rurki czy też kable łącząc cię z aparaturą bogato zdobionego pojemnika.



Wspomnienia Xio-xah-xunka, które przebiegły wam chaotycznie przez głowy pokazywały sceny pozyskiwania mózgów. Przypomnieliście też sobie martwe ciało jakiegoś nieszczęśnika w bazie Ymir C, które leżało w wejściu do hangaru z łazikami. Ciało z odciętą z chirurgiczną precyzją górną połową czaszki. W tym momencie wasz sojusz ze starożytnym mi-go coraz bardziej zaczął przypominać pakt z diabłem.

Z drżeniem niepokoju czekaliście na powrót potęgi zastanawiając, czy i wasze mózgi dołączą do kolekcji zgromadzonej w trójkątnym korytarzu.



GILBERT DUFFY, IPOR JUHASZ


Wielki statek kosmiczny pojawił się przed wami niespodziewanie. Poczuliście, że Rock przyśpieszył lot zbliżając się w zasięg okrętu. Widzieliście już logo korporacji MISHIMA na kadłubie i nazwę statku na burcie. KASSANDRA.
Było już za późno na ucieczkę. Wahadłowiec wszedł już w procedurę lądowania, łapiąc magnetyczną cumę wyrzuconą przez większy okręt..

- Bez obaw – powiedział Rock uspokajającym tonem. – To ludzie, którzy nam pomogą. Po tym wszystkim, co przeszliśmy, nie możemy ufać korporacji VITELL. Za dużo wiemy. Zrobią wszystko, by zamknąć nam usta. Na OKU załoga zawiadomiła by Zarząd. A kto wie, co wcześniej powiedział im Zarząd z Ymira?

Znów miał, cholera, rację. Śluza hangaru KASSANDRY otworzyła się, niczym paszcza głodnego potwora. Mieliście złe przeczucia, ale wahadłowiec, kierowany ręką Rocka, wleciał w nią ze sporą wprawą. Po chwili hamulce magnetyczne zadokowały okręt VITELL.

Kiedy procedura dokowania zakończyła się Rock wstał.

- Na razie niczego im nie mówimy – poprosił. – Póki się nie przekonamy co do ich intencji, dobra. Pamiętajcie. Musimy uratować jeszcze tych, co pozostali na planecie. Dajcie mi rozmawiać i nie róbcie niczego durnego.

W hangarze lądowiska KASSANDRY zaczął się proces wyrównywania ciśnień i wtłaczania powietrza. Ale i tak procedura wymagała noszenia masek i skafandrów.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_SdyKoAmFC0&feature=related[/MEDIA]


SELENA STARS


Oszołomiona sporą dawką środków znieczulających Selena Stars dała się prowadzić napotkanym ocalonym z Ymira B. Wiedziała, że zrozumieli co chciała im przekazać i pędzili w stronę najbliższego wyjścia z bazy.

Selena nie zwracała uwagi na trasę. Wiedziała tylko tyle, ze wokół nich były ściany. Mnóstwo ścian. Były kolejne grodzie. Mnóstwo grodzi. Były światła i cienie. Mnóstwo świateł i jeszcze więcej cieni. Były trupy na korytarzach. Okrwawione, pokawałkowane, nieruchome.

W uszach rozbrzmiewały jej odgłosy bijącego serca i jej własny oddech. Tylko to pozwalało jej mieć świadomość tego, że żyje. Że nadal ma szansę, aby ......

* * *

.... Śmierć przyszła nagle, w pół myśli. Wraz z falą absolutnego mrozu, który przetoczył się po korytarzach Ymira B. Dwanaście ustawionych przez obcych bomb uwolniło swoją moc w jednej wielkiej, zsynchronizowanej eksplozji. W tej straszliwej chwili ludzie zmienili się w lodowe figury, urządzenia zamarzły, pękły rury z wodą, a bliżej epicentrów metal odkształcił się i stracił swoją wytrzymałość.

Bazę Ymir B spowiły nagłe ciemności. Jak całun śmierci.

Walka Seleny Stars skończyła się w pół drogi do ocalenia. Dołączyła do całej armii ofiar planety. Podobnie, jak próbujący z nią uciekać ludzie. I wszyscy ci, którzy jeszcze gdzieś ukrywali się w bazie. Zimno zabijało szybciej i skuteczniej, niż cieplaki.

* * *

Kilka minut później osłabiona mrozem konstrukcja nie wytrzymała. W wielu miejscach solidne wsporniki i dźwigary pękły, niczym szkło. Setki ton zamarzniętej skały, w której wydrążono tunele bazy, zapadły się z hukiem.

Kiedy opadł śnieg i zamarzająca para tam, gdzie jeszcze chwilę wcześniej znajdowała się centralna część bazy Ymir B widniał gigantyczny lej.

Na jego skraju, dosłownie kilkadziesiąt metrów od krawędzi samotny łazik pośpiesznie oddalał się z miejsca katastrofy. Siedząca za jego sterami kobieta na przemian to klęła, to płakała.

Widziała start wahadłowca, ale nie miała pojęcia kto nim odleciał.



IPOR JUHASZ, GILBERT DUFFY

Rock wyszedł pierwszy na lądowisko, nakładając maskę tlenową. Broń zostawił przy kokpicie. Potem wyszliście i wy. Kamini kroczyła za wami, jak automat. Od momentu, kiedy odzyskała przytomność w dokującym na pokładzie „KASSANDRY” nie odezwała się ani jednym słowem. Jej twarz pozostała pusta i smutna, a na prawej skroni pojawił się potężny guz.

Drzwi na lądowisko rozsunęły się na całą szerokość i pojawiła się w nich grupa opancerzonych i uzbrojonych ludzi z logiem MISHIMY na piersiach.

Na ich widok Rock rozłożył dłonie w pojednawczym geście.

- Jestem VITELL 128 – powiedział spoglądając na osłonięte hełmami postacie. – To ja wysłałem do was sygnał.

Pomiędzy opancerzonymi żołnierzami pojawił się wysoki pół krwi Murzyn, pół krwi Azjata.

- Jestem Miro Moyer – przedstawił się, dając jednocześnie znak ludziom by opuścili broń. – Adiutant kapitana „Kassandry”.

- Proszę o pomoc dla mnie i moich kompanów – powiedział Rock oficjalnym tonem, w którym pobrzmiewały jednak nutki napięcia. – Na powierzchni planety zostało kilkoro naszych przyjaciół. Czy możemy liczyć na to, że wyślecie im ratunek?

- Oczywiście – uśmiechnął się mieszaniec. - Niezwłocznie się tym zajmiemy. Proszę udać się za mną. Poddamy państwa obowiązkowej kwarantannie, potem zapewnimy kąpiel, czyste odzienie i wyżywienie. Zrobił pan bardzo wiele, dla naszej korporacji i Mishima jest panu niezwykle wdzięczna, panie VITELL 128. Pana towarzysze również mogą liczyć na naszą pomoc. O ile będą współpracować z naszą korporacją.

- Oczywiście, że będą – zapewnił Rock patrząc na was wymownie. – Pan Duffy jest jednym z najlepszych programistów na znanym mi świecie. Pani Mahariszi to doskonały medyk. A pan Juhasz dał się poznać, jako człowiek godny zaufania i radzący sobie w ekstremalnie stresowych sytuacjach.

- Doskonale. MISHIMA potrzebuje dobrych specjalistów – uśmiechnął się Moyer. – Myślę, że jeszcze w drodze na Ziemię porozmawiamy o szczegółach państwa kontraktów.

* * *

Żołnierze z logiem MISHIMY wywieźli z kabin kwarantanny cztery ciała. Prosty, bezwonny i szybki w działaniu gaz wpuszczony do kabin załatwił sprawę tak, jak im rozkazano.

Miro Moyer oglądał wiezione na dryfnoszach ciała z obojętnością.

- Przygotujcie je do transportu – rozkazał żołnierzom.

- Hai, sir – odpowiedział dowódca jednostki metalicznym głosem spod maski.

Miro Moyer ruszył na mostek, gdzie czekał na niego kapitan.

- Proszę wydać rozkazy do natychmiastowego opuszczenia systemu. Kurs – Ziemia.
- Oczywiście, kapitanie. Czy można mi jeszcze o coś spytać?

- Zezwalam.

- Co z naszym patrolem i ludźmi na planecie.

- Dopuszczalne straty. Nikt nie może wiedzieć o naszej tutaj obecności. Proszę też pozbyć się wahadłowca, którym tutaj przylecieli.

- Hai, sir – skłonił się Miro Moyer energicznie kapitanowi, który stał na mostu obserwując przez oszklony bulaj zamarznięty świat na dole.

Nawet jeden mięsień nie drgnął na zimnej twarzy dowódcy, kiedy wydawał rozkazy.

W kilkanaście minut później statek „KASSANDRA” niespostrzeżenie opuścił system Ymir.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 06-07-2011 o 22:31.
Ravanesh jest offline  
Stary 06-07-2011, 22:17   #402
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=360nNOQutGc&feature=related[/MEDIA]



DHIRAJ MAHARISZI, CHARLES “CHUCK” FISH


Xio-xah-xunk pojawił się nie dalej, niż godzinę później. Przed wami powietrze zamigotało, śnieg zawirował i pojawił się owal, z którego wyłonił się starożytny mi-go. Towarzyszyło mu dwóch skrzydlatych Inhgeri. Z piekielnym kryształem podtrzymywanym w odnóżach.

Wiedzieliście, że to jedyni, którzy pozostali z walki na Ymirze.

Xio-xah-xunk wydał im mentalne polecenie i stwory wraz z Ithaquą znikły w śnieżycy. Portal zamknął się z cichym sykiem.

Xio-xah-xunk czekał na ich powrót, zupełnie nie robiąc sobie nic z zimna planety. Tlenu w skafandrach ubywało. Xio-xah-xunk wyczuwał wasz niepokój, ale odkąd wrócił jego urok zadziałał jak środek znieczulający. Nie pytaliście o znalezione pojemniki, nie pytaliście się o to, jaki przygotował wam los. Po prostu staliście obok siebie utrzymywani w stanie spokoju przez umysł starożytnego mi-go

Ingheri wróciły po pół godzinie. Bez kryształu.

- Czas na was-nas kamini – kolejne polecenie i ingheri pochwyciły was w swoje odnóża, podobnie jak podczas walki w hangarze Chucka.

Kierowane wolą Xio-xah-xunka poszybowały w śnieżycę, walcząc z wichurą.

- Co z resztą? – zapytaliście w końcu myślach waszego protektora.

- Nie ma reszty. Wybuchły .. bomby. – dostosował swoje myśli do waszego zasobu wiedzy i słownictwa. – Przekazał wam w myślach obraz zniszczeń i walącej się bazy. Mieliście pewność, że nikt nie miał szans się wydostać na zewnątrz w tak krótkim czasie.

Ingheri nie leciały zbyt długo. Zaledwie minutę, góra dwie.

Wylądowaliście w dziwnym miejscu. W czymś, co wyglądało jak wielka altanka ogrodnicza w której środku widać było dziwaczne obręcze. Wasz wzrok, w tym samym czasie, spoczął na pokrytej śniegiem sylwetce w skafandrze. Przez oszronią szybkę widać już było bladą, nieruchomą twarz.

- Szczota! – okrzyki wyrwały się wam z gardeł w tej samej prawie chwili.

Chłopak wyglądał na martwego.

- To nasza-wasza droga ucieczki – przesłał wam myśli Xio-xah-xunk. – Jednak ktoś ją wyczerpał. Muszę wysłać nas-was w miejsce, do którego starczy bramie energii. Potem ustawicie tarcze w takie symbole – w waszych mózgach, niczym tatuaż, wyryło się dziewięć symboli. Trzy pary, po trzy wzory. – To droga do waszego domu – zakończył mi-go.

- A ty? A inni?

- Nie ma czasu. Nie ma już kamini. Nie ma nas-was. Jesteśmy ... inni.

Nie daliście jednak za wygraną. Wzięliście Szczotę pod pachy i unieśliście go z trudem.
Tymczasem mi-go obróciły obręczami. Kolczaste odnóże Xio-xah-xunka pokazało jedno z przejść. Kiedy podeszliście do niego, niespodziewanie pokazała się za nim czerwono rdzawa, bezkresna pustynia.

- Żegnajcie moje-wy-kamini – zakomunikował Xio-xah-xunk i wskazał wam kleszczami portal.

Nakaz woli był silny. Taszcząc między sobą martwego Szczotę przekroczyliście bramę. Więź ze starożytnym mi-go zerwała się. Znikła, niczym przekłuty balonik. To było bolesne doświadczenie i dziwnie smutne.


* * *


Poczuliście się tak, jakbyście wkraczali do rozpalonego pieca. Wasze pancerze ochronne pękały z przeraźliwym trzaskiem spoiw. Odszczelnione, wypuszczały z sykiem drogocenne powietrze. Planeta, na którą prowadził portal, była gorąca niczym rozgrzany, hutniczy piec. Jaskrawe słońca ogrzewało pełne rdzy piaski w kilka chwil niebezpiecznie nagrzewając pancerze ochronne stworzone wszak do ekstremalnie niskich temperatur i zupełnie nieefektywne na to, co czekało was w tym świecie. Wiatr niósł dym i pył, a gdzieś niedaleko widzieliście plujący lawą wulkan.

Nie mieliście zbyt wiele czasu. Powietrze planety nie nadawało się do życia dla ludzi. Groziła wam śmierć.

Szybko, póki wyryte w podświadomości znaki były czytelne ustawiliście obręcze w „altance”.

W tym portalu też były trzy bramy, ale wy instynktownie wiedzieliście, którą wybrać. Weszliście w nią zataczając się i z trudem niosąc ciało Szczoty.

Ponownie zalały was ciemności i chyba straciliście przytomność.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=erpMcIq6RYY&feature=autoplay&list=PL0913FF 4C8C00C0D1&index=54&playnext=26[/MEDIA]



SEAMUS GALLAGHER

Obudził się czując, że coś jest bardzo nie tak. Otworzył gwałtownie oczy w panice.

Pierwszym, co ujrzał nad sobą, był bogato zdobiony, rzeźbiony w tajemnicze znaki sufit w chłodnej, zielonkawej barwie. Oświetlały go dwie unoszące się pod sufitem kule. Seamus obrócił głowę i otworzył usta do krzyku.

Zobaczył bowiem nad sobą przedziwną istotę.

Stworzenie miało baryłkowaty sinoniebieski korpus, łeb przypominający fioletowej barwy rozgwiazdę, dziwaczne ni to skrzydła, ni to przyssawki wyrastające z boku cielska i jakieś maskowate, przypominające roślinne narośle wypustki.



W swoich odnóżach potworzydło trzymało jakieś dziwne ... urządzenia zrobione z połączonych ze sobą kryształów, o różnych barwach i kształtach. Z tyłu, za pierwszym stworem, poruszały się jeszcze dwa takie same.

Mimo groteskowych kształtów kreatury emanowały jakąś ... łagodnością. Gallagher otworzył usta, wybełkotał coś, zakaszlał i poczuł, że znów zapada w sen.


* * *

Sam nie wiedział ile czasu minęło, nim znów się obudził.

Ale musiał chyba śnić. Widział bowiem samego siebie. Widział swoje ciało wstające z kamiennego stołu. Poruszało się jakoś niezgrabnie, jak ... zombie ze starych filmów. Po kilku krokach wpadło na jakąś przeszkodę i zmieniło trasę marszu. Po chwili ujrzał je, jak opuszcza pomieszczenie z bogato zdobionym sklepieniem.

Seamus chciał krzyczeć, ale zorientował się, że nie potrafi tego zrobić. Mógł się za to ruszać, jednak ruch ten był jakiś dziwny. I wtedy ujrzał jedno z tych stworzeń poruszających się nieopodal. Odwrócił się gwałtownie i wtedy przyszło zrozumienie. A po nim panika! To on był jednym z tych dziwactw! A ten, w którego stwór w cielsku którego wylądował za pomocą jakiejś piekielnej sztuczki, właśnie uciekał z jego ciałem.

Nie myślał. Działał instynktownie. Nadspodziewanie szybko ruszył w pościg. Szybko uczył się do czego służą różne wypustki i ślimacze ciało. Opuścił pomieszczenie i stanął na szczycie jakiejś piramidy, bardzo podobnej do tej, na której znajdowała się altanka.

Widział siebie – czy raczej swoje ciało – jak staczało się w dół, obijając o kamienne, wysokie stopnie. Wiedział, co się stało. Zrozumiał. Płuca przyjęły zbyt duża dawkę trucizny. Jego ciało było ... zniszczone. Było martwe.

- Poświęcił się by twój młody umysł mógł istnieć – Seamus poczuł czyjeś myśli wlewające się mu do ... głowy, czy cokolwiek teraz miał i służyło do myslenia.

- Miał wiele, wiele cykli, a twój umysł jest przecież taki młody, nawet nie skończył cyklu.

Było ich dwóch. Podobnych do ciebie, do twojego nowego ciała. Obserwatorzy tego świata. Strażnicy bramy, którą naruszyłeś wkraczając tutaj z Ymiru. Strażnicy bramy, którą mocno to przejście osłabiło.

- Twoja dawna cielesność została zainfekowana. Mikroby. My jesteśmy odporni. Twoja wcześniejsza cielesność nie była. – tłumaczyły istoty.

Chciał wrzeszczeć, chciał krzyczeć, ale nie za bardzo wiedział jak.

To był już koniec. Seamus Gallagher przez źle pojęty „humanitaryzm” tych wielce dziwacznych stworzeń ... został zamieniony w tego .... stożkowego ślimaka.

Nie miał już po co i gdzie wracać. Dano mu nieskończenie długie, w ludzkiej kategorii czasu życie. Tylko po co?

- Ty jesteś smutny?

Więc jednak te stworzenia miały uczucia.

Seamus Gallagher odwrócił swe stożkowate ciało i wrócił do wnętrza piramidy. W jakiś sposób jednak umarł na tej oddalonej od Ziemi o dwa tysiące lat świetlnych planecie. To, że leży ona tak daleko, było w jakiś sposób ... zakodowane w cielsku, które otrzymał.

Nie miał wyjścia. Musiał pogodzić się ze swoim nowym ... istnieniem.



DHIRAJ MAHARISZI, CHARLES “CHUCK” FISH, SVEN “SZCZOTA” LINDGREN

Obudziliście się wszyscy troje czując przenikliwe zimno. Wasze ciała były wyziębione. Zdrętwiałe. Siedzieliście gdzieś, na jakimś pustkowiu. Nie było bramy, którą się musieliście tutaj dostać.
Pamiętaliście ją, jak przez mgłę. Wszyscy, poza Szczotą, który był przecież nieprzytomny, jak go w nią wnosiliście.

Przeszliście przez międzygwiezdne wrota, a potem imperatyw mentalny, zasiany wam w umysłach przez starożytnego mi-go kazał wam iść w jakimś kierunku. Szliście więc, jak zahipnotyzowani, póki gdzieś tam, w dalekim wszechświecie nić łącząca was i Xio-xah-xunka uległa ostatecznemu zerwaniu.

Wokół was wiał wiatr sypiąc śniegiem. Cała elektronika nie działała. Zapewne spowodowane to było skokiem pomiędzy planetami.

Zastanawialiście się, co macie teraz robić. Dhiraj wiedział, że jesteście w szoku.

I wtedy usłyszeliście silnik.

Jeszcze raz dokładniej przyjrzeliście się okolicy. Staliście na jakiejś drodze pośród wysokich gór. Skalistych, ośnieżonych i budzących respekt. Z kurzawy śnieżnej wyłoniła się ... niezbyt już nowoczesna ciężarówka napędzana silnikiem hybrydowym.


Kierowca zatrzymał się koło was. Miał surową twarz i lekko skośne oczy.


Powiedział coś w jakimś melodyjnym, nieznanym wam języku, a kiedy zobaczył, że go nie rozumiecie, pokręcił głową wskazując wejście do pojazdu.

- Bogowie powiedzieli, że będziecie niedaleko – wyjaśnił wam słabym angielskim.

Spojrzeliście na niego, nie rozumiejąc.

- Gdzie my kurwa jesteśmy? – Szczota wyraźnie odzyskał przytomność.

- Niedaleko jest Kumbum.

- Kumbum?

- Miasto.

- Gdzie?

- W Tybecie.

Zakręciło się wam w głowach! Byliście na Ziemi. Żywi. Xio-xah-xunk dotrzymał słowa!
Niechciane łzy niedowierzania, smutku i radości popłynęły po waszych twarzach.

Za wami pozostał lodowy grobowiec skrywający wiele sekretów. Nim ktokolwiek przez sieć KOSMO dośle wiadomość o tym, co wydarzyło się na Ymirze minie przynajmniej kilka tygodni. Coś wam mówiło, że lepiej dla was by było, by świat nigdy nie dowiedział się, że trzy osoby wróciły z tego piekła.

Czy jednak będą milczały? Któż to mógł wiedzieć. To już nie było częścią tej opowieści.



WSZYSCY


"Piekło jest na ziemi, jest w każdym człowieku i każdy z nas może stanąć przed jakimś wewnętrznym sądem ostatecznym. I zmartwychwstać z niego innym, nowym człowiekiem"

Maria Dąbrowska


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RAFMQaWlMEQ&feature=related[/MEDIA]


Nad Ymirem szalała śnieżyca. Trwająca blisko dwa tygodnie Koniunkcja dobiegała już końca. Na OKU czekano na ten moment z wyczekiwaniem. Miano nadzieję, że w końcu uda się przezwyciężyć problemy z łącznością.

- Ymir A czy ktoś mnie słyszy? Ymir B czy ktoś mnie słyszy? Ymir C czy ktoś mnie słyszy?

Od przeszło pięciu godzin obsługa satelity próbowała bezskutecznie nawiązać łączność z bazami górniczymi.

To było niepokojące. Snuto najprzeróżniejsze i najstraszniejsze domysły. Hipotezy pełne awarii systemów podtrzymywania życia, naruszenie powłok, wybuchów reaktorów. Wszystko i tak dalekie było od prawdziwych wydarzeń. Jak do tej pory odpowiadała im jedynie cisza. I wtedy, kiedy wszyscy tracili nadzieję zastanawiając się nad innymi działaniami, usłyszeli kobiecy, słaby głos.

- Tutaj Echostacja Południe Dwa, mówi Angela Dummer. Czy ktoś mnie słyszy?

Ludzie na OKU wrzasnęli radośnie i szybko rozpoczęli przekaz.

- Tak. Słyszymy cię. Tutaj OKO. Nazywam się John Bee.

Odpowiedziały im lekko zniekształcone okrzyki radości i szczęścia.

- John! John! Czy możecie nas stąd zabrać?.

- A co się stało? Czemu jesteście na Echostacji, a nie na którejś z baz.

- Przyślijcie do nas prom. Wszystko wam powiemy.

- Dacie radę dotrzeć do lądowiska na Ymirze B.

- Pewnie.

- Za osiem godzin wyląduje tam prom.

- Będziemy czekać – odpowiedziała kobieta i rozpłakała się.

- Zawiadom Zarząd – powiedział John Bee, a uważny obserwator zauważyłby niewielkie, dziwne błękitne ogniki płonące w jego tęczówkach. – Zamelduj, że po dwóch tygodniach milczenia udało nam się nawiązać kontakt z planetą.

Znów zaszumiało mu w głowie. Operator sieci KOSMO sięgnął po kolejną tabletkę. Odkąd odebrali te dziwne szumy z Ymira miewał złe sny i niekiedy słyszał dziwne dźwięki w swojej głowie.

Ignorował to.

Lodowy błękit zniknął w oczach technika, kiedy ruszył do swojego szefa, przekazać mu nowiny o kontakcie z ludźmi na echostacji.


KONIEC PRZYGODY
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 06-07-2011 o 22:38.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172