Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-11-2010, 22:34   #21
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Nie tak wyobrażał sobie powrotu do pracy, nie spodziewał się tak intensywnych przeżyć już pierwszego dnia, mimo wszystko niczego nie żałował. Ciężko było powiedzieć, iż był pogodzony z losem lub też, że obawiał się tego co miało nadejść, w głowie miał bowiem kompletną pustkę. Ludzie często mówią, iż w obliczu niebezpieczeństwa całe życie staje im przed oczami, Baldrick tego nie doświadczył. Kobieta trzymała go nad ziemią, nie szarpał się jednak ani nie próbował wyrwać, jedynie wpatrywał się w swojego wroga. Opór był bezcelowy i to nie podlegało dyskusji, miała nad nim ogromną przewagę i choć zdawało mu się, iż chwila trwa wieki, minęło raptem kilkanaście sekund.

Potem nagle wszystko przyspieszyło, przeciął ze świstem powietrze i z łoskotem uderzył o ścianę, a następnie wylądował na pełnym gruzu betonowym podłożu. Otworzył oczy już po kilku sekundach jednak nie był wstanie nawet lekko się poruszyć, nie miał siły zastanowić się czy nie był w podobnym stanie co Falkow, dziwnie zniekształcony huk wystrzału sprawił, że podniósł nieco swój wzrok. Najpierw udało mu się rozpoznać otoczenie, nawet pomimo tego, iż spowite było teraz niepokojącą mgiełką, a następnie zdawało mu się, że widzi mężczyznę w okularach o gęstej, zaniedbanej brodzie. W tym samym momencie przypomniało o sobie uszkodzone oko, trwało to może dwie lub trzy sekundy, ale to wystarczyło by w widzianej postaci rozpoznał martwego detektywa Rafaela Jose Alvaro, jedną z ofiar śledztwa prowadzonego przez Baldricka. Nie miał już jednak więcej sił by utrzymywać powieki otwarte, zakręciło mu się jeszcze mocno w głowie i po chwili jego poobijana głowa opadła na ziemię.

Ból w końcu przebił się przez mocarną skorupę jaką była utrata przytomności, mocno dawała mu się we znaki prawa ręka, plecy oraz po raz kolejny żebra, ewidentnie nie miał do nich szczęścia. Leżał przez dłuższy czas, nawet nie dla tego, iż nie miał siły by wstać, lecz z powodu chłodnego betonu, który dziwnie przyjemnie łagodził jego cierpienie. Kiedy jednak przeszedł go dreszcz, a zimne powietrze zaczęło smagać jego plecy, postanowił w końcu wstać. Gdzieś zniknęła jego skórzana kurtka i zapewne dlatego zimowa atmosfera coraz mocniej dawała mu się we znaki. Próba oparcia się o jedną ze ścian i rozprostowania obolałych członków spotktała się z mocnym protestem pleców, lekko więc zgarbiony zaczął rozglądać się po budynku, gdzieś w pobliżu dostrzegł swoją broń, w kierunku której właśnie starał się dojść, a także Falkowa, detektyw już na oko wyglądał fatalnie. W powietrzu rozpłynęła się jednak mocarna napastniczka oraz niespodziewany, brodaty wybawiciel. Znów czuł, że lada moment coś zobaczy, tak też się stało, oko po raz kolejny przedstawiło mu inną wizję świata, bardziej zniszczoną i demoniczną, w której zdewastowany budynek wyglądał jeszcze mroczniej. Chwilę później wszystko wróciło do normy, jednak dzięki temu znów przed oczami stanęła mu twarz brodatego mężczyzny w okularach, nie potrafił jej sobie dokładnie wyobrazić, w jego umyśle obraz pojawiał się jedynie na sekundę po czym od razu znikał jakby był nie możliwy do dokładnego przeanalizowania. Wyśmienicie pamiętał za to wygląd Alvaro, jego nie mógł pozbyć się ze swojej głowy, być może był to jakiś istotny znak, którego nie powinien przeoczyć. Traktował bowiem swoją nową umiejętność nie jako przekleństwo, lecz jako nieco uciążliwy dar, nie był co prawda pewien czy miał rację, jednak zdawało mu się, że dzięki temu jest zdolny nie tylko zobaczyć więcej, ale również zrozumieć, chociaż częściowo pojąć realia tego świata. Postanowił, iż postara się dowiedzieć czegoś więcej na temat Alvaro, połączyć zmarłego detektywa z tokiem prowadzonego śledztwa.

Odetchnął głęboko, od pistoletu dzieliło go jeszcze kilka kroków, lecz przystanął na moment, zastygły w całkowitym bezruchu, oparty o filar Mike Falkow potrzebował natychmiastowej pomocy lekarskiej. W tej samej chwili Terrence zlokalizował również swoją, a raczej jego syna, kurtkę, która raczej nie nadawała się już do normalnego użytku. Tak oto skończyła się arogancka postawa i buńczuczność Falkowa, rwał się do przodu, chciał się wykazać, przechylić szalę zwycięstwa w kierunku dobra, tymczasem trafił w sam środek czegoś co mogło go jedynie przerosnąć. Być może przeżyje, jednak nie będzie już tym samym człowiekiem, prawdopodobnie miał uszkodzony kręgosłup, Baldrick zdziwił by się gdyby tak imponujący lot zakończył się innymi obrażeniami. Najgorsze było to, iż Terrence poczuł się pobudzony tym przerażającym obrazem, w głowie znów pojawiły mu się wizje rodem z porno horroru wyprodukowane przez Hesusa de Sade. Ten zwyrodniały demon skutecznie zemścił się na detektywie za jego odmowę.

- Paskudne to wszystko, no nie
- usłyszał jakiś nieznany głos, odwrócił się gwałtownie, walcząc z bólem przyjął wyprostowaną postawę i spojrzał na niespodziewanego gościa.

Przed nim stał nastoletni chłopak o fantazyjnej fryzurze, rozum i nowo nabyte doświadczenie podpowiadało mu, iż nie ma do czynienia z ludzką istotą. Zerknął więc ukradkiem w kierunku swojej broni, dystans był jednak zbyt duży i obiektywnie oceniając swoje szanse stwierdził, że nie da rady do niej doskoczyć.

- Spokojne, śpiąca królewno - rzekł chłopak - Gdybym chciał cię załatwić, zrobił bym to, jak byłeś nieprzytomny.

Baldrick spojrzał na niego nieco gniewnie, chłopak był niezwykle pewny siebie, a jego głos przyjmował wyraźnie stanowczy ton. Detektyw miał zamiar spytać kim właściwie jest, jednak nie musiał, jasne było, że jedyną osobą, która może tutaj przemawiać był ów nieznajomy.

- Nie ważne kim jestem. Ważne, że chcę ci pomóc. Zawsze mówiłeś, ze kierujesz się w swej pracy szkiełkiem i okiem. Teraz ten drugi element staje się niezwykle ważny, prawda? Nie lekceważ tego, co widzisz. Może ci uratować życie i ocalić troszkę ludzi.


Słuchał z wielką uwagą, pomimo rosnącej irytacji z powodu twardego i charyzmatycznego głosu, który zmuszał niemal odbiorcę aby ten okazywał mu należyty szacunek. Nie podobało się to Baldrickowi, a jednak robił to czego oczekiwał i z poddańczą służalczością chwytał każdą jego wypowiedz i w umyśle notował wszystko słowo w słowo. Okazało się, iż de Sade rzeczywiście zostawił po sobie pamiątką i chodziło o coś więcej niż tylko natrętne wizje i dziwne stany pobudzenia, zaserwowany mu jad był łakomym kąskiem dla tzw. rezydentów, którzy teraz zapewne będą na niego polować. Dokładnie tak jak tego dnia. Dał mu również wskazówkę, gdzie powinien szukać rozwiązania swojego problemu, jednak kiedy tylko Terrence zerknął na wizytówkę ukrytą w foliowym woreczku, wiedział już, iż sprawa nie będzie ani należała do tych najłatwiejszych ani najprzyjemniejszych.

- Markiz de Sade - przeczytał na głos, gdy zorientował się, iż tajemniczy nastolatek zniknął - Teatr Love. Pięknie.

Baldrick wyciągnął telefon, pierwszą rzeczą, którą powinien teraz zrobić było wezwanie wsparcia oraz karetki dla swojego rannego towarzysza. Był wciąż poddenerwowany i palec ześlizgnął mu się na klawiaturze jego Nokii tak, że przez pomyłkę wszedł w ostatnie połączenia. Przez dłuższą chwile wpatrywał się w mały, lekko przybrudzony ekranik jego telefonu, pot powoli spływał po jego skroni zmywając pył, który się na niej usadowił. Rozległy się policyjne syreny, które z każdą chwilą stawały się coraz wyraźniejsze, mundurowi byli w drodze. Terrence tymczasem wciąż stał nieruchomo niczym posąg, jednak po wyrazie jego oczu łatwo można było dostrzec, że właśnie jego mózg intensywnie pracuje. Ekran wyraźnie wyświetlał ostatnie połączenie z centralą wydziału, był poobijany, lecz doskonale pamiętał, iż nigdzie nie dzwonił. Wniosek był jeden, osoba, która była w tym miejscu skorzystała z jego telefonu, ponadto znała numer, a to było bardzo istotne. Sięgnął do kieszeni i wyjął nieco pogniecioną folijkę, do której chwilę później trafiła jego komórka, musiał sprawdzić odciski palców tej osoby. Podniósł swoją broń i schował do kabury, a następnie podszedł do Falkowa tłumiąc ohydne wyobrażenia, nie odważył się dotykać partnera by nie uszkodzić go jeszcze bardziej, jednak szybko zaobserwował, iż pistolet mężczyzny zniknął, dla pewności sprawdził całe pomieszczenie, jednak służbowy Glock kompletnie zaginął. To również należało zgłosić.

Baldrick spotkał się ze wsparciem na dole, okazał swoją odznakę, a następnie poprowadził ich na miejsce. Sanitariusze od razu zabrali się do pracy, dokładnie sprawdzili stan Falkowa, by kilka chwil później profesjonalnie usztywnić jego ciało i zabrać na noszach do karetki. Pracowali szybko i sprawnie, Terrence nie miał żadnych zarzutów pod ich adresem.

Dopiero po chwili zwrócił uwagę na młodego policjanta stojącego tuż obok, który najwyraźniej od kilku chwil zastanawiał się w jaki sposób powinien odezwać się do kogoś kto pracuje w Wydziale Specjalnym. Baldrick zmierzył go najpierw wzrokiem, a kilka sekund później pstryknął palcami.


- Sprawdźcie cały budynek, zabezpieczcie i raportujcie wszystko co znajdziecie - rzekł stanowczo.

- Tak jest sir! - Mężczyzna zasalutował nieco zaskoczony, po czym gestem ręki wezwał pozostałych funkcjonariuszy i powiedział - Sprawdzamy cały budynek, ruszajcie się.

Baldricka tymczasem już tam nie było, bowiem zmierzał właśnie do wyjścia, ambulans powoli przygotowywał się do odjazdu. Jeden z sanitariuszy, wąsaty Afroamerykanin o masywnej budowie, zamykał właśnie tylną klapę, kiedy detektyw zjawił się obok niego.

- Co z nim? - spytał.

- Stan stabilny - wyrecytował mu pospiesznie sanitariusz - Prawdopodobny uraz czaszkowo - rdzeniowy.

- Paraliż?


- Całkiem możliwe, w każdym razie mogło być gorzej - odrzekł zimno - Jedzie pan z nami?

- Detektywie
- wtrącił nagle ten sam nieśmiały mundurowy - Musi pan to zobaczyć.

- Jedźcie sami
- powiedział do Afroamerykanina po czym spojrzał na funkcjonariusza - Co macie?

- Ciało.


***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kAuDKAbP1iw[/MEDIA]

Już kiedy szedł za funkcjonariuszem Michaelsem wiedział, że nie znaleźli przypadkowych zwłok, ewidentnie tam dokąd podążali znajdowało się wykwintne dzieło Astarotha. Kilku mundurowych nie wytrzymało widoku i zwróciło resztki swojego obiadu, nie byli przygotowani na coś takiego, co innego Baldrick, który przed oczami miewał już podobne, jeśli nawet nie gorsze, wizje.

Ciało młodziutkiego chłopca, obowiązkowo krwawo rozczłonkowane, wisiało sobie swobodnie na łańcuchach w jednym z podziemnych magazynów. Znajdowała się tam również karta tarota, dzięki której Terrence nie miał już żadnych wątpliwości kto stoi za zbrodnią.


- Zabezpieczyć dokładnie
- zaczął twardo Baldrick - Słabsi niech sprawdzą okolicę, przepytają ludzi, może ktoś coś widział lub słyszał.

- Tak jest sir -
mundurowych wysłał kilku ludzi, a następnie wrócił. Funkcjonariusz Michaels był młody, ale z odwagą stawił czoła przerażającemu widokowi - Co za zwyrodnialec...

Terrence nie mógł wykorzystać swojego telefonu, teraz traktował go jako dowód, pożyczył więc od jednego z policjantów i wykręcił numer Wydziału Specjalnego, od razu rozkazał by połączono go z Strepsilsem. Sprawa była priorytetowa.

- Co się dzieje Baldrick?
- wypalił od razu przełożony - Nie mam czasu na...

- Straciliśmy Falkowa
- przerwał mu detektyw - Uraz czaszkowo - rdzeniowy. Zostaliśmy zaatakowani w Queens.

- Co?
- krzyknął niemal do słuchawki, był wyraźnie wzburzony, jednak starał się zakamuflować swoje emocje - Co się stało?

- Zostaliśmy zaatakowani, to była zasadzka -
powtórzył Terrence - Potem złoże na ten temat raport. Znaleźliśmy kolejne ciało.

- Pogadamy sobie Baldrick, zaczekaj na techników, potem chce cię widzieć w moim biurze
- rozkazał stanowczo - Zrozumiano?

- Chce mieć stały przydział ochrony, choćby mundurowych, ktoś chce mojej śmierci, a nie po to wróciłem do wydziału by się narażać.

- Weź kogoś ze wsparcia, załatw sprawę - powiedział zimno i spokojnie, choć Terrence był pewien, iż w środku się gotuje - I chcę cię tu widzieć.

Rozłączył się, miał zamiaru wykonać rozkaz przełożonego, bowiem sam był ciekaw czy technicy cokolwiek znajdą. W innych okolicznościach sam zrobił by jakiś rekonesans, lecz ból w plecach przypominał mu o tym, iż nie powinien się teraz zbyt wiele ruszać.

- Masz nowy przydział Michaels, po zabawie z technikami, jedziesz ze mną
- powiedział Terrence, a mundurowy jedynie pokiwał głową, ludziom z wydziału się nie odmawia, poza tym dla niego to też była szansa.

Po rozmowie z technikami miał zamiar pojechać na komendę, nie dlatego, iż tak chciał Strepsils, musiał sprawdzić ślady, które znalazł. Oprócz tego chciał się również dowiedzieć kilku rzeczy o Alvaro, musiał zaufać tym razem swemu oku i jego nowej zdolności.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 12-11-2010, 14:17   #22
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PJAC6oIf9bI&feature=related[/MEDIA]

Wędrówka przez kanalizację miejską nawet w szczelnych strojach ochronnych nie była niczym przyjemnym.
Ale gdybym chciała mieć łatwą, miłą i przyjemną pracę to zostałabym krupierką w Kasynie, a nie policjantką...
Aczkolwiek Tarociarz, czy też może jego wierny naśladowca postarał się o to by nie zgubili się w plątaninie korytarzy czy też własnych domysłów.
Namalowane fluorescencyjną farbą oko, jego, tuż obok kart tarota, znak firmowy prowadził ich do miejsca, a w którym ktoś chciał, żeby się znaleźli.
Wymiana słów jaką prowadziła z McDavellem miała chyba podnieść ich oboje chodź trochę na duchu.
Bo oboje podskórnie czuli co znajdą w miejscu do jakiego prowadziły ich nic nie widzące oczy.
Niespodziewane odgłosy metra potrafiły na chwilę przerazić.
To zabawne, jak czasem w niespodziewanych okolicznościach dźwięki czy pojawienie się rzeczy czy też zjawisk jakie traktujemy jako oczywistą na tyle część rzeczywistości potrafi wzbudzić w nas tak skrajne emocje...
Na znak dany przez Waltera Mia wyciągnęła swoją ulubioną zabawkę. Nie była to otrzymana na posterunku beretta, ale broń do jakiej była przywiązana, i jakiej ufała. Jednak instynkt jej podpowiadał, ze raczej w tym miejscu jej nie użyje...
Zza drzwi otwartych gwałtownym ruchem przez McDavella wylała się istna rzeka szczurów.
Uciekały jak z tonącego okrętu, dziwne...
Pierwsze wrażenie po wejściu do pomieszczenia technicznego było mocno surrealistyczne.
Tak jakby znalazła się w strasznie zapuszczonej rzeźni, albo jakby widziała screen z gry uwielbianej przez jej bratanka, bodajże Silent Hill.
Krew wymieszana z szlamem i wiekowym brudem.
Strzępy ciała na hakach, rozciągniętych, pordzewiałych łańcuchach.
Niektóre szczury nadal pożywiały się na mięsie.

Problem był jeden.
Fragment mięsa wiszący w pobliżu Mii miał twarz.
Twarz dziecka.

Mayfair tylko podziękowała wszystkim bogom o jakich słyszała, ze dziś rano wypiła tylko dwie kawy.
Jednak Taociarz był przywiązany do symboli.
Starannie wyrysowane oko , lekko skośne wpatrywało się w nich intensywnie zieloną tęczówką.
Mia przez chwilę starała się odpędzić szczury żerujące na rozkawałkowanych zwłokach, ale dała sobie spokój. W kanałach na jednego odgonionego znajdzie się 5 następnych.
Nagle jej wzrok przykuł leżący na ziemi biały przedmiot, mocno odcinający się od ciemnych kolorów w okół.
Kolejna karta tarota.
Acz w zupełnie innym stylu niż te poprzednie, ze smokami.

Przedstawiała wampira wysysającego krew z kobiety, była parodią znaczenia karty- Kochankowie.




Nie podniosła jej nie chcąc jej zabrudzić, a rękawice, jak i większość kombinezonu miała pokryty mazią jakiej pochodzenia raczej nie chciała znać.

-McDavell, dzwoń po technicznych. No i zawiadom szefa.

Ona sama zaczęła uważnie przy świetle latarki oglądać resztę pomieszczenia starając się niczego nie dotykać.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 12-11-2010, 22:12   #23
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n3FYvaIxlHk&NR=1[/MEDIA]

Śnieg padał coraz mocniej. Na Nowy York sypały się z nieba wielkie, białe płatki, które zmieniały się szarą, zimną masę w chwili, gdy się z nią zetknęły. Samotna kobieta stała przed tablicą upamiętniającą ofiary 11 września spoglądając na powstającą w tym miejscu budowlę. Po długich kłótniach o formę i kształt tego co ma powstać na miejscu zniszczonych w zamachach wież w końcu inwestorzy doszli do porozumienia i prace rozpoczęły się pełna parą. Kobieta nie słyszała jednak hałasu, jaki czyniły pracujące za wysokim parkanem maszyny, drążąc ziemię, ubijając ją, wylewając tony cementu. Słuchała innych dźwięków. Głosów z przeszłości w swej wyobraźni. Wrzasku tysiąca ofiar, których życie zgasło w krótką chwilę, poprzedzoną niewyobrażalnym wręcz strachem. Kobieta poprawiła płaszcz i strząsnęła z niego warstwę miękkiego puchu. Potem odwróciła się i ruszyła w swoją stronę. Nie przypuszczała nawet, jak ważną rolę odegra w nadchodzących wydarzeniach. Ona. Anonimowa kobieta w kilku milionowym tłumie mieszkańców Nowego Yorku.
Ślady jakie zostawiła w miękkim śniegu szybko zadeptał spieszący się do swoich spraw tłum.



Jessica Kingston i Patrick Cohen


Zakurzona kartoteka zaginionej Pauli Altberson. Smutna historia dziecka bez domu. Urodzona w 2004 roku. Podrzutek w okienko „ostatniej szansy” w szpitalu. Matka i ojciec nieznani. Adopcja w roku 2008. Rodzina nazywała się Timothy i Helena Blue. Ostatni adres zamieszkania – Yrvington, jakieś 20 km od Nowego Yorku, właściwie fragment obrzeży metropolii. Ojczym – właściciel firmy budowlanej, matka – dziennikarka w kobiecym piśmie. Dobrze sytuowani. Wywiad środowiskowy bardzo pozytywny. Dziecko oddane po pół roku. Powód „niezgodność charakteru i problemy psychiczne dziecka”. W aktach wzmianka z raportów policyjnych o domniemanych skłonnościach pedofilskich ojczyma. Sprawy nie było. Wszystko okazało się być konfabulacją Pauli. Opinia biegłego psychologa dziecięcego – doktor Sandry Patison dołączona do akt.

Dokumentacja przeglądana pod czujnym okiem jednej z sióstr. Sprawy z Kościołem są zawsze trudne. W zasadzie potrzebujecie specjalnych pozwoleń by dokonać aresztowania, zatrzymania a i tak cały episkopat będzie stawał w obronie jednego ze „swoich”.

Czas spędzony w sierocińcu podświadomie ograniczyliście do minimum. To przez efekty dźwiękowe, które słyszała Jessica – niosące się po korytarzach, zgrzytliwe i jękliwe, bolesne i pełne cierpienia, zwodnicze i nierozpoznawalne. Oraz ze względu na migawki obrazów widziane przez Cohena. Chore i mroczne. Do tego wszystkiego dochodziła bardziej realna i nie mniej krępująca i uciążliwa obecność siostry Plum. Coś z tą kobietą było nie tak i podświadomie oboje poczuliście do niej ogromną antypatię.

Kiedy opuściliście przytłaczający sierociniec nawet zimne i śmierdzące powietrze Nowego Yorku wydawało się być zbawiennie czyste. Sierociniec prowadzony przez zakonnice przytłaczał i działał na zmysły. Było w nim coś, co kazało zastanawiać się nad waszą egzystencją, nad człowieczeństwem, nad tym wszystkim, co filozofowie i teolodzy zwali „sensem życia”. Dopiero, kiedy ciemna od wilgoci brama zamknęła się za wami poczuliście się zdolni do działania. Jakby tknięci przeczuciem obróciliście się by ostatni raz zerknąć na sierociniec. Ujrzeliście matę Plum stojącą, niczym drobna statua, na schodach wejściowych do budynku i obserwującą waszą dwójkę. Było w niej coś drapieżnego. Jakaś ukryta groźba. Aż dreszczy przechodziły was na widok tej pozornie niegroźnej staruszki.

Nawet szybko nagrzewające się wnętrze samochodu nie poprawiło wam samopoczucia. Kolejny świadek w tej niekończącej się sprawie – ojciec zaginionej Patrycji Oldberg – mieszkał w miarę niedaleko od sierocińca. W tej samej części miasta lecz na jej drugim końcu. Ale i tak dotarcie na miejsce zajęło wam ponad czterdzieści minut.

Mieszkanie w kilkunastorodzinnym bloku. Dość ładny budynek, którego parter uliczni artyści wymalowali fikuśnym grafitti. Przedstawiało ono jakieś futurystyczne figury i zamazane postacie i sprawiało lekko niepokojące wrażenie.

Domofon pod wskazanym adresem milczał. Jakiś wychodzący właśnie staruszek poinformował was, że Julian jest w pracy od rana i że zazwyczaj wraca około piątej. Jasny szlag!

Telefon w kieszeni Jess zadzwonił w tej samej chwili, kiedy miły sąsiad zamykał drzwi.

- Tutaj Strepsils – rzeczowego, wojskowego tonu nie można było pomylić z nikim innym. – Słuchajcie. Mac Davell znalazł kolejne ciało w kanałach pod Wall Street. A Falcow poważnie oberwał. Wpadli z Baldrickiem w jakąś pułapkę, czy coś. Tam też znaleziono kolejne zwłoki. Więc uważajcie na siebie, cokolwiek robicie.

Rozłączył się, nim Jess zdołała udzielić dopowiedzi.


Rafael Jose Alvaro


Rozmowa z zielonookim barmanem niewiele ci dała. Najwyraźniej gospodarz lokalu starannie unikał tematów związanych z czymś więcej, niż zwykła codzienność. Sączyłeś więc piwko czując jego gorzkawy smak na języku i zastanawiając się nad wieloma sprawami, które nie dawały ci spokoju.
Tymczasem barman wziął się za porządki i najwyraźniej przygotowywał do otwarcia baru. Jakiś czas później do knajpy weszła jakaś zaśnieżona kobieta o jasnoniebieskich oczach i rudych włosach.



Barman przywitał ją całusem w policzek, co oznaczało mocną zażyłość, a potem wskazał ciebie palcem mówiąc:

- Rafael Alvaro. Protegowany Jacooba.

Kobieta posłała ci taksujące spojrzenie. Cień uśmiechu zagościł na jej dość bladej twarzy.

- Rebeka – podała ci chłodną dłoń. – Ale wszyscy wołają mnie „Ruda”.

Potem poszła na zaplecze, gdzie po chwili wyszła odmieniona. Mocniejszy makijaż, postawione w czub włosy i skórzana kurtka z ćwiekami.

- Trzeba dbać o image knajpy – zaśmiała się widząc twoje spojrzenie.

Potem otworzyli lokal. Z początku, poza chłodem, nie pojawił się nikt. Ale potem zaczęli pojawiać się pierwsi klienci. Zamawiali piwo, coś do jedzenia. Ot, zwyczajny bar z nieco ostrzejszą muzyką lecącą z głośników.

Jacoob pojawił się koło ciebie, jak diabeł wyskakujący z pudełka. W pewnej chwili go nie było, a za chwilę, jak się obróciłeś siedział tuż koło ciebie. Mrugnął do ciebie łobuzersko, posłał całusa do „Rudej” która robiła tutaj za kelnerkę, a ta przyniosła wam dwa ciemne piwa.

- Nieźle wyglądasz, Ruda – zabajerował dziewczynę Jacoob, lecz ta zbyła go tajemniczym uśmieszkiem i wróciła za bar.

- Szaleje za mną – szepnął do ciebie „chłopak” szeptem konfidenta – Dobra robota, tam na Queens. Pogoniłeś Rezydenta aż miło. Problem jednak w tym, ze ten twój dawny kumpel został przeklęty, wiesz. Ciebie kręci krew, a jego ... inne rzeczy. Chociaż czasami pojawia się w nich krew.

Wyjął papierosa, zapalił i spojrzał na ciebie już poważniej.

- Komu z tych gliniarzy możesz zaufać? – zapytał niespodziewanie. – Będziemy potrzebowali ich pomocy? A oni będą potrzebowali naszej ochrony.


Terrence Baldrick


Ciało. Wiszące na łańcuchach. Zimne. Wilgotne. Kawałki pozbawionego życia mięsa.
Piwnica jest ciemna. Teraz jednak oświetlają ją silne halogeny ekip technicznych. Mężczyźni i kobiety odziani w policyjne kombinezony ochronne oglądają każdy kawałek powierzchni podziemnego magazynu. Robą zdjęcia, ewidencjonują starannie dowody i ślady. Zimne oko grafitti przygląda się im z obojętnością, na którą stać jedynie farbę.

Do czasu.

Stoisz z boku uważnie obserwując pracujących techników. Chcesz się upewnić że nie ucieknie im żadne szczegół. Żadna poszlaka. Cała scena odkształca się. Jakbyś stał z boku. Wygląda tak surrealistycznie. Ubrani w drelichy z napisem POLICE ludzie snują się w oparach, jakie wytwarzają się, gdy rozstawione lampy nagrzewają się w chłodzie podziemi. Technicy przypominają jakieś fantastyczne, bezduszne istoty celebrujące w okrutny i wyrafinowany sposób swego pana. Pana lub panią. Bóstwa, które żąda ofiar z ludzkich szczątków.

I wtedy oko namalowane na ścianie porusza się. Gałka przesuwa w środku obrazu zatrzymując wpatrzona w ciebie. Wokół niej eksplodują płomienie barwy krwi. Widzisz, jak ich blask wprowadza w taniec tysiące cieni. Wysokich, chudych, dziwacznych cieni rzucanych prze niewidzialne istoty lub przedmioty.

Odpływasz w ciemność. Na spotkanie cieni.


* * *

Kiedy otwierasz powieki w oczy razi cię jaskrawy blask. Ktoś świeci ci latarką w oczy.

- Weź ta latarkę – słyszysz, nim zdążyłeś zareagować.

Miły, kobiecy głos.

- Fiknął na widok tego trupa – dodała kobieta. – To się zdarza nawet tym ze specjalnych.

Spoglądasz na rozmówczynię. Ochronny strój technika. Twarz schowana za maską. Ale wokół niej widzisz dziwną, świetlista otoczkę.



Kobieta pomaga ci wstać z miejsca, w którym cię położono.

- Ewa Luneball – przedstawia się techniczka. – Patolog sądowy.

Kobieta ma bardzo ładne, brązowe oczy. Nadal jednak nie ściągą maski. Przygląda ci się przez chwilę.

- Moim zdaniem powinien pana zobaczyć lekarz. Dobrze by też było zrobić tomografię. W prawym oku ma pan lekki wylew. To może oznaczać tętniaka.

Znów zakręciło ci się w głowie. Przestrzeń za plecami Luneball zafalowała, znów wypełniły ją świetliste rozbłyski, a oczy pod maską zajaśniały bursztynową barwą.

- Może niech pan usiądzie – głos patolog dochodzi cię z coraz większej odległości.



Walter Mac Davell i Mia Mayfair



Rozdzieliliście się. Mia została, by obejrzeć miejsce znalezienia ciała, a Walter ruszył w drogę powrotną, by złapać zasięg i zawiadomić techników o tym, co znaleźliście na miejscu.


Walter – szedłeś kierując się fluorescencyjną farbą. Mimo, że znałeś drogę, nadal czułeś się nieswojo, maszerując pośród śmierdzącej i wilgotnej ciemności. Kilkakrotnie zatrzymywałeś się i rozejrzałeś niespokojnie wokół. Dziwaczne dźwięki pędzącego gdzieś w odległych tunelach pociągu metra wydawały się czymś innym, niż były w istocie. Raz nawet zdawało ci się, że słyszałeś chichot, ale snop latarki spłoszył tylko szczura, który popiskując uciekł w jakąś odnogę.

Kilkadziesiąt metrów dalej znów coś usłyszałeś. Odruchowo wyciągnąłeś broń. Snop latarki powędrował w bok i serce zabiło ci jak szalone. W kolejnej odnodze stała Judith – twoja córeczka. Sama jedna! Już chciałeś ruszyć w jej stronę, kiedy zorientowałeś się, że to jedynie jaśniejsza plama jakiegoś liszaju, i gra chorej wyobraźni.
Podszedłeś jednak bliżej, wiedziony niepowstrzymanym impulsem. Światło latarki wyłoniło coś na odbarwieniu.
Znak. Namalowany czymś lekko zbrązowiałym i lśniącym.



I tuż obok napis wyryty w kamieniu

Hostis honori invidia

Na razie nie miałeś czasu, by zająć się tym niecodziennym odkryciem. Musiałeś wezwać wsparcie i techników.

Z ulgą powitałeś widok znajomej drabinki, a z jeszcze większą zaparkowany na poboczu radiowóz. Wykonałeś telefon i szybko ruszyłeś z powrotem, by dołączyć do Mii, która została w kanałach. Sama.

Mija – w miejscu, w którym się znajdowaliście, beton i stal skutecznie tłumiły zasięg, więc Mac Davell ruszył na gorę, a ty zostałaś, by w świetle latarki lepiej przyjrzeć się pomieszczeniu.

Szybko tego pożałowałaś.

Co prawda zawsze byłaś twarda, ale kiedy mlaszczące kroki Waltera ucichły i zostałaś sama w tym makabrycznym pomieszczaniu od razu poczułaś się mocno zaniepokojona. Światło twojej latarki płoszyło szczury, które z piskiem i przyprawiającym o dreszcze chrobotem pazurków o beton, uciekały przed niespodziewanym blaskiem.

Łańcuchy poruszały się lekko, wprawione w ruch przez gryzonie, lecz chora wyobraźnia podpowiadała ci miliony innych, coraz bardziej irracjonalnych powodów tego ruchu. Kiedy do twoich uszu dobiegł łoskot pociągu, wprowadzający pomieszczenie w którym byłaś w drżenie i powodujący wyraźne drgania łańcuchów, o mało nie krzyknęłaś.

Głowa dziecka poruszyła się. Usta otworzyły, ale był to oczywiście jedynie ruch cienia innego łańcucha obracającego się wokół własnej osi. Wciągnęłaś w płuca smrodliwe wyziewy i oparłaś o ścianę, nawet przez kombinezon czując jej zimno.

W uszach nadal słyszałaś echo oddalającego się pojazdu. I coś jeszcze! Tak!

Jakiś dziecięcy, słaby głosik. Nie szept! Coś bardziej piskliwego. Jakby słowa wyliczanki. Wierszyka.

Gorzko i słodko w zimie, podczas nocy cienia,
Słuchać w pobliżu ognia, co dymi i płonie,
Jak się z wolna podnoszą dalekie wspomnienia
Na głos dzwonów dzwoniących przez zamglone tonie.
Szczęśliwy dzwon, co mimo lata upłynione
Zdrowy i zawsze rześki swoim sercem złotem,
Religijne swe tony rzuca nie zmienione,
Jak stary, czuwający żołnierz pod namiotem!
Lecz dusza ma rozbita; i gdy wśród znudzenia
Chcę zaludnić swym śpiewem zimne nocy tchnienia,
Staje się głos jej słaby, podobny rzężeniu
Żołnierza, który zranion, leży w zapomnieniu
Nad brzegiem krwi jeziora, wśród trupów gromady,
I kona z wycieńczenia, nieruchomy, blady.


Zdębiałaś. Serce zabiło ci jak szalone. Głos dochodził gdzieś z góry. Po chwili zauważyłaś pomiędzy rurami niewielki przedmiot. Cyfrowy dyktafon.

O mało nie zaśmiałaś się histerycznie.

- Szukaj tam, gdzie wskazuje wiersz, a znajdziesz piekielną karetę! – zimny, beznamiętny głos rozległ się w minutę po tym, jak dziecięcy głosik zaprzestał czytania wiersza.

Ten głos zaskoczył cię tak, że o mało nie rozwaliłaś szczura, który smyrgnął właśnie rurą.


* * *

Mac Davell wrócił do ciebie po kilkunastu minutach, które wydawały się być wiecznością. Technicy na miejscu zjawili się jakąś godzinę później, a wy mogliście w końcu wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 12-11-2010 o 22:20.
Armiel jest offline  
Stary 22-11-2010, 00:25   #24
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Oczy Terrenca przez dłuższą chwilę wpatrywały się w pochylającą się nad nim kobietę, miały jednak dziwnie nieobecny wyraz, jakbym w ogóle jej nie widział. Pozbierał się jednak po paru sekundach i pozwolił by Luneball pomogła mu wstać. Wieść o dziwnej otoczce, która ją spowijała, zachował oczywiście dla siebie. Detektyw jej nie kojarzył, choć w sumie nie było w tym nic dziwnego, osobami na jej stanowisku nie miał po co się interesować, może spotkał ją kiedyś, lecz maska nie ułatwiała zadania. Chciał odpowiedzieć jej coś od razu, ale kiedy tylko wstał znów zaczęło mu się kręcić w głowie i zgodnie z jej zaleceniem usiadł sobie na podniszczonym murku.

- Widziałem już gorsze rzeczy - rzekł po chwili przecierając oczy - Ta wystawa nie robi na mnie wrażenia.

- W takim razie tym bardziej powinien pan przejść kilka rutynowych badań -
powiedziała z troską w głosie - To na prawdę ważne.

- Ważne jest to byście znaleźli jakieś ślady zamiast je deptać
- odparł podnosząc wzrok - Ustaliliście już coś?

- Za wcześnie na jakieś istotne poszlaki
- odpowiedziała wracając do pozycji wyprostowanej, widać było, że nabrała do detektywa rezerwy - Ale coś mamy, chłopak na pewno nie został znieczulony.

- Żył czy zrobili mu to po śmierci?


- Myślę, że pan już to wie - odpowiedziała - Ilość substancji w ciele wskazuje na to, iż chłopiec przeżył ogromny ból zanim zginął.

- Coś tu nie gra
- rzucił jakby do siebie Baldrick.

- Słucham?

- Zmienił się schemat, dlaczego? Wtedy wszystko było już poukładane, idealnie połączone, dlaczego więc teraz zabił dziecko? -
Pytanie było raczej retoryczne, bowiem Terrence znów wydawał się kompletnie nieobecny, patrzył gdzieś w przestrzeń nad głową pani patolog.

- Może to naśladowca? - przerwała ciszę kobieta - W Nowym Yorku nie brak świrów.

- Możliwe, ale szczegóły za bardzo się zgadzają
- odparł detektyw - Prasa nie opisywała tego tak szczegółowo, poza tym styl został jedynie zmodyfikowany, motyw pozostaje ten sam.

Patolog potrząsnęła ramionami dając znać, iż nie ma więcej pomysłów. Baldrick wstał z zimnego murka i otrzepał swoje ubranie, następnie kiwnął na mundurowego by do niego podszedł.

- Przygotuj auto, zaraz jedziemy - powiedział po czym zerknął jeszcze w kierunku pani patolog - Kiedy tylko coś ustalicie chce widzieć raport.

Kiedy odchodził, wciąż wydział zniekształcone i splugawione ciało dzieciaka, chyba na prawdę nie zdawał sobie, że wywrze to na nim takie wrażenie, iż wpłynie na niego w tak istotny sposób. Dlaczego wybrał sobie za kolejne ofiary dzieci? Cóż to był za chory plan, mocno bijący poprzednie zwyrodniałe zbrodnie. Sam nie wiedział dlaczego tym razem tak był poruszony, czyżby dla tego, iż on również mógł stać się przyszłą ofiarą?

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6Ejga4kJUts[/MEDIA]

Drogę na komisariat spędzili w całkowitej ciszy, Baldrick był wyraźnie zamyślony, a policjant nie chciał mu przeszkadzać, kto wie? Może niepotrzebnie by się tylko naraził. Terrence tymczasem analizował właśnie iloma rzeczami powinien się jeszcze zająć, w głowie wciąż miał Emilie Van Der Askyr i jej sobowtóra, do tego należało dodać de Sade, a także Alvaro. W tej chwili były to dla niego najważniejsze poszlaki, które należało zbadać jak najszybciej. Tym samym śledztwo związane ze śmiercią dzieci, choć powiązane, schodziło na drugi plan. Wszystko dlatego, iż sprawa nabrała zabarwienia osobistego. Demony, których istnienia nigdy nawet nie podejrzewał, zesłały na niego nie tylko uciążliwy dar oraz sporo papierkowej roboty, lecz również władowały się z kopytami w jego prywatne życie i poważnie w nim namieszały. Nie mógł uwierzyć w to, iż Astarot swobodnie chodzi sobie po Ziemi, a teraz musiał jeszcze zdać sobie sprawę, iż oczy Tych Wielkich obserwowały jego działania, być może każdy jego krok. Kto jeszcze mógł być w to zamieszany? De Sade, Astarot i...? Grozi mu niebezpieczeństwo, będzie więc musiał sięgnąć po wiedzę, która pozwoli mu nieco zmniejszyć przewagę jego rywali, jednak gdzie powinien jej szukać?

Na początek zabrał się za zbieranie informacji na temat Alvaro, podpytywanie właściwie nic by nie dało, więc od razu postarał się o wyłuskanie kilku dokumentów. Na szczęście Dean Robins potrafił coś załatwić i o nic się nie dopytywał. Widocznie uznał, iż Terrencem kierowała zwyczajna ludzka ciekawość, siedział więc spokojnie na krześle paląc Camele i luzując krawat. Wreszcie udało mu się wrócić do domu, twierdził, że pogodził się z żoną i od kilku tygodniu żyli niczym na kolejnym miesiącu miodowym. Terrence na spokojnie przyjął tą luźną i nudnawą gadkę, tyle mógł zrobić za szybkie dostarczenie danych. Jak się jednak okazało nie było w nich nic ciekawego, akt zgonu i kilka podstawowych wpisów, które nic do śledztwa nie wnosiły. Dopiero kiedy natknął się na informację, iż ciało Alvaro zniknęło, zaczął uważniej czytać.

- Jak to możliwe, że ciało tak po prostu rozpłynęło się w powietrzu? - spytał z niedowierzaniem Baldrick.

- Nie wiem - odparł Dean po czym wypuścił z ust małą chmurkę dymu - Kompletne fiasko, nie wiem, może mundurowi się tym zajmowali i schrzanili.

- Ale pogrzeb był
- powiedział nie podnosząc wzroku z nad papierów.

- Tak, tylko symboliczny, bo tego, że nastąpił zgon nie można było zaprzeczyć. Zdjęcia, dokumentacja, wszystko mówi samo za siebie.

- Śledztwo do niczego nie doprowadziło -
stwierdził ponuro Terrence - Po co ktoś miałby wykradać ciało detektywa? Nie wydaje ci się to dziwnie?

- Może jakiś nekrofil?
- roześmiał się wesoło zdając sobie mimo wszystko sprawę, że żart nie był na miejscu - Zwęszył ciałko i wiesz...

- Albo jakiś dzieciak
- podjął Terry - Alvaro był księdzem, oni lubią dzieci, któreś mogło chcieć się zrewanżować.

- Może
- Dean uśmiechnął się jeszcze szerzej - Zaraz muszę lecieć - zgasił papierosa - Chcesz jeszcze o coś spytać?

- Czekaj moment, rodzina się nie dopominała?


- Coś tam było takiego, ale to dalsza rodzina tylko i nie przejęli się nimi. Miał być chyba jakiś proces, ale jak z nimi pogadał ten prawnik, Mosley czy jakoś tak, to im się odechciało.

- Musiał mieć gadane, śmiało mogli skarżyć, a tak sprawa przeszła bez echa.


- Bywa, upchnęli to pod dywan i przycisnęli czymś ciężkim, my nic nie poradzimy.

Dean zabrał kilka rzeczy i wrócił do swoich zajęć pozostawiając Terrenca z lekturą. Nie pasowało mu to tajemnicze zniknięcie, to nie mógł być przypadek, podobnie jak wizja twarzy Alvaro. To musiała być podpowiedź, postanowił więc, że sprawdzi mieszkanie detektywa, tak na wszelki wypadek, może znajdzie tam jakieś poszlaki. Ktoś zadał sobie sporo trudu by wykraść ciało, był zdeterminowany i miał w tym jakiś cel, tylko jaki?

***

- Co ci powiedzieli? - spytał Terrence kiedy wsiadał do radiowozu, jakoś udało mu się uniknąć Strepsilsa i mógł od razu jechać na miejsce.

- Detektyw Falkow wysłał policjantów na miejsce, ale niczego się nie dowiedzieli, dziewczyna się nie odnalazła
- odparł młody funkcjonariusz.

- Telefon?

- Od dawna nieaktywny, uznali to za jedno z tych zaginięć, w których sprawa sama się rozwiązuje, kiedy gdzieś jakiś łach znajduje ciało w rzece
- zacisnął zęby, miał już pewne doświadczenie, lecz standardowe metody policyjne nie przypadały mu najwyraźniej do gustu.

- W porządku. Jedziemy pod ten adres.

- Jakiś świadek?
- spytał szybko, po czym ucichł nie wiedząc jak zareaguje detektyw, w końcu w stopniach dzieliła ich przepaść.

- Nie, ale sprawa jest powiązana
- odparł Baldrick, nawet lubił tego chłopaka, oby nie zginął zbyt szybko jak większość osób, która styka się z paskudną prawdą o Aniołach, Bogu i Demonach, a już w szczególności tych ostatnich.

Później już się do siebie nie odzywali, Terrence znów zagłębił się w rozmyślaniach, miał nadzieję, iż technicy, którym zostawił swój telefon, znajdą jakieś odciski palców. Gdyby zdołał zidentyfikować swojego wybawcę byłby o jeden krok do przodu. Nie wiedział co dokładnie chciał znaleźć w domu Alvaro, lecz podejrzewał, że ktoś inny również mógł chcieć tam pomyszkować. O działaniach nie informował pozostałych członków wydziału, głównie dlatego, że nie dotyczyły one główne toku śledztwa.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 26-11-2010, 00:28   #25
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Myśli kołatały się w głowie Alvaro. Krążące wokół jednej sprawy, tej samej o której myślał od wielu dni, wielu miesięcy. W tej chwili stał w miejscu. Był bezsilny, choć lepsze byłoby słowo zależny. Był zależny od innych, na to by działać sam miał za małą wiedzę a jego rozmówca, który teraz uwijał się szykując lokal do otwarcia, nie dał mu żadnych konkretnych informacji, które pozwoliłyby na samotne działanie. Przyszło mu czekać. Nic nowego. Nauczył się tego. Piwo przyjemnie wlało się do gardła przy kolejnym łyku. Do smaku krwi było mu bardzo ale to bardzo daleko, mimo wszystko przyjemnie smakowało. Kiedy Rafael postawił butelkę na stoliku jego wzrok napotkał na piękne niebieskie oczy należące do kobiety, która dopiero co weszła do lokalu. Ładnej rudowłosej kobiety. Alvaro miał wrażenie, że krew płynąca w jego żyłach przyspieszyła rozlewając się ciepłem po całym ciele. Był facetem nie odpornym na wdzięki kobiet. Jego myśli przeskoczyły na inne tory. Minęło już tak wiele czasu od kiedy był w związku. Zwiazku, który rozpadł się z jego winy. Praca, ośrodek dla młodzieży, praca, praca, praca. To nie służyła sprawom prywatnym a dodatkowo Rafael nie należał do osób zbyt śmiałych w tzw. podrywach. Anna zostawiła go w dzień swoich urodzin. Pamiętał o jej święcie bardzo dobrze, miał nawet przygotowany na ta okazje prezent, jednak tego dnia nie mógł się zjawić w domu. Tego dnia nastąpil przełom w śledztwie które wówczas prowadził. Deptał po nogach mordercy…. Zadeptał swoje zycie prywatne. Anna odeszła, nie mógł jej mieć tego za złe, rozumiał ją.
Brakowało mu bliskości, osoby która będzie go słuchać i którą i on wysłucha. Śmiechów, dotyków, pocałunków, seksu, miłości, czułości….

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_LvEj01NBmQ&feature=related[/MEDIA]

Rudowłosa musiała być kimś bliskim dla Jeroma o czym świadczył i pocałunek w policzek na powitanie. Silent słyszał jak barman przedstawia dziewczynie jego osobę. Posłała Rafaelowi taksujące spojrzenie i uśmiechnęła się delikatnie. Podeszła do siedzącego mężczyzny, który wstał zachowując grzeczność. Przedstawiła się.

- Miło mi – Alvaro uśmiechnął się ściskając niezbyt mocno dłoń kobiety – Rafael – również się przedstawił - Na mnie natomiast od jakiegoś czasu wołają „Silent” – uśmiechnęli się do siebie.

- Przepraszam – miała przyjemny głos – ale obowiązki wzywają - uśmiechnęła się ponownie i ruszyła na zaplecze.

Wyszła stamtąd po jakiś 15 minutach. Gdyby Alvaro jej wcześniej nie widział mógłby mieć problem w jej rozpoznaniu nawet pomimo jej charakterystycznych rudych włosów i niebieskich oczu. Teraz włosy sterczały w punkowym czubie, na twarzy pojawił się drapieżny makijaż a na siebie, Ruda wrzuciła nabijaną ćwiekami skórzaną kurtkę. Na twarzy Rafaela musiało odrysowywać się zdziwienie ponieważ dziewczyna rzuciła, coś w stylu dostosowywania się do stylu lokalu po czym obdarowała go kolejnym uśmiechem i zajęła się przygotowywaniem lokalu do jego otwarcia. Silent obserwował ich z uwagą sącząc piwo. Zastanawiał się czy Rebeka też jest czującą krew.
Ludzie po otwarciu lokalu nie walili do niego drzwiami i oknami. Przez pierwsze pół godziny nie pojawił się nikt. W międzyczasie Alvaro skorzystał z toalety i wrócił na swoje miejsce. Potem pojawili się klienci, zwykli ludzie, którzy przyszli w dźwiękach ostrzejszej muzyki zjeść coś i napić się procentów.
Silent bardziej poczuł niż zobaczył, że koło niego ktoś siedzi. Nikt nie zbliżąl się do jego stolika więc, odpowiedź mogła być jedna. Jacoob. Nie mylił się. Chłopak mrugnał do niego łobuzersko, niczym nastolatek. Silent rozluźnił mięśnie. Dopiero teraz.
Rebeka widząc koło mnie Jacooba przyniosła nam dwa ciemne piwa. Ruda była oaobą milczącą, nawet wtedy kiedy Jacoob starał się jak mógł by jqak to mówią zabajerować dziewczynę. W zamian dostał tylko uśmiech, który wart był swojej ceny. Hałas w lokalu stawał się coraz bardziej donośny. Skupiajac swój słuch na dwóch chłopakach siedzących trzy stoliki od nas i rozmawiajacych o jakimś zabitym przez gang znajomym, Alvaro dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Jacoob do niego mowi, chwaląc go za akcje w Queens.

- Jacoobie – Alvaro w końcu zwrócił się do wampira - jeżeli liczyłeś na to, że się wystraszę twoim nagłym pojawieniem się to musze Cię rozczarować. Przyznaje ciężko mi się przyzwyczaić do twoich hmmm „nowych” zdolności, ale idzie mi już coraz lepiej. Co do – przesunął w głąb stołu butelkę z ciemnym płynem – Queens i tego Rezydenta, jak go nazywasz to mam szereg pytań. Jak do diaska wiedziałeś co się ma tam wydarzyć? Rozumiem, że mówiąc o Rezydencie masz na myśli mieszkańca Metropolis? Tak je nazywacie... nazywamy?

Zapach dymy tytoniowego wydobywający się z zapalonego przed chwilą przez Jacooba papierosa przywołał wspomnienie nałogu. Alvaro nie palił już kilka miesięcy i zamierzał trwac w tym dalej, nawet pomimo tego, że siedzący obok niego „chłopak” mu tego nie ułatwiał. Silent delikatnie odusnął się od Jacooba choć wiedział, że nic to nie da. Lokal zaczynał przesiąkać dymem papierosowym. Jacoob nie był jedyną osoba palącą.

- Ha. Nowych. Ha – zaśmiał się Jacoob. – Nowych! Gdybym cię tak nie lubił, to bym się obraził. Ale wybaczę ci – mrugnął. – Rezydent to czujka. Czujka siedząca w Iluzji. Jest ich pełno. W szpitalach, rządzie, policji. Sądzisz, że rządzenie ludźmi Archonci i Anioły Śmierci pozostawili ludziom. Ha! Są dwa rodzaje rezydentów: liktorzy i razydzi. Ten, z którym się poprztykałeś był Razydą. A jak wiedziałem, co się tam wydarzy.? Szósty zmysł. Powiedzmy.

- Komu z tych gliniarzy możesz zaufać? – zapytał niespodziewanie zmieniając temat – Będziemy potrzebowali ich pomocy? A oni będą potrzebowali naszej ochrony.

- Nie zmieniaj tematu proszę ale skoro chcesz wiedzieć to najbardziej ufam Cohenowi. Wydaje mi się, że Jessice i Baldrickowi też można zaufać. Siedząc w tej sprawie musieli mieć do czynienia z prawdą a nie tym mirażem jaki nas otacza. Tak szczerze mówiąc to nawet nie wiem czy Patrick i Jessica też siedzą w tym nowym śledztwie. Baldricka biorąc pod uwagę Queens przydzieliłem niejako z urzędu jako członka Wydziału Specjalnego, ale co do pozostałej dwójki to strzelam. Czuje, że Cohen by sobie nie odpuścił a Jessica nie należy do słabych kobiet i myślę, że też chciałaby dopaść drania.. Jeżeli inni ze sprawy Tarociarza jak MacDovell i Grand też biorą udział to mogę jedynie powiedzieć, że są to nieźli funkcjonariusze ale nie pracowałem z nimi zbyt długo więc ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Gdybym był policjantem i żył swoim dawnym życiem to bym zaufał. No a teraz – ciemny płyn z butelki zwilżył usta Rafaela - proszę o odpowiedzi. Skąd wiedziałeś? Czy sprawa z Astarothem to jedynie Twoja prywatna wojna w której i ja biore udział czy ma to szerszy krąg? Inni – zerknąłem na przechodzącego w pobliżu gospodarza lokalu – tacy jak Jerome nie wiedzieli o co chodzi – Silent zamilkł i spojrzał na kobietę, która podeszła do naszego stolika i poprosiła Jacooba o ogień. Ten odpalił jej papierosa i chwilę pobajerował.
- Kurczę – Rafael odezwał się kiedy dziewczyna odeszła - Jacoob, jak ja mogę ich chronić walcząc z kimś takim, chocby i ze sługusami upadłego anioła? Podkreślam upadłego anioła. Czujący krew czy nie czujący to mogę mu jedynie dowcip opowiedzieć, może się uśmieje na śmierć, o ile w ogóle może zginąć. Jak mam ich ochraniać? Nawet nie wiem gdzie dokładnie są co robią? Nie mówiąc już o przewidywaniu przyszłosći. Jacoob u mnie prawie nic sie nie zmieniło. Chłopie ja korzystam z metra i taksówki. Aaaa – dodałem zanim chłopak otworzył buzię do odpowiedzi – czy zdążyłem dodać, że oficjalnie nie żyje.... - Przepraszam za ten sarkazm – Rafael sam szybko ostudził negatywne emocje – sam się na to pisałem. Jestem Tobie wdzięczny za to, że mogę działać pomimo tego, że muszę chłeptać krew. To był mój wybór, mój własny bagaż do dźwigania.

- Widzisz, Rafi – Jacoob miał już odrobinę mniej łobuzerską minę. – Tego nie da się tak po prostu opowiedzieć. Im mniej wiesz, tym na razie lepiej. Możesz mi zaufać i działać pod moje niemal dyktando, lub zaszaleć samemu. Jak wolisz? Potrzebni nam jednak będą policjanci. Wiem, ze Astaroth ma wtykę w waszym wydziale. A potrzebujemy informacji ze śledztwa, by dopaść gnojka. Poza tym już ci wcześniej mówiłem, ze działamy dla kogoś innego. Kogoś silniejszego i dużo bardziej wpływowego. Lecz on sam nie może się teraz włączyć do zabawy. Po prostu. Jak to wy mówicie, chce zachować swój udział w sprawie do samego końca. Ale, uwierz mi, już podjął stosowne kroki i działania by dokopać Atarothowi w jajka.

Uniósł piwo do ust.

- Wypijmy za to!

Rafael nie zapytał o starania jakie poczynil jego rozmówca. Wiedział, że i tak Jacoob mu nie odpowie. W zamian za to uniósł butelkę w górę w salucie a następnie przytknął ją do ust i pociągnąłem solidny łyk. Przez chwilę wpatrywałem się w Jacooba taksując go wzrokiem.

- Dobrze. Zatem na razie będę milczał w tej kwestii. Poczekam, aż sam zaczniesz mi opowiadać. Gdyby jednak coś się Tobie stało to mam się zgłosić po informację do Ormianina? Ten facet jest ponoć starszy od Ciebie?

- Od Ormianina trzymaj się lepiej z daleka. Jest starszy. Nie nasza liga.

- Ci liktorzy – Silent posłusznie zmienił temat - jaką mają funkcję? Różnią się wyglądem od razydów? Też można ich załatwić jak ta razydę z Queens?

- Liktorzy i razydzi to straznicy więzienia. Strażnicy Iluzji w której trzymani są ludzie. Całkiem niezłej iluzji – powiódł wzrokiem za tyłkiem jakiejś nastolatki, która uśmiechnęła się do niego. Upił łyk piwa. - Nie załatwiłeś tego na Quenns – kontynuował - Troszkę sfatygowałeś mu garnitur. Gdybyś go zabił na amen, zostałoby ścierwo. Zwłoki człowieka. Razydzi to kolczaste pokraki a Liktorzy są nawet grubsi niż nasi rodacy.

- Załatwiłbym go gdybym wpakował mu kilka kulek więcej? Czy są jakieś bardziej skuteczne sposoby na nie? Chce to wiedzieć chłop.... Jacoobie – Alvaro powstrzymał się od nazwywania Jacooba chłopakiem. Pomimo swojego wyglądu i zachowania był on o wiele starszy niż Rafael a ten chciał to uszanować.

- Załatwiłbyś, gdybyś wpakował im kilka kulek więcej na dłużej. Widzisz. Problem z większością tego co nas otacza, tego co materialne, że to zwykłe hokus – pokus. Aby kogoś naprawdę zgładzić musisz zniszczyć jego ducha. Niematerialną cześć istoty. A tego nie potrafisz. Niewielu potrafi. Jednak uwierz mi. Sfatygowanie też daje odpowiednie rezultaty. Więc trzymaj się metody na ołowianych kolesi.

- Tam było ciało...? w Queens – dodał Alvaro widząc pytające spojrzenie Jacooba – musiało być a ja miałem za mało czasu, żeby je znaleźć.... Poza tym cos mi nie gra Jacoobie. Zmieniła się trochę otoczka tych morderstw i to nie chodzi mi tutaj o te bezbronne dzieci. Zastanawiam się czy to nie jest zasłona dymna przed tym co sobie obecnie zaplanował Astaroth....

Spojrzał na ciebie z uwagą.

- Może. Albo skubaniec się spieszy i nie ma czasu na zabawy.

- Mówisz ze jest wtyka w Wydziale... – Rafael ponownie zmienił temat czujac, że na poprzedni nie uzyska obszerniejszej odpowiedzi - Możemy ją jakoś wywabić? Podsunąć coś co mogło by ta osobę nam wskazać? Jakiś fałszywy trop? Czy chcesz tylko bym ostrzegł ludzi z Wydziału? Z drugiej strony nie wiem kto dokładnie pracuje nad ta sprawą. Jak są osoby nowe w sprawie to może je trzeba sprawdzić? Przyjrzeć się im?

- Dlatego powinniśmy wybrać kogoś z twojego starego zespołu. Kogoś, komu możesz zaufać. Ja nie mam dojść na policji. Tylko kartotekę. Nawet kilka, szczerze mówiąc. W 1952 byłem nawet na liście MOST WANTED FBI.

- Dobrze. Skontaktuje się z ta osoba. Mam nadzieję, że zechce współpracować. A właśnie, co do tych kartotek. Ta zmiana wizerunku to też tajemnica czy jakaś ciekawa sztuczka?

- Ciekawa sztuczka. Bardzo tajemnicza – odpowiedział po swojemu Jacoob

- Rebeka – Alvaro przeniósł wzrok w kierunku przemieszczającej się po lokalu dziewczyny – to od długiego czasu jest czującą krew? Zajęta jest?

- Ona nie jest jedną z nas. To szkła – zaśmiał się. – To żeś mnie rozwalił chłopie. Och Rafi Rafi, można powiedzieć, że tęskniłem. – zaśmiewał się w najlepsze - Rebeka wie o nas i lubi nasze towarzystwo. A czy jest zajęta. Hmm. Nie dorastasz do pięt jej konkurencji. Masz za małe cycki i za krótkie nogi. No i brodę i nie to co lubi między nogami. Przesrane, no nie – zaśmiał się rozbawiony.

- Zatem niepotrzebnie się goliłem – Silent przyłączył się do śmiechu drugiego wampira - szkoda. Mam nadzieję, że nie puszczasz mi bajki by odgonić konkurencje - nadal się uśmiechał stukając butelką o butelkę Jacooba i dopił resztę piwa - Zatem teraz postaram się skontaktować z Patrickiem a potem czekam na Twoje instrukcje. Kiepskiego sobie cyngla wybrałeś – Alvaro zaczął wstawać - nie błyszczałem na strzelnicy.

- Nie jesteś moim cynglem. Raczej ... hmmm.... czeladnikiem. Mój pan ma rachunki do wyrównania z Astharotem. Ja również. Ty również. Stanowimy niezłą trójce skurczysynów.

- Rozumiem, że tutaj się spotkamy – wciągnał kurtkę na ramiona

- Nie martw się Rafi. Znajde Cie – młodzieniec znowu się łobuzersko uśmiechnął

Nie uśmiechało się wychodzić Rafaelowi na zewnątrz, w ten mróz, ale teraz przyszeł czas działania. Astaroth się spieszył jak powiedział Jacoob, wobec czego i on się powinien zacząć spieszyć. Skłonił delikatnie głowę i uśmiechnał się przechodząc koło Rebeki podnoszacej z baru tacę z trunkami i ruszającej na sale.

- Dzięki Jerome – krzyknal do barmana kładąc na blat kilka dolarów

- Zabieraj to i mi tutaj nie pitol o pieniądzorach. Piwo było na koszt firmy

- Dzięki – Alvaro schował pieniądze – pojawię się tutaj później.
Mężczyzna mu tylko przytaknął

Na zewnątrz było mrożno. Alvaro nałożył mocniej czapkę na uszy i obejmując się rękoma ruszył w miasto. Kilka przecznic dalej zaopatrzył się w kilka starterów do telefonów komórkowych i niewyszukany aparat. Majstrował chwilę przy nim stojąc przy witrynie z damską odzieżą. W koncu udało mu się włozyć karte i włączyć telefon. Wystukał numer do dr. Patricka Cohena, znał go na pamięć, chciał go znać to była jedna z kotwic jego poprzedniego zycia. Liczył, że połaczy się byłym kolegą z Wydziału Specjalnego NYPD.
Czas na małą pogawędkę Patrick.

Czas dokopać Upadłemu aniołowi

Wspólnie
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 27-11-2010, 11:26   #26
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Jess z całych sił starała się skupić na czytanych przez nich aktach Pauli Altberson. Historia dziewczynki była krótka i tragiczna. Od początku niechciane dziecko porzucone przez biologicznych rodziców, odrzucone przez rodzinę adopcyjną z bliżej niewyjaśnionych przyczyn.
Cały czas czuła na karku świdrujący wzrok pilnującej ich siostry zakonnej. Sprawy prowadzone w powiązaniu z kościołem zawsze były trudniejsze. Szczelna, skostniała instytucja dbała o swój wizerunek lepiej niż królowa angielska. Każdą sprawę należało prowadzić delikatnie, żeby nikogo nie urazić, nie nadepnąć na odcisk, a i tak w większości przypadków sprawy były tuszowane. Wszyscy o tym wiedzieli i nikt o tym nie mówił. Tajemnica Poliszynela.

W skupieniu się Jess nie pomagały także jej nowo nabyte zdolności. Cały czas towarzyszyły jej dźwięki niosące się po korytarzach, zgrzytliwe i jękliwe, bolesne i pełne cierpienia, zwodnicze i nierozpoznawalne. Na początku sporadyczne, ale z upływem czasu jaki spędzali w tym miejscu, coraz głośniejsze bardziej natarczywe. Cohen też nie wyglądał za dobrze, od czasu do czasu wyraz jego twarzy zmieniał się na kompletnie nieobecny, jakby chwilami by gdzieś indziej. Oboje ucieszyli się ze mogą opuścić to miejsce.

Do drzwi odprowadziła ich siostra Plum. Jess prawie wzdrygnęła się kiedy na pożegnanie podawała jej rękę. Nie lubiła jej, ta myśl zaskoczyła ją. Nigdy nie starała się oceniać ludzi po pierwszym wrażeniu. Jako psycholog wiedziała że bywa ono często mylne i krzywdzące. W tym przypadku była jednak pewna, ta kobieta była zła, nie potrafiła określić w jaki sposób i dlaczego, ale coś ją odpychało od siostry Plum.

Kiedy bramy sierocińca zamknęły się za nimi, poczuli przypływ energii do działania. Jakby tamto miejsce wysysało z nich chęć do życia. Jak wampiry energetyczne, to miejsce chłonęło z człowieka siły życiowe.

O dziwo nie mieli kłopotu ze złapaniem taksówki. Jess podała adres i taksówka ruszyła. Kolejnym świadkiem, którego mieli przesłuchać był ojciec zaginionej Patrycji Oldberg – mieszkał w miarę niedaleko od sierocińca. Mimo że w taksówce było przyjemnie ciepło, nie poprawiło to im humorów, oboje zatopili się we własnych myślach. Dojazd zajął im ponad czterdzieści minut. Korki NY nawet przy tej pogodzie się nie zmniejszały. Ludzie pędzili w różne strony, załatwiając różne rzeczy. Nie zdawali sobie sprawy z tego co dzieje się wokół nich. Jess wpatrywała się w zaśnieżoną ulicę za oknem.

Dojechali na miejsce. Julian Oldberg wraz z córką mieszkali w kilkunastorodzinnym bloku. Parter domu był pomalowany graffity przedstawiające jakieś futurystyczne figury i zamazane postacie. Patrząc na nie Jess poczuła się nieswojo, jakby coś w jej podświadomości próbowało się przebić, kiedy patrzyła na ten obraz.

Podeszli do domofonu i zadzwonili pod wskazany adres. Cisza.
- Państwo do Juliana, nie ma go. Jest w pracy, będzie pewnie koło piątej – poinformował ich wychodzący właśnie z klatki staruszek.
- Dziękujemy za pomoc.
W tym samym momencie telefon w kieszeni Jess zaczął dzwonić.

- Tutaj Strepsils – tonu i sposobu mówienia ich nowego szefa nie dało się z nikim pomylić – Słuchajcie. Mac Davell znalazł kolejne ciało w kanałach pod Wall Street. A Falcow poważnie oberwał. Wpadli z Baldrickiem w jakąś pułapkę, czy coś. Tam też znaleziono kolejne zwłoki. Więc uważajcie na siebie, cokolwiek robicie.

Jess już miała coś powiedzieć, ale szef się rozłączył. Spojrzała na Cohena.
- Znaleźli kolejne ciała. Falcow jest ranny. Jedź do kostnicy, może czegoś się dowiemy. Ja postaram się czegoś dowiedzieć o Patrycji i jej ojcu. Jak będziesz pewny, że to ona jest ofiarą porozmawiamy z ojcem. Nie chce mu robić w tej chwili ani nadzieii ani przekazywać informacji których nie jesteśmy pewni. Nie możemy popełnić tych samych błędów.
Cohen kiwnął głową na znak, że się zgadza.
- Uważaj na siebie.
- Ty też.

Podszedł do krawężnika i zawołał taksówkę.
Jess zaczęła obchodzić budynek, chcąc dostać się na podwórko. Zauważyła mężczyznę odgarniającego śnieg z alejki, najwyraźniej był gospodarzem domu.

- Dzień Dobry, nazywam się Jessica Kingston. Jestem z policji, czy moglibyśmy porozmawiać o zaginięciu Patrycji Oldberg?

- Oczywiście - dziwny wyraz ulgi pojawił się na twarzy starszego mężczyzny kiedy Jess się przedstawiła.

Mężczyzna około pięćdziesiątki. Postawnej budowy ciała, z domieszka czarnej krwi. Jess zanotowała w pamięci.

- Co może Pan powiedzieć o Patrycji i jej ojcu.

Odstawił łopatę i spojrzał na Jess.

- Tak. To dobrzy lokatorzy. On bardzo spokojny i lubiany. Ona, wyjątkowo grzeczna i milutka. Taki aniołek, wie pani. Często się śmieje. Zawsze powie dzień dobry.

Na określenie aniołek Jess lekko się wzdrygnęła.

- Od jak dawna tu mieszkają?
- Od 2008 jak mi się wydaje. Wprowadzili się jakoś tak jesienią. Ale musiałbym poszukać dokładnie. Ale będzie ze cztery lata, może nawet pięć. To znaczy, że to była jesień 2007. Ale nie wcześniej. Kupili mieszkanie po wdowie Grey. A ona zmarła w 2007.

- Czy Patrycja miała tu jakieś koleżanki z którymi się bawiła.

- Przychodzili do nich goście. Nie za często. Ale były też dzieci.

- Czy jest więcej dzieci w jej wieku w budynku.

- Mieszkają tutaj trzydzieści dwie rodziny. Część już starsza i bez dzieci. Część lokatorów robi karierę lub są singlami. Ale w budynku mieszkają tez rodziny z dziećmi. A w wieku Patrycji. Hmmm. Z pięcioro się znajdzie. Ten urwis Blacksmith, bliźniaczki Lee, córka tej artystki spod dwunastki, chyba jej Lori na imię no i niepełnosprawny Daniel, synek Grahamów spod szesnastki. Biedny chłopak.
- Mówił Pan że odwiedzali ich goście.
- Jacyś goście tak. Ale ja jestem jedynie gospodarzem domu i póki nikt nie zgłasza problemów to nie monituję prywatnego życia lokatorów.

Dyskretny gospodarz domu, ze świecą takiego szukać – pomyślała Jess przypominając sobie Panią Maslovski, gospodynię z jej kamienicy. Przed tą kobietą nic się nie ukryje.

- Czy utrzymywali może bliższe kontakty z sąsiadami.
- Sporadycznie tak. Ale chyba właściciel mieszkania przyjaźni się z lokatorką spod dwunastki. Z tą artystką.
- Pan Julian jest wdowcem, czy jest z kimś związany. Czy dziewczynka mogła chcieć uciec z domu?
- Związany na stałe to nie. A córeczka była jego oczkiem w głowie, pępkiem świata.
- Czy ostatnio kręcili się tu jacyś obcy, podejrzani ludzie.
- Staram się być uczulony na takie sprawy. Wie pani. W dzisiejszych czasach. Ale raczej nie. Zresztą każdy taki incydent od razu zgłaszam wam. Znaczy policji.
- Czy poznaje Pan kogoś na tych zdjęciach – Jess wyjęła zdjęcia podejrzanych w sprawie Tarociarza.
- Nie. Chyba nie. Chociaż zaraz. Tak. Ten tutaj bywał. To jakiś ksiądz. – mężczyzna wskazał na zdjęcie Browna - A tego widziałem w TV – podał jej zdjęcie Nasha Tarotha - W jakimś filmie. To chyba aktor, co? Też zaginął?
- Dziękuje Panu - Jess wzięła podane zdjęcia. - Bardzo mi Pan pomógł. Miłego dnia.
- A miłego, miłego. Proszę uważać na siebie – dodał kiedy odchodziła.

Jess analizowała przebieg rozmowy w myślach. Mężczyzna w czasie rozmowy był spięty i mocno wystraszony. Często uciekał wzrokiem i pocił się intensywniej. Mowa ciała świadczyła o lęku, nie o kłamstwie. Czego mógł się bać. Jess nie zapytała, nie chciała go wystraszyć jeszcze bardziej. Postanowiła jednak poprosić w centrali, żeby patrole częściej przejeżdżały się po tej okolicy.

Zawołała taksówkę.
Podała adres Granda. Miała nadzieję, że jej samochód nadal tam stoi. Miała dość jeżdżenia taksówkami, a nie chciała angażować w swoją pracę jakiegoś radiowozu, policjanci i tak mieli za dużo pracy.

Stał tam, ośnieżony, brudny, ale był. Nikt go nie ukradł. Czego Jess się nawet spodziewała. Odetchnęła z ulgą. Wyjęła miotełkę z bagażnika i zaczęła go odśnieżać. Praca fizyczna pomogła jej uspokoić myśli. Czegoś jej brakowało, uświadomiła sobie, ze już od pewnego czasu widmo jej nie towarzyszyło. Ostatni raz widziała je w sierocińcu. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie będzie to takie proste. Skądś wiedziała, że pojawi się w najmniej odpowiednim momencie, że dopóki nie zakończą tej sprawy będzie jej towarzyszyło.
Wsiadła do samochodu i odpaliła silnik. Samochód zamruczał znajomo. Uśmiechnęła się. Jeszcze tylko mycie i będzie jak dawniej.

Ruszyła na posterunek, Cohen pewnie już skończył sekcję.
Czekało na nich jeszcze sporo pracy.
Postanowiła, że wieczorem w końcu zadzwoni do rodziny.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 28-11-2010, 19:21   #27
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=7ejsM0VF-Os[/media]

Zapach krwi zmieszanej z słodkawą wonią szczurów i smrodem kanalizacji tworzyły paskudną mieszankę zapachową.
Rozkawałkowane zwłoki dziecka, kołyszące się łańcuchy, świdrująca w nosie mieszanina paskudnych woni, łoskot metra...
To wszystko sprawiło, ze dopadł ją nagły zawrót głowy, tak niespodziewanie dopadający ją od tamtych wydarzeń jeszcze w Vegas.
I tak miała farta, że wykręciła się tak naprawdę sianem.


Gdy stała tak oparta o ścianę w nagłej ciszy jaka nastąpiła po przejechaniu składu usłyszała głos...
W pierwszym, irracjonalnym odruchu spojrzała na dziecięca głowę, chodź chwilę później skarciła się sama za to.
Ostrożnie poruszając się po pomieszczeniu rozglądała się czujnie.
Jest!


Wypatrzyła migotanie czerwonej diody gdzieś pomiędzy rurami w górnej części pomieszczenia.
Cyfrowy dyktafon.
Wyliczanka...Jak w dziecinnej zabawie, jakkolwiek by to choro nie zabrzmiało.


Gorzko i słodko w zimie, podczas nocy cienia,
Słuchać w pobliżu ognia, co dymi i płonie,
Jak się z wolna podnoszą dalekie wspomnienia
Na głos dzwonów dzwoniących przez zamglone tonie.
Szczęśliwy dzwon, co mimo lata upłynione
Zdrowy i zawsze rześki swoim sercem złotem,
Religijne swe tony rzuca nie zmienione,
Jak stary, czuwający żołnierz pod namiotem!
Lecz dusza ma rozbita; i gdy wśród znudzenia
Chcę zaludnić swym śpiewem zimne nocy tchnienia,
Staje się głos jej słaby, podobny rzężeniu
Żołnierza, który zranion, leży w zapomnieniu
Nad brzegiem krwi jeziora, wśród trupów gromady,
I kona z wycieńczenia, nieruchomy, blady.



Głosik chłopca czytającego wiersz był słaby, drący, przesycony strachem.
Ten wiersz...miała wrażenie, że gdzieś, kiedyś go już słyszała.
Chyba na jakimś wieczorku poetyckim na jaki zaciągnęła ją jej współlokatorka ze studiów.
Taak, Marica była ciężko zakochana w jakim bladym, pseudo mrocznym studencie medycyny jaki uwielbiał recytować wiersze nawiedzonych, francuskich poetów. Ta wyliczanka chyba właśnie czymś takim była.
kolejnym tworem pełnym napuszonych metafor, i fałszywych kolejnych den.
Rozmyślania przerwał głos, tym razem dorosłej osoby, mężczyzny.

- Szukaj tam, gdzie wskazuje wiersz, a znajdziesz piekielną karetę! – zimny, beznamiętny głos rozległ się w minutę po tym, jak dziecięcy głosik zaprzestał czytania wiersza.

Mia ciągle obracała w głowie wiersz który usłyszała, a w kieszeni spodni miała karteczkę z zapisaną wskazówką, nawet gdy już po przyjeździe techników mogła wyjść na zewnątrz i zrzucić z siebie niewygodny kombinezon.


Spojrzała na swojego partnera.
-To co teraz robimy? On się z nami bawi...
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 28-11-2010 o 19:31.
Lhianann jest offline  
Stary 29-11-2010, 15:20   #28
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=biuGxlRaMq4&feature=related]YouTube - Dark City Soundtrack 05 - Sleep Now[[/MEDIA]

Popołudnie wśród drapaczy chmur skazuje człowieka na mrok. Szczególnie zimą, kiedy ołowiane chmury zakrywają niebo. Szczególnie zimą, kiedy ciemno robi się dużo wcześniej.

Ciemność nigdy nie jest taka sama w takim mieście, jak Wielkie Jabłko. Mieście, które nigdy nie sypia.

Wieczorny mrok przecinają tysiące świateł. Reflektory samochodów, uliczne latarnie, wielobarwne neony, podświetlone reklamy, pulsujące światłami billboardy i wielkoformatowe ekrany.

Miasto nigdy nie śpi. Hałaśliwy moloch złożony z milionów ludzi, maszyn i urządzeń i dziesiątek milionów miejskich zwierząt. Pędziło ku swemu losowi nieświadome tego, jakie moce gromadziły się w mroku.

Nieświadome tego, co może się zdarzyć miasto trwało....wybierając swój los.


Terrence Baldrick

Kiedy wysiadałeś z samochodu obok kamienicy, jakich wiele na tej ulicy, śnieg sypał grubymi płatkami z nieba i było już ciemno. Zima to pora, w której wydaje się, że wszystko jest cichsze, spokojniejsze, bardziej nierealne.

Mieszkanie jest na drugim piętrze. Śnieg z twoich butów zostawia brudne resztki na schodach. Gdzieś u któregoś z sąsiadów słychać ostrą, gitarową muzykę. W innym mieszkaniu wściekle jazgocze pies wtórując kłótni małżeńskiej.

Na drugim piętrze panuje jednak cisza.

Mieszkanie jest zimne i ciemne. Zapalenie światła w takim miejscu wydaje się być profanacją. Ale ty lubisz łamać reguły.

Pierwszy rzut oka. Religijne symbole, książki o zbliżonej tematyce, jakieś zdjęcia – niewiele zdjęć. I coś jeszcze. Ten, kto mieszkał tutaj wcześniej był gościem w swoim domu.

Czujne oko szybko zauważa jednak, że na ścianie na biurku w saloniku wisiało jakieś zdjęcie w ramce lub obraz, którego teraz nie ma. Że w równo ustawionych książkach brakuje kilku tytułów. To może oznaczać, że ktoś był w środku. I zabrał tylko kilka rzeczy.

Przechadzasz się niespiesznie, próbując ogarnąć swym „nosem detektywa” to miejsce.

Mieszkający tutaj człowiek żył przeszłością, o czym świadczą zdjęcia na ścianach oraz religią – o czym świadczą dewocjonalia i .. posążki aniołów. Nie ma ich wiele, lecz ich obecność powoduje, ze czujesz się nieswojo. Jakbyś był obserwowany. Szybko jednak odrzucasz te niedorzeczne myśli.

Siedząc w fotelu przy biurku szybko orientujesz się, że znikło coś jeszcze. Komputer lub laptop. Alvaro podczas pracy w Wydziale często wysyłał coś po godzinach nie będąc już w wydziale. Stojące na półkach płytki instalacyjne i opakowania po legalnym oprogramowaniu potwierdza tą teorię. Z akt zgonu Alvaro nie wynika jasno, czy miał przy sobie jakiś komputer. Ale jest tam nazwisko świadka. Funkcjonariusza, który był obecny przy ataku. Z dokumentów wynika również, ze Cohen był ostatnią osobą odwiedzającą go w szpitalu przed śmiercią. Możliwe, że któryś z nich wniesie coś nowego do twojej sprawy.

Przez chwilę jeszcze szperasz po mieszkaniu zabezpieczając interesujące cię kwestie. Notesik z telefonami, wizytownik, kilka wycinków z ulubionych knajpek. Jeśli śmierć Alvaro jest tylko mistyfikacją, jakąś tają operacją „góry” takie informacje mogą stać się kluczem do jego odnalezienia.

Potem, nieco rozczarowany wizytą w mieszkaniu, wychodzisz. Gospodarz domu, który wpuścił cię do środka, czekał cierpliwie, aż wyjdziesz. Podobnie jak Michaels który siedział w samochodzie z włączonym nagrzewem i słuchał radia.

- Dokąd teraz, szefie – zapytał tonem czarnego rapera, wiedziony pewnie lecącą z głośników muzyką.

Zadzwonił twój telefon.

- Detektyw Baldrick? –zapytał ktoś.

- Tak.

- Technik Ortega z Wydziału. W sprawie pozostawionego dowodu rzeczowego. Niestety, zdjęte odciski palców należą jedynie do użytkownika.

Tak jak myślałeś. Twój „wybawca” miał rękawiczki. To utrudniało sprawę, ale nie do końca., Przecież każde zgłoszenie było nagrywane. Wystarczyło jedynie porównać barwę głosu zgłaszającego z jakimś wcześniejszym nagraniem Alvaro. I porównać przez techników.

Nie na dramo nazywano cię wyjątkowym detektywem. Analiza to było to, co najbardziej lubiłeś i w czym byłeś niekwestionowanym mistrzem.



Rafael Jose Alvaro


Trzy sygnały później ktoś odebrał.

- Halo. – męski, szorstki głos. W tle ostra muzyka, jakieś śmiechy.

Dziwne.

- Cohen? – zapytałeś.

- Jaki Cohen? – głos nie krył zdziwienia.

Rozłączyłeś się. Zamyśliłeś dłuższą chwilę i ponownie wybrałeś numer, łudząc się, że popełniłeś pomyłkę.

- Halo! – ten sam głos, nieco bardziej zirytowany, ta sama muzyka. – Nikt, kurwa, nikt!

Słowa rzucane do kogoś obok. Zazdrosnej żony? Dziewczyny? Nie ważne. Rozłączyłeś się bez słowa.

Najwyraźniej Cohen musiał zmienić numer. Możliwe, że to był jego prywatny, nie służbowy. Możliwe. Nie ważne w sumie. To nie był ten numer i tyle.

Wokół ciebie zapadł już zmrok. Śnieg sypał z nieba leniwie i w pewien sposób malowniczo. Gdyby nie mrozik i odór gówna mogłoby być nawet przyjemnie.

Jeśli chciałeś skontaktować się z Patrickiem musiałeś poszukać innego sposobu. Telefon na wydział byłby najprostszą formą, jednakże wiedziałeś, że każda rozmowa jest nagrywana. Niby nic wielkiego, lecz stwarzało to pewne ryzyko, którego chciałeś uniknąć.

Spojrzałeś na wylot ulicy, gdzie w żółwim tempie sunęły zasypywane śniegiem samochody.

Znów czułeś dziwne uczucie. Jakiś zew, który kazał ci podążyć na Red Hook. Zrobiłeś kilka kroków i zatrzymałeś się. To nie byłoby najmądrzejsze. Cokolwiek ciągnie cię w stronę Red Hook lepiej trzymać się od tego z daleka.


Jessica Kingston


Nie było jak dawniej.

Samochód zepsuł się dwie przecznice dalej. Nie działały spryskiwacze, i coś zahuczało w silniku. Nic dziwnego. Kiedy zostawiłaś go pod domem Granda ledwie skończyło się lato. Samochód nie był przygotowany na mrozy, które towarzyszyły tej zimie. Zdechł akumulator, siadła elektryka i tylko wolna jazda uratowała cię od stłuczki, kiedy letnie opony złapały poślizg na błocie pośniegowym.

No pięknie!

Na komisariat dotarłaś nieco później, korzystając najpierw z pomocy uczynnych kierowców, którzy pomogli ci zepchnąć samochód z jezdni. Bycie atrakcyjną brunetką ma jednak swoje zalety.

Cohena jednak nie było na miejscu. Zostawił lakoniczną wiadomość, że musiał coś załatwić i pojawi się nieco później, i ze gdybyś chciała ruszać w teren, to Strepsils da ci mundurowego do pomocy.

Oprócz informacji od Cohena na biurku czekał na ciebie wielki karton zapakowany w kolorowy papier i przewiązany szeroką kokardą. Na nim wielka kartka podpisana nazwiskami funkcjonariuszy z Wydziału Specjalnego. Ujrzałaś też podobne prezenty na biurkach Baldricka i Cohena. To było miłe uczucie.

Kilka spojrzeń zachęciło cię do odpakowania prezentu.

W kartonie był spory zapas kawy, markowy alkohol, lekka kamizelka kuloodporna i ciepły, zielony sweter oraz profesjonalny zestaw do makijażu.

Stojący w wejściu do pokoju Mac Nammary Strepsills zasalutował ci posyłając rzadko goszczący na jego twarzy uśmiech. A kiedy podniosłaś głowę obecni w pokoju ludzie zaczęli klaskać i radośnie wiwatować.
To było coś.

Lecz ich radosne krzyki w jednym z twoich uszu brzmiały jak wrzaski bólu. Opętańcze i dzikie, co nieco psuło nastrój. Poza tym martwa dziewczynka patrzyła na ciebie bladą buzią z miejsca, przy którym niegdyś pracował Grand.

Nie była sama ....

Towarzyszyły jej jeszcze trzy na razie niewyraźne postacie. Zapowiedź ludzkich sylwetek. ....



Patrick Cohen


Ciała nie zostały jeszcze przygotowane do sekcji. Tym bardziej drugie – znalezione niedawno przez Baldricka. Kiedy wychodziłeś z komisariatu telefon „Piguły” poinformował ciebie o kolejnym znalezisku dokonanym w kanałach pod Wall Strett przez Mac Davella i tą nową funkcjonariuszkę z Las Vegas.

Dość ponura myśl przemknęła ci przez głowę, że odnalezienie czwartego ciała to będzie kwestia góra kilkunastu godzin. Zabójca wyraźnie zmienił wcześniej ustalone zasady.

Sypiący z nieba śnieg pozwalał ci zebrać myśli. Wszystko za oknami samochodu wydawało się być takie ... odrealnione. Ludzie, maszyny, światła, budynki. Jak sen, którego nie pamiętamy po przebudzeniu. Lub nie chcemy pamiętać.

Niespełna godzinę później stałeś w małej kawalerce. Ostatni adres Natashy. Pusty i cichy, podobnie jak cichy był dozorca o latynoskich korzeniach, który wpuścił się do środka.

W mieszkaniu panował bałagan. Ale nie taki, jaki robi ktoś, kto pragnie odszukać w nim coś ukrytego. Raczej bałagan z rodzaju tych, jakie robi ktoś chaotyczny, niezbyt zwracający uwagi na otoczenie. Ktoś taki jak Tasha.

Ubrania, rzeczy osobiste i akcesoria malarskie i graficiarza zmieszane w szaleńczych proporcjach. Dwie pary majtek, odrobina neopogańskiej biżuterii, tubka farby, jeden sprej i koszulka zmieszana z odrobiną kosmetyków. Przepis szalonego dekoratora wnętrz.

Niespokojna natura dziewczyny wyraźnie dominowała w mieszkaniu. Poza ogólnym bajzlem na podłodze i w szafkach ów chaos królował na ścianach przyozdobionych obrazami najwyraźniej jej autorstwa.
Nad łóżkiem jakaś para spleciona w miłosnym uścisku. Kobieta – bez wątpienia Tasha i mężczyzna – bez wątpienia nie ty.
Na największej ścianie panorama Nowego Yorku, oddana w jakiś szaleńczy, „tashowy” sposób. Nad drzwiami do łazienki wielkie anielskie skrzydła ociekające krwią.

Ostrożnie, korzystając z woreczków i rękawic zebrałeś nieco próbek.

Potem zatrzymałeś się przy malowidle panoramy miasta. Twoją uwagę zwrócił jeden, niewielki fragment malowidła. Coś co wyglądało, jak stary hangar i dźwig nad nim. Red Hook. Coś było jednak nie tak. Twoje „chore” oko pokazywało ci dziwny obraz czerwonej poświaty rozlewającej się z tego miejsca, niczym strumień krwi. Lśniąca czerwień strumyczkami cieniutkimi jak nitki rozpływała się po reszcie miasta, oplatała domy, pokrywając je paskudnym liszajem.
Od samego obserwowania tego obrazu zaczynało ci się kręcić w głowie. Oderwałeś więc wzrok i sięgnąłeś po aparat dokonując dokumentacji fotograficznej miejsca.

Wróciłeś na komisariat. Wchodząc na teren Wydziału usłyszałeś oklaski i zobaczyłeś bladą Jessicę stojącą przy swoim biurku z niewyraźną miną.

Bez trudu również zobaczyłeś opakowany w prezentowy papier pakunek stojący również na biurku twoim i Baldricka.


Walter Mac Davell i Mia Mayfair


-To co teraz robimy? On się z nami bawi...

Pytanie zawisło w powietrzu.

Teraz ciasne pomieszczenie w którym znaleźliście szczątki oddane zostało do dyspozycji techników. Teraz oni będą wdychali odór szczurzych gówien, psującego się mięsa, nieczystości zalegających w kanałach.

Wy mogliście zdjąć w końcu zimne i śliskie kombinezony. Odetchnąć mroźnym powietrzem i odsapnąć. Wasze ciała i umysły rozpaczliwie potrzebowały wytchnienia. I czegoś ciepłego.

Na Wall Strett znajdziecie jednak tylko takie lokale w których kawa kosztuje waszą godzinną pensję. Za to na stacji metra znajdziecie różne lokaliki, w których możecie spokojnie przysiąść i porozmawiać.

Usiedliście w jednym z nich zamawiając kawę i coś do niej. Nie mieliście za bardzo apatytu na jedzenie, lecz ciepła, niemal parząca język kawa, to cos innego. Była wam potrzebna i działała jak antidotum na stres i grozę znaleziska.

Nie przyznaliście się do tego, lecz ciało pogryzionego szczurzymi zębami dzieciaka coś w was zmieniło. Rozmowa, podobnie jak kawa, była wyznacznikiem normalności. Podobnie jak gromady ludzi spieszących się na metro.


Mia
– do twoich myśli uparcie wracał obraz magazynu. Tego, w którym zmieniło się twoje życie. Klekotanie łańcuchów, na których oprawca zawiesił szczątki ofiary pobudziło w twoim umyśle jakąś strunę wspomnień. Nie potrafiłaś sobie przypomnieć czemu, ale dźwięk ten wydawał ci się niepokojąco znajomy. Uczucie deja vu dusiło cię lodowatymi łapskami.

Walter – ty dzieliłeś czas pomiędzy rozmowę z nową koleżanką, kawę i obserwację ludzi na zewnątrz baru. W ciężkich zimowych strojach, przyprószeni śniegiem ludzie wyglądali jak procesja pątników. I wtedy gdzieś pomiędzy nimi ujrzałeś twarz, której nigdy nie potrafiłeś zapomnieć. Pobrużdżoną, dziwnie ponurą ale i mądrą twarz człowieka, którego krew usiłowałeś powstrzymać nadaremnie z rozciętych tętnic, kiedy Grand pędził jak szaleniec w stronę najbliższego szpitala, usiłując uratować mu życie.
Pośród morza ludzi zmierzających do metra szedł Cesarz.
Żywy!

To było jak obłęd!
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 29-11-2010 o 17:01. Powód: paskudny ort ;-)
Armiel jest offline  
Stary 06-12-2010, 18:47   #29
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Odwiedziny w siedzibie Wydziału zaczął od przekazania próbek do laboratorium. Ślady z pokoju Pauli Aldbergson i mieszkania Natashy Kalinsky. A także jedną z kopert, w których ktoś regularnie przesyłał pieniądze na utrzymanie tego ostatniego.

To co zastał na górze, naprawdę Cohena go zaskoczyło. Nie przyznałby się do tego nawet przed samym sobą, ale ucieszył się z hucznego powitania jak dziecko. Patologią sądową zajmował się właściwie od zawsze, ale detektywem był od czterech lat, a w Wydziale Specjalnym pracował zaledwie od trzech. W oczach tutejszych wyjadaczy kwalifikowało go to do jednej grupy z Falkowem i innymi "młodymi, acz obiecującymi". Nawet dla tych, którzy pamiętali go z prosektorium i pracowali z nim od dekad, nie był prawdziwym gliną, a przebranym za niego jajogłowym.
Dla uczciwości należy dodać, że Cohen również nie pozostawał swojemu otoczeniu dłużny, zazwyczaj traktując współpracowników jak bandę niekompetentnych debili umiejących jedynie wpieprzać pączki i zadeptywać miejsca zbrodni.

Gdyby rok temu powiedziano mu, że Wydział zrzuci mu się na prezent i będzie oklaskiwał na stojąco, nie uwierzyłby. Pociągnął wzrokiem po wiwatujących kolegach. W ich oczach nie znalazł cienia fałszu czy kpiny. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Najwyraźniej wejście do elitarnego klubu "prawdziwych glin" (wymawiać z należytym patosem i ostentacyjnym nowojorskim akcentem), było jedno i nie miało żadnego związku z ilością rozwiązanych spraw:

Wystarczyło dać się zabić na służbie, lub przynajmniej być tego bliskim.

***

– Widzę już cztery dzieciaki. Trzy są jeszcze niewyraźne – powiedziała Jessika szeptem, gdy tylko rozpakowali prezenty i odbębnili cały rytuał ściskania rąk i poklepywania po plecach.– Jest jeszcze jedna ofiara. Trzeba znaleźć jej DNA

Patrick westchnął. Problem z wizjami detektyw Kingston polegał na tym, że duchy z jakiegoś powodu ograniczały się do ujawniania znanych im już faktów. Widma najwyraźniej były zainteresowane raczej obserwacją postępów śledztwa, niż jego ułatwieniem.

– Nie trzeba będzie daleko szukać. DNA, odciski palców, ulubiony kolor... daj mi godzinę, a będziemy mieli wszystko. W prosektorium czeka Walentow z dwoma nowymi ciałami.

– Idę z tobą.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YVPetIZSvAM[/MEDIA]

Cztery stoły sekcyjne z posegregowanymi częściami ciała w nieprzyjemny sposób przypominały mu ekspozycję sklepu mięsnego.
Liczba ofiar wzrosła z trzech do czterech. Żadnej niespodzianki przynajmniej w tej kwestii. Po zebraniu do kupy tego, co przywiozła dziś ekipa koronera znalazły się dwa kompletne ciała chłopców z gałkami ocznymi znanych już dziewczynek: Pauli Altbergson i Patrycji Oldberg.
Do kompletu układanki brakowało jednego zestawu fragmentów ciał dziewczynek, w tym głowy Patricji.

Którą, nota bene, musimy znaleźć, zanim nasz bohaterski strażak przyjedzie tu identyfikować ciało swojej córki. – odnotował Patrick pragmatycznie, chwilowo kompletnie nie dostrzegając makabryczności tej myśli. Pogwizdując coś pod chirurgiczną maską zaczął rozkładać narzędzia i szykować się do pracy. Jess rozkładała na wolnym stole laptopa i przenośny skaner do linii papilarnych.
Patolog nachylił się nad pierwszym kawałkiem ciała i nagle zrobiło mu się zimno. Gwizdanie ustało. Dokładnie obejrzał poszarpane krawędzie skóry na nadgarstku, którym obecnie kończyła się dłoń jednego z dzieci.
Oględziny zajmą mu jeszcze trochę czasu, ale w tej chwili jedno umiał powiedzieć ponad wszelką wątpliwość.

– To nie jest robota Tarociarza. – znajomy głos Patricii Walentow za jego plecami wymówił na głos słowa, które miał w głowie. – facet tnie z podobną precyzją, ale jest wyższy...

– I ma paskudniejsze metody pracy. Rękę odcięto gdy dzieciak jeszcze żył, a sądząc po tych siniakach był na tyle przytomny, by próbować się bronić... Chryste. – dokończył Patrick nie odrywając wzroku od rany. "Wampirzyca" skinęła głową i z rękami w kieszeniach białego kitla podeszła do stołu prosektoryjnego.

– Nie sposób się w tej pracy nudzić, co? Dobrze was widzieć ponownie w jednym kawałku. Możemy zaczynać?


***

Cytat:
Notatka wewnętrzna,
do wiadomości zespołu i por. Strepsilsa

Jak przypuszczaliśmy po wstępnym rozpoznaniu – obaj chłopcy zostali zamordowani i poćwiartowani przez kogoś nowego. Na podstawie analizy obrażeń, wyróżniono dwa profile:

1. Pan Wysoki – wzrost ok. 190 cm, mężczyzna, praworęczny, siła fizyczna powyżej przeciętnej, nieco silniejszy od Tarociarza, prawdopodobnie również masywniejszy. Podobne doświadczenie w chirurgii. Posługuje się profesjonalnym zestawem narzędzi.

2. Pan Niski – ok. 175 cm wzrostu, mężczyzna, siła fizyczna znacznie ponad przeciętną, waga conajmniej 90 kg (zakładając brak otyłości), praworęczny. Brak doświadczenia chirurgicznego, posługuje się narzędziami przemysłowymi (identyfikacja w toku).

Ofiary odurzono przy pomocy opium, na tyle by oszołomić, ale nie znieczulić. Śmierć nastąpiła przez wykrwawienie w trakcie ćwiartowania. Znaleźliśmy też ślady wcześniejszego torturowania i głodzenia. Na ciałach jeszcze za życia wykonano tatuaż identyczny z tym, znalezionym na ciałach dziewczynek i ofiar z września.
Obaj sprawcy są dużo bardziej niechlujni, niż Tarociarz: zbrodni dokonano na wciąż żywych dzieciach, pominięto etap mycia i mrożenia ciał, transportowano je w foliowych workach. Co za tym idzie, odnaleźliśmy sporą ilość śladów, które po analizie pomogą nam ustalić więcej szczegółów odnośnie sprawców. Cały materiał przekazano laboratorium do analizy (pełna lista pobranych próbek w załączeniu).
Mamy do czynienia raczej ze współpracownikami, niż naśladowcami: Wskazują na to gałki oczne dziewczynek znalezione w oczodołach nowych ofiar, a także ilość zgodnych szczegółów (tatuaże, aranżacja miejsca porzucenia ciała etc.).

Dane odnośnie nowych ofiar:
Chłopcy rasy białej o jasnej karnacji. Waga i wzrost – przeciętne i proporcjone do wieku. Dokładne dane antropometryczne, profile DNA, odciski palców i rysopisy w załączeniu. Czas zgonu obu ofiar: między 21 lutego mdz 8:00 a 10:00 AM. Dane dodatkowe:

Chłopiec A (kompletne ciało) – 6 lat, włosy: blond, oczy: niebieskie, astmatyk, charakterystyczne znamię na karku (fot. w zał.), miał w zwyczaju obgryzać paznokcie.

Chłopiec B (wciąż brakuje nam gałek ocznych) – 8 lat, włosy: brązowe, kręcone, rzadkie, toksykologia wykazała ślady po przebytej chemioterapii, prawd. zacięcie plastyczne (wżarty brud z farb za paznokciami i na włosach).

Dalsze informacje po analizie pobranych próbek i materiału z miejsca zbrodni (zajmuje się tym połowa naszego zespołu, więc mam nadzieję na jakieś fajerwerki).

dr P. Cohen
23.02.2012
***


Ustalanie tożsamości nowych ofiar zostawił dt. Kingston, a sam wziął do ręki telefon i zaczął obdzwaniać znajomych Natashy. Było ich sporo. Niekończąca się parada artystów, studentów i innych dziwaków, jakich w Nowym Jorku nie brakowało. Niestety, żaden z nich nie widział jej od pół roku. Po przebrnięciu przez pierwszą połowę notatnika Patrick dowiedział się jedynie, że przyjaciele nazywali ją Luną, oraz kto jest odpowiedzialny za jej apokaliptyczną fryzurę.
No i dostał propozycję współpracy od niejakiego Ravena. Okazało się, że Raven miał na imię Jimmy, od pół roku zbierał black-metalową kapelę i do kompletu brakowało mu tylko wokalisty.

– ...A jak cię ziom słucham, to normalnie, jakbym gadał z Lucyferem! Odjazd! Ty! A weź coś zaśpiewaj do słuchawki!

– Nie śpiewam na służbie. – mruknął Patrick.

– No trudno, ale poważnie ci kurwa mówię! Wbijaj na sesję, zaczynamy koło dziewiątej!

Cohen dyplomatycznie obiecał się zastanowić, po czym po raz setny zostawił numer służbowej komórki i poprosił o kontakt, gdyby Raven, lub pozostali członkowie Padlinożerców Szatana mieli jakieś wieści od "Luny". Rozłączył się i mechanicznie wstukał kolejny numer, do kogoś, wpisanego w notes jako "Rudzielec". Z drugiej strony przywitał go miły, profesjonalny, kobiecy głos:

– Szkoła Samorozwoju Wewnętrznego "Młode Duchy". Gabinet doktora Nasha Tarotha, w czym mogę pomóc?

Patrick omal nie zakrztusił się kawą. Po chwili rozmowy okazało się jednak, że doktorka nie widziano w pracy od września. Zniknął jak kamień w wodę. Przyjaciele zgłosili zaginięcie, ale do tej pory nie pojawiły się żadne ślady.

Przez następne pół godziny dobrnął do końca notatnika, nie dowiadując jednak niczego ciekawego. Bez szczególnego entuzjazmu wrócił na pierwszą stronę, do kontaktu, który zostawił sobie na koniec. Na stronie znajdował się jeden jedyny numer telefonu, opisany jako "Adam". Imię początkowo było opatrzone czerwonym serduszkiem, które potem starannie zamazano czarnym pisakiem. Tym samym narzędziem nagryzmolono przed imieniem wielki napis "CHOLERNY PEDAŁ". Napis został również zamazany, tym razem zielonym długopisem, którym ktoś ponownie próbował poprawiać serduszko. Wszystko to, razem z samym imieniem i numerem telefonu dało się odczytać wyłącznie pod światło, bo całą stronę zamazano korektorem lub białą farbą.
Głos w słuchawce odezwał się po czwartym sygnale.

– Idź do diabła albo zostaw wiadomość. Jak wolisz *piiiiiiiiiiiiip*

Zniknął razem ze swoim kumplem Nashem? A może tylko wyszedł do kibla? Było kilka sposobów, by to ustalić. Patrick postanowił na dobry początek skorzystać z najprostszego:

– Witam, panie Verne. Tu Patrick Cohen z Wydziału Specjalnego. Proszę się odezwać, gdy będzie pan w zasięgu telefonu. Przydałaby nam się pomoc fachowca. Pańska współpraca przy poprzednim śledztwie była... nieoceniona.

***

Dobijała 19:00. Po w większości zarwanej nocy i jedenastu godzinach pracy Patrick był wykończony. Postanowił, że cokolwiek zrobi dalej, musi chwilę odpocząć. Przy okazji chciał sprawdzić, czy będzie umiał przenieść się do Metropolis i z powrotem w kontrolowany sposób.

Swoim starym zwyczajem udał się do prosektorium, znalazł wolną salę i poprosił dyżurnego technika, żeby obudził go za dwie godziny.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 07-12-2010 o 08:44. Powód: kosmetyka
Gryf jest offline  
Stary 08-12-2010, 23:29   #30
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Numer telefonu do Cohena, to była jedna z kotwic jego poprzedniego życia. Niestety ktoś przeciął jej łańcuch i kotwica poszła na dno. Alvaro tępo gapił się w dopiero co wygasły wyświetlacz komórki. Numer nie należał już do Patricka. Te kilka miesięcy niewiedzy Rafaela o stanie byłych partnerów Wydziału Specjalnego zmieniło bardzo dużo. Nie miał na to żadnego wpływu. Musiał dać za wygraną przynajmniej na tym polu.
Głos mężczyzny jaki odezwał się w słuchawce z pewnością nie należał do Patricka ani do żadnej znanej Rafaelowi osoby. No nic. Trudno. Alvaro poprawił czapkę i spojrzał na witrynę sklepu. Wewnątrz sklepu na ławeczce, oczekując na wyjście swojej mamy z przymierzalni, siedziała kilkuletnia dziewczynka. Przed sobą trzymała pluszowego kotka do którego chyba coś mówiła. Alvaro patrzył się na dziecko uśmiechając się pod nosem w reakcji na jej zabawę. Dziewczynka chyba poczuła jego wzrok na sobie po spojrzała w jego kierunku. Najpierw z przestrachem rysujących się w jej brązowych oczach ale potem kiedy mężczyzna stojący przed sklepem nadal uśmiechał się do niej, strach zniknął i pojawiło się zaciekawienie. Potem rodzący się nieśmiało uśmiech. Dziewczynka zamachała odważnie do mężczyzny. Alvaro nie pozostawał jej dłużny. Również zamachał. Kotara oddzielająca matkę od dziecka odchyliła się.

-Mamo! Mamo! Zobacz jaki brodaty Pan! – dziecko skakało przy mamie nadal kurczowo trzymając pluszową zabawkę i wskazywało na witrynę sklepu.- prawie jak Święty Mikołaj

-Jaki Pan słoneczko? – kobieta rozglądała się a jej głos zdradzał rodzące się zdenerwowanie – tam nikogo nie ma



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pjZAlBuHN10&list=QL&playnext=17[/MEDIA]

Silent wrzucił do mijanego koksownika, przy którym stała dwójka prawdopodobnie bezdomnych ludzi, kartę SIM. Dziewczynka ze sklepu dała mu nowe siły. Przypomniała mu, że nie może się poddać. Przypomniała mu o nowych ofiarach Astarotha, o tym że oprócz sukinsynów po tej części kurtyny żyją dobre dusze. Dusze które trzeba było strzec. Dusze, które Alvaro chciał strzec. W ten cały pieprznik musiał uwierzyć tak szybko. Jego duchowy pogląd szlag trafił i wywrócił na lewą stronę jak jakąś koszulę. Zerkając za kurtynę, iluzję, jaką poddawana była większość ludzi, był pewien, że dla innych mógł wyglądać na szaleńca, obłąkanego mistyka. Człowieka, którego gdyby spotkał w swoim starym życiu poklepałby jedynie z politowania po plecach... Istniały na świecie koszmary...wojny, patologie w rodzinach, przemoc, złe uczucia, choroby a on siedział w samym centrum tego wszystkiego. Bóg sobie wziął wolne a nad światem panowały anioły sku... obłąkane istoty.
Może to było śmieszne ale Alvaro zwany Silentem, bał się. Po prostu po ludzku bał się. Fakt, pogodził się z pewnymi sprawami, i to pogodził się dość szybko ale… bał się tego co może zobaczyć, tego co mogło teraz wychynąć z każdego zaułka, z mijanej osoby. Ciemności noszącej maski liktorów, razydów czy innych mieszkańców Miasta Miast. Przeklętego, jak się Rafaelowi wydawało, miejsca Przeklętego a nie błogosławionego. Któż bowiem miał błogosławić kiedy Boga nie było a Jego syna rozliczy nas za grzechy dopiero kiedy nadejdzie apokalipsa tak wyraźnie nakreślona przez św. Jana. Z drugiej strony… zstąpi bądź nie, nie wiadomo ile jeszcze kłamstw zawiera Pismo Święte.
Demony dzieciństwa stały się prawdziwe a przez to jeszcze bardziej przerażające. Ci co starali się stać naprzeciw planom dwudziestego dziewiątego ducha Geocji i jego samego wydawali się mali. Byli pyłem na wietrze, kroplą w morzu. Mali i bezsilni… Mieli jednak jakąś dziwną, mogło by się wydawać moc, była to jednak zwykła cecha, ludzka - zwana niezłomnością. Coś co jak Alvaro podejrzewał nie miały nawet takie istoty jak anioły. Ludzie mieli determinację która pchała ich do tego by pomimo beznadziei całej sytuacji walczyć o swoje, nie poddawać się, na przekór wszystkiemu a w tym przypadku na przekór i samemu upadłemu aniołowi. Nie zważając na swoje słabości, na swój strach, na całą okrutność świata, by osiągnąć swój cel. Stanąć na przeszkodzie choćby i samemu księciu piekieł
Silent ponownie dał się pochłonąć swoim myślom. Co prawda odkąd pojawił się Jacoob na nowo miał możliwość pogadania o całej sprawie nie powodując odruchu puknięcia się w głowę przez drugiego rozmówcę. Jednak naleciałości w kontaktach z innymi i brak możliwości swobodnej rozmowy w ostatnich kilku miesiącach, odcisnęło na nim piętno zatracania się we własnych myślach. Rozmowy z samym sobą. Miał nadzieję, że wraz z pojawieniem się Jacooba, jego społeczne cechy wzrosną i powróca do stanu sprzed Red Hook..



Gdyby nie tak liczne światła, oświetlające Wielkie Jabłko, Alvaro zgodnie z porą roku i dnia kroczyłby w ciemnościach. Szedł dość szybkim krokiem co jakiś czas przecierając okutaną w rękawiczkę dłonią swój zziębnięty nos, wycierając pojawiającą się tam przez mroźne powietrze, wydzielinę. Do końca nie wiedział jak zwrócić uwagę Cohena do swojej osoby. Chciał i musiał z nim porozmawiać. Jemu ufał najbardziej, choć znał go zaledwie kilka dni. Sława tego detektywa w policyjnym świadku kroczyła tuż przed nim, a Alvaro cenił sobie błyskotliwe umysły to de facto znał Patricka zaledwie kilka dni. Szkoda, podświadomie czuł że świetnie by się im rozmawiało. Poza tym miał do niego jakieś niczym nie uzasadnione zaufanie.
Obejmując się dłońmi i lekko pochylony, Rafael pokonywał kolejne przecznice stawiając krok za krokiem Śnieg chrzęścił pod jego stopami. Mężczyzna kierował się ku swojemu dawnemu miejscu pracy. Wydziałowi Specjalnemu Nowojorskiej Policji. Postanowił, że może uda się jemu w jakiś sposób skontaktować z Cohenem albo innym członkiem oddziału pracującego nad obecną sprawą Astarotha. Dla ich i swojego dobra musiał poznać szczegóły śledztwa. Po drodze zatrzymał się w jednym miejscu. W budce fotograficznej gdzie wykonał kilka zdjęć paszportowych, które później zamierzał wraz z zabraną z Queens legitymacją połamanego partnera Baldricka wręczyć Jeromowi, barmanowi z lokalu który niedawno opuścił, by ten sporządził mu dokument funkcjonariusza wydziału specjalnego na fikcyjne dane osobowe. Człowiek nigdy nie wiedział do czego to się może przydać.



Silent stał po drugiej stronie ulicy gapiąc się na gmach należący do Wydziału Specjalnego nowojorskiej policji. Samochody wyjeżdżały i wjeżdżały na podziemny parking. Ludzie wchodzili i wychodzili z budynku. Co jakiś czas podjeżdżał samochód na sygnale. Z jednego z nich dwóch rosłych policjantów starało się przez dłuższy czas wyciągnąć dość otyłego podejrzanego. Problemem nie była tusza ale chęć z jaką ten starał się dokopać funkcjonariuszom, prawie zwierzęca zaciekłoś. Tak… Wielkie Jabłko gniło od środka. Rafaelowi wydawało się, że przyczyną tego wszystkiego jest Red Hook. Miejsce, które ostatecznie go zmieniło. Pewnie nie tylko jego. Ciągnęło go tam. Miał wielka i nieracjonalną ochotę rzucić wszystko czym się teraz zajmował i puścić się pędem w kierunku tej portowej dzielnicy. Nie raz łapał się na tym, że patrzy w kierunku gdzie leżało Red Hook. Niezależnie od tego gdzie się aktualnie znajdował.

Alvaro podszedł do budki telefonicznej stojącej nieopodal.



Zerknął do środka. Na szczęście na blacie leżała ksiązka telefoniczna. Był pewien, że brakuje w nim kilku stron ale miał nadzieję, że ta z numerem telefonu Cohena się uchowała Przynajmniej to byłby jego kolejny haczyk gdyby okazało się, że nie uda się mu go złapać wychodzącego z wydziału. Silent zerkał to na wejście do budynku to na książkę. Na szczęście stała obok latarnia dająca wystarczające dla wampira światło by ten widział dość wyraźnie wpisane nazwiska. Palcem zjeżdżał w dół strony szukając tego, który go interesował.

Brasi, Bradley

Dalej, dalej

Caley

Jeszcze

Clooney – tak, tych trochę było. Zjechał palcem niżej.

Brak kartki. Niech to. Nazwisko Cobi kończące jedną stronę przeszło od razu na początku następnej na Codwinn.

Spojrzenie na wejście do budynku. Nic ważnego. Cohena nie widać. Wrócił do książki telefonicznej. Strona była. Cohenów też. Kilkunastu. Potem przyszło oświecenie.

- Detektyw... – mruknął do siebie z niezadowoleniem Silent

Rafael tak skupiony na tej całej zemście, rewanżu przestał myśleć jak detektyw. Przestał myśleć racjonalnie. Wszak nie było możliwości, żeby adres i numer telefonu Cohena pojawiły się w książce teleadresowej. Był detektywem, detektywem z Wydziału Specjalnego a wiec do czasu służby a często i nawet na emeryturze o ile takiej dożywal,i numery funkcjonariuszy wydziałów specjalnych były zastrzeżone. Klops. Rafael odłożył książkę na swoje miejsce. Pożal się Boże detektyw. Wstyd i poruta na całej linii.

Telefon... Znał telefon Cohena, że też wcześniej o tym nie pomyślał. Kilka miesięcy temu za każdym razem jak siedzieli w pracy pisząc raporty i przeglądając akta sprawy widział przecież ten telefon na którym uwieszony był Cohen ponaglając i ściagając raporty. Telefon służbowy. O ile patolog nadal siedział w sprawie Tarotha to pewnie nie zmienili mu numeru. Cóż, wyrosła kolejna szansa na jego złapanie.

Kilka minut później Silent stał już kilka przecznic do posterunku przy koksowniku umieszczonym niedaleko wąskiej uliczki w której znajdowały się „domki” z kartonów. Alvaro był przekonany, że bezdomni z tej uliczki mroźne noce spędzają w schroniskach, raczej nie był w stanie ich sobie wyobrazić gnieżdżących się w kartonach, których cieńkie ścianki oddzielały ich od mrozu jaki ostanimi czasy trzymał Nowy Jork w ryzach. Skinał głową grzejącym się tam mężczyzną i popijającym trzymany w papierowej torebce trunek.

- Mam prostą robotę do wykonania. Daje 50 dolarów – uniósł banknot ku górze Meżczyźni popatrzyli po sobie.

- Co trzeba zrobić? – nie trzeba było długo czekać. Jeżeli Silent swoim „szastaniem” pieniędzmy wzbudził czyjąć uwagę to nie przejmował się tym, ludzi i ich słabości się nie bał. Już nie.

- Wykonac jeden telefon

Rafael szybko stracił pieniadze nic nie zyskawszy. Telefonu nikt nie odebrał. Umowa była umową. Łatwo stracone pieniądze. Dobrze, że coś takiego jak wstyd było mu już obce. Nic nie szło tak jak sobie zamierzał. Czego się spodziewał. Nie miał supermocy, był zwykłym nie licząc głodu krwi, człowiekiem. W odatku chyba zgłupiał na starość. Jak tak dalej pójdzie to zacznie popuszczac w gacie i bezwiednie się ślinic. Głupiec i nieudacznik.

Do firmy kurierskiej wszedł około 18 stej. Zlozył zamówienie na pilne dostarczenie informacji do dr Cohena w miejscu jego pracy - Wydział Specjalny Nowojorskiej policji. Trzeba było od tego zacząć.

Tak Astaroth gdyby się o tym dowiedział to pewnie umarłby ze śmiechu.

Picie krwi chyba ogłupia

Silent wziął się za wykonanie dalszej części planu. Skierował się do lokalu gdzie jak liczył do końca jego zamknięcia pojawi się Cohen
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 08-12-2010 o 23:38.
Sam_u_raju jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172