Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-02-2011, 05:09   #81
 
Dominik "DOM" Jarrett's Avatar
 
Reputacja: 1 Dominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znany
Z przerażeniem spojrzałem na miejsce w ktorym powinna być Jess. Pustka. Z zrujnowanej bramy już dawno wywietrzał zapach jej spoconego ciała. Nie czułem nic. Nic poza...
...uczuciem jakie towarzyszy chwilom gdy mamy na sobie czyjś wzrok. Odwróciłem się i ...Cohen! To trwało ułamek sekundy. Dokładnie tyle ile myśl daje sygnał po przez układ nerwowy do mieśni by te rozpoczeły prace. Chciałem zerwać się z miejsca będąc pewnym że ona jest z nim. Cień detektywa Cohena jednak rozmył się jak para targana wiatrem.
Zacząłem się rozglądać szukając czegokolwiek. Jakieś śladu po Kingston. Nadaremno. Chciałem już usiąść i schować twarz w dłonie gdy nagle opuszczając wzrok dostrzegłem świeżą , cieniutką strużkę krwi. Niczym myśliwy podjąłem trop i ruszyłem.



Niestety urywał się ścianą po przeciwnej stronie ulicy. Chwyciłem stalowy pret który leżał niedaleko. Z pewnością element betonowo-stalowej konstrukcji zrujnowanego budynku. Zacząłem desperacko dłubać beton łączący cegły budynku do którego prowadził ślad. Długo trwało zanim wydłubałem go na tyle by wyważyć otwór tak duży by spojrzeć do środka...

...Nic. Ślad się urwał a ja zrezygnowany usiadłem tuż obok łapiąc oddech i szukając w głowie innych punktów zaczepienia. "Gdzie jesteś Jessica" -pomyślałem a po policzku spłynęła mi łza.
 
__________________
Who wants to live forever?
Dominik "DOM" Jarrett jest offline  
Stary 01-03-2011, 19:36   #82
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Pokraczne istoty oddaliły się mrucząc coś pod nosem.
Starałam się udawać półprzytomną, do czasu kiedy ucichły kroki. Nie chciałam żeby próbowali mnie ogłuszyć na wszelki wypadek, lub zostawili strażnika.
Strach i adrenalina jaką umysł wysyłał do ciała, pozwoliły mi na jaśniejszy ogląd sytuacji.

Wisiałam za ręce na ścianie, w jakiejś piwnicy, lub norze bez okien. Jedynym źródłem światła była pozostawiona przez nich żarówka na kiju. Na szczęście miałam wolne nogi. Ta szczęście, mogłam sobie pomajtać.

- Cóż „Prawo Murphy'ego” działa nawet w zaświatach – pomyślałam kwaśno – może jeszcze jakiś kamień na głowę do kolekcji.

Wisiałam jak tuszka w rzeźni. Jeśli uda mi się wrócić, lub chociaż stąd uwolnić zostanę wegetarianką.

Szarpnęłam łańcuchami, z lewej strony posypała się rdza.
Powoli żeby nie robić hałasu oparłam nogi o ścianę i zaczęłam się wspinać, jednocześnie wyginając się, żeby znaleźć się jak najdalej od ściany. Kiedy wisiałam już prawie prostopadle do podłogi, na maksymalnie wyciągniętych łańcuchach, spróbowałam się odepchnąć z całej siły. Usłyszałam zgrzyt i runęłam na podłogę. W ostatniej chwili zdołałam się zwinąć na tyle, żeby upadek nie wyrządził mi zbytniej krzywdy. Leżałam chwile na podłodze, jedną rękę miałam wolną. Śruby w drugim łańcuchu okazały się solidniejsze, ale lepsze to niż nic. Nasłuchiwałam przez chwile, czy mój wyczyn nie zwabił nikogo ciekawskiego. Cisza.

Niedaleko na kamieniu leżały pozostawione przez szczury dwa noże. Spróbowałam dosięgnąć. Na szczęście łańcuch był na tyle długi, że końcówkami palców mogłam dosięgnąć rękojeści. Jeden nóż schowałam za pasek, drugim zaczęłam manipulować przy zamku.
Chwile to trwało, zazwyczaj otwierałam zamki kajdanek własnym kluczem, a nie czubkiem noża.
W końcu wolna mogłam się swobodnie wyprostować, bolały mnie chyba wszystkie znane i nowo odkryte mięśnie.
- Dobra, pierwszy etap mam za sobą, ale co teraz. W którą stronę. – zaczęłam mówić na głos sama do siebie. Czasami pomagało to w myśleniu.

Rozejrzałam się. Z piwnicy były dwa wyjścia. Jeden tunel, którym ruszyły pokraki, drugi po przeciwnej stronie kompletnie ciemny.
Jakieś dziwne uczucie nie dawało mi spokoju, miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
Wzięłam kijek z żarówką na końcu. Przyjrzałam się temu. Nigdzie nie zauważyłam żadnego przełącznika, ani żadnego kabla.
Najważniejsze jednak ze działało i dawało światło. Wiedziałam że prawdopodobnie te istoty lepiej widziały w ciemnościach niż ja. Bez światła mogłam tylko usiąść i czekać na koniec. Światło było mi potrzebne.

Uzbrojona w nóż i dziwną latarkę ruszyłam w przeciwną stronę niż moi porywacze.
I tu niespodzianka, nie zdążyłam nawet wejść do tunelu, kiedy światło oświetliło stojącą w nim postać.



Ten szczur był o wiele większy niż jego poprzednicy i jakieś 50 kg cięższy niż ja. Stanęłam nie wiedząc specjalnie co mam zrobić. Czekałam na jego ruch. On niestety tylko stał i węszył.
Sytuacja zaczęła mnie irytować. Nigdy nie lubiłam impasu i poczucia bezradności, a moja obecna sytuacja i miejsce w którym się znalazłam nie sprzyjały mojej cierpliwości.
- Też na obiad – powiedziałam z sarkazmem i przesunęłam się w jego stronę, z żarówką przed sobą, żeby w razie co użyć kija do odparcia ataku.
Nie poruszył się tylko zaczął syczeć. Im bardziej się zbliżałam tym syk narastał i zmienił ton na ostrzegawczy. Zbliżając się obserwowałam każdy jego ruch, każdą zmianę w położeniu ciała. W każdej chwili byłam gotowa do obrony.
Nie zaatakował, stanął w przejściu zagradzając mi drogę i sycząc.
Wiedziałam że nie da mi przejść.

Spojrzałam w stronę drugiego tunelu. Nikt z niego nie wychodził, panowała tam cisza i ciemność.
Ok – pomyślałam – zobaczymy co zrobisz jeśli pójdę w drugą stronę.

Zaczęłam się powoli wycofywać w stronę drugiego tunelu. Szczur obserwował mnie. Miałam wrażenie że się dobrze przy tym bawi.
Przypomniały mi się zabawy Maxa z pluszową myszką, tyle tylko ze teraz myszką byłam ja i cholernie mi się to nie podobało.

Kiedy zagłębiłam się w tunel, szczur ruszył za mną. Nie zmniejszał dystansu, nie atakował. Po prostu szedł moim śladem i obserwował co zrobię.
Tunel do którego weszłam był długi i opadał w dół.
Cholera nie taki był plan – zaklęłam w myślach.

Od tunelu odchodziło bardzo dużo nisz i mniejszych tuneli. Wszędzie śmierdziało odchodami, pleśnią i zbutwieniem. Poświeciłam w stronę jednej z nisz i szybko tego pożałowałam. Na ziemi walały się kości i ludzkie czaszki ze śladami zębów.
Byłam najprawdopodobniej w tutejszej wersji szczurzej nory, zaproszona w charakterze przekąski.
Z jednej z nisz wystawał łepek pokracznej istoty, ciało małego dziecka ze szczurzą twarzą. Na mój widok szybko schowało się do nory.
Gdybym miała czym, pewnie bym zwymiotowała.

W dzieciństwie byłam fanką horrorów, ale żaden z obejrzanych przeze mnie filmów, nawet w części nie pokazywał tego, w czym obecnie brałam udział. Tamto było jak bajki na dobranoc dla grzecznych dzieci.
Cofając się tunelem próbowałam wyczuć, czy z którejś z odnóg nie poczuje powiewu powietrza, niestety próżne nadzieje. Schodziliśmy coraz głębiej.

Cóż Alicjo nie jest to królicza nora i na końcu nie dostaniesz herbatki - przeszło mi przez myśl.

W pewnym momencie usłyszałam hałasy z przodu. Ktoś szedł w naszą stronę. Kilka istot sądząc po odgłosach kroków. Mój towarzysz nie przyspieszył, ani się nie zatrzymał. Szedł jakby nigdy nic.

Przechodząc obok kolejnej niszy stwierdziłam, że są na tyle wąskie, że w razie co walczyć mogę jeden na jednego z tymi istotami. Dwóch w przejściu nie miało szans się zmieścić.
Nie czekając na kolejne szczury wskoczyłam do jednego z tuneli, po krótkim przejściu znalazłam się w wydrążonej jamie, pełniej szmat, kamieni, jakiegoś zbutwiałego drewna i kości. Nie było z niej innego wyjścia. Odwróciłam się i nasłuchiwałam.
Nikt nie wszedł za mną.

Było ich 5. Istoty zatrzymały się przed wejściem. Zamieniły kilka zdań w nieznanym mi języku z moim "towarzyszem". Jeden z nich odwrócił się w moją stronę.

- Wyjdziesz ssstmatąd - syk dobiega do moich uszu.
- Jak chcesz to sam po mnie przyjdź – stanęłam w rozkroku, przygotowana do obrony.
- Jeśli zranisz ktorrregośś z nasss matrona nie bedzie zadowolona,
- Chcccce porossmawiać.
- Kto chce porozmawiać?
- Matrrrona
- Kim ona jest?
- Chccce porozmawiać
- Gdzie jest?

Od kiedy ktoś rozmawia z obiadem – pomyślałam – i od kiedy szczury gadają po angielsku.

- Wyjjjdźźźź – nie dawał za wygraną.

Przybliżyłam się do wyjścia, obserwując ich.
- Idźcie przodem, pójdę za wami, ale nie dam się tknąć – odkrzyknęłam.
Z jednej strony moja sytuacja i tak była beznadziejna, a ciekawość zawsze była moim przekleństwem.

Ruszyli przodem, oglądając się za siebie i posykując. Obserwowali czy nie zrobię czegoś głupiego. Żaden nie próbował mnie rozbroić, ale patrząc na ich pazury i mój nóż wiedziałam dlaczego. Przynajmniej nie czułam się bezbronna jak zwierze idące na rzeź.
Poszłam za nimi.

Tunel skończył się i weszliśmy do ogromnego pomieszczenia. Przypominało to katedrę. Gdzieniegdzie widać było nawet filary podtrzymujące konstrukcję. Na samym środku, na górze odpadków ktoś siedział. Podeszliśmy bliżej, szczury oddawały cześć istocie na górze.
Kiedy podeszłam bliżej przekonałam się że była to kobieta, a raczej chyba kobieta. Ważyła z jakąś tonę, wielka opasła, zarośnięta, ale o ludzkim spojrzeniu.
Przełknęłam ślinę i podeszłam bliżej. Nic innego mi nie pozostało. Szczurki z szacunkiem stanęły z tyłu obserwując cała scenę.

- Jesteś sssstamtąd. Maszzzzzzz w sobie luminę - zasyczała
- Tak – odparłam - cokolwiek miała na myśli, niczego to nie zmieniało w obecnej sytuacji.
- Oddaj mi ją. A pomogę ci wyjśśśść.
- Co masz na myśli? – zainteresowałam się.
- Wrrócić. Oddaszzzzz a ja pomogę ciiii wyjśććć
- Jaką mam gwarancje, ze nie zostanę obiadem – spojrzałam w stronę szczurków - i że mówisz prawdę
- Ssssłolwoo
- Kim jesteś, ze powinnam wierzyć Twoim słowom – spojrzałam prosto na nią.
- Matrona klanu.
- I posiadasz moc tak wielką żeby odesłać mnie z powrotem do iluzji? - zwątpiłam
-Mogę wieeleeee, - Mogę cię zaaabić. Mogę odessssłać
- Wiem ze możesz mnie zabić, ale dlaczego mam ci wierzyć na słowo, że potrafisz mnie odesłać. Możesz mi udowodnić, że to potrafisz?
- Zaaabić ją – prawie krzyknęła.

Szczury syknęły ruszając w moją stronę.
Dobra, to nie tak miało być, ale cóż – pomyślałam.

Odskoczyłam do tyłu przyjmując pozycję obronną. Szczury zaczęły powoli mnie otaczać. Zdawałam sobie sprawę, ze nie mam za dużych szans. Wręcz nie miałam żadnych, ale postanowiłam tanio skóry nie oddać i zabrać ze sobą przynajmniej któregoś z nich. Wiedziałam ze szczury atakują w stadzie. Obserwowałam który z nich ruszy jako pierwszy.

Syk matrony powstrzymał je przed atakiem.
- Jesssszzza raz mnie obarzioszzz i zdechniesz.
Spojrzałam na nią, szczury posłusznie się wycofały.
- Twoja lumina za powrót do twojego wiezienia. Taka jessst moja propozycja
- Co to jest lumina?
Zaśmiała się tak, ze zafalowało bryłowate cielsko.
- To nektar dussszyyy – zasyczała przeciągle, jakby smakowała to słowo.
Wzdrygnęłam się z obrzydzeniem.
- Jeśli zabierzesz mi dusze, nie będę miała po co wracać do mojego świata. Przestane być tym kim jestem.
- Nie duuszę. Tylko jej fragmecik. Zressstą nie twój.
Nie mój, o co tu do cholery chodzi – przemknęło mi przez myśl.
- Jak chcesz to zrobić? - zapytałam
-Sssama mi oddaszzz. - Mam maszynę do ekstrakcji.
- Z długą igłą wbijającą sie w mózg? – bardziej stwierdziłam niż zapytałam.

Dobrze wyryły mi się w pamięci słowa jakie usłyszałam w wierzy z ciał „ekstrakcja”. Wzdrygnęłam się na wspomnienie tego co zrobił Grand. Ciekawe co się z nim teraz dzieje. Z rozmowy szczurków wywnioskowałam, że żyje. Ciekawe czy mnie szuka, czy też zapomniał, że w ogóle tu jestem.

- Niiieeeee - zasyczała. - Z ssssawką. Z sssawakami w żyły.
- I potem odeślesz mnie do domu?
- Taaak
- I mam na to twoje słowo?
- Taak
- Pokaż tą maszynę

Nie miałam już nic do stracenia. Wiedziałam, że albo sama oddam jej to czego pragnie, a potem pewnie zginę, albo najpierw zginę, a potem stanę się obiadem dla szczurów. Z dwojga złego wolałabym być nieżyjącą przystawką. Istniała nikła szansa, że mówiła prawdę i mnie odeśle do domu. Postanowiłam poczekać na rozwój wydarzeń.
Tam w tunelu byłam gotowa w ostateczności podciąć sobie żyły, byle nie dać się zjeść żywcem.


Po jakimś czasie do pomieszczenia wwieźli coś co wyglądało jak żelazna dziewica z kablami.
Spojrzałam pytająco w jej stronę
- Mam do tego wejść?
- Zgadasz się na zabieg, na oddanie mi swej luminy?
- Tej części, która nie należy do mnie, w zamian za bezpieczny powrót do mojego świata? – upewniłam się.
- Tak
- Tak

Raz kozie śmierć, chyba – pomyślałam zbliżając się do urządzenia.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)

Ostatnio edytowane przez Suriel : 01-03-2011 o 19:46.
Suriel jest offline  
Stary 01-03-2011, 23:46   #83
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Światełko latarki wędrowało od jednego oka Jessiki Kingston do drugiego, nie wywołując nawet drgnięcia źrenić. Równie dobrze mógłby badać odruchy znajdujących się w hali ciał. To nie był szok. Jess nie reagowała na żadne bodźce. Jak w zaawansowanej katatonii lub stanie skrajnego upojenia narkotykowego.
Zmieniło się coś jeszcze. Ten wewnętrzny Blask.. Lumina.. to Coś, co przekazał im konający Andy Ashwood na Red Hook, zniknęło. Podobnie jak wszystko inne, Patrick miał wrażenie, że patrzy na lalkę lub sklepowego manekina.

Żadnych śladów przemocy – ani biernej ani czynnej. Plamy krwi, którą była ubrudzona mówiły mu dwie ważne rzeczy: Po pierwsze, Jess była obecna w chwili popełniania morderstwa, na tyle blisko by załapać się na rozbryzgi z przeciętych tętnic. Po drugie i ważniejsze – ze sporym prawdopodobnieństwem go nie popełniła: kąt i wielkość bryzgów krwi wskazywał, że musiała się znajdować w pewnym oddaleniu. Za daleko, by osobiście zadać ciosy.

***
– Jess tu nie ma. – rzucił krótko w stronę Goodman i Baldricka – zajmijcie sie czymkolwiek prawdziwe gliny powinny się zajmować na miejscach zbrodni, tylko błagam niczego nie zadepczcie. Ja się zajmę techniczną robotą. Owens! Dziesiąty raz fotografujesz tą ranę, ci tutaj nigdzie nie uciekną, rusz się na zewnątrz i zrób mi parę fotek gapiów, zanim mundurki zaczną ich legitymować. Musimy mieć każdą osobę, która się tu kręci. Wróć! Masz fotkę tej plamy? To pstryknij. To to i jeszcze to – bo jak znam życie za pięć minut ktoś w to wdepnie. A teraz na zewnątrz. Raz raz raz! Deborah, co z monitoringiem? Tak myślałem, trudno, zobaczcie, czy nie zostawili śladów przy wyciąganiu taśm.

Cohen podszedł do młodego pomocnika koronera. Billy Winchester, czy jakoś tak. Od pobladłej twarzy wyraźnie odcinały się całe konstelacje piegów. Chyba jego pierwsza akcja w terenie. Świeżak nie miał jeszcze trzydziestki. W tej branży dziecko.

- Czas zgonu? – zagadnął, uprzednio spokojnie odczekując, aż ten wyciągnie szpikulec termometru z brzucha ofiary.

- O...ooko..około.. dru.. giej. Drugiej w no-o-ocy. Ale d..doktorze mam problem bo..

– Temperatura ciała, stopień stężenia, stopień zastygnięcia krwi. – wyrecytował Patrick akademickim tonem – Proszę przemyśleć, czy sprawdził pan wszystko i wtedy zgłosić problem.

– Nnoo. właśssnie temp-p-p-p-peratura. T-t-t-en na końcu z pana nazwiskiem ma rozcięty brzuch. I...

Patrick z pewnym rozbawieniem zauważył, że młody stara się nie patrzeć na jego przekrwione, lewe oko. Nie komentował, w milczeniu przyglądał się początkującemu koronerowi. Ten jeszcze przez chwilę jąkając się przedstawiał stary jak sama patologia sądowa problem rozciętej jamy brzusznej i wychłodzenia wyeksponowanych jelit.

– Oko, panie Winchester.

– S..ss..słucham?

– Oko. Dokumentuje pan stan gałki ocznej, następnie podważa i wbija się termometrem przez oczodół w mózg i mierzy jego temperaturę. Da pan sobie radę.

Młody przez chwilę trawił otrzymaną informację. Nie zbladł bardziej, a poziom jego zdenerwowania jakby trochę zmalał. Spokojnie skinął głową.

– Wesson.

– Nie rozumiem?

– Nazywam się Wesson, nie Winchester.

– Zatem do dzieła, panie Wesson – Cohen pozwolił sobie na uśmiech. To była duża sprawa i jeśli młody tego nie spartoli, może być milowym krokiem w jego karierze.

***

NIE MA ZA CO
- głosił wielki krwawy napis na bocznej ścianie magazynu.

Cohen nie wiedział jeszcze co to znaczy, ale przez jedną straszną chwilę faktyczniue poczuł, że winien jest autorom tej zbrodni jakieś podziękowanie. Oto przez chwilę mógł zająć się tym na czym naprawdę się zna, co lubi, czego doskonalenie zajęło mu całe życie.
Żadnej mistyki, pokrętnej demonicznej dyplomacji, kłamstw do wygłoszenia, żadnej czujności do uśpienia, żadnego muru podejrzliwości do zburzenia. Tylko on i dziesięć trupów.

Świeże miejsce zbrodni i dziesięć wciąż ciepłych ciał było dla niego tym samym, czym dla rysownika czysta kartka i zestaw starannie zatemperowanych ołówków. Po pierwszym ustawieniu wszystkiego na właściwe tory, pozwolił technikom wykonywać swoją pracę. Starał się nie wtrącać i interweniować tylko, gdy groziło to zniszczeniem dowodu.

Gdy prace zmierzały do końca, z roboczą listą materiału dowodowego zrobił dokładny obchód miejsca zbrodni by sprawdzić, czy na pewno nic nie zostało przeoczone. Odciski palców, ślady butów, przestawione przedmioty, ślady krwi - ilość i sposób w jaki się układają. Podłoga, ściany, sufit, zakamarki.

Włączył dyktafon.

Cytat:
6:31 REC

Napastnicy: Przynajmniej 4 osoby. Duże buty. Mamy odciski bieżników w krwi. Użyto dużej broni jednosiecznej – coś w rodzaju miecza, jeśli miałbym zgadywać. Ciosy zadane z dużą siłą. Weszli prawdopodobnie tylnym wejściem. Wiązali tym, co mieli pod ręką. Jeden z napastników nie nosił rękawiczek, zebrano pełny komplet odcisków palców.

[6:43 STOP]
[6:45 REC]

Karty tarota ze sklepowych talii. Pospolite wzornictwo, jednak przyporządkowanie arkan do ofiar nieprzypadkowe. Ścisły związek kart z imionami i nazwiskami.

Rafael Alvaro – Diabeł
Jessica Kingston – Wisielec
Terrence Baldrick – Diabeł
Claire Goodman – Księżyc
Patrick Cohen –...

[chwila ciszy, w której słychać dźwięki zwijającej się ekipy kryminalistycznej]
[6:47 STOP]
[6:48 REC]

Patrick Cohen – Wieża.

[6:49 STOP]
***

Upewniwszy się, że wszystko zostało zebrane jak należy i dopilnowawszy, by Jess dostała właściwą opiekę medyczną, ruszył do prosektorium na umówioną sekcję zwłok kompletu ciał dzieci. Musiał się z nią uwinąć możliwie szybko, zanim Wesson i reszta ekipy koronera pozbiera ciała z Bronxu.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 01-03-2011 o 23:51.
Gryf jest offline  
Stary 02-03-2011, 08:17   #84
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Clause Grand

Mówi się, że łzy są krwią duszy. Jeśli tak było, krwawiłeś. Gdzieś w głębi swego serca, o ile jeszcze je miałeś, coś się poruszyło. W nieczułej maszynie, stworzeniu, które miało wypełniać wolę Nadzorcy coś uległo cichej transformacji.

W ściśniętym bezsilnością i rozpaczą gardle wzbierał krzyk. Niczym niepowstrzymana, wezbrana woda przelewająca się przez krawędź tamy. Wyrwał się z twoich ust. Cały żal, całe cierpienie i cała wściekłość, jaką odczuwałeś. Odraza do siebie. Do tego, czym cię uczyniono.

* * *

Potworny ból, kiedy fragmenty rozwalonego samolotu tną ciało na strzępy. Kilka sekund niewysłowionego bólu, a potem ciemność. Wtedy też krzyczałeś.

W momencie swojej śmierci.

Obraz powraca do twojej głowy z bolesnością rozgrzanego do czerwoności pręta. Urwana w łokciu ręka, przecięte na wysokości kolan obie nogi, zmiażdżone płuca. I wszędzie wiruje piasek. Opada na pokrwawione fragmenty, które kiedyś były Clausem Grandem.

Ale śmierć jest tylko początkiem. Teraz już to wiesz.
Iluzja pęka, jak mydlana bańka. Pojawia się prawda. Duch tryumfuje nad materią, prawda nad siecią Wielkiego Kłamstwa. Lecz wtedy jest już za późno. Dla wszystkich. Dla większości.

Krzyk rozpaczy kończy się gwałtownie. Jakby gulgotem.


* * *

Otwierasz oczy. Nawet nie pamiętasz, jak je zamknąłeś.

Nie wiesz kim jesteś, nie wiesz, jak się tutaj znalazłeś. Ale ... przychodzą obrazy. Ucieczka z wieży. Zabicie innego legionisty. Jess! Jess!

Zrywasz się z jej imieniem na ustach.

- Zastanawiające jest twoje przywiązanie do tej kruchej istoty X-635 - słyszysz głos jakiegoś mężczyzny dochodzący z boku.

Odwracasz się gwałtownie odruchowo spinając ciało do walki. Nie czujesz jednak tej siły, którą miałeś wcześniej. To znaczy, nadal jesteś silniejszy niż kiedy ... żyłeś. Ale czujesz osłabienie ciała. I głód. Dziwny. Nie mający nic wspólnego z łaknieniem pokarmu, do którego się przyzwyczaiłeś.

Mężczyzna ma całkiem białe włosy. Nie siwe, lecz białe jak mleko. Również jego twarz, delikatna i kobieca, jest biała, jak kreda. Ma także czerwone oczy albinosa.


- Powiedz, czemu ci tak zależy na tej istocie, dziecię Aniołów Śmierci? Bo musisz wiedzieć, że ty nie obchodzisz ją nic, a nic. Kiedy targowała się o to, by stąd wyjść ni słowem nie wspomniała o tobie. Ni słowem. I kupiła sobie przejście do Więzienia Iluzji. A ciebie tutaj pozostawiła. Jest taka. Zawsze taka była. Tylko ty nie potrafiłeś tego zauważyć .... Clause Grand. Powiedz więc, skąd te ślepe i niezbyt rozsądne przywiązanie. Powiedz, proszę.

Dziwna słabość minęła. Mężczyzna o kobiecych rysach patrzył na ciebie krwawymi oczami. Czekał na to, co powiesz lub zrobisz.


JESSICA KINGSTON


Zawarłaś pakt z tą tłustą Matroną. Czy miałaś inne wyjście? Walczyć i skończyć, jako siekany kebab na talerzach tych potworów? Targować się ostrzej z tą opasłą szczurzycą?

Maszyna, do której wprowadziły cię te ludzkie i szczurze hybrydy przypomniała jakieś średniowieczne narzędzie tortur. Żelazną dziewicę. Na szczęście jednak wnętrze owej piekielnej machiny nie miało kolców. Szczury wsadziły cię do środka, zamknęły wieko i poczułaś, że z pozycji pionowej, zmieniasz położenie na poziome.

Dźwięki spoza maszyny docierały do ciebie mocno stłumione. Słyszałaś, że potworki krzątają się wokół „sarkofagu” i podłączają do niego jakieś rury, kable i przewody. Potem bieganina skończyła się i zaczął ów dziwny proces, który Matrona nazwała ekstrakcją.

Czoło lekko cię zapiekło i poczułaś krew ściekającą ci po twarzy. Pieczenie przerodziło się w ból. Zaczęłaś się motać w panice, ale „sarkofag” był zbyt ciasny.

Coś gwałtownie wwierciło ci się z kilu stron w czaszkę. Poczułaś nieopisany ból, usłyszałaś trzask przewiercanych kości i poczułaś ciepłą krew, która szybko zalała ci całą twarz.

Wiertła wysunęły się, a na ich miejsce wsunęły jakieś zimne przedmioty. A potem dwa kolejne wbiły ci się głęboko w oczodoły, unieruchamiając momentalnie.

To był koniec. Wiedziałaś o tym. Matrona okłamała cię. Po prostu.

* * *

Mała dziewczynka biegnie przez park. Roześmiana, szczęśliwa. Ma na imię Jess i ten szczenięcy czas beztroski skończy się dużo szybciej, niż to dziecko sądzi. Na razie jednak jest szczęśliwa. Kim są jednak te blade, pokrwawione dzieci, które biegną krok w krok z nią. Krzyczą coś przestraszone.

Większa i wyjątkowo atrakcyjna Jess schodzi z maty treningowej. Jej ciało jest zmęczone, ale rozpiera ją duma. Egzamin na czarny pas zdany.

Lampka wina wędruje do ust. Szminka brudzi kryształową powierzchnię naczynia. Jess jest szczęśliwa. Ale i to wspomnienie szybko znika zassane przez piekielną mszaynę.

* * *
Czym jesteśmy, my ludzie? Czy sumą naszych wspomnień – miłych i niemiłych? Czy też składamy się z wyobrażeń o nas przyjaciół i wrogów? Czy, gdy przestajemy być świadomi, przestajemy być sobą? Kiedy śpimy, kiedy umrzemy, kiedy zapadniemy w śpiączkę, co dzieje się z nami? Z naszym JA? Z naszą świadomością? Gdzie jest? Czy może jesteśmy czymś więcej.

Te pytania przebiegły przez myśli bytu noszącego imię Jessica Kingston nim zostały wchłonięte przez maszynę Matrony.


* * *

Kobieta modliła się na klęczkach. Była już bardzo stara. Jej kości dopadła osteoporoza, ale nie modliła się o swoje zdrowie. Modliła się o duszę biednego, zamordowanego dzieciątka, o którym pisały niedawno gazety. Maleństwa zabitego przez bezdusznego zbrodniarza – niech Bóg wybaczy mu jego grzechy.

Nagły podmuch powietrza zgasił jedną świecę z zapalonych na ołtarzu u stóp krzyża, na którym Mesjasz wykrzywiał swoją twarz w błogosławionym męczeństwie.

Siedzący w tylnych ławkach mężczyzna wstał cicho i wyszedł w pogrążony w mrokach nocy Nowy York. Przed wyjściem zapalił papierosa. Potem zgasił zapałkę dmuchnięciem myśląc o modlącej się w kościele staruszce.

Głowa staruszki opadła na pierś. Ostatnie tchnienie opuściło schorowane płuca.

Mężczyzna poszedł dalej. Stracił przed chwilą coś bardzo cennego. Na więcej strat nie mógł sobie pozwolić. Musiał podjąć stosowne działania. Jeśli chciał zwyciężyć w tej wojnie, musiał wytoczyć najcięższą możliwą artylerię.


Rafael Jose Alvaro


Czułeś niepokój. Coś wisiało w powietrzu. Możliwe, że była to twoja paranoja. Możliwe, że zdolności wampira, którym się stałeś. Jednak przeczucie nadciągającej katastrofy nie opuszczało cię nawet na chwilę.

Czułeś się, jak zwierzę w klatce. W pewnym momencie złapałeś się na tym, że chodzisz od ściany do ściany.

W pewnym momencie twoje spojrzenie zatrzymało się na zainfekowanym laptopie. Kolejne niepowodzenie. Tamta tajemnicza strona czekała na odkrycie jej sekretu. Może to było ważne, może nie. Jeśli jednak jest tak ważne, zawsze pozostała ci opcja zapytania o dziewiątej wieczór tego, kto przy niej majstrował, o co chodzi z ta stroną.

Telefon zadzwonił niespodziewanie. Numer zastrzeżony. Wahałeś się tylko przez chwilę. Wszystko lepsze od siedzenia bezczynnie. Nawet wysłuchanie propozycji sprzedawcy polis ubezpieczeniowych, czy telemarketerów.

Głos, który usłyszałeś po drugiej stronie spowodował, że poczułeś uderzenie ciśnienia i ciepło rozlewające się po całym ciele.

- Mamy sobie sporo do wyjaśnienia, Alvaro – powiedział ktoś głosem Nasha Tarotha. – Bądź za pięć minut w lokalu przy wyjściu z metra na 128. I nie rozłączaj się, jeśli się zgodzisz. Chcę mieć pewność, że spotkamy się tylko my dwaj.

Wybrał dobre miejsce. O tej porze pełne ludzi. I faktycznie w zasięgu pięciu minut od twojego domu. To był fast – food z popularnej w okolicy sieci. Ludzie przewalali się tam całymi gromadami. Nikt na nic nie zwracał uwagi. Anonimowość w tłumie – paradoksalnie największa zaleta takiej metropolii jak Nowy York.

- Czekam na odpowiedź, detektywie – spokojny ton głosu Tarotha przypomniał ci, ból w piersi, kiedy zafundował ci rozległy zawał serca i skazał na funkcjonowanie, jako warzywo do końca materialnej egzystencji.


Terrence Baldrick, Patrick Cohen, Claire Goodman


Miejsce zbrodni pachniało krwią, a wy jak gończe psy ruszyliście tropem. Zebranie dowodów i ich szybka analiza to zawsze przyczynek do szybkiego ujęcia sprawców.
W tym przypadku były to trzy lub cztery osoby, z których jedna pozostawiła wyraźne odciski palców. Dziwne zachowanie - graniczące z debilizmem lub prowokacją.
Jeszcze w trakcie waszej krzątaniny przybył na miejsce szef marketu – niejaki David Ackerman – facet z brzuchem jak wieloryb i w poplamionej świeżymi wymiocinami koszulą.
Chwilę później mieliście już dossier zabitych pracowników feralnej zmiany.

Gary Burrel – lat 21, Tom Edwards – lat 23, Daniel Liner – lat 20, Seamus Murdoch – lat 22, TD Ones – afroamerykanin - lat 19, John Junior Sthinkles – lat 21, Robert Trinnor – lat 23, Olaf Stryverson – lat 29 – osoba z lekkim niedorozwojem intelektualnym, Jarred Nimbusha – kolejny afroamerykanin, lat 24 oraz najstarszy z nich, szef zmiany, Russel Kanvista – lat 32, rozwodnik, nieudacznik życiowy.
Z akt szybko wyłoniły się trzy typy ludzi pracujących na nocnej zmianie, jako wykładacze. Pierwsza grupa – dorabiający studenci, druga – ludzie z niskimi kwalifikacjami, trzecia – ludzie, którym nie chciało się szukać innej pracy.
Dziesięć najwyraźniej przypadkowych, nie powiązanych ze sobą osób. Osób, które zginęły z niewiadomych powodów. Kolejne ofiary w wojnie tych przerażających istot, które w swojej naiwności, chcieliście powstrzymać, czy coś więcej.

Strepsil zakończył konferencję prasową, na której z typowym dla siebie „gadulstwem” spławił pismaków. Przed marketem nadal utrzymano kordon policyjny. Dokładne zbadanie miejsca tak masowej zbrodni potrwa tutaj przynajmniej kilka godzin.

Jessica Kingston została umyta z krwi, którą wcześniej zabezpieczono do analizy, położona na łóżku i wywieziona z magazynu do szpitala dla weteranów, w których was hospitalizowano. Nawet te zabiegi nic nie dały. Żadnej, chociażby najmniejszej reakcji.

- Co ona tu, do kurwy nędzy, robiła – mruknął „Piguła” obserwując znikające nosze na kołach.

Potem przeniósł ciężki wzrok na was.

- Dobra. Od teraz zajmujecie się tylko tą sprawą, jasne. „Tarociarz” idzie w odstawkę, chyba że to jego dzieło. Dziesięć trupów, w tym synalek radnego Johna Sthinklesa. Faceta, który w zasadzie odpowiada za współprace resortu mundurowego z cywilnym w mieście.

Spojrzał na jakiegoś technika, który przechodził obok was robiąc pauzę.

- Goodman – ty, wraz z mundurowymi, zajmiesz się przesłuchaniami pracowników świadków. Do wieczora chcę mieć na biurku raporty z przeprowadzonych rozmów.

Westchnęłaś, bo zapowiadał się naprawdę długi i nudny dzień. Przesłuchania to nie było coś, co lubiłaś najbardziej. Szczególnie świadków. Co innego podejrzanych lub ujętych. Te lubiłaś znacznie bardziej.

- Baldrick – komendant spojrzał na ciebie. – Ty weźmiesz na warsztat analizę śladów i powiązań między nimi. Potrzebujesz specjalistów w jakiejś dziedzinie – mów. Dostaniesz ich.
Do wieczora chcę mieć raport z prawdopodobnym przebiegiem morderstwa, portrety sprawców, analizy ulicznych kamer, wszystko, co się uda. Bierz się do roboty.

- Cohen – ty miałeś zamiar dokończyć sekcję zwłok ostatniej układanki Tarociarza. Zrób to, a potem zajmij się tymi ofiarami. Zleć potrzebne analizy i zrób wszystko, co uważasz za stosowne. Jeśli potrzebujesz zespołu – wybierz ich sobie. Ja podpiszę stosowne świstki. Na wieczór ...

- Wiem, raport – powiedziałeś.

- Wiec, jeśli wszystko jasne, to zbierajcie się do pracy.

- A co z Kingston? – zapytała Claire wiedziona chyba kobiecą solidarnością.

- A co mam być – Piguła spojrzał spode łba. – Zajmie się nią Wydział Wewnętrzny.

Tak jak myśleliście. Nadal była w kręgu podejrzanych lub przynajmniej koronnym świadkiem.

- Jeszcze jedno. Dzisiaj przed południem detektyw Mac Davell i detektyw Mayfair wracają do pracy. Oboje mieli... lekką niedyspozycję. Więc będzie wam nieco łatwiej – popatrzył w stronę regałów, za którymi znaleziono ciała.

Wiedzieliście, o czym myśli. O dziesięciu ofiarach, zarżniętych niczym barany, najwyraźniej niestawiających oporu czwórce napastników, mimo że każdy z zabitych był młodym, nawykłym do ciężkiej pracy mężczyzną.

Potem wasz szef wzdrygnął się. Wyciągnął do was ręce i każdemu uścisnął dłoń.

- Powodzenia – powiedział głuchym głosem.
To był miły, aczkolwiek pozbawiony znaczenia gest.

Wasza trójka dobrze wiedziała, że za tym morderstwem stoją siły, których wasz szef nawet nie jest sobie w stanie wyobrazić. Jak na komendę odwróciliście głowy w stronę błyskających fleszy.

I wtedy usłyszeliście szept, który zdawało się, zabrzmiał wprost w waszych głowach.

- Ślady krwi prowadzą w stronę wieży. Tam znajdziecie rozwiązania.

Szept wybrzmiał. Zastąpiły go dźwięki komunikatów radiowych, rozmowy trzech ekip techników, które sprowadzono na miejsce i szum budzącego się do życia miasta.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 02-03-2011 o 08:34.
Armiel jest offline  
Stary 06-03-2011, 23:57   #85
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=NipqQ1Wy_Ng&feature=fvst[/media]
To był ciężki poranek. Poranek? Jasna cholera przecież był środek nocy...

Zegrek elektroniczny na nocnej szafce wskazywał na piątą rano. Zza okna sączyła się nieprzenikniona niepokojąca czerń. Wnikała do mieszkania niby nieproszony gość, rozpraszana jedynie bladym światłem wyświetlacza telefonu. Czułam niemal jak wyciąga po mnie swoje trupie zimne palce. W tej jednej chwili łatwo było uwierzyć, że jest tam coś jeszcze. Czai się za gęstą kurtyną nocy. Patrzy...

Strepsils przerwał połączenia a ja opadłam na fotel i tępo gapiłam się na opróżnioną butelkę tequili. Zło nie śpi, tak mawiają. Wobec tego i ja nie powinnam.
Kolejna zbrodnia. Kolejna teczka zalegająca na biurku.
Zimno mi się zrobiło. Myślałam, że to przez ten powiew optymizmu od bladego świtu ale powód tego był znacznie bardziej prozaiczny. Jakby nie patrzeć byłam rozebrana jak do rosołu a przez otwarte okno wpadały zimne zabłąkane powiewy wiatru.
Naskrobałam wiadomość do Alvaro. Taśma mi się urwała gdzieś w okolicy północy, kiedy naszła mnie ochota na kanapki. Szlag...

Nie byłam pewna czy jeszcze jestem nawalona czy dopada mnie już uciążliwy kac. Musiałam się rozruszać. Wypocić z siebie alkohol. Poświęciłam kwadrans na ćwiczenia. Podciągałam się na drążku, wyciskałam pompki a nawet przebiegłam się po bieżni. Na koniec wlałam w siebie szklankę wody i wzięłam prędki prysznic. Musiało wystarczyć.

Pierwsza wiadomość jaką podesłał mi Alvaro nawet specjalnie mną nie wstrząsnęła. Zezwałam się w myślach od łatwej lafiryndy i kilkakrotnie, niby mantrę, powtarzałam swoją życiową zasadę “nigdy nie bzykaj się z kolegą z pracy”. Druga wiadomość przyszła kiedy zaczynałam odczuwać już do siebie poważną niechęć. Jednak fałszywy alarm. Żartował sobie. A mnie to nawet nie przyszło do głowy.
Jasna cholera, kamień spadł mi z serca. Nie dlatego, że myśl o pieprzeniu się z Alvaro była mi tak bardzo niemiła. Ale nie lubiłam komplikować sobie zawodowych relacji. Poza tym przez moją sypialnie żaden mężczyzna nie przewijał się więcej niż jeden raz i nie byłam pewna czy Alvaro byłby tym usatysfakcjonowany.


Już dawno zdałam sobie sprawę, że nie nadaję się do żadnych związków. Byłam wybrakowana. Zimna. Więcej romantyzmu ode mnie miewały w sobie kije od szczotki. Dlatego nie sypiałam nigdy z facetami, których zdążyłam polubić. A jego chyba polubiłam. To kolejny argument za tym żeby trzymać się od niego z daleka.

* * *

Słuchałam Strepsilsa jednym uchem. Nie mogłam przestać myśleć o Kingston. O jej pustych nieobecnych oczach. Kiedy szef oddalił się pozostawiając nas samym sobie omiotłam wzrokiem magazyn. Wokoło kręcił się tabun techników i mundurowych, dalej, przy wejściu kłębiło się niemało cywili, prawdopodobnie pracowników porannej zmiany.
- Hej! - ryknęłam na najbliższego krawężnika jakby co najmniej był współwinny morderstw. - Wypieprzyć świadków z magazynu, i to już! Znajdź im jakieś miejsce w części biurowej, a jeśli ktoś z nich zadeptał ślady to osobiście za to bekniesz chłopczyku.
Od rana miałam ochotę na kimś się wyładować i nieszczęśliwie padło na niego.
- Tak jest - powiedział mierząc cię złym spojrzeniem spode łba. Po kilku minutach mialam już pokój, spokojny i cichy. Był tam komputer i dokumentacja handlowa, której mogłam potrzebować.

* * *
Sprawa Jess ewidentnie nie dawała mi spokoju. Nie mogłam się nawet zmusić aby podejść do Kingston i zdobyć się na jakiś ludzki współczujący odruch. Cohen miał rację. Jessici tam nie było. Przez jej ciało przelewało się nie więcej życia niż przez zasadzone na grządce warzywo. Poczułam ból wbijanych w skórę paznokci. Nawet nie wiem kiedy dłonie zacisnęłam w pięści. Wewnątrz, tuż pod skórą, rósł jakiś irracjonalny sprzeciw.

Na miejscu zbrodni rozdzieliśmy się według przydziału Strepsilsa i każdy zajął się swoją robotą. Szybko odnalazłam jednak Baldricka i Cohena i zaciągnęłam w ustronne miejsce marketu, gdzieś pomiędzy zawalone towarami półki z dala od zgiełku i tłumów funkcjonariuszy.

- Co z Jess? - od razu przeszłam da sedna. - Może jest tutaj jej ciało ale w środku jest puste. Ona tam została, prawda? Po tamtej stronie?
Nerwowym ruchem odgarnęłam włosy z czoła.

- Uważam, że powinniśmy po nią wrócić. Może to zakrawa na szaleństwo ale jesteśmy glinami a gliny nie zostawiają za sobą jednego ze swoich. Skoro raz udało nam się otworzyć tą pieprzoną bramę to powinno udać się znowu. Trzeba tylko zadbać żebyśmy świadomie przeszli granicę, w pełnym składzie. A później musimy ją odszukać i sprowadzić z powrotem.

- I co wtedy? - spytał lekko poirytowany Baldrick. - Młoda nie widziałaś jeszcze jak wyglądają miejsca, do których ona mogła się przenieść. - Spojrzał na nią twardo. - I masz rację to szaleństwo. Na razie nasze główne zadanie to: Nie skończyć jak Jess. - Uspokoił się nieco i rzekł na koniec - Jeszcze za wcześnie żebyśmy się tam sami pchali.

- Za wcześnie? - skrzywiłam usta i wycelowała palec w kierunku magazynu. - Do kurwy nędzy, idź przyjrzeć się Kingston! Ja mam raczej obawy czy nie jest już za późno.
Odetchnęłam kilkakrotnie pozwalając by gniew ze mnie uleciał i posłałam Cohenowi proszące spojrzenie.
- Patricku... Będziesz mógł spać spokojnie wiedząc, że nie zrobiliśmy nic żeby ją stamtąd wyciągnąć?

- Łapiesz go na takie pytanie? Miałem cię za bystrzejszą - wtrącił szybko Terrence. - Nie chodzi o to czy chcemy ją wyciągnąć czy nie, pytanie brzmi czy mamy do tego środki? Jak sądzisz Goodman, mamy?

- Sądzę, że dopóki trzymamy się razem mamy szansę ją stamtąd wyciągnąć - odparłam wymijająco i postąpiła kilka kroków na przód. Natura nie poskąpiła mi wzrostu więc patrzyłam Baldrickowi prosto w oczy i teraz niemal stykaliśmy się nosami. - Tu nie chodzi o środki Baldrick. Tu chodzi o partnerstwo i zaufanie. Jesteśmy jej to winni - mimowolnie podniosłam głos. Cholera, tak łatwo traciłam nad sobą panowanie... - Jesteś teraz moim partnerem, tak? Partnerzy powinni ochraniać nawzajem swoje dupy. Skoro nie zrobisz tego dla Kingston prawdopodobnie nie zrobiłbyś tego również dla mnie. Jak mam ci więc ufać Terry? A skoro nie mogę ci ufać to jak mam kurwa z tobą pracować?

- Masz rację - powiedział i uspokoił się - Przepraszam, ostatnio dzieje się tak wiele, że chyba sam zaczynam szaleć. - Skrzywił się jakby zmieszany swoim zachowaniem. - Na szczęście jesteś ty, Dziewica Orleańska Wydziału Specjalnego, która wszystkich potrafi oświecić. Dzięki, nawróciłaś mnie. Teraz na stos.

- Daruj sobie sarkazm - odsunęłam się od niego i oparłam plecami o przeciwległą ścianę. Bardziej sobie ufałam kiedy dzielił nas teraz stosowny dystans. - Nie jestem święta Terry. Ale mam kilka zasad, których się trzymam. Tobie też by się parę przydało...
Usiadłam na podłodze jakby ciężar tej rozmowy przygniótł mnie niespodziewanie. Baldrick miał swoje racje a ja działałam jak zwykle impulsywnie, możliwe też że mało racjonalnie. Ale nie mogłam zdobyć się na chłodny osąd kiedy Jess siedziała za ścianą, z tępym wzrokiem i śliną cieknącą z ust. Każdy z nas mógł być na jej miejscu.
- Cohen?

Wbiłam wzrok w milczącego dotychczas detektywa. Miałam nadzieję, że on będzie w stanie przerwać ten impas.

- Myślę. - Zero agresji, zero pretensji, zero zniecierpliwienia, zero śladów jakiegokolwiek zaangażowania emocjonalnego. Czysta informacja. Ponownie odezwał się dopiero po kolejnej dłuższej chwili ciszy - Znacie moją opowieść. Jess nie jest pierwszą osobą, która z mojego powodu wylądowała uwięziona w Metropolis. Gdy przekroczę granice tego Miasta w sposób trwały, z którego nie wyrwie mnie poranna pobudka, będę miał trzy cele, bez zrealizowania których go nie opuszczę: Jess, Natashę Kalinsky i Wieżę. - znów zamilkł na chwilę starając się ubrać w słowa swoje myśli - Nasze zobowiązanie wobec przyjaciółki nie może nam też przesłonić zobowiązania wobec tej dziesiątki - wskazał głową wnętrze hali - a także czwórki zabitych dzieciaków. Wiem, że musimy coś zrobić w sprawie Jess, ale nie chcę, żebyśmy zrobili cokolwiek byle poczuć się lepiej i mieć czyste sumienie. To tak nie działa.

Wyciągnął z kieszeni jakieś tabletki, nasypał na dłoń cztery i przełknął bez popijania.

- Metropolis to nie jest po prostu duże, niebezpieczne miasto. To wszystkie miasta świata, które były są i będą, istniejące jednocześnie w jednej przestrzeni. I coś więcej, czego nadal nie rozumiem. Pomijając całą metafizykę to niewyobrażalnie wielki obszar do przeszukania jak na siły przerobowe naszej grupki. Musimy mieć plan. Ochłońmy, pomyślmy, zróbmy o co nas prosił Strepsils, po wywiązaniu się z naszego obowiązku wobec rodzin ofiar spotkamy się u mnie, podzielimy pomysłami i podejmiemy optymalne działania, by wywiązać się z obowiązku wobec przyjaciółki.

* * *
Wyszłam. Może zbyt ostentacyjnie. Może trzasnęłam drzwiami zbyt wymownie. Nie wiem.

- Może chce pani zimnej coli? - zagaił mundurowy. - Na magazynie tego mają mnóstwo.
- Przynieś mi kawę funkcjonariuszu - wypluwałam z siebie słowa bez cienia emocji. - A najlepiej od razu dwie,
Nim zajęłam biuro tutejszego kierownika zatrzymałam się na korytarzu, gdzie stłoczeni niczym sardynki w puszce gnietli się cywile. A dokładniej dwudziestu trzech. Szykował się ciężki poranek.
- Kto znalazł ciała? - zapytałam.
- Latynoski pakowacz, dwóch magazynierów i ochroniarz, tamten murz... afroamerykanin - wskazał cele po przyniesieniu kawy.
- Były jakieś ślady włamania? - ciągnęłam odbierając oba kubki naraz od mundurowego. - Jak się w ogóle nazywasz? Zorganizuj od technicznych kamerę albo chociaż dyktafon i wezwij najpierw tą czwórkę. Pojedynczo. Siądziesz ze mną i od razu spisuj streszczenie raportu z zeznań świadków. Szef chce go dostać kurewsko szybko. Ty będziesz dzielnie skrobał a ja na koniec podpisze i zgarnę laury. Każdego z nich później spiszesz, zgarniesz odciski i sprawdzisz w bazie czy nie był notowany. Ale po kolei. Były te ślady włamania czy nie?
- Simon Voltheim - odpowiedział policjant patrząc na mnie nieco przychylniej. - I zaraz zajmę sie wszystkim …. Zabójcy weszli wejściem bezpośrednio do magazynów. Nie było sladów włamania. Jeden z detektywów waszego wydziału, nie wiem który, wysnuł nawet przypuszczenie, że może któraś z ofiar go wypuściła albo kogoś ze zmiany brakuje. Co do skrobaniny, nie ma sprawy, pani detektyw. Niech pani sobie zgarnia laury. Byle by się pani potem łaskawie ode mnie odpieprzyła i będę zadowolony.
Ostatnie słowa złagodził nieco uśmiechem.
- Zaraz wezmę kolegę do pomocy, Zrobi listę świadków i przyniesie ich akta z działu kadr. Ja zajmę się odciskami i sprawdzeniem ich konfliktu z prawem. Ofiar też?
- Tym zajmiemy się po sekcji. Cohen gotów mnie zabić, że kazałam tykać jego trupy.
- Aha. Szef marketu pytał jakis czas temu, czy mógłby zeznawać jako pierwszy, bo musi potem złożyć raport swoim właścicielom. To sklep na zasadach franczyzy.
- Niech będzie. Pójdzie na pierwszy ogień.
Po kwadransie do ciasnego biura wprowadzono Davida Ackermana, kierownika dyskontu. Zajął miejsce po przeciwnej stronie stołu i podejrzliwie łypał na wycelowane w niego oko kamery.
- Proszę mi powiedzieć o jakich porach następuje wymiana kadr?
Dało się wyczuć jego zdenerwowanie. Pocił się jak prosie, które miało trafić pod rzeźniczy nóż. Jego mowa ciała była chaotyczna i zdradzała głęboki, podskórny lęk. Nie podejrzewałam, że ma coś do ukrycia, chyba że przed Urzędem Skarbowym lub Inspekcją Pracy. Raczej ta masakra doprowadziła go na skraj histerii. Cały aż się trząsł. Na co dzień musiał być aroganckm facetem z syndromem zadartego nosa, pyszniącym się swoją rolą szefa, miłościwie nam panującego między sklepowymi regałami. Zapewne po studiach, z kasą i dobrym samochodem będącym przedłużeniem jego męskości. Typ wrednego karieroiwcza, za głupiego na poważną korporację, lecz na tyle bystrego by zarządzać dużym sklepem. Mimo to w tej chwili znaczenie stracił na pewności siebie, w drogim pomiętym garniturze ozdobionym wielką plamą po rzygowinach, którą niezdarnie starał się sprać i jeszcze na dobre nie wyschła.

- Zmiana wieczorowa przychodzi o 10.30- głos mu się łamał. - Zmiana dzienna o 5.30 rano.
- Co w ogóle robi tutaj w nocy dziesięć osób? Aha, i kto dysponuje kluczami do drzwi wejściowych i do pomieszczenia monitoringu.
- Dziesięć? Jest ich dwanaście. Przynajmniej było. Zazwyczaj kilku wykładaczy, teraz było więcejo dostawie i ochrona. Kluczami do całości obiektu dysponuje kierownictwo oraz ochrona. Zapasowy komplet jest w dyżurce.
- Proszę mi powiedzieć kto jest właściecielem tej lokalnej jednostki? I od kogo wykupujecie prawo franczyzny? - Goodman nie sądziła by miało to jakiś związek ze sprawą ale lubiła mieć szerokie pole widzenia.
- To sklep sieci K-Mark. Właścielem jest prezes Justin Donnovan, chyba. Ale na terenie naszego stanu to głównym dyrektorem jest David Entroop. Przyjaźnimy się ze sobą.
- Mogę prosić o listę dwunastu pracowników wczorajszej nocnej zmiany?
Z zestawem teczek i zdjęć pofatygowałam się na powrót dna miejsce kaźni gdzie porównywałam zdjęcia z formularzy z zastygłymi, martwymi twarzami denatów. Skoro brakowało dwójki można było pdejrzewać, że maczali oni palce w morderstwie. Zapewne sprawców było więcej, może wpuścili ich do środka. Ewentualnie zostali uprowadzeni, ale ta teoria średnio się lepiła z obrazem masakry. Skoro zaszlachtowano dziesięć osób to dlaczego nie dwanaście? Jeśli chodziłoby o okup zdecydowanie lepszym kandydatem byłby bogaty synalek. No chyba, że dwójkę zachowali sobie na później. Tylko po co? Nie, nie - pomyślałam odgarniając włosy z czoła. - Musieli być współwinni,

Okazało się szybko, że dwójka brakujących osób z nocnej zmiany to ochroniarze, niejaki Franco Rivierra i Richard Quterr. Podnajmowani z firmy ochroniarskiej Wulf Security gdzie pracowali od przeszło pół roku. Bez problemów mogli oni wpuścić swoich pomagierów a na koniec wynieść taśmy z monitoringu.
Przejrzałam ich teczki pracownicze i natychmiast posłałam dwie jednostki pod ich adresy domowe. Jeśli będą mieli trochę szczęścia to może uda się ich jeszcze dopaść lub chociaż potwierdzić przypuszczenia co do winy.
Po jakimś czasie dostałam wiadomość, że jeden z odcisków palców znaleziony w łazience, gdzie ktoś naprędce zmywał krew, należy do Richarda Quettera. Teoria zaczynała się potwierdzać.

* * *

Zdążyłam dojechać na komendę i rzucić swój raport na biurko Strepsilsa. Machnęłam podpis pod wypocinami Voltheima kiedy rozległ się dźwięk komórki. Zerknęłam na wyświetlacz.

“Wiem gdzie jest JESS. Badzcie za 40 min na rogu Haston i 14tej, niedaleko szpitala Św. Magdaleny”

Złapałam kurtkę wiszącą na oparciu krzesła i wybiegłam na zewnątrz. Byłam ciekawa czy Cohen i Baldrick równie entuzjastycznie odpowiedzą na apel Silenta. Po niedawnej rozmowie miałam co do tego pewne wątpliwości.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 14-03-2011 o 08:45.
liliel jest offline  
Stary 13-03-2011, 07:08   #86
 
Dominik "DOM" Jarrett's Avatar
 
Reputacja: 1 Dominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znany
- Kim jesteś i skąd wiesz kim jestem ja- zaintrygowany osobą mężczyzny pomału wstałem i odwróciłem w jego kierunku. Podnosząc się wziąłem w dłoń kamień wielkością i kształtem przypominający rozdeptane pudełko zapałek. Gładki, z kilkoma ostrymi krawędziami. Bawiłem się nim między palcami.



- Moje imię nic ci nie powie, więc nazywaj mnie po prostu Wybawcą. Skąd wiem, kim jesteś. To też nieważne. Ważne jest to, że ta, dla której porzuciłeś swój Legion właśnie wypięła się na ciebie. I to nie w ten sposób, w którym pragnąłbyś najbardziej.


-I tym ludzie różnią się od tego całego robactwa tutaj. Potrafią kochać bezwarunkowo. Nigdy nie oczekawiłam od niej wzajemności. Ważne że była- skrzywiłem uśmiech lekko ironicznie dreptając od prawa do lewa jak tygrys w klatce. A może jak królik kicający od jednej do drugiej strony. Ale ta kwestia pewnie w krótce zostanie rozwiana.


- Mylisz się. Jak zawsze. Nie potrafiłeś jej ochronić. Rzuciłeś się na oślep, jak zawsze. Bez pomyślunku, bez refleksji. Pozwoliłeś , by zabrały ją dzieci matrony. A ona pozwoliła sobie odebrać to, co miała najcenniejszego. Zostanie po niej pusta skorupka. Tam, w Iluzji. Wszytsko przez ciebie. Przez twoje pośpieszne, bezrefleksyjne działanie. Jak wtedy kiedy żyłeś. Zadarłeś z Astarothem a on doprowadził do tego, ze twojego ojca dymają teraz czarnuchy w kiciu. Bo jego synalek został oskarżony o podwójne zabójstwo i uciekł z kraju jednocześnie podpisując wyrok na ojcu. Skandal, którego biedny staruszek nie potrafił przetrwać. Tak to już jest, kiedy nie gra się w tej lidze co trzeba. Ale ten twój upór moze mieć sowje pozytywne skutki. Tylko trzeba nadać mu kierunek.



Zatrzymałem się na chwilę ale nawet powieka mi nie drgnęła. Pamiętałem słowa Vorry który powiedział że tu nikomu nie można ufać a "oni " nigdy nie grają zgodnie z regułami. Postanowiłem jednak pochwycić gre w którą grał
- Gdzie jest Jessicka!


- Włśnie dokonują na niej ekstrakcji i już niewiele da się zrobić.
Powiedział to spokojnie ale z zimny uśmiech satysfakcji na twarzy powiedział mi, ze cieszy go to wydarzenie.


-Zaprowadzisz mnie do niej teraz - powiedziałem nie prosząc


- Nie ma nawet takiej opcji. Usiądź i wysłuchaj mnie, jesli chcesz ją pomścić. - powiedział nieco ostrzejszym, zdradzającym prawdziwą naturę, tonem. - Nie umiałeś jej znaleźć wcześniej, nie znajdziesz jej i teraz. To chyba oczywiste, jeśli oczywiście pojmujesz sens i znaczenie tego słowa, legionisto.


-Nie jestem legionistą a i rozkazy przyjmuję już tylko od jednej osoby. Od siebie! To ty do mnie przyszedłeś więc nie bez powodu. To ty chcesz czegoś ode mnie więc mów co masz do powiedzenia a ja może potraktuję cię poważnie. - wyplułem kurz który zalegał mi w ustach na piach obok


- Zatem radź sobie sam - uśmiechnął się okrutnie. - Chętnie popatrzę, jak z czasem przyjdzie do ciebie zrozumienie. Popatrzę na twoją agonie i szaleństwo. Bez pokarmu legionistów zdechniesz w niewyobrażalnie nieprzyjemny sposób. W męczarnaich, jakich nawet ja nie potrafię opisać. Czego od ciebie chcę. Niczego. Co moze chcieć pan od psa, który uciekł. Obłaskawić kością i przyprowadzić do budy. Jęsli jednak pies nie chce przyjść. Trudno. Niewierny pies moze sobie zdechnąć. Ostatni raz powtarzam. Siadasz i słuchasz, albo radź sobie sam, jeśli wierzysz w to, że sam czegoś dokonasz. Już raz tak myślałeś i efekt chyba już sobie przypomniałeś. Więc ...

Mówił to zimnym beznamiętnym tonem szyderstwa


Uśmiechnąłem się i postąpiłem krok w tył siadając na zwalonym filarze. Podrzuciłem kamień.
-Mów ale nie zapomnij dodać na końcu dlaczego.


- Dobrze - wysyczał. - Najpierw przypomnę ci, kim jesteś i gdzie się znajdujesz. Chyba, ze sam mi to powiesz?



-Nie do końca wiem kim się stałem. Trupem jestem to wiem. - powiedziałem z nijaką odrazą do samego siebie w głosie- a gdzie jestem... W prawdziwym świecie gdzie aniołowie toczą swoją wojnę.



- Prawie dobrze. Prawie. Ponieważ to twoje ciało jest w stanie, który małpiszony, nazywają śmiercią. Poza tym się zgadza. Zostałeś wybrany, by służyć Aniołowi Śmierci. Wspaniałemu Togariniemu. Służyć, X-635, jako legionista. Bez esencji swojego pana ... spotka cię coś niedobrego. Dużo gorszego niż śmierć.



-Żaden z Aniołów śmierci nie jest wspaniały bo śmierć nie jest powodem do zaszczytów- X- 635, wolę Clause. Mów proszę dalej.


- Teraz wrócisz ze mną do wieży. Nakarmimy cię. A potem pomozemy zemścić na dzieciach matrony. I nie będę nazywał cię Clause. Legioniści nie mają imion. Tylko numery. Jak bydło, którym jesteście



-Hahahaha. - roześmiałem się szyderczo- wiesz co ja myślę? Myśle Togarini że nie przewidziałeś iż legionista może wyrwać się spod twojej kontroli. Sądzę że twoja obecność tutaj nie jest spowodowana zagubieniem ulubionej psiny. Wtedy posłał byś hycli. Pofatygowałeś się tutaj bo ...? - założyłem ręce na pierś





- Ty faktycznie nie jesteś zbyt bystry. Mylisz że jestem samym Togarinim. Myslisz, ze ktoś taki jak ona zainteresowałby sie taką padliną jak ty. Zaśmiałbym się z twoje głupoty. Jestem twoim Nadzorcą. Bratem tego, którego imienia raczej nie powinny wypowiadać usta takiej glisty jak ty, bez odpoiwiedniej czcici. Jestem jednym z Zastępów. A przyszedłem tutaj po ciebie. Masz wrocić do Wieży. Tam otrzymasz nowe rozkazy.



-Powiedziałem już tobie że rozkazy przyjmuję tylko od siebie. -Zacisnąłem rękę na kamieniu trzymanym w dłoni- Mateusz 14:30
A pan jego powiedział: Dobrze, sługo prawy i wierny. Ponieważ byłeś wierny w małym, postawię cię nad wieloma. Wejdź do radości pana twego. Przyszedł wreszcie ten, który otrzymał jeden talent, i powiedział: Panie, wiedziałem, że jesteś człowiekiem surowym, że chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzie nie rozsypałeś. Obawiając się tedy ciebie, poszedłem i zakopałem twój talent w ziemi. A teraz oto masz go! Ale jego pan odpowiedział mu: Sługo zły i leniwy! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdzie nie rozsypałem? Powinieneś był tedy powierzyć moje pieniądze bankierom, a ja, po powrocie, otrzymałbym, co moje, razem z należnym zyskiem. Dlatego odbierzcie mu ten talent i oddajcie temu, który ma dziesięć talentów! Każdemu bowiem, kto ma, będzie jeszcze dodane, żeby posiadał nadmiar; temu zaś, kto nie ma, będzie zabrane nawet to, co ma. Tego zaś sługę, który nic nie wart, wyrzućcie na zewnątrz, w ciemności. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.”



- Pismo. Sami je szeptaliśmy do uszu małpek. Nie sądzisz że będę wiecznie wysłuchiwał twoich impertynencji, prawda?



-Nie. Sądzę że w końcu nadwyrężę twoją anielską cierpliwość i sprowokuje byś psa jak pies zaprowadził do Jess.- wstałem- Albo to zrobisz , albo rozpętam piekło w piekle. Bóg powiedział że miłość jest największą bronią przeciw ciemności a jeśli to prawda to mam tu - pokazałem swoje serce- małą bombę atomową.

- Nie można juz jej pomóc. Nie teraz i nie tutaj. Nie zwykłem powtarzać tego co już zdawało mi się wyraźnie powiedziane. I nie wiem skąd przypuszczenie, ze my dzieci Zastępów, mamy coś takiego jak cierpliwość. I muszę cię zmartwić. Nie jesteś w piekle. I nie masz w swoim sercu nic, poza krwią mojego pana. A teraz wstawaj. Wracamy do wieży. Tam dowiesz się, jak pomóc tej kobiecie. Albo zostaniesz pocięty na kawałki i nakarmimy tobą niewolników.



-Pokarm który mi oferujesz zabierze mi pamięć. - podszedłem do niego tak blisko by czuł mój oddech. Wpatrywałem się w w jego oczy przekrwione i niesympatyczne dyskretnie szukając w jego mimice chodźby jednego micro gestu zdradzającego bluef. - jaką mam gwarancję że tak się nie stanie.

- Żadnej. Nie przybyłem tutaj dawać ci gwarancji. Przybyłem przyprowadzić do Wieży.


-Dlaczego? - wpuściłem wzrok jeszcze głębiej w jego oczy a ton głosu sugerował że brak odpowiedzi na to pytanie przechyli szalę.


- Byś dowiedział się, jak możesz naprawić swój błąd. Wiedz, ze tak, którą nazywałeś Jess nie była nią. Jej dusza została skażona przez Astarotha. Esencja tego Upadłego wypełniała jej ducha. To właśnie to miałeś ekstraktować w Wieży, kiedy się zbuntowałeś. Gdyby nie twój bunt, nasz pan miałby coś, na czym mu strasznie zalezało a co samo wlazło mu w ręce. A ty maiłbyś swoja nagrodę. Tą, na której ci zależało najbardziej. Jednak zadziałałeś po swojemu. A teraz widzisz tego konsekwencje. matrona nie bedzie taka delikatna, jak ty byś dla niej był podczas ekstrakcji. Nie sądzisz? Skazałeś ją X-635 Tak jak ona skazała ciebie. Jesteście się warci nawzajem.


Moja reputacja wybuchowego człowieka chyba nie dotarła do niego. Inaczej ważyłby słowa troszkę bardziej. Dłoń błyskawicznie wystrzeliła chcąc pochwycić albinosa za szyję i ścisnąć z całych sił.Ręka chwyciła go za gardło i spaliła się na popiół
została tylko jedna

Anioł spojrzał na mnie z pogardliwym uśmiechem
- Czy ty naprawdę sądziłeś ze pokonasz żołnierza Zastępów? A teraz, kończmy tą żałosną farsę. Nie chciałeś po donbroci to poznasz prawdziwą moc Nadzorcy. Za chwile będziesz pełzał u moich stóp błagając bym z tobą skończył, X-635 A teraz wstań i nie ośmieszaj się bardziej.


- Ojcze nasz któryś jest w niebie...- powiedziałem gdy rozwścieczony rzuciłem się z żebami do pięknej twarzy Żołnierza zastępów
Ogień spalił mi również twarz.

A potem poczułem lekki dotyk na skroniach i kości pękły z głuchym trzaskiem.
Nadal żyłem i czułem.
Widziałem rozmazany obraz.
- Powinienem zostawić cię tutaj, byś zgnił albo by zabrały cię na karme dzieci Matrony . Walcząc ze mną zabijasz swoja Jess. Wiesz o tym prawda? Bo nikt inny nie pójdzie jej pomóc. Ale to twój wybór, X-635.

Nie potrafiłem odpowiedzieć. twarz paliła ogniem. I nagle ból minał, ręka ... znów była na miejscu, podobnie jak cała twarz.

- Walczymy dalej, X-635, czy pogodzisz się z porażką?



Pomyślałem o Innych legionistach. Zastanawiałem się dlaczego jestem tak ważny, dlaczego tak ważna jest dla nich Jess. Gdzieś w tym wszystkim tkwił podstęp. Musiałęm tylko dowiedzieć się gdzie

-Ja nie przegrywam. Czasem jednak warto zmienić taktykę. - zadumałem się ułamek sekundy- Co tak stoisz. Chodźmy już, ona mnie potrzebuje.
Powiedziałęm i wyszedłem na zewnątrz zatrzymując się na chwilkę by mógł mnie dogonić.
 
__________________
Who wants to live forever?
Dominik "DOM" Jarrett jest offline  
Stary 14-03-2011, 17:10   #87
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OZP3yzI-2U4&feature=more_related
[/MEDIA]

Sterylne, bezpieczne wnętrze sali prosektoryjnej. Ciche buczenie jarzeniówek,zimne pastele wypolerowanych płytek ceramicznych na ścianach i podłodze. W tym otoczeniu chudy, starzejący się człowiek z dyktafonem w dłoni pomiędzy czterema stołami wyładowanymi posiekanym, surowym, na wpół zamarzniętym mięsem.

Mięsem, które kiedyś było czwórką dzieci. W wieku od sześciu do ośmiu lat.

Patrick Cohen nie czuje już złości. Nie czuje frustracji czy żalu. Nie czuje nawet zwykłego, zawodowego dreszczyku emocji. Wykonuje swoją pracę, bo takie jest jego zadanie. Sens istnienia. Jego miejsce w trybikach wszechświata...

Archonci i Aniołowie Śmierci siedzą w swoich Wieżach.

Strażnicy Krat, tacy jak Georgio, pilnują, by wszystko pozostawało po swojej stronie zasłony.

A Patolodzy z Wydziału Specjalnego oglądają martwe ciała i znajdują morderców.

To takie proste.

***

Cytat:
REC
Nowe kawałki ciała dostarczone z miejsca zbrodni znalezionego przez det. Goodman idealnie pasują do kawałków z paczki przesłanej do domu det. Mac Dovella.

To ciała dwóch dziewczynek, zidentyfikowanych jako Patricia Oldberg i Paula Aldbergson. Jeśli sprawca nie jest Tarociarzem z września, musiałby to być człowiek o identycznym wzroście, masie, sile fizycznej, praworęczny i posiadający identyczne umiejętności medyczne... ze statystycznego punktu widzenia niemal niemożliwe.
STOP

REC
W sumie na wszystkich ciałach znalazłem ślady 4 różnych profili DNA, które mogą należeć do sprawców. Trzy niezidentyfikowane. Czwarty - znaleziony na wszystkich ofiarach, oprócz kawałków z paczki - należy do Franka Meullera. Ułożenie i stopień odciśnięcia śladów jego dłoni wskazuje jednak, że nie brał udziału w samym ćwiartowaniu, a jedynie przenosił posiekane części ciała.

Nowe kawałki dziewczynek, podobnie jak ciała chłopców, noszą ślady olejów mechanicznych i benzyny. Porównać i namierzyć miejsca występowania na terenie NY.
STOP

REC
Ślady transportu w zwykłych workach na śmieci, znalazłem też włókna, byćmoże z jakiegoś śpiwora. Cały materiał przekazano laboratorium.
STOP

REC
Kłamstwo. Wszystko na co patrzę jest pierdolonym kłamstwem, a ja tracę czas.
STOP.

***

Kompletna sekcja i oględziny dziesięciu ciał, to nie jest coś, co da się zrobić samemu w ciągu jednego dnia. Nawet dla kogoś, kogo akurat nie zżera poczucie winy, czarna rozpacz i ogólne - w pełni uzasadnione - przygnębienie na tle egzystencjalnym.

Szczęśliwie nie był sam.

Grupka, jaką udało mu się na poczekaniu zorganizować mogłaby śmiało konkurować z każdym zespołem z ramienia FBI... gdyby oczywiście ktoś organizował chore zawody w sekcjach zwłok.

Siedzieli w dziesiątkę na korytarzu i wśród papierosowego dymu przyglądali się jak do obszernej sali wnoszone są kolejne worki z ciałami pracowników supermarketu.
Zespół stanowili Walentov, Stabler oraz grupka młodych i obiecujących z Winchesterem-lub-Wessonem na czele. Cohen maszerował wzdłuż korytarza tam i z powrotem wprowadzając zebranych w sprawę.

- Po pierwsze: nie panikować. Rozumiem, że nie wszyscy pracowali przy takich dużych sprawach, ale nie wolno wam się tego bać. Widziałem co potrafi każda z osób na tej sali i wiem, że potraficie sobie z tym poradzić. Inaczej nie przydzieliłbym was do tego zadania. - mówił spokojnie, bez przesadnego zaangażowania, ale chyba nikt poza Walentov, się nie zorientował, że klepie starą gadkę motywacyjną z pamięci - Po drugie. Jeśli macie pytanie, coś wygląda dziwnie, czegoś nie rozumiecie: nie zgadujecie, pytacie. Mnie, porucznik Walentov lub doktora Stablera.
Po trzecie, sekcja. Skupcie się, nie lubię powtarzać.
Gdy już skończą zwozić tu ciała w pierwszej kolejności zbieramy z nich próbki. Trzeba udokumentować każdy włosek, każdą kroplę krwi, każde zabrudzenie, wszystkie ślady substancji obcych, odciski palców i co tam jeszcze uda wam się znaleźć. Dopiero jak będziemy mieli wstępny protokół z oględzin, myjemy ciała i robimy pełne sekcje. Czy jak dotąd wszystko jest jasne?

Zapada cisza. Walentov ogląda paznokcie. Wie, że zespół jest młody i trzeba przebrnąć przez formalności, ale zwyczajnie się nudzi. Ze swoim doświadczeniem i dokonaniami zawodowymi może sobie pozwolić, by tego nie ukrywać. Stabler z rękami w kieszeniach i nieodgadnionym wyrazem twarzy lustruje twarze młodszych kolegów. Pozostali gapią się w Cohena jak w obrazek, część robi notatki.

Dźwięk nadchodzącego sms'a brzmi rażąco głośno - fabryczny sygnał Nokii niemal rani uszy. Starzejący się człowiek przerywa wykład i spogląda na wyświetlacz.

John Eleven

Własny żart z przedwczoraj nie wzbudza w nim cienia radości. Wpisał właśnie tak, bo co właściwie miał wpisać do służbowego telefonu? "Wampir Alvaro"?

Treść wiadomości tekstowej ostatecznie wybija go z marazmu. Błysk nadziei. Podjęcie decyzji nie zajmuje mu więcej czasu, niż doczytanie smsa do końca.

- Muszę jechać, chodzi o Kingston. Porucznik Wal... Trish, za pięć minut powinni wnieść ostatnie ciała, skończ wprowadzenie i zacznijcie beze mnie. Wrócę najszybciej jak to możliwe.

Mimo, że technicznie rzecz biorąc powiedział prawdę, czuł że ich okłamuje.

W tej chwili nie miał pojęcia czy tu wróci. Kiedykolwiek.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 14-03-2011 o 19:37.
Gryf jest offline  
Stary 14-03-2011, 19:09   #88
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Baldrick zaśmiał się, od dłuższego czasu nie mógł się już zresztą powstrzymać, dzieciak prominenta najpewniej spróbował wyrwać się z towarzystwa bogaczy, samemu zatroszczyć się o siebie by nikt nie posądzał go o to, iż do wszystkiego doszedł dzięki protedze ojca. Tymczasem teraz już nie żył, zginął w dodatku jako żałosny pracownik fizyczny. Mogło być zupełnie inaczej.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nzyNWyZhUS0[/MEDIA]

Ofiary wyglądały tak jakby nie stawiały żadnego oporu swoim oprawcom, brak jakichkolwiek zadrapań, otarć czy choćby krwi pod paznokciami dobitnie świadczył o tym, iż nie broniły się przed atakiem. Poszli niczym baranki na rzeź. Przy pobieżnym badaniu ciał wzrokiem detektywowi asystowało dwóch ludzi, funkcjonariusz o jasnych włosach, twardych niebieskich oczach i nienagannie wyprasowanym mundurze, od razu skojarzył mu się z potomkiem rasy aryjskiej. W dodatku miał na imię Herman, czy może na nazwisko? Drugi był nieco bardziej krępy, miał niewielki wąsik oraz sporą kępę na głowie, oczy miał mocno podkrążone jakby już od dłuższego czasu jechał jedynie na kawie, należał do ekipy techników i miał udzielić Baldrickowi wszystkich stosownych wyjaśnień.

- Ofiary zostały czymś odurzone – ni to stwierdził ni zapytał Baldrick wciąż patrząc na ciała – Coś im podano?

- Będziemy pewni dopiero po testach krwi – odparł natychmiast technik pewnym siebie głosem – ale prawdopodobnie rzeczywiście użyto na nich jakiegoś środka chemicznego.

- Prawdopodobnie? W ogóle się nie broniły – przypomniał mu z naciskiem detektyw – Często spotykacie takie przypadki, że grupa ludzi w ogóle nie reaguje na napaść i nie podejmuje żadnych kroków, kiedy ktoś zaczyna ich kroić? – Herman jakoś sugestywnie spojrzał na technika jakby również podzielał zdanie Terrenca. – Sprawdźcie całe jedzenie jakie tu znajdziecie, wszystko co mogli wepchnął do swoich gardeł przed śmiercią, drugie śniadanie, zapleśniały kawałek pizzy czy resztkę Coli, słowem wszystko. Już w momencie, gdy napastnicy tu wkroczyli ofiary były w transie – zakończył przekonująco, a po chwili ponownie wbił swoje spojrzenie w technika – Czego użyli do krojenia?

- Yyyy, czegoś ciężkiego – odpowiedział w końcu nieco czerwieniejąc – To znaczy czegoś z długim, siecznym ostrzem, coś jak maczeta albo nawet miecz.

- Zgony nastąpiły w przeciągu…?


- Około 3 do 5 minut nie dłużej. – Technik wskazał palcem na jedno z ciał. – Ten był pierwszy, potem tamten i następni – kolejno pokazywał ofiary.

- To bezsensu. Baldrick podszedł do osobnika z jego nazwiskiem. – Nie rusza się, więc facet wyjmuje maczetę, ustawia się w wygodnej pozycji i ciach! – Wykonał mocny zamach i zamarkował cięcie. – Ale to nie wystarcza, przedmiot jest toporny, więc i uderzenie jest mało precyzyjne. Uderza jeszcze raz i kolejny. – Znów teatralnie odegrał rolę zabójcy. – Prawie bez głowy Nick – CIACH! - w końcu traci głowę. – Podbiegł do kolejnej ofiary. – Następnie przechodzi tutaj i znów dokonuje swojego dzieła. Napastnicy musieli być silni, nie posłużyli się żadną specjalną techniką, jedynie wymierzyli mocny cios. – Rozłożył bezradnie ręce, obaj towarzyszący mu mężczyźni słuchali go z zainteresowanie i pewnym zdziwieniem, ale zdawało się, iż Baldrick już od pewnego czasu prowadzi raczej monolog niż wykład z dziedziny kryminalistyki. – Sprawców było trzech, maksymalnie pięciu.

- Tarociarz tak nie działa, jegu akcje są idealnie przemyślane, każdy szczegół jest dopracowany, nie ma miejsca na pomyłkę. – Kontynuował z pewnym ożywieniem - Każde cięcie wykonywane jest z rozwagą i genialną perfekcją, tutaj ciała potraktowano jak przedmiot, nośnik informacji, który sam w sobie nie miał żadnego znaczenia, zyskał je dopiero po naniesieniu napisów. – Nastała dłuższa cisza, detektyw zdawał się być mocno zamyślony.

- Taa, jak historia z gazet, mocne. – Technik rękawem wytarł pot z czoła. – Ja tam bym nie chciał żeby ktoś moje nazwisko na kimś dziergał, chora sprawa.

- Co ty nie powiesz? A myślałem, że tylko o tym marzysz – powiedział Terrence wracając do dawnego stanu – Gdybym chciał usłyszeć komentarz człowieka, który w życiu nie miał w rękach pistoletu, a o prawdziwych sprawach dowiaduje się co najwyżej z filmów sensacyjnych, to owszem, spytałbym cię o zdanie. – Spojrzał na Hermana i znów na technika. – Wtargniecie. Związanie. Ustawienie. Zabicie. Porządki i wyjście. Ile im to zajęło?

- Jakieś półgodziny – odpowiedział mężczyzna z wąsikiem.

- Wejścia? Ile ich tutaj jest? – Tym razem pytanie wyraźnie było już skierowane do Hermana.

- Jest wejście dla klientów oraz ewakuacyjne również dla nich, jedno prowadzące na dach i dwa dla pracowników – odparł bez zastanowienia mundurowy, wyglądał na strasznego służbistę, być może miał nawet szansę w przyszłości stać się drugim Walterem – Brak śladów włamania.

- Drzwi było otwarte w tym czasie czy ktoś wpuścił napastników? – spytał detektyw.

- Wpuścił, a przynajmniej taka jest przyjęta na razie wersja, brakuje dwóch ochroniarzy, detektyw Goodman już podjęła kroki w tej sprawie.

- Jaka tam detektyw? – rzucił Baldrick Słyszałem, że ma wylecieć, podobno Strepsils ma już dość jej niekompetencji.

- Naprawdę? – Technik nie krył swego zaskoczenia. – Wygląda na bystrą.

- Wygląd potrafi być mylący – odparł TerrenceOchroniarze byli młodzi i silni?

- Dokładnie
– odrzekł krótko Herman.

- W sam raz żeby złapać za maczetę – rzekł nagle technik.

- Brawo! Gdybyś ogolił te śmieszne piczkodrapki, które udają wąsy, to może miałbyś szansę na lepsze stanowisko – wtrącił od razu BaldrickNie będę się w to wtrącał, ale jeśli dorwiecie tych gości to przebadajcie ich też na obecność środków chemicznych w organizmie. Dobra Herman, wracaj do pracy. – Mundurowy zasalutował i odszedł. – Ty też możesz iść i gdzieś się poobijać.

Ostatnia faza zakładała zajęcie się kamerami, gdy dojeżdżał na miejsce miał czas by przyjrzeć się nieco okolicy, pobliskie ulice i sklepy oraz dwa parkingi, wszystko odpowiednio wyposażone, zasięg obejmowanego terenu był więc całkiem spory. Baldrick nie miał czasu przeglądać wszystkich materiałów, postanowił więc ograniczyć się do tych, które przedstawiały wejścia. Najciekawszy fragment został nagrany przez kamerę należącą do konkurencyjnego sklepu monitorującego parkingi.

Jego uwagę zwrócił czarny Ford Transit, z którego wyskoczyły cztery osoby ubrane w długie płaszcze, twarze skutecznie zakrywały im prymitywne maski rodem z koszmarów sennych, wyglądało jakby założyli na głowę zwykły worek z odpowiednio wyciętymi otworami na oczy. W dłoniach dwóch z nich spoczywały sporych rozmiarów miecze, mogły mieć od stu dziewięćdziesięciu do stu dziewięćdziesięciu paru centymetrów. Wielki i toporny sprzęt, trzeba było wykazać się fantazją by czymś takim dokonać mordu, całkowicie wyjaśniało to jednak niewielką precyzję ciosów.


Po dokładnie trzydziestu siedmiu minutach wrócili do auta wraz z dwoma dodatkowymi osobami, którymi zapewne byli dwaj podejrzani ochroniarze. Cała grupa zapakowała się do środka, po chwili włączyli się do ruchu i wkrótce zniknęli z pola widzenia. Rejestracje pojazdu były zdjęte, tutaj nie popełnili błędu.

***

Chwilę później Baldrick przystępował już do wydawania rozkazów poszczególnym grupą, raport jaki wysłał do Strepsilsa nie był zbyt szczegółowy, lecz zawierał wszystkie informacje jakie udało mu się uzyskać. Reszta zależała już od sprawności tych niższych stopniem, oni mieli uzupełnić dokumenty.

- Sprawdźcie następne kamery w okolicy, może zarejestrowały dalszą trasę Forda, postarajcie się ustalić dokąd jechał lub chociaż gdzie urywa się ślad – rozpoczął patrząc na podesłanych przez Strepsilsa ludzi – Przeanalizujcie wcześniejsze nagrania, chcę wiedzieć czy to auto już pojawiało się w tym regionie, być może przed przystąpieniem do działania robili wywiad, materiał obejmuje miesiąc, więc jest w czym szukać. Sporządźcie listę wszystkich aut tego rodzaju w Nowym Jorku wraz z danymi ich właścicieli. Kolejna sprawa, sprawdźcie gdzie w Nowym Jorku można dostać miecze tej długości, to jednak jest drugorzędne, najpierw trasa Forda. Sprawa jest pilna, a Strepsils urwie jaja wam, nie mnie, jeśli coś schrzanicie.

Funkcjonariusze porozumiewawczo skinęli głowami i zabrali się do pracy, tymczasem Terrence postanowił dowiedzieć się co planuje Silent. Miał nadzieję, iż będzie miał nieco więcej oleju w głowie i nie wyskoczy z brawurowym ratowaniem Jess. Złapał taksówkę i po chwili jechał już w ustalonym kierunku.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 14-03-2011, 20:35   #89
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Mieszkanie było małe. Małe i zimne. Co prawda panował w nim porządek nie wliczając porozrzucanych po blacie biurka papierzysk, ale to mieszkanie nie miało takiego ciepła, życia jakie nosiło mieszkanie Claire. Co z tego, że panował tam nieład, rozgardiasz, tam Silent, może i właśnie dzięki temu czuł życie… jakiś rodzaj ciepła i to wcale nie tylko tego rozchodzące się po całym jego ciele, mające swój początek w rodzącym się pożądaniu do Claire.
To ciepło Alvaro mógł jedynie nazwać właśnie „życiem”. Czymś co utracił kilka miesięcy temu a teraz starał się naśladować.
Jego głowę nie opuszczały myśli krążące wokół Claire, sprawy kolejnych zabójstw dzieci, Zdradzonego, Jacooba, strony internetowej zawierającej makabryczne zdjęcia, wydarzeń o jakich został niedawno poinformowany smsem przez Cohena a głównie wokół tego, że Jess chyba nie do końca wróciła z Metropolis, nie dała się na nowo opatulić zasłona kłamstw pogrążając się w czymś w rodzaju katatonii.
Rafael co chwila patrzył na zegarek jakby chciał go pospieszyć, jakby wędrujące po tarczy wskazówki miały spowodować, że zaraz po niego zadzwoni czy to Patric, Claire a może i nawet sam Terrence. Jakby jego ruch miał spowodować jakąś reakcję, niczym skrzydła motyla. Tak się jednak nie stało. Czas upływał a Alvaro jedynie stawał się coraz bardziej nerwowy…. Nerwowy i bezużyteczny. Tyle miesięcy czekania nie nauczyło go pokory
Kolejne kilka kroków. Ściana. Nawrót. Kilka kroków i znowu ściana… jak więzień na wybiegu. Więzień własnej iluzji.
Telefon Silenta zadzwonił kiedy ten skupił na chwilę uwagę na odgłosach ulicy co spowodowało, że podskoczył. Czuł, że jest napięty do granic możliwości. Gdyby był człowiekiem na pewno takim zachowaniem przybliżył by swoje serducho do zawału. Gdyby był…
Nieznany numer.

Może Zdradzony? W końcu!

Lekko trzęsącą się ze zdenerwowania ręką odebrał połączenie

Słodki Boże….Ten głos

Nash Tharoth.

Astaroth!!!

Ale skąd? Jak się dowiedział o tym numerze? Od kogo? Przecież znało go tylko kilka osób?

To Anioł Śmierci

Tyle w sumie powinno wystarczyć Silentowi za odpowiedź.

Rafael trzymał słuchawkę przy uchu starając się nie zapomnieć żadnego słowa, żadnego zdania jakie wypowiedział do niego ten Upadły anioł.
Chciał spotkania. Teraz. Nie przerywając rozmowy by w taki sposób dać mu pewność, że jego rozmówca nikogo nie powiadomi i przybędzie sam.

Spotkanie.

Teraz
- Zaraz będę panie Tharoth – rzucił krótko do telefonu i nie odrywając słuchawki od ucha założył kurtkę.

Z głośnika telefonu słyszał gwar rozmów i dźwięk, który przypisał oddechowi Astarotha ale w tej kwestii mógł się mylić, nawet teraz mając tak wyczulone zmysły. Nie był pewien czy anioły oddychają
Temperatura na dworze zbytnio nie skoczyła w górę. Dłoń szybko marzła, wiec Silent zmieniał je z prawej na lewą i na odwrót tak by kiedy jedną trzymał telefon to druga mogła się ogrzać w kieszeni kurtki.
Chciał dać znać Coehnowi na co się zdecydował, powiedzieć po co to robi ale z drugiej strony bał się zadzierać z takim bytem i sprzeciwić się jego woli. Zaryzykował. Mógł się spodziewać wszystkiego łącznie z kolejna ale tym razem udana śmiercią z ręki Astarotha

Lokal wskazany przez Anioła Śmierci okazał się być ruchliwym miejscem. Typowym barem szybkiej obsługi z prostym, amerykańskim jadłem. Dogodna lokalizacja, szybka obsługa i niskie ceny powodowały, że prawie przez cały czas lokal był pełen. Szczególnie rano, kiedy ludzie udający się do pracy, szkoły kierowali się w stronę metra. Stacja obok była jedną z węzłowych, gdzie przecinało się kilka linii metra rozwożąc ludzi po całym Nowym Jorku..
W tym tłumie łatwo się ukryć. Ale Tharoth nie chciał się ukrywać. Siedział przy jednym z małych, wciśniętych w przestrzeń baru, stolików. Kubek ze styropianu z kawą i podwójny cheeseburger stały przed nim. Nienaruszone. Twarz miał opanowaną a jego oczy przewiercały tym swoim taksującym wszystko i wszystkich wokół spojrzeniem. Spojrzeniem, które powodowało u Silenta ów szaleńczy lęk, kiedy jeszcze żył. Astaroth przeniósł wzrok na Rafaela w chwili kiedy ten tylko pojawił się w zasięgu jego wzroku.
Wampir swoimi zmysłami wyczuwał, że nic nie jest w stanie umknąć temu Upadłemu. Miał wrażenie, że ten widział wszystko. Jak cholerny pająk w olbrzymiej sieci.

Alvaro stał przez chwilę jak zamurowany przyglądając się rysą twarzy Nasha Tarotha, rysą jakie nosiło jego naczynie po tej stronie iluzji. Przez ciało i umysł wampira przemykała większość znanych ludziom emocji. Strach, lęk, zaciekawienie, nienawiść... Nie wiedział czy nie popełnił kolejnego błędu zgadzając się na przyjście. Jednak jaki miał tak naprawdę wybór. Skoro Nash się z nim skontaktował to musiało mu na czymś zależeć, bądź coś poszło nie po jego myśli, to było to albo po prostu Silent był kolejnym punktem w jego planie

Marionetka Diabła?

Podszedł do stolika odbijając się po drodze od ludzi poruszających się po barze. Tak jakby ich nie widział. Niczym ślepiec. Zbliżył się do stolika i dopiero teraz odłożył komórkę od ucha przerywając połączenie.



Nic się nie zmienił, wyglądał zupełnie tak jak go widział po raz ostatni w rezydencji. Tak jak wtedy kiedy jednym niezauważalnym pstryknięciem palca „ofiarował” jemu zawał.

Nash Tharoth

Główny podejrzany zespołu specjalnego Nowojorskiej Policji.

Astaroth

Anioł Śmierci

- Witam, detektywie - powiedział bez cienia uśmiechu. - Cieszę się, że pan przyszedł. To oznacza, że nie jest pan tak ślepo posłuszny swojemu mistrzowi, jak ten pewnie sądzi. Ostatnio sporo istot szepce o panu. Próbuje pana urabiać na własną stronę. Proszę siadać.

- Panie As... Tharoth - Silent usiadł naprzeciw potężnego bytu. Na początku chciał go nazwać jego prawdziwym imieniem ale zreflektował się. Wolał nie igrać z samym diabłem
- Jestem kim jestem. Tym czym mnie Pan uczynił, przynajmniej pośrednio. Nie ma co się dziwić że się mną interesują wszak przestaje z ciekawymi osobami nieprawdaż? – Alvaro cieszył się, że nawet głos mu nie drżał. Tyle miesięcy czekał na to spotkanie… co z tego… nie wiedział co ma czynić dalej. Każdy przejaw agresji wobec tego anioła skończyłaby się dla szczurowatego wampira śmiercią. Zbiciem pionka z planszy bez żadnego wytłumaczenia.
Pstryk. Nie żyjesz.

- Nie dlatego – zaprzeczył Astaroth - Polują. Na mnie. A pan jest serem w pułapce. Ofiarą. Takie są ich zamierzenia. Porozmawiamy w bardziej stosownym miejscu – zadecydował za nich obu

Nagle głosy wokół dwójki mężczyzn zniknęły. Zniknął lokal. Tandetny wystrój wnętrza. Smród frytek i hamburgerów. Pojawiliście się w … ogrodzie. Ale takim, jaki widuje się na przededniu zimy i wiosny. Drzewa były pozbawione liści. Ogród był ciemny i wilgotny. Silent nie mógł w nim dostrzec żadnej innej barwy poza czernią, bielą i szarością. Wyglądał jak stara fotografia. I wzbudzał dziwny lęk w jego sercu.



- Eden - mruknął Astaroth. - Przynajmniej to, co z niego zostało. Tutaj nie będzie nas nikt szukał. Przynajmniej przez jakiś czas.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=iP54Ztxde6E&feature=autoplay&list=QL&index =16&playnext=1[/MEDIA]

Zatem.... – kontynuował rozmowę - pana przyjaciółka, Jessica Kingston, kilka chwil temu popełniła poważną pomyłkę. Oddała coś, co nigdy do niej nie należało. Coś, co czyniło ją wyjątkową i … nietykalną. Dla większości kreacji Prawdziwej Rzeczywistości. Teraz … pozostała po niej tylko suknia. Porzucona i niechciana. Którą, być może, coś się niedługo zainteresuje, by zbliżyć się do pana towarzyszy. Cohena i Baldricka.

- Wszystko sprowadza się do kota i szczura.... - Alvaro szepnął odpowiadając na wzmiankę o serze. Rozglądał się. Z lękiem, z czcią, ze zdziwieniem.

Eden

Raj

Słodki Boże
To miejsce istniało?
A Adam, Ewa… Lilith. Matka Demonów. Czy zaprawdę oni tutaj byli. Czy tutaj doszło do kuszenia? Do pierwszego złamania prawa?
Co jest prawdą a co kłamstwem?
Oszaleć można

- Słyszałem waszą rozmowę w tym lokalu –zaczął wyjaśniać Nash Tharoth - Dlatego użyłem tego porównania. Widzę was, chociaż nie muszę patrzyć, detektywie Alvaro. Myślałem, że przynajmniej tyle pan o mnie wiedział. Towarzyszyłem panu często w pana desperackich próbach nakarmienia nowego głodu. Podobnie, jak towarzyszę pana przyjaciołom w ich codziennym życiu. W większości czasu. Jest pan nadal księdzem? – zmienił nagle temat

…. Silent milczał rozglądając się. Stąpając niepewnie przed siebie kilka kroków.

On Cię widzi nawet nie patrząc

„Wie wszystko. Nie da się przed nim ukryć. Jesteśmy jego bezwolnymi marionetkami tylko jeszcze o tym nie wiemy” – myśli błądziły po głowie młodego wampira a miejsce w jakim był przytłaczało swoim jestestwem.

-..... Proszę mi wybaczyć tą chwilę ciszy, ale skoro to jest Eden to Pan pozwoli, że choć trochę pochłonę magię tego miejsca.... chyba, że i historia o nim jest jedynie wyssanym z palca kłamstwem....

- Kłamstwo i prawda – odpowiedział ponownie spokojnie upadły anioł - Wy, ludzie, za bardzo oddzielacie jedno od drugiego. Niech pan się cieszy jednak magią tego miejsca. Ale, muszę pana rozczarować, bez Demiurga, to tylko cień prawdziwego Edenu.

- Proszę mi jeszcze zdradzić jedną rzecz zanim odpowiem na pana pytanie odnośnie bycia kapłanem. Czy ktoś szukał Demiurga? – Alvaro przeniósł wzrok z gałązki drzewa na Astarotha

- Tak. Dwoje potężnych Archontów. Jego dzieci. A teraz ich cytadele stoją puste i pozbawione panów. A teraz szukam Go ja. To dlatego robię to, co robię. Zabiłem tamtą czwórkę we wrześniu, detektywie. Jak wcześniej zabiłem kilka innych czwórek. Ale ich śmierć była ofiarą. Ofiarą, która musiała zostać poniesiona.

- W dość wyrafinowany i muszę powiedzieć brutalny sposób, panie. Co do księdza to można powiedzieć że nim jestem jak i nie jestem. Niektóre czyny stoją za tym inne to przekreślają Panie Nash

- Obecne zabójstwa jednak nie są moim udziałem. Tylko tych, co mnie szukają. Markiza de Sade i twojego mistrza. Dzięki waszemu działaniu poznali mój sekret i zabijają tych, którzy nie mieli ginąć. Liczą na to, że w ten sposób wywabią mnie z kryjówki. Zmuszą do działania. I mieli rację. Zmusili.

Silent ponownie zwrócił swój wzrok na rozmówcy odwracając się od szarości ogrodu
- Zatem tak jak podejrzewaliśmy... W jakiś sposób mógłbym pomóc... nie wiem jak to ubrać w słowa a stojąc przed kimś kto jest pierwszym dzieckiem Boga czuje się niezręcznie i nie powiem, lękam się co pewnie Pan czuje... Chciałbym dokopać Sadeowi i ściągnąć z Terrenca jego pomyje. Chciałbym pomóc Jess o ile jeszcze można. Nie wiem, co zrobiła, ale rozumiem, że to jej czyny spowodowały Pana wyjście z.... że tak powiem mroku

- Niepotrzebnie pan się mnie boi. Może jestem pierwszym dzieckiem Demiurga. Jednym z pierwszych, ale nie mam tego, co On dał wam, ludziom. I tego, co zostało panu zabrane, kiedy wypił pan krew Jacooba, drogi detektywie, byśmy mieli jasność tego, kto dokonał bardziej paskudnego czynu. Ja skazałem pana na śmierć po kilku latach i powrót do życia. On skazał pana na piętno zabójcy - wampira. Na zawsze. Wyrywając z cyklu, który Więzienie przeznaczyło ludziom. Proszę teraz ocenić mnie odpowiednio.

Zamyślił się i kontynuował.

- Sade i Jacoob to jedynie pionki w rękach kogoś, kto jest od nich dużo silniejszy. Potężne, ale nadal pionki. Pomóc Jess, cóż, nie wiem czy to jest jeszcze możliwe, ale … ja też chcę odzyskać coś, co ona tak lekkomyślnie oddała. Miała … potężny dar. Cząstkę mojej mocy. Ziarnko, które w połączeniu z jej duszą mogło zakiełkować tak, że to co ją oszukało, klękało by na kolanach bijąc jej pokłony. To właśnie mój sekret. Był. Bo dzięki działaniom policji poznali go inni. To przypominało nieco ludzką bankowość i depozyt. Kiedy rodziła się czwórka dzieci, zamykałem w nich maleńką cząstkę swojej mocy, a ta wzrastała wraz z tymi dziećmi. Potem, dzięki specjalnemu rytuałowi, pozbywaliśmy się ich ludzkich słabości, a to, co było małym ziarnem wzrastało w potężne drzewo. Na końcu jedno z czwórki było Przebudzane. Stawało się jakby częścią mnie. Integralną. Dzięki temu, wzrastałem w siłę. Z czasem stałbym się najpotężniejszym pośród Upadłych. Ale tutaj pojawiliście się wy i wasz dociekliwy zespół. A wszystko zaczęło się od pomyłki jednego człowieka. MacNammary, który niepotrzebnie skierował waszą uwagę na Wybraną, a nie na ofiarę. I na koniec Red Hook. Coś, czego i ja nie przewidziałem. Moc z mojego najpotężniejszego naczynia przelała się na Jess, Cohena i Baldricka. Są teraz … po części ...mną. Chociaż kompletnie na to nieprzygotowani. A Jessica już nie, bo dobrowolnie oddała swoją część mojej mocy, nie wiedząc jednak, że moja esencja i jej dusza splotły się w jedno. To ja wybudziłem ich ze śpiączki po Red Hook. I dzięki mojej krwi stali się tym, czym są.

Mówił wolno. Patrząc w oczy Rafaela. Bez mrugnięcia powieką. Jak maszyna.

Nie ufaj nikomu poza zespołem” - Alvaro “szeptał” sobie w myślach słowa Cohena. Słuchał uważnie tego, co ma do powiedzenia Astaroth. Nie wiedział, co jest kłamstwem a co nie, może całość tego co mówił Anioł Śmierci była jednym albo drugim. Wszystko jednak co dotychczas powiedział układało się w spójną całość. To co mówił było chore, chore na ludzkie pojęcie ale w obliczu wszystkiego miało sens.

- Powinieneś powiedzieć to... Panie tym, co stanowili drugą stronę tego... rytuału, tym co zostali składani w prosektorium Wydziału w jedną całość...

- Po co? Czy ty mówiłeś swoim ofiarom, czemu je zabijasz. Znasz pismo. “A dusza jest w krwi jego”. Twoje zbrodnie były nieco gorszego rodzaju. Ja nie zabierałem dusz. Wyrzucałem śmieci z wiadra. Ciało jest iluzją. Zabijając … przywracasz ducha Prawdzie. A ta, po jakimś czasie, znów przywraca go Iluzji. Więc nie zabijałem. Bo i po co. Skoro biologiczne życie jest jedynie kłamstwem. Znów spoglądasz na to przez pryzmat ludzkiej słabości i ludzkiego pojmowania świata. Bark ci szerszej perspektywy.
Znów ton głosu nie zdradzał emocji. Po prostu … mówił. Wypowiadał zdania. Bez cienia żalu, pychy, skruchy czy innych uczuć.

- Ja będę osądzony bądź nie kiedy przyjdzie ostateczny dzień o ile w ogóle przyjdzie.... Nie znam prawdy więc ciężko mi osądzać. Przez swoją niewiedzę jestem o wiele bardziej podatny na każde słowo. Prawdziwe bądź nie. Rzeczywiście – Silent przytaknał delikatnie głową - mam ograniczone postrzeganie, ale skoro przez całe swoje życie żyłem i stanowiłem część iluzji.... to chyba nie ma co się dziwić.

- Wybacz mi, ale ty już zostałeś osądzony. Przez Jacooba. Uczynił cię wampirem. To dość straszna … pokuta. Dość paskudna kara. A co do osądzania mnie. Proszę? Czy ty tak naprawdę myślisz. Jak więzień może oceniać jednego z dyrektorów więzienia. I jeszcze jedno? Całe swoje życie? A wcześniejsze …. przebywanie w iluzji. To, kim byłeś. Co robiłeś. Najwięcej prawdy mają w swojej religii hindusi, wiesz. Karma. Żyjesz, czy raczej siedzisz w Iluzji. Umierasz bądź gniesz. Cała swoją drogę w więzieniu czegoś szukasz. Wiary, miłości, pieniędzy. Kiedy giniesz pojawia się koło ciebie … pewien byt. Wy go błędnie nazywacie aniołem stróżem. I on dokonuje … sądu. Tworzy ci twój własny osobisty czyściec. Twoje osobiste piekło, gdzie oczyszcza się i przygotowuje do kolejnego pobytu w Iluzji.

- Po co zatem my jesteśmy? Trzymacie nas jako pozostałość po dziele Demiurga? Pozostałośc jego woli tworzenia? Z sentymentu za nim? Czy jako pożywienie? Wybacz proszę moją śmiałość – Rafael zreflektował się, że podnosi coraz bardziej głos wylewajac swoje wątpliwości na Astarotha

- My was nie trzymamy. To wy trzymacie nas. Nie zrozumiesz, bo niewielu rozumie. Niektórzy z moich braci chcą was unicestwić, inni nadal niewolić, dla niektórych jesteście tłem do ich władzy i pokarmem dla ich pragnień. Każdy zarządza swoim fragmentem Więzienia jak chce. Szczególnie teraz. Kiedy nie ma Kreatora. Ale na rozmowy filozoficzne przyjdzie czas później. Powiedz mi, czy lubisz swoje nowe … wcielenie? Czy nie tęsknisz za bardziej ludzka powłoką. Czy nie przeszkadza ci to, ze możesz zostać rozpoznany?

- W tym.... ciele – Alvaro spojrzał po sobie - tym naczyniu mogę chociaż w jakiś sposób chronić zespół, choćby przed innymi pionkami czy szczurami. Jako człowiek byłem podatny na działania nawet pomniejszych istot z iluzji, proszę sobie przypomnieć moje pierwsze spotkanie z Pańskim żołnierzem. Przy drugim już musiał się ze mną liczyć. Mam nadzieję, że nie spotkam go ponownie.... Jeżeli zmiana wizerunku związana byłaby z ofiarami, jak u mojego hmmm mentora to muszę podziękować ale wolę nie zabierać życia osobom które nic nie zawiniły, wtapiać się w życie ich rodzin, jako ktoś obcy, nieznany.

- Dałbym panu szansę na powrót jako jeden z konających policjantów pana wydziału. Nie z mojej winy, bynajmniej. Dusza niedługo opuści ciało. Mogę dokonać transferu. Wtedy uwolni się pan od wpływów Mistrza. Ale to nie jest niezbędne. Dałoby panu większą swobodę działania, lecz mniejsze możliwości fizyczne.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 14-03-2011, 20:37   #90
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Do Alvara doszło, że po raz pierwszy Astaroth coś oferował, nie zawał, nie śmierć a nową możliwość

Stałem się kim się stałem. Przeklęty bądź nie

- I szybką śmierć – były policjant odezwał się w końcu na głos - kiedy Jacoob czy sam Togarini dowiedzą się kim naprawdę jestem. Zresztą teraz chyba też długo nie będę mógł się powiedzmy cieszyć swoja egzystencją, kiedy, że tak powiem wyczują, że się z Panem kontaktowałem. Dziękuję, ale nie. To było.... naczynie tego człowieka i ja byłbym w nim tylko intruzem. Szkoda, że Pan zanim podarował mi zawał nie wytłumaczył tego wszystkiego, może wtedy sprawy potoczyłoby się zgoła inaczej...

- Nie byliście mi wtedy potrzebni.....- szczerość Astarotha rozbrajała - Przed Red Hook, kiedy staliście się częścią mnie samego. Czy raczej, kiedy spotkało to pana przyjaciół.

Alvaro prawie się uśmiechnął.

Prawie.

- Nie ochroni pan ich – Upadły anioł dalej wypowiadał się ze stoickim spokoje - Cohen skontaktował się niedawno z kimś, kto służy kolejnemu Nadzorcy. Ten, zapewne wyczuł moje znamię. Wieści rozchodzą się bardzo szybko. I takie zdarzenia jak w mieszkaniu Cohena mogą … przytrafiać się coraz częściej. Niekontrolowana lumina to coś więcej niż bomba. Bomba niszczy obiekty w Iluzji. Lumina, samą Iluzję. Wielu potężnych będzie chciało ich ...dopaść i odebrać im moją część.

- Skoro nie mogę im pomóc to, jaką rolę dla mnie widzisz Astarothcie? – Silent podążał ostrą jak brzytwa krawędzią noża - Po co ta rozmowa? Mam odciągać uwagę innych, stać się dla nich pokarmem, wabikiem? Czy może przekonać pozostałych, że mają słuchać tego, co od nich chcesz? Gdzie dla Ciebie w tym wszystkim jestem ja? - nie podnosił głosu nie ważył się, czuł się słaby, bezsilny i ogłupiały. Patrzył na szary ogród i czuł się właśnie jak to, co widział. Pozbawione życia, szare, pogięte, niechciane....
- Mimo wszystko chciałbym wyciągnąć Jess o ile nie opuściła jeszcze Miasta Miast. Niech posiedzi w swoim naczyniu dopełniając swoje życie i to co Bóg dla niej zaplanował, jeżeli taka jej wola a kiedy przyjdzie jej pora to poczeka na osąd swojego... anioła stróża i narodzi się na nowo bądź nie. Chyba tyle można jej dać choćby z uwagi na to Panie Nash, że była naczyniem dla części Ciebie samego. Co do Baldricka to de Sade niedługo go zdobędzie i nie będziesz miał na to wpływu. Zyska twoją część. Może jego wolą będzie nie wydać mu Luminy, ale na pewno zawładnie jego naczyniem, stanie się bezwolna kukłą podatną na jego chorą wolę.

Beznamiętne oczy lustrowały Rafaela z niezmąconym spokojem.

- Czy zadałeś sobie pytanie, dlaczego przebudziłem ich ciała ze śpiączki? Mieli wziąć czynny udział w grze, którą teraz toczymy. Tam, w Red Hook, kiedy twój mistrz zaatakował mnie Cohen i Jessica podjęli decyzję. Brzemienną w skutki decyzję. Pozwolili zabić jednego z Wybranych. Baldrick był przypadkową … ofiarą... duchowej eksplozji, jaka wtedy nastąpiła. Moc podzieliła się na kilka części. Dokładnie na cztery, czy nawet pięć. Ma ją Cohen, ma ją Baldrick, część wróciła do mnie, część miała Kingston. Część została podarowana … pewnemu żebrakowi.

- Żebrakowi? – brwi wampira uniosły się w zdziwieniu - Rozumiem, że w tym czasie był w magazynie i jest przypadkową “ofiarą”?

- Tak. Ale teraz pozostaje kwestia twoja i twojej roli. Takiej, jak ja ją widzę. Prędzej czy później dojdzie do konfrontacji. Pomiędzy mną i moimi wrogami. Wtedy opowiedz się po mojej stronie. Z własnej woli. Bez moich nacisków. Pomyśl. Czy nie lepiej mieć za wroga jednego znanego diabła, niż dziesiątki nie znanych. Mogę was wynagrodzić, kiedy już osiągnę swój cel. Ale wcześniej, muszę odzyskać moją luminę. I tutaj pojawia się druga rola dla ciebie. Musisz … pomóc im sobie przypomnieć przeszłość. Czas, jaki spędzili w śpiączce. Śledztwo, które prowadzą jest nieistotne. Istotne jest to, czego nie pamiętają. Niech odszukają dla mnie tego żebraka. Powinien do nich dołączyć. Ukrywa się gdzieś w okolicach Red Hook, co czyni go nieomal niewykrywalnym. Nikt o nim nie wie. Poza mną i teraz tobą.

- A te nowe ciała? – kolejne pytanie popłynęło z ust Rafaela - To jakaś kolejna siła się podpisała, że jest nami zainteresowana? Żeby przekonać Cohena potrzebuje namiaru na zabójce tych dzieci

- To ci, którzy okradli mnie z luminy ukrytej w Kingston. Matrona i jej mordercze potomstwo. Mam zamiar na nich zapolować, co jest łatwe do przewidzenia. Ale … wy stanowilibyście idealne narzędzie do wywarcia pomsty. Matrona zrobiła to, by przerzucić skorupę Kingston z Miasta Miast. Na jej prośbę, niejako. Zrobiła to niechlujnie i spontanicznie. Bez trudu ją namierzycie. Ale mogę wam pomóc. To przyspieszy działania. Większość jej potomstwa lubi przebywać w szpitalu świętej Magdaleny. Wejście do ich kryjówki stanowi pokój 66. Teatralne. Ale … oni potrafią być groźni. Więc bądźcie ostrożni. Lękają się ognia i widoku krzyży. Wiem, ze Cohen będzie szukał ze mną kontaktu. Nie mów mu o naszym spotkaniu. Sam, prędzej czy później, mnie znajdzie. To mu pomoże przypomnieć sobie... wieżę. Tą, do której zaprowadzą go ślady krwi.

- Co z Jess i Baldrickiem Panie Tharoth? - Silent dotknął delikatnie łysej gałązki drzewa owocowego - czy skorupę można jeszcze napełnić duszą?

- Każde naczynie da się napełnić. Chyba, ze jest dziurawe. Ale i dziurawe się da, jeśli ma się czym zalepić dziurę. Tylko najistotniejsze w tej kwestii jest to, czym je napełnimy.

- Czy wraz z Luminą oddała swoją duszę? Czy w jakiś sposób ona przygotowała się do ponownych narodzin? – Silent szukał odpowiedzi na to jak można pomóc detektyw Kingston

- Moja esencja i jej dusza były ze sobą zrośnięte. Oddając moją część oddała też swoją. Została oszukana. Ale myślę, że można jeszcze odzyskać ukradzioną duszę. Tylko należy zmusić Matronę. Normalnie zrobiłbym to osobiście, lecz teraz … kiedy przerwano rytuał i kiedy moje cząstki są nadal niekompletne, mógłbym przegrać bezpośrednią konfrontację.

- Kim dokładnie jest ta Matrona? Musi mi Pan wybaczyć Panie Nash moją niewiedzę w tej kwestii. Czy to kolejny khmmm... Nadzorca? Czy potężniejszy sługa?

- Potężny sługa. Razyda, który uważa, ze może grać w innym rzędzie, podobnie jak De Sade.

- To nie mam zbytnio szans wyciągnąć od niej tego czego bym chciał, no ale spróbuje, ja nie mam nic do stracenia a Jessica wszystko. Niedługo zresztą też odpowiem sobie na pytanie co zrobi ze mną Jacoob jak się dowie, że z Tobą rozmawiałem

- Nie dowie się – Anioł Śmierci uśmiechnął się delikatnie unosząc końciki ust - Bo ze mną nie rozmawiałeś. Poszedłeś zjeść cheeseburgera i napić się kawy. Mnie w tym lokalu w zasadzie nie było. Tak samo połączenia na twój telefon. Żadnych śladów. Nic. Jak wtedy, kiedy …. bawiłem się z wami próbując podważyć wiarygodność waszej pracy.

- Rozumiem. No może nie do końca ale mniej więcej - Silent się uśmiechnął jakby sam do siebie

- To dobrze. Koniec rozmowy? Wracasz do baru? Gotowy?

- Jeszcze tylko jedno. Coś co nurtuje moją ciekawość – Astaroth wyczekał aż wampir zada mu w końcu pytanie – Co się stało z Twoimi czterema wybrańcami

Zanim odpowiedział świdrował swoimi przenikającymi oczyma Rafaela

- Dwoje nie żyje a jedna zaginęła – odpowiedział w końcu

No tak ale to daje nam trójkę a gdzie czwarta osoba, prawdopodobnie wybrany? Ukryłes jego albo ją” – coś, co pojawiło się w oczach Anioła Śmierci powstrzymało Silenta przed zadaniem na głos tych pytań.

Raczej ją. Alvaro stawiał, że czwartą postacią była Annie Watermann. Może warto byłoby ją odszukać?

- Pan wybaczy – Rafael dla swojego dobra zmienił temat - ale chyba już nigdy nie będę gotowy....

- Mam to rozumieć jako akceptację detektywie?

- A mam jakiś inny wybór? Chce im pomóc, choć to jestem im winien, może i w jakiś sposób chcę również pomóc i sobie. Panie Tharoth... jeszcze tylko jedno pytanie... Czemu nie pozbył się Pan nas wtedy kiedy byliśmy nieświadomymi niczego mieszkańcami Iluzji, co Pana powstrzymało?

- Nic. Po was przyszliby inni. Po nich kolejni. Trwało by to w nieskończoność. Nie chciałem zwracać aż takiej uwagi. Doprowadzenie was w ślepy zaułek było trafniejszym rozwiązaniem. Niż wasza śmierć, która niczego nie zmieniała. Prawa Iluzji stanowią doskonałą broń, jeśli potrafi się je zakłócać. Wasze umysły również.

Prawie Eden, prawie Adam, prawie wąż....

Ciepła kawa w syropianowym kubku i podwójny cheesburger. Jeszcze ciepły. Silent na nowo znalazł siew okowach krat Iluzji. Czuł się jakby przed chwilą dostał obuchem przez głowę. Wielokrotnie. Był otępiały od słów Astarotha. Do oczu cisnęły mu się łzy, które z ledwością powstrzymywał by nie rozpłakać się wśród kilkunastu ludzi, którzy posilali się w tym samym lokalu. Gdyby była tutaj Claire to by dała mu po nosie. Natchnęła do dalszych działań, dalszej walki…

Claire

Ani razu Astaroth nie wspomniał o niej. Alvaro brał to za dobra monetę. Im mniej tak potężnych bytów się nią interesowało tym lepiej dla niej, może ona jako jedyna wyjdzie z tego cało. Alvaro musiał zaprzestać kręcić się wokół niej, zwracać na nia uwage poprzez swoją osobę. Ktoś mógł ja wykorzystac jako wabik na wampira. Jego rodzącą się słabość….

Nie mógł
Alvaro nie mógł przestać o niej myśleć. Była kontrastem na to wszystko, na tą całą dołująca powagę rzeczywistości, na te demony, ich rytuały na wszystko co się zwaliło na głowę Rafaela przez te kilka miesięcy. Na to wszystko co wywróciło jego życie do góry nogami

Szybko dojadł kanapkę popijajać ją gorzką kawą. Zerknął na zegarek. Kilka minut przed ósmą. Wyjął telefon i wpisał krótką wiadomość do każdego członka zespołu za wyjątkiem detektyw Kingston

Wiem gdzie jest JESS. Bądźcie za 40 min na rogu Haston i 14stej, niedaleko szpitala świętej Magdaleny

Wyszedł czym predzej z lokalu. Miał mało czasu

***



Swoje kroki skierował do najbliższego centrum handlowego. Tam nabył produkty niezbędne do zrobienia koktaili mołotova, dokupił naboje do pistoletu jaki zabrał pierwszemu partnerowi Baldrica tuż po jego wypadku w magazynie w Queens. Zakupił również kilkanaście dezodorantów z dużą iloscią alkoholu. W specjalistycznym sklepie kupił koce gasnicze, dwie gaśnice piankowe, trzy palniki ręczne. W sklepie z materiałami ogrodowymi kupił zraszacz do zawieszenia na plecy, który normalnie miał pomagać w walce z plagą szkodników właścicielom domków z ogródkami, a Alvaro chciał wykorzystać do rozpylania płynnych środków łatwopalnych, które nabył chwilę wcześniej w markecie, na półkach z chemią. To wszystko zapakował w trzy również nowo zakupione torby. Po drodze na umówione miejsce spotkania z pozostałami członkami policyjnego zespołu, Rafael wstąpił do sklepu z dewocjonaliami, gdzie nabył cztery poświęcone krzyże. Może i wszystko wyglądało śmiesznie kiedy patrzyło się na to z boku ale to co zamierzał z tym zrobić i do czego użyć Alvaro było śmiertelnie poważne. Obładowany trzema torbami których ciężaru prawie nie czuł przemiszczał się w kierunku miejsca, które sam wyznaczył. Wiedział, że się spóźni, ale był też pewien, że ci co przybęda na jego wezwanie poczekają na niego. Będą musieli jeżeli chcą spórbować pomóc Jess.

Pomóc

… bądź zginąć starając się.

Choć śmierć jest dopiero początkiem
 
Sam_u_raju jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172