Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-01-2009, 20:24   #1
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
[Mag: Wstąpienie] Lot Kruka

Lot Kruka



Mieszkanie Ravny Turi

Od kiedy Ravna Turi wysłała kartkę ze swym imieniem i zdjęcie na podstawiony adres rozpoczęło się okres oczekiwania na odpowiedź Fundacji Białych Kruków.Ta nadeszła niespodziewanie szybko, skrzynka miesząca się w mieszaniu ulokowanym w kamienicy zawierała już list z odpowiedzią. Odręczne napisany list w piękny, kaligraficzny sposób zawierał tylko krótka notkę o spotkaniu w piątkowe południe pod największym dębem w głównym moskiewskim parku. Tak właśnie Ravna krzątała się w swoim mieszaniu czekając tylko aby móc wyjść poszukać owego drzewa. Co prawda pogoda nie zachęcała do wychodzenia na zewnątrz. Do ogromnego mrozu i opadów śniegu doszedł również deszcz, porywisty wiatr i grzmoty. Burza w zimie, to ci dopiero anomalia. Wyrywne z parkowych drzew gałązki przelatywały ulicę i tłukły po szybach w kamienicy, także w tej w której mieszkała ona. Szkoda, że dziś nie jechał pociąg. Historia samego mieszkania była bardzo ciekawa, jeszcze do niedawna mieszkało tutaj małżeństwo jednakże zginęło tragicznie podczas wybuchu gazu. Jeszcze ciekawszy był fakt, że prywatna firma sprzedała je wyremontowane bo bardzo niskiej cenie jakby chcąc się go pozbyć. Niemniej takie budownictwo i widok z okien były wspaniałą okazją. Ravna ubrała kurtkę, buty i ruszyła na spotkanie innych Magom i nieprzyjaznej pogodzie.

Szpital Moskiewski nr 3

Pielęgniarka po raz kolejny w dobrej wierze przyniosła radio do pokoju Szamila, po raz kolejny zirytował go ględzący o wszystkim i niczym prowadzący program. Cale szczęście, że po chwili burza zakłucia sygnał radiowy. Ciemność za oknami, śnieg zasypywał dach, a deszcz bił w metalową rynnę. W sali ugościł się zapach środków dezynfekujących przemieszany z dziwna wonią pracującej aparatury medycznej. Wraz z kolejnym grzmotem radio się wyłączyło, a światło zamigotało. Cale szczęście, że komputer pracował normalnie. Chyba nawet lepiej niż normalnie ponieważ właśnie wykołował zadanie ujęte w pobocznym programie. Pomocniczy czarno-błękitny wyświetlacz OLED zakomunikował o tym dumnie.

Skanowanie wstrzymane. Wykryto permanentne źródło Kwintesencji. Podaje dane.
Lokalizacja: Moskiewski Szpital Psychiatryczny nr 1 (Cytuję: „Tak, ten szpital po drugiej stronie ulicy”)
Klasa: V (98% zgodności)
Typ: B-0 (silny Rezonans, brak Haustów)
Rezonans:
58% Entropia (Cytuję: „Aby nie powiedzieć Śmierć”)
40% Obłęd
2% Dynamika
Nie stwierdzono zasiedlenia.
Nie stwierdzono zabezpieczeń.
Kilka alternatywnych, ruchomych źródeł Haustów (15% pewności)
Cytuję: „Dziś Twój dzień”

Skurcz nerwów twarzy Szamila nawet przy wielkich pokładach dobrej woli nie można było nazwać uśmiechem. Przeciwległy szpital psychiatryczny przypominał gotycki zamek, ciemna cegła uzupełniona kratami w oknach kontrastowała ze starymi elementami budynku. Słabe światła w oknach, cisza wokół i kilkanaście szumiących teraz drzew. Tak przynajmniej mówiły pielęgniarki. Tymczasem na korytarzu miejsca leczenia Szamila pobrzmiały nieregularne kroki jakby półtorej osoby, dwie stopy i uderzenie plastikową podeszwą. Odgłos zdawał się być coraz wyraźniejszy. Podczas kolejnego błysku jego oczom ukazał się szpakowaty cień w drzwiach i nieznaczny dźwięk charczącego sapania.

Taksówka

Szyba w taksówce wiozącej Amaryllis Vivien Seracruz była nieustannie bombardowana gradem kropli deszczu niczym pociskami z karabinu Kałasznikowa. Biorąc pod uwagę kraj po którego drogach stolicy wiózł ją podstarzały kierowca było to nader zabawne porównanie. W samochodzie było zimno, ulice praktycznie wyludnione. Brzęczenie deszczu synchronizowało się z błyskam rozświetlającymi ciemności burzy. Tylko grzmoty nuciły własna pieśń. Jak to wszystko się zaczęło? Trochę niczym sen, kiedy jedna postać może odmienić czyjeś życie. Tak też było, pewnego dnia do jej mieszkania w Los Angeles przybył przedstawiciel Porządku Hermesa. Przedstawił się jako Adept Ars Essentiae Jon Jeremy Awaycraft. W niespodziewanie przyjaznej rozmowie powiedział, że jest z Domu Bonisagus i mówił o nadziejach żywionych przez Porządek donośniej jej osoby. Kolejny grzmot i spokojny niegdyś staruszek za kierownicą drgnął wystraszony. Otarł pot z czoła i rzucił głupawo.

-Nic pani nie jest?

Wlepił oczy w biust Amaryllis, oblizał wargi. Co za kultura, zupełni inny poziom niż owy wysłannik. Zaproponował Sierocie dołączenie do Fundacji w Moskwie, mówił o szansie dostania się na douczenie do Akademii, o szansie na dołączenia do Porządku Hermesa. Wspaniałe. Taksówkarz zatrzymał się przy chodniku, pod parkiem. Otwierając drzwi mroźne powietrze zmieszało zapach choinki samochodowej. Taki to zapach pożegnał ją na poszukiwania miejsca zbiórki.

Autobus

Ścieżki losu są niezbadane – taka to myśl niemal równocześnie przebyła głowę Inny Morozow oraz Siergieja Bielyj. Niesłychane jak to dwójka znajomych może zacząć współpracę z tą samą Fundacją nic o tym nie wiedząc, spotykając się dopiero przypadkiem w miejskiej kawiarni. Teraz podczas burzy jechali oboje na miejsce spotkania. W autobusie było cicho, kołysał się delikatnie na boki nie zważając zupełnie na zemstę natury, brunatny dym z rury wydechowej tworzył wspaniała mozaikę z śniegiem i deszczem która to grała razem z refleksami świetlnymi tylnej szyby. Teraz takie prozaiczne problemy jak mieszkanie były im dalekie. Niestety, zarówno Sierioża jak i Ina nie posiadali dużych funduszy. Dwójka Magów musiała zadowolić się pokojami wynajętymi w jednym z bloków na skraju miasta oraz przerywaniem kompletacji o naturze bytu na myślenie o naturze zarobków i jak tutaj nie być głodnym. Nie była to nieudolność, oboje bardziej żyli ideami niż światem tu i teraz. Autobus zaryczał, śnieg strzelił na wszystkie strony, zarzuciło ich oboje. Tak, to ten przystanek. Błękitną wstęga przecinająca zachmurzone niebo powitała otwarte drzwi, zimno zaczęło szczypać w twarz i nos. Porozumiewawcze spojrzenie dwójki wchodzącej do parku przeciął deszcz zawiany wprost w ich oczy.

Park imienia Ludzi Pracujących

Największy w Moskwie park nosił imię Ludzi Pracujących jeszcze z czasów późnego Stalina. Zbudowany na planie krawatu otoczony z czterech stron kamienicami pomiędzy którymi a parkiem biegła tylko brukowa droga. Liściaste drzewa przeważały, do tego betonowane alejki, ławki oraz tory kolejowe za wschodnimi kamienicami co jakiś czas donoszący o swym istnieniu odgłosem poruszającego się pociągu towarowego.



Parszywa pogoda. Nawet nie chodziło o mróz chwytający mocarnym uściskiem, zaspy śniegu oraz jego płatki wraz z deszczem padające z nieba . Nawet wiatr szarpiący ludźmi, targający ubranie i z maniakalną zawziętością próbujący przewrócić wszystko co się da. Ale burza z piorunami w środku zimy? Nieboskłon przybrał barwę ciemnego granatu przeplatanego czarnymi chmurami. Co jakiś czas błyski rozświetlały je w pełni, w grozie i majestacie piorunów. Świst wiatru razem z grzmotami tworzył nieziemską muzykę. W powietrzu unosił się świeży zapach co razu podrywany i zmrażany wichrem. Kpiny sobie robią zarządzając spotkanie w taką pogodę, kpiny. Jeszcze iść w piechotę, to dopiero zniewaga. Główny moskiewski park był prawie całkowicie wyludniony, co jakiś czas tylko zabłąkany przechodzień walczył z pogodą próbując dotrzeć do domu albo przynajmniej pod dach gdzie jest sucho i ciepło. Mówili aby spotkać się pod starym, największym dębem. Kto by pomyślał, pod drzewem w trakcie burzy, bezsens. Szukania było co nie lada, lecz właśnie to szukanie pomogło walczyć z mrozem. Kropelki deszczu niczym miniaturowe pociski wbijały się w śnieżne zaspy tworząc zeń prawdziwe sito. Wreszcie jest! Jak można było przeoczyć tak potężną roślinę. Dość niski wyglądał jak pochylone widmo, potężne konary niczym macki rozpinały się na boki, pomniejsze gałęzie co jakiś czas zostawały pozbawione siostrzyczek które to ulatywały w nagłych porywach wiatru. Dotarliście pod jego maści dęba lecz komitetu powitalnego ani widu ani słychu. Chociaż w tych warunkach wszystkie zmysły zostały przytępione. Dziwnym kaprysem losu, czy jakby powiedzieli Wirtualni Adepci nieprawdopodobną kombinacją skryptów rzeczywistości, wszyscy błądzący do miejsca spotkania Magowie, Siergiej Bielyj, Amaryllis Vivien Seracruz, Ravna Turi, oraz Inny Morozow znaleźliście się pod nim w tej samej chwili. Zuchwały powiew wiatru rzucił w waszą stronę śnieg i deszcz nie szczędząc znajdujących się kilkaset metrów dalej budynków. Przynajmniej po dźwięku uderzanych szyb w mieszkaniu Ravny można było tak sądzić. Kolejny błysk. Ciche echo przejeżdżającego za kamienicami pociągu towarowego dobiegło uszu Amaryllis i Ravny. Nikt nie przychodził, grzechocące drzewo ochoczo zagłuszało nawet myśli. Elektryczna wstęga przecięła niebo, zawróciła i poczęła opadać na dół. Stanie pod drzewem nie było jednak najlepszym pomysłem.
Zimno, zimno i jeszcze raz zimno. Niczym podczas zamieci był problem z dojeniem własnej dłoni, a nogi trzęsły się jak galareta. Walczący z wiatrem mężczyzna podszedł do Was trzymając czapkę uszankę aby nie zleciała z głowy. Wysoki i nader dobrze zbudowany, cienkie elegancie spodnie i buty, na to wszystko granatowa kurtka i szalik. Jasna karnacja, blond grzywa i piwne oczy wyglądające zza małych okrągłych okularów. Sprawiał wrażenie młodego, ledwo dochodzącego do trzydziestki. Zakasłał i przemówił.

-Witam Was. Jestem Mistrz Ars Manes Robert Cross bani Flambeau, członek Rady Fundacji Białych Kruków jako doradca do spraw Umbry.

Wydusił pośpiesznie, uśmiechnął się lekko. Chociaż burza hulała w najlepsze to wszyscy poczuli się jakoś lepiej, bezpieczniej. Robert robiąc kilka kroków w śniegu, troszkę zakłopotany swymi tytułami powiedział jakby chcąc trochę rozluźnić atmosferę

-Straszna pogoda. Odprawy, dziś widziałem już sześć drzew uderzonych piorunami. Najzabawniejsza jest zupełna statyczność tego zjawiska... Zresztą, zimno tutaj i mokniemy. Idziemy do samochodu... jak to dobrze, że wynająłem limuzynę.

Tańcząc w wichurze i burzy, rzucani wichrem, cała czwórka dotarła do samochodu. Czarna limuzyna, nader długa musiała stać tutaj sporo czasu, śnieg przysypał jej dach i maskę, a deszcz wypolerował przyciemniane szyby. Z miejsca kierowcy dało się zauważyć pomarańczowy płomyk. Robert zdjął wełnianą rękawiczkę i zapukał rytmicznie w szybę. Wnet drzwi się otwarły, nagłym szarpnięciem otworzył je, pokiwał głową abyście wsiali. Tymczasem on zając miejsce obok kierowcy.



Środek auta był wygodny. Miejsce dla pasażerów zawierało dwie przeciwległe sfory które az wyzywały swymi dbałymi obiciami. Oddzielał je drewniany stolik z plastykowymi wykończeniami. Zapach dymu tytoniowego zmieszany z ciepłym powietrzem płynącym wprost z klimatyzatorów dawał obłędną woń. Silnik wydał z siebie odgłos tarcia lecz już po chwili odpalił. Kierowca obrócił się w stronę czwórki pasażerów, był to szczupły, młody chłopak jakby zaraz po liceum. Twarz lekko dziecinna, oczy zielone i nader dojrzałe lustrowały kilka chwil otoczenie. Dłuższe, brązowe włosy opadły na ramiona białej koszuli. Do tego krawat i ciemne dżinsy.

-Część. Gustaw po tej stronie.

Siergiej zostawiwszy burze na zewnątrz zrazu poczuł się lepiej. Na tyle lepiej, że niemalże ujrzał aurę delikatnego płomienia, ciepłego ogniska roztaczająca się wokół Roberta i trochę słabszą okalającą Gustawa. Podobne pozazmysłowe doświadczenie nie ominęło także Inny jednakże w trochę innym odcieniu. Wraz z dźwiękiem chroboczących po śniegu kół i kolejnym grzmotem jej uszy wyczuły delikatny szum płynącej wody lecz jakby nie z tego świata, jakby przelewało to wodę na młyn rzeczywistości. Ruszyli...

Szpital Moskiewski nr 3

Nie taki potwór straszny jaki go malują W szczególności, kiedy okazuje się ładna dziewczyną. Dość wysoka blondynka o kręconych włosach uśmiechnęła się nieznacznie. Jasna cera, usta podkreślone błyszczykiem, srebrny krzyżyk na szyi. Zgrabna figura. Niestety ubrana była dość średnio – dżinsy i niebieska bluza. Kolejną rzeczą jest noga spoczywając a w gipsie i kula która pomagała jej poruszać się. Powoli dotarła i wyłączyła na przycisku radio. Pomachała ręką.

-Hej! To Ty jesteś ten cały Samuel? Chyba tak... Ja jestem Anna Flyman. Nie patrz się tak, oni przysłali mnie tutaj.

Wzięła sobie metalowe krzesło i z trudem przysunęła pod łóżko Samuela. Kwietna woń roztoczyła się wokół. Jakby i burza trochę przycichła wraz z sympatycznym usposobieniem Anny. Dziewczyna zastanowiła się chwilę marszcząc czoło.

-To przejściowe czy masz tak cały czas? Bo wiesz, będą potem problemy... Z drugiej strony Abraham mówił, ze niezłe z ciebie ziółko. Aby się nie mylił. Tak więc jestem z Fundacji Białych Kruków, dokładnie to Niebiański Chór.

Już chciała się poderwać i pobiec gdzieś gdy ciężar gipsu na nodze przypomniał jej o obrażeniach. Machnęła ręką jakby odganiała muchę i uśmiechnęła się do Samuela jakby nie widząc jego kalectwa.

Przedmieścia

Prócz prośby o zapamiętanie trasy nikt z towarzyszy nie odezwał się do czwórki mistyków. Przejechali przez rzekę Moskwę, coraz bardzie oddalali się od centrum miasta. Tak jak oddali się tak i nawałnica zaprzestała walka z ludźmi. Nie było grzmotów i błysków nie było śniegu i deszczu. Tylko mróz i lekki wiatr. Przedmieścia Moskwy osadzone pośród gęstych lasów iglastych co rusz wycinanych pod miejsce dla budy sprawiały miłe wrażenie. Las, droga, kilka starych domów i kamienic, stacja benzynowa, las droga i to samo. Zaparkowali limuzynę w lesie. Gustaw wysiadając ubrał kurtkę, po nim wygramolił się z auta Robert spiesząc się aby otworzyć drzwi pasażerom.
Siergiej, Amaryllis, Ravna, i Inny z radością przywitali świeże powietrze, śnieg i pękające gałęzi pod nogami, słońce migające pomiędzy sosnami. Ravna poczuła czyjś dotyk, gładzenie zimnymi dłońmi. Gęsia skórka, wiatr zawiał jej włosami chociaż mogłaby przysiąc, że to czyjeś dłonie. Obejrzała się nerwowo za siebie, a ktoś już puknął w ramię, zimny oddech na plecach. Trwało to ułamki sekund kiedy Gustaw majstrował przy samochodzie, a Robert Cross rozglądał się wokół. Znowu, szept wiatru w uszach, poczucie stania pomiędzy dwoma cienkimi błonami. Amaryllis wtuliła się w swego pluszowego rysia i... Mary przeszły. Pozostało tylko minione wrażenie i szum drzew. Robert zaczął prowadzić grupę.

-I pamiętajcie, tą drogę musicie znać jak amen w pacierzu.

Wędrówka w leśnej ścieżce nie potrwała długo i oczom wędrującej grupy ukazały się ruiny kamienicy, cegła przemieszana drewnianymi belkami i śniegiem. Kila wron krążyło w koło.
Magowie poprowadzili przez drewnianą klapę do piwnicy. Strome betonowe schody zawiodły do miejsca którego jedynym źródłem światła były małe otwory po oknach. Pomiędzy drewnianymi wspornikami tworzyła się sieć starych mebli i skrzynek, wszystko pozakrywane lnianymi narzutami. Jednak cenniejsze było mistyczne wrażenie tego miejsca, pulsujące tętno i czyjaś obecność. Moc bijąca stąd i zapach wilgoci. Niesamowite. Wtem Mistrz Robert uśmiechnął się siadając na mokrej skrzynce po ziemniakach.

-Wiem że tu jest mokro, zimno, śmierdzi. Znajduje się tutaj portal do Dziedziny Białych Kruków. Sama dziedzina jest darem od Porządku Hermesa. Teraz trochę teorii. Tutaj mamy źródło Vis ale nie możecie z niego korzystać. Ponadto portalu pilnuje Preceptor, jeśli zobaczcie śpiącego bezdomnego rzućcie mu pieniążek.

Kiwną głowa w stronę Gustwa, ten pośpiesznie ściągnął płachtę z lustra. Wzbiły się w przy tym tumany kurzu którego nigdy nie brakowało. Lustro lśniło, sięgało prawie końca niskiego sklepienia i było przykręcone do podłogi.



-To jest portal. Nie macie możliwości wprowadzać kogoś z zewnątrz. Wchodząc wymawiacie swe imię i idziecie przed siebie. Potem najlepiej biegnąć przed siebie aż do dostania się do dziedziny. Zawsze przed siebie, nie patrzcie na boki. Systemem obronnym jest lustrzana sala i łatwo się w niej zgubić jeśli... Do cholery nie będziecie uważać.

Zawiązał sznurówkę w swych eleganckich butach i powstał. Cała grupa przekroczyła bramy.

Pewien apartament kilkadziesiąt metrów nad centrum Moskwy



-Mówisz mi przyjacielu, że jednak nasze prognozy okazały się w piętnastu procentach błędne?

Pytanie zawisło w powietrzu ponad zawalonym stertami papierów stolikiem. Na okalających go sofach siedziała piątka mężczyzn. Każdy eleganci w garnitur, tylko marynarki i walizki poszły chwilowo w odstawkę. Ekrany włączanych laptopów rozświetlały apartament zarzucając cień milczenia na piękny widok zza szyby-ściany budzącego się po zawierusze miasta. Czwórka z nich zakłopotana wróciła do segregacji papierów, piąty poprawił prostokątne okulary idealnie współgrające z jego kształtem twarzy i rzekł.

-Piętnaście procent to różnica naszego być i nie być przyjaciele. Piotr i Władimir mają jeszcze raz przejrzeć analizy. Tymczasem na czym skończyliśmy naszą konferencję?

Skoczyli na donośnym dźwięku telefonu sygnalizującym nowy sms. Jakby się zdawało szef analityków przeczytał jego treść na głos nie kryjąc zadowolenia.

-Wykryliśmy płotkę wczoraj o 11.17.

Jeden mężczyzna starł pot z czoła, drugi napił się soku pomarańczowego. Kolejny tylko flegmatycznie zamknął komputer i rozsiadł się wygodniej. W pomieszczeniu dało się usłyszeć przelatującego owada dzielnie trzepoczącego swymi małymi skrzydełkami.

Szpital Moskiewski nr 3

-Samuel, kazali mi dostarczyć coś da Ciebie.

Anna wyjęła z kieszeni starą, czarną dyskietkę. Położyła j obok aparatury wyjaśniając.

-Abraham kazał ją zniszczyć w razie niebezpieczeństwa, da tego jest to dyskietka. Każdy z nas ma osobny telefon do umawiania spotkań z resztą. Tutaj są wrzucone wszystkie numery, zaszyfrowane. Hasłem jest Twoja data urodzin. Jeśli masz cos c symuluje telefon, nie wiem, nie znam się na waszym sprzęcie, to możesz dzwonić.

Wzięła głęboki oddech i kontynuowała.

-Masz tam także meila od jednego Wirtualnego Adepta z naszej Fundacji. Jon Fire, w sieci Abraham#13 ale my wołamy zwykle Abraham. Jego poczta to było bodajże abraham#13@vatepts.com ale głowy sobie za to urwać nie dam, musisz sprawdzić.

Abraham#13, to coś mówiło Samuelowi. Nawet bardziej niżeli mówiło. Ktoś kto się tak przedstawiał walczył z Unią w Estonii. Czy to tama sama osoba która zdalnie załatwiła trzy HIT-Marki? Możliwe. Komputer regulujący dwie kroplówki zapiekał dziwacznie, potem zapalił trzy kontrolki. Zawsze kiedy kroplówki się zmieniały czuł pieczenie w żyłach. Nie było to czucie w dosłownym tego znaczenia, bardziej ból kaleczących układ krwionośny kryształków, jakby kto wlewał mu do środka zmielone szkło. Jak dobrze, że im dalej od miejsca wkłucia to te doświadczenie słabło. Anna z niepokojem spojrzała na jego minę i... Zadzwonił jej telefon.

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Przekroczenie portalu w lustrze nie było nadzwyczajnym doznaniem, zupełnie jakby przechodziło się przez drzwi do nowego pokoju. Jednakże lokacja w której się zaleźli była niesamowita. Okrągłe pomieszczenie o wysokim, płaskim suficie aż huczało od magy. Nie było tam ani wejścia ani wyjścia, dwumetrowe lustra na ścianach zostały od siebie oddzielone srebrnymi listwami. Sufit i podłoga to najczystsze, koliste szklana tafle jednakże można byłoby przysiąc, że nie stąpa się po szkle. Wrażenie zagubienia i rozszczepienia zmysłów oraz takiego przemieszania miejsca, że stojąc w miejscu można byłoby się zgubić. Idąc przed siebie w jedno z luster na ścianach Ravna ujrzała samą siebie wystukującą powolne rytmy na nader zdobnym bębnie. Na ramieniu siedział gronostaj drzemiąc pod rytm muzyki. I te wzory na jego futrze. Iaoidn. Wnet Mistrz Robert klasnął przed jej oczyma. Echo rozbiegło się po sali, a on wysyczał przez zęby słowa.

-Akin, harasz!

Targnął ją i ostatni w grupie opuścili przedsionek Dziedziny Białych Kruków. Jeszcze po drodze mówił do niej.

-Jeśli nie potrafisz się nie zatrzymać i nie spoglądać w lustra to tylko biegnij w portal, a potem przez salę z lustrami. To pomaga.

Wszyscy wyszli z dosłownie drewnianej grupy zarośli która rozstąpiła się w niebywały sposób tylko tyle, ile potrzebowały ich ciała. Hol był kolejnym okrągłym pomieszczeniem przykrytym szklaną kopułą, przez szkło wpadało delikatne światło jakby duże aczkolwiek słabsze słońce trwało nad ich głowami. Podłoga szara, kamienna i popękana lecz dziwnie ciepła. Ściany obite drewnianymi balami. Pośrodku sali trwała fontanna, drewniane, proste ogrodzenie pełne było krystalicznie czystej wody która strzelała w środku małymi strumykami. Robert zdjął kurtkę ukazując wełniany sweter i złoty pistolet zatknięty u pasa. Tymczasem na jednej z ławek okalających fontannę siedział mężczyzna. Podstarzały hipis o długich, siwiejących włosach i żywych, rozbudzonych oczach. Spodnie moro i glany, na czarny podkoszulek opadało kilkanaście łańcuchów. Trzymał on gitarę. Dźwięczny głos przywitał czwórkę nowych magów.

-Hej nowi! Jak tam podróż? Właściwie to jestem Grigorij Rublewski...

Wnet dostrzegliście dwójkę innych magów, znowu faceci. Niesamowite. Siergiej zrazu wyczuł konflikt aura, nie widząc ich samych, a tylko wrogie ostrzenia pomiędzy nimi. Pierwszy z nich był nader elegancik mężczyzną w średnim wieku. Czarne włosy i wąs, do tego biała koszula. Dość wysoki spodniach i butach z garnituru podpierał się prosta, drewnianą laską. Z pozoru krucha kończyła się metalową gałką. Skryte w skórzanych rękawiczkach dłonie opierały. Przemówił pierwszy.

-Jestem Pedagog Diakon Mistrz Ars Vis oraz Ars Materiae Aureliusz Marek Prim bani Bonisagus, Przewodniczący Rady Fundacji Białych Kruków, Pan i Twórca Perłowych Kamieni, jeden z twórców Dziedziny Białych Kruków, uczeń Księcia Diakona Mistrza Ars Fati, Ars Essentiae, Ars Vis i Ars Mantis Ahmeda Al-Aliastra bani Bonisagus i jako Przewodniczący Rady Fundacji witam Was w naszych skromnych progach.

Gustaw i Robert usiedli na jednej z ławek. Tedy oczom czwórki przybyłych magów ukazały się trzy okute żelazem drzwi do dalszych części dziedziny, na wschodzie, zachodzie i południu. Wzorzec Diakona błyszczał iskierkami od Kwintesencji.
Grigorij szarpnął struny i zaczął lekko podśpiewywać:
- Żona pogłaskała mnie po buzi rano
Umyłem się pod kranem
Pożegnałem uściskiem dziatki maleńkie
Szofer wiezie mnie z wdziękiem

Czytałem będąc młodym chłopakiem
"Jak Dymitrij został partyjniakiem"
Teraz jestem starszy i poważniejszy
I lektury mam trochę mądrzejsze


Tymczasem stojący obok hermetycznego mistrza niego młodzieniec ciągle się w weń wpatrywał jak na UFO. Trochę niższy od poprzednika, również czarnowłosy lecz bardziej zaniedbany – włosy rozczochrane, podkrążone oczy, dżiny i bluza za kapturem na której szarej powierzchni pięła się dumnie grafika czarnej kropli. Westchnął zrezygnowany.

-Temu to zawsze odwala jak się z kimś nowym wita. Wybaczcie. Możecie mi mówić Abraham albo Jon, mniejsza o szczegóły. Mistrz Ars Arara blfsgf fggfg...

Machając dłońmi przez parę chwil przedrzeźniał Aureliusza. Mocny szturchaniec Roberta powstrzymał Gustawa od wybuchnięcia śmiechem. Piosenka Grigorija rozkręciła się na dobre.

- Z kamienną twarzą siedzę przy stole
Przy nim ludzie których mniej trochę wolę
To stało się tak nagle jakby dziełem przypadku
- Kto z nas? Może Pan, panie Władku
Tak panie Władku, Pan się nie boi
Dwie trzecie Dumy za Panem stoi
Panie Władku, Pan się nie boi
Cały naród murem za Panem stoi


Tymczasem ofiara werbalnego ataku Abrahama podniosła głowę dumnie i kontynuowała.

-Istnieje możliwość mieszkania w dziedzinie. Odpowiednie pokoje zostały już przygotowane. Jednakże żywność musi zostać zapewniona samodzielnie, a nasz azyl ma tylko troszkę większy zakres tolerancji na technomagyę niżeli na ziemi. Pozwolicie, że udam się do siebie.

Pożegnał się kiwnięciem głowy i ruszył ku wschodnim drzwi. Te lekko zatrzeszczały. Wnet zniknął za nimi, a [b]Jon usiadł na pierwszej wolnej ławce.

-Hermetyczna konserwa sobie już poszła. I to jest różnica, Mistrz Rasputin mówi konkretnie, ten tylko nudzi... Ajć, mam prezenty. Każdy dostanie telefon. Są one tylko przeznaczone do umawiania spotkań nic poza tym.

Sięgnął po zawieruszoną obok ławki torbę i rozdał każdemu po telefonie.



- Słońce pada oknem na nasze głowy
W ten poranek piękny czerwcowy
Za ścianą, słyszę, kłócą się frakcje
W tym roku chyba nici z wakacji

Obserwuję paznokcie pod stołem
Nie daję poznać, że trochę się boję
Trzeba trzymać fason w każdej chwili
Nawet wtedy, kiedy wszystko się wali

Tak panie Władku, Pan się nie boi
Dwie trzecie Dumy za Panem stoi
Panie Władku, Pan się nie boi
Pan prezydent także Panem stoi

Trzeba szybko robić coś konkretnego
Bo inaczej wywloką stąd każdego
Już nie słucham co się dzieje obok na sali
Właściwie to się zdecydowałem

Tak panie Władku, Pan się nie boi
Dwie trzecie Dumy za Panem stoi
Panie Władku, Pan się nie boi
Cały naród murem za Panem stoi


Muzyk zakończył swój popis, a Robert źle spojrzał na Abrahama grożąc mu palcem.

-Pamiętasz, jak kiedyś tydzień włamywałeś się do dziedziny? To może się powtórzyć Abraham, może.

Szpital Moskiewski nr 3

Anna odebrała telefon. Wysłuchała wieści i z lekką złością schowała go do kieszeni. Mina jest zmieniła się w małą podkówkę, założyła ręce, widocznie smutna i zła, rzuciła.

-Będę tylko gadać... Masz jakieś pytania?
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 24-01-2009, 19:35   #2
 
Lunar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumny
Siergiej Bielyj

Przeczucie. Instynkt. To były chaotyczne fazy i spazmy umysłowe przerzucające Sierożę ze skrajności w skrajność. Czy najmniejszy skurcz mógł być zwiastunem nieszczęścia, czy odczucie niepokoju przepowiednią wrogich intencji Rzeczywistości. Nie wiedział. Pozwalał się pchać najmniejszym bodźcom, najczystszym formom myśli. Nie uciekał. Jak we śnie, tracił kontrolę nad poczynaniami. Był obserwatorem swojej pasji.
"Świat się kończy." Stwierdził ponuro obserwując naturę. Żaden są ostateczny. Żadna zagłada, piekielny ogień, siarka i tysiące szatanów. Świat się kończył. W taki czy inny sposób. Może się nic nie stanie, ale to będzie już koniec. Skoro koniec.. to czy jest sens walczyć?

Ach! W tak krótkim czasie setki obrazów, setki, nawał nowych miejsc. Czy umysł Śpiący może to okiełznać? Bielyjowi sprawiało to problem, a jedyną znajomą twarzą, za którą szukał nici porozumienia i czucia wspólnego, była Inna. "Kochana jesteś kobieto. Zawsze dawałaś mi uczucie ciepła." Była chyba drugą platoniczną miłością po awatarze. Awatar go wiódł. Niezniszczalny przewodnik. Nieśmiertelna Nike. Milczący Charon. Opoka chrystusowa. A może wszystko na raz.

Zewnętrzne doznania. Słowa. Krzyki. Inni ludzie. Obce aury. Nie można tkwić w letargu. Trzeba się odezwać. Trzeba się obudzić. "Obudź się."
Siergiej przymknął oczy i wziął oddech jak to miał w zwyczaju. Otworzył je i powstał.
Przyjął szarmancki uśmiech. Przyjazną pozę. Bezwrogi styl.
- Jam Siergiej Bielyj. Wystarczy Sieroża. - niektórzy z towarzyszących osób zdawały się jarzyć jak ogniki papierosów. Inni pozostawali bladzi i nieobecni. Albo te obrazy ukazywały się tylko w głowie Siergieja. Przypomniał sobie jak musiał zamknąć tymczasowo interes. Wstrzymać Konsorcjum Doznań Pozacielesnych. Jego akolita była pilnym uczniem, najlepszym. Acz Sieroża musiał cały czas go okłamywać. To nie była zabawa nauczycielska. Utrzymywanie tajemnic po to, by sam je odkrył. To były kłamstwa i w dodatku narażanie jego bezpieczeństwa. Tak. Mówił o przyjacielu swym Saszy. Nawet nie zdradził mu, że wyjechał do Moskwy. Nie mógł. Technokratyczny Pokój 101.

Przyjął prezent w postaci telefonu z wyraźnym zainteresowaniem. Techniczne zabawki magyczne silnie na niego oddziaływały. To było coś. Schował go do wolnej kieszeni w brązowej kurtce skórzanej. Tam gdzie trzymał resztę rekwizytów. Podszedł do pani Morozówny i przykucnął przed nią.
- Ekhem. Ina, słońce ty moje, jeśli pragniesz, moge z tobą tu zamieszkać i jak diabeł wcielony pilnować legowiska naszego pokoju. Ale jeśli się zgodzisz, błyskawicznie chciałbym wrócić do mieszkania na przedmieściach Moskwy. Poza tym.. zawsze można spróbować zdobyć więcej pieniędzy od jakiegoś napuszonego żydowskiego burżuja z centrum.. - zaśmiał się ironicznie - jeśli wiesz co mam na myśli.
 
Lunar jest offline  
Stary 27-01-2009, 17:21   #3
 
Drusilla Morwinyon's Avatar
 
Reputacja: 1 Drusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwu
Amaryllis Vivien Seracruz


Zielonooka dziewczyna przez chwilę bawiła się komórką, zaraz jednak mruknęła z niezadowoleniem i wrzuciła ją do ciemnobrązowej, skórzanej torebki ramieniem przyciskając do siebie swego pluszowego przyjaciela - spora maskotkę - rysia o srebrzystej sierści i złotych oczach.


- Pff, co za nudne urządzenie, nawet nie da się na nim pograć... - mruknęła pod nosem lekkim ruchem głowy odtrącając spadający na jej drobną bladą twarz kosmyk długich ciemnobrązowych włosów.
Ama zakutana była w długi brązowy płaszcz, spod którego widać było tylko skrawek ciemnozielonego golfu, ciemnoniebieskie wyświechtane jeansy i nieco podniszczone sportowe buty.
Rozpinając płaszcz magini rozejrzała się uważniej po pomieszczeniu i obecnych w nim ludziach.
Swoim zwyczajem przechyliła głowę w bok i zamruczała pytająco przenosząc spojrzenie z jednej osoby na drugą... może to i dziwne, ale można było odnieść wrażenie, że oceniała obecnych, a gdyby to, co zobaczyło jej się nie spodobało bez wątpienia odwróciłaby się na pięcie i po prostu wyszła; najwidoczniej jednak przebywający w Dziedzinie osobnicy zdali "test" ponieważ młoda kobieta skinęła tylko głowa i zaczęła niemal odruchowo drapać swego pluszowego towarzysza za uchem.
Choć starała się tego nie pokazywać - była zdenerwowana - nowe miejsce, nowi ludzi - cóż, przynajmniej ma przyjaciół - gdyby nie Richy i Ona nigdy by tu nie przyjechała - ale skoro jest skrzydlata druga połówka uparła się, żeby chociaż zobaczyć co jest grane, to niech jej będzie.
"No dobra, ty wredna niebieskooka zmoro, przylazłam, ale jak mnie coś zeżre to to będzie twoja wina, o." - pomyślała uśmiechając się lekko.
- Jestem Amaryllis Seracruz, a to...
Pogłaskała pluszaka po łepku.
- ...jest Richy. Przyjaciele z reguły wołają na mnie Ama lub "Iskra", zaś ludzie, których nie lubię preferuje z reguły coś w stylu "To-małe-irytujące-coś-au-moja-noga-argh-weźcie-to-ode-mnie".
Wyszczerzyła w dziwnym uśmieszku białe ząbki po czym zachichotała cicho, mimo, że mówiła po rosyjsku całkiem dobrze, wyraźnie słychać było obcy akcent - być może dziewczyna po prostu nie przywiązywała do tego większej wagi.
- Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.
 
__________________
Co? Zwiesz dekadentami nas i takoż nasza nację?
Przyjacielu, ciężko myślisz, w innych czasach miałbyś rację.
Czyżbyś sądził, żeśmy tylko tępo w siebie zapatrzeni?
Nie wiesz, lecz to się nazywa ironia i doświadczenie.
Drusilla Morwinyon jest offline  
Stary 29-01-2009, 02:22   #4
Banned
 
Reputacja: 1 Shathra nie jest za bardzo znanyShathra nie jest za bardzo znany
Rosja, Twer

Ostatni poranek w Twerze był słoneczny i mroźny. Sadź otaczała wszystkie, choćby najmniejsze gałązki na pobliskich drzewach. Piękny widok. Tym bardziej żal było Innej opuszczać jej rodzinne miasto. Wszystko było już jednak przygotowane i zaplanowane.
Siedziała przy kuchennym stole i rozmyślała przy kubku gorącej ziołowej herbaty z miodem. Akulinka wskoczyła jej na kolana i jak zwykle zaczęła się łasić. Wszystko w jej domu wyczuwało wielkie zmiany. Jedna skromna walizka na kółkach stała już przy drzwiach, czekając na swoją wielką chwilę.
- Wrócisz tu jeszcze, obiecuję. – usłyszała głos Awrama w swoich myślach.
Tym razem nie powiedział nic nowego. Wiedziała również, że kiedy to nastąpi, będzie zupełnie inną osobą. Na tym właśnie najbardziej Mu zależało.
W domu rozległo się pukanie. Podczas jej nieobecności miała zamieszkać tu jej siostrzenica, Ksenia. Dziewczyna miała już 22 lata i choć nie była zbyt dojrzałą osobą, Inna pragnęła podarować jej kredyt zaufania, cały swój dom wraz z licznymi kwiatkami do podlewania i trzema kotami do opieki. Inna była pewna, że Ksenia poradzi sobie ze wszystkim.
- Do zobaczenia, kochana. – pożegnała się, całując dziewczynę w policzek. Zarzuciła gruby kożuch z jagniąt, złapała za rączkę od walizki i przekroczyła próg swojego domu. Nie obejrzała się za siebie, nawet kiedy Ksenia zawołała:
- Powodzenia, ciociu!

Rosja, Moskwa

Siedząc w ostatniej, niezmienionej przez 30 lat kawiarni w Moskwie, nie przypuszczała nawet, że koleje losu Inny i Siergieja znowu się połączą. Uwielbiała, te małe prezenciki, które niczym błyszczące perełki, wyskakiwały od czasu do czasu niespodziewanie, na jej drodze. Pobyt w Moskwie stał się bardziej świetlisty i przyjemny. Inna kiedyś bardzo często żałowała, że nie jest młodsza 20 lat. Być może jej związek z Sierożą byłby wspaniały? Teraz już nie myślała w takich kategoriach. Sieroża był po prostu kochaną, bliską osobą. W trudnych chwilach, jak do rany przyłóż.

Dzień, w którym mieli umówione spotkanie, od rana zdawał się być czymś naznaczony. Anomalnie pogodowe były tego największym przykładem. Ale nie tylko. Coś, gdzieś siedziało głębiej, czego nie mogła jeszcze dostrzec. Owszem bała się, jak wszystkiego co obce i nieznane, ale parła do przodu, popychana niewidzialną dłonią Awrama.

Kiedy znaleźli się już w holu Dziedziny Białych Kruków, Inna zdjęła gruby kożuch, szal i futrzaną czapkę. Wszystko przewiesiła na drewnianym ogrodzeniu od fontanny niedaleko Grigorija. Teraz czuła się o wiele swobodniej. Uśmiechała się delikatnie i w tej chwili nie zamierzała się jeszcze odzywać. Wyglądała na dojrzałą kobietę w wieku mniej więcej pięćdziesięciu lat. Ubrana była we fioletowy golf i czarną, szeroką spódnicę w kolorowe, niewielkie wzorki oraz grube, skórzane kozaki na średnim obcasie. Jej ciemne, brązowe włosy, sięgające do ramion, były rozpuszczone a końcówki jeszcze trochę mokre i delikatnie skręcone od wilgoci. Miała ciepły wyraz twarzy. Od całej jej osoby biła dobroć i wewnętrzny spokój. Robiła wrażenie osoby, która potrafi wysłuchać i której można się wyżalić w potrzebie, a przede wszystkim osoby, która nie ma żadnych złych intencji.

Największe wrażenie zrobił na niej Grigorij. W trakcie śpiewania swojej piosenki, Inna nie potrafiła ukryć swojej euforii. Zaśmiała się cichutko, delikatnie podrygując w rytm piosenki.
- Witajcie, naprawdę jest mi niezmiernie miło was wszystkich poznać. Jestem Inna Morozow. – przywitała się w końcu, kiedy sytuacja na to pozwoliła.

Telefon przyjęła z zaskoczeniem i nie schowała go ani do torebki ani w żadną kieszeń. Po prostu trzymała go wciąż w dłoni, co chwila zerkając na wyświetlacz niepewnie. Takie zabawki, nie były raczej w stylu Inny. Choć nie starała się ich omijać, darzyła je sporą rezerwą.
- Och, Sieroża, ty chyba najlepiej wiesz, czego bym pragnęła? – powiedziała cichutko do przyjaciela, możliwie dyskretnie dotykając jego dłoni. Zabrzmiało to co najmniej dwuznacznie, ale nawet nie podjęła próby wyjaśnienia, tylko ciągnęła dalej – Wynajęłam już nawet coś, zapraszam do siebie. – zakończyła ciepłym uśmiechem, sugerując jakieś miłe zdarzenie z przeszłości.

- Panowie, panie – kiwnęła w stronę współtowarzyszek – Może usiądziemy gdzieś wygodnie, napijemy się gorącej kawy lub herbaty i porozmawiamy o konkretach? – powiedziała cieniutkim, śmiejącym się głosem.
 

Ostatnio edytowane przez Shathra : 29-01-2009 o 02:31.
Shathra jest offline  
Stary 29-01-2009, 12:41   #5
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Szczupła, ciemnooka dziewczyna o krótko przyciętych, czarnych włosach rozpięła haftowany w barwne ciągi znaków kożuch, ukazując czerwono-niebieski sweter. Każdy fragment jej odzienia był zdobiony i innego koloru, z pozornego chaosu barw wyłaniał się jednak doskonały porządek i właściwość, niczym na skrzydłach motyla, które to wrażenie pogłębiał jeszcze niepewny wdzięk dziewczyny.

Zagubiona i przestraszona Ravna uśmiechnęła się do Inny, uśmiech odsłonił przerwę między zbyt dużymi górnymi jedynkami. Teraz przypominała cokolwiek chomika, i dobrze o tym wiedziała, ale mało ją to obchodziło. Znalazła drugi punkt odniesienia. Każde słowo i gest starszej kobiety przypominał jej Sirri. Oczywiście, Sirri była dużo starsza, ale Inna miała w oczach to samo ciepło i chęć zrozumienia. I też wyglądała na obcego ptaka, który tylko na chwilę osiadł w tym miejscu. Ravna zaczęła wierzyć, że dziki i gwałtowny Ovlin wybrał jednak najlepszą moskiewską grupę, a kierował się przy tym nie tylko własnymi sympatiami.

- Ravna Turi. Albo Ava - miała miły, cichy głos. Zdradzał też jej wiek. Musiała być starsza, niż wyglądała na pierwszy rzut oka. - Napiłabym się czegoś ciepłego... jeśli to nie będzie kłopot. - I zawstydzona, że ściągnęła na siebie uwagę, zaczęła wytrząsać śnieg z omotanej dookoła szyi chusty.


Poranek

"Umieść wkręty b12 w otworach A1 na listwie IIa, jak przedstawiono na rysunku".

Ravna przeczytała punkt 9 instrukcji montażu kanapy po raz kolejny i spróbowała wbić to, co uznała za wkręt b12, w domniemany otwór A1 listwy potencjalnie będącej IIa. Wkręt nie pasował. Do tego listwa-prawdopodobnie-Ia sterczała z ramy pod dziwnym i zdecydowanie bezsensownym użytkowo kątem, celując w świeżo pomalowany sufit oskarżycielsko niczym palec boży w grzesznika. Ravna westchnęła i przekartkowała instrukcję.

"Kanapa "Natalia deLux" w gustownym kolorze świeżej brzoskwini, wygodna i tania, zapewni Wam wygodę i tchnienie luksusu podczas odpoczynku po trudach dnia. Wyjątkowa i prosta w montażu..."

"Akurat".

Ravna próbowała złożyć brzoskwiniowe tchnienie luksusu w sensowną całość od 2 w nocy, kiedy po paru godzinach przewracania się z boku na bok porzuciła nadzieję, że uda jej się w końcu zasnąć. Na odgłos bębna wwiercający się w duszę nie pomogło tym razem ani cykanie poczęstowanego miodem Świerszcza, ani nawet solidny łyk paskudztwa, które koledzy z pracy w wielkiej tajemnicy przed szefem pędzili w szopie na łodzie. Pozostało wstanie z łóżka i zajęcie się czymś w miarę konstruktywnym. Na przykład skręceniem kanapy dla Adama. I tak ukradkiem zrobiła się 7 rano, bęben w końcu zamilkł, a Natalia deLux leżała na podłodze w formie poskręcanych przypadkowo części i stosu pomieszanych śrub i wkrętów, a zrezygnowana Ravna stwierdziła po raz kolejny, że niemożność czynienia zmian w Sferze Materii to przebiegły sposób, w jaki jej duch chroni świat przed następstwami jej dyletanctwa.

Kolejna próba. Listwa na-50-procent-Ia sterczała z ramy pod kątem nieco innym, niewątpliwie ciekawym estetycznie - i dalej całkowicie bezużytecznym. Ravna odłożyła śrubokręt i dała za wygraną. Sam pomysł, żeby kupić kanapę dla Adama, który do tej pory sypiał na podłodze lub na fotelu, był nietrafiony.

- Nie jest potrzebna. Bo powinieneś spać ze mną - powiedziała do zdjęcia przyjaciela. Adam na fotografii uśmiechał się znad talerza z blinami. Wyznanie swoich uczuć przyjacielowi było znacznie trudniejsze niż czynność zastępcza - montaż opornej Natalii. Ravna bezskutecznie zbierała się w sobie już drugi rok.
Na zdjęciu obok dumny Ovlin prezentował Sirri medal zwycięzcy w wyścigach sań, a kwaśna mina siedzącego obok Nilpy jasno sugerowała, że Ovlin znowu oszukiwał. "Jacy są starzy... Wszyscy nasi szamani są starzy. Oprócz mnie. Jeśli urodzi się następny, oni umrą, nim dorośnie. Tylko ja będę mogła uczyć. Jeśli będę godna".
Ravna zgarnęła rozsypane śrubki na kupkę i wygrzebała z kieszeni swetra telefon.

Tik, tiiiiiik. Tik.
Z drugiej strony dobiegło ciamkanie i odgłosy intensywnego przeżuwania.
- Halo, maleńka? No co tam?
- Chciałam ci powiedzieć, że się zdecydowałam. Idę dzisiaj na to spotkanie.
Milczenie po drugiej stronie.
- Adam? Halo?
- Cicho... Żegnam minutą ciszy dzisiejszą kolację.
- Nie wiem, kiedy wrócę, ale zrobiłam pieczeń. Możesz przyjść, przecież masz klucze.

Przez głowę Ravny przemknęła nieśmiała nadzieja, że Adam podczas czyszczenia lodówki do spodu zauważy fragmenty Natalii i wybawi ją od kłopotu ze skręcaniem mebla.
- Przyjdź, naprawdę.
- Z tobą chciałem zjeść.
- Zadzwonię, jak się skończy, dobrze?
- Pewnie. Śniło ci się co?
- Nie. Dzisiaj nie spałam. Ale wczoraj...
- No? Poczekaj, wyjdę ze stróżówki, no, mów.
- Szłam przez śnieg, była noc. Nasza noc, zimowa. Wszędzie leżał śnieg, było zimno jak w piekle. To było jakieś pustkowie. Zapadałam się w śniegu, byłam zmęczona i głodna. Byli tam inni, ale nie widziałam ich twarzy. Szliśmy po śladach renów, ale niewłaściwie.

Ciamknięcie. Chrząknięcie.
- Czemu?
- Bo w złą stronę. Nie za nimi, tam, gdzie poszły, ale w przeciwnym kierunku. Tam, skąd przyszły.
- Eee? Co w tym niewłaściwego?
- To zły kierunek. Idzie się zawsze za renami. Skoro opuściły jakieś miejsce, znaczy, że pastwiska się wyczerpały, albo coś złego je stamtąd wypłoszyło.
- Może szliście zobaczyć, dlaczego stamtąd odeszły?
- Ale tak się nie robi, Adam. Reny to życie, idzie się za renami, tam, gdzie podążają. Opuściły jakieś miejsce, bo tam nie dało się żyć. Po co to sprawdzać? Chyba że ktoś szuka śmierci. Zawsze tak było.
- Nie wiem. Nie znam się na reniferach. Ale wydaje mi się, że północ a Moskwa to inna para butów. Tu raczej się sprawdza, co wypłoszyło zwierzęta
- zawyrokował Adam. Ze słuchawki dobiegło trzeszczenie śniegu, musiał dreptać w miejscu, żeby się rozgrzać, i Ravnie zrobiło się głupio, że trzyma przyjaciela na mrozie.
- Może - mruknęła.
- Co dalej?
- Wywróciłam się i upadłam w śnieg. Nie miałam siły wstać. Ktoś mnie podniósł i powlekł za sobą. Powiedział, że mam iść przed siebie. Jeśli się zatrzymam, umrę.
- Widziałaś twarz?
- Nie. Ale rozpoznam głos. Tak sądzę.

Adam pukał paznokciem w telefon.
- Chcesz, żebym poszedł z tobą?
- Chcę. Ale to... eh. Nie byłoby raczej mile widziane.
- Zadzwoń.
- Zadzwonię.


Na schodach Amalia Pietrowna, sąsiadka Ravny, tupała walonkami i wzdychała ciężko pod ciężarem licznych toreb.
- A co tak stukałaś po nocy, serdeńko? - spojrzenie emerytki pomimo miłych słów było lodowate jak syberyjska noc.
- Przepraszam, pani Amalio, pani wie, remont... Jeszcze sie do końca nie urządziłam. - Ravna wyjęła z rąk kobiety torby i ruszyła w stronę drzwi sąsiadki.
- A tak, tak. No dobrze - zgodziła się łaskawie Amalia. - A musisz tak rzępolić codziennie?
- Bardzo przepraszam. Gram w filharmonii. Muszę ćwiczyć. Ale ściany są grube, nie powinno nic słychać. Musi być jakaś dziura. Jeszcze dzisiaj ją znajdę i zalepię, obiecuję.

Ravna podejrzewała, że żadnej dziury nie ma, za to szacowna Amalia podsłuchuje pod drzwiami. Wniosek wysnuła z plotkarskiej natury sąsiadki. Dwa tygodnie temu, ledwie Ravna się wprowadziła i zrzuciła torby na podłogę, do drzwi zapukała Amalia Pietrowna i w pół godziny przybliżyła nowej sąsiadce porządki panujące w kamienicy. Że Michaił to pijak i bije żonę, że Natasza ma kochanka, co raz to innego, że... I że Ravna kupiła mieszkanie, w którym w wybuchu gazu zginęło młode małżeństwo. Amalia Pietrowna nie zapomniała przypominać Ravnie przy każdej okazji, że zmarli byli cichymi i spokojnymi sąsiadami.
"Zaiste, musieli być ponadprzeciętne spokojni, skoro nie narazili się emerytce. I ponad miarę skryci, skoro nawet nie pamiętała ich nazwiska". Ravnę sensacyjna wiadomość o tragicznej śmierci poprzednich lokatorów na początku ścięła z nóg. Podświadomie oczekiwała, że stanie się coś... dziwnego. Ale w pachnącym świeżą farbą mieszkaniu pierwszej nocy zamiast jęków duchów usłyszała znajomy głos bębna, i po raz pierwszy w życiu ten dźwięk ją ucieszył. Był swojski. Był jej. Konieczność sprawdzenia, kim byli poprzedni lokatorzy i co spowodowało wybuch gazu, odkładana z dnia na dzień, zdawała jej się coraz mniej ważna.

***
Ravna-w-lustrze nie podniosła twarzy znad trzymanego na kolanach bębna, gronostaj na jej ramieniu kołysał się sennie, wzory na wyleniałej sierści zdawały się pulsować. Poblask niewidocznego ogniska tańczył na znakach bębna. "Droga... Ptak... Słońce... Czarownik" Ravna przystanęła i odczytywała znaki.

"Ja? Noaidi?"

Rytm bębna pulsował. Ravna-w-lustrze podniosła twarz. Twarz starej kobiety.
Ktoś klasnął jej przed twarzą, szarpnął za rękę.
-Jeśli nie potrafisz się nie zatrzymać i nie spoglądać w lustra to tylko biegnij w portal, a potem przez salę z lustrami. To pomaga. - Robert powlókł opierającą się dziewczynę za sobą.

***
"Ja? Noaidi?"

Głos Roberta nie był głosem z jej snu. Była niemal pewna, choć słowa były podobne.
Ale zaczęła rozumieć, co było istotą wczorajszego snu. Może i odnalezienie przyczyn jakiegoś zjawiska było ważniejsze niż zachowanie własnego życia. Ale istotą było to, że Ravnę-we-śnie ktoś podniósł ze śniegu. Nie pozwolił zamarznąć. Nie zostawił na śmierć na lodowym pustkowiu.

Ravna prześlizgiwała się wzrokiem po twarzach zgromadzonych magów. Na ogół unikała Przebudzonych. Czuła się przy nich źle i obco. A teraz... czuła nadchodzącą zmianę, jakby jakiś fragment jej życia dobiegł końca i zaczął się nowy.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 29-01-2009 o 12:45.
Asenat jest offline  
Stary 30-01-2009, 00:55   #6
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
User1:TheGhoul do User2:Spectrum
<<Znajdź Wzorzec User3:Gremlin>>

User2:Spectrum do User1:TheGhoul
<<Brak Wzorca Fizycznego dla User3:Gremlin. Przyczyna - zmiana
loginu przez User3:Gremlin>>

User1:TheGhoul do User2:Spectrum
<<Ustal i zlokalizuj Wzorzec byłego Usera3:Gremlin. Podaj dokładne koordynaty, stan oraz przeprowadzane operacje>>

User2:Spectrum do User1:TheGhoul
Przerwane przez TwojUniżonySługa
<<Panie&Władco ustalanie podanych wartości jest zbędne dla tego pozwalam sobie podać dane w skompilowanej formie - User3: Gremlin obecnie TempUser27:WolnaUkraina jest w radiu obok ciebie>>

User1:TheGhoul do TempUser27:WolnaUkraina
<<Namierzyłem nowo źródło Kwintesencji. Przedefiniuję twoje tymczasowe położenie w pobliże jej wzorca. Zdobądź jak najwięcej informacji dla Spectrum. W razie zagrożenia, nie podejmuj działań poza sygnałem ostrzegawczym i wejściem w stan uśpienia. W takim wypadku przedefiniuję lokalizację z powrotem.>>

TempUser27:WolnaUkraina do User1:TheGhoul
<<Ktoś idzie...>>

User1:TheGhoul do TempUser27:WolnaUkraina i User2:Spectrum
<<Ustalić dane zbliżającego się wzorca>>

TempUser27:WolnaUkraina do User1:TheGhoul
<<Zapóźno. Puk puk...>>

User1:TheGhoul do TempUser27:WolnaUkraina
<<Pożałujesz, porozmawiamy potem. Przejdź w stan wstrzymania>>

User2:Spectrum rozpoczął przeszukiwanie zasobów w celu ustalenia Wzorca
dla TempUser23:<unknown>



***

Szamil spojrzał na dziewczynę swoimi błękitnymi oczyma. Kiedy weszła do sali podniósł się nieco na ramionach i przybrał nieco wygodniejszą do rozmowy pozycję. Poprawił ciemnoniebieską piżamę i przykrywający go od pasa w dół koc. Zazwyczaj w Fundacji nie musiał dbać o wygląd. W zasadzie, wbrew temu że na pozór miejsce to było prywatną kliniką, nie szczególnie też dbał tu o własne zdrowie. Od kilkunastu miesięcy dobrowolnie pełnił rolę szczura laboratoryjnego w eksperymencie który co gorsza sam prowadził. Kilka kolejnych sztucznych śpiączek które przebył w tym czasie odcisnęły olbrzymie piętno na jego organizmie. Mężczyzna na pierwszy rzut oka zdawał się być ofiarą raka po chemoterapii, choć w takim wypadku wykazywał nadzwyczajną żywotność, żeby nie powiedzieć żwawość. Jego ruchy były nieco niezdarne ale bardzo energiczne, tak że rurki łączące jego przeguby z kroplówką co i rusz pociągane mało nie przewracały statywu. Arterie o barwie niemalże identycznej co źrenice były wyraźnie widoczne przez alabastrową skórę opinająca jego wychudłe, kościste ciało. Niezdrowa rachityczność, pozorna delikatność jego członków sprawiała wrażenie że jego głowa była większa niż w rzeczywistości. Fakt że albo był kompletnie łysy albo świeżo tak ogolony tylko potęgował ten efekt. Najbardziej niepokojąco wyglądały chyba kable podłączone do czegoś na kształty łącza lub też dopinanej do skóry na potylicy przystawki.

Od momentu kiedy kobieta weszła do pomieszczenia, Szamil nie odrywał od niej wzroku...





***

-Och, owszem miałbym kilka pytań do Ciebie Anno.-Samuel starał się wyglądać przyjaźnie, uśmiechać. Było to trudne, gdyż w ciągu ostatnich kilku lat nie miał zbyt wiele ku temu okazji. Niemniej, pomagała mu szczera radość z okazji do porozmawiania z kimś spoza Fundacji w której leży przykuty do łóżka. Do tego, dodajmy, z atrakcyjną kobietą.

-Pierwsze z nich brzmi, czego się napijesz? Czaj? Nie odmawiaj, nie krępuj się że to problem dla kogokolwiek, sam zrobię.-z pewnym trudem ale jednak, udało mu się do sięgnąć ruchomego stoliczka, którego bezmyślna pielęgniarka przynosząc radio przesunęła poza wygodny zasięg jego ramion. Stolik zawierał wszystkie potrzebne pod ręką przedmioty Samuela, w każdym razie te które nie były komputerem albo jego peryferiami. Oraz poza kaczką, ta czekała dzielnie pod szpitalnym łóżkiem.

-Lubisz wściekłą... znaczy się czerwoną? Pu'erh może być?-w jego głosie brzmiała nuta niepewności. Zależało mu żeby zrobić dobre wrażenie na nowo poznanej przyszłej "koleżance" z kabały, ale wiedział że będzie to bardzo trudne, o ile nie skazane na niepowodzenie przedsięwzięcie. Do tego, jak na złość, z powodu zdenerwowania nową sytuacją, jego "problemy z wysławianiem się" znów dawały o sobie znać.

-Dobrze, pierwsze mamy za sobą. Jeśli masz gadać to możesz do mnie pogadać na przykład coś o sobie. Od kilku miesięcy rozmawiałem na żywo tylko z Iwanem który tu naprawia sprzęt i Grześkiem który jest tu jedynym normalnym lekarzem. Tylko wiesz, po paru takich spotkaniach znasz już ich problemy rodzinne, przypadłości dzieci i kota. Przede wszystkim ciesze się z spotkania kogoś z kim mogę normalnie otwarcie porozmawiać a kto nie należy do Etherytów albo Adeptów. Śmiało, jak nie chcesz poopowiadać na przykład jak trafiłaś do Kruków to możesz mi opowiedzieć o Twojej Tradycji w okolicy co nie co. -biedak zorientował się że dostał słowotoku, jednak nieco zdezorientowany, nie wiedząc jak wybrnąć, ciągnął dalej...

-Jeśli to też Ci nie pasuje to możemy pogadać o polityce nawet. Zaryzykuję i zapytam wtedy co sądzisz o wybraniu Cyryla-Szamil starał się być miły, ale zdawał sobie też sprawę ze swojej aspołeczności. Dzięki Bogu, urodziwa Chórzystka wyglądała przyjaźnie. Nawet patrzyła na niego jakoś tak... uspokajająco? Szamil zrozumiał, że naprawdę potrzebuje kontaktu z innymi ludźmi. W jego przypadku był ograniczony tylko do Przebudzonych, ale jeśli wśród nich miało być więcej osób podobnych do Anny, to nie była to zła perspektywa.

User1:TheGhoul do User2:Spectrum
<<Przygotuj do uruchomienia program CzysteNiebo v.3.11. Dostosuj parametry do złożonej kombinacji wzorców w pobliżu mojej obecnej lokacji. Pomiń procedury bezpieczeństwa.>>

TempUser27:WolnaUkraina do User1:TheGhoul
<<Rozumiem Szefie że dostrzegasz zgodność na poziomie odcieni błękitu ale nie rób sobie nadziei>>

User1:TheGhoul do TempUser27:WolnaUkraina
<<Wykonaj swoje polecenia>>

User1:TheGhoul do TempUser27:WolnaUkraina
<<Wznów wykonywanie zadanych poleceń>>
...przerwano przez User2:Spectrum

User2:spectrum do User1:ThGhoul
<<Brak loginu TempUser27:WolnaUkraina. Powód: Zmiana loginu
Poprzednia wiadomość przekierowana do TempUser69:BlueBird
obecnie w fazie przenoszenia do lokalizacji zgodnej z niedawno
wykrytym źródłem Kwintesencji>>
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 01-02-2009 o 04:57.
Ratkin jest offline  
Stary 30-01-2009, 15:16   #7
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Robert wstał zmieszany, poprawił pistolet za paskiem, przetarł okulary rękawem.

-Że też o tym zapomniałem.

Tymczasem Jon spojrzał z komiczna miną na Amaryllis, wskazał na nią palcem i odsunął się gwałtownie.

-Ej, ludzie, zabierzcie odemnie to-małe-irytujące-coś-au-moja-noga-argh. Już? Dobra. Po prawej znajdują się pokoje Rady Fundacji, wypasione apartamenty z niezależnym Paradygmatem i projektem wymagającym formatowania podstaw dziedziny. Aby dostać taki przywilej trzeba mieć cholerne chody i zaciągnąć się do Rady jako ekspert od śmierdzących skarpetek. Środkowe drzwi to chyba najlepsze co może być, biblioteka, sala narad i wiecznie zamknięta na cztery spusty lecznica. Na prawo zwykłe pokoje i kuchnia.

Gustaw założył ręce i czekał na reakcje starszych magów. Ta nastąpiła szybko, Mistrz Robert powolnym krokiem udał się ku lewym drzwiom, niczym dżentelmen dawnych lat, szedł powoli, ręce trzymając z tyłu. Okute żelazem drzwi zaskrzypiały lekko, Robert, Gustaw, nowi magowie oraz kończący ekipę Abraham dotarli korytarzem. Jeszcze przez kilka chwil dało się słyszeć delikatną melodię Grigorija który został tak gdzie był, nie przejmował się ugoszczeniem nikogo.
Wrażenie za drzwiami było fenomenalne, długi, wygięty niczym łuk korytarz jaśniał. Zapach popiołu i świeżo ściętego świerku mieszał się w oszałamiającą woń. Kończyły go drewniane drzwi, na zewnętrznej, kamiennej ścianie łuku osadzone były drzwi, pełno drzwi. Nawet przy najlepszych chęciach nikomu nie dało się ich policzyć. Nie wydawało się ich znowu tak dużo, lecz było coś w tym takiego obcego i majestatycznego. O kamień podłogę biły promyki światła z drugiej ściany. Cała oszklona kryła za sobą niebo, sunące z wolna błękitne obłoki i gdzie niegdzie wzlatujące ptaki. Jakby Dziedzina była zwieszona w chmurach. Ze względu na powolne tępo Mistrza Roberta, Jon miał czas mówić. Ten człowiek chyba uwielbiał prowadzć monologi.

-Pokój przysługuje każdemu. Lecz żywność trzeba samemu dawać, Aureliusz źle patrzy na stwarzanie jej. Poza tym są tutaj dość spartańskie warunki.

Gustaw wyjął mosiężny kluczyk i wskoczył do jednego z pokoi spanikowany.

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków – Pokoje Zwyczajne

Zwyczajny, dostępny każdemu pokój nie zachwycał. Nawet gorzej – nie wydawał się wcale miłym lokum. Dwa pomieszczenia, kamienna aczkolwiek ciepła podłoga, ściany obite drewnem i szklany sufit ukazujący niebo. Ułożone z prostych beli łóżko pięło się dumne obok biurka, krzesła, jedynej wtyczki z prądem oraz potężna, rzeźbiona szafa przy przeciwległej ścianie. Tylko łazienka sprawiała wrażenie całkiem normalnej z białymi kafelkami i prysznicem. Ale z relaksujących kąpieli nici.
Co prawda wielu lokatorów dokonywało przeróbek to nie miały prawa być radykalne. Nikt nie burzył się podczas wylepiani pomieszczenia plakatami, ale już zamiana magycznie rzeźbionych szaf to wielka potwarz dla fundującego dziedzinę Porządku Hermesa.

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Zadowolony Gustaw dotarł ostatni do kuchni dzierżąc zwykłą, gruba książkę. Rzucił zakurzone tomisko na blat i zaczął czegoś szukać w lodówce. Stojącemu nieopodal Siergiejowi rzucił się w oczy tytuł „Podstawowy interpretacji percepcji magycznej wspólnego opracowania domu Bonisagus”. Ciekawe, nawet bardzo.
Sama kuchnia była olbrzymia, architektura utrzymana została w podobnym stylu jak reszta dziedziny. Jedyny wyjątek stanowiła spora lodówka niczym ze sklepu oraz stanowiący jej centralną część szeroki stuł z kilkunastoma krzesłami. Zarówno Abraham jak i Robert usiedli przy nim pozostawiając Gustawa pośród rozmaitego sprzętu AGD. Mistrz Robert zakaszlał i rzekł.

-Usiądźcie i mówcie czy się czegoś napijecie, a Gustawto zrobi.

Faktycznie, nie minęło wiele czasu jak Gustaw uporał się ze wszystkimi zamówieniami i usiadł z brzegu wczytując się w książkę, zupełnie zostawiając resztę swoim sprawą. Aromat bardzo mocnej kawy pitej przez Roberta w mig opanowała cała kuchnię. Teraz wszyscy widzieli całościowy obraz jego i Gustawa aury, spokojnej, ciepłej, trochę ognistej, domowej. Co wrażliwsi mogli niemal zobaczyć spokojną, czerwona łunę. Abraham założył ręce za głowę i najwidoczniej postanowił trochę pomilczeć i wsłuchać się innych. Korzystając z okazji, Robert przemówił.

-Jak wiecie, porośliśmy o wsparcie. Zostało to spowodowane wzmożonym pogromem. Do tej pory stwierdziliśmy obecność trzech konwencji. Iteracja X zajmuje się głownie bezpośrednimi uderzeniami, Syndykat prowadzi z nami dość czystą walkę, nie wkraczając w zabijanie się nawzajem. Najgorsza sytuacja panuje w relacji z Nowym Światowym Porządkiem. Łącząc walkę o Paradygmat, spryt i bezpośrednie ataki są najgroźniejsi. Poza tym stwierdziliśmy w mieście obecność przynajmniej dwóch wampirów i jednej grupy wilkołaków urzędującej na granicach miasta. Nie jesteśmy sformowani w Kabały, każdy działa wspólnie tedy, kiedy wymaga tego akcji. Jeżeli planujecie coś sami od siebie to najlepiej skonsultować to kimś z Rady Fundacji, mną, Mistrzem Aureliuszem albo Jonem.

Przerwał jakby jakaś nieznana siła zatrzymała mu słowa w gardle swym pojawieniem się. Wkrótce to pozazmysłowe doświadczenie dotknęło Innę Morozow aż pobladła. Wnet do tego odczuwania dołączyli inni magowie, [Gustaw jakby rad wykorzystania książki w praktyce zaczął ją wertować. Czysta fala mocy przetoczyła się przez dziedzinę, metafizyczna siła ogarnęła wszystko. Zaraz po niej przyszły strumienie gorącego powietrza niczym tkanina przeplatane mrozem, zimnymi nićmi. Te ciepło-zimno utrzymywało się długo, a słabsze, już nie tak majestatyczne fale energii znikły do poziomu nikłej wyczuwalności. Amaryllis zrazu wyczuła niepokój swego poufałego który udzielał się także jej samej. Abraham błyskawicznie sprawdził odczyty na palmtopie i bez słowa popędził ku holu Dziedziny Białych Kruków. Za to Mistrz Robert upił łyk kawy i skomentował całe zajście flegmatycznie.

-Mamy gościa.

Szpital Moskiewski nr 3

Anna spojrzała na Samuela z pewnym pomyślunkiem i dystansem. Po telefonie nie miała już tak dobrego humoru, lecz jakby nie chcąc odbijać na nowej osobie swych żali naprała powietrza, a trzeba wiedzieć, że miała czym oddychać, i zaczęła mówić, wpierw powoli z nuta emocji potem rozpędzając się niczym mały samochodzik do zwyczajnego tonu.

-Ja żyję jakoś normalnie. Rodzice mieszkają w mieście, matka Rosjanka, ojciec Niemiec... Ehh... Ja sama żyję z giełdy ale ostatnio się mi nie przelewa. Życie. A, za alkohol dziękuje. Przez najbliższy tydzień nie mogę pić, palić i podobne, a chce się mi tak zapalić.

Wyświetlacz komputera zakomunikował powolny proces wszystkich skryptów, prócz kilku pasków ładowania trwały także stylizowane na prędkościomierze wskaźniki wydajności, a ta nie była największa. Anna poprawiła sobie włosy po raz zawiewając jakby niechcący w stronę Szamila swoje perfumy. Uśmiechnęła się rozbawiona na jakąś myśl której nie zamierała wyjawić. Niemniej uśmiech byłby piękny gdyby podczas śmiechu nie zakrywała ust dłonią.

-Z tego co słyszałam od mojego mentora to Cyryl został wrzucony na to stanowisko jako najmniej radykalny kandydat. Chyba nawet mój mentor się tym zajmował osobiście. Ale właśnie... Nie znasz jeszcze nikogo prócz mnie? Jeśli możesz jeździć na wózku to może poznałbyś Wiktorię i Grigorija w klubie. Najlepsze miejsce w całej Moskwie pomijając naszą Dziedzinę.

Mrugnęła radośnie, telefon wypal jej na ziemię. Dźwięczne echo uderzenia o posadzkę był niczym alarm dla jej jaźni, dzwonek przypominający o złych wieściach otrzymanych drogą telefoniczną. Z trudem go podniosła i wlepiła wzrok za okno.

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Ciepłe i zimne powietrze po pewnym czasie minęło, także fale Kwintesencji. Robert jeszcze chwile pił kawę zanim znowu wydusił słowa.

-Najpewniej rozmawia z nim już Diakon więc ja mogę się w spokoju zając wami. Zakończyłem na naszych informacjach, tak? Obecnie próbujemy przejąć pod wpływy uniwersytety i poradzić sobie z mafią.

Gustaw bez słowa wyszedł z kuchni zabierając za sobą książkę, dopiął guzik w koszuli zamykając za sobą drzwi. Jedyny z starych magów Fundacji który został, Mistrz Robert odprowadził go wzrokiem.

-Jakieś pytania?
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 30-01-2009 o 15:18.
Johan Watherman jest offline  
Stary 30-01-2009, 17:26   #8
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Kawa, zbawczy napój, szczególnie po nieprzespanej nocy. Ravna czuła, że powoli zaczyna myśleć na normalnych obrotach. Tymczasem Mistrz Robert wyliczał zagrożenia i...

- Poza tym stwierdziliśmy w mieście obecność przynajmniej dwóch wampirów i jednej grupy wilkołaków urzędującej na granicach miasta.


Ravna wytrzeszczyła oczy. Gorący płyn stanął jej w gardle i cofnął się gwałtownie. Dziewczyna zakrztusiła się i zaniosła kaszlem. Walcząc spazmatycznie o oddech, nie zwróciła uwagi na przelewające się przez fundację fale Kwintesencji. W końcu opanowała kaszel i otarła twarz niebieskim rękawem.

- Przepraszam. Trochę za gorąca. Walczycie ze zmiennokształtnymi?
- wyraz jej twarzy mógł świadczyć zarówno o głębokim zdziwieniu, jak i o strachu.
- Nie. Nie mamy z nimi kontaktu.
Teraz Ravna wyglądała na zaskoczoną. Dolała sobie kawy, zaraz też starła rękawem kilka kropli, które uroniła na stół. W Moskwie panowały osobliwe porządki. W rodzinnym mieście Ravny nieutrzymywanie kontaktów z miejscowymi zmiennokształtnymi uznawano za wielką i niewybaczalną gafę. Jak zresztą unikać własnego krewnego, sąsiada czy choćby dentysty? Nawet w Petersburgu, gdzie Ravna spędziła kilka lat, choć spotkania były rzadsze, to jednak obie grupy wiedziały o sobie... cokolwiek. Nie mieściło jej się w głowie, że ktoś może mieć inny pogląd na te sprawy.
- Zdążyliśmy zaobserwować pewne rzeczy, w tym lokację caernu, trzymamy się od niego z dala...
"A, a więc jednak cokolwiek". To cokolwiek to było jednak zbyt mało, aby uniknąć pomyłek. Ravna zatęskniła do Tromso, gdzie granice były wyraźnie wytyczone, i to tak dawno, że zdążyły się pokryć patyną czasu. Wzajemne relacje regulował mało skomplikowany, niezbyt sztywny ceremoniał i zwykły zdrowy rozsądek.
- Hm. To trochę... mało. I dziwi mnie, że tak mało - w głosie dziewczyny pojawiła się delikatna nuta przygany. - Pytam, bo jestem niejako na cenzurowanym, a wieści obecnie krążą bardzo szybko. Tam, skąd pochodzę, utrzymujemy z wilkołakami... - Ravna zamilkła, szukając odpowiedniego słowa. - Jesteśmy sąsiadami. Znamy się. Czasami sobie pomagamy, a czasami drzemy koty. Czasami jest między nami gniew, ale nigdy nie ma nienawiści. Chcemy utrzymać te relacje. Jeśli zrobię tutaj, w Moskwie, coś głupiego... może nie przysposobią sobie z mojej skóry bębna, a z piszczeli kołatki, bo porzucili ten zwyczaj jakieś pół tysiąclecia temu, ale będę miała kłopoty. Wszyscy moi będą mieli kłopoty.

Mistrz Robert zmierzył ją dokładnie wzrokiem, jakby zadając niewysłowione pytania. Ten grad w milczeniu trwał kilka dobrych chwil nim napił się kawy nie spuszczając kobiety z oczu. Wnet przemówił.

- Nie wiem z kim możesz mieć kontakt. Ostatni raz jak chciałem ich poprosić o pomoc to ledwo uszedłem z życiem. Nasze wilkołaki miały akurat swoje święto, jak przypuszcza Diakon, trzeba było w nim zabić kilku ludzi. Są dość dzicy i cieszymy się niezmiernie, że krążą po lasach i nie nękają zbytnio ludzi. Spory udział w tym stanie rzeczy ma technokracja. Zapewne, kiedy załatwimy bieżące sprawy to się nimi zajmiemy. Ja miewałem kontakt z wilkołakami, ale... Ale nie z tymi tutaj.

To rzuciło nowe światło na podejrzaną milkliwość Adama, gdy Ravna wypytywała go o nową grupę. Dziewczyna wbiła wzrok w blat stołu i przygryzła wargi. W ustach poczuła gorzki smak wyrzutów sumienia.
"To za mną tu przyjechał".

- A bieżące sprawy to...?
- skubnęła rękaw swetra, wyplotła z niego nitkę. Obwinęła ją nerwowym ruchem wokół palca.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 30-01-2009 o 18:00.
Asenat jest offline  
Stary 01-02-2009, 04:55   #9
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
User1:TheGhoul do User2:Spectrum
<<Raportuj postępy przygotowywania programu CzysteNiebo v3.11.>>

User2:Spectrum do User1:TheGhoul
<<Stan: 100%. Procedury bezpieczeństwa wyłączone. Dostosowano do wskazanych parametrów.>>

User1:TheGhoul do User2:Spectrum
<<Uruchom CzysteNiebo v.3.11>>

Rozpoczęto: CzysteNiebo v.3.11.
>Ustalanie wzorca wskazanego obiektu...
Wykonano<
>Trwa podział wzorca na tymczasowe wzorce robocze...
Wykonano<
>Rozpoczęto podział i transfer tymczasowego wzorca energii elektrycznej...
>Rozpoczęto transformację pozostałych tymczasowych wzorców...


Samuel z lekkim uśmiechem na swoich spierzchniętych ustach słuchał kurtuazyjnych odpowiedzi Anny. Woda w czajniku zbliżała się powoli do stanu wrzenia.

-W takim wypadku, może coś bez alkoholu? Dobrze zaparzona, mocna herbata to jedna z nielicznych przyjemności, jakich mogę tutaj zaznać.
-Szamil spokojnie zaczął przygotowywać pachnący ziołowy wywar.

Nie jestem przykuty do łóżka, ale pod warunkiem że aktualnie nie uczestniczę w kolejnej fazie naszego eksperymentu. Czyli, nie oszukujmy się rzadko, coraz rzadziej. -na chwile zawiesił głos.-Myślę jednak że czasem mógłbym gdzieś wyjść. To znaczy fizycznie...

-Wiesz Anno, to śmieszne. Od kilku miesięcy wysyłam swoje projekcje po całym świecie, a nie znam miasta w którym w zasadzie ciągle przebywam. Nie powiem, uczestniczyłem w paru zdarzeniach o których szary człowiek co najwyżej z telewizji słyszał. Jak były te zamieszki w Paryżu to skopiowaliśmy wszystko co się dało z komputerów Wielkiego Wschodu, zanim hałastra rozpirzyła im jedna z siedzib w drobny mak. Swoją drogą, ciekawi mnie kto za tym naprawdę stał... no w każdym razie nic z tego ten ktoś nie miał hehe... -Szamil usmiechnął się do siebie, na wspomnienie czegoś miłego. Na chwilę z jego grymasu przebiło coś, co mówiło że wyciął wtedykomuś naprawdę wredny i złośliwy numer.

-Może kiedyś faktycznie dobrze byłoby gdzieś wyskoczyć, osobiście.-podał Annie filiżankę wonnego naparu. Zanim sam wziął swoją, zaczał coś majstrować w otrzymanym telefonie komórkowym. Po chwili na głównym komputerze odnalazł przygotowany już przez przezornego Spectrum'a, zciągnięty z sieci program do jej obsłuigi. Kolejne kilka sekund później cała zawartość zakodowanej komórki była już w pamięci zarówno jego, jak i Samuela. Dyskietka wylądowała w czytniku nieco archaicznego laptopa leżącego na szafeczce obok łóżka. Od starej, noszącej ślady wieloletniego użytkowania maszyny, odchodziło kilkanaście kabli, wychodzących z każdego możliwego złączą w niej wbudowanego.

-Lubisz niebieski kolor?-zadał dziwne pytanie Annie.
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 01-02-2009 o 05:00.
Ratkin jest offline  
Stary 02-02-2009, 21:50   #10
 
Lunar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumny
Siergiej Bielyj

- Zakaz stwarzania jedzenia. - powtórzył pod nosem Siergiej tak, by Ina słyszała go wyraźnie. - No i masz. W końcu przypomnisz sobie tradycyjną rosyjską kuchnię, którą tak dawno zarzuciłaś. - docinał jej dalej ze spokojnym uśmiechem. Twarz wyrażała pokój ducha, lecz oczy szkliły się jakimś nieuchwytnym niepokojem.
Bielyj z zaciekawieniem obserwował pluszaka Amaryllis. Tak. Amaryllis. Choć innym wydawać się mogła ona być nieco pokręconą dziewczynką o wyjątkowo zachodnim rysie twarzy, Sieroża obserwował jej emocje. Kiedy zaczynasz zbytnio obserwować innych ludzi, wszystko z czego się składają, nie patrzysz na nich. Nie słuchasz już ich. Oprowadzający ich Robert absolutnie wymazał się z uszu Sieroży. Zamieszka w Dziedzinie tylko jeśli będzie musiał. Ach.. gdyby on miał taką moc tworzenia, takie miejsce nie wyglądałoby tak obskurnie. Jak jakiś spadek po głowie rodziny z XVI wieku. Inaczej tego odizolowanego ośrodka nazwać nie można było. Punkt stojący na granicy wieków. Oś czasowa ciągnęła się po całym obwodzie okrągłego przedpokoju.
Pluszak Amaryllis. Ryś. Uwielbiał te zwierzęta. Wokół tego czegoś, unosiła się nuta silnych emocji. Nie był to słaby przedmiot. Nawet gdyby go spalić, zmiecić, zniszczyć, wciąż by istniał. Nie tak łatwo obrócić coś w entropiczny rozpad.

- Wampiry.. wilkołaki.. cóż my o nich wiemy. Parawymysły, wybryki Rzeczywistości jak jednorożce i skrzaty. Nie sądzę, by były aż taką przeszkodą. Spotykało się w przeszłości nie takie.. - szukał słowa, aż ponownie zamilkł.
- Osobiście.. choć kocham las, to w mieście czuję się o wiele bezpieczniej. - nie uzasadnił swoich słów. Przed oczyma stanęły mu tylko kamery, bramki wejściowe, wykrywacze, automatyczne drzwi, centra handlowe, głośniki, ekrany.. Niewiele było takich skrajnych miejsc. Wciąż było gdzie mile spędzić czas.
Siergiej powstał na widok Abrahama. Uśmiechnął się lekko dając do zrozumienia, że to na niego patrzy. Podchodząc powoli do roztrzepanego człowieka, w którym widział choćby małą cząstkę swojego sposoby bycia, odezwał się przywitalnie. - Sieroża. - wyciągnął dłoń. - Znam dobrze okręgowych Adeptów, a ty wydajesz mi się obcy. Może się jednak gdzieś widzieliśmy? Taak.. może to ty byłeś tą lśniącą informacją, co zbiła mnie nanosekundy z mojego toru myśli. - kontynuował językiem, za który jego rodzimi Mówcy skrzywiliby się z niesmakiem.
 

Ostatnio edytowane przez Lunar : 03-02-2009 o 13:44.
Lunar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172