Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-06-2011, 19:10   #21
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Pojawienie się jaszczurów czy tam węży u szczytu schodów zignorował. W końcu miał do nich jeszcze kilkanaście metrów, kupa czasu, po co się przejmować na zapas.
Że nastąpiło cośjeszcze, czym już powinien się przejąć, powiedziało mu to, żę nagle bieg po schodach zamienił się w bieg po ścianie.
- Ups... - Dexter odpadł ze schodów i poleciał na sufit. Wylądował na rękach, odbił się i był z powrotem na nogach. Jaskinia ani myślała jednak wrócić do podobnego stanu. Przeciwnie.
Roth zapierdalał więc jak dziki, po schodach, ścianach, suficie. Było tak, jakby znalazł się w wirze wodny. Znowu. Tym razem jednak nie utopienie mu groziło. W lawie prędzej się rozpuści niż utopi.
Zaczął biec po skosie, w górę schodów, do miejsca, w którym korytarz się kończył, bo się oderwał od reszty jaskini lub tunelu.
Poczekał na odpowiedni moment, chwycił się krawędzi, podciagnął i już po chwili znowu zapierdalał, z tym, że teraz po zewnętrznej stronie potężnego kawału skały.
- O, siema! - wyszczerzył zęby do Hassana, który również zapierdalał po tej stronie. - Nie mówiłeś, że opuszczasz imprezę - powiedział z wyrzutem i sięgnął po rapier. - Oddawaj kielich, cwaniaku! - ruszył w jego stronę.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 06-06-2011, 19:50   #22
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Hassan jednak najwyraźniej nie zamierzał teleportować ich na bezpieczną odległość, ani wygłosić krzepiącej serca przemowy, ani nawet rozkazywać swoim ludziom. Melvar już miał to w dupie, aktualnie martwiły go jaszczury szczujące pikami objuczonego, odciętego od reszty grupy mężczyznę. Jego samego. Przypierali go do muru jak grubego zwierza, a obrona dwoma ostrzami była przy tym bagażu znacznie utrudniona- w myślach przeklinał chwilę w której nie zdecydował się zrzucić hassanowego balastu w pieruny. Coś gruchnęło i huknęło, z sufitu i ścian posypały się głazy. Tyleż szczęścia, że znajdował się pod ścianą ile w ironii losu w fakcie, że dwójka napastników rozprysła się jak pęcherze z zielonym łajnem w środku pod naporem skał. Zmiażdżeni w jednej chwili, a jedyne co po nich pozostało to zielona breja na zniesmaczonej facjacie gościa zwanego Ważką.
Jaskinia przechyliła się pod dziwnym kątem, a wszystko przed nim zaczęło lecieć na łeb na szyję w dół, w drugi jej koniec. Przytomnie, acz wciąż ociężale odwrócił się i wbił ostrza w szczeliny między kamieniami. W tej samej chwili wisiał już do góry nogami, w kolejnej leżał na plecach- i tak o wiele za wiele kolejnych razy. Upadki na plecy nieco tłumił sztuczny garb, te na klatę po którymś razie złamały parę żeber- uchwyt zelżał, gdy Melvarowi przed oczyma zatańczyły czarne plamy. Rzygnął jeszcze solidnie pod siebie na wpół przytomny i modląc się o właściwy moment resztkami sił bujnął nogami puszczając rękojeść.
Był więcej niż pewien, że zginie- patrząc z powietrza na kotłujące się pod tyłkiem skały nie wątpił nawet przez chwilę, że to był ostatni skok. Moment opadania niemal znowu go zemdlił, ale upadł zbyt szybko, na plecy, ale jakimś cudem po drugiej stronie. Teraz już nie było wyjścia- 'On albo Ja'- zrzucił bagaż za siebie warcząc pod nosem coś o bakluńskich manierach i porwał się na czworaka biegnąc pod prąd skalnych przeszkód po ruchomej bieżni. Jak się okazało królów farta i absurdu było już więcej, jak się jednak rzekło- 'wyścig nadal trwał..'.
 
majk jest offline  
Stary 06-06-2011, 20:20   #23
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
A tak było cudownie przed chwilą! - rzewnym głosem śpiewał pan w jakiejś piosence.

Cóż 'cudownie' to może zbyt szczodre określenie, ale grupa powoli zaczynała wychodzić na prostą. Część z nich przebiła się już na schody, a wszyscy zdrowo siekli przeciwników samemu ponosząc raczej niewielkie, jeśli nawet nie znikome uszczerbki na integralności ciała. Droga na schody otwarta, przeciwnicy padają jak muchy, czego chcieć więcej? Na pewno nie tego, żeby ten uśmiech losu zmienił się w złośliwy chichot. A tak, niestety, się stało.

Zatrzęsło się raz, drugi. Alrauna rzuciła krótkie spojrzenie w około. Po drugim wstrząsie spojrzała w górę w samą porę, aby zobaczyć spadający stalaktyt. Uskoczyła w tył, ale jej nogi nie znalazły oparcia w podłożu, które nagle zamieniło się miejscami ze ścianą. Z jej ust wydobyło się jedynie ciche, pełne zaskoczenia przekleństwo a już po chwili wpadli na nią jej towarzysze, jaszczurki, masa głazów i porozrzucanej w nieładzie broni. W całym tym rozgardiaszu Alrauna zderzyła się z jedną z jaszczurek, niestety żywą. Szybko sięgnęła po krótki miecz i po nieznośnie długiej, jak się jej wydawało, szamotaninie poderżnęła gardło gadowi.

Gdy przeciwnik był już martwy Alrauna zdała sobie sprawę z najgorszego - ciągle spadali i jej towarzysze byli tym tak samo zdezorientowani, jak ona. Nikt chyba nie miał żadnego asa w rękawie.

- Hassan! - wrzasnęła, próbując przekrzyczeć zgiełk - nie masz może na zbyciu jakiś latających dywanów?
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 06-06-2011, 21:39   #24
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Udało się przedrzeć do schodów. Podczas swojej akcji dywersyjnej, Rafael przekonał się o jednym. Spora część drużyny to skrajne indywidua. Jakiś karzełek wykorzystał chaos jaki intruzi siali wśród wężowatych i podreptał prosto na schody. Tylko kilku starało się kooperować, elf świetnie władający łukiem, zgrabna blondynka, ponętna cyganka i wielebny nie pasujący do całej tej hałastry. Tylu zauważył, reszta działała raczej na własny rachunek. Rafaelowi dało to do myślenia, jeżeli wyjdzie z tego cało, będzie wiedział kogo się trzymać. Jednak najbardziej denerwował fakt, że plecakiem z większością ekwipunku nikt się nie zainteresował. Jaszczury zostały przerzedzone, lawa była daleko. Rafael już miał ruszyć po swoje fanty, kiedy jaskinia oderwała się od reszty i zaczęła spadać do jeziora magmy. Nie pozostało nic innego jak wycieczka w górę. Pal licho plecak i to jak bez ekwipunku przeżyć na panującym na zewnątrz mrozie.

~ Jebać to wszystko! ~

– Jeżeli przedtem wpadliśmy z deszczu pod rynnę, to to jest kurwa wodospad! Wielki, jebany wodospad!

Rafael zaczął przemieszczać się ku wylotowi, raz idąc raz się wspinając. Tyle dobrze, że wspinaczka szła mu niewiele gorzej od chodzenia. Teraz najważniejsze było przetrwać. Sachar nie miał zamiaru nadstawiać karku za indywidualistów, jeśli jednak ktoś z tamtych, działających w grupie potrzebowałby pomocy, tu można się było zastanowić. W nich asasyn widział prawdziwych sojuszników. Kiedy to piekło się skończy, miał zamiar wkupić się w ich towarzystwo. Poza tym… tam były kobiety. A Rafael kobietom nigdy niczego nie odmawiał… w nadziei, że będzie mógł liczyć na to samo.
Jeden z najemców przedostał się na zewnątrz spadającej bryły. Pomysł nie był głupi, w końcu istniała duża szansa, że skała przez jakiś czas będzie dryfować w magmie, a wtedy może nadarzyć się możliwość przeskoczenia na stabilny grunt. A może uda się zwiać do jakiejś groty jeszcze przed „wodowaniem” w jeziorze płomieni. Rafael poszedł śladem towarzysza i bardzo się zdziwił, tym co zobaczył na zewnątrz. Hassana z łupem i grożącego szabelką mu gościa. Postanowił się nie mieszać, jednak w skrajnej sytuacji wiadome było po czyjej stronie się opowie. Kiedy Hassan się przekręci, to kto wypłaci honorarium?
Jedyne co w tej sprawie zrobił, to upomnienie towarzysza.


– Schowaj to. Przecież nie ma gdzie uciekać. Lepiej szukaj jakiegoś wyjścia z tej chujowej jak barszcz sytuacji. Interesy później…

Tu przynajmniej można było lepiej panować nad tym, by mieć grunt pod nogami. Rafael poruszając się tak, by cały czas być na dobrej pozycji, zaczął szukać jakichkolwiek możliwości ucieczki, jaskiń w zboczach czy wystających półek skalnych. Czegokolwiek co tylko mogło zapobiec zgubnemu spotkaniu z magmą. Jeśli nie to, to tylko cud mógł uratować śmiałków.
 
Rychter jest offline  
Stary 07-06-2011, 11:08   #25
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Biegła po schodach, nawet nie dlatego, że ktoś tam wzywał do heroicznej walki, po prostu albo schody albo lawa dużego wyboru nie było. Miała szczęście, że była blisko stopni kiedy wszystko się posypało, jakimś cudem ominęły ją stalaktyty i deszcz żelastwa jaki sprezentowały im jaszczurki. Wstrząsy rzuciły nią o ścianę, zaraz też uderzył w nią jeden z jaszczurów, lecący po schodach. Choć nie przepadała za walką w parterze to jednak przeszła ostre szkolenie w knajpach Rel Astry. Bez namysłu złapała łuskowaty pysk i wbiła kciuki w oczy. Bydlak odruchowo sięgnął do jej dłoni chcąc pozbyć się źródła bólu. Równie odruchowo pociągnęła jego głowę w dół jednocześnie waląc kolanem, paskudnie chrupnęło, na szczęście nie w kolanie a gdzieś w czaszce potwora . Drugą nogę oparła na klacie stwora i rzuciła się na plecy przerzucając go nad sobą. Efekt uderzenia o schody był niezły, spora kałuża zielonkawej posoki i porcja bolesnych jęków i stęknięć. Ale uznała, że lepiej będzie wzmocnić doznanie aby lepiej się utrwaliło. Podeszła więc i zaczęła walić łbem oszołomionej salamandry o ścianę, co odrobinę utrudniały jej wstrząsy co i rusz rzucające ją na kolana, wrzeszcząc:
-A żeby was chuje parchate całe stado piekielnych łosi gwałciło przez resztę wieczności we wszystkie otwory, wy bando debili! Kto kurwa mieszka w pierdolonym sypiącym się ze starości wulkanie?! Nie dało się do chuja zamku postawić gdzieś w tropikach?! Pieprzone niedorozwinięte ślimaki kurwa!-Jej rozmówca zamiast odpowiedzieć osunął się na ziemię. Z rozmachem więc zdeptała dłoń leżącego, po chrupnięciach poznała, że poszły wszystkie kości śródręcza.-I co pizdeczko, było zostać dzisiaj w ciepłym łóżeczku nie?-zapytała słodko podrzynając gardło swej ofierze. –Drugi raz się nie będziesz przypieprzał.-

Otarła sztylet, normalnie nie znęcała się nad przeciwnikami, zwykle nie było czasu, ale teraz musiała odreagować. Ostatnio jej życie za bardzo przypominało opowieść pijanego barda. Nie miała za bardzo kiedy tego poskładać do kupy, dojść do ładu z całym tym bajzlem. Kurwa, niemożliwe, czyżby śmierć Myverna nią miotnęła?! Znali się ledwo parę dni, a on zachowuje się jak zakochana po uszy kretynka. ~Cholera nawet się nie pieprzyliśmy, to kurwa niemożliwe przecież żebym… Nie, nie teraz, nie myśl, działaj. Trzeba spierdalać, zmarnowałaś w chuj czasu na zabawę z tym gnojkiem. Teraz ruszaj dupsko i pomyśl jak się stąd wyrwać.~ Ruszyła szybko po schodach analizując opcje, przez głowę przechodziły jej różne pomysły. Chyba miała linę z kotwiczką w plecaku, może da radę jakoś ją zaczepić? Albo może… Nagle jakby ją olśniło: Hassan! Ten pomiot szakala i trędowatej wielbłądzicy na pewno miał jakąś sztuczkę w zanadrzu. A jeśli nie to przynajmniej będzie miała satysfakcję z wpakowania mu kosy w nerkę zanim utoną w tym płonącym gównie…

Dyszała teraz na górze schodów rozglądając się dookoła, widziała Elletara i Alraunę, dalej stał Hassan i jeden z nieznajomych celujący w niego rożnem, groził mu czy jak? Usłyszała jak jej towarzyszka woła coś o latającym dywanie i aż ją zemdliło na wspomnienie poprzedniej przejażdżki. Ból i zmęczenie po walce, chwila ulgi rozluźnienia i nagle… Jeb! Prosto w pieprzony ocean, otrząsnęła się ze wspomnień, mimo wszystko podróż na przerośniętej latającej ścierce biła na głowę kąpiel w lawie.

-No, młody, posłuchaj kolegi.-zagadnęła podchodząc do faceta z bronią celującego w Hassana.-Wiesz osobiście, popieram twoje podejście do tego gnojka ale schowaj tą kosę bo ci ją zabierze i wstydu narobi. A ty-zwróciła się do Bakluna- lepiej miej ten chrzaniony dywan albo coś równie zajebistego, bo jak tu zdechnę to wstanę z grobu i osobiście ci upierdolę jaja!- Jeśli dobrze pamiętała historyjki jakich nasłuchała się w Rel Astrze Bakluni bardzo lubili opowieści o mściwych duchach, upiorach, klątwach przed i pośmiertnych oraz mocno w nie wierzyli, może Hassan też gdzieś tam głęboko w duszy był przesądnym dzikusem? Rozejrzała się szybko, jeśli dupek miał swój dywan to pewnie trzeba będzie nieco przetrzebić konkurencję do miejscówek. Więc lewą rękę położyła od niechcenia na sztylecie a prawą na rękojeści miecza. Jeden ruch nadgarstka i mogła posłać kawałek żelastwa w czyjś oczodół, nawet dwa kawałki gdyby bardzo jej zależało na efektach. A miała przy sobie sporo takich kawałków i była piekielnie dobra w te klocki…
 
Rudzielec jest offline  
Stary 07-06-2011, 15:15   #26
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Siekł, kłuł, rąbał, szarpał, gryzł... nie, nie gryzł. Cholera ich wie wężowidła, co za france mógłby złapać gdyby pokąsał któregoś. Ale z pozostałymi czynnościami szło mu całkiem nieźle i nad podziw żwawo. A już myślał, że kiedy skończy się ten bieg przez tunele nie zrobi żadnego ruchu przez godzinę...
Tutaj jednak należało się uwijać.
Jak w ukropie, chciałoby się powiedzieć...
Nie powiedział. Pomyślał tylko, a i tak wystarczyło, by w kilkanaście zaledwie uderzeń serca później bardzo, ale to bardzo pożałował tej myśli.

Puki co szło jakoś po jego myśli. Gromada wężowatych wzięta ostro do baletu przez zgraję zbirów i bandytów jaką niewątpliwie byli topniała. I to z prędkością godną Amishowego podziwu. Bigos jaki czyniły dwie zażarcie walczące strony spotęgował się jeszcze, kiedy grotą zaczęło trząść, aż z sufitu posypały się kamienie. Jeszcze miał szczęście. Jeszcze szczęście uśmiechało się do niego w swym głupawym grymasie. W ścisku i tłoku uciekające pod ściany salamandry niemal go stratowały. Dostał w bark i poleciał w bok. Może i dobrze, bo w miejsce gdzie przebiegał jaszczur, z którym się zderzył rąbnął sporej wielkości nawis.
Chaos i bałagan jaki zapanował w jaskini był przeszkodą ale i sprzymierzeńcem. Chwilowo nic z góry nie leciało, choć skała drżała nadal. Amish zobaczył swoją szansę. Środek groty wymieciony skalnymi odłamkami. Zerwał się i biegiem puścił się przez labirynt głazów, trupów i umierających. I wtedy szczęście odwróciło swoją wredną twarz. Nawet go nie zauważył. Tamten chyba też dostrzegł go w ostatniej chwili, bo zdążył jedynie machnąć drzewcem glewii. Wystarczyło. Dostał w bok i poleciał dalej, pod ścianę, między stojaki. W locie zdążył wymierzyć szczęściu sążnistego kopa w dupę, a ono wściekłe odwróciło na powrót twarz. Wyrżnął o coś plecami, zachrzęściło, zaatakował wściekle i ze zdziwieniem stwierdził, że walczy ze stojakiem. Manekinem, na którym połyskuje adamantowa zbroja!

Jedno, dwa, trzecie błyskawiczne cięcie i salamandra broczyła podłogę juchą, a Amish z oczami koloru chciwości już zdzierał zbroję ze stojaka. W samą porę, by z największym trudem utrzymać równowagę, bo nagle ściany poruszyły się przy wtórze grzmotu, a potem nabrały prędkości. Jedna uciekała, ale za to druga natarła z całą mocą i nieustępliwością właściwą tylko kamiennym ścianom. Łapał się czego mógł, osłaniał przed odłamkami i fruwającym orężem. Szczęśliwie taka zbroja to w miarę duża tarcza. Wszystko fruwało i tańczyło w podskokach. Nie dobrze. Widok jeziora ognia, ku któremu po pochyłości szorowała jakinia przypomniał tamtą myśl. Nie dobrze. Źle. Żałując, bardzo żałując wszelkich myśli o ukropie wyrwał w górę, ku szczelinie w popękanej ścianie. Musiał się wydostać, jeszcze czuł, że jest szansa. Tylko ten plecak. Ciągnął go za siebie niczym grzechy pielgrzyma. Szarpnięciem pozbył się ciężaru i ze świeżym łupem pod pachą wspiął się do szczeliny. Byle na zewnątrz, byle...
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 07-06-2011 o 20:15.
Bogdan jest offline  
Stary 07-06-2011, 23:45   #27
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
W znanym przysłowiu powtarzano, gdy ktoś ładował się z grząskiego gówna w gnojówkę, że trafia 'z deszczu pod rynnę'. Różne rzeczy powtarzano i często paplano bezmyślnie. Aż ręka świerzbiła, by wyciąć mądralińskiego chama w pysk. Teraz na przykład porzekadło ledwie wkurwić mogło, bo samo wspomnienie w jakiejkolwiek formie o wodzie kruszyło bariery realności i wyrywało z rozgrzanego rondla 'tu i teraz'. A to było niedobrze, bardzo niedobrze. Bo trzeba było być tylko 'tu i teraz', jeśli chciało się być 'tam i potem'. Całą, stratowaną jak zboże po przejściu pancernej chorągwi, świadomość trzeba było skupić na tym, co działo się wokół. Woda była teraz wśród panteonu bóstw, dżinów spełniających życzenia, feniksów i złotych smoków. Kurewsko daleko od umysłów jednostek, którym zależało na wydarciu się z magmowej polewki, która, ani chybi, wymagała dla podkręcenia smaku parunastu dwunogich grzanek. Marzenia i modlitwy zostawiano umysłowym inwalidom, życząc im szybkiej i bezbolesnej kąpieli. O ręcznik po krótkim kraulu w płynnej lawie nie musieli się martwić. Ich sytuacja w ogóle przedstawiała się całkiem luźno i bezproblemowo w kontraście do bardzo niewygodnego zbiegu okoliczności, w jaki wtopiła się czternastka awanturników. Oni przede wszystkim musieli biec. A dalej...

Dalej każdy miał już jakiś swój plan na podorędziu. Jedni wbijali palce w bazaltowy stop aż po knykcie, koziołkując wraz z oderwanymi od ściany płatami skały i wtulając się w czarny kamień, żyjąc nadzieją na uniknięcie rozszalałych w niepomnym grawitacji maelstromie stalaktytów, stalagmitów, głazów, drewienek, ciał i miotanego na sto stron oręża. Inni gnali po schodach, raz w górę, raz w bok, a raz pyskiem po stopniach w dół, nie do końca rozumiejąc, kiedy karuzela poszła w ruch. Byli i tacy, co szukali schronienia w załomach rozbijanej na atomy komnaty, czekając aż całość wyląduje na powierzchni ognistej plazmy i da choć cień stabilnego pola pod kombinowanie, co dalej. Wszystkim się upiekło. Prawie. Ogromny kawał jamy runął w otchłań, pękł jak papieros w palcach rozgniewanego nałogowca i bez zbędnych ceregieli dał nura w ogień, zanurzając się w topieli ledwie w sekundę. Może i salamandry były odporne na ekstremalne temperatury, ale oddychać, póki co, ciągle musiały. A wciśnięte pod powierzchnię ciężarem obróconego przed zderzeniem z lawą potężnego plastra bazaltu długo nie wypływały. Po prawdzie to w ogóle nie wypłynęły. Nikt im nie współczuł. Nawet ta garstka ich pobratymców, która utrzymała się na drugiej cząstce ich dawnego siedliska, które lada moment miało pójść w diabły. Spore szczęście.

Nieco ponad ćwiartka groty wraz ze schodami rąbnęła w jakąś monstrualną skalną kolumnę i kołysząc się niby drużba na wiejskim, suto zakrapianym weselu zawisła nad przepaścią. Reszta była już we wzbierających szybciej niż wściekłość olbrzymów płynnych płomieniach, na dnie wulkanu. Może i perspektywa była nieciekawa, bo do sypiących się jak piasek w klepsydrze resztek schodów na wyższą kondygnację było paręnaście metrów, a wokół, jak okiem sięgnąć była tylko magma... Ale zawsze było to lepsze niż kąpiel w czerwieni razem z salamandrami. Z tych zresztą została już na chyboczącej się łupinie tylko garstka, choć z góry spoglądała ku nim dużo liczniejsza grupa. Wyglądała na raczej ubogą w empatię, bo na raz ze schodów nad resztką jamy poleciały kamienie, dziryty, włócznie, a po chwili i całkiem pokaźne głazy. Waląc równo we wszystkich straceńców. Tych łuskowatych i tych skórzastych. A przede wszystkim w rozbujaną do szaleństwa skałę, która pod poważniejszym ciężarem czy siłą musiała stracić równowagę i zsunąć się razem ze swą bujną fauną prosto do pieca. Tego nikt nie chciał. Poza jaszczurkami, które były bezpieczne na górze.

"W takiej chwili masz ochotę na drinka?" – Hassan powitał dexterową prośbę o kielich wzruszeniem ramion i rzucił naczynie Rothowi. Cwaniak miał refleks jak ta lala i bez problemu schwycił szybujące ku niemu naczynie, ale długo się z nim nie poprzytulał. Puchar był piekielnie gorący i dłonie szermierza od razu pokryły się bolesnymi bąblami, a jęk bólu przebił się nawet ponad bulgotanie lawy i dudnienie zrywających się, jak przy przewracaniu kostek domina, klifów. Rozgrzany do czerwoności kielich odbił się od nadłamanego stalagnatu, rąbnął Griffa w ramię, śmignął między dłońmi Myverna i koziołkując wylądował na glewii szarżujących naprzód gadzich niedobitków. "Chyba warto go odbić, co?" – Baklun zwinnym ruchem ściągnął z głowy turban i rzucił go sobie pod nogi – "Będziecie mieli chwilę sportu, a ja Wam coś zagram. W porządku?"

Rozdarcie wśród awanturników było wyraźne. Szczególnie zaś u Solettana i Kerin, którzy doświadczyli już hassanowego charakteru. Ci o zostawieniu żmijowatych poczwar w cholerę i rzuceniu się na pajacującego ibn Sabbaha myśleli najpoważniej. To, że bydlak ma jednak kontrolę nad całym tym szaleństwem, a igry ze zmysłami rozjuszonych kompanów są po prostu jego ulubioną wizją rozrywki zrozumieli jako pierwsi. Śniadoskóry elegancik sięgnął między rozrzucone na skale zwoje swego turbanu i wydobył spomiędzy nich jakieś drewienko. Flecik czy inną świstawkę. I zaczął grać. Hipnotyzująco, urocznie, ponuro i żywo jednocześnie. O co tu do chuja chodziło było rzeczą nieodgadnioną nawet dla Amisha, który pochodził z Hassana rodzinnych stron. Na pewno jednak ważne było, by ruszyć dupy w stronę kielicha, bo obciążony wagą zgromadzonych po jednej stronie skały zbirów fragment komnaty zaczął przechylać się w lewo i to bez specjalnej zachęty. Wszyscy jak jeden mąż ruszyli po artefakt, zastanawiając się czy Baklun miał to przemyślane czy po prostu był najgorszego sortu łajzą. Wybór nie był łatwy.

Tak, jak i niełatwo było teraz rozprawić się z garstką pozostałych przy życiu poczwar, które drugiej tury starcia nie zamierzały spierdolić. Gnający po puchar Dexter zanurkował między dwójkę gadów, ze świstem przejeżdżając po śliskich łuskach i dopadając tego, który w jednym łapsku ściskał berdysz, niby kozik, a w drugim jarzący się ogniście relikt Al'Akbara. Łotr mógł liczyć na Kerin i Alraunę, które pognały za nim, a asystujący całemu trio Amish z adamantowym napierśnikiem i Zilvinid wymachujący mieczem jak wiatrak robili coś więcej ponad dobre wrażenie. Na pierwsze dwa potwory wystarczyło, ich garda padła pod naporem sprzymierzonych sił, które natarły z góry jak gradowa burza. Dalej było już jednak pod górkę. Choć niedosłownie. W zasadzie było wręcz przeciwnie. Cała hałastra, prócz szyjącego z łuku Elletara, ruszyła do walki przechylając skalny mostek na prawą stronę i gwałtownie przyspieszając koniec istnienia pomostu.

Zaczął się zamęt. Jeszcze większy. Falco i Dimble wzięli nogi za pas i kierunek na pogrywającego coś wesolutko Hassana, ale grawitacja złapała ich za łydki i pociągnęła w dół. Salamandry nawet nie zwróciły uwagi na spadające za nich karzełki, bo akurat dziurawiły Josepha, Felixa i 'Ważkę', którym także podwinęła się noga. Życiowy parkiet bywał śliski i tym, którzy mogli dla oparcia owinąć własny ogon wokół wystających z bazaltu nierówności bywało w życiu generalnie łatwiej. Rafael docenił ten fakt, gdy wypuszczając ostrze z dłoni pofrunął w otchłań, chwytając się jedynie obwiązanego wokół resztek ściany odwłoka jaszczurczego gladiatora. Amish i Kerin na huśtawkę podłoża pod stopami zareagowali najszybciej i już byli z powrotem przy ibn Sabbahu, widząc jak tym razem to gady wykorzystują ich odwrót i wloką się ku nim. Dexter dostał glewią w stopę i gorzko pożałował biegania za stołową zastawą. Jaszczur rąbnął go pucharkiem przez pysk i zamroczonego zostawił obok 'Ważki', który oberwał sękatym, twardym niby granit łokciem. Karzełki zwisały gdzieś nisko, chwytając się cielska którejś z salamander, która za wszelką cenę starała się pozbyć podgryzających ją dziko natrętów. Rafael dyndał nogami nad topielą, zgarniając na łeb ciosy połamanego w batalii berdyszu, z którego na jego szczęście ostał się jeno drewniany trzon. Zilvinid ruszył druhowi na ratunek i wprawdzie zatłukł jedno z monstrów, które zastąpiły mu drogę, ale schwycony gorylimi łapskami stracił szybkość i dał się przygnieść prawie trzystukilowemu zewłokowi zabitej bestii. Podziabani gizarmami, Joseph i Felix, znaleźli się w opałach, kiedy rąbnięci ogonem dowodzącego salamandrami stwora wypuścili oręż z rąk i znaleźli się przed nim na ziemi. Do igraszek z diabelstwem mając śmieszne wobec halabard nożyki.

"Nasz pomost robi się chrupki jak pieczywko, więc ruszcie się może po ten jebany kielich" – Hassan na moment przerwał muzyczne występy i posłał walczącym pełne wyrzutu spojrzenie. Długie przemowy zostawiał na inną okazję, bo na ten moment całą swą kreatywność skupiał na wygrywaniu przyjemnych dla ucha melodyjek. Ich efekty zresztą były równie przyjemne dla oka. Z czeluści rozwiniętego na czerniącym się bazalcie turbanu wychynęła złocista lina i poczęła piąć się i piąć w górę, rosnąc niby bambus, pionowo, równiutko i prosto w górę, jak wycyzelowana przez krawca. Do sypiących się schodów, z których leciał deszcz pocisków było jeszcze dobrych dziesięć metrów, a sznur posuwał się powoli i raczej niechęnie. Jakby wybudzony z długiej, męczącej drzemki. Ewidentnie dla rozruszania się potrzebował jeszcze conajmniej minuty bakluńskiej melodii. Tylko czy pasażerowie chyboczącej się, kruchej łupinki mogli sobie pozwolić na minutę?

Wydawało się, że niekoniecznie. Może czas byłby dla wszystkich łaskawszy, gdyby równie łaskawi byli życzliwi obserwatorzy parę pięter wyżej? Do tej pory nikomu, o dziwo, poważniejszej krzywdy nie wyrządzili, choć zdarzało im się ciskać na dół i kilkudziesięciokilogramowe odłamki i harpuny. Teraz jednak, taktykę postanowili zmienić, bo na znikających z każdą sekundą schodach, gdzie wystawali pojawiły się pięknie rzeźbione, kamienne statuy. Maestrię krasnoludzkich kowali widać było tu w każdym calu. Tak jak i ich zamiłowanie do rzeczy bardzo ciężkich i nieporęcznych. Pierwszy z posągów, pchany przez kwartet muskularnych gadzich gladiatorów, runął w lawę. Pudło. Wystarczył jednak świst powietrza, jaki towarzyszył walącej się w toń rzeźbie, by potrzebna grajkowi minuta odfrunęła między gwiazdy i zamachała chusteczką na pożegnanie. Jeśli wcześniej było naprawdę źle to teraz... Nie, wcześniej wcale nie było źle. Było sympatycznie jak na domowym garden party. Źle, ale to naprawdę, kurwa, źle było dopiero teraz. Od tej ponurej chwili.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 08-06-2011 o 00:03.
Panicz jest offline  
Stary 08-06-2011, 12:33   #28
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
- ...więc ruszcie się może po ten jebany kielich.

Puchar. Kielich Al-Akbara. Relikwia za którą tysiące kładły głowy pod nóż, przez którą padały i podnosiły się nowe królestwa. Al-Akbar nie był jego bogiem. W niczym nie zmieniało to jednak faktu, że dla innych kielich posiadał niewątpliwie cudowną moc. Dla Amisha mocą naczynia był fakt, że po niego właśnie tutaj przybyli. I bez niego odejść to była skrajna głupota. Wściekły na Hassana jak sto diabłów syknął tylko.
- To na chuj żeś mu go dawał!!
Nawet nie był ciekaw odpowiedzi. Hassan zdecydowanie za mocno musiał wyrżnąć łbem o skałę, kiedy wszystko wirowało. A nawet jeśli, co to zmieniało? Nic. Trzeba było odebrać go tej pokracznej jaszczurce. Na wszystkie demony otchłani!! Musiał wrócić tam skąd z mozołem dopiero co uciekł. Niekontrolowane warknięcie wyrwało się z gardła Bakluna, a potem ruszył ostrożnie po pochyłości. Nie miał zamiaru zbyt ryzykować. Do tej pory szczęście dziwnie mu dopisywało i nie trzeba było być mędrcem z Kolegium by wiedzieć, że dalsze kuszenie losu będzie duuużym nadużyciem.
Schodził ostrożnie, niemal opieszale. Kiedy był mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Hassanem a Feliksem i Josephem oraz okładającą ich salamandrą wrzasnął tylko krótko.
- Łapać się czego kto może! - a potem w powietrze popłynęło niczym skrzek drapieżnego ptaka - Dżullah!!

Nagle, na przestrzeni kilku metrów zrobiło się ciemno jak... w beczce smoły. Amish w jej centrum trzymając w dłoni sakiewkę jak jakąś latarnię ciemności schodził cicho zrzucając pchnięciami bądź kopniakami walczące jeszcze tu i ówdzie jaszczury ze skały. Widział wszystkich dokładnie, kiedy oni nie widzieli jego. W zasadzie pewnie nie widzieli niczego, nie przejmował się tym jednak w najmniejszym stopniu. Kielich był już w zasięgu. Oślepiona i ogłupiała salamandra po omacku kłuła glewią skałę w poszukiwaniu swych niedoszłych ofiar. Wystarczyło tylko wyczekać na odpowiedni moment. Kiedy nadszedł błyskawicznym ruchem chwycił za kielich i jednym cięciem pozbawił stwora ramienia z relikwią jak i równowagi. Resztę zrobiła grawitacja. Wracając mijał gramolących się niemrawo. Wiedział, że tego pożałuje, ale schował zalewającą wszystko wokół mrokiem sakiewkę do kieszeni, ciemności zniknęły tak samo nagle, jak nagle się pojawiły. Potem podszedł do znów zagrywającego Hassana. Nie robił by tego, gdyby nie zostawił plecaka. Teraz musiał. Oddał kielich Al-Akbara patrząc Baklunowi w oczy.
- Pilnuj go! I pamiętaj ibn Sabbah, zginiesz jeśli mnie zdradzisz. A teraz zabieraj nas stąd, a żywo!
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 08-06-2011 o 13:33.
Bogdan jest offline  
Stary 08-06-2011, 18:12   #29
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
- Ja pierdolę... - warknął Zilv wściekle, gdy tylko został przygnieciony przez dopiero co zabitego przeciwnika. To już powoli robiło się nie do zniesienia. Na początku miło, że walka szła mu dobrze, ale potem to wszystko co się działo i przestało być tak miło. Jak na razie, to chyba to przygniecenie jaszczurką, należało do tego, co najgorsze go spotkało. Szarpał się ze zwłokami, a nagle usłyszał krzyk towarzysza i po chwili stało się ciemno. ”Co to kurwa ma być?” pytał sam siebie w myślach. Szkoda tylko, że wraz z ciemnością nie zniknął ciężar salamandry. Wtedy po prostu taka ciemność mogłaby trwać do końca... A koniec na pewno przyszedłby szybko. Niestety nie wyglądało, aby to się kończyło. Światło powróciło, a ciężar stawał się już nie do zniesienia. Jak tu pod czymś takim normalnie oddychać? Do ograniczonych możliwości oddychania był przyzwyczajony z powodu maski, ale to, co teraz, było już przesadą i to wielką. Chyba trzeba było czekać.

Jednak Zamaskowany nie poddawał się tak łatwo. Ponoć człowiek w sytuacji wielkiego zagrożenia życia, potrafi zmobilizować organizm do zdecydowanie większego wysiłku, niż zwykle. Tak stało się w przypadku jego. Odnalazł siłę ukrytą w swoim wnętrzu i zrzucił ciężar z siebie, wprost do lawy, samemu prawie spadając za nim, ale jakoś się utrzymał. Chyba jedynie dzięki temu zmobilizowaniu organizmu w trudnych sytuacjach, dał radę z tym wszystkim. Inaczej zapewne zginąłby pod ciężarem jaszczurki.

Szkoda tylko, że sytuacja nie pozwalała na chociażby moment odpoczynku i cieszenia się małym sukcesem. Na dole lawa, a z góry salamandry zrzucały jakieś głazy i inne tego typu. Zilvinid szybko się podniósł i rozejrzał, szukając broni. Wypuścił ją z rąk, gdy był przygniatany. Nie było tak źle, broń znajdowała się dosyć blisko. Szybko sięgnął po miecz i rapier, a potem... Wiadomo, próbował przeżyć. To jedynie liczyło się w danej chwili. Innymi się tak bardzo nie przejmował. Tutaj każdy musiał liczyć na siebie. Szczególne zagrożenie mogły stwarzać te jaszczurki na górze, bo dostanie taką statuą, nie byłoby niczym miłym. Dlatego najbardziej trzeba było uważać właśnie na górę. Jednak nie można było lekceważyć niczego, co znajdowało się bliżej. No niestety, trzeba było uważać na wszystko i Zilv starał się to zrobić, jak najlepiej.
 

Ostatnio edytowane przez Saverock : 08-06-2011 o 18:16.
Saverock jest offline  
Stary 08-06-2011, 20:05   #30
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Przez kilka bardzo długich chwil ciężko było stwierdzić, co właściwie działo się wokół. Nie dość, że lecieli, to jeszcze koziołkowali. Tego było za dużo nawet dla solidnej włóczni, której drzewca trzymał się Joseph, za wszelką cenę starając się utrzymać równowagę. Może nie był w tym szczególnie słaby, ale działające tu siły przekraczały możliwości zwykłego człowieka. No i wspomnianej już włóczni także - drewno pękło w końcu, a Klause z krótkim okrzykiem wylądował na najbliższej gorącej powierzchni. Na szczęście karuzela zdążyła się lekko uspokoić, a grad nowych pocisków zapewnił mu kolejną broń, której niestety musiał natychmiastowo użyć. Tu także zaczynały się nowe problemy - szturmujące jaszczurki najwyraźniej za nic miały problemy natury, która sobie poczyniała wybitnie bezczelnie, i zupełnie bez sensu, próbowały ich zwyczajnie zabić.
Po tym wszystkim co razem przeszli!

Joseph warknął, blokując nadciągające uderzenie i cofnął się nieco, zastanawiając się, dlaczego ten głupi baklun cisnął kielichem. Miał za dużo własnych problemów, by widzieć co działo się z tym nieszczęsnym przedmiotem, ale Hassan był ich jedyną szansą na przetrwania i o tym Klause wiedział już doskonale. Atakowanie tego bezmózgiego skurwysyna byłoby obecnie głupim pomysłem. W końcu otwierał im drogę ucieczki. Może nawet nie podejmą próby krwawej zemsty, gdyby się to powiodło?
W każdym razie łotrzyk uznał, że za dużo myśli, a za mało robi. Krwawił już z kilku małych ran, kiedy to unik był minimalnie za wolny, a jego skórznia, choć twarda, to wyraźnie przegrywała starcia z ostrym metalem. Tylko przez to, że wykręcał się jak fryga wciąż stał i to w jednym, niepodziurawionym kawałku. No, może troszkę się chwiał. I jeszcze stracił długą, cholernie nieporęczną broń, która i tak tylko przeszkadzała.

Sztylet był lepszy. Lżejszy. Bardziej poręczny. A Joseph miał kilka sztyletów i nie wahał się ich używać. W przypadku jaszczurki z bardzo długim berdyszem, było to użycie w formie latającej. Stal błysnęła w ogniu, a Klause nie wykonał wcześniej żadnego gestu, który mógłby ostrzec jego przeciwnika.
Ostrze weszło prosto w brzydką mordę, zagłębiając się z satysfakcjonującym mlaśnięciem, którego niestety już nie usłyszał.
Rozejrzał się szybko, a to co zobaczył nie spodobało mu się zupełnie. Zrzucano na nich cholerne posągi! Najwyraźniej mniejsze kamyki i broń już się skończyły. Masz ci los. Tak czy inaczej, droga była tylko jedna, a Joseph znowu nie miał ochoty być ostatni. Ruszył do liny, w duchu popędzając grającego Hassana.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172