Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-06-2011, 22:04   #1
 
Nathias's Avatar
 
Reputacja: 1 Nathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znany
[D&D FR/storytelling] Wielka wyprawa

Varia weszła do świątyni. Przytłaczała ona swym ogromem i dostojnością. Gdy odrzwia zamknęły się za kobietą jej uszu dotarła nieprzenikniona cisza i spokój. Ruszyła ku komnatom mistrza, a jej kroki odbiły się głębokim echem od marmurowych ścian. W części mieszkalnej świątyni kręciło się więcej kapłanów a każdy witał Varię ukłonem i uśmiechem. Korytarz ciągnął się na kilkadziesiąt metrów. Wzdłuż ściany regularnie rozsiane były drzwi do kwater kapłanów. Wszędzie dało się dostrzec symbole Helma i nieskazitelny porządek. W końcu kapłanka dotarła do komnaty mistrza. Ciężkie drzwi z okiem helma i zdobioną kołatką. Zastukała. Gdy zaproszono ją do środka, weszła.
W środku, na swoim stałym miejscu siedział mistrz. Był to człek już dość sędziwego wieku, na którym życie odcisnęło swe piętno. Wzrok jednak miał łagodny i dobroduszny.
-Wzywałeś mnie mistrzu?
-Ah, Varia. Tak, tak. Usiądź proszę. – kapłan wskazał kobiecie krzesło.
-Mam nadzieję, że nie znudziło cię zbytnio czekanie i wybaczysz mi słabości starego umysłu.
Mężczyzna zamilkł na chwilę, jakby zastanawiał się nad kolejnymi słowami.
-Chciałbym ci przedstawić mojego przyjaciela. Arman Vladikov. Ma on dla ciebie pewną propozycję. Wiem, że masz już dość siedzenia w świątyni i wierzę, że chętnie wyruszysz w końcu w trasę. Znajdziesz w tym liście.
Arman był wysokim mężczyzną o spokojnym spojrzeniu i łagodnym uśmiechu. Na znak kapłana wręczył bez słowa zwój dziewczynie.

***


Elf przybył do miasta tuż przed zmrokiem i pierwsze swe kroki skierował do najbliższej karczmy, by wynająć pokój. Zajazd ten był jednym z podlejszych, jakie Leoril spotkał na swojej drodze, jednak nie miał zamiaru kręcić się po mieście po zmroku. Zamówił strawę, napitek i poprosił o pokój rzucając karczmarzowi kilka monet na bar. Znużony podróżą wszedł skrzypiącymi schodami na piętro. Na krzesło poleciał plecak i płaszcz. Nie myślał o niczym innym jak o posiłku u odrobinie snu. Gdy tylko szynkarz przyniósł kolację, elf szybką się z nią rozprawił, zamkną drzwi i przygotował się do odpoczynku.
Gdy wybudził się z transu rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystko było tak jak zapamiętał to z poprzedniego wieczora poza dwoma szczegółami. Drzwi nie były zaryglowane, a na stole leżał zapieczętowany zwój. Elf nie wiedząc co o tym myśleć, zaczął czytać.

***


Noc była spokojna i nie zapowiadała kłopotów. Karczma nie różniła się niczym od ostatniej, w której miał spędzić noc we Wrotach Baldura. Teraz jednak nikt nie zwracał na mężczyznę uwagi, choć ten usilnie starał się znaleźć w oczach bywalców coś podejrzanego. Zjadł kolację i udał się na zamówioną wcześniej kąpiel. Po ostatnich wydarzeniach Keris potrzebował chwili odprężenia dla siebie i bardzo dobrze mu to zrobiło.
Po odbytej kąpieli Keris kręcił się jeszcze jakiś czas bez celu, po czym uznał, że czas na spoczynek. Ostrożności jednak nigdy za wiele. Zabezpieczył pomieszczenie jak mógł najlepiej. Gdy uznał, że zrobił wszystko, co uznał za niezbędne oddał się w objęcia błogiego snu.
Obudził się o świcie. Przezornie rozejrzał się. Wszystko było na swoim miejscu. Nic nie zginęło. Nikogo nie było. Wstał i od razu jego uwagę przykuł zwój leżący na stole. Sięgnął po niego i rozpieczętował. Okazało się, że nie jest to jeden zwój a dwa. Na jednym na dodatek był ktoś, kogo znał…


***

Dni mijały i zaczynały się Leodenowi dłużyć. Odpoczynek odpoczynkiem, ale ileż można poklepywać kelnerki w karczmie? Dni mijały mężczyźnie powoli i zaczął on się rozglądać za jakimś zajęciem, co by mógł czas zabić. Zatrudniał się w kilku miejscach, lecz na krótko. Wybitnie stacjonarna praca mu nie odpowiadała. Pewnego poranka, po przebudzeniu stwierdził, że na stole leży zapieczętowany pergamin. Dziwne to było, bo czemu ktoś miał do niego listy wysyłać, ale ciekawość zwyciężyła i zaczął czytać.

***

Podróż była długa. Jednak Bodvar, przymuszony brakiem gotówki i doskwierającą nudą wolał to, niż siedzenie w karczmie i zbijanie bąków. A gdy okazało się, że jego kuzyn też wyrusza na szlak nie zawahał się nawet na chwilę. Szli do Athkatli, wykonując po drodze kilka zleceń, których się podjęli jeszcze w Neverwinter. Nic trudnego, a płacili nieźle.

Duningan miał do załatwienia w Athkatli jakieś sprawy dotyczące jego zakonu. Bodvar nie specjalnie się tymi sprawami interesował, więc nie kuzyn go nie w wtajemniczał w szczegóły. Ważne było, że się dogadywali i mogli pić na umór.
W mieście kuzyni rozdzielili się. Duningan ruszył za swoimi sprawami, a Bodvar postanowił uszczuplić odrobinę swoją kiesę w jednej z karczm.

Był już po kilku mocniejszych piwach, gdy do karczmy wszedł posłaniec niosąc list dla krasnoluda. Bodvar łypną na pachołka spode łba. Ten zmieszał się i oddał list. Krasnolud schował zwój za pazuchę i zamówił następną kolejkę. Lektura może poczekać do jutra.
 
__________________
Drink up me hearties, yo ho...

Ostatnio edytowane przez Nathias : 15-06-2011 o 18:21.
Nathias jest offline  
Stary 14-06-2011, 12:14   #2
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Gwar przepitych głosów unosił się wraz z zapachem alkoholi, potu i palonego ziela w powietrzu. Przy kilku starych, zniszczonych stolikach siedzieli w większości złodzieje, krętacze i miejscowe pijaczki. Między ladą a stołami krążyły jedne z najbrzydszych karczmarek, jakie można było spotkać w całych Krainach. Świadczył o tym dobitnie brak klapsów ze strony klientów i pisków podających zamówione napoje kobiet.

Na środku sali przy stoliku zastawionym pustymi kuflami siedziała niska, masywna postać. Ponad kufle wystawał irokez wściekle rudych włosów, wystający z wytatuowanej głowy. Głowa ta należała do krasnoluda imieniem Bodvar. Muskularne ramiona co chwilę unosiły do ust naczynie napełnione podłym trunkiem, którego w obecności rudowłosego nikt nie odważyłby się nazwać piwem.

Bodvar siedział samotnie, wpatrując się to w dzban, to w kufel wypełniony trunkiem. Nie obchodziło go nic, co działo się wewnątrz karczmy, nikt też nie był na tyle pijany czy głupi, by zaczepiać krzepkiego wojownika. Potencjalnych agresorów odstraszał zarówno sam wygląd krasnoluda, jak i broń oparta o stół tuż obok niego. Potężny dwuręczny topór z wyrytymi na ostrzu runami niósł obietnicę szybkiej śmierci.

Goniec, który miał pecha dostać zadanie odnalezienia krasnoluda i dostarczenia mu listu, podszedł na chwiejnych nogach do stolika, przy którym długobrody zasiadał. Nie zwlekając ani sekundy położył przesyłkę na kraju stołu i wybiegł z kraczmy, nie zamykając nawet za sobą drzwi. Bodvar po chwili chwycił zalakowaną kopertę i schował ją. Nie śpieszył się z odczytaniem wiadomości. Jeśli ktoś czegoś od niego chciał, to może to poczekać.

*************************

Poranek dnia następnego nie należał do najmilszych. W prawdzie świeciło słońce i było przyjemnie na zewnątrz, ale stukot pracy dochodzący z dolnej sali był nie do wytrzymania dla krasnoluda. Nie otwierając oczu zaczął błądzić ręką po podłodze w poszukiwaniu przezornie zostawionego dzbana z resztką piwa. Kiedy ręka w końcu natrafiła na poszukiwany dzban, palce zacisnęły się na jego uchwycie a w wysuszonym gardle po chwili pojawił się płyn przypominający w smaku piwo.
-Kurwa mać... przemówił w końcu rudowłosy.
Kiedy w końcu doszedł do siebie otworzył oczy i siadł na łóżku. Podrapał się po głowie. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Coś śmierdziało w pomieszczeniu i to okropnie. Krasnolud długo nie mógł zlokalizować centrum odoru. W końcu jego wzrok powędrował na ziemię, gdzie spoczywały stare, znoszone buty. Po chwili do zamroczonego umysłu wojownika dotarło, że to buty są powodem odoru unoszącego się w powietrzu. Aby zabić smród Bodvar wsunął nogi w buty. Smród zelżał o pół tonu.

Krasnolud zebrał porozrzucane po całym pokoju rzeczy. Chwycił swój ukochany topór i opuścił pomieszczenie, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Zszedł schodami do sali głównej, gdzie poprzedniego wieczora osuszył kilka dzbanów. Przeszedł obok zaspanego karczmarza i bez słowa opuścił karczmę.

Idąc wąskimi, brudnymi uliczkami coś nie dawało mu spokoju. Miał nieodparte wrażenie, że nie zrobił czegoś, co miał zrobić. I to czegoś ważnego. Pamięć wróciła w momencie, gdy jego bystre niczym u sokoła oczy dostrzegły miejskiego strażnika, przybijającego ogłoszenie do jednych z licznych drzwi. Miał kupić sobie nowe buty. Gdyby nie znak szewca nad drzwiami, Bodvar zupełnie by o tym zapomniał. Skierował się od razu do wytwórcy, gdzie nabył parę nowych, masywnych butów. Zapłacił w prawdzie dość dużo, jednak nie miał innego wyjścia. Nie był gnomem czy niziołkiem, co to bez butów mogą chodzić. Swoją starą parę zostawił w sklepie, co spotkało się z oburzeniem ze strony sprzedawcy, jednak jedno spojrzenie rudobrodego wystarczyło, aby pretensje te zachował dla siebie.

Idąc dalej, natrafił na całkiem przyjemny szyld przedstawiający krasnoludzką kobietę, trzymającą kufel złocistego, krasnoludzkiego wytworu. Bez namysłu skierował się do lokalu w celu przepłukania gardła i zatarcia wspomnień okropnego smaku z poprzedniego wieczora.

Kiedy siedział tak przy stoliku w pustej sali, przypomniał sobie o gońcu, który dostarczył mu list. Zaczął przeszukiwać wszelkie zakamarki swojego stroju w poszukiwaniu papierowej wiadomości. W końcu jego poszukiwania zostały nagrodzone znalezieniem listu. Otworzył kopertę swoimi grubymi paluchami i wyjął kawałek kartki, na którym zapisane były starannie słowa. Nie przepadał za składaniem liter w całość, jednak nie było w okolicy nikogo innego, kto mógłbym się tym zająć.

I tak po czterech kuflach piwa udało się Bodvarowi odczytać informację, którą mu dostarczono. Karczma pod Miedzianym Diademem. Jedna z najgłupszych nazw, jakie krasnolud kiedykolwiek słyszał. Miał się tam udać w celu uzyskania bliższych informacji. Wojownik podrapał się po brodzie, dopił swoje piwo i ruszył na poszukiwania wymienionej w liście karczmy. Poszukiwania nie trwały długo. Okazało się bowiem, iż całkiem przez przypadek Bodvar trafił we właściwe miejsce. Zamówił dzban piwa, usadowił się wygodnie i czekał wytrwale na rozwój wydarzeń.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 15-06-2011, 18:23   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ani chybi, ktoś mnie bardzo lubi, przemknęło przez myśl Kerisowi, gdy otworzył leżące na stole dwa zwoje, Listy miłosne, i to aż dwa naraz. Zabawne...
Listy może nie do końca były miłosne, ale... ktoś proponował spotkanie, zaś ktoś inny, w nieco zawoalowany sposób, wyznawał swe uczucia.
Miło było się dowiedzieć, że znaleźli ludzie, którzy dość wysoko cenili jego dokonania. Może nieco przeceniali, ale na to nie miał już wpływu. No i nie zamierzał protestować. Dobra opinia to prawdziwy skarb i nie należy tego zmarnować.
Drugi z listów spłonął na kominku, a Keris dopilnował, by został z niego popiół, z którego nikt nic nie zdołałby odczytać. Niektóre sprawy były zbyt osobiste. Poza tym istniały informacje, które nie powinny się dostać w niepowołane ręce.

Rozejrzał się po pokoju. Jako że nie zamierzał już tutaj wracać, to wolał się upewnić, że nic nie zapomniał. Tak zwykle, niestety, bywało, że pozostawione bez opieki rzeczy znikały w iście magiczny sposób.
Wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi, a potem zszedł na dół. Bez względu na to, jak miał się dalej potoczyć dzień, nie zamierzał rozpoczynać go na głodniaka. W 'Norze Siedmiu Dolin' karmili całkiem nieźle, a poza tym zapłacił z góry za nocleg i jedzenie.


Promenada Waukeen jak zwykle tętniły życiem. W te i we wte przewalała się mieszanina najrozmaitszych ras i zawodów, w tym i tych, które zaliczano do najstarsych na świecie. Najwyraźniej jednak wysoki mężczyzna z kuszą i morgensternem nie wyglądał na takiego, któremu warto cokolwiek ukraść, bowiem żaden złodziej nie spróbował swego szczęścia i nie sięgnął do sakiewki Kerisa. Za to, chociaż nie wyglądał na takiego, który za usługi panienek miałby ochotę zapłacić, znalazło się kilka takich, które usiłowały go zachęcić bądź swym ciałem, bądź jakością czy różnorodnością oferowanych usług.
Mimo bogactwa ofert Keris nie skorzystał z propozycji. Przed wyjazdem miał na głowie ważniejsze sprawy, niż łóżkowe igraszki. Na przykład uzupełnienie ekwipunku. Oczywiście gdyby znał cel wyprawy, jego zakupy mogłyby być bardziej ukierunkowane, ale ostatnie przygody nadwyrężyły nieco jego zapasy i warto było chociażby je uzupełnić.

Kowal, płatnerz, parę mikstur zakupionych w Targu Przygody, płaszcz z tego samego sklepu. Obiad.
Czas płynął powoli i do wieczora zostało jeszcze wiele czasu, gdy Kerisowi skończyły się pomysły na zakupy. Wędrował więc ulicą oglądając sklepowe witryny i rozglądając się na wszystkie strony szukał pomysłu na kolejne rozsądne wydanie pieniędzy. Wyrzucać ich na byle co nie zamierzał. Oddawać żebrakom - również.
Idący z naprzeciwka, szeroki jak szafa człek wydał się Kerisowi dziwnie znajomy.
- Góra z górą... - powiedział w końcu, rozpoznając kompana z jednej z pierwszych wypraw.
Timon Norst i jego towarzysze zatrzymali się w “Pieczonej Śwince”, niewielkiej, przytulnej gospodzie na obrzeżach miasta. Na wspominkach i wymienianiu się nowościami czas mijał szybko, a nawet bardzo szybko i było dobrze po północy, gdy wreszcie wszyscy poszli spać.

Rankiem Keris pożegnał się z Timonem i resztą kompanii i wyruszył do Miedzianego Diademu. Może za wcześnie, może powinien poczekać, aż przyjdzie południe? Jednak zaproszenie nie precyzowało, o której miało się odbyć spotkanie, a zdecydowanie lepiej było czekać siedząc przy stole, niż łażąc bez celu i narażając się przy okazji na spotkanie z jakimś złodziejaszkiem. Chociaż zdarzało się czasami, że karczmarze opróżniali kieszenie swych klientów niemal równie szybko jak rzezimieszki.

Mimo dość wczesnej poryw Diademie było już kilku gości. Wśród nich zdecydowanie wyróżniał się krasnolud. Wygolony, wytatuowany łeb, sterczący rudy czub wyglądający niczym dziwaczna grzywa, wielki topór... To wszystko zapewne odstraszało innych gości, bowiem w bezpośrednim sąsiedztwie pogrążonego w pochłanianiu piwa krasnoluda nikt nie zechciał usiąść.
Keris również nie pchał się w tamte okolice, ale z innych jednak względów. Wolał zawsze miejsce pod ścianą, takie w dodatku, z którego można było spokojnie obserwować wchodzących.
Usiadł przy wybranym miejscu, a potem, zamówiwszy jakąś przekąskę i coś do picia, usiadł wygodnie zastanawiając się, kiedy pojawi się ten ktoś, kto dostarczył mu zaproszenie.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 18-06-2011 o 14:33.
Kerm jest offline  
Stary 15-06-2011, 21:58   #4
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Varia uważnie przyjrzała się "przyjacielowi" mistrza, niechętnie sięgając po zwój. Szybko przeczytała zwartość. Uśmiechając się, zwróciła wzrok na Armana.
- Chętnie poznam szczegóły ów propozycji. Teraz jednak muszę wrócić do mych obowiązków. Mistrzu, panie Vladikov. - Kobieta skłoniła się obu mężczyznom i opuściła pokój. Gdy tylko drzwi się zamknęły jeszcze raz spojrzała na zwój. - Za dwa dni... - Znów zwinęła pergamin, tym razem jednak wsadzając go do jednej z sakw. Machinalnie sięgnęła do kieszeni płaszcza po fajkę i wystukała ją na korytarzu. Widząc zniesmaczoną minę jednego z przechodzących kapłanów pomachała mu ręką, w której już trzymała sakiewkę z tytoniem. Wyraźnie skrzywiła się, widząc iż jest prawie pusta. Powoli ruszyła korytarzem, odpalając jednocześnie fajkę.
Gdy tylko wyszła na dziedziniec, poprawiła długi warkocz i miecz na plecach. Jej ciężkie kroki odbijały się echem od budynków świątyni.
- Pani! - Varia obejrzała się wyraźnie poirytowana. Znów gonił ją ten młodzik. Zdyszany stanął przed nią. - Dokąd idziesz pani, zaraz zaczną się obrzędy...
- Ci. Widzisz to? - Kobieta sięgnęła po zwój. - To zadanie od mistrza, muszę załatwić pewną istotną sprawę z tym związaną. Zrozumiano?
- Tak, ale...
- Ci. Ja wychodzę, a ty wracasz na obrzędy i ani mru mru.
Schowała zwój do sakwy i szybkim krokiem opuściła mury świątyni. Od razu skierowała się w stronę najbliższego targu, a na nim w stronę swego ulubionego stoiska. Sprzedawca, wyraźnie ucieszył się na jej widok.
- No, no pani Varia, to co zwykle?
- Razy trzy, wyjeżdżam. - Na stole pojawiły się trzy solidne sakwy.
- A więc doczekała się pani.
- Na szczęście. - Varia, wyciągnęła kilka już wcześniej odliczonych monet, po chwili namysłu dorzuciła jeszcze jedną i rzuciła je na stół. Nie czekając aż sklepikarz je przeliczy chwyciła sakwy i wsunęła je do kieszeni płaszcza. - Niech cię Helm strzeże, dobry człowieku.
Opuszczając już targ, otworzyła jedną z sakw i powąchała. Na jej twarz wypłynął jeszcze szerszy uśmiech, a w oku pojawiła się iskra. Nagle przypomniawszy sobie o czymś, zaczepiła pierwszego lepszego człowieka.
- Gdzie znajdę Karczmę pod Miedzianym Diademem?
Mężczyzna, wyraźnie zmieszany, wskazał jej kierunek. Podziękowała mu i skierowała się z powrotem do świątyni. Tuż przed wejściem do budynku, wygasiła fajkę i ukryła ją w kieszeni. Obrzędy musiały się skończyć, bo na zewnątrz nie dochodził żaden dźwięk. Cicho wsunęła się do środka. Zbroja na ołtarzu, lśniła w świetle zachodzącego słońca, wpadającym przez wąskie okna. W ławach klęczeli kapłani, spod błyszczących hełmów, skierowały się ku Varii nieprzychylne spojrzenia. Nie przejmując się, zajęła jedno z miejsc i skupiła się na modlitwie.



W dniu umówionego spotkania Varia obudziła się skoro świt. Jak zwykle nim się jeszcze podniosła, upewniła się, że opaska jest na swoim miejscu. Dopiero potem powoli usiadła na łóżku. Naprzeciwko niej stał hełm, nieodłączny element stroju kapłana, którego ona nigdy jeszcze nie założyła. Wszystkie rzeczy były już spakowane i leżały przy drzwiach. Ubranie, które miała na siebie założyć, czekało złożone na krześle. Szybko ubrała się i chwyciła swoje rzeczy. Dopiero stojąc przy drzwiach obejrzała się jeszcze raz na hełm. - Czekaj tu na mnie stary.

Zamknęła drzwi i sięgnęła po fajkę. - Jeszcze za wcześnie. - Schowała ją z powrotem i ruszyła w stronę świątyni. Jak zwykle czuwało tu kilku kapłanów, a ona jak zwykle usiadła w jednej z pierwszych ław i skupiła wzrok na lśniącej zbroi. Jej strój nie pasował do tego miejsca. Proste spodnie, buty z grubej skóry, znoszona już skórznia z niewielkimi naramiennikami. Na to wszystko Varia zawsze narzucała podniszczony, stalowoszary płaszcz. Do tego ta opaska, spod której wystawała szeroka blizna. Przypominała bardziej wędrownego kupca.

Około południa, wyruszyła w kierunku, który pokazał jej mężczyzna dwa dni temu. W ustach jak zwykle miała fajkę. Minąwszy targ dostrzegła karczmę, której szyld przedstawiał krasnoludzką kobietę, trzymającą kufel z piwem. Nie zastanawiając się ani chwilę, weszła do środka. W środku było niewielu ludzi, a jej uwagę od razu przykuł rudowłosy krasnolud, którego wszyscy starali się unikać. Varia rozejrzała się w poszukiwaniu pierwszego, lepszego wolnego miejsca. Na szczęście nie było z tym problemu i już wkrótce siedziała z piwem w ręku, zastanawiając się czy to Arman dostarczy zlecenie.
 
Aiko jest offline  
Stary 16-06-2011, 20:18   #5
 
Elthian's Avatar
 
Reputacja: 1 Elthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodze
Leoril leżał spokojnie, w dziwacznej, poskręcanej pozycji na niesamowicie uporczywie niewygodnym łożu. Wkrótce przez okno z wielkim trudem pokonując warstwę brudu wdarł się jaskrawy promień światła pochodzący z porannego słońca, który strzelił prosto w zamknięte powieki elfa. Ten podniósł lekko jedną z nich i z grymasem przyjął cios światła w lewe oko. Podążył nim po pustym, spróchniałym pokoju. W najbliższym kącie stał oparty o ścianę prawie dwumetrowy miecz przeznaczony do walki oburącz. Poza nim, łóżkiem, małym stolikiem i stojącym przy nim krześle bez jednej nogi, które z trudem utrzymywało jeszcze ciężar podróżniczego plecaka, nic nie znajdowało się w ciasnym pokoju, „to dobrze” – pomyślał Leoril, gdyż pomieszczenie wyglądało tak, jak je widział zasypiając. Jednak spojrzał na nie powierzchownie, gdyż dopiero podnosząc drugą powiekę ujrzał na stole zapieczętowaną wiadomość. To wzbudziło jego zainteresowanie. Drzwi były…

Nie, powinny być zamknięte. Wzrok Leorila automatycznie powędrował w wiadomym kierunku. Drzwi były kolejnym zmienionym elementem małego tawernianego pokoju, poza zwojem tajemniczo spoczywającym na stoliku.

Jednak on sam żył, co go uspokoiło, chociaż sam najpierw to sprawdził. Nigdy nie był martwy, więc nie mógł wiedzieć jak by się czuł gdyby umarł, toteż w takiej sytuacji sprawdzenie własnego ciała pod obecność ran było usprawiedliwione. Po gwałtownym, lecz powierzchownym obmacaniu siebie samego Leoril odetchnął z ulgą. Następnie wstał co spowodowało głośne skrzypienie i posypanie się wiórów z niszczejącego łoża. Na szczęście się nie połamało, a Leoril ostatnie monety wydał na strawę wczorajszego wieczora. Teraz musiałby coś zarobić, lub ukraść, jednak nigdy nie myślał na zaś, jak zgłodnieje, to się tym zajmie. Tymczasem skierował swojego kroki ku tajemniczemu zwojowi. Pieczęci na nim nie rozpoznał, chociaż fakt faktem nie rozpoznałby żadnej pieczęci. W rodzinnej posiadłości nigdy nie zajmował się „papierkową” robotą.

Zrzucił plecak z krzesła, po czym usadowił się na nim rozrywając pieczęć na wiadomości. Raptem upadł do tyłu w akompaniamencie dźwięku łamanego drewna i chmury kurzu, która uniosła się, gdy z impetem uderzył w szaroburą podłogę. Powoli otworzył oczy i odkrztusił pył, który okaleczył jego gardło. Zza mgły rozpoznał wiadomość, która samoistnie się rozwinęła. Dmuchnął mocno w jej kierunku rozrzucając kurz na boki i pozwalając elfim oczom rozczytać wiadomość.

Trwało to trochę długo, bo dawno nie czytał. W ogóle nie lubił czytać, wolał słuchać, ale skoro ktoś narobił sobie tyle kłopotu by odryglować drzwi tawernianego pokoju i po prostu położyć list na stoliku, by następnie bez słowa pożegnania wyjść, to musiał być to ważny list.

„Nie, nie mam zamiaru cię szantażować.” – odczytał, a po krótkim zamyśleniu kontynuował mimo obaw wywołanych wspomnianym zdaniem.

Koniec końców elf wstał z podłogi zadowolony. Może nie tyle faktem prześladowania przez jakiegoś zabójcę, bo na takich ludziach się znał i wiedział, że może znaleźć w swoich plecach sztylet w każdym momencie, ale faktem oferty pracy, bo przecież takiej właśnie potrzebował. O ile autor ma na myśli „pracę”, a nie „darmowe usługi”, tylko za to, że obroni go przed jakimś przekupnym zabijaką. Ale o tym będzie musiał się już sam przekonać.

Odpowiedniego dnia stawił się w wyznaczonej gospodzie w porze wieczornej. OD razu rozeznał się w obecnym tam towarzystwie, w ogóle nie zwracając uwagi na rudego dziwaka w gigantycznym toporem, wcale nie większym od Lothosu, który spoczywał uwiązany na plecach Leorila wzbudzając swoją wielkością obawy u każdego napotkanego osobnika. Nie mierząc długo wzrokiem obecnego w lokalu ludu zajął miejsce nie zamawiając nic do jedzenia, mimo iż na owe miał niesamowitą ochotę, lecz lekkość pustej sakiewki nie dawała o sobie zapomnieć.
 
Elthian jest offline  
Stary 16-06-2011, 22:47   #6
 
TwoHandedSword's Avatar
 
Reputacja: 1 TwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodze
Woń strawionego alkoholu zaczęła się już rozprzestrzeniać poza ciasny pokoik. Do klitki docierało za to słabe, rozedrgane światło. Przez tą samą szparę pod drzwiami, przez którą na zewnątrz pokoju przedostawał się mało zachęcający aromat, do jego wnętrza wdzierały się poranne promienie. Pozornie przerwa między dwoma kawałkami drewna. Złudzenie nieświadomych… Mistyczna brama, w której miała miejsce tajemna wymiana. Portal, być może trwający tam od wieków, utrzymujący wszystkie plany w równowadze, pozwalając prastarym siłom na swobodny, niczym nie hamowany obieg. Z jednej strony wspomnienie trunków i refleksy twarzy zeszłej nocy, z drugiej echo słońca, świadectwo nadejścia nowego dnia, zwiastun kolejnych zdarzeń. Dwa rodzaje energii. Stare i nowe. Przeszłość i przyszłość. Nierozerwalne, współistniały ze sobą, z biegiem czasu mieszając się coraz bardziej. Gdyby jednak trwało to dłużej, delikatna nić rzeczywistości pękłaby. Kruche pęta nałożone chaosowi zostałyby zerwane i nic już nie poskromiłoby jego gwałtownej ekspansji. Nic już nie wyglądałoby wtedy tak samo. Być może nawet nic by już nie wyglądało. Posiadanie określonego wyglądu jak i samo pojęcie percepcji zatraciłyby się w bezkresie znaczeń, plątaninie treści. Na szczęście dla kosmosu, zarówno źródło jednej z przedwiecznych mocy jak i cel wędrówki drugiej, stanowił jeden byt. I byt się przebudził.

Leoden odgonił resztki snu siadając na łóżku i trąc oczy nadgarstkami, nieświadomy, że tym samym wybawił materię od pogrążenia się w gmatwaninie nierozróżnialnych kontekstów. Chłopak nie dostrzegł tego zapewne z powodu własnego, niezmienionego wyglądu. Tej samej młodej, pociągłej twarzy, teraz przyprószonej porannym zarostem, tych samych długich, sięgających ramion czarnych włosów, tych samych czarnych oczu. Tego, że ocalił wszystko, co zna, mógł też, jak głosi legenda, nie zauważyć z powodu kaca, ale ostatni badacz, który potwierdzał tą hipotezę, leży teraz otoczony pustymi butelkami i od dawna nikt go nie słucha.

Wstając z łóżka, Leoden zauważył, że przed snem nie zdjął nawet ciężkich butów. „Więcej z nimi nie piję” – przemknęło mu przez myśl. Postępowa postawa. Wspomniani „oni” bowiem nie byli kompanią umożliwiającą podróże, poznawanie nowych ludzi, samorozwój, a już na pewno nie zarobek. Oni w ogóle mało umożliwiali oprócz wydawania garści monet w celu schlania się do upadłego. Chłopak w zasadzie nawet nie pamiętał kim oni byli. I bardzo dobrze, dłuższa znajomość z nimi nie prowadziłaby do niczego konstruktywnego. Leoden gapiąc się na światło przedostające się przez szparę pod drzwiami doszedł do wniosku, że musi jak najszybciej gdzieś się ruszyć, bo zwariuje. Przy małym okienku z zaciągniętymi zasłonami leżał wypchany plecak, koszulka kolcza i spory, dwuręczny miecz. Chłopak pokręcił głową. To do czego się teraz najmował było jak pogrywanie do kotleta dla królewskiego harfisty. On nie miał harfy, ale porządnie wykonaną broń. Nie marzyła mu się służba na królewskim dworze, ale, cholera, coś choć odrobinę ambitniejszego od pilnowania jakiejś bimbrowni przed okolicznymi pijaczkami! Kiedy przypominał sobie inne, wymagające ogromnego wysiłku i umiejętności zadania, którym ostatnio podołał, miał wrażenie że do jego pokoju wdarł się przez szparę pod drzwiami stłumiony, ledwie słyszalny szyderczy śmiech. To bezlitosny śmiech samokrytyki. Nie dość, że imał się jakichś podrzędnych robót i wynajmował taką ciupę, to jeszcze coraz więcej pieniędzy wydawał na picie. „Jak tak dalej pójdzie, będę musiał zamieszkać w tamtej bimbrowni.” Budżet coraz mniejszy, zlecenia coraz gorsze, rozrywki coraz bardziej prymitywne. „Rany, a jakie w tej dziurze mają brzydki kelnerki” – pomyślał, nie pamiętając, jaką miał minę wczoraj, kiedy je poklepywał. Westchnął i sięgnął po swoje rzeczy, kiedy nagle zauważył na małym stoliku zwinięty i zapieczętowany rulonik. Bez namysłu rozwinął go i zaczął czytać. Im bliżej był końca, tym szerzej się uśmiechał. Wreszcie zarechotał uradowany i pstryknął palcem w złotą monetę z dziurką w środku, przez którą przewleczony był rzemień zawieszony na jego szyi. Uśmiechnięta twarz kobiety otoczona koniczyną, która widniała na obu stronach wisiorka, trzęsła się niewzruszona. Leoden schował pergamin do kieszeni, zarzucił plecak na ramię i chwycił miecz. Wreszcie szykowało się coś ciekawego i do tego pachnącego sporym zyskiem. Chłopakowi kompletnie nie przeszkadzało, że nie zna tajemniczego nadawcy listu ani sposobu, w jaki ów list mu dostarczono. Postanowił od razu ruszyć do Miedzianego Diademu, pod drodze jednak zahaczając o jakąś kapliczkę Tymory i wrzucając kilka monet. Obojętnie, czy zwrot „po drodze” miałby oznaczać podwojenie, czy potrojenie drogi bezpośredniej. Wyszczerzony przekroczył próg swojego pokoju i zdziwił się, jak orzeźwiający może być zapach na korytarzu w tak kiepskiej karczmie. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że opary przyswojonego alkoholu nagromadzone wokół niego przez całą noc nie mogły się wymieszać zbytnio z powietrzem na korytarzu. W końcu, jak miałyby się przedostać na zewnątrz jego pokoiku, jak nie przez szparę pod drzwiami, a ta była cienka i nie pozwalała na dobrą cyrkulację.
 
__________________
"Podróż się przeciąga, lecz ty panuj nad sobą
Sprawdź, czy działa miecz, wracamy inną drogą"

Ostatnio edytowane przez TwoHandedSword : 16-06-2011 o 22:52.
TwoHandedSword jest offline  
Stary 18-06-2011, 14:30   #7
 
Nathias's Avatar
 
Reputacja: 1 Nathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znany
Było jeszcze ciemno, gdy karczmarz zaczął się krzątać po pomieszczeniach. Mężczyzna słusznej tuszy zwinnie i mechanicznie przygotowywał karczmę na cały dzień przygotowywania strawy, rozlewania napitków i ogólnego gwaru towarzyszącego takim przybytkom. Karczma Miedziany Diadem od zawsze była centrum życia w slumsach Athkatli i nawet najstarszym gościom szynku wydawało się, że karczmarz Bernard pracuje w niej od zawsze. Miedziany Diadem witał w swoich progach już wiele różnych indywiduów, jednak zawsze cieszył się niesłabnącą reputacją, szczególnie u mniej zamożnych mieszkańców i podróżników. Nawet pomimo nagłej zmiany właściciela, o czym Bernard jak i sam Hendak - nowy właściciel nie chcą mówić, szynk ten uważany jest za jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą karczmę w Amn.

Bernard jeszcze raz obszedł całą karczmę dookoła sprawdzając czystość stołów, a następnie wrócił na zaplecze by do końca rozbudzić niewyspane kucharki. Gdy wracał za ladę pan Hendak już zszedł na dół i witał się z młodym, przystojnym mężczyzną. Nie dziwiło to karczmarza, wiedział bowiem, że Hendak utrzymywał olbrzymią sieć kontaktów, która walnie przyczyniała się do funkcjonowania przybytku. Mężczyźni jeszcze raz serdecznie uścisnęli sobie dłonie, by następnie usiąść przy stoliku tuż pod schodami. Bernard bez pytania podał śniadanie.

***

Wraz z biegiem słońca po choryzoncie ludzi w karczmie przybywało i Bernard, jak i Hendak mieli coraz więcej pracy a gwar rozmów robił się coraz głośniejszy. I tym razem goście dopisali i nie zawiedli reputacji. Była grupka elfów, które widać chciały wypocząć i najeść się przed dalszą podróżą. Mnóstwo miejskich szaraczków, prawdopodobnie kilku kieszonkowców. Czasem pomiędzy stołami zawinęła się suknia ladacznicy, które Hendak starał się stanowczo, acz kulturalnie usuwać z karczmy. Nie miał zamiaru przemienić karczmy Miedziany Diadem w zamtuz Miedziane Łoże. Gdzieś w rogu siedział rudowłosy krasnolud z toporem przy stole i rzędem kufli na stole. Pod ścianą siedziała, popalając fajkę, kobieta z paskudną szramą na twarzy. W jednym ze strategicznych punktów obesrwacyjnych siedział młody mężczyzna, bacznie lustrujący otoczenie. W drugiej części karczmy odpoczywał elf, łapczywie oglądający się za każdą misą ciepłego jadła. A w tym momencie przez próg przeszedł wysoki mężczyzna, od którego biła subtelna, ale dość wyraźna woń wczorajszej popijawy. Hendak rozejrzał się po gościach - ot dzień jak codzień.

Godziny mijały. Zaproszeni poszukiwacze przygód nerwowo zerkali na drzwi za każdym razem, gdy ktoś przez nie przechodził. Minęło południe i karczma naprawdę zaczynała się wypełniać ludźmi, szukającymi krótkiej przerwy w pracy, lub co poniektórzy, odpoczynku po pracy. Czy zdołają wypatrzeć w tym tłumie odpowiednią osobę? Nie mieli żadnych dokładnych informacji, więc pozostawało im tylko czekać. Na szczęście pobyt w karczmie umilał widok ślicznych kelnerek oraz występy przyjezdnego barda, który ku uciesze tłumu postanowił odwiedzić właśnie ich lokal. Henad szybko skoczył na zaplecze i przyniósł grajkowi dwie butelki dobrego wina, a Bernard już dreptał z drewnianą miską wypełnioną parującą strawą. Po szybkim posiłku, bard rozpocząć występ.

Godziny mijały i słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Znurzeni czekaniem bohaterowie nie bardzo wiedzieli co mają teraz zrobić? Wyjść? Czekać dalej? Niektórzy nie mogli sobie na to pozwolić. Gdy zapadł zmrok i karczma prawie całkowicie opustoszała, desperacja i zaniepokojenie czekających sięgnęły zenitu. Jednak tym razem coś się zmieniło. Jako, że ludzie w większości udali się na spoczynek, łatwiej było wypatrzyć pewne rzeczy. Bernard niósł właśnie kufel piwa w zacieniony zakątek karczmy, tuż pod schodami. Nie widzieli kto tam siedział, jednak karczmarz zabawił tam odrobinę zbyt długo. Gdy w końcu wyłonił się, ruszył po kolei w stronę każdego z oczekujących i zaprosił ich do tamtego stołu. Nie zraził się także kąśliwą uwagą od krasnoluda - nie tacy już tu bywali.

Grupa powoli schodziła się do wskazanego stołu. Siedział za nim przystojny, czarnowłosy mężczyzna. Ubrany był w ciemną pikowaną kurtkę i czarne spodnie a na wieszaku obok wisiał płaszcz. Zaprosił ich gestem na krzesła. Viera dopiero teraz poznałą w mężczyźnie tego samego człowieka, który wręczył jej list - Armana.


- Siadajcie proszę. Wybaczcie, że kazałem wam tak długo czekać, jednak chciałem mieć pewność, że nie zniechęcacie się tak szybko. Jestem Arman Vladikov. Jak dobrze wiecie, szukam ludzi do wykonania pewnego zadania i jak pani Varia już wie, chcę wydostać mojego przyjaciela z więzienia w Luskan. Tamtejsze władze są....powiedzmy, że są pod kontrolą ludzi mi nie przychylnych. - zaczął bez owijania w bawełnę Arman.
- Metody - to wasza rzecz. Mnie interesuje tylko efekt. Oczywiście nic za darmo, ale o tym potem. Bernardzie, podaj nam co kto sobie życzy. Nie będziemy tak o suchych pyskach siedzieć. Zainteresowani? - popatrzył z każdego z osobna.
 
__________________
Drink up me hearties, yo ho...

Ostatnio edytowane przez Nathias : 21-06-2011 o 15:58.
Nathias jest offline  
Stary 19-06-2011, 20:59   #8
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Kolejne piwa znikały w czeluściach krasnoludzkiego gardła. Kolejne kufle pojawiały się na stole, kolejne godziny mijały. A cierpliwość Bodvara wyczerpywała się z każdą sekundą, nie mówiąc już o minutach czy godzinach. Ciepła strawa nieco złagodziła gniew rudowłosego, jednak pojawienie się tandetnego grajka z lutnią nie zadziałało kojąco. Bodvar warczał przeróżne groźby i przekleństwa pod adresem barda. Nie przepadał specjalnie za poezją śpiewaną, a tym bardziej jeśli miał słuchać chuderlawego chłoptasia po kilkugodzinnym siedzeniu w karczmie bez rozbicia niczyjej czaszki czy odcięciu łba goblinowi. Był to dzień z pewnością stracony.

W końcu jednak coś się ruszyło. Wzrok krasnoluda spoczął na niewyraźnych konturach mężczyzny siedzącego pod schodami. Mniej podchmielona część umysłu krasnoluda przywołała wspomnienie opowieści zasłyszanej nie wiadomo do końca kiedy i gdzie o niedorozwiniętym chłopaku, którego wuj zamykał w komórce pod schodami, żeby ten nie został czarodziejem. Bodvar zaśmiał się sam do siebie, przyciągając tym zdziwione i zaniepokojone spojrzenia okolicznych gości. Nie przejmował się tym zupełnie, popijał jedynie niezgorsze piwo pomiędzy dziwnym, przypominającym demoniczny rechot śmiechem.

Karczmarz podszedł do stolika zajmowanego przez rudobrodego wojownika i zaprosił go do stolika znajdującego się obok schodów.
-Dzięki.- odburknął tylko, po czym wstał i zebrał swoje wszystkie rzeczy. Szedł równo bez najmniejszego zachwiania się, co przeczyło ilości wypitego trunku. Rozsiadł się wygodnie na jednym z krzeseł i obserwował kolejne, podchodzące do stolika postacie. Zastygł na moment w dziwnej pozycji, odchylając się na krześle do tyłu pod niebezpiecznym kątem, gdy zobaczył elfa.
-Spotkanie dla panienek to przy innym stoliku dziewczynko.- rzucił w stronę przedstawiciela nielubianej rasy. Nie przepadał za szpiczastouszymi miłośnikami lasów. Rzucał mu nieprzyjazne spojrzenia co jakiś czas.

Kiedy tajemniczy mężczyzna przedstawił się i wyjaśnił wszystko, co miał do wyjaśnienia, nadszedł czas na pytania. Krasnolud nie zważając na nic, wypalił jako pierwszy. Jego głos był spokojny i głęboki.
-Po pierwsze, okazałeś mi brak szacunku. Straciłem cały czas na twój durny eksperyment. Jeśli pracujesz z krasnoludem, to zapamiętaj jedno - nie odpuszczamy. To tak na przyszłość.- warknął i popatrzył na Armana spode łba.
-Wydostanie kogoś z więzienia i to w Luskan nie jest sprawą łatwą.- rozpoczął ponownie krasnolud, odchylając się do tyłu na krześle.
-Można sprzedać elfa do zamtuzu i spróbować wykupić tego twojego przyjaciela, chociaż pieniędzy dużo to za niego nie dostaniemy. A skoro zostaje rozwiązanie siłowe, to trzeba będzie się przygotować. A na to są potrzebne środki finansowe. - kontynuował swoje przemówienie Bodvar.
-Znaczy się kasa na wstęp się przyda.- wyjaśnił dobitnie o co mu chodziło.
- I żeby nie było niejasności, tak, zainteresowany.- zakończył głośnym stuknięciem przednich nóg zajmowanego krzesła o podłogę.
-Pytanie podstawowe - jak się tam mamy dostać. Na własną rękę czy macie coś zaplanowane?-
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 19-06-2011, 21:50   #9
 
Elthian's Avatar
 
Reputacja: 1 Elthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodze
Leoril przysypiał już przy swoim stoliku dając obecnym w lokalu kieszonkowcom okazję na splądrowanie jego kieszeni, gdyby cokolwiek w nich było. Jedyne co go wyrwało z transu był występ grajka, który chwytliwą melodią porwał elfią stopę do niesłyszalnego wśród gwaru wytupywania rytmu. Mimo to Leoril nie wynurzał głowy z objęć ramion, które w tej chwili służył za nieco twardą poduszkę.

W końcu, w nieco późniejszej porze przemówił w jego pobliżu nieznany elfowi głos, jednak tak wyraźny, że zwrócił uwagę elfa i zmusił do podniesienia zaspaną twarz. Dostał jasne, treściwe polecenie. Z trudem i bólem z nogach podniósł ospałe ciało, które niestety mimowolnie poleciało do tyłu potykając się o ławę. Leoril uderzył lekko o podłogę zmoczywszy nieznacznie materiał swojego płaszcza. Dopiero teraz do jego nozdrzy uderzył silny zapach chmielu. Wygrzebał się spod stolików i ocierając oczy skierował się w kierunku wskazanego pomieszczenia.

- Spotkanie dla panienek to przy innym stoliku dziewczynko – usłyszał Leoril od rudowłosego kurdupla.

Jednak nie był do końca świadom tych słów. Z ogólnego wykończenia spowodowanego całodniową głodówką nie przyjął tych ostrych słów do siebie. Spojrzał jednak na kierunek wskazany przez krasnoluda i zaspanym, przeciągającym głosem odpowiedział:
- Zakładam, że mówisz o stoliku, z którego przed chwilą wstałeś.

Leoril był także zadowolony z komplementu krasnoluda odnośnie jego dziewczęcej urody. Pomimo ponad setce lat na karku widać nie wyglądał jeszcze tak odrzucająco.
W końcu zasiadł wśród zgromadzonych starając się otrząsnąć ze zmęczenia. Napływ śliny w ustach i nagłe pobudzenia nastąpiło po słowach Armana.
- Bernardzie, podaj nam co kto sobie życzy. Nie będziemy tak o suchych pyskach siedzieć. Zainteresowani?
Leoril podniósł rękę i spojrzał na Bernarda nie do końca wiedząc co zamówić.
- Ja… To może… - jęknął krótką chwile, po czym powiedział – Cokolwiek, byle dużo i sycie.

Następny potok słów pochodził od rudobrodego. Sprzedaż elfa do zamtuza nie byłaby złym pomysłem, szczególnie, gdy wyszło, że Leoril zyskał uznanie w tych sprawach. Jednak nie drążył tematu, gdyż rudzielec przeszedł dalej. Paszcza mu się nie zamykała.
Wyczuwając chwilę spokoju w zapędzie krasnoluda Leoril skorzystał z okazji.
- Zainteresowani? – powtórzył Armana. – Ja oczywiście, zresztą nie mam większego wyboru, o ile poza oczywistym wynagrodzeniem – nawiązał do listu – będzie mi się należała także nagroda w złocie. I będę także potrzebował niedużej zaliczki –„ głównie na pokrycie kosztów wyżywienia”, pomyślał.
Co do metod, nie wypowiadał się. Po prostu zrobi to co będzie trzeba. A wrednego krasnoluda też jakoś przeboleje. Nigdy nie ruszały go zaczepki między rasowe.
 
Elthian jest offline  
Stary 19-06-2011, 23:20   #10
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Oczekiwanie, oczekiwanie, oczekiwanie... Na szczęście siedział na w miarę wygodnym krześle, zaś kuchnia w Miedzianym Diademie była na całkiem dobrym poziomie. Mimo wszystko wolałby wiedzieć, czy i kiedy zjawi się ten ktoś, kto mu wysłał zaproszenie.
Jednak, szczęśliwie, w końcu zjawił się ten ktoś. Arman Vladikov. Jeśli to było prawdziwe imię i nazwisko. Ale zapewne tak...
Nie trzeba było być geniuszem, żeby się domyślić, kim jest owa Varia. Jakby nie było - jedyna kobieta w grupie.

Usiłował sobie przypomnieć, co wie o Mieście Żagli. Nigdy tam nie był i nigdy zbytnio się nie interesował tym miastem. Słyszał o pięciu kapitanach i o Bractwie Tajemnic. I więcej nic. No, może poza tym, że było dość daleko od Amn. Szczególnie to ostatnie mu odpowiadało.
Problem polegał na tym, że skoro nie wiedział nic, to trudno będzie się w takim mieście poruszać bez problemów. Nikogo tam nie znał. Nie wiedział, do kogo się zwrócić w jakiejkolwiek sprawie. To było... wyzwanie. Prawdziwe wyzwanie.
Ale prawdziwe wyzwanie zawsze musi kosztować.

Ewentualni towarzysze podróży byli... interesujący. Zbytnio zapalczywy, obrażalski i gadatliwy krasnolud, w dodatku chyba unikający wody, wyraźnie zagłodzony elf, niewiasta będąca prawdopodobnie zaufanym człowiekiem zleceniodawcy i mająca patrzeć im na ręce.
Ciekawe.

- Jestem zainteresowany - powiedział, gdy elf zamilkł. - Ale, jak już wspomniano, będzie to wymagać informacji i pieniędzy. I, jak to wspomniano przed chwilą, nie tylko po wykonaniu zadania, ale i na tak zwane koszty.
- Pytanie też mam o ewentualne kontakty, tam, na miejscu. Nie o nazwiska w tej chwili, oczywiście, ale o to, czy na kogoś będziemy mogli liczyć.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172