Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-04-2012, 21:29   #111
 
neuromancer's Avatar
 
Reputacja: 1 neuromancer nie jest za bardzo znanyneuromancer nie jest za bardzo znany
Droga na górę dłużyła się choć uczucie to było całkowicie wyolbrzymione przez strach - nawet gdy zaklinacz znalazł się już bezpiecznie na murze, jeszcze, odrobinę nerwowo trzymał się kurczowo linfy.
Leonidas odetchnął i gdy złapał oddech odezwał się donośnie do wszystkich:
-Czekajcie! - wiedział, że nie mają dużo czasu, a sam chciał się jeszcze przygotować więc ukląkł, ściągnął plecak, następnie wyciągnął z niego jakieś zwoje po czym umieścił je w przegródkach swojego bandoliera, w międzyczasie mówił:
-Sieć jest łatwopalna, ale zniknie za mniej niż godzinę - trochę nieumarłych się w nią złapało, powinniśmy ją podpalić strzałą czy czymś, może to nie zabije żadnego, ale może osłabi część. To pierwsza sprawa. - mimo, że był widocznie zajęty szukaniem potrzebnych zwojów, jego głos wydawał się skoncentrowany na sprawie - Druga to taka, że jeśli coś pójdzie nie tak, otoczą nas - cokolwiek, wiedzcie, że jestem w stanie nam zapewnić schronienie - na około 5 godzin będziemy bezpieczni, i odcięci od wszystkiego tutaj. Po tym czasie znowu będę mieć taką możliwość jednak przez chwilę będziemy wystawieni na atak. Także, najważniejsze to przeżyć pierwsze godziny nocy, potem jakoś damy radę... - przerwał na chwilę, w głosie nie było zrezygnowania, zaklinacz zdawał się tworzyć jakiś plan awaryjny i potrzebował chwili na przemyślenie kolejnych szczegółów - ostatnia rzecz - mówiąc to wstał - skończył już segregacje i najpotrzebniejsze elementy miał przy sobie - nie potrafię ocenić jak wiele czasu zajmie im - wskazał na nieumarłych z drugiej strony bramy - przebicie się, jednak jeśli niedużo to sugeruję zacząć od pójścia tam gdzie będziemy mieć najłatwiej się bronić, żeby nie zaskoczyli nas w jakiejś odsłoniętej lokacji. - popatrzył pytająco na drużynę jednocześnie podchodząc do grupy.
-Szkoda amunicji, na niepotrzebną walkę.- rzekł krasnolud, a Gharrok zerknął:
-Ja bym się nie zgadzał.
-Lepiej nie traćmy czasu na nieumarłych.-rzekła Grimma ucinając rozmowę.
-Ah i zanim zdecydujecie gdzie iść - nie rozdzielajmy się - o ile w kupie stanowimy jakąś siłę, o tyle rozdzieleni łatwiej nas będzie dopaść. - zaklinacz stał i czekał na jakąś decyzję albo sugestię, jeśli chodzi o obronność to nie widział gdzie by mógł zasugerować udanie się w pierwszym względzie.
-To gdzie teraz ?-spytał Gharrok. Grimma rzekła wskazując palcem.-Budynki administracyjne tam się udamy.
-Nie lepiej sprawdzić wieżę?- spytała Sarabis. Ale wtedy wtrącił się Mordimer:
-Ja... nie lubię wysokości. Bardzo nie lubię. Może lepiej zacznijmy rozważać te sprawy na poziomie ziemi?
-Dobrze, chodźmy na dół, ku tym budynkom które wskazała Grimma - zaklinacz wtrącił się ponownie.
Leonidas spojrzał jeszcze na tłum nieumarłych osaczający ich wioskę - zupełnie nieświadomie szukając potwornej postaci dziewczynki i mając nadzieje, że jej nie zobaczy - co by potwierdzało, że to tylko ułuda. Trwało to tylko moment, straszniej postaci nie zobaczył jednak dopiero teraz, gdy przyjrzał się pierwszy raz dokładniej hordzie, doszło do niego, że wszystkie te żywe trupy to postacie dorosłych - nie było ani jednej małej postaci która wcześniej mogła by być dzieckiem. Jeśli więc cała wioska została przemieniona w zombie to tak samo powinny one oblegiwać właśnie garnizon. Lecz zaklinacz nie zaprzątał tym dłużej myśli.
Ruszyli biegiem, przez dziedziniec. Leonidas zauważył ślady dużej batalii, odbite w rozmiękłym od deszczu gliniastym podłożu. Pokonanie tego dużego żuka nie było zapewne łatwym zadaniem.
Dopadli do drzwi budynku administracyjnego. Pierwszy wszedł Gharrok, za nim Sarabis, Grimma, oraz Mordimer, dopiero po nim Leonidas. Zaś mnich zamykał pochód.
Drzwi do budynku były otwarte. Korytarz ciemny. Nie paliła się w nim żadna pochodnia.
Do tego dochodziły jęki wydobywające się z dołu. A konkretnie od strony schodów prowadzących w dół.
-Loszek i katownia.- mruknął krasnolud zgadując co może się tam znajdować.
-Może zabarykadować drzwi... albo nie, nie traćmy czasu, chodźmy - odezwał się zaraz po kapłanie zaklinacz. Na dobrą sprawę, sam nie wiedział, czy jest sens zamykania się już tutaj bo być może będą zmuszeni stąd uciekać... Poza tym miał nadzieje, że brama wejściowa jeszcze chwile wytrzyma.
-Najlepiej by zostawić kogoś na tyłach, ale... mówi się trudno. Ryzykujemy tak czy siak - rzekła Grimma w odpowiedzi. A reszta już zaczęła schodzić po schodach. Leonidas znów prawie ostatni. Gharrok zapalił pochodnię, a krasnolud wymodlił światełko które umieścił na czubku swej broni.
Rozpraszały one w niewielkim stopniu mrok w jakim wydawały się zatopione schody. Krok po kroku, grupa zeszła na dół, gdzie znaleźli niedużą salkę, w której znajdował się niezbyt często używany stół do tortur, narzędzia katowskie, oraz dwie cele wykute w skale i odcięte od głównej sali żelaznymi kratami. Co więcej... w tych celach chyba ktoś leżał. Kilka osób wydających z siebie ciche jęki i pomruki, w zamkniętych celach.
-Chwila... - mruknęła zaskoczona półorczyca -Coś tu jest nie tak.
-Chyba trzeba im pomóc.-stwierdziła aasimarka, po raz pierwszy chyba nie zgadzając się z opinią Grimmy.
Ponieważ zaklinacz szedł na końcu pojawił się w chwili gdy odezwała się Sarabis - odruchowo sięgnął po niewielki kawałek drewna będący wcześniej, prawdopodobnie, fragmentem nogi jakiegoś stołu, zainkantował zaklęcie po czym kawałek zaczął świecić światłem silnym jak to od pochodni:
-Nie ryzykujmy. Gharrok'u - rzekł podając mu kawałek świecącego drzewa - wrzuć to do środka, ale nie podchodź dalej niż to konieczne. - podając to sięgnął po kolejny kawałek drewna lub kamyk by go również rozświetlić i podać komuś najbliżej by ten rzucił go do drugiej celi lub do tej samej w zależności od konieczności. Rzucając kolejne zaklęcie dodał:
-Ja mogę mieć kiepską celność... - poza tym nie chciał stracić ochronnego wpływu zaklęcia jeśli przypadkowo trafiłby nieumarłego będącego w celi.
Ciśnięte kamienie wpadły do cel odsłaniając ciężko rannych ludzi. Tak wydawało się z pozoru. Ale po chwili można było dostrzec, że rany na ich ciałach są śmiertelne. Nieumarli, stworzeni ze świeżo przemienionych zwłok zareagowali podniesieniem się i ruszeniem w stronę krat, które stanowiły jednak barierę nie do przebycia. Mimo ich napierania na nie, nie mogli się przebić.
-Nie jest źle, ktoś ich tu zamknął. Więc ktoś tu musi żyć.-stwierdził oczywistą prawdę mnich.
-Chyba się stąd nie wydostaną? - pytająco zwrócił się do wszystkich Leonidas - Jeśli tak to nic tu po nas, rozejrzyjmy się na górze, ktoś też będzie obserwował bramę żeby zaalarmować wszystkich jeśli nieumarli się przedrą. - kontynuował.
-Ja mogę, truposzy się nie boję -odparł chełpliwie Gharrok.
-Jeśli nikogo żywego nie znajdziemy - pewnie zabarykadujemy się w którejś z budowali, ale może możemy przygotować jakąś prowizoryczną pułapkę która choć trochę nam pomoże? Jeśli znaleźlibyśmy coś łatwopalnego, nie wiem, beczułkę z prochem, albo większą ich ilość można by było położyć je gdzieś w połowie odległości między bramą, a nami, tak by wybuch nic nam nie zrobił. Rozglądajcie się pilnie, jeśli coś wypatrzycie to mówicie - dokończył Leonidas.
Drużyna ruszyła więc z powrotem. Gdy zaklinacz zaczął wchodzić po schodach zaczął zastanawiać się nad wszystkim - przecież to jakiś koszmar - wyruszył na wyprawę bo chciał pomóc kapłance która uwolniła go od brzemienia, a wylądował w wiosce pełnej nieumarłych i kto wie czego jeszcze. Szybko jednak postarał się rozgonić te myśli. Przypomniał sobie słowa ich przywódczyni - to złe myśli mogły być małym elementem które przywróciły jakąś klątwę na to miasteczko. Nie powinien się teraz żalić bo żal często prowadzi do gniewu, a stąd blisko już do wszystkiego co złe. Wspinając się na kolejne schody starał się więc pomyśleć o czymś pozytywnym. Przywołał w myślach opis Celestii - przypominał sobie opisy miast, zwyczajów i praw. Przypomniał sobie jak w dzieciństwie wyobrażał sobie tą krainę i jak obiecywał sobie, że kiedyś tam wyruszy. Na moment zapomniał o ich sytuacji. Na razie wszystko się psuło, Leonidas jednak nie tracił nadziei.
 
neuromancer jest offline  
Stary 27-04-2012, 15:08   #112
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wybuch który wywołał Drogbar uszkodził podstawę kamienicy. Ta raniona śmiertelnie budowla, nachyliła się od strony z której to eksplozja wykonała sporą wyrwę. Po czym zawaliła się pod własnym ciężarem upadając niczym śmiertelnie zraniony gigant. Huk był słyszalny w promieniu kilkuset metrów. Ale przyciągnął uwagę nie tych osób co powinien.
Do zawalonego przybytku zbliżała się kilka zwinnych ciemnoskórych sylwetek. Powoli i ostrożnie, podchodzili ze wszystkich stron.
Drowy. Jednakże znawcy tej rasy byliby zdziwieni. Żaden z drowów nie nosił tak rozpowszechnionego wśród tej rasy emblematu pająka. Żaden nie wyglądał na czciciela Lolth.

Oprócz nich, na miejscu zdarzenia pojawił mały osobnik w za dużym kapeluszu. I obliczu umalowanym na kształt czaszki. Nie przejął się specjalnie zniszczeniem budowli, ani śmiercią krasnoluda. Za to ucieszył się, że drowy wychyliły się ze swej kryjówki.
-Polowanie czas zacząć.- mruknął do siebie zadowolony.

Choć odgłos walącego się budynku słyszała grupa Grimmy, to ich cel znajdował się w innym miejscu. A miasto, choć pełne niezrozumiałych zdarzeń, wydawało się zbyt złowrogie, by jedynie ciekawością się kierować podczas wyboru drogi.
Grupa półorczycy wybrała inny cel. I możliwe, że tego teraz trochę żałowała.

Znalezione w piwnicy żywe trupy były zamknięte w celach. Stalowe kraty oddzielały ich od żywych dość skutecznie, by nie stanowiły one zagrożenia dla grupy Grimmy.
Po wejściu na parter budynku, Gharrok udał się w kierunku bramy, by mieć oko na żywe trupy. A reszta drużyny z uzbrojonym w nadziak krasnoludzkim kapłanem na czele ruszyła rozejrzeć się pozostałych pomieszczeniach budynku.
Na parterze znajdowały się pokoje oficerskie, skromnie urządzone ale posiadanie własnej sypialni, łazienki oraz gabinetu w garnizonie, niewątpliwie było luksusem. Dwa pokoje wydawały się być używane, niemniej jedno było pewne. W tych łóżkach nikt nie nocował. Pokoje służyły raczej jako przechowalnia dobytku.
Pozostało więc pójść schodami na górę.
Schody skrzypiały, gdy ciężko opancerzony krasnolud wspinał się po nich, a za nim ruszyła Grimma, Sarabis. A po nich dopiero Leonidas. Zaś mnich osłaniał resztę. A gdy krasnolud docierał do szczytów schodów zobaczył załadowaną kuszę wycelowaną w swą klatkę piersiową, oraz włócznie. Trzymający te przedmioty zagłady mężczyźni, spojrzeli po sobie, a potem po krasnoludzie. Wreszcie najstarszy z nich, siwiejący już włócznik spytał ponuro.- Kim jesteście?
-Przyjaciółmi. Opuście broń.-
odparł kapłan.
-To się dopiero okaże. Co tu robicie? I najważniejsze... jak się tu dostaliście. Most już nie istnieje.- spytał szpakowaty przywódca owej grupy.
-Wy musicie być członkami oddziału wojskowego? Inny krasnolud o was mówił. Drogbar bodajże.- mruknął Mordimer.
-Drogbar... zausznik zdrajcy.- przywódca oddziału wymówił to imię, niczym przekleństwo.- Najpierw razem z tym głupcem Lionelem, zaplanował bunt. A potem, gdy nadleciał się ten przerośnięty karaluch przepadł jak kamień w wodę. Wszystko się posypało...
Opuścił nieco trzymaną w dłoni kuszę.- Jest z wami, ta zdradziecka menda?
-Nie. Uciekł. Ponoć służy jakiemuś panu nieumarłych.-
tłumaczył Grimstone.
-Możliwe. Pewnie pomieszało mu się pod czerepem, tak jak wielu z nas.- potwierdził szpakowaty mężczyzna.- A wy kto to? Po coście tu przybyli. Bo raczej, nie po to by nas ratować? Chyba, że macie bezpieczną drogę ucieczki z tego piekła?
Zanim jednak krasnolud zdołał odpowiedzieć, do budynku administracyjnego wpadł przemoczony i nieco zatrwożony Gharrok.- Mamy kłopoty. Nieumarli sforsowali w końcu bramę.
-Niemożliwe.-
odpowiedział z lekką trwogą w głosie szpakowaty.

A jednak...
Brama leżała na ziemi, powalona nieznaną siłą. Można było się łudzić, że to zombie jakimś cudem i dużą ilością uporu wyważyli z zawiasów ciężkie wrota. Było to wszak prawdopodobne. Ale nie w tak krótkim czasie.
Rozwiązanie tego problemu, było tylko jedno. Ktoś lub coś im w tym pomogło.
Obecnie zaś nieumarli zmierzali w jednym kierunku.


Wprost do budynku garnizonu. Powoli, acz nieubłaganie.

Kolejna noc należała do żywych trupów. Kolejna noc pełna nieustającego deszczu padającego z chmur zakrywających całe niebo, aż po horyzont. Kolejna noc pełna mroku.
I pierwsza noc pełna szarpiącego trzewia głodu.

Paladynka długo nie mogła zasnąć. Niemal słyszała oddech Evelyn śpiącej w pokoju obok. A może tylko się jej zdawało? W końcu jednak nadszedł sen nie przynoszący ulgi. W krótkich i nieprzyjemnych splatających się ze sobą koszmarach polowała. Rzucała się na plecy przechodniów i wgryzała w ich krtanie. Napadała podróżnych na drogach, mordowała kochanków w alkowie. Wszystko po to by choć przez chwilę poczuć smak ciepłej krwi ustach. By nasycić głód.
Obudziła się nagle, blada i spocona.


Zacisnęła dłonie drżąc na całym ciele. Była głodna. Bardzo głodna. A jej ofiara znajdowała się za ścianą. Corella nie miała wyboru, bowiem nie miał już dość sił by zapanować nad swym pragnieniem.
Ruszyła w kierunku drzwi. Evelyn wszak była sama, wszak zrozumie, nieprawdaż?
Lili wszak nic się nie stało od jej ukąszenia. Nic a nic.
Paladynka oszukiwała samą siebie, usprawiedliwiając to co zamierzała uczynić. Nie wiedziała tylko jak do tego podejść. Ale wiedziała, że musi się napić czyjejś krwi. A przyzywaczka była najbliżej.

Wyszła na korytarz i usłyszała skrzypienie schodów. Ktoś się po nich przemieszczał, ktoś szedł na górę. Corella zatrzymała się zaciekawiona i z nadzieją, że trafi na inną ofiarę dla swych kłów. Po chwili ktoś wyłonił się zza zakrętu.
I paladynka zobaczyła kobietę.


Przynajmniej to coś za życia było kobietą. Obecnie było gnijącym truchłem.W zamglonych martwych oczach widać było nienawiść do żywych. Za kobietą wyłoniły się kolejne dwa żywe trupy. Jedno musiało być osiemnastoletnią córką, drugie mężem tej kobiety. Kiedyś musieli być mieszkańcami tego domu.
Niemniej dla paladynki były w tej chwili konkurencją do pożywienia.

Evelyn jednakże również nie spała. Mimo przesunięcia przy drzwiach czuła się niezbyt bezpieczna. Bo i musiała przed sobą przyznać, że Corella jest od niej silniejsza. I mogła by się wedrzeć do środka, nawet pomimo przeszkód. Przyzywaczka straciła dziś dużo magii i Viltisa. Nie była pewna czy zdoła stawić jej opór. Bądź co bądź paladynka była doświadczoną wojowniczką. A Evelyn polegała głównie na Viltisie.
Z czego eidolon zdał sobie właśnie sprawę. Głosy miały rację. Był jej siłą, ale i słabością. Bo nie potrafiła radzić sobie bez niego. Za bardzo na nim polegała. I teraz... bez niego przy niej, mogła sobie nie poradzić w ogóle.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 02-05-2012, 13:54   #113
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Evelyn była bardzo zmęczona, nie tylko obolałe ciało dawało jej się we znaki. Przymknęła oczy starając się zapaść w sen, jednak mijała kolejna minuta za minutą a tak wyczekiwany sen nie nadchodził. Nadchodził za to strach. W jej umyśle przesuwały się zdarzenia, które doprowadziły doi tego, że leżała tu teraz wyczerpana, obolała, wystraszona, nasłuchująca i... samotna.
- Słyszałaś? - Vitlis zamarł, a raczej zrobiłby to, gdyby był cielesny. Wszystko teraz było inaczej. Dźwięki filtrowane przez uszy człowieka brzmiały jakoś inaczej. Mniej melodyjnie, mniej wyraźnie... Zdarzało się, że plątały mu się ze sobą i nie zawsze był pewien, czy to co słyszy jest tym co mu się wydaje, czy też czymś innym. Znowu odsunął się na bok, rezygnując z prób odczytania świata zewnętrznego cudzymi uszami. Ale tylko na chwilkę. Zaraz przychodziło zimne orzeźwienie, że nie może sobie pozwalać w tej sytuacji na luksus nieuwagi. Na żadne luksusy... - Jestem pewien, że coś słyszałem. Trzeba to sprawdzić! - Znowu bez odpowiedzi. W końcu, naprawdę mógł wcześniej, zdał sobie sprawę, że Evelyn śpi.
Zatrzęsło go ze złości na siebie samego i na to, że nie ma jak potrząsnąć za ramię. Zamiast tego wrzasnął wyimaginowanym okrzykiem - Evelyn! Coś się dzieje! - i zamarł w oczekiwaniu na efekty. Sam nie mógł przecież nawet powieką mrugnąć.
Kiedy już sen nadszedł to znowu ją coś goniło...a może to raczej ona uciekała, ale przed czym? Słyszała Viltisa, który ja ostrzegał. Słyszała jak krzyczał jej imię, jak ostrzegał że coś się dzieję, a potem potem rozbłysnął się i znikł zostawiając ją.


Biegła dalej szukając go i nawołując, czuła jak strach, że została tu samą, dusi ją, coraz mocniej i mocniej i... Zerwała się z posłania przebudzona, rozglądając po pokoju, w którym się znajdowała. Sięgnęła w głąb swoich myśli nawiązując z nim kontakt.
- To sen Viltisie. - jednak siedziała na łóżku wsłuchując się w odgłosy zarówno tu w pokoju jak i za drzwiami, które zatarasowała łóżkiem. Szepnęła przy tym tak jakby chciała upewnić i siebie i smoka, który był tu z nią choć nie miał swej cielesnej powłoki: Sen... mara....
- Dobrze, ze jesteś. - Oznaki przebudzenia Evelyn dodały mu energii. - Myślę, że coś słyszałem. Odgłosy za drzwiami, jakieś szmery, stuknięcie. - Viltis stracił nagle pewność siebie... Gdyby nie zginął, to sam by łeb wychlił za drzwi, wziął ryzyko na siebie. A tak... - Co robimy? Sprawdzamy co się dzieje? Chyba nie możemy pozostawić tego samemu sobie?
Przyzywaczka podpełzła na łóżku do drzwi i przyłożyła do nich ucho. Nic jednak nie słyszała, a może po prostu nie chciała słyszeć. Rzekła na głos tak aby usłyszeć swój głos, choć wiedziała, że aby Viltis ja usłyszał nie ma takiej potrzeby:
- To pewnie Corella, może wyszła za potrzebą, albo wody poszukać. - wolała nie myśleć o tym, że zamiast wody paladynka może szukać krwi... jej krwi.
Viltis pacnąłby się dłonią w czoło, gdyby mógł. - Rzeczywiście, to musi być Corella i jej potrzeby... W takim razie wracamy do spania. Kolejny dzień nie zapowiada się ani o włos lżejszy, więc przyda nam się każda chwila wypoczynku - Uspokojony pozwolił swoim myślom odejść od otaczającego ich koszmaru.

Dziewczyna zwinęła się w kłębek na łóżku próbując zasnąć. Z jej ust wyrwało się mimowolnie pytanie, które ją dręczyło odkąd dotarli do tego miasta: - Co poszło nie tak? Gdzie są mieszkańcy tego miasta? Jak siła tu działa, że wpływa na nasze umysły i potrafi zmienić kapłana w takie monstrum? Co z nami będzie Viltisie? Czy zdążę... czy dam radę doży... - bała się wypowiedzieć na głos myśli, które ją dręczyły, czy uda jej się dożyć chwili by przywołać go spowrotem.
Mieszkańcy tego miasta... Smok miał wrażenie, że są już ostatnimi, że miasto jest martwe. Zachował to jednak dla siebie. - Nie pora teraz myśleć o tym. Musisz się wyspać, a czas na ponuractwo będzie jutro. - Starał się uspokoić Evelyn, bo co innego mógł zrobić? Wszystkie obietnice byłyby kłamstwem, nazbyt oczywistym by ich nie przejrzeć. Zamiast mówić dalej, zanucił kołysankę, która kiedyś wpadła mu w ucho...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zKd0k2PoYRs[/MEDIA]

Evelyn wsłuchała się w smoka i powoli zaczęła zapadać w sen, kołysanka nasuwała jej obrazy jednak... obrazy, które zaczęły jej się pojawiać pod zamkniętymi powiekami sprawiły, że ... Poderwała się siadając na łóżku. - Coś tam jest... Za drzwiami... Wsłuchaj się... - całą swoją uwagę skupiła na odgłosach, które wyłowiła za drzwiami.
Próbował je usłyszeć. Te odgłosy, które wcześniej wzbudziły jego podejrzenia, lecz tym razem, pomimo wytężania uwagi, nic nie dotarło do jego uszu. To znaczy do uszu Evelyn. - Nie wiem... tym razem nic nie słyszę. - Nie do końca to była prawda. Każde poruszenie się wywoływało kaskadę szmerów ubrania. Najgorszy był jednak oddech, miarowy i głośny, że aż uszy bolały, zdawał się zagłuszać każdy dźwięk spoza pokoju.
- Nie mogę tak! Nie będę drżeć jak osika na każdy dźwięk dochodzący spoza drzwi! Musimy zobaczyć co się tam dzieje! - rzekła na głos dziewczyna schodząc z łóżka i z całej siły ciągnąc je by odsunąć do drzwi. Pamiętała jednak, że wykorzystała już do walki dużo ze swoich umiejętności, nachyliła się więc do swojego bagażu i oprócz broni uzbroiła się w zwoje z czarami i pierścień, które być może pomogą jej przetrwać tą noc i zmierzyć się z tym co czaiło się za drzwiami pokoju.
" Oby bogowie nad nami czuwali Viltisie." - wiedziała, że jeżeli zginie, on zginie wraz z nią. Nie chciała się zastanawiać co się z nim stanie, gdy ona zmieni się w to czym stała się paladynka. Zagryzając zęby ujęła klamkę w dłoń mimo woli wahając się przed otworzeniem drzwi.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 02-05-2012, 20:02   #114
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Obudziła się gwałtownie, zlana potem. Serce zdawało się niemal wyskakiwać z piersi, a całe ciało drżało. Corella zwinęła się na łożu w kłębek, cichutko szlochając. Te miasto ją zmieniało, te miasto zadawało jej cierpienie... czuła się podle, nie tyle fizycznie, co i umysłowo. Chyba powoli traciła zmysły, stając się jednym z tych nawiedzonych, tak często widzianych w różnych zakątkach “wariatów”. Jeszcze tylko brakowało, żeby zaczęła sobie coś mamrotać pod nosem...

Poczuła ból w piersiach. Coś dziwnego napierało na jej serce, coś, czego nie potrafiła sobie wytłumaczyć. Zupełnie, jakby wszystko przez co do tej pory w tym parszywym miejscu przeszła, teraz dawało o sobie znać w jednym, kłującym pchnięciu prosto w walący niespokojnie organ.
Była głodna, była bardzo głodna. Pragnęła krwi, musiała jej skosztować, musiał się napić, zaspokoić pragnienie. Ale przecież tak nie można, przecież ona nie jest plugawą wampirzycą, ona żyje, jest żywą istotą!.

Wyczuwała za ścianą Evelyn, zupełnie jakby towarzyszka spała wraz z nią w izbie, a Paladynka była w stanie usłyszeć jej oddech, jej choć minimalny ruch na łożu. To było już po prostu nie do zniesienia, wprawiało ją powoli w furię, zupełnie, jakby była od czegoś uzależniona, jakby czegoś jej brakowało...

Usiadła na łóżku, wpatrując się w drzwi własnego pokoju.


Tylko odrobinkę... raz ją ugryzie, to wystarczy. Nie, nie wolno!. Były towarzyszkami, razem walczyły, razem starały się przeżyć!. Ale ten ból... niech ten ból się skończy, niech sobie pójdzie!. Evelyn się na nią obrazi, nie będzie już chciała jej znać, wyprze się Corelli, wbije jej miecz w pierś.

Czy, jako monstrum pragnące krwi niewinnych, nie zasługiwała właśnie na takie potraktowanie?

- Proszę... proszę... niech to się skończy... - Szepnęła, ze łzami spływającymi po policzkach.

Może nawet się nie zorientuje... może jej to sprawi przyjemność? W końcu ugryziona Lilia tak dziwnie zamruczała, zupełnie jakby to było coś miłego? Nie, nie wolno!. Tak po prostu nie wolno!. Dlaczego tak nie wolno? Co, jeśli stanie się coś straszniejszego, co, jeśli głód będzie już tak nie do zniesienia, że ona rzuci się na kogoś pierwszego lepszego, nie daj bogowie, rozrywając mu w szale gardło?

Tylko jedno ugryzienie, malutkie ugryzienie... odrobinka krwi, ciepłej, smakowitej krwi... niech ją później nienawidzi, niech ją przeklina, niech ukatrupi, wytnie serce. Może wtedy nadejdzie wybawienie, może Lathander wybaczy...

Sucho zakaszlała, a ciało jakby samo przejęło kontrolę nad umysłem.

Wstała z łoża, koc zsunął się z niej niedbale, a bose stopy dotknęły podłogi. Wyjątkowo powoli, z dudniącym sercem i umysłem, ruszyła do drzwi. Na korytarzu panowała cisza, przerywana jednym skrzypnięciem deski pod jej ciężarem. Przyspieszony oddech, przymrużone lekko oczy, język co pewien czas nerwowo oblizujący wargi...

Słodka Evelyn.


Powoli dłoń Corelli opadła na klamkę. Nacisnęła ją cicho i... nic. Drzwi były zamknięte. Nacisnęła ponownie... przez myśl przemknęło jej wyłamanie drzwi, szybkie rzucenie się w stronę dziewczyny, może zdołałaby ją w tym momencie zabić, wyzwolić Paladynkę z tego cierpienia...

Coś skrzypnęło na schodach.

Corella wbiła wzrok w tamtym kierunku, a jej oddech na chwilę zamarł. Ktoś nadchodził, może ktoś znajomy. Znaleźli ich, i uratują biedną Evelyn z opresji. Nie będzie musiała cierpieć przez Paladynkę, to Paladynka pocierpi w łapach innych, gdy ją osądzą i wymierzą odpowiednią karę.

Na widok martwej, nadgniłej kobiety serce panny Swordhand zamarło w piersi. Wpatrywała się w niespodziewanego gościa prawie zauroczona, pozostając w miejscu bez ruchu. A za kobietą pojawiła się jeszcze jedna, oraz jakiś mężczyzna. Właściwie bezbronna Paladynka, w samych tylko spodniach i rozchełstanej koszuli stała na wprost trzech Zombie, kolejnych mieszkańców przeklętego Wormbane.

Bała się, owszem bała. Jednocześnie jednak, i pojawiło się poza strachem inne uczucie, przygniatające wcześniejsze w niesamowitym tempie, w końcu tłamsząc je całkowicie i ścierając na proch. Paladynkę ogarnęła narastająca furia. Zgrzytając zębami, i nie kontrolując się już kompletnie, spojrzała wściekłe na nieumarłych.

- Ona jest moja - Wycedziła powoli przez zęby - Ja się nią pożywię - Syknęła zaciskając pięści.

Stwory wydawały się rozumieć jej słowa. A może tylko paladynce się tak wydawało. W każdym razie zatrzymały się na moment. Z martwego gardła “przywódczyni” wyrwał się chrapliwy dźwięk. I trójka nieumarłych ruszyła na paladynkę.
Stwory nie były szybkie, ani zwinne, ani sprytne. Były za to uparte i twarde. Corella rozwścieczona głodem i całą sytuacją wyprowadziła prawy sierpowy. Pięść paladynki z mlaśnięciem uderzyła w gnijącą mięsną tkankę nieumarłej. Potem poczuła chrzęst kości. Jednak na samym zombie jej cios nie zrobił żadnego wrażenia. Za to potwór próbował ją złapać w swe objęcia, co jednak zakończyło się niepowodzeniem. Paladynka odepchnęła nieco martwą kobietę, nie mając zamiaru bliżej zapoznać się z jej zębami...
- Suko... - Syknęła Corella, po czym wypowiadając szeptem kilka szybkich słów, przywołała pomocną w walce moc, dla nietypowej odmiany, napełniając świętą energią jej... dłonie.
Walnąwszy pięścią w twarz nieumarłą posłała truposza na deski podłogi. Pięści rozbłysły lekkim światłem przy ciosie i ta niebiańska energia pozbawiła zombie sił potrzebnych do tej plugawej egzystencji. Pozostały jeszcze dwa. Próbujące ją zajść z obu stron. Corella warknęła, po czym nie widząc innej możliwości, przywaliła kolejnemu z nich pięścią w gębę. Zombie, odrzucony w tył, przygrzmocił plecami w drzwi izby Evelyn, z pewnością ją tym łomotem strasząc. Kobieta zapewne myślała, że to Paladynka próbuje sforsować owe drzwi... nieumarły mężczyzna, po otrzymaniu ciosu wzmocnioną świętą energią pięścią zjechał po drzwiach z przetrąconą szczęką, przestając się już ruszać...
Drugie kobiece zombie rzuciło się na jej plecy, a cuchnąca rozkładem twarz przybliżyła się do jej szyi. Zęby wgryzły się w jej skórę zaciskając mocno i boleśnie. Na szczęście były to zęby człowieka, a więc niewiele mogły zdziałać. Za to obejmujące ją w pasie łapy przytrzymywały ją na miejscu.
Paladynka ugryziona w szyję syknęła z bólu, zaciskając własne usta. Z jej oczu popłynęły łzy, tym razem jednak były po prostu wywołane “jedynie” zadawanym jej bólem.
- Raaaaaaar! - Zawarczała niczym jakiś zwierz, świadomie wyrywając szyję w bok, by uwolnić się ze szczęk martwej dziewoi, przez co... mało nie popuściła w spodnie, czując kolejną falę bólu z tego miejsca. Równocześnie wyciągnęła nogę w przód, odbijając się od drzwi izby Evelyn z Zombie za nią, celem walnięcia namolną o przeciwległą ścianę. I wtedy coś jej pękło pod bandażami, i poczuła ciepłą krew, płynącą po jej ciele...

Przywaliła wraz z Zombie o ścianę, i sukinkotka poluźniła uścisk, przez co była w stanie się wyrwać z jej łap.
- Gnida... - Szepnęła, a martwy babsztyl już ponownie rozwierał zakrwawioną gębę w jej kierunku. Walnęła więc w nadarzający się cel prawym hakiem.
Stwór zachwiał się, stracił równowagę i upadł na ziemię, już się nie podnosząc. Corella odetchnęła z ulgą... i nagle znowu syknęła z bólu. Wcześniej walnięty mężczyzna, leżący na podłodze, jednak jeszcze nie był tak do końca martwy... po raz drugi... czy jakoś tak... i wgryzł się w jej łydkę!. Wściekła Paladynka pochwyciła nieumarłego za włosy, po czym przygrzmociła jego głową w kant framugi. Czaszka pękła, a delikwent już na dobre zastygł bez ruchu... Walka na chwilę stłumiła ssącą potrzebę pożywienia i przywróciła zdolność myślenia. Na jak długo? Im dłużej wstrzymuje się, tym trudniej zapanować jej nad potrzebą pożywienia się czyjąś posoką.
Pokiereszowana Paladynka spojrzała po bojowisku, po zalegających trzech trupach w korytarzyku przed izbami... zwróciła wzrok na drzwi prowadzące do Evelyn. Opadły jej emocje związane z walką, odezwały się za to stare, i nowe rany. Paladynce lekko zakręciło się w głowie, musiała więc podeprzeć się o ścianę. Wtedy też poczuła krew spływającą jej już od wielu chwil po szyi...

Osunęła się słaba po ścianie, w końcu i podpełzła do drzwi Evelyn, drapiąc w nie paznokciami.

- Evelyn... - Wychrypiała cicho - Evelyn...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 02-05-2012 o 20:29.
Buka jest offline  
Stary 02-05-2012, 23:05   #115
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Przyzywaczka zdecydowała się wreszcie otworzyć drzwi. Widząc leżącą na progu paladynkę upadła na kolana i oparła jej głowę o swoje uda mówiąc do niej:
- W coś ty się znowu wpakowała dziewczyno? Miałaś spać i nabierać sił a nie je tracić. - uniosła głowę i spojrzała na korytarz. Rozejrzała się za tym co doprowadziło Corellę do takiego stanu. Nie widząc nikogo ani niczego żywego ponownie zerknęła na paladynkę. Jej wzrok przyciągnęła rana na szyi.


- W coś ty się wpakowała dziewczyno? - spytała ponownie delikatnie przesuwając opuszkami po szyi Corelli.
- Ja nikogo nie zapraszałam... - Wyszeptała blada Corella, słabo się uśmiechając.
- Zapewne... - rzekła przyzywaczka i delikatnie ułożyła głowę dziewczyny na podłodze. Przyciągnęła swój bagaż i ponownie zaczęła opatrywać jej rany. Delikatnie obmywając je wodą z bukłaka. Przytknęła bukłak do jej ust mówiąc. - Napij się.
- Nie powinnaś... - Szepnęła Paladynka - Już drugi raz składasz mnie do kupy, a ja chciałam cię pogryźć, niczym te umarlaki mnie... - Jej oczy się zaszkliły.
- Czy ty... czy... - Evelyn przełknęła nerwowo ślinę i dokończyła: - czy to jest silniejsze od ciebie? Czy to pragnienie ma większą moc niż twoja wola? Czy... dużo tej krwi wypijesz jak... no wiesz... - przerwała z napięciem oczekując odpowiedzi.
Corella, leżąc bez ruchu, wpatrywała się jedynie w towarzyszkę swymi piwnymi oczami...
- To...to staje się coraz silniejsze - W końcu odpowiedziała - Zaczynam odczuwać ból, zupełnie jakbym nic nie jadła od dni... ale tu wcale o jadło nie chodzi... ja...ja nie wiem... wtedy... wtedy jak ugryzłam Lilię, trwało to tylko chwilę... nie chcę stać się jednym z nich - Zamknęła oczy, z których wypłynęły łzy, spływające po jej bladych policzkach.
- Nie może tak być... nie mogę całą noc czuwać... ty też musisz odpocząć... - rzekła przyzywaczka z desperacją w głosie i zanim Viltis przebywający w jej głowie zdążył zareagować, nacięła swój lewy nadgarstek i uniosła go nad usta paladynki pozwalając krwi spływać do nich rzekła: - Pij... tylko nie próbuj dotykać mnie swoimi ustami. -W drugiej dłoni trzymała sztylet z napięciem obserwując osłabioną Corellę.
Paladynka nie wierzyła temu, co słyszy. Otwarła gwałtownie oczy, wpatrując się prosto w oczy Evelyn. Corelli zadrżała warga...
- Dlaczego to robisz? - Szepnęła, a pierwsze kropelki krwi kapnęły na jej usta...
- Bo nie widzę innego wyjścia, by ustrzec ciebie i siebie przed... pogryzieniem - syknęła przyzywaczka przez zaciśnięte zęby.
Paladynka, wpatrując się gdzieś w punkt na suficie, z załzawionymi oczami pozwalała, by krew Evelyn kapała jej do ust, posłusznie nie poruszając się w ogóle...

Ból i osłabienie ogarniało przyzywaczkę. Spoglądała na Corellę łapczywie połykającą kolejne kropelki jej posoki. Paladynka była niczym w ekstazie, krew smakowała niczym najsłodsze wino, budząc siły witalne i sprawiając, że rany jej zadane goiły się. Kropla za kroplą, każda z nich przynosiła ukojenie bólu i odprężenie. To było cudowne uczucie.
A Evelyn słabła, powoli wzrok się jej mącił. Wreszcie powoli zamykała oczy i osuwała się na ziemię, tracąc przytomność. To był ciężki dzień dla przyzywaczki, pełen wysiłku, bólu i wszelakiego cierpienia. Utrata krwi dokończyła dzieła. Evelyn zemdlała.
Patrząc na to paladynka czuła do siebie obrzydzenie, ale też i smak krwi stawał się coraz obrzydliwszy. Znów wracała do normy. Pytanie tylko, na jak długo?

Corella drżała na całym ciele niczym w jakieś febrze, zaciskając w końcu i pięści i zęby. Początkowa fala rozkoszy i zaspokojenia szybko została zastąpiona dziwnym bólem, a później było już tylko uczucie obrzydzenia. Obrzydzenia do samej siebie... a Paladynka miała ochotę zwymiotować. Kilka razy nawet jej się wyjątkowo brzydko odbiło, niczego jednak ze swojego ciała się nie pozbyła.
Ze stanu w jakim się znalazła, wyrwał ją odgłos opadającej na podłogę Evelyn. Wystraszona Corella momentalnie skoczyła ku towarzyszce, lekko klepiąc ją po policzku.
- Nie rób mi tego, proszę - Niemal zapiszczała - Nie zostawiaj mnie samej...

Nieco spanikowana Corella szturchnęła kilka razy tors Evelyn, po czym przystawiła ucho do ust towarzyszki. Kobieta oddychała, więc to ją nieco uspokoiło. Omiotła wzrokiem izbę, leżącą przed nią i krwawiącą z nadgarstka... i ruszyła pędem do własnej izby, potykając się po drodze osłabiona i wciąż krwawiąca z szyi, mało co nie wywracając o trupy w korytarzu.

Po zabraniu z własnego pokoju swej torby, Paladynka na powrót ruszyła “wężowym krokiem” do nieprzytomnej, udzielając jej pomocy. Najpierw obandażowała jej krwawiący nadgarstek, następnie po raz kolejny upewniła się, że ta oddycha, po czym... pociemniało jej w oczach. Wtedy też dopiero zainteresowała się własną osobą, obwiązując sobie szyję kolejnym opatrunkiem. Gdy w końcu pierwsze nerwy minęły, zaciągnęła jakoś Evelyn na łoże, gdzie ułożyła ją delikatnie, po czym wróciła do własnej izby.
Zabrała stamtąd wszystkie swoje rzeczy, lokując je przy rzeczach towarzyszki, następnie zaś ponownie zabarykadowała pokój, nie zważając na bóle, jakich doświadczała w paru miejscach pod bandażami.
- Nic ci nie będzie - Odezwała się do nieprzytomnej, siadając obok niej na łóżku z mieczem w dłoni - Nie może ci nic być - Dodała twardo, wpatrując się w twarz Evelyn.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 07-05-2012, 19:57   #116
 
neuromancer's Avatar
 
Reputacja: 1 neuromancer nie jest za bardzo znanyneuromancer nie jest za bardzo znany
Sześciu żołnierzy, kobieta niziołek - to wszystko co zostało z oddziału przybyłego do Wormbade, a przynajmniej wszyscy którzy - prócz drużyny zaklinacza, znajdowali się w garnizonie i mogli pomóc w obronie.
-Czy damy radę? - ta myśl pierwsza pojawiła się w głowie charyzmatycznego człowieka który patrzył na powoli wylewającą się "falę" nieumarłych z, niedawno jeszcze, dość solidnej bramy, z której teraz pozostały tylko niewielkie fragmenty. Chwilę stał w osłupieniu. Ktoś obok zaczął się krzątać i to wyrwało go z zadumy.
-Po prostu nie wierzę - rzucił sam do siebie odwracając się na pięcie. Opustoszała wioska, dziwny kult, obłąkany smok, a teraz to - horda nieumarłych która tylko marzy o tym by wgryźć im się w ciało z dziecinną, wydawać by się mogło, łatwością rozkruszyła bramę i rusza w ich stronę.
Leonidas odgonił od siebie jednak wszystkie myśli - ponownie skupić się trzeba było tylko na tym by przetrwać. Z początku myślał nad tym jak by użyć swoich zaklęć by zabezpieczyć budynek, szybko jednak zorientował się, że Grimma zaczyna szykować się do obrony w górze schodów, piętro przeznaczając na straty. W sumie to powinna wiedzieć lepiej. Nie zastanawiał się też długo zwłaszcza, że pomysł sam wpadł mu momentalnie do głowy - ponieważ wszyscy i tak chcieli zbudować jakąś barykadę, Leonidas wiedział co zrobić by taką zaporę umocnić.
-Ustawcie wszystkie przedmioty - półki, stoły, krzesła u podstawy schodów, tak by blokada dotykała sufitu. Wzmocnię tą prowizoryczną ścianę siecią. Nie będzie można jej przesunąć, więc każdy kto będzie próbował na nią nacierać złapie się w nią, a siła napierających nieumarłych nie powinna być już tak problematyczna - zawsze da nam to trochę czasu. - strażnicy oraz część przybyłej drużyny zaczęła pomagać zaklinaczowi w utworzeniu konstrukcji. Gdy już wszystko było gotowe i wszyscy byli na górze Leonidas zszedł trochę w dół schodów by objąć wzrokiem całą blokadę.
-Zgromadziliście zapasy strzał i innej miotanej amunicji na górze? - spytał jeszcze strażnika będącego na górze?
-Tyle ile się dało - padła odpowiedź. Zgromadzili bełty do kusz, bowiem nic innego mieli.
-Będzie musiało wystarczyć... - odpowiedział sam sobie po czym po raz kolejny tej nocy zainkantował zaklęcie. Sieć z wolna pojawiła się u dołu konstrukcji, zaczęła coraz szybciej piąć się w górę wspierając się na ścianach, a w końcu na suficie.
-Powinno wystarczyć... na jakiś czas. - pomyślał po czym ruszył ku górze. Stali już tu strażnicy z długimi pikami gotowi do rozpoczęcia odpierania ataku. Obok ktoś przygotowywał sobie pozycję strzelecką. Leonidas na moment się wyłączył, w około niego co prawda coś się działo - każdy się szykował, biegał w tę i we w tę. Zaklinacz patrzył jakby z boku na to wszystko. Myśli dochodziły do niego w zwolnieniu i wpadały jakby w pustkę. Sekundy nagle zamieniły się, w godziny. Leonidas zapomniał gdzie jest i co się dzieje. Nie istniało nic.
Chrzęst łańcucha - to Gharrok mijający go, wyrwał go z tego stanu odgłosem ciągniętej po ziemi przez niego, broni. Powoli zmysły wracały, jak i świadomość. Zaklinacz podparł się jedną ręką pobliskiej ściany. Doszło do niego, że jeszcze dziś nic nie jadł. Podobnie, pierwszy raz dzisiejszego dnia poczuł się zmęczony. Sięgnął po puste naczynie które leżało gdzieś obok niego. Było w miarę czyste. Odruchowo włożył je do kieszeni płaszcza po czym po chwili wyciągnął ten sam gliniany kubek wypełniony ciepłą herbatą. Wypił parę łyków na wzmocnienie. O dziwo głód malał - w miarę jak dochodziło do niego co za chwilę ich czeka. Nie mieli teraz czasu na żadne opóźnienia.
-Gharoku, chodź - pomożesz mi, musimy jakoś zabezpieczyć okna i wejście na dach, nie chciałbym by coś nas zaskoczyło... - trzymając w jednej dłoni ciepły kubek ruszyli do najbliższych pokoi. Za chwilę miało rozpocząć się oblężenie, i Leonidas miał nadzieje, że okażą się na tyle przygotowani, czy też może los będzie na tyle łaskawy, że uda im się przetrwać noc.
 

Ostatnio edytowane przez neuromancer : 07-05-2012 o 20:03.
neuromancer jest offline  
Stary 08-05-2012, 23:10   #117
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kilkanaście minut, góra dwadzieścia. Tyle czasu mieli zanim nieumarli dotarli do budynku w którym drużyna miała zamiar się schronić z niedobitkami oddziałów. Barykada na schodach. I ciężkie okiennice mocno zawarte, miały być gwarancją że nieumarli się nie dostaną do środka. Na szczęście garnizon jako obiekt wojskowy był przystosowany do obrony.
Truposze wdarli się do środka i ruszyli w jednym kierunku, na schody. Samą siłą impetu próbowali sforsować barykadę. Potem zaczęli wykazywać szczątkowy intelekt i rozrywać przeszkodę w postaci pajęczyny, usuwać zgromadzone meble. Byli liczni i uparci. I mieli całą noc.
A zgromadzeni na górze śmiertelnicy, musieli czekać. Bo cóż innego im pozostało.
Rozmów nie było w cale. Tylko czekanie i spoglądanie na nieumarłych.
Skupione twarze przyglądały się hordom truposzy zgromadzonym na dole. Co z tego, że trzy lub cztery dziesiątki nieumarłych zginie, zanim ich dopadną? Skoro i tak ich dopadną?

Na razie zyskiwali na czasie.

W końcu barykada runęła. I nieumarli ruszyli po schodach. Jęknęły cięciwy kusz i łuków. Pociski uderzyły w gnijące zwłoki, niektóre niszcząc od razu. Ale to nie powstrzymało reszty.
W ruch poszły włócznie. Broń która dzięki swej długości sprawdzała się idealnie w trzymaniu truposzy z dala od reszty. Raz po raz wbijały się ciała truposzy i strącały schodów martwiaki.
Wydawało się, że ten plan zadział, że udał się powstrzymać hordę nieumarłych z dala od szczytu schodów. Byle wytrzymać do świtu.
Łomotanie dobiegające gdzieś z tyłu korytarza.
-Leonidas, idź sprawdź, co tam się dzieje.- rzekła Grimma sięgając po kolejną strzałę.- Weź ze sobą niziołkę i Ilisidira. Tu i tak nie jesteście za bardzo użyteczni.
Rozkaz to... rozkaz.
Leonidasowi nie pozostało nic więcej niż sprawdzić źródło hałasów, tak na wszelki wypadek.
Przy czym to zaklinaczowi powierzono dowodzenie. A mnich Ilmatera się narażał. Szedł bowiem pierwszy, a Leonidas i niziołka za nim.
Przydzielona mu kobieta, mogła zadziwić hartem ducha. Nie wyglądała bowiem na wojowniczkę, a raczej na gospodynię domową. Miała też dość dużo lat na karku. Pochodziła z Wormbane?
Jakoś jeszcze nie było okazji zapytać.

Łomot, jednostajny i głośny łomot w jedną z okiennic.
A gdy Ilisidir zbliżył się do niej, okiennica rozwarła się gwałtownie ujawniając bestię, która próbowała się wedrzeć. Nie było czasu się zastanawiać jakim cudem, ten umarlak wdrapał się aż tutaj, na pierwsze piętro. Mnich próbował zawrzeć okiennice i odepchnąć truposza, ale wtedy


usta stwora się rozwarły i z nich wyłoniły się przypominające obleśne jęzory robale. Co to na wszystkich bogów, było?!

Siedziała w ciszy przy nieprzytomnej zaklinaczce. Głód już przestał trawić jej ciało. Wyrzuty sumienia dopiero zaczęły.
Słaba- szeptał jej ojciec i mentor. -Słaba.- szeptali dawni towarzysze broni.
Słaba, słaba, słaba.- ich głosy odbijały się echem w jej głowie. Kakofonia krzyków i odgłosów.
Słaba! Słaba! Słaba!



Coś pozwoliło się oderwać Corelli od tego koszmaru na jawie. Kroki, dziesiątki kroków.
Dochodziły one z zewnątrz z ulicy. Paladynka domyślała się co to, ale musiała się upewnić.
Podeszła do okna. Kroki. Dziesiątki kroków. Niczym żołnierska defilada.
Nieumarli, wypełźli na ulicę i szli w jednym kierunku. Cisi i spokojni.
Corella zgadywała, gdzie mogą iść. Do garnizonu, po resztę oddziału. Dzięki temu znała kierunek w którym powinny się rano udać. O ile dożyją poranka. I o ile ktoś z garnizonu przeżyje. A Lila? A Tarnus?
Czy oni żyją?
Kolejne minuty upływały paladynce na rozmyślaniach. Bo co czynić dalej?
Głód zaatakował już dwa razy, kiedy pojawi się kolejny raz?
Nie była to choroba, a klątwa raczej. Która ciążyła jej coraz bardziej i mocniej.
Kolejne kroki, przerwały te rozmyślania. Tym razem odgłos należał do pojedynczej istoty i znacznie cięższej.
Corella znów ostrożnie zbliżyła się do okna. Coś szło. Gigantyczna dwunożna istota.


Trzymetrowy gigant, opasła bestia o łapach jak maczugi pokryte ostrymi rogowymi kolcami. Mała główka była niemal częścią grubego karku, za to paszczę potwór miał sporą. Nad jego pyskiem latało stado małych demonów. Niczym komary. Podobne stworki krążyły w oddaleniu robiąc za zwiad. Corella przywarła do ściany obok okna i zerkając tylko modliła się do swego bóstwa, o to by bestia ich nie zauważyła.
Na jej szczęście... nie zauważył. Stwór wyraźnie się dokądś kierował. I bynajmniej nie w kierunku garnizonu.

A Evelyn... spała.
I uciekała poprzez alejki z dziesiątkami nagrobków.

Burza nad miastem, wicher dmie.
Za chwilę robal obudzi się.
A martwym będzie ten,
kto pierwszy odezwie się.

Dziecięca wyliczanka, dziecięce głosy. Otaczały ją. Evelyn czuła ból promieniujący z podbrzusza. Spojrzała w dół i... nie była kobietą. Nie miała piersi, co więcej całe uda i krocze miała we krwi.
Nic dziwnego, został (a) po rzeźnicku wykastrowany (a). Przez kogo? Czemu?
Upływ krwi, był spory. Słabł(a)

Burza nad miastem, wicher dmie.
Za chwilę robal obudzi się.
A martwym będzie ten,
kto pierwszy odezwie się.


Zbliżały się. Ze wszystkich stron. Osaczały go (ją). Dzieci.


Każde mające nie więcej niż dziesięć lat. Poplamione krwią twarze i ubrania.
Zakrwawione noże o szerokich ostrzach w dłoniach. Zimne spojrzenia. I ten wierszyk, powtarzany w kółko.

Burza nad miastem, wicher dmie.
Za chwilę robal obudzi się.
A martwym będzie ten,
kto pierwszy odezwie się.


Niczym sfora wilków. Uśmiechały się. Wiedział, że go(ją) zabiją. Wiedział, że będzie to brutalna i bolesna śmierć. Długa wypełniona torturami. Agonia która mogła się ciągnąć godzinami.

Burza nad miastem, wicher dmie.
Za chwilę robal obudzi się.
A martwym będzie ten,
kto pierwszy odezwie się.


Opadł(a) na kolana i załkał(a). Nie miał(a) już sił, by uciekać. Po chwili pierwszy nóż wbił się w jego (jej) szyję.

I Evelyn obudziła się z krzykiem. Nie była sama. W pokoju była i Corella.

Tyle że paladynka czuwała przy oknie, znów. Dzięki temu mogła odpocząć od wyrzutów sumienia, dzięki temu nie zasnęła. Dzięki temu w porannym deszczyku wypatrzyła drowa.


Ciemnoskóry i białowłosy wojownik tej rasy, ostrożnie skradał się uliczkami. Corella była lekko... zdziwiona. Skąd w ty mieście się on wziął?
Krzyk, choć niezbyt głośny, zwrócił uwagę paladynki na obudzoną Evelyn.
Sytuacja obu kobiet, była... ciężka. Należało podjąć decyzję i pomyśleć, gdzie się udać i co zrobić dalej. Tu zostać nie mogły, jeśli chciały przeżyć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-05-2012 o 11:54.
abishai jest offline  
Stary 12-06-2012, 21:43   #118
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Vitlis wiercił się. O ile można tak nazwać stan bezcielesnego bytu, któremu było zbyt ciasno w cudzej głowie. Chciał aby to swoiste uwięzienie się już skończyło. Wydało mu się, że coś usłyszał, a nie mógł ani pokręcić głową, ani nawet unieść powieki. Evelyn oczywiście spała, głucha na wszystko co się dookoła dzieje. “Ależ ona ma sen” pomyślał z podziwem, choć gdyby miał choć trochę cielistości, to by kopnął ją w kostkę. Zrezygnowany zaczął swoją mantrę, licząc na to, że w końcu dobije się do świadomości swojej gospodyni. “Evelyn, Evelyn, Evelyn... Evelyn, Evelyn, Evelyn....” i tak w kółko, z różną intonacją, to ciszej to głośniej, czasami dorzucając coś jeszcze w rodzaju “No obudź się do cholery!” albo “Bez jaj.. naprawdę tego nie słyszysz?”
Przyzywaczka słyszała, słyszała wyraźnie słowa brzmiącej piosenki, słyszała kroki tych którzy ją gonili. Ale czy na pewno ją? Kim była? Czym była? Ale najbardziej dręczyło ją tą... gdzie była? Jednak nie czas był na to by teraz to rozpatrywać, nie czas na zadawanie pytań, na wątpliwości, teraz był czas by... uciekać. Czas by za wszelką cenę przetrwać to, przeczekać, przeżyć. Będzie lepiej, na pewno będzie lepiej, ale... Słyszała wśród tych słów, wśród tego co się wokoło dzieje swoje imię "Evelyn". Czy to znak, że to jednak po nią kroczy to co ją ściga, ten, a może te co ścigają. Wiedziała, że powinna być cicho, jednak chęć krzyku, była silniejsza. Zaczęła krzyczeć i... usiadła na łóżku obudzona z koszmaru, słysząc jednak nadal brzmienie swojego okrzyku.

Siedząc na łóżku rozejrzała się w poszukiwaniu Viltisa. Jednak w pokoju zauważyła tylko paladynkę przyciśniętą do ściany i wyglądającą na zewnątrz przez okno w pobliżu, którego stała. - Viltis? - szepnęła przyzywając smoka, a równocześnie przypominając sobie, że nie zobaczy go w cielesnej powłoce. Jeszcze nie teraz... Odczuła ulgę, że jednak to w czym brała przed chwilą udział to sen. Uświadamiając sobie gdzie jest czuła jak uczucie ulgi ponownie zastępuje niepokój. " Jak tu się znalazłam? Przespałam całą noc? " zastanawiała się bezgłośnie, jej dłoń mimowolnie powędrowała do szyi w poszukiwaniu śladów. Oczy zaś bacznie obserwowały stojącą przy oknie paladynkę. Szarość za oknem ukazywała, że noc już jest wspomnieniem, jednak Evelyn nie wiedziała wspomnieniem czego, nic z niej nie pamiętała, może tylko ten sen. " - Viltis?" - tym razem pytanie skierowała do swojego wnętrza, czekając na znak od niego.
Zobaczył jak stoi przy oknie. Zamyślona, bez ruchu. “To tylko Corella, nic się nie dzieje...” pomyślał z ulgą. Po paru chwilach oczy Evelyn się przyzwyczaiły do mroku i wtedy zrozumiał, że ten bezruch to nie spokój. Dostrzegł zaciśniętą pięść opartą na framudze okna, później że ciało jest odchylone, tak jakby paladynka zmuszała się do spoglądania. - Ona coś widzi, coś się dzieje za oknem
Evelyn cicho podniosła się z łóżka i podeszła do okna z przeciwnej strony niż stała Corella.. Szepcząc słowa by paladynka nie wzięła jej za wroga. - To ja.
Przyciskając się do ściany ostrożnie wyjrzała na zewnątrz. Widząc skradającego się osobnika wysłała do Viltisa swe myśli.
"Kolejny wróg? Kolejne niebezpieczeństwo? A może jednak sprzymierzeniec?', równocześnie zastanawiając się dokąd on się skrada.

- Nie drzyj się tak - Szepnęła do Evelyn nieco pobladła Paladynka, spoglądając na towarzyszkę, i ta mogła zauważyć, że Corella miała wyraźnie podkrążone oczy. Czyżby czuwała nad nią całą noc?
- Trochę się tu zaczęło dziać na ulicach - Kontynuowała Paladynka - Najpierw przemaszerowały umarlaki, później dziwaczny potwór, a teraz... - Corella ponownie zerknęła przez okno, jednocześnie wskazując palcem miejsce - Jakiś Drow tam lezie, o tam, widzisz?
Evelyn kiwnęła głową, że widzi, zastanawiała się czy szepnąć, jednak poprzedni szept paladynka wzięła za "darcie się" to nie wiedziała czy i tego tak samo nie skomentuje. Po chwili zastanowienia wyszeptała jednak: - Widzę. Ciekawe czemu on tak się skrada i gdzie.
Viltis posługując się oczami Evelyn również obserwował skradającego się mężczyznę. Drow wyglądał inaczej... choć zdecydowanie nie na miejscu, to jednak bardziej realnie niż wszystko co do tej pory widzieli. Swoim zachowaniem, tą ostrożnością, przypominał ich samych. Tak jakby i on był w tym mieście intruzem. - Zobacz... on chyba też próbuje tutaj przeżyć. Nie... nie przeżyć. Nie chce zostać dostrzeżony, ale idzie za nimi. Czy to znaczy, że też walczy przeciw złu, które opanowało to miasto?
" - To jak się zachowuje, sugeruje, że nie chce spotkać tych co i my, a może nie chce spotkać nikogo. Kto go tam wie. Bardziej mnie ciekawi co tutaj robi i skąd się wziął. Może jest jakieś wyjście z tego miasta do którego mógłby nas doprowadzić. - Evelyn w odpowiedzi przesłała swoje myśli Viltisowi
- Chcesz się go spytać? - Corella przymrużyła oczy - A co jak to jeden z tych stąd?
- Spytać jak spytać, ale może warto by było zobaczyć dokąd on się tak skrada. - odrzekła przyzywaczka z zaduma w głosie śledząc wzrokiem poruszającego się za oknem mężczyznę.
- Nie mamy czasu... Teraz albo nigdy. Jeśli nie ruszymy, odejdzie i ślad po nim zaginie - Vitlis uchwycił się myśli o zagadkowym drowie, jakby to była jedyna szansa na wydostanie się z trudnej sytuacji - Sam daje sobie radę i w odróżnieniu od nas nie ucieka
Przyzywaczka przyznała rację smokowi, który na razie niestety nadal zamieszkiwał tylko w jej głowie. Bardzo żałowała, że nie może go przyzwać, ale jeszcze trochę... Odeszła od okna kierując się do swoich rzeczy. Zabrała je i rzekła do paladynki, wszak ta nie słyszała Viltisa:
- Myślę, że najlepiej będzie za nim ruszyć i zobaczyć dokąd tak się skrada. - ruszyła pospiesznie do drzwi by rzeczywiście nie zgubić skradającego się ulica mężczyzny. Jednak uważała by jej pośpiech nie sprawił, że zdradzi swoją obecność.

Paladynka całą sytuację skwitowała jedynie cichym wzdychnięciem, po czym zaczęła na szybko zbierać i swoje toboły, by podążyć za Evelyn. Skoro bowiem towarzyszka miała taki pomysł, nie pozostawało nic innego, jak udać się z nią. Jakoś bowiem Corella wątpiła, by dało się czaromiotce wybić go z głowy. A głośno się kłócić - na zdrowy rozsądek - nie wypadało, podobnie jak i przebywać samotnie w tym cholernym miejscu.

Przyzywaczka zeszła schodami na parter domu i ostrożnie przesuwała się w stronę drzwi, by wyjść z budynku, w którym spędziły noc. Brakowało jej Viltisa w jego cielesnej powłoce, wysłała by go teraz na przód by szpiegował drowa, wiedziała, że lepiej by sobie z tym poradził niż ona. Jednak jeszcze trochę czasu musi poczekać by wezwać go cieleśnie, teraz pozostało jej tylko użyczenie mu swoich zmysłów i porozumiewanie się z nim tylko za pomocą myśli. Otworzyła ostrożnie drzwi pilnując by ich skrzypnięcie nie zdradziło nikomu, kto mógłby się znajdować w pobliżu, tego, że dom nie jest pusty tak jak się wydaje.
Ulica była pusta i nawet delikatne stąpanie obutych stóp Evelyn zdawało się Vitlisowi aż nazbyt słyszalne. Cii... ciii syknął raz i drugi, całkiem bez sensu, bo przecież i tak skradała się bezszelestnie. Drowa już nie było widać, słychać zresztą tak samo. Nie miało to znaczenia. Wiedzieli, w którym kierunku zmierzał i mieli pewność, że w opustoszałym mieście nie zgubi im się w tłumie.
Evelyn na Viltisowe Cii... ciii - jeszcze ciszej starała się stąpać, choć wiedziała, że i tak już ciszej posuwać się do przodu nie potrafi. W myślach zaś mu odparła Przecież się staram... i skupiła swoją całą uwagę na kolejnym kroku do przodu.

Paladynka, podążająca za Evelyn, już tak cicho się nie skradała, choć Corella starała się zachować względną ciszę. To jednak jakaś klamra od czasu do czasu pobrzdękiwała, to coś skrzypnęło... zdecydowanie nie tyle, co nie umiała, lecz raczej nie nadawała się do skradania. Mimo jednak tego, dzielnie dawała z siebie wszystko, byleby jak najciszej przemierzać ulicę idąc za widzianym wcześniej Drowem.
- Nie tak szybko - Szepnęła raz czy dwa...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 21-06-2012, 22:18   #119
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cicho, cicho, cichuteńko.
Dwie sylwetki podążające za trzecią.
Dwie kobiety śledzące drowa.
Były cicho, obie nienawykłe za bardzo do skradania musiały nie zgubić owego zwiadowcy. Ich białowłosa ofiara była czujna, ale pogoda była po ich stronie. Deszcz padający tu odkąd przybyły tłumił ich kroki.
A może nie tylko on?
Słyszały szepty, ciche i niezrozumiałe. Słyszały szepty i przyciszone okrzyki, rozlegające się ze wszystkich stron. Zupełnie jakby miasto jakimś cudem zapamiętało dźwięki tamtej tragedii i teraz je odtwarzało.


Szepty i śpiewy, niewyraźnie pobrzmiewające wśród kropel rozpryskujących się wokół nich.Dźwięki do których wyobraźnia tak łatwo dopisywała okrutne obrazy mordów dokonywanych przez...
Paladynce zdawało się że od czasu do czasu, widzi cienie sztywnych sylwetek osaczające przerażone osoby i rozszarpujące je na strzępy, powoli, spokojnie i metodycznie. Zombie mordujących ludzi.
Zaś Evelyn zauważała w oknach odbicia małych dzieci z uśmiechem na usta wyjątkowo brutalnie mordujących zaskoczonych dorosłych. Swych ojców, matki, braci, wujków, siostry, kuzynki...
Ciekawe co widział drow, bo i on rozglądał się często i zatrzymywał się nasłuchując. Raczej nie ich kroków, skoro mimo mizernych zdolności obie kobiety nadal były przez niego nie wykryte. Na szczęście dla nich, ukrycie się przed spojrzeniem mrocznego elfa nie było problemem, tym bardziej że się ich chyba nie spodziewał.

Wkrótce w nozdrza całej trójki uderzył odór gnijącego mięsa. Gdzieś musiała być góra padliny. I wyglądało na to, że drow prowadził ich właśnie w tamtym kierunku. Czyżby zbliżały się do martwego skarabeusza?
Nie... to nie mógł być ten którego oddział wojskowy ubił na rynku. Nie rozpoznawały bowiem tych uliczek.
I miały rację... To nie padły owad wydzielał ten odór. To było coś gorszego.

Źródłem tego smrodu były zwłoki gigantycznej bestii, tej samej którą paladynka widziała w nocy. Potwór został dosłownie poszatkowany na kawałki. Cała ulica pokryta była warstewką ciemnoczerwonej posoki która wyciekła z tej martwej bestii.
Potwór przed swym zgonem miał zapewne zamiar szturmować budynek, pod którym to legł.


Siedzibę tutejszej gildii magów i alchemików... Nieważne jak tutejsza zbieranina magów i uczonych nazywała swoją organizację. Ważniejszym był fakt, że zdołali sobie zbudować całkiem sporą i kosztowną siedzibę. Zabezpieczoną zapewne magicznymi glifami i innymi symbolami. I podobnymi pułapkami.
Jednakże to nie one zabiły stwora, który był jednoosobowym oddziałem strażniczym.

Zrobiły to tancerze. Wyglądały tak jak je oślepiony półork opisywał. Chude humanoidy o gładkich głowach nie mające ni oczu, ni uszu, ni ust.


Stwory poruszające się niczym baletmistrze i akrobaci na swych kończynach zakończonych ostrzami przypominającymi miecze. Z zabójczą gracją przechadzały się po posoce stwora.
Pokonały bestię, ale nie bez strat, z sześciu stworów, dwa leżały martwe. Sądząc po ich ciałach, zostały zmiażdżone maczugowatymi łapami owej bestii.
A nad samą gildią unosiło się w ciszy stado ptaków, aczkolwiek ani paladynka ani przyzywaczka nie były pewne czy to rzeczywiście są ptaki... czy coś dużo gorszego.
Drow z bliska obserwował sytuację, Corella i Evelyn znajdowały się nieco dalej. I może to zaważyło, że jeden z tancerzy zauważył ciemnoskórego zwiadowcę i ruszył w jego kierunku. Drow nie zamierzał tu walczyć, rzucił się do ucieczki... wprost na zaułek z którego zerkały dziewczyny!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 31-07-2012, 17:53   #120
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Opowieści Drowów

Podmrok to niebezpieczne miejsce, które należy przemierzać w grupach. Podmrok choć wyludniony jest pełen zagrożeń.
Oni byli jednym z nich drowami.
Drowia ekspedycja pod dowództwem kapłanki na sporym pająku przemierzała jaskinie podmroku. Była ona dość liczna, choć nie tak liczna by zachowywać się głośno i ostentacyjnie.
Na jej czele podążała kapłanka. Musiała być wysoko ustawiona w hierarchii skoro siedziała okrakiem na sporym pająku. Nie każda kleryczka Lolth ma taką możliwość.
Na ramieniu tej kapłanki siedział włochaty pająk wielkości orczej dłoni.


Kobieta miała na sobie kunsztowną zbroję drowiej produkcji, oraz rapier przy pasie. Choć niewątpliwie ulubionym jej orężem był batog, który od czasu do czasu pieszczotliwie gładziła dłonią.
Była dość młoda jak na taką funkcję, musiała być więc dobrze urodzona i obdarzona łaską bogini. I Maelstar z Domu Taergith taką była. I jak wszystkie wpływowe drowki była arogancka, zadufana w sobie, pyskata oraz próżna. Ale przede wszystkim... była groźna. O czym przekonało się już wiele drowek i drowów biorących ją za pustą lalę.
Może dlatego nie dochodziło do scysji z kolejną osobą w tej grupie.
Także drowką. I także kapłanką. Ale niżej postawioną w hierarchii, skoro podróżowała na piechotę. Ubrana w kolczą koszulkę, szczupła i nie tak urodziwa. Nie tak krzykliwa, ale równie groźna.
Saerith nie była osobą, która wzbudzała przyjazne uczucia. Jej oczy ciągle zdawały się przebijać spojrzeniem rozmówcę. Jej cichy ton głosu zawsze wydawał się ukrywać sztylet.
Saerith nie była szlachetnie urodzoną. Do obecnej pozycji doszła dzięki wierze i uporowi i pracowitości.
Nie ubierała się ekstrawagancko, a jej oręż był typowo kapłański.
Reszta drużyny czekała tylko, aż obie rzucą się sobie do gardeł by zdominować wyprawę. Bo choć Maelstar dowodziła, to Saerith mogła rzucić jej wyzwanie.
Oczekiwali przez pierwszy dzień wyprawy, potem drugi, trzeci, czwarty... Nic takiego nie nastąpiło. Maelstar już pierwszego dnia okazała swoją dominację wybierając sobie kochanka spośród dostępnych samców i czyniąc go dowódcą męskiej populacji. Saerith nie podjęła wyzwania i tylko podporządkowała się tej decyzji. Przyczaiła się, by wyprowadzić cios przy najbliższej okazji. I czaiła tak do tej pory.
A może samcy się mylili i drowka podporządkowała się całkowicie kapłance?
Kolejny za nimi szedł również kapłan... tyle, że Selvetarma. I jako kapłan “pieska Lolth” nie był w poważaniu ani wśród kapłanek, ani wśród męskiej populacji. Samce drowów jeśli bowiem nie czciły Lolth, to kierowały swe modły ku Vhareunowi. Selvetarm miał niewielu czcicieli, a z jego kapłanów kpiono za ich plecami.
Ów kapłan oprócz pogardliwych spojrzeń drowów i otwartego lekceważenia przez kapłanki, musiał też połknąć kolejną gorzką pigułkę. To nie on był bowiem wybrankiem Maelstar, a ten który szedł z nim. I jego kapłan o imieniu dumny Virdth Zeshan musiał słuchać.

Tym faworytem był mistrz dwóch mieczy i znamienity fechtmistrz Jaerden Vis’mare. Ów drow był trzykrotnym mistrzem areny i szermierzem walczącym dwoma mieczami jednocześnie. Swe muskularne ciało nie okrywał żadnym pancerzem, tak że blizny pojedynkowe były dobrze widoczne. Jaerden był przystojny, silny, sławny... nic dziwnego, że trafił do namiotu Maelstar.
I że został dowódcą. To że był też niezbyt bystry miało mniejsze znaczenie.
Bystrości za to nie można było odmówić kolejnej sobie w tym pochodzie. Ubrany w szkarłatne szaty, chuderlawy i anemiczny drow niewątpliwie musiał być magiem. Nie można było ocenić jego urody, bowiem jego twarz skrywała magiczna lwia maska, której nigdy nie ściągał.

I rzeczywiście Urasim Vis’mare był magiem. I to jednym z lepszych mistrzów wróżenia. Problem stanowił jednak fakt, że był magiem akademickim i nie brał udziału w walce. To czy dysponował jaką użyteczną magią bojową, było niewiadomą póki co.
Kilka metrów za magiem szła grupka zamykająca pochód. Na jej czele szedł drow trzymający na łańcuchu pobratymca. W każdym jego ruchu widać było opanowanie i spokój... wynik żołnierskiego drylu.
Bowiem tym drowem był żołnierz i zastępca kapitana straży domowej Domu Kaenefin, Filzaer De'Speana.
A na łańcuchu szedł Milsear, kultysta Ghaunadaura, poraniony i poobijany, naznaczony piętnem wielokrotnych tortur jak i własnego samookalecznia. Szaleniec, buntownik i heretyk. I przewodnik całej drużyny.
Milsear w zamian za szybką i bezbolesną śmierć, miał zaprowadzić drużynę do kultystów i póki co wywiązywał się ze swego zadania. Dlatego żył i dlatego był w całkiem niezłej formie jak na torturowanego buntownika.
Kolejni dwaj mogliby mu współczuć, ale nie współczuli. Bowiem choć obaj byli niewolnikami, to jeden był półdrowim bękartem, a drugi troglodytą.
Zresztą troglodyta był prymitywnym i niezbyt bystrym osobnikiem.


Duży masywny i ciężki, robił za głównego tragarza. Nie znał mowy drowów, za to gadał nieco łamanych podwspólnym i równie łamaną mową duergarów. Rozumiał i wykonywał polecenia w obu tych mowach.
Nawet jeśli miał jakieś imię to i tak wołano na niego albo troglodyta, albo Trogs.
Był prymitywny i pozbawiony wszelkich wyższych odruchów, jadł wszystko, nawet padlinę i odchody swych panów. Zabijał wszystko co wskazano mu do zabicia.
Co innego jego “kompan” półdrow o imieniu Ishil, który zajmował się wszelakimi pracami, rozstawiał namioty (których było trzy, dwa dla kapłanek i jeden dla maga... kolejny powód goryczy Virdth), zajmował się zwiadem i polowaniem. I wszystkimi innym posługami na które jaszczur był za głupi. Nie wliczało się w to zadowalanie kapłenek. Maelstar miała już faworyta, a Saerith nie wydawała się zainteresowana żadnym samcem w grupie.

W swej podróży drużyna docierała coraz bliżej powierzchni, co niepokoiło wszystkich drowów poza niewolnikiem. Milsear tłumaczył, że owa misja zlecona przez bóstwo dotyczyła spraw dziejących się na powierzchni, więc w końcu trzeba będzie wyjść z jaskiń. Które zresztą szybko przestały się drowom podobać. Były nienaturalne, choć ta nienaturalność była trudno uchwytna. Choć nie były dziełem magii elfów czy też krasnoludzkich kilofów to jednakże... trudno rozpoznać było ich twórców. Beholdery? Łupieżcy umysłów?...Urasim wykluczył te możliwości.
Więc kto był ich twórcą.
Dekadzień później, do uszu drużyny doszedł głośny huk wody. Gdzie w pobliżu była rzeka, a woda gromadziła wokół siebie różne żywe istoty, w tym te...inteligentne.


Rzeka do której dotarli była wartka i głęboka. I pełna słonawej nie nadające się do picia wody. Niemniej musieli ją przebyć... Niepokojącym więc widokiem było dogasające ognisko po drugiej stronie.
Kwestię przedostania się wyprawy na drugi brzeg Malestar zostawiła na później. Teraz nakazała robicie obozu na noc. A jej słowo było ich prawem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-08-2012 o 17:30.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172