Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2011, 18:27   #11
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
cz. 2

Spojrzenie dziewczyny spoczęło na wydarzeniach dziejących się na parterze, widocznych poprzez otwór okienny.


Rycerz przygotowujący się do snu. Rozbierany przez młodego giermka. Zwłaszcza ów młodzieniec przykuł spojrzenie Evelyn. Tacy jak on dużo wiedzą, nie będąc “widocznymi”.
Zerknęła jeszcze raz na twarz chłopca i po krótkim zastanowieniu usiadła na schodach. Zapewne prędzej czy później wyjdzie z pomieszczenia i będzie musiał ją minąć. Nie czekała długo jak rozległy się kroki a młodzieniec zmierzał w jej stronę. Podniosła się i zagadała:
- Dobry wieczór. Ty też ruszasz z nami na tą wyprawę jutro? Zapewne tak, poszukiwali wszak obeznanych z niebezpieczeństwem i odważnych najemników, a ty mi wyglądasz na takiego co niczego się nie obawia. A i nie jedno niebezpieczeństwo pewnie już zażegnałeś. Jestem Evelyn a ty?
-Eeee nie..-rzekł zaskoczony chłopak.-Na tą wyprawę nie ruszam.
- Ooooo a czemuż to? Wszak to jak nic dla nas ze stratą będzie. - rzekła dziewczyna przesuwając po nim swym spojrzeniem. - To jak cię zwą? - upomniała się o to by chłopak podał jej swe imię.
-Janus Searwind. Giermek rycerza Aunusa.-rzekł zaskoczony dzieciak. I stwierdził.-Mój pan nie bierze udziału w tej misji.
- To zapewne nie wiesz kto w niej bierze udział. - mruknęła Evelyn starając się by w jej głosie chłopak wyczuł rozczarowanie, a może zawód, że on i jego rycerz nie pojadą wraz z nimi na wyprawę.
-Tarnus Swerdagon, dziesiętnicy Lionel Serfrani i Garison z Waymoot.- rzekł w odpowiedzi chłopak, po czym spytał.-Nie wiesz tego pani, przecież wyruszasz na tą wyprawę, czyż nie?
- Jeszcze mnie nie poinformowano kto z nami wyrusza, dlatego sądziłam że ruszasz ty i twój rycerz. Tarnusa już poznałam. Jednak nie wydaje on mi się bardziej doświadczonym rycerzem niż twój Aunus. A jak jest z pozostałymi, znasz ich może? - podpytywała dalej dziewczyna.
-Tylko Garisona. Dobry tropiciel i nie wywyższa się jak pozostali. Ma zamiar z czasem odejść z Purpurowych i zająć się karierą w cywilu.-odparł młodzik.
- To czemu już nie odejdzie jeno rusza na tą wyprawę? I czemu twój rycerz nie rusza na nią? Myślisz, że obawia się niebezpieczeństwa? Nie chciałbyś wziąć w niej udziału? - ciągnęła dalej chłopaka za język Evelyn.
-To jest wojsko. W wojsku wykonuje się rozkazy.- odparł chłopak.
- Ciekawe od czego zależy taki rozkaz, że jedni ruszają a inni nie. Wiesz może? Czymś się chyba musieli oni wyróżnić, że ten rozkaz ich objął. Myślisz, że jest szansa iż do rana się zmieni i to ty i twój rycerz wyruszycie zamiast tych o których mówiłeś? - padły kolejne pytania.
-Od dowódcy zależy. Od ornriona Herwalda Hissilbalda. On tu dowodzi.- odparł młodzieniec.-I nie zmienia bez powodu zdania.
- Ten Lionel Serfrani, też się czymś wyróżnia, że został wybrany? - korzystała Evelyn z tego, że chłopak stał i udzielał jej odpowiedzi.
-No... dumą. To dumny rycerz z szlachetnego rodu.- mruknął w odpowiedzi młodzieniec.-I Ambicją.
- Samą dumą i ambicją tej wyprawie chyba się nie przysłuży, dziwne te wybory tego Herwalda, ja tam bym stawiała bardziej na doświadczenie, a nie na dumę i ambicję. -stwierdziła dziewczyna prychając pod nosem na atuty wybranego rycerza.
-Nie mnie kwestionować wybory dowództwa.- odparł pospiesznie Janus.
- A może coś słyszałeś o tym Wormbane, bo z tego co słyszę o uczestnikach wyprawy nic ci prawie nie wiadomo. - spytała Evelyn zachęcająco uśmiechając się do chłopaka.
-Że to nudne zad... że nic się tam nie dzieje. Mimo że jest co pilnować, to większość czasu tamtejsi spędzają na obijaniu się. Nawet ogr z kulawą nogą nie zagląda tam.-odparł giermek wzruszając ramionami.
- Czyli zapewne z nudów żadne wieści stamtąd nie nadchodzą. - podsumowała Evelyn wypowiedź chłopaka.- Miło mi się z tobą gada a i dużo spraw mi rozjaśniłeś. Pokaże ci coś w zamian za to. Chcesz zobaczyć?- i zakończyła dziewczyna sugestywnie zawieszając głos.
-Co takiego?- spytał nieufnie Janus, choć zaciekawiła go trochę. W końcu był akurat w wieku, gdy dziewczęta zaczynają być interesujące.
Widząc minę chłopca Evelyn uśmiechnęła się zalotnie i uniosła dłonie do zapięcia swej koszuli. Postąpiła krok w jego stronę i spytała:
- A nie wystraszysz się i nie zaczniesz krzyczeć, a najważniejsze to... czy nie uciekniesz? - spytała wpatrując się mu w oczy.
-Niczego się nie boję.-odparł butnie giermek.
- Przekonamy się więc czy na pewno. -mruknęła dziewczyna przymykając oczy i... przyzywając Viltisa. Po czym otworzyła je by zobaczyć reakcje niczego nie bojącego się giermka.

Chłopak zaś zemdlał, gdy pojawiający się potwór uśmiechnął się szczerząc garnitur ostrych jak brzytwa kłów.
Evelyn roześmiała się na głos mówiąc do swojego ulubieńca: - Musiałeś go wystraszyć? - po czym uklękła przy leżącym giermku i wzięła jego głowę na swoje kolana cucąc go. Kiedy ten otworzył oczy od razu go pochwaliła: - Rzeczywiście ani nie krzyczałeś ani nie uciekłeś na widok Viltisa. Będzie z ciebie kiedyś bardzo odważny rycerz, bo odważny już jesteś. Chcesz go dotknąć?
-Czy ja jestem... zabawką? Maskotką? A może pudelkiem?- odparł Viltis, wyraźnie niechętny takiemu traktowaniu. Niemniej pozwolił się dotknąć zaskoczonemu giermkowi.
- Oj tam Viltisie nie marudź Janus dzieli się z nami bardzo cennymi wiadomościami, które bardzo nam się mogą przydać na tej wyprawie. Więc nic ci nie zaszkodzi ani też nic ci się nie stanie jak cię pogłaszcze czy podrapie pod brodą. Może już nigdy więcej nie będzie miał okazji dotknąć smoka. - rzekła Evelyn spoglądając ciepło na marudę i zwracając się do giermka rzekła: - To co jeszcze ciekawego mi powiesz Janusie?
-Eeee co? A niby co ciekawego można powiedzieć?-spytał dzieciak.- Nie jest to znów nic niezwykłego, wysyłać dość liczny zwiad, na nieznany teren.
- A co twój rycerz mówi na wieści, a raczej na brak wieści stamtąd? -podpytywała dziewczyna wiedząc, że jako giermek Janus nie raz zapewne słyszał różne dyskusje jakie toczyły się między rycerstwem, bo przecież na giermka się nie zwraca uwagi.
-Są różne opinie... ale najbardziej się obawiają inwazji Pomroków. To tajemnicze istoty z latającego miasta nad mrocznym jeziorem, które niedawno powstało na pustyni Anauroch.- rzekł bardzo cichym głosem giermek.- Miasta wiecznie spowitego w mroku.
-Naprawdę są takie straszne, że trzeba się ich obawiać? Co na ich temat mówią? - szeptem podpytywała chłopaka dalej.
-No nic konkretne... tyle, że ci Pomrocy są straszni. Po prawdzie nikt z nich Pomroka na oczy nie widział. Ale ponoć to mistrze czarnej magii, magii cieni, nieuchwytni zabójcy...- młodzieniec wzruszył ramionami.-Ale nic pewnego nie wiadomo.
- A co rycerze mówią na temat tych co wyruszają na tą wyprawę? - spytała - Wiesz, kogo z nich najlepiej słuchać, kogo omijać, z kim nie zadzierać a w sumie czy warto im zaufać w razie zagrożenia.
-Hę?- zdziwił się młodzik nie do końca rozumiejąc jej pytanie. Po czym dodał.- Tarnus i pozostali dowódcy są doświadczeni, a i oddziały nie żółtodzioby. Nie masz co się obawiać o niebezpieczeństwo pani. To karne wojsko. A z kłopotami, to najlepiej do Mateczki, ona podkarmi, podleczy i wysłucha.
- Mateczki? - ze zdziwieniem w głosie spytała dziewczyna.
-Mateczki Deldi... Ona jedzie na tą wyprawę. Będzie gotowała i leczyła, zarówno ciała jak i dusze.- odparł Janus.-Taka ciemnoskóra niziołka, o czarnych włosach związanych w kok i malunku z henny na czole.
- Kucharka wojskowa? -upewniała się Evelyn czy dobrze zrozumiała.
- I medyczka.- potwierdził chłopak, podczas gdy Viltis się oddalił nieco od parki, zwiedzając na tyle okolicę, na ile mu pozwalała więź z Evelyn.
- Hmmmm... dziwne zwyczaje w wojsku, że z kłopotami się do kucharki chodzi. - mruknęła pod nosem dziewczyna, pocierając palcami skronie. - Jak na obracającego się wśród rycerstwa giermka za dużo informacji nie posiadasz. Pewnie po drodze się dowiem co i jak, a i tych waszych dowódców sobie obejrzę i sama zadanie o nich wyrobię. Dzięki za pomoc. - poklepała chłopaka po plecach i odwróciła się by odejść.
-Ona... Deldi jest adeptką jakiegoś niziołczego bóstwa, dlatego jest tak ważna.- rzekł na zakończenie rozmowy chłopak.
- Ahaaaa... ciekawe czy to bóstwo nam w razie niebezpieczeństwa pomoże. - w zamyśleniu rzekła Evelyn unosząc dłoń na pożegnanie chłopaka.



Dziewczyna wyszła z terenu koszar w których zostali dziś zakwaterowani na nocleg i zagłębiła się w uliczki miasta. Tym razem nie odwołała Viltisa pozwalając smokowatemu na podążanie wraz z nią na spotkanie z Wisielcem. Mruknęła przy tym do niego:
- Dziwna sprawa z tym miastem do którego zmierzamy. Nikt nic nie wie, a jeżeli nawet wie to nic powiedzieć nie chce. Miasto widmo, tak jak i ludzie, od których znaku życia nie ma też. Myślisz, że powinniśmy sobie odpuścić tą wyprawę?
-Myślisz, że sobie odpuścisz? Myślisz, że jutro wstaniesz, jak co dnia. By robić to co zwykle robisz i przygotowywać się do “wizyt”. Przecież nie przepadasz za takim życiem.- rzekł w odpowiedzi “smok” wijąc się po ziemi.
- Życie jak życie. Nie każdy ma to szczęście urodzić się w bogatej rodzinie, by tatuś zapewnił dobrobyt i luksusy życia takiego jak się lubi. Zresztą to też nie daje gwarancji, bo jak widać na załączonym obrazku możesz wylądować w mieście w którym nagle wszystko znika. A jak nie znika to przynajmniej znaku życia nie daje. Nie musimy się udawać właśnie tam, możemy ruszyć gdzieś indziej. - rozważała na głos dziewczyna.
-Więc... czemu się zgłosiłaś?- odparł Viltis, choć w jego syku nie słychać było ciekawości.
- Znudziło mnie to miasto. Mam chęć na jakąś odmianę. A ty nie? - przesunęła dłonią po głowie Viltisa, pragnąc poczuć jego bliskość.
-Ja mam ochotę na jaszczurki, myszy mnie już trochę znudziły.-odparł smok dając się głaskać po łbie.-Samo oszukiwanie też. Nie jesteś całkiem szczera ze sobą. Są inne powody, prawda? Takie do których się nie przyznasz?
- Znasz mnie. - roześmiała się dziewczyna. - Nie ma więc co gdybać. Ruszamy jutro z rana, zapewne po drodze nie jedna jaszczurka ci się napatoczy na język. Tylko przez pomyłkę współtowarzyszy mi nie pozżeraj.
-Nie mówiłaś, że będziemy łazić w obstawie skrzatów i chochlików. Niczego nie obiecuję. Lubię egzotyczną kuchnię.- odparł Viltis.
- Jakby co podpowiem ci którego z nich skosztować. - mrugnęła okiem do swojego przyjaciela.
Wężowy pysk Viltisa uśmiechnął się.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 08-09-2011, 15:47   #12
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Żując powoli liście mięty i melisy, Lialda rozglądała się uważnie po okolicy. Byli już od dobrych kilku godzin w drodze. Okolica, którą przemierzali nie należała do przyjaznych człowiekowi. Spękana, jałowa ziemia, liczne głazy i skąpa roślinność tworzyły daleki od sielskiego krajobraz.
Niemniej jednak obowiązek, który na nią nałożono wymagał aby właśnie na tym terenie wypatrywała możliwych zagrożeń. Jakiś czas temu rozdzieliły się z Evelyn, biorąc pod obserwację spory promień obszaru. Umówiły się, że za godzinę spotkają się przy charakterystycznym kompleksie skalnym, który minęły po drodze.
Jednak nie zauważyła niczego ciekawego, poza kilkoma szakalami kręcącymi się w poszukiwaniu gryzoni czy padliny. Było spokojnie aż do obrzydzenia.
Lila wzruszyła ramionami, obróciła rumaka w miejscu i chroniąc chustą twarz przed wiatrem, który niósł ze sobą drobiny piasku, ruszyła w drogę powrotną.
Wróciła myślami do poprzedniego wieczora, kiedy to niejako z przydziału poznała Corellę i Evelyn. Nie była przyzwyczajona do towarzystwa w „pracy”, ale wydawało się, że nie będą sobie wchodzić w drogę.
Obie poznane kobiety różniły się diametralnie. Corella, swobodna i rozgadana, garnęła się do towarzystwa. I nie stroniła od kielicha, co raczej kłóciło się z wizerunkiem paladyna, który Lila miała w głowie. Kobieta uśmiechnęła się na wspomnienie kaca, z którym obudziła się dziś rano.
Evelyn, raczej skryta, choć nie pozbawiona dozy specyficznego humoru, a który odpowiadał Lili, chodziła własnymi ścieżkami. Lila miała tylko nadzieję, że jej indywidualizm nie objawi się również we wspólnych akcjach, w razie zagrożenia. Bądź co bądź musieli umieć na sobie polegać.
Dostrzegła Evelyn już z daleka. Kobieta nie czekała na nią. Jechała konno w kierunku obozu w towarzystwie jeszcze jednej przedstawicielki ich płci. Najwyraźniej wiodła je jakaś pilna sprawa. Lialda była ciekawa kim była towarzyszka Evelyn i co robiła tak daleko od miasta. Pognała konia…


***


Lila przełknęła kolejny łyk piwa, otarła usta dłonią i odparła:
- Zwiadowca ze mnie lepszy niźli wojownik, chociaż bronić się umiem. Za to potrafię was ustrzec od pułapek i takich tam.... A o innych przymiotach ze skromności wspominać nie będę - zaśmiała się przekornie - sami zobaczycie, jeśli będzie potrzeba.
- No no, przymioty rzeczywiście niczego sobie
- zaśmiał się krasnolud - oczywiście z całym szacunkiem dla Panienki i bez urazy. Moje oczy widziały już niejedno a skoro wypowiadam się pozytywnie o elfie to zaprawdę musi tak być - z uśmiechem ukłonił się w stronę Lialdy.
Złocista struga Drogbarowego piwa połyskiwała bursztynowo w odblaskach płonącego ogniska, wypełniając z wolna kufel w dłoni Erazma. Drogbar szczebiotał radośnie, indagowany przez Lialdę. Za plecami młodzieńca, obóz rozbrzmiewał gwarem rozmów, przetykanym podnieconymi okrzykami, co bardziej już odurzonych żołnierzy i niewybrednymi przyśpiewkami. Polana trzaskały w ognisku, rozpryskując skry. Uniósł pełne trunku naczynie na wysokość ust.
- Regularne wojsko nie ma zbyt wiele okazji do zaznawania przygód, nam, jak mniemam, ich nie zabraknie - zreplikował na uwagę Drogbara z cierpkim uśmiechem - Zaiste! Wybornym jesteście browarnikiem, panie Drogbarze, tak wyśmienitego piwa nie kosztowałem w całym Cormyrze! - pochwalił, choć ledwie umoczył wargi w specjale krasnoluda. Zamilkł na chwilę, jakby kontemplując nowy smak - Ciekawym, czy i alchemikiem jesteście tak przednim? - zapytał ze zmrużonymi oczami, akcentując ostatnie słowa - Nie będzie nieuprzejmością, jak sądzę, zapytać w jakiejże akademii pobieraliście nauki? - przysiadł na skraju wozu, spoglądając na towarzyszy - Co zaś mnie się tyczy, z orężem i tarczą, które przy mym ośle widzieć możecie, stawałem w Eveningstar przeciw orczym zagonom, śmiem więc wnioskować, że zabić mnie niełatwo - zachichotał, zdałoby się, bez wyraźnej przyczyny - Wszelako od lat dziecięcych przyrodzonym mi talentem jest czarnoksięstwo. Spodobałoby Ci się, panie Drogbarze - w miarę, jak kompani upajali się znakomitym owocem kunsztu krasnoluda, Erazm stopniowo odrzucał formy grzecznościowe - spoglądać, jak zapiekły wróg po Twych słowach kilku i geście tajemnym poczyna roztapiać się znienacka w amorficzną breję. Niechaj szczeznę, piwo godne książąt, Drogbarze! - z rozmachem klepnął niskiego rozmówcę w ramię, rozchlapując kropelki ze swego kufla.
- A no dziękuję mości czarnoksiężniku, ale istnieją w Cormyrze przynajmniej jeszcze dwa lepsze od tego trunki. Oba spoczywają na tymże wózku - kiwnął głową w stronę wozu - Będzie jeszcze czas by ich skosztować. A co do fachu to też znam parę sztuczek, ale może nie będę prezentował ich teraz publicznie. Lubie mocne wejścia a na sztuczki też pewnie przyjdzie pora... a póki co wracam do obowiązków bo mi się kolejka wydłuża a chłopy na piwo czekać nie mogą. Bywajcie tymczasem, a jeśliście chętni możemy wyskoczyć poza obóz się trochę pochwalić naszymi fachami jak już reszta gawiedzi spać pójdzie. - po tych słowach oddalił się nieco by obsłużyć spragnionych wojaków.
Uśmiech na twarzy Erazma jeszcze się poszerzył, ściągnął brwi, jakby w niedowierzaniu. Tym razem naprawdę pociągnął łyk Drogbarowego piwa. Smakował je przez chwilę, przymykając oczy i pochylając głowę. W końcu przełknął trunek. Kaszlnął, rozpylając kropelki przemieszanej z piwem śliny, acz taktownie odwracając głowę i osłaniając usta stuloną dłonią. W końcu wziął głęboki wdech przez usta i nozdrza. Wbił wzrok w oczy rozmówcy.
- Rad będę temu - odparł tylko i odwrócił się od Drogbara.
Spojrzał w gwieździste niebo. Jedyne cienie, migające po granatowej toni nieboskłonu, jakie mógł dostrzec były kształtami niewielkich nietoperzy, zamieszkujących za dnia w okolicznych grotach, a nocą wylatujących, by żerować na owadach. Tylko tyle. Na razie tylko tyle lata po niebie. Nad ich głowami. Na razie nic więcej. Na razie... A beczki na wozie pustoszeją.
Spod poły jego płaszcza wysunęła łebek żmijka zdobna w pomarańczowe pasy przeplatające się z czarnymi. Opadła miękko na porowaty grunt. Przemknęła bezszelestnie wokół bliższego buta Lialdy, by opleść się wokół jej drugiej nogi. Erazm drgnął i spojrzał na nią karcąco. Zaciągnął się oparami piwa i przeniósł wzrok na zwiadowczynię.
- Panno Fairhaven - wypowiedział gładkim głosem z nienagannym uśmiechem. Płomień ogniska odbijał się w jego źrenicach, czerwonawy poblask na jego bladej na co dzień twarzy sprawiał, że przypominał teraz popłuczyny dziewiątej krwi po czartach z Otchłani, wyzutych ze wszelkiej mocy mieszańców - mianuje się panna znawczynią pułapek. Proszę uwolnić się od Emilii - ruchem żuchwy wskazał na węża, zaciskającego swe zwoje na kostce Lialdy. Długa na niemal trzy stopy żmija utkwiła w dziewczynie zimne, gadzie ślepia i co chwila wysuwała długi, rozdwojony język, badając otoczenie i chłonąc nowe zapachy. Jej wąskie ciało, owinięte kilkukrotnie na nodze Lialdy, rytmicznie przykurczało się, zacieśniając uścisk, by rozluźnić go po chwili. Choć wypełzając spod Erazmowej szaty, rozdziawiła szczęki, ukazując dwa jadowe kły, teraz nie śmiała otworzyć pyszczka szerzej, niż wymagało tego wysuwanie języka. Koniuszkiem ogona uderzyła o cholewę buta.
Erazm prześliznął się spojrzeniem po Evelyn i jął odtwarzać w myślach ideogramy, które Corella Swordhand kreśliła swymi krokami wśród rozłożonej wkoło ognia kompanii.
Lila przez chwilę realizowała słowa Erazma. Czuła jak piwo krasnoluda lekko szumi jej w głowie. Gdyby nie to z pewnością zauważyłaby wcześniej oplatającego ją gada. W sumie powinna potraktować to całe zajście jako nauczkę. W jej fachu nie powinno się tracić czujności w czasie zlecenia. Spojrzała na owinięta wokół swojej kostki gadzinę, potem na Erazma i zmrużywszy lekko oczy powiedziała:
- Rozwiązania, które mi właśnie przychodzą do głowy mogłyby się okazać zabójcze dla mnie lub dla waszego chowańca panie Erazmie. Widziałam wcześniej jak pięknie oplatał waszą szyję, kiedy tak rozprawialiście z Drogbarem . Myślę, że najszczęśliwszym wyjściem z tego impasu będzie, kiedy Emily po prostu ponownie wyląduje w waszej kieszeni. Chyba na tyle nad nią panujecie? - głos mówiącej Lili był poważny mimo błąkającego się na jej twarzy serdecznego uśmiechu - A ja za to zapomnę o tym zajściu i zaczniemy naszą znajomość od czystej karty? Cóż wy na to?

Evelyn zaś z uwagą obserwowała zaistniałą sytuacje. Odsunęła swój kubek dalej by w razie czego nie wylać jego zawartości. Wzrok jej się przesuwał to po Erazmie to po Lili aż wreszcie zatrzymał na gadzie oplatającej nogę dziewczyny. Czarnowłosa westchnęła z ulgą, że Viltis jest w tej chwili nieobecny, bo zapewne spoglądałby na żmiję jako na smaczny kąsek mogący posłużyć mu za dzisiejszą kolację.
Erazm zaśmiał się, obserwując uniesienie dziewczyny. Przywołał węża do siebie. Po chwili znów tylko koniuszek ogona wystawał zza kołnierza.
- Niepotrzebne wzburzenie, panno Fairhaven - mrugnął porozumiewawczo z łagodnym uśmiechem - żadnej szkody nie trzeba się pannie obawiać z naszej strony. Wszak Emilia jedynie poznaje otoczenie, do którego, jak się szczęśliwie składa, panna tymczasowo należy. Ponadto nie wątpię, że wężowy splot, to dla panny żadna pułapka i nie z takich opresji władnaś nas wyciągnąć, prawda? - przy każdym słowie błyskał zębami, wyszczerzonymi w coraz szerszym uśmiechu.
- Pan Erazm najwyraźniej pomylił mnie przez chwilę z kuglarzem ulicznym, ale skoro wyjaśniliśmy już to małe nieporozumienie to pozwoli pan, że wypiję za jego zdrowie. - Lila uśmiechała się przez cały czas. Potem szybko dopiła resztkę piwa i skłoniwszy się rzekła:
- A teraz już udam się na spoczynek. Przed nami jeszcze daleka droga. Dobrej nocy panie Erazmie... i tobie Emily.
Lila nie czekała już na odpowiedź czarnoksiężnika i odeszła w kierunku ogniska, w którego pobliżu przygotowała swoje posłanie. Ułożywszy się wygodnie zapatrzyła się w nocne niebo.
Delikatny uśmiech błąkał się po jej ustach. Obrazy, które tworzyły konstelacje gwiazd przywoływały miłe wspomnienia pewnych bezsennych nocy.
Z cichym westchnieniem na ustach przymknęła oczy i starała się wypędzić ze świadomości obraz smagłej, przystojnej męskiej twarzy, której jeden z policzków przecinała cienka blizna.
Marius… to imię ciągle powracało w jej myślach.

***

Wiatr rozwiewał jej długie włosy. Opadały kaskadą na jej pochyloną twarz. Poważną, zamyśloną. Nieobecny wzrok wbiła w ziemię. Oddychała ciężko. On stał obok niej i przyglądał się w milczeniu. Był pełen obaw.
- Chcesz się rozstać, prawda?
- Skąd wiesz? - Głos miała martwy, pozbawiony jakiegokolwiek zabarwienia emocjonalnego.
- To widać... dlaczego mi to robisz? - Chwila ciszy. Odważyła się spojrzeć na niego. W jej oczach płonął tylko lód.- Ne jesteśmy dla siebie stworzeni.
Zaśmiał się sucho.
- Wiesz w ogóle jak to brzmi?
- Wiem... tak banalnie. Pospolicie. Co mam ci powiedzieć?
- Podaj mi powód. Prawdziwy.
- Nie kocham cię.
Teraz on milczał. Zagryzał nerwowo wargi. Czekał, aż ona coś powie. Nie odezwała się jednak.
- Byłem zły dla ciebie?
- Nie.
- Nie podobam ci się już?
- To nie tak...
- Masz innego na oku?
- Nie!
- Nie kłam do cholery jasnej!
Z jej oczu popłynęły łzy. Patrzył tak na nią, wydała mu się teraz taka piękna w swej bezbronności, a jednocześnie zła, potwornie zła.
- Jak mogłaś...
- Proszę, cię, przestań! Po prostu cię nie kocham.
- Więc kłamałaś!
- Nie... nie kłamałam.
- Mówiłaś, że mnie kochasz. Okłamałaś mnie.
- Nie!
- Więc?
Zastanawiała się przez chwilę.
- I dlaczego milczysz? Odpowiadaj, kiedy się pytam. Mam do tego prawo.
- Po prostu próbuję ubrać myśli w słowa.
- Mów tak jak myślisz.
- Ale ja nie wiem, co myślę!
- Kłamałaś czy nie?
- Nie kłamałam. Wtedy nie kłamałam, czułam coś do ciebie.
- Coś, czyli?...
- No... myślałam, że cię kocham,
- Jak można "myśleć, że się kocha?" To bez sensu. Albo kochasz albo nie.
- To nie takie proste.
- To jest cholernie proste!
- No dobrze, okłamałam cię! Zadowolony?! Nazwij mnie teraz jak chcesz, no powiedz mi, że jestem kłamliwą oszustką! Powiedz to!
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo tak nie myślę.
- Kłamiesz!
- I kto to mówi?...
- Wiem, jestem dla ciebie nikim.
Rozpłakała się na dobre. Ona? Dlaczego to ona płacze, przecież to nie ją skrzywdzono, to ona wbiła nóż w serce. Jak ona może płakać?! Chciał jej to powiedzieć, wykrzyczeć w twarz, ale nie mógł. Zamiast tego objął ją. Wtedy nie wytrzymał, łzy spłynęły mu po policzkach.
- Jesteś świetnym chłopakiem, bardzo przystojnym, na pewno znajdziesz tą wymarzoną.
- Już znalazłem, ale ona mnie nie chce...
- Och, nie byłam tą jedyną...
- Skąd ty to możesz wiedzieć?
- Kochasz mnie?
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie.
- Ale to było pytanie retoryczne. Kochasz mnie?
- Pytanie retoryczne.
- Tak czy nie?
- Tak! I nienawidzę.
- Zasługuję na to.
- Nie potrzebuję twojej litości. Żegnaj. – powiedział ze złością.
Odwrócił się, odszedł. Nie odwrócił się ani razu. Ona patrzyła za nim jeszcze długo. Bała się o niego. Człowiek w takim stanie jest zdolny popełnić jakieś głupstwo. Zwłaszcza on. Ale nie powinna się przecież o niego martwić... płakać... przecież jest wolna.
Uśmiechnęła się przez łzy.
Wolna.
Tak, to odpowiednie słowo.
Gdy zniknął jej z oczu, odeszła. Próbowała odegnać jakiekolwiek myśli. Wolna, czyli sama? Nie, to nie tak. Wolna.
- Żegnaj. - Wyszeptała. – Zawsze będę cię kochała.
Odeszła.
Wiatr dalej rozwiewał jej piękne włosy. Życie toczyło się jak poprzednio, nic się nie zmieniło. To tylko rozstanie. Świat się nie kończy. Odeszła.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 09-09-2011 o 14:12.
Felidae jest offline  
Stary 12-09-2011, 22:30   #13
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Podróż okazała się nudna... i nużąca. Monotonna.
Codziennie pobudka, codziennie te same obowiązki, co wieczór posiłek, narada i spanko.
Każdego dnia, powolna wędrówka drogą do celu, nie zakłócana niczym.
Jak dotąd wyprawa nie napotkała niczego ciekawego, nawet patrole awanturniczek nie wykryły niczego ciekawego. Ciągle to samo, jałowa ziemia, mali roślinożercy i równie małe drapieżniki uciekające na widok jeźdźców.
Niemniej zwiadowcy przynajmniej mieli jakąś rozrywkę, podczas gdy reszta grupy nudziła się maszerując raźnym krokiem.
A niebo coraz częściej zaczęły zasnuwać szare chmury.


I coraz częściej z tych chmur zaczął padać deszcz.
Nigdy nie był ulewą. Raczej siąpieniem drobnymi kropelkami, nieustanną niemalże mżawką, równie rachityczną co roślinność porastającą tą krainę.
Ów deszcz nadawał całej Krainie ponury odcień. Jak i wprawiał wszystkich w nieciekawe nastroje wciskając kropelki w każdy zakamarek szat, utrudniając rozpalanie ognia i delektowanie się piwem.
Bębnił o płachty namiotów utrudniając sen i z czasem deszczyk stał się nieustannym towarzyszem tej podróży.
Wydawał się jednak, że będzie jedyną nieprzyjemną niespodzianką.
Do czasu...
Bystre oczy półelfki pierwsze dostrzegły oznaki zmian.
-Tam w górze!- Lialda wskazała palcem w przestwór niebios. Zwróciła uwagę dwójki kobiet na kołujące ptaki. Ścierwniki i kruki.
Zbierających się powietrznych padlinożerców.
To nie był przypadek. Trójka zwiadowczyń pod wodzą paladynki pogoniła w tamtym kierunku.

Wkrótce dotarły na miejsce.
Na miejsce napaści i masakry. Dwa wozy i zaprzęgi zniszczone i strzaskane. Ludzie i nieludzie wybici i zmasakrowani bez litości. Podobnie jak ciągnące owe powozy konie.


Walające się na ziemi przedmioty, broń i sakiewki świadczyły o tym, że nie był to napad rabunkowy.
Bandytów nie interesowały łupy, a zabijanie i torturowanie nieszczęśników.
Najgorzej się dostało dwóch wiszącym na gałęziach pobliskiego drzewa nieszczęśnikom, powieszonym za pomocą “sznurów” z ich własnych jelit wyprutych z ich brzuchów.
Z gnijących już zwłok żołnierzy cormysrkich ( bo nimi na pewno byli, sądząc po resztkach wojskowych tunik zwisających w strzępach z ciał), skapywały leniwie kropelki krwi.
Mimo, że te trupy były nieco świeższe ( a przynajmniej wydawały się być) od zwłok przy tamtej mini karawanie, padlinożercy ich nie tykały.
Wolały pożywiać się zwłokami z rozbitych wozów.
Tak więc martwi wisielcy, byli nietknięci przez zwierzęta, pomijając chmary czarnych tłustych much obsiadających trupy.
Co więcej ktoś zostawił krwawe przesłanie, dla tych, którzy znajdą zwłoki.


Koślawe litery, krótki napis w dodatku błędnie napisy. Niewinne słowa, jednakże współgrające w niepokojący sposób z tą masakrą. Byli niegrzeczni. Co to znaczyło?

Pół godziny później, główna grupa dotarła na miejsce masakry.
I przy tej okazji rozpętała się kłótnia pomiędzy dowodzącymi, Tarnus Swerdagon chciał pochować zabitych, Lionel Serfrani optował i to dość głośno za jak najszybszym ruszeniem dalej. Wszak to co tu znaleźli, świadczyło że w Wormbane wydarzyło się coś złego. Coś bardzo złego. Trzeci z dowódców, Garison z Waymoot zignorował tą kłótnię poszukując śladów. Tak więc rola mediatora pomiędzy dowódcą a jego zastępcą, przypadła paladynce.
A sam Garison nie znalazł wiele, deszczyk zatarł większość śladów. Cormyrski tropiciel był jednak pewien jednego. To nie była robota, ni goblinów ni orków.


Do miasta dotarli, około południa. A przynajmniej tak im się wydawało. Szare chmury niczym całun pokryły niebo, zasłaniając słońce. Mżawka jednostajnie uderzała kroplami o płaszcze wędrowców.
Ruszali w kierunku miasta, przemierzając kanion przecinający mi drogę. W twardej skale rzeka wyżłobiła swój nurt, wgryzając się głęboko w nią.


I wijąc pomiędzy dwoma skalnymi ścianami. Dlatego dojazd do miasta umożliwiał masywny kamienny most spinający ze sobą dwie ściany kaniony. Most krasnoludzkiej roboty, wydawał się solidny, ale... i zmurszały.
W dodatku kopyta końskie i stopy ludzkie ślizgały się na mokrej nawierzchni. A huczące wody rzeki płynącej pod mostem, przypominały że w dół jest długa droga, a sama rzeka zbyt płytka by zamortyzować upadek. Niewielkie kamienne barierki po obu stronach mostu, jakoś nie dodawały otuchy.
Za mostem zaś było miasto.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=JDePkbgwYFU[/MEDIA]

Potężne trzymetrowe kamienne mury, z równie potężnymi basztami, robiły wrażenie na zbliżających się do nich żołnierzach. Jak na zadupie na końcu cywilizowanego świata, Wormbane było świetnie ufortyfikowanym miastem.
I przeraźliwie cichym.
Miasto z początku wydało się... wymarłe. Nikt się nie odzywał, nie było też śladów najazdu, żadnych dymów, żadnych resztek oręża, czy śladów obozowisk oblegających.
Brama wjazdowa do miasta, była cała i nieuszkodzona. I była zawarta.
Zamknięte ciężkie wrota blokowały wjazd do miasta wyprawie. Krzyki nawołujące wartowników przy bramie do jej otwarcia nic nie dały.
Zresztą wartowników, o ile jacyś byli...nie dało się wypatrzyć. Było przeraźliwie cicho w tym mieście.
Kapitan miecza Tarnus potarł czoło w zamyśleniu, westchnął cicho i rzekł.- Nie ma rady. Wyważyć mi te drzwi!
-Dawać tu taran!-
krzyknął do swych ludzi Lionel i ci szybko zdjęli z wozu niziołki przenośny taran.
Trzeba było przyznać, że żołnierze żwawo zabrali się za wyważenie wrót, ale dębowe drewno o grubości 30 centymetrów, nie tak łatwo rozwalić. Szykowało się dłuższe czekanie, chyba że... znajdzie się inny sposób na dostanie się do miasta.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-09-2011 o 22:33.
abishai jest offline  
Stary 17-09-2011, 23:12   #14
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Początek wspólnego :)

Evelyn jechała kołysząc się na koniu rozglądając się wokoło z uwagą. Dla zabicia monotonii jazdy raz jechała stępa, raz kłusem niekiedy zaś zmuszała konia do galopu. Mżący deszcz był dokuczliwy, choć opatulając się płaszczem zastanawiała się czy upalne promienie słońca nie byłyby gorsze. Wzruszyła ramionami, bo w sumie szkoda było gdybania, padało i już, trzeba było się do tego przyzwyczaić albo zignorować. Zaczęła się zastanawiać czy przywołać Viltisa kiedy jej uwagę zwróciły słowa jadącej nieopodal półelfki. Zerknęła w stronę w którą wskazywała jej współtowarzyszka i lekko pociągnęła lejce aby wstrzymać na chwilę swojego konia. Krążące bowiem w powietrzu padlinożercze ptaki wskazywały, że coś się tam wydarzyło i zapewne nie było to nic miłego. Spojrzała na towarzyszące jej kobiety i uderzyła lekko nogami boki konia by podążyć za pędzącą z przodu paladynką, która skierowała się w stronę miejsca nad którym krążyły z daleka widoczne ptaki. Dojechała na miejsce jako ostatnia. Zeskoczyła z konia i wraz z Lialdią oraz Corellą przyglądała się masakrze jaka tu miała miejsce.

Podeszła bliżej drzewa zawiązując sobie dookoła twarzy chustę, która choć trochę tamowała smród jaki unosił się w tym miejscu, by przyjrzeć się zwłokom wiszącym na... sznurach, wzdrygnęła się gdy dotarło do niej że “sznury” to tak naprawdę wyprute jelita nieszczęśników. Podeszła bliżej, bo ze gnijących zwłok kapała krew? Spojrzała jeszcze raz ze zdziwieniem, ale tak... na pewno kapała krew. Przyglądała się jeszcze chwilę kapiącej, gęstej ciemnej i cuchnącej cieczy po czym odwróciła się do pozostałych kobiet mówiąc na głos to co ją zdziwiło:
- Nie wydaje się wam dziwne, że z tych zwłok jeszcze kapie krew? - po czym dodała w zadumie - Bo to chyba krew?
Paladynka skrzywiła się okropnie na widok miejsca... “zbrodni”, inaczej bowiem nie umiała nazwać widoku przed sobą. Zeszła z konia, ciężko dmuchając na własny nos, po czym za przykładem Evelyn wyciągnęła chustkę i zasłoniła nią usta i nos. Im bliżej podchodziła, tym bardziej zaś zbierało jej się na wymioty, póki jednak co, jakoś się trzymała.
Okropieństwo - Wydusiła w końcu z siebie, rozglądając się uważniej, po czym dodała - Pewnie masz... macie bystrzejsze oko niż ja, wypadałoby się dokładniej rozejrzeć... co to za napis? Nic a nic mi się to wszystko nie podoba, nie wygląda to na napad rabunkowy lub dzikiego zwierza.
- Raczej wygląda na zabijanie dla zabijania niż rabunek.- mruknęła Evelyn - Zastanawia mnie czemu tych dwóch tak oprawili i czemu się z nich sączy to... coś co tak cuchnie. - dodała ponownie wskazując dłonią na wisielców. Po czym podeszła bliżej i zatykając sobie nos zarówno chustką jak i palcami zaczęła przyglądać się z uwagą skapującej substancji i gnijącym wisielcom, jak również śladom jakie były widoczne wokół nich.
Nie było głębokich ran, poza rozprutym brzuchem...niemniej w rozprutej jamie brzusznej coś się chyba poruszało. Coś białego.
- Znalazłaś coś? - Spytała Corella, widząc przyglądającą się brzuchowi jednego z zabitych przez dłuższą chwilę Evelyn - Uważaj...
- Na? -spytała z lekkim roztargnieniem w głosie Evelyn pochylając się by jeszcze bliżej zerknąć na ruch wewnątrz brzucha wisielca. - Chyba zadomowiły się w nim już robale. - odpowiedziała na pytanie paladynki. Wyprostowała się i rozejrzała za jakimś patykiem.
- No nie wiem no - Odparła, wzruszając ramionami - A jak ci coś w oko tryśnie albo co?.
- To wyjmować mu to z brzucha, co mu tam łazi byśmy obejrzały czy nie? - spytała Evelyn Corelli zatrzymując się w pół kroku.
Paladynka głośno wzdychnęła przez materiał na ustach - No tak, tak, tylko właśnie uważaj.
- Yhm... - mruknęła Evelyn pochylając się i podnosząc z ziemi patyk, wróciła do wisielca i zaczęła mu grzebać w brzuchu. Jednak patyczek nie wytrzymał ciężaru znaleziska i chwile później na ziemi znalazło się...


Czarnowłosa pochyliła się by zerknąć na znalezisko, które nie było małym robaczkiem a raczej czymś wielkości ludzkiej pięści. - Jak myślicie, co to? - spytała współtowarzyszek lekko trącając “robala” patykiem.
Corella wpatrywała się przez dłuższą chwilę w robala, oraz w zwłoki z których go wyciągnięto, po czym nagle...
- Uważaj! - Krzyknęła niespodziewanie - Czymkolwiek to jest, wyczuwam w tym paskudztwie złowrogą aurę, to nie są zwykłe robale!.
Evelyn jeszcze raz trąciła patykiem robala, jednak ostrzeżenie paladynki zrobiło swoje i dziewczyna cofnęła się o krok zerkając raz na robala by za chwile przenieść wzrok na wisielca, zastanawiając się czy nie przywołać Viltisa by i on popatrzył na znalezisko.
- A wyczuwasz w nim... - wskazała palcem na wisielca -... że ma w sobie tego więcej?
- Oj tak... - Odpowiedziała Paladynka.
- Może powinnyśmy ich odciąć i spalić? - zaczęła zastanawiać się czarnowłosa.
- Spalenie byłoby najlepszym rozwiązaniem - Corella spojrzała w kierunku nadciągającej reszty oddziału.
- Może jeszcze niech na nich spojrzy Mateczka Deldi, wszak ona zajmuje się leczeniem to może ona będzie wiedziała co jest nie tak z tą cuchnącą cieczą przypominającą krew. - zaproponowała jeszcze jedno rozwiązanie Evelyn, podążając wzrokiem za spojrzeniem paladynki.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 17-09-2011, 23:20   #15
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
c.d.

Odsiecz zbliżała się powoli, acz nieubłaganie. Powoli, bowiem ni piechota maszerująca, ni ciągnące wozy konie nie spieszyły się nigdzie. Niemniej, gdy już oddział wojskowy był blisko miejsca zbrodni, to... ów widok wywołał poruszenie wśród żołnierzy. Trójka dowódców podjechała bliżej. A Tarnus rzekł.- Na bogów, co tu się stało?
- Też chciałybyśmy wiedzieć. - odrzekła mu na to Evelyn.
Ta odpowiedź nie zadowoliła bynajmniej dowódcy wyprawy, który jakoś tak krzywo spojrzał na Evelyn. Garison z wprawą doświadczonego człowieka lasu zaczął szukać śladów. A dowódca zakomunikował.- Pogrzebiemy martwych i ruszamy dalej.
-Nie!- odezwał się Lionel i wskazał palcem kierunek w którym ruszali.-Tam na naszą pomoc czekają ludzie! Nie możemy marnować czasu na martwych, kiedy możemy pomóc żywym.
-To niegodne zostawiać zwłoki, na pastwę losu.-burknął w odpowiedzi Tarnus.-A nas jest nieco ponad dwie dziesiątki. Nie dość, by ryzykować życie w nieprzemyślanej szarży. Musimy...
-Musimy pokazać, że napaść na Cormyr zawsze wiąże się z bolesnymi konsekwencjami. Ot co. Musimy dopaść i ukarać, tych którzy to …-pieklił się Lionel wskazując na zniszczone wozy i szkielety.-... uczynili.

Lialda przysłuchiwała się przez chwilę sporom dowodzących, ale nie mieszała się do rozmowy. Wiedziała, że informacje, które miała do przekazania trzeba powiedzieć kiedy ludzie się uspokoją. Chciała by uważnie jej posłuchali.

- Po pierwsze - Zabrała głos Paladynka, choć mówiła nieco cicho - Trzeba cofnąć stąd ludzi, za chwilę wyjaśnię dlaczego. - Następnie odezwała się już wyjątkowo głośno do oddziałów - Panowie!!. Nie ma tu nic wielkiego do oglądania!. Ot kilku ubitych nieszczęśników!. Jeśli więc łaska, dziesięć kroków do przodu, gościńcem oczywiście!.
Odezwa paladynki nadeszła we właściwym momencie dla Lialdy. Zarządzone przez nią przegrupowanie zmniejszało ilość świadków, a Lila nie była pewna na ile dowódcy zechcą wtajemniczyć swoich ludzi w jej odkrycia.
Następnie Corella odczekała chwilę, obserwując żołdaków... po czym w końcu zwróciła się do dowodzących wyprawą:
- Po pierwsze chodzi o względy bezpieczeństwa. Wykryłam bowiem, iż te robaki - Tu wskazała na jednego leżącego na ziemi, a następnie na resztę zmasakrowanych nieboszczków - Te robaki emanują złem. Nie wiem więc, co się stanie, gdy ktoś jakiegoś dotknie, albo i te paskudztwa rzucą się na jednego z nas?.
Cała trójka dowódców z powątpiewaniem spojrzała na bladą glizdę czy też larwę. Może i była duża, ale... jakoś nie przejawiała agresywnych intencji.
Zaś żołnierze oddalili się zgodnie z nakazem Corelli. Bądź co bądź miała status dowódcy. Chociaż z ciekawością zerkali w stronę zniszczonych wozów i trupów.
-To co w takim razie uczynić? Nie możemy tego zostawić tak jak jest.- odparł Tarnus i cięciem miecza przepołowił “robaka zła”, kończąc tym jego żywot.
- No co tak na mnie patrzycie? - Obruszyła się Paladynka - Mówię co wyczułam, darujcie więc sobie te miny. Co jak jeden z wojaków wpadnie na genialny pomysł wzięcia owego paskudztwa do ręki, albo będzie chciał to coś kopnąć, i robal go użre czy coś podobnego?. Wysilcie nieco wyobraźnię... no ale już mniejsza z tym!. Wracając do tematu, nie ma po co się wykłócać odnośnie sprawy pochówku lub nie, ponieważ... obaj macie rację.
-To znaczy?- stwierdził Lionel przyglądając się bacznie twarzy panny Swordhand.
- Jak już mówiłam, obaj macie rację, a sprawa okazuje się nagle wyjątkowo prosta. Taaaak, powinniśmy ich należycie pochować, i owszem, należy jak najszybciej dotrzeć do celu naszej wyprawy. Jeeeeednak... - Lekko się uśmiechnęła, przeciągając wyjaśnienie sprawy - Dochodzą do tego wszystkiego owe robale. Lepiej nie ryzykować i dmuchać na zimne, jak to się mówi, proponuję więc następujące rozwiązanie: Zgłaszam się na ochotnika, by z kimś jeszcze zająć się martwymi nieszczęśnikami, których właśnie ze względów bezpieczeństwa należy spalić. Kopanie mogił, czy też i mogiły, zajmie lekko godzinę, a spalenie na stosie pogrzebowym znacznie mniej czasu.
-Można by użyć... piwa. Co prawda szkoda marnować trunku, ale w tak wyjątkowej sytuacji, można by trupy zebrać i oblać alkoholem. I spalić.- stwierdził po chwili namysłu Tarnus. A Lionel... zamilkł uznając rację paladynki.
Tarnus rzekł do swego zastępcy.-Powiadom naszego przewoźnika trunków.
Po czym Lionel skinął głową i ruszył w stronę krasnoluda.-Panie Gurnes, proszę wybrać najgorszy trunek z wozu... użyjemy go do podpalenia zwłok.
Krasnolud ze zdziwieniem spojrzał na dowódcę piechoty
-Za przeproszeniem, za kogo wy mnie Panie bierzecie? Gdybyście trunku spróbowali choć raz to wiedzielibyście że moje dzieła, to piwa najlepszego gatunku a nie jakiś bimber. Jakbyście się starali to zapalić tego nie ma siły.
-Trunek to trunek... pali się każdy. Szkoda go marnować, ale... marnujemy w dobrej sprawie.- wyjaśnił Lionel.
-Wybaczcie ale niestety nie macie racji. Zmarnować zmarnujemy ale sprawa i tak się nie rozwiąże. Dostaniecie jedynie pijane robaki. Jeśli nie wierzycie mogę pokazać, ten kto podpali to piwo dostanie u mnie dożywotni abonament na wszelakie trunki mej produkcji. Jeśli naprawdę zależy wam na paleniu tych trucheł to mam na wozie nieco oliwy. Jej moim zdaniem również szkoda ale to chociaż zadziała. Będzie stosik jak ta lala...
-No cóż... Ty jesteś fachowiec od palenia.-Lionel nie zamierzał się z nim kłócić.-Ile ci ludzi potrzeba, do pomocy?
- Tylu coby sztywnych na kupę ułożyli. Jak nie chcecie mieć zarzyganego stosu to lepiej żebym tego tykać nie musiał. - wzdrygnął się patrząc na leżącego nieopodal robaka.
-Nathaniel, Kirkos, Jens... pomożecie krasnoludowi przy trupach, jak tylko skończą oględziny pobojowiska!- krzyknął od ludzi ze swego oddziału Lionel. A w odpowiedzi kilku z nich kiwnęło głowami, na znak, że rozumieją rozkaz.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 19-09-2011, 14:56   #16
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
W czasie kiedy Corella z Evelyn przyglądały się wiszącym ciałom Lialda skupiła uwagę na otoczeniu. Szok wywołany widokiem ciał zdusiła szybko koncentrując się na zadaniu. Chciała sprawdzić ślady zanim zostaną zadeptane przez nadcierającą grupę wojskowych.
Przyjrzała się dokładnie tropom wiodącym do i od miejsca zbrodni.
Jednak śladów napastników nie było... pozostała jedynie dziwnie spulchniona ziemia, jakby głęboko zaorana. I te „ślady” prowadziły stamtąd, dokąd ich wyprawa zmierzała. Z Wormbane. Dziwne…

Sprawdziła dokładnie pozostawione rzeczy osobiste zabitych.
Ku swojemu zaskoczeniu zaraz na wierzchu odkryła korespondencję. Listy miłosne przewiązane czerwoną wstążeczką. Wzruszający świadek romansu, który przez większy czas rozgrywał się na kartach papieru. Romansu pomiędzy żoną kowala Ilajdą z Wormbane, a kupcem z Gaarch, Mervinem. Na szczęście dla półelfki, żona kowala zachowała pierwotne wersje swych listów, które zapewne przepisywała na czysto przed wysłaniem kochankowi. Listy pełne błędów, przekreśleń, poprawek. Listy pisane niewyraźnie, a z czasem coraz bardziej nerwowo. Pozwoliły jej jednak lepiej zorientować się w sytuacji. W końcowych listach bowiem żona kowala wspomina o tragicznym wypadku w sierocińcu Ilmatera... a potem o zaginięciach dzieci.
Ostatni list Ilajdy, był niedokończonym brudnopisem... i zawierał przesłanki o narastającej atmosferze strachu, plotkach o epidemii i o krwawych zbrodniach... Niestety bez wnikania w szczegóły. Lialda schowała listy do sakwy z niedosytem. Czuła, że te wskazówki mogą ją naprowadzić w mieście na tajemnice jaką skrywało Wormbane.
Oprócz tego w szczątkach powozów, odnalazła kosztowności, ubrania, przedmioty codziennego użytku i złoto, a nawet broń. Wszystko to wyglądało na spakowane chaotycznie i nerwowo. Jedno było pewne. Ci ludzie uciekali z Wormbane... i nie zamierzali tam wrócić.

Na koniec, posługując się chustką i patykami obejrzała rany leżących zwłok. Interesowała ją broń, jaką zadano obrażenia .
Nie znalazła, po raz kolejny ku swemu zaskoczeniu, śladów uderzeń miecza, ni śladów po broni strzeleckiej czy palnej. Zniszczenia mogła dokonać broń obuchowa oraz pazury. Lialda pomyślała o maczugach, ale jeśli to były one, to musiały być sporych rozmiarów.
Szkielety nosiły również ślady pazurów i miały pogruchotane kości... Były to jednym słowem obrażenia zadane przez istotę lub istoty o olbrzymiej sile.
Co dziwniejsze odkryła też ślady drobnych stóp... niziołków, albo kilkuletnich dzieci. Tyle że wśród trupów, nie znalazła ciał odpowiadających ani jednym ani drugim
Niemniej dzieci mogły się znajdować wśród uciekinierów bowiem Lila znalazła lalki jakimi bawiły się małe dziewczynki.
Wtedy się to zdarzyło...
Gdy półelfka wzięła do ręki lalkę usłyszała znajomy szept, cichy szept.
- Ty też się taką bawiłaś w dzieciństwie, pamiętasz?
Lila rozejrzała się nerwowo, czując jak jej serce bije mocno. Znała ten głos, choć nie słyszała go od tak dawna. I nie sądziła, że usłyszy ponownie. Zwłaszcza tutaj, na bezdrożach Skalistych Ziem.
Ale wysilanie wzroku niewiele dało. Nie było w okolicy Amara. Nie mogło być. Nie miał prawa tu być.
Nawet nie zauważyła, kiedy upuściła lalkę w rozmiękłe błoto.
Serce tłukło jej się w klatce piersiowej niczym ptak uwięziony w klatce. Potrząsnęła głową i wzięła kilka głębokich oddechów aby się uspokoić.
- Głupoty – powiedziała do siebie - Przesłyszało ci się, ot tyle – zaśmiała się nerwowo, ale podejrzliwie obserwowała okolicę aż do przybycia Tarnusa ze swoją armią.


***



Odczekała spór dowódców i dopiero jak paladynce udało się uspokoić zebranych uznała, że warto się wtrącić.

-Tarnusie - Lila przemówiła nareszcie zbliżając się do dowódców i spoglądając na Corellę - mam kilka informacji, o których chciałabym pomówić... w mniejszym gronie. Może w czasie kiedy ludzie będą robić stos, porozmawiamy w bardziej kameralnym miejscu?
-Oczywiście. Możemy porozmawiać.- stwierdził w odpowiedzi rycerz spoglądając nieco zaskoczony na trzymającą się zwykle z boku półelfkę.
Kiedy oddalili się w miejsce, które Lialda oceniła jako bezpiecznie odległe, spojrzała na Tarnusa i powiedziała:
- Przyjrzałam się dokładnie śladom. Ta grupka ludzi, która tutaj zginęła to uciekinierzy z Wormbane. Odnalazłam listy jednej ze zmarłych, w których wspomina o jakichś dziwnych i krwawych wydarzeniach, które rozegrały się w mieście. Podobo znikały dzieci. Sama widziałam tutaj ślady małych stóp i znalazłam lalkę, ale żadne z ciał nie jest ciałem dziecka... ani niziołka. W listach żony kowala jest też mowa o plotkach o jakiejś epidemii... Poza tym.... - Lila przerwała na chwilę żeby zaczerpnąć oddechu - Ci ludzie zostali zaatakowani przez coś bardzo dużego, co ma ostre pazury i albo posługuje się bronią obuchową, albo czymś co zadaje podobne obrażenia.
-Ogonem?-odpowiedział cicho Tarnus, po czym dodał jeszcze ciszej.-Ale to nie ma sensu, smoki zostawiają wyraźne ślady łap. Nawet nie będąc tropicielem potrafiłbym rozpoznać ślady smoka. Tu ich nie ma... Tu nie ma żadnych wyraźnych śladów łap.
- Nie wiem czy to smoki czy jakieś inne gadziny, ale powinniśmy od tej pory wzmocnić straże i dokładniej obserwować teren. Może odkryjemy kolejne tropy? - dodała od siebie Lialda
-Do Wormbane już niedaleko. Pewnie nie będzie kolejnego postoju, ale straże i tak należy wzmocnić.- potwierdził dowódca.


***



Wormbane. Miasto, które przywitało ich zamkniętymi bramami i kłującą w uszach ciszą. Trzeba się było wspiąć na mury, żeby przedostać się do środka.
Lialda patrzyła z murów na miasto ze zmarszczonymi brwiami. Jak to możliwe, że miasto było kompletnie opuszczone przy zamkniętej bramie? Coś tutaj naprawdę brzydko pachniało i półelfka musiała się dowiedzieć co. Kiedy więc wojskowi razem z Drogbarem zabrali się za otwieranie wrót, Lila postanowiła poszperać w baszcie strażniczej i okolicach bramy.
Miała nadzieję na znalezienie jakichś wskazówek, śladów, dzienników czy ksiąg raportów.
Sprawdziła też dokładnie czy na talerzach znajdują się resztki jedzenia i w jakim stanie owe resztki się znajdują. Chciała na tej podstawie ocenić jaki czas temu ludzie spożywali tutaj posiłki...

Przeszukanie dwóch baszt pozwoliło odkryć, że zbrojownia znajdująca się w podziemiach wschodniej baszty została splądrowana. Niewiele zwykłego oręża tam zostało. Jedynie kilka zgubionych w popłochu mieczy i nabijanych kolcami pałek.
Poza tym spiżarnia w podziemiach drugiej baszty śmierdziała zgnilizną. Zapasy które się w niej znajdowały, były w stanie rozkładu. Śmierdziało tak bardzo, że nie dało się tam wytrzymać zbyt długo w środku. Ani tym bardziej przeszukać tego miejsca. Pozostały więc do przejrzenia komnaty w górnych częściach obu baszt, bo dyżurki na parterze niespecjalnie przyciągały uwagę półelfki. Jadalnia strażników, była zdemolowana. Ślady krwi na podłodze świadczyły o zaciętej walce. Podobnie jak strzały w drzwiach i ścianach.
Jedyne czego brakowało to... zwłok. Nie było ani jednego trupa.

Kwatera oficerska...wymagała więcej finezji. Była bowiem zamknięta na klucz, który zresztą tkwił w dziurce z drugiej strony.
Należało więc wypchnąć klucz z dziury i sforsować zamek sztyletem. Oczywiście oręż nie był tym samym czym zestaw wytrychów. Ale w przeciwieństwie do wytrychów, złapana ze sztyletem osoba nie jest obiektem podejrzeń.
Po chwili udało się Lili sforsować zamek i drzwi do kwatery oficerskiej otworzyły się ze zgrzytem.
A w środku... był porządek. Był przewrócony stołek. Był wisielczy sznur zwisający z kandelabru... urwany sznur.
Nie było wisielca.

Kwatera dla oficera, zawierała, stojak na broń, krzesło, stołek oraz stół z księgą leżącą na nim. Piórem i kałamarzem.
Wpisy w księdze były identyczne. Kto i kiedy wjechał/wyjechał, z jakim towarem, ile zapłacił myta ile cła. I tyle. Nudna monotonna księga wjazdów i wyjazdów z miasta.
Jedynie ostatni wpis robił odmienne wrażenie.

ILMATERZE ZLITUJ SIĘ NAD NAMI





Na stojaku na broń, znajdował się oficerski mistrzowsko wykonany miecz z pochwą ozdobioną symbolem miasta. Smokiem zabijającym węża.


Z opowieści Nathaniela Lialda wiedziała, że Ilmater był jednym z trzech bóstw czczonych w mieście...
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 19-09-2011, 23:37   #17
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
W międzyczasie, wciąż jeszcze przy zagadkowych trupach na gościńcu...

Evelyn zostawiła paladynkę oraz całe dyskutujące dowództwo, podeszła do Mateczki Deldi i odezwała się do niej szeptem:
- Słyszałam, że znasz się na leczeniu...
-Jeśli przyjdzie wam być zranionym, to ja was będę łatać.- stwierdziła niziołka.
- Możesz zerknąć na tych wisielców... krwawią nadal pomimo iż ich ciała już gniją i robale żrą ich wnętrzności. Ta niby krew też jest dziwna,gęsta, ciemna i cuchnąca. - spytała Evelyn zerkając na kobietę.
-To dziwne... możesz... zdjąć któregoś?- spytała Deldi ruszając w kierunku wisielców.
Evelyn podeszła wraz z nią do drzewa, zerknęła na jelita na których zostali powieszeni nieszczęśnicy. Niezbyt jej się uśmiechało odcinanie ich, ale mus to mus, wyjęła sztylet i nim ktokolwiek zauważył ruch jej dłoni broń poszybowała w górę by odciąć jednego z mężczyzn.
Zwłoki upadły i niziołka przyklękła, by przyjrzeć się zwłokom. Krótka modlitwa zaowocowała kulą światła na czubku sztyletu, podczas gdy Evelyn odszukała swój sztylet.
Niestety niziołka zajrzała, za głęboko i wzdrygnęła się z odrazą.-Ale tu pełno robali.
Przesunęła spojrzenie po psujących się mięsie, dodając.- To nie tylko krew, to ropa z psujących się wnętrzności... ten sposób rozkładu jest nienaturalny, wywołany... albo przez jakieś toksyny, albo przez magię. Może to wina tego... robactwa? Przystosowanie swego żłobka, do potrzeb wylęgu?
Podrapała się po karku.-Pierwszy raz coś takiego widzę i... mam złe przeczucia.
- To może jednego z tych robaczków przekroić by zerknąć co ma w środku? - zaproponowała czarnowłosa wycierając ostrze sztyletu o ziemię a potem wyjętym z kieszeni kawałkiem płótna.
- Heeeeeeeeej - Obok Evelyn pojawiła się nagle Corella - Co wy tu wyprawiacie?. To ja sobie język strzępię a wy... - Paladynka spojrzała uważniej, co też obie kobiety robią - Chcecie sobie jednego od środka obejrzeć?. Tam już taki leży rozpołowiony mieczem...
-Nawet jeśli coś... Robactwo to nie moja działka. Tylko druidów.- stwierdziła po namyśle niziołka wstając i idąc w kierunku rozciętego robaczka.
- Mamy wśród nas druida? - spytała z ciekawością Evelyn zerkając w stronę pozostałych.
Nie było odpowiedzi na to pytanie, bo i nikt sie nie odezwał. A Deldi podeszła do robaczka rozciętego na pół i zaczęła w nim grzebać.-Według mnie to zwykła larwa... Tylko, że mocno wyrośnięta.
Paladynka miała ochotę rozpędzić się i wyrżnąć głową w pobliskie drzewo... przejechała z rezygnacją dłonią po twarzy.
-To nie jest zwykły robal szanowna pani - Odezwała się do Deli -Wyczułam w tym paskudztwie zło wcielone. Tak, wiem, robal. Mały, durny robal, a Paladynka robi takie wywody...
-Może to i zły robal...ale jeśli chodzi o flaki, to nie różni się niczym od innych robali.-zgodziła się niziołka.-Nie przeczę, że ten rozmiar czyni go dziwnym i może jest stworzeniem zła, ale... nie ma w sobie pentagramu, ani symboli złych bóstw... tylko wnętrzności.
Corella rozdziawiła gębę na słowa Niziołki, po chwili jednak miarowo zaczął na jej ustach rosnąć uśmiech.
-Pentagramy lub symbole zła w środku ciała świadczące właśnie o tym, że coś jest złe?? - Paladynka wypowiadała swe słowa dosyć powoli i dosyć głośno. Jeszcze raz spojrzała uważniej na Deli, po czym kręcą głową odeszła od Niziołki. Wszelkie komentarze Corelli były już zbędne.
-Nie znalazłam w nic niezwykłego.- odgryzła się niziołka, służka Lathandera jednak już się nie odezwała ponownie.
- Zastanawia mnie czemu tylko ci dwaj krwawią, zerkniesz na te leżące zwłoki? - ponownie zwróciła się do Mateczki Evelyn.
-Z tamtych zwłok..niewiele zostało.-rzekła mateczka Deldi patrząc na szkietety.
- Ale zerknąć na nie możesz co? Może też jakieś robaczki albo coś dziwnego zobaczysz. - jeszcze raz spytała czarnowłosa niziołkę.
Deldi skinęła głową i ruszyła w stronę zwłok. Trupy oczyszczone z mięsa przez padlinożercówm nie dostarczyły jednak nowych informacji mateczce. Niczego interesującego się z nich nie dowiedziała. Paladynka zaś przyglądała się wszystkiemu z kilku kroków w milczeniu, dziwnie trzymając dłoń na rękojeści swego miecza...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 20-09-2011, 19:56   #18
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
Podczas gdy pozostali skupili się na dwóch zmasakrowanych ciałach, krasnal wolał oszczędzić sobie mdłości. Środki przeciw nim wolał zostawić na sytuację, w której użycie ich będzie nieuniknione. W takich sprawach zawsze przypominał sobie słowa dziadunia, który zwykł mówić, że gówno należy omijać a nie mu się przyglądać. Podobnie jest w przypadku zwłok, nawet nie znał tych ludzi, toteż ich los był mu obojętny. Z racji swojej pasji zainteresowało go co innego. Ruszył w kierunku wozów aby obejrzeć co to za wozy oraz jakie odniosły zniszczenia oraz jakimi narzędziami je wyrządzono. Nie pojmował tego kto miałby interes w niszczeniu sprzętu, skoro wybito ludzi. Poza tym mógł po tym stwierdzić kim były ofiary.

Wniosków było kilka. Cokolwiek zniszczyło wozy, było silne i lubiło broń miażdżącą. Albo miało ogon. Największe zniszczenia bowiem od broni miażdżącej pochodziły, ślady pazurów bądź szponów pozwalały stwierdzić, że nie było to dzieło cywilizowanych ras. Ofiarami tej napaści byli rzemieślnicy... bo i ubrania, oraz rzeczy osobiste, pozostałości skrzyń i narzędzi świadczyły o wykonywanym przez nich zawodzie.

Następnie przystąpił do zbadania ekwipunku zabitych. Skoro nie były złupione, to istniała szansa, że znajdzie w nich coś przydatnego a im już niepotrzebnego. Nie był typem krasnoluda pazernego, ale zżrerała go ciekawość. Uwielbiał interesujące przedmioty i liczył na to że teraz doda coś do swojej kolekcji. Ponadto tak jak i wozy, ekwipunek mógł powiedzieć im o tożsamości ofiar. Niestety poza bezwartościowymi narzędziami nic nie znalazł



***



Kiedy dowódcy dali znać że trupy są zbadane, krasnal rzucił do swoich pomocników.
-Panowie proponuję załadować wszystko na wozy, większość tych ludzi jest w pobliżu a poza tym będzie większe ognisko. Weźcie przytachajcie tamtych a ja ułożę stosik... - nie miał zamiaru tykać trupów, dlatego też chodził i zbierał drewno po czym rzucał je pod wozy -Dwudziestu chłopa stoi i się patrzy jak czterech biedaków musi się fanzolić z truposzami... - burczał cicho pod nosem, uważając decyzję Lionela co do przydziału ludzi za conajmniej mało zabawną...

W końcu wszystko było gotowe, również i z pomocą Paladynki, która także uczestniczyła w przenoszeniu zabitych. Gurnes z bólem pożegnał się z trzema flaszkami alchemicznego ognia, po czym wylał zawartość i przy pomocy hubki wykrzesał ogień. Płomienie momentalnie się rozprzestrzeniły. Słychać było trzaski mokrego drewna a po nosie uderzał odór palonego mięsa. Corella odmówiła zaś modlitwę za zmarłych, prosząc o łaskę dla ich dusz i zbawienny odpoczynek po śmierci.
Podobnie zresztą uczyniła niziołka, która jedynie modlitwą mogła pomóc. Wszak wzrost mateczki i jej niezbyt imponująca postura, były zawadą przy porządkowaniu pobojowiska.

- Nie wiem jak wy, ale ja proponuję się stąd zabierać. Chyba że kończą nam się racje a to jest metoda na wojskową dietę. W każdym razie za kolację już i tak dziękuję. - rzucił krasnolud kierując się jak najdalej od źródła smrodu.
-Też prawda.- zgodził się Tarnus, po czym krzyknął głośno.-Formować szyk! Wyruszamy dalej!
I oba odziały uformowały sprawnie dwa krótkie dwuszeregi. I ruszyli dalej.



***



Drogbar od razu wiedział, że wysiłki żołnierzy są daremne. Twierdzę ufortyfikowaną tak, że dzieła tego nie powstydziliby się nawet krasnoludzcy architekci, oni chcieli zdobyć za pomocą przenośnego tarana. Mimo tego, dał im trochę czasu na zabawę. Podróż tak go znudziła, że każda rozrywka wydawała mu się dobra. Nawet patrzenie na czynność porównywalną do kucia miecza za pomocą patyka. Okazało się, że widok mógł faktycznie nawet uchodzić za zabawny. Gdy wojacy zorientowali się w końcu, że ich wysiłki są daremne, krasnal zabrał z wozu kilka rzeczy i podszedł do Tarnusa.
-Dobra Panie, chyba najwyższy czas byście poznali moc alchemii, oraz bym pokazał wam, że jestem przydatny nie tylko ze względu na moje trunki. Jak sam zapewne zauważyłeś, tym młotkiem bramy nie wyważymy, dlatego mam dwie propozycje. Pierwsza jest w lewej ręce. To mój granacik, jeden taki i możliwe że ukruszy nawet trochę muru. Oponowałbym jednak za nieco cichszym i bardziej subtelnym rozwiązaniem. Tutaj... - pomachał fiolką z prawej ręki - ...jest soczek, dzięki któremu wespnę się na mury. Stamtąd rzucę linę i z paroma ludźmi wejdziemy do miasta otworzyć bramę. Jeśli nie wierzysz, zaryzykuj i zgódź się. Najwyżej stracisz wariata, któremu wydawało się, że jest pająkiem... - spojrzał na dowódcę, czekając na reakcję.
-Owszem, możesz ruszać.- stwierdził po chwili namysłu Tarnus. Corella zaś trzymała gębę na kłódkę, nie mając w zwyczaju wtryniać się “przełożonym” w wydawanie rozkazów, nawet jeśli były one nieco...

Nie czekając długo, Gurnes wziął się do roboty. Najpierw należało poinformować zespół:
- Słuchajcie aniołki, jako że szef się zgodził, będę potrzebował kilku ludzi, którym wspinaczka nie obca. Wylezę na mur i z góry rzucę linę. Potem tylko otworzyć bramę i wchodzimy...
- I ja pójdę mości krasnoludzie. - powiedziała Lila - znam się na wspinaczce całkiem nieźle.
- Noo... na was liczyłem szczególnie, chłopaki z oddziałów dziarskie ale w takich blachach wspinać nie da rady. - rzucił z uśmiechem krasnolud
Evelyn spojrzała w górę na mur i rzekła krótko podchodząc do Drogbara:
- Też pójdę jeżeli jest taka potrzeba. - choć tak po prawdzie zastanawiała się po co “cichszy” sposób jak samo walenie taranem roznosiło się już od dłuższego czasu w tej “grobowej ciszy” jak ta bombka, która mogłaby im otworzyć wierzeje miasta. Kto miał usłyszeć to i tak usłyszał iż nadchodzą.
- Kto wie czy później brama nam się nie przyda. Jeśli rozwalimy ją taranem, to już do niczego nie posłuży. - dodała Lialda mrucząc pod nosem.

Drogbar potrzebował kilku chwil, by zebrać myśli, aż w końcu otrząsnął się i jednym łykiem połknął zawartość fiolki. Efekt był momentalny. Całe jego dłonie i stopy pokryły drobne włoski.
-Cholibka... Drogbar ty stary ośle, kiedy się w końcu nauczysz ściągać buty PRZED wypiciem... - przeklinając zaczął zdejmować obuwie.
Gdy był już gotowy, spakował niezbędne rzeczy do plecaka, przerzucił linę przez głowę i podszedł do ściany.
-Tylko spokojnie, robiłeś to już setki razy... myśl o cycuszkach, które czekąją na górze... tak jak zawsze... - szeptał sobie pod nosem wspinając się po pionowej ścianie. Z bliska jeszcze bardziej dojrzał kunszt wykonania tych murów.Gdyby nie soczek, nawet wytrawny wspinacz miałby problemy z wdrapaniem się na górę. Włoski robiły jednak swoje - dobrze... cycuszki już was widzę, możecie się j... O ŻESZ CHOLIBKA! - jedna ręka nagle straciła przyczepność. Piwiarz odruchowo spojrzał w dół i było to najgorsze co mógł zrobić. Momentalnie poczuł mdłości i zawroty głowy. Mimo iż nie było jeszcze tak wysoko to i tak ogarnął go ogromny lęk, iż zaraz spadnie i sprawdzą się jego słowa skierowane do Tarnusa. Aby się uspokoić szybko dokonał oględzin ręki, na szczęscie włoski wyglądały w porządku - starzejesz się bratku... a mówili ci, że to osiadłe życie cie zkapcani...

Szczęśliwie dalsza część wspinaczki nie przysporzyła więcej problemów.
Na samym szczycie baszty przy bramie, był kołowrót pozwalający otworzyć bramę, małe balisty, oraz ceramiczny kocioł który wypełniony był olejem. I pod którym było palenisko, obecnie wygasłe. Podłoga nad bramą była kratą, przez którą lano ów olej... podgrzany do temperatury wrzenia, na próbujących forsować bramę napastników.Były też kręcone schody prowadzące w dół. I ani śladu napastników.

Gdy tylko alchemik wdrapał się na szczyt rzucił okiem po okolicy. Z góry było widać wszystko jak na dłoni, ale ku zdziwieniu krasnoluda nie dostrzegł ani śladu życia czy walki. Miasto wyglądało tak, jakby nikt tutaj nie mieszkał. Miał zadanie, dlatego dłużej się nie zastanawiając przystąpił do jego realizacji. Jako, że kołowrót znajdował się niedaleko, chcąc towarzyszom oszczędzić wspinaczki Drogbar spróbował samodzielnie opuścić bramę. Ta jednak ani drgnęła. Pośpieszne oględziny wykazały, że kołowrót jest w idealnym stanie a przyczyna problemów, musiała być gdzie indziej. Krasnal był pewien gdzie, toteż nawet jej nie sprawdzając minął zamknięty pokój, zapewne dyżurkę wartowników. Zszedł z baszty i przywiązawszy dobrze linę opuścił ją na dół.

-Pusto jak na cmentarzu! - krzyknął z góry - ani śladu żywej duszy. Brama zaryglowana, tak że potrzebna będzie pomoc. Sztaba ciężka, toteż nie wiem czy Panienki podołają. Jeśli nie to niech paru chłopa zdejmie blachy i tu wyskoczy. Zbroja raczej i tak potrzebna na tym pustkowiu nie będzie!

Evelyn ponownie spojrzała do góry “podziwiając” ciche otwieranie bramy w wykonaniu drącego się na całe gardło krasnoluda i usunęła się w bok by zrobić miejsce do wspinaczki “siłaczom”.

Żołnierze wspinali się... cóż... nie tak zręcznie jak półelfka, ni nie tak skutecznie jak krasnolud. Ale pięciu z nich w końcu wlazło na górę. Przewodził im ryży, chudy osobnik zwany Moldredem Małpą. Z wyglądu nieco do małpy podobnego i równie zwinny.
Ci też ruszyli na dół, by zdjąć sztabę blokującą dostęp do miasta.

-Randal - krasnolud zwrócił się do jednego z wojaków - widzisz tamtą basztę? Byłbym wdzięczny gdybyś tam wyskoczył. Jest tam kołowrót. Krzyknę kiedy uporamy się z ryglem a ty wtedy go przekręcisz. W pięciu sztabę zdejmiemy a szkoda złazić tyle schodów żeby później zaś wyłazić na górę...
-Sie robi.- stwierdził Randal i pognał na górę.

Schodów było sporo, a krasnal zapomniał włożyć buty i przy każdym kroku musiał wkładać nieco wysiłku w oderwanie stopy. Szybko więc naprawił ten błąd po czym dogonił towarzyszy. W pięciu usunęli sztabę bez problemów. Właściwie to we czterech... prawdopodobnie w mieście większość wojowników była ludzkiego wzrostu, toteż Gurnes ze swoim wzrostem mógł jedynie poudawać że podnosi, niż realnie pomóc kolegom. Mimo wszystko dali radę, i gdy belka leżała na ziemi browarnik krzyknął:

- Przekręć kołowrót Randal!

Wraz ze zgrzytem kołowrotu, wrota powoli rozchylały się wpuszczając oddział wojskowy do miasta.
 
Radioaktywny jest offline  
Stary 21-09-2011, 17:33   #19
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Brama została otwarta i ludzie się zebrali. Po czym zgodnie z rozkazem Sverdragona misja wojskowa ruszyła w kierunku miasta. Mieli dotrzeć na drugi koniec miasta, do baraków i siedziby tutejszego oddziału Purpurowych Smoków.
A to oznaczało wędrówkę przez całe miasto. Kapitan miecza zerkał od czasu do czasu na niziołkę, z którą przeprowadził krótką rozmowę na uboczu, podczas gdy jego ludzie forsowali bramy miasta.
Rozmowę na temat epidemii. Jeśli bowiem Lialda miała rację i w Wormbane panowała zaraza, to cały oddział jest w śmiertelnym zagrożeniu. Dlatego też polecił mateczce Deldi mieć baczenie na ludzi i zwracać uwagi na wszelkie objawy chorób wśród najemników, jak i żołnierzy.
Na razie jednak, przemierzali opustoszałe uliczki miasta.


W Wormbane bowiem nie było żywej duszy, kopyta końskie uderzały o kocie łby miejskiego bruku, z hałasem mogącym zbudzić umarłego, ale nic poza szmerem deszczu i odgłosami nie przerywało tej ciszy. Ulice były puste domy zamknięte. Pozostawione na ulicach drewniane kosze i wozy gniły na deszczu. Żadnych śladów po koksownikach, służących od okadzania zmarłych. Żadnych śladów po koksownikach odganiających dymem morowe powietrze. Żadnych śladów po zmarłych. Żadnych śladów zamieszek. Żadnych trupów.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=aAeVcdymlvs[/MEDIA]

Ale zgniliznę czuć było w powietrzu. Czuć było butwiejącym drewnem, przesiąknięty wilgocią tynk śmierdział, podobnie jak pleśń pokrywająca ściany i dachy budynków. Nie było może trupów w Wormbane, ale samo miasto zdawało się ulegać rozkładowi.
A padająca ciągle mżawka tylko potęgowała te zapachy. Wędrująca grupka była niczym przemarsz much po rozkładającym się trupie miasta.
Zamknięte szczelnie drzwi i okna potęgowały odczucie osamotnienia. Łomotanie pięściami w drzwi nic nie dawało, a Tarnus zabronił wywarzania. Na razie głównym celem wyprawy było dostanie się do baraków garnizonu.
I wydawało się, że nic nie zakłóci tego marszu.
Do czasu, aż dotarli w rejon miejskiego targu i w okolice w okolice ratusza.



I to jakiego ratusza. Jak na mieścinę na krańcu cywilizacji, Wormbane mogło się pochwalić imponującym ratuszem z wieżą zegarową. Obecnie, zegar zapewne produkcji tutejszej gnomiej gildii stanął o godzinie dwunastej. A imponujący budynek, niszczejący w deszczu również sprawiał wrażenie ruiny chylącej się powoli do upadku.
Lecz uwagę żołnierzy i pozostałych członków wyprawy zwrócił co innego. Bowiem ich nozdrza uderzył odór straszliwy. Smród gnojówki, gówna wszelakiego rodzaju i rozkładających się szczątek organicznych pochodził z wielkiej niczym mały dom kupy nawozu starannie zebranej przez stworzenie z którym żołnierze spotkali się po raz pierwszy.

I co więcej, ta kupa łajna miała swojego strażnika.
A Tarnus zarządził, atak.


Wielki niczym mały dom, dziwaczny chrząszcz, zwrócił swe małe oczka w kierunku zbliżających się w jego kierunku oddziałów wojskowych. Z je żuwaczek rozległy się nieprzyjemne zgrzyty. Po czym zafurkotał skrzydłami i ruszył w kierunku wyprawy wojskowej.


-Formować szyk!- Lionel wydał rozkaz, a Garison krzyczał.- Przygotować kusze. Ostrzał na mój rozkaz.
Zaś Tarnus jedną dłonią trzymając uzdę, zaś w drugiej ciężki oszczep krzyczał.- To tylko przerośnięty robak, nic z czym wojsko Cormyru nie dałoby sobie radę. Walczyliśmy z orkami, smokami i złowrogimi magami. Nie damy się byle robactwu. Rozdepczemy je, bez względu na wielkość.
Paradoksalnie, jego słowa wlewały odwagę w serca żołnierzy i dodawały otuchy.
Potwór zaszarżował zatrzymując się tuż przed linią długich włóczni i zafurkotał skrzydłami rozpylając nimi mdlący odór jakie wydawało jego ciało, przy którym smród nawozu wydawał się przyjemną wonią.
-Ognia.- rozległ się krzyk Garisona i bełty poleciały w kierunku chrząszcza.
Rozpoczął się bój.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 23-09-2011, 16:35   #20
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
post pisany wspólnie z... :)

Czym była ta decyzja. Ucieczką? Szukaniem chwili samotności? Ciekawością?
Evelyn wyruszyła samotnie w stronę przeciwną do tej, którą wybrała Lila. Podobnie jak półelfka przemierzała uliczki miasta. Zapomnianego miasta. Samotnego miasta.
Wkrótce jej kroki odbijały się echem w Wormbane. Mieście będącym tym samym, czym było jej życie. Smutkiem wynikającym z samotności. Puste miasto, spoglądało na nią oczami okien.
Osądzało ją? Litowało się?
Wyruszyła na wyprawę po to by coś zmienić w swoim życiu. Ale nie zmieniło się nic. Znowu wędrowała samotnie przez miasto. Tyle, że tym razem nie była to metafora.

Czarnowłosa szła rozglądając się z uwagą. Cisza, a właściwie bardziej martwa cisza i echo jej kroków sprawiły, że przełknęła nerwowo ślinę i rozglądając się wokoło przywołała Viltisa. Patrząc na pojawiającego się obok smoka odetchnęła z ulgą, teraz jak był koło niej miasto nie robiło już na niej takiego niemiłego wrażenia jak jeszcze chwilę wcześniej.
- Dobrze, że jesteś... to miasto jest takie dziwne w swoim opustoszeniu. Rozejrzymy się po nim, może na coś trafimy. Bądź czujny. - rzekła do przyjaciela kładąc mu dłoń na grzbiecie, by poczuć że jest obok niej.
- Nie jestem zadowolony, że się oddzieliłaś od reszty. Źle mi tutaj wszystko pachnie - Wytężał swoje zmysły w poszukiwaniu zagrożenia, które choć nieuchwytne, zdawało się pewne tak, jak to że po dniu nastaje noc.
- Na razie to pachnie tu pustką. Sam zobacz, nigdzie żywej duszy, drzwi do domów pozamykane... i ta cisza. - mruknęła Evelyn zerkając w stronę kolejnego domu.
- Pustka bo nikt nie żyje. Oprócz nas. Lecz czy przyczyna pustki też jest pustką? Nie sądzę Nagle skierował się w stronę najbliższych drzwi. - Chcę tutaj wejść. Choć słuchał Evelyn to jego oczy i uszy skierowały się w stronę interesujących go drzwi. Poskrobał pazurem drewno, po czym się obojętnie od nich odwrócił.
- A gdzie są ciała jak nikt nie żyje? - zapytała go i dodała - Po co chcesz tu włazić? Czujesz coś?
Może zjedzone? Może ożywione? Ludzie tak nie odchodzą pozostawiając wszystko za sobą. Ucieczka zostawia ślady paniki. - Pokręcił głową -nic nie czuję. Ale gdzieś musi być wskazówka. Odnajdziemy ją
- Ale odchodząc też powinni zostawić po sobie jakieś ślady, a tu... tu jest pusto. - rzekła mu na to Evelyn podchodząc do drzwi domu i biorąc za klamkę. Tak jak się spodziewała dom był zamknięty. - Włamywać się chyba nie będziemy? Zerknijmy dalej może gdzieś jednak pozostawiono otwarte drzwi.

Kolejne domy, kolejne łypiące na nią otwory okienne. Narastające wrażenie, że jest obserwowana. Narastające wrażenie, że jest muszką wchodzącą w sieć pająka. Obrzydliwej ośmionogiej poczwary oblizującej paszczę swym obleśnym jęzorem. Niby nic niezwykłego. Opustoszałe miasto, działające na wyobraźnię. Czemu więc miała wrażenie, że jest obserwowana. I to bynajmniej, nie przez przyjaciół.
Dlaczego czuła się jak zwierzyna na którąś ktoś poluje? Jak bezbronna łania wystawiona na cel.
Skojarzenia narastały. Evelyn czuła się niemal, jak dziewica w uliczce pełnej gwałcicieli.
Śmiech... przerwał te rozmyślania. Chichot... dziewczęcy, dziecięcy chichot z jednego z bocznych zaułków.
- Słyszysz? - spytała dziewczyna przystając w półkroku, nie była pewna czy to nie jakieś omamy w jej głowie.
-Chichot? - syknął -Tutaj chichot? Tylko szaleńcowi tutaj może być do śmiechu. Albo... Przekręcił szyję o 180 stopni i wpatrzył się w oczy Evelyn. -Idę to sprawdzić, zaczekaj tutaj. Nie czekając na odpowiedź wspiął się po ścianie budynku i zaczął przemykać dachami w kierunku skąd dobiegł ich zaskakujący odgłos.
Czarnowłosa stanęła i zaczęła czekać na Viltisa. Jedną chwilę, potem drugą chwilę, jednak ciekawość sprawiła że zaczęła się skradać by samej również zerknąć w zaułek i sprawdzić co się tam dzieje.
Oboje zobaczyli dziewczynkę. Blondwłosego aniołka grającego w klasy. Dziewczynka nie przejmując się deszczem, ni obecnością Evelyn skakała mówiąc wyliczankę.

Pokłóciły się demony
i na wieki są skłócone.
Jeden górę zabrał skokiem
drugi gnije gdzieś pod bokiem.
Ale drugi nie zapomniał
i o swoje się upomni
raz, dwa, trzy... na ofiarę

dziewczynka zatrzymała się i wskazała ze śmiechem na Evelyn.

- na ofiarę pójdziesz ty.

Po czym rzuciła się do ucieczki śmiejąc się głośno.

Ruszył dachami dalej, szybko jak tylko mógł. Nie potrafił jeszcze rozpoznać, czy niepokój jaki czuje budzi w nim całe miasto, czy ta nawiedzona dziewczynka. Przemykał od komina do komina, starając się nie tracić jej z oczu i być samemu jak najmniej widocznym. Jeden dach, drugi i trzeci - zdał sobie w końcu sprawę, że zbyt daleko oddala się od Evelyn. Zatrzymał się bez ruchu, wsłuchał w ciszę. Nie usłyszał nic oprócz tupotu małych stópek dziewczynki.
Czarnowłosa stała w miejscu zdziwiona, po czym zerknęła czy gdzieś nie dojrzy Viltisa, bojąc się jednak, że dziewczynka umknie i już jej więcej nie zobaczy ruszyła pospiesznie za nią. Wiedziała, że więź jaka łączy ją ze smokiem sprawi iż niezależnie gdzie on jest odnajdzie ją. “Co to dziecko tu robi samo?”, zastanawiała się przy tym. Widok dziewczynki, do tego bawiącej się dziewczynki w tym mieście, nawet nie duchów tylko pustym wydawał jej się dziwny. Nawet bardzo dziwny, a jeszcze ta rymowanka. Raz po raz przypominały jej się słowa które jeszcze chwilę wcześniej śpiewała dziewczynka. Poczuła niemiły dreszcz na słowo “ofiara”. Podążając śladem dziecka zastanawiała się o jakim to “demonie” śpiewało i o jaką “ofiarę” i dlaczego chce się upomnieć.

Uśmiechnął się, gdy wyczuł, że Evelyn też ruszyła. Wątpliwości się rozwiały, więc kontynuował pościg. Uważnie omijał pęknięte dachówki, niemalże pełznąc po kalenicach i pomiędzy kominami.
Nie było im dane jej odnaleźć. Dziewczynka zwinnie przebiegła kilka uliczek, po czym znikła niczym kamfora. Nawet węch Viltisa nic tu nie poradził. Po prostu... dziecko znikło.
Jak to się stało? Nawet gdyby weszła do jakiegoś budynku Viltis wszak poczuł by trop jej zapachu. A tak... nic. Dziecko znikło, jakby było marą, zwidem... albo halucynacją.
- Viltis! - Evelyn wypowiedziała imię przyjaciela pragnąc go przyzwać do siebie. Zastanawiając się czy i on widział uciekające dziecko.
Pojawił się natychmiast. Nie ukrywając się już zeskoczył z dachu i zasyczał -To była iluzja? Ktoś wodzi nas za nos. Zawracajmy
- Widziałeś ją? Słyszałeś? Była prawda? - upewniała się Evelyn.
-Była i nie ma. To jakaś sztuczka. - Jego podejrzliwa natura sprawiła, że od razu przyszła mu do głowy jedna myśl, którą wypowiedział na głos - Czuję się, jakbyśmy byli wabieni. To może być jakiś podstęp
- Myślisz, że ktoś posłużył się tutaj iluzją, chcąc abyśmy za nią podążyli? Ale z drugiej strony może jednak powinniśmy się tu rozejrzeć. Jeżeli jest iluzja to i musi być jej wykonawca. - Evelyn podeszła do kolejnego domu i zajrzała do środka przez okno. - Nikogo nie wyczuwasz?
Rozglądał się niespokojnie. Jego oczy i zmysły myszkowały po okolicznych domach wypatrując kogoś odpowiedzialnego za tajemnicze spotkanie. Nawet rozwidlony język wysunął się spomiędzy jego zębów tak jakby smakował powietrze. Podszedł do miejsca, przez które dziewczynka przechodziła i nachylił się wypatrując tropu. Próbował wychwycić cokolwiek - wyczuć jakiś zapach, dostrzec poruszone ziarenko piasku, lecz pomimo wysiłków nic nie znalazł. - Tak jakby jej tutaj wcale nie było - Ponownie stanął przy Evelyn - Jeśli mamy iść dalej, to ja przodem.
- Ale uważaj! Nie zapomnij, że też możesz oberwać. - ni to upominała ni to przypominała mu Evelyn ruszając tuż za nim i rozglądając się dookoła. Znów rozbrzmiewały kroki... jej kroki. Dziewczynka zniknęła bezpowrotnie. Nigdzie nie było znaku, że wogóle tu była. Ot była i nagle jej nie było. A może wogóle nie było. Czarnowłosej nie podobało się to tak samo jak i Viltisowi, jednak szła za nim rozglądając się uważnie by nic nie uszło jej uwagi. “Dziwne miasto”

Ponownie wspiął się na dach. Zdecydowanie bardziej odpowiadało mu spoglądanie na świat z góry. Dostrzegał więcej, a i dla wielu przeciwników był w ten sposób mniej osiągalny. Co jakiś czas natykał się na świetliki, przez które zaglądał do wnętrz domów. Pomimo jego wysiłków wciąż nie dostrzegał nic godnego uwagi i ze złości aż zgrzytał zębami.
Posuwali się tak powoli do przodu, dziewczyna po ziemi a jej smok po dachach, zerkając na rozpościerający się przed nimi widok. Raz po raz Evelyn zerkała do góry i patrzyła pytającym wzrokiem na Viltisa czy na coś się natknął.
Dostrzegł spojrzenie Evelyn i okręcił głową. Zły z powodu niepowodzenia nagle się zdecydował na zejście z dachu. Gdy znalazł się obok kobiety syknął - - To na nic. Nic tutaj nie znajdziemy. Poszukajmy jakiejś świątyni. Jeśli gdzieś mamy coś znaleźć, to tam.
-Poszukajmy. - zgodziła się z pomysłem smoka dziewczyna. - Widziałeś tam z góry czy jakąś gdzieś tu jest? Może wejdź i rozejrzyj się za jakąś, byśmy nie chodzili bez sensu w ta i spowrotem
Niczym jaszczurka wbiegł ponownie na dach, przemknął brzęcząc dachówkami i wspiął się na najwyższy komin w okolicy, rozejrzał się i zawołał -Idziemy w tamtą stronę!
“Idziemy to idziemy” Evelyn ruszyła w stronę wskazaną jej przez smoka, nie zwlekając ani chwili i wiedząc, że on podąży razem z nią, schodząc na dół albo idąc górą. Czuła się przy nim bezpiecznie.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172