Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-10-2011, 17:55   #31
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
-Oni mnie będą nazywać wariatem! Co to to nie! Wiem co widziałem i jeszcze pożałują, że
mnie nie posłuchali
- klął pod nosem krasnolud przeczesując pracownię.

Nomen omen ta pracownia jeszcze podnosiła poziom jego irytacji. Zwykły mag, który zapewne niewiele wiedział o alchemii, miał laboratorium wyposażone tak, że on, doświadczony alchemik po tylu latach pracy mógłby tylko pomarzyć. Jednak ku jego uciesze, właściciel już zapewne nie potrzebował swoich zasobów, toteż bez zbędnego ociągania Drogbar przystąpił do przeszukiwania. Już po chwili miał pełno składników, które widział w życiu raz lub wcale. Skrupulatnie pakując znaleziska przeczesywał dokładnie każdą kolejną półkę.

Gdy już wszystkie szuflady były opróżnione, postanowił się nieco zabawić. Znalazł fiolkę kwasu, a że miał już takich sporo w plecaku postanowił użyć jej w celach destrukcyjnych. Wybrał, jego zdaniem najbrzydszy obraz i cisnął w niego fiolką. Kwas rozprysnął się nieco za mocno ale efekt był wyśmienity. Malowidło powoli rozpuszczało się i spływało po ścianie, też mocno wyżartej przez ciśniętą substancję.

Cała ta sytuacja ucieszyła krasnala podwójnie. Nie dość, że wyszło to co zaplanował to odkrył jeszcze jedną półkę. Otworzył, i gdyby nie okulary, które założył przed rzuceniem fiolki, oczy wyszłyby mu z orbit. W środku znajdowały się przedmioty warte krocie, a o których wiedział jedynie z ksiąg i opowieści. Zaledwie jeden z pięciu przedmiotów trzymał kiedykolwiek w rękach. A wszystko to okraszone było srebrnobłyszczącym sztyletem i butelczyną wina. Gurnes zręcznie odkorkował butlę, powąchał i poczuwszy woń trunku pociągnął głęboki łyk. Z ledwością udało mu się powstrzymać przed wypiciem całości. Trunek to był zacny. Nie znał jego nazwy, ale był pewien że kosztuje sporo i że wart jest tego aby zostawić go na prawdziwą okazję. Następnie zabrał się za pakowanie skarbów. Robił to ostrożnie aby żadnego nie uszkodzić. Czuł, że w tej przygodzie mogą go jeszcze kiedyś uratować. Sztylet również postanowił zabrać. Jego stary kozik nie nadawał się bowiem już do niczego.

Kierowany jakimś przeczuciem, poszedł aby jeszcze raz przyjżeć się szafce. Zaślepiony znaleziskiem nie zauważył wcześniej uchylnej ścianki. Po raz ostatni użył żelaznego nożyka i po chwili tajny schowek był otwarty. Nie było tam jednak ani złota ani żadnych kosztowności. Jedynie na pozór nic nie warta figurka przedstawiająca jakiegoś krocionoga. Skoro była tak ukryta musiała mieć w sobie pewnie magiczną moc, ale z tym musiał poczekać do rana. Na chwilę obecną nie miał mutagenu, który pozwoliłby mu to odkryć.

Pozostałe obrazy niestety nie chowały już żadnej niespodzianki. Zmęczony alchemik przysiadł szukając sobie zajęcia. Nie mając konkretnego pomysłu zabrał się za badanie kwasu żołądkowego pobranego ze zwłok robala. Była to robota czasochłonna a do tego istniał cień szansy, że uda się zdobyć choć małą poszlakę odnośnie tego co tu się stało.

-No... Jeszcze tylko chwilę się odstoi i będziemy wiedzieć - Zajęty badaniami krasnal nie zauważył nawet kiedy się zmierzchło. Miał zamiar usiąść i nudząc się poczekać na wyniki, jednak jego zamiary pokrzyżowały hałasy na zewnątrz.


***


Ciekawy tego co się stało, wyszedł na zewnątrz. Zamarł gdy zobaczył co się dzieje. Wojownicy walczyli z chmarą zakrwawionych zombie. Co najdziwniejsze nie był tym ani trochę zaskoczony. Jeszcze wczoraj gdyby coś takiego ujrzał nie wiedziałby co powiedzieć, a po zaledwie jednym dniu spędzonym w tym mieście nie zdziwiło go to ani trochę.

Wariat... phi... a mówiłem im, że pożałują - burczał pod nosem wyciągając bombkę.

Wtedy zdał sobie sprawę, że to nie ma sensu. To nie jest walka z robalem gdzie żołnierze stali w zwartym szyku. Tutaj walczyli jak hołota, rozproszeni i wyraźnie zaskoczeni przez truposzy. Gdzie by nie rzucił ładunku, tam i tak trafiłby swojego. Stał tak bezradnie patrząc z góry na rozwój sytuacji, kiedy zobaczył jak jakaś widmowa ręka tak po prostu rzuca na ziemię czarnoksiężnika, który dopiero co robił to samo ze swoimi przeciwnikami. Co gorsza nie było koło niego nikogo, kto mógłby mu pomóc, a sztywniaki już zaczynały go podgryzać. Nie było wyjścia, musiał iść. Wyjął z pasa probówkę z miksturą i jednym haustem połknął zawartość.

Rzucił się schodami w dół. Z każdym przebytym stopniem jego ciało a także i wyposażenie zwiększały swoje rozmiary skutkiem czego na dole stanął 3metrowy olbrzym z tłuczkiem moździerzowym wielkości maczugi. Czasu miał mało dlatego od razu skierował się w stronę maga. Nie było to proste zadanie, gdyż dzieliło ich mrowie martwiaków, które najwyraźniej nie miały zamiaru przepuścić olbrzyma. Nie pomagał nawet argument w postaci ogromnej pałki. Trupy nią trafione odlatywały w tył z pomiażdżonymi gnatami, jednak natychmiast zastępowały je nowe, a i te poturbowane zdarzało się, że wracały. Co gorsza powiększony Drogbar był łatwym celem. Broń robiła swoje ale i tak nie uchroniło go to od ran. Najboleśniej pokaleczone miał wystawione na ciosy zębów i pazurów nogi. Te nie pozostawały dłużne, co rusz posyłając zombie w powietrze. Szczęśliwie głowa znajdowała się poza zasięgiem wroga.

Walka była długa i zgoła nieefektywna. Cenne minuty mijały a Gurnes dopiero po chwili dotarł do czarodzieja. Był to sukces dopiero połowiczny. Należało jeszcze nieprzytomnego i obgryzionego odciągnąć w bezpieczne miejsce. Mikstura robiła swoje. Ciągnięty za nogę człowiek, nie stanowił zbytniego balastu, jednak zajmował tak cenną w walce rękę, przez co na ciele krasnala pojawiały się kolejne bolesne rany. Droga w tą stronę trwała krócej. Z nieoczekiwaną pomocą przyszedł też Garison, który szyjąc z łuku zabijał najgroźniejszych przeciwników.

Dotarłszy do zabudowań, alchemik rzucił nieprzytomnego do środka. Sam też chciał wejść i udzielić pomocy rannym ale póki co był za duży aby zmieścić się w środku. Korzystając z ostatnich minut mutagenu rzucił się w wir walki torując sobie drogę do dowódcy. Co chwila oglądał z góry pole walki licząc że dostrzeże koniec potoku nieumarłych jednak to nie miało miejsca. Co gorsza, nie dość że nie ubywało wrogów to ubywało sił sojusznikom. Wielu słaniało się na nogach z ledwością trzymając broń. Wiedział, że to samo stanie się z nim gdy tylko eliksir straci efekt. Gdy znalazł się w zasięgu słuchu Tarnusa krzyknął:

-Wodzu! Każ proszę ludziom wycofać się do budynków. Stąd widzę więcej niż wy Panie. Tych drani wcale nie ubywa, a z uliczek cały czas złażą się nowe. Nie utrzymamy się długo w otwartym polu!...
 

Ostatnio edytowane przez Radioaktywny : 23-10-2011 o 20:48.
Radioaktywny jest offline  
Stary 23-10-2011, 21:15   #32
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Evelyn wreszcie się udało pozbierać po tym jak ułuda sprawiająca iż wydawało jej się że została postrzelona wreszcie się rozwiała, a Viltis zapewniał ją iż naprawdę nie została ranna. Zerknęła na niego i spytała:
- Nikogo nie widziałeś? Nic nie wyczułeś. - zaczęła się rozglądać sama w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak życia dodając przy tym - Ktoś tu musi być!
-Tylko ona - Wskazał pyskiem w stronę Lili. - Reszta miasta jest martwa. - Zaczął z uwagą przyglądać się przybyłej, gdyż coś nie dawało mu spokoju w jej wyglądzie. W końcu zdał sobie sprawę, co go tak poruszyło. Plamki, na jej szacie. Podszedł i nachylił się bezceremonialnie przysuwając pysk do jej kolan. - To krew? Bardziej oznajmił, niż się zapytał. -Walczyłaś z kimś? Czemu nic nie mówisz? - Mówiąc to nie odrywał oczu od plamek. Coś z nimi było nie tak. Wyglądały i pachniały inaczej niż świeża krew. W końcu się wyprostował i odsunął. - Czy na pewno nie lepiej już wrócić do pozostałych? To nie jest bezpieczne miejsce.
- Coś z tym miastem jest nie tak- powiedziała Lila.- Ta krew pochodzi z... - zacięła się na chwilę - sama nie wiem jak to nazwać... W kałużach pokazały się twarze. Myślałam, że mam przywidzenia, ale wtedy po prostu bryzgnęła na mnie krew. To miasto śmierdzi na kilometr złą magią...
- Myślisz że oni są w bezpieczniejszym miejscu? Wiesz... - przerwała Evelyn nad czymś się zastanawiając, by po chwili podjąć:-... wszedłbyś znów na któryś dach i rozejrzał się czy nie widać gdzieś w pobliżu świątyni, a przy okazji może jeszcze czegoś lub kogoś.
Nie oponował. Wiedział, że byłoby to bez sensu. Ponownie wspiął się na najbliższy budynek i rozejrzał po okolicy. Tak samo jak z dołu, tak i stąd nie dostrzegł najmniejszego przebłysku życia. Pomimo tego niepokój narastał. Czuł jakby powietrze gęstniało i chciało go zepchnąć. “Jakaś paranoja” pomyślał zły na siebie i skupił się na wyznaczonym mu zadaniu. “Świątynia powinna być chyba najbardziej okazała, zawsze są” - jego przypuszczenia okazały się słuszne, gdyż spomiędzy dachów kamieniczek wyłaniały się tylko dwa wyróżniające się budynki. “Ten z zegarem to ratusz, więc....” - Widzę ją, jest w tamtym kierunku! Wrzasnął na przekór coraz bardziej irytującej go ciszy i wyciągając ramię pokazał kierunek, w którym należało się udać.
Evelyn w tym czasie kiedy Viltis wspinał się na dach aby się rozejrzeć opowiedziała pospiesznie Lili o napotkanej wcześniej dziewczynce, która nagle zniknęła im z oczu jakby rozpłynęła się w powietrzu.
A Lila ze swojej strony opowiedziała o dziwnej smudze krwi na drzwiach jednego z domów i o wrażeniu bycia obserwowanym.

Słysząc jak przyjaciel wykrzykuje z dachu słowa i wskazuje kierunek, w którym zaczął się przesuwać nie złażąc na dół czarnowłosa pospiesznie rzekła do półelfki:
- Myślę, że nie ma co zwlekać z obejrzeniem świątyni, może uda nam się znaleźć coś co nam pomoże rozwiązać zagadkę tego miasta, albo... pomoże obronić się przed tym co wpływa na nasze umysły. - po czym pospiesznie ruszyła do przodu. Tym razem nie starając się zachowywać cicho, bo i tak Viltis swym wrzaskiem skierował uwagę na nich, a zresztą sama wolała spotkać cokolwiek czy kogokolwiek poza tymi martwymi domami. Raz po raz zerkała w górę aby nie pomylić kierunku i podążać tam gdzie ją prowadził smok.
- Widzisz coś?! - dopytywała się co i rusz ciekawa czy jednak nie uda mu się wypatrzeć czegoś pośród kominów domów.
Lialda podążała ostrożnie za prowadzącą dwójką zabezpieczając tyły. Uważała oględziny świątyni za dobry pomysł, choć dreszcze przechodziły ją na myśl o dalszej wędrówce.
- Nic. Nic nie widzę. - tym razem powiedział ciszej i nie wiedząc, czy zostało to usłyszane pokręcił głową. Atmosfera miasta go dołowała, aż zaczęło mu się chcieć gryźć. Wyobraził sobie moment, gdy jego szczęki zaciskają się na wrogu. Zalśniły mu odsłonięte, gotowe do kąsania zęby, po czym znowu pokręcił głową. Póki co do kąsania nawet much nie było, a co dopiero mówić o jakimś porządnych gabarytów wrogu.
Evelyn podążała do przodu nie zatrzymując się aby sprawdzić czy coś lub ktoś czai się za kolejnym zakrętem czy zaułkiem, wiedziała, że Viltis by ją w porę uprzedził. Nie chciała tracić czasu na niepotrzebne skradanie się, bo chociaż cały czas mżyło i było szaro to czuła, że zbliża się zmierzch. Wolała dotrzeć do świątyni zanim dopadnie ich noc wśród tych pustych uliczek. Złudnie pustych, cały czas bowiem miała wrażenie, że są obserwowanie. Na pewno byli, przecież jeszcze tak niedawno ktoś wpływał na jej umysł. A wcześniej także i na umysł Viltisa, jeżeli dziewczyna, którą razem widzieli była taką samą ułudą jak strzała przeszywająca jej krtań.
- Daleko jeszcze? - spytała czując jak nie tylko mżawka moczy jej koszulę ale i pot wywołany pospiesznym marszem. Przystanęła przy tym na chwilę by złapać oddech.
-Już jesteśmy.- odparł i zeskoczył z dachu. Miał szczęście, gdyż ledwie jego łapy stanęły na ziemi niebo zajaśniało, zamigotało i potężnie grzmotnęło. Tak, jakby było to sygnałem do ataku, lunął na nich deszcz. Woda leciała z nieba falami, w jednej chwili przemaczając ich do suchej nitki. Evelyn w pierwszej chwili chciała się schronić w którymś z otaczających ich budynków, lecz Viltis chwycił ją za rękę i pociągnął - Już jesteśmy na miejscu. Chodź.

Nie mylił się. Przeszli dosłownie parę kroków i wyszli z linii zabudowy kamienic. Przed nimi wznosił się budynek świątyni, której szukali. Pomimo lejącego deszczu zwolnili, i po chwili się zatrzymali. To nie była przyjazna świątynia. Nie czuli żadnej przyjaznej aury, nic ich nie zachęcało, a wręcz odpychało, od przekroczenia jej progu. Zerkając na wrota świątyni Evelyn zaczęła się zastanawiać czy jednak dobrze zrobili przychodząc tu. Jednak już tu byli. Wspólnymi siłami pchnęli wrota zagradzające im wejście. Niechętnie, poganiani zarówno przez ulewę, jak i świadomość, że przecież po to tutaj są, ruszyli do przodu, w cień znajdujący się za okazałymi wrotami.


Evelyn rozglądała się po wnętrzu świątyni. Nie podobało jej się to co ujrzała, miała wrażenie, jakby znajdowała się w innym budynku nie poświęconym bóstwu, które miało wspierać ludzi w walce ze złem i otaczać ich swą opieką oraz błogosławieństwem. Przesuwając wzrokiem centymetr po centymetrze po jej wnętrzu miała wrażenie, że zostało one porzucone już dawno. O czym świadczyły zwisające pajęczyny i brak jakiegokolwiek śladu, który by świadczył, że ktoś tu dbał o czystość i kult bóstwa w niej czczonego. Zatrzymała wzrok na płonących świecach zastanawiając się kto je zapalił i po co? Jednak zanim zdążyła skrystalizować pytanie o to jej uwagę odwróciło to co działo się za ich plecami. Z ulicy, którą jeszcze przed chwilą przemierzali, która wydawała się pusta nadciągały tłumy ludzi. Czarnowłosa przyjrzała się im dokładniej i poczuła jak jej ciało pokrywa się gęsią skórką, to nie byli ludzie, to były trupy.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 23-10-2011, 21:44   #33
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Nagłe pojawienie się zombie wcale nie zaskoczyło Lialdy. Od długiego czasu podejrzewała, że coś jest nie tak, a widok zapuszczonej świątyni tylko potwierdzał te obawy. I jeszcze te zapiski kapitana straży miejskiej o dziwnej epidemii wśród mieszkańców...
Nigdy nie była zbytnio religijna, ale tutaj na pewno już od dłuższego czasu nie czczono tego, komu poświęcona była ta bożnica.
Musieli działać szybko.

- Cholera jasna! - zaklęła - Spróbujmy szybko zabezpieczyć wrota, a potem znaleźć wejście na dach. Tylko tam będziemy mieli względnie dobrą pozycję do obrony - powiedziała i rzuciła się do pierwszej ławki aby po zamknięciu drzwi zabarykadować je.

Evelyn pospiesznie ruszyła za nią by pomóc jej w barykadowaniu wrót do świątyni, po drodze jednak dając znać Viltisowi, by poszukał wejścia na dach, aby jak najszybciej się na nim znaleźć, by ocenić sytuację. Przesuwając ławki lustrowała równocześnie wzrokiem wnętrze świątyni, czy i tutaj czasami nie kryje się jakaś niespodzianka, bo przecież ktoś musiał zapalić te świece.
Viltis posłuszny swej pani ruszył w głąb świątyni, oczywiście tak daleko jak pozwalała im łącząca ich więź. Dziewczyny zaś podjęły próbę ochronienia, się przed nawałą nieumarłych. Udaną próbę. Wrota udało zamknąć i dopchnąć do nich ławę. Ta bariera powstrzymała napór nieumarłych, na razie.
Głuche uderzenia pięści i napór żywych trupów sprawiał, że wkrótce sama ława nie była w stanie odeprzeć ich naporu. Lialda i Evelyn podpierały więc ławę rękoma w nadziei, że ich siły wystarczą, by prowizoryczna bariera wytrzymała. Wrota się trzęsły coraz bardziej pod uderzeniami nieumarłych pięści. Zapewne żywych trupów po drugiej stronie wrót przybywało.

- Długo tak nie wytrzymamy - na czole Lili pojawiły się pierwsze krople potu, kiedy z wysiłkiem zapierała się o ławkę..

Półelfka rozejrzała się nerwowo po nabliższej okolicy wrót. Zaśmiecony i zakurzony obszar niestety nie zawierał podręcznej zbrojowni, jak to często bywało w świątyniach poświęconych Tempusowi, Helmowi. Pozostały figury. Aż dziw było, że w tak małym miasteczku, zadupiu na granicy cywilizacji jest tak okazała świątynia. Jednakże przy drzwiach były wnęki, a w każdej z nich figura... zapewne fundatora świątyni. O dziwo, świątynię ludzkich bóstw sponsorowała elfia czarodziejka i krasnoludzki kapłan ? Bowiem to ich posągi tkwiły we wnękach po obu stronach wrót. Ciężkie i z dużą dokładnością wyrzeźbione posągi, wydawały się solidnie twkić w postumentach. Aczkolwiek w przypadku posągu elfki, ta solidność wydawała się ułudą. Jej postument był bowiem mocno spękany. Ale mimo to, przewrócenie posągu, tak by runąwszy zatarasował wrota, wymagało dużo wysiłku. Pocieszającym był też fakt, że okna świątynne były witrażami, w solidnej ołowianej oprawie. Tak więc tędy nieumarli nie zdołaliby się przebić.
Poza tym w zasięgu wzroku były ławy, żeliwne stojące kandelabry, stare krzesła i nic poza tym. Gdzieś głęboko w mroku świątyni widać było boczne ołtarze.
Lila obróciła się ostrożnie zapierając się teraz plecami o blokującą wejście ławkę i sięgnęła do sakwy po linę. Następnie zrobiła na jednym końcu pętlę, tak aby po zarzuceniu liny na posąg, pętla zacisnęła się.
Tłumaczyła w tym czasie cicho Evelyn co zamierza zrobić.

- Spróbuję zarzucić sznur na posąg elfki i pociągnąć go tak, żeby zablokował wejście i odciążył nas. Jeśli uda mi się dobrze umocować linę, będziesz musiała przez chwilę sama poradzić sobie z wrotami. Dasz radę?
- Jeśli się pospieszysz to powinno się udać. - odrzekła jej na to Evelyn , przygotowując się równocześnie do tego by dobrze się zaprzeć i utrzymać nadal zamknięte wrota.
- Dobra, to zaczynamy - dodała z wysiłkiem.

Lialda nie czekała dłużej. Każda sekunda oznaczała dalszą utratę sił... i śmierć. Obróciła się na tyle, żeby móc wziąć swobodny zamach i celując tak, aby objąć pętlą głowę rzeźby elfki zrobił wprawny ruch i rzuciła. Zdawała sobie sprawę, że nie ma wielu prób.
Za trzecim razem się udało. Lina zacisnęła się na głowie kamiennej elfki. Pierwsze szarpnięcie potwierdziło, że ruszenie posągu z cokołu będzie wymagało nieco wysiłku.
Lila napięła mięśnie i naprężyła linę ciągnąc za jej koniec najmocniej jak się da. Wyobraziła sobie, że wraz z nią ciągnie za sznur Amar. Dodawało jej to odwagi. Miała nadzieję, że jej siły wystarczą na tyle, żeby przewrócić tą przeklętą statuę. Od tego faktu zależało bardzo wiele. Żyły na rękach półelfki ukazały się pod skórą, wskazując na wielki wysiłek jaki włożyła w ten desperacki akt.

Drzwi się otwierały, siły samotnej Evelyn nie były wystarczające, by utrzymać nieumarłych po tej stronie drewniane bariery. Wrota rozwierały się powolutku, bowiem zaciekły opór walczącej o życie dziewczyny. Szczelina otwierających się wrót powoli się powiększała. Nie dość by mogły się przedrzeć, ale wystarczająco by wcisnęły przez nie do środka swe odrażające gnijące łapska. Jedno z nich dotykało policzka Evelyn i wtedy ona... i tylko ona usłyszała szept. -“ Evelyn, Evelyn kochanie... otwórz mi, otwórz swej kochanej mamusi.
Zdrętwiała przez chwilę, rozpoznając w jednym z nacierających potworów, twarz swej matki Desire. Niegdyś piękną, zapewne najpiękniejszą na swiecie twarz. Bo czyż matka nie jest najpiękniejsza w oczach dziecka? Zwłaszcza, gdy twarzą i nie tylko nią, zarabia na życie.
Desire była piękna, ale ta tutaj, napuchnięta i gnijąca... przerażała.

Widząc tą twarz, słysząc ten głos, czarnowłosa poczuła jak budzą się w niej uczucia, które wydawało się jej, że już ma za sobą, że jest ponad nimi. Przyglądając się obliczu istoty, która była podobna do jej matki dziewczyna zaparła się z całej siły o ławkę aby nadal barykadować wrota i unosząc dłonie do góry, wyszeptała zaklęcie posyłając w szczelinę otwierających się wrót kulę kwasu.
- Mam dla ciebie inny prezent mamusiu. - mruknęła patrząc na lecącą kulę.
Uderzenie kwasu, trafiło “matkę” Evelyn prosto w napuchniętą facjatę, kwas wyżarł jej nadgniłe oko, zniszczył resztki nosa i odsłonił pożółkłą żuchwę. Nie poprawiło to jej urody. Wprost przeciwnie. Jednakże też nie powstrzymało przed dalszym nacieraniem, bowiem nie odczuwała bólu.
Czarnowłosa widząc efekt jaki wywołała jej kulka uniosła ręce do góry i szepcząc zaklęcie posłała jeszcze kilka w stronę atakujących umarlaków, nie zapominając by i jej matka dostała ponownie kolejnym “prezentem”, którym obdarowała ją stęskniona córka.
Smród rozpuszczającego ciało kwasu był okropny, ale widok “znienawidzonej osoby” nim potraktowanej, sprawiał Evelyn radość, tymczasem...
Posąg się zachwiał, szczeliny w cokole powiekszały się. Wreszcie, posąd runął z hukiem na ławę. Evelyn odruchowo uskoczyła, słysząc za sobą trzask drewna i huk. Ciężki posąg pękła n pół przy upadku, ale jego ciężar zatarasował drzwi, nie pozwalając ożywionym trupom wedrzeć się do środka. Kilka wiło się przy samych wrotach, mając dłonie i ramiona przycieśnięte ciężkim fragmentami statui. Dziewczęta były bezpieczne... na razie.

Mały oddech po wysiłku, to było wszystko na co mogły sobie pozwolić. Obie z Evelyn wiedziały, że bariera nie zatrzyma potwory na długo. Im więcej ich przybywało, tym większy pojawiał się nacisk na wrota. A miasto miało wielu mieszkańców... Wielu umarłych mieszkańców jak wszystko na to wskazywało.
Musiały wykorzystać dany im czas i znaleźć bezpieczniejsze miejsce. Po króciutkiej naradzie zadecydowały, że poszukają wejścia na dach, a tym samym sprawdzą gdzie podział się Viltis.
Lialda miała nadzieję, że w zakamarkach świątyni nie czeka na nie następna “niespodzianka”. Nie miały jednak wyjścia. Z dachu mogły zorientować się w sytuacji i możliwe, że wezwać pomocy.
Z wyciągniętą bronią ruszyły powoli w głąb bożnicy, rozglądając się dokładnie w nikłym świetle. Oczy Lialdy widziały w ciemnościach lepiej niż Evelyn, dlatego najbardziej polegała na swoim zmyśle.
Wkrótce ich sylwetki pogrążyły się w półmroku...
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 26-10-2011, 18:38   #34
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Burza szalała, woda lała się strumieniami.
Szaty przemokły, broń ślizgała się w dłoniach, siły ubywało. A nieumarłych przybywało.


Do świeżych zwłok dołączyły starsze, o wiele bardziej przegniłe. I równie krwiożercze.
Dalsza walka na otwartym polu straciła sens. Dowódcom jednak udało się opanować panikę i zebrać oddziały w pobliżu wejścia baraków.
Wielu z żołnierzy było rannych, niektórzy ciężko. A Ragash, leżał w błocie z rozerwanym gardłem... martwy.
Na jego twarzy widać było, wyraz zaskoczenia. Tak odmienny od uśmieszku, jaki zwykle było widać na jego obliczu.
Oddział zabarykadował się w barakach, tak niziołka zabarykadowała się w lazarecie.
Nieumarli nie zaprzestawali ataków, ale na szczęście budynek okazał się doskonale przygotowany do oblężeń. A w połączeniu z długi włóczniami piechoty, był nie do zbycia. Szybkie pchnięcia włóczni roztrzaskiwały głowy i przebijały wnętrzności. Także kusznicy mogli teraz użyć swej podstawowej broni z kusz ze śmiertelną skutecznością.
Zakratowane okna baraków nie pozwalały zaś stworom dostać się do środka.
Wszyscy więc rzucili się do obrony tej małej twierdzy, przed zdobyciem. Wszyscy?

Nie. Nie wszyscy.
Kogoś brakowało. Ktoś samotnie utknął w budynku administracyjnym. Garison, dowódca łuczników. I nieumarli to wyczuli, część zombie wdarła się do budynku administracji by dopaść ofiarę. Ale też dowódca kuszników nie był łatwym kąskiem. Jego strzały wbijały się w kolejne nacierające na niego stwory, gdy wycofywał się w górę, na dach.
Sytuacja Garisona była coraz poważniejsza z każdą chwilą, a jego walka dramatyczniejsza. Przez niektóre okna dało się ją zobaczyć, a obelgi rzucane wrogom i bojowe krzyki Garisona były słyszalne, pomiędzy gromami.
Łucznik wydostał się bowiem na dach, posyłając nacierającym na niego zombie śmiercionośne pociski, których miał coraz mniej. Nieumarli niezbyt dobrze radzili sobie na śliskim od deszczu dachu, część ginęła od strzał, część upadała. Ale reszta uparcie dążyła do celu. A strzał w kołczanie było, coraz mniej...
Chwila nieuwagi, lekkie drgnięcie ciała. I Garison stracił równowagę na śliskim dachu.

Upadek.
Mężczyzna zsunął się z dachu i upadł na ziemię. Krzyk bólu świadczył o ciężkich złamaniach. Ale także o tym, że żyje.
Lionel spojrzał na swego dowódcę, a ten skinął. Młody „Purpurowy Smok” krzyknął głośno. –Idę ratować Garisona! Kto ze mną?
-Ja idę !- wrzasnął Lurlgen. – I ja! I ja!- dopowiedzieli dwa inni. Potężnie zbudowany, ale lekko baryłkowaty Baldrick. I Morn o ponurym obliczu, na którym obecnie gościł złowrogi uśmiech.
Zaś Erazm uśmiechnął się tylko ironicznie.- Uważajcie tam... wśród tych martwiaków kryje się mag.

Nie lepiej się miały sprawy w katedrze. Choć dziewczyny przyszły się tu rozejrzeć, nagle stały się więźniarkami tego miejsca. Przewrócony posąg zatrzymał atak nieumarłych, na jakiś czas przynajmniej.
Kroki dziewcząt rozbrzmiewały echem w opuszczonej świątyni, mieszały się z szmerem nawałnicy, z dźwiękiem kropel deszczu rozbijających się o dach, z hukiem gromów... Kroki dziewcząt rozbrzmiewały złowieszczo. Przypominały im, że są same w tym miejscu. Samiusieńkie.

Na razie Lila nie wypatrzyła niczego ciekawego, świątynia wydawała się opuszczona i ponura, tym bardziej że rzeźby świątyni miały oblicza wykrzywione w grymasie bólu i przerażenia. A może tylko się tak półelfce zdawało? Miała wszak za sobą ciężki dzień i czuła oddech zagrożenia na karku. A w takich chwilach, wzrok lubi płatać figle.
Niemniej obie zauważały zapalone świece. Zapalone niewątpliwie przez kogoś. I właśnie jeden z bocznych ołtarzy zwrócił uwagę dziewcząt.
Z uwagi na zapalone świece.


Ale też dlatego, że przy ołtarzu ktoś się kręcił. Jakiś osobnik. Żywy osobnik.
On także je zauważył.
Początkowo był zajęty czytaniem jakiejś księgi, ale na widok żywych kobiet..


uśmiechnął się dobrotliwie. I rzekł ciepłym, miłym dla ucha głosem.- Na rozpacz Załamanego, cóż tu robicie. Jakiż to zły duch zagnał was, moje biedaczki do tego zapomnianego przez bogów, miasta?
Zamknął księgę i rzekł.-Jestem ojciec Matthias, kapłan Ilmatera. I zapewne ostatni żywy kapłan w tym mieście. A wy?
To wszystko było dziwne. I zombie i wizje i... kapłan. Żywy kapłan w martwym mieście. Nerwowe spojrzenie Lialdy wyłapywało w półmroku rozświetlanym jedynie blaskiem drżących świec kolejne niepokojące szczegóły. A to ślady krwi na ławach, krwawe odciski dłoni, czy też niewielkie jamki wypalone kwasem. I ten spokój. Czy można być spokojnym, w tym niespokojnym mieście.
Także i Evelyn zauważyła niezwykłe opanowanie Matthiasa, który wydawał się być co najwyżej zatroskany i smutny. Ale na pewno nie przerażony czy też zmartwiony. I trzymał się z dala o tabernakulum.

Tymczasem Viltis miał własne problemy związane z naturą swej istoty. Był bowiem eidolonem powiązanym z Evelyn. A to ciągnęło za sobą pewne konsekwencje. Dotarł bowiem do schodów prowadzących w górę i... nie mógł ruszyć się ni krok dalej. Dotarł bowiem do maksimum odległości na jaką mógł oddalić się od Evelyn. I próby ruszenia dalej powodowały jego zanikanie. Już i tak ryzykował zbyt wiele pozwalając własnej sile życiowej spaść do minimum. Ale wszak musiał się upewnić. Nagle... poczuł się nieco lepiej. Siły życiowe co prawda nie wróciły i będzie musiał uprosić Evelyn o leczenie, ale mógł ruszyć dalej... po schodach. I upewnić się co do swego znaleziska.
Kręcone schody prowadziły w górę, a Evelyn zapewne oddaliła się od drzwi. To nieco martwiło stwora. Wszak mogła teraz uciekać goniona przez nieumarłych, ale musiał wszak się upewnić. Ruszył schodami coraz wyżej. Spieszył się przy tym, przedzierając się przez kolejne pajęczyny, przebył tak około „dwóch pięter”. Chrobot odnóży. Coś się tam czaiło. Coś dużego. Coś łażącego po ścianach. Coś zaczęło szeptać. Jeden, drugi, trzeci. Mówiły jeden przez drugiego, tworząc dziwaczny chórek.- Odejdź.... Czujemy głód... Tak straszliwie głodni... odejdź... błagamy... zanim głód... chcemy cię zjeść ... o taaak.. chcemy przetrącić twój karczek, wbić kły i rozpuścić twe ciało od środka... wyssać soki... odejdź smakowity kąsku... błagamy... głód jest ...taaaak silny.... odejdź, zanim wola nasza.... osłabnie... nie chcemy już ...krzywdzić... o my już krzywdzeni... my okłamani... oszukani... zmienieni... Odejdź, zanim... zabijemy... odejdź.
W ich głosach błaganie mieszało się z chorą lubieżnością, a choć Vitlis widział w mroku nawet lepiej od Lialdy, to kilkanaście całun z pajęczyn, jakie oddzielały go od stworów, nie pozwalały eidolonowi przyjrzeć się dokładnie stworom. Widział jedynie że są duże, chodzą po ścianach i suficie na patykowatych odnóżach. Widział też jedną z ich ofiar, zmumifikowane zwłoki... dziecka.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-11-2011 o 14:53.
abishai jest offline  
Stary 02-11-2011, 21:25   #35
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
Ku jego wielkiej uldze, dowódca miał podobne zdanie co on, toteż cały oddział po kilku chwilach znalazł się za drzwiami. W końcu była chwila aby odetchnąć. Dopiero teraz poczuł jak dotkliwe okazały się otrzymane rany. Co gorsza, zadane przez takie stworzenia, prawie na pewną zabrzydzą się i jakaś choroba murowana. Miał co prawda środki antyplagowe, jednak one zostały w tobołku a laboratorium. Zanotował w pamięci, aby zażycie ich było jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobi, gdy to wszystko się skończy... o ile to przeżyją, a nie wyglądało żeby tych potworów choć trochę ubywało.

Całe szczęście ekstrakty i bomby nosi przy sobie na pasach, dzięki czemu nie był totalnie bezbronny. Właśnie teraz, gdy miał chwilę wytchnienia, postanowił skorzystać z kolejnej flaszy. Tym razem był to ekstrakt leczniczy. Tuż po jego wypiciu rany wydały się nieco zagoić, a ból praktycznie ustąpił. Teraz była chwila aby rozejrzeć się w sytuacji. Wydawało się, że byli wszyscy... no prawie. Już przy odwrocie, Drogbar zauważył leżącego bez ruchu Ragasha. Teraz szybko zwrócił uwagę na podniecone rozmowy żołnierzy przy jednym z okien. Okazało się, że to Garison został na zewnątrz i teraz na dachu odpiera atakujące stwory. Skazany był jednak na porażkę... jeszcze zanim dopadły go wraże łapy potknął się i runął w dół na złamanie karku.

Wszyscy zamarli, a chwila ta wydała się trwać całą wieczność. Na moment zapadła głęboka cisza, przerwana zaraz przez głuchy odgłos “lądującego” ciała. Szczęśliwie nie był to ostatni odgłos jaki łucznik wydał w swoim życiu. Kiedy tylko usłyszano jego jęk, Lionel, a wraz z nim kilku ludzi postanowili iść go ratować.

Krasnal patrzył na szykujących się do samobójczej misji. Wiedział, że zapewne nie wrócą ale równocześnie miał przed oczami strzały świszczące koło jego głowy a trafiające jego wrogów. Gdyby nie Garison, zapewne nie udałoby mu się wrócić do zabudowań i teraz tak jak dowódca kuszników leżałby w polu czekając na śmierć. Poza tym Garison był najsympatyczniejszym z liderów. Drogbar nie był w stanie dalej walczyć w zwarciu ale wiedział, że nie może bezczynnie czekać. Wstał gwałtownie, przez co kilka ran ponownie się otworzyło. Nie zważając na to rzekł:

- Ja co prawda już nie powalczę ale i tak nie mam zamiaru siedzieć tutaj i patrzeć jak te ścierwa jedzą naszego towarzysza. Nie możemy jednak wyjść i na hurra rzucić się na ratunek. Nawet do niego nie dojdziemy. Trzeba opracować plan. Na szczęście teraz tam już są tylko sztywniaki dlatego możemy ich zbombardować, ale to i tak nie załatwi sprawy. Jest ich za dużo i trzeba wymyślić jak ich odciągnąć...Paladynko, ty powinnaś wiedzieć czym kierują się te dziwadła. Wzrokiem tak jak my czy mają jakiś zmysł wykrywania żywych?

Zmęczona walką, mokra Paladynka ciężko dychała, opierając się plecami o ścianę. W jednej dłoni wciąż trzymała tarczę, w drugiej zaś zakrwawiony juchą nieumarłych miecz, z którego kapała owa posoka na podłogę. Corella przymknęła oczy, po czym ciężko westchnęła, spoglądając na stojących blisko niej mężczyzn. W końcu się ruszyła, po czym obtarła ostrze o pobliską zasłonę, i schowała miecz.

- Nie mam pojęcia, wydaje mi się, że Zombie zwyczajnie posługują się wzrokiem, nie jestem ekspertką od nieumarłych - Zwróciła się do Krasnala, po czym dodała ogólnie, do wszystkich - Trzeba się ruszyć natychmiast, inaczej będzie po Garisonie - Powiedziała, wyciągając spod napierśnika święty symbol Lathandera - Widzę tylko jedną możliwość. Drogbar otwiera drzwi, i ich pilnuje, a my pędzimy na nieumarłych... - Spojrzała po brodaczu, Lionelu, Lurlgenie, Baldricku i Moronie - Może to przeżyję, torując drogę mocą mego patrona... - Jej głos nie był już taki wesoły jak parę godzin temu, a na jej twarzy nie gościł już radosny uśmiech. Była w tej chwili wyjątkowo poważna, wiedząc w co się pakuje.
-Mniej więcej taki miałem plan. Śmiało spojrzeć w oczy śmierci i wyciąć drogę do towarzysza. - rzekł w odpowiedzi Lionel i spojrzał po ochotnikach.- Idąc zwartą gromadą i broniąc nawzajem swoich pleców, uratujemy go.
Dobra! - rzucił Drogbar, kierując się w stronę drzwi. Po drodze wyciągnął zza pasa dwa drewniane patyki -[i]Zapalone wydzielają gęsty dym. Jeśli te bydlaki faktycznie kierują się wzrokiem to zwiększy wasze szanse. Jak tylko to wyrzucę, ruszajcie natychmiast, bo będziecie mieli tylko minutę. Lurglen trzymaj drugi i odpal równocześnie ze mną, ja rzucam pod drzwi ty jak juz wybiegniesz rzucisz na róg budynku.[i] - podał towarzyszowi drugi patyk, po czym odpalił ogień - Gotowi? No to ruszać! Trzymajcie się ściany a traficie z powrotem - podpalił patyki, po czym otwierając drzwi jeden wyrzucił tuż za próg.

Dym zasnuł pole “bitwy”, co jednak nie zmieniło zachowań zombie. Te parły na ślepo w kierunku, drzwi. Tam jednak trójka wojowników, włóczniami i mieczem, na ślepo uderzała w kierunku wrogów. Gdy tylko ostatni z ratowników przekroczył próg krasnolud wyjął bombę i szybko odbezpieczył - Chcecie żreć? To żryjcie! - z krzykiem cisnął ją niedaleko, lecz w przeciwnym kierunku niż podążyli towarzysze. Miał nadzieję, że choć część sztywniaków pójdzie tropem eksplozji licząc na posiłek. Po tym rzucie wycofał się zostawiając drzwi do obrony wojownikom. Za ich plecami miał czas na przygotowanie kolejnego ładunku.

Pierwsze trupy które dotarły do otwartych drzwi zostały nabite na włócznie broniących wejścia żołnierzy i odepchnięte do tyłu. A Tarnus krzyknął.-Ciskaj Drogbarze.

Kolejny ładunek poszybował tuż nad głową dowódcy. Tym razem bomba wylądowała centralnie przed drzwiami. Alchemik celował tak, aby skutki wybuchu sięgały jak najbliżej drzwi a zarazem nie raniły towarzyszy. Po kilku sekundach, w rękach krasnala spoczywała następna butelka. Rozkaz był jednoznaczny. Gurnes ciskał bombami tak szybko jak tylko potrafił, z każdą kolejną celując jednak dalej od drzwi. Czas mijał i bał się,że może trafić wracających kompanów. Przy tym każda sekunda wydawała się trwać godziny. Najgorsza była niepewność... Obrona wrót wymagała pełnego skupienia, przez co nie mógł podejść do okna i zobaczyć jak idzie pozostałym...

***


Wrócili kilkadziesiąt sekund, a może i minut później. Drogbar nie wiedział, ale i było mu to obojętne. Ważne, że wrócili w komplecie, a do tego z rannym towarzyszem. Zabrano go od razu do lazaretu. Jako, że znał się nieco na leczeniu, krasnal też chciał iść, jednak na chwilę obecną za dużo “roboty” było tutaj. Ufał w zdolności doświadczonej medyczki, tym bardziej, iż większość rannych i tak nadal walczyła, toteż ona mogła się poświęcić ratowaniu Garisona.

Drzwi zostały zamknięte i zabarykadowane, toteż teraz bomby wylatywały przez okna. Nie było już takiej presji jak jeszcze przed kilkoma momentami, dlatego krasnal mógł przemieszczać się od okna do okna i miotać akurat tam, gdzie była największa potrzeba. Mimo wszystko po każdym rzucie, z jego arsenału nieubłaganie ubywało zabójczych bomb. Co gorsza, aby dorobić nowe musiał czekać do poranka, a jeśli zombie nie odpuszczą to i tak nici bo cały zestaw został w siedzibie maga razem z resztą tobołów.

W końcu ostatni pocisk poleciał w kierunku żywych trupów. Tłuczek był za krótki aby walczyć z wrogiem przez okna, dlatego złapał za leżącą na ziemi włócznię, po którymś z ciężej rannych. Tego typu oręż trzymał po raz pierwszy w życiu, ale i co było w nim skomplikowanego. Kawał kija z ostrzem na końcu, które należało wepchać jak najgłębiej w ścierwo truposza. Te z kolei były na tyle głupie że same pchały się do okien, to i celować specjalnie nie trzeba było. Jedyny problem, jaki sprawiała ta broń to jej rozmiar. Dla niskiego krasnoluda była stanowczo za długa, ale po kilkudziesięciu minutach zdołał nieco przywyknąć.

Czas mijał, a od machania ciężką włócznią sił ubywało szybko. Brodacz postanowił sięgnąć po ostatni środek jaki mu pozostał z tych, które mogły coś wnieść do walki - mutagen. Jest to specjalna formuła, narkotyk, który stymuluje, żądane przez alchemika cechy fizyczne. Nie jest jednakże wolny od skutków ubocznych. Każdy z mutagenów oddziałuje też negatywnie na psychikę spożywającego. Gurnes żałował, że uwarzył specyfik zwiększający siłę, gdyż w obecnej sytuacji bardziej użyteczny byłby ten, wzmacniający wytrzymałość, ale nie było co narzekać. W końcu jak to mawiał dziadunio lepiej mieć wróbla w garści niż żeby nam gołąb kufajkę z góry ofajdał... no... w każdym razie coś w tym stylu...

“Dopalacz” zrobił swoje. Mięśnie po kilku chwilach zostały “napompowane” i ciężka do tej pory włócznia wydała się teraz być lekkim patykiem. Zmęczenia to nie odsunęło, ale przynajmniej nie postępowało ono w takim stopniu jak wcześniej. Mimo to, browarmistrz nie czuł się dobrze. Nie lubił pić tego dziadostwa. Cenił sobie bardziej walkę głową, od machania cepem, a ten mutagen działał zupełnie przeciwnie. Wzmacniał siłę, ale odbijał się na psychice. Na ogół inteligentny, teraz miał kłopoty nawet ze skupieniem się na konkretnej myśli. Kiedyś zastanawiał się co taki medykament zrobiłby z kimś, kto jest głupi już na co dzień. Zapewne zamieniłoby go to w bezmózgiego berserkera walczącego w amoku jak barbarzyńcy... na szczęście półgłówek nie będzie sobie w stanie samemu tego uwarzyć.

Kolejne kwadranse mijały na pchaniu włócznią w te i wewte. Był okres w którym Drogbar kompletnie się wyłączył. Przestał myśleć a tylko uderzał w kolejne przewijające się w oknie sylwetki. Ale efekt mutagenu nie jest wieczny i w końcu musiał ustąpić. A wraz z nim odeszły siły. Włócznia opadła na podłogę, a jej “operator” zatoczył się i oparłszy o ścianę usiadł. Nie był już w stanie walczyć, ciało odmówiło posłuszeństwa a umysł przestał walczyć. Jeśli miał zginąć, to trudno, teraz i tak już tego nie zmieni. Siedział tak, i patrzył na wysiłki równie wykończonych towarzyszy. Siły witalne powoli wracały, ale gorzej było z psychiką, która wydawała się poddać kompletnie. Zdawał sobie sprawę, w jak beznadziejnej sytuacji się znajdują, i jak beznadziejny jest wysiłek, który wkładają w obronę tej placówki.

O brzasku sytuacja zmieniła się diametralnie. Z nieznanego powodu zombie same ustąpiły. Tak jak wcześniej napierały, teraz jak jeden mąż zebrały się i błyskawicznie zniknęły, zabierając ze sobą nawet poległych. Wydawało to się być nierealnym snem, jednak okazało się jawą. Zdziwienie ogarnęło chyba wszystkich, ale było to pierwszy raz zdziwienie pozytywne. Wydarzenie to dało duży zastrzyk nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone. Krasnal otrząsnął się z letargu i widząc rannych wędrujących do lazaretu ruszył z nimi. Chciał pomóc, jednak niziołka widząc jego stan zapewniła, że sama da sobie z tym radę i nakazała mu iść odpocząć. Ten jeszcze przez chwilę krążył przyglądając się rannym, po czym stwierdził, że mateczka faktycznie powinna sobie poradzić i skierował do sali gdzie odbyła się walka.


***


Wszedł do pomieszczenia gdzie zdążyła się zebrać już większość kompanii. Spojrzał po ponurych twarzach towarzyszy, a następnie zwiesił na moment wzrok na drzwiach lazaretu. Jakby otrząsając się z zadumy z lekkim wyrzutem odezwał się do Tarnusa

- To też był omam wzrokowy a żadnej klątwy nie ma? Mówiłem wam, że to miasto jest przeklęte. Gdybyście zaufali mi od razu miast wyzywać od wariatów, zapewne nie dalibyśmy się zaskoczyć tym diabelnym pomiotom i dziś bylibyśmy tu w tej sali w liczniejszym gronie...
-Gdybyśmy, gdybyśmy...- odparł znacznie poirytowany Tarnus.- Wedle twych rad, bylibyśmy zmykali jak króliki, nie wiedząc przed czym. Klątwa? Jakiego rodzaju klątwa? Ot nieumarli się kryją w mieście, ale o tym nie wiedziałeś, nieprawdaż?
-A jakie to ma znaczenie jaka to klątwa? Istotne jest, że wszyscy mieszkańcy są już żywymi trupami. A nie słyszałem jeszcze aby komuś udała się “odwrócona nekromancja”. Oczywiście ty dowodzisz, ale ja nie zmieniam zdania. Powinniśmy się stąd zabierać, aby ocalić życie choć tylu, którzy tam teraz o nie walczą w lazarecie. A przed opuszczeniem najlepiej byłoby zniszczyć to miasto aby ta plaga się nie rozpełzła.
-Przypominam, że to jest wyprawa wojskowa. Wyprawa podczas której walka i ryzyko byłyby brane pod uwagę. Ludzie którymi dowodzę znają ryzyko i potrafią wziąć się w garść. A nie kulić ogon, przy pierwszej przeszkodzie.- warknął niemalże Tarnus.-Należy ustalić skąd się ci nieumarli biorą, zabezpieczyć drogę odwrotu i... usunąć zagrożenie jakim są ci nieumarli. Niszczenie wszystkiego jak leci, jest po prostu... niewykonalne.
-Dlatego powinniśmy się wycofać i wrócić z oddziałem paladynów, którzy na takiej robocie znają się najlepiej. Oczywiście nic nie ujmując naszej drogiej towarzyszce, jak kilkanaście osób ma pokonać tak ogromną armię nieumarłych? Już pierwsze starcie było ciężkie a miasto przed tym wszystkim miało pewnie z kilka tysięcy mieszkańców. Należy przyjmować tę liczbę również jako ilość potencjalnych wrogów. A to z czym dzisiaj walczyliśmy to zapewne i tak tylko pionki. Z informacji naszego czarnoksiężnika wiemy, że jest tam przynajmniej jeden mag. Widziałem próbkę jego mocy. Naszego przyjaciela położył bez najmniejszego wysiłku.
-W takim razie.- Tarnus potarł podstawię nosa i rzekł.- Wyruszy pan osobiście i niestety samotnie. Niektórzy ranni nie nadają się do transportu.
Nie nadają się też do walki... - rzucił pod nosem krasnolud -Jeśli bym was zostawił, to później miałbym 2 tuziny ludzi na sumieniu, dlatego jednak postaram się pomóc zadbać o to, żebyśmy przeżyli dopóty nie stwierdzimy, że czas ruszać. - rzucił głośniej zakłopotany Gurnes - Zatem jaki jest plan?
-Nieumarli atakują w nocy. Tak więc za dnia mamy czas by ufortyfikować się. To wystarczy by powstrzymać truposzy i obronić się. Za dnia. Zwiad. Dwójkami najlepiej. Należy przeszukać miasto i odnaleźć wszystko co pozwoli nam odkryć co się tu stało i zdobyć przewagę.- stwierdził spokojnym tonem rycerz.
-Fortyfikacje powinny wystarczyć do zatrzymania zwykłych sztywniaków, ale co zrobimy z magiem? Z naszej dwójki umagicznionych towarzyszy, jeden leży w lazarecie, a druga nie wróciła ze zwiadu i zapewne należy uznać, iż nie żyje... - brodaty sposępniał nieco na myśl o losie zwiadowczyń.
-Nie wiemy jak potężny to mag. Niespecjalnie się jakoś wczoraj postarał. Może nie jest dobry, jak sądzisz. A nasz mag, cóż... dał się zaskoczyć, jak my wszyscy.- stwierdził krótko dowódca.
Może... ale mógł się z nami po prostu bawić. Podług mnie to za duża niewiadoma aby zostawić to samemu sobie. Póki co przed magią jesteśmy bezbronni i należy wymyślić coś, aby się przed tym zabezpieczyć. Jedyną osobą, która miała kontakt z tym magiem a zarazem jedynym, który spośród nas zna się na magii jest mości Erazm, i jeśli pozwolicie udam się teraz aby z nim o tym porozmawiać. Poza tym mam jeszcze kilka nie załatwionych spraw w laboratorium. Jeśli pojawią się jakieś rozkazy znajdziecie mnie najpewniej tam. - rzekł alchemik i udał się do lazaretu.
 
Radioaktywny jest offline  
Stary 03-11-2011, 13:32   #36
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Viltis przyglądał się smoczym wzrokiem dostrzeżonym stworom. Nie znał ich, nigdy wcześniej nie zetknął się z czymś takim. Niemniej doceniał ich uwagi o sposobie w jaki działają. Atakują kwasem, i to silnym. Chęć gryzienia i rozszarpywania zębami, jaką odczuwał do tej pory, nieco osłabła. Zdał sobie sprawę, że mógłby trafić na tą truciznę co z pewnością nie byłoby miłe, lecz z drugiej strony... Błędów nie popełnia tylko ten, co nic nie robi. A on zawsze miał drugą szansę. Trzecią i czwartą.... Już spiął się w sobie, by dokonać skoku w stronę najbliższego ze stworów, by pochwycić go i porwać gdzieś, gdzie mógłby uważnie mu się przyjrzeć. Niestety szybko zmienił zdanie, bowiem kryjące się za kurtynami stwory, był znacznie większe od niego. A potem poczuł niepokój. Nie, nie swój lecz Evelyn. Natychmiast ochłonął. Przypomniał sobie o hordach trupów oblegających świątynię. “Nie mielibyśmy gdzie uciec - naraziłbym tylko je na niebezpieczeństwo” zdał sobie sprawę i zaczął się wycofywać.
Evelyn przyglądając się stojącemu przed nimi mężczyźnie czuła coraz większy niepokój. Viltis przecież musiał go mijać, czemu więc go nie wyczuł, czemu nie zobaczył i czemu nie dał znać, że on tu jest? Pytanie goniło kolejne pytanie w jej głowie. Niepokoił ją też ten stoicki spokój tego osobnika, wszak słychać było dobijające się do drzwi świątyni umarlaki. I gdzie się podział Viltis? Nie mógł odejść dalej niż łącząca ich wieź, ale czemu nie wraca, czyżby go coś zatrzymało? Czarnowłosa miała dość pytań bez odpowiedzi, na niektóre wszak miała możliwość znalezienia odpowiedzi. Cały czas nie spuszczając wzroku z dziwnego mężczyzny skupiła się na przywołaniu smokowatego. Wolała go mieć przy sobie i usłyszeć co zobaczył podczas swojego rozpoznania terenu. Odetchnęła z ulgą czując jego obecność obok siebie, wiedziała że powinna go podleczyć, ale czy teraz była na to pora? Kolejne pytanie i kolejne podjęcie decyzji. Zrobiła niepostrzeżenie krok do tyłu i szepnęła do niego:
- Czemu nie dałeś znać, że on tu jest? - wiedziała, że Viltis nie potrzebuje więcej określeń o kogo jej chodzi, wszak tylko jeden “on” się tutaj znajdował. Przynajmniej taką miała nadzieję.

Smok nie miał pojęcia czemu nie dostrzegł dziwnego kapłana. Teraz również czuł dokładnie to samo co wcześniej na ulicach tego nawiedzonego miasta. Czyli nic. Bez zapachu, bez emocji, bez drgnienia. Tak jakby go nie było. Musiał koniecznie to sprawdzić, czy za tym co widzą jego oczy kryje się prawdziwe ciało. Poza tym stwory, które spotkał wcześniej pobudziły jego apetyt. - Na górze są jakieś istoty. Groźne. Atakują jadem. Nie można dać się im ugryźć - szepnął do Evelyn, po czym tak szybko jak tylko był w stanie skoczył do przodu, by chwycić kapłana w swoje ramiona.
Pojawienie się “smoka” niewątpliwie zaskoczyło kapłana, tym bardziej głoszone przez zwierzaczka Evelyn rewelacje.
Na atak zaś zareagował nadspodziewanie szybko, uspokając Viltisa grzmotnięciem buzdyganu w głowę. Nieco się zmieszał, ale nie odrzekł nic, czekając aż dziewczęta powiedzą coś do niego. Chrząknął dyplomatycznie, przypominając o swej obecności i zadanych pytaniach.
Uderzenie zabolało. Dopiero teraz, gdy na łuskowatej skórze zaczął rosnąc mu guz, zdał sobie sprawę jak jest osłabiony. Odebrał od Evelyn uspokajający przekaz i stracił zainteresowanie kapłanem. Starając się zachować jak najwięcej godności obrócił się plecami do buzdyganu i podszedł do swojej mistrzyni.
- Jak to się stało kapłanie, że żyjesz? - palnęła prosto z mostu Lialda. - za murami świątyni pełno nieumarłych, a twój spokój... jest wręcz nie na miejscu? Kim jesteś?
- Och... dzięki łasce Lathandera, uniknąłem klątwy która wypełzła z tutejszej gildii alchemicznej i zmieniła ludzi w te... abominacje. - odparł ojciec Matthias smutnym tonem głosu. Po czym dodał.-Świątynie są konsekrowane, co osłania je aurą świętości, tak więc nieumarli nie zapuszczają się do świątynnych sfer sacrum.

Evelyn w tym czasie przybliżyła się do Viltisa kładąc mu dłoń na głowie i słuchając tego o czym mówią półelfka i dziwny kapłan zaczęła go leczyć. Szepcząc przy tym:

Przez pakt zawiązany
mocą połączony
przeze mnie wezwany
bądź uzdrowiony

Po czym nachylając się szepnęła do ucha smoka:

Wróć do zdrowia Viltisie
Jeszcze dzisiaj przydasz mi się
Więc uleczę dziś twe rany
razem sobie radę damy

Ilmaryteryta spojrzał na półelfkę i skupiwszy na niej wzrok rzekł.- Jak już wspomniałem, jestem ostatnim kapłanem Ilmatera w tym mieście, nie przypominam jednak byście wspomniały o tym, kim wy... jesteście.
- Przybyłyśmy wraz z Purpurowymi Smokami... Wasze miasto nie odpowiadało na wezwania, postanowiono więc sprawdzić co się stało. Mam na imię Lialda, a moja towarzyszka to Evelyn. Dopiero przed chwilą dotarło do nas co stało się z mieszkańcami. Czy mógłbyś kapłanie opowiedzieć coś więcej o wydarzeniach w mieście?
-To się zaczęło przed miesiącem. Te ich eksperymenty? - odparł z lekką irytacją Matthias. Po czym dodał ze smutkiem.- Ale czy można ich winić. Magowie z natury są ciekawscy i dążą do nowych odkryć. Ci tu tutaj sięgnęli po najgorszą ze sztuk... nekromancję. I ta plaga ożywiająca zmarłych i przemieniająca żywych... zdziesiątkowała miasto.
Potarł brodę i uśmiechnął się delikatnie zamyślając się na moment.
- Przybyłyście z Purpurowymi Smokami? To gdzie są oni teraz i ilu ich jest?
- Nie mam pojęcia. Rozłączyliśmy się... miałyśmy zbadać okolicę, ale zaskoczyły nas truposze ... i inne dziwne wydarzenia. - Lialda nie ufała nieznajomemu. Ta świątynia była zbezczeszczona w jakiś sposób i obecność kapłana Ilmatera wydawała jej się conajmniej dziwna. - A co stało się z pozostałymi kapłanami i dlaczego jedynie ty uniknąłeś klątwy? I w jaki sposób można jej uniknąć?
-Nie wiem.- zafrapował się kapłan.- Może takaż była łaska Ilmatera? A może były i inne powody? Od kilkunastu dni próbuję odkryć przyczyny i być może sposób na odwrócenie klątwy. I...- nagle przerwał wypowiedź przeglądając kartki księgi.- … i być może jest taki. Potrzebne są jednak artefakty, pewien posążek wija, kryształowa czaszka i księga zwana “Liber vermis”. Wiem, że ta ostatnia znajduje się w pracowni alchemicznej, tutejszej gildii. Podobnie jak źródło złej mocy.
- Hmmm... jeśli istnieje jakaś szansa na odwrócenie klątwy dowódcy chętnie się o niej dowiedzą. Nie weź mi jednak kapłanie tego za złe, jeśli nie zaufam ci do końca. Za wiele już dziwnych rzeczy widziałam w tym mieście. - przez chwilę przyglądała mu się badawczo. - Skąd... jak odkryłeś tę możliwość? I czym jest to źródło złej mocy?
-Badałem księgi świątynne, wróżyłem z objawień... co innego mi zostało zrobić. Przecież nie mogę tych biedaków zostawić na łasce losu.- tu ręką wskazał na wrota do których dobijały się zombie.

Lialda obróciła głowę w kierunku wskazywanym przez Matthiasa i powiedziała:
- Czy oni... Czy jeśli uda się odwrócić klątwę to staną się na nowo... żywi? - nie wiedziała jak sprecyzować pytanie, ale ilość obecnych nieumarłych przerażała ją za każdym razem, kiedy wyobrażała sobie tłumy oblegające świątynię. Spojrzała na Evelyn, milczącą do tej pory...
- Jeżeli świątynia jest konsekrowana i otoczona aurą świętości to one nie wejdą do środka nawet jak otworzą wrota? - spytała czarnowłosa odrywając wzrok od Viltisa.
-Niezupełnie, gdyby konsekrować całą świątynię, wierni którzy niekoniecznie mają dobrą naturę nie mogliby przekroczyć jej progu. Konsekrowane są tylko ołtarze i miejsca przechowywania skarbów świątynnych oraz tabernakula w których trzymane są przedmioty używane w liturgii.- odpowiedział kapłan Evelyn, po czym rzekł do Lialdy.- Jeśli nawet nie wrócą do zdrowia i życia, to i tak zaznają spokoju wiecznego.
- To gdzie mówiłeś iż się ukrywałeś przed nimi i przed wpływem, który sprawił iż oni są tacy jacy są a tyś się uchował zdrów i cały? - dociekała dalej czarnowłosa.
-Tutaj w świątyni. Praktycznie nie wychodziłem z niej... jedynie do świątynnego skryptorium.- odparł Matthias.
- I one nie starały się wejść tutaj aby cię dopaść tak jak nas teraz chcą? - spytała Evelyn delikatnie trącając Viltisa by podszedł i bliżej kapłana, dając mu do zrozumienia by zrobił to spokojnie tym razem i nie dał się znów uderzyć. Ciekawiło ją bowiem czy smok wyczuje jakiś zapach od niego i z jakiej odległości.
W zasadzie to kapłan pachniał, grzybami i pleśnią. Jak wszystko tutaj dookoła, przez Viltisowi ciężko było wyczuć ów zapach spośród innych. Natomiast Matthias rzekł.-Wdzierały się, ale... nie mogły podejść do pewnych miejsc i tam się przed nimi kryłem. Nieumarli odejdą o świcie. Zawsze odchodzą.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 08-11-2011 o 14:06. Powód: wapdka z... Brzechwą :D
Vantro jest offline  
Stary 03-11-2011, 20:23   #37
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
- Do świtu jeszcze trochę czasu pozostało, może zatem wskażesz nam te miejsca, które są dla nich niedostępne, a dla nas będą oazą bezpieczeństwa. - rzekła mu na to Evelyn przywołując na usta uśmiech.
-Chodźcie za mną.- rzekł z delikatnym uśmiechem kapłan i ruszył w kierunku głównego ołtarza świątyni.
Evelyn ruszyła za nim jednak wolnym krokiem i dając znać Viltisowi aby również się nie spieszył. Kiedy zrównała się ze smokiem spytała go szeptem tak aby tylko on usłyszał:
- Wyczułeś coś?
- Śmierdzi grzybem, jak cała ta świątynia.- syknął cicho Viltis.
Czarnowłosa zerknęła na smoka i nie odzywając się przekazała mu telepatycznie:
“Zerknij na te ślady krwi. Są świeże? I czy śmierdzą tak dziwacznie jak tamte, które już widzieliśmy? Tylko zrób to tak aby nikt tego nie widział, jeżeli ci się uda.”

Smok skinął głową w odpowiedzi.
Ruszył w kierunku wskazanym przez Evelyn. Zbliżył się do ław i przeciągnął pazurem po plamie krwi, a następnie uniósł do nosa i oczu. Tym razem była prawdziwa. Zmieniła już kolor na niemal brunatny, lecz wciąż nie krzepła. “To chyba sprawka tej piekielnej wilgoci” - wykrzywił się z niesmakiem. Nagle drgnął. Tuż zanim ruszył z powrotem do pozostałych dostrzegł coś jeszcze. Na wypolerowanych przez lata tyłkami wiernych deskach ław znajdowały się wgłębienia, wyraźnie świeże. Spróbował skojarzyć sobie ich widok z czymkolwiek co widział do tej pory i najbardziej przypominały wypalenie ogniem. Tknęło go “a może kwasem?” Wzdrygnął się na myśl o stworzeniach, które spotkał wcześniej i wyobraźnia podsunęła mu obrazy tego co się tutaj stało. “Mogło stać” poprawił się. Pewności przecież nie miał. Na wszelki wypadek postanowił podzielić się tą myślą z Evelyn.
Czarnowłosa nadsłuchiwała tego co przekazywał jej Viltis idąc za kapłanem. Niepokoiło ją zarówno to, że nie może on stwierdzić jak dawno ta krew tu się znalazła, ale bardziej niepokoiły ją te ślady kwasu i skojarzenie ich ze stworami na które się natknął Viltis. Przywołała go do siebie równocześnie prosząc by uważnie rozglądał się czy czegoś jeszcze nie zauważy, czegoś czego ani ona ani pólelfka nie zobaczyły. Zastanawiała się czy miejsce do którego prowadzi ich kapłan i przed tym też ich ochroni, wszak kwasem można było strzelać nie wchodząc w obszar świętości. Po chwili namysłu przywołała Viltisa do siebie, bo przecież świątynię można było obejrzeć za dnia, a teraz bardziej przydadzą się im jego zmysły, gdyby się okazało, że kapłan jednak prowadzi ich w jakąś pułapkę, smok powinien ich o tym uprzedzić. Przynajmniej taką miała nadzieję, wszak to miasto już pokazało, że zmysły niekiedy na nic im się tu nie przydawały. Zekając na Viltisa spytała go znów telepatycznie:
“Jak myślisz, może to on stoi za tym atakiem na umysł, który sprawił iż wydawało mi się że przeszyła me gardło strzała?”

Lila podążała za Evelyn i Viltisem, nie tracąc skupienia. Dopóki nie nadejdzie świt nikt nie będzie bezpieczny. Kobieta zastanawiała się cicho nad trupami znalezionymi poza miastem. Nie mogły zaatakowac ich zombie... obrażenia nie pasowały. Ciekawe nad czym jeszcze pracowali tutejsi alchemicy. Żałowała nawet, że nie mają u boku krasnoluda-browarnika. Ten pewnie umiałby powiedzieć coś więcej...
Kapłan zaprowadził całą trójkę do głównego ołtarza. Oświetlony wypalającymi się już świecami ołtarz prezentował się wspaniale. I upiornie zarazem. Poświęcony Ilmaterowi, zdobiony był rzeźbami kobiet i mężczyzn cierpiącym i płaczących. Symbolizowały one cierpienie mające sens, lecz obecnie sprawiały wrażenie opłakiwania miasta. Nad ołtarzem górowała figura poranionego człowieka z wykręconymi przez reumatyzm rękoma, i o ranach na ciele. Ilmater przyjmujący na siebie ból świata.
Pod ołtarzem rozłożone były koce, na ołtarzu leżał drąg i lekka kusza, obok ołtarza stały dwa pojemnik z bełtami, oraz bukłak z wodą i kilka racji żywnościowych. Te dla odmiany nie wyglądały na gnijące.
-Oto jedno z nich, tu możecie wypocząć.-wskazał gestem dłoni kapłan.
- Mogę zobaczyć księgę którą studiujesz? - spytała go Evelyn zerkając na księgę, którą ściskał w dłoniach mężczyzna.
-Nie. To nie jest konieczne.-odparł nerwowo Matthias tuląc ją do siebie, niczym dziecko.- To tekst religijny, bardzo stary... i tak nic byś nie zrozumiała
- Ale chętnie na niego zerknę. - odparła czarnowłosa miłym głosem jak im niekiedy zwraca się do dziecka by wzbudzić jego zaufanie, równocześnie robiąc krok w jego stronę i wyciągając dłoń oraz przywołując na usta miły uśmiech.
-Może później... wyglądacie na zmęczone, moja panie. Odpocznijcie sobie tutaj, a ja.. oddalę się, by zająć się studiami nad teologicznymi pisami.-kapłan z delikatnym uśmiechem zaczął oddalać się od obu dziewcząt, w kierunku z którego przyszli.
Evelyn spojrzała na Lilę i rzekła:
- Jednak wolałabym rzucić okiem na tą księgę zamiast odpoczywać. Mam dziwne przeczucie, że po odpoczynku możemy już jej nie ujrzeć, a może i jego również. - i ruszyła za oddalającym się mężczyzną przyzywając telepatycznie Viltisa by jej towarzyszył.

Lialda wzruszyła ramionami i kiwnęła głową. Ona także miała dziwne przeczucia. Z tym, że już od momentu pojawienia się w mieście. Nie była przekonana, że kapłan podzieli się swoją księgą, a już szczególnie z obcymi. Ale nie mogła zatrzymać Evelyn. Lila postanowiła dokładniej przyjrzeć się ołtarzowi i przedmiotom pozostawionym przez kapłana. Obwąchała także dokładnie jedzenie. Ale nie tknęła ani kęsa.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 04-11-2011, 20:21   #38
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Pod tym względem paladynka radziła sobie lepiej. Wzywając swego boskiego opiekuna i wyciągając w górę symbol wywoływała rozprysk energii leczącej rannych i raniących nieumarłych. Opierali się jedną dłonią o mokrą ścianę budynku i wędrowali w kierunku celu... umierającego Garisona.

....

Dym dusił dech w piersiach, ale nieumarli nie zaczepiali przez pewien czas, kiedy paladynka używała swych mocy zesłanych jej przez Lathandera. Te szybko się jednak skończyły. Niemniej dotarli do pojękującego z bólu półprzytomnego Garisona.
- Trzymaj się! - Wrzasnęła do niego Corella, kucając przy rannym mężczyźnie - A wy osłaniajcie! - Powiedziała żołdakom, po czym dotknęła dłonią skroni Garisona, lecząc choć trochę jego rany. Ważne w końcu by nie zszedł z tego świata... a na nogi postawi się go później.
- Bierzcie go i wiejemy - Zwróciła się do nich po chwili, sama zaś sięgając po swój miecz - Będę was osłaniała!.
Lurglen i Morn ostrożnie podnieśli biedaka, a Baldrick i Lionel atakując na oślep, zamierzali ich osłaniać.
- Panie Poranka, wspomóż mnie w chwili potrzeby - Wypowiedziała krótką prośbę, a ostrze jej miecza znowu na drobny moment błysnęło jasną poświatą - Ruszamy!
Droga powrotna wymagał ciągłej walki, choć z równie bezradnymi stworzeniami ze względu na panującym mrok wywołany dymem. Kolejny wysiłek, owocował zmęczeniem i błędami. A choć paladynka ubiła wielu nieumarłych, to i sama została przypadkowo ranna.
Dotarli do środka, krzycząc głośno co by strażnicy przy drzwiach ich przypadkiem nie zranili. Połamanego ciężko Garisona, zaniesiono do lazaretu pod opiekę niziołki, a drzwi zawarto.

....

Nadchodził świt po długiej i ciężkiej nocy. Słońce jedynie niemrawo prześwitywało przez chmury, z których znów padała lekka mżawka. Burza przeszła, napaść nieumarłych też. Zombie zniknęły tak szybko jak się pojawiły, zabierając ze sobą poległych, w tym i zwłoki zabitego żołnierza. Obrońcy byli zmęczeni i przemoczeni, niektórzy nawet ranni. Nastroje ogólnie były podłe.

Corella niemal całą noc spędziła na czuwaniu, siedząc blisko jednego z okien. Paladynka była zmęczona walką i wydarzeniami w jakich brała udział, do tego ubranie zaś miała przemoczone, i sporą śliwę pod prawym okiem, gdzie oberwała zupełnie przypadkiem od jednego z Zombie w czasie szalonego ratunku jednego z dowodzących pod przykrywką dymu. Siedziała na podłodze, opierając czoło o miecz trzymany w dłoniach, znajdując się na granicy snu i jawy.

Brakowało jej snu, zmiany ubrania, toalety... brakowało jej wielu rzeczy. Jednak nie biadoliła. Wytrwale pełniła rolę “czujki” śniąc lekkim snem o Prullyn, i tym co razem już przeżyły. Tęskniła za tą szaloną, jasnowłosą dziewoją, czując się przy niej o wiele pewniej niż obecnie....
-Nie powinnaś się przemęczać. Jest nas wielu. Ktoś może cię zastąpić.- głos Tarnusa przywrócił paladynkę do jawy.
Rycerz i dowódca wyprawy stał obok, a choć walczyl i czuwał wraz z innymi, to nie było po nim widać zmęczenia. Stanowcze ruchy i sztywna postawa, świądczaca o byciu weteranem wielu bitew.
- Co z rannymi? - Spytała przecierając oko.
- Żyją. Mateczka Deldi i krasnolud zajęli się ich opatrywaniem.- odparł krótko Tarnus.
- Garrison też tak? - Wolała się upewnić - Ciekawe czy dziewczyny przeżyły noc... oby przeżyły - Dodała cichym głosem.
-Pójdziesz i sprawdzisz. Dostaniesz dwóch ludzi. Najlepiej wybierz sobie jakich chcesz, poza Lionelem i Deldi oczywiście.- odparł Tarnus.
- No to bym wzięła... - Zastanowiła się przez chwilę - Wzięłabym Knuta i Eurida i pójdziemy poszukać reszty i ogólnie zbadać miasto.
-Knut... niestety. Jego obrażenia są zbyt ciężkie. Ale Eurid może iść.- stwierdził Tarnus po chwili namysłu.
- Och... - Zdziwiła się Paladynka. W sumie bowiem jeszcze nie zaglądała do lazaretu, nie miała więc dokładniejszego rozeznania w sytuacji osobowej oddziału - To może Anargos?.
-Może być. Zaraz wydam rozkazy.- stwierdził Tarnus.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 06-11-2011, 00:13   #39
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kolejny piorun przeciął niebo, kolejny huk gromu wypełnił świątynię swym hałasem. W błysku piorunów, rzeźby dookoła wyglądały jeszcze bardziej złowieszcze. Zdawały się krzyczeć z bólu.
A może tylko półelfce się zdawało?
To miejsce działało na wyobraźnię. Niepokojąco mocno.
Lila zajęła się więc badaniem ołtarza i przedmiotów dookoła. Pożywienie nie cuchnęło zgnilizną. Nie emanowało też żadnym podejrzanym zapaszkiem. Co prawda nie dowodziło to, że pożywienie nie jest zatrute. A burczenie w brzuchu, przypomniało Lialdzie, że nie jadła od południa.
Położony na ołtarzu drąg i kusza wykonane były z wielką dbałością o szczegóły.



Choć tych szczegółów przypadku drąga nie było zbyt wiele. Niemniej sam oręż wydawał się jednak bardzo dobrze wyważony. Po kuszy widać było, że jest bronią magiczną, bowiem cięciwa była pulsującą nicią energii.


Niestety, żeby odkryć właściwości tego oręża, Lialda potrzebowała pomocy maga. To samo dotyczyło starannie wykonanych pocisków do kuszy. One też mogły być magiczne.
Następnie półelfka zaczęła przyglądać się rzeźbieniom ołtarza i tu jej wzrok przyciągnął jeden szczegół. Mianowicie jedna z płaskorzeźb odbiegała stylem o reszty. Była bardziej... krasnoludzka.
I inna w dotyku. Lila wędrując po palcami rozpoznała ten rodzaj kamienia. Sięgnęła po sztylet i zaczęła ostrzem uderzać o nią.
Tak jak podejrzewała kamień zaczął szybko się kruszyć i płaskorzeźba rozpadła się odsłaniając otwór. A z niego palce Lily wydobyły zwój. Dokument był w wyjątkowo kiepskim stanie. Litery wyblakły, w kilku miejscach całkowicie się starły. W dodatku zapisany był w detheku, runicznym alfabecie krasnoludów. I półelfka była niemal pewna, że pismo zostało napisane przez krasnoluda.

Szelest przesuwanego kamienia odwrócił uwagę dziewczyny od kontemplacji starożytnego zwoju.
Płaskorzeźby ze ścian otaczających ołtarz ożyły i wyciągały ręce w kierunku półelfki by ją dosięgnąć. Ich twarze wykrzywiał straszliwy ból, a oczy pełne były nienawiści względem Lily. Nie mogły jednak jej dosięgnąć. Dopóki stała blisko ołtarza, była poza zasięgiem kamiennych ramion, próbujących ją dopaść. Jedynie płaskorzeźby na ołtarzu były martwe i Ilmater... jego wielka posągowa postać uśmiechała się delikatnie do Lialdy, jakby próbowała dodawać jej otuchy mimo swego skatowanego.
Ręce innych posągów jednak próbowały ją pochwycić, oczy wyczekiwały aż oddali się od ołtarza i wejdzie w zasięg ich kamiennych dłoni.
Półelfka znowu była sama. A to jak się okazywało, nie było bezpieczne rozwiązanie.

Evelyn też była sama.
Viltis potrafił się bezszelestnie poruszać i wtapiać w tło. Ona nie. Jeśli ktoś miał szansę, na przyłapaniu kapłana, to właśnie jej eidolon.
Dlatego on wyruszył do przodu śledząc kapłana. A ona cichutko trzymała się z tyłu.
Była sama, ale nie samotna. Viltis był z nią. I wiedziała gdzie jest Lialda. Czuła się bezpiecznie. Ale czy była bezpieczna?

Viltis podążył za kapłanem, który wrócił na swoje stanowisko rozłożył się księgę na ołtarzu i zaczął kartkować ją . Z początku kolejne strony były czyste i to wzbudziło w eidolonie zdziwienie. Na co komu księga w której nic nie ma?
Ale potem księga zaczęła się palić, a właściwie kolejne znaki wypalać na stronicach


gdy kapłan wypowiadał kolejne słowa w dziwnym dudniącym i głębokim w tonacji języku. Po chwili, coś pojawiło się w cieniu kolumny pytając dziecinnym głosikiem.- Czego?
Istotka wzrostu dziecka i o głosie dziewczynki, ale o zapachu gnijącego mięsa. Tyle dało się wypatrzeć eidolonowi, mimo że mrok nigdy nie przeszkadzał Viltisowi.
-Pojawili się goście.- odpowiedział przerażony kapłan drżącym głosem. Niski cień odpowiedział.- Wiemy wiemy. Nowe zabawki. Ich cierpienie i tortury będą naszym posiłkiem, dodadzą sił w zadaniu które czeka przed nami. Możesz się pobawić kobietami, które znalazły tu schronienie, ale pamiętaj... mają być żywe. Jeszcze ich śmierć nie jest na razie potrzebna. Ich duszyczki nie są gotowe.
-Będę pamiętał.
- rzekł nerwowo kapłan.
-Ta świątynia... nadal nie jest gotowa.- rzekł dziecinny głosik wyraźnie zawiedziony tym faktem.
-Staram się.- jęknął przerażony kapłan.
-Starasz się za mało plugawcu. Gdyby nie twoje przeszłe zasługi...-odparła istotka w cieniu kolumny. -Ktoś wkrótce przybędzie. Jedno z nawróconych. Bądź gotów.-
I istotka znikła.

Evelyn
zaś czekała na powrót swego najbliższego przyjaciela.
-Eveeelyn...Eveeelyn.- głos przypominał bardziej rzężenie, niż mowę rozbrzmiał dość blisko.
Zza kolumny wyłonił się nieumarły. Gnijący mężczyzna, którego rozkład był nie tylko dobrze widoczny, ale i dobrze wyczuwalny.


Truposz wydawał się jej znajomy, a i jego chód nie przypominał chodu bezmyślnego zombie.
-Eveelyn... znaaalazłeeeem cięęęę.- każde słowo wymawiał z trudem. Jego oszpecona za życia twarz coś jej przypominała. Dopiero po chwili zrozumiała kogo przypominał jej nieumarły. Zrozumiała czemu ma problemy z mówieniem. Wszak miał rozprute gardło, sama mu je rozpruła.
-Znaaaaalazłeeeem cięęę.... i zaaaabioorę... do dooomuuuu.- szeptał nieumarły szpicel wyciągając zimne łapska w kierunku ofiary, która uciekła mu za życia.

Poranek w garnizonie był spokojny. Po trupach (tych martwych i tych nieumarłych), nie było ani śladu. Po koniach w stajni, także. Znowu było pochmurnie. Znowu padała mżawka przypominając o ponurym miejscu jakim stało się to miasto.
To że po nocnej desperackiej obronie, nie było śladu, nie poprawiało humoru żołnierzom. Ale morale i tak było wysokie. Tarnus i Lionel potrafili podtrzymać ducha walki.
Sytuacja jednakże nie była zbyt dobra, choć i tragiczna nie była.
W lazarecie spoczywał Garison z Waymoot. Był najciężej poszkodowany. Miał bowiem wielokrotne złamania i bredzi łw gorączce. Oprócz niego leżał jeszcze Jonach,Knut, Moldred i Holdrem.
Lżej ranni zostali Jens, Kircos, Kers, Lurglen, Gorstag gotowi byli do służby. Podobnie jak Gostag, który odzyskał odzyskał przytomność. Także i wycieńczony za pomocą magii Erazm, odzyskał dość sił by działać, a jego oczy płonęły dziwnym szaleńczym niemal entuzjazmem.
Krótka rozmowa z dowódcą i każdy otrzymał zadanie. Drogbar po krótkiej rozmowie z Erazmem udał się do pracowni maga, by z pomocą swych eliksirów zbadać niezwykłą figurkę.
Zaklinacz zaś, wraz Nathanielem oraz Gostagiem wyruszyli na badanie miasta. Podobnie zresztą uczyniła paladynka zabierając ze sobą Eurida i Anargosa.

Rozmowa z Erazmem krasnoluda była... dziwna. Drogbar miał wrażenie, że to miejsce zaczęło jakoś wpływać na umysł zaklinacza. I bynajmniej nie był to korzystny wpływ.
Ale może to jemu się tak tylko wydawało? Może to efekt przemęczenia?
Drogbar ponownie zabrał się za działania w pracowni, podczas gdy Tarnus i reszta jego ludzi, zajęli się umacnianiem bramy garnizonu, który miał był ich ostoją na noc.
Przygotowany eliksir mający rozjaśnić umysł pozwolił krasnoludowi stwierdzić, że... dziwaczna figurka nie jest w ogóle magiczna!
Nie potrafił on też ocenić materiału z jakiego wykonano przedmiot, aczkolwiek alchemik był pewien że jest on planarnego pochodzenia. Co tym bardziej dziwiło, że ktoś marnował metal z innego świata na dziwaczny przycisk do papieru.
Ta figurka powinna być magiczna! Tyle, że jakoś nie była.
Coś wyrwało Drogbara z zamyślenia. Szelest, coraz głośniejszy chrobot. Rozejrzał się zaskoczony.
Ze ścian i szpar komnaty wyłaziły bowiem wije.


Robactwo to było nie dłuższe niż trzy palce, ale były ich setki.Jak to możliwe?
Wszak nie znaleźli dotąd żadnej żywej istoty w tym mieście. Drogbar jednak nie bardzo miał czas na rozważanie, setki wijów najwyraźniej próbowały osaczyć krasnoluda.

Paladynka wędrowała uliczkami miasta wraz z towarzyszącymi jej dwoma żołnierzami, kierując się na południe. Po prawdzie nie wiedziała gdzie udały się Lialda i Evelyn. I nie wiedziała, gdzie sama powinna pójść. Chłodny deszczyk psuł nastrój Corelli. Już od kilku dni bowiem nie czuła się sucha. Ubranie było przemoknięte, a zbroja lodowato zimna.
A miasto ponure.


Jej dwaj towarzysze, nie odzywali się za bardzo, bacznie lustrując okolice w poszukiwaniu zagrożeń. Tych jednak póki co nie znaleźli. Już jakieś dwadzieścia minut temu oddalili się od rynku, na którym gnił olbrzymi żuk i zagubili się w labiryncie uliczek.
Nagle paladynka zatrzymała się, wstrzymując gestem dłoni towarzyszy. Wydawało się jej bowiem, że słyszała stukot kopyt końskich.
Ale nie... po chwili bowiem jedynie szmer deszczyku było słychać.
Ruszyli dalej. Znów stukot kopyt końskich dobiegający z daleko. Stanęli. Corella nasłuchiwała i nic.Czy jej się zdawało?
-Zauważyła panna jakieś … orki?- wtrącił nagle Anargos. Nie chciał jednak tłumaczyć, czemu pytał.
Znów stukot kopyt końskich. Tym razem paladynka była pewna, że je słyszała. I pognała w ich kierunku, docierając jak się okazało do bramy miejskiej i..widząc przez otwarte wrota niepokojący widok.

Nie było mostu.
Jedynie szczątki ruin na obu stronach rzeki.
Nie było mostu.
Musiał runąć podczas wczorajszej burzy.
Nie było mostu.
I byli odcięci od świata.
Nie było mostu i drogi powrotnej.
Za to tuż obok rozległ się skrzek i wyszedł z bocznej uliczki gigantyczny straszliwy żuk.
O tak. Pokonali już jednego takiego. Zabili na głównym rynku taką bestię.
Ale wtedy działali w grupie. Ale wtedy w walce z żukiem uczestniczyło dwie dziesiątki żołnierzy i alchemik oraz mag.
A teraz paladynka i dwóch żołnierzy stanęli oko w oko z gigantycznym skarabeuszem, zapewne rozwścieczonym/ną stratą partnera/partnerki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-11-2011 o 20:55.
abishai jest offline  
Stary 10-11-2011, 14:18   #40
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Evelyn telepatycznie porozumiała się z Viltisem odnośnie śledzenia kapłana. Wiedziała że on łatwiej się do niego podkradnie niepostrzeżony i szybciej zobaczy coś co kapłan będzie się starał ukryć przed jej wzrokiem. Zrobiła delikatny gest ręką na potwierdzenie swojej prośby pokazując mu by ruszył przodem a ona postara się podejść cicho zaraz po nim. Jednak jej kroki pomimo iż starała się iść cicho w jej uszach rozbrzmiewały dudniącym echem po pustej świątyni. Zrobiła jeszcze kilka kroków i postanowiła się jednak zatrzymać i poczekać na powrót swojego przyjaciela i na wieści jakie jej przyniesie. Stała więc w półmroku świątyni nasłuchując i rozglądając się próbując wzrokiem przeniknąć przez ciemność zalegającą tam gdzie świece swym blaskiem nie rozjaśniały pomieszczenia. Nie lubiła półmroku, nie cierpiała ciemności, jej myśli wracały wtedy do jej lat dzieciństwa, do czasu kiedy to matka... Wzdrygnęła się odganiając niepokojące ją odczucia i zaczęła nasłuchiwać czy Viltis jej czegoś nie chce przekazać. Poczuła niepokój który ogarnął smoka, zastanawiała się co też tam się dzieje i co jest przyczyną tego, że przyjaciel przesyła jej teki odczucia. "Co go niepokoi? Czyżby te dziwne mruczenie kapłana? A może coś jeszcze?" Już miała wysłać w myślach zapytanie o to, kiedy zdała sobie sprawę, że może rozproszyć niepotrzebne smoka. Czekała więc dalej starając się zachować cierpliwość i wiedząc, że Viltis wróci do niej albo przekaże jej swoje przesłanie w odpowiednim czasie.

Przeczucie go nie myliło. Ten brak wyrazu u kapłana, ta obmierzła nijakość miała swoje drugie dno. “Teraz już wiem, czemu tak łatwo mi się wymknął” - odsłonił zęby gdy niczym bumerang powróciła myśl, która nie dawała mu spokoju - “Ma protekcję. Ciekawe tylko kim ona jest” Ta ciekawość, w sprawiła też, że nie zaatakował ponownie. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej, gdyż wszystko co teraz mógł usłyszeć mogło okazać się kluczowe dla ich przetrwania. Z napięciem przyglądał się kapłanowi i mięsnej dziewczynce i wsłuchiwał w każde ich słowo. Pomyślał też o stworzeniach, które zobaczył wcześniej. Czy były one powiązane z tym co teraz widział? Czy też całkiem inną cholerą?
Istota nagle znikła. Pojawiło się kilka odpowiedzi na nurtujące go pytania, pojawiły się też nowe zagadki. Najważniejsza z nich - do czego ma być gotowa ta świątynia. I jak temu zapobiec oczywiście. Pocieszające było też, że póki co nie groziła im śmierć, a co najwyżej zabawa z kapłanem, na którą miał wielką ochotę. “Czemu się teraz za niego nie zabrać?” ta myśl przemknęła mu przez głowę w tej samej chwili, w której zniknęła dziewczynka. Nim jednak ponownie zaatakował strwożonego kapłana otrzymał tak silny, że niemal bolesny impuls. Evelyn była w niebezpieczeństwie. Tak szybko jak tylko mógł, by jednocześnie kapłan go nie spostrzegł, wycofał się, a później pomknął do swojej pani. Gdy dostrzegł zmierzającego w jej kierunku trupa od razu zaatakował przegryzając zębami mu szyję. A przynajmniej mając taki zamiar, ledwo zaczepiając się o gardło elfa. Szczęki się zacisnęły, ale... on już był martwy. Atak który powaliłby żywego stwora na nim nie robił takiego wrażenia. Nie wzbudzał paniki, ni strachu. Do paszczy Viltisa polała się gorzka posoka rozkładającego się trupa. Potwór łapą odtrącił pysk Viltisa zaciskający się na jego szyi, nie czyniąc jednak żadnej krzywdy eidolonowi i nadal ruszał w kierunku swej “zdobyczy”.
Evelyn na widok pojawiającego się truposza zrobiła pierwsze co przyszło jej na myśl... wezwała Viltisa i nim się spostrzegła smok zaatakował wyciągającego po nią łapy zombiaka. Odskoczyła do tyłu by nie przeszkadzać smokowi w walce z umarłym i uniosła dłonie do góry zaczynając czarować. Przestrzeń wokół Viltisa i zombiego zapełniła się atakującymi nieumarłego stworzeniami przywołanymi przez Evelyn do pomocy smokowi.


Z ciemności wyłonił się wilk i rzucił się na pomoc Viltisowi atakując zaciekle nieumarłego. Z góry zaś zapikował w ataku orzeł, wykorzystując do walki zarówno swoje szpony jaki i ostry dziób, a potem kolejny i jeszcze jeden, każdy z nich zaciekle atakował zombiaka.
Atak wilka chybił, zaś sam nieumarły przeciwnik uderzył z całą siłą, w ciało zwierzęcia. Zwierzę zawyło z bólu, ale nie straciło ochoty na dorwanie się do mięska truposza. A po chwili do walki dołączyły kolejno orły. Ich szpony szarpały próbującego odpędzić je nieumarłego.
Było tak blisko, nieco szybszy atak, parę centymetrów głębiej, a głowa zombiaka by się już potoczyła po posadzce. Oblizał językiem nieprzyjemny smak, wykrzywiając z obrzydzeniem wargi. Nagłe wsparcie dało mu trochę czasu i przede wszystkim rozproszyło uwagę zombiaka. Przykładając się do tego ze wszystkich sił uderzył ogonem.Nie przewróciło go, nieumarły był nadnaturalnie silny i wytrzymały.
Evelyn zaś ujęła swoje sztylety i w skupieniu wycelowała w wyciągającego po nią swoje łapy zombiaka i rzuciła, trafiając go prosto w oko.
Potwór jednakże ignorował rany napierając wprost na przyciśniętą do kolumny dziewczynę, sycząc.-Na nic się zdadzą twoje przeklęte sztuczki. Należysz do mnie. Zawsze należałaś.
Na jego drodze stał wilk. I to on zaatakował gnijącego elfa skacząc mu na pierś. Potwór jednak odtrącił w bok nacierające zwierzę, z przerażającym skutkiem. Słychać było chrzęst kości i wycie wilka... Zwierzę padło na ziemię, umierające. Krztuszące się własną krwią zwierzę konało krótko i znikło w błysku światła. A sztylet w oku trupa wyrwał się z cielska potwora i wrócił do dłoni Evelyn kierowany wolą swej pani.

Orły natarły na truposza, ale on zdawał się nie przejmować ich szponami.
Umarlak był nieustępliwy w swoim dążeniu do Evelyn, lecz Viltis jeszcze bardziej w swoich atakach. Widząc, że monstrum chce przede wszystkim dopaść Evelyn, atakuje tym razem od tyłu, ponawiając atak na szyję. Tym razem chybił! Jakim cudem, te gnijące zwłoki były tak szybkie i zwinne?! Jakim cudem elfi truposz zdołał sie uchylić?!
Evelyn przekazała nakaz Viltisowi by się usunął zerknęła na orły, które kołowały w górze, wsunęła dłoń do swojej torby i wyciągnęła ogień alchemiczny, zerkając na zbliżającego się potwora cisnęła nim w niego. Fiolka jednak nie była tak celną bronią, jak sztylet. Ogień alchemiczny rozlał się po podłodze, jedynie odrobinę opryskując trupa. Zatlił się na jego zwłokach, a orły zapikowały na truposza próbując go ranić.
Elf rzucił się na Evelyn, próbując łapę zacisnąć na szyi, ale nie udało mu się. Dziewczyna była zwinniejsza i uskoczyła. Zaklął pod nosem.
To przypominało ciuciubabkę. Szybko się okazało, ze trup nie jest na tyle zręczny by poradzić sobie ze wszystkim z nim walczącymi. Nadludzka siła nie wystarczała i gdy Vitlis kolejny raz zaatakował, ponownie poczuł w pysku ohydny smak gnijącej posoki.
Evelyn zerknęła na atakującego umarlaka Viltisa i doszła do wniosku, że nadeszła pora by zniknąć z oczu, a właściwie już tylko z jednego oka potwora. Wyszeptała zaklęcie by czar niewidzialności zadziałał i ukrył ją przed starym znajomym. Niewidzialna dziewczyna usunęła się z zasięgu łap nieumarłego, pozwalając by atakował go Viltis wraz z orłami. Sama zaś czujnie obserwowała co się dzieje trzymając w pogotowiu swoje sztylety, które w razie potrzeby miała zamiar użyć. Jednak na razie wstrzymywała się z tym wiedząc, że atak sprawi iż znowu stanie się widoczna.
Stwór odwrócił się i krzyknął.-Gdzie się kryjesz suko?! Dopadnę cię. Nie ukryjesz się przed mną. Nie możesz się wiecznie ukrywać! Znajdę cię!
Martwy elf za dużo gadał. Niemniej Viltis miał okazję zaatakować go paszczą, co też uczynił.

Zniknięcie Evelyn zdezorientowało trupa. Zresztą zazwyczaj tak samo działało też i na żywych. Zaskoczony rozglądał się próbując martwymi oczami przeniknąć zaklęcie niewidzialności. Z tej dekoncentracji ponownie skorzystał Vitlis i zaatakował. Wykonał gwałtowny skok by ostatecznie rozszarpać szyję trupa lecz w drogę mu wleciał orzeł, zmylając go całkowicie. Zamiast więc ostatecznie pokonać wroga, to bezsilnie klepnął paszczą nawet jednym zębem nie zahaczając o śmierdzące trupem ciało.
Niemniej truposz zwrócił swe jedyne zdrowe oko w kierunku Viltisa.- Najpierw uduszę to irytującą jaszczurkę.
I ruszył w kierunku Viltisa.
- Za dużo gadasz - warknął eidolon i wywijając się próbującej go złapać dłoni z impetem wbił zęby w kark przeciwnika. Tym razem trafił bezbłędnie, a siła potężnych mięśni szczęk i ostre niczym sztylety zęby dopełniły dzieła. Może niezbyt ładnie, tak trochę nierówno, ale skutecznie odciął głowę od tułowia. Trup upadł w drgawkach, jakby chorował na padaczkę. Jego ciało przeszywały drgawki, po czym pękł... i z jego ciała zaczęły się wylewać robaki. Setki dżdżownic, rozpełzało się na wszelkie strony opróżniając powłokę skóry.


Evelyn zerkając z obrzydzeniem na robactwo nakazała orłom by je zżarły, wszak nie wiadomo co te wijące się na posadzce świątyni robale mogły im jeszcze zaserwować... im mniej ich zostanie tym lepiej. Sama zaś podeszła do Viltisa i pogłaskała go po głowie w podziękowaniu.
- Chyba powinniśmy wracać do Lialdy i podzielić się z nią swoją nowo nabytą wiedzą. - rzekła do niego, chciała też odpocząć przed spotkaniem ze zdradzieckim kapłanem. Była również lekko zaniepokojona, czemu pólelfka nie pojawiła się kiedy walczyli, przecież musiała słyszeć zarówno wrzaski zombiaka jak i harmider walki.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172