Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2011, 21:27   #41
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Corella po porannym sprawdzeniu stanu osobowego oddziału, podjęła decyzję wyruszenia w miasto, celem odszukania "zaginionych" dziewczyn, i poznania przy okazji choć części miasta. Paladynka miała wielką nadzieję na znalezienie zagubionych kobietek żywcem, co w dużym stopniu zaoszczędziłoby naprawdę wiele spraw...

Ruszyli więc we trójkę, przemierzając puste, odpychające swym jestestwem miasto. A znowu padał deszcz, sprawiając, iż Paladynka czuła się dosyć podle. Ciągła wilgoć, do tego spory chłód, zmęczenie i te obrzydliwe, obrzydliwe uczucie chodzenia w mokrym ubraniu. Pocieszała się jednak, że wkrótce będzie mogła w końcu odpocząć, wysuszyć, mieć choć chwilę dla siebie.

Końskie kopyta na bruku!.

Wyraźnie je słyszała, gdzieś całkiem niedaleko. Czy to był ktoś z ich oddziału?. Nie, to deszcz... ruszyli dalej, człapiąc pustymi ulicami, z niewielką nadzieją na znalezienie jeszcze kogoś żywego oprócz nich. Wtedy też znowu usłyszała stukot. Tym razem była już pewna, tak, to był zdecydowanie jakiś rumak!.

I znowu nic.

Czyżby zaczynało jej odbijać?. Przyłożyła na chwilę dłoń do czoła, masując je przez moment. Pytania towarzyszących jej mężczyzn zignorowała, odpowiadając zbytecznym:
- Nie, nic...

Przy następnym dźwięku znajdującego się niby gdzieś tam całkiem niedaleko rumaka, wystrzeliła do przodu niczym bełt z kuszy, rzucając się sprintem ku źródłu owych odgłosów. Jednak nic z tego, zamiast konia i ewentualnego jeźdźca ujrzała całkiem co innego. Los nie miał zamiaru tak łatwo doprowadzić choćby do chwili wytchnienia. Paladynka gapiła się na zniszczony most, będący jedyną drogą z miasta(?). Pięknie, bardzo pięknie.

To nie był jednak koniec niespodzianek. Jakby tego wszystkiego było mało, gdzieś z boku rozległ się dziwaczny ni to skrzek, ni syk i...pojawił się kolejny, wielgachny żuk. I to chyba wyjątkowo wpieniony żuk, kłapiący do nich energicznie swoimi żuwaczkami. Hmmm, czyżby wcześniej zatłukli jedno z parki owych przerośniętych robali?.

Corella oderwała wzrok od żuka i spojrzała na Eurida i Anargosa. Następnie znowu na bestyjkę, i ponownie na towarzyszących jej mężczyzn. We trójkę nie mieli chyba zbyt dużych szans przeciw wielgaśnemu draństwu. Gdyby chociaż był między nimi jakiś czarujący mogący rzucić jakimś wrednym czarem w robala. Ostatnią walkę co prawda wygrali, ale wtedy były ich prawie trzy tuziny, a nie trzy osoby...

- W nogi!! - Ryknęła do wojaków - Wiejemy i to już!.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest teraz online  
Stary 14-11-2011, 21:40   #42
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
Gdy dotarł do lazaretu, czarownik czuł się już wyraźnie lepiej i właśnie zbierał się z łóżka. Krasnal nie marnując czasu podszedł i zaczął:

- Może to i nie najlepsza pora by zadawać te pytania, ale obawiam się, że wiele czasu nie mamy. Wspominałeś coś o jakimś magu. Tarnus postanowił się tutaj zabarykadować i uważa, że drewniane bariery zatrzymają też maga. Ja w to niezbyt wierzę, dlatego chciałem cię wypytać o wszystko co wiesz na jego temat, i sposobach w jakie moglibyśmy się przed nim zabezpieczyć. Toć teraz w drużynie już jedynie ty dysponujesz magią, i ja alchemią, którą gdyby się uprzeć po trochu można by do magii porównać.
-Nie wiem nic. Poza tym, że zapewne jest nekromantą i to dość potężnym.- odparł dość enigmatycznie Erazm, uśmiechając się... jakoś dziwnie.
- Czyli to on może odpowiadać za cały ten cyrk? Jeśli jest potężny to co można zrobić aby oprzeć się jego magii? Toć musi być jakiś sposób...
-Zawsze jest jakiś sposób.-potwierdził zaklinacz i przez chwilę patrzył się w ścianę.- W końcu to mag. Ciska czarami, jak każdy inny. I musi mieć artefakt jakiś skoro taki hordami komenderuje. Artefakt powiązany z nocą.
- W takim razie co proponujesz? Przypuszczam, że one wieczorem powrócą, a z każdą minutą ten czas się zbliża. Musimy działać szybko.
-A co niby można zrobić, poza znalezieniem go wcześniej?- odparł retorycznym pytaniem Erazm.
- Czyli mamy czekać aż przylezą i nas zeżrą. Aaaaa... - zrezygnowany stwierdził, że nie ma sensu kontynuować rozmowy. Obrócił się i wyszedł.
-Możesz zdobyć wodę święconą...dobra na nieumarłych. Na maga... magia, zimna stal, cokolwiek innego. Wszystko co może zranić ciebie, zrani i czarodzieja.- odparł na odchodne zaklinacz.

W zachowaniu Erazma było coś dziwnego. Drogbar nie wiedział dokładnie co, ale jego towarzysz zachowywał się inaczej niż zwykle. Teraz jednak nie było czasu się nad tym zastanawiać, głowę brodacza zaprzątały ważniejsze sprawy...


***


Jedną z tych spraw były niedokończone prace w laboratorium, a szczególnie badanie dziwnej statuetki. Dziś postanowił zmienić swój standardowy zakres ekstraktów. Jak każdego ranka wyjął przenośne laboratorium i przygotował dziewięć fiolek. Jedną wypił od razu i podszedł do figurki. Moc tego eliksiru pozwalała mu tak jak magowi rozpoznawać przedmioty zawierające w sobie magię. Wziął sztucznego krocionoga w ręce i ku jego zdziwieniu nie wyczuł nic. Podwójnie ukryta skrytka zawierała nic nie warty przedmiot. To nie było możliwe. Nawet jeśli nie był magiczny to coś w nim musiało być... i on postanowił dowiedzieć się co...

Nagle coś przerwało rozmyślanie, jakiś szelest. Myślał, że ktoś wchodzi, jednak kiedy się odwrócił, upewnił się w swoich przekonaniach co do figury. Z każdej szpary wyłaziły małe robale, takie same jak ten ze statuetki. Gurnesa ogarnęło obrzydzenie. Nie miał zamiaru spędzać z nimi ani chwili więcej niż to było konieczne. Rzucił się do drzwi. Pękające chitynowe pancerze wydawały ohydny dźwięk. Na szczęście klątwa, bo był pewien, że robaki są jej elementem, nie była w tym wypadku zbyt złośliwa. Drzwi były otwarte i bez problemu opuścił pomieszczenie. Zbiegł po schodach i jeszcze chwilę po tym miał w uszach chrobotanie pancerzyków o drzwi siedziby maga. Nie miał zamiaru tam wracać, już raz uznano go za wariata i przypuszczał, że gdyby tam wrócił z kimś, nie byłoby śladu po żadnych insektach. To miasto było przeklęte i najwyraźniej miało na celu zrobienie z ludzi wariatów. Przypomniał sobie Erazma, jego już najwyraźniej zaczęło dopadać...


***


Na dziedzińcu był Lionel, wraz z kilkoma żołnierzami. Samuel i Baldrick oraz Darion naprawiali wrota pod komendą Nicosa, szczupłego mężczyzny o fizjonomii przypominającej łasicę i wyjątkowo szczupłych dłoniach. Krasnolud zapamiętał go z biwaków jako wyjątkowo chętnego do smakowania jego trunków. Oraz... jakoś tak chciwie gapiącego się na jego beczki.
Widać ten woj o wiecznie rozczochranej fryzurze znał się na ciesielce. Sam Lionel nadzorował robotę.

Drogbar początkowo planował iść spać, ale zmienił zdanie i przed tym udał się do dowódcy piechoty. Jako inżynier mógł się przydać przy naprawie bramy. Gdy był już blisko rzekł

- Jak tam idzie z barykadowaniem? Może przyda wam się pomoc wprawnego inżyniera?
- I dodatkowo para rąk do pracy... Jasne.- wtrącił ironicznie Nicos, po czym szybko zerknął na Lionela, niepewny, czy nie zagalopował się w swych słowach. Żaden jednakże grymas nie przeciął oblicza dowódcy, który znudzonym spojrzeniem przyglądał się robocie. Rycerz najwyraźniej wolał walczyć, niż budować. Spojrzał na krasnoluda i spytał.-Sądzicie, że możecie pomóc.

Alchemik rozejrzał się dokładnie po okolicy, szukając rzeczy, które pozwoliłyby mu zamocować bramę, a potem umocnić ją tak aby wytrzymała oblężenie. Zastanowił się po czym zaczął tworzyć plan.

- Brama jest wielka i ciężko ją będzie podnieść, ale nie będzie trzeba się męczyć ręcznie. Przerzucimy górą belkę, a z niej zrobimy prymitywny dźwig. Linę mam, belki też się walają. Potem trzeba będzie jeszcze kilka belek ryglowych zamontować co by tego łatwo nie wyważyły. Co do dziur może nie trzeba łatać wszystkich. Te łajzy i tak przez nie nie przelezą a za to zmieści się włócznia, czy też kilka bełtów przeleci.
-A dziurawa brama nie będzie... za słaba. Już raz się przez nią przedarli.-powątpiewał Nicos.
-Łatka na samą dziurę niewiele pomoże. Zamiast tego proponuję zrobić więcej rygli na kilku poziomach, tak żeby nawet jeśli wybiją dziurę brama nie ustępowała. Mocnych belek jest dość, jak będzie trzeba to zwalimy te trzy słupy - wskazał na pale stojące nieopodal bramy.

Lionel spojrzał na swych podwładnych i rzucił.

- No to bierzmy się do roboty. Darion skocz no po kilofy do kuźni. Bo mimo tego deszczu, ziemia tu twarda.

Mężczyźni zabrali się do roboty. Nawet paladyn pracował fizycznie razem z pozostałymi. Robota mimo, że ciężka szła w miarę sprawnie. Rady Gurnesa i pracowitość pozostałych członków ekipy dawały niezłe rezultaty. Brodacz równocześnie cały czas zastanawiał się nad tym jak jeszcze umocnić fort przed praktycznie pewnym wieczornym atakiem. Miał w głowie kilka pomysłów, ale na razie trzeba było dokończyć sprawę bramy...
 
Radioaktywny jest offline  
Stary 19-11-2011, 23:30   #43
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Sprawy w tym przeklętym mieście przyjmowały coraz gorszy rozwój. Ledwie udawało jej się wyplątać z jednych tarapatów od razu wpadała w kolejne. Co za pech!

Całe szczęście, że pozostała w pobliżu ołtarza. Tutaj przynajmniej mogła jako tako przeczekać kolejny atak .... tego czegoś. Kapłan nie kłamał. Ale co działo się z Evelyn i świątobliwym? Lialda schowała za pazuchę znaleziony zwój z zamiarem pokazania go Drogbarowi i rozejrzała się dokoła. Wszędzie w ciemnościach krzywiły się do niej płaskorzeźby a nienawiść jaka od nich emanowała napawała półelfkę lękiem.
Nie miała szans ruszyć się gdziekolwiek. Musiała jednak ostrzec Evelyn i dlatego właśnie zebrawszy powietrze w płuca krzyknęła jak mogła najgłośniej klika razy to samo:

EVELYN!!! UWAŻAJ!! TO COŚ JEST ZNOWU W ŚWIĄTYNI!!! UWAŻAJ NA PŁASKORZEŹBY KOŁO OŁTARZA!! NAJLEPIEJ UKRYJ SIĘ W BEZPIECZNYM MIEJSCU!!


Miała nadzieję, że za którymś razem jej słowa dotrą do celu...Mimo,że przy samym ołtarzu było bezpiecznie, wyciągnęła broń i stanęła w gotowości.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 20-11-2011, 15:00   #44
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W świątyni, jak i dookoła niej wiele się działo.


Nieumarli napierali na zamknięte drzwi, z bezmyślnym uporem. Pełni furii i zawiści nie przystającej wszak do pozbawionych zwykle uczuć pustych trucheł, próbowali wedrzeć się do środka.
Ciężka figura, blokująca drzwi, była im zawadą. Ale nie mogła powstrzymać ich przez wieczność. Centymetr za centymetrem, blokujące szczątki figury odsuwały się od świątynnych wrót. Szczelina pomiędzy oboma skrzydłami wrót powiększała się... coraz bardziej.

Świątynia zamiast schronieniem okazała się koszmarem. Kłamliwy kapłan, nieumarły wyrzut sumienia zmieniający się w kupę robactwa. Kryjące się u góry świątyni drapieżne i obłąkane istoty.
Świątynia bogów dobra, zmieniła się w pułapkę najgorszą z możliwych. Taką z której nie da się uciec.
Dookoła świątyni bowiem zgromadzili się nieumarli, odcinając drogi ucieczki.
Przyzwane ptaki dużo robali nie upolowały. Dżdżownic było wiele i żwawo rozpełzały się na wszystkie kierunki. A przyzwane orły nie przebywały w tym wymiarze wystarczająco długo, by zeżreć każdego robala.
Pozostało więc wrócić do Lialdy i... wtedy do Evelyn i do jej eidolona dotarły krzyki.
Wrzaski pełne strachu i prawdziwe.
Ale czy ich powód był równie realny?

Evelyn wątpiła. To miejsce pokazało, że potrafi wypaczać nie tylko rzeczywistość, ale i zmysły. To miejsce mieszało w głowach, przez co nie wiadomo było, co jest realne... a co nie.
Posłuszna zaleceniom półelfki, Evelyn skryła się w pobliskiej wnęce, pomiędzy dwoma rzeźbionymi półkolumnami. Niemniej wysłała przodem swego towarzysza. Viltis ruszył więc w kierunku głównego ołtarza świątynnego.
A w uszy przyzywaczki uderzyła kakofonia dźwięków. Krzyki bólu i strachu, złowrogie pomruki, modlitwy, odgłosy rzucanych zaklęć. Niektóre głosy nawet wydawały się Evelyn znajome. Z pomiędzy tej kakofonii dźwięków uderzających w uszy dziewczyny Evelyn zdołała rozróżnić kilka jeno. “Tędy, tędy.... otwieraj, są coraz blisko... nieee... musimy ruszać dalej.. nie oglądaj się za siebie... nie otwiera się ! Naciśnij mocniej stopę!”
Kakofonia dźwięków wdzierała się do uszu Evelyn wywołując ból, niemalże wywołując zamroczenie. Zachwiała się, oparła o jedną z półkolumn, zacisnęło na stopie rzeźby ją wypełniającej.
Nastąpiło kliknięcie i... ściana za Evelyn ustąpiła odsłaniając mroczne zakamarki tuż za nią.


Gdzie prowadziły te zapomniane tunele? Co oznaczały te głosy? Czemu niektóre z nich wydawały się znajome? Czy Evelyn, naprawdę chciała to wiedzieć?

Półelfka zaś była uwięziona przy ołtarzu. Choć rzeźby chciały ją dopaść, świętobliwość tego miejsca im nie pozwalała. Ostrzegła krzykami Evelyn. A przynajmniej taką miała nadzieję. Co jeszcze mogła zrobić?
Odbiegnięcie od ołtarza, nie było opcją. Kamienne łapy, bez problemu by ją pochwyciły. Ale... czy to była jedyna droga? Nie dla Lili. Ta urodzona akrobatka wspomagana magią, potrafiła coś więcej niż tylko poruszać się po ziemi. Pokryte rzeźbami ściany, wnęki ścienne i okienne, stanowiły wszak alternatywną drogę dla tak zwinnej osóbki jak ona. Nie pozbawioną niebezpieczeństw drogę, ale wszak bezpieczniejszą drogę.
Póki co jednak... była bezpieczna, choć uwięziona. Czy warto ryzykować życie, dla wolności?
Miała też na podorędziu nową broń, pełną magii. Broń z której nie warto było zrezygnować, miała ów zwój... zagadkę. Bardzo starą zagadkę. Niewątpliwie wmurowano ów zwój podczas stawiania świątyni. A ileż miał sam przybytek lat ? Dwieście, trzysta, pięćset? Z pewnością świątynia była stara.

Ktoś się zbliżał, szybko rozpoznała owo charakterystyczne szuranie połączone z człapaniem dwóch łap. Viltis. Wyrośnięty zwierzak Evelyn. Gdzie była jego pani?
Stworzenie wyraźnie się zjeżyło spoglądając złowrogo na kamienne zagrożenia. Łuski wzdłuż jego grzbietu lekko się uniosły. Dostrzegło ożywione rzeźby, one też go dostrzegły. Ale główny ich cel stał wszak przy ołtarzu. A więc... to co się działo wokół Lialdy nie było omamem.Czy to dobra, czy zła wiadomość?
Krótka wymiana zdań, krótka wymiana informacji. Viltis przekazał Lialdzie to co widział szpiegując kapłana, Viltis opowiedział o nieumarłym atakującym Evelyn i jego rozpadzie na setki dżdżownic. Choć pominął szczegół. Nie wspomniał o tym, że przyzywaczka znała napastnika. Choć była to przelotna i krótkotrwała znajomość.
Kroki. Ktoś się zbliżał. Ojciec Matthias, kapłan. Ale nasuwały się wątpliwości co do tożsamości bóstwa jakie czcił obecnie.

Garnizon...

Naprawa wrót przebiegała gładko i sprawnie. Po wymienieniu uszkodzonych desek, nowe wrota osadzono na naoliwionych zawiasach. Z pomocą alchemika szło to dość sprawnie, mimo ciągle mżącego deszczyku.
Ubrania szybko nasiąkały wilgocią, a brodę Drogbar co jakiś czas musiał wyżymać.
Krasnolud miał też inny problem.
Robactwo.
Co jakiś czas dostrzegał wija, albo innego krocionoga szybko przemierzającego podwórzec.


Czasami widział krocionoga wspinającego się po ścianie budynku. Czasem słyszał chrobot setek tysięcy odnóży tuż za swymi plecami. Ale, gdy chciał je pokazać towarzyszom, to... już ich nie było. Może te wije były tylko wytworem jego wyobraźni? Może nie istniały?
A może tylko czaiły się na okazję, by go dopaść?
Bo mimo iż wmawiał sobie, iż wije są złudzeniami, to robactwo pojawiało mu się przed oczami, od czasu do czasu. Do uszu, od czasu do czasu, docierał ten charakterystyczny chrobot, a myśli odpływały w kierunku wizji zgonu alchemika. Natrętnej wizji pogrzebania żywcem pod rojem kąsających krocionogów.
Niemalże czuł jak wpełzają mu pod ubranie, rozrywając skórę żuwaczkami, jak wgryzają się w ciało drążąc korytarze w jego ciele. Jak wyżerają go od środka.
Brrrr... paskudna wizja.
Wormbane mimo swej nazwy zdawało się przyciągać robale do Gurnesa.

Te rozmyślania przerwało przybycie resztek patrolu. Gostag wrócił, zataczający się, osłabiony, ranny. Oślepiony. Półork gdzieś zgubił broń, a jego twarz pokrywała zakrzepła krew. Zamiast oczu miał dwie jątrzące się rany. Jego oczy dosłownie wyrwano z oczodołów.
Tylko cudem dotarł więc do garnizonu bełkocząc nieskładnie o “latających oczach, śmiercionośnych tancerzach bez twarzy, o biczu, bólu wyrywanych oczu, przeklętym domu, o krwi... odciętej ręce i wrzasku zaklinacza”...
Jego wypowiedzi były niespójne, on sam drżał i pojękiwał. Na szczęście niziołka zachowała zimną krew i szybko opatrzyła rany Gostaga, po czym podała mu coś na sen. Mateczka Deldi stwierdziła bowiem, że w obecnym stanie i tak nie będzie udzielić w informacji. Był bowiem w głębokim szoku. Co zresztą było zrozumiałe.
Tak więc sytuacja stała się poważna. Z oddziału zaklinacza, wrócił tylko Gostag i to oślepiony. Erazm i Nathaniel zaginęli bez wieści.
Oddział paladynki... też jeszcze nie wrócił.

Biegła. Obcasy jej butów rozpryskiwały kałuże. Serce waliło jak młot. Za sobą słyszała oddechy podwładnych i skrzeki gigantycznego skarabeusza, który ich ścigał. Nie mogli mu uciec, biegnąc po ulicach miasta. Owad okazał się za szybki.
Pozostało tylko jedno. Wbiec do najbliższego domostwa.
Zrobili to, tyle że każde z nich wbiegło do innego domu. Paladynka naparła ciałem na drzwi z impetem wpadając do przedpokoju. Wyłamała drzwi i pognała w głąb nie zatrzymując się, bowiem głowa owada próbowała się wcisnąć za nią do przed pokoju. Żuwaczki kilka razy uderzyły o siebie.
Gdyby głowa Corelli znalazła się między nimi. Już by się potoczyła po ziemi, odcięta od reszty ciała.
Paladynka wbiegła po schodach na piętro domostwa, by móc uniknąć ataku rozszalałego insekta.
Dopiero tu mogła odpocząć i złapać oddech. Bieganie w zbroi, nie jest bowiem przyjemnością. Nawet jeśli ta zbroja ogranicza się do napierśnika.
Corella się zorientowała, że trafiła do domu rzemieślniczej rodziny. Na parterze był zapewne warsztat kuchnia, spiżarnia i wychodek. Na piętrze sypialnie, pokój gościnny inne. Póki co paladynce pozostało piętro do zwiedzania.
Pierwszy z brzegu pokój do jakiego weszła okazał się sypialnią. Drewniane łoże lekko śmierdzące wszechobecną pleśnią. Ściany porastające grzybem. Wilgoć. Szafa z ubraniami. Ładne nawet sukienki w niej były, choć głównie lniane. Niemniej pięknie haftowane.
Była też toaletka z lustrem.
I w niej paladynka ujrzała swe odbicie.


Biała niemalże cera, krew sącząca się z oczu i ust, kły w karminowych wargach. Ciemne mokre od deszczu włosy przylepiające się do głowy.
I poczuła głód. Mocny i ssący trzewia głód. Głód ludzkiej krwi.

A za oknem, nadal widać było skarabeusza. Olbrzymi chrząszcz wiedział, że ludzkie robactwo skryło się w kamiennych norkach i szukało sposobu, by wedrzeć się do środka... i dokonać zemsty.
Na razie jednak owe próby, były bezskuteczne.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-11-2011 o 15:06.
abishai jest offline  
Stary 24-11-2011, 22:09   #45
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Evelyn powoli miała dość tego miejsca. Była to przecież świątynia, powinna im dać schronienie przed złem, ale z każdą mijającą chwilą miała wrażenie iż to właśnie tutaj skupia się całe zło miasteczka. Zaczęła przesuwać się w stronę "bezpiecznego" miejsca, które wskazał im kłamliwy kapłan i w którym zostawiła swoją współtowarzyszkę, jednak wędrówkę przerwały krzyki Lili. Czarnowłosa bez słów porozumiała się ze swoim smokiem prosząc go by sprawdził czy to nie kolejna "niespodzianka ułuda" jaką chce im zaserwować to miejsce, sama zaś postanowiła poczekać rozglądając się przy tym za jakimś bezpiecznym miejscem. O ile wogóle w tym miejscu mogło być jakieś bezpieczne miejsce.

Robiło się coraz niebezpieczniej. Viltis miał wrażenie, że w tej świątyni zebrało się wszystko co najgorsze. Od wrót wejściowych dobiegał łomot - to mieszkańcy miasta, niby umarli , lecz przekonywująco żywotni, próbowali sforsować drzwi wejściowe. W środku wcale nie lepiej - wygłodniałe potwory, z których on sam wcale nie był taki najgorszy, opętany kapłan i głosy zwiastujące inwazję. W sumie to szczęście, że nie miał zbyt wiele czasu na zastanawianie się, gdyż mogłoby mu jeszcze przyjść do głowy, że sytuacja jest beznadziejna. Dobrze i tak, że posągi zdecydowanie wolały zabrać się za Lialdę niż za niego, co pozwoliło mu bez szarpaniny do niej dojść. Gdy już stanął przy niej zdał sobie sprawę, że najbardziej interesującym elementem tej sytuacji był ołtarz. Coś sprawiało, że posągi, choć złaknione krwi, to wstrzymują się i nie przekraczają pewnej granicy dookoła niego, że pomimo splugawienia świątyni, ołtarz wciąż odpychał zło. Ciekawe czy gdyby zarzucił ołtarz sobie na plecy, to ten efekt by pozostał? Przez moment całkiem na poważnie oceniał tą możliwość, lecz szybko zdał sobie sprawę, że waga i wielkość ołtarza uniemożliwiają ruszenie go z miejsca. Ze smutkiem pokręcił głową - dlaczego najprostsze rozwiązania zawsze są niemożliwe? Westchnął żałośnie i opowiedział Lialdzie o wszystkim czego się dowiedział.
- Powinniśmy przedostać się do Evelyn, to tajne przejście wydaje się jedynym rozwiązaniem w tej chwili. - lecz zanim Lialda podjęła decyzję do ich uszu dobiegł odgłos kroków. Nadchodził fałszywy kapłan.

Evelyn stawiała ostrożnie każdy kolejny krok rozglądając się uważnie dookoła. Miała wrażenie, że z każdej strony docierają do niej głosy, tak jakby stała w środku tłumu, jednak przecież jej wzrok nie wyłapywał nikogo, skąd więc one się brały? Wsłuchiwała się w nie równocześnie nasłuchując czy Viltis nie przekaże jej wieści odnośnie tego co udało mu się zobaczyć. Te głosy... czarnowłosa zamknęła oczy i zmarszczyła czoło próbując pozbyć się bólu jaki wywoływały w jej głowie. Miała wrażenie, że jeszcze chwila a głowa jej wybuchnie i rozsypie się na tysiąc kawałków... ten ból... zachwiała się i nie chcąc upaść wyciągnęła dłoń by znaleźć dla siebie oparcie. "Klik" do jej uszu dotarł nowy odgłos, ale zabrakło jej czasu nad zastanawianiem się co on może oznaczać, gdyż wraz z nim zniknęła ściana, która jeszcze chwile temu tu była. Przyzywaczka zerknęła na tunel zastanawiając się dokąd on może prowadzić... "Tajne przejście? Czyżbym odkryła tajne przejście? Ciekawe czy ten kłamliwy kapłan je zna?" Oparła się o ścianę tuż przy wejściu i skupiła się na przekazaniu informacji Viltisowi. "Znalazłam jakieś tajne przejście... Czy z Lialda jest bezpieczna tam gdzie jest? Potrzebuję cię tutaj. Powinniśmy sprawdzić dokąd prowadzą te tunele i co jeszcze może się tu kryć. Powiedz Lili o moim znalezisku i chodźźźźź..." - zakończyła nakazem przyzywając swojego przyjaciela, by służył jej swoim wsparciem. Czuła się coraz bardziej zmęczona zarówno walkami jakie już mięli za sobą jak również niespodziankami jakie ich spotykały, nie chciała sama stawiać czoła kolejnej, czuła się pewniej mając smoka koło siebie.

Przekaz od Evelyn wybawił go od kłopotu zastanawiania się co dalej. -Nie, nic nie jest w porządku - odparł nieświadomie na głos. Przekazał Lili co właśnie dowiedział się od swej pani i gdzie ona się znajduje. Przyzywaczka słyszała kroki poruszającego się po świątyni kapłana, więc nie zwlekała z ruszeniem w dół odkrytymi przez przypadek schodami. Stawiała ostrożnie krok za krokiem, dotykając dłonią zimnej ściany tunelu. Wsłuchiwała się w odgłosy dobiegające zarówno z za sobą jak i przed sobą. Posuwając się wolno do przodu Evelyn oprócz odgłosów, które sami mimowolnie wywoływali nie słyszała nic innego. Słyszała przyspieszone oddechy, ale były to ich oddechy, słyszała raz po raz jak któreś z nich postawiło głośniejszy krok, gdyż ciemność jaka ich otaczała nie zawsze pozwoliła im poruszać się w idealnej ciszy. Powoli jednak krok za krokiem przesuwali się do przodu.

Podziemia świątyni okazały się być jedynie przedsionkiem do sieci tuneli. Szybko się okazało, że murowane ściany tuneli, zastąpiły nacieki skalne i gładkie ściany jaskiń.
Było tu cicho i ciemno...



… i upiornie. Sieć jaskiń była odrębnym światem, dobrze jednak znanym tubylcom, bowiem łatwo się było natknąć, na żeliwne uchwyty na pochodnie. Jeno pochodni nie było.
Gdzieniegdzie było słychać szum wody. I był to jedyny hałas rozbrzmiewający w tych jaskiniach.
Nie były one puste. Od czasu do czasu, można się było natknąć na kałuże śluzowatej substancji. Od czasu do czasu w ciemnościach tuneli, przesuwały się przygarbione sylwetki dwurękich istot, nie będących humanoidami. Upiorne i duże sylwetki stworzeń, zniechęcające do prób kontaktu. Jaskinie skrywały niewątpliwie kolonię jakichś istot. Pełzających w mroku.

Wchodzili w korytarz niepewnie. Nawet gdy już oczy przyzwyczaiły się do ciemności, wszystko co widzieli było niewyraźne. Poruszali się uważając na każdy krok i ostrożnie stawiając stopy. Vitlis miał dość już po pierwszych paru stopniach - zdecydowanie bardziej lubił otwarte przestrzenie dachów. Skrzywił się jeszcze bardziej, gdy okazało się, że to nie jest zwykła piwniczka, nawet nie katakumby, lecz przedsionek do czegoś dużo większego i starszego niż świątynia. Przeciągnął pazurem po kamiennej ścianie ze zgrzytem, od którego ścierpła skóra Evelyn. Korytarze rozrastały się i wkrótce zdali sobie sprawę, że to cały podziemny świat, na dodatek z mieszkańcami.
- Nie wyglądają na nic, z czym zdarzyło mi się wcześniej zetknąć. Dobrze, że nie są agresywne, zbyt wiele ich. - ściszył głos mówiąc do Evelyn, ale i tak to co mówił rozniosło się syczącym szeptem. Przyzywaczka wzdrygnęła się słysząc szept smoka i pokiwała głową, że ma rację co do ilości mieszkańców podziemi świątyni. Chwilę później jednak uświadomiła sobie iż w tym mroku kiwanie to mogło zostać niezauważone więc otworzyła usta by mu przytaknąć ale zamiast tego syknęła tylko do tyłu:
- Ciiiiiiiiiiiii... nie chciała kolejnego starcia, z kolejnymi dziwolągami zamieszkującymi to miasto, a właściwie bardziej zamieszkującymi pod miastem. Zerkając na nie zastanawiała się czy to one mogą być przyczyną tego co się wydarzyło tam na górze. Odwróciła się i szepnęła:
- Może uda nam się je ominąć, gdy będziemy szli ostrożnie trzymając się z dala od nich.
- Niech tylko nas ruszą - wyszczerzył swoje imponujące kły - pożałują tego.
Viltis zastanawiał się nad tym co widział. Czy mieszkańcy miasta nie wiedzieli co się dzieje pod ich stopami? Musieli, przecież ktoś wybudował to wejście. W takim razie czemu nic z tym nie zrobili? Nie umieścili przy wejściu strażnicy, nie zamknęli jakąś bramą. Podzielił się swoimi wątpliwościami z Evelyn.
Czarnowłosa przyznała rację smokowi, przekazała mu też swoje zdanie. Według niej pewnie mieszkańcy miasta nawet nie zdawali sobie sprawy z tego co tu mają, wszak ona sama odkryła to wejście przez przypadek.
- Ale ktoś, kto wybudował świątynię, musiał wiedzieć. przecież wejście nie pojawiło się znikąd, lecz czyjeś ręce ułożyły cegły tworząc tunel. - tknęła go pewna myśl. - Może ta świątynia została wybudowana jako pieczęć? By zapobiec przedostawaniu się mieszkańców tego miejsca na powierzchnię? Widziałem, że ołtarz ma potężną moc - znowu rozlał się po nim żal, że nie mógł zabrać go ze sobą. Niepokoiło go to miejsce i najchętniej powróciłby do świątyni. Niestety, w chwili obecnej nie było to opcją. W konfrontacji z umarłymi mieszkańcami miasta, korytarze wciąż wydawały się oazą spokoju. Chyba najrozsądniejszym było szukanie drugiego wyjścia zamiast powrotu do świątyni
- Zapewne czy tak jest wiedzieli ci co budowali tą świątynie, nam pozostaje gdybanie. Może gdyby nam się udało złapać jednego z tych dziwolągów, może byśmy się czegoś dowiedzieli. Jednak ich jest za wiele i pewnie narobilibyśmy przy tym hałasu. Lepiej sprawdźmy dokąd nas zaprowadzą te tunele. Może gdzieś jest na to odpowiedź. Napewno zaś powinni się o tym co tu się znajduje dowiedzieć dowódcy tej naszej eskapady. - wyszeptała Evelyn zerkając przy tym uważnie czy gdzieś w pobliżu nie pojawia się kolejny mieszkaniec podziemi, wszak nie wiedziała na ile czujny jest ich wzrok i zapach, a nie chciała by ich tu odkryto. Po krótkiej wymianie zdań ruszyli dalej do przodu, zachowując jeszcze większą ostrożność niż do tej pory.

Przy kolejnym zakręcie, pojawił się murowany korytarz prowadzący po skosie w górę. Wędrówka nim zajęła parę chwil, a po nich oczom wędrowców ukazał się zamknięta ( zapewne na skobel) drewniana klapa zza której poczuć można było słodkawy odór rozkładającego się kompostu.
W końcu coś się znowu zmieniło, lita skała ustąpiła ceglanej ścianie. Odetchnęli z ulgą zdając sobie sprawę, że coś odnaleźli. Pytanie tylko co? By uzyskać odpowiedź na to pytanie musieli pokonać stromy korytarz, aż w końcu znaleźli się przy drewnianej klapie. Vitlis wciągnął powietrze parę razy i mruknął - Śmierdzi tu. Dobrze, że w końcu nie trupami.
- Ciekawe co znajduję się za tą klapą - mruknęła w odpowiedzi Evelyn i zaparła się o drewnianą klapę próbując ją otworzyć, a jej chowaniec zaraz pośpieszył z pomocą.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 24-11-2011 o 22:43.
Vantro jest offline  
Stary 27-11-2011, 22:59   #46
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
Prace szły sprawnie, aczkolwiek nie dla krasnoluda. Cały czas nękały go insekty z laboratorium. Co chwila gdzieś słyszał ich chrobot, lub też jakiś przebiegał mu przed oczyma. Niestety za każdym razem gdy chciał je komuś pokazać te nagle znikały. Czuł się z tym coraz gorzej. Powoli sam zaczynał się zastanawiać czy nie wariuje. To miasto było przeklęte, a ci durnie uważali, że są w stanie je zbawić. Mógł wracać sam, ale wiedział, iż w pojedynkę jego szanse dotarcia do domu są bliskie zera. Pewnie dopadło by go to co zabiło robotników po drodze, a nawet jeśli nie to pierwsza lepsza szajka bandytów, ukróciła by jego żywota. Miał potencjał bojowy ale jako jednostka wsparcia. W zwarciu miał nikłe szanse.

Robota przy bramie postępowała szybko, ale wraz z upływem czasu pomoc krasnoluda była coraz mniej istotna. Przede wszystkim dlatego, że już na początku rozdysponował pracę tak, żeby była efektywna, ale również dlatego, że coraz mniejszą uwagę poświęcał pracy. Robaki stawały się coraz bardziej natarczywe.Właziły do butów, za koszulę. Alchemik musiał wyglądać dziwnie, co rusz strzepując z siebie coś, czego nikt z pozostałych nie widział.

Zaczynając pracę miał w głowie mnóstwo pomysłów na usprawnienie obrony fortu. Czytał o wielu rodzajach pułapek i zabezpieczeń, które mogliby zorganizować nawet z materiałów dostępnych w garnizonie. Krocionogi jednak odebrały mu cały zapał. Miast planować, całą uwagę poświęcał pełzającym dookoła insektom.


***


Myśli o urządzeniach zgasły totalnie, kiedy wrócił “patrol”, a raczej trzecia jego część. Był bliski śmierci. Nie miał oczu, przez co jeszcze bardziej zaskakujący był jego powrót. Jakim cudem na ślepo mógł trafić do garnizonu w mieście, którego w ogóle nie znał. Sytuacja tak zajęła Gurnesa, że na chwilę zapomniał nawet o swoich małych prześladowcach. W tym mieście nic nie było normalne. A już szczególnie jego towarzysze, którzy postanowili wysłać kolejnych ludzi aby “stwierdzić co się stało” czyli w efekcie stracić kolejnych ludzi..

Widząc, zbierających się na kolejną samobójczą misję wojaków, krasnolud nie mógł uwierzyć w to co widzi. Postanowił nie popuścić tego tak po prostu. Wystąpił i niemal krzycząc zaczął:

-Co wy robicie?! Chcecie kolejnych ludzi na rzeź posłać? Nie wiecie nawet czy ci dwaj żyją! A nawet jeśli, to jak macie zamiar ich znaleźć, nie wiedząc nawet gdzie są? Na dodatek za kilka godzin się ściemni. Tutaj będzie potrzebny każdy do obrony a i tak nie wiadomo czy mamy szansę. A wy chcecie jeszcze kolejnych ludzi na pewną śmierć posłać. Czy wyście kompletnie powariowali?!
-Macie zapewne lepszy pomysł? Siedzieć tu i czekać w nieskończoność?-spytał Tarnus retorycznie.
-Oczywiście, że mam, ale nie chcecie go zastosować. Ale skoro nie chcecie stąd odejść to chociaż zachowujmy się rozsądnie. Przede wszystkim trzeba się umocnić, żeby przeżyć noc. Poszukiwania można rozpocząć kiedy już tutaj będziemy “bezpieczni”. Oni poszli szukać i wrócił tylko jeden
-Czyli nigdy. Bądźmy szczerzy, to nie jest w którym można się bronić bez końca.-stwierdził w odpowiedzi Tarnus.
Ale w chwili obecnej i bez ludzi nie obronimy się nawet jedną noc. Na poszukiwania trzeba będzie wyruszyć dużą grupą, a nie trójkami. W ten sposób straciliśmy już trzy patrole, bo szczerze to w powrót drugiej grupy też nie bardzo wierzę...
-Spróbujemy po twojemu.- stwierdził krótko Tarnus.

W końcu jakaś oznaka rozsądku ze strony dowódcy. Ale to i tak było mało. Stracili kolejną piątkę, a w zasadzie szóstkę ludzi. Z Gostaga i tak już nie będzie pożytku a będzie tylko kolejną kulą u nogi grupy. Ważne tylko żeby się obudził i powiedział co się stało. Takie myśli, choć okrutne coraz częściej pojawiały się w głowie krasnala. A był prawie pewien, że nie tylko w jego. W takiej sytuacji każdy normalny myśli przede wszystkim o ratowaniu własnego życia. Niestety dowódca najwyraźniej nie jest normalny. Uroił sobie rolę mesjasza, człowieka który z garstką ludzi, a może nawet i sam zbawi miasto od tysięcy nieumarłych i bóg wie czego jeszcze. Przez tego wariata wszyscy tutaj zginą, a on nie mógł nic z tym zrobić. Co gorsza z osób, które mogłyby z nim uciekać nie został już nikt. Wszyscy zginęli w tej przeklętej dziurze. Żołnierzy strach było pytać bo zapewne nawet jeśli podzielaliby zdanie Drogbara to pozostali by wierni dowódcy. A on zostałby stracony za podjudzanie do buntu. Jedyną szansą byłaby ucieczka z pozostałymi najemnikami... byłaby bo oni nie żyją... nie żyją, a on będzie następny...

W tym samym momencie wróciły robaki...
 
Radioaktywny jest offline  
Stary 28-11-2011, 23:11   #47
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
"Chwalebna" ucieczka przed przeklętym robalem w przeklętym mieście. Co bowiem innego jej zostało?. We trójkę zmierzyć się z wyjątkowo wielgachnym, wpienionym żukiem, który z pewnością mógł jednym kłapnięciem swych żuwaczek ściąć młode drzewko?. Corella nie miała ochoty skończyć jako posiłek dla tego świństwa, ani tym bardziej jako część... nawozu, na jaką już wcześniej natrafili. Sama myśl, iż jej martwe ciało mogło trafić w taki syf, doprowadziło ją do gęsiej skórki.

Póki jednak co żyła, pędząc przed siebie ile sił. Problemy z kolei, zupełnie jak na złość, pojawiały się wprost proporcjonalnie co do ilości kropli deszczu na jej włosach. Nie tyle, że gonił ją przerośnięty żuk, to zgubiła jeszcze swoich dwóch podwładnych!. Sama nie wiedziała w którym momencie oni skręcili w zupełnie inną stronę niż Paladynka i tyle, po ptokach, została sama, wbiegając do zupełnie innej kryjówki niż wojacy. Czasu zaś oczywiście na dumanie nad tym faktem nie było, mając na uwadze ratowanie swojej skóry.

I do tego wszystkiego, ogarnęło ją jeszcze jakieś takie dziwne uczucie.

Półelfka walnęła z rozpędu w drzwi wejściowe, które (na szczęście dla niej) ustąpiły przed barem opancerzonej kobiety, wpadającej na posadzkę. Corella pozbierała się w ekspresowym tempie, wykonując przy okazji coś jakby przewrót w przód, słysząc za sobą bestyję wpadającą we framugę. Czym prędzej więc ruszyła biegiem schodami na piętro, dopiero tam pozwalając sobie na rzut oka za siebie. Wielki robal utknął, wciąż jednak napierał z furią na zbyt mały dla niego otwór, kłapiąc przy tym zawzięcie. Aby więc go nie prowokować jeszcze bardziej, Paladynka postanowiła zniknąć jemu z pola widzenia.

Sypialnia była urządzona skromnie, choć przyjemnie dla oka, wszędzie zaś zapach pleśni, wilgoć, grzyb na ścianach... zupełnie jakby całe miasto gniło za jakieś straszne, popełnione czyny. Gdy uspokajał się jej oddech, zauważyła suknie w szafie, które nawet jej się podobały, w chwili obecnej nie nadawały się jednak już do żadnego użytku, z drugiej zaś strony, nawet gdyby tak było, nie miała zamiaru ich kraść. Oprócz szafy i łoża, toaletka...

Serce podeszło jej do gardła.

Własne odbicie wywołało w niej bowiem tak nagły strach, że aż dłoń Corelli wylądowała w pierwszym momencie na rękojeści miecza. wśród własnego, szaleńczego walenia serca zorientowała się jednak, iż nie stała jednak twarzą w twarz z wampirzycą, lecz patrzyła na własne odbicie.

Patrzyła na siebie jako pobladłego krwiopijcę, plugawe wcielenie zła, nękające nocami swe ofiary, wysysając z nich życie. Patrzyła na Corellę-wampirzycę.

- Nie - Warknęła do lustra - Nie, nie, nie! - Krzyknęła.

- Nieeeeeeeee!! - Ryknęła wprost, wpatrując się w coś, co nie mogło być prawdą - Nieeeeeeeee!!!!!!.

Dwoma skokami dopadła lustra, waląc w nie dłonią w metalowej rękawicy. Te posypało się w drobny mak, ona stała tam zaś, ze łzami w oczach, dygocząc na całym ciele. Nagle zwymiotowała.


Drżącą dłonią ściągnęła jedną z rękawic, po czym sięgnęła po swój święty symbol. Pochwyciła go mocno, aż wbił się nieprzyjemnie w skórę, jednocześnie klnąc, modląc się, i płacząc. Nic się jednak nie stało. Jej dłoń nie zaczęła dymić, nie było poparzeń, nie było porażenia pozytywną energią. Brak jakichkolwiek efektów emanujących od poświęconego symbolu jej patrona. Niepewnie zrobiła krok do przodu, po czym upadła na kolana.

Puściła znak Lathandera, poruszając niemo ustami, i dla odmiany skierowała dłoń ku podłodze. Pochwyciła jeden z kawałków lustra, po czym brutalnie przejechała nim sobie po wewnętrznej stronie dłoni. Popłynęła krew, nią zaś znowu targnęły torsje. Wpatrywała się niczym zauroczona w szkarłat wypływający z jej ciała, a język Półelfki zaczął jakby samoistnie, rytmicznie się poruszać, pragnąc posmakować posoki.

- Nie... - Jęknęła, czołgając się w jakiś ciemny kąt, w którym podwinęła nogi pod brodę, po czym zaczęła płakać.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest teraz online  
Stary 30-11-2011, 20:57   #48
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Bogowie, jak ona nienawidziła tej bezsilności. Miejsce przy ołtarzu stało się nagle nie schronieniem, a klatką. Otoczona przez ożywione rzeźby mogła się jedynie przysłuchiwać próbom przedarcia się do świątyni zombiaków. Nie była głupia. Zdawała sobie sprawę z tego, że to tylko kwestia czasu.
A Evelyn i ten kapłan gdzieś zniknęli. Rozejrzała się uważnie poszukując ewentualnej drogi ucieczki. Nie wrzeszczała już. Najwyraźniej nikt nie miał zamiaru przyjść jej z pomocą.
Bystre oczy i umysł Lili szybko oceniły sytuację. Bieg pomiędzy rzeźbami nie miał sensu. Nie była na tyle szybka, żeby umknąć wyciągniętym w jej stronę łapskom. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie dostrzegła innego sposobu. Wnęki w ścianach i oknach oraz pokrywające sufit płaskorzeźby dawały dość miejsca aby wykorzystać jej akrobatyczne zdolności. Lialda pokręciła noszonym na palcu pierścieniem i uśmiechnęła się. O tak, to był najlepszy prezent jaki mógł jej sprawić Amar.
Właśnie sięgała do torby po linę, kiedy w pobliżu ołtarza usłyszała szuranie i człapanie dwóch łap. Nadchodził Viltis. A jednak nie zostawili jej samej! Szybko, po raz kolejny ostrzegła go przed niebezpieczeństwem. Chowaniec Evelyn przez chwilę przyglądał się całej sytuacji, a potem sam obwieścił kilka interesujących, ale bardzo niepokojących wieści.
Przeczuwała, że z tym klechą coś jest nie tak. Tak samo jak ze świątynią. Zdrajca we własnych szeregach – tego mieszkańcy nie mogli się spodziewać. Płacili teraz za zbytnie zaufanie. Ale czy i ona przez chwilę nie dała się zwieść jego „dobroci”?
Nie miała jednak czasu na dłuższe zastanawianie się. W świątyni nie było bezpiecznie. Ożywieńcy, robale, fałszywi kapłani. To wszystko było jakimś koszmarem, od którego trzeba było uciec jak najdalej.
- Powinniśmy przedostać się do Evelyn, to tajne przejście wydaje się jedynym rozwiązaniem w tej chwili. – powiedział Viltis. I miał rację. Z oddali słychać już było kroki, a Lila nie miała ochoty na spotkanie z kapłanem sam na sam.
Viltis tak nagle jak się pojawił, tak nagle został odwołany. Musiała sobie poradzić sama.
Półelfka spakowała pośpiesznie cały dobytek zgromadzony przez kapłana przy ołtarzu, łącznie z żywnością, do sakwy i wyjąwszy linę po kilku próbach zarzuciła ją na dłoń jednej z płaskorzeźb na suficie. Następnie stanąwszy na ołtarzu, za co w skrytości przeprosiła Lathandera, wspięła się szybko ku wnęce w ścianie.




Stamtąd rozglądając się dokładnie i znajdując oparcie w załomkach dla rąk i stóp pięła się ostrożnie w kierunku, w którym oddalił się Viltis. Kilka razy jej stopa ześlizgnęła się z wąskich szczelin i Lialda musiała się porządnie nasapać żeby nie spaść. Ale udało się. Ominęła ożywione potwory i zanim kapłan dotarł do celu zeskoczyła zgrabnie i zdążyła przemknąć do części, w której Evelyn odkryła wejście do podziemi. Ostrożnie, szukając śladów na posadzce obejrzała ściany.
Nie trwało długo kiedy odnalazła zejście do tuneli w otwartej rzeźbie. To tutaj musiała się schronić ta dwójka. Lialda zastanowiła się przez chwilę. Skoro ona natknęła się na wejście może to zrobić i kapłan ze swoją martwą świtą.
Trzeba było pozacierać ślady i jakoś zamknąć wejście. Ze śladami nie było kłopotów. Na tym znała się dość dobrze. Natomiast mechanizm zamykania wejścia stanowił niezłą zagadkę. Wykorzystała swoje umiejętności otwierania zamków i rozbrajania pułapek i w końcu odkryła jego funkcję.
Teraz pozostało już podążyć za Evelyn i jej Chowańcem.
Lialda zanurzyła się w czerń korytarzy zamknąwszy za sobą wejście. Nasłuchiwała kroków towarzyszy i kierując się instynktem posuwała się powoli do przodu ściskając w dłoni krótki miecz.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 01-12-2011, 17:39   #49
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cienie przemieszczające się przez korytarze. Cienie wystarczająco duże i złowrogie, by przezornie schodzić z drogi właścicielom owych cieni. Wyglądało, że choć na powierzchni miasto wymarło, to pod stopami kłębiło się życie. Pytanie tylko... jakie?
Ślady pazurów, które dostrzegały dziewczyny i eidolodon, śluz pokrywający czasem podłogę, podpowiadało, że złowieszcze istoty wędrują owymi korytarzami. Czy mieszkańcy o nich wiedzieli? Czy te istoty stoją za pełnym nieumarłych miastem?

Jak dotąd wędrówki dwóch dziewcząt dostarczały jedynie nowych pytań.
Klapa znajdująca się wylotu ciągnącego się w górę tunelu. Otwarcie klapy wymagało trochę siły i trochę finezji. Skobel puścił, klapa odpadła i wyjścia wylała się organiczna śmierdząca breja. Gnijące odpadki roślinne i zwierzęce rozchlapały się z impetem, zupełnie jakby piwniczka wymiotowała.
Bo do tego właśnie dotarli... do piwniczki czyjegoś domostwa.
Owa organiczna breja, była przegniły zapasami zgromadzonymi na jesienne i zimowe miesiące.
Dwójka dziewcząt i Viltis, przebrnęli przez gnijącą breję.
Dalej poszło łatwo. Lialda bez większego problemu otworzyła zamek piwniczki. I tak, cała trójka, nieco umorusana organiczną breją znalazła się na parterze piętrowego mieszczańskiego domostwa.


Sądząc po dużej ilości materiałów i kilku gotowych sukniach, oraz masie igieł i nici w pracowni na parterze, ów dom, należał do krawca.
Na piętrze było jedno dość wygodne łoże, kuszące by zapaść w objęcia snu.


Ogólnie jednak cały dom należał do dość biednego krawca i ni Lila i ni Viltis czy Evelyn nie zauważyli w żadnym z pokoi czegoś wartego szabrowania. Ale... Czy obecnie im się chciało szabrować?
A do świtu zostały ledwie dwie godziny.

Inni dzielni bohaterowie mieli zdecydowanie gorzej...

Robaki. Towarzyszyły Drogbarowi cały czas. Szły za nim, chrobocząc odnóżami od podłogę. Widział je zawsze tuż na granicy pola widzenia. Wiły się po ścianach, wędrowały... zbierały się w grupę, bądź rozpraszały. Czekały.
Cierpliwie wyczekiwały chwili słabości krasnoluda, chwili nieuwagi, chwili roztargnienia. By uderzyć. Tego Gurnes był pewien. Co gorsza nie mógł o tym nikomu powiedzieć, bo gdy tylko starał się zareagować na ich obecność, wskazać ich istnienie towarzyszom, ona gdzieś znikały. Nie mógł się więc nikomu poskarżyć, bowiem zapewne wzięto by go za wariata. Gdzieś głęboko w sercu Drogbara kiełkowała nieznośna myśl, że... być może rzeczywiście zwariował?
Deszcz lał się z nieba. Nie było co prawda takiej burzy, jak w nocy. Ale deszcz mżył przemaczając strój alchemika. Jego brodę trzeba było już wyżymać od nagromadzonej wilgoci. Krasnolud już zaczynał zapominać, jak wygląda pogodny słoneczny dzień.

Obiad. Po ciężkiej pracy w strugach zimnego deszczyku, ciepła polewka powinna być tym czego trzeba każdemu. A już najbardziej żołnierzowi. Drogbar z racji swej rasy lubił dobrze podjeść. I nie był wszak zbyt kapryśny. Byleby było dużo i tłusto i ciepłe.


Ale posiłek jakoś nie cieszył, mimo że była to polewka na jakimś mięsie. Czyli rarytas w porównaniu ze zwykłą żołnierską fasolą. Ale nastroje były minorowe. Nikt się nie odzywał, nikt nie kłócił. Nikt nie przechwalał. Tak wielu ludzi już ubyło. Reszta była zaś zmęczona. Nocna walka, poranne przygotowania do odparcia nocnego ataku. I pytanie o to co dalej. Utknęli w pułapce.
Nikt tego nie powiedział wprost, ale wszyscy wiedzieli że tak jest. Gdyby nie nieznany i ponury los zaginionych patroli, dowództwo musiałoby się borykać z dezercjami.
Wszyscy jedli powoli i bez apetytu.
-Oczy!- krzyk jednego z żołnierzy przerwał ciszę. To Baldrick krzyczał. Ten lekko korpulentny mężczyzna pokazywał palcem swoją polewką, bełkocząc pod nosem.- Patrzą na mnie... oczy Gostaga... pływają... patrzą...oskarżają... to nie ja... oczy...to nie ja.... ja tylko... raz... po pijaku...oczy.
Po jego twarzy płynęły łzy.-Nie patrz tak... to nie moja ...wina...kto je podrzucił... Nie patrz... nie miałeś się.... kto powiedział?! Kto śmiał!-
Sięgnął po sztylet krzycząc.- Kto powiedział ? Komu zdradziła... dziwka?! To był raz... byłem pijany...nikt nie miał się... Kto powiedział?! Zabiję sukinsyna!
Wymachiwał na oślep sztyletem, rozglądając się po sali z wściekłością w spojrzeniu.Sali zupełnie zaskoczonej tą sytuacją i jego zachowaniem. Sytuacji coraz poważniejszej , aż do czasu, gdy Baldrickiem nagle wstrząsnęły torsje i... upadłszy na kolana zaczął wymiotować zwracając zjedzoną polewkę. Drogbar nie reagował z początku energicznie, bowiem jego spojrzenie przykuwało coś innego.
Wije znów zebrały się w nieduży rój, po chwili formując słowa z własnych ciał.

NADCHODZI TWÓJ CZAS

A mogło być jeszcze gorzej...

Nieumarłą. Corella stała się nieumarłą wampirzycą spragnioną ludzkiej posoki. Jak? Czemu? Kiedy?
Przecież nie przegrała ni jednej walki, nie poddała się nigdy, nikogo nie zawiodła.
Nikogo?
Przyglądali się z cienia rzucanego przez szafę, oskarżycielsko wskazywali na nią palcami. Młodzi, acz bladzi, gnijący już...Ich twarze mimo dotknięte piętnem rozkładu, nadal były rozpoznawalne.
Młody kapłan i doświadczony paladyn. Ich twarze naznaczone zgnilizną nie wyrażały nienawiści. Ich twarze były puste i pozbawione wyrazu, ale palce wskazywały na nią.
Winna! Winna! Winna!
Winna... czego? Chwili słabości?
Postacie wskazujące na przemienioną w wampirzycę paladynkę, były bezlitosne. Ale też ich sylwetki były półprzeźroczyste. Byli tylko cieniami przeszłości. Byli omamem.

Niestety... głód był prawdziwy.
Czy ta przemiana była karą? Czemu aż tak okrutną i nieadekwatną do winy? Gdzie miejsce na litość?
Wrzaski i gniewne skrzeki zza oknem zwróciły uwagę Corelli. Pozwoliły na moment skupić się na czymś innym niż rozpaczy.
Podeszła do okna i zobaczyła, coś czego się nie spodziewała. Determinację.
Anagros który skrył się w domu na przeciwko, nie zamierzał czekać na zmianę sytuacji. Osłonięty kamiennymi ścianami domostwa, raz po raz strzelał w kierunku owada. Jego kusza wysuwała się za okiennej framugi, jego pociski wbijały się w szczeliny pancerza skarabeusza.
Półelf się nie poddał, półelf walczył, półelf pełen życia, półelf był pełen KRWI.
Odruchowo przesunęła językiem po wargach i po kłach. Była głodna, tak bardzo głodna.
Niemal słyszała jego serce bijące w szybkim rytmie, niemal czuła na języku smak najwspanialszego napoju... krwi humanoidów.

Niemniej... wkrótce co innego zwróciło uwagę paladynki. Na dachu domu, z którego okien Anagros atakował skarabeusza, ktoś stał. Mała sylwetka i dziwaczny strój.


Niziołek w cylindrze, opierający się o mokre dachówki, rzeźbioną laseczką zakończoną czaszką. Jego twarzy nie dało się rozpoznać, bowiem pomalowana była tak, by przypominać czaszkę. Za duża koszula i pstrokata kamizelka, połączona z kryzą dawała upiorny kolaż.
I on uśmiechał się. Ów niziołek uśmiechał się szyderczo patrząc w okno Corelli. On uśmiechał się wiedząc co się z paladynką stało. On musiał wiedzieć!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-12-2011 o 11:22. Powód: poprawka byka
abishai jest offline  
Stary 08-12-2011, 17:39   #50
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Walka z opornym skoblem wreszcie dała rezultaty i klapa opadła. Evelyn widząc jak się otwiera w dół odskoczyła przezornie do tyłu, w samą porę, gdyż z góry zaczęła spływać śmierdząca breja obryzgując wszystko i wszystkich dookoła. W pierwszym odruchu zatkała nos starając się zapanować nad odruchem wymiotnym. Była zmęczona, była głodna ale na sam widok i smród lejącej się brei odechciało jej się już jeść. Zerknęła na ziejący otwór i wzdrygnęła się na samą myśl iż muszą tam wejść, a co za tym idzie utytłać się w pozostałościach tego co właśnie spadło tu na dno. Czarnowłosa zerknęła na Viltisa i ruchem głowy wskazała mu otwór z niemym poleceniem by ruszył pierwszy sprawdzić czy nie czeka tam na nich jakaś kolejna niespodzianka.
- A to ci niespodzianka - westchnął zgarniając dłońmi szlam ze swojej skóry. - Czy w tym mieście wszystko zgniło? - kręcąc głową zadał retoryczne pytanie. Podszedł pod otwór, z którego wypadła breja pogniłych warzyw i z ciekawością zajrzał do góry.
- Wygląda na to, że prowadzi do czyjegoś domu - powiedział do Evelyn. Po raz kolejny zastanowił się jak to możliwe. Skobelek w podłodze i nikt nie sprawdził dokąd prowadzą zamknięte nim drzwi? To jakiś czar rzucony na mieszkańców, że nie potrafili dostrzec, jak to dziwne jest mieć w domu coś takiego? Zatrzymał te wątpliwości dla siebie. Zamiast kłapać dziobem po próżnicy posłuchał się Evelyn i wspiął przez otwór. Wychylił ostrożnie głowę ponad krawędź i ponownie nie mógł oprzeć się wrażeniu, nierzeczywistości. Na wejściu do piekielnej krainy stał sobie normalny dom, w którym mieszkali zapewne normalni ludzi. “No chyba, że ten szalony kapłan tutaj dorastał” pomyślał z przekąsem.
- To normalny dom! - wrzasnął w kierunku czekających na to co powie kobiet.

"Normalny jak normalny" przemknęło przez głowę czarnowłosej wszak czy w tym mieście jest coś normalnego, powoli zaczęła w to wątpić. Z niechęcią zerknęła na ziejący otwór i wzruszając ramionami zaczęła się przez niego przeciskać by zobaczyć ten "normalny dom". Stojąc na podłodze piwniczki starała się strząsnąć z siebie jak najwięcej śmierdzącej brei.
- Ciekawe co jeszcze w sobie kryje. Czy w dalszych pomieszczeniach też zastaniemy takie śmierdzące niespodzianki? - mruknęła pod nosem kierując się w stronę wyjścia z piwniczki. Kolejne znaleziska jednak nie śmierdziały, a kawałek materiału posłużył jej za ścierkę, którą wytarła do czysta swoje ręce, buty i co tylko się dało. Na usta zaś powrócił uśmiech kiedy w kolejnym pomieszczeniu dojrzała łóżko.
- To spać już mamy gdzie. Jeszcze trzeba by było znaleźć trochę wody by obmyć się z tego tałatajstwa. - rzekła kierując się w stronę gdzie wydawało jej się powinna znajdować się kuchnia. Znalazła w niej studzienkę, a w studzience... wodę, wydawało się, że jest czysta. Co prawda studnia sięgała w dół czyli tam skąd przyszli, więc zapewne podziemne stwory miały do niej dostęp, ale... do umycia się chyba nadawała.


Evelyn rozejrzała się za jakimś naczyniem, w które mogłaby nabrać zimnej wody, a parę chwil później już jej ręce zanurzały się raz po raz w niej obmywając pozostałości z piwniczki.
- Jak myślisz Viltisie, gdyby ją przegotować to może i do picia by była zdatna? - mruknęła do smokowatego. - Znalazłeś coś jeszcze ciekawego? Może jest tu jakaś spiżarenka i coś do jedzenia. Wszak suszone jedzenie chyba nie powinno zgnić?
- Nie musicie długo szukać. Umyję się tylko i podzielimy się jedzeniem, które zabrałam kapłanowi. - uśmiechnęła się Lialda - Przynajmniej na tyle się przydał - dodała. Widok wody do mycia i myśl, że nareszcie będą mogli odpocząć poprawiła jej humor, po tym co wydarzyło się w świątyni i po tym jak śmierdząca breja zniszczyła jej ubranie.
- Wydaje się iż to domostwo jest w miarę bezpieczne. Powinnyśmy się przespać jak zjemy. Viltis może popilnować by w czasie snu nie zaskoczyła nas jakaś kolejna niespodzianka. Przyda nam się odpoczynek i nabranie siły po tym co już nas tu spotkało. Co prawda jedno łózko tylko widziałam, ale chyba nie przeszkadza ci iż razem w nim się prześpimy? - rzekła jej na to Evelyn wylewając brudną wodę z miski i zostawiając półelfce czystą wodę do obmycia.
- Nie widzę żadnego problemu. Zmieścimy się przecież obie bez trudu - odpowiedziała zapytana. A zaraz potem Lila zajęła się toaletą i czyszczeniem odzieży. Kiedy wreszcie zadowoliła się efektami, ziewnęła głośno i kiwając głową do Viltisa skierowała się do łóżka. Ułożywszy się wygodnie spojrzała jeszcze na Evelyn, która siadła koło łóżka i jadła ze smakiem to co półelfka zabrała kapłanowi. Lila wyciągnęła rękę po jabłko i ze smakiem ugryzła kęs.
Evelyn spytała pomiędzy jednym kęsem a drugim:
- Myślisz, że powinniśmy tam wrócić rano czy raczej naszych poszukać i powiedzieć im co znaleźliśmy. Viltis jest za tym byśmy wracali, ja się waham czy nie lepiej zajrzeć jeszcze raz do kapłana, by zobaczyć czym zajmuje się jak świt nadchodzi.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. Pewnie już wie, że go przejrzałyśmy, dlatego lepiej przybyć w większej gromadzie - dodała po chwili zastanowienia - Poza tym chciałabym naszemu krasnoludowi pokazać pewien zwój, który znalazłam w ołtarzu. Nie znam niestety tego języka. Chyba, że ty? - spojrzała pytająco na Evelyn.
- Pokażesz? Zobaczymy co ciekawego trzymał ten nasz "sympatyczny" kapłanek - mruknęła Evelyn przerywając jedzenie.
Lila sięgnęła do sakwy i wyjęła zwój podając go towarzyszce. Evelin sięgnęla po zwój i zerknęła na niego z ciekawością. Po czym oddała go półelfce mówiąc:
- Jest bardzo stary, jednak nie potrafię go odczytać. Drogbar powinien sobie z nim poradzić. Znalazłaś coś jeszcze ciekawego oprócz tego zwoju?
- Kuszę. Jest magiczna, ale nie znam jej właściwości I jeszcze drąg i bełty - Lialda wyciągnęła dłoń i poniosła z ziemi po kolei znaleziska..
- Ciekawe... - rzekła Evelyn zerkając na znalezisko - Jednak identyfikacja zajmie mi jakiś czas, zostawmy ją więc na czas kiedy się już prześpimy, jestem zmęczona. Spanie chyba w tej chwili bardziej nam się przyda niż rozeznanie co mogą i do czego posłużą nam te przedmioty. - podniosła się i wsunęła do łózka by wygodnie się ułożyć. Przymykając oczy szepnęła do smokowatego:
- Viltisie... może powinieneś zamknąć tą klapę w piwnicy, by jakiś nieproszony gość nas tu nie odwiedził. - i uśmiechając się dodała : - Spokojnego snu Lilo.
- Dobranoc - odpowiedziała - i niech to nie będzie gołosłowie - uśmiechnęła się poprawiając poduszkę i odkładając na podłogę swoje “zdobycze”.

Viltis zamknął klapę nad wejściem przez które dostali się do domu. Wątpił co prawda, aby komuś innemu sprawiła więcej trudności w forsowaniu niż im, ale przynajmniej nie wiało. “Szkoda, że nie mam czegoś co mógłbym na niej położyć, tak aby zwaliło się na głowy chętnych do wejścia." Wyobraził sobie stos cegieł, albo jeszcze lepiej jakiegoś złomu i uśmiechnął się z lubością. Ale byłby huk. I ta krew wszędzie. Niestety, do poranka panowała cisza. Nikt, ani nic, nie próbowało sforsować drzwi domostwa, w którym przebywali. Znudzony Viltlis snuł się po domu wyglądając przez kolejne okna w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby stanowić zagrożenie, lub po prostu niezwykłego. W pewnym momencie dostrzegł ruch. Zamarł bez ruchu, jak przystało na gada gdy dostrzegł nadchodzącą grupkę ludzi. A dokładniej umarłych. Szli w ten nienaturalny sposób, gdy złamane, bądź urwane kończyny nie są ograniczeniem - potykając się, chwiejąc i cały czas gnijąc. Minęli w ciszy budynek w którym przyczaiła się trójka uchodźców ze świątyni. Na całe szczęście były nieświadome tego, że za ceglaną ścianą chowa się przed nimi czyjeś życie. Obojętnie przeszły obok i ponownie zniknęły w ciemności. “Czego one tutaj szukają? Po co właściwie snują się po tym bezludnym mieście?” Miał nadzieję, że nie jest to oznaka, że któryś z ich towarzyszy jest w niebezpieczeństwie. Ale nawet gdyby... chyba nic by go teraz nie zmusiło do opuszczenia schronienia. Gdy nad dachami domów pojawiła się łuna nadchodzącego słońca ruszył w stronę Evelyn. Szarpaniem za ramię ją obudził - Pora już. Słońce wschodzi
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172