Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-08-2011, 00:25   #1
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Niemy Krzyk [Pathfinder D&D]


Słońce świeciło mocno nad Gwarch.
Największym miastem na skalistych ziemiach, umieszczonym wprost w ich centrum.
Idealną siedzibą lorda... gdyby znalazł się władca chętny ponieść ciężary władania i obrony tych ziem.
Ale nikt taki się nie znalazł. Tak więc Skaliste Ziemie nadal były pod opieką Korony.
Co zresztą miastu akurat wychodziło na dobre. Potężny garnizon Purpurowych Smoków, osąd królewskich sądów, duże ulgi podatkowe dla kupców i rzemieślników, sprawiały że Gwarch rósł w siłę.


Stając się naprawdę wspaniałym miastem. Był to jednak kruchy dobrobyt, zbudowany na piasku. Kilka niefortunnych dla królestwa lat mogło zamienić kwitnącą osadę dobrobytu w pustynię, ale póki co... Gwarch był gwarnym i największym miastem na Skalistych ziemiach. I jednym z nielicznych miast.

W mieście tym stacjonował spory garnizon Purpurowych Smoków, oraz niewielka i niezbyt liczna grupa Wojennych Czarodziejów. Magów niezwykle skutecznych w bitwach, ale... poza nimi już nie tak doskonałych. Skupieni na walce zaniedbywali inne strony sztuki magicznej.
W tej chwili jeden z młodych dowódców modlił się w świątyni Tempusa, największej z świątyń w Gwarch.


Tarnus Swerdagon modlił się o wsparcie i powodzenie tej misji, modlił się o bezpieczeństwo dla siebie i dla swych ludzi. Dowódca wyprawy miał ostre i twarde rysy wojownika zaprawionego w boju, ale urodziwy to to nie był.
Za to dbał o swoich ludzi i był przez nich szanowany. Tarnus modlił się bo, miał o co.
Tuż za granicą Skalistych ziem rozciągała się pustynia Anauroch, a na jej południowym krańcu niczym miecz Damoklesa wisiało miasto Pomrok. Co prawda tajemniczy mieszkańcy tej metropolii nie dokonali żadnych wrogich aktów wobec Cormyru, ale... ich motywy działań nadal były enigmą.
Brak wiadomości z Wormbane napawał więc słusznym niepokojem.

Tymczasem na placu garnizonu następował przegląd “wojsk” ekspedycyjnych. Oddziały te nie były liczne, ale doświadczone w boju i nawykłe do bitewnej taktyki.
W pierwszym rzędzie stała dziesiątka ciężkiej piechoty.


Uzbrojeni w długie włócznie i ciężkie tarcze, byli niemalże ruchomą ścianą. Skałą o którą rozbijały się orcze hordy.
Za włócznikami, stali kusznicy. Na których spoczywał ciężar dystansowego przetrzebienia wroga, zanim ten dotrze do szeregu ciężkiej piechoty.


Uzbrojeni w ciężkie kusze żołnierze nie byli może szybcy, ale za to ich pociski przebijały nawet najgrubsze pancerze. Te dwa oddziały potrafiły ze sobą współpracować, co czyniło z nich niebezpieczną dla wrogów kombinację, na polu bitwy. Tyle że nie wyruszali na wojnę.

Dlatego właśnie Tarnus zamierzał zatrudnić najemników. Osoby o talentach, których brak zwykłym oddziałom liniowym i doświadczeniu w walce z przeciwnikami innymi niż orki czy gobliny.
Potrzebny był każdy, i mag i kapłan i zwiadowca... i nawet wojownik doświadczony w bojach ze stworami o innym niż zielony, kolorze skóry.
Dlatego też na rogu każdej ulicy wisiały ogłoszenia o zatrudnieniu najemników wszelakiej maści do wsparcia misji wojskowej armii Cormyru.
Napisane na nich było też gdzie i kiedy szukać zatrudnienia.

Karczma “Pod pieczonym Cocatryksem” była jedną z największych karczm w Gwarch. I tutaj właśnie Tarnus przybył po modlitwach w świątyni. Tu także siedząc za stołem Swerdagon czekał na ochotników, wszelakiej płci i rasy. I oceniał zadając pytania. O to czym kandydat się zajmował, jakie umiejętności i talenta może wnieść do misji i o doświadczenie bojowe. Nie oczekiwał co prawda samych wojaków, ale na taką misję potrzebni mu byli w miarę doświadczeni awanturnicy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-09-2011 o 19:57. Powód: byki i ich poprawianie:)
abishai jest offline  
Stary 21-08-2011, 17:57   #2
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Drzwi Karczmy “Pod pieczonym Cocatryksem” zostały otwarte z rozmachem, w nich zaś ukazała się zbrojna kobieta w napierśniku i z mieczem przy pasie, w lewej ręce trzymała z kolei tarczę z dużym symbolem Pana Poranku. Szatynka owa mogła mieć dwadzieścia-parę wiosen, z samego wyglądu zaś prezentowała się dosyć sympatycznie.


- Pochwalony w imię Lathandera! - Zakrzyknęła wesoło nieznajoma pakując się do środka dziarskim krokiem, rozglądając po przebywających w przybytku osobach.
- Karczmarzu piwko poproszę! - Kobieta będąc jeszcze wiele metrów od właściciela “Cocatryksa” zamówiła już z wielkim uśmiechem na twarzyczce złocisty napój - I powiedz no, gdzie to też przebywa niejaki Tarnus Swerdagon?.
Pojawienie się wojowniczki, nawet ładnej, nie wywołało wielkiego zamieszania. W końcu to Skaliste Ziemie, nie miejsce dla wychuchanych panienek. Także i Tarnus nie zdziwił się jej pojawieniem. W końcu takich osób szukał, ludzi i nawet nie-ludzi, którzy potrafią machać mieczem w imię dobra, lub magią w tym samym imieniu.
- Witam panie Swerdagon, zwę się Corella Swordhand, Paladynka Lathandera - Pozdrowiła go z dobrych trzech kroków - Przybyłam by wesprzeć was w wyprawie!. I nie, że samowolnie, kler Pana Poranka z chęcią pomoże w kłopotach, toteż mnie przysłano.
- Macie jakieś... listy uwierzytelniające?-
spytał Tarnus zaskoczony słowami kobiety. Nie spodziewał się reakcji żadnej świątyni na tak typowo wojskową misję. Czyżby wiedzieli więcej niż on?.
- No ba - Ponownie na jej gębuli zagościł wielgachny uśmiech, sama Corella wyciągnęła zaś z...rękawa rulon pergaminu, siadając do stołu. Podczas gdy Tarnus czytał z kolei pismo, ona uraczyła się w końcu obficie przyniesionym piwem, którego pianę starła sobie po chwili z nosa.
-No tak... niejasne i złowrogie wizja...kroczący w mroku. - mruczał pod nosem dowódzca czytając. Po czym schował pismo za pas i spytał.- To ilu ludzi panno... pani prowadzisz ze sobą?.
- Ludzi?
- zdziwiła się wielce - Sama jestem!. Taki jakby zwiad... - Uśmiechnęła się drwiąco - Zobaczyć o co chodzi, zameldować, i wtedy dopiero podejmą dalsze decyzje.
- Acha... a jakie ma panna doświadczenia w tej materii. To jest w kwestii wojskowej?- spytał Tarnus.- To jednak jest spory kawałek drogi od Gwarch.
- Oj panie Tarnus, nie panna, tylko Corella, Corella Swordhand, nie bądźmy tacy sztywni!
- Mrugnęła do niego - W siodle sobie radzę całkiem dobrze, podobnie jak i w trakcie bitki, leczyć umiem, choróbsko usunąć i przed złem ochronić, pogłówkować czasem też się zdarzy - Napiła się ponownie piwa.
- Acha... a w kwestiach taktycznych?. Dowodziłaś czymś Corello?- spytał po chwili namysłu Tarnus.
- Jeszcze mi się nie zdarzyło - Odparła i wydęła usta - Ale z musztrą to obeznanie jako takie mam!.
- Bo widzisz....mam dwóch dziesiętników pod sobą. Ale nie mam dowódcy dla najemnych
- rzekł w odpowiedzi Tarnus.
- Noooo cóż... to i najemnikami przyjdzie ci dowodzić? - Spojrzała na niego wesołym wzrokiem - Zastępcy więc trza!. Tylko czy awanturnicy zaakceptują kogoś spoza Purpurowych?.
- Zastępcę mam. Jednego z dziesiętników
- odparł mężczyzna. Potarł czoło i spytał - Konia masz własnego?. Droga co prawda dość długa, ale wygodna. Na nogach tam oddziały dojdą.
- Jasne że mam rumaka, do tego tarczę, miecz i nawet włócznię!. Pełne wyposażenie jak się widzi, a chęci jeszcze więcej!
- Trzasnęła wymownie opróżnionym właśnie kuflem o blat stołu, po czym ściszyła już w końcu głos - Na pewno wiesz coś konkretnego o misji, dowiem się i ja?.
- Nie mogę tego mówić tutaj, bo misja jest tajna....
- odparł równie cichym głosem rycerz. Po czym nachylił się do paladynki i szepnął - Ale rad bym cię widzieć na wieczornych naradach dowódców. Wtedy to będę mógł rzec więcej.
- To się zjawię
- Odparła, po czym podrapała się po nosie i dodała z rozbrajającą miną - A ogólnie to jakaś zapłata za wyprawę będzie prawda?. Nie że ja dla siebie, na świątynię pójdzie... - Roześmiała się.
- Dla tych co wrócą. Stawka najemnika 5 sztuk złota za dzień służby i premia za trudy sięgająca 100 sztuk złota za bitwę. Dwieście i opieka medyczna w przypadku zranienia.- odpowiedział rycerz.Podrapał się za uchem dodając.- To będzie jakieś 210 sztuk złota jeśli nic ciekawego się nie wydarzy. I około półtora tysiąca jeśli przyjdzie nam się bić z jakimiś wrogami. Rozliczymy się po powrocie.
- Rozumiem
- Powiedziała- I więcej pytań jak na razie nie mam. Teraz zaś zajrzę jak to też się moim rumakiem stajenni zajęli, potem coś przekąszę, zobaczymy się więc później. Więc tymczasem! - Wstała od stołu i ruszyła do wyjścia.
- Do zobaczenia - Odpowiedział Tarnus.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 21-08-2011, 21:15   #3
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
To była spokojna noc, jeśli w tym mieście może w ogóle tak jakąś nazwać. Śmierdzącymi zaułkami maszerowały stada kotów miaucząc i walcząc o każdy kawałek śmierdzącego żarcia. Nocną ciszę nagle przerwał głośny wybuch...

- No żesz psia mać - krzyknął barczysty szarowłosy krasnolud wybiegając ze swojej chaty. Za nim przez drzwi buchnął kłąb dymu. - Niech no ja go dorwę... żartów mu się dowcipnisiowi zachciało... zasrane czarcie ziele - wtem poczuł smród palonego włosa. Panicznie zgasił tlącą się, zaplecioną w dwa warkocze brodę i począł drzeć się na całe gardło - Zapłacisz mi za to Anbarcie!! Jak tylko cię znajdę to cię własna babka nie pozna!! Nikt nie będzie sobie stroił żartów z Drogbara Gurnesa!! A ty czego się gapisz? - kopnął siedzącego tuż obok kota i wrócił do mieszkania.

Nie było ono specjalnie duże, ale miejsce było wykorzystane w maksymalnym stopniu. Wszędzie walała się aparatura alchemiczna. Na regałach pod ścianą było ustawionych kilkanaście małych buteleczek, wiele około dziesięciolitrowych beczek a także mnóstwo drewnianych pudeł i koszy. Drogbar Gurnes, bo tak nazywał się właściciel owego labolatorium, był znanym w okolicy alchemikiem a przede wszystkim browarnikiem. Uwielbiał eksperymentować z różnymi składnikami aby stworzyć jak najbardziej odlotowy trunek. Jeszcze do niedawna sprzedawał galony swoich napojów, ale teraz, gdy w karczmach zaczęły obowiązywać jakieś głupie normy jakości a konkurencja zaczęła zmawiać się przeciwko niemu, zaledwie kilku stałych delikwentów zaglądało do jego "posiadłości".

Czasy były ciężkie. On, niegdyś student jednej z najlepszych alchemicznych szkół, teraz musiał ciułać grosz do grosza aby mieć za co kupować nowe składniki. Co prawda uczelni tej nie ukończył, z powodu wyrzucenia za pijańskie bijatyki, ale mimo wszystko uznawał się za najlepszego fachowca w mieście. I w niektórych kwestiach faktycznie takim był. Jego specjalnością były przede wszystkim piwne mutageny. Wiele z nich "kopało" naprawdę nieźle, ale niestety wiele działało zupełnie na odwrót. Co prawda dawały po czaszkach wszystkie, ale przez wiele z nich ludzie lądowali w najlepszym przypadku w sraczu, a w tych gorszych na posterunku milicji lub w pobliskiej lecznicy. To głównie z powodu jego trunków wprowadzone zostały te karczemne normy, które on teraz przeklinał każdego dnia.

Potrafił też stworzyć niezłe bombki, ale zdawał się z tego wyrosnąć. Gdy był jeszcze podrostkiem cieszyło go wysadzanie śmietników, czy rzucanie gazowych fiolek pod okna sąsiadów, ale teraz jako już dojrzały krasnolud wiedział że takie coś odstrasza mu klientów, a ściąga na głowę milicję, której zazwyczaj udawało się wynaleźć w jego składziku kilka nielegalnych substancji. Kilka razy musiał się na prawdę słono tłumaczyć aby nie wylądować za kratkami.

Ostatnią z jego pasji było majsterkowanie. Do warzenia, często brakowało mu sprzętu. Na większość nie było go stać a części po prostu nie dało się kupić. Nie było zatem innego wyjścia jak zrobienie go samemu. Co prawda udanych może było z górą 20 procent jego wynalazków ale krasnal i tak był dumny patrząc na eksponaty oznaczone własnym nazwiskiem.

- I kto to teraz do cholery będzie sprzątał? Drogbar ty stary idioto jak mogłeś uwierzyć że ten chudy łachmaniarz sprzeda ci porządny towar? - załamany patrzył na zrujnowane mieszkanie.

Mało co dało się odratować, a na odnowienie labolatorium nie miał pieniędzy. Istniało jednak wyjście. W myślach dziękował że tym razem przeczytał plakat zanim go zmiął i użył w wiadomym celu. Niedaleko jego domu znajdował się słup z ogłoszeniami, z którego Barnes bardzo często korzystał w celu zaopatrzenia się w papier toaletowy. Z reguły nie czytał ich zawartości ale tym razem coś go podkusiło. A tym "coś" była wypisana dużymi cyframi kwotwa. Nie ociągając się wyciągnął ze stryszku duży podróżny plecak, spakował weń kilka podręcznych akcesoriów, wrzucił kilkadziesiąt butelczyn z różną zawartością, dopchał składnikami, które udało się odratować i udał się w stronę wyznaczonej karczmy... noc była ciemna, ale mało kto tak jak on znał drogi do miejskich karczem...

W środku było gwarno jak każdego innego wieczora. Krasnolud przywitał się z gospodarzem, i pokierowany przez niego udał się do człowieka, który zajmował się rekrutacją. Nie był wysoki ale lubił przedstawiać się wyniośle, toteż stanął naprzeciw dowódcy, poprawił swój wytarty granatowy płaszcz i wsadzając dłonie za pas rzucił

-Słyszałem panie że piknik organizujecie. Toteż i ja się zgłaszam do pomocy. Jeśliście stąd to pewnie mojego trunku kiedyś kosztowaliście. Browarnik Alchemik Drogbar Gurnes, do usług. - teatralnym wręcz gestem ukłonił się nisko - Zastanawiacie się pewnie po co ja wam tam. A no to już mówię. W podróży to wiadomo jak jest, chłopy się bidule męczą i każdy by chętnie co chlapnął od czasu do czasu. I nie bójcie się, że wam partię spiję bom piwa w życiu dosyć nawarzył i potrafię zrobić takie co by chłopa na nogi postawiło a nie o glebę nim miotło. Jak się który pochoruje to też się coś znajdzie. A jakby komu trza było po drodze kości porachować to i tutaj Drogbar Gurnes kilka sztuczek może wam panie pokazać. A to się jaką bombkę rzuci, a to pałką w łeb przycedzi. Na wojniem nie był ale bić się umiem, o to się panie nie bójcie... - jak gdyby brakło mu weny, tutaj zrobił na moment przerwę aby po chwili kontynuować -... no... to tego... kiedy ruszamy? - po czym uraczył purpurowego smoka nieco głupawym uśmiechem
 

Ostatnio edytowane przez Radioaktywny : 21-08-2011 o 21:27.
Radioaktywny jest offline  
Stary 25-08-2011, 00:10   #4
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Miasto Gwarch.
Evelyn dobrze znała to miasto. Aż za dobrze. Czuła, że się w nim dusi. Choć pewnie czułaby się tak w każdym innym mieście, w którym przeżyła by tak duży kawał czasu.


Te same twarze, te same dźwięki, te same zapachy, ci sami... klienci. Nie czytała ogłoszeń na słupie bo co w takim ogłoszeniu może być ciekawego? Ot jakaś gospodyni poszukuje pokojówki, ot jakaś pomoc do kuchni potrzebna. Ktoś coś kupi albo sprzeda. Nic na co warto by było zwracać uwagę. Tak więc bardzo ją zdziwiło gdy usłyszała jakie to ogłoszenia oblepiają wszystkie ulice miasta. Pożegnała się z Jossem, który przekazał jej wieści życząc mu udanego wieczoru i jak tylko zamknęły się za nim drzwi sama wyszła pospiesznie obejrzeć z bliska ciekawostkę wywieszoną na rogu ulicy. Przeczytała z uwagą zamieszczony na ogłoszeniu tekst. Podumała chwilę i podjęła decyzję.
Raźnym krokiem wróciła do siebie i zaczęła pakować swój dobytek. Nie było tego wiele, bo po co gromadzić niepotrzebne graty? Wszystko na czym jej zależało i co było jej potrzebne zmieściło się w podróżnej sakwie. Rozejrzała się ostatni raz po pokoju i bez odrobiny żalu wyszła zamykając za sobą drzwi. Poszła do właściciela budynku i rozliczyła się z nim rezygnując z zajmowanego u niego pokoju.
Zatrzymała się na chwilę na ulicy nabrała powietrza w płuca i wypuszczając je głośno przez usta poczuła się znów wolna.
Nie marnując już czasu poszła do jednej z karczm w której wiedziała, ze można za odpowiednią sumę wynająć każdego łotrzyka jaki był akurat potrzebny. Stanęła pod szyldem i zerknęła na powycierany w niektórych miejscach napis “Pod tłustym prosiakiem”. Weszła do środka i usiadła pod ścianą gestem ręki przywołując obsługującą klientów dziewkę.
- Sunrisa poszukuję, mam sprawę. - rzekła do niej wciskając jej w dłoń monetę. Po czym oparła się wygodnie o ścianę wyciągając nogi przed siebie i przymykając oczy. Spod półprzymkniętych powiek obserwowała bywalców karczmy czekając aż dziewka wywiąże się z powierzonego jej zadania i przyprowadzi do niej poszukiwanego mężczyznę albo ją zaprowadzi do niego.
Służka przybyła po chwili mówiąc.- Sunrise jest na na górze... w pokoju. Schlał się wczoraj. Nie wiem czy cię przyjmie z otwartymi ramionami. Lub może przyjąć z nazbyt otwartymi.
- Okaże się... - odparła jej na to Evelyn i zabierając swój bagaż ruszyła na górę. Bywała tu już nie raz więc nie potrzebowała żadnych wskazówek w którym to pokoju może znaleźć mężczyznę. Podeszła do drzwi i z impetem popchnęła je waląc nimi przy okazji o ścianę.
- Coś świętowałeś Sunrisie? - spytała wchodząc do środka i zerkając na leżącego na łóżku mężczyznę. Podeszła do stołu i położyła koło niego swój bagaż sama siadając na krześle, które najpierw ustawiła tak aby mieć ścianę za plecami.
Pierwsze co usłyszała to stek przekleństw okraszony wyzwiskami. Na końcu góra mięsa wylazła z łoża, przyglądając się bacznie kobiecie
.

Jak na półorka Sunrise był spory, ba... nawet był duży, jak wedle orczych standardów. Małe ślepka przyglądały się kobiecie.-Czego...Co mi... sen zakłócasz, chcesz w dziób?!
Nie nazywał się zresztą Sunrise, tyle że mało kto potrafił wymówić jego prawdziwe imię.
-Dzioby to mają sikoreczki, a ja już od dawna sikoreczką nie jestem. Znasz mnie i sam o tym dobrze wiesz. Nie raz zalazłam ci za tą twoją grubą skórę. Jednak dziś mam interes... jesteś zainteresowany zarobieniem paru groszy. Jesteś zainteresowany? - spytała nic sobie nie robiąc ani z jego wrzasków ani tym bardziej z wyglądu.
-No to po pysku.- odparł półork z uśmiechem prezentując garnitur zębów. Podrapał się po głowie ignorując obecność dziewczyny i czegoś szukając. A może kogoś. Uspokojony, że nie znalazł tego, czego obawiać się znaleźć rzekł.-Ni wiem. O jakiej robocie mówimy. Kogo mam sprać? To jakaś grubsza sprawa? Zawsze przecież możesz...
Evelyn wykonała niedbały ruch dłonią i nim półork mrugnął powiekami w jej dłoni znalazł się sztylet, którym dziewczyna jakby od niechcenia zaczęła robić nacięcia na stole znajdującym się w pokoju.
- Po pysku też tym razem wolę natłuc ciebie. Nie chcę byś nikogo sprał. Chcę abyś poszedł ze mną do karczmy “Pod pieczonym Cocatryksem” i sprowokował ze mną bójkę, albo próbował obrobić z sakiewki niejakiego Tarnusa, który tam będzie siedział by najemników wynająć. Zarówno bójkę mam wygrać ja jak i ewentualnie przeszkodzić ci w obrobieniu tego jegomościa. Nie pożałuję grosiwa za tą akcję. Chcę aby mnie najął, bo ku twej radości razem z nim i jego najemnikami mam zamiar opuścić mury tego zacnego miasta i zostawić je tylko tobie.
-Oci... Oszalałaś? Mam się prać przy Purpurowym?! Toć jak mnie złapią, powieszą.- zareagował gwałtownie Sunrise.-Poza tym, mnie za jedno czy zostajesz czy jedziesz. Moje interesy i twoje interesy w zasadzie się nie łączą.
- A jednak zaczną się łączyć gdy tu zostanę. Nudzi mnie już mój interes... zajmę się więc twoim a Viltis będzie czuwał byś mi w tym nie przeszkadzał. To miasto jest za małe na nas dwoje w tym samym interesie. A ty jak to się nie jeden raz przechwalałeś przecie i katu spod topora potrafisz nawiać. Zrobi się zamieszanie to zwiejesz nim się kto obejrzy.
-Nie wiesz za co się bierzesz mała. Zostań przy swoim. Masz do niego większe predyspozycje.- zaśmiał się półork na sam pomysł Evelyn. Po czym rzekł.-Przechwalać... no toć prawda. Przechwalałem. Ale nie chcę sprawdzać w praktyce. No i... ile?
- Tyle by ci się opłacało sprawdzić czy przechwałki idą w parze z rzeczywistością. To wolisz pranie po pysku czy uniemożliwienie kradzieży sakiewki? - spytała rzeczowym tonem Evelyn.
-A kto mi zagwarantuje to zamieszanie? Kraść nie będę. Prać.. mogę, ale jak Purpurowy wyskoczy z mieczem to ja się poddam. Jeszcze mi życie miłe. -odparł półork.- Musisz sama załatwić, sprawę zanim Purpurowy wkroczy do akcji i... płatne z góry. Całość.
- Toć masz się poddać, to ja mam cię sprać a nie inaczej, ty obrywasz i wiejesz. Wchodzisz w to? - spytała dziewczyna wyciągając sakiewkę i rzucając nią w jego stronę.
-Teeeż mi plan. A powiedziałaś Purpurowemu, że ma czekać i obserwować?- Sunrise chwycił sakiewkę i zważył w dłoni.-Siem wykosztowałaś. Na ile nocy mógłbym wynająć twe usługi za tą zapłatę?... teoretycznie.
- W twoim przypadku to marzenie ściętej głowy. A plan jest taki... ten Tarnus siedzi tam w karczmie czekając na ochotników. Ty idziesz tam pierwszy i siadasz tak abym ja, kiedy tam wejdę musiała przejść koło ciebie idąc w jego stronę. Mijam cię i tu masz swoją życiową szansę jeden jedyny raz dostąpisz zaszczytu dotknięcia mojego tyłka. Kiedy będę przechodzić masz mnie w niego klepnąć jak zwykle popisując się swoją “elokwencją” słowną. A potem obrywasz za to i nie czekasz aż ktoś zareaguje tylko zaraz po cięgach wiejesz, a ja już sobie dalej poradzę sama. - wyłożyła mu prostymi słowami swój plan dziewczyna.
-Znalazła się wielka pannica.-burknął półork i dodał złośliwie.-Nie myśl sobie, że jesteś jedyna.
Wstał i rzekł.-Dobra dobra...zrobię to.
- To ogarnij się jakoś i ruszamy, nie ma co marnować czasu. Chcę to miasto opuścić najszybciej jak się da. - mruknęła w jego stronę Evelyn opierając się plecami o ścianę i obojętnym wzrokiem obserwując poczynania półorka.
-Wyjdź.. nie dla su.. psa kiełbasa.- burknął półork, który starał się być elokwetny przy Evelyn, głównie ze strachu.
- Nie masz niczego czego bym już w swym życiu nie widziała, no chyba, że właśnie tego nie masz... - roześmiała się dziewczyna nic sobie nie robiąc z jego burczenia i siedząc dalej na krześle, tym razem jednak zaczęła się na nim bujać czekając aż półork się wyszykuje. - Nie kryguj się jak młoda dziewka przed za mąż pójściem tylko się pospiesz... szkoda czasu
-Wymiataj stąd.- burknął groźnie urażony Sunrise.-Mam w du... nosie co widziałaś, a czego nie!
- Jak ładnie poprosisz to może wyjdę... - odparła mu na to dziewczyna nie ruszając się ani na krok.
- A ponoć to tobie się spieszy.- odparł Sunrise i spytał zaczepnym tonem.-A może chcesz spróbować półorka przed wyjazdem?
- Wolę nie... jeszcze bym się niestrawności nabawiła albo co gorsze ganiałoby mnie w krzaki. - odparła mu na to wstając z krzesła, zabierając swój bagaż i wychodząc z pokoju. Już miała zamknąć za sobą drzwi jak wpadł jej do głowy pomysł i ponownie zaglądając do środka spytała:
- A może ci Viltisa zostawić by towarzystwa ci dotrzymał jak się będziesz szykował na wspólną akcję?
Półork cisnął w jej kierunku sakiewką mówiąc.-Wynocha z tą kieską za drzwi. Jak się boisz, że ci ucieknę, to teraz masz z powrotem gotowiznę. Ale nie będę się szykował przy tobie... zrozumiano?!
Roześmiała się odrzucając mu sakiewkę spowrotem: - Aleś drażliwy... jakbym cię nie znała to bym pomyślała że się wstydzisz tego co tam chowasz. - i zatrzasnęła za sobą drzwi siadając na podłodze i podciągając kolana pod brodę.

A potem każde z nich ruszyło swoją drogą do karczmy. Umówili się że dziewczyna odczeka parę minut i wejdzie do karczmy. Evelyn widziała jak półork znika we wnętrzu i odczekawszy tyle czasu ile uważała za słuszne ruszyła raźnym krokiem do środka. Weszła z impetem tak mocno popychając drzwi, że aż stuknęły z łoskotem o ścianę. W środku zaczęła się rozglądać po siedzących przy stołach osobnikach. Od razu wypatrzyła półorka i mężczyznę do którego zapewne powinna się zwrócić w celu najęcia się na wyprawę. Ruszyła w stronę mężczyzny mijając po drodze Sunrise.
I otrzymała ostrego i mocnego klapsa w zadek. I głośnego. Półork złośliwie włożył w uderzenie całą swą siłę, tak więc jutro mogła ją pupa piec.
-Te ślicznotka, chcesz ujeździć prawdziwego konia?- Sunrise wstał, by się zaprezentować, a oficer wojskowy, by bronić czci napastowanej damy.
Evelyn nie czekała aż wkroczy do akcji oficer, wyciągnęła swoje sztylety i z niewinnym uśmiechem przystawiając jeden z nich do gardła półorka spytała:
- A ty przystojniaczku chcesz mieć jeszcze jeden uśmiech tylko troszkę niżej od pierwszego?
Sunrise rzekł głośno.- Eeee...nie.
Po czym zerkając w kierunku Tarnusa, odsunął się szybko od Evelyn i dał popisowego drapaka do drzwi, przy wtórze śmiechu bywalców karczmy.
Dziewczyna podeszła do stołu przy którym siedział Swerdagon i rzekła:
- Ponoć najemników waść szukasz... jestem chętna na tą wyprawę, a właściwie jest nas dwoję... - po czym uniosła dłoń by przywołać Viltisa


Tarnus był zaskoczony tym wszystkim, więc usiadł szybko na miejscu. I spytał patrząc na przywołanego nagle stwora.-A więc... jesteś pani czarodziejką, szkoloną także w...- zamilkł na chwilę szukając odpowiedniego określenia.-Hmm... w sztuce rozbrajania pułapek, cichego przemykania ścieżek i walki z cienia?
Można i tak rzec panie... - odrzekła krótko dziewczyna nie zagłębiając się w swoje zdolności i w to kim jest, a może raczej kim była.
-Kapitan miecza Tarnus Swerdagon.-odparł mężczyzna i zerkając na Viltisa z ciekawością.-Przyznaję, że pokaz umiejętności był... imponujący. A i... biegła w swym fachu czarodziejka na pewno się przyda.
- Zatem rada będę mogąc do was dołączyć. Zwą mnie Evelyn, a mój przyjaciel to Viltis. Domyślam się że jeszcze przed wyruszeniem na wyprawę powiesz nam Tarnusie więcej szczegółów o niej jak również jakie wynagrodzenie dla nas szykujesz,
-Wynagrodzenie raczej standardowe, plus premia przy wszelakich zagrożeniach. A co do szczegółów. Jest to co stoi w ogłoszeniu. Straciliśmy kontakt z Wormbane. Wszystko się mogło tam zdarzyć.- powiedział krótko rycerz.
- Wyruszamy kiedy? - dopytywała się dalej dziewczyna - I gdzie dziś nocować mam, bo chyba jakąś kwaterę nam zapewniłeś?
-Wyruszymy jutro z rana... zakwateruję was w koszarach. Nie martw się pani, są tam oddzielne sale sypialne, przeznaczone dla kobiet. Nikt cię napastować nie będzie.- odparł kapitan miecza.
Evelyn roześmiała się i odrzekła mu na to: - Tego akurat najmniej się obawiam.
Kapitan zerknął na nią ze zdziwieniem w spojrzeniu, ale nic nie odrzekł na tą ripostę.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 26-08-2011, 20:17   #5
 
Pan Kozloglowy's Avatar
 
Reputacja: 0 Pan Kozloglowy nie jest zbyt sławny w tych okolicachPan Kozloglowy nie jest zbyt sławny w tych okolicachPan Kozloglowy nie jest zbyt sławny w tych okolicachPan Kozloglowy nie jest zbyt sławny w tych okolicachPan Kozloglowy nie jest zbyt sławny w tych okolicach
Post pierwszy w którym Erazm wjeżdża do Gwarch gdzie przedstawia się nowemu mocodawcy

Do Gwarch dotarł przed południem.

Nie zatrzymano go przy miejskiej bramie i choć nie można było nazwać tego dobrą wróżbą w kwestii widoków na ewentualne odsprzedanie swoich usług, to jednak z pewnością nie była to też zła wróżba. A to już dobrze wróżyło. Dosiadający czarnej klaczy jeździec był zadowolony, że wieści nie dotarły tu – jeśli w ogóle kiedyś dotrą – przed nim.

Miasto tętniło życiem. Od gęstej ludzkiej ciżby, która przelewała się po ulicach, i tak zatłoczonych przez wozy, stragany i taplające się w błocie świnie, biły siły witalne, kłujące wręcz w oczy Erazma. W pozornie bezładnej bieganinie mieszkańców było coś ze skrytego pod warstwą pozorów uporządkowania, jakie cechuje krzątaninę pszczół w ulu czy mrówek w mrowisku. Odniesienie do przepływającej przez tkanki ludzkie limfy, docierającej do wszelkich jam ciała, wzbierającej tu i ówdzie, by zaraz rozlać się w zupełnie różnych kierunkach i znów utworzyć większe skupiska przy kolejnych narządach, równie trafnie opisywałoby zachowanie masy ludzkiej, uzbrojonej w kosze warzyw, naręcza szmat , ale i bogato zdobionych sukman, płaczące dzieci, juczne zwierzęta, a nieraz i cudze sakiewki.
I jak życiodajne strugi płynów, wypełniających ludzkie ciało, burzą się, zmieniają swój zwykły bieg, by otoczyć i rozpoznać obcy obiekt, który wtargnął nieproszony w ich dziedzinę, tak tłum mieszkańców rozstępował się i gęstniał w około podróżnika, aby przyjrzeć mu się choć przez chwilę, nim zniknie za zasłoną kolejnych ciał i oparami wydzielanych przez nie wyziewów.

A nie co dzień trafiało się takie widowisko.

Młodzieniec – bo każdy niemal mógł ocenić, że jeździec, dosiadający karej klaczy, nie ma więcej niż dwadzieścia-kilka wiosen (jedynie dzieci mogły mieć wątpliwości, gdyż ich rozumienie czasu bywa jeszcze niewykształcone i tak względne, że skłonne były uznać go za mieszczącego się gdzieś w przedziale od ośmiu do siedemdziesięciu trzech lat) – miał twarz nieodgadnioną, na pierwszy rzut oka, lecz zmrużone nieznacznie powieki i ściągnięte krzaczaste brwi nadawały mu wygląd nieco surowy, zaś opuszczone kąciki ust mogły świadczyć o powściągliwej naturze. Coś majestatycznego było w kruczoczarnych włosach owego osobnika, okalających jego oblicze i opadających na obojczyki. Strój jego – watowany kubrak z naszytymi podłużnymi pasami skóry, imitujący zbroję, a narzucony na lnianą koszulę z haftkami przy guzikach, a do tego powiewający czernią płaszcz oraz bryczesy z nogawkami wpuszczonymi w cholewy wysokich trzewików z grubej skóry – mógłby uchodzić nawet za szlachecki, czemu przeczył jednak brak kosztowności. Niektórzy z gapiów poczytali go zrazu za wędrownego kapłana lub barda. Wszelako brak mu było instrumentów muzycznych, nikt za to nie przeoczył wielkiej, okutej stalą kosy z błyszczącym srebrno ostrzem i z uchwytami owiniętymi plecioną skórą. Sensację wzbudzała także ogromnych gabarytów tarcza, zdobiona inskrypcjami w nieznanym gminowi alfabecie i języku, ułożonymi w koncentryczne kręgi – otóż ów prostokąt z litej stali samoczynnie unosił się u ramienia jego właściciela i tak niespiesznie sunął kilka stóp nad miejskim brukiem. Również cztery kamienne bryły wielkości pięści, pokryte ideogramami wykonanymi rdzawoczerwonym tuszem, orbitowały leniwie wokół głowy jeźdźca. Na arkanie wiódł osiołka z tobołami.

Erazm Apsed z Rottendamu rozciągnął wargi w zdawkowym uśmiechu. Wywierane wrażenie sprawiało mu satysfakcję. Budzenie trwogi nieodmiennie wywoływało w nim złośliwą uciechę, a dostrzegany w oczach niejednego mieszczanina podziw, był dla niego przyjemną odmianą.

***

Wszedł do gospody, mijając w drzwiach ciemnowłosą dziewczynę, i ruszył w stronę czekającego samotnie przy stole kapitana Tarnusa, na pozór nie spoglądając w ogóle w jego stronę. Idąc, łapał po kolei krążące w ogół niego kamienie Ioun i chował je w poły płaszcza. Ostentacyjne ozdoby, nic więcej, pozbawione jakichkolwiek użytecznych magicznych właściwości. Można było co najwyżej rzucić nimi w namolną gromadkę dziatwy, drepcząca krok w krok za nim po ulicach Gwarchu.

***

- Co wnoszę do ekspedycji, pyta pan? – powtórzył pytanie Erazm głosem niczym skrzypienie śniegu pod butami i uniósł wargi w uśmiechu, błyskając zębami, ale jego ciemne oczy pozostały chłodne – Siłę ofensywnej magii i elastyczność bojową jako mag, ale o tym z pewnością pan wie, będąc doświadczonym wojakiem, bo to oczywistość – ostatnie słowa wypowiedział z ledwie uchwytnym naciskiem – ponadto, proszę uznać to za rekomendację, byłem w Eveningstar podczas starć z zielono skórą hołotą i, jak pan widzi, siedzę teraz przed panem, a proszę mi wierzyć, nie siedziałem w piwnicy z założonymi rękami – co rzekłszy w sposób charakterystyczny dla żołnierzy z lubością wspominających szczególnie krwawe boje, pogładził drzewce kosy i uśmiechnął się paskudnie. Nie było najmniejszego sensu wspominał, że w walkach brał udział po swojej własnej stronie i przyświecały mu cele niezbieżne, z którąkolwiek z walczących stron – Wątpliwości zaś nie ulega, że znajdziemy się przy samej granicy z ziemiami wroga.
Wszelako moją specjalnością – podjął po krótkiej przerwie – i przedmiotem wieloletnich dociekań jest rzecz zgoła odmienna. Z przyczyn, by tak rzec, genealogicznych jestem – zachichotał – żywo zainteresowany funkcjonowaniem organizmów po doświadczeniu biologicznej śmierci. Po wojnie zaś całe pogranicze jest jednym wielkim cmentarzem, a jak wiadomo do pobitewnych pól całymi watahami lgną ghoule, lęgną się na nich upiory i strzygi, bodaki powstają z ziemi żądne zemsty, przede wszystkim zaś nekromanci zbierają żniwa nieumartych sług. Dlatego też nie będzie w tym nic dziwnego, należy się wręcz tego spodziewać, jeśli napotkamy ożywieńców w czasie wyprawy, a sam pan bez wątpienia ma świadomość, jaką korzyścią jest wytrącenie przeciwnikowi broni – zawiesił głos na parę sekund – a jaką obrócenie jej przeciwko niemu…
Zamilkł, dopił wino ze swojego pucharu.
- A teraz pozwoli pan, kapitanie, że ja zadam swoje pytania odnośnie rzeczonego przedsięwzięcia. Jakie przewiduje pan korzyści w zamian za naszą ofiarną służbę miastu Gwarch i Purpurowym Smokom? Co według pana czeka nas w Wormbane? Ciekawi mnie także czy straż miejska miewa problemy z handlarzami nielegalnych substancji? I jeszcze tylko jedno – macie tu miejską bibliotekę?

***

Wychodząc z gospody, jedna po drugiej wyciągał z kieszeni bryłki z szarego kamienia, pokryte czerwonymi malunkami, i podrzucał je w powietrze, one zaś opadając wpadały w jego orbitę i rozpoczynały swój ruch obiegowy.
Do rana załatwił wszystko, czego jeszcze było mu trzeba.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Kozloglowy : 26-08-2011 o 20:18. Powód: poprawki w tekście
Pan Kozloglowy jest offline  
Stary 26-08-2011, 23:49   #6
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Lialda ziewnęła głośno. Promienie słońca wpadały do pokoju przez szczeliny przymkniętych okiennic tańcząc po drewnianej podłodze. Było już prawie południe. Kobieta potrząsnęła głową ze zdziwieniem. Zaspała pierwszy raz od bardzo długiego czasu.
Najwyraźniej podróż do Gwarch zmorzyła ją bardziej niż myślała.
Przeciągnęła się jeszcze i niechętnie, ale zdecydowanym ruchem wstała z łóżka. Podeszła do stołu, na którym przygotowano miskę z czystą wodą. Przemyła twarz, zmywając z niej resztki snu. Potem szybko zrzuciła z siebie lekką koszulkę i dokończyła toaletę.
Na koniec wytarła ciało szorstkim, ale czystym ręcznikiem i włożyła przygotowane wczoraj odzienie.
Musiała odnaleźć kontakt, którego polecił jej jeden z paserów w Stormgate. Nie marnując więcej czasu zebrała szybko rzeczy i zeszła na dół do szynku.
Zatrzymała się jeszcze przy kontuarze zastanawiając się na chwilę nad śniadaniem, ale machnęła jedynie ręką i wyszła nie czekając na karczmarza.

***

Krocząca ulicami Gwarch kobieta była wysoka i wiotka niczym trzcina, ale jej kibić była mocna. Urodziwa twarz ozdobiona fioletowymi, lekko opalizującymi oczami i wydatnymi ustami przyciągała uwagę najbardziej wybrednych kobieciarzy. Usta te, normalnie wygięte w łuk delikatnego uśmiechu były teraz mocno zaciśnięte.
Jej długie ciemnobrązowe włosy, przeplatane licznymi niebieskimi pasemkami opadały swobodnie na ramiona.
Lila, bo to o niej mowa, ubrana była w elegancki strój podróżny z dobrych gatunkowo materiałów i pasujące do niego wysokie skórzane botki barwione na czarno. Całości dopełniał miękki płaszcz z podbitką i kapturem w kolorze jej oczu, który upięła pod szyją ozdobną klamrą. Za paskiem zatknięty był sztylet o zdobionej rękojeści, a u boku, oprócz przytroczonego krótkiego miecza, dyndała, trącana ręką, jakby od niechcenia, sakwa.

Lila była wściekła jak osa. Kontakt, podany jej przez pasera okazał się być niewypałem. Głos został aresztowany na kilka dni przed jej przybyciem. Nie dość, że zainwestowała w mało lukratywną podróż, to jeszcze nie miała pomysłu na to co dalej... A przecież dosyć miała już siedzenia na tyłku.
Gwarch było jej nadzieją na przerwanie złej passy która od kilku tygodni dawała jej się we znaki.
Pogrążona w niewesołych myślach o mało co nie wpadła na plakat, kiedy skręcała w jedną z bocznych uliczek.
Wielki, kolorowy afisz informujący o poszukiwaniach awanturników pojawił się we właściwym momencie i okazał się być strzałem w dziesiątkę . Nowe wyzwanie było tym co mogło poprawić jej humor i dorzucić trochę grosza do sakiewki.
Lila przeczytała dokładnie gdzie najmowano ludzi, po czym, poprawiwszy sakwę na ramieniu, udała się we skazane miejsce.

Karczma opisana w informacji nie była trudna do odnalezienia. “Pod pieczonym Cocatryksem” była jedną z największych w Gwarch. Gdyby nie brak wolnych pokoi, Lila na pewno właśnie w niej by się zatrzymała.
Pewnie skierowała swe kroki do wejścia i otworzyła drzwi. Przywitał ją zapach warzonej kapusty i pieczonego mięsiwa. Mimowolnie przełknęła ślinę. Uświadomiła sobie właśnie jak bardzo była głodna. Postanowiła więc upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Uśmiechając się na myśl o ciepłej strawie podeszła do lady i zagadnęła karczmarza kładąc na ladzie złota monetę.
- Powiedzcie no dobry człowieku gdzie znajdę Tarnusa Swerdragona… a potem co polecacie na obiad. – przy ostatnim zdaniu mrugnęła zawadiacko okiem.
Kilka chwil później pałaszowała porcję gulaszu domowej roboty i pajdę świeżego chleba i popijając chłodnym winem, przyglądała się ludziom prezentującym się Purpurowemu Smokowi.
Różni to byli ochotnicy. I mniej i bardziej profesjonalni. Czasem trochę dziwaczni, a czasem tacy, przy których włoski jeżyły jej się na karku na znak niebezpieczeństwa. Nie słyszała cichych rozmów, mogła jedynie domyślać się ich treści. Ci, którym powiodła się prezentacja opuszczali karczmę z zadowoloną miną.
W końcu, kiedy miejsce przy stole żołnierza zwolniło się, otarłszy usta po posiłku, wstała, podeszła do Swerdragona i skłoniwszy się lekko powiedziała:
- Witajcie mi panie. Podobno szukacie najemników na wyprawę ? Pozwólcie zatem, że przedstawię moją skromną osobę. Zwą mnie Lialda Fairhaven i chciałabym zaproponować moje usługi Purpurowym Smokom. Spytacie panie, cóż może wnieść do wyprawy taka drobna kobieta?
Cóż…- przerwała na chwilę - potrafię zdobyć rzeczy dla innych nieosiągalne, wiem jak bezszelestnie poruszać się i znikać w cieniach. Nie straszne mi pułapki i miejsca dla wielu niedostępne i wiem jak uderzyć w przeciwnika aby zdać dotkliwe straty. Umiem również świetnie zdobywać przydatne informacje. A do tego wszystkiego jestem miłym kompanem – przy ostatnim stwierdzeniu uśmiechnęła się szczerze. – Więc cóż powiecie Tarnusie Swerdragon? Znajdzie się miejsce dla koś takiego jak ja?
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 28-08-2011, 00:45   #7
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Każda wyprawa zaczyna się od pierwszego kroku. Czasami ten krok wydaje się pozornie bez znaczenia.
Bo w końcu, co ważnego jest w postawieniu stopy we właściwym kierunku?
Jednakże pierwszy krok pociąga za sobą następne, jedna decyzja uruchamia lawinę kolejnych zdarzeń, które... ostatecznie przypieczętują, taki a nie inny los.
Tarnus przeciągnął się przy stole w karczmie. To był męczący dzień, pełen decyzji, dotyczących kogo zabrać a kogo nie. Ostatecznie wybrał odpowiednie osoby do tej jakże nieprzewidywalnej misji.
Szlachcic nie był pewien, czy wybrał dobrze, czy wybrał źle...
Czas pokaże. Póki co... zastanowił się na wybranymi przez siebie postaciami i przypominał sobie spotkania z nimi.
Przypomniał sobie, aż gotującego się do wyprawy krasnoluda, któremu udzielił odpowiedzi na jego pytanie.-Wyruszymy jutro z rana.
I któremu wspomniał o kwaterunku na terenie koszar. Browarnik z tego zresztą się bardzo ucieszył, mamrocząc coś pod nosem o spalonym laboratorium do którego nie ma już powrotu.
Mówił to tak cicho, że rycerz niewiele z tego dosłyszał. A i nie chciał znać szczegółów.
Zaskoczyła Tarnusa rozentuzjazmowana paladynka, jak i magiczka z... czymś wężowatym, twierdząca że nie boi się napastowania ze strony mężczyzn. Cóż... po tym co pokazała, nie dziwił jej się.
Mocno zaniepokoił inny mężczyzna, bardzo ciekawski... w zasadzie zbyt ciekawski.
Niemniej odpowiedział mu, że nieumarłych to się raczej nie spodziewa, bo na Skalistych ziemiach łatwiej o orków i bandytów, oraz Zhenckich sabotażystów. Dlatego też wziął ze sobą tego czarownika, któremu nie ufał i dlatego zamierzał przykazać paladynce, by miała na niego oko.
Należy trzymać przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej, czyż nie?
Przedstawił mu ofertę miasta. Ile pieniędzy i za co dostanie. Wyprawa wszak była standardową misją wojskową i najęci poszukiwacze przygód, mieli otrzymać zwykłą stawkę dla najemników.
Niemniej powiedział także co spodziewał się w Wormbane. -Orków, gnolli, ogrów, a możliwe że i Zentharimów prowadzących oblężenie.
Nie wspomniał o swej największej obawie. Pomrokach.
-Straż miejska doskonale sobie radzi z przestępczością na terenie miasta redukując ją do minimum.- uciął krótko sprawy, które awanturnika nie powinny obchodzić.
I skierował do jedynej w mieście... świątynnej biblioteki owego kontrowersyjnego magika.
Z pozostałymi ochotnikami nie było tyle kłopotu.

Erazm Apsed skierował swe kroki do niewielkiej biblioteki świątynnej prowadzonej przez korpulentnego, ale mocarnie zbudowanego jowialnego kapłana Tempusa.
Biblioteka nie była zbyt rozbudowana, wszak czciciele Tempusa nie słyną z entuzjazmu do czytania.


Księgi z jakimi się tam zatknął zaklinacz, były rozczarowujące. Same traktaty religijne i teologiczne, oraz poradniki ogrodnicze i księgi dotyczące taktyki bitewnej. Żadnych książek o nekromancji, w ogóle żadnych ksiąg o magii.
Ale czegóż się spodziewać po bibliotece w mieście zbudowanym prawie na brzegu cywilizowanych ziem?

Nadchodził wieczór. I nowi członkowie wyprawy wojskowej zostali zakwaterowani w starej części koszar, zbudowanych tuż przy świątyni.


Kobiety otrzymały własną salę, a mężczyźni własną. O ile dziewczęta z racji swej liczebności miały okazję się zapoznać. O tyle Erazmowi, przypadła jedynie przyjemność nocowania z krasnoludem.
Przed wieczorem Corella Swordhand została zaproszona do gabinetu Tarnusa Swerdragona na kolację.
Podczas gdy reszta najemników otrzymała standardowy posiłek w jadalni, paladynka zjadła o wiele smaczniejszy posiłek z dowódcą wyprawy.
Lecz okazja bynajmniej nie wynikała z zauroczenia, Tarnus postanowił poinformować Corellę o paru sprawach.- Jak już mówiłem, powierzone tobie zostanie stanowisko dowódcy najemników. Mam nadzieję, że sobie z tym poradzisz. Podstawą twoich obowiązków będzie zwiad. Co prawda jeden z moich dziesiętników ma w tym doświadczenie, ale potrzebuję go przy sobie. Niemniej co najmniej dwie awanturniczki znają się zwiadzie, więc wesprą cię w tej materii. Pozostaje reszta. Krasnolud, zaklinacz. Ci zostaną pod twoją kontrolą, ale obaj niespecjalnie się na zwiad nadają. Nie szkodzi, będą użyteczni, jeśli pojawią się kłopoty.
Spojrzał wprost w oczy Corelli.- Szczególnie na tego zaklinacza miej baczenie. Być może to tylko chciwy osobnik, idący na wyprawę dla korzyści w postaci błyszczących monet. Być może to... Zenthcki szpieg.
Po czym dodał pogodniejszym głosem.- To jak, Masz jakieś pytanie dziesiętniczko Swordhand?
Nazwa była lekko na wyrost, jako że pod dowództwem paladynki, była ledwo połowa oddziału, ale... oddawała znaczenie Corelli w tej wyprawie.

Ranek zaczął się od musztry. I przedstawienie nowej dziesiętniczki, awanturnikom jak i żołnierzom.
Po czym oddziały ruszyły do przodu.
Cała wyprawa składała się z dwóch dziesiątek żołnierzy. Jednego oddziałów ciężkiej piechoty. I wspierającego go oddziału strzelców. Do tego trzej dowódcy. Jednym był Tarnus. Pozostałymi, Pierwszy miecz Lionel Serfrani


dowódca ciężkiej piechoty. Młody i energiczny arystokrata, niewątpliwie upatrujący w tej misji, okazji do awansu. Młodzian niecierpliwił się wyraźnie i irytował faktem, że wyprawa posuwa się w powolnym tempie.
Ale cóż poradzić. Poza dowódcami i awanturnikami nikt inny nie jechał konno.
Szeregowi żołnierze bowiem szli na piechotę. A i dwa wozy, jeden prowadzony przez krasnoluda, drugi zaś przez niziołkę nie przyspieszały tempa wyprawy.
Drugim dowódcą nie był szlachcic, a doświadczony tropiciel imieniem Pierwszy miecz Garison z Waymoot.


Ten wyśmienity łucznik i dziesiętnik kuszników, o wiele bardziej przyjaźnie podchodził do awanturników niż sztywny i wyniosły Lionel.
Jednakże żołnierze największym szacunkiem darzyli jadącą z nimi “Mateczkę Deldi”. Dowódcy może i stali wyżej od nich w hierarchii, ale to właśnie ciemnoskóra niziołka


gotowała im posiłki i leczyła rany. Nic więc dziwnego, że słuchali jej... jak własnej matki.

Wyprawa posuwała się do przodu, zapuszczając się w głąb niegościnnych Skalistych Ziem, w poszukiwaniu ostatniego bastionu cywilizacji, jakim było Wormbane.


Okolica którą przemierzali, była monotonna i niegościnna. Ziemia jałowa i sucha, oraz spękana. Szata roślinna uboga, choć na północy Skalistych ziem zdarzały się ponoć niewielkie połacie żyznych ziem.
Niestety nie było ich wiele, z powodu piasku nawiewane przez burze pyłowe.
Pobudka, sprawdzenie broni i stanu osobowego, składanie namiotu, posiłek, wymarsz, obiad, dalszy marsz, rozbijanie namiotów, kolacja, rozstawianie wart oraz wieczorna narada.
Wyprawa stawała się monotonna i dlatego wypady zwiadowcze były miłą odmianą od rutyny.

Tak samo jak nocne rozmowy, przy mapie i winku. Rozmowy trójki dziesiętników i dowódcy. Rozmowy w których Corella z racji swego awansu musiała uczestniczyć. Rozmowy sprowadzające do omawiania nad mapą miasta, różnych możliwych scenariuszy jakie mogli napotkać w Wormbane.
Przy tych rozmowach jeszcze bardziej było widać pęd Lionela do chwały. Proponował zawsze najbardziej ryzykowne rozwiązania. Nawet ryzykowne dla swych oddziałów i awanturników. Pozostali dwaj uczestnicy wyprawy studzili “bohaterskie” zapędy Lionela. Ani Tarnus, ani Garison nie byli zainteresowanie nadmiernym narażaniem życia. Niemniej wybuchowy temperament Lionela powodował, że młody dziesiętnik zwykle wypowiadał zbyt wiele słów i... wybuchała kłótnia, uspokajana zazwyczaj przez Garisona.
Oprócz trójki dziesiętników, w naradzie uczestniczył zwykle jeden z żołnierzy Lionela.
Co prawda nie w roli doradcy, ale źródła informacji.


Bowiem Nathaniel znał dobrze miasto. Wszak stacjonował w nim przez trzy lata, zanim przeniesiono go do Gwarch.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-08-2011 o 16:37.
abishai jest offline  
Stary 03-09-2011, 20:16   #8
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Odegrane wspólnie z Felidae, Vantro i MG

Po zakwaterowaniu kobiecej części wyprawy w dosyć dużej sali, w której jako umeblowanie znajdowały się jedynie drewniane łóżka, Paladynka przytachała tam swoje toboły, zajmując jedno z posłań. Sporo zaś tego było... bowiem poza całkiem podręcznym ekwipunkiem, jaki miała na sobie, znalazł się jeszcze plecak, włócznia, juki, a nawet i końskie siodło, ściągnięte z jej rumaka.
Corella poukładała to wszystko blisko swego posłania, podobnie jak i tarczę z symbolem Lathandera, oraz napierśnik, który z siebie ściągnęła, paradując obecnie w kaftanie jaki miała pod pancerzem.
- Pora się chyba nieco zapoznać co? - Odezwała się do pozostałych dwóch kobiet z dużym uśmiechem na twarzy, wyciągając dłoń na powitanie - Jestem Corella Swordhand, służka Pana Poranka.
Evelyn leżała na swoim posłaniu i spod przymkniętych powiek obserwowała krzątaninę kursującej w tą i z powrotem kobiety. Coraz to inne rzeczy przynoszone do ich wspólnego pomieszczenia, w którym miały spędzić tą noc uświadomiły jej, że powinna wyruszyć jeszcze na miasto aby zaopatrzyć się w kilka dodatkowych rzeczy. Rozmyślania te przerwał jej wesoły głos i pojawiająca się w jej polu widzenia dłoń Corelli, otworzyła więc oczy i uścisnęła wyciągniętą dłoń mówiąc krótko:
- Evelyn.
- Evelyn...? - Paladynka wywinęła dłonią, naśladując gest, który można było odczytać między innymi jako “i...?” - Evelyn z... a profesji to... - Corella świecąc ząbkami czekała na jakieś rozwinięcie, nakierowując kobietę na odpowiednią drogę. Przycupnęła na rogu łoża Evelyn wpatrując się w nią swymi piwnymi oczami.
- Zapewne taka sama poszukiwaczka przygód jak ty. Wszak było nie było razem ruszamy na tą wyprawę. - odrzekła jej na to czarnowłosa nie zagłębiając się w swoje profesje. Wskazała dłonią bagaż paladynki i rzekła: - Sporo tego ze sobą zabierasz.
- Jakby na to nie patrzeć, to mój cały dobytek, skromny, bo skromny, ale własny
- Machnęła niedbale ręką w kierunku swoich rzeczy - A ciebie jak zwą? - Spytała drugą kobietę, wstając z łoża Evelyn, i robiąc krok do niej, również wyciągając dłoń.
- Lila, po prostu Lila - wysoka półelfka zbliżyła się do paladynki, mrugnęła okiem i podała dłoń, drugą kładąc na mgnienie oka na jej ramieniu. - Nie służę nikomu, udzielam jedynie swojego towarzystwa - przy ostatnich słowach kobieta roześmiała się szczerze. Potem rozejrzała się dokoła i dodała
- Jak zrzucę tu jeszcze i moje graty zrobi się ciasno. Dobrze, że jutro ruszamy.
- Ależ wy obie tajemnicze...
- Spojrzała na towarzyszki “z ukosa” - Evelyn i Lila i tyle... - Szybko się jednak znowu uśmiechnęła - No niech będzie, jak tam chcecie panie tajemnicze... a dowiem się choć na czym się znacie poza... dotrzymywaniem towarzystwa?. No bo... - Corella zamrugała niewinnie oczkami - Tu chyba mowa o... no... towarzystwie dla mężczyzn za pieniądze??.
- Dotrzymujesz towarzystwa mężczyznom za pieniądze?
- spytała Evelyn oglądając paladynkę od stóp do czubka głowy - No... no... no, kto by pomyślał, że paladynki też tym się zajmują. - usiadła na łóżku spuszczając nogi na podłogę i uśmiechnęła się przekornie do Corelli.
Lila prychnęła nie mogąc powstrzymać śmiechu, a potem powiedziała
- Świetnie się rozumiemy, jak widzę? Trzy przekory w jednej sali.- potem zwróciła się bezpośrednio do Corelli - Jeśli chcesz wiedzieć co potrafię... oprócz dotrzymywania towarzystwa mężczyznom i kobietom - tu znowu parsknęła - to popatrz. - mówiąc do paladynki wyciągnęła zza swoich pleców święty symbol Paladynki i powiedziała - Tak samo szybko zdobywam ciekawe informacje. Poza tym znam się trochę na zwiadzie i walce....
- Jak nic ta wyprawa zapowiada się coraz bardziej ciekawie.
- mruknęła Evelyn spoglądając raz na jedną raz na drugą dziewczynę.
- Heeeeeeeeeeej! - Paladynka dziwiła się co nie miara, robiąc poważną minę - Proszę tego więcej nie robić, rozumiem, że to miał być pokaz umiejętności, nie musimy się chyba jednak obawiać złodziejstwa ze strony własnych towarzyszy? - Wyciągnęła dłoń po swój symbol.
- To tylko mały żart Corello. Nie jestem łasa na twój dobytek. - powiedziała Lila uspokajająco. - Obie możecie spać spokojnie - dodała.
- Ja zawszę śpię spokojnie... - mruknęła Evelyn - Viltis nad tym czuwa.
- Viltis? - Spytała Corella, zakładając ponownie święty symbol Pana Poranka na swoją szyję.
- Tak. Nie chciałabym być w skórze tego co mi mój sen zaburzy. - potwierdziła czarnowłosa nachylając się do swojego bagażu.
Lila spoglądała ciekawie na ręce Evelyn czekając aż rzeczony “Viltis” pojawi się w jej dłoniach. Oczekiwała jakiegoś świętego medalionu, amuletu bądź niespotykanej broni.
Czarnowłosa zaś wyprostowała się trzymając jabłko w dłoni i siadając ponownie na łóżku zatopiła w nim swoje zęby.

- A wiecie, jestem umówiona z Tarnusem na kolację, może wyciągnę z niego więcej informacji na temat całej wyprawy - Paladynka znów uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Swoją drogą dziwna to sprawa z brakiem wieści z Wormbane... zdarzało się to już kiedyś? Wiecie może?
Zajęta jedzeniem jabłka Evelyn tylko pokiwała przecząco głową na “nie”. Po czym uświadomiwszy sobie, że to kiwanie może niewiele znaczyć, przełknęła kęs i odparła:
- Nie wiem czy się zdarzyło i nie wiem czy dziwna to sprawa, ale zapewne tak jeżeli taką wyprawę w celu sprawdzenia szykują. Może Corella coś na tej kolacji więcej się dowie.
- Spraw się Corello, to może i awans jakowyś dostaniesz
- Lila ponownie mrugnęła okiem - Przydadzą się jakieś świeże i dokładniejsze wieści.
- Postaram się
- Odparła Paladynka - Choć coś mi się zdaje, że oni sami nie wiedzą o co chodzi, już próbowałam wypytać w karczmie...
- To wy się dowiadujcie, a ja idę pożegnać się z przyjaciółmi
- rzekła krótko Evelyn kierując się w stronę drzwi.
- Załatwię flaszkę dla nas na kolacji, golniemy sobie przed spaniem, czekać z nią na ciebie? - Spytała do wychodzącej.
- Nie czekajcie, nie wiem kiedy wrócę - rzuciła przez ramię Evelyn.
Lila spojrzała trochę zdziwiona na Corellę, ale nie odezwała się. Wzruszyła ramionami i zajęła się rozpakowywaniem i sortowaniem rzeczy przed podróżą.
Corella najwyraźniej nie potrafiła na dłuższą chwilę usiedzieć w ciszy, ledwie bowiem po paru momentach ponownie się odezwała:
- Coś tak zaniemówiła Lilo?. Winka nie pijasz czy jak?.
- A ja i owszem, chętnie się napiję. Tylko poskładam co nieco, bo mniemam, że mi później sił na to nie starczy. Kto by pomyślał, że mi wraz z paladynką wypić przypadnie? Zaskakujesz mnie moja pani.
- Aj tam zaraz pani... żadnych ślubów zaś nie składałam, ani wstrzemięźliwości, ani czystości... a po jednej flaszce na trzy to nam nic nie będzie!
- Zachichotała Corella.
- Bo to i prawda - zawtórowała Lila. - Mam nadzieję, że i łatwy pieniądz do kiesy nam wpadnie, że wyprawa pomyślną się okaże. Wypijemy za to.
- Wypijemy, wypijemy!
- Zawtórowała jej Corella niemal aż się... oblizując. Po chwili namysłu zaś dodała, dziwnie zmieniając nastrój rozmowy:
- Słuchaj Lilo... i nie zrozum mnie źle... - Paladynka podrapała się po głowie - Nie było innej drogi wyboru w twym życiu niż... złodziejstwo?.
- Za słabo mnie znasz Corello, żeby mnie oceniać. Nie obrażę się na te słowa tylko dlatego. Nie jestem złym człowiekiem, a tylko po osobowości, a nie zawodzie oceniam innych. Na razie porzućmy ten temat, a jak mi powtórzysz te słowa za jakiś czas, kiedy już przekonasz się kim jestem, wrócimy do rozmowy i wtedy ci odpowiem. Zgoda?
- Czasem za dużo paplam...
- Bąknęła robiąc kwaśną minę - Jeśli cię uraziłam to przepraszam!.
- Już powiedziałam. Nie ma o czym wspominać. Szykuj się lepiej na kolację. Smoczy kawaler czeka pewnie z utęsknieniem
- Lila mrugnęła przekornie i pokazała język.
- Eeeeee... - Zaniemówiła na drobny moment Corella - No co ty... myślisz, że on coś tego no? - Zachichotała.
- A kto ich tam wie, tych wojaków - zaśmiała się półelfka - Choć szpetny on nieco.
- Zdecydowanie nie w moim typie
- Pokręciła nosem.
- Wolisz gładkich?
- Byleby wyglądem nie straszył i sadła nie miał... no i...
- Nagle dziwnie zamilkła z uśmiechem czającym się na ustach.
- No i...? - wyszczerzyła się w uśmiechu Lila
- Powiem ci jak się już napijemy - Przymrużyła oczy, przygryzając wargę w trakcie powstrzymywania przed wybuchnięciem śmiechem.
- Domyślam się, że trunkiem odwagi sobie dodasz - półelfka zachichotała cicho - W porządku. Tylko wina przedniego przynieś, nie jakowegoś sikacza.
- To już nie ode mnie zależy co Tarnus na stół postawi, ale się postaram!...
- Powiedziała, po czym dodała - Miło się gada, ale chyba jednak naprawdę powinnam się szykować na tą kolację...


~

Jedzenie i wino było przednie. Wszak wiadomo, że oficerowie wyższej rangi, jedzą lepiej.


Zwłaszcza, gdy wywodzą się ze szlachty, jak Tanrus. Faszerowany warzywami kurczak , pachniał i smakował równie dobrze, zwłaszcza że podano go z chlebem oraz lekkim twarożkiem do maczania w nim chleba. Po powitaniu i uszczknięciu nieco z jadła Tanrus wyjaśnił kobiecie, co i jak... w kwestii jej “ludzi” i jej czarownika. Po czym czekał na pytania kobiety.
- Dowiem się w końcu coś konkretniejszego na temat naszego zadania? - Spytała Corella, uśmiechając się wymownie - Jakoś bowiem nie chce mi się wierzyć, że wyruszamy tam w ciemno...
-Niezbyt to dobra wiadomość, prawda? Niestety niewiele odbiega od prawdy.
- stwierdził Tanrus wzruszając ramionami.- Nie mamy żadnych wieści z Wormbane. Żadnych. Zwykle mogłoby to znaczyć, że miasto zostało zdobyte i złupione. Tyle, że w takim razie magowie i kapłani używając magii wieszczącej powinni coś ustalić w tej sprawie... lub uciekinierzy z miasta, albo niedobitki stacjonującego garnizonu powinni już dotrzeć do nas. Lub... wysłaliśmy zwiad pięcioosobowy. Kilka dni przed tą wyprawą. Powinni już wrócić.- zakończył tym ponurym stwierdzeniem dowódca.
- Czyli jednak ruszamy tam w ciemno - Paladynka napiła się wina - Niezbyt to wszystko miło wygląda... a jak konkretniej my mamy zareagować na miejscu?. Po odkryciu przyczyn tej wielkiej niewiadomej wysyłamy gońca lub wiadomość, sami zaś zostajemy na miejscu?.
-To zależy od tego co tam zastaniemy. Jeśli spotkamy armię orków, to ślemy posłańca, a my ruszamy za nim. Jeśli zagrożenie, lub jego pozostałości, będą na miarę naszych sił to... rozprawiamy się z problemem na miejscu.
- stwierdził w odpowiedzi Tarnus.- Możliwe, że przyjdzie nam wspierać niedobitki garnizonu z Wormbane, lub też ochraniać uciekinierów.
Po czym spojrzał na paladynkę.- W razie czego... poradzisz sobie taktyką partyzancką, prawda?
- Rozumiem, że chodzi o taktykę w stylu “uderz i uciekaj”?. Powinnam sobie poradzić
- Odparła.
Uzyskawszy odpowiedź kontynuował.- Mam możliwość przesłania do Gwarch, ale...- nagle, zamilkł zastanawiając się nad czymś.
- O co chodzi? - Zdziwiła się.
- Magia wieszcząca ostatnio daje dziwne rezultaty nad Wormbane i w okolicy tego miasta. Możliwe, że magiczne środki, pozwalające na przesłanie wieści zawiodą. Dowódca garnizonu w Wormbane, wszak też mógł w ten sposób przesłać wieści w naglących sytuacjach.- odpowiedział Tarnus nalewając sobie wina.
- Na pewno znajdziemy na to jakiś sposób, jeśli w rzeczywistości byłoby jak mówisz - Powiedziała, po czym... nabrała nieco palcem twarożku i oblizała go - A powiedz tak szczerze, jaka to ciebie czeka nagroda za wykonanie zadania?. Jakiś awans, ziemia, czy coś podobnego?.
-Awans dla mnie. I mojego adiutanta.
- odparł Tarnus i z uśmiechem dodał.- Awans i przeniesienie w bardziej cywilizowane ziemie. A co ciebie czeka po tej misji?
- A bo ja wiem
- Wzruszyła ramionami - Podziękowanie przełożonych, poklepanie po plecach i tym podobne. Może nieco zatrzymam z nagrody na uzupełnienie zapasów, resztę jednak oddam potrzebującym, w końcu wielu nie ma co do gara włożyć i tak dalej...
-Jeśli po tym wszystkim przyjdzie nam się spotkać w innych okolicznościach. To może zdołam załatwić dla ciebie ciepły kąt, tam gdzie będę stacjonował.
- odparł Tarnus.- Na czas twego pobytu, bo pewnie rzucają cię od krainy do krainy?
Na słowa Tarnusa, dotyczące znalezienia dla niej miejsca przy nim, Paladynka uniosła na drobny moment jedną brewkę. Szybko jednak uśmiechnęła się, i machnęła lekceważąco dłonią.
- Ano zdarza się, wysyłają mnie systematycznie z krainy do krainy, chyba żebym się nie nudziła - Roześmiała się - Ale tak poważnie, to takie życie mi odpowiada, zwiedzam kawał świata i zdobywam nowe doświadczenia, siedzenie w miejscu to raczej nie dla mnie...
-Rozumiem.
- stwierdził Tarnus i dodał.- Mnie też przyszło zwiedzić spory kawałek królestwa, stacjonując w różnych miejscach Cormyru.
- Każdy więc ma jakieś zajęcie i nie powinniśmy się nudzić - Podsumowała Paladynka.


Rozmawiali luźno jeszcze chwilkę, po czym Corella udała się ponownie do wspólnej kwatery...

~

Po jakiś dwóch godzinach Corella w końcu powróciła z kolacji w towarzystwie Tarnusa. Zza pazuchy wyciągnęła zaś flaszkę wina, uśmiechając się do Lili.
- No, jakoś przeżyłam - Podała jej butelkę - Mamy tu jakieś kubki?.


- Jeden mam na pewno. Najwyżej dzielić się będziemy
. - Lila podniosła się z posłania i sięgnęła do jednej z sakw. Po chwili wyprostowała się i triumfalnie uniosła do góry mały mosiężny pucharek. - Nalewaj Corello, trzeba spłukać z gardła codzienny kurz. I opowiadaj czegoś się dowiedziała.
- No cóż...
- Paladynka podrapała się po głowie - Prawdę powiedziawszy dowiedziałam się niewiele. Nie mają kontaktu z garnizonem, wysłali zwiad, ale nie wrócił, Magia również nie skutkuje, żeby powróżyć nad tym rejonem czy coś podobnego... i właśnie z magią mogą być tam problemy. I tyle...
Lila zamyśliła się na chwilę i spojrzała niewidzącym wzrokiem przed siebie.
- Czyli ślą nas w niewiadomą... Tak przypuszczałam. Po cóż inaczej regularnej armii byliby najemnicy? Nas można łatwo spisać na straty, dobrych żołnierze, nie. - spojrzała już normalnie na paladynkę i dodała weselszym głosem. - Zmieńmy w takim razie temat i napijmy się po prostu. Potem zapytam cię o to, czego nie chciałaś powiedzieć po trzeźwemu - Lialda zachichotała i wzniosła napełniony kubek.

Piły więc do późna w nocy, obalając całą flaszkę wina, wśród plotkowania na różne, czasem też dosyć dziwaczne tematy, o których... no cóż, nie każdy rozmawia. Zwłaszcza, gdy w trakcie owych kobiecych rozmówek Corella posługiwała się chociażby i swoimi dłońmi, dając wyobrażenie o pewnych aspektach wymiarowych mężczyzn. I nie chodziło tu bynajmniej o szerokość bicepsa.

~

Następnego dnia rano wyruszono zaś już całą liczną grupą, składającą się z najemnych awanturników i żołnierzy Cormyru ku Wormbane, ku nieznanemu...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 04-09-2011, 12:12   #9
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
Po wyjściu z gospody Drogbar błąkał się jeszcze jakiś czas po mieście myśląc co by ze sobą jeszcze zabrać. Na myśl, że będzie musiał przemaszerować taki kawał od razu przypomniał mu się stary dług. Skierował swoje kroki w stronę części targowej.

- Barney!! Barney cholibka wychodź!! - krzyczał pod oknem niewielkiej chaty
- Czego się tak drzesz po nocy Gurnes? Znowu coś uwarzyłeś na bessenność? - przez drzwi wyszedł szczupły niziołek i "na misia" przywitał się z krasnoludem.
- Kopę lat kurduplu. Wybacz przyjacielu, że dawno mnie tu nie było, ale sam wiesz...
- Stary dobry Drogbar. O przyjaciołach pamięta tylko jak chce mu się pić albo ma sprawę. A że jesteś trzeźwy to mniemam, że czegoś ci trzeba.
- A no zgadłeś kurduplu. Masz jeszcze tego osiołka co go wygrałeś od tego elfa?
- No jest, sporo roboty mnie drań kosztował ale już jest w dobrej formie. A po kiego ci osioł?
- Na wycieczkę jadę. Wrócę z kasą, ale że teraz kiesa pusta to proponuję ci baryłkę drogbarowego specjału.
- A bierz go nawet i za darmo, tylko w niego dokładam a na nic mi on nie konieczny. Ale baryłką nie pogardzę. Właź do środka, mamy dużo zaległości.
- A no mamy. Prowadź bratku ale jeno na chwilę. Jutro z rana muszę ruszać...
- wszedł za druhem do chatki

Chwila przeszła w godzinę, gdy krasnal opuścił dom przyjaciela, i na wozie ciągniętym przez osiołka powrócił do koszar. Współlokatora nie było kiedy Drogbar przekroczył próg. Trunek wypity u barneya podziałał nieźle i krasnolud zasnął z miejsca typowym dla niego snem. Wielu skarżyło się na jego chrapanie i wiercenie ale on nie potrafił nic na to poradzić. Taki już jego krasnoludzki urok.

Wyruszyli z samego rana. Ich pięciosobowa drużyna była dowodzona przez paladynkę zwerbowaną również wczoraj. Widział poruszenie ze strony zawodowców, i domyślał się jaki był jego powód.

-A ja tam lubie kiedy kobieta jest na górze - rzucił tylko pod nosem i zaczął pakować rzeczy na wóz.

Przez całą drogę krasnolud miał wrażenie że cały oddział jest strasznie sztywny. Zwłaszcza regularne wojsko. Dlatego też kiedy tylko zarządzono pierwszy postój i ucichła już wrzawa związana z rozbijaniem obozu, Drogbar postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Podniósł leżącą na ziemi tarczę i począł walić w nią tłuczkiem od swojego moździerza. Gdy już zwrócił na siebie uwagę zabrał głos

- Słuchajcie mnie Panowie i Panie. - tu złożył ukłon w stronę towarzyszek - Być nie może, że leziemy tak bez słowa. Toć my zwariujemy jeszcze zanim zdążymy pierwszą bitwę stoczyć. Dlatego też, jeśli oczywiście szanowne dowództwo się zgodzi, mam propozycję jak spędzić dzisiejszy wieczór - podszedł do wozu i wyjął z niego galon ale pierwszego gatunku - Browar własnej produkcji, zasmakuje nawet najwybredniejszym. A i języki rozwiązuje nienajgorzej. Na zachętę zacznę od siebie. Drogbar Gurnes, alchemik browarnik kłania się szanownej braci uniżenie. I jako, że szanowny Tarnus jest wodzem, tej oto dzielnej partii toteż i jemu wręczam pierwszy kufel, z nadzieją iż udzieli nam pozwolenia a przede wszystkim, że zostawi coś także dla reszty - z tymi słowami nalał trunku do kufla i podał dowódcy z uśmiechem, czekając aż wypije, i tym samym da przyzwolenie pozostałym.

Jako, że podróż dopiero się rozpoczęła, to Tarnus skinął głową. Sam nie miał ochoty próbować, ale zawodowi żołnierze wybredni, aż tak nie są i szybko ustawili się w kolejce do degustacji. Dziesiętnik Lionel patrzył z lekką odrazą na to rozluźnienie dyscypliny, z drugiej strony Garison jednakże wydawał się być zadowolony. Wszak taka mała popijawa, o ile bedzie pod kontrolą, wyjdzie całej wyprawie na dobre. Podbuduje morale żołnierzy.

Gurnes był zaskoczony, i lekko niepocieszony brakiem degustacji ze strony wodza, ale teraz nie było czasu na przejmowanie się. Wypił cały kufel jednym chaustem po czym krzyknął

- DO WOZU TOWARZYSZE! DZISIAJ TRUNKU NIE ZABRAKNIE DLA NIKOGO! - po czym kaczym truchtem skierował się w stronę swojego pojazdu, gdyż zanim skończył zaproszenie, w kolejce poczęli ustawiać się pierwsi chętni. Stojąc tak i obsługując starał się z każdym zamienić chociaż słowo, a przynajmniej poznać jego imię. To był warunek otrzymania pierwszego kufla. A co jak co, ale pamięć do imion towarzyszy libacyjnych krasnal miał niesamowitą.

W tym też czasie Paladynka Corella, trajkotająca w czasie podróży jako jedna z niewielu (“Hej Smoki, to z kim ostatnio walczyliście?!. A Goblinów wiele ubili?. W boju pewnie doświadczeni co?. Długo już w służbie jesteście?. Te kusze to chyba ciężkie?”. itp. itd...) zajęła się swym rumakiem. Po dłuższej zaś chwili skierowała swoje kroki w pobliże Krasnala i jego terenowej bimbrowni.

- Na zdrowie!. Tylko się nie schlejcie! - Krzyknęła dosyć wesołym tonem do raczących się piwem, sama jednak chwilowo go nie kosztowała. Poprawiła miecz przy pasie, odgarnęła kosmyk przeszkadzający na twarzy, po czym zaczęła przechadzać się między odpoczywającymi, popijając z bukłaku wodę i niedbale lustrując wzrokiem otoczenie.

Ludzie podchodzący do baryłki z której lał się złoty trunek chętnie podawali swe imiona, a także opowiadali co nieco o służbie na terenie całego Cormyru. Na widok i krzyki paladynki odpowiedzieli gromkim.
- Nie schlamy!. Nie pozwolą dowódcy!.

Krasnolud dowiedział się więc co nieco, o żołnierzach, podobnie jak i paladynka. Oba oddziały składały się z weteranów wojennych. Nie brali co prawda udziału w ostatniej wojnie, ale toczyli pomniejsze boje z bandytami którzy chcieli wykorzystać chwilową słabość Cormyru, z wojskami zbuntowanych szlachetek, jak i z goblinoidami oraz orkami...których watachy atakowały z puszcz Cormyru i niedostępnych rejonów górskich.

Evelyn zaś podeszła podstawiając swój kubek i przedstawiając się jak zwykle tylko z imienia:
- Evelyn - i zabierając napełnione naczynie udała się na swoje miejsce, siadając na ziemi i stawiając kubek koło swojego uda. Jej wzrok przesuwał się po twarzach współtowarzyszy a ucho wyłapywało informacje, którymi tak chętnie się dzielili.

Erazm zaprzestał rytmicznego pocierania płaską stroną jednego z kamieni Ioun o ostrze sierpu i podniósł się ze swojego miejsca na skraju kręgu światła, rzucanego przez ognisko. Odczekawszy aż strumyczek oczekujących w kolejce do beczułki przyschnie, wślizgnął się w milczeniu w kolejkę. Zdobna w czarne i pomarańczowe pasy, przechodzące płynnie jedne w drugie, mała żmija wypełzła zza kołnierza jego płaszcza i prześlizgnąwszy po obojczykach oplotło w około szyi. Nim dotarł do kranika beczułki, gad ponownie zniknął w jego rękawie.

- Erazm z Rottendamu - przywitał się, wyciągając dłoń do krasnoluda i przyjmując od niego pokaźnych gabarytów kufel - miło mi poznać browarnika i - jak wnoszę po utensyliach na pańskim wozie - alchemika - uśmiechnął się porozumiewawczo, błyskając białkami oczu spod cienia kaptura - zacny to zaiste fach, mości Drogbarze. Wieleż to już lat się nim paracie?

Lila trzymała się nieco na uboczu, rozkulbaczając konia i wyczekując aż tłumek zebrany dokoła Drogbara rozrzedzi się nieco, a w miedzyczasie przysłuchując się rozmowom. Po wczorajszym winku, które przytaszczyła z kolacji Corella nie miała wielkiej ochoty na kolejną dawkę alkoholu. Nie wypadało jednak odmawiać mistrzowi browarnictwa. Westchnąwszy cicho, przywdziała na twarz uśmiech i zbliżyła się do rozprawiającego z jednym z awanturników krasnoluda.

- Pozwólcie i mnie skosztować waszego trunku browarniku - powiedziała kiwając głową na znak pozdrowienia do obu mężczyzn - Przyda się nieco wzmocnienia przed dalszą drogą. Jestem Lialda Fairhaven, ale mówcie do mnie Lila i jeśli można to chętnie również posłucham o waszym fachu. - półelfka przyjęła kufel od krasnoluda i zanurzyła usta w cierpkim płynie, sącząc go pomału.

Drogbar od razu się rozpromienił gdy zauważył zainteresowanie na temat jego fachu. Nalał towarzyszom i zaczął
- Zacny fach, a jakże. Param się nim odkąd pamiętam. Ociec warzył piwo, Dziadzio warzył piwo to i ja wyjścia nie miałem. Uczyli mnie od małego bajtla, a jak tylko podrosłem to posłali mnie na akademię. Tam nauczyłem się też troszku alchemii. No i tak się teraz bawię. To się jakie piwko uwarzy, to jaką miksturkę zrobi, zawsze jakiś grosik wpadnie do kiesy. Ale to i tak nie to co dawniej.... cholibka to były czasy zanim wprowadzili te diabelskie karczemne normy... - tu na chwilę się zamyślił - ...dobra koledzy ale nie czas na smęty. Mam jeszcze na wózku parę specjałów, których w tej podróży zapewne skosztujemy, ale póki co to ja też żem ciekaw czym wy się zajmujecie. Bo nie powiem, nasza banda wydaje się bardziej oryginalna od dwóch pozostałych oddziałów... rzecz jasna chłopaki dziarskie ale przygód różnorakich za wiele przez tą służbę nie przeżyli...

Lila przełknęła kolejny łyk piwa, otarła usta dłonią i odparła:
- Zwiadowca ze mnie lepszy niźli wojownik, chociaż bronić się umiem. Za to potrafię was ustrzec od pułapek i takich tam.... A o innych przymiotach ze skromności wspominać nie będę - zaśmiała się przekornie - sami zobaczycie, jeśli będzie potrzeba.

- No no, przymioty rzeczywiście niczego sobie - zaśmiał się krasnolud - oczywiście z całym szacunkiem dla Panienki i bez urazy. Moje oczy widziały już niejedno a skoro wypowiadam się pozytywnie o elfie to zaprawdę musi tak być - z uśmiechem ukłonił się w stronę Lialdy.

Złocista struga Drogbarowego piwa połyskiwała bursztynowo w odblaskach płonącego ogniska, wypełniając z wolna kufel w dłoni Erazma. Drogbar szczebiotał radośnie, indagowany przez Lialdę. Za plecami młodzieńca, obóz rozbrzmiewał gwarem rozmów, przetykanym podnieconymi okrzykami, co bardziej już odurzonych żołnierzy i niewybrednymi przyśpiewkami. Polana trzaskały w ognisku, rozpryskując skry. Uniósł pełne trunku naczynie na wysokość ust.

- Regularne wojsko nie ma zbyt wiele okazji do zaznawania przygód, nam, jak mniemam, ich nie zabraknie - zreplikował na uwagę Drogbara z cierpkim uśmiechem - Zaiste! Wybornym jesteście browarnikiem, panie Drogbarze, tak wyśmienitego piwa nie kosztowałem w całym Cormyrze! - pochwalił, choć ledwie umoczył wargi w specjale krasnoluda. Zamilkł na chwilę, jakby kontemplując nowy smak - Ciekawym, czy i alchemikiem jesteście tak przednim? - zapytał ze zmrużonymi oczami, akcentując ostatnie słowa - Nie będzie nieuprzejmością, jak sądzę, zapytać w jakiejże akademii pobieraliście nauki? - przysiadł na skraju wozu, spoglądając na towarzyszy - Co zaś mnie się tyczy, z orężem i tarczą, które przy mym ośle widzieć możecie, stawałem w Eveningstar przeciw orczym zagonom, śmiem więc wnioskować, że zabić mnie niełatwo - zachichotał, zdałoby się, bez wyraźnej przyczyny - Wszelako od lat dziecięcych przyrodzonym mi talentem jest czarnoksięstwo. Spodobałoby Ci się, panie Drogbarze - w miarę, jak kompani upajali się znakomitym owocem kunsztu krasnoluda, Erazm stopniowo odrzucał formy grzecznościowe - spoglądać, jak zapiekły wróg po Twych słowach kilku i geście tajemnym poczyna roztapiać się znienacka w amorficzną breję. Niechaj szczeznę, piwo godne książąt, Drogbarze! - z rozmachem klepnął niskiego rozmówcę w ramię, rozchlapując kropelki ze swego kufla.

- A no dziękuję mości czarnoksiężniku, ale istnieją w Cormyrze przynajmniej jeszcze dwa lepsze od tego trunki. Oba spoczywają na tymże wózku - kiwnął głową w stronę wozu - Będzie jeszcze czas by ich skosztować. A co do fachu to też znam parę sztuczek, ale może nie będę prezentował ich teraz publicznie. Lubie mocne wejścia a na sztuczki też pewnie przyjdzie pora... a póki co wracam do obowiązków bo mi się kolejka wydłuża a chłopy na piwo czekać nie mogą. Bywajcie tymczasem, a jeśliście chętni możemy wyskoczyć poza obóz się trochę pochwalić naszymi fachami jak już reszta gawiedzi spać pójdzie. - po tych słowach oddalił się nieco by obsłużyć spragnionych wojaków.
 
Radioaktywny jest offline  
Stary 04-09-2011, 18:25   #10
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
cz. 1

Evelyn jak tylko upewniła się że została najemnikiem w tej wyprawie podeszła do karczmarza wręczyła mu odpowiednią zapłatę i zostawiła pod jego opieką swoje bagaże. Sama zaś wyruszyła zaopatrzyć się w rzeczy, które wydawały jej się niezbędne w czasie podróży. Odwołała jednak najpierw Viltisa wiedząc, że gdyby z nim ruszyła na miasto wywołałaby w wielu miejscach sensację i panikę a tego na razie wolała unikać.
Wężowy smok zniknął z wyraźnie syczącą irytacją. Nie lubił być traktowany jako as z rękawa, chowany z powrotem w niego, gdy przestawał być użyteczny.


Stary budynek na rogu Jarczmarcznej i Czystej, wydawał się być nieco zapuszczony, ale taki był tylko pozór. W tym budynku bowiem mieścił się sklep Wisielca, miejskiego kata i sprzedawcy handlującego wszystkim co może zainteresować nietypową klientelę, czyli złodziei, zabójców, żebraków i prostytutki. Z wyjątkiem prochów. Wisielec nie handlował ni narkotykami, ni truciznami. Nie sprzedawał niczego, czym można się było struć. Jedynie zioła wywołujące bezpłodność można było u niego nabyć. To dawało Wisielcowi spokój od straży miejskiej.
Widząc wchodzącą Evelyn, Wisielec burknął podnosząc wzrok znad szlifierki.- Czego tu?


Chudy i wytatuowany barbarzyńca i zbrojmistrz w jednym, nie słynął z ogłady, a raczej z jakości swych wyrobów. I sprawności w posługiwaniu się nimi. Zwłaszcza toporkami wszelakiej maści, które zawsze miał pod ręką.
Przyjrzał się kobiecie i mruknął.-Aaaa... to ty? To co zawsze?
-Yhmmm... -mruknęła niezrażona jego zachowaniem Evelyn, rozglądając się i dodając.
- Oprócz tego potrzebuję zaopatrzenia na wyprawę, wyruszam z najemnikami do Wormbane. Wiem, że kto jak kto ale ty najlepiej mnie wyposażysz na tą podróż i doradzisz co powinnam wziąć. Jak czegoś nie masz co mi może być potrzebne, mogę wrócić jeszcze wieczorem. Znam cię nie od dziś i wiem, że jesteś w stanie zdobyć wszystko w krótkim czasie. Potrzebuję tego właściwie... na wczoraj. Kasa nie gra roli, jednak nie zapominaj, że to ja i że jako stała klientka liczę na zniżkę przy tak dużym zaopatrzeniu.
-Masz czym zapłacić. Ile na... specjalne przedmioty, które muszę kupić poza zakładem. Alchemia jest droga.- stwierdził mężczyzna.
- Wiesz, że liczę na dobrą jakość więc grosza żałować nie będę. Jeno mnie z torbami nie puść, bo nie wiem czy mój nowy pracodawca jest wypłacalny i czy głodem przymierać mi nie przyjdzie. Ja jak ja, gorzej to przymieranie głodem Viltis zniesie. - rzekła mu na to Evelyn uśmiechając się do niego znacząco i puszczając oczka, a zarazem kładąc sakiewkę na stole. - Tyle mogę wyłożyć na to.
-Wiem wiem, ale za ganianie po mieście jak byle przekupka drogo sobie liczę. Klientów innych mam, robota na jutro ma być gotowa. Szczupak zamarzył sobie nowego rzezaka i grosza nie skąpi na niego.-mruczał Wisielec przeliczając monety.
- Oj Wisielec, Wisielec... czy my się znamy od dziś? Chłopaka któregoś poślesz, z poleceniem zakupu i przyniesie to co chcesz, nikt cię tu nie okantuje więc sam łazić nie musisz. Co ty z nowicjuszką gadasz? Może gdybym dziś do tego miasta zawitała to bym uwierzyła, że sam latasz za zakupami, ale nie zapomnij, że tu jakiś czas już mieszkam. - pokiwała sceptycznie głową dziewczyna na jego narzekanie.
-Za jakość trzeba płacić. Pomocnika to ślę do zwykłych zakupów. Ważniejsze zlecenia jednak wymagają już łażenia.-mruknął Wisielec.-Mam posłać młodego po twoje towary?
- Moje towary to priorytet, młodemu daj do wykucia rzezaka dla Szczupaka. - odrzekła mu na to dziewczyna równocześnie zastanawiając się czy o czymś nie zapomniała.
-Szczupak nie będzie zadowolony. Ale podeślę go do ciebie z pretensjami. Tylko potem nie marudź, że ci mieszki będą często pękać.- zaśmiał się Wisielec.
- Tak... tak... zwal to na mnie i powiedz mu, że może mnie znaleźć tam gdzie zawsze. - bez mrugnięcia okiem zgodziła się na takie rozwiązanie Evelyn. - I powiedz mu, że Viltis też chętnie się z nim spotka, już dawno się nie widzieli, zapewne będzie to ciekawe spotkanie.
-Nie każdy się boi tego potworka.-odparł Wisielec, wzruszając ramionami. Oczywiście, że się nie bali. Ale paru przerażonych klientów wystarczyło, by się go wystrzegali. Dzięki niemu nikt nigdy, nie próbował wymigać się od zapłaty Evelyn za wykonanie usługi.
- Toć przecież go nie straszę. Możesz mu powiedzieć, że i noże wypróbować możemy przy tej okazji tak jak zawsze. - mruknęła dziewczyna i spytała - Wieczorem mogę podejść po zamówiony towar? Wolałabym sama odebrać niż żeby ktoś z twoich kręcił się koło mojej nowej kwatery a zwłaszcza koło tych z którymi wyruszam. Aaaaaaaaaa i mam prośbę, podeślesz, któregoś ze swoich młodzików z podziękowaniem ode mnie do Sunrise? Spisał się dobrze z powierzonego mu zadania, jednak oprócz podziękowań chciałabym go jeszcze zapewnić, że rozliczymy się za to z jakim entuzjazmem wykorzystał swe łapy przy wykonywaniu tego zadania.- zakończyła dziewczyna masując się po pośladku.
-Taaa taaa...uważaj, uważaj, co byś nie przesadziła.- burknął Wisielec.-Obaj cię mogą dopaść, zanim zaczniesz swoje sztuczki. I obaj umieją kneblować. Poślę, nie martw się.
- Abyś nie narzekał, że twych rad nie słucham to poślij chłopaka jak już miasto opuszczę, a Szczupak też z samego rańca przecie po zamówiony towar nie przylezie bo jak zawsze śpi do późna. - rzekła dziewczyna po raz pierwszy uśmiechając się do niego szczerze. Twarz przy tym się jej rozpromieniła a i oczy zabłyszczały jak dwa diamenty. - Będzie mi cię brakować Wisielcu. - westchnęła przy tym.
-Taaa... nie wątpię.-uśmiechnął się nieco kwaśno mężczyzna.I dodał nieco cieplej.- Nie wpakuj się w za duże kłopoty.
- Przecież wiesz, że ja sama to jeden wielki kłopot. - odrzekła dziewczyna kładąc mu dłoń na ramieniu.
-Wiem. Wiem.-westchnął Wisielec.-Zamierzasz się dobrze bawić na tej wycieczce, czy to tylko interesy?
- Znudziła mi się już codzienność, zaczynałam popadać w rutynę. Czas to zmienić. Mam zamiar połączyć w tej wyprawie dobrą zabawę z interesem. A i Viltis też potrzebuje urozmaicenia. Dowiesz się jeszcze dla mnie czegoś o tych ostatnich wydarzeniach w Wormbane? Zapewne twoje uszy wychwyciły jakieś ciekawe wieści, a wiem, że nic tak dobrze nie przygotowuje na wszelkiego rodzaju niespodzianki jak zapoznanie się z informacjami różniącymi się od oficjalnej wersji wydarzeń. - poruszyła kolejny nurtujący ją problem dziewczyna. Wiedziała, że jeżeli są jakieś wieści o miejscu do którego rusza to ten mężczyzna wie o nich najwięcej.

-Wormbane? A tam coś się stało? Toż to zadupie pośrodku niczego.- odparł Wisielec, drapiąc się za uchem.-Jakby się tak zastanowić, toooo... jakoś nie przypominam sobie karawan z siarką, tam od nich przyjeżdżających ostatnio.
- No właśnie jakoś z tego zadupia niczego dowiedzieć się nie można. Nie ma wieści o garnizonie, który tam stacjonował, ani też wieści od tych którzy mieli to sprawdzić. Myślałam, że może ty coś wiesz... albo coś ci się o uszy obiło na ten temat. - z zastanowieniem w głosie streściła mu swoją wiedzę na temat miejsca do którego miała zamiar wyruszyć. - Myślisz, że uda ci się czegoś dowiedzieć zanim tu wrócę wieczorem po rzeczy, które dla mnie nabędziesz?
-Nie sądzę. O garnizonie mogę ci powiedzieć co nieco. Stacjonuje tam około czterystu, może pięciuset wojów. Głównie piechota różnego rodzaju. Teraz dowodzi nimi niejaki lord Evrec, półelfi bękart jakoś arystokraty.- odparł Wisielec.-Z tego co pamiętam, za bardzo lubił młode dziewuszki, więc go odesłali do Wormbane, co by nie siał zgorszenia na widoku.
- Hmmmm młode dziewuszki powiadasz. Ciekawe... naprawdę ciekawe, coraz bardziej podoba mi się ta wyprawa. - uśmiechnęła się pod nosem dziewczyna. - Choć dziwne, że czterystu czy tez pięciuset wojów tak nagle znaku życia nie daje. A właściwie po co aż tylu ich stacjonuje na takim zadupiu jak to określiłeś?
-Anauroch pilnują i jakiegoś zamku... W sumie to w Wormbane zawsze był duży garnizon wojskowy. Nikt już nie pamięta dlaczego.-stwierdził Wisielec wzruszając ramionami.
- Nie wiesz od kogo bym się mogła czegoś więcej dowiedzieć o tym miejscu? - podpytywała dalej dziewczyna, siadając równocześnie na brzegu stołu i gwałtownie podrywając się na równe nogi z sykiem bólu.
-Tylko od archiwistów. Jeśli chce ci się do nich ganiać i przeglądać annały historyczne.-odparł Wisielec.-Trzeba jednak wiedzieć, co chce się znaleźć.
- Nie mam czasu na przeglądanie papierzysk, potrzebna mi informacja ustna. Choć... myślisz, że pozwolą mi w nich grzebać w nocy? Mam całą noc przed sobą może by mi się udało coś wygrzebać... - zaczęła się zastanawiać dziewczyna czy warto poświęcać czas na to, wszak w tych annałach nie będzie nic co by wyjaśniało ostatnie zajścia, a może będzie? Może już kiedyś miała tam miejsce jakaś podobna historia? Stojąc mimowolnie masowała bolący pośladek, który uraziła siadając na stole.
-A kiedy się wyśpisz?- odparł Wisielec i dodał.-I tak pewnikiem najdokładniejsze kroniki znajdziesz dopiero w Wormbane. A co takiego się właściwie tam wydarzyło, wiesz może?
- No właśnie za mało wiem jak dla mnie. - mruknęła na to Evelyn i dodała: - Potrzebuję czegoś na stłuczenie, Sunrise tak mi przygrzmocił, że chyba i tak się nie wyśpię.
-Coś się załatwi na stłuczenie. A na Wormbane... nie ma rady, jak tam pojechać.-wzruszył ramionami Wisielec.- Zawsze tak jest, że najdokładniejsze miejskie kroniki są w samym mieście którego dotyczą.
- Zapewne masz rację, jednak gdybyś się czegoś dowiedział zanim wyjadę, będę wdzięczna za podzielenie się ze mną tą informacją. Posmarujesz mi stłuczenie? - spytała zerkając na jego dłonie.
-Jasne... od kiedy to Wisielec odmawia pomacania zadka ładnej dziewoi.- zaśmiał się zbrojmistrz i wskazał dłonią dróżkę na zaplecze.-Jeno zamknij drzwi wejściowe na zasuwkę, co by nikt się nie wkradł.
- Od kiedy to się boisz złodziei Wisielcu? - roześmiała się dziewczyna, a jej ciepły śmiech wypełnił pomieszczenie. Nie często można było go usłyszeć i niewiele osób go słyszało. Po czym uniosła dłoń i przymknęła na chwilę oczy a w pomieszczeniu rozległ się szczęk zamykanej zasuwki.
-Nie mam czasu ganiać, za głupcem który połakomi się na darmowy towar. Robota czeka.- odparł Wisielec, sięgając po słoiczek z maścią i idąc na zaplecze.
- Masz rację szkoda czasu. Lepiej go przeznaczyć na... pożegnanie? - spytała zerkając zalotnie przez ramię na mężczyznę i idąc w kierunku zaplecza.
-Właśnie.-przytaknął jej Wisielec z enigmatycznym uśmieszkiem błąkającym się na jego twarzy.



Czarnowłosa wróciła zadowolona do karczmy, można by nawet powiedzieć, gdyby się przyjrzeć jej twarzy dokładniej, że się uśmiechała. Jednak ci co ją znali na sam jej widok usuwali się w cień, a ci co jej nie znali nie zwracali uwagi na jeszcze jedną dziewczynę przemierzającą ulice miasteczka. Zanim zabrała bagaże i udała się na nocleg który im zapewniono na dzisiejszą noc zamówiła u karczmarza kufel piwa i potrawkę, którą przygotowała jego żona oraz solidną pajdę chleba. Usiadła z zamówionym jadłem przy stole pilnując aby za jej plecami znajdowała się ściana, a ona sama mogła obserwować zarówno już przebywających w karczmie gości jak i nowo przybyłych. Przełamała pajdę chleba na mniejsze kawałki i za jego pomocą jadła potrawkę zanurzając je w misce i nabierając na niego jadło. Kiedy już miska stała przed nią wyczyszczona do ostatniego okruszka dziewczyna dopiła piwo i podeszła do karczmarza. Kładąc na blacie zapłatę za jadło z odpowiednim napiwkiem podziękowała za przechowanie bagażu i sięgając po niego spytała jakby mimochodem:
- Byli u was ostatnio jacyś przyjezdni z Wormbane?
-Nie... od kilku tygodniu, nikt się nie pokazał.- odparł karczmarz drapiąc się za uchem.- Nikt znajomy to jest... bo przeca nie wypytuję ludzi skąd i dokąd jadą.
- Niekiedy sami gadają, przy piwie co poniektórym się usta nie zamykają. - mruknęła dziewczyna i spytała; - Nie wydaje wam się dziwne, że tak dawno nikt się stamtąd nie pojawił?
-Troszkę dziwne... ale... kto by na to zwracał uwagę. Klienci z Wormbane nie są regularnymi gośćmi. Przyjeżdżają raz częściej raz rzadziej.-odparł karczmarz.
- Nie wiecie czy gdzieś po drodze między miastami jest jakieś miejsce w którym mogą rabusie się czaić i dlatego nie ma wieści ani podróżnych stamtąd? - ciągnęła rozmowę dalej dziewczyna.
-Nie panienko. Nie wiem.- odparł karczmarz.
- A nie obiło wam się o uszy coś co by się wydawało dziwne, a nawet nie dziwne a jednak dotyczyło Wormbane. Właśnie tam zmierzam i każda informacja mi się przyda. Potrafię się odwdzięczyć. -rzekła kładąc sakiewkę na wierzchu.
-Czy ja wiem... to stara plotka. A dotyczy zamku na północ od Wormbane. Jakoś miejscowi go zwią... Ale ja pamiętam jak. Paru najemników, do tego zamku ponoć ruszało. Ale to było z pół roku temu.- potarł brodę karczmarz.-Jakiś kapłan Ilmatera przed miesiącem wypytywał o miasto...hmm...pewnie miał dołączyć do kleru tamtejszej świątyni.
- A cóż ciekawego jest w tym zamku, że do niego ruszyli?Ta plotka coś o tym mówiła? - spytała Evelyn, a jej palce przesuwały się po sznurkach zaciskających sakiewkę, rozsupłując je i zasupłując na nowo.
-Diabli wiedzą co jest w tym zamku. Pewnikiem jakieś skarby.- zaśmiał się karczmarz.
Dziewczyna przyłączyła się do jego śmiechu i zadała kolejne pytanie tak jakby mimochodem.- - A słyszeliście może o niejakim lordzie Evrecu?
Karczmarz zaśmiał się.-Jeno narzekania paru kupców, co im córki zbrzuchacił, a ich samych okpił obietnicą małżeństwa z owymi pociechami. Ponoć gdzieś go wysłali, żeby więcej wstydu nie przynosił. Tym bardziej, że te dziewczęta ledwo wkroczyły w kobiecość.- nachylił się i szepnął.-Po prawdzie ojciec Evreca nie lepszy od niego. Ale znaczący. Dlatego nie wywalili Evreca na zbity pysk z Purpurowych. No i też po temu, że dowódca z niego niezgorszy.
- Ponoć niedaleko pada jabłko od jabłoni. Ciekawam czy ojciec niezaniepokojony brakiem wieści o synu. - mruknęła na to dziewczyna. - Powiedzcie żonie gospodarzu iż przednie gotuje. A i wam za pomoc dziękuję. Gdyby się wam cosik jeszcze przypomniało, co wydawałoby wam się dla mnie pomocne znaleźć mnie możecie w koszarach. Dziękuje i za jadło i za rozmowę. - zakończyła dziewczyna kładąc na blacie kilka monet.
-Jasna sprawa panienko.- odparł mężczyzna, zgarniając monety.
Evelyn rozejrzała się po karczmie po czym zabrała swój bagaż i ruszyła do wyjścia. “Pora zerknąć na te koszary i.... “ znów się uśmiechnęła pod nosem przypominając zapewnienia, że nikt jej tam napastować nie będzie. Gdy dotarła na miejsce, wskazano jej salę, w której miała spędzić dzisiejszą noc wraz z innymi kobietami najętymi na tą wyprawę. Jak się przy okazji dowiedziała było ich dwie. Weszła do środka, rozejrzała się i wybrała najbardziej oddalone łóżko od drzwi. Podeszła i przepchnęła je pod ścianę tak aby śpiąc mieć ścianę za swoimi plecami a cała salę i drzwi przed sobą. Wsunęła swój bagaż pod łóżko a sama położyła się na nim i podłożyła ręce pod głowę wpatrując się w sufit. “Maść Wisielca i jego ręce zdziałały cuda, nic a nic już nie czuję po tym jak łapa tego durnia spotkała się z mym tyłkiem”. Przymknęła oczy i zaczęła w myślach segregować wiadomości jakie udało jej się zebrać. A potem nadeszły jej współlokatorki i po krótkiej wymianie zdań Evelyn ulotniła się z “wieczorku zapoznawczego”, by “pożegnać się z przyjaciółmi”. Wyszła przed budynek i rozejrzała się po placu. Mimo wieczornej pory plac tętnił życiem, widać było że trwają ostatnie przygotowania do wyprawy i wyruszenia na nią z samego rana. Jej wzrok przesuwał się po krzątających się na nim mężczyznach. Przyglądała się im i oceniała do którego podejść i zagadać. Miała bowiem jeszcze trochę czasu do umówionego spotkania z Wisielcem.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172