Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-09-2011, 20:03   #11
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Silverymoon

28 Alturiak(Luty)
wieczór, zaczyna padać śnieg









Zoth'illam


"Złoty Dąb"był dosyć nietypową gospodą, o czym szybko przekonał się Smoczy Potomek. Już przy drzwiach wejściowych oczekiwał kłaniający się w pas sługa, który poinformował mężczyznę, iż "lady" już na niego czeka. Poprowadził on więc Zotha, chłonącego widok znajdującego się na samym środku budynku wielkiego Dębu, schodami na górę, wśród wielu donic z różnorodnymi, mocno pachnącymi kwiatami. Wnętrze przybytku było mocno skąpane we wszelakiej zieleni, zapewniając wyjątkowe uczucie przebywania na łonie natury, traktując przy okazji nozdrza gości całą gamą zapachów, poczynając od delikatnych, a kończąc na wyjątkowo intensywnych.

Xara czekała na niego siedząc przy stole, w czymś, co można było nazwać boksem, z otwartą stroną na przejście, i kolistą balustradą, biegnącą wokół całego pięterka, i umożliwiające podziwianie drzewa rosnącego wewnątrz budynku, z gałęzi którego zwisały latarnie. A więc swojsko, miło, a i jednocześnie z przepychem...


Kobieta wyglądała olśniewająco, i w pierwszej chwili Zoth'illam pomyślał, iż pomylił osoby, Xara bowiem wyglądała kompletnie inaczej, niż podczas ich poprzedniego spotkania, mając nie tylko inny kolor włosów, ale i niezwykle wyzywającą suknię. Dopiero jej głos upewnił go, iż nie pomylił ani miejsca, ani osoby.
- Pozwoliłam sobie zamówić już wino - Odezwała się z czarującym uśmiechem - I szczerze powiedziawszy, nie byłam pewna, czy naprawdę przyjdziesz. Cieszę się jednak, że się myliłam - Wyciągnęła ku niemu dłoń.





Sir Astegor Ravillin


Po zakończeniu lipnego przesłuchania, krótkiej pogawędce z Coraddorem, a następnie przepłukaniu gardła już poza świątynią Helma, Astegor zajął się swoją prywatną sprawą. Poszukiwania Inkwizytora były... no cóż, dosyć kontrowersyjne. Nie codziennie bowiem ktoś wypytuje o Maga specjalizującego się w Sztuce związanej z Demonami. Lud Silverymoon nie był jednak zacofany, i co prawda wiele osób unosiło na zadawane pytania w zdziwieniu brwi, Astegor otrzymał jednak w końcu potrzebne jemu informacje, miast chociażby linczu w wykonaniu zacofanych wieśniaków. Polecony jemu "specjalista od Demonów, Diabłów, i innych plugawych ryi" zwał się Adofalcon Carter. Mimo więc późnej pory, Astegor ruszył pod wskazany adres, nie mogąc się doczekać spotkania z Półelfim Magiem. Wszak w końcu nie było znowu jeszcze przecież aż tak późno.


Zapukał więc energicznie do drzwi owego Adolfalcona...

- Kie licho o takiej porze?? - Rozległo się zza drzwi. W końcu zaś, po około pięciu zgrzytnięciach, zostały one odryglowane, a stanął w nich dosyć nietypowo wyglądający osobnik, łypiący podejrzanie na Inkwizytora.


- Słuchaj no - Zaczął od razu jegomość, nie dając możliwości dojścia do słowa Astegorowi - Nie interesuje mnie, czy przysłała cię sama Alustriel, jej chłoptasie, czy cholera wie kto. Nic nie zmienię, nie przestanę, i nic wam do tego. To moja sprawa i tyle, nikomu nie wadzę, nikt nie powinien się na mnie skarżyć, bo wszystko co wyprawiam w moich czterech ścianach to moja sprawa, więc skoro ja mam innych w dupie, to i oni powinni mieć mnie. Także więc... idź sobie precz! - Wypalił, po czym był w jak najlepszej drodze do zatrzaśnięcia drzwi Inkwizytorowi przed nosem.





Raetar Delacross


"W końcu każdy śpiewać może, nieco lepiej lub gorzej..."

Oj tak. W tym konkretnym przypadku sprawdzało się to co do joty, bowiem "wielka artystka" zawodząca właśnie w karczmie, bynajmniej nie zasługiwała na takie miano chociażby z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze była Niziołką (nie, żeby Raetar miał jakieś uprzedzenia względem innych ras), po drugie zaś, jej... "talent" przypominał wysłuchiwanie obdzierania kogoś ze skóry. Mimo tych dwóch wielce negatywnych aspektów, mała kobietka dzielnie nadwyrężała swe struny głosowe, maltretując uszy klienteli balladą o "Jaśku, co to Krasny znaleźć nie umiał".

A Raetar, mimochodem zauważył, iż spora część przebywających w przybytku gości napycha sobie uszy woskiem...

Wytrzymał jednak godzinę, zdając się znajdować poza otaczającą go rzeczywistością i czasem, pogrążony we własnych myślach i rozmowach z pozoru z samym sobą, przez co pewna kelnereczka wyjątkowo niechętnie podchodziła do jego stolika. Wkrótce jednak nadszedł czas na spoczynek, mężczyzna opuścił więc lokal, udając się do gospody, w której obecnie zajmował jedną z jej izb.

Zaszedł jednak ledwie dwie przecznice, gdy zastała go w ten zimowy wieczór dosyć nietypowa sytuacja.

- Złoto fajfusie, albo porachujemy ci kości! - Warknął nieogolony typek o szerokich barach, pojawiający się przed Raetarem wraz ze swoim kompanem, i najwyraźniej zajmujący się jednym z najstarszych zawodów świata, konkurującym o włos z zajęciem wykonywanym przez kobiety różnego wieku i ras. To wszystko zaś w wielce przemiłym i wysławianym Silverymoon!.
- No! - Dodał jego kumpel, a w uliczce błysnęły sztylety, z kolei na dotychczas obojętnej twarzy Raetara zaczął powoli wyrastać dziwny uśmieszek...

Nie było jednak dane Delacrossowi zabawić się w pełni kosztem dwóch prostaków. Oto bowiem w półmroku pustej uliczki pojawiła się trzecia postać, szybko zachodząca dwóch rzezimieszków od tyłu. Osóbka owa wykonała zamach czymś naprawdę dużym, i prowodyr całej sytuacji otrzymał solidny cios w potylicę... maczugą. Padł niczym kłoda, z cichym jękiem, zalewając bruk krwią. Jego towarzysz z kolei rozdziawił wielce gębę, ignorując kompletnie Raetara, i zwracając się w stronę... mocno umięśnionej, dosyć nieodpowiednio ubranej do pogody kobiety, gotowej i jemu roztrzaskać bez pardonu łepetynę.






Dagor "Suchy Rębajło"


Wyjaśnienia Krasnoluda spełzły jednak na manowcach. Pochlipująca wewnątrz własnego domostwa Elfka za cholerę nie miała zamiaru otworzyć drzwi, wszystko skończyło się więc na gadaninie do kawału drewna, co (ponownie) znacznie podniosło Dagorowi gorąco jego krwi. Skończyło się więc wszystko na odstąpieniu od mieszkania Eldiany z dwoma tuzinami bluźnierstw na ustach, wypowiedzianych jednak o dziwo wyjątkowo cicho...

"Rębajło" powrócił więc do rutyny swego dnia, tocząc jeszcze przez około godzinę wielkie dysputy ze swoją siostrą zaklętą w orężu.

....

Późnym wieczorem rozległo się ponowne pukanie do drzwi domostwa Dagora, tym razem było ono jednak o wiele energiczniejsze, niż na jakie mogło by stać natrętną Elfkę. Brodacz ruszył więc mozolnie do drzwi, oczami wyobraźni widząc już kolejny oddział straży miejskiej z papierem w garści.

Za drzwiami nie czekał jednak oddział zbrojnych, lecz nie kto inny, jak sam Otiven Darkeyes, kwatermistrz.

- Witaj "Suchy"! - Wysoki, ludzki mężczyzna wyciągnął do niego dłoń na powitanie - Mam do ciebie sprawę, mogę wejść?.

A wchodząc z uśmiechem na gębie, omal nie przygrzmocił głową w próg. Zasiedli więc przy stole, a Otiven po uraczeniu się piwem postawionym przez gospodarza, przeszedł do rzeczy.

- Słuchaj Dagor, no to jest tak: Jest bogata paniusia, co chce ochrony i przewodnika po mieście w jednym. Nie, żeby nie miała swoich, i żeby w ogóle to było potrzebne, ale taki kaprys kurna jego mać sobie wymyśliła. Tobie z kolei przyda się nieco odpoczynku po ostatniej wyprawie, mówiąc więc krótko, będziesz trzymał gębę na kłódkę, porobisz za niańkę przez dzień, może dwa, i będzie z tego dla ciebie ze sto złociszy. Wiem do cholery, że chwalebna robota to nie jest, ale zawsze coś - Napił się ponownie piwa - No ale jest jeden szkopuł... to Drowka. Taaaak wiem psia mać, ale ta jest ponoć dobrotliwa i wyznaje "Elcię", to co ty na to przyjacielu?.

- Uczciwie zarobiona moneta nie śmierdzi
- Wtrąciła się Bruna, na co Otiven pokiwał energicznie głową.





Morvin Lirish


Pomrok wytrzymał jeszcze uparcie gdzieś ze dwa kwadranse prezentowanej jemu poezji, po czym w końcu opuścił "Dom Harfy", mając już serdecznie dość maltretowania jego uszu wszelakimi przejawami tak zwanej sztuki. Gdy wyszedł z budynku i pokonał pierwszy zakręt uliczki, został oczarowany naturą. Oto bowiem padał śnieg, co było dla niego zjawiskiem niezwykle niespotykanym, i zapierającym dech w piersi. Co prawda dokładnie już przeanalizował ową anomalię pogodową i poznał wszelkie aspekty określenia "zima", do tej pory jednak całe jego doświadczenie związane ze śniegiem ograniczało się do już leżącego wszędzie białego puchu.

Tym razem zaś, był świadkiem opadania "przymarzniętej wody" prosto z niebios. Nie zważając więc uwagi na otaczające go osoby stanął na środku ulicy, spoglądając w górę z nieco rozpostartymi ramionami, i wprost delektował się opadającymi płatkami śniegu na jego twarzy, od czasu do czasu wysuniętemu języku i dłoniach. Czegoś podobnego nie doświadczył jeszcze nigdy wcześniej, toteż trwał tak w chwili małego uniesienia, nie zwracając uwagi na dziwnie spoglądających na niego przypadkowych przechodniów. Z kolei ludzie, i nie-ludzie, uśmiechając się jedynie pod nosami, nie przeszkadzali owemu jegomościowi w nietypowej czynności.

Irqu zdawał się zaś również mieć "dobrą chwilę", wzbił się bowiem w przestworza, latając wśród padającego śniegu w pobliżu swego pana.

Do czasu.

Morvin usłyszał bowiem wyraźne szepty, dochodzące z odległości kilku kroków.

- Szpetny jest...
- I taki blady...
- Dodała druga, bez wątpliwości, kobieta.
- To ty do niego zagadaj... - Odezwała się kolejna.

- Przepraszam panie... - Zbliżyła się do niego jedna z nich - Czy nie miałby zacny pan ochoty na spędzenie tej nocy w bardziej przytulnym miejscu i towarzystwie niż ulica?. Ledwie dziesięć złociszy.

Morvin spojrzał na zagadującą go kobietę mrużąc oczy. No tak, kurtyzany...






Tarin Harvell


Bawiący się na weselu swej kuzynki mężczyzna, postanowił najzwyczajniej w świece zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Wyszedł więc na pobliski balkon, w pełni doznając uroku zamierzonego przedsięwzięcia, witającego go sporym mrozem... stał więc tak samotnie, wdychając zimne, wieczorne powietrze, gdy nagle zauważył coś, czego się nie spodziewał. Jakieś dwadzieścia kroków przed nim, na znajdujących się na wprost budynkach, przemykał ktoś wyjątkowo zręcznie po dachach wśród coraz bardziej spowijającego Silverymoon mroku.

Tarin przez chwilę obserwował owe nietypowe zjawisko, po czym postanowił wrócić do ciepłego wnętrza, przy okazji mając zamiar porozmawiać na ten temat z wujem Zangeonem. A już będzie on może wiedział coś, o czym sam Harvell nie miał pojęcia?. Jakieś podejrzane, mające ostatnio miejsce sprawy w mieście... być może i zabójstwa??. Wszak mógł to być skrytobójca, lecz chociaż i z drugiej strony, jedynie jakiś kochaś, któremu miłość dodała przysłowiowych skrzydeł, jednak kto tam dokładnie wiedział.

Wuj jednak nie nadawał się już do jakiejkolwiek sensownej rozmowy. Wypił bowiem stanowczo zbyt dużo wina, wprawiając swą małżonkę i okolicznych gości w zakłopotanie, besztając wyjątkowo głośno lud Sembii i ich kulturę. Tarin wycofał się więc dyskretnie z dala od złorzeczącego na "naród złodziei" członka rodziny, zatańczył w końcu ze swoją kuzynką, po czym szukał jakiegoś sensownego zajęcia, zręcznie unikając dwóch obwiesi, oraz paru natarczywych panienek, gdy...

- Jak to dobrze, że cię w końcu znaleźliśmy! - Rozległ się gromki głos, a na jego karku spoczęła szeroka dłoń - Nawet nie wiesz chłopcze, jak mnie to cieszy. Szukaliśmy cię kawał świata!.

Rosły mężczyzna, w asyście dwóch - wyglądających na pierwszy, drugi, i trzeci rzut oka - oprychów z mieczami u pasów, uśmiechnął się pełną gębą do Tarina, choć jego oczy wyrażały zupełnie inne uczucia.

- Podróżujesz przez pół Faerunu, podczas gdy luba cię tak wielce wyczekuje! - Nieznajomy z kapeluszem o szerokim rondzie złapał go nieco mocniej za kark.
- Taaaaaaaarin! - Rozległ się wtedy gdzieś z boku kobiecy głos.

Carsaadi.


Rozpoznałby ten "skrzek" nawet i w samym Baator.
- Tarin mój ukochany! - Rzuciła się jemu na szyję, spoglądając głęboko w oczy ze łzami - Mój skarbie...

Nic nie znaczący romans w Immersea, gdzie pozwolił sobie raz, jeden jedyny raz na odstępstwo od swych zasad. Zaowocowało to wyjątkowo szybkim wskoczeniem do łoża niejakiej Carsaadi, mającej ledwie osiemnaście wiosen dziewczyny, wywodzącej się z rodu Droverson, trzeciego w kolejności, władającego w mieście. O tym dowiedział się jednak dopiero później. Tarin próbował wszystko sprostować, zwalić winę na wiele nakładających się na siebie czynników, jednak...

- Tęskniłam skarbie - Przytuliła się do niego wyjątkowo mocno, a on wyczuł wyraźne zaokrąglenie jej brzucha. To było niczym trzaśnięcie w pysk od Ogra. Po kolei jednak.
- Szanowni goście! - Rozdarł się jej tatuś, a trzeci z jego pomagierów uciszył grających do tej pory muzykantów - wybaczcie, że wpadam bez zaproszenia - Mężczyzna zamiótł kapeluszem podłogę - W końcu jednak udało mi się odnaleźć mojego przyszłego zięcia, ogłaszam zatem wszem i wobec zaręczyny Tarina Harvella i Carsaadi z rodu Droverson, oby ich potomstwo żyło długo i szczęśliwie!.

Tarinowi przysłowiowo opadła szczęka, a goście uraczyli go nagle wielkim aplauzem.





Wulfram Savage, Dasser "Goniący Chmury" i Cerre


Niczego nie spodziewający się Niziołek, skupiając zbyt wiele uwagi na swej niedoszłej ofierze, podchodził jednego z pijących kupców. Po cichutku, niby niezauważony, capnął w końcu sakwę, odcinając rzemyki mocujące ją do pasa mężczyzny... wtedy też ktoś capnął go za kołnierz.

Mały oczywiście krzyknął, a obaj kupcy poderwali się z miejsc. Pechowy złodziejaszek z kolei, w akcie desperacji, postanowił zrobić użytek ze swojego nożyka. Wulfgar był jednak na to przygotowany, i wyprzedził zamiary niedoszłego kieszonkowca, trzaskając swym "Dyscyplinatorem" najpierw delikwenta po łapie, następnie zaś prosto w gębę. Kurdupel z przetrąconą ręką i rozkwaszonym nosem zawył z bólu, nie zdając sobie sprawy, iż właściciel gospody nie włożył całego serca w drugi cios, w przeciwnym wypadku Niziołek długo by nie wstał ze szpitalnego łoża, o ile w ogóle by jeszcze kiedykolwiek wstał...

- Ja nisz nie zrobifem!! - Wydzierał się zakrwawiony na gębie, niemal jednak każdy gość "Tańczącego Kozła" prędko pojął zaistniałą sytuację, w końcu mieli oczy, czyż nie?.

- Wielkie dzięki gospodarzu! - Odparł prawie okradziony kupiec, podnosząc swą sakwę z podłogi - Uczciwy żeś, nie ma co!.

....

Niecały kwadrans później zjawiła się straż, która po krótkim wysłuchaniu przebiegu zdarzeń, zabrała ze sobą rannego Niziołka. Przybytek zaś zapełniał się jak co wieczór, tym razem jednak i dodatkowo przez pogodę, na dworze bowiem było coraz zimniej. Wulfgar i jego dwie kobiety miały więc ręce pełne roboty. Do przybytku zaglądały zaś różnorodne indywidua, póki jednak nie było burd, gospodarz nie miał z tym problemu. Nawet z ulicznicami.





~



Dasserr wywoływał swoim wyglądem wielkie zaciekawienie. Niecodziennie bowiem, nawet i w świecie pełnym Magii i Smoków, można było z bliska przyjrzeć się dosyć nietypowemu osobnikowi, którego najprościej było określić jako humanoidalnego... kota, tygrysa?. Tropiciel z kolei przywykł już do owych sensacji wokół jego osoby, i póki mu nie ubliżano, a dzieci nie rzucały kamieniami, wszystko było w porządku, dokładnie również, jak i teraz.

Dzisiejszego wieczoru serwowano dziczyznę, oraz fasolę z chlebem, zapachy owe dotarły z kolei wyjątkowo szybko do nozdrzy Dasserra, mającego akurat miejsce niedaleko kuchennych drzwi, a gdy te co pewien czas otwierano, mógł zaglądnąć do środka. Nie odkrył tam nic ciekawego, poza bawiącą się najwyraźniej w kuchni małą dziewczynką, ta jednak w końcu ujrzała jego. Wymknęła się więc niezauważona do głównej sali tawerny, powoli podchodząc do Tropiciela, miętoląc szmacianą lalkę w dłoniach, i obserwując go wielkimi, ciekawskimi oczami.


~



Mniszka przybyła do Silverymoon gdy już zmierzchało, zdążyła więc w praktycznie ostatniej chwili przed zamknięciem bram. Wiązało się to wszystko jednak z jeszcze jedną kwestią, otóż bowiem, o tak późnej porze, wszystkie sklepy były już zamknięte na cztery spusty, zakup kuszy musiał więc niestety poczekać do następnego dnia. To jednak nie stanowiło dla niej zbyt wielkiego problemu, gorzej jednak było ze znalezieniem noclegu na tą zimową, dosyć mroźną noc.

Pierwszą gospodą, na jaką trafiła, okazała się tawerna "U uśmiechniętego Satyra Sorlara". I z początku było wszystko pięknie i dobrze, do momentu, gdy sam gospodarz, w trakcie pokazywania jej izby, nie próbował uwieść jej grą na swej fletni. Skończyło się to wszystko po potrząśnięciu głową kobiety, i przeciwstawieniu się magii na kopniaku z półobrotu, i Sorlar już nie mógł się szczycić przydomkiem "Uśmiechnięty", tracąc pięć zębów. Cerre została więc zmuszona zaistniałą sytuacją do poszukiwania innego lokum na noc...

Tak oto trafiła po imponującej mini-podróży "Księżycowym Mostem" do przybytku noszącego nazwę "Tańczący Kozioł". I mimo, że właściciel sprawiał wrażenie okropnego zabijaki, postanowiła tu zostać na noc. Wszak pozory często mylą, co zostało jej udowodnione ledwie kwadrans temu przez niezwykle... ekhem... uprzejmego Satyra. Wulfgar okazał się z kolei nawet sympatycznym jegomościem, ciężarna Wandahana była zaś wyjątkowo miła.

Izba była skromna, jednak zadbana, i co najważniejsze, ciepła. W chwili obecnej Cerre nie miała zbytniej ochoty na sen, lecz na napełnienie pustego żołądka.











***

Kolejny BG wprowadzony. Post z komentarzami "później"
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 19-09-2011 o 19:31.
Buka jest offline  
Stary 24-09-2011, 20:45   #12
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
cdn...

ala zapełniała się gośćmi równie szybko co ulice białym puchem. Ziąb i niepogoda były błogosławieństwem dla interesu. Komplet gości gwarantował przyzwoite zyski, te zaś były niczym innym jak wodą na młyńskie koła inwestycji. Cały świat wprost stracił głowę na punkcie złota zaś sam Wulfram uważał że największą wartością jest ziemia, sakwę wszak łatwiej jest stracić niejednokrotnie wraz z życiem... Zacierając w duchu ręce, obsługiwał więc gości grzecznie i możliwie szybko, rachując w myślach przyszłe profity. Głowię zaś do interesów miał nie lada jaką ! Utrzymanie rodziny niewiele różniło się od służby wśród żołnierzy fortuny - była to codzienna walka o lepsze ceny,targi z sknerami-kupcami, łapanie za lepkie łapki takich jak niefortunny nizioł któremu zamarzyła się cudza sakwa. Umiejętności kondotiera często przydawały się karczmarzowi w utrzymaniu dobrej sławy lokalu i jego samego, a wiodło im się coraz lepiej.

Poszedł więc przyjąć kolejne zamówienie, klientka była kobietą toteż uśmiechnął się przyjaźnie by nie spłoszyć jej swą szorstką powierzchownością po czym posłał klasyczną formułkę :
-Witam w "Tańczącym Koźle" -przyklejony do oblicza uśmiech zamienił się w zaciekawione spojrzenie.-Czym mogę służyć szanownej Pani ?
Klientka była nie tylko kobietą - jej oczy niecodziennego koloru również coś skrywały, ale to pozostawało już... nieco ciężkim orzeszkiem do zgryzienia. Bowiem jejmość miała kaptur na głowie, którego nie zsunęła, nawet pomimo odrobiny topniejącego śniegu na materiale i ciepłoty w pomieszczeniu. To, czy była człowiekiem czy innym stworzeniem, należało do zbioru pytań bez odpowiedzi. Pani miała coś powiedzieć, ale zachrypła. Odkaszlnęła i zaczęła:
- Dziczyzny poproszę, w ostrym sosie. Ponadto ziemniaczki i ogórków kiszonych, oraz piwa - lekka chrypka nadal pozostała w głosie, ten zaś wydawał się być niezwykle seksowny wedle opinii Wulframa.
- Oczywiście, oczywiście. -zamamrotał zapamiętując zamówienie - Piwo zagrzać z miodem i ziołami ? Polcecam - głowił się któż to zawitał w jego skromne progi.
- Poproszę...
- A więc proszę Panią o chwilkę cierpliwości, zaraz wracam. - Jak rzekł tak i zrobił - zniknął by przekazać zamówienie do realizacji pozostawiając tajemniczą nieznajomą samą z swoimi myślami.
 
Grytek1 jest offline  
Stary 24-09-2011, 21:21   #13
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Część 1

Zima nie zawsze wiązała się z samymi przyjemnościami i pięknem. Jedni zachwycali się płatkami śniegu, drudzy narzekali na potłuczone tyłki na lodzie, trzeci narzekali na mróz, inni modlili się do bogów o szybsze nadejście wiosny. Cerre należała w tym przypadku zdecydowanie do trzeciej kategorii - przyroda ją wcale dogłębnie nie wzruszała, na lodzie nigdy niczego sobie nie potłukła, zaś co do wiosny - wszystko w życiu ma swój czas.

Noc szybko zastała i jejmość musiała gdzieś przenocować. Nie była psem, żeby w byle zabitej budzie przesypiać, ale nie była także jaśniepanią, żeby jej do snu trzeba było przygotowywać jedwabie i inne luksusowe śmietki. Pierwsza do odstrzału poszła tawerna “U uśmiechniętego Satyra Sorlara” - Cerre przygotowana na możliwie wszelkie niespodzianki odwiedziła ją z cichą nadzieją, że zagrzeje tu miejsca na choćby jedną noc, ale ta jakże płonna nadzieja się prędko rozwiała, kiedy jaśnie Sorlar próbował uwieść mniszkę - czy raczej popisać się przed nią - grą na piszczadle, a jej umysł przełączyć do trybu awaryjnego “Uwaga, niebezpieczeństwo” i dodatkowo zirytować nieco zmęczoną mniszkę. Tak oto magiczną mocą kopa z półobrotu jejmość sprawiła, że Uśmiechnięty Sorlar stał się Szczerbatym Sorlarem, przy czym ostatecznie i nieodwołalnie zrezygnowała z usług tego przybytku.

Nadszedł czas, by złożyć wizytę w "Tańczącym Koźle".
Pan karczmarz był z kolei przeciwieństwem poprzedniego gospodarza - co prawda przystojnością nie grzeszył, ale póki co nie palił się do podrywów pani, której kaptur zasłaniał większość twarzy - jedyne, co mógł dostrzec u niej pan Savage, to pasma ognistorudych, falowanych włosów oraz pomarańczowe, lekko połyskujące oczy.

Wieczór mógł zapowiadać się na spokojny - ale jak później się okazało, nadzieja na tym polu okazała się płonna, zresztą Cerre i tak uważała, że to było za piękne, żeby mogło trwać długo.

Cerre oczekiwała więc przy jednym ze stolików na jadło, leniwie(?) rozglądając się po gospodzie. Na krótką chwilę jej uwagę zwrócił kotopodobny humanoid, siedzący parę stolików dalej, oraz mała, podchodząca właśnie do niego dziewczynka, szybko jednak coś innego przykuło jej pełną uwagę.
- Te, ściągnij no ten kaptur! - Rozległ się chrapliwy głos, a przy jej stoliku pojawiło się dwóch ciężkozbrojnych dryblasów.




Cerre równie leniwie spojrzała na dwójkę przerosłych osłów. Zresztą co znowu jacyś ludzie od niej chcą. Co koło niej tak stoją? Czekają na łomot, nudzi im się i nie mają co robić? Nie mają kogo lepszego się poczepiać? A czemu nie pójdą sobie do tego kotołaka, na przykład żeby się nadmiernie nie lenił i nie zanieczyszczał siedziby kłakami, tylko akurat do niej? Cóż, na te pytania nie pozostało wiele czasu. Pan karczmarz miał robotę, Cerre miała kłopoty, panowie mieli ochotę na wpierdol...
- Po co? - spokojnie odparła, spoglądając na właściciela chrapliwego głosu.
- Bo chcemy zobaczyć twoją gębę? - Warknął zaciskając pięści.
Cerre westchnęła z politowaniem, zerkając na agresywnego głąba.
- Jesteś tak żałosny i głupi, że nie potrafisz się powstrzymać z agresją i chęcią szukania zaczepki? Jak tak, to zjeżdżaj na drzewo i prostuj banany, małpi ryju. Rozmowa z tobą to dla mnie strata czasu.
- Drugi raz nie powiemy - Odparł jego towarzysz, zgrzytając przy okazji zębami.

Cwaniara kontra cwaniaczki. Ciekawe, że takie chojraki, że jeszcze musiały akurat na kobietę trafić. Cóż, Cerre mimo wszystko nie zmieniła zdania na ich temat, ale rozjuszanie tych agresywnych typów było nie na miejscu, z drugiej strony postanowiła definitywnie zakończyć tą marnotrawną dyskusję - nic nie wnosiła, Cerre irytowała, jakże-"miłych" gości wkurzała. Zresztą przynajmniej nie będzie miała sobie do zarzucenia niczego, jak nie będzie się wdawać w dalsze pogaduszki z panami. Nie odzywała się do nich.

Kiedy jednak mniszka wstała, panowie już przygotowali się najwyraźniej na jakąś bijatykę, bo już zaczynali dobywać swoich orężów. Niedobry wieczór, niedobry... Kolejne kłopoty. W dodatku ta sytuacja z bijatyką była jakimś chorym żartem ze strony tych, tfu, pożal się bogów. Cerre, nie mogąc skorzystać z jednego prostego wyjścia, musiała skorzystać z innego, niestety znacznie trudniejszego wyjścia i albo napatoczyć się na mniej uzbrojonego cwaniaczka po drugiej stronie stołu, albo prać się z blaszakiem, co mogło się przy odrobinie szczęścia skończyć najwyżej tragicznie. Z drugiej jednak strony tego drugiego można byłoby okładać, czym się dało, a najlepiej w łeb. Jakkolwiek, do lady było jakieś pięć kroków od żelaznego człowieka - problem w tym, że z krótszą drogą szło większe zagrożenie - dosłownie szło. Cerre postanowiła potężnym kopem z półobrotu powalić gościa w pancerzu, najlepiej prosto w brzuch, żeby się przewrócił, żeby zyskać na czasie w czasie biegu w kierunku kontuaru, kiedy będzie się podnosił. Choć tutaj musiała ponieść znaczne, bardzo znaczne ryzyko. Wszak gość bez broni nie śmiał przyjść.
Cerre poderwała się energicznie z ławy, przy okazji ją przewracając. Narobiła przy tym nieco rabanu, sam dźwięk upadanej ławy jednak nie przyciągnął spojrzeń okolicznych gości, ci już od dawna śledzili sytuację, obserwując nieco nietypową scenę w przybytku Wulfgara... co do samego zaś właściciela "Kozła", ten w końcu zauważył, iż dzieje się coś "nie tak" na sali, był jednak oddalony o jakieś dziesięć kroków.
Burda ! Najprawdziwsza burda w jego lokalu ! "Niedoczekanie wasze" pomyślał po czym zawył jak raniony tur :
HOLA PANOWIE ! - na jego głos aż zadrżały kufle - Co to za zwada pod moim dachem ?!
Nikt z trójki "awanturujących się" jednak nie zwrócił na niego uwagi. Akcja bowiem rozegrała się niezwykle szybko. Mniszka wykonała zręczny kop, mający na celu podwinięcie od boku nogi ciężkozbrojnego, efektem czego typ miał legnąć na podłodze. I... i jej się udało. Ciężkozbrojny stracił równowagę, po czym grzmotnął z hukiem o posadzkę. Jego towarzysz zareagował jednak równie błyskawicznie, doskakując do Mniszki ze swym mieczem znajdującym się już w dłoni. Ciął nim Cerre prosto w... twarz, w ostatniej chwili zmieniając jednak ułożenie ostrza. Zamiast więc ukośnie rozciąć jej głowę na dwie części, otrzymała ona wyjątkowo solidnego "klapsa" płazem po twarzy (był krytyk!!), przez co z jej nosa pociekła krew...
A niech to szlag z tym pierwszym, niech idzie do diabła i inne cholerstwa, ale Cerre nie zamierzała lamentować czy dramatyzować, choć bolało niemiłosiernie. Ale doszła jeszcze jedna kwestia - bowiem żelaziak zaczynał wstawać. Mniszka postanowiła jakoś niedogodności wytrzymać, bo czym odezwała się do karczmarza, który wcześniej coś wykrzykiwał, ale czego to już nie pamiętała, nie słuchała go. Ale teraz był i póki była okazja, to trzeba było korzystać z drobnej pomocy.
- Ci panowie mnie napastują! - odezwała się do niego. Cofnęła się do tyłu i postanowiła solidnie ogłuszyć powstającego blaszaka potężnym kopniakiem, tym razem prosto w głowę.
Charakterna kobitka, nie ma co... - pomyślał karczmarz, klnąc pod nosem na pełen kłopotów wieczór. O dolo niewdzięczna, na tym świecie to już chyba tylko sami złodzieje i hulaki.
- Gałgany jedne ! - huknął Savage na dwóch rozrabiaków jednocześnie wyciągając zawiniątko w skórkach zza wypolerowanej lady. - Na kobietę napadać ?! Jak wam nie wstyd wy psie krwie naruszać spokój tego domu ?
Goście już od dłuższej chwili podrywali się z miejsc, wiejąc co sił z gospody, przewracano ławy, rozlewano jadło i potrawy, klnięto pod nosami... Wandahana pochwyciła małą Neriss, po czym migiem pomknęła do kuchni. Słowa Wulfgara zaś nie wywarły na obu mięśniakach wrażenia. A przynajmniej na jednym z nich, drugi bowiem był zajęty kobietą mającą zamiar sprzedać jemu kopniaka.
- Nie twój interes! - Odwarknął do karczmarza ten wymalowany - To się nie wpierdalaj!.

W tym też czasie Cerre wymierzyła okiem w opancerzony łeb oprycha, po czym wzięła potężny, naprawdę potężny zamach nogą, mając zamiar przygrzmocić kopem w ten zakuty łeb. Przygotowanie potężnego kopniaka, zamach nogi i... pudło jak szlag!. Wykonywała bowiem wszystko zbyt długo, przez co przeciwnik zdążył zareagować, i uchylić się przed jej butem. Skupiła jednak całą swą uwagę właśnie na nim, a jego towarzysz stał tylko o krok od niej...
- Leżącego kopiesz?! - Wrzasnął, po czym zdzielił ją swoją drewnianą tarczą w jej lewy bark, co zabolało...
I kto tu mówi o kopaniu leżącego? Co on nagle, do diabła, zaczął mówić o kopaniu leżącego?! A jak bije kobietę, to jest zasrany święty od siedmiu boleści?! Cerre nie zamierzała się cackać. Odeszła od zakutej pały do wymalowanego pajaca, żeby mu oszpecić i tak paskudnego ryja. I to bez litości, i bez zbędnego gadania do chamidła. Prawym sierpowym i w ryj!
Cios dosięgnął celu, i nos "wymalowanego" głośno chrupnął przy akompaniamencie walącej w niego pięści Mniszki. Barczystym typem lekko zarzuciło, i przez chwilę pokręcił głową, następnie jednak spojrzał z narastającą furią na zakrwawionej gębie na Cerre. Wydarł się na całe gardło, a w jego oczach pojawiło się istne szaleństwo, z ust zaś pociekła piana.
- Raaaaaaaaaaaaaaarrrrrrrgggggggggghhhhh!! - Rozdarł się, nacierając na Mniszkę, i tnąc szaleńczo mieczem, co nieco ją zaskoczyło. Nie spodziewała się takiej siły, i szybkości. Próbowała jakoś uskoczyć przed mieczem, lub zablokować ostrze karwaszami. Za pierwszym razem jej się udało, typ jednak wywijał wśród swych wrzasków mieczem niczym najprawdziwszy berserker, i niestety drugi, oraz trzeci cios, dosięgnęły ciała Cerre. Efektem czego - i chyba najwyraźniej pecha - jej lewa ręka została aż dwa razy poważnie rozcięta wzdłuż całej jej długości, co owocowało dwoma porządnymi krwotokami, oraz tryskającą na podłogę krwią.
Rozpalony gniewem do białości właściciel gospody, szarpnął swoim podłużnym zawiniątkiem odrzucając precz osłaniające zawartość skóry. Oczom zebranych w sali ukazał się miecz. Nie było to zwykłe krótkie ostrze jakie nosili paniczykowie, nie był to pałasz jakich pełno wśród mieszczan dla dodania sobie powagi i majestatu. Ostrze w dłoniach rozsierdzonego Wulframa okazało się być potężnym oburęcznym mieczem który wprost zdawał się rozpływać w wprawionych rękach właciciela.
- Wy kozojeby ! A solidnego wpierdolu nie chcecie ? Popróbujcie sił z równym na ubitej ziemi jak na chłopów z jajcami przystało. Jeden na jednego chcecie stawać synkowie ?! Gadać a migiem bo straż zawołam jak wam niestarczy fantazji kawalerskiej do uczciwej bitki ! - Groźnie łypnął swym okiem to na jednego to na drugiego, jednocześnie raźnie idąc w ich kierunku.
- Już ci gadał karczmarzu - Podniósł się ciężko opancerzony - - Nie wpierdalaj się między wódkę i zakąskę. Chcieliśmy tylko zobaczyć jej cholerną twarz pod kapturem, ona wyprowadziła pierwsza cios. Jeśli jednak chcesz... - Pokiwał do niego dłonią, zapraszając do walki, po czym chwycił mocno obiema rękami swój wielki topór.
- Jak ci zaraz pierdolnę to w locie z głodu zdechniesz ! - fuknął rozeźlony jednooki karczmarz, po czym ruszył by najwyraźniej groźbę swą spełnić unosząc swój miecz do ataku.

To się koleś wkurwił i to porządnie. To zwiastowało kłopoty jeszcze gorsze niż... nie miała czasu na rozmyślanie. Koleś musiał mieć obity ryj, tak, żeby nie mógł tak drzeć mordy, i to najlepiej przy prędkości kilka ciosów na sekundę. Albo... jakoś tak podobnie. Przy okazji przydałby się jeden porządny kop w brzuch, żeby ten poleciał na swego kamrata, na tą zakutą pałę.
Pierwszy cios, wyprowadzony z prędkością skaczącej do walki pumy, przeniknął obronę "wymalowanego", unikając zarówno jego miecza jak i tarczy, po czym pięść grzmotnęła go w brzuch, aż wywalił na moment gały(był krytyk!), pozostała seria, okazała się jednak fatalna. Cerre dwa razy przygrzmociła zranioną ręką w tarczę, przez co jej ciało przeszła fala bólu, ostatni sierpowy zaś okazał się kompletnym pudłem.
- Suuuuukooooo!! - Ryknął osiłek, przechodząc do kontry, i w trakcie kolejnych młyńców wykonując dwa kroki w lewo, obchodząc Mniszkę. Ta jednak, mimo coraz bardziej narastającego bólu rannej ręki, wyjątkowo zręcznie uchylała się przed jego mieczem. Z ręki zaś ciekło coraz więcej krwi.
W tym też czasie Wulfram dopadł zakutego w stal przeciwnika, tnąc znad głowy. Wielki miecz, opadając na gardę z trzymanego oburącz topora, ześliznął się po nim, tnąc przeciwnika po biodrze, i paląc go dodatkowo kwasem. "Blaszak" jednak nawet nie pisnął.
- A więc ten scyzoryk nie tylko do dekoracji... - Burknął przeciwnik, po czym wziął zamach toporzyskiem od boku, co na szczęście Wulfram zblokował własnym orężem, aż posypały się iskry. Przy okazji musiał szczerze stwierdzić, że bydlę było silne... topór zaś jednak zatoczył półokrąg, opadając po raz kolejny. Tym razem garda była już mniej skuteczna, i toporzysko drasnęło rękę karczmarza, po chwili z kolei, niemal wbiło się w jego bark. Własny miecz jednak choć odrobinę sparował oręż wroga.
Narastający ból w ręce był znakiem, że należało się przestawić na inny tryb walki. Pięści trzeba było zaoszczędzić. Ale pozostał jeszcze spory oręż w rękach - wiedziała, że jeśli się go nie pozbędzie, to matoł ją potnie na kawałki. I jeszcze ta krew... Jegomość popadł w furię, za wszelką cenę chciał już się pozbyć przeciwniczki. I vice versa - teraz trzeba było mu solidnie przykopać...
Dawne czasy nagle przypomniały o sobie. Po latach w trakcie których nie musiał zabijać wydawało mu się że już nie potrafi wyzwolić w sobie tej mocy. To było jednak jak z pływaniem, wystarczyło kilka ruchów a już znów łomotał mieczem z lewa na prawo jakby od ostatniej bitwy nie minął nawet dzień. Aż zadrżał z przyjemności jaką dawała mu właśnie pompująca w żyłach krew. Ryknął więc na całe gardło i ruszył przed siebie stawiając sobie za cel zniszczenie broni przeciwnika.

Wulfram wybrał za cel broń ciężko opancerzonego wroga, biorąc zamach swym wielkim mieczem, i przywalił w metalowe stylisko topora. Posypały się iskry, broń zadrżała w rękach przeciwnika... nic więcej jednak się nie stało. Mężczyzna wyprowadził więc szybko kolejny raz, który został jednak zbity toporzyskiem, a po wykonaniu obrotu i przykucnięciu, ciął "blaszaka" po prawej nodze. Zgrzytnęły części pancerza, zaskwierczał kwas, polała się krew. Wrogi wojak cicho warknął... i wyprowadził pchnięcie nasadą topora w nogę Wulframa. Następnie podciągnął oręż w górę, raniąc karczmarza po brodzie, niemal wyrywając mu szczękę z zawiasów. Lekko oszołomionemu poprawił jeszcze ponownie kierując topór w dół, i tnąc go dla odmiany po lewym biodrze. Wulfram w ciągu kilku sekund został pokiereszowany do poważnie rannego stanu...

Wnerwiona Cerre zgrzytnęła zębami, po czym wyprowadziła szybkiego, celnego kopa. "Wymalowany" dostał prosto w swą męskość, aż wyszły mu na wierzch oczy (jeszcze bardziej niż w trakcie furii w jaką wpadł), a z otwartej gęby pociekł istny strumień śliny. Stał tak bez ruchu, niczym jakiś posąg, ledwie na granic słyszalności wydając z siebie coś jakby niekończące się chrząknięcie. Jego nogi lekko zadrżały, a po chwili on sam zaczął się lekko trząść, trwał jednak ciągle w tym samym miejscu i pozie.

Kobieta w złości nie zna litości. Cerre nie wystarczyło, że gość wykrzywił swoją mordę bardziej niż przedtem, musiała go dobić, dobić jak się tylko dało. Zamierzała mu dać w podarunku jeszcze więcej kopniaków, tym razem w splot słoneczny. Cóż, gość grał nieczysto, Cerre też nie zamierzała się z nim bawić.
Mniszka stojąc na jednej nodze, wyprowadziła całą serię drugą, tłukąc wciąż praktycznie stojącego bez ruchu przeciwnika po jego gębie. Z prawej w lewą i z powrotem, i znowu i jeszcze raz. Przyłożyła mu więc tak, w efektowny sposób, w sumie aż cztery razy. Prała go więc na kwaśne jabłko, przemieniając jego facjatę w krwawą breję, typ był jednak najwyraźniej bardziej oporny niż jakiś cholerny Tur, wciąż bowiem trzymał się na nogach!.

Okrwawiony i sponiewierany nierównym bojem karczmarz napierał dalej niczym niepowstrzymany huragan raz za razem wyprowadzając ciosy. Jeśli zginie to zajmie swoje miejsce wśród braci najemniczej w piekle by przegrupować szeregi i uderzyć jeszcze raz jako armia potępionych, jeśli zaś przeżyje będzie miał jeszcze jedną historię wartą opowiedzenia przy kominku. Śmierć w łożu i tak nie była mu pisana ! Nie miał zamiaru dożywać robiąc pod siebie w ciepłej pierzynie, wolał zginąć z mieczem w łapie jak na prawdziwego psa wojny przystało...
- Na pohybel skurwysynom ! - zawył i rąbnął mieczem.
Trafił na gardę z topora, ostrze miecza jednak ześliznęło się po nim w bok, uszkadzając palce prawej dłoni "pancernego". Kolejny raz, lekko odsłaniającemu się przeciwnikowi, zadał cięcie po torsie. Ostatni cios Wulframa jednak poszedł na marne...

- Stop!! - Rozległ się nagle krzyk, a głos był wyjątkowo znajomy karczmarzowi. Wulfram zerknął w bok, i nieco się zaniepokoił. Oto bowiem, za ladą jego lokalu, stała uzbrojona w kuszę ciężarna Wandahana, a parę kroków w bok, tuż przy drzwiach kuchennych, Ravalowe, również celując z podobnego oręża...
- Wynoście się stąd! - Wrzasnęła dla odmiany Ravalowe.
- Zaraz zaraz moje ptaszki - rzekł okrwawiony właciciel przybytku - Nie tak szybko!. Słowo się rzekło kobyłka u płotu...Kto pokryje mi straty za rozpędzonych klientów?. Kto zapłaci za zniszczone sprzęty? Nie mówiąc już o naruszeniu miru mego domu...Wyskakiwać z monetek a migiem bo będziecie robili za kukły strzelnicze!
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 24-09-2011, 21:25   #14
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Część 2

Cerre nie przejęła się wrzaskiem kobiet, nie spojrzała w stronę żadnej. Ale wiedziała, że będzie musiała zrezygnować ze swojego szalonego pomysłu na walkę w stylu ciuciubabka, bowiem w głowie błysnęła jej myśl, żeby pogasić światła w lampach oddalonych od siebie po kilka metrów. Ale zadziałało jej własne szczęście - zawsze jak przyszedł jej do głowy dobry pomysł, to okazja była zadość lipna.
Mniszka skalpowała umalowanego pajaca ostrym i lodowatym spojrzeniem. Jej mowa ciała sugerowała, że mogłaby gościowi w każdej chwili spuścić manto i tylko kobiety ją powstrzymały od tego kroku.
Kto miałby spłacić za straty?

- A może jaśnie panowie spłacą za wszystkie straty? - zaproponowała Cerre oschłym, zachrypniętym głosem. - Pierwsze cwaniaczki sprowokowały bójkę, to niech się odpłacą czymś lepszym. Może tym wszystkim, co mają na sobie? Ja oczywiście, mogę się dołożyć do spłat.

- Nie lubię się powtarzać - Odezwał się opancerzony - - ale najwyraźniej masz karczmarzu oczy pizdą zarośnięte. Jak już wcześniej mówiłem, to tamta idiotka pierwsza się rzuciła do walki, my tylko chcieliśmy zobaczyć jej gębę...
- Kogo nazywasz idiotką, jebańcu? - Cerre zwęziła oczy. - Po pierwsze, pizda to z ciebie jest, a po drugie proponuję, żebyś zamknął tego swego ryja!
- ...Chcesz sobie pogawędzić o czymkolwiek, to z nią - Dodał nie przejmując się wtrącaniem Cerre.
Cerre prychnęła pogardliwie w jego kierunku blaszaka.
- Pogawędzić... drogi panie karczmarzu, ponieważ widzę, że sytuacji nie da się sensownie i na spokojnie rozwiązać z tymi... - pozwoliła sobie pominąć przekleństwa. - Już mogę na wstępie stwierdzić, że powód ich zaczepek był równie beznadziejny jak sami prowodyrzy. Szkoda na nich większej fatygi. Proponuję ich zatem oddać w ręce straży, albo wcześniej ogołocić ich z tego wszystkiego, co mają na sobie i paszo won na dwór. Świeże powietrze nie zaszkodzi tym ich i tak pustym łbom, a tak zacnej karczmy szkoda na takich nicponi - jej głos nie miał nawet cienia ironii i złośliwości.
W tym czasie "Wymalowany" przetarł swoją zakrwawioną twarz ramieniem, a następnie sprawdził dłonią, w której trzymał tarczę, swój interes, macając się w kroku. Na końcu, wciąż ciężko dysząc i zgrzytając zębami, spojrzał na Mniszkę, plując jej pod nogi własną krwią.
- Gówno mnie obchodzi czego chciałeś -warknął jednooki. - Chyba z dupą na rozumy się pozamieniałeś jak myślisz że uwierzę że kobieta sama jedna rzuciła się na dwóch zbrojnych
- Jak się będziecie stawiać to wezwę straż na dokładkę i już w loszku u mistrza małodobrego będziecie śpiewać do snu reszcie szumowin - warknął groźnie - Napad zbrojny na dom obywatela miasta to gardłowa sprawa, więc dawać rekompensatę póki grzecznie proszę wywołańcy a jak nie to już od jutra będziecie w loszku lub na pętelce tańcować !

Ciężko opancerzony pokręcił głową.
- Przestań... - Zaczął, jednak nie dokończył.

"Wymalowany" rzucił czymś w Mniszkę. Ta naturalnie starała się jakoś zasłonić ręką, przedmiot jednak nie był tym, czego się spodziewała. Mała, metalowa kuleczka trafiła ją prosto w tors, nastąpiło ciche, dziwne "ping" i nagle coś się rozrosło, momentalnie krępując jej ruchy. Cerre w mgnieniu oka znalazła się przyszpilona wieloma metalowymi obręczami, obejmującymi mocnym ściskiem jej całe ciało, od ramion aż do stóp, mocno wrzynającymi się w jej osóbkę. Mniszka w takim stanie ledwo co potrafiła zachować równowagę...

Ciężkozbrojny zaś zaatakował gwałtownie Wulframa. Toporzysko opadło na lewe ramię karczmarza, skutecznie niwelując wszelkie próby operowania jeszcze tą ręką jego wielkim mieczem, następnie zaś Wulfram otrzymał dwukrotny(!) cios w lewą nogę. Topór sunął w tą i z powrotem, niemal kosząc nogę mężczyzny... który wykonał niby krok w tył, po czym runął na podłogę.

Rozległ się krzyk obu kobiet karczmarza, coś świsnęło dwukrotnie, przelatując nawet raz nad Wulframem, a Ravalowe krzyknęła tym razem wyraźnie z bólu...

Karczmarz był wściekły, gdzie podziewała się straż która tak ochoczo pobierała z kasy miasta swój żołd ? Podatki najwyraźniej nie wiązały się z przywilejami obywatelskimi. Najgorsza była jednak bezsilność. Zdradziecki atak pozbawił go jakiejkolwiek inicjatywy.
Cerre nie bardzo mogła się z tego cholerstwa uwolnić. Ale mogła przeklinać i jeszcze raz przeklinać, a jak zobaczyła, co stało się jedną z kobiet, to aż miała ochotę rozerwać ten złom na kawałki, zaś te powbijać w miotacza sztyletami. Albo coś jeszcze gorszego. Ale była pewna, że tym zbirom nigdy tego nie podaruje. Z wściekłości nie wiedziała co powiedzieć, bo i ona mogłaby wtedy oberwać.

Wulfram był o krok od utracenia przytomności, a do walki nadawał się niczym... noga była bowiem bardzo poważnie uszkodzona, zalewając podłogę krwią. Kątem oka dostrzegł, jak "Wymalowany" doskakuje do Mniszki, i zdziela ją tarczą, efektem czego i ona padła jak kłoda na posadzkę. Nie to wszystko jednak zjeżyło jemu włos na głowie. Parę metrów od niego leżała bowiem Ravalowe, ze sztyletem wbitym w okolice serca. Cała blada, z torsem zalewającym się właśnie szkarłatem...

- Całe to zajście nie było potrzebne - Odparł spokojnie opancerzony oprych -Pogratuluj tamtej idiotce - Wskazał na Cerre, za którą właśnie zabierał się jego kompan.
I wtedy Cerre myślała, że spłonie z wściekłości. Ten sam koleś śmiał prosto w twarz palnąć taki tekst! Całe zajście było niepotrzebne - o na śmiechy całej Otchłanii, chyba od dłuższego czasu coś takiego dotąd jej aż tak nie wkurwiło jak właśnie wtedy. Cerre nie zamierzała niczego sobie gratulować.
- I kto to mówi... - wycedzała z nienawiścią pod nosem. - Skurkojebca jebany, szczyl pierdolony...

- Będziesz wisiał ! syknął jadowicie. Choćbym miał cię szukać na krańcu świata zawiśniesz jak pies ! - Było mu wszystko jedno czy go zabiją czy nie, wiedział że będzie ich ścigał nawet po śmierci choćby jako upiór.

Berserk unieruchomił sobie dodatkowo leżącą pod nim kobietę tarczą, przygniatając ją w ten sposób do podłogi.
- Ogołocić tak? - Chrypnął - Oddać straży tak?. Jak z tobą skończę, to będziesz mnie błagać o to, żebym cię dobił - W jego ręce pojawił się zamiast miecza sztylet, który zbliżył się do twarzy kobiety... rozcinając jej kaptur. Osiłek przyjrzał się Cerre, po czym odezwał do swojego kompana.
- To nie ona - Wychrypiał.

Cerre spojrzała na niego chłodno.
- Usatysfakcjonowany? - nie uśmiechała się, nie smuciła się. Ale w środku niej się gotowało z wściekłości. Szkoda było słów, szkoda, że nie dotarła wcześniej do Silverymoon, szkoda, że nie kupiła kuszy. Teraz ten gość byłby trupem. - Zobaczyłeś moją twarz. Jesteś z siebie zadowolony? - spytała go poważnie. W myślach wyklęła go do wszystkich diabłów i miała nadzieję, że sama Beshaba go dorwie i się nim zajmie, jak należy.

- Wiesz co robić - Burknął ten drugi.

Paru osobom zaschło nagle w gardle... ciężarna Wandahana stała zaś skamieniała za ladą, z pustą kuszą, po wyjątkowo niecelnym strzale.

Uciekaj ! - wrzasnął karczmarz - Wezwij straże

Wtedy też, gdzieś na ulicy rozległy się rogi alarmowe, tak dobrze znane Wulframowi. Dwóch napastników spojrzało po sobie, po czym ciężkozbrojny ruszył szybkim krokiem do wyjścia. "Wymalowany" zaś... pchnął nagle swymi biodrami w okolice bioder Mniszki z wrednym uśmiechem, naśladując akt spółkowania.
- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy - Warknął, po czym z niej zszedł. Następnie zaś niespodziewanie sprzedał jej kopa prosto w twarz... a świat zawirował, i chyba straciła na moment przytomność.

Znacząc swój ślad krwią karczmarz doczołgał się do rannej Rav, płacząc niczym bóbr nad jej raną. Dygotał na całym ciele niczym osika na wietrze. Wtem spojrzał na jej twarz, ona nadal żyła ! Był pewien że mrugnęła, zaś po jej policzku spłynęła łza. Niczym wąż popełzł do kontuaru wyciągając z niego trzy buteleczki i ruszając w drogę powrotną. Nogi za nic nie chciały współpracować toteż robił to wyjątkowo chaotycznie niczym wyrzucona na brzeg ryba. Zacisnąwszy zęby łyknął zawartość jednej z nich, w ustach rozszedł się gorzkawy smak specyfiku. Wolał zdechnąć niż się poddać. Spiesznie rzucił się u boku swej towarzyszki życia po czym jedną rękę zacisnął na rękojeści sztyletu wyciągając ostrze drugą wmuszając w ranną lek.

Po obu napastnikach nie pozostało już ani śladu... do karczmy za to wpadł oddział straży miejskiej, starając się ogarnąć chaos, jaki w niej właśnie zastali.


Nieprzytomnej Mniszce wylano wiadro wody na twarz, Wulfram zaś uratował w ostatniej chwili Ravalove. Kobieta, wciąż blada i zwiotczała, spojrzała na ciężko poranionego mężczyznę... wtedy też rozległ się słaby krzyk drugiej. Wandahana, łapiąc się za brzuch, zwinęła się z bólu, zanosząc płaczem.

Ich nienarodzone dziecko!!.

- Co tu się dzieje?! - Ryknął kapitan dziesięcioosobowego oddziału.

- Zbóje napadli ledwie co uszli ! Gonić psubratów, łapać ich ! wrzeszczał rozemocjonowany gospodarz - Tysiąc złociszy nagrody za żywych lub martwych skurwieli dam. Jeden ciężkozbrojny w hełmie z rogam drugi wytatuowany niczym barbarzyńca w niebieskie pasy. Poznałbym psie juchy nawet w piekle ! - zachęcał, sam zajmując się swoją ciężarną kobietą z niespotykaną wrażliwością jak na swoją posturę. Głaskał ją po głowie szepcząc uspakajające słowa wprost do jej ucha. Widząc powagę sprawy zawołał:
- Kapłana ! Wezwijcie kapłana do kurwy nędzy ! .

Cerre się natomiast nie odzywała. Piekielnie wściekła nie odzywała się. Jak zwykle straż okazała się zwykłą sforą psów, która tylko by żarła wszystko, ale jak trzeba było cokolwiek zrobić, to nawet chuja pana nie było. Oczywiście, była pewna, że coś na nią poleci. Doświadczenia ze strażą upewniły całkowicie mniszkę, że na straży nigdy i nigdzie nie można było polegać, a jej istnienie było jedną wielką pomyłką.
Postanowiła pomedytować, przy okazji uzdrowić się. Nie chciała się zdawać na pomoc kapłana, a w tej chwili - na czyjąkolwiek pomoc. Z drugiej strony jeśli straż byłaby łaskawa wezwać choć kapłana - nie byłoby w tym nic zdrożnego, owszem. O ile w ogóle znajdą kapłana, nawet w tak wielkim mieście, a co dopiero dwójkę skurwysynów, którzy według Cerre mogli być już dosłownie wszędzie.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 24-09-2011, 22:31   #15
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Przeprosiny Dagora niestety niewiele dały. Był tym bardziej wkurwiony tym faktem, że nie miał w zwyczaju przepraszać. Brunie lepiej jednak się nie sprzeciwiać, przekonał się o tym wiele razy.

-Elfia pyta…- mruczał po nosem wracając do domu.

-Jak poszło?- spytała Bruna.

- A jak myślałaś, w rzyć Bane’a? Wielce obrażona, nie otworzyła nawet drzwi! Po tym jak ją przeprosiłem… jak następnym razem ją zobaczę… - przerwała mu stanowczo jednak jego siostra.

-To przeprosisz ją jeszcze raz, i jeszcze kurwa raz jeśli trzeba będzie, rozumiesz?!- krzyk Bruny był bardzo nieprzyjemny. Jakby ktoś przejechał paznokciami po tablicy w szkole, jeden z efektów ubocznych jej stanu. -Nie mam zamiaru znowu się przeprowadzać i tracić złoto! – na co Dagor znowu zaczął zrzędzić po nosem. Zawsze tak robił gdy w grę wchodziło złoto.

~*~

Wieczorna wizyta kwatermistrza była sporym zaskoczeniem. Dość miłym. Krasnolud wyciągnął dzban piwa z piwnicy i poczęstował gościa, sam wypijając spory kufel.

-Ah! Prawdziwe krasnoludzkie! Mów sobie co chcesz o tutejszych krasnoludach, że cioty i psie mordy, ale piwo potrafią pierwsza klasa robić!- skomentował radośnie trunek.

Wtedy kwatermistrz przeszedł do sedna sprawy, a humor z krasnoluda uleciał jak świadomość po 15 piwie.

Źrenice krasnoluda zwęziły się gdy usłyszał jakiej rasy miałaby być jego zleceniodawczyni. Drowy... wszystko to było ich winą... co zrobiły... A mimo wszystko… Bruna chciała to zlecenie… ”złoto” pomyślał grymasząc.

- Bruna! Na brodę Moradina! Co ty odpierdzielasz? Drow? Drow?! Nie pamiętasz co ci zrobili, co nam zrobili! - popatrzył wtedy na kwatermistrza jak na osobę, której być nie powinno tutaj. To była kwestia osobista... wiedział oczywiście mniej więcej że drowy były winne stanowi Bruny... ale nie wiedział wszystkiego... nie o tym do czego był zmuszony Dagor...

-Dagor... - jej ton głos był łagodny - wiem... ale... to Silverymoon, wyznawczyni pajęczej dziwki tu by nie wpuścili... zresztą to ładny pieniądz... a przydałoby się coś odłożyć do... skarbonki - dodała i krasnolud przeklął pod nosem, wiedział że potrzebowali złota, oczywiście że wiedział, ale to….

-Czemu ja? Czego chce ta drowia zdzira? Co chce zobaczyć? - spytał kwatermistrza.

- A bo ja wiem?. Jest z jakąś misja dyplomatyczną w mieście, wszystko co masz robić to dbać o jej bezpieczeństwo i trzymać gębę na kłódkę, podołasz? - Spytał Otiven.

-Ta, podołam. - odpowiedział niechętnie.

-Teraz szczegóły: gdzie, kiedy, jak długo, jaką trasę ma zaplanowaną? Powinienem ją sprawdzić wcześniej – nawet nie miał ochoty sobie zdrowo powyklinać.

- Eeee - Kwatermistrz podrapał się po głowie – A bo ja wiem co ona chce zwiedzać w mieście?. Nic takiego nam nie powiedziała. Masz po prostu dreptać obok niej i mieć ją na oku, by nic jej się czasem nie stało... no ale w końcu nie żyjemy choć w Waterdeep, tu bandyty nie latają po ulicach, ale nigdy nic nie wiadomo nie?. Zobaczymy jak ten pierwszy dzień będzie wyglądał, no i znasz się tu, jakby co chciała, to wiesz gdzie ją poprowadzić.

- Świetnie, nie ma to jak profesjonalizm. Gdzie mamy ją odebrać?- umowa był gotowa, teraz tylko brakowało mu informacji.

Po wizycie zostawił siostrę w spokoju i sam udał się do łóżka. Chciał aby ten cholerny dzień jak najszybciej się skończył.
 
Qumi jest offline  
Stary 25-09-2011, 15:14   #16
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Astegor nie spodziewał się znaleźć kogokolwiek tak szybko. Zdziwił go także fakt, że “odnaleziony” kontakt wcale nie trzyma swojego praktykowania mrocznych arkanów w tajemnicy i to w Silverymoon. No, ale nie takie rzeczy już widywał w życiu.

Spodziewał się za to przywitania, jakie mu zgotował czarnoksiężnik.
Paladyn wcisnął swojego wielkiego buciora w drzwi, uniemożliwiając ich zatrzaśnięcie.
- Po co ta nerwowość, nikt mnie nie przysyła. - powiedział łagodnym tonem. - Nie jestem tu służbowo, chcę tylko porozmawiać.
- A co jak nie mam czasu albo ochoty? - Odwarknął Adofalcon Carter, siłując się z butem Astegora.
- To będę musiał, wyjątkowo nieoficjalnie, nalegać. - paladyn uderzył stalową pięścią we framugę drzwi, drugą zaś chwycił za same drzwi utrudniając mężczyźnie ich zamknięcie.
- Czego kurwa chcesz?! - Krzyknął napierający na drzwi Mag - - Błyskawicę w gębę?!.
- Spróbuj. - syknął ze złośliwym uśmieszkiem Astegor, próbując jednocześnie siłą otworzyć na powrót drzwi. - Wtedy sprawa stanie się niezwykle oficjalna i służbowa. Jeśli zaś chciałbyś tego uniknąć, może być w tym dla ciebie nawet nieco profitu.
Adolfalcon na chwilę przestał mocować się z nachodzącym jego domostwo, słuchając wypowiedzianych słów. Pokiwał przecząco głową.
- “Nieco profitu” to ja mam gdzieś! - Warknął - - I nie strasz mnie tu pieprzeniem o służbie, bo właśnie chcesz się włamać do mojego domu oprychu!.
- To może przysługa? - westchnął paladyn wiedząc, że pożałuje jeszcze tych słów. - Ty mi dasz informacje, których potrzebuję, a ja w zamian bym mógł coś dla ciebie załatwić?
- Dziś mi już wystarczająco napsułeś nerwów, przyjdź jutro o normalnej porze, to sobie porozmawiamy, teraz nie mam najmniejszej ochoty - Odparł spokojnym tonem Mag.
Astegor westchnął ciężko, jednak usłuchał czarodzieja. Kiwnął głową na pożegnanie i odszedł. Skierował się do zajazdu, gdzie miał wynajęty pokój na noc.

- Było od tego zacząć. - zagadał go po drodze Amazer. - Za często i za bardzo się denerwujesz.
Paladyn wydał z siebie jedynie zniecierpliwiony warkot.
- Staram się, dobra? - rzucił po chwili. - Nie moja wina, że ludzie tutaj nie mają krzty szacunku dla władzy...
- A to już władza nie może mieć dla odmiany odrobiny szacunku dla ludzi? - odparł miecz. - Daj spokój, przecież już to przerabialiśmy...
- Dobra, niech ci będzie. - westchnął Astegor. - Postaram się być milszy... od jutra.
Amazer prychnął i resztę drogi do zajazdu przemilczeli. Na następny dzień zaś, w okolicach południa, paladyn wrócił do Adolfalcona by ustalić warunki ich “współpracy”.
 
Gettor jest offline  
Stary 25-09-2011, 17:58   #17
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jak wiele miast także i Silverymoon miało swoje ciemne strony i ciemne. Nawet Alustriel nie udało się zwalczyć tego co zawsze kryło się na dnie serc... egoizmu i chciwości.
I dwa takie przykłady zaszły drogę Raetarowi.
Dwóch takich, co przyszli w złe miejsce, o złej porze. I zaczepili zdecydowanie nie tą osobę co trzeba. Dłoń Samotnika zacisnęła się na rękojeści miecza. Miał zamiar zakończyć sprawę szybko i niekoniecznie bezboleśnie dla adwersarzy.

Nagle... sytuacja się zmieniła, wraz z nadejściem nieoczekiwanej sojuszniczki.

Raetar przyglądał się temu ze zdziwieniem lekkim. I z jeszcze większą ciekawością. A gdy kompan pierwszego niedoszłego niewolnika osunął się na ziemię, rzekł do stojącego na nogach bandyty.- I to jest ten moment w którym dajesz drapaka.
Zabrzmiało to dość sugestywnie, acz nie zawierało w sobie prawdziwej magii.
- Się jeszcze okaże - Zbir cofnął się nieco w bok, w ten sposób, by mieć kobietę i Raetara po swych bokach, a nie jednego przeciwnika przed sobą, a drugiego za.
Wtedy również też stało się coś z leksza niespodziewanego. Raetar bowiem otrzymał cios w potylicę, przez co przed oczami mignęły jemu gwiazdy, i bynajmniej nie te na nieboskłonie. Mężczyzna zatoczył się lekko w bok, czując krew płynącą z jego głowy.
Pierwsza uderzenie go ogłuszyło Raetara, wywołało jednak u Samotnika ból... i chęć odwetu.
Chór głosów w głowie mężczyzny niemalże zakrzyknął zgodnie. „Krew dla bogów krwi”
W uliczce zaś stało kolejnych dwóch drabów, jeden z drewnianą pałką, drugi z kuszą...
- Chcesz jeszcze raz? - Spytał ten z kuszą - No już, monety!.
Kusza jednak ostudziła ten zapał, do zabijania. A przewaga liczebna bandytów, była zbyt wielka by załatwić to szybko i bezboleśnie dla Raetara. Więc mag zmienił taktykę.
Samotnik spojrzał za siebie, za tym co się działo za bandytami. Tam bowiem nagle pojawił się patrol strażników Silverymoon, którzy widząc napad ruszyli krzycząc.- Stać! Poddajcie się !
Patrol oczywiście był tylko zaawansowaną iluzją. A miał odciągnąć uwagę bandytów, by Samotnik spokojnie mógł sięgnąć po kolejnego asa w swym rękawie. Nie musiał jednak tego robić.
- Wiaaaaaaać! - Krzyknął jeden z ulicznych rzezimieszków, po czym wszyscy trzej rzucili się w różne strony, wbiegając w zaułki.
Raetar zastanawiał się czy może któregoś nie zabić dla przykładu, ale jakoś już nie miał ku temu nastroju. Furia jak przyszła, tak poszła wraz ze zniknięciem bandytów z pola widzenia, gonionych przez iluzję. Samotnikowi po prostu nie chciało się za nimi gonić. Dotknął głowy i syknął z lekkiego bólu. Mruknął patrząc za porywaczami przez chwilę jeszcze ściganymi przez jego iluzję straży.- Kto by pomyślał, że coś takiego spotka mnie w Silverymoon.
Po czym rzekł.- Dziękuję za pomoc, panno...?
- Zwę się Dotta, i żadna ze mnie panna
- Odparła twardym tonem.
-Nie wyglądasz na mężatkę.- mruknął w odpowiedzi Raetar wracając do swej normalnej postaci. Uznał bowiem, że został zaatakowany właśnie dlatego, że wyglądał jak początkujący mag. Czyli taki co potrafi wykrzesać jeden porządny czar bojowy dziennie. Potarł dłonią czoło z niesmakiem przyglądając się krwi na palcach swej dłoni. Nasadzonej na rękę odwrotnie, niż być powinna. - Napijesz się ze mną, by uczcić to... zwycięstwo?
- Magiem jesteś -
Powiedziała, przyglądając się jego zmianie wyglądu - I to nie byle młokosem. Wypić mogę - Dodała.
-Tak. Magiem. Nie młokosem, ale i nie typowym.- rzekł w odpowiedzi Raetar wybierając kierunek ich wędrówki w poszukiwaniu knajpy.- Za to... dość zamożnym, choć bez przesady. I jak widzisz, przeceniającym bezpieczeństwo tego miasta. A ty? Jaką się parasz profesją?
- A powiesz mi jak ty się nazywasz? -
Spytała w trakcie spacerku.
-Samotnik. Tak mnie możesz nazywać.- odparł w odpowiedzi Raetar.- Stare imię pogrzebałem... dawno temu.
- "Samotnik"... dziwne. No ale niech będzie. Ja najmuję się różnych zadań, byleby nie oszukiwać mnie z zapłatą -
Na krótki moment zacisnęła pięść, argumentując swe postępowanie w razie niewypłacalności zleceniodawcy, uśmiechnęła się jednak przelotnie do Raetara - Zimno jest, piwo i palenisko dobrze nam zrobi.
-Rozumiem.-
Raetar otworzył jej drzwi, i szarmancko wpuszczając do środka karczmy, na której szyld nawet nie zwrócił uwagi.- Pracujesz tylko w okolicach Srebrnych Marchii, czy jesteś wędrowniczką? Ja daleko zwykłem wędrować? W czym przyjmujesz zapłatę?
- Z Północy przybyłam, z dalekiej Północy -
Podkreśliła te słowa, odkładając wielki miecz na krzesło obok wybranego przez siebie miejsca. - A wędruję to tu, to tam... złoto oczywiście.
Po czym usiadła przy stoliku.
Samotnik usiadł naprzeciw niej mówiąc.- Złoto. To myślę, że się dogadamy. Będę potrzebował zapewne kogoś, kto mi potowarzyszy w drodze powrotnej. Nie masz nic przeciwko dalekim podróżom?
- Tylko my we dwójkę? -
Spytała - I gdzie dokładniej?.
- Na razie jeszcze nie aż tak daleko. Na razie potrzebuję ochrony w mieście.-
odparł Raetar, po czym wzruszył ramionami.- Potem jednak zamierzam wrócić do mego domu w Thentii. Cóż... właściwie małej posiadłości w Thentii, nad Morzem Księżycowym.
- Hmmmm... -
Spojrzała na niego, mrużąc oczy - A co może ci grozić poza ulicznymi bandytami, i ile mogę na tym zarobić?.
-Na razie...hmm... niewiele. Kilka sztuk złota plus wyżywienie i kwaterunek opłacany przeze mnie.-
odparł Raetar po chwili zastanowienia i przeliczenia zasobów w pamięci.- I większą sumę, gdy wyruszymy do Thentii. Opłaconą po dotarciu na miejsce. No, chyba że masz własne plany, co do pobytu w Silverymoon?
- Niewiele, czyli ile? -
Powiedziała, po czym w końcu zabrała się z ochotą za postawione przed nią piwo.
-Może ty zacznij? Na ile monet dziennie cenisz swe usługi?- spytał w odpowiedzi Raetar.
- Nadal nie powiedziałeś, CO może tobie, albo nam stanąć na drodze - Odstawiła kufel wypity do połowy za jednym ciągiem - Bo zaczynalibyśmy od pięciu złociszy dziennie...
-Na razie nie wiem co niby miałoby stanąć.-
wzruszył ramionami Raetar. Uśmiechnął się dodając.- Jak dotąd nic poza bandytami, nie zagroziło Silverymoon... ale, czasem mam wrażenie, że jestem śledzony.
- Aha, czyli zwykła ochrona...
- Odparła - A powiedz no jeszcze "Samotniku", co ty robisz w Silverymoon, i po co chcesz do Thentii.
-Szukam odpowiedzi do tego...-
Raetar przesunął palcami po naszyjniku na szyi, po czym dodał.- Ktoś zginął z jego powodu. A odpowiedzi miały być... tutaj. A co do Thentii, w jej okolicy mam całkiem sporą posiadłość, którą mogę nazwać... domem.
- Mogę zobaczyć?
- Wyciągnęła dłoń ku Raetarowi.
Samotnik przez chwilę się wahał, w końcu jednak zdjął ów naszyjnik. Ostatecznie nie uważał tego przedmiotu za coś cennego. A jego działania napędzała bardziej ciekawość niż powinność pomszczenia w sumie obcej mu kobiety. Po chwili w dłoni kobiety wylądował ów przedmiot.
Dotta przyglądała się przez dłuższą chwilę naszyjnikowi z wielu stron, obracała go, uważnie oglądała... po czym wzruszyła ramionami i oddała. Raczej tego się spodziewał...
- Nigdy takiego nie widziałam - Powiedziała "wielce odkrywczo".
-To jest raczej magiczny przedmiot o niewielkiej mocy, choć może kryć w sobie potencjał.-odparł Raetar. Inna sprawa, że tego potencjały jakoś Samotnik nie mógł znaleźć. I to było... irytujące.
- Dobra... to zostajesz jeszcze parę dni w mieście czy jak? - Spytała, po czym wychyliła duszkiem resztę piwa w kuflu.
-Planuję jeszcze kilka dni poświęcić na badania. Także swoje. Jeśli znajdę w księgach jakieś ciekawe ruiny do zwiedzenie. Co powiesz na lwią część znalezionych w nich błyskotek dla ciebie? Ja jestem bardziej uczonym, niż poszukiwaczem skarbów.- stwierdził po chwili namysłu mężczyzna.
- Może być - Odparła, wyciągając do niego dłoń. Najwyraźniej miała zamiar przypieczętować umowę - Ale zaczniemy dopiero od jutra, dziś w nocy jeszcze sobie dokładnie wszystko przemyślę. W sumie się zgadzam, ostatnie wątpliwości trzeba jednak przemyśleć nie?.
-Zgoda.-
odparł krótko Raetar. Zmrużył lekko oczy koncentrując nieco wzrok na kobiecie.- Powiedziałaś, że jesteś z Północy, a dokładniej?
- Z dalekiej Północy -
Poprawiła go, po czym dodała z wyraźną dumą w głosie - Z Wielkiego Lodowca jestem!.
-Intrygujące. Pamiętamy jedną... czy kapłanka lodowek dzi... Auril nadal tam żyje? Pamiętamy jedne.. Pamiętam.-
słowa wyrwały się z ust Raetara same bez kontroli. Aż dziw, że ON dał mu tak długo utrzymywać iluzję normalności.- Znałem jednego maga, który odwiedził lodowy pałac Auril. I nie wrócił... stamtąd.
Oczy Dotty dziwnie błysnęły, po czym nie zważając na miejsce gdzie się znajduje... splunęła w bok!.
- Nawet nie wymawiaj jej imienia. Przez tą przeklętą sukę zginęło wielu mych towarzyszy - Powiedziała sykliwym głosem.
-A więc nadal żyje.-mruknął Raetar, udając że wie o co chodzi. Blefował więc dalej.- Jak wspomniałem, mój... znajomy... zginął.
Po czym spytał.- Co więc ciebie sprowadza tak daleko od swych ziem ?
- Przybyłam tu "na dół", by zarobić wystarczająco złota, za które będę mogła kupić potrzebne nam w domu rzeczy. Nie byłam jednak sama... -
Dodała dziwnym tonem.
-Ci się stało z resztą twych towarzyszy?- spytał z ciekawością w głosie Samotnik.
- Nie chcę o tym rozmawiać - Objęła stojący przed nią na stole pusty kufel obiema dłońmi, wpatrując się w naczynie.
-Coś smutnego... rozumiem. Sam... Kiedy się wędruje, to też napotyka się na swej drodze tragedie.- odparł współczującym tonem Samotnik. Po czym dodał.- A jak ci się podoba Silverymoon, Perła Północy?
Zamiast odpowiedzi, trzymany przez nią kufel pękł pod naporem jej dłoni, a między palcami kobiety popłynęła strużka krwi. Ona zaś, nadal się wpatrywała w trzymany przedmiot...
- Nie podoba - Powiedziała w końcu, spoglądając na "Samotnika" - Tłoczne, pompatyczne, denerwujące.
-Jak wszystkie miasta. Zwłaszcza te duże. Dlatego mieszkam na wsi.
- odparł z uśmiechem Raetar.- O ile małą warownię w górach można nazwać wsią.
- Góry
- Powiedziała, po czym w końcu puściła kufel, i spojrzała na swoją zakrwawioną dłoń - Hmmm...
-Nie tak lodowate i zimne, jak twoje rodzinne. Ale dość wysokie.-
rzekł Raetar.- I dlatego, uznaję tamtą siedzibę za dość przyjemne miejsce do życia.
Spojrzał na jej okrwawioną dłoń i rzekł.- Trzeba będzie to obandażować. Znasz może jakiegoś medyka w pobliżu, obawiam się że dzisiaj... kiepsko znam się na leczeniu.
- Jakoś przeżyję
- Odparła bez przekonania, po czym owinęła dłoń jakąś szmatką - Pogadamy o czymś jeszcze? - Spojrzała najpierw na pusty, i pęknięty kufel, a następnie na Raetara.
Mag kazał nalać wina, ale swój pusty kufel oddał kobiecie.- Skoro już jesteśmy przy... tym temacie, to powinnaś wiedzieć, że zachowuję się nieco dziwnie czasem... Nic jednak ci z mej strony nie grozi i mego zachowania.
- Nie myśl, że się ciebie boję -
Odparła twardo - Widziałam już w życiu wiele.
-I zapewne zobaczysz jeszcze więcej.
- uśmiechnął się tajemniczo Samotnik.
Dalsza rozmowa opierała się o błahe i mało ważne tematy. Głównie różne zasłyszane ploteczki na temat miasta jego mieszkańców i samych Srebrnych, wygłaszane przez obie strony dla zabicia czasu. Dotta siedząc wraz Samotnikiem przy stole, dostrzegała od czasu do czasu jego dziwne wypowiedzi, ekscentryczne zachowanie. I niemalże obsesyjne chowanie dłoni w połach płaszcza. Ale zapewne zaliczyła te fakty, do typowego zachowania czarodziejów. Wszak oni są wszyscy dziwakami i pozerami. To część ich fachu.
Potem... Raetar odprowadził dziewczynę kawałeczek. Umówili się na kolejne spotkanie, podczas którego przekaże mu swą decyzję. I koniec.
Samotnik ruszył do karczmy, w której wynajmował pokój by odpocząć. Rana na czole nie była dość ważna, by nie mogła poczekać do jutra.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-09-2011, 19:53   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Niespodzianka była niezła, tyle tylko, że z gatunku tych dość paskudnych. Nie dość, że niechciana narzeczona, z groźbą małżeństwa szybkiego, to jeszcze teść paskudny z wyglądu i zachowania. No i dziecko na dodatek. Ciekawe tylko czyje, skoro panna Carsaadi stanęła na jego drodze dobry rok temu, a i wtedy już dziewicą nie była. Tarin z kolei medykiem nie był, ale i tak wiedział, jak każdy na świecie prócz głupców ostatnich, że dzieci rodzą się po miesiącach dziewięciu, a nie po osiemnastu czy dwudziestu.
Dowcipem ktoś błysnął, usiłując wrobić go w dzieciara cudzego. Czyżby Droverson nie potrafił złapać tego właściwego? A może prawdziwy sprawca nie miał odpowiedniej pozycji i lepiej wtedy było innego sobie wybrać i przymusić do ślubu. Mogło też i tak być, że to Carsaadi wymyśliła sobie, że takiego a nie innego za męża pragnie i wskazała Tarina. Bo w to, że nie wiedziała, kto jest ojcem jej dziecięcia, trudno było uwierzyć.
Dobrze by było jednak, z punktu widzenia Tarina oczywiście, gdyby na ślubnym kobiercu stanął kto inny. Przy swojej pozycji mister Droverson zdoła zapewnić swej córeczce jakiegoś młodziana z odpowiedniego rodu. Kogoś na tyle na dodatek zdesperowanego, by wziął pannę i dziecko nie swoje. Byle tylko szybko to zrobili, bowiem Tarin się do tej roli nie palił, w związku z czym inny kandydat by się przydał, jak to niektórzy powiadają - na gwałt.

Zaręczyny to do siebie mają, że chociaż są ogłoszone, i to publicznie, to zawsze zerwać je można. A im szybciej to się zrobi, tym mniej stracą ci, co się do weseliska szykują.
- Widzę - szepnął do ucha pannie Droverson - żeś się aktywnie pocieszała, za mną tęskniąc.
Wyślizgnął się zgrabnie z objęć swej aktualnej narzeczonej. Jego przyszły teść zdaje się zapomniał o tym, że jak już się złapie zięcia, to trzeba go mocno trzymać. A on, ogłaszając uroczyście zaręczyny, zaniedbał tego obowiązku, stwarzając Tarinowi szansę nie tylko na wywinięcie się z ramion Carsaadi, ale i na wykręcenie się od tego niechcianego obowiązku, jakim byłby wspomniany wcześniej ślub.
A tak na marginesie... po co komu ślub, który z pewnością skończyłby się rozwodem? Jeśli tylko w taki delikatny sposób.

- Panie, panowie! Wino dla wszystkich! - zawołał Tarin, unosząc puchar, który przed chwilą postawił na stole. Zrobił dwa kroki w stronę tańczących par, równocześnie, tak przy okazji oddalając się od przyszłego teścia.
- Ślub - mówił dalej - odbędzie się, gdy tylko mister Droverson ustali... - zrobił dramatyczną przerwę - ...kto jest ojcem jego wnuka.
- Taaaatkuuuu!!!
- zapiszczała Carsaadi.
Tatkowi opadła szczęka. Z wybałuszonymi oczami wpatrywał się w Tarina, równocześnie usiłując wydusić z siebie choćby słowo.
- Tyyy... - wybełkotał w końcu.
- O nie - odparł Tarin, nie wnikając w to, co w rzeczywistości chciał powiedzieć Droverson, a z pewnością nie było to nic miłego - to - wskazał na Carsaadi, a raczej na jej brzuch - to nie moja sprawka. Jeśli zaś chodzi o mówienie prawdy, to ja się nie zajmuję rzucaniem takich zaklęć.
Droverson zrobił się czerwony na twarzy, jakby miała go trafić apopleksja. Przez moment jeszcze nie potrafił wydusić z siebie słowa, potem odwrócił się w stronę zbirów, których ze sobą przyprowadził.
- Brać go! - wydusił z siebie.

Oczywiście można się było spodziewać takiego działania. W końcu nie po to bierze się ze sobą dwóch osiłków, aby stali tylko i się gapili. Nie za to wszak biorą pieniądze.
Uprzedzony - uzbrojony. Tak przynajmniej powiadają. Gdy tylko masz czas na przygotowanie się na nieprzyjemne zdarzenia, łatwiej możesz sobie z nimi poradzić. Łatwo było się domyślić, że Droverson nie błyśnie inteligencją i będzie usiłował postawić na swoim, a na dodatek pomścić zniewagę, jaką było stwierdzenie, iż córuś ukochana o swą cnotę niezbyt dbała, w łożu goszcząc nie jednego kochanka. W dłoni Tarina już od paru chwil znajdował się niepozorny kamyczek, ozdobiony rysunkiem zaciśniętej pięści.
- Carraig dhorn - powiedział Tarin, zanim jeszcze ludzie ‘tatki’ ruszyli w jego stronę.

To było prostsze, niż odebranie dziecku lizaka. Tak się przynajmniej mówi, bowiem Tarin w ciągu swego nie aż tak znowu krótkiego życia nie odebrał lizaka żadnemu dziecku. Ale dziecko, gdy kto pozbawi je słodyczy, wydziera się w niebogłosy, natomiast ci dwaj...
Najwyraźniej nie spodziewali się żadnego oporu, bowiem ruszyli na Tarina nawet nie sięgając po miecze. Zapewne mieli odgórne zalecenia - w razie potrzeby sprać delikwenta na kwaśne jabłko i powtarzać to działanie aż ofiara nie nauczy się rozumu. A Tarin zapewne nie sprawiał wrażenia osoby, która sprostałaby dwom przeciwnikom.
Pozory bywają złudne i lekceważenie przeciwnika może się bardzo źle skończyć. Przekonał się o tym na własnej skórze pierwszy z atakujących, gdy pięść Tarina spotkała się z tego szczęką. Napastnik przeleciał w powietrzu ze dwa metry, a potem zwalił się na podłogę. Jako że kości są mniej trwałe, niż kamień, jego szczęka wymagała wielu zabiegów dobrego medyka. Właściciel tej szczęki nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy, na swoje szczęście pogrążony w dobroczynnej nieświadomości.

Drugi zbir był już nieco ostrożniejszy. Za to rozzłoszczony porażką swego kompana. Nie zważając na to, iż ofiara ma być wzięta żywcem sięgnął po miecz. A może doszedł do wniosku, że nawet jeśli uszkodzi troszkę przyszłego małżonka, to zostanie mu to darowane, jeśli tylko doprowadzi sprawę do końca. Kto wie...
Tarin zdecydowanie nie miał zamiaru dać się poszatkować jakiemuś osiłkowi. Co prawda nie do końca zdołał uniknąć ostrza miecza, które rozcięło mu rękaw i przedramię, ale zrewanżował się z nadwyżką. Cios w mostek, któremu towarzyszył trzask łamanych żeber, posłał przeciwnika na posadzkę, wybijając równocześnie z głowy wszystkie myśli o dalszej walce.

Pozostał jeszcze ‘tatko’... I trzeba się troszkę pospieszyć, bowiem większość czarów nie działała nie wiadomo jak długo.
Droverson przez sekundę wpatrywał się w swoich ludzi, leżących na posadzce niczym dwa stosiki kolorowych gałganków. Przez moment zdawać się mogło, że dla odmiany sam spróbuje szczęścia.
Tarin pokęcił głową. Jego oczy zdecydowanie nie wyglądały jak własność wesołego miłośnika zabaw.
- Czyżbyś chciał uczynić tę śliczną panienkę sierotką? - spytał uprzejmie. - I nie dopuścić do tego, by twój wnuk poznał swego dziadka?
Pytania były uprzejme, ale dość jednoznaczne. I, sądząc z malującej się na obliczu ‘tatki’ gry uczuć - zrozumiałe. Najwyraźniej Droverson nieczęsto czuł smak porażki i nie bardzo miał ochotę się z tym pogodzić. Tym razem zapewne pojął, że niewiele może poradzić.
- Zechciej, proszę, odwołać te zaręczyny - zasugerował Tarin. - A potem dowiedz się, kto jest prawdziwym ojcem twego wnuka.

Jak się okazało po chwili, ‘tatko’ potrafił stanąć na wysokości zadania. Najkrótsze (chyba) w historii świata zaręczyny zostały odwołane.
Ledwo Droverson, Carsaadi oraz dwie ofiary tego zajścia znalazły się za drzwiami obok Tarina pojawiła się Loridian. W jej dłoniach tkwiła biała szmatka. Podała ją Tarinowi bez słowa, za to w oczach czaiła się ciekawość.
- Dziękuję, moja droga - odparł Tarin. - Jesteś nie tylko piękna, ale i masz dobre serce. Szczęściarz z tego twego wybranka.
- Ty sobie nie myśl, że gładkimi słowami się z tego wywiniesz
- syknęła Loridian, przyozdabiając oblicze przeuroczym uśmiechem. - Zrobiłeś mi zamieszanie na moim balu, więc oczekuję wyjaśnień. Wiem, że byś się nie wyparł własnego dziecka. Opowiadaj, zanim sama z ciebie wyduszę wszystko.
Tarin odpowiedział jej kamiennym spojrzeniem. Skończył zawiązywać ranę, przy okazji zastanawiając się, czemu nie obciążył Droversona kosztami usług kapłana, tudzież naprawy wyjściowego stroju.
- Gdyby to było moje, to by tu przyjechało w wózku - odparł. - Widzieliśmy się raz, i to ponad rok temu.
- Widzieliście się? Tak to się teraz nazywa? - zadrwiła Loridian. - Niech ci będzie... Na razie muszę ci dać spokój. Ale odwiedź nas jutro, koło południa - dodała. - Będziemy czekać.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła, z gracją, w stronę swego świeżo poślubionego małżonka.
A Tarin uświadomił sobie, że mógł ją spytać o tajemniczą postać wędrującą dachami. Nic straconego, doszedł do wniosku. Jutro wszystkiego się dowie.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-09-2011, 22:19   #19
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
nieg.


Jest coś poetyckiego w padającym śniegu. W tym jak okrywa wszystko puchem, jak wszystko jest białe, czyste i nieskazitelne pod wszechobecną bielą. Piękne...

Sztuczne, zakłamane. Zimne. Bo gdy śnieg się roztopi, brud na nowo zacznie kłuć w oczy, strumyki wody pociekną do rynsztoków nie pozostawiając w sobie nic. Silverymoon sprawiało wrażenie przykrytego śniegiem, nierealnego, przykrytego grubą warstwą czarów, zamiast solidnej cegły i uczciwej zaprawy. Ciekawe co by zostało po Klejnocie Północy, gdyby roztopiły się wszystkie magiczne efekty?

Kto wie, może „Złoty Dąb”? Wielkie drzewo, wokół którego wybudowano gospodę sprawiało wrażenie, jakby miało przetrwać wieki, niezależnie od tego co świat próbowałby przeciwko niemu rzucić. Na ten przykład – pijanych gości.
Przybytek jednak przypadł Lucasowi do gustu. Może dlatego, że było w jego wnętrzu na tyle ciepło, że mógł przestać osłaniać się od wiatru i śniegu swym płaszczem? A może dlatego, że przywoływał wrażenie obcowania na łonie natury, z dala od tego konkretnego miasta? Albo po prostu rozbawił mężczyznę fakt nazywania kobiety, z którą był umówiony mianem 'lady'. Bo żadna lady nigdy nie parała się staniem za ladą.
-Dobry człowieku, czy macie wolne pokoje? - zapytał mimochodem, idąc za służącym.
- A znajdzie się pokój, znajdzie... - Odparł pracownik "Dębu" prowadząc gościa do właściwego stołu.
-Cena też się pewnie znajdzie, prawda? - podtrzymywał konwersację Stobbart.
- Pięć złociszy za dzień, łącznie z trzema posiłkami. Alkohol płatny dodatkowo - Odparł mężczyzna, i dodał, wskazując Xarę -Jesteśmy na miejscu...

Zoth faktycznie nie rozpoznał kobiety, z którą rozmawiał jeszcze kilka godzin temu. Inny kolor włosów, inny ubiór, a także inne otoczenie. Ale to jeszcze za mało, aby zbić go z pantałyku.
-Czy żyje jakiś mężczyzna, który zignorowałby spotkanie z piękną kobietą? - Lucas rozpoczął od prostego żartu połączonego z równie prostym komplementem.
-Pompatyczne komplementy od samego początku- Krótko zachichotała -Cieszę się, że jesteś.
-Mieszanka szczerego pytania i kurtuazji z podręczników dyplomacji - wytłumaczył się Stobbart. -No bo doprawdy, czemu miałbym się nie pojawić? - zapytał pochylając się nad wyciągnięta dłonią i składając równie delikatny pocałunek, co wtedy w jej sklepie.
-Czas więc chyba coś przekąsić? - Przywołała służbę małym dzwoneczkiem leżącym do tej pory niepozornie na stole -Apetyt bowiem mam wielki... - Dodała spoglądając "Lucasowi" prosto w oczy z czarującym uśmiechem.
-Czy mam sięgnąć po kolejny komplement, stwierdzając, że zupełnie tego po Tobie nie widać? - zapytał Zoth siadając na przeciw Xary.
Nie powiedziała nic, uśmiechając się po raz kolejny do niego.
- Taaaak? - Pojawił się służący.
- Chcielibyśmy zamówić jadło - Powiedziała Xara.
- Ależ oczywiście – Odpowiedział. -Co więc podać?
-Jestem nietutejszy, ale na pewno polecisz mi jakiś miejscowy specjał Xaro - poprosił Stobbart.
-Cielęcina z kurkami w sosie szafranowym? - Powiedziała kobieta, wywołując energiczne kiwanie głową służącego. -A może bażant z oliwkami? - Dodała. "Lucas" zaś dosłownie poczuł niemal jej słowa w sakwie, spoglądając przy okazji na butelkę wina, którą Xara zamówiła czekając na niego, ciekawe, czy i ta była z wysokiej półki...
- Wspaniały wybór, wspaniały - Przytakiwał oczywiście służący, a towarzyszka tego wieczora Smoczego Potomka, spojrzała na niego wyczekująco, chcąc chyba najwyraźniej wiedzieć, czy miałby ochotę na dania, które wymieniła.
-Pozostaje mi tylko zdać się na smak mojej towarzyszki - Zoth zwrócił się do służącego. W pełni liczył się z tym, że to co oszczędził na eliksirach pewnie w połowie nie pokryje wydatków tego dnia, ale liczył na to, że będzie to warte swej ceny.
- Niech więc będzie cielęcinka - Powiedziała Xara, a obsługujący gości migiem pognał zapewne do kuchni, by zrealizować zamówienie. Kobieta z kolei, spojrzała na swój pusty puchar z wina, następnie na butelkę, i na końcu na "Lucasa" -To jak, napijemy się? - Spytała.
-Skoro życzysz sobie wina, to wino otrzymasz - zapewnił Stobbart sięgając po butelkę. -Wolisz temperaturę pokojową, czy schłodzone? - zapytał.
-Może być takie jak jest - Odparła, po czym dodała -Powiedz no "Lucasie", czy w chwili obecnej masz jakieś konkretne zajęcie, lub plany związane z pobytem w mieście?.
Mężczyzna zgodnie z życzeniem napełnił puchar Xary. Prywatnie lubił zimny alkohol, ale w tej chwili nie miało to znaczenia.
-Nie, szczerze mówiąc nie - przyznał. -Po prostu... zwiedzam.
- A byłbyś może zainteresowany wykonaniem dla mnie pewnego zadania? - Spytała.
-Zadania? - zdziwił się, napełniając własny puchar. -A co ja, prosty podróżnik mógłbym takiego wykonać?
- Zwiedzimy sobie wspólnie pewien loszek, co ty na to? Może być ciekawie... - Przymrużyła oczy.
-Loszek? - Lucas nie krył zdziwienia. -Obawiam się, że umyka mi sens twojej wypowiedzi.
-Och - Xara zatrzepotała rzęskami -Sens jest taki, że od czasu do czasu zwiedzam sobie takie różne ciekawe miejsca, i chętnie bym cię wzięła ze sobą. W końcu we dwoje raźniej, i co ważniejsze bezpieczniej... - Uśmiechnęła się -Oprócz spraw czysto zawodowych, i obecnej kolacji, liczyłam jeszcze na coś więcej - Spojrzała na niego zalotnie.
-Wybacz pytanie, ale skąd założenie, że moim zawodem jest zwiedzanie lochów? Wilgoć, pleśń, ciemność i zaduch to nie są doświadczenia których poszukuj podróżnik - słowa słowami, ale Lucas był zaintrygowany. Nie zwiedzaniem podziemi bynajmniej, tylko osobowością kobiety z którą rozmawiał.
- Wizja wzbogacenia nie brzmi zachęcająco? W takich zapomnianych miejscach zawsze jest coś wartościowego, myślałam, że nie miałbyś nic przeciwko. No chyba, że masz jakieś stałe, dochodowe zajęcie?
-Źle mnie zrozumiałaś. Zastanawia mnie raczej to, do czego miałbym się w takim lochu przydać?
-A bo ja wiem? - Wzruszyła ramionami - Wyglądasz egzotycznie, to może... znasz się na magii? Ja tak trochę, to we dwójkę byśmy sobie z niejednym poradzili.
Jak to wszystko w życiu sprowadza się ostatecznie do handlu. Zyski i straty, zyski i straty... A Zoth'illam naprawdę liczył na odrobinę relaksu i zabawy.
-Z niejednym? - zapytał, a w jego głosie pobrzmiewały jakieś wątpliwości. -A plany lochu, jego historia? Pułapki i inne takie. A tak w ogóle, to gdzie się ten loch znajduje, czyje to ziemie i dlaczego tak trudno będzie się tam dostać? - nie był poszukiwaczem przygód od lat. Na dobrą sprawę był poszukiwaczem przygód tylko przelotnie, coś w rodzaju młodzieńczych eksperymentów. Ale był za to najemnikiem, a z tym zawodem przychodziło pragmatyczne myślenie.
-Ojej, jak ty potrafisz tak po męsku wszystko brutalnie zdeptać takimi okropnymi faktami - Wywróciła oczami -No ale dobrze... ano jest sobie taka mała krypta całkiem niedaleko stąd, ledwie pół dnia drogi, i naprawdę wszystko mi jedno czyje to tam ziemie, choć przypuszczam, że będą należeć do Silverymoon. Jak to w loszkach, mogą się tam znajdować jakieś pułapki i inne takie brzydactwa... i z tego co wiem, nikt jeszcze się tam nie wybrał, inaczej w końcu nie zawracałabym sobie głowy ogołoconą już kryptą. - Wyjaśniła, po czym napiła się wina wpatrując wyczekująco w "Lucasa".
-Tobie może i wszystko jedno Xaro, ale właściciele ziemscy mogą mieć inne zdanie o swojej własności - Stobbartowi jakoś przechodził nastrój na flirty. Za łatwo to wszystko poszło, od początku tak czuł. Ale żeby od razu kończyło się na zleceniach i robocie? -Poza tym, skąd ta pewność, że nikt się tam nie wybierał? Może po prostu nikt stamtąd nie wrócił?
Xara... prychnęła. Tak po prostu.
- W całym życiu byłeś wyjątkowo grzecznym chłopcem i przestrzegałeś wielce żądanych nakazów i praw? Nigdy nie zrobiłeś niczego szalonego, nieważne czy było to drobnostką, czy czymś wielkim? Co mnie jacyś właściciele ziemscy, którzy nawet nie wiedzą, że owa krypta znajduje się na ich terenie. A jak już się dowiedzą, to nic tam nie znajdą, proste... myślałam, że jesteś nieco bardziej bystrzejszy i gotowy brać od życia garściami. Czyżbym się pomyliła?- Spytała, a "Lucas" poczuł nagle... jej stopę pozbawioną bucika, harcującą pod stołem na jego kroczu. Xara spojrzała zaś mu w oczy, mrużąc swoje.
-Nie, od kiedy sięgam pamięcią nie byłem grzeczny. Ale ja podróżuję, nie zatrzymuję się w miejscu. Poeci pewnie powiedzieliby, że jestem kamieniem, którego nie zdąży porosnąć mech -normalnie Zoth'illamowi bardzo podobałaby się niewerbalna rozmowa, którą interlokutorka prowadziła z nim pod stołem, ale nie w takich okolicznościach. Nie lubił łączyć pracy z przyjemnością, to nigdy nie kończyło się dobrze... Z drugiej strony, wiedział że się tak nie kończy, bo często racjonalność ustępowała u niego miejsca. -Ale Ty tutaj mieszkasz, jesteś szeroko znana. Wieści o plądrowanych podziemiach rozchodzą się szybko. Naprawdę nie obchodzą Cię przyszłe roszczenia?
-Mam swoje sposoby, by moje eskapady pozostały tajemnicą. A zresztą, co tak wielce złego jest w fakcie, że sobie "dorabiam" przetrząsając jakieś lochy?- Powiedziała, po czym jej stopa zniknęła ze strategicznego miejsca, pojawił się bowiem służący niosący jadło.
-Proooooszę bardzo - Postawił tace z parującą strawą -I smacznego! - Powiedział na odchodne.


-Dziękuję - Odpowiedziała jemu Xara -Smacznego - Odezwała się sama do "Lucasa" po czym zabrała za strawę.
- Więc? - Spytała Smoczego Potomka po pierwszych dwóch kęsach -Jesteś zainteresowany spędzeniem ze mną nieco dłużej czasu niż owa kolacja?
-Ty, ja i kto jeszcze? - zapytał fachowo przyglądając się swemu jedzeniu. Wyglądało całkiem apetycznie.
-Tylko my dwoje - Uśmiechnęła się do niego czarująco -Sam na sam, z dala od ciekawskich oczu - Spojrzała w bok, w stronę gdzie poszedł służący.
Zarówno kuszące, jak i podejrzane. I gdyby Zoth był szanującym się, dobrze wykształconym czarodziejem pewnie doszukiwałby się w tym wszystkim podstępu, dodatkowych trudności, albo jeszcze czegoś innego... ale był głównie facetem, któremu piękna kobieta zaproponowała parę chwil sam na sam.
-Dobrze, zgadzam się - odpowiedział przełykając pierwszy kęs kolacji. Całkiem niezłej, nawiasem mówiąc. -Czy powinienem znać jakieś szczegóły?
-O tym możemy chyba porozmawiać później? - Napiła się wina--Przy kolacji już wystarczająco dużo rozprawialiśmy o wszelakich aspektach interesów. Powiedz mi lepiej, ile masz lat?.
-To wciąż brzmi, jak sprawdzanie moich kwalifikacji - zaśmiał się. -Dwadzieścia osiem.
- Oj nie mój drogi, to już moja zwyczajowa ciekawość - Mrugnęła.
-A jak daleko posuwa się Twoja zwyczajowa ciekawość?
-Baaaardzo daleko - Odpowiedziała i... nabrała z własnego talerza nieco sosu palcem, po czym wyjątkowo kokieteryjnie go oblizała.
-To się doskonale składa, bo ja nie mam nic do ukrycia -stwierdził Stobbart, z szelmowskim uśmiechem.
- I bardzo dobrze - Tym razem Xara dolała obojgu wina do już prawie pustych pucharów -To na zdrowie! - Uniosła swój puchar w jego kierunku.
-Za powodzenie - zawtórował Lucas.


Jakiś kwadrans później, wśród swobodnej rozmowy, i już po zakończeniu posiłku.
- Muszę na stronę - Wypaliła nagle Xara-- Te wino... - Powiedziała, po czym wstała od stołu, i wyraźnie nią zarzuciło. Głośno zachichotała, po czym mrugnęła do "Lucasa".
- Zaraz wrócę, zamówisz może jakiś deser?
-Jesteś pewna, że nie potrzebujesz pomocy? Zauważyłem, że podłogi tutaj są bardzo śliskie - w końcu z jakiegoś powodu musiała tracić równowagę.
- Wszyyyyyyyyysko w porządku - Zagestykulowała przed sobą palcem, by podkreślić swoje słowa (i stan?), po czym oddaliła się minimalnie chwiejnym kroczkiem od stołu. "Lucas" został więc na moment sam, mając zamówić jakiś deser... a prawdę powiedziawszy, on również odczuwał powoli na pęcherzu skutki picia wina.
A pozostawiony samemu sobie Zoth'illam usilnie zwalczał w sobie uczucie, że jedyną osobą jaka wróci do stolika, będzie służący z rachunkiem. Ale na wszelki wypadek, wspomnianego służącego przywołał, zamawiając deser jakiejś średniej klasy. Nocleg i tak wyciśnie go z nadmiarowych sztuk złota.
Wbrew obawom mężczyzny, Xara w końcu powróciła do stolika, obdarzając go kolejnym miłym uśmiechem. Zasiadła na swym wcześniejszym miejscu, i właśnie miała zamiar coś powiedzieć, gdy zjawiła się obsługa, niosąc smakołyk.


- I jeszcze jedną buteleczkę wina - Powiedziała służącemu kobieta.
-Nie za dużo alkoholu? Na zewnątrz śnieży jak na Grzbiecie Świata, a nie jest wielką tajemnicą, że po winie wszystko robi się zdradziecko strome lub spadziste - zapytał z troską mężczyzna. Głównie z troską o własną kiesę.
- Widać, że nie jesteś stąd - Lekko pokręciła głową -W Silverymoon zima nie taka straszna - Spróbowała przyniesionego ciasta -Całkiem dobre...
-Cieszę się, że dobrze wybrałem.
- Spróbuj - Przesunęła talerz ku niemu -No przecież nie będę jadła sama...
Skoro już i tak zamówił to ciasto, to równie dobrze faktycznie mógł go trochę skosztować. Ostrożnie przeżuwał pierwszy kęs, żeby rozeznać się we wszystkich smakach. Z których przynajmniej połowy nie znał, ale było to przyjemne pierwsze spotkanie.
-Muszę przyznać Ci rację, faktycznie jest dobre.
Xara uśmiechnęła się w odpowiedzi, po czym rozlała resztkę wina do pucharów. Wtedy też, jak na zawołanie, jawił się służący z kolejną flaszką...
- No to siup! - Powiedziała kobieta, wypijając ponownie alkohol.
Lucas jednak przyglądał się kolejnej butelce z pewną nieufnością. Lubił alkohol i piękne kobiety, ale za dużo alkoholu oznaczało za mało radości z pięknych kobiet. Należy znaleźć złoty środek, a on znajdował się już na jego skraju.
-Za pomyślność - podniósł toast, upijając łyk.
- Wieszż... - Zamruczała Xara, spoglądając mężczyźnie w oczy -Nie ukrywam, że mi się podobasz - Powiedziała, po czym...wdrapała się niemal na czworaka na stół, prąc mocno w stronę siedzącego na przeciw niej towarzysza kolacji, przy okazji prezentując w tej pozie spory wgląd we własny dekolt. Okupując więc stół w nietypowym zagraniu, pokiwała do niego palcem, by się zbliżył...
"Ha, jak dobrze pójdzie wypieprzą nas stąd przed zapłatą ". Zoth'illam uwielbiał łamać moralne normy, a takie sytuacje były dla niego niemal poetyckie. Bez chwili zawahania przeniósł się z krzesła na stół, ruchem ręki odsuwając na bok talerze. Zbliżył swą twarz ku twarzy Xary.
-Masz piękne oczy, wiesz?
Nie odpowiedziała już nic, ukazując jemu jedynie lekko swoje ząbki w zawadiackim uśmiechu. Zbliżyła swoje usta do jego ust, po czym nastąpił gorący, namiętny pocałunek, w trakcie którego Xara zaskoczyła "Lucasa" harcami jej języczka. Szkoda, że ich rozmowa zaczęła się od interesów - niepotrzebnie rzucało to cień na tak pięknie zapowiadającą się znajomość. Kobieta była bezpruderyjna, pewna siebie i zawadiacka, a Stobbart takie lubił. Choć nie miał zamiaru ustępować im pola w pocałunkach. W tym konkretnym przypadku, kobieta ubiegła go jednak nie tylko w tym. Początkowo, obejmując jego kark w trakcie pieszczot, teraz odepchnęła go nieco od siebie.
- Zasłoń kotarę - Szepnęła, mrużąc oczy, i jednocześnie zsuwając cieniutkie ramiączka swej sukienki.
Krasnoludy głośno twierdzą, że alkohol powstał dla nich, by mogli wychwalać Moradina i biesiadować po zwycięskich walkach. Zoth prywatnie uważał, że alkohol stworzyli mężczyźni, by rozluźnić kobiety. I żaden gnom nigdy w życiu nie wynajdzie niczego lepszego.
-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - odparł z zadowoleniem w głosie i nie spoglądał na odsłaniający się dekolt dłużej niż cztery sekundy nim życzenie faktycznie spełnił. W tym czasie Xara przyjęła wyjątkowo kontrowersyjną pozycję na stole, leżąc na plecach podparta łokciami, z lekko podciągniętą w górę sukienką, i bezwstydnie uchylonymi nogami. Nie miała bielizny.
Lucas miał prawdziwe kłopoty z oderwaniem oczu od tak pięknych i śmiałych widoków. I jak każdy szanujący się podróżnik, nabrał nieodpartej ochoty zgłębić nowo odkryte lądy.
-Czy mam rozumieć, że podano na stół nowy deser? – a ten powinien smakować Zoth'illamowi znacznie bardziej, niż ciasto.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 25-09-2011, 22:23   #20
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Silverymoon

28 Alturiak(Luty)
noc, zamieć śnieżna



Nad "Klejnotem Północy" szalała burza śnieżna, jej efekty były jednak w samym mieście - dzięki zbawiennej magii otaczającej ową metropolię - o wiele zmniejszone. Co prawda padał nieco śnieg, było również nawet zimno, niska temperatura nie dawała się jednak tak mocno mieszkańcom we znaki, jak w podobnych miejscach, znajdujących się pod wpływem takich warunków pogodowych. Mało kto również w chwili obecnej miał świadomość owej zamieci, Silverymoon było bowiem pogrążone w śnie.




Jedynie pewna jego część, czy to z powodu trybu życia, czy też własnego kaprysu, wciąż nie spała jeszcze smacznie w ciepłych łożach. I to właśnie oni jako pierwsi byli świadkami tego co nastąpiło. Jednak po kolei.


~


Oddział straży miejskiej po przybyciu do "Tańczącego Kozła" zastał niezły burdel. Szybko jednak podjęto odpowiednie decyzje, i równie szybko zajęto się ich wykonaniem. Sześciu strażników wybiegło z przybytku, rzucając się w nocną pogoń za oprychami urządzającymi małą bitwę w karczmie, jednego z nich wysłano po pobliskiego Kapłana, pozostałych trzech, wraz z dowódcą, pozostało na miejscu.

Wulfram uleczył na szybko siebie, a następnie ciężko ranną Rawalove, w końcu również i zajął się zwijającą z bólu, i trzymającą za podbrzusze Neriss... Kapłan przybył prawie po kwadransie. Uleczył na szybko właściciela przybytku, następnie również poszkodowaną przez sztylet, na końcu zaś zajął się ciężarną. I tu pojawił się problem. Nieco blady Kapłan spojrzał z zaciśniętymi ustami na Wulframa.

- Nic nie mogę zrobić. Musi odpoczywać, musi mieć spokój. Nie pomogą żadne czary, jedynie wola bogów. W ich rękach, w rękach losu spoczywa życie waszego dziecka. Dam jej uspokajające zioła, to wszystko co mogę zrobić...


~


Przestworza przemierzała liczna, skrzydlata armada. Każdy z Gryfów dźwigał w locie czterystu kilogramowy głaz, z wieloma przytroczonymi do niego flaszeczkami. Bestie owe, przekupione przez swych "pracodawców" zaczęły nocny nalot nad Silverymoon. Dziwnym zbiegiem okoliczności, burza śnieżna nie sięgała wyżej niż pięćdziesiąt metrów...




Głazy, spadając na miasto, poza zwyczajowymi szkodami, przebijając dachy, podpalały również miejsca, w których uderzyły. Wszystko zaś za sprawą butelek z alchemicznym ogniem, o tym jednak w pierwszej chwili nikt nie wiedział. W mieście szybko rozległy się dzwony i rogi alarmowe, a ludność została brutalnie wyrwana ze snu, po części panikując. Nikt bowiem nie spodziewał się czegoś podobnego nawet w najbardziej fantazyjnych snach.

Rozbijane dachy, krzyczący mieszczanie, płomienie momentalnie ogarniające budynki. Dzwony i rogi alarmowe, budzący się ludzie i nie-ludzie, krzyki w domostwach i na ulicach, próby ugaszenia pożarów. W Silverymoon zapanował chaos, to był jednak dopiero początek chaosu, jaki nadciągnął wraz z burzą śnieżną owej nocy nad "Klejnot Północy".

....

Po niecałym kwadransie nastąpiła kolejna seria spadających na miasto głazów, a po kolejnym pojawiło się wyraźne poruszenie wśród wszelakiej maści "służb" Silverymoon. Nie, żeby potrzebowali pół godziny na ruszenie czterech liter, bowiem wiele oddziałów straży, Magów, Kapłanów i tym podobnych, pojawiło się od razu na ulicach, jednak wyraźnie zbrojne siły miasta były czymś zaniepokojone...

- Do broni!! - Wrzeszczał jakiś konny, pędząc ulicami - Do broni i na mury!. Przed miastem armia!!.


~


Kobietom i dzieciom nakazano skryć się w domach, każdy z kolei, kto miał na tyle siły, by unieść miecz, lub i pomóc w walce z płomieniami, został skierowany w odpowiednią stronę. Tym zaś, którzy znaleźli się na murach miasta, zjeżył się włos na głowie. Przed Silverymoon bowiem wyrosła znikąd nieznana, i całkiem dobrze wyposażona armia, rozpoczynająca właśnie oblężenie.

Zimą.

W nocy.




Orkowie.

Liczni.

Cała armia. Posiadająca wieże oblężnicze, katapulty i drabiny, dlaczego jednak tak blisko miasta, dlaczego nie powstrzymywał je zbawienny Mythral, jak one mogły tak po prostu szykować się właśnie do ataku, pędząc na mury Silverymoon?. Na te, i wiele innych pytań, w tej chwili nie było jednak odpowiedzi. Nocą rozbrzmiał ryk napastników, jak i gotujących się do obrony, chrzęst kusz, świst nadlatujących strzał, zbliżających się machin oblężniczych. Wybuchy "Kul ognistych", grzmienie "Błyskawic", rozjaśniające mrok "Magiczne pociski"...

Nastąpił chaos.

Krzyki pierwszych rannych, przedśmiertne charczenie zabitych. "Klejnot Północy" stanął w obliczu kolejnego, śmiertelnego dla niego zagrożenia. Tym jednak razem wydawało się, iż nic go już nie uchroni przed nadciągającymi siłami ciemności. Na rozkaz samego "Ostroroga" rozpoczęto ewakuację ludności do samego "Wysokiego Pałacu", posiadającego ponoć wyjątkowo mocne moce obronne, oraz - co ważniejsze - wielopoziomowe podziemia, mogące pomieścić naprawdę wiele osób.













***

Komentarze, mapki, i inne takie jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172