Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-12-2011, 23:04   #81
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Obóz był przygotowany, choć jeszcze do nocy było daleko. Niemniej odpoczynek potrzebny był wszystkim w mniejszym lub większym stopniu.



Zapłonął ogień, podstawa takiego obozowania. Pozostało więc usiąść i cieszyć się jego ciepłem.
I zapomnieć o chłodzie bagien i planu cienia. Przydałoby się jeszcze jakieś pieczyste, ale... Raetar nie potrzebował jeść. A i nie było co robić rabanu z tego powodu. Mała głodówka nikomu nie zaszkodziła. Niemniej spojrzenie dziwnych oczu Samotnika spoczęło na kapłance.- Mogłabyś jutro wymodlic jakiś posiłek, albo coś w tym rodzaju?
- Mogłabym i dziś, choć mamy dopiero południe... najwyżej wieczorem będziemy jeść na zimno - Odparła kobieta, siedząc blisko ognia i ogrzewając się przy nim, a dało się zauważyć, że lekko się trzęsie na całym ciele. Wszak, podobnie jak i dwie inne osoby, wpadła w zimną wodę praktycznie całkowicie, a nawet tu, na bagnach, dawało się odczuć efekty panującej zimy.
-Mógłbym ci załatwić futerko i to podgrzane. Problem w tym, że na zwierzęciu.- rzekł wprost Raetar.
Kapłanka spojrzała na niego dziwnym wzrokiem, mrużąc oczy.
- Obejdzie się. Nie mam zamiaru wykorzystywać żadnych zwierząt kosztem mej wygody.
-Nie mówię tu polowaniu. A jeśli chcesz marznąć to twoja sprawa. Zaproponowałbym ci przytulenie się do mnie, ale uznałem że chętnie przytulisz się do ciepłego misia.- mruknął z ironicznym uśmiechem Samotnik.
- Nie, dziękuję - Kobieta zrobiła “krzywą” minę - Przyzywasz same paskudztwa nie z tego świata, a zresztą jak długo one tu zostaną, na pewno daleko do kwadransa by było, a co mi po chwili, a tobie po zmarnowanym zaklęciu?.
Zinnaella zaczęła grzebać w swym plecaku, wyciągnęła z niego jednak kompletnie mokry koc. W końcu, rzeczą woli, skoro miała plecak na sobie, a sama zniknęła pod wodą.
- Szlag by to trafił - Szepnęła sama do siebie, siedząc w mokrym ubraniu i trzęsąc się na całym ciele - Żeby to tak wykąpać się w ciepłej wodzie i mieć suche, ciepłe ubranie... Mystro, stawiasz mnie w trudnych sytuacjach...
-Nie marnuję zaklęć moja droga. Jeśli mogę się poświęcić i przyzwać zwierzaka, to znaczy że nie będę stratny. A nie chcę byś mi tu później płuca wykaszlała. To mogłoby być kłopotliwe.- objął ją nagle i stanowczym ruchem ramienia przycisnął do siebie. Rzeczywiście, była mokra i drżała. Pod tym względem Samotnik miał dobrze, jako jedyny unikając błotnej kąpieli więc docisnął ją mocno do siebie i głaskał jej plecy silnymi ruchami dłoni, by rozgrzać ją jak najszybciej.
- Zostaw mnie do cholery! - Zaczęła się szamotać w jego objęciach, starając wyrwać. Uparte babsko z niej było i tyle - Pomacać sobie możesz jakieś wieśniaczki!.
-I pewnie byłoby to przyjemniejsze. Gdybym cię miał ochotę macać to raczej po biuście, niż po łopatkach, prawda?- warknął niemalże Samotnik nie puszczając kapłanki.-Dygoczesz z zimna. Jeszcze jakieś choróbsko złapiesz, albo co gorszego. Jak się ogrzejesz nieco... to cię puszczę.
- Jak złapię choróbsko, to sama się wyleczę! - Wrzasnęła już na niego - Puszczaj!!.

I nagle Raetar poczuł brutalnie jej kolano w swym bardzo wrażliwym miejscu... No to ją puścił, łapiąc się za czułe miejsce. I w irytacji sycząc.- Głupi babsztyl.-
-Ot i po co ci to było? Przewrażliwionej na swym punkcie dewotce współczucie okazywać?”- cichy kobiecy głos skomentował ze zjadliwą złośliwością owe wydarzenia.
-Ano, nie warto było.- mruknął Samotnik wracając do ogrzewania siebie przy ognisku.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-12-2011, 23:31   #82
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Góry Rauvin

1 Ches(Marzec)
około 20 wieczorem


"Grupa wschodnia"

Śmiałkowie pod przewodnictwem Półelfiej Tropicielki przedzierali się przez ośnieżone góry, pokonując przeciwności natury, i zmierzając do swego celu (a przynajmniej tak było według słów Alistianne). Chwilowo nie pozostało im nic innego, jak cieszyć się całkiem miłymi widokami, i to nie zawsze wokół siebie, a często i przed sobą.

Kontynuowali więc tak podróż po górach Rauvin godzinę, dwie, trzy... i powoli już nadchodził zmierzch. Jak na razie zrobiło się jedynie odrobinkę szarawo, jednak wiadomo było, iż należało pomyśleć nad kolejną opcją biwakowania, wszak nikt chyba nie chciał szlajać się dalej po zmroku. Sama Tropicielka rozmawiała zaś z mężczyznami na różne tematy, choć wydawało się, jakby do Zotha odzywała się wtedy, kiedy tylko trzeba. Z potoku jej słów wyłowiono zaś, iż po drodze znajduje się kilka odpowiednich do wypoczynku, niewielkich jaskiń, a jeśli by natrafili na Orki to w końcu większego problemu być nie powinno. Z dziką zwierzyną zaś byłoby to nawet na rękę, Półelfka bowiem nie miała nic przeciw kawałku mięsa znad ogniska.

- O, a tu - Wskazała nagle ręką w bok, na w miarę równy, choć niewielki teren koło szlaku którym zmierzali - Tu kiedyś wpadła spora karawana w dużą zasadzkę Orków, doszło do krwawych walk. Bronili się wytrwale, aż usłyszały to patrolujące teren Krasnoludy i pospieszyły z pomocą. Pech jednak chciał, iż walki dotarły i do uszu innych zielonych mord znajdujących się akurat w pobliżu. Było naprawdę nieciekawie, choć Orki odparto, a brodaczy wybito do nogi - Dokończyła smutnym głosem.

I faktycznie, wśród śniegu można było dostrzec pogrzebowe kurhany, oraz jakby usypane z kamieni niewielkie pomniczki.

- Wiele miesięcy temu to było - Dodała Tropicielka, spoglądając na chwilę na Wulframa - A ludzie przeżyli tylko dzięki... - I nagle urwała.

Pojawił się zupełnie znikąd straszliwy ziąb aż para z ust buchała, a straszne zimno zdawało się docierać i do samych kości. Zdecydowanie było coś nie tak, sadząc nie tylko po minie Alistianne, i fakcie pochwycenia przez nią łuku. Pojawił się szybko lekki wiatr, i odgłos cichego wycia, dosyć szybko narastający, lecz co ważniejsze, nie był to bynajmniej efekt owego wiaterku.

Pomiędzy członkami wyprawy, wprost z powietrza, ze śniegu niemal pod ich stopami, i wreszcie i z dawnych grobów, zaczęło się nagle coś materializować. Duchy!. Upiory!. Zjawy!. Potępieńce?. Jak zwał, tak zwał, w każdym bądź razie mieli czelność ujawnić się żywym. Ludzkie, Półelfie i Krasnoludzkie, wszyscy zaś naznaczeni śmiertelnymi ranami, w rynsztunku w jakim zapewne zginęli, unosząc się nieco nad ziemią i wlepiając swe błyszczące oczy w czwórkę przypadkowych podróżników.

- Minąąąąął dokłaaaaaaaadnie roooooook - Rozległo się zawodzenie - Roooook.


Jedna ze zjaw przesunęła się bliżej grupki. Był to ludzki mężczyzna z odzienia mogący być kimś ważniejszym w owej karawanie, z paskudną raną głowy. Właściwie, to kawałka owej głowy powyżej lewego ucha nie miał.
- Przyyyychooodząąą i oooodchoooodząąąą - Zawodził, unosząc w stronę śmiałków dłonie - Booo too przeklęęęętee mieeejscee teeeraaaz jeeeest. Kaaapłaaanaaa, Kapłaaaanaaaa!.

- Eeeee...
- Wydusiła z siebie zaskoczona wszystkim Tropicielka. Wtedy też zdało się słyszeć jakby szczęk zbroi.

- Pomóżcie nom - Odezwał się całkiem nie-zawodzący, nowy głos - Nekrofil, psia jego mać, miejsce naszegom spoczynku przekloł - Zagadnął ich Krasnolud w imponującej zbroi, i wprost świecącymi ślepiami - Pomóżcie nom, a złotem wos nagrodzim, nic nom po nim w zaświotach. Kapłona sprowadźta, jest tu toki jeden pustelniok.


Bijące od nich zimno... śmierci było naprawdę nieprzyjemne.










Lokacja nieznana

1 Ches(Marzec)
około 20 wieczorem



"Grupa zachodnia"

Obozowali więc na bagnie, a uparta jak wół Kapłanka stawiała na swoim. Póki jednak co, rozkładano namioty, dorzucano do ognia, i zastanawiano się nad paroma sprawami, a dosyć blada i dygocząca kobieta w końcu wymodliła wieczorową porą posiłek. Wyglądało to jak zwyczajowe placuchy, sporo również ich było, do tego ciepłe, nie pozostawało więc nic innego, jak zabrać się za jedzenie. I flaszka wina się znalazła, wodę również mieli... a placuszki, choć mdłe w smaku, syciły apetyt. No chyba, żeby je tak czymś doprawić...

Gdy pojedli i popili, a namioty już stały - na niewielkiej wysepce suchego, stałego lądu jaką udało im się znaleźć - Smarkająca Darkeyes wgramoliła się do jednego z nich, zamykając za sobą szczelnie wejście, pozostawiając mężczyzn samych sobie. Rozmawiali więc ściszonymi głosami (choć Dagorowi nie zawsze wychodziło), i wsłuchiwali się w otaczającą ich naturę. Zmęczony rozkładaniem namiotów i pałaszowaniem placka Irqu chrapał obok ogniska tuż przy nogach Morvina...

Minęły dwie godziny, odrobinę się ściemniło, jakiekolwiek więc teraz łażenie po bagnach odpadało.

Z namiotu dobiegło zaś pokasływanie.

A Raetar pokręcił głową w rezygnacji.

Gdy w końcu nastał już naprawdę wieczór, tematy się powoli wykończyły, a cherlanie Zinnaelli w namiocie przybrało na sile, zajrzał tam w końcu Raetar. Kobieta leżała z kolei w środku zwinięta w kłębek, spocona, lecz jednocześnie i dygocąca w febrze na całym ciele. Do tego jeszcze bełkotała coś niezrozumiale pod nosem. No pięknie, pięknie...

Mężczyzna po chwili wyszedł, dzieląc się tą nieciekawą nowiną z pozostałymi. Zaczęli więc radzić co począc dalej, a sprawa wcale łatwa nie była. Wtedy też, gdzieś z ciemności dobiegł ich specyficzny rechot. Rechot jakby kobiety. Zwarci i gotowi, by w razie konieczności nieść zagładę toporem lub magią, zwrócili się w stronę odgłosu, wyczekując.


W zasięgu światła z ogniska pojawiła się wyjątkowo paskudna starucha w łachmanach, spoglądająca na nich z uśmiechem.

- Słychać was na wiele kilometrów - Odezwała się - Ogry, Orki, Jaszczuroludzie i inne paskudztwa jeszcze was nie usłyszały?. Szczęście macie, szczęście... choć może i nie - Zwróciła głowę w stronę namiotu skąd dobiegło kolejne, paskudne pokasływanie-charczenie.
- Długo mu nie zostało jeśli nic nie zdziałacie. Te cherlanie to zwiastun poważnej choroby... hehe... a ja mam lekarstwo. Jak nic nie zrobicie, to się będzie meczyć ze dwa dni, a potem albo przeżyje, albo i nie... hiehie...

- Stul dziub starucho
- Wyrwało się Dagorowi - Nie pozwolimy by zginęła!.
- O, to kobieta?
- Uśmiechnął się babsztyl prezentując im wyjątkowo paskudne uzębienie - To tym bardziej sprawa poważna hehe... a ja mogę wam pomóc, hehe.

Zasypali ją masą pytań, pogrozili, podebatowali miedzy sobą. Starucha zaś wyjaśniała jak potrafiła, i w sumie mówiła całkiem do rzeczy. Ryzyko poniekąd było, jednak trójka śmiałków nie miała chyba innego wyjścia. Nie dość bowiem wszak, że zabłądzili na drodze do Gryfiego Gniazda, i gonił ich czas, to teraz jeszcze rozchorowała im się ich przewodniczka, bez której jakoś każdy raczej widział marne szanse na powodzenie owej frapliwej misji.

- Ano tak, tak, hiehie... nazywają mnie różnie, mówią i "starucha" i "wiedźma" i jeszcze gorzej - Pokręciła głową - Ale co ja wam mogę zrobić, skoro wy tacy dzielni wojacy?. Chciałam sobie pogadać, dowiedzieć się co w świecie słychać, nieczęsto tu mam gości. Wyleczę waszą kobietę, odpoczniecie w mojej chatce, a jak co, to zawsze mi możecie mi łeb skrócić co? - Spojrzała na Dagora - Przysługa za przysługę, pomogę jej, a wy spędzicie ze mną czas i tyle. Wskażę wam nawet drogę, bo dokąd to szliście, nie dosłyszałam?.

Brzydactwo najwyraźniej miało więc pokojowe zamiary, i chyba naprawdę doskwierała jej samotność, wszak mogła ich zaatakować z ciemności i nawet by nie mieli cienia szansy przy jej pierwszym ataku... wątpliwości pozostały, jednak co innego mogli zrobić, zignorować możliwość uleczenia Kapłanki?. Koniec końców pozbierali więc do kupy obozowisko, po czym niosąc półprzytomną Zinnaellę podążyli za Syll, jak się starucha przedstawiła...

Kwadrans później dotarli zaś do jej chatki pośród bagien. Wyglądała ona zaś równie niezwykle z zewnątrz, co i wewnątrz.


Czego też w środku nie było, przypominając mocno Morvinowi i Raetarowi niezwykle zabałaganioną rupieciarnię, dom zielarza, Maga?. Garce, słoje, wiszące owoce i warzywa nieznanego pochodzenia, zasuszone zwierzątka i ich fragmenty, jakieś księgi, zwoje, zioła, proszki, masa zwyczajowych przedmiotów potrzebnych przy pracy warzenia i... kot. Czarny kot, łaszący się niemal od razu do Morvina.


- Tam ją połóżcie... i rozbierzcie z tego przymarzniętego ubioru hiehie - Powiedziała starucha, wskazując zapchane kocami i futrami łoże, oddzielone od reszty pomieszczenia kotarą - Zara jej przygotuję wywar.











***

Komentarze jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 29-12-2011 o 23:36.
Buka jest teraz online  
Stary 30-12-2011, 22:55   #83
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Walka skończyła się bardzo szybko. Trzy wściekle atakujące orki zamieniły się w trzy trupy. Na górze również zapanował spokój i można się było zająć sobą. Obrażenia nie były aż takie wielkie - pierścień poradził sobie z nimi bez problemów.
Tarin strzepnął z płaszcza śnieg i ziemię, które się tam dostały podczas szybkiego zsuwania się po zboczu, a potem podszedł do powalonego przez siebie orka. Przedstawiciele tej rasy nigdy nie należeli do majętnych, ale ci, którzy ich zaatakowali, byli nad podziw dobrze wyekwipowani. Mistrzowskie zbroje, magiczna broń... Jeden z takich mieczy trafił do ekwipunku Tarina, podobnie jak dziwny amulet, o którym chwilowo mag nic nie potrafił powiedzieć. Ale z tym nie trzeba było się spieszyć.

Tym razem wejście na górę obyło się bez problemów. Alistiane, która jakimś cudem przeżyła atak orków, zdołała uleczyć siebie i Wulframa, mogli zatem ruszyć przez śnieżną pustynię w stronę coraz bliższego, jak miał nadzieję celu.

Zima, śnieg, mróz.
Takie połączenie było całkiem logiczne, szczególnie w górach. Gdy jednak temperatura gwałtownie się obniża, a na dodatek ziąb przeszywa nie tylko ciało, ale i duszę, to wniosek jest bardzo prosty - dzieje się coś niedobrego.
Owym czymś okazała się gromada duchów, która powitała ich w miejscu dawnej bitwy. Na szczęście nie były bojowo nastawione, tylko raczej nieszczęśliwe. I błagające o ratunek.
Nikt z nich nie był kapłanem, nikt nie potrafił odwrócić niekromanckiej klatwy. Z drugiej strony - ratunek (jeśli duchy się nie myliły) miałby się znajdować całkiem blisko.
- Pomożemy im? - Tarin zwrócił się bardziej do Alistiane, niż do pozostałych członków ekipy.
Nie chodziło tu nawet o złoto, które - nawiasem mówiąc - też mogło być przeklęte. Tarin, gdyby miał się znaleźć na miejscu takich duchów, też wolałby, żeby ktoś mu pomógł.
Tropicielka zastanawiała się przez moment, po czym skinęła głową.
- A gdzie mieszka ten pustelnik?
Pytanie Tarina było skierowane w zasadzie do duchów, ale odpowiedzi udzieliła również Alistiane, wskazując kierunek nieco odbiegający od trasy, którą powinni podążać.
- Mniej więcej tam - powiedziała.
- To nawet nie nadłożymy za bardzo drogi - skomentował Tarin.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-01-2012, 21:51   #84
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
ulfram Savage nie był typem człowieka który wiele zastanawiał nad minionymi dniami, a jeszcze mniej o nich mówił. Wychodził z założenia że zdrowy organizm działa a dopiero chory zaczyna oglądać się za siebie w poszukiwaniu popełnionych błędów. Taka filozofia pozwoliła przeżyć mu niemal trzy dekady wojaczki. Na razie demony przeszłości pozostawały daleko w tyle, i lepiej by tak pozostało. Nie chciał zwariować, choć zapewne ziarno szaleństwa znajdowało się w każdym kto przez większość życia parał się wysyłaniem bliźnich na lepszy świat wzamian za godziwą zapłatę. W śmierci nie było nic majestatycznego. Widział wielkich wojowników którzy z bólu robili pod siebie niczym małe dzieci. Śmierć była śmierdząca,ohydna i pospolita. Wojownik nie wierzył w te bajdy o życiu po życiu. Widział jak avatar Torma Prawdziwego wypruwa flaki z Bane'a. Bogowie niczym się nie różnili od ludzi - byli potężniejsi ale nie lepsi, uderzeni krwawili a wszystko co krwawiło mogło ginąć. Proste. Nie mieli prawa mienić się lepszymi.

(***)

Paplanina przewodniczki wprawiała go niemal w hipnozę. Jednostajny potok słów sprawiał że myśli miał cały czas zajęte, a uwagę skupioną na opowieściach. Dookoła zrobiło się szaro - oznajmiając światu że pora szukać schronienia na noc. Zdziwił się jak szybko uciekał czas na wysłuchiwaniu opowieści.
Nagle zimy pot wystąpił na plecy Wulframa. Instynkt wojownika zawsze działał lepiej niżby można się było tego spodziewać. Wydobyte ostrze zawyło, tnąc powietrze. Wulfram zastygł w pozycji umożliwiającej szybkie przejście do ataku. To co zobaczył mogło sprawić że nawet staremu wydze nogi zmiękną w kolanach. Duchy.

Padły jakieś słowa, ktoś z nadal żywych coś mówił. Wulfram tylko lustrował postać krasnoludzkiego ducha będącą zaledwie kilka metrów od niego.

- Schowej ten wichajster bo se krzywdę zrobisz - Odezwał się po chwili przyglądania Wulframowi Krasnolud-widmo.

- Niech mnie diabli... - ponuro uśmiechnął się Wulfram - Czyż to nie nasz nieustraszony Hrothgar we własnej osobie ? Widzę że twoje szczerbate szczęście odwróciło się od ciebie ty stary zawalidrogo...- Oparł się swobodnie na mieczu obserwując widmo niegdysiejszego towarzysza. Śmierć w ich fachu była tak naturalna jak choroby weneryczne wśród ulicznic.

- Nie wiem ktoś ty, ale sie nie spoufalaj - Krasnolud łypnął na mężczyznę, jednak o pomyłce mowy być nie mogło, to był jak nic Hrothgar!. O co tu chodziło do cholery?.

- Jesteśmy sforą wilków w świecie owiec, pamiętasz ?...1358 Dolina Cienia... - Usilnie starał się przypomnieć towarzyszowi dawne czasy, jednocześnie pukając palcem w wymalowany na naramienniku pancerza znak wilczego łba. Taki sam widniał u krasnoluda. Zastanawiał go nagły zanik pamięci u przedstawiciela rasy żyjącej setki lat. Widocznie śmierć jednako podle traktowała przedstawicieli wszelkich ras. Hrothgar wpatrywał się przez chwilę w znak noszony przez Wulframa, a potem we własny. Najwyraźniej ciężko myślał, przygryzając wargę.
- Ja... ja nie wiem... - Wymamrotał w końcu, po kolejnej chwili zaś dodał:
- Nie znam cię! - Wiele pewniejszym tonem.

Wulfram wzruszył ramionami w geście rezygnacji, z duchem nie warto było dyskutować. Pewien swoich racji milczał. Pokiwał głową smutno, przed oczyma spoczywał mu przykład jak bolesny może być upadek potężnego wojownika i bał się podobnego końca. Najważniejszą umiejętnością każdego najemnika było odejście od ruletki życia gdy fortuna nadal sprzyjała. Była to cenna lekcja.
 
Grytek1 jest offline  
Stary 22-01-2012, 20:56   #85
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wspólny post trójki awanturników

Rozbierzcie ją... jasne. Raetar podrapał się po głowie zerkając to na Morvina to na Dagora.
-Jacyś... chętni?- wzruszył ramionami.- Tak myślałem.
Ostatecznie Zinn była tylko kobietą. Nie pierwszą i miał nadzieję, że nie ostatnią którą rozbierał.
Trisha... też była taką dziką kotką. Ale dla odmiany, Trisha miała też dobre strony... u pyskatej kapłanki Mystry jak dotąd się takich nie dopatrzył.
-Dagor stań na straży i pilnuj co by nas starucha nie przyłapała. Morvin rozejrzyj się po tym pokoju dyskretnie. Nie wiemy co ta baba kryje przed nami. Na pewno masz przygotowane choć wykrycie magii. Jeśli kapłanka dożyje ranka, ja będę mógł jej w stanie pomóc.”- przekazał telepatycznie swe polecenia obu towarzyszom.
Pozostało więc zdjąć z niej płaszcz, trzewiki, rozwiązać pas sukni, rozpiąć guziki i... na bogów, czemu kobiety muszą nosić tak skomplikowane stroje?
-Z próżności.”-dopowiedziały dwa głosy, żeński i melancholijny męski.
Pozostało usunąć z drżącego ciała Zinn, przemoczone pończoszki, podwiązki i resztę tej bielizny. Pod tym względem z Trishą było łatwiej... nie wspominając o tym, że aktywnie pomagała przy pozbywaniu się jej stroju. Niemniej naga Zinnaella też miała się czym pochwalić. Raetar nakrył nagą i zmarzniętą kapłankę kocami i potarł w irytacji czoło. Czuł bowiem, że jutro znów będzie miał na głowie kolejną scysję z Zinn. A póki co zajął się rozwieszaniem garderoby kapłanki, co by przeschła.

Morvin postanowił nie przeszkadzać kompanowi w jego niewątpliwie altruistycznym, pozbawionym ukrytych intencji zrywie. Zaiste Raetar miotał się z zapałem człowieka stworzonego do ratowania pięknych dam z opresji. Arcymag mógł tylko uśmiechnąć się, rzucając okiem to tu, to tam, po osobliwym pomieszczeniu. Ot zioła, ziołeczka, zielątka i masa innych leśnych ingrediencji. Znalazł się nawet zwierz domowy w postaci kota. Słowa - sielanka.

Niestety w odbiorze owego niewątpliwie niewinnego obrazu przeszkadzał arcymagowi pewien bardzo charakterystyczny zapach. Swąd podejrzenia.
Jakaż była bowiem szansa natrafienia na przypadkową uzdrowicielkę pośrodku kompletnego pustkowia, akurat wtedy, gdy trzeba im było interwencji znachora?
Mag sięgnął do bezdennych głębi swego obszernego rękawa, wyciągając z niego protestującego impa.
- Irq.
- Hę? - Demon przerwał na chwilę próbę wyswobodzenia się.
- Pobaw się z kotkiem.
- Nie mam... Łaaaaach! - Krzyknął demon, ciśnięty perfidnie na ziemię, celem odwrócenia uwagi potencjalnego chowańca-szpiega.
Arcymag odsunął się kawałeczek, niby przyglądając się imponującej kolekcji bagiennych pokrzyw, mrucząc pod nosem bliżej niezidentyfikowane pochwały... Wplatając w nie w międzyczasie kilka prostych, szeptanych inkantacji. Po chwili w jego umyśle odezwało się zaklęcie - subtelne tryknięcie, niczym ukłucie szpilki. Arcymag powolutku, dokładając najwyższej staranności by zachować dyskrecję, skierował czar "wykrycia myśli" ku krzątającej się po pomieszczeniu staruszce.

Kiedy Dagor miał już powiedzieć, że chętnie rozbierze kapłankę - skoro to dla jej dobra - Raetar sam sobie odpowiedział. Krasnolud zaczął się zastanawiać czy przypadkiem coś ich nie łączy... Potem przyszła pora na rozkazy. Wojownik był do nich przyzwyczajony, więc nie narzekał, choć towarzystwo tej starej rzyci trochę go niepokoiło. Z drugiej strony na polu bitwy wygląd rzadko miał znaczenie, postanowił więc zagadać do babuni skoro ma ją już pilnować.

-A nie boicie się... a no właśnie, jak macie na imię?- spytał Daegor
- Sklerozę masz czy jaki pierun? - Obruszyła się babina - Soll się zwę, ile razy mam jeszcze gadać?.

- “Trochę jeszcze pomieszać, zara będzie gotowe... “- Usłyszał myśli goszczącej ich kobiety Morvin.

- Wracając do pytania, nie boicie się tych orków i jaszczuroludzi o których mówiliście? Po coście tu zamieszkali?
- Lubię spokój i tyle, wnerwiają mnie wszyscy to się tu przeniosłam. A o jaszczury i Orki to się nie martw, mam swoje sposoby...
Krasnolud przewrócił oczami.
- “A żebyś ty tylko wiedział brodaczu...żebyś ty wiedział.”
- Niech to wypije - Sollzwróciła się do Raetara, podając jemu glinianą miseczkę z jakąś parującą breją, w tym też czasie Irq odskoczył od złowrogo syczącego na niego kota...
- To gadajcie co tu dokładniej robicie, tylko mi nie mówcie, że jakiś skarbów szukacie - Zwróciła się do wszystkich.
- Zboczyliśmy z drogi... zabłądziliśmy. A dokładniej... ona drogę zgubiła.-mruknął Samotnik po czym telepatycznie wlazł do umysłu kapłanki.-”Te... panienko. Pobudka.

Zinnaella jednak nie reagowała, pogrążona w gorączce, pojawiło się więc wielkie pytanie, jak doprowadzić ją do wypicia lekarstwa, lub czymkolwiek te świństwo było.
-Może do rana odzyska przytomność.- mruknął do siebie Samotnik. Rankiem, z pomocą innego okruchu zdołałby zatrzymać chorobę i uwolnić kapłankę od wpływu zarazy na organizm. Po prawdzie bowiem na leczeniu się nie znał. I nie bardzo wiedział co czynić.
-Może, w międzyczasie może szanowna pani e.... Soll opowie nam nieco o okolicy i najbliższych miastach czy osadach?- zaproponował Dagor.
- Hiehiehiehie - Zarechotała kobieta - To wy nawet nie wiecie gdzie jesteście?. Interesujące...
- Za wszelką cenę... - Wymamrotała nagle trawiona gorączką Kapłanka - Choćby oni wszyscy mieli zginąć...
- Nie bardzo interesujące. To bagna, ludzie tu błądzą najczęściej. Nieprawdaż?- odparł poirytowany sytuacją Samotnik. Spojrzał na staruchę i rzekł.-Wiesz gdzie jest najbliższa osada ludzka i jak do niej trafić... czy nie wiesz?
- Dobre pytanie. Spodziewałbym się, że prowadząc taki... interes, miewasz jakichś klientów. No, chyba że to pogoń za prywatnymi pasjami, znaczy się hobby. Dobrze rozumiem, znam nekromantkę, która kolekcjonuje fallusy w formalinie. Czarująca kobieta swoją drogą - dodał swoje Morvin, cały czas bezczelnie podsłuchując myśli staruchy.
- A owszem, wiem gdzie leży najbliższa osada. Fallusów w formalinie zaś niestety nie posiadam, nie mam takich zainteresowań. Wskażę wam kierunek, podleczę waszą towarzyszkę, ale co ja z tego będę miała? - Powiedziała starucha.
-Zacznijmy od tego, co za to żądasz.- odparł Raetar w odpowiedzi.
- Na początek może trochę informacji. Usiądźmy jak ludzie do stołu, może co zjemy, pogadamy o tym i owym, i zobaczymy jak się sprawa rozwinie. W końcu nie mam tu co dzień gości - Soll uśmiechnęła się wyjątkowo szeroko, ukazując po raz kolejny paskudne uzębienie.
-Ty jedz... ja radzę sobie bez jedzenia.- odparł Samotnik i poruszywszy glinianą miseczką mruknął.-Za to nie znam się na tym. Jak niby mam to jej podać?

Krasnolud przyglądał się krzywo staruszce zastanawiając się. Nie tylko jednak nad nią się zastanawiał. Bardziej go niepokoiły słowa kapłanki... “za wszelką cenę” powtórzył w myślach. Robota zawsze była niebezpieczna, ale jeśli kapłanka miałaby zamiar ich poświęcić w krytycznym momencie... no tego to piździe by nie wybaczył. Jedno robota, drugie nielojalność.
-A co masz do jedzenia, kobieto? Pewnie same korzonki, a do picia wodę czy inne szczyny...- machnął ręką.
- Dagor... okaż trochę szacunku naszej gospodarzyni... nie zachowuj się jak pański cwel. - dodała cicho Bruna do brata, choć na tyle głośno że wszyscy słyszeli.
-Przepraszam panią, mój brat jest co prawda śmierdzącym chamem ale ma dobre serce i nie chciał pani urazić.
-Ta... zakurwiste po prostu...- mruczał pod nosem krasnolud nie mając ochoty na kolejne sprzeczki z siostrą.
- Widzę, widzę... - Mruknęła Soll. - A z jadła to nie mam tylko korzonków i szczyn do picia brodaczu, mięso też posiadam, chociażby solone, i winko własnej roboty. Spróbuj jej powoli wlewać w usta, ale naprawdę powoli - Zwróciła się do Raetara. - Co do najbardziej istotnej sprawy jaką tu obgadujemy, ja posiadam pewne informacje, i wy zapewne też. Opowiedzcie mi więc coś ciekawego, co w świecie słychać.
-Co w świecie? Orki zaatakowały Silverymoon, bez ostrzeżenia. Bez przedzierania się przez granice, bez szlaku zniszczonych osad i wsi, za to wraz ze smokiem czerwonym i czartami.- wzruszył ramionami Samotnik, uznając że taka sensacja babinie powinna wystarczyć. Po czym zajął się Zinn, otwierając jej usta i powoli wlewając lekarstwo, upewniając się przy tej okazji, że trafia ono tam gdzie powinno... do żołądka.
- Silverymoon zaatakowane przez Orki, smoki i czarty?? - Zszokowała się starucha, niemal upuszczając jakiś dzbanek - A to nie dobrze, nie dobrze...
- “A mnie tam nie ma” - Pomyślała sobie.

W tym też czasie Raetar pielęgnował kapłankę, która w końcu jakimś sposobem zaczęła łykać podawane świń...lekarstwo. Irq zaś trzymał się z dala od kota, który zresztą uważnie obserwował każdy ruch chowańca.
- To co brodaczu, chcesz coś zjeść? - Soll zwróciła się do Dagora, a następnie do wszystkich - A więc coś za coś, taka była umowa... znajdujecie się na Wysokim Wrzosowisku - Spojrzała zadziornym wzrokiem na “Samotnika”.
Krasnolud przez chwilę pomyślał.
-A w rzyć, czemu nie, kto wie kiedy będzie szansa na kolejny posiłek!- odpowiedział grzecznie.
-Jak na wrzosowisko, mało tu wrzosów, a więcej... bagien.-mruknął Raetar i zamyśliwszy się spytał.- A o Gryfim Gnieździe słyszałaś?
- A słyszałam, słyszałam - Wyszczerzyła po raz kolejny zęby - Ale to szmat drogi stąd, do tego jeszcze nocą chcecie się wybierać?.
-Nocą jak nocą... ale wybierać się zamierzamy.- wedle Raetara nie było sensu okłamywać starowinki w tej materii.
- To rano wskażę wam drogę - Zaczęła nakładać jakąś parującą z kociołka breję do miseczek, następnie zaś sięgnęła po flaszkę i... wędzony udziec - Nie odejdziecie chyba jeszcze, dawno z nikim nie gadałam...
-To się akurat dobrze składa, że wraz z nami wędruje Morvin, niemalże wcielenie elokwencji.- odparł Samotnik zerkając z nadzieją na czarodzieja i licząc, że on przejmie nieco pałeczkę w tej rozmowie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-01-2012, 21:26   #86
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Góry Rauvin

1 Ches(Marzec)
niedaleko północy


"Grupa wschodnia"

Śmiałkowie postanowili dobrodusznie w końcu pomóc nieszczęsnym duchom, zostawili więc "widziadła" za sobą, wyruszając na poszukiwania pustelnika. Jak twierdziła sama Alistine, znała się dosyć dobrze w owych górach, i wiedziała mniej więcej gdzie szukać owego jegomościa, mogącego poświęcić miejsce spoczynku pokonanych podróżnych, a co za tym szło, dać im w końcu wieczny, zasłużony odpoczynek.

Nie było więc się co guzdrać, zwłaszcza, że zapadał już zmrok, a oni wciąż nie mieli żadnego schronienia na kolejną noc spędzaną w tych mroźnych okolicach. Półelfka znów więc prowadziła, tuż za nią podążał Tarin, Wulfram mocno zaskoczony zachowaniem byłego - i obecnie już martwego - towarzysza broni z dawnych czasów, na końcu zaś człapał Zoth.

~

Wędrowali dwa kwadranse po wyjątkowo wrednym terenie, co chwilę zmuszeni to się wspinać parę metrów w górę, to znowu schodzić w dół, wszystko zaś wśród śniegu, zimna, zachodzącego słońca i ostrych skał...


- Ziemniaki!! - Ryknął nagle przed nimi jakiś wyjątkowo zarośnięty jegomość, wyskakując właściwie to niemal spod ziemi - Kurde jego kopany!. Dzień sądu blisko!. Strzeżcie się niewierni!.

- Czy ty jesteś...
- Zaczęła Tropicielka, jednak nie dane jej było dokończyć, nieznajomy darł się bowiem bez opamiętania.
- Grzesznicy!. Wszyscy grzesznicy otrzymają swą karę!. Róże zwiędną!. Bierz ich Max!.

Towarzystwo odruchowo sięgnęło po broń, zwłaszcza na widok wyjątkowo wielgachnego, białego niedźwiedzia. Próby darcia się do pustelnika... znaczy się, próby wyjątkowo szybkich negocjacji, nic nie wskórały, stwór zaś pędził na nich szczerząc swe uzębienie. Nic nie dały słowa Tropicielki czy Tarina, Wulfram zaś rzucił się już prosto na nadciągającego zwierzaka, Zoth z kolei wyjątkowo bezczelnie cofnął się nieco w tył, stając za resztą. Zaklinacz bowiem uznał, iż lepiej oczywiście, aby został zeżarty ktoś inny niż on sam.


Skoro zaś nie dało rady inaczej... z palców Tarina wystrzeliła kulka, trafiająca po chwili szarżującego na nich stwora. Ten zaś zaskomlał, zamieniając się w jednej chwili w wielki kawał lodu. I to by było na tyle, jeśli chodziło o zagrożenie z jego strony. Na reakcję pustelnika jednak nie był nikt gotowy.

- Nieeeeeeeeeeee - Zawył brodacz, doskakując dwoma susłami niedźwiedzia, po czym... po czym zaczął lizać zamarzniętego potworka.
- Max, trzymaj się, uratuję cię - Mamrotał pod nosem, obserwujący zaś ową sytuację zamrugali z niedowierzania.

Półelfka podjęła zaś kolejną próbę rozmowy z mężczyzną, co jednak doprowadziło jedynie do jego nienawistnego spojrzenia skierowanego pod adresem grupki, po czym jegomość dał niespodziewanie nogę. Postrzelić go za bardzo nie mogli, podobnie jak i potraktować magią, potrzebowali wszak tego typa żywego, nie pozostało więc nic innego, jak puścić się za nim. Skurczybyk był niezwykle szybki, mknąc po górskim terenie niczym jakaś gazela, nie jednak na tyle, by stracić go z oczu.

~

Po paru minutach pościgu pustelnik wbiegł prosto w skalną ścianę!. Towarzystwo przez chwilę dumało nad owym faktem, po czym ostrożnie ruszyło za nim. Skała okazała się iluzją, za nią zaś natknęli się na solidną kratę blokującą dalszą drogę, wyposażoną w drzwi, które oczywiście były już zamknięte. Otworzył je zaś Wulfram, mający okazję wyżyć się chociażby na nich, będąc uprzedzonym wcze+niej w usieczeniu "pieska" pustelnika.

Za kratą rozciągała się naturalna jaskinia, na końcu której trafili na najzwyklejsze, choć żelazne, drzwi. Tym razem problem rozwiązała "Dezintegracja". Po pokonaniu kolejnej przeszkody oczom ścigających ukazały się wyjątkowo zwyczajowo urządzone pomieszczenia. W chwili obecnej znajdowali się z kolei w czymś, co przypominało...łaźnię??.

W niej przebywał w chwili obecnej wpatrujący w nich jegomość, oraz cztery wyjątkowo skąpo ubrane, urodziwe kobiety. Cała piątka z kolei dosyć szybko przybrała poważne miny, a na ich dłoniach pojawiły się magiczne wyładowania.


- Kim jesteście i czego tu chcecie nieznajomi? - Odezwał się mężczyzna z medalionem w kształcie księżyca. Głos był identyczny do głosu obdartusa którego przed chwilą gonili, cała reszta jednak nie pasowała ni w ząb. O co tu chodziło?.












Wysokie Wrzosowiska

1 Ches(Marzec)
około północy


"Grupa zachodnia"

Goście Soll pojedli nawet dobrze, napili się wina, i spędzili aż trzy godziny na rozmowach ze staruchą. Babsko zaś było wyjątkowo dociekliwe, wypytując o naprawdę wiele rzeczy, dotyczących różnych kątów Faerunu, oni z kolei odpowiadali jak umieli, często jednak jedynie udzielając zbytecznych odpowiedzi. Nikt chyba nie czuł się dobrze w towarzystwie brzydkiej babiny, starając się z całych sił kulturalnie znosić jej towarzystwo. Bądź co bądź udzieliła im jednak schronienia, zapewniła pożywienie, pomogła Zinnaelli, a nawet wypaplała się, zdradzając iż mają się udać w północno-zachodnim kierunku.

Gdy nastał już naprawdę późny wieczór, nadszedł czas spoczynku, oraz drobna kwestia ewentualnego noclegu w dziwacznej chatce. Kwestia ta została jednak ku drobnemu zaskoczeniu awanturników szybko rozwiązana. Okazało się bowiem, iż w drzewie, które było częścią domostwa Soll, znajdowała się jej dawna sypialna na piętrze, z której kobieta już nie korzystała, nie mając sił i ochoty na pokonywanie drogi na piętro. Starucha nocowała więc na parterze, w łożu w którym obecnie leżała chora Kapłanka, której stan znacznie się już poprawił. Co prawda wyznawczyni Mystry nie miała już wyjątkowo wysokiej gorączki i nie majaczyła, nadal jednak osłabiona spała pokotem.

Nie pozostało więc nic innego, jak udać się na spoczynek.

Raetar wziął więc owiniętą futrem Zinn na ręce, zanosząc ją na piętro. Łoże było tylko jedno, ich zaś czwórka, w tym jedna kobieta, do tego wciąż nieprzytomna. Nie pozostawało więc nic innego, jak rozłożyć się w niewielkiej izbie jak kto umiał, nie był to chyba w końcu pierwszy raz, gdy przyszło któremuś z nich nocować na podłodze, mając za posłanie jedynie koc. No może poza Morvinem...


Raetar, nie musząc spać tyle co pozostali, czuwał nad bezpieczeństwem wszystkich towarzyszy zebranych w pokoju. Mijała więc godzina za godziną, zakłócane odrobinę przez wiercenie się Zinnaelli w łożu, chrapanie Dagora, i dziwaczne popiskiwanie chowańca Morvina. Sam zaś Morvin co pewien czas dziwnie sapał przez sen.

Mag bowiem miał koszmary, które były naprawdę ziszczeniem jego najgorszych z możliwych obaw. Śnił bowiem, iż był...nikim. Utracił prestiż, bogactwo i szacunek, był pomiatanym i nic nie znaczącym sługusem. Zero magii, bogactwa, niewolnic, ba, sam był niewolnikiem, a jego niegdysiejsi podopieczni stali się teraz jego panami. Szydzili z niego, pomiatali nim, tłukli dla zabawy, traktując niczym ścierwo, którym zresztą w tej chwili był. To bolało, i to dosłownie... śpiący Morvin bowiem odczuwał najprawdziwszy, wewnętrzny ból.

I wtedy też, grubo po północy, coś w izbie cicho syknęło.


Raetar przestał wsłuchiwać się w odgłosy śpiącego towarzystwa, i tego dokuczającego w jego umyśle, skupił się za to na dźwiękach pojawiających się w prostackiej - i nawiasem mówiąc - ponurej sypialni, którą zajmowali. Coś dosyć szybko prześliznęło się po podłodze w stronę Dagora, gdzieś w kącie izby usłyszał kolejne syknięcie... Kapłanka nagle jęknęła. Mężczyzna podszedł do jej łoża, po czym mając dziwaczne przeczucie, objawiające się niczym cholerny Lodowy Robal, maszerujący po jego plecach w tuzinie lodowych kapci. Gdy gwałtownym ruchem odkrył Zinnaellę, aż zaschło jemu w gardle.

Na nagiej kobiecie wiło się kilka kolorowych węży.

Widok ten był zarazem nie tyle, co zatrważający, lecz i na swój wyjątkowo pokręcony sposób niezwykle perwersyjny. Naga, atrakcyjna Kapłanka pokryta wijącymi się na niej, ślizgającymi po jej skórze wężami.

- Kurwa jego mać - Warknął nagle Krasnolud, łapiąc się za nogę. Dokładniej jednak, nie złapał się za własną kończynę, a za małego, czerwonego drania, który właśnie go użarł. Pochwycił go w obie dłonie, po czym dzięki sporej krzepie rozerwał brutalnie nocnego zamachowca na dwie części, czując jednocześnie lekkie zawroty głowy.

Pieprzone węże.

Pieprzone węże w pieprzonym pokoju.

A gdzieś zza drzwi ich izby rozległ się wredny rechot staruchy.















***

Komentarze jutro

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest teraz online  
Stary 24-01-2012, 19:58   #87
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
rzywykły do długich wędrówek wyłącznie na własnych nogach Wulfram raźno parł wraz z towarzyszami ku wytyczonemu celowi. Dobrze było znów być na szlaku. Walka z orkami wypełniła jego umysł satysfakcją zaś świadomość utrzymania dobrej formy po tylu latach dobrobytu i stałych posiłków w cieple domowego ogniska zdawała się tylko poprawiać wyśmienity humor. Nadal był twardy. Uśmiechał się pod nosem, mrucząc coś sam do siebie. Jedynie wspomnienie Hrotgara zdawało się wisieć nad jego głową nim niczym gradowa chmura. Członkowie grupy wiele zyskali w jego oku, zgadzając się na podjęcie próby pomocy poległym wojownikom których nieznali. Byli przyzwoitymi ludźmi.

(***)

Tuż przed maszerującymi podróżnikami wyskoczył obszarpany dziwoląg. Wulfram zdążył zauważyć że wcześniej musiał kryć się za poszarpaną linią skał, stanowiącą solidną osłonę przed oczyma ciekawskich. W wyćwiczonym od wielu lat odruchu, dobył broni nim ktokolwiek zorientował się w zaistniałej sytuacji. Łapserdak, najwyraźniej szalony - sądząc po wykrzykiwanych słowach. poszczuł ich swoim pupilkiem. Ogromny biały niedźwiedź, w podłym humorze, rycząc ruszył wprost na grupę. Nie oczekując inicjatywy pozostałych postanowił ruszyć i zakończyć żywot futrzaka. Ten jednak, za dotknięciem przeklętej magii zamienił się w bryłę lodu. Ponure poczucie humoru rzucającego czar zostało całkowicie niedocenione przez jednookiego wojownika ruszającego po chwili konsternacji na następny cel jakim był szmatowaty właściciel "Maksa". Zastanawiało go co jeszcze mogą kryć ciemne skały lecz mimo to parł nieustraszenie wprost ku przeciwnikowi z chęcią obicia czyjegoś zadka solidnymi buciorami.
Nieznajomy czując pismo nosem, niczym górska kozica, czmychnął. Tuż za nim pędził z mieczem w gotowości Wulfram brnąc w śniegu, przygotowany na zasadzkę.
- Za mną - rzucił jedynie przez ramię.
To co spotkał na swej drodze potem, wywołało niemałe zdziwienie. Z subtelnością smoka wparował do siedziby uciekiniera, pozostawiając za sobą chyboczące się na jednym zawiasie drzwi.
 
Grytek1 jest offline  
Stary 28-01-2012, 15:39   #88
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W głowie Raetara brzmiały głosy irytacji i niedowierzania. -”Jesteśmy lekceważeni.
Wiedźmie nie udało się uśpić czujności całej trójki ochroniarzy kapłanki. Za wiele ukrywała i za bardzo była dociekliwa.
Atak był kwestią czasu. I atak okazał się być... dziecinny.
Parę jadowitych węży. Doprawdy, Samotnik czuł się niedoceniany. Żelazne pióra jego zbroi zafurkotały, a on sam uniósł się w powietrze poza zasięg jadowitych węży.
Do wiedźmy zaś dotarł telepatyczny przekaz.-”Zapewne nie zdajesz sobie starucho, że tym razem ugryzłaś więcej niż możesz przerzuć. I ten błąd będzie cię drogo kosztował.
Padło szeptem słowa rozkazu i ruch dłonią. Węże leżące na kobiecie unosiły się w powietrze po czym były ciskane z impetem o ścianę.
Uwolniwszy bezbronną kobietę od węży Raetar skupił swe spojrzenie na szafie. Po czym mebel uniesiony w powietrze uderzył z impetem w drzwi do pokoju wyważając je.
-Na twoim miejscu starucho, zacząłbym się modlić do bogów.”- pod dłonią czarownika formowała się z masy organicznej tkanki kolejna istota.


Czworonożne zwierzę, podobne do wrogów grupy z Planu Cienia. Bestia przypominająca nieco cienistego mastiffa, acz poznaczona zrogowaceniami i gdzieniegdzie kostnymi wyrostkami.
Czerwone niczym krew ślepia spoczęły na jej kreatorze, gdy mówił on.-Bierz ją.
Po czym ów dziwaczny cienisty mastiff ruszył na łowy kierując się prosto na staruchę, kierowany do celu obcą inteligencją w umyśle czarownika.
Sam zaś unoszący się w powietrzu mag, sięgnął po ręczną kuszę i posyłał kolejne pociski w niedobitki węży. Niektóre z nich z nadnaturalną celnością.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-01-2012, 23:08   #89
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zoth’illam nawet słyszał słowa kapłana. Chyba... bo kapłan coś mówił, prawda? Trochę trudno było wyłowić zaklinaczowi poszczególne słowa, bowiem zagłuszały je roznegliżowane, jędrne ciała.
Brunetka, szatynka, blondynka i ruda”- rozmarzył się trochę.”No to się nazywa różnorodność.
Pewnie powinien w tej sytuacji raczej skupić się na wariacie i naprawdę spróbować zrozumieć co on mówi... ale z drugiej strony, już znacznie wcześniej jego towarzysze zdecydowali, że są przednimi dyplomatami. W efekcie zostali napadnięci przez orki, a potem zgodzono się pomagać jakimś zmorom z zaspy. Teraz, według Zotha, też pewnie szykowali się do schrzanienia czegoś. Do tego momentu mógł sobie przynajmniej pooglądać ładne widoki.
Było to dość zaskakujące. Zamiast niechlujnie przyodzianego i szalonego pustelnika - wystrojony kapłan, zamiast jaskini z lodowymi soplami - łaźnia i to nader ciekawie wyposażona. Albo ktoś sobie uwił cieplutkie gniazdko wśród skał i lodów, albo też ktoś ich robił w jajo. Smocze, sądząc z rozmiarów przedstawienia. Swoją drogą, gospodarz musiał mieć niespożyte siły, albo dopakowywał się miksturami, by zadowolić swój harem.
Tarin rzucił kątem oka na Zotha. Ten, miast coś powiedzieć, pożerał wzrokiem znajdujące się w pomieszczeniu kobiety, jakby nigdy w życiu nie widział skąpo odzianej niewiasty. Albo jakby to miał być ostatni taki widok w jego życiu...
Jak już, to Tarin wolałby pierwszą wersję.
- Przepraszam za najście - powiedział - ale pilnie potrzebujemy kapłana.
Mógł dodać “Pukaliśmy, ale nikt nie otworzył”, ale uznał, że na początek starczy tamto wyjaśnienie.

- Przeprosiny przeprosinami, ale drzwi mi to nie zwróci - odpowiedział mężczyzna, ton jego głosu nie brzmiał jednak zbyt wrogo, mimo tego on, i cztery kobiety wciąż oczekiwali rozwoju sytuacji z magią przyczajoną na dłoniach. - Kim jesteście, i cóż to niby za ważna sprawa wymagająca udziału Kapłana?

- Jesteśmy, kim jesteśmy - Odparł buńczucznie Wulfram, trąc swe oko, zapewne podrażnione przez nadmierne stężenie całej tej nikczemnej magii. - Ktoś zbezcześcił groby poległych na trakcie, naruszając ich spoczynek. Potrzebujemy magii kapłańskiej - Brak zdolności oratorskich zdawał się wprost otaczać aurą wojownika. Ostatnie słowa wypowiedział zaś niczym najgorsze przekleństwo.
Zoth nawet nie próbował powstrzymać cichego śmiechu, gdy usłyszał wielkiego ślepego mówcę. Od początku był pewny, że coś takiego nastąpi.
- Skoro jesteście, kim jesteście, to idźcie, skąd przybyliście - Kapłan zrobił wyjątkowo bezczelną minę - Zawsze się gdzieś znajdzie ktoś, kto profanuje groby...

Tropicielka przewróciła oczami.
- No i czasami zdarzają się tacy, co zechcą to naprawić - odparł Tarin. - Wszak takie uczynki przynoszą chwałę bogu, którego się głosi. Chyba że masz coś przeciwko takim uczynkom.
Nie postawił oczywistego w takim przypadku pytania “Czy to czasem nie twoja robota?”
- Będziesz mi tu prawił morały, po tym jak siłą wdarliście się do mojego domostwa? - Kapłan pokręcił głową - Nie wiem kim jesteście, nie wiem jakie macie zamiary. Albo więc wyjaśnicie coś więcej i zaczniecie się zachowywać mniej gburowato, albo wynocha, w czym wam skutecznie pomożemy...
Zalinacz przezornie cofnął się parę kroków do wyjścia, bo w porzucenie gburowatości przez towarzyszy nie wierzył.
Najlepiej weź dupę w troki i zwiewaj, gdzie pieprz rośnie, pomyślał Tarin. Do tego się tylko nadajesz.
- Przepraszam bardzo za te drzwi - powiedział na głos. - Jedynym naszym zamiarem jest pomóc tym biednym duchom, na które trafiliśmy przechodząc niedaleko stąd. To one nam powiedziały o kapłanie czy pustelniku mieszkającym gdzieś niedaleko i one nas skierowały w tym kierunku.
Wulfram warknął głucho widząc cofającego się tchórza. Takie zachowanie w kompanii najemniczej zazwyczaj kończyło się zabłąkanym ostrzem w plecy od zdradzonych towarzyszy. Zaufanie było najważniejsze wśród braci i sióstr w mieczu. W jedności siła. Najchętniej skręciłby mu kark jak jadowitemu gadowi, którym zapewne był.
- Jesteśmy podróżnikami, szukamy pomocy dla zabłąkanych dusz. - Wycedził - Prosimy o pomoc dla innych nie dla siebie, więc racz Panie spakować swe rzeczy i ruszyć za nami by udzielić ostatniej posługi wojownikom którzy na to zasłużyli. - Zakończył, powstrzymując się przed dodaniem “Albo cię zaciągniemy”.

- Ech... - Raczył ich wielce elokwentną odpowiedzią gospodarz owego nietypowego miejsca.
- Przybywamy z Silverymoon, jesteśmy na ważnej misji - Wtrąciła nagle Tropicielka - Wyjawić oczywiście jej celu nie możemy, jednak przyczynę owszem. Armia Orków oblega miasto, nie jest dobrze.
- Ech... - Powtórzył mężczyzna, niespodziewanie jednak na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie - Armia Orków atakuje Silverymoon?
Spojrzał na swoje towarzyszki, te na niego, następnie zaś doszło do wielokrotnej wymiany spojrzeń na linii Kapłan i kobiety kontra “goście”.
- To straszna nowina, straszna... zwę się Jamaver Pegason, pal licho szkody, chodźcie pogadać. - Wskazał dłonią na jakieś kolejne drzwi.

-Czas nas nagli, musimy ruszać w dalszą drogę gdy tylko zapewnimy duchom spokój.- Odparł Wulfram, głęboko się nad czymś zastanawiając. - Miasto jest zagrożone, wolałbym być na miejscu jak najszybciej. Tam każdy miecz jest na wagę życia. - Jego twarz pełna była bezbrzeżnej determinacji.

- Wulframie - wtrącił się Tarin. - Nie wypada odmawiać zaproszeniu, zwłaszcza że nie zajmie nam to zbyt wiele czasu. A jestem pewien, że mister Pegason może nam udzielić również informacji, które ułatwią dalszą drogę.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-01-2012, 23:44   #90
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Słuchanie tej dwójki było na swój sposób zabawne. Przypominało to Zoth’illamowi użeranie się nierozgarniętego pasterza z wyjątkowo tępą kozą. Swoją drogą jak bardzo stuknięty musiał być ten kapłan, by dać się takiej dwójce udobruchać? Chociaż... to przecież słowa tropicielki zmieniły jego nastawienie.

- Te, jednooki - Odezwała się nagle rudowłosa kobieta - Ty w gorącej wodzie kąpany co?

Jej pozostałe towarzyszki na te słowa uśmiechnęły się przelotnie, Jamaver z kolei ją zestrofował:
- Redha, stul ten kochany dziubek - Powiedział, po czym zwrócił się do swych gości - To jak w końcu, chcecie chwilę odsapnąć, czy idziemy natychmiast? W sumie kwadrans w tą czy tamtą nic nie zmieni?

Wulfram jednak ostentacyjnie zignorował zaczepkę gromady harpii. Był za starym wyjadaczem na takie gierki. Po chwili zastanowienia burknął coś niezrozumiale po czym dodał - Czas to pieniądz

- W miłym towarzystwie czas bardzo szybko płynie. - Tarin skłonił się uprzejmie w stronę towarzyszek Pegasona. - Ale wtedy z kwadransa wnet zrobią się godziny, a to by mogło bardzo nam przeszkodzić. W zasadzie powinniśmy być już dużo dalej, prawda, Alistiane? - zwrócił się do półelfki.
- W sumie prawda, mamy jeszcze parę godzin drogi przed sobą, jednak z drugiej strony... nie mamy lokum na noc, która zresztą tuż tuż - Tropicielka uśmiechnęła się, wzruszając krótko ramionami - Można by załatwić sprawę cmentarzyka, a później... - Spojrzała na Kapłana - Możemy sobie porozmawiać o tym i owym, jeśli oczywiście gospodarz się zgodzi nas przenocować. W sumie też, zależy od was - Zwróciła się na końcu do swych trzech towarzyszy.

Zoth jedynie wzruszył ramionami. Nie on tu był od podejmowania decyzji.

Wulfram przez chwilę coś sobie rozważał . Potem zaś zwrócił się do tropicielki - Mogę prosić na słowo, Pani ?
- Skoro to tak ważne, że musimy na osobności... - Odpowiedziała nieco zdziwiona Półelfka.

W tym też czasie, widząc wahanie towarzystwa, odezwał się ponownie Kapłan:
- To ja się pójdę ubrać, co tam... Redha i Berrin nam w tej wyprawie potowarzyszą - Dodał, a wraz z nim udała się do innego pomieszczenia rudowłosa i jasnowłosa kobieta.

Pozostałe dwie przypatrywały się awanturnikom, po czym ciemnowłosa nagle niezbyt głośno gwizdnęła. Gdzieś z kolejnych, bocznych drzwi rozległo się warknięcie, po czym do obszernej łaźni weszło... stadko rosłych wilków. Pięć zwierzaków rozsiadło się blisko dwóch owiniętych ręcznikami kobiet, obserwując uważnie nieznane im osoby, od czasu do czasu groźnie powarkując przy jakiś gwałtowniejszych ruchach.

“Piękne I niebezpieczne? Stuknięty czy nie, gość ma gust” - pomyślał zaklinacz. I uśmiechnął się ciepło do gospodyń.
Lepiej nie sprawiać wrażenia kogoś niebezpiecznego przed dwoma czarodziejkami ze stadem wilków.
Tarin na zimno zastawiał się nad tym, jakie szanse mieliby w tym momencie, gdy którejś ze znajdujących się tutaj pań przyszły do głowy jakieś głupie pomysły. Najzabawniejsze było to, że nie mogli uciec, zamykając za sobą drzwi.
Wulfram wrócił ledwie po minucie rozmowy na osobności z Tropicielką, podczas gdy reszta śmiałków przybyłych z Silverymoon stała i nawet nie usiłowała nawiązać z przebywającymi tu paniami bliższych stosunków. Do czego, zapewne, przyczyniała się obecność kudłatych przyjaciół przyjaciółek gospodarza.Najwyraźniej atmosfera nie była najweselsza. Wydawało się wręcz, że gościna u pustelnika zaczynała wychodzić bokami podróżnikom.

Po dłuższej chwili zjawił się również Jamaver wraz z Redhą i Berrin, odpowiednio już ubranych do spacerku po pokrytym śniegiem terenie. Kapłan podszedł do grupki podróżników, po czym odezwał się z wyjątkowo rozbrajającym uśmiechem:
- Tylko wiecie, jest jeszcze coś, o czym powinniście wiedzieć. Gdy opuszczam moje domostwo, znajduję się pod wpływem pewnej wyjątkowo trapliwej klątwy... i zachowuję się nieco nieodpowiednio...
- Chyba raczej ci odbija - Wtrąciła się rudowłosa Redha, nie zważając na surowe spojrzenie mężczyzny.
- A jest na to jakieś lekarstwo? - spytał Tarin, któremu kolejny pościg za szaleńcem nie był do szczęścia potrzebny. - Przynajmniej tymczasowe? Trzeba cię związać? Nieść?
- Próbowaliśmy już wiele, w tym i różnych kombinacji, jak na razie jednak bez sukcesu. Zarówno magią objawień jak i wtajemniczeń... ot taki mój pech po zadarciu z Liczem - Kapłan uśmiechnął się niemrawo - Szubrawiec miał poczucie humoru, nie ma co. Jednak nie martwcie się, nie powinienem wam uciec, więc gonitwy po nocach raczej nie będzie.
- Co masz na myśli, Panie, mówiąc że zachowujesz się nieodpowiednio ? - Zapytał Wulfram, pełen złych przeczuć.Spodziewał się czegoś co zmieni ich priorytety. Już wcześniej czuł że coś się święci.

Kilka osób zamrugało... parę innych przewróciło oczami... Kapłan z kolei podrapał się po głowie w tak nietypowej chwili.
- Te, jednooki, łeb ci odmroziło? - Odezwała się do Wulframa ponownie Redha - No przecież przed chwilą powiedzieliśmy co i jak.

Kobiety zachichotały.

-Pytam, czym objawia się ta klątwa, poza tym że przyciąga same... golemy...Uch, to nie rdza ? -Udawane zdziwienia napradę dobrze mu wychodziło.-Przepraszam-Zakpił okrutnie Wulfram z rudowłosej.- Chcę tylko wiedzieć co nas może czekać bym nie zareagował...pochopnie

- Zapewne chodzi o tego szaleńca, cośmy go napotkali na swej drodze - stwierdził Tarin, nie przejmując się tym, że jego towarzysz zgrywa się na głupca. - I którego śladem tu dotarliśmy. Głos miał nad wyraz podobny. W takim przypadku, Wulframie, nie wal w łeb biednego prostaczka, bez względu na to, co powie.

- Szaleńca,prostaczka ? - Wyraźnie zdziwił się wojownik, patrząc podejrzliwie na ich gospodarza. - Przeklęta magia -burknął zrezygnowany pod nosem, po czym już głośniej dodał - Zapewne miałeś dość czasu stojąc za moimi plecami by się rozglądać. - Bądź co bądź, był szorstki niczym dłonie marynarza po wyjątkowo długim rejsie.Cały Wulfram Savage-Ruszajmy - Zakończył.
 
Zapatashura jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172