lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [DnD 3.5] Gdzie toporów sześć... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/10895-dnd-3-5-gdzie-toporow-szesc.html)

daamian87 15-01-2012 12:45

[DnD 3.5] Gdzie toporów sześć...
 
ROZDZIAŁ I

Trudne początki


Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, kończąc swoją całodzienną wędrówkę po nieboskłonie. Ciepły, letni wiatr poruszał liśćmi drzew. Strażnicy ruszyli z pochodniami w rękach, aby zapalić lampy na ulicach. Leniwie stawiali kroki po byle jak wybrukowanych uliczkach pełnych śmieci. Ludzie zmierzali ku swoim domom po całym dniu ciężkiej pracy. Panujący w ciągu dnia gwar cichł z każdą chwilą. Nawet psy nie ujadały zawzięcie na każdego, kto znalazł się w zasięgu ich wzroku.

Trzech strażników stało znudzonych na wieży tuż obok bramy. Rozmawiali o czymś, nie interesując się zupełnie zbliżającą się grupą jeźdźców. Dopiero kiedy ci prawie wjechali do miasta, jeden z mężczyzn odpowiedzialnych za porządek i obronę miasta kątem oka zauważył grupę krasnoludów. Automatycznie wyprostował się i pewniej chwycił swoją włócznię. Przyglądał się małej grupce krzepkich brodaczy, lustrując ich dokładnie spojrzeniem. Na jego twarzy widniała mieszanina pogardy i obrzydzenia, żaden z wjeżdżających tego jednak nie dostrzegł w coraz ciemniejszy wieczór.


Brodacze dosiadający swoich kuców wjechali do miasteczka przez jedna z głównych bram. Ich pojawienie się na głównej ulicy miasta zwanego Orlim Gniazdem wywołało co najmniej poruszenie. Ludzie przystawali, obserwując z niekrytym zdziwieniem przejazd grupy groźnie wyglądających krasnoludów. Topory i młoty zwisały luźno przypięte do pasków bądź do siodeł. Tarcze przytroczone były z reguły po drugiej stronie. Pozostałe elementy wyposażenia umocowane były albo z tyłu wierzchowców, albo też na jucznych kucach, które potulnie dreptały za jeźdźcami.

Mała karawana skierowała się do pierwszej karczmy, jaka pojawiła się w ich polu widzenia. „Brodata chwała”, tak bowiem nazywał się ów przybytek, znajdował się niedaleko bramy do miasta. Masywne drewniane drzwi z okuciami wyglądały na porządną robotę znającego się na swoim fachu stolarza. Grube okna tłumiły dźwięki z wnętrza gospody. Grube, drewniane bele doświadczyły już niejednego, o czym mogły zaświadczyć czy to grube wcięcia od broni, czy ułamane drzewce strzał i bełtów.


Do przyjezdnych wybiegło dwóch młodziaków, którzy po otrzymaniu srebrnej monety i obietnicy jeszcze jednej, tym razem złotej, dali słowo strzec kuców przed samymi bogami gdyby trzeba było. Brodacze zadowoleni owymi słowami wraz z bronią i niezbędnymi elementami wyposażenia ruszyli do drzwi.

Grupa strażników miejskich wyszła z karczmy, śmiejąc się i szydząc z karczmarza. Stanąwszy przed grupą krasnoludzkich kompanów strażnicy zamilkli na moment, tracąc pewność siebie. Emblematy świadczące o ich zawodzie szybko przywróciły im animusz, nikt przecież nie odważy się zaatakować oddziałów porządkowych władz miasta. Na ich przodzie znajdował się zapewne dowódca, wyglądający na pewnego siebie skurwysyna zakapior. Kilkudniowy zarost i odór taniego wina wystawiały mu jednoznaczną opinię.

Po bliższemu przyjrzeniu się całemu oddziałowi strażników bez trudu można było odgadnąć, że jest to przypadkowa zbieranina najgorszych szumowin z miasta i zalegalizowanie ich nielegalnych działań. Oddział straży po krótkim mierzeniu się wzrokiem ruszył w sobie znanym kierunku, nie zapominając o kilku wyzwiskach i rasistowskich obelgach rzuconych do krzepkich brodaczy.


Sala główna była rozległym, niezatłoczonym pomieszczeniem. Stoły były poustawiane tak, aby mogło się ich zmieścić wewnątrz jak najwięcej mimo bardzo małej ilości gości. Na wprost wejścia znajdował się dość duży kominek, w którym mimo pory roku płonął ogień. Nad nim piekł się kawałek dziczyzny, roztaczając w sali przyjemny, aromatyczny zapach. Już na sam jego widok grupa przyjezdnych poczuła napływającą do ust ślinę, a zapach potęgował uczucie głodu. Kilka metrów po prawej stronie od kominka znajdowały się schody, prowadzące na piętro budynku.


Grupa przybyłych do karczmy poszukiwaczy przygód ściągnęła na siebie uwagę wszystkich klientów. Mimo iż krasnoludy same w sobie nowością nie były, to jednak pojawienie się całej grupy nagle w niedużym miasteczku było czymś niezwykłym. Cisza trwała jednak tylko chwilę, klienci wrócili po chwili do swoich zajęć, co jakiś czas rzucając tylko na grupkę zaciekawionym bądź podejrzliwym spojrzeniem.

Brodacze zajęli jeden z wielu wolnych stolików, nie zwracając uwagi na nieprzychylne spojrzenia. Po chwili na stole, po za toporem, dwoma sztyletami i jakimiś starymi mapami stały trzy dzbany z pieniącym się, zimnym piwem, sześć kufli oraz tyle samo misek z parującym, ciepłym posiłkiem na który składały się ziemniaczane kluski oraz mięso w gęstym, zawiesistym sosie. Nim jednak którykolwiek z brodatych podróżników zdążył choćby chwycić łyżkę w dłoń, powietrze przeszył niski, gardłowy okrzyk.
- Na Moradina! Krasnoludy w mojej karczmie! – źródłem owego głosu okazał się być właściciel „Brodatej chwały”, krzepki krasnolud o długiej, siwej już brodzie i krzaczastych brwiach. Nosił długą, ciemnobrązową szatę zdobioną złotą nicią. Przepychając się pomiędzy siedzącymi klientami niemal dobiegł do stołu, bez słowa ściskając każdego z siedzących przy stole krasnoludów.


- Oczy moje od wieków nie widziały nikogo z naszej rasy, wybaczcie więc moje zachowanie. – dopiero po chwili brodaty karczmarz opanował się i odsunął od, bądź co bądź, nieznajomych krasnoludów.
- Wybaczcie moje maniery, zwą mnie Brandurg, niegdyś Złotobrody. Jak się zapewne domyślacie jestem właścicielem tego zacnego przybytku. – przerwał na moment, przyglądając się dzbanowi piwa.
- Kto wam podał te orcze szczyny?! – zawołał rozpoznając zawartość, obrzucając obsługującą ten stolik dziewkę nieprzychylnym spojrzeniem. Nie przejmował się zupełnie tym, że praktycznie wszyscy klienci spożywający piwo mieli podany dokładnie ten sam trunek.
- Zaraz przyniosę coś odpowiedniejszego dla krasnoludzkiego gardła. – z ledwo widocznym mrugnięciem oka ruszył w stronę baru.

Przy stoliku pojawił się nie dłużej niż kilka minut później, targając pod pachą średniej wielkości beczkę. Wieczór okazał się być niezwykle długi. Piwnica Brandurga była niezwykle dobrze zaopatrzona, a sam gospodarz był łakomy wszelkich wieści z Krain. Jak się okazało sam niegdyś przemierzał nieznane i niebezpieczne krainy z toporem u boku, poszukując przygód i wiecznej chwały w pieśniach bardów i historiach opiewających jego zacne czyny. Los okazał się być jednak dla poczciwego krasnoluda mało łaskawy, został on bowiem podczas jednej z walk poważnie ranny, a po wyleczeniu okazało się, że jego prawica nie jest w stanie utrzymać już topora. Gdyby nie mała fortuna, którą udało mu się odłożyć, prawdopodobnie skończyłby w jakimś dużym mieście w dzielnicy portowej zarabiając jak tylko by się dało na kufel podłego trunku, którego piwem nazwać w żadnym wypadku by nie można było. Zamiast tego udało mu się kupić budynek, w którym założył karczmę.


Kolejne godziny mijały, kolejne kufle były osuszane, kolejne historie opuszczały gardła przedstawicieli brodatej rasy. Niektórzy ze zgromadzonych pili więcej, inni mniej. Sam karczmarz dość szybko zapomniał o swojej początkowej powściągliwości do alkoholu, i wychylał kolejne kufle przelewając ich zawartość do swojego gardła. Z czasem język rozwiązywał mu się coraz bardziej, a krasnoludy mogły zaczerpnąć pierwszych informacji o mieście, do którego zawitały.

Orle Gniazdo było miastem większym niż mogło się wydawać. W obrębie murów znajdowały się takie budynki jak ratusz, niegdyś trzy świątynie – Tyra, Lathandera oraz Moradina. Obecnie ocalał jedynie przybytek Tyra, dwie pozostałe zostały w tajemniczych okolicznościach zniszczone, nikt nie wie jak i dlaczego. Kapłani służący w owych świątyniach zniknęli bez śladu. W jedynej ocalałej pozostał nieco dziwny kapłan o imieniu Roderyk. Dziwny jest zaś dlatego, że nikt nie wie co danego dnia zrobi. Bywa, że nago po mieście biega. Od tygodni kąpieli nie zażył, przez co cuchnie okrutnie i bez problemu odnaleźć go można.


Ponadto w mieście funkcjonują jeszcze dwie inne karczmy. Pierwsza z nich, największa a zarazem należąca jak się można domyślić do burmistrza, to „Smocza łapa”. Po za tradycyjnymi usługami, czyli trunkami, jadłem i noclegiem, w karczmie można skorzystać z usług kilku nierządnic, które za kilka sztuk złota zrobią rzeczy, o których mężczyznom się nie śniło nawet. Wejścia pilnują strażnicy miejscy, którzy ludzi jeno wpuszczają, innym rasom wejść zaś nie pozwalają. Kolejnym przybytkiem jest „Dziurawy kufel”, stara i nieco zapuszczona karczma prowadzona przez młodego Tarna. Ojciec jego, jak i jego ojciec a dziad Tarna, prowadzili tą karczmę najlepiej jak umieli, wkładając w nią całe serce. Młodzik jednak bardziej pieniędzmi i uciechami cielesnymi zainteresowany jest ponoć, niż prowadzeniem interesu, przez co karczma coraz mnie popularna w mieście jest. Co do „Brodatej chwały”, to mimo prawdziwie gościnnej atmosfery, cen niskich przy jednoczesnej dobrej jakości trunków i jadła, gości niewielu miewa. Mieszkańcy boją się straży, która nęka klientów krasnoluda. Gdyby nie przyjezdni, którzy z reguły do niego się kierują po zawitaniu do miasta, zapewne interes swój zamknąć by krasnolud musiał.

Po za budynkami jak karczma czy ratusz, w mieście kowal jest oczywiście, młyn, sklep z przeróżnymi przedmiotami takimi jak broń czy zbroja. Znaleźć można też krawca, który ponoć najlepsze szaty szyje w okolicy, szewca co buty dobrej jakości, choć wyjątkowo długo robi oraz garnizon, gdzie straż w sile trzydziestu chłopa siedzi. Do garnizonu brama drewniana prowadzi osadzona w palisadzie. Szturmu nijak wytrzymać by nie mogła, jednak przed ewentualnymi zamieszkami wewnątrz skrytych ludzi ochroni z pewnością.


W okolicy kopalnia stara krasnoludzka się znajduje, jednak nikt się tam nie zapuszcza odkąd orki licho jakie stamtąd przepędziło. Orki, zgodnie ze słowami starego krasnoluda, wrogie nigdy nie były. Nie to żeby dobre były, co to to nie. Ale na topór mniej zasłużyły niż niejeden mieszkaniec Gniazda Orlego.

Jak się okazało Brandurg miał na pieńku z panującym w mieście burmistrzem. Osobnik ten nie przepadał, żeby powiedzieć delikatnie, za przedstawicielami innych ras po za ludzką, i nie chciał widzieć ich w swoim mieście. Brodacz jednak za nic brał sobie panującą sytuację, i mimo kilkukrotnych ataków na jego przybytek nie rezygnował. Pracował jak robił to przez kilka poprzednich lat.
- Nie wiem czy długo wytrzymam.- zaczął żalić się brodacz wpatrując się w kominek.
- Tera to nawet straż się mi dupska uczepiła, nie popuszczają. Ostatnio zaczęli pobierać jakiś podatek ode mnie, raz na dekadzień muszę im płacić dwadzieścia sztuk złota! Za nic! – wykrzyknął niemal karczmarz.
Kolejne opowieści o panoszących się w mieście strażnikach, którym nikt nie jest w stanie nic zrobić wydawały się coraz bardziej przesadzone. Tak można by je było odbierać, gdyby mówił to pijany marynarz, opowiadający o spotkaniu z małą ośmiornicą, która w jego słowach byłaby Krakenem bądź potworem co najmniej tak strasznym jak ten wspomniany. Mieli jednak do czynienia z krasnoludem. Rzetelnym, porządnym krasnoludem, a to oznaczało iż musi mieć on poważne problemy. Spotkanie wieczorne dobiegło końca. Każdy z krasnoludów otrzymał swój własny pokój.


Następnego dnia

Poranek następnego dnia był niezwykle rześki. Świeże powietrze wpadało przez otwarte okna do pokojów, mieszając się z piwnymi oddechami krzepkich poszukiwaczy przygód. Ranne obowiązki nie pozwoliły Brandurgowi na długi odpoczynek po niekrótkim posiedzeniu dnia poprzedniego. Towarzyszy zaś obudził hałas i rumor, jaki doszedł ich uszu z sali głównej z samego rana. Nim pierwszy z przybyłych do miasta krasnoludów zszedł na dół, wszystko się uspokoiło. Przynajmniej na to wyglądało.

Jak się okazało karczmarza odwiedzili po raz kolejny strażnicy miejscy. Ci sami, których poprzedniego dnia mieli przyjemność spotkać towarzysze wchodzący do karczmy. Tym razem jednak nie omieszkali w dość dosadny sposób, za pomocą kijów i pięści, przekazać krasnoludzkiemu karczmarzowi, że nie jest mile widziany w mieście. Podbite oko i broda we krwi skąpana nieco przekonać do tego starego wojaka miały, a im więcej wizyt takich składali mu strażnicy, tym bardziej przekonujący byli. Brandurg sprzedać nijak nie miał komu przybytku swojego, co trzymało go na miejscu. Bez pieniędzy był bowiem, a budynku wraz z renomą wypracowaną oddać za darmo komu nie chciał. Tak więc siedział brodacz w swoim budynku i modlił się do bogów, aby pokarali burmistrza i ludzi jego, nikt bowiem nie miał odwagi ruszyć ani władcy miasta ani jego straży. Wiązać się to bowiem musiało z listem gończym wyznaczonym przez królewskich za napad na władzę, a to spotkaniem z katem kończyło się z reguły.

Po pożywnym, smacznym śniadaniu na które to jajecznica na boczku wraz z kilkoma ciepłymi jeszcze bochenkami chleba się składało, brodata kompania do ratuszy ruszyła, gdzie informacje o płatnym zadaniu otrzymać mieli.




Rynek, na który weszli towarzysze, robił wrażenie przepychem i wykończeniem. Większość budynków była bogato zdobiona, wykonana z wysokiej jakości materiałów. Krasnoludy swoim wprawnym okiem bez trudu oceniły, że budowa kilku zaledwie budynków w tym ratusza, musiała pochłonąć całkiem pokaźną sumę pieniędzy. Ich jednak interesowało zupełnie co innego, skierowali się więc wszyscy do ośrodka władzy miejscowej.


Wejścia do najbardziej reprezentacyjnego budynku w mieście, siedziby władz pilnowało sześciu uzbrojonych drabów. Patrzyli oni z niekrytym obrzydzeniem na wchodzących do wnętrza budynku krzepkich osobników, nie odezwali się jednak ani słowem. Brodacze skierowali się do sali w której mieli uzyskać informacje o zadaniu, które ich czekało. Wszystko dokładnie opowiedział im Brandurg, właściciel karczmy w której wynajęli pokoje.

Korytarz, którym szli, był niezwykle bogato zdobiony. Na ścianach znajdował się płaskorzeźby oraz liczne obrazy. Podłoga z marmuru lśniła czystością, zaś co kilka metrów po bokach korytarza umieszczone były drewniane manekiny odziane w reprezentacyjne, srebrne zbroje wysadzane drogimi kamieniami.

Pomieszczenie, do którego trafili było jeszcze bardziej eleganckie niż zwykły korytarz. Białe ściany lśniły świeżością. Na podłodze rozłożono ogromny, gruby dywan o niezwykle skomplikowanych wzorach. Pod oknem znajdowało się duże biurko, za którym siedział otyły, łysiejący mężczyzna w białej, przepoconej koszuli. Nie zauważył nawet tego, że ktoś wszedł do jego pomieszczenia, tak zajęty był pisaniem czegoś na kawałku pergaminu. Kiedy drzwi trzasnęły, oderwał na moment wzrok od swoich notatek i niemal podskoczył ze strachu.


- Och, krasnoludy. Nie włazić mi na dywan. Czego tu chcecie? – wypowiedziane pytanie nie mogło zawierać więcej obrzydzenia i dystansu do pięciu brodaczy i towarzyszącej im kobiecie tej samej rasy.
- Z resztą nie mówcie, przed chwilą wietrzyłem. Jeśli przyszliście w sprawie ochrony miasteczka to dobrze, niestety, trafiliście. Ostatnio zaatakowała nas grupa orków. No, nie tyle nas co jedną z naszych karawan. Macie znaleźć ich obozowisko i się ich pozbyć. I wszystkie towary mają wrócić do miasta! – dodał niemal krzycząc. Po tej przemowie aż się spocił, przetarł więc swoją tłustą twarz chusteczką i rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- Nagroda to tysiąc sztuk złota. Macie sami znaleźć to zielone gówno i załatwić, nie interesuje mnie jak. I dowody jakieś, żeście ich zabili a nie tylko ukradli im nasze towary. – dodał, patrząc z wyższością na krasnoludy. Z informacji jakie uzyskać można było w mieście, kwota ta pięć razy wyższa była, bowiem większość towarów do sklepu i karczmy burmistrza dostarczonych być miało. Jak łatwo się domyślić można było, sama wartość towarów musiała być znacznie wyższa niż nagroda.
- No czego, wszystko wam powiedziałem! Wynocha! – uprzejmość mężczyzny była niewątpliwie jego piętą achillesową. Kompani nie mieli jednak innego wyjścia jak przełknięcie tej zniewagi i opuszczenie budynku, walka ze strażą a w szerszej perspektywie ucieczka przed królewskimi ludźmi nie była tym, czego poszukiwali.

Jako że dzień dopiero wstawał, mieli dużo czasu na przygotowanie. Mogli uzupełnić brakujące zapasy, poznać nieco bardziej miasto albo od razu udać się na poszukiwanie bandy orków i skradzionych przez nich towarów.

Makotto 16-01-2012 15:40

Filian wyszedł wraz z resztą towarzyszy na zewnątrz i skrzywił się, rozglądając dookoła. Bywał już w różnych miastach wzdłuż Wybrzeża Mieczy a także na linii Waterdeep - Cytadela Adbar.

Był w Luskan, w pełnych złodziei oraz morderców dokach Neverwinter i każdej dzielnicy Waterdeep. Przejeżdżał przez Sundabar i Yantar, a także przez wielką wioskę Złote Pola. Jednak żadne z wcześniej wspomnianych miejsc nie denerwowało go tak mocno jak ta mieścina. Nawet Luskan, miasto wygnańców i piratów, wydawało mu się przyjemniejsze...

-Orle Gniazdo? Phi, dobre sobie!

Młody krasnolud z trudem powstrzymał się od splunięcia. Była to domena starszych krasnoludów i jeszcze nie miał w nim wprawy. Jeszcze by splunął na buty któregoś z kompanów.

Nie zmieniało to jednak faktu że Filiana swędział topór. A w sumie to topory. Dwa, mithrilowe, krasnoludzie cacka które cenił ponad wszelką inną broń. Wykosztował się na nie, to fakt. Ale Ulfryk Złotopalcy z Neverwinter nigdy nie odstawiał fuszery. Broń była warta swej ceny.



Fill poprawił pasy podtrzymujące jego torbę podróżną, przez co skórzane rzemienie nieco bardziej wpiły się w futrzaną kamizelkę krasnoluda. Tupnął jeszcze kilka razy lekkimi, jak na krasnoluda, butami ze skóry i pociągnął nosem. Nie lubił wygłaszać opinii innych niż "Wspaniale!", ale tutaj to słowo ni cholery mu nie pasowało.

-Ja bym rzucił tą robotę w pizdziec, przyjaciele.- stwierdził, opierając łokieć o głownię jednego z toporów.- Rzuciłbym robotę w pizdu, przekonał naszego gospodarza żeby sprzedał tę karczmę a potem zaprowadził go do Adbar albo Felbdarr.

Mówił po krasnoludzku. W takim towarzystwie było to wręcz wskazane. Odchrząknął, znów pociągnął nosem i podjął znowu.

-Chłopy, naprawdę w okolicy nie ma innej roboty? Ja nie jestem raptusem, ale jak patrzę na co ta straż sobie pozwala to mnie topór swędzi!

W sumie to jak na standardy krasnoludów, Greywords nie był popędliwy. Można by powiedzieć że był niezwykle tolerancyjny i życzliwy dla większości rozumnych istot dookoła.

Chociaż tak po prawdzie każdy mógł wydawać się miły i życzliwy w porównaniu do Thibbledorfa Pwenta, szałowojownika z którym Filian podróżował przez prawie piętnaście lat.



Aż dziw że tyle lat pod opieką szalonego wojownika oraz jego bandy nie skrzywiło psychiki młodego krasnoluda. A może skrzywiło... ?

Tak czy inaczej, Filian jeszcze raz pociągnął nosem, poprawił pas od portek i uśmiechnął się wesoło.

-Ale jeśli jednak zdecydujecie że tu zostajemy, to idę na zwiad. Mam nadzieję że nie wszyscy tutaj plują na krasnoludy i ktoś mi łaskawie powie którym traktem jechały te wozy i jak daleko od tej pieprzonej mieściny je zaatakowano.

Kerm 16-01-2012 18:02

Delg, jak to miał w zwyczaju, trzymał się mniej więcej środka grupy. Dla maga było to najlepsze chyba miejsce. A on, w co niektórzy by tak od razu nie uwierzyli, był magiem. Na dodatek dość młodym magiem - i jak na przedstawiciela tego fachu, i jak na krasnoluda. Ale to, że niektórych uznaje się za dorosłych dość późno nie oznaczało, że nie można było zacząć nauki odpowiednio wcześnie. Nie wszyscy mieli ochotę na zabawę w piaskownicy przez kilka lat. On, na przykład, nie miał.
Niekiedy miał nadzieję, że broda, jaką sobie zapuścił, doda mu wieku i powagi. Ale broda powinna być siwa, a jego była jasna. Może z daleka mogła wprowadzić kogoś w błąd, ale z bliska? Nie było mowy.
Z drugiej strony, jeśli miał rzec prawdę, to od jakiegoś czasu się tym nie przejmował. Rób swoje i nie zwracaj uwagi na to, co o tobie mówią inni - mawiał Marimmar. - Chyba, że mają rację - dodawał złośliwie.

Poklepał po szyi swego wierzchowca, a potem obrzucił spojrzeniem resztę kompani. Miał nadzieję, że zdążyli się już przyzwyczaić do tego, że jest magiem, że nie gada za dużo, że nie pije beczkami piwa, co początkowo wywoływało pewne zdziwienie i zaniepokojenie. Ale skoro przestali o tym wspominać...
W ogóle stanowili przedziwną kompanię - bardka, druid, mag. Dobrze, ze chociaż dwóch wojowników się znalazło, bo inaczej by mogli w cyrku pokazywać całą ich grupę.


- Tysiąc sztuk złota? - powiedział Delg, nie zważając na to, że burmistrz nader uprzejmie ich pożegnał. - Zgoda. Ale wolne od podatku.
Brandung nieco opowiadał o podatkowej manii burmistrza. Można było spróbować się nieco zabezpieczyć.
Twarz mężczyzny ponownie zrobiła się czerwona. Wyglądał tak, jakby miał za moment wybuchnąć.
- Dobrze. A teraz wynocha! - warknął wściekły.


Bardzo by się zdziwił, gdyby jakikolwiek orzeł zbudował sobie gniazdo w tej przepięknej miejscowości, przynajmniej dopóki 'tubylcy' nie wywalą na zbity kark burmistrza i jego bandy zbirów. Ale to już nie była jego sprawa. Skoro mieszkańcy pozwolili sobie wleźć na łeb i siedzą cicho, to widać tak im jest dobrze. Nikt z nich nie miał zamiaru najmować się jako obrońcy uciśnionych. Nawet jeśli jednym z tych uciśnionych jest inny krasnolud.
Co innego, gdyby burmistrz usiłował ich oszukać, jeśli chodzi o zapłatę. A chyba nie ustalili, że to ma być złoto bez podatku. Wtedy, zdaje się, dojdzie do małego przewrotu ratuszowego.


- Nie gorączkuj się tak, Filianie - powiedział, gdy młody wojownik zaczął gorąco namawiać do poszukania innego zlecenia. Poprawił płaszcz. Promień zachodzącego słońca odbił się od mithrilowej koszulki kolczej. - Nie jest ważny zleceniodawca, tylko cel.
Parę orczych łbów warto rozwalić dla samej przyjemności. A tu jeszcze mają zapłacić. Czysta przyjemność. No i mina burmistrza, gdy mu na piękny dywanik rzucą kilka zielonych łbów.
Ale warto było wpierw zdobyć kilka szczegółów. Gdzie to się stało, kiedy. Czy kto inny szukał już tych towarów. I czy to czasem nie mogłaby być sprawka tutejszych "stróżów prawa". Nie takie rzeczy się zdarzały na świecie.
- Znajdziesz mnie w Chwale - dodał, kierując się w stronę przybytku.

Brandung, co zdaje się było tu już zwyczajem, cierpiał na brak klientów, miał zatem czas na udzielenie odpowiedzi na kilka pytań Delga.
Mag zrzucił płaszcz, odstawił na bok okutą miedzią lagę z brązodrzewu i, od czasu do czasu pociągając łyk piwa, wysłuchiwał opowieści Brandburga.

Według plotek napad nastąpił niecały dekadzień temu, jakieś dziesięć mil na południe od miasta. Karawana licząca sześć wozów, chroniona przez pięciu strażników, została zaatakowana przez bandę liczącą dziesięciu lub więcej orków. Wśród nich (i to mogło stanowić pewne uzasadnienie udanego ataku) był mag. Orczy mag. Może po prostu wszyscy wzięli nogi za pas i nawet nie myśleli o walce, dzięki czemu nikt nie zginął.
W mieście pełnym strażników nie znalazł się nikt, kto by ruszył na poszukiwania karawany. Czy też raczej towarów. Dwudziestu strażników ruszyło z kupcami. Pozostała trzydziestka była potrzebna do ochrony. Podobno przed atakami goblinów. A może burmistrz źle by się czuł, bez chmary pomagierów za plecami? Trudno powiedzieć.
Problemem było to, że nie można było porozmawiać z żadnym naocznym świadkiem napadu. Kupcy, strażnicy, woźnice - wszyscy wyjechali. Pośrednie źródła - pracownicy i panienki ze "Smoczej Łapy" - również byli niedostępni.
Trzeba było działać z tymi informacjami, jakie mieli.

Stella 18-01-2012 22:01

Kiedy tylko przed nosami zacnych krasnoludów pojawiło się wyborne piwo, Ignis od razu nabrała otuchy. Popijając od czasu do czasu szlachetny trunek wydobyła od karczmarza skąd pochodzi i jak się tu znalazł. Okazało się, że mieszkał kiedyś w Mithrilowej Hali! Postanowiła zatem podnieść na duchu zacnego krasnoluda i zawadziwszy ręką o pochwę swojego długiego miecza wyjęła z pokrowca piękną lutnię, noszącą ślady najlepszej elfickiej roboty (w odróżnieniu od wielu przedstawicieli swojej rasy odnosiła się do innych z dużą dozą tolerancji, choć nie zniżyła się do tego, żeby się elfickiego nauczyć. O nie, krasnoludom nie brak własnych opowieści!). I tymi to oto opowieściami postanowiła uraczyć zgnębionego gospodarza oraz tych, którzy język dzieci Moradina znali.

Swój cel osiągnęła - Brandurg nieco poweselał, zresztą jakże by mogło być inaczej w jej otoczeniu?

Ignis nie znała żadnego krasnoluda, który by kręcił nosem na jej towarzystwo. Jak na krasnoludzkie standardy była po prostu pięknością, nawet niektórzy ludzie musieli przyznać, że tak uroczej przedstawicielki krasnoludzkiej rasy nie zdarzyło im się wcześniej spotkać. Słysząc tego typu komplementy dziewczyna zazwyczaj w duchu wzdychała myśląc, że szkoda, bo w takim razie nie spotkali jej siostry bliźniaczki...

***

Z ratusza wyparowała wściekła. Gotowa była poprzeć Filiana w jego chęci olania tej sprawy. Nie podobało się jej jak traktują tutaj Brandurga, nie podobało się jej, że straż to najgorsze szumowiny i szczerze mówiąc, aż ją swędziało, żeby pokazać im, jak powinni się zachowywać. Chłodne słowa Delga podziałały na nią niczym płachta na byka.

- Cel, srel! - wyrzuciła z siebie wzburzona. - Ja już widzę tutaj co najmniej jeden cel i jak na razie to nie są orki - przewróciła oczami. - Tak, tak, idź, poszukaj informacji, a ja idę z Filianem - obejrzała się za młodym. - Stary, poczekaj, przejdę się z Tobą! - zawołała i szybko go dogoniła.

- Stary to jest nasz drogi kapłan, o brodzie jak wściekły borsuk - Filian zaśmiał się i wyszczerzył mniej więcej w stronę wiekowego krasnoluda. Wyraźnie ucieszyła go możliwość zwiadu z Ignis. - Pytanie jest jednak jedno. Umiesz się skradać w razie czego?- zapytał, oglądając się na towarzyszkę.
- Skradać? Eeee... A po co? - spytała rzeczowym tonem urocza dostarczycielka uciech usznych. Jasne, że się umiała skradać, w końcu to kto wyjadał świeżutkie precelki mateczki Isidory w świątyni Shiallii?
- Na wszelki wypadek - Fill przewrócił oczami i odpiął broszkę swojego płaszcza. Tkanina zaszeleściła i zmieniła kolor w miejscach gdzie dotknęła gruntu. Następnie wylądowała na głowie Ignis. - Ja sobie bez tego poradzę, a ty w razie kłopotów załóż to i udawaj krzak. Albo kamień. A najlepiej cycaty głaz.
Zarechotał rubasznie, wyszczerzając się do krasnoludki.
- Aleś Ty zabawny! Normalnie boki zrywać - westchnęła unosząc oczęta w górę, ale płaszcz wzięła. A co!
- Potem oddasz - z samozadowoleniem ruszył w stronę bramy. Sam w sobie nie dostrzegał ani nie rozumiał takich niuansów jak "sarkazm", "ironia" czy "cynizm", dlatego też pochwałę dziewczyny przyjął z niemałą dumą. - Jakie sztuczki potrafisz, poza śpiewem rzecz jasna? - zapytał, mijając kolejne budynki.
- Sztuczki? Sprecyzuj proszę - odparła, wzruszając ramionami. "~ Sztuczki!" - prychnęła lekko w duchu.
- Jak zagwiżdżę to wam uszy wybuchną, dwoma akordami otworzę zamek a moje kraszento przywoła tu niebiańską krowę morską? - Fill cały czas rozciągał wargi w wesołym uśmiechu, wyliczając znane mu czary barda, jednocześnie kalecząc profesjonalne słownictwo używane przez muzyków.
- Crescento się mówi! - poprawiła Filiana, a potem wybuchnęła radosnym śmiechem, gdy sobie zdała sprawę, że powiedziała mu jak się to pisze, a nie wymawia.
- A czym to się różni od dźwięku lutni rozwalanej komuś na głowie?- z ulgą opuścił mury miasteczka, wychodząc po za jego bramy. Orle Gniazdo znajdowało się na granicy Gór Mieczy i lasu zwanego Ogrodem Krypt. Filiana aż korciło żeby wybrać się tam na przechadzkę. Z zadowoleniem obejrzał się na dziewczynę.
- Zabrał cię ktoś na spacer po nawiedzonym lesie? - Rzecz jasna teraz szukał tropów. Ale w przyszłości...
- Sześć razy - ucięła kategorycznie i przyspieszyła kroku. - Nie ociągaj się tak, młody! - zawołała patrząc z ukosa na niego. W jej oczach migotały jednak ogniki uśmiechu.
- Młody? MŁODY?!- Fill obrócił się w stronę dziewczyny i przystanął, opierając pięści na biodrach. Nie miał typowo krasnoludzkiej postury. W sensie mial odpowiednio szeroką klatkę i niewielki wzrost, ale jak na krasnoluda był szczupły i wysoki. Całe cztery i pół stopy wzrostu. Jego krótka bródka nastroszyła się niczym jeż. - Jesteś ledwie trzy miesiące starsza, Marchewko!
- Szczeeeniak! - Ignis roześmiała się wesoło i cisnęła w niego szyszką.

Z Filianem znali się od pierwszych miesięcy życia, wychowując się razem w Cytadeli Adbar, ale potem ich losy się rozłączyły, aż kilka miesięcy temu spotkali się w gospodzie "Pod szczerzącym się lwem" w Waterdeep. A później zaczęli podróżować z resztą zacnych kompanów, bo to zawsze przyjemniej w towarzystwie porządnych krasnoludów włóczyć się po świecie.

Dość jednak tych rozważań, trzeba się wziąć do roboty. Szczerze mówiąc, Ignis nie widziała zbytnio sensu w robieniu zwiadu, ale poszła z Filianem pod wpływem impulsu. Zawsze robiła różne rzeczy pod wpływem impulsu i jak dotąd zazwyczaj, a właściwie nigdy, tego nie żałowała...

Draugdin 18-01-2012 23:49

Draug Szybki Topór nosił to imię dumnie. Nie były to przechwałki czy też przewrotnie nadany przydomek. Potwierdzali to ci, którzy go znali. Nie mogli też temu zaprzeczyć ci, przeciw którym jego topór się wzniósł, gdyż rzadko był wtedy czas by choćby wyszeptać przekleństwo.

Pochodził z Grzbietu Świata. Wychował się w cieniu Cytadel Agbar i Fellcrest. Na własne oczy oglądał wspaniałości Mitrylowych Hal. Charakteryzował się wyjątkowym uporem Druga dążeniu do celu, cechą dość powszechną wśród mieszkańców Grzbiety Świata.

Krasnolud Draug był zaprawionym w bojach doświadczonym wojownikiem. Wiele lat już przeżył – w tym roku już osiągał 157 czyli był w kwiecie wieku ja na krasnoludy - niejedną bitwę już stoczył i z niejednego pieca już jadł chleb. Z dziada pradziada, z przekonania i z zamiłowania był wojownikiem.
Nie znaczy to, że był fanatyczny niczym berserker wpadający w szał na zapach krwi. Nie był też bezmyślną maszyną do zabijania. Po prostu uwielbiał walkę. Wychodził z założenia, że trzeba być dobrym w tym, co się robi, więc walka była jego żywiołem. Był najemnikiem od wielu lat. Lubił przygodę i wyzwania. Przez długie lata swojego życia z każdego zlecenia odkładał pewną sumę i swojego czasu przeznaczył uzbierana kwotę na mistrzowsko wykonany krasnoludki topór bojowy. Był to unikalny i niepowtarzalny oręż wykonany na specjalne zlecenie przez uznanego mistrza kowalstwa Drogomira Wspaniałego kuźniach Cytadeli Agdar. Jedynie tam i jedynie krasnoludzcy kowale mogli stworzyć taki oręż.. Był to topór dwuręczny jednak był tak dobrze wyważony, że wprawny wojownik o sile krasnoluda w równym stopniu mógł się nim posługiwać jako jednoręcznym. Wierzył, że kiedyś jeszcze uzbiera złota na jeszcze znamienitszy oręż.




Z obecną grupą w sumie z nim sześciu krasnoludów podróżowali już jakiś czas. Przyjęli w tym czasie już kilka pomniejszych zleceń i miał wrażenie, że całkiem nieźle im się współpracowało w tym wąskim, ale rozumiejącym się wzajemnie gronie.

Kolejne zlecenie przywiodło ich do miasteczka o dumnej nawie Orle Gniazdo. Miasteczko leżało w okolicach Waterdeep. Spotkanie z karczmarzem krasnoludem nieco poprawiło mu humor. Być może w równym stopniu co przedni trunek jakim zostali poczęstowani.
Samo zlecenie opiewało na kwotę 1000 sztuk złota. Nos mu jednak mówił, że coś z tym zleceniem jest nie do końca w porządku. To znaczy miał wrażenie, że nie powiedziano im całej prawdy. Czas pokaże.

Nathias 22-01-2012 11:39

Podróż mijała krasnoludowi bardzo przyjemnie. Słońce miło grzało, lekki wiaterek starał się skołtunić starannie rozczesaną, długą, siwą brodę kapłana, a piękna chebanowa fajka roztaczała przyjemny, lekko słodkawą woń. Grupę, z którą wędrował poznał kilka dekadni temu, a skoro dawno nie miał okazji podróżować wśród ziomków, nie opierał się mocno propozycji dołączenia do kompanii. Stanowili oni dość egzotyczną mieszankę postaci, jednak nie przeszkadzało to ani trochę kapłanowi. Wręcz przeciwnie. Miał nadzieję, że zaowocuje to bardzo ciekawymi przygodami. Tak, bo przygody to Vulfur akurat uwielbiał. Prawie tak bardzo jak majsterkowanie i wszelakie rzemiosło. Ale jak to mówią, prawie robi wielką różnicę.

Po kilku dniach podróży dotarli w końcu do niewielkiej osady. Vulfur dobrze znał miasteczka pokroju Orlego Gniazda. Niewielka, prowincjonalna osada nie wyróżniała się niczym spośród setek innych, które krasnolud miał okazję w swoim życiu odwiedzić. Ta sama zaściankowość. Ten sam ksenofobizm. Ta sama głupota. Można przywyknąć. Zadomowili się w pierwszej napotkanej gospodzie, o jakże krasnoludzkim szyldzie - "Brodata chwała". Jak się okazało, właściciel miał pewne problemy. Głownie z miejscową władzą. Nie był to pierwszy przypadek i na pewno nie ostatni. Iluż to takich podciwców spotykał Vulfur podczas swoich podróży? W zapomnianej przez świat mieście. Prowadzących przyzwoitą karczmę. Uznawanych za mniejsze zło, bo można się u nich napić za niewielkie pieniądze. Mimo, że kapłan nie popierał takich praktyk lokalnych władz, ani tymbardziej nie tolerował rasizmu, to jednak bardzo rzadko mieszał się w podobne sprawy, nauczony doświadczeniem, że przynosiło to więcej szkody niż pożytku. Bowiem po każdym tyranie przychodzi następny - wyolbrzymiając trochę temat.

Wizyta w willi burmistrza do najprzyjemniejszych nie nalerzała. Pomijając całą, niemal otawrtą wrogość i brak szacunku dla kogoś, kto wiekiem jest starszy niż byłby dziadek burmistrza, sama budowla też była pełna rys i niedociągnięc. Jak w ogóle można to uznać za luksus? Co z tego, że marmury, że stal, że szlachetne kamienie. Posadzka nierówna, fugi niewypolerowane, kandelabry z podłego kruszcu, w wystawnych zbrojach nity steczą, że można oko sobie wykolec, o wywieszonej broni nie wspominając. Typowa fuszerka, niedouczonego i zapijaczonego rzemieślnika - jeśli tak można było nazwać tego człowieka...

Sam burmistrz był tym typem człowieka, którego chcesz kopnąć w rzyć za samą facjątę, a ochota ta rośnie wraz z każdym wypowiedzianym przez niego słowem. W sumie nie dowiedzieli się nic ponadto, że transport musiał być bardzo cenny i że burmistrz nie bardzo bawi się w subtelności co do swojego rasizmu. Wręcz przeciwnie. Otwarcie go okazuje. Vulfur zapalił fajkę a pokój wypełniła przyjemna woń smakowego tytoniu. Krasnolud nie odzywał się. Nie miał dziś ochoty na wdawanie się w słowne potyczki z idiotą, który zapewne od razu wezwał by przydupasów stojących za drzwiami. Gdy skończył swój monolog ordynarnie wurzycił wszystkich z komnaty i zapewne zajął się swoimi sprawami, czyli szlifowaniem swojego ego.

Grupa wydostała się w końcu z budynku i widać było wzburzenie wszystkich towarzyszy.
- Stary to jest nasz drogi kapłan, o brodzie jak wściekły borsuk - Filian zaśmiał się i wyszczerzył mniej więcej w stronę wiekowego krasnoluda.
Vulfur zaciągnął się fajką i uśmiechną szeroko.
- Wściekły borsuk? Tego to jeszcze nie słyszałem, ale w sumie masz rację. - odparł do Filiana
- A burmistrzem się nie przejmujcie. Ten świat jest tak skonstruowany, że swój zawsze trafi na swego. Lepiej nauczcie się sobie z tym radzić, inaczej będziecie się niepotrzebnie wplątywać w sprawy, które was przerastają - mówiąc to, zaczął czyściś swoją fajkę, starannie wydłubując resztki popiołu, który w niej pozostał.
Ignis i Filian zagłębili się w swoją, niemal rutynową już, przyjacielską sprzeczkę, po czym postanowili wybrać się na zwiad. Cóż, zwiad to trochę za mocne słowo, ale warto by zobaczyć, co się faktycznie wydarzyło. Nabił ponownie fajkę i zakrzyknął
-Poczekajcie na wsćiekłego borsuka!!

daamian87 30-01-2012 11:38

Jeśli sama obecność w mieście grupy najemnych krasnoludów kogoś nie zainteresowała bądź komuś to umknęło, to zachowanie Ignis i Filiana nie mogło zostać niezauważone. Dwójka młodych, jak na standardy brodatej rasy, postaci w towarzystwie ich pra-dziadka, sądząc po jego wyglądzie, ruszyła ulicami miasteczka. Chcieli zebrać informacje, które mogłyby pomóc im w realizacji zadania którego się podjęli.

W tym samym czasie Draug i Borgin pomagali karczmie Brandurga, wychylając kolejne kufle piwa. Towarzyszącym im Delg skupił się na wypytywaniu karczmarza o różne ważne bądź też nie, sprawy. Zdobył kilka ciekawych informacji, które mogły okazać się dość przydatne. Bądź też nie.

Dwójka roześmianych krasnoludów w towarzystwie wiekowego brodacza przemierzała uliczki Orlego Gniazda. Miasteczko nie wyróżniało się zbytnio spośród innych. Było w nim kilka sklepów, kuźnia, szewc oraz kilka innych punktów usługowych, niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania miasteczka tej wielkości. Vulfura zainteresowała jednak świątynia Tyra, do której bez słowa skierował swoje kroki. Jego młodzi towarzysze pogrążeni w dyskusji i wybuchach śmiechu nie zauważyli nawet zniknięcia wiekowego krasnoluda.

Kapłan pchnął masywne, drewniane drzwi wpuszczając do wnętrza nieco światła. I świeżego powietrza. Odór unoszący się wewnątrz przybytku Tyra był niesamowity. Krasnolud przeżył już niejedno, jednak taki smród spotkał po raz pierwszy w swoim długim życiu. Mimo to wszedł do środka, kręcąc z każdym krokiem swoim nosem i starając się nie myśleć o mieszaninie zapachów atakujących jego nos.

Mimo snopa światła wpadającego przez drzwi wnętrze skąpane było w ciemnościach. Lśniąca podłoga nie pasowała do atmosfery panującej w budynku.


Krasnolud powoli i ostrożnie zagłębiał się dalej i dalej. Każdy jego krok rozbrzmiewał po stokroć głośniej, niż powinien. Wzrok przyzwyczajony do ciemności rozpoznawał coraz więcej elementów wystroju. Liczne płaskorzeźby zdobiące ściany, miejsca przeznaczone do modlitw oraz drzwi prowadzące do miejsc niedostępnych dla zwykłych wiernych. Po za koncertem odgłosów wydawanych przez krasnoluda nie było słychać w świątyni nic innego. Aż do momentu, gdy powietrze przeszył dziwny, wysoki głos.
- Nie jesteś tu mile widziany.- krasnolud nijak nie mógł zlokalizować źródła owego głosu. Rozglądał się nieco zdezorientowany w poszukiwaniu swojego rozmówcy. W końcu zobaczył pod jedną ze ścian siedzącą ze skrzyżowanymi nogami sylwetkę mężczyzny. Im bliżej krasnolud był owego mężczyzny, tym smród był jeszcze bardziej intensywny. Krasnolud nie zainteresował się jednak zbytnio owym mężczyznom, zwiedzał za to w dalszym ciągu świątynię.
- Nie zabijaj ich.- usłyszał brodacz, kiedy kierował się już do drzwi.
- To nie ich wina.- dodał po chwili mężczyzna wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w krasnoluda.
Vulfur odwrócił się w stronę mężczyzny i zobaczył, że ten wpatruje się w niego.
-Kogo masz na myśli?
- Tych, których niesłusznie oskarżono.- po tych słowach niezwykle szybko wstał i niemal podbiegł do Vulfura.
- Tyś mądry, nie głupi. Nie siej śmierci tam, gdzie nie jest potrzebna!- mówił coraz głośniej i głośniej.
-Nie wiem o kim mówisz, ale wiedz, że śmierć nie jest moim celem. - krasnolud starannie dobierał słowa, nie wiedział bowiem z kim ma doczynienia. Mężczyzna przejawiał zachowania paranoiczne, jednak nie brzmiało to jak paplanina kogoś niepoczytalnego.
- Nie każdy lis zje kurczaka, nie każdy wilk zje owcę! Pamiętaj, że drugie dno nie zawsze jest ostatnim!- wykrzykiwał kolejne słowa, dokładając do tego bogatą gestykulację rękoma. Kiedy zaczął skakać z jego bioder opadła opaska, zasłaniająca jego genitalia. Jemu to jednak zupełnie nie przeszkadzało, skakał nadal na około krasnoluda. Nagle uspokoił się i stanął na wprost brodacza.
- Strzeżcie się ciemności, w niej bowiem czai się śmierć w najczystszej postaci. I to, co w śmierci najgorsze. Życie!- dodał cicho tym razem.
Vulfur zazwyczaj miał jakąś odpowiedz na wszelkie sytuacje, które go spotykały. Ale w tym momencie na chwilę zaniemówił, oglądając groteskowy występ tego mężczyzny. Szczęśliwie ostatnie zdanie wypowiedział już na tyle spokojnie, że krasnolud doszedł do wniosku, że dotrze do niego to, co chce mu powiedzieć
-Świat opiera się na wielu dnach i nie jest to nic niezwykłego i doskonale wiem, że najszczersza prawda bywa tylko grą przed tym, jak faktycznie jest. A tobie przyjacielu proponuję wypocząć, bo widzę, że jestes wykończony. Dobrze ci zrobi pobyt w karczmie. Co powiesz na syty posiłek?
- Prawy z ciebie krasnolud. Mimo wieku wiele cię jeszcze czeka. Rad jestem, że dane mi było cię spotkać. Zajdź jeszcze do mnie kiedy, jak czas znajdziesz.- z uśmiechem pożegnał się z brodaczem zupełnie tak, jakby nie słyszał jego słów.
-Z pewnością to zrobię - odparł lekko zdezorientowany, skłonił się jednak i wyszedł ze świątyni. Gdy masywne drzwi zamknęły się za krasnoludem ze stłumionym odgłosem, Vulfur wyciągnął fajkę, nabił i odpalił. Naprawdę przedziwne sytuacje stawia przed nim Jasny Płaszcz. Rozmyślajać na tym, ruszył w poszukiwaniu swoich towarzyszy.


Filian wraz z Ignis dopiero po dłuższej chwili zorientowali się, że wiekowy krasnolud nie idzie wraz z nimi. Po chwilowej konsternacji stwierdzili że nie są w stanie odnaleźć swojego kamrata. Z drugiej strony, martwienie się o niego nie miało sensu. Mimo wieku potrafił o siebie zadbać, a z pamięcią nie miewał problemów, więc do karczmy zajmowanej przez swoich towarzyszy trafić na pewno potrafił.

Młode krasnoludy wróciły ze swojej misji ze zwieszonymi nosami. Nie udało im się dowiedzieć prawie niczego. Mało kto w ogóle chciał z nimi rozmawiać, o dzieleniu się informacjami już nie mówiąc. Na szczęście Delgowi udało się uzyskać odpowiedzi na kilka ze swoich pytań. A te mogły okazać się niezwykle przydatne w czekających grupę zadaniu.


Kolejna porcja piwa nie trafiła do gardła Drauga. Na ulicy rozbrzmiały liczne głosy i krzyki, o ulicę coraz głośniej uderzały końskie kopyta. Ze strzępków rozmów wywnioskować można było, że to grupa kupców która zmierzając do miasta została zaatakowana na trakcie. Trzy krasnoludy szybko wybiegły przed karczmę, gdzie ich domysły potwierdziły się. Na placu kilka metrów od wejścia do karczmy stało kilku kupców w poobrywanych szatach, kilku miało lekkie stłuczenia i kilka siniaków. Żaden z nich nie był jednak ranny. Nawet eskortujący karawanę wojownicy byli cali i zdrowi. Nie mieli broni, ale nic im nie było.

Całe zamieszanie zwiększyło się jeszcze bardziej, gdy do kupców przybył mężczyzn, z którym krasnolud miały nie-przyjemność rozmawiać w sprawie zadania. Maszerował na tyle szybko, na ile pozwalała mu na to jego tusza w towarzystwie sześciu strażników.
-Co tu się dzieje?!- wyraźnie poirytowany wrzasnął na pieklących się kupców. Ci słysząc zdenerwowany głos mężczyzny uciszyli się nieco i spotulnieli.
- Orki nas napadły na szlaku. Zabrali wszystki towar.- odpowiedział jeden z nich, młody, wysoki blondyn. Gruby podwładny burmistrza poczerwieniał na twarzy. Wściekłość się w nim gotowała. Swój wzrok zatrzymał na trzech krasnoluda.
- Co wy tu kurwa robicie! Mieliście załatwić te zielone pierdolone gówna!- wrzeszczał, kierując się w ich stronę. Za nim krok w krok postępowali strażnicy trzymający dłonie na broni.
- Ale kurwa po co! Pierdolone pokurcze, albo ruszycie dupska w tej chwili i pójdziecie odzyskać te towary, albo wpierdolę was do lochów i będziecie tam zdychać!- wrzeszczał niczym opętany, plując śliną na Delga i jego dwóch kamratów.
- W tej chwili wypierdalać mi z miasta i nie wracać bez głów tych jebanych orków.- tym razem o wiele ciszej powiedział ów mężczyzna, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył ponownie w stronę obrabowanych kupców.

Para krasnoludów oraz ich najstarszy kompan weszli na uliczkę na której znajdowała się karczma Brandurga prawie jednocześnie, choć z innych stron. Mieli okazję obserwować odchodzącego od grupy ich kamratów mężczyzny, od którego uzyskali zadanie dotyczące orków. Mimo iż nie widzieli całego zajścia, po minach towarzyszy mogli się domyślać co też się stało kilka chwil wcześniej.

Stella 01-02-2012 19:02

Ich zwiad nie przyniósł niczego nowego, zresztą Ignis nawet nie była mocno zdziwiona. Pomyślała, że później pójdzie w miasto jako ludzka kobieta, albo może nawet mężczyzna, to pewnie dowie się więcej. Teraz jednak wyglądało na to, że mają inne problemy na głowie. Takie mniej przyjemne. Kiedy zobaczyła całą scenę, jej krew zawrzała.

- No popatrz na tego wypłocha, grrrrrr, pewnie im naubliżał, świnia jedna! - wykrzyknęła, czerwieniejąc lekko ze zdenerwowania, które jak dobrze wiedział Filian mogło się łacno przemienić we wściekłość.

Filian skrzywił się. Planował iść na zwiad, ale w tej sytuacji lepiej że nie poszedł. I że nie zabrał ze sobą Ignis. Burmistrz pewnie najpierw by ich zwyzywał, a potem oskarżył o komitywę z orkami i wspólne gwałcenie elfich kobiet.Głupi, spasiony, rasistowski knur. W takich momentach topory Fila swędziały go bardziej niż zwykle. Nie zmienia to jednak faktu że jatka miałaby marne skutki.
- Spokojnie. Robimy co do nas należy, dobieramy złoto i wynosimy się stąd - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny. Gdyby kierował się jednak mięśniami, a nie mózgiem, bruk już byłby zabryzgany krwią.
- Fili, no co ty! - bardka zrobiła krok do przodu, ale ręka przyjaciela nie pozwoliła jej iść dalej. Głęboko odetchnęła. - Dziwne jest to miasto, coś mi tu śmierdzi - mruknęła znacznie spokojniej.
- Ja już teraz wiem, że najpewniej zamiast zapłaty po wykonanej robocie, czeka nas komitet powitalny z płonącymi pochodniami i jeśli burmistrz nie ma za grosz rozumu, szubienice na rozmiar krasnoludów - skrzywił się mocno. Odruchowo trącił pobliski kamień, przytrzymał jeszcze Ignis i westchnął. - Wiesz co jest najdziwniejsze? Że Orle Gniazdo obejmowane jest zasięgiem Sojuszu Lordów z Waterdeep i Silvermoon. A oba te miasta pogardzają rasizmem.
No, przynajmniej rasizmem nieuzasadnionym...Gnomy, niziołki, krasnoludy, elfy. Nawet półorkowie postrzegani byli jako rasa użyteczna. Jedyny rasizm jaki Filian popierał, to względem duergarów. Szarym nigdy nie powinno się ufać. Co do drowów... Cóż, na północy głośno było o Do'Urdenie, ale według Greywordsa był on tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę.
- Orle Gniazdo... Ciekawa jestem czy lady Alustriel wie co się tu wyprawia - normalnie bezchołowie zupełne! Ale jak myślisz - czy ludziom tu mieszkającym to przeszkadza?...
- Ona? Pewnie wie. A może i nie wie. Bo jakby wiedziała to na pewno by tu porządek zrobiła. Bo wątpie żeby ten wieprz miał jakiekolwiek argumenty do takiego postępowania... - ostrożnie puścił Ignis i ruszył w stronę reszty. - Ja rozumiem jakby to było Amn, albo Thay, albo nawet pieprzony Calimshan! Ale tutaj...?
Co prawda o wcześniej wymienionych miejscach słyszał tylko z opowieści żeglarzy i przyjaciół, ale fakt był taki, że wiedzę miał dość szeroką. - No i wyszło na twoje, na szczęście. Płaszcz nie był ci potrzebny.

Sekundę później poczuł jak coś miękkiego uderza go w tył głowy, a Ignis przemaszerowała obok niego z dumnie zadartym noskiem.
- I tak nie jest mi potrzebny, młody - parsknęła.
- Marchewa... - mruknął, rozwijając płaszcz i zakładając. - Ogółem, wiesz, to całkiem dobry płaszcz...
- Elfia robota? - zainteresowała się.
- Elfowa chyba...
- A nie elficka, jak już?
- Mam! Najprościej! Gejowska!
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaargh! - Ignis wykrzyczała swoją frustrację niebiosom. Ten Filian był kompletnie niemożliwy! - Sam jesteś gej, skoro nosisz ich płaszcz, dzieciaku!
- Ty mnie nie podpuszczaj, bo cię złapię za ten marchewowy czerep, zaciągnę w krzaki i czynem udowodnię że się mylisz - krasnolud wyszczerzył się szeroko. - Zresztą, fakty są takie, że ja bym się bał zagadać do elfki. Nigdy nie masz pewności że to nie facet.
- W krzaki powiadasz? - Ignis zatrzepotała rzęsami i pokazała mu język. - Lepiej nawet nie próbuj! - pogroziła mu palcem i podeszła do reszty przyjaciół. ~Phi, też wymyślił - pomyślała.

Kerm 01-02-2012 22:35

- Ten, co z wami rozmawiał - mówił Brandburg - to wcale nie był burmistrz. Jego dostojność Zammen by się nie zniżył do rozmowy z krasnoludem. Jeśli się nie mylę, mieliście nieprzyjemność spotkać się z jego sekretarzem, Mennerem. Prawa ręka, przydupas i równocześnie bratanek burmistrza. Taki sam z charakteru, jak wujaszek. Idealnie się dopasowali.


Nawet we wnętrzu zacisznej karczmy trudno było przegapić zamieszanie, jakie miało miejsce na rynku.
Jak przystało na statecznego krasnoluda Delg wypił kolejny łyk piwa, odstawił spokojnie kufel na stół, otarł wąsy z resztek piany i, zabrawszy swe rzeczy, wyszedł z karczmy.
Może niepotrzebnie, to zrobił, bo od razu stał się ofiarą napaści szanownego pana sekretarza Mennera. Nie sam zresztą, ale i pozostali jego dwaj towarzysze. Jakby to była ich wina, że ktoś nie potrafi zadbać o własne miasto i o swoje interesy w tymże mieście.
Delga przez ułamek chwili kusiło, by sprawdzić, co tym razem uda się wyciągnąć z torby, ale się jednak powstrzymał. Co innego, gdyby dureń zajmujący tak ważne stanowisko zabrał się za realizację swej groźby... W tym jednak momencie ważne było to, iż na rynku, prócz opryszków bawiących się w strażników, było parę innych osób. A gdyby one też uciekły przed lwem czy nosorożcem, to dość trudno by było znaleźć naocznych świadków zdarzenia.


Być może Menner nie chciał, żeby ktokolwiek się kontaktował z osobami z karawany, jednak w panującym ogólnym zamieszaniu Delgowi udało się podchwycić kilka interesujących informacji.
Karawana została zaatakowana jakąś godzinę od miasta. Napadu dokonały orki, około tuzina, z magiem na czele. Kolejny bezkrwawy rabunek, co było nad wyraz ciekawe. Aż dziw, że nikt nikogo nie oskarżył o spisek.


Delg wrócił do swoich kompanów.
- Nie mamy co tutaj siedzieć - powiedział. - Napad nastąpił godzinę temu. Jak się pospieszymy, to ślady mieć będziemy jak na dłoni. Miejmy nadzieję, że tamci, rozzuchwaleni udanym napadem i dotychczasową bezczynnością burmistrza nie będą przesadnie ostrożni.

Makotto 02-02-2012 18:56

-Idę przodem.- Filian zdecydowanie był w bojowym nastoju. A że zirytowali go ludzi, potoczą się łby orków. W sumie, cieszyło go to. Naturalnym wrogiem każdego krasnoluda byli orkowie, a on sam przez lata szwędania sie po lasach i odludziach, zaczął specjalizować się w zielonoskórych.

Furkoczący topór wbijający się w czaszkę orka lub goblina, kufel piwa w ręce i kilo honoru pod brodą. Co prawda tradycyjny krasnolud mógłby zarzucić Filianowi że nie do końca jest honorowy, ale młody brodacz wiedział swoje. No bo w końcu taka kradzież, kiedy ma na celu uniknięcie masakry na strażnikach, to w sumie nie jest niczym złym. Zwłaszcza jeśli obiektem kradzieży jest stara, bezwartościowa, rozpadająca się barka.

Tak samo tutaj, Greywords dobrze zdawał sobie sprawę że rozerwanie strażników na strzępy i obicie mordy burmistrzowi nie byłoby czymś niehonorowym. Byłoby czymś właściwym, wskazanym i akceptowalnym społecznie. Z perspektywy represjonowanych krasnoludów rzecz jasna.

-Idę przodem, w razie czego wracam do was, opisuję sytuację i układamy plan. Pasuje?- plan zwykle polegał na ataku. I dobrze. W takim planie mało rzeczy może się popsuć.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:33.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172