Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-01-2012, 12:45   #1
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
[DnD 3.5] Gdzie toporów sześć...

ROZDZIAŁ I

Trudne początki


Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, kończąc swoją całodzienną wędrówkę po nieboskłonie. Ciepły, letni wiatr poruszał liśćmi drzew. Strażnicy ruszyli z pochodniami w rękach, aby zapalić lampy na ulicach. Leniwie stawiali kroki po byle jak wybrukowanych uliczkach pełnych śmieci. Ludzie zmierzali ku swoim domom po całym dniu ciężkiej pracy. Panujący w ciągu dnia gwar cichł z każdą chwilą. Nawet psy nie ujadały zawzięcie na każdego, kto znalazł się w zasięgu ich wzroku.

Trzech strażników stało znudzonych na wieży tuż obok bramy. Rozmawiali o czymś, nie interesując się zupełnie zbliżającą się grupą jeźdźców. Dopiero kiedy ci prawie wjechali do miasta, jeden z mężczyzn odpowiedzialnych za porządek i obronę miasta kątem oka zauważył grupę krasnoludów. Automatycznie wyprostował się i pewniej chwycił swoją włócznię. Przyglądał się małej grupce krzepkich brodaczy, lustrując ich dokładnie spojrzeniem. Na jego twarzy widniała mieszanina pogardy i obrzydzenia, żaden z wjeżdżających tego jednak nie dostrzegł w coraz ciemniejszy wieczór.


Brodacze dosiadający swoich kuców wjechali do miasteczka przez jedna z głównych bram. Ich pojawienie się na głównej ulicy miasta zwanego Orlim Gniazdem wywołało co najmniej poruszenie. Ludzie przystawali, obserwując z niekrytym zdziwieniem przejazd grupy groźnie wyglądających krasnoludów. Topory i młoty zwisały luźno przypięte do pasków bądź do siodeł. Tarcze przytroczone były z reguły po drugiej stronie. Pozostałe elementy wyposażenia umocowane były albo z tyłu wierzchowców, albo też na jucznych kucach, które potulnie dreptały za jeźdźcami.

Mała karawana skierowała się do pierwszej karczmy, jaka pojawiła się w ich polu widzenia. „Brodata chwała”, tak bowiem nazywał się ów przybytek, znajdował się niedaleko bramy do miasta. Masywne drewniane drzwi z okuciami wyglądały na porządną robotę znającego się na swoim fachu stolarza. Grube okna tłumiły dźwięki z wnętrza gospody. Grube, drewniane bele doświadczyły już niejednego, o czym mogły zaświadczyć czy to grube wcięcia od broni, czy ułamane drzewce strzał i bełtów.


Do przyjezdnych wybiegło dwóch młodziaków, którzy po otrzymaniu srebrnej monety i obietnicy jeszcze jednej, tym razem złotej, dali słowo strzec kuców przed samymi bogami gdyby trzeba było. Brodacze zadowoleni owymi słowami wraz z bronią i niezbędnymi elementami wyposażenia ruszyli do drzwi.

Grupa strażników miejskich wyszła z karczmy, śmiejąc się i szydząc z karczmarza. Stanąwszy przed grupą krasnoludzkich kompanów strażnicy zamilkli na moment, tracąc pewność siebie. Emblematy świadczące o ich zawodzie szybko przywróciły im animusz, nikt przecież nie odważy się zaatakować oddziałów porządkowych władz miasta. Na ich przodzie znajdował się zapewne dowódca, wyglądający na pewnego siebie skurwysyna zakapior. Kilkudniowy zarost i odór taniego wina wystawiały mu jednoznaczną opinię.

Po bliższemu przyjrzeniu się całemu oddziałowi strażników bez trudu można było odgadnąć, że jest to przypadkowa zbieranina najgorszych szumowin z miasta i zalegalizowanie ich nielegalnych działań. Oddział straży po krótkim mierzeniu się wzrokiem ruszył w sobie znanym kierunku, nie zapominając o kilku wyzwiskach i rasistowskich obelgach rzuconych do krzepkich brodaczy.


Sala główna była rozległym, niezatłoczonym pomieszczeniem. Stoły były poustawiane tak, aby mogło się ich zmieścić wewnątrz jak najwięcej mimo bardzo małej ilości gości. Na wprost wejścia znajdował się dość duży kominek, w którym mimo pory roku płonął ogień. Nad nim piekł się kawałek dziczyzny, roztaczając w sali przyjemny, aromatyczny zapach. Już na sam jego widok grupa przyjezdnych poczuła napływającą do ust ślinę, a zapach potęgował uczucie głodu. Kilka metrów po prawej stronie od kominka znajdowały się schody, prowadzące na piętro budynku.


Grupa przybyłych do karczmy poszukiwaczy przygód ściągnęła na siebie uwagę wszystkich klientów. Mimo iż krasnoludy same w sobie nowością nie były, to jednak pojawienie się całej grupy nagle w niedużym miasteczku było czymś niezwykłym. Cisza trwała jednak tylko chwilę, klienci wrócili po chwili do swoich zajęć, co jakiś czas rzucając tylko na grupkę zaciekawionym bądź podejrzliwym spojrzeniem.

Brodacze zajęli jeden z wielu wolnych stolików, nie zwracając uwagi na nieprzychylne spojrzenia. Po chwili na stole, po za toporem, dwoma sztyletami i jakimiś starymi mapami stały trzy dzbany z pieniącym się, zimnym piwem, sześć kufli oraz tyle samo misek z parującym, ciepłym posiłkiem na który składały się ziemniaczane kluski oraz mięso w gęstym, zawiesistym sosie. Nim jednak którykolwiek z brodatych podróżników zdążył choćby chwycić łyżkę w dłoń, powietrze przeszył niski, gardłowy okrzyk.
- Na Moradina! Krasnoludy w mojej karczmie! – źródłem owego głosu okazał się być właściciel „Brodatej chwały”, krzepki krasnolud o długiej, siwej już brodzie i krzaczastych brwiach. Nosił długą, ciemnobrązową szatę zdobioną złotą nicią. Przepychając się pomiędzy siedzącymi klientami niemal dobiegł do stołu, bez słowa ściskając każdego z siedzących przy stole krasnoludów.


- Oczy moje od wieków nie widziały nikogo z naszej rasy, wybaczcie więc moje zachowanie. – dopiero po chwili brodaty karczmarz opanował się i odsunął od, bądź co bądź, nieznajomych krasnoludów.
- Wybaczcie moje maniery, zwą mnie Brandurg, niegdyś Złotobrody. Jak się zapewne domyślacie jestem właścicielem tego zacnego przybytku. – przerwał na moment, przyglądając się dzbanowi piwa.
- Kto wam podał te orcze szczyny?! – zawołał rozpoznając zawartość, obrzucając obsługującą ten stolik dziewkę nieprzychylnym spojrzeniem. Nie przejmował się zupełnie tym, że praktycznie wszyscy klienci spożywający piwo mieli podany dokładnie ten sam trunek.
- Zaraz przyniosę coś odpowiedniejszego dla krasnoludzkiego gardła. – z ledwo widocznym mrugnięciem oka ruszył w stronę baru.

Przy stoliku pojawił się nie dłużej niż kilka minut później, targając pod pachą średniej wielkości beczkę. Wieczór okazał się być niezwykle długi. Piwnica Brandurga była niezwykle dobrze zaopatrzona, a sam gospodarz był łakomy wszelkich wieści z Krain. Jak się okazało sam niegdyś przemierzał nieznane i niebezpieczne krainy z toporem u boku, poszukując przygód i wiecznej chwały w pieśniach bardów i historiach opiewających jego zacne czyny. Los okazał się być jednak dla poczciwego krasnoluda mało łaskawy, został on bowiem podczas jednej z walk poważnie ranny, a po wyleczeniu okazało się, że jego prawica nie jest w stanie utrzymać już topora. Gdyby nie mała fortuna, którą udało mu się odłożyć, prawdopodobnie skończyłby w jakimś dużym mieście w dzielnicy portowej zarabiając jak tylko by się dało na kufel podłego trunku, którego piwem nazwać w żadnym wypadku by nie można było. Zamiast tego udało mu się kupić budynek, w którym założył karczmę.


Kolejne godziny mijały, kolejne kufle były osuszane, kolejne historie opuszczały gardła przedstawicieli brodatej rasy. Niektórzy ze zgromadzonych pili więcej, inni mniej. Sam karczmarz dość szybko zapomniał o swojej początkowej powściągliwości do alkoholu, i wychylał kolejne kufle przelewając ich zawartość do swojego gardła. Z czasem język rozwiązywał mu się coraz bardziej, a krasnoludy mogły zaczerpnąć pierwszych informacji o mieście, do którego zawitały.

Orle Gniazdo było miastem większym niż mogło się wydawać. W obrębie murów znajdowały się takie budynki jak ratusz, niegdyś trzy świątynie – Tyra, Lathandera oraz Moradina. Obecnie ocalał jedynie przybytek Tyra, dwie pozostałe zostały w tajemniczych okolicznościach zniszczone, nikt nie wie jak i dlaczego. Kapłani służący w owych świątyniach zniknęli bez śladu. W jedynej ocalałej pozostał nieco dziwny kapłan o imieniu Roderyk. Dziwny jest zaś dlatego, że nikt nie wie co danego dnia zrobi. Bywa, że nago po mieście biega. Od tygodni kąpieli nie zażył, przez co cuchnie okrutnie i bez problemu odnaleźć go można.


Ponadto w mieście funkcjonują jeszcze dwie inne karczmy. Pierwsza z nich, największa a zarazem należąca jak się można domyślić do burmistrza, to „Smocza łapa”. Po za tradycyjnymi usługami, czyli trunkami, jadłem i noclegiem, w karczmie można skorzystać z usług kilku nierządnic, które za kilka sztuk złota zrobią rzeczy, o których mężczyznom się nie śniło nawet. Wejścia pilnują strażnicy miejscy, którzy ludzi jeno wpuszczają, innym rasom wejść zaś nie pozwalają. Kolejnym przybytkiem jest „Dziurawy kufel”, stara i nieco zapuszczona karczma prowadzona przez młodego Tarna. Ojciec jego, jak i jego ojciec a dziad Tarna, prowadzili tą karczmę najlepiej jak umieli, wkładając w nią całe serce. Młodzik jednak bardziej pieniędzmi i uciechami cielesnymi zainteresowany jest ponoć, niż prowadzeniem interesu, przez co karczma coraz mnie popularna w mieście jest. Co do „Brodatej chwały”, to mimo prawdziwie gościnnej atmosfery, cen niskich przy jednoczesnej dobrej jakości trunków i jadła, gości niewielu miewa. Mieszkańcy boją się straży, która nęka klientów krasnoluda. Gdyby nie przyjezdni, którzy z reguły do niego się kierują po zawitaniu do miasta, zapewne interes swój zamknąć by krasnolud musiał.

Po za budynkami jak karczma czy ratusz, w mieście kowal jest oczywiście, młyn, sklep z przeróżnymi przedmiotami takimi jak broń czy zbroja. Znaleźć można też krawca, który ponoć najlepsze szaty szyje w okolicy, szewca co buty dobrej jakości, choć wyjątkowo długo robi oraz garnizon, gdzie straż w sile trzydziestu chłopa siedzi. Do garnizonu brama drewniana prowadzi osadzona w palisadzie. Szturmu nijak wytrzymać by nie mogła, jednak przed ewentualnymi zamieszkami wewnątrz skrytych ludzi ochroni z pewnością.


W okolicy kopalnia stara krasnoludzka się znajduje, jednak nikt się tam nie zapuszcza odkąd orki licho jakie stamtąd przepędziło. Orki, zgodnie ze słowami starego krasnoluda, wrogie nigdy nie były. Nie to żeby dobre były, co to to nie. Ale na topór mniej zasłużyły niż niejeden mieszkaniec Gniazda Orlego.

Jak się okazało Brandurg miał na pieńku z panującym w mieście burmistrzem. Osobnik ten nie przepadał, żeby powiedzieć delikatnie, za przedstawicielami innych ras po za ludzką, i nie chciał widzieć ich w swoim mieście. Brodacz jednak za nic brał sobie panującą sytuację, i mimo kilkukrotnych ataków na jego przybytek nie rezygnował. Pracował jak robił to przez kilka poprzednich lat.
- Nie wiem czy długo wytrzymam.- zaczął żalić się brodacz wpatrując się w kominek.
- Tera to nawet straż się mi dupska uczepiła, nie popuszczają. Ostatnio zaczęli pobierać jakiś podatek ode mnie, raz na dekadzień muszę im płacić dwadzieścia sztuk złota! Za nic! – wykrzyknął niemal karczmarz.
Kolejne opowieści o panoszących się w mieście strażnikach, którym nikt nie jest w stanie nic zrobić wydawały się coraz bardziej przesadzone. Tak można by je było odbierać, gdyby mówił to pijany marynarz, opowiadający o spotkaniu z małą ośmiornicą, która w jego słowach byłaby Krakenem bądź potworem co najmniej tak strasznym jak ten wspomniany. Mieli jednak do czynienia z krasnoludem. Rzetelnym, porządnym krasnoludem, a to oznaczało iż musi mieć on poważne problemy. Spotkanie wieczorne dobiegło końca. Każdy z krasnoludów otrzymał swój własny pokój.


Następnego dnia

Poranek następnego dnia był niezwykle rześki. Świeże powietrze wpadało przez otwarte okna do pokojów, mieszając się z piwnymi oddechami krzepkich poszukiwaczy przygód. Ranne obowiązki nie pozwoliły Brandurgowi na długi odpoczynek po niekrótkim posiedzeniu dnia poprzedniego. Towarzyszy zaś obudził hałas i rumor, jaki doszedł ich uszu z sali głównej z samego rana. Nim pierwszy z przybyłych do miasta krasnoludów zszedł na dół, wszystko się uspokoiło. Przynajmniej na to wyglądało.

Jak się okazało karczmarza odwiedzili po raz kolejny strażnicy miejscy. Ci sami, których poprzedniego dnia mieli przyjemność spotkać towarzysze wchodzący do karczmy. Tym razem jednak nie omieszkali w dość dosadny sposób, za pomocą kijów i pięści, przekazać krasnoludzkiemu karczmarzowi, że nie jest mile widziany w mieście. Podbite oko i broda we krwi skąpana nieco przekonać do tego starego wojaka miały, a im więcej wizyt takich składali mu strażnicy, tym bardziej przekonujący byli. Brandurg sprzedać nijak nie miał komu przybytku swojego, co trzymało go na miejscu. Bez pieniędzy był bowiem, a budynku wraz z renomą wypracowaną oddać za darmo komu nie chciał. Tak więc siedział brodacz w swoim budynku i modlił się do bogów, aby pokarali burmistrza i ludzi jego, nikt bowiem nie miał odwagi ruszyć ani władcy miasta ani jego straży. Wiązać się to bowiem musiało z listem gończym wyznaczonym przez królewskich za napad na władzę, a to spotkaniem z katem kończyło się z reguły.

Po pożywnym, smacznym śniadaniu na które to jajecznica na boczku wraz z kilkoma ciepłymi jeszcze bochenkami chleba się składało, brodata kompania do ratuszy ruszyła, gdzie informacje o płatnym zadaniu otrzymać mieli.




Rynek, na który weszli towarzysze, robił wrażenie przepychem i wykończeniem. Większość budynków była bogato zdobiona, wykonana z wysokiej jakości materiałów. Krasnoludy swoim wprawnym okiem bez trudu oceniły, że budowa kilku zaledwie budynków w tym ratusza, musiała pochłonąć całkiem pokaźną sumę pieniędzy. Ich jednak interesowało zupełnie co innego, skierowali się więc wszyscy do ośrodka władzy miejscowej.


Wejścia do najbardziej reprezentacyjnego budynku w mieście, siedziby władz pilnowało sześciu uzbrojonych drabów. Patrzyli oni z niekrytym obrzydzeniem na wchodzących do wnętrza budynku krzepkich osobników, nie odezwali się jednak ani słowem. Brodacze skierowali się do sali w której mieli uzyskać informacje o zadaniu, które ich czekało. Wszystko dokładnie opowiedział im Brandurg, właściciel karczmy w której wynajęli pokoje.

Korytarz, którym szli, był niezwykle bogato zdobiony. Na ścianach znajdował się płaskorzeźby oraz liczne obrazy. Podłoga z marmuru lśniła czystością, zaś co kilka metrów po bokach korytarza umieszczone były drewniane manekiny odziane w reprezentacyjne, srebrne zbroje wysadzane drogimi kamieniami.

Pomieszczenie, do którego trafili było jeszcze bardziej eleganckie niż zwykły korytarz. Białe ściany lśniły świeżością. Na podłodze rozłożono ogromny, gruby dywan o niezwykle skomplikowanych wzorach. Pod oknem znajdowało się duże biurko, za którym siedział otyły, łysiejący mężczyzna w białej, przepoconej koszuli. Nie zauważył nawet tego, że ktoś wszedł do jego pomieszczenia, tak zajęty był pisaniem czegoś na kawałku pergaminu. Kiedy drzwi trzasnęły, oderwał na moment wzrok od swoich notatek i niemal podskoczył ze strachu.


- Och, krasnoludy. Nie włazić mi na dywan. Czego tu chcecie? – wypowiedziane pytanie nie mogło zawierać więcej obrzydzenia i dystansu do pięciu brodaczy i towarzyszącej im kobiecie tej samej rasy.
- Z resztą nie mówcie, przed chwilą wietrzyłem. Jeśli przyszliście w sprawie ochrony miasteczka to dobrze, niestety, trafiliście. Ostatnio zaatakowała nas grupa orków. No, nie tyle nas co jedną z naszych karawan. Macie znaleźć ich obozowisko i się ich pozbyć. I wszystkie towary mają wrócić do miasta! – dodał niemal krzycząc. Po tej przemowie aż się spocił, przetarł więc swoją tłustą twarz chusteczką i rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- Nagroda to tysiąc sztuk złota. Macie sami znaleźć to zielone gówno i załatwić, nie interesuje mnie jak. I dowody jakieś, żeście ich zabili a nie tylko ukradli im nasze towary. – dodał, patrząc z wyższością na krasnoludy. Z informacji jakie uzyskać można było w mieście, kwota ta pięć razy wyższa była, bowiem większość towarów do sklepu i karczmy burmistrza dostarczonych być miało. Jak łatwo się domyślić można było, sama wartość towarów musiała być znacznie wyższa niż nagroda.
- No czego, wszystko wam powiedziałem! Wynocha! – uprzejmość mężczyzny była niewątpliwie jego piętą achillesową. Kompani nie mieli jednak innego wyjścia jak przełknięcie tej zniewagi i opuszczenie budynku, walka ze strażą a w szerszej perspektywie ucieczka przed królewskimi ludźmi nie była tym, czego poszukiwali.

Jako że dzień dopiero wstawał, mieli dużo czasu na przygotowanie. Mogli uzupełnić brakujące zapasy, poznać nieco bardziej miasto albo od razu udać się na poszukiwanie bandy orków i skradzionych przez nich towarów.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski

Ostatnio edytowane przez daamian87 : 15-01-2012 o 13:16.
daamian87 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172