Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2012, 20:41   #101
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Smok ledwo zobaczył ląd postanowił zakomunikować o tym komu trzeba. Na nieszczęście dla reszty najemników, wybraną przez niego osobą okazała się Ralf. Większość najemników miała, co do niziołka najróżniejsze podejrzenia, co do jego roli na okręcie i zapewne w ich mniemaniu był on ostatnią osobą do której powinno się kierować z jakimiś ważnymi sprawami.
Postępowanie smoka było tym dziwniejsze, że w momencie ujrzenia wyspy obowiązki dowódcy “Gryfa” pełnił jeden z nich. Brak szacunku i zignorowanie Bahadura było bardzo dziwne i mogło sugerować, że Sylve postanowił rozegrać jakąś swoją partię.
Niestety Ralf nie okazał należytej wdzięczności za to, że jako pierwszy został poinformowany o ważnym wydarzeniu.
- Rozumiem - bąknął kuk - A teraz wracaj do gniazda i melduj mi o wszystkim, co dojrzysz. No na co czekasz! - ponaglił smoka, a sam ruszył w kierunku kajuty Ragara.

Nie minęły dwie minuty, gdy zaspany bosman pojawił się na mostku.
- Opuścić kotwicę! - zaryczał.
Zgrzyt metalowego łańcucha poinformował, że rozkaz bosmana został wręcz natychmiast wykonany.
Bosman kilka długich minut wpatrywał się w zasnutą mgłą wyspę.
- Bahadur! Do mnie!
Gdy caliszyta zbliżył się do Thorta, ten rzekł:
- Zajmij się organizacjom zwiadu. Chciałbym, abyś popłynął jako dowódca zwiadu. Wierzę w twoje dyplomatyczne zdolności. Uważaj na to co mówisz i co robisz. Tubylcy w większości przypadków są bardzo zabobonni i raczej nie lubią obcych. Staraj się być miły, ale cały czas uważaj. Oni często tylko z pozoru są gościnni. Naprawdę tylko czekają okazji, by wbić człowiekowi sztylet w plecy. W razie niebezpieczeństwa lub kłopotów zadmij w róg.
To powiedziawszy wręczył Bahadurowi zakręcony ozdobny róg.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 03-04-2012, 13:56   #102
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ląd na horyzoncie! to radosny okrzyk typowy zazwyczaj dla tych, co długie miesiące spędzali na morzu, a widok lądu oznaczał pieniądze, wino i dziewki. Lub dla rozbitków, dryfujących przez bezkresne błękitne przestrzenie, poznaczone grzbietami fal.
W ich przypadku widok lądu mógł oznaczać wiele rzeczy. W najbardziej optymistycznej wersji mieli przed sobą przyczółek takiej czy innej cywilizacji i szansę dowiedzenia się, w jakiej części tutejszego świata się znajdują. Wersja bardzie pesymistyczna przewidywała obecność mało cywilizowanych ludożerców, krwiożerczych piratów i innych tego typu indywiduów.
Atuar był odrobinę na siebie zły - w końcu można było przewidzieć, że natrafią na jakichś ludzi. Wymodlona w odpowiednim momencie przepowiednia zdecydowanie by się przydała. Ale równie dobrze mogli nie spotkać ludzi przez następne miesi, a istniały czary bardziej przydatne. Nikt nie był w stanie znać wszystkich istniejących czarów, nawet najwyżej postawieni kapłani dysponowali w danym momencie ograniczoną ich ilością.

Nie wtrącał się do procesu formowania ekipy zwiadowczej. Nie wpychał się do niej na siłę. Miał wrażenie, że bardziej się przyda kapitanowi i nawigatorce, szczególnie że Ashrak miał płynąć na ląd. Pozostawali jeszcze inni ranni, którzy wymagali opieki, chociaż tutaj (w większości przypadków), pomoc okrętowego medyka w zupełności wystarczała.
Ciekawe było, komu naraził się Lanthis. Zapewne jakiemuś nekromancie. Może zatopił jakiś statek, a wcześniej ukradł coś, co należało do tamtego? Odnalezienie rabusia to przecież tylko kwestia czasu i pieniędzy. Dużych pieniędzy zazwyczaj. Kapitan jednak nie mógł udzielić odpowiedzi. Wcześniej zresztą również wyglądał na małomówną osobę, niezbyt chętnie dzielącą się z innymi swymi sekretami.
A może podczas tej wyprawy Lanthis miał zamiar w jakiś sposób wykorzystać ową zdobycz? W końcu też był magiem.
Pogrążony w myślach Atuar stanął przy burcie, wpatrując się w bezkresne wody. Może niebezpieczeństwo nie czaiło się na wyspie, tylko nadejdzie z drugiej strony?
 
Kerm jest offline  
Stary 06-04-2012, 17:51   #103
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Ląd na horyzoncie, ląd widzę! - rozległ się okrzyk na pokładzie. Pesarkhal wnet spojrzał lunetą tam, gdzie miał być ląd i już rozmyślał, co powinien zrobić, kiedy jasne stało się, że sytuacja nie spoczywa już w jego rękach.
Sprawą zajął się Ragar, najwyraźniej obudzony przez Ralfa.

O to, że przebudzono Thorta nie dbał w żaden szczególny sposób. Bardziej interesowało go co innego – czy smok umyślił złożenie raportu kukowi jako afront? Nie zdenerwowało go to ani trochę – właśnie dlatego, że wyglądało na umyślony afront. Gdyby wybuchał gniewem, gdy tylko inni chcieli wyprowadzić go z równowagi, dawno już byłby martwy.

Tylko, no, to klasyfikowało smoka jako osobnika przynajmniej nieprzyjaznego. Nawet, jeśli nie przekazał informacji kukowi celowo. Bo oznaczało tyle, że składanie raportu kucharzowi jest najbardziej intuicyjne – a więc, że inni spośród utrzymujących porządek są idiotami.

Ale w sumie... mógł to przewidzieć. Wcale nie myślał o wachcie w bocianim gnieździe jako jakimś wymiarze kary – zwyczajnie krukogryf wciąż mógł pałętać się w okolicach statku. A Sylve jako jedyny z nich mógł stawić czoło maszkarze na jej własnym gruncie. Czyli w powietrzu. Tyle, że smok najwyraźniej odebrał to jako atak... chyba. Czyli... może po prostu miał focha?



Bosman powierzył Pesarkhalowi zorganizowanie zwiadu na wyspie, więc ów zakasał rękawy i czym prędzej zabrał się do organizację. Jeszcze zanim nakazał przygotowanie do spuszczenia szalupy rozesłał wieści o zebraniu najemników. Co by nie mówić, to najęci przez Lanthisa wojacy stanowili najbardziej doświadczoną grupę załogantów z „Czarnego Gryfa”. A choć mógł zwyczajnie wcielić kilku do swej grupy, to z jakichś powodów caliszyta wolał dobrowolną kooperację.
- Wiecie, że wypatrzyliśmy wyspę na horyzoncie – rozpoczął zebranie Bahadur, od razu przechodząc do rzeczy – I myślę, że trzeba, byśmy ją zbadali.
Caliszyta przerwał na chwilę, patrząc na pozostałych.
- Jestem niemal pewien, że jest zamieszkana – stwierdził mocno – więc chcę dowiedzieć się, czy mieszkańcy są wrodzy. Jeśli nie, to zamierzam zaproponować bosmanowi, abyśmy tu zasięgnęli języka i przeczekali kilka dni w oczekiwaniu na Gwiazdę Południa. A jeśli są - wzruszył ramionami - To nic tu po nas. Portu nie widać więc możemy bez przeszkód i obawy o pościg odpłynąć. Wysp tu ponoć sporo, więc różnicy to nie czyni.
Bahadur znów uczynił pauzę, żeby najemnicy przetrawili informacje. Wreszcie, kiedy uznał, że dał im dostatecznie dużo czasu, rzekł ostatnią część:
- Jacykolwiek mieszkańcy już pewnie dawno dojrzeli „Gryfa”. Więc pewnie tłoczą się już na brzegu - machnął ręką – Mamy magów, którzy mogą przesłać informacje z szalupy na wybrzeże. Dlatego powinno dać się zorientować się w zamiarach z pewnej odległości. I może ustalić spotkanie na dość neutralnym gruncie - wzruszył ramionami po raz drugi, implikując, że dalszego przebiegu 'misji' na brzeg zaplanować się nie da.
-Tyle z mej strony. Jesteście tutaj najbardziej doświadczeni, więc liczę na to, że znajdą się ochotnicy do udziału w eskapadzie – dokończył swoją przemowę Bahadur - Oczywiście, jeśli macie lepsze pomysły, to chętnie ich posłucham.
- Jeśli chcecie zejść na ląd, poprowadzę was - rzuciła Noa, wpatrując się w deski pokładu. Zejście na ląd mogło jej dobrze zrobić, odrywając ją od nieprzychylnych spojrzeń marynarzy i znienawidzonego ryja bosmana. - Jeśli gdziekolwiek moje umiejętności maja się przydać, to właśnie tam. Czy to dżungla Chultu czy zafajdana, mglista wyspa. Nie ma znaczenia... - przeniosła spojrzenie an Bahadura.
- Rozumiem że wszyscy spodziewacie się przyjęcia na waszą cześć tuż po zejściu na ląd. A czy ktoś po za mną przypuszcza że zamiast jadłem i winem przywitają nas strzałami i mieczami? O magii już nie mówię. - Sylve przerwał idyllistyczne wizje zejścia na ląd.
- Właśnie dlatego chce tam iść... -mruknęła tropicielka - Tam na lądzie, potrzebna wam będzie siła, a nie zwinny język.
- Uważasz że mamy jakiekolwiek szanse? Prawdopodobnie mają nad nami przewagę liczebną. Oczywiście mamy magów
- mówiąc to smok wypiął dumnie pierś i wyprostował szyję, unosząc jednocześnie nieco swój łeb - ale całkiem możliwe że oni mają swoich.Po za tym to ich ziemia. -
- Tak do tego podchodząc, równie dobrze możemy już teraz wepchnąć sobie ostrze w grdykę...
- sapnęła wręcz - A czy wasze czary mary będą przydatne... Przekonamy się.
Bahadur obrzucił smoka spojrzeniem. Nie słuchał, co mówi? - caliszyta myślał o smoczydle dość niechętnie od czasu, gdy ów mu podpadł.

- Jakakolwiek magiczna komunikacja nie wchodzi w rachubę?
- caliszyta zwrócił się do Sylve - Wydawało mi się, że wspomniałem, że zażądamy spotkania na korzystnych warunkach. Jak nie dadzą, to odpłyniemy, popływamy wokół wyspy, strzelimy w ich wioskę z armat i spróbujemy znowu - wzruszył ramionami.
Nie dodał, że wątpi, by natknęli się na jakiś większy opór. Wyspa nie była specjalnie duża... co oni spodziewali się tam znaleźć, tajny sabat wiedźm i wojennych czarodziejów? Bez sensu. Skoro Gryf mógł się wyprawiać na te morza z małą (i nie w pełni uzbrojoną!) załogą, to wody nie mogły być AŻ TAK niebezpieczne. Najpewniej tutejsi mieli dwudziestu zdatnych do walki mężczyzn i zero chęci ściągnięcia na siebie uwagi dużego galeonu.
- Genialne wprost! - wykrzyknął smok.
- Zaatakujmy ich jeśli nie odpowiedzą choćby nawet z braku maga, przecież na pewno nam wybaczą jak tylko wytłumaczysz im, dlaczego to zrobiłeś! - Sylve nie krył złości. Drażniła go głupota ludzka. I to w dodatku głupota kogoś, kto powinien wykazywać się rozsądkiem i podejmowaniem przemyślanych decyzji.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś przestał traktować innych jako idiotów – Bahadur zmrużył oczy – Nikt mi nie płaci za spowiadanie się wam z moich planów. Więc jeśli cokolwiek chcecie usłyszeć, to radzę zaprzestać tej maniery.
- W takim razie przestań się tak zachowywać - odpowiedział smok bez cienia emocji w głosie.
- Powtórzę się, może trzeba jaśniej... - caliszyta westchnął – Umiem znosić konstruktywną krytykę, ale to nią nie jest. Pieprzysz, a na dodatek mnie obrażasz... - skierował wzrok na smoka – Więc albo zacznij mówić do rzeczy, albo wylecisz z zebrania. na wysoki zwiad powietrzny – dokończył Bahadur. Po prawdzie, to nie był wcale pewny, czy umiałby przelecieć taką trasę... ale go to mało obchodziło.
Na szczęście smok nie kontynuował pyskówki. Pewnie obraził się na tyle, żeby umilknąć na dłuższy czas. Na szczęście, bo Bahadur od długiego czasu nie zaznał snu – trzymając się na jakiejś orzeźwiającej nalewce, którą wyprosił od Ashraka – a do lądowania był zobligowany rozkazem. Jego nastrój był więc dość parszywy, a niekonstruktywna krytyka (i to momentami ad personam) tylko go denerwowała jeszcze bardziej.
- Jeśli na plaży zbiorą uzbrojeni ludzie i wyślę wiadomość, że proszę o bardziej kameralne spotkanie, to oczekuję, że część z nich odejdzie – powiedział caliszyta - Wśród ludzi to normalna reakcja. Nie wiem, czy tak jest również wśród smoków.
Po chwili zwrócił się do Noi:
- Nie, twe talenty będą lepiej wykorzystane, gdy nikt nie będzie cię obserwował - zawyrokował - Jeśli bosman się nie sprzeciwi, każę zabrać cię drugiej szalupie. Szalupa zrobi szerszy łuk i wysadzi cię na nieobserwowanym kawałku plaży. Będziesz mogła zbadać wyspę na własną rękę... i przyjść nam z pomocą, jeśli tutejsi poniewczasie uznają, że złamaliśmy jakieś tabu. Pasuje ci takie wyjście? - spytał się.
Milczała przez chwilę mierząc mężczyznę podejrzliwym spojrzeniem. Co im szkodziło, żeby po tym wszystkim zwyczajnie zostawić ją na wyspie ? Wszak w bajeczki opowiedziane przez bosmana mogli wszyscy uwierzyć. Z drugiej strony, jeśli chcieli się jej pozbyć, wystarczyło życzliwe słowo do ucha bosmana...
- Niech będzie. Tylko jak skontaktujecie się ze mną, lub ja z wami jeśli sprawy na wyspie nas przerosną ?
- Z tobą możemy się skontaktować magicznie
– potarł brodę w zamyśleniu – Jeśli zaś chodzi o ciebie... Możesz wziąć ze sobą Ashraka. Twój brat powinien dysponować odpowiednimi możliwościami.
Elfka, która dotychczas tylko przysłuchiwała się rozmowie, postanowiła zabrać głos w dyskusji.
- Wyspa jest zamieszkana. To z niej pochodzi Papusza. – Kobieta wskazała na dziewczynkę, która stała koło niej – w końcu jeszcze nie wszyscy najemnicy wiedzieli, jak mała ma na imię. – Jest na niej przynajmniej jedna wioska, którą rządzi Grigori – jego przede wszystkim należy się wystrzegać. Mała twierdzi, że potrafi on czytać w myślach i wszystko widzi. – Tu spojrzała na magów. Oni powinni wiedzieć, o co dokładnie mogło chodzić dziewczynce. – Poza tym, można tam spotkać likantropów. Chyba że istnieje inny powód niewychodzenia podczas pełni.
- O ile to rzeczywiście jej dom - zmarszczył brwi w zastanowieniu - Wątpię, by w życiu widziała dużo wysp. Ale dziękuję za informację - nadmiar ostrożności nie zaszkodzi. A jeśli usłyszę o jakimś Grigorim, będę wiedział, na czym stoję - schylił głowę w geście podzięki.
Noa przez chwilę wpatrywała się w dziecko u boku elfki. Jej spojrzenie było nieruchome, bez wyrazu - niczym u węża zaczajonego na swoją ofiarę.
Po chwili namysłu przeniosła spojrzenie na Chui.
- Nie byłaś w stanie więcej z niej wycisnąć, czy nie próbowałaś? Może ciocia Noa powinna podać jej syropik, po którym więcej się jej przypomni? - przeniosła spojrzenie ponownie na dziecko, jednak na jej obliczu czy też w głosie, próżno było szukać groźby. Nagle drgnęła...
- Czy to szczenie rysuje? Rysowała coś? Może swój dom... - obserwowała małą wcześniej , jednak to elfka robiła tutaj za przytulankę w ramionach bękarta.
Caliszyta drgnął lekko, gdy tylko usłyszał słowa Noi. Szybko jednak powrócił do zwyczajnej postawy.
- To brzmi całkiem, jak cała wiedza czterolatki... - rzekł, utrzymując całkowicie obojętny ton. – Jeśli ją przestraszysz, usłyszysz najwyżej, że tatko umiał obronić ją przed ciociami. Strata czasu. - Wzruszył ramionami.
I wyjątkowo miał nadzieję, że Noa się tu zgodzi, choć z przyczyn zupełnie innych niż dobro dziecka.

Tropicielka wzruszyła ramionami, przenosząc spojrzenie z dziecka na Bahadura.
- Dzieci bywają pamiętliwe... A skoro tak mocno nosi w sobie lęk przed tym, jak mu tam... Zresztą, może macie rację.
Spojrzał na resztę najemników. Milczeli. Pesarkhal westchnął w duchu. Zapału u nich było tyle, co u straceńców...
- Courynn, Veras... – zwrócił się do trzech spośród zgromadzonych – Chcę, żebyście uczestniczyli w tej wyprawie.
Następnie odwrócił się do Yagara. Mag dysponował wyjątkową wiedzą... i nie był smokiem. Mógł od biedy ujść za normalnego człowieka, co już rokowało nadzieje, że nie odepchnie 'zabobonnych mieszkańców'.
- Yagarze, pomoc kogoś o takiej wiedzy może okazać się nieoceniona - rzekł do Czerwonego Czarnoksiężnika - Myślę, że twoje umiejętności mogą okazać się na wyprawie niezbędne.
Spojrzał jeszcze raz po wszystkich, aby zobaczyć, czy nikt nie ma uwag, po czym zakończył zebranie. Dobrał kilku ludzi – doświadczonych, do których miał zaufanie, którzy mieli odpowiednią broń... i no – ludzi właśnie.



- Kilka spraw, nim wylądujemy – stwierdził Pesarkhal, gdy tylko wszyscy znaleźli się w łodzi – Kilka, bo choć sam nie wiem, czego się spodziewać, to niektóre zasady mogą być uniwersalne.

- Pamiętajcie, że wkraczamy na nieznany teren – mówił Bahadur do ludzi w łodzi – A ludzie tego lądu mają zwyczaj wierzyć w zabobony. Dlatego musicie zachować pewną ostrożność.

- Po pierwsze – starajcie się nie tykać rozmową wierzeń religijnych. Odnosi się to także do wywoływania ich imion. Czy to Pan Bitew, czy Sucza Królowa... dość powiedzieć, że najpewniej są dość egzotyczni wśród tubylców – no, nawet Toril – wedle jego wykształcenia – dzielił się na strefy wpływów panteonów; i bogowie z jednego niezbyt przyjaźnie patrzeli na inne – Więc starajcie się tego nie czynić.


- Po drugie, musicie pamiętać, że pewne rzeczy mogą budzić lęk. Dlatego nie mówcie o smoku na pokładzie – nawet, jeśli mielibyście mówić o „jaszczurce-prowiancie”. Starajcie się też nie wspominać o magii, Lanthisie czy czymkolwiek póki nie ustalimy stosunku tutejszych do sztuk tajemnych. Amn przykładem, że czarnoksięstwa można się bać. Możecie za to wspomnieć o multirasowości... jeśli witający nas tłum będzie wielorasowy – specjalnie zresztą wybrał sobie tylko ludzkich załogantów, aby w razie czego uniknąć utarczek na tle rasowym.

- Po trzecie, wyprawa obfituje w tajemnice. Choroba, która zmorzyła kapitana... Dziewczynka z karaweli-widma... może na któreś z nich miejscowi znają odpowiedzi. Może - caliszyta wyruszył ramionami - Ale coś mi się wydaje, że gadanie o tym z mieszkańcami będzie cholernie ryzykowne. Więc jeśli któryś z was będzie miał jakieś podejrzenia, niech się z nimi podzieli ze mną, a nie z tubylcami. Mogę spróbować pociągnąć ich za języki, jeśli się zgodzę z podejrzeniami.

- Po czwarte – trzymajmy się razem. Odchodzenie od siebie po próżnicy jest... no, głupie.

- Więcej nie powiem, bo trudno rzec, co nas czeka na brzegu
– wzruszył ramionami – Może się zdarzyć, że na brzegu będą nas oczekiwać z włóczniami. Ale od tego mamy oczy, by to zobaczyć, i od tego mamy głowę, by zmienić plan, więc szkoda kłapać po próżnicy. A ja w was i wasz rozsądek wierzę.


Siedząc później w łodzi miał chwilę, żeby zastanowić się nad swoim stosunkiem do dziewczynki. Ktoś z zewnątrz, obserwując jego działania, mógłby pomyśleć, że przywiązał się do Papuszy. Bronił ją przed Noą, zamierzał poruszyć niebo i ziemię, żeby na wyspie się o niej czegoś dowiedzieć i poznać prawdę... inaczej przecież by zadbał o to, by ktoś inny (Courynn?) poprowadził wyprawę, a sam by zakosztował snu. Zapewne z pełnym pozwoleniem bosmana.

Ba!, był niemal pewien, że bardziej przyda się na pokładzie, niż rozmawiając z tubylcami.

Innymi słowy – poświęcał coś, żeby ocalić opętaną dziewczynkę, co do której sam miał mieszane uczucia. Trochę jak boscy wybrańcy ze starych opowieści...

Gówno prawda.

Bahadur el Pesarkhal nawet nie aspirował do takiej wielkości ducha. Od momentu, w którym Atuar przekazał mu wiadomość, patrzył na dziecko mniej jak na człowieka, a bardziej jak na istotę magiczną. Tu nie było już miejsca na współczucie. Było za to miejsce na coś innego: na zabobonny lęk.

Niby urodził się w Calimporcie, najbardziej magicznej z Ziem Intryg. Niby wiedział, co magia potrafi zrobić... Niby. Bo tak naprawdę to magiczność Ziemi Trzech Rzek była powierzchowna. Era Ognia z Niebios, Mnemon i Calim... wszystko to nauczyło caliszytów, żeby nie tykać istot, które nie rozumieją. Dlatego magia przyzwań praktycznie się nie rozwijała, a za zbytnie powiązania z dżinami (czy ifrytami) groziła śmierć. Lud Calimshanu się lękał.

Tym samym lękiem Pesarkhal obdarzył dziewczynkę. Nie rozumiał, czym jest. I nie wiedział, co z nią zrobić. Setki opowieści o zemście pradawnych istot kołatały mu się po głowach. Towarzyszyły im dziesiątki doniesień o statkach-widmach... a to wszystko sprawiało, że zwyczajnie bał się tknąć Papuszę. Jeszcze „Czarny Gryf” podzieliłby los drugiego statku... Jeśli chciał coś z tym zrobić, to musiał znać prawdę.

A jeśli uda się ocalić ludzkie dziecko... cóż, to dobrze. Ale cokolwiek bardziej obchodziła go załoga i własna skóra.

Tyle tylko, że takie przemyślenia były średnim towarzyszem wędrówki, więc gdzieś w ćwierci drogi na wyspę caliszytę zmógł zasłużony sen. Dopiero przy końcówce któryś z marynarzy go obudził. Wówczas stanął na dziobie, pożyczył od Braegena lunetę i stanął, wypatrując sytuacji na brzegu.
 
Velg jest offline  
Stary 08-04-2012, 00:19   #104
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Niczym burzowa chmura kroczyła wąskimi korytarzami, pod pokładem. Rozmowa z Verasem nie przyniosła żadnych pozytywnych skutków, czy nawet wizji na przyszłość. Blondyn wycofał się z planu, pozostawiając Noe i Ashraka w patowej sytuacji. Rzucając pod adresem stratega kilka siarczystych przekleństw, opuściła ładownie, wcześniej kryjąc najedzoną Iputtup do jej legowiska. Sytuacja była zła i odbijała się na jej, zazwyczaj niczym ze stali, nerwach. Zazwyczaj to ona była łowcą, czającym się pośród oceanu zieleni w dżungli Chultu. To jej ciche wycie, snujący się w zaroślach cień doprowadzały jeszcze żywe ofiary do obłędu. Na Czarnym Gryfie wszystko się jednak zmieniło. Czuła się nie lepsza od Kła, którego kapitan kazał zamknąć w klatce pod pokładem. Cały galeon był dla niej niczym klatka, a od momentu wyznania [ czego mogła się jedynie domyślać ] przez bosmana jej "sekretów", zaczęły w niej pełzać jadowite węże. " Ale to ja jestem Akish. Wężokrwistym nie straszny jad, nawet ten stworzony ze ślepej nienawiści. My sami jesteśmy jadem, który w ciemną noc przynosi śmierć bluźniercą."

Zatrzymała się nagle, postawiwszy stopę na pierwszym stopniu schodów, widząc przed sobą marynarza. Stojąc u szczytu przejścia, wpatrywał się z pogardą na tropicielkę, zaś jego dłoń opierała się na podrdzewiałej rękojeści rapiera wciśniętego za stary, popękany pas.
Noa wlepiła w matrosa czujne spojrzenie, po czym wspięła się kilka stopni wyżej. Mężczyzna nie ustąpił.
- Przejście.- rzuciła oschle. W odpowiedzi marynarz jedynie uśmiechnął się podle, odsłaniając gładkie, pozbawione większości zębów dziąsła.
- Albo się ruszysz, zasrańcu, albo zabiorę Ci to, co oszczędził szkorbut...
- A cu na to nysz bosman powi, a ? Chyba ni chciałabyś zadyndoc na maszci, co nie ?
- Stój tam dalej, a zaraz dowiemy się co na to bosman. Przynajmniej ja się dowiem...
- nie zwalniając parła dalej przed siebie, ze pozbawionym wyrazu spojrzeniem wbitym prosto w mężczyznę. Uśmiech z zniknął z jego oblicza, jego miejsce zaś zajęła niepewność. To chyba było najstraszniejsze w postaci tropicielki - jej nieprzewidywalność. Była niczym potężny ogar, który nie został wychowany przez wprawnego pana. Nigdy nie było pewnym co kryje się za jej chłodnym, czujnym spojrzeniem. Czy to spokój, kalkulacja, blef czy też może szaleństwo w najczyściejszej postaci ?
W ostatnim momencie marynarz przycisnął plecy do drewnianych belek podtrzymujących schody. Tropicielka obojętnie przecisnęła się dalej.


- Medyka! - zawołała Chui. - Pomocy, niech ktoś wezwie medyka!
Noa odruchowo ugięła kolana i uniosła ramiona do walki, kiedy zaskoczyły ją wrzaski elfki. W pierwszej chwli tropicielka przyjęła, iż nastąpił kolejny atak podgniłych jegomości. Chui ściskała w ramionach dziewczynkę, drąc pyszczydło pod niebiosa, niczym ugodzona strzałą w dupsko. Atuar zaś, powalony na deski ocierał krew z twarzy. " Chociaż jeden, miły widok...". Ogarnęła spojrzeniem resztę pokładu i wtedy jej oczom, gdzieś za burtą, ukazał się zarys wyspy otulonej mgłą. Od tego momentu nie liczył się już krwawiący kapłan, nieprzytomna dziewczynka czy roztrzęsiona elfka.
Zdawało się, że jej serce wybija rytm na wzór plemiennych bębnów. Jej umysł zaś ogarnęło wspomnienie zapachu runa leśnego, odgłosy szumiących na wietrze liści i zalotnych pieśni ptaków, rozchodzących się pomiędzy koronami drzew. Każda cząstka jej zdziczałej duszy pragnęła choć na chwilę powrócić do "swojego" miejsca.


Po rozmówieniu się z Bahadurem, Noa wraz z Ashrakiem udali się pod pokład. Bez słowa zabrali się za szykowanie odpowiedniego ekwipunku. Tropicielka odkorkowała fiolkę z przygotowaną już wcześniej substancją - świeża porcja Zemsty Eshowdow zagęszczonej zwierzęcym łojem, pokryła ostrza toporka i nadziaka.
Kołczan został uzupełniony strzałami. Groty zaś tych wciśnięte w zagęszczoną trutkę umieszczoną na jego dnie. Pozostałe w zapasie strzały Noa przewiązała zabezpieczone na wysokości lędźwi. Na "płasko", tak by nie przeszkadzały w penetrowaniu zarośli.
Kobieta zdawała sobie sprawę z wysokiego ryzyka zadania. Najbardziej intrygowała [ a może raczej niepokoiła ?] ją wzmianka Chui o likantropach i pełni księżyca... Przed tym drugim Eshowdow ostrzegała swój lud. Światło księżyca obnaża tajemnice nocy. Jest blade i odrażające - należy go unikać, zawsze łącząc się z cieniem. Co jednak jeśli misja jej i Ashraka się przeciągnie ? Wyspa nie wydawała się ogromna, ale zwiad nawet na niewielkim terenie może być czasochłonny, szczególnie jeśli warunki będą przypominać te na morzu.
Upewniła się, że pozostawione w torbie racje żywnościowe dalej się tam znajdują. Sprawdziła krzesiwo i wypełniła bukłak świeżą wodą. Szybko też spakowała przyrządy służące jej do przygotowywania swych "specjałów".
- Barcie, nie zakładajmy, że wyprawa będzie krótka... Szykuj się z myślą o spędzeniu tam nawet kilku dni.
Sprawdziła, czy szmaciana torba ze składnikami z jej ojczystej ziemi przylega mocno do ciała. Nigdy nie wiadomo kiedy mogą się okazać przydatne. Przygotowania uwieńczyła wciśnięciem leczniczej mikstury za pas, przedtem obwiązując ją dokładnie skórzanym rzemykiem.


- Popłyniemy sami.- rzuciła w kierunku Bahadura, kiedy przydzielona im łódź znalazła się już na wodzie. Zmierzyła grupkę marynarzy szykujących się już do zejścia z pokładu.
- Tam na lądzie, będą tylko przeszkadzać. Jeśli zaś nie zdołamy się skontaktować, być może uda nam się powrócić na Czarnego Gryfa łodzią. Weźcie ich lepiej wy, Bahadurze. Niech tamci zasrańcy myślą, że jest nas więcej niż w rzeczywistości. - skinęła caliszycie głową, po czym ruszyła po linie w dół.
Teraz tropicielka skupiła się na swoim zdaniu. O wyspie jak i mieszkańcach trzeba było dowiedzieć się jak najwięcej. Najpierw poszukają śladów drapieżników pośród lasów. Odnalezienie szlaków przez las, wyglądających na często używane, mogłoby wyklarować im sytuację odnośnie wiosek na wyspie.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 10-04-2012, 10:02   #105
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Yagar kompletnie zignorował poruszenie na pokładzie. Nie był marynarzem, nie obchodziło go to w najmniejszym stopniu. Może po prostu zmieniali kurs, rozwijali żagle albo coś takiego? Jeśli stałoby się coś poważniejszego jak spostrzeżenie kolejnego statku widmo albo atak kolejnej fali nieumarłych to prawdopodobnie rozległ by się alarm.

W kajucie rozległo się pukanie. Ktoś dobijał się do drzwi... Ale Czerwony Mag był tak pochłonięty badaniem, że nawet nie zwrócił na to uwagi.
W drzwi znów ktoś załomotał, tym razem głośniej.
- Czego? - Warknął Yagar, spoglądając na drzwi, które, nieśmiało pchnięte trochę się otworzyły. Przez szparę wychynęła głowa, najpewniej jakiegoś majtka.
- Panie... - zaczął, lecz nim zdążył powiedzieć coś wcześniej czarodziej mu przerwał:
- Z jakiego powodu przyszedłeś tu i próbując wyważyć drzwi do mojej kajuty zakłócasz mój spokój? Nie wiesz, że prowadzę tu bardzo niebezpieczne badania? Wystarczy chwila dekoncentracji, spowodowana nawet czymś tak błahym jak łomotanie w drzwi, by cały statek eksplodował. Wybuchł. Wyleciał w powietrze. Wasze armaty to nędzne fajerwerki przy wybuchu który mogę spowodować... - Widząc, że majtek milczy, najwyraźniej przytłoczony jego słowami (pewno się jeszcze zastanawiał o co chodzi w wypowiedzi maga) lekko się uśmiechnął. Lubił widzieć to zakłopotanie na ludzkich obliczach, gdy uświadamiał im swoją potęgę.
- A teraz wyjdź, przemyśl swoje zachowanie i powiedz reszcie załogi, by mi nie przeszkadzano. - Polecił, po czym wrócił do swojej pracy.
- Ale panie...
- Czego znowu? - Mag przewrócił oczami. Otaczali go sami idioci, jak mógł pracować w takich warunkach?! - Jesteś głuchy czy może zbyt tępy by zrozumieć to co powiedziałem?
- Wybacz, panie, ale pan Bahadur cię wzywa.
- Po co? Czy jest to na tyle ważne, by ryzykować... śmierć? Zastanów się, pachołku.
- Chodzi o wyspę, która pojawiła się na horyzoncie.
- Wyspa? - Uniósł brew. Wyspa mogła być całkiem interesująca. Z chęcią poznałby miejscową kulturę, by skonfrontować to co udało mu się wywnioskować z rzeczywistością. - Przekaż, że przybędę.
Gdy majtek wyszedł Yagar westchnął i zaczął chować swe przyrządy. "Pan Bahadur cię wzywa..." - powtórzył w myślach. "- A co ja, jakiś dżin, bym był na każde wezwanie?" Nie podobało mu się, że ten cholerny Caliszyta się tak rządził, ale skoro miał do tego prawo... Należało wypełniać jego polecenia. A przynajmniej udawać, że się to robi.

Nieco się spóźnił na spotkanie, wszak musiał się jeszcze przygotować... No i trochę kuśtykał, ze względu na ugryzioną kostkę. Zdobił ją siny ślad po zębach umarlaka. Na szczęście Yagar wbrew ludowym opowieściom nie zmienił się w żywego trupa, ale i tak będzie musiał się wybrać do jakiegoś medyka.
Przybył akurat na czas, by wysłuchać kłótni Bahadura ze smokowatym. Rozbawiła go, ale jej nie skomentował. Odezwał się dopiero, gdy "zastępca Bosmana" się do niego zwrócił.
- Niech będzie, udam się z wami. Właściwie, odkryłem już większość tego co się da odkryć jeśli chodzi o nasze znalezisko. - Po krótkim namyśle postanowił podzielić się swymi spostrzeżeniami z "towarzyszami":
- Jesteśmy w Świecie Mgły, to jeden z tak zwanych "półplanów". Ponoć trafiają tu dusze wszelkich złoczyńców, nikczemników i łotrów. Ciekawe czego poszukiwał to nasz kapitan?
W kulach znalezionych przeze mnie na "Statku Widmo" zaklęte są potężne byty... duchy. Potrafią wyczuwać i wskazywać kierunek. A skrzynia służy do tego, by wzmacniać moc kul.

Przed wyruszeniem miał chwilę czasu, który postanowił spożytkować na odwiedzenie nawigatorki. Okazało się, że kobieta zdążyła się już obudzić, choć do porozumiewania się potrzebowała kartki. Dobre i to...
- Pewnie dziwi cię mój widok, ale mam kilka pytań. Na karaweli, którą wyruszyłem zbadać odnalazłem tajemniczą skrzynię która zawierała pewne magiczne kule... - Specjalnie dla niej przyniósł jedną z nich i ją pokazał. - Ładna, prawda? Odkryłem, że służy do nawigacji. Dowiedziałem się także, że znajdujemy się na Półplanie Mgły. Ciekawi mnie czego tu szukaliście... Gdzie chcecie dotrzeć? Moje zainteresowanie wzbudza także to czy Lanthis jest w posiadaniu większej ilości kul... i po co je zbieracie. Czy są aż tak ważne by ryzykować atak nieumarłych?
 
Wnerwik jest offline  
Stary 12-04-2012, 02:49   #106
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Pojawienie się wyspy na horyzoncie dla znajdujących się na “Gryfie” miało kilka konsekwencji. Po pierwsze galeon po decyzji bosmana zacumował, co oznaczało, że przez dłuższy czas zatrzymają się w tym miejscu. Po drugie oznaczało konieczność zbadania wyspy. Na szczęście szybko zostały uformowane grupy zwiadowcze i nikogo nie trzeba było przymuszać do zejścia na ląd. I po trzecie i najważniejsze oznaczało pierwszy, materialny kontakt z nowym światem. Wszak wedle informacji Yagara jakimś dziwnym trafem znaleźli się na zupełnie innym planie istnienia niż Faerun.
Ponownie wiele znaków zapytania pojawiło się przed najemnikami. Ich przyszłość była bardzo niepewna, a wzajemna nieufność tylko wzmacniała poczucie zagrożenia.

Ledwo galeon zacumował na wodę zostały spuszczone szalupy. Wedle rozkazów Ragara na ląd miały zejść dwie grupy. Jedna całkowicie oficjalna, pod dowództwem Bahadura i druga, tajna składająca się z rodzeństwa z Chult. Część najemników pozostała jednak na okręcie z tych, czy innych powodów.


Bahadur, Yagar, Fortney, Courynn
Szalupa została spuszczona na wodę i kolejni członkowie ekspedycji zaczęli schodzić w dół. Jedynie caliszyta pozostał dłużej na pokładzie. Inni najemnicy widzieli, jak przez kilka minut rozmawia z Ragarem. Jednak słowa, jakie między nimi padły pozostały dla reszty tajemnicą.
Mina bosmana świadczyła jedynie o tym, że w skupieniu wysłuchał słów dyplomaty.
W końcu wszyscy znaleźli się w szalupie i ekspedycja zwiadowcza rusza, ku tajemniczej wyspie.

Łódź kołysała się wolno w rytm ruchu wioseł. Gęsta mgła otulała szalupę i sprawiała, że podróż na wyspę wydawała się snem. Każdy dźwięk nabierał specjalnego znaczenia i symboliki. Najemnicy starali się podchodzić do tego całkowicie racjonalnie, ale nawet na nich, świadomych sytuacji w jakiej się znaleźli, mgła czyniła swoje cuda.
Serca drżały im z niepewności, ciekawości i ze strachu. Caliszyta stojący na czele grupy zdawał sobie sprawę, że to głównie od jego reakcji zależy los całej załogi “Gryfa” Raczej nie wierzył, by mieszkańcy wyspy mogli uczynić im jakąś większą krzywdę, ale tajemniczość i nieprzewidywalność tego miejsca działał na ich niekorzyść.
Z każdym pociągnięciem wioseł grupa była bliżej celu, bliżej swego przeznaczenia.
Snujące się cały czas na wodą gęsto, szare opary w żadnym razie nie ułatwiały obserwacji.
Yagar siedzący na końcu szalupy zaczął powoli żałować swojej decyzji. Czy nie lepiej było siedzieć w ciepłej i bezpiecznej kajucie i badać magiczne przedmioty? Nikt przecież nie zarzuciłby mu, że jest tchórzem. Wszyscy przytaknęli, by mu że zbadanie przedmiotów jest ważne dla całej wyprawy i nie należy magowi przeszkadzać. Teraz było za późno. Kto wie, co czeka na nich po zejściu na ląd. Jedno było pewne w każdej chwili może grozić mu śmierć. Tubylcy z zasady są podejrzliwi wobec obcych. A głupi bosman wybrał jeszcze na dowódcę zwiadu śniadego Bahadura. Czy to nie była jawna kpina z autochtonów. Przecież żadne z nich nie mógł nabyć takiej opalenizny przy praktycznie całkowitym braku słońca.
Z rozmyślań wyrwał czarownika wstrząs, jaki targnął szalupą. Zupełnie niespodziewanie dotarli do brzegów wyspy.
Przed nimi rozpościerało się skaliste wybrzeże. Krótka plaża pokryta była licznymi kamieniami i drobnym żwirem. Niemal każdy kamień porośnięty był mchem i glonami. Wokół unosił się zapach wilgoci i zgnilizny. W oddali majaczyły sylwetki wysokiego i gęstego lasu.
Marynarze jako pierwsi wyskoczyli z łodzi i postawili stopy na obcym gruncie. Dociągnęli szalupę do brzegu i zajęli się jej mocowanie.
Najemnicy zgromadzeni wokół Bahadura ujrzeli, jak z lasu wyłaniają się sylwetki kilkunastu postaci. Grupa szła powoli w ich stronę. Wszyscy świadomi przestróg caliszyty starali się zachować spokój. Mimo to strach pukał do ich serc i podpowiadał najgorsze scenariusze.
Mgła zasnuwająca wyspę nie pozwalał dojrzeć dokładnie kto zbliża się w kierunku ludzi z szalupy. Nie pozostawało nic innego, jak tylko czekać.

Długie minuty oczekiwania, strachu i obawy. W końcu grupa tubylców dotarła do plaży na której wylądował zwiad. Kilkanaście osób zatrzymało się na niewielkiej skarpie, jaka oddzielała skalistą plażę od reszty wyspy. Tylko trzech mężczyzn zeszło do zwiadu z “Gryfa”
Wysoki mężczyzna na czele grupy był niewątpliwie człowiekiem. Jednak jego dwóch towarzyszy wyglądało, co najmniej dziwnie. Rysami twarzy przypominali orki, ale nie było w nich tej siły, majestatu i potęgi, jakim charakteryzuje się ta rasa. Ich powykręcane ręce i nogi świadczyły o tym, że cierpią prawdopodobnie na jakąś dziedziczną chorobę.
Wysoki mężczyzna o pociągłej twarzy wystąpił na przód i podpierając się na sękatym kosturze spytał:
- Kto zacz?


Ashrak, Noa
Rodzeństwo znowu było zdane tylko na siebie. Decyzja bosmana i Bahadura, by wysłać ich w samodzielny zwiad początkowo nie przypadła Noi do gustu, ale po chwili namysłu dotarło do niej, że swoboda działa jest o wiele lepsza niż konieczność podporządkowania się caliszycie.
Mgła otulająca wyspę, jak i całe morze sprawiła, że nie musieli martwić się o kamuflaż. Szarość była wystarczająca, by ukryć ich przed wzrokiem ciekawskich. Jedynym mankamentem samotnej podróży na wyspę, była konieczność wiosłowania. Ciężka, dwunastoosobowa szalupa była bardzo ciężka w manewrowanie. Noi i Ashrak musieli bardzo się natrudzić, by bezpiecznie dobić do brzegu.
W końcu jednak zmęczeni i wycieńczeni dotarli do brzegu. Wyspa w miejscu w którym do niej przybili posiadała krótką, piaskową plażę. Zaledwie kilkadziesiąt metrów złocistego piasku, pokrytego tu i ówdzie sporymi głazami.
Rodzeństwo wyciągnęło szalupę na brzeg i korzystając z kilku gałęzi ukryło ją przed niepożądanym wzrokiem. Zmęczeni wiosłowaniem i wysiłkiem usiedli w cieniu skarpy, by odpocząć. Cisza panująca na wyspie była nad wyraz niepokojąca. Do nocy było jeszcze daleko, a na wyspie nie było słychać choćby najsłabszego dźwięku. Ani żaden ptak, ani zwierzę, czy wiatr nie wydawały tutaj żadnych odgłosów. Jedynie mgła ścieląca się gęstymi pasmami zdawała się ocierać z lubieżnym westchnieniem o złocisty piasek.

Po odpoczynku Ashrak i Noa zdecydowali się w końcu ruszyć w głąb wyspy. Wdrapali się na skarpę i spojrzeli przed siebie. Po ich lewej stronie widać było zarys wioski i dymy unoszące się z kominów. Za nią ledwo widoczny majaczył odległy las. Po prawej stronie także rozpościerał się rozległy las. Nabrzeże po tej stronie zdawało się idealne do obejścia wyspy dookoła.
Na wprost natomiast, w odległości dwustu, trzystu korków widać było zamglony zarys wysokiego posągu. Posąg był smukły i bardzo wysoki. Prawdopodobnie był to jakiś drogowskaz lub słup graniczny.
Rodzeństwo spojrzało po sobie i zaczęło się zastanawiać, gdzie powinni się udać.


Atuar
Kapłan został na pokładzie. Uważał, że tutaj bardziej się przyda kapitanowi i nawigatorce niż na lądzie. Nie to, żeby go nie ciekawiło co też znajdą zwiadowcy na tej wyspie położonej na zupełnie innym planie istnienia. Poczucie obowiązku zwyciężyło jednak i Atuar nie potrafił opuścić Lanthisa w potrzebie.
Zadanie, które go czekało wydawało się nadzwyczaj nudne i monotonne. Ledwo jednak obie grupy zwiadowców oddaliły się od “Gryfa” z elfem zaczęło się dziać, co niepokojącego. Ponownie z wielką siłą zaczął się rzucać po łóżku i pocić się obficie. Kolejne skurcze bólu targały jego twarzą i ciałem. Kapłan zbliży się do elfa i wtedy usłyszał jego cichy głos:
- Uciekajmy.... uciekajmy stąd... on tu jest i patrzy.... patrzy i czeka... uciekajmy, tylko Gwiazda Południa nas ocali....
Kapłan słuchał uważnie słów elf, starając się wyłowić z nich jak najwięcej. Wtedy niespodziewanie pojawiła się u jego boku Elissa. Popatrzyła gniewnie na Atuara i podsunęła mu pod nos kartkę.
“Pomóż mu! POMÓŻ MU DO CHOLERY”


Chui
Elfka stała przy jednej z burt i obserwowała, jak zwiadowcy odpływają w kierunku wyspy. Stojąca przy niej Papusza cały czas trzęsła się ze strachu, bądź zimna. Chui także chciała płynąć ze zwiadem wiedziała bowiem, że jej umiejętności także mogłaby się przydać grupie. Nie mogła jednak opuścić dziewczynki. Mała jej zaufała i elfka za nic na świecie nie chciała jej zawieść. Coś jej podpowiadało, że to jest ważniejsze niż wszystko inne.
Przeczucie, bądź bardzo silne poczucie obowiązku, a może coś jeszcze. Elfka jednak czuła, że od tego jak zachowa się wobec małej Papuszy zależy bardzo wiele, o ile nie wszystko. Ocaliła ją i wbrew opinii innych najemników zaufała. Wiele wskazywało na to, że nie jest to do końca słuszna decyzja. Na razie jednak Chui nie miała powodów, by zmieniać swój stosunek do dziewczynki.
Stały, więc obie i wpatrywały się w zamglone morze.
Szalupy zniknęły pośród szaro mlecznej poświaty i gdyby nie świadomość tego faktu można, by pomyśleć, że nigdy nie wypłynęły.
Minuty mijały, a na “Gryfie” panowała niczym nie zmącona cisza.
Nagle Papusza przytuliła się mocniej do elfki i pociągnęła ją za rękaw. Chui nachyliła się by dowiedzieć się co tak zaniepokoiło dziewczynkę.
- On tu jest - szepnęła.
- Kto zapytała? - z lekką obawą w głosie Chui.
- Sługa - usta małej ułożył się w dobrze już znane elfce imię, którego ponoć nie można było wymawiać.


Sylve
Smok nie był zadowolony z tego, że musi znowu wrócić do bocianiego gniazda. Wolał jednak w sumie to niż konieczność płynięcia na szalupie. Nie to, żeby był tchórzem, czy coś takiego. On po prostu uważał, że nie ma się pchać tam, gdzie jest już wystarczająco mądrych głów. Caliszyta zaufał Yagarowi, jako magowi, dobrze. On wcale nie zamierza z nim konkurować, czy udowadniać, ze jest lepszy. Na wszystko przyjdzie czas. Na razie posiedzi sobie w gnieździe i poobserwuje, a gdy nadejdzie właściwy czasu udowodni swoją wartość.
Z wysokiego masztu smok miał dobry widok na wyspę i jej okolicę. Mgła, co prawda utrudniała dokładną obserwację, ale i tak można było powiedzieć, że Sylve jest najlepiej poinformowanym członkiem załogi “Gryfa”
Obie grupy odbiły od burt galeonu i udały się ku tajemniczej wyspie. Po kilku minutach zniknęły w odmętach kłębiącej się wciąż wokół mgły. Sylve siedział w gnieździe i ze znudzeniem wpatrywał się w horyzont.
Przez kilkanaście minut nie działo się nic interesującego. W pewnym momencie jednak smok zauważył w oddali niepokojące zjawisko. Daleko na krawędzie widoczności z kierunku, którego przypłynęli na niebie zaczęły gromadzić się ciężkie burzowe chmury. Rosły i ciemniały one z każdą chwilą. Smok nie miał jednak doświadczenia, by powiedzieć kiedy burza dotrze do wyspy. Równie dobrze mogło to być za godzinę, jak i za dzień.
Sama jednak świadomość zbliżającego się potężnego żywiołu, nie działała kojąco.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 12-04-2012, 12:09   #107
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Sylve usiadł na burcie, tuż obok Bahadura. Przyglądał się przez moment bezkresowi morza, ograniczonemu przez mgłę. Poprawił ułożenie skrzydeł, po czym upewniwszy się, że nie ma w pobliżu nikogo zagadnął.
- Przepraszam za moje zachowanie podczas narady.- przeprosiny były szczere, co Bahadur mógł bez trudu stwierdzić.
- Nie ma o czym mówić - stwierdził Pesarkhal, wzruszając ramionami - Wszystkim nam ta pogoda szalenie działa na nerwy.
- Ponadto mam pewną propozycję. Jesli kuk i bosman posiadają informacje, które mogą być dla nas przydatne, to czy nie dobrym pomysłem będzie zdobycie zaufania kuka i próba pociągnięcia go za język?-
smok mówił powoli i wyraźnie, nie okazując przy tym żadnych emocji.
- Ów gnom czy niziołek, nigdy nie widziałem różnic między tymi rasami, jest przekonany iż nie pałam do was Bahadurze sympatią. Wykorzystajmy to.- zaproponował Sylve, po czym zamilkł czekając na odpowiedź Bahadura.
- Niech będzie – stwierdził caliszyta – Choć uważaj, bo nieudanych pochlebców kuk ponoć do gara wrzuca. – mrugnął.
- Wyobrażasz sobie potrawkę ze smoka?- pytanie Sylve było na wpół poważne, na wpół żartem.
- Wygląda jak coś, co mogłaby wymyślić Noa .– mruknął i wzruszył ramionami człowiek. Nawet nie chciał o tym myśleć – to, że mieli kogoś o temperamencie ludożercy na pokładzie, było... niepokojące.
Smok prawie się roześmiał.
- Pozostaje też sprawa tej małej. - tym razem Sylve mówił poważnie.
- Stanowi zagrożenia dla nas i całego statku. Może i dla całych krain.- smok powiedział to tak, jakby mówił o odnalezieniu zagubionego worka na kartofle.
- Co o niej wiesz? - spytał się bezpośrednio Bahadur. Chciał oszacować, ile Atuar mówił smokowi o Papuszy.
- Na statku chciałem ją zbadać. Nie zdążyłem nawet oszacować dokładnie jej mocy. Jej obrona była utkana lepiej, niż niejednego maga. Jej moc jest ogromna. Prawdopodobnie większa niż moja czy waszego kapitana.- smok nie miał najmniejszego powodu by kłamać. Bahadur był jego sojusznikiem, przynajmniej póki co. Poza tym kłamstwo na nic by się nie zdało w tej chwili.
- Nie jestem w stanie określić, czy potrafi panować nad swoją mocą, czy nie. Jeśli tego nie potrafi, jesteśmy zgubieni. Jeśli potrafi, również. Oznacza to bowiem że nie jest to mała dziewczynka, a potężna magiczna istota która opanowała jej ciało.- ponownie w głosie starego smoka nie było słychać emocji.
Bahadur zastanowił się. Atuar powiedział mu to w zaufaniu, ale z drugiej strony... Sylve był przyjacielem człowieka z Chult, a ów najwyraźniej nie zdążył porozmawiać..
- Rozmawiałem o tym przed chwilą z Atuarem .- spojrzał na smoka – I rzekł mi, że w dziecku jest coś. Jakiś pasożyt. To się zgadza z tym, co mówisz.
Chwilę milczał, po czym znowu podjął.
- Z tym, że na moje, to nie oznacza, że dziewczynka się nie kontroluje – mówił cicho
– Bo nikt na razie nie ucierpiał na kontakcie z nią i jej bratem. Poza dwoma przypadkami – kiedy badaliście ją. I kiedy jej brat zginął. Jakby to jego śmierć wyzwoliła istotę – stwierdził, zamyślając się.
-Nie wiem, czy moje dociekania mają sens, ale mieszkańcy ją mieli wypchnąć na morze. Widzi mi się, żeby jej nie prowokować i badać dyskretnie. Bez żadnych „syropików” Noi, które mogłyby oddać „pasożytowi” panowanie nad jej ciałem – spojrzał bacznie na Sylve – A ja na wyspie spróbuję się dowiedzieć, co to dokładnie jest, i jak to działa. I jak temu przeciwdziałać. Myślisz, że tak będzie dobrze?
Smok zamyślił się na dłuższą chwilę.
- Nie mamy innego wyjścia, więc zaproponowane przez Ciebie jest w tym momencie najrozsądniejsze. Chciałbym żebys wiedział, że jeśli będzie zagrażać życiu kogokolwiek na tym statku, zabiję ją.- Sylve nie lubił zabijać, jednak jeszcze bardziej nie podobała mu się myśl o śmierci jego towarzyszy i jego samego.
- Jeśli wiedziałbym, że jest wielkim zagrożeniem dla załogi, dawno bym optował przeciw niej – westchnął caliszyta – Tyle, że na razie na dwoje babka wróżyła, a jej śmierć właśnie może na nas równie dobrze sprowadzić zgubę. – wzruszył ramionami Bahadur.
- Dziękuję że podzieliłeś się ze mną informacją otrzymaną od Artuara, nie przekażę jej nikomu.- docenił gest mężczyzny.
- Jasne – zresztą, z tego, co się orientuję, to nie zdążył jeszcze z tobą porozmawiać - była to zresztą prawda.
- Muszę z nim porozmawiać, nie wiesz gdzie może być?
Mężczyzna kiwnął głową w kierunku, gdzie ostanio widział kapłana. Smok podziękował gestem, po czym już zrywał się do lotu gdy o czymś jeszcze sobie przypomniał.
- Gdybyś potrzebował mojej pomocy, służę.- po tych słowach złote skrzydła uniosły nieduże ciało smoka w powietrze.


Atuar stał oparty o reling i wpatrywał się w fale.
Sylve opadł delikatnie na lewe ramię kapłana, wbijając mu boleśnie pazury w skórę.
- Możesz mi wytłumaczyć swoje zachowanie?- spytał zupełnie tak, jakby Arutar doskonale wiedział o czym mówił smok.
- Które z moich licznych zachowań masz na myśli? - spytał Atuar. W najmniejszym stopniu nie przejął się pełnym wyrzutu tonem wypowiedzi smoka.
- Chodzi mi o sytuację jaka miała miejsce na statku. Chciałbym dowiedzieć się co tobą kierowało, gdy podpalałeś statek, co zmusiło nas do zabrania tej dziewczynki.- smok nie był opryskliwy ani chamski.
- Jak rozumiem, chciałeś na tamtym wraku pozostawić Chui i Verasa? - spytał Atuar. - Czy też chciałeś tracić czas na bezowocne dyskusje?
- Veras mnie nie interesuje. Jeśli chodzi o Chui to wróciłaby z nami. To rozsądna kobieta. -
-Bzdury opowiadasz - przerwał mu kapłan. - Nie zostawiłaby tej dziewczynki, Papuszy, na tamtym statku.
- Mam przeczucie że nie masz racji. Ale teraz nie ma to najmniejszego znaczenia. Miejmy nadzieję, że ta decyzja nie przysporzy nam kłopotów. -
Sylve po prostu stwierdził to, bez cienia wyrzutów czy pretensji. Ufał towarzyszowi i szanował jego decyzje, nawet jeśli w jego opinii były one błędne.
- To się nazywa “instynkt macierzyński” - powiedział cicho Atuar, starając się, by jego słowa nie dotarły do Chui. - Na widok małych dzieci znaczna część kobiet zaczyna nieco inaczej myśleć, nawet te rozsądne. No a na razie dziewczynka jest spokojna. Pod warunkiem, że nikt jej nie zaczepia. Gdyby nas ktoś zaatakował, zapewne jej zdolności do obrony będą przydatne - dodał.
- O ile będzie w stanie ich użyć zgodnie ze swoją wolą. - smok umilkł na moment.
- Nie rozumiem jednak dlaczego samice zmieniają swoje zachowanie pod wpływem młodych?
- Na to chyba nikt nie znalazł jeszcze odpowiedzi - odpowiedział Atuar. - Zagadka natury. - Uśmiechnął się lekko.
Złotołuski wyraźnie nie rozumiał, jednak nie zamierzał drążyć tematu.
- Czy badałeś już kapitana i nawigatorkę?- zmienił temat po krótkiej chwili milczenia.
- Nawigatorka wyjdzie z tego wszystkiego już wkrótce - powiedział kapłan. - Zwykłe obrażenia. Niedługo będzie mogła chodzić, a i mowa pędzej czy później wróci. Za to kapitan... Jakaś paskudna magia go dopadła. Nie bardzo wiem, jak sobie z tym poradzić w tej chwili. Zapewne minie trochę czasu, zanim będe mógł się zmierzyć z tym problemem.
- Może będę w stanie ci jakoś pomóc? - zaoferował swoją pomoc smok.
- Wiesz, co to jest klątwa? - spytał Atuar.
- Za kogo mnie masz?- z wyraźną urazą w głosie odpowiedział smok. - Oczywiście że wiem.
Kapłan stłumił uśmiech.
- Klątwę ktoś musi rzucić - powiedział. - A ja nie wiem, ani kto, ani dlaczego i, co najważniejsze, jak się jej pozbyć. Na dodatek klątwa jest paskudna. Całkiem tak, jakby ktoś wbijał w Lanthisa niewidzialne szpile, tylko po to, by go dłużej dręczyć. I nie mam pojęcia, jak powyciągać owe szpile, nie zabijając Lanthisa przy okazji.
- Zaprowadź mnie tam, zbadam go. -
zakomenderował smok.
Smok na ramieniu Artuara ruszył do kajut znajdujących się pod pokładem. Nie był tam wcześniej, przyglądał się więc z zaciekawieniem pomieszczeniom do których nie miał wcześniej dostępu.
Kajuta kapitana była strzeżona przez członków załogi, którzy z niechęcią patrzyli na smoka. Ten jednak nie przejmował się tym, zdążył bowiem przywyknąć do podejrzliwych i nieufnych spojrzeń.

Kajuta nie należała do największych. Na łóżku spoczywał nieprzytomny kapitan, do którego Sylve podleciał. Przygotowywał się przez kilka minut, by w końcu rozpocząć to, po co tam przybył. Zamknął powieki, gromadząc swoją energię. Zaczął od sprawdzenia otoczenia kapitana pod względem emanacji magicznej mocy. Kiedy skończył pierwszy etap badania, skupił się na kapitanie. Poruszał się bardzo ostrożnie i powoli, nie chcąc naruszyć niezwykle skomplikowanej i misternie stworzonej sieci mocy, która była klątwą. Gdyby u smoka istniała mimika pyska, byłby teraz mocno zdziwiony. Sylve miał do czynienia niejednokrotnie z klątwami. Silniejszymi, słabszymi, nie istniejącymi po za wyobraźnią tego kto chciał ją rzucić. Jednak tak skomplikowanego i złożonego tworu nie widział w swoim życiu. Praktycznie każdy z organów wewnętrznych był "zaatakowany" osobno. Naruszenie jednej z "nici" mogło doprowadzić do śmierci kapitana. Twór ten przerażał i zachwycał smoka jednocześnie. Ktoś, kto stworzył coś tak wspaniałego i okropnego zarazem musiał być na prawdę potężny. A walka z kimś o tak wielkich umiejętnościach nie miała prawa być łatwa.

Smok zakończył badanie kapitana po kilkudziesięciu minutach. Sam złotołuski nie wiedział jak długo to trwało, stracił całkowicie poczucie czasu. Na jego pysku wymalowało się zdziwienie połączone z zamyśleniem. Po chwili milczenia oznajmił że skończył, po czym na ramieniu Atuara opóśćił pokój. Gdy wraz z mężczyzną znaleźli się na pokładzie z dala od uszu innych, Sylve zaczął dzielić się z kapłanem zdobytą wiedzą.
- To nie jest zwykła klątwa. - zaczął zaklinacz.
- To, co zostało rzucone na kapitana jest o wiele bardziej skomplikowane. Ta klątwa to coś na kształt... wielopoziomowej pułapki.- smok szukał najodpowiedniejszego określenia.
- Z tego co udało mi się ustalić, każdy z jego organów wewnętrznych atakowany jest osobno. Ten, kto rzucił tą klątwę po pierwsze zna się świetnie na swojej robocie, po za tym uważam że chce on zadać naszemu kapitanowi jak najwięcej cierpienia. W jego rękach leży też żywot Lanthisa. Może go zabić w każdej chwili. - Po tych słowach zamilkł, czekając na reakcję kleryka na te rewelacje.
- Wiem, że mógł zabić go od razu - odparł Atuar - i że nie z rozmysłem tego nie zrobił. Przypomina mi to trochę zabawę kota z myszą. Przyjemność płynąca z dręczenia. Nie rozumiem tylko, czemu nie pozwala Lanthisowi na odzyskiwanie przytomności. To by było jeszcze gorsze. Ale może kapitan, gdyby odzyskał świadomość, coś by zdołał powiedzieć. Na przykład podać imię swego wroga.
- Lanthis prawdopodobnie byłby w stanie się obronić. Nieprzytomny nie jest w stanie nic zrobić. -
odpowiedzial smok.
- Widzę dwa wyjścia z tej patowej sytuacji. Pierwsza jest niemożliwa bez udziału kapitana bądź chocby nawigatorki. Drugi ryzykowny i może zakończyć się jego śmiercią. - stwierdził Sylve, wpatrując się w oczy kleryka.
- Życie jest pełne ryzyka, a i tak kończy się śmiercią, bez względu na to, co zrobimy - odrzekł Atuar. - Czy mówiąc o udziale nawigatorki masz na myśli ulotnienie się z tego pięknego świata? - spytał.
- Tak. Kiedy stąd znikniemy prawdopodobnie klątwa przestanie działać. - odparł gad.
- Nawigatorka powoli dochodzi do siebie, a dokładniej - jest w stanie myśleć i wyrażać te myśli na piśmie. Za parę dni przemówi - wyjaśnił kapłan. - Boję się jednak, że zanim zdążymy uciec ten ktoś od klątwy zdoła zauważyć nasze wysiłki i, że tak powiem, sfinalizuje klątwę, zanim Lanthis znajdzie się za jej zasięgiem.
- Zgadzam się. Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem w tej walce. Musimy w takim razie podjąć ryzyko zdjęcia klątwy. -
smok podjął już decyzję. Teraz musiał znaleźć wystarczające poparcie, by wykonać swój plan.
- Mogę liczyć na twoją pomoc?- spytał Artuara.
- Prawdę mówiąc wizja zawiśnięcia na rei niezbyt mi odpowiada - odrzekł zapytany. - Czy sobie wyobrażasz, że ujdziemy z życiem gdy kapitan, dzięki naszym staraniom, powędruje do królestwa Kelemvora?
- Jeśli kapitan umrze bądź pozostanie w obecnym stanie najprawdopodobniej nie będziemy w stanie stąd uciec, co wiąże się z szybszą bądź wolniejszą śmiercią. Jak sam zresztą zauważyłeś, życie jest pełne ryzyka, a i tak kończy sie śmiercią, bez względu na to, co zrobimy -
stwierdził smok.
- Zawsze istnieje szansa, że nawigatorka nas stąd wyprowadzi. W końcu... po co nosi taki tytuł? Poza tym wolę żyć długo i szczęśliwie, niż krótko - uśmiechnął się kapłan. - Co planujesz i jak chcesz to zrobić pod bacznym okiem medyka i strażników?
- Postaramy się o wsparcie jak największej ilości osób, które będą w stanie nam pomóc. Mam na myśli czarodziejów i Bahadura. Jeśli bosman nie przyjmie logicznych argumentów, użyjemy podstępu. Do pokoju kapitana prowadzą jedne drzwi, strażników można uśpić i zabarykadować się wewnątrz. Magia i mięśnie potrafią w odpowiednim połączeniu zdziałać cuda. Jednak będę potrzebował pomocy kogoś znającego się na magii. Dlatego potrzebujemy pomocy kogoś jeszcze. - mówił nieco ciszej niż wcześniej, spokojnie rozglądając się po pokładzie w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu. Nie chciał być podsłuchany.
- Co najmniej trzy osoby? - spytał Atuar. - Kogo chcesz jeszcze zaangażować?
- My, Bahadur i Yagar. Nie ma potrzeby narażania innych. -

- W takim razie, gdy zbierzemy komplet, możemy spróbować.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie będzie już odwrotu?-
smok wolał się upewnić. W końcu Atuar był jego... przyjacielem?
- Żyje się raz, potem się najwyżej straszy. - Atuar zacytował znane powiedzenie.
- Zatem czekamy na powrót bahadura i Yagara. - kiwnął łbem na pożegnanie, po czym wzbił się w powietrze, kierując się do bocianiego gniazda. Tam miał mieć wystarczająco dużo czasu aby obmyślić szczegóły swojego szalonego planu.

Tym razem wachta mijała zdecydowanie za szybko. Miliony myśli kotłowały się w łbie smoka. Sylve analizował każdy możliwy scenariusz, jaki mógł mieć miejsce w czasie planowanego zadania. Co więcej, starał się przygotować na to, czego kompletnie się nie spodziewał. Układanie planu musiało jednak poczekać, gdy czujne i bystre oko złotołuskiego dojrzało na horyzoncie zbierające się chmury burzowe. Nie miał zielonego pojęcia czy są one zagrożeniem dla statku, ale instynkt podpowiadał mu że bogowie po raz kolejny chcą zakpić z żałosnych śmiertelników i pobawić się ich kosztem. Smok pokręcił z rezygnacją łbem, po czym zleciał z gniazda w poszukiwaniu kucha aby przekazać mu rewelacje. Przynajmniej drugi z jego planów mógł nieco ruszyć do przodu.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 13-04-2012, 16:24   #108
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Atuar odprowadził wzrokiem Sylve, który odleciał na "swoje" miejsce w bocianim gnieździe, zaś kapłan ponownie udał się do kabiny, gdzie przebywali tak kapitan, jak i nawigatorka. Tym razem Lanthis nie leżał spokojnie. Wprost przeciwnie - wyglądało na to, jakby jego stan uległ pogorszeniu. Jakby wyczuwał nadciągające niebezpieczeństwo. I to akurat teraz, gdy Yagar wybrał się na zwiedzanie wyspy... Szkoda, że Sylve wcześniej nie wpadł na pomysł zbadania kapitana. Ale nad tym nie było co płakać - raczej trzeba było się zastanowić, w jaki sposób pozbyć się ochroniarzy, medyka i w jakim momencie zabrać się za zwalczanie klątwy.
Głośne uderzenie w stolik sprawiło, że spojrzał w stronę nawigatorki - sprawdzyni owego dźwięku. Równocześnie otworzyły się drzwi i do środka zajrzał przywołany hałasem medyk. Zaraz jednak zniknął, odprawiony gniewnym spojrzeniem i gestem nawigatorki.
- Co z nim jest? - napisała na kartce. Miała oczywiście na myśli Lanthisa, a nie medyka czy kogokolwiek innego z załogi.
Oczywiście można było głupoty opowiadać, by nie denerwować chorej. Niektórzy zalecali coś takiego, jednak w obecnej sytuacji Atuar nie zamierzał ukrywać prawdy. Ewentualne poparcie półelfki mogło być bardzo przydatne.
- To klątwa - powiedział bez ogródek. - Lanthis jest powoli i systematycznie zabijany. Całkiem jakby go ktoś poddawał coraz gorszym torturom. Koniec może być tylko jeden - śmierć w potwornych męczarniach.
Odpowiedź Elissy była krótka.
- Możesz coś na to poradzić? Uratuj go jeśli tylko jesteś w stanie.
Przez moment Atuar nie odpowiadał. Zastanawiał się nad słowami Lanthisa. Czy były tylko majaczeniem? A może powinni jak najszybciej odbić od tego brzegu? Może to na tej akurat wyspie znajduje się ten ktoś, kto zesłał klątwę na Lanthisa?
Spojrzał na kapitana, potem ponownie na nawigatorkę.
- Możemy spróbować, ale nikt nie jest w stanie zapewnić sukcesu. Możemy go uratować, ale może i zginąć. Z tym, że od klątwy zginie na pewno. Zdecyduj zatem, czy mamy podjąć ryzyko.
Półelfka zastanawiała się przez chwilę po czym napisała:
- Jak oceniasz szanse powodzenia zdjęcia klątwy? Kiedy chcesz zacząć działać? Będziesz robił to sam, czy z kimś jeszcze?
- Szczerze? Mniej niż połowa
- odparł Atuar. - Ale i tak o wiele większa, niż gdybyśmy nic nie zrobili. Jestem też przekonany, że gdybyśmy uciekli do naszego świata, to zanim przekroczymy granicę klątwa się wypełni.
W udzieleniu odpowiedzi na ciąg dalszy pytania tkwił pewien problem. A nuż Elissa postanowi odizolować ewentualnych ‘zdejmowaczy’ klątwy od Lanthisa?
- Nie, nie robiłbym tego sam - wyjaśnił, mając nadzieję, że u półelfki zwycięży rozsądek. - Do pomocy miałbym co najmniej dwóch magów.
- Dobrze zatem
- padła odpowiedź. - Czekamy na powrót zwiadu i gdy tylko oni odpoczną zaczniecie swoje czary. Ja w tym czasie poszukam i pomyślę, co was może wspomóc w tej walce. Ja niestety nie pomogę wam. Jestem jeszcze zbyt słaba i nadal nie mogę mówić.
Gdybyś jednak widział, że z Lanthisem dzieje się coś niebezpiecznego, coś co zagraża jego życiu... działaj bezzwłocznie.
- Zrobię, co się da, Elisso
- zapewnił Atuar.

“Coś niebezpiecznego” zaczęło się dziać, ledwo na horyzoncie pojawiły się ciemne chmury. Atuar nawet nie zdążył im się dokładniej przyjrzeć, gdy jeden z marynarzy pilnujących kapitana poprosił go pod pokład.
Z ust Lanthisa popłynęły podobne słowa do tych, które już wcześniej Atuar usłyszał. O tym, że trzeba uciekać. Że to złe miejsce. Że On tu jest, przy czym słowo “on” było wyraźnie podkreślone.
- Natychmiast sprowadźcie tu smoka - powiedział Atuar, otorzywszy drzwi na korytarz.
Teraz pozostawało tylko czekać. I zastanawiać się, czy siły Sylve i jego wystarczą.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-04-2012, 23:58   #109
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Co mówiła mała? Że Grigori myśli zna...? Dobre sobie! Pesarkhal raczej w to wątpił. Jednak, jesli już... Wioskowy magik mógł mieć dostęp do najbardziej podstawowych czarów wykrywających myśli. Je caliszyta znał. Stolica Ziemii Trzech Rzek miała tylu magów, że niepodobnym było żyć w jej wysokich sferach bez ubezpieczenia się przed podstawowym arsenałem magików. Bo słabego czarnoksiężnika wynająć mógł praktycznie każdy pasza...

Ergo, Grigori mógł ewentualnie mieć dostęp do czaru wykrycia myśli. Rzadko działał, a jak działał - to wykrywał tylko świadome, powierzchowne myśli. Ot, trza było pilnować, o czym się myśli - i tyle.

Było to bardziej uciążliwe aniżeli trudne – tubylcy nie śpieszyli się zbytnio. Zanim doszli do skarpy, Pesarkhal zdążył zerknąć na nich przez lunetę i indagować Yagara o ich deformacje.

***
- Bahadur - odpowiedział głośno, płynnie wykonując niski ukłon - Z załogi „Gryfa“, którego wiatry przygnały do wybrzeża. Do waszej dyspozycji.
Ani na chwilę - nawet w najniższym punkcie ukłonu - nie stracił z oczu człowieka z wyspy. Zależało mu, żeby zauważyć jego reakcję na nazwę statku – a nuż zdradzi się czymś? Jakimś drgnięciem oznaczającym, że nazwa mu nieobojętna? To by oznaczało, że „Gryf” tu już był... a caliszyta nie uważał się za proroka, ale... dziewczynka, karawela, dziwaczny atak magiczny, niemoc kapitana... i wreszcie – ojczysta wyspa Papuszy? To było zbyt wiele, żeby zrzucić to na typowy zbieg okoliczności.

Pozostałej siódemki nie miał zamiaru prezentować. Gdzieś w podświadomości czaił się przecież zabobonny lęk – i wiara, że magicznie nie można nikogo przekląć, zabić na odległość... jeśli nie zna się jego imienia, nie?

Mężczyzna spojrzała na caliszytę i chwilę milczał. Jego twarz pozostała kamienna, czy raczej można by rzec tępa. Dyplomata jednak nie oceniał tak szybko i powierzchownie ludzi.
- Wy obce - zagadał w końcu tubylec - Czego tu chceta?
Dwaj zdeformowani ludzie za nim cały czas uważnie obserwowali resztę ekipy zwiadowczej.
- Grzmi, sztorm idzie. Źle płynąć w taką pogodę – odpowiedział prosto Bahadur – To zacumować chcemy. A jak zacumować, to dowiedzieć się, gdzie nas wiatry przygnały. I zapasy uzupełnić. Ale my nie złodzieje, grabić nie będziemy.
To było... dziwne. Papusza – jako żywo – była normalną dziewczynką. Czyżby kazirodztwo, a „zła krew” oznaczała pierwotnie domieszkę krwi spoza wyspy? Ale dość o tym – Pesarkhal zganił się i wyparł to z myśli. A raczej, co mogło być nawet bardziej prawdopodobne, ten człowiek udawał tłumoka...
- To wy burze sprowadzić - burknął mężczyzna - Tak jak wszystko co złe przybywa z daleka. Nie macie tu czego szukać. Nic tu po was. Lepiej se stąd zabierajta. Im szybciej tym lepiej.
- Burzy nie przywlekliśmy za sobą. Jak byliśmy dalej, to jej za nami nie było – odpowiedział prosto, wzruszając ramionami – I jesteście pewni? Następny statek z nadmiarem medykamentów to za lata przypłynąć może... – Bahadur udał, że się zastanawia.
Oczywiście, nie miał pojęcia, jak stoją z zapasem medykamentów... ale tubylcy – zdeformowani, powykrzywiani – wyglądali, jakby bardzo ich potrzebowali. Więc w razie czego – gdyby obiecał coś zbyt pochopnie – powinno dać się targować przez trzy-cztery dni i odpłynąć chwilę później. I tak przecież na tej wyspie nikt zostać by nie chciał... a wiecznie na Gwiazdę Południa i ozdrowienie kapitana czekać nie mogli.
- Nie kłam, śniady - ryknął mężczyzna - Burza to wasza sprawka. Odpłyńta stąd! Nic od was nie chcemy i nie potrzebujemy.
Bahadur westchnął i powoli – żeby nie dało się tego wziąć za groźbę – wydobył mapę, którą otrzymał od Atuara.
- Wskażecie, gdzie jest ta wyspa? – powiedział – Nie chcę, by wiatry znów nas na nią zagnały.
Mężczyzna wybuchnął szyderczym śmiechem, a po chwili dołączyli do niego dwaj zdeformowani ochroniarze. Śmiech dudnił pośród kamienistej plaży zasnutej mgłą. Bahadur i reszta grupy zwiadowczej usłyszał, że ze skarpy także dochodzi do nich salwy śmiechu.
- Co z was za żeglarze, jak nie wieta gdzie jesteście. Zabierajta se stąd, tak będzie lepiej dla was będzie.
- Żeglarze we mgle – odparł Bahadur – Dziwię się, że jeszcze takich nie widzieliście – dodał obojętnym tonem.
Mówił cicho i spokojnie, choć ktoś bardzo spostrzegawczy mógłby zobaczyć w jego oczach płomyki gniewu.
- I tam, skąd pochodzę, odwdzięcza się imieniem, kiedy ktoś się przedstawia – żachnął się. Bardziej na pokaz, niż normalnie. Chciał się dowiedzieć, czy to Grigori – bo jeśli tak, to byłby doskonałym zakładnikiem. Jeśli nie... cóż, musiał pograć trochę dłużej.
A strzelić w nich z armaty zawsze mogli. Ba!, łatwiej, jeśli byliby już poza zasięgiem tubylców.
- Musimy przeczekać sztorm – podjął później – Rozumiem, że nam nie ufacie. Ale ciąży na mnie odpowiedzialność za załogę. Moją załogę – powiedział wyraźniej, patrząc ich przywódcy w oczy. Niezbyt wierzył w jego szczerość... ale nie odniósł też wrażenia, by ów chciał mieć na rękach ich krew – Nie mogę ich narażać. Jeśli powiecie nam, gdzie zawędrowaliśmy, i dostarczycie na brzeg zapasy wody pitnej, to natychmiast po ustaniu sztormu wciągniemy je na szalupę oraz odpłyniemy.
Przywódca tubylców słuchał słów Bahadura z nienaturalnym wręcz spokojem. Jego twarz nie zdradzała żadnego grymasu, czy też miny. Cały czas jedno i to samo spojrzenie i jedna i ta sama mina. Caliszyta zastanawiał się, czy jakiś rodzaj magii, rasowej zdolność, czy kolejna deformacja spowodowana kazirodztwem.
- Mówiłem już, że wasze kłopoty nie są naszymi kłopotami. Odpłyńcie stąd, a nie będzieta mieć kolejnych. Nie ma dalej co po próżnicy gadać.
- Nie są – przyznał śniady mężczyzna – Ale szybciej się ich pozbędziemy, to szybciej odpłyniemy. Tego chyba chcecie?
Cudnie. Zaraz powinno dojść do gróźb... cóż, może tak i lepiej.
- Nie chcemy was tu - powtórzył głośniej mężczyzna - Tyle. Ostatni raz wam radzę, odpłyńta stąd. Wasze dusze i tak są już stracone.
Przywódca tubylców splunął pod nogi Bahadura i zrobił dłonią jakiś dziwny znak w powietrzu. Stojący za nim mężczyźni warknęli tylko groźni i wraz ze swym przywódcą zaczęli iść w kierunku skarpy, gdzie stała reszta powitalnej grupy.

Wyglądało na to, że tubylca uznał rozmowę za definitywnie zakończoną. Słowa Ragara o przesądności miejscowych tylko się potwierdziły. Widać nie mieli szczęści i trafili na bardzo niegościnną wyspę.
- Niech sobie idą... - mruknął Bahadur, patrząc na plecy odchodzących – Zasłużyli na gorszy los, ale szkoda na nich marnować armaty. Poradzę bosmanowi, by odpływać, gdy tylko sztorm przejdzie – wzruszył ramionami.
Bolało go tylko, że nie mógł zadać pytań o dziewczynkę... ale ona była smagła. Zupełnie inaczej niż ludzie z wyspy. Domieszka innej krwi? Może, nawet prawdopodobne... ale to by oznaczało, że „coś”, co w niej siedziało, przybyło na wyspę z zewnątrz. A wówczas i mieszkańcy niczego o niej nie wiedzieli.

Tyle, że to – bahadurowym zdaniem przynajmniej – nie było warte ryzyka. Wcześniej myślał, że tubylcy nie będą w stanie im nic zrobić... teraz nie był tego już taki pewien. Rozumiałby, gdyby zechcieli powitać ich z włóczniami. Tyle, że tego nie zrobili. Ale za to nie okazali ani odrobiny strachu... zupełnie tak, jakby przypływające okręty nie mogły im niczego zrobić. A przypływać musiały - „tak jak wszystko, co złe, przypływa z daleka...”. Zresztą, nawet gdyby był to pierwszy kontakt... to nadal było źle.

I nie chodziło tu o brak widocznych emocji. Pesarkhal gotów był uwierzyć, że z jakichś względów mieli ograniczoną mimikę... ale to nadal nie tłumaczyło tego, że całe spotkanie wyglądało, jakby przerabiali je dziesiątki razy. Poszło im bardzo sprawnie, żaden nie dał żadnej oznaki lęku... a wreszcie wszyscy pozwolili sobie na szyderczy śmiech. W obliczu dwunastu uzbrojonych mężczyzn. Uzbrojonych – ani chybi – lepiej niż ktokolwiek w tej bandzie.

To zresztą aż prosiło się o sprawdzenie.
- Yagarze, jeśli jest taka możliwość, chciałbym, byś spróbował wyczuć na nich magię - zastopował, zastanowił się i dodał - Na wyspie też. Jeśli możesz wyczuć jakąś wielką emanację...
A reszcie wydał polecenie zbierania się do odpłynięcia.
 
Velg jest offline  
Stary 16-04-2012, 20:48   #110
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Mag czekał dłuższą chwilę, lecz nawigatorka ani się nie odezwała, ani nic nie napisała, po prostu patrzyła się w ścianę kompletnie go ignorując.
- Skoro taka jest twoja wola... - rzekł i zaśmiał się krótko. - Chciałem pomóc, ale trudno pomóc komuś kto nie chce współpracować. Nic ci z tego nie przyjdzie - i tak się wszystkiego dowiem, to tylko kwestia czasu. - Mówił spokojnie, lecz w głębi duszy był wściekły. Najchętniej za pomocą czarów wydusiłby odpowiedź z tej kapitańskiej nałożnicy. Tak, taka prawda. Była tylko kapitańską dziwką, a zachowywała się jakby była nie wiadomo jak ważna.
Yagar chętnie by jej pokazał co znaczy dla niego jej pozycja, lecz nie mógł tego zrobić. Miał swoją misję, a ściągnięcie na siebie gniewu załogi raczej nie przybliżyłoby go do pozytywnego zakończenia...

Podczas podróży łodzią naszły go mroczne myśli. Jak zawsze kiedy płynął łodzią. Było mu źle, niedobrze i najchętniej wyładowałby na kimś swoją złość.
Rzeczywiście mógł zostać na statku. Ale teraz droga odwrotu była już odcięta...
Wychodząc z łodzi zamoczył sobie spód szaty. Zaczął złorzeczyć pod nosem, lecz nim doszedł do "najwspanialszych" i najdłuższych ze swych przekleństw jego uwagę coś odwrócili pojawiający się tubylcy.
Przyjrzał się im uważnie. Nie wyglądali zbyt dobrze, biorąc pod uwagę zdeformowane kończyny. Po prawdzie to wyglądali jakby byli pod wpływem jakiejś choroby. Albo po prostu zawierali kazirodcze związki. Nie zdziwiłby się, ta opcja była nawet bardziej prawdopodobna. W końcu to dzikusy!

Gdy Bahadur mówił czarodziej się nie wtrącał i pozwolił mu działać. Mieszkańcy wysp nie byli godni, by zostać zaszczyceni rozmową ze wspaniałym Czerwonym Magiem. Poza tym, jeśli już miałby się do nich odezwać to z pewnością w jakiś sposób by ich obraził. Nie znał się na rozmowach z dzikimi. Zirytowało go, że ci nędznicy mieli czelność się z nich śmiać. Dobrze, że to nie on toczył z nimi negocjacje, bo jedynymi dźwiękami jakie wydawałby wódz tubylców byłyby jękami i krzykami płonącego człowieka.

Prychnął. Caliszyta poprosił go, by rzucił "wykrycie magii".
- Właśnie miałem to zrobić - rzekł, mrużąc oczy. Nadal nie akceptował jego zwierzchności, ale "posłusznie" rzucił zaklęcie. Co prawda tubylcy mogli się za to obrazić, ale szczerze powiedziawszy miał to głęboko w poważaniu. Ba! Nawet by się ucieszył gdyby dzikusy chciały ich zaatakować. Aż go dłonie świerzbiły by rzucić jakiś niszczycielski czar, a nie ciągle jakieś "wykrycia magii". To było dobre dla jakiegoś podrzędnego iluzjonisty, a nie potężnego maga wywołań!

W pobliżu tubylców nie wyczuł żadnej magicznej emanacji, lecz udało mu się odkryć jakąś niewidzialną istotę znajdującą się gdzieś w najbliższej okolicy. Chwilę podtrzymywał czar, lecz nie wykrył nic więcej.
- Te dzikusy muszą chędożyć własne siostry, stąd te wynaturzenia. Żaden nie ma nic wspólnego z magią, wątpię nawet by ich małe móżdżki były w stanie ją pojąć. - Poczekał chwilę, po czym kontynuował. - Za to na wyspie... wyczułem coś niewidzialnego. Czuję obecność jakiejś istoty, lecz nie mogę jej zlokalizować ani odkryć czym jest.
- Szlag... – Bahadur wysłuchał relacji maga o niewidocznej istocie z okolicy. Krukogryf? Szybko sobie przypomniał, co wiedział o istotach obłożonych niewidzialnością. Jak zazwyczaj postępowali magowie...? No, mogli widzieć – ale Bahadur wiedział, że czasami używali jakiegoś świecącego pyłku, aby wskazać ich lokację. Tylko niczego takiego nie mie... mieli – piasek, cholerny piasek!

- Patrzcie na piasek... Jakbyście zauważyli jakieś pojawiające się ślady, to krzyczcie – wydał cicho rozkaz.
- Stójcie! – Bahadur krzyknął do odchodzących. Wrzasnął wręcz! Trzeba było przyznać, że miał parę w płucach...
- Jest tutaj jakiś niewidzialny skurwiel – szepnął, kiedy owi znaleźli się już w zasięgu ściszonego głosu – Nie chcę mieć waszej krwi na rękach, więc was proszę o współpracę. Tu, na piasku, powinno się dać go wypatrzyć... Ale w głąb lasu będzie wam trudniej.
- Grigori, zawsze nad nami czuwa. Tylko wy musita się go obawiać.
- Grigori nie jest jedyną niewidoczną istotą tych wód – stwierdził caliszyta z widocznym wahaniem – Mówi coś wam, że jesteście tacy pewni, że to on? - ot, skoro już pojawiło się imię Grigoriego...
- Odejdźcie, powiedziałem już. Nie ma więcej do dodania - rzekł spokojnie mężczyzna, ale Bahadur poczuł się tak, jakby jego słowa zawierały jakąś niewypowiedzianą groźbę.
Po czym przywódca grupy znowu odwrócił się i zaczął oddalać się od marynarzy.

- Tracisz czas - rzekł cicho mag podchodząc do Pesarkhala. - Ale sądzę, że mają rację. Wydaje mi się, że ta istota którą wyczułem może być tym "Grigorim" czymkolwiek on nie jest. Wypadałoby go znaleźć i pokazać kto tu rządzi...
Caliszyta jedynie popatrzył na odchodzących złym wzrokiem, po czym wydał rozkaz do odpłynięcia. Do organoleptycznego zwiadu dużo bardziej nadawali się Noa i Ashrak... a tubylcy najwyraźniej nie chcieli nic powiedzieć. Mógł spróbować im grozić - mógł... tyle, że jakoś nie miał zamiaru sprawdzać, na ile potężny jest Grigori. Nie bez zdania sprawy towarzyszom i ustalenia, czy to może im cokolwiek pomóc. W końcu ekspertem od spraw tego rodzaju byli Atuar, Yagar i Sylve, a nie on!
 

Ostatnio edytowane przez Wnerwik : 16-04-2012 o 20:51.
Wnerwik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172