Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-01-2012, 00:39   #11
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Czekanie nużyło Yagara. Nawet zastanawiał się nad spopieleniem konkurentów i przejściem po ich popiołach na statek, lecz najpewniej jego przyszły pracodawca by tego nie pochwalił (nie żeby zależało mu na zdaniu długouchego fircyka, lecz tymczasowo musiał na to zważać). Niestety, niektórzy posiadali skrupuły, moralność i inne tego typu rzeczy, którymi tłumaczyli swą słabość. Całe szczęście, że szkolenie które przeszedł nauczyło go cierpliwości.
W końcu, po czterech godzinach (skandal!) zostały ogłoszone "wyniki". Oczywiście się dostał, innej opcji nie było, lecz zadziwił go fakt wypłacenia wszystkim którzy mieli mniej szczęścia (i umiejętności) sztuki złota. Dla niego było to kompletnie niepojęte i wydawało się marnotrawstwem pieniędzy. Chyba, że Lanthis był tak próżny, że chciał popisać się przed nową załogą...

Yagar wyglądał nietypowo. Wchodząc po trapie od razu zwracał uwagę swym egzotycznym wyglądem. Był wysoki, o ziemistej cerze i brązowych oczach, spoglądających drwiąco spod przymrużonych powiek. Usta miał zaciśnięte w wąską linię. Wyglądały jakby nigdy nie zostały skalane uśmiechem. Okolone były czarną bródką, ozdobioną dwoma krótkimi warkoczykami. Prócz niej i uniesionych brwi na głowie mężczyzny nie było ani włoska. Za to wygoloną czaszkę pokrywał tatuaż, o przedziwnym, zawiłym wzorze - dość nietypowym jak na tę część świata. Prócz tatuażu w oczy rzucały się liczne błyskotki, którymi człowiek był wręcz obwieszony. Na jego palcach widniało parę pierścieni, na szyi amulet z rubinem, a w uszach, lewej brwi oraz nosie znajdowały się kolczyki. Wszystko wykonane z jedynego słusznego kruszcu, to jest złota. Uważny obserwator zwróciłby również uwagę na paznokcie mężczyzny - długie i zaostrzone, przypominały pazury.
Odziany był w czerwono-złotą szatę o prostym kroju, a przez ramię miał przewieszoną zadziwiająco zwyczajną skórzaną torbę. Do sznura którym przepasana była szata miał przytroczoną niewielką sakiewkę. Pod pachą niósł niewielki kuferek, a druga skrzynka była ciągnięta tuż za nim przez jakąś niewidzialną siłę. Nie wyglądał na uzbrojonego, choć nie oznaczało to, że nie jest niebezpieczny.
Po jego wyglądzie można było wywnioskować, iż parał się magią. I to za pewne dość potężną, skoro pozwolił sobie na tak ekscentryczny wygląd. Odbiegał on nieco od standardowego wizerunku mężczyzny, przez co wiele osób mogło uważać go za zniewieściałego... Ale jemu to zbytnio nie przeszkadzało. Uważał, iż większość osób była znacznie głupsza od niego, a on nie miał w zwyczaju marnować czas na idiotów. Poza tym niektórym niewiastom podobał się jego orientalny wygląd...

Bosman Thort od razu nie spodobał się czarodziejowi. Nie dość, że nazwał go "szczurem lądowym", najwyraźniej próbując być zabawnym, to jeszcze był głośny niczym demon przyzwany z niższych planów. Yagar nie przepadał za żeglarzami, a już w szczególności za tymi głośnymi.
Kolejny zawód spotkał Yagara gdy zobaczył "swoją" kajutę. Jako mag o pewnej potędze, spodziewał się, że dostanie własną kajutę... A kazano mu spać wespół ze zbiorem dziwadeł i do tego na hamaku. Na hamaku! Nigdy nie słyszał o potężnych czarodziejach, którzy musieli spać na siatce wiszącej w powietrzu, która zapewne była cholernie niewygodna. To była wręcz zniewaga!
- Zapowiada się świetnie - burknął pod nosem, po czym polecił niewidocznemu służącemu by postawił skrzynkę przy wolnym, w miarę czystym hamaku. Obok skrzynki położył trzymany pod pachą kuferek. Poszedł by ze skargą do kapitana, lecz tutejsi prostacy mogliby odebrać to jako oznakę słabości. A słabości nie należało okazywać, bo ktoś mógł to wykorzystać przeciwko tobie.
Na propozycję napicia się odpowiedział uniesioną brwią i pogardliwym prychnięciem. Nie pił zbyt często alkoholu, a w szczególności z nieznajomymi. Nie zdziwiłby się gdyby ktoś połasił się na jego skarby, w czasie gdyby był stanie upojenia. Poza tym pijany mag to niebezpieczny mag. Nie zależało mu na życiu towarzyszy, lecz na swoim bardzo, a przeżycie na płonącym statku mogło być trudne.
Godzinę daną im przez bosmana przeznaczył na wypakowanie się, kontemplację i uważną obserwację przymusowych towarzyszy, po czym wraz z nimi wyszedł na pokład.

- Wrzaski tej rudej małpy niezmiernie mnie irytują - rzekł sam do siebie. Nie było to dla niego dziwne - lubił rozmawiać z inteligentnymi osobami, a był najinteligentniejszą osobą jaką znał.
Właściwie rzecz biorąc to wszystko na tym statku go irytowało. Bosman, bard śpiewający idiotyczną marynarską piosenkę, papuga kapitana, a przede wszystkim kołysanie. To było najgorsze! Z jego właśnie powodu tuż po przemowie kapitana (która nawiasem mówiąc, całkiem mu się spodobała - lubił porządek) udał się na stronę, by zwrócić zawartość swego żołądka.
- Nienawidzę statków - doszedł do wniosku podczas wystawiania głowy za burtę. Marynarze z pewnością mieli z niego niezły ubaw...

Gdy jego żołądek się uspokoił postanowił przejść się po tej przeklętej łajbie.
Na początku postanowił zagadać do bosmana o jakieś miejsce do przeprowadzania eksperymentów. Tak się składało, iż znał się na alchemii i w czasie rejsu mógł by stworzyć kilka przydatnych dekoktów zamiast bezczynnie siedzieć w kajucie. Później, mając dość widoku morza zszedł pod pokład, gdzie postanowił pomyszkować nieco po magazynach, mając nadzieję znaleźć coś ciekawego. Na dole znalazł w miarę ustronne i zaciszne miejsce i rzucił "wykrycie magii" - prosty czar który pozwoli mu dostrzec magiczne aury. Zamierzał poszukać w ładowniach magicznych przedmiotów lub czarów rzuconych przez kapitana. Nie miał zbyt wielkiej nadziei - spodziewał się, że potężniejsze rzeczy ukryte są w miejscach do których nie będzie miał wstępu, lecz nie zdziwiłby się gdyby ten nadęty bufon Lanthis coś przeoczył. Słyszał, że ponoć elf para się magią i chciał to sprawdzić.

______________________________________
Czar "Wykrycie Magii" szkoły poznania poziom 0
 

Ostatnio edytowane przez Wnerwik : 28-01-2012 o 00:18.
Wnerwik jest offline  
Stary 28-01-2012, 15:07   #12
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Wnętrze statku śmierdziało mieszaniną potu, wymiocin i strachu. Sylve skrzywił się odruchowo, o ile w jego przypadku można było mówić o skrzywieniu się. Rozglądał się uważnie po kajucie, przyglądając się każdemu elementowi zielonymi oczyma. Jego niewielkie ciało, pokryte złotymi łuskami poruszało się powoli i spokojnie. Tuż przy ciele złożone były złote skrzydła. Pazury, mimo niewielkiego rozmiaru, były ostre i niebezpieczne.
- Przypomnij mi drogi Artuar'e, co my tutaj tak właściwie robimy? - nad wyraz spokojnym tonem spytał swojego kompana, który właśnie zajmował jeden z hamaków. Nieznający Syvle mogliby stwierdzić, że jest to zwykłe pytanie. Kleryk zdawał sobie jednak sprawę, iż jest to preludium do kolejnego koncertu narzekań.
- Pomyślmy... - odparł Atuar. - "Pod Dzbanem" przypadkiem posłyszałeś o galeonie, prawda?
Sylve popatrzył na swojego rozmówcę podejrzliwym wzrokiem.
- Możliwe że taki epizod miał miejsce, ale nie widzę związku. -
Atuar uśmiechnął się lekko. On sam aż za dobrze pamiętał, jak Sylve rowodził się nad urokami morskich podróży, szumem fal i łopotem białych żagli. Ale pamiętał też, że smok cierpiał na specyficzne zaniki pamięci.
- Tak myślałem. - pokręcił łbem z rezygnacją.
- Kto normalny dobrowolnie pchałby się na statek? To nie jest naturalne. Doprawdy, zastanawiam się jakim cudem wasza rasa jeszcze istnieje. - dodał po chwili, starając się ułożyć wygodnie na wiszącym hamaku. Zajął jeden tuż obok kapłana, jednak sądząc po jego wielokrotnych próbach ułożenia się, nie było mu wygodnie.
- I jak na bogów mam na tym czymś spać?! - wypowiadając te słowa jeden z jego pazurów rozerwał płótno.
- Może lepiej spróbujesz na podłodze - zaproponował Atuar, nie przejmując się zbytnio zrzędeniem Sylve. - Jest równa, nie wypadniesz podczas kołysania
- Od spodu wilgoć ciągnie. - odparł rozdrażniony smok. Mimo to wzbił się jednak w powietrze i szybkimi ruchami mały łap zerwał wiszące dotychczas płótno. Następnie zgarnął je do rogu, gdzie uwił sobie niewielkie gniazdo. Po kilku dobrych minutach poprawiania ułożenia tego, co miało mu służyć za łóżko popatrzył z wyrzutem na Atuara i rzucił tylko.
- Więcej nigdzie z tobą nie płynę. -
- Skoro tak mówisz... - Atuar zrobił zmartwioną minę. Wiedział, że tego akurat oczekuje Sylve. - Następną podróż odbędziemy lądem - zapewnił. Będzie okazja do narzekania na kurz i wyboiste drogi i wspomnienia, jekie to świeże powietrze było na morzu, dodał w myślach.

Przywitanie przez kapitana obyło się bez większego entuzjazmu, przynajmniej zdaniem Sylve. Patrzył na mówiącego mężczyznę, jednym uchem wpuszczając jego słowa, drugim wypuszczając. Nie lubił przemówień. Nie zapomniał jednak zapamiętać, iż słowo kapitana oraz bosmana jest na statku święte. W końcu przeciąganie pod dnem statku, jakkolwiek ono się fachowo nazywało, nie było marzeniem smoka.

Nie przejmował się spojrzeniami kierowanymi pod jego adresem. Niektórzy marynarze zapewne pierwszy raz w życiu widzieli kogoś pokroju Sylve. Gdyby zebrać wszystkie możliwe emocje, jakie były wywołane postacią niedużego, złotego smoka zebrałoby się tego na prawdę sporo. Od ciekawości, przez strach, niepewność, obrzydzenie po chęć posiadania "takiego zwierzaka". Smok spotkał się już z każdym możliwym przyjęciem przez obcych, każdorazowo nie robiąc sobie nic z nieprzychylnych spojrzeń.

Sylve bardziej interesował się takimi jak on - awanturnikami, którzy podjęli decyzję, dobrą czy złą, o rejsie tym statkiem. Nie okazywał żadnego zainteresowania czy to olbrzymem z wytatuowaną głową (zastanawiał się za to, jak ów mężczyzna będzie wyglądać za kilkanaście lat, o ile dożyje) czy nijak nie pasującym do otoczenia mężczyźnie w białym kubraczku który pozbawiony był prawej ręki. Mimo pozornego braku zainteresowania zapamiętał każdą z twarzy i nie zamierzał spuścić ich z oczu. Tak na wszelki wypadek.

Po oficjalnym przywitaniu wielki, łysy mężczyzna zaprosił wszystkich na popijawę.
- Jestem smokiem, na bogów! Czy widziałeś kiedyś latającego kobolda? - z wyraźną złością odpowiedział Sylve.
- Sylventermaniturbergendaren. - przedstawił się smok. Widząc zdziwione i skonsternowane miny przyszłych towarzyszy podróży dodał po chwili.
- Sylve, jeśli tak wam będzie łatwiej. - po czym ruszył za Lo-Kagiem.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski

Ostatnio edytowane przez daamian87 : 28-01-2012 o 15:13.
daamian87 jest offline  
Stary 29-01-2012, 22:21   #13
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Pierwsze godziny rejsu “Czarny Gryfem” minęły nadzwyczaj spokojnie.
O dziwo i na szczęście, nikt z nowo przyjętych najemników nie nabawił się morskiej choroby, która potrafi być tak uciążliwa. Nie świadczyło to bynajmniej o żelaznych żołądkach awanturników, ale o nad wyraz spokojnych tego dnia wodach.
Czas płynął leniwie i tylko krzyki marynarzy i kolejne rozkazy bosmana przerywały morską ciszę.
Najemnicy nie otrzymali żadnych rozkazów, ani poleceń zajęli się więc swoimi sprawami. Jedni zwiedzali okręt, inni korzystali z ostatnich chwil wolnego czasu, a jeszcze inni wykorzystali czas na sen.


Rytmiczny dźwięk dzwonka i doniosły ryk Ralfa oznajmiły wszystkim, że przyszła pora na pierwszy posiłek. Na górnym pokładzie zostało tylko kilku marynarzy, których obecność była niezbędna do utrzymania prawidłowego kursu. Cała reszta wraz kapitanem i bosmanem wśród gwaru rozmów udała się do mesy.
Pomieszczenie było na tyle duże, że spokojnie mogło pomieścić całą załogę, a w razie konieczności zapewne także kilkuosobową delegację z innego shipu.
Kapitan, bosman oraz srebrnowłosa półelfa usiedli przy krótkim stole ustawionym pod ścianą. Cała reszta załogi przy trzech długich stołach. Najemnicy nie mieli wyjścia i musieli także dołączyć do zwykłych marynarzy. Mając prawie całą załogę w jednym miejscu wprawne oko wnet mogło dostrzec, że na okręcie istnieje wyraźny podział. Starzy załoganci, w większości o aparycji portowych szui, złodziei i morderców siedzieli przy jednym stole, a cała reszta tłoczyła się przy dwóch kolejnych.
Najemnicy musieli wybrać przy którym stole wolą zasiąść. Tym tłocznym, ale zdecydowanie bezpieczniejszym, czy może przy tym który świecił pustkami, ale przy którym towarzystwo nie wyglądało na zbyt sympatyczne.
Gdy wszyscy zajęli już miejsca na sali pojawił się niziołek wraz ze swoimi dwoma kuchcikami. Opuchnięte twarze obu młodzieńców wyraźnie wskazywały, że Ralf nie jest dzisiaj w zbyt dobrym nastroju.
- Panowie widzę, że nasz kuk dzisiaj się nie wyspał, względnie jakaś pszczoła ugryzła do w zadek - ryknął na całą mesę bosman - Nie drażnić, więc parzygnata, bo wam chochlą przyłoży i ryje wam popuchną, jak młodzikom. He, he, he!
Wszyscy marynarze ryknęli śmiechem i tylko dwaj pomocnicy Ralfa spuścili głowy ze wstydem taszcząc dalej ciężki kocioł.
- Szybciej łajzy! - wrzasnął nizioł - Nie widzicie, że kapitan czeka.

Gdy kapitan został obsłużony pomocnicy Ralfa zaczęli nakładać potrawkę pozostałym załogantom. W tym czasie niziołek przysiadł się do kapitańskiego stołu i zaczął szeptać coś Lanthisowi do ucha. Ten tylko z uwagą pokiwał głową i zajął się jedzeniem.
Plotki o tym jakoby niziołek jest świetnym kucharze potwierdziły się wraz z pierwszą skosztowaną łyżką. Zwykła potrawka przyrządzona była w taki sposób, że esencja smaków pieściła wręcz podniebienie. Najemnicy musieli przyznać, że była to jedna z najwyborniejszych potraw jakie jedli. Mięso było tak kruche, że rozpływało się w ustach. Jego słodycz i aromat korzennych przypraw sprawiała, że nabierało ono niepowtarzalnego smaku i zapachu. Nawet Bahadur musiał przyznać, że potrawa mogłaby bez wahania zostać podana na sułtańskim stole i zapewne zyskałaby poklaska władcy.
Matrosy zajęły się jedzeniem i rozmową.

Gdy większość załogantów skończyła już jeść kapitan wstał i zabrał głos:
- Panowie! Bogowie i wiatr nam sprzyjają. Nabieramy prędkości i zapewne wieczorem obierzemy właściwy kurs. Od tego momentu zalecam szczególną ostrożność. Nigdy nie wiadomo, co nam szykuje morze. Bosman Thort wyznaczy po obiedzie wszystkim wachty.
A teraz wznieśmy toast, by pomyślne wiatry towarzyszyły nam przez cały rejs.
Elf wzniósł kielich a zaraz po nim uczynili tak pozostali załoganci.


Wizyta bosmana
Po obiedzie najemnicy wrócili do swojej kajuty i czekali na bosmana. Ten przyszedł po niecałym kwadransie.
- Czołem załogo! - ryknął od progu - Z rozkazu kapitana przyszedłem wyznaczyć wam zadania na najbliższe dni. Wachta pierwsza Lo-Kag, Bahadur i Atuar, wachta druga Veras, Courynn i Chui, wachta trzecia Ashrak, Noa i ty mały... - rzekł bosman wskazując podbródkiem kobolda - Macie do obstawienia dziób oraz niższe gniazdo. To jak się podzielicie obowiązkami leży już w waszej gestii.
Po tych słowach zapadła chwila ciszy, która w niepokojący sposób przedłużała się. Bosman wbił wzrok w łysego czarownika. Gładząc się po obfitej rudej brodzie przeszywał mężczyznę wzrokiem niczym wojownik przed bitwą. W końcu rzekł oschłym, kontrastującym z dotychczasowym przyjaznym głosem:
- Ty kolego udasz się ze mną. Kapitan chce cię widzieć.


Yagar wyszedł z bosmanem i reszta najemników mogła tylko snuć domysły co jest powodem wezwania czarownika przed oblicze kapitana. Nie wszyscy mieli jednak czas, by dyskutować o swoich podejrzeniach. Lo-Kag, Bahadur i Atuar lada moment mieli się udać na swoją pierwszą wachtę na “Czarnym Gryfie” Czekało na nich niesamowicie interesujące sześć godzin wpatrywania się w morze. Trzeba było ustalić kto, gdzie się uda i co ze sobą zabrać na wachtę, by nie umrzeć z nudów.


Yagar
Czarownik idąc za bosmanem zastanawiał się co mogło spowodować zainteresowanie kapitana jego osobą. Wszystko wskazywało na to, że jest to albo wyjątkowy zaszczyt albo rodzaj kary. Sądzą po tonie głosu Ragara to raczej to drugie. Jedyne przestępstwo jakie popełnił Yagar było rzucenie wykrycia magii pomieszczeniu pod pokładem. Tak jak przypuszczał czarownik nie wiele mu to dało poza tym, że wyczuł silną emanację magii od strony kajut kapitana. Czyżby to było powodem wezwania go przed oblicze Lanthisa?

Yagar wszedł za bosmanem do niedostępnej dla ogółu części statku. Pierwsze co go uderzyło to przepych jaki panował w korytarzu. Puszysty dywan zdobił podłogę, a ściany udekorowane były barwnymi akwarelami o tematyce morskiej. Co kilka kroków tkwił w ścianie złoty świecznik. Stanowiło to dość mocny kontrast z surowym wystrojem reszty statku. Bosman zatrzymał się przed pierwszymi drzwiami i zapukał. Nie czekając na odpowiedź wszedł do środka.
Yagar ujrzał mały, ale elegancko urządzony pokój. Na jednej ścianie stał regał wypełniony książkami, na drugiej wygodna skórzana sofa, a na środku pokoju znajdował się duży stół na którym rozłożono mapę. Kapitan stał tyłem do wchodzących. Wpatrywał się w morze przez otwarty kwadratowy świetlik.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - ryknął niespodziewanie elf - Myślisz, że będę tolerował na moim statku szpiegów? Nie ważne co tobą kierowało, czy to zwykła ciekawość, czy może jakieś rozkazy. Powinieneś właśnie mijać kil i ocierać o niego tym swoim łysym czerepem.
Elf obrócił się, a jego oczy płonęły wręcz nienawiścią.
Lanthis przez długą chwilę wpatrywał się w Yagara. Mężczyzna czuł, że mimo chęci wytłumaczenia się powinien milczeć, by jeszcze bardziej nie rozgniewać elfa.
- Masz jednak szczęście - powiedział w końcu kapitan - Cenie sobie ludzi odważnych. A co by nie mówić o twoim czynie, był on niezmiernie odważny. Dam ci szansę odkupienia swoich win.
Kapitan podszedł do stołu i wziął drewniany przedmiot, który wcześniej Yagar wziął za liniał.
- Zbadaj ten przedmiot i powiedz mi co o nim sądzisz.
Elf wręczył czarownikowi przedmiot i niedbałym gestem machnięcia dłoni nakazał wyjście.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 29-01-2012, 22:42   #14
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Przy piwie rozmowy cz 1

- Można się przysiąść? Wybaczcie, że wcześniej się nie przedstawiłam. Mam na imię Chui. - usiadła na wolnym miejscu i pokręceniem głową odpowiedziała na poczęstunek trunkiem - Dziękuję, może za jakiś czas skorzystam, jednak teraz nie chcę kusić losu. Pierwsze dni na morzu potrafią same z siebie przyprawić o ból głowy.
- Każdy może się przysiąść. –przeniósł swoje intensywnie spojrzenie na elfkę i w końcu w jej oczy jakby chciał zajrzeć w głąb duszy. Nie było po nim widać żadnych emocji.

- Ależ nie! Pij śmiało, kto ci takich bzdur naopowiadał o tych pierwszych dniach na morzu? Ja gdy tylko pierwszy raz w życiu wszedłem na okręt od razu czułem się doskonale. Byłem wtedy całkiem pijany, więc kołysanie okrętu sprawiło, że chodziłem zupełnie prosto. - Zaśmiał się goliat, po czym nalał jeden kufel piwa i spróbował wcisnąć go elfce - Najlepsze piwo z Pięciu Dzbanów, a oni się przecież tam chwalą, że mają każdy trunek Faerunu.
Fortney który dość szybko skończył zwiedzanie statku postanowił wrócić do kajuty najemników, by od tak sobie poleniuchować, póki co miał ku temu sposobność jak i czas. Gdy wszedł do pomieszczenia dojrzał grupkę siedzącą przy stoliku i popijającą w najlepsze piwo.
Czas więc chyba zacząć poznawanie nowych towarzyszy.” - westchnął w duchu i podszedł do zgrai z miłym uśmiechem. - Pozwolicie, że się przysiądę? -zapytał i nie czekając na odpowiedź zasiadł zgrabnie wolnym miejscu koło szarokiej elfki.
- Siadaj, siadaj! Odmówiłeś wcześniej piwa, ale ja mam tu jeszcze schowaną na wszelki wypadek niewielką beczułkę rumu, może tym zechcesz się poczęstować? A może ktoś jeszcze woli rumu? Bądź także. - Zapytał goliat, który przerażony rozkazem oddawania prowiantu kucharzowi zamierzał jak najwięcej alkoholu wykorzystać samemu bądź użyć by poprawić swe relacje z kompanami.
- Za rum też podziękuje. Zbytnia ilość trunków wpływa niekorzystnie na trzeźwość umysłu, a tą w mym zawodzie muszę zachowywać. -powiedział jak gdyby od niechcenia. Czas wszak zdradzić troche naciągniętej prawdy o sobie, by za dużego zamieszania swa tajemniczością nie spowodować.
- W takim razie niechybnie jesteś jakimś magiem! - Zakrzyknął Lo-Kag -Coś jest w tym co mówisz, widziałem kiedyś pijanego maga. Ogniste kule latały na wszystkie strony. Na statku na pewno byłoby to niebezpieczniejsze niż w karczmie bądź w leśnym obozowisku.
Fortney parsknął cicho, po czym zaczął otwarcie i perliście się śmiać, przysłaniając przy tym usta swa lewą dłonią. - Nie, nie, nie, daleko mi do maga, szanowny Lo-Kagu. Chociaż kto wie, który z zawodów więcej inteligencji wymaga. Jednak ja... -mówiąc to pogrzebał w wewnętrznej kieszeni i wydobył swe małe szachy. -...jestem wojennym strategiem. -dokończył odgarniając z oczu swe blond włosy. “ Do końca kłamać nie kłamie, wszak kiedyś taka funkcje zajmowałem.”- pocieszył się w duchu arystokrata, który zapewne nie kłamałby gdyby nie zmusiła go do tego sytuacja.
- No to z pewnością łeb masz nie od parady - wielkolud pokiwał głową i pochylił się nad szachami - I jeszcze na dodatek rozumiem ćwiczysz ciągle. Ale czegoś nie rozumiem. Spodziewasz się w najbliższym czasie prowadzić jakąś wojnę? Albo choć bitwę? Bo wybacz, ale nawet jeśli głupiejesz całkiem po alkoholu, to myślę że jakoś dalibyśmy radę cię utrzymać, zaś tutaj chyba kubłów wody zimnej nie brakuje.Ale co tam, pić nie chcesz, to dla nas więcej. Nie!? - Ostatni okrzyk goliat skierował do wszystkich siedzących, oferując każdemu który skończył dolewkę piwa, bądź rumu.
- Spodziewaj się niespodziewanego. Nigdy nie wiadomo co los przyniesie. -odparł spokojnie szlachcic po czym postanowił przejść lekko do ofensywy.- Masz ze sobą sporo sprzętu, więc chyba rozumiesz co mam na myśli? -zagadnął wskazując wielki plecak osobnika.
- Ehe. W sumie nie muszę tego nosić, więc nie zaszkodziło wziąć nieco tego i tamtego. Ty to pewnie najgroźniejszą broń to w głowie nosisz? Ja tak dobrze nie mam. - Wyszczerzył się pokazując, o dziwo, równe i tylko nieco zółtawe zęby i poklepał ogromny młot - Tylko ten rozkaz oddania prowiantu mnie boli. Mam nadzieję, że kucharz chociaż przyzwoity, bo jak nie, to przejmę jego kuchnia i oświadczam, że sam będę nam gotował. I nim się zapytacie, tak potrafię to robić.
- Nie trzeba być magiem - powiedział Atuar, bardziej sącząc niż pijąc piwo - by nie pić. Zbyt dużo w każdym razie. A na statku pijak może mieć krótkie życie. Relingi niskie a schodnie strome. Łatwo skończyć nie tam, gdzie się chciało, lub za szybko trafić na miejsce, do którego planowało się dotrzeć.
- Mądre słowa. Naprawdę dziękuję Lo-Kagu. - grzecznie odmówiła elfka, zdając sobie sprawę, że może to zostać źle odebrane. - Jak tylko nauczę się chodzić w miarę stabilnie, to skorzystam.
- Kucharz - Atuar nawiązał do ostatniej wypowiedzi Lo-Kaga - jest, jak słyszałem, niziołkie. Oni zwykle dobrze gotują. Za to wsadzenie go do kotła i zrobienie z niego zupy pewnie nie byłoby mile widziane - dodał żartobliwym tonem.
- Miejmy nadzieję, że będzie gotował jadalnie. - dodał milczący dotychczas smok. Jego głos był niski i basowy, pasował bardziej do gigantycznego przedstawiciela tej rasy niż do niego.
- Już niedługo się o tym przekonamy. I mam nadzieję, że oddanie zapasów do kuchni nie było złym pomysłem. - stwierdziła Chui.
Ashrak rozsiadł się wygodnie i obserwował wszystkich uważnie popijając piwo. Przemykał wzrokiem od osoby do osoby i najdłużej jak do tej pory zatrzymał się na Fortneyu.
- Wojenny strateg? -zachrypial z nad kufla- Czym konkretnie się zajmowałeś? Planowałeś otwarte bitwy czy może zasadzki z ukrycia?
Na elfkę więcej uwagi nie zwracał, wydała mu się zbyt łagodną i nieszkodliwą kobietą w porównaniu do wszystkich obecnych tutaj “wojaków”. Nie zapominał o niej jednak całkowicie bo przecież pozory mogą mylić, a taka pomyłka mogłaby drogo kosztować.
- Zapewne efekt nie byłby także zbyt smaczny Atuarze -zwrócił się do kapłana- zostawmy go. Zapewne w ciągu naszej wyprawy trafi się ktoś zdecydowanie lepszy do ugotowania.
Fortney odwrócił głowę w stronę druida by mu odpowiedzieć, jego umysł zaś pracował na najwyższych obrotach.-” To brat tej kobiety, która wydawała się mnie znać. Trzeba uważać. Ponadto wygląda na dość inteligentnego i kto wie czy nie ma w zanadrzu jakiś czarów sprawdzających sploty zdarzeń, by wyczuć kłamstwo. Trzeba będzie ograniczyć prawdę, jednocześnie nie kłamiąc.”- wyciągnął w myślach wniosek i powiedział. - Otwarte potyczki, ruchy karawan z zaopatrzeniem jak i same ruchy wojsk. Oczywiście przy paru zasadzkach też brałem udział, jednak głównie pomagałem przy układaniu strategii dla otwartego frontu. -wyjaśnił delikatnie gestykulując przy tym. Po czym odpowiedział jeszcze olbrzymowi.- Niestety umysł często przegrywa z ostrzem wrogiego miecza.
Sylve przyglądał się mówiacemu Fortney’owi dość bacznie. Z jego pyska nie można było nic wyczytać, bowiem jak?
- Mam nadzieję, że aż takich problemów mieć nie będziemy - powiedział Atuar - żeby pomoc stratega była konieczna. Ale to się okaże zapewne nieco później. Wasze zdrowie - uniósł kufel.
Ashrak słysząc odpowiedź Fortneya uniósł nieco brew z zainteresowaniem, lecz zanim odpowiedział poszedł śladem kapłana:
- Zdrowie -przechylił kufel dopijając to co zostało po czym ponownie zwrócił się do szlachcica- Brzmi jak odpowiedzialna i... światowa robota. Aż dziw, że ktoś taki jak Ty skończył na byle statku pośród fal. To musi być ciekawa historia, zastanówmy się co też mogło się zdarzyć... -spojrzał na ukryty kikut Fortneya nie kryjąc tego- może komuś bardzo przeszkadzałeś i efektem tego jest Twoja obecność tutaj jak i ta rana? To by całkiem pasowało, nie brakuje skurwysynów w tak światowym towarzystwie w jakim zapewne przebywałeś. Może jednak to pobudki osobiste?
Nie oczekiwał, że usłyszy odpowiedź, bardziej liczył na chociaż minimalną zmianę wyrazu twarzy, która mogłaby wskazywać kierunek prawdy.
Chui, siedząca między dwoma mężczyznami poczuła się niepewnie. Oho, zaczyna się robić nieprzyjemnie. Jak tak dalej pójdzie, to ten rejs może się okazać jeszcze mniej przyjemny, niż zakładałam.
-Panowie, nie ma co się kłócić w pierwszych godzinach podróży. Będziecie mieć ku temu mnóstwo okazji, a tymczasem porozmawiajmy o czymś przyjemnym.
- O urodzie towarzyszących nam pań - uśmiechnął się kącikiem ust Atuar. - O morzu, co szumi wokól nas. O jakości zacnego piwa. Jak powiedziała nasza mądra towarzyszka, źle by było, gdybyśmy podróż od wyciągania z siebie na siłę zwierzeń zaczęli.
- Pytanie kto pierwszy z nas zacznie na te “uroki” morza narzekać. - rzucił Sylve.
- Tak, morze i piwo są dobrymi tematami do rozmowy. Jest to wasza pierwsza morska podróż? - spytała elfka - Wiemy, że Lo-Kag już miał przyjemność pływać.
- Ja również. - Atuar dostosował się do zmiany tematu. - Z mego pięknego kraju dość trudno dostać się tutaj inaczej, niż na pokładzie jakiegoś statku, mogę zatem rzec, że pierwszy rejs mam już za sobą.
- Nie widzę żeby ktoś się kłócił, w każdym razie i tak nie oczekiwałem odpowiedzi -Ashrak machnął ręką i nalał sobie do kufla uśmiechając się zagadkowo pod nosem- Razem z Noą zdarzało nam się pływać już na okręcie. Traktuję to jak zło konieczne, zdecydowanie wolę stały grunt pod nogami - spojrzał na Atuara.
- Przynajmniej jeden co logicznie myśli. - smok skomentował słowa Ashraka.
- Woda zdecydowanie nie jest moim żywiołem.-
Po chwili przeniósł wzrok na elfkę.
- Piwo jest dobrym tematem do rozmowy pod warunkiem, że się je pije. -postawił jej przed nosem swój pełny kufel-
- Właśnie dlatego wymieniłam je obok morza. Przynajmniej w jednym temacie mogłabym się wypowiedzieć. - odparła z uśmiechem Chui, przesuwając kufel w stronę właściciela. - Ale sobie nie żałuj. Masz jeszcze dużo do wypicia.
- Picie z jednego kufla... W niektórych stronach ma to jednoznaczny wydźwięk. - Atuar uśmiechnął się.
Ashrak wzruszył ramionami i chwycił swój odrzucony kufel.
- Zwykle niczego sobie nigdy nie żałowałem jeśli miałem potrzebę -spojrzał na elfkę nieco dłużej po czym zwrócił się do kapłana- Nigdy nie spotkałem się z siedzeniem przy jednym stole z kimś kto nie pije jeśli ja to robię.
- Już wspominałam, że wolę w pierwszych dniach się nie zabić na stromych schodach - Chui odwzajemniła spojrzenie, po czym zapytała Atuara z zaciekawieniem - Naprawdę? A jaki to wydźwięk?
- Na przykład udowadniają, że trunek, jakim się częstuje gościa nie jest zatruty - odparł Atuar. - Oczywiście najpierw sami piją. Gdzie indziej jest to rozumiane jako znak, można by rzec, braterstwa. Krąży na przykład róg z piwem wokół stołu. Kto się nie napije, ten zdrajca ani chybi. I wnet ląduje z poderżniętym gardłem w gnojówce. Mimo wszystko nie sądzę, by Ashrak miał coś takiego na myśli, gdy zaoferował ci ten kufel..
- Mam nadzieję, bo ciężko będzie znaleźć na statku gnojówkę - zaśmiała się elfka - jeśli cię uraziłam Ashraku, to wybacz. Nie miałam takiego zamiaru.
Do pomieszczenia wszedł właśnie postawny, dochodzący czterdziestki marynarz, z wiszącym u boku rapierem. Rozejrzał się z uśmiechem po zebranych, rzucił okiem na stół i powiedział pogodnie:
- Na chwilę się was zostawia, a tu już wszystko po kuflach rozlane. - Courynn przejrzał szybko naczynia i zapytał - Znajdzie się jesio coś dla mnie? Piwskiem nigdy nie pogardzę, już Lo-kagowi mówiłem - mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
Druid spojrzał na Atuara i pokiwał głową z uznaniem po czym zwrócił się do Chui i uniósł dłoń w obronnym geście.
- Wbrew pozorom trudno mnie urazić i lepiej nie szukać ku temu drogi -powiedział śmiertelnie poważnie po czym podał jej ponownie swój kufel- W takim razie chociaż jeden łyk, każdy z nas powinien wznieść toast za to by nasze cele się ziściły, na szczęście.
Po tym przeniósł wzrok na nowego gościa w ich królestwie jak to rzekł dzisiejszego dnia bosman.
- Znajdzie się, znajdzie, Lo-Kag ma solidne zapasy. Siadajcie.
Courynn skwapliwie oparł się o stojący pośrodku kajuty podłużny stół i sięgnął po jeden z kufli pełnych złocistego trunku. Wziął potężny łyk piwa, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech zadowolenia.
- Zdrowie wszystkich zgromadzonych, tedy. Jak na portowego sikacza, nawet dobrze smakuje to wasze piwsko. - Marynarz beknął ukradkiem i zwrócił się do siedzącego na zydlu druida. - Nie za daleko od lasu takie morze, na wasz gust?
- I ja wypiję za wasze zdrowie – rzekł Bahadur, wchodząc za Courynnem do pomieszczenia – O ile oczywiście wszystkiego już nie wypiliście – uśmiechnął się, patrząc na olbrzymią sylwetkę goliata.
Ashrak przeniósł wzrok na marynarza:
- Powiadają, że dom twój gdzie serce twoje. Moj dom jest tam -odwrócił się i wskazał palcem na siedzącą na hamaku Noę- więc jak widzisz odleglość od lasu mi nie przeszkadza -odpowiedział po czym spojrzał na Bahadura- Nie wypilismy... a ja muszę już chyba zaprzestać -uśmiechnął się nieznacznie-
Courynn uśmiechnął się do Ashraka sympatycznie i wyjaśnił przepraszająco:
- Nie miałem niczego złego na myśli, ino zagaduję. Skoro mamy spędzić w swoim towarzystwie być może nawet i tygodnie, jedynie odpowiednim byłoby się poznać. Z mości Bahadurem - marynarz nieznacznie kiwnął w stronę postawnego mężczyzny o ciemnej karnacji - już wymieniliśmy pierwsze pozdrowienia na pokładzie. A co do piwska - jego nigdy za mało! Rejsy tak się dłużą i ciągną, że czasem picie to jedyne tutaj zajęcie.
- Ano, wątpię, by kapitan kazał wam szorować podłogę... choć w niektórych przypadkach byłby to wcale pocieszny widok – Bahadur zwrócił się ku muskularnej istocie. Wizja Lo-Kaga szorującego podłodze była wystarczająco absurdalna, żeby wymusić na nim wesołość – To i dużo do roboty raczej nie będzie, poza piciem i gadką właśnie.
- To zrozumiale -odpowiedział do Courynna po czym zamilkł na chwilę by skończyć w spokoju ostatnie piwo-
- Powiedzcie - ktoś z was miał już doświadczenie na takich statkach? Wygląda to na wcale niezły okręt, ale ciekaw jestem waszej opinii - zadał pytanie caliszyta, wyciągnąwszy ze swego hamaka kufel, aby poczęstować się lo-kagowym piwem.
Courynn poszedł w ślady Bahadura i przysiadł w swoim hamaku, wesoło dyndając nogami. Wziął kolejny potężny łyk piwa i bąknął półgłosem do siebie, uśmiechając się bezczelnie::
- Można powiedzieć, że ja mam pewną wiedzę na temat statków.
Gdy rozgorzał dialog na temat statków i morze Fortney milczał, nie miał zamiaru się przekrzykiwać, jednak korzystając z chwili ciszy rzekł spokojnie. - Ja też nieraz pływałem.- skłamał z gładkością w swym głosie po czym zwrócił się do druida, z którym dialog przerwała mu ogólna wrzawa przy stole. - Nie przeczę, była to praca dobra i o wysokim szczeblu jeżeli tak to nazwać się godzi. -to mówiąc poprawił poły płaszcza przysłaniające kikut, który to druid spojrzeniem obrzucił. - Rana ma jednak ni jak ma się do mego zawodu. -odparł i nawet jeżeli kłamał, twarz jego kamienną pozostała.- A obecność ma tu szanowny stróżu lasów, cóż.. każdy zawód ma swe minusy, gdy wojna się kończy nie potrzeba takich jak ja, zaś na chleb zarobić trzeba. -mówiąc to uśmiechnął się do postawnego druida. - Historia ma zaś długa i zapewne niezbyt ciekawa. - gdy to mówił przez jego twarz przemknął minimalny, grymas, który wskazywał, że do końca prawdy nie mówi.
Lo-Kag, który przez kilka ostatnich chwil zajęty był bardziej zawartością swojego kufla niż prowadzoną rozmową nagle się ocknął.
- Ja też mam doświadczenie na statkach. KIedy pływałem po Morzu Spadających Gwiazd zwano mnie nawet Postrachem Mórz - Roześmiał się gromko gigant - Zaś o tym statku myślę na razie tyle, że jest na nim dobre miejsce do picia i bardziej niż dobra do tego kompania.
- Po niecałych pięciu minutach uważasz, że zgromadzone przy stole osoby są dobrymi kompanami do picia? Zadziwiająca ufność. Albo głupota. - Ostatnie słowa dodał nieco ciszej i bardziej do siebie, niż do Lo-Kag’a.
- Niewątpliwie - przyznał caliszyta - A czymżeś zasłużył sobie na takie miano? - zapytał się, unosząc brew w geście zainteresowania.
- Fantastycznie, że pytasz! Otóż zaciągnąłem się kiedyś przypadkiem na piracki statek, na którym to zresztą kapitan był strasznym dziwadłem. Kazał nam nie zabijać nikogo, bo liczył na to, że będzie mógł obrabować wiele razy tych samych ludzi. Niestety połakomiliśmy sie kiedyś na statek, na którym płynął oddział Purpurowych Smoków i Wojennych Czarodziejów z Cormyru toteż nie skończyło to się dobrze. Zaś przydomek dostałem dlatego, że za każdym razem gdy zabierałem komuś pieniądze kazałem mu nauczyć się tego, iż został obrabowany przez Lo-Kaga Postrach Mórz. - Wyjaśnił, zachwycony pytaniem, goliat.
Fortney słuchając olbrzyma uśmiechnął się nieznacznie. Purpurowi... pamiętał dobrze ten oddział, wielu z nich znał osobiście. “ Ahhh te wspomnienia...” westchnął w duszy, po czym zagadnął olbrzyma.- A jak to się stało że uszedłeś z życiem z tego spotkania?
- Zatopili nam statek, ja pływać umiem dobrze to i mnie wyciągneli. Ponieważ jednak byłem znany z tego, że nikogo nie zabiłem to i postanowili mnie nie mordować. Wysłali mnie tylko potem w jakieś niegościnne wybitnie miejsce gdzie miałem pracować ciężko, zaś szansa bycia zabitym była bardzo duża. Miałem kupę szczęścia, bo przyjechał na nas popatrzeć jakiś taki urodzony wysoko a ja okazję wykorzystałem i mu życie uratowałem przyjmując na siebie strzałę czy bełt co to go zabić miał, to postanowiono, że za swoje zbrodnie zapłaciłem skoro gotów byłem dla Cormyru swe życie poświęcić - Lo-Kag był wniebowzięty, uwielbiał znajdować się w centrum zainteresowania, kupno beczki piwa było zdecydowanie jednym z najlepszych pomysłów w jego życiu.
- Przed bełtem? Na pewno się w tym kryje jakaś głębsza historia – zainteresował się znów Bahadur. No, gigant lubił sobie gadać, a on mógł się czegoś o barbarzyńcach dowiedzieć... choćby, że mieli jakieś bunty. Może nawet tęsknili za światłem cywilizacji...?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 29-01-2012, 23:01   #15
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Rozmowy przy piwie cz. 2

-Hmmm, ciekawa historia. -stwierdził Fortney z uśmiechem. Teraz już pamiętał, że słyszał o tym incydencie, ba nawet wiedział chyba o jakim niegościnnym miejscu goliat mówi, nie raz nie dwa za jego sprawą zsyłali tam przestępców. Jednocześnie zerknął ukradkowo na Bahadura. Mężczyzna ten wydawał się żywo zainteresowany towarzyszami podróży, stronił jednak od swych historii, trzeba sprawdzić jaka kontra odpowie na następny ruch szlachcica. -A ty, sir Bahadurze, masz może jakąś ciekawą historię do opowiedzenia, czy może całe twe życie upłynęło Ci na nudnych pogawędkach z księgowymi? -zapytał przeszywając mężczyzne spojrzeniem swych zielonych oczu.

- Mam, jako i każdy – odpowiedział ze wzruszeniem ramion. Przez chwilę myślał, jaką historię wybrać, aż wreszcie się zdecydował. Taaak, ta będzie odpowiednia – Słuchajcie więc. Historia, którą wam opowiem, wydarzyła się przeszło trzy lata temu. Chwytałem się w życiu różnych zajęć, a wówczas służyłem w caliszyckiej armii – sama prawda, choć nie zamierzał im zdradzać, w jakiej randze – Urodzenie me niczego sobie jest, więc byłem już oficerem. Stacjonowałem w regionie Starego Coramshanu, nieopodal Schamedaru. To wschód mej ojczyzny, nieopodal Ziemi Lwów. Ziemia Lwów, bo o niej będziemy mówić, jest domem nomadycznych plemion, które niejednokrotnie najeżdżają nasze ziemie – Bahadur zrobił chwilę pauzy, żeby każdy mógł przyswoić sobie niezbędne informacje.

- Tak się tedy złożyło, że któryś z watażków najechał plantacje należącą do caliszyckiego bogacza. Mało płodnej ziemi mamy, więc takowe rajdy nie mogły pozostać bez odpowiedzi. Wysłano tedy mój oddział w niegościnną ziemię, abyśmy odbili ludzi z rąk krwiożerczego plemienia Sala-minów. Długośmy przez skaliste ziemie ich gonili, aż wreszcie złapaliśmy ich przy jednym z ichnich wodopojów. Byśmy ich zwyczajnie zarąbali, gdyby ichni wojownicy nie byli tak ćwiczeni w wojowniczym kunszcie i nie byli tak liczni.

Umyśliśmy przeto, że zastosujemy wybieg. Oaza była płytka, a oni nie wystawiali straży nad jej brzegiem. Wysłaliśmy przeto jednego maga, których w Calimshanie wielość jest, wpław, coby podpalił ich obozowisko. Podstęp udał się wybornie – nomadzi czmychnęli, jak się patrzy, a wielu z nich zarąbaliśmy.

Uczyniliśmy jednak harmider niemały, więc zadecydowałem, coby porzucić łupy i czym prędzej czmychnąć z ludźmi. Nie doceniliśmy jednak szybkości kocich wierzchowców nomadycznego ludu – i zostaliśmy przez nich osaczeni. Gotowaliśmy się do desperackiej obrony, kiedy coś się zmieniło. Osaczający nas napastnicy poruszyli chyba jamę jakiejś bestii pustyni – potężnego lwa o świecących czerwienią oczach, który prędko ruszył na wodza Sala-minów. Jasne stało się, że wróg jest nielitościwy, ale to też ludzie – a bestia jest skłonna przeżuć nas wszystkich. Dlatego, połączyliśmy się w boju... i dzięki naszej współpracy udało nam się położyć kres rządom groźnego monstrum. Plemię okazało się zresztą być honorowe – w podzięce za pomoc wybaczyło nam wcześniejsze zatargi, a nawet przydało przewodników aż na skraj pustyni. Czy to was satysfakcjonuje? I może też się podzielicie swoją historią?


No, trochę podkoloryzował... ale chyba o to chodziło z historiami? W końcu opowiedział chyba najbardziej spektakularne wydarzenie, którego doświadczył!


- Cóż to musiała być za bestia skoro w tyle osób rąbać ją musieliście? - Zdziwił się goliat - Mi czasem w górach z dala udało się zobaczyć jakiegoś smoka i później gdy dochodziłem do miejsca jego lądowania to po śladach pazurów domyślałem się potężnych rozmiarów gada.
- Jakiś przerośnięty lew, od których zresztą ziemia miano swe bierze - wzruszył ramionami - Na systematyce się nie znam, więc więcej wam nie powiem.
- Widziałem chyba kiedyś lwa, spore to całkiem zwierze, lecz choćby i dwakroć większy od takiego z twej opowieści zrozumiałem, żeś miał magów w swym oddziale, zaś przeciwnicy wasi ogromną przewagę liczebną, bez obrazy lecz to chyba nie była zbyt trudna walka. Setki osób przeciwko jednej bestii? - Historia była dziwna, przecież caliszyta na pewno mógł opowiedzieć o bardziej epickich starciach.
- Bez obrazy, goliacie, ale chyba przeoczyliście, że lew zaatakował przywódcę. Oceniacie wszystkich swoją miarą – nie każdy jest w stanie dać długo opór takiej bestii. W szczególności, ów wódz Sala-minów takowy nie był - a ubicie bestii to jedno. Powstrzymanie jej przed zjedzeniem kogoś jest zadaniem zgoła trudniejszym - wzruszył ramionami.
- Ha! Teraz rozumiem! - Zakrzyknął wielkolud – Szczęście wam dopisało, lecz docenić należy zarówno szybki pomyślunek jak i błyskawiczną waszą reakcję. Widzę więc, że mamy na pokładzie niejednego utalntowanego dowódcę. - Goliat poderwał się nagle z podłogi na której siedział i tylko nieco doświadczenia ze statków pozwoliło mu nie wyprostować się w pełni, toteż nie uderzył głową w strop. - Mam wspaniały pomysł! Gdziekolwiek płyniemy powinniśmy tam zrekrutować armię bądź dwie i podbić te krainy. Ja sam nie mam pojęcia o dowodzeniu, lecz nasza tutaj grupa może utworzyć silny trzon pod budowę wojska. Posiadamy szkolonego oficera, wojennego stratega, ludzi parających się właściwie każdym rodzajem magii, wspaniałą zapewne tropicielkę, która mogłaby śmiało utworzyć najlepsze zwiadowcze oddziały, doświadczonych marynarzy znających się pewnie na dowodzeniu flotą, a także masę osób o których za głupi jestem by powiedzieć co by miały robić.

Fortney słuchał opowieści o lwie bardzo dokładnie, cóż na pewno trochę prawdy w niej było, długie opowieści mają to do siebie że trudno je wymyślać na bieżąco. Zaś gdy goliat zaczął prawic o sformowaniu armii wybuchnął wesołym śmiechem, przysłaniając usta parsknął jeszcze kilka razy po czym rzekł do olbrzyma. - Powstrzymaj swe zapędy mości Lao, bo jeszcze o wzbudzanie buntu Cię posądzą. -uspokoił podekscytowanego olbrzyma.

- Armia nie pojawia się na pstryknięcie palcami, póki co lepiej myślmy o celu naszej podróży a nie o dowodzeniu wielkimi oddziałami. -to mówiąc westchnął po czym zwrócił się do Calimshanina. -Czy ja bym mógł opowiedzieć równie ciekawą historię? Nie wiem czy będzie ona równie fascynująca, ale postaram się. - Fortney pogrzebał chwile w głowie szukając opowieści, która to za wiele o nim nie powie, a spełni życzenie słuchaczy. - A więc, była to jesień, niezwykle deszczowa trzeba dodać. Byliśmy w trakcie wojny z orkami, ja zaś wraz z innymi strategami planowaliśmy atak na obozowisko nieprzyjaciela. Chcieliśmy natrzeć nań skoro świt, bowiem w nocy to zielonoskórzy maja przewagę, gdyż -ich wzrok pozwala w ciemności widzieć niby to za dnia. Sytuacja nie była dobra dla nas, wróg miał przewagę liczebną, oraz nasz wywiad doniósł, że posiłki tych maszkar odcięły nam drogę powrotną. Długo siedziałem nad mapami, myśląc czy jest dla nas nadzieja...- tu Fortney zrobił dramatyczna pauzę po czym dla lepszego efektu przeskoczył w czasie. - Nadszedł ranek, zbroiliśmy się, by ruszyć na zieloną hordę, lecz to ona nadeszła pierwsza. Otoczyli dolinę w której stacjonowaliśmy, niemal z każdej strony, nie było szans by uciec z obozu. Pamiętam jak szarżowali w dół z dziką rządza mordu w oczach, jak pierwsze worgi skoczyły na białe namioty... rozdzierając płótno lecz nie doświadczając ludzkiego mięsa. -powiedział z tajemniczym uśmiechem.- Patrzyłem na to wszystko z góry, gdy tylko orkowie zbiegli do doliny, to my otoczyliśmy tą tłuszcze otumaniona i zdezorientowaną w pustym obozowisku. Nie była to walka, była to rzeź. Nasi kusznicy i łucznicy zalali ich deszczem strzał, zanim Ci wdrapali się po ścianach doliny do naszych oddziałów byli już tylko niedobitkami.

Pewnie ciekawi was jak to się stało, że cała armia w ciągu jednej nocy, ominęła oddziały wroga i obeszła je od tyłu? Ha otóż, w naszym obozowisku stacjonowało kilku magów geomantów. Z ich pomocą udało się nam stworzyć tunel, którym obeszliśmy armię nieprzyjaciela. Orkowie nie mieli chyba do koca swego marnego żywota pojęcia co się stało.
-zakończył opowieść Fortney. Nie była to może historii która obrazowała jego umiejętności taktyka w pełnej krasie, ale jego zdaniem i tak była dość ciekawa.


- Chciałbym zobaczyć minę ich wodza tuż po tym jak rozerwał jeden z namiotów. Zastanawiam się co go zabiło wasze strzały czy wściekli podwładni? - Zaśmiał sie goliat - Może ktoś jeszcze opowie którąś ze swoich historii? Przeież przyjęli nas tutaj dlatego, że jesteśmy najlepsi.
- Wywiad? – zapytał się Bahadur – Zdołaliście zorganizować wywiad wśród orków?- zadbał, aby przywołać na swoją twarz wyraz lekkiego szacunku.

No, akurat wywiad i zwiad mógł być zwykłym przejęzyczeniem – choć u kogoś tak obeznanego w sztuce jak „wojenny strateg” zdarzyć się nie powinien. Mogła to być też prawda – któż wie? Tyle, że sułtanowi Teshurl cała opowieść mocno śmierdziała. Do jego ojczyzny ściągali przecież magowie z całych krain, więc orientował się – choć zgrubnie – w możliwościach magów. A wytworzenie takiego tunelu, przez który mogła szybko (i bezgłośnie) przejść duża grupa ludzi... No, na tyle duża, że „doliny” i „wyżyny” miały już jakieś znaczenie... było... dość karkołomne? Chyba sami magowie mogliby tych orków wyrżnąć jakąś lawiną...

Oczywiście, mógł bezczelnie łgać bez pretensji do prawdziwości – przy pirackich opowieściach nie było to nic nadzwyczajnego. Ale to powinno się okazać wraz z jego odpowiedzią...

- I dobrze mówi. Może ty, Atuarze? Nawet nie potrafię powiedzieć, skąd być możesz, więc chętnie bym wysłuchał twej opowieści – zwrócił się do kapłana. Jeśli ów myślał, że caliszyta choć kojarzy Mezro, to się srogo mylił.
- Owszem wywiad. -odpowiedział Fortney. - Zawsze dbałem by mieć w grupie zwiadowczo wywiadowczej kogoś kto zna zaklęcia zmiany kształtów. Orkowy język zaś do trudnych nie należy. -dodał jeszcze. -Fakt, że mocno historyjkę naciągnął, ale akurat o swoim wywiadzie mówił prawdę, szlachcic uwielbiał być dobrze poinformowany.
- Wnioskuję, że musicie być z naprawdę prominentnego rodu, skoro powierzono wam takowe dowództwo w tak młodym wieku – odpowiedział mu Pesarkhal, skłaniając głowę – Wybaczcie tedy, że uprzednio nie okazywałem wam należnego szacunku.

Ani trochę nie pasowało to do wcześniejszych słów cormyrczyka z tej samej rozmowy, lecz nie zamierzał tego wyciągać na jaw. Miast tego, kolejny raz zwrócił swą uwagę na Atuara.
- Moje życie pozbawione było raczej wielkich przygód - powiedział Atuar. - Włóczenie się po dżungli w Chult dla tych, co w niej żyją od urodzenia, nie jest czymś tak emocjonującym, jak dla kogoś obcego. A Mezro to w zasadzie całkiem spokojne miasto. Życie tam płynie spokojnie. No a jeden rejs, nawet tak dlugi jak z Mezro do Wybrzeża Mieczy, nie stanowi materiału na ekscytującą opowieść.
- Szkoda wielka, z ochotą wysłuchałbym o tym Mezro - rzekł bardziej pro forma niż okazując rzeczywiste zmartwienie.
- Piwa w beczce jeszcze sporo, jednak przed nami i rejs długi, i niejedna tędy perspektywa by się napić jeszcze - rzekł goliat zamykając beczkę - A szkoda by znów było gdybyśmy już pierwszego dnia pracy niezdolni byli do walki czy tam do czego potrzebni będziemy. Ja spać idę i wam to samo radzę, jutro trzeba mieć dużo siły, będziemy monstra przeróżne zabijać i ataki wrogich flot odpierać.

Bahadu jedynie przełożył swoje nogi na hamak, układając się wygodnie.
- Jak tam chcecie, ja sobie tu poleżę aż do posiłku - odpowiedział obojętnie.
- Spać? - zdziwiła się Chui. Często zdarzało jej się zapominać, że niektórzy potrzebują więcej niż cztery godziny odpoczynku - Wszak jest dopiero wczesne popołudnie. W każdym razie wybaczcie mi, pójdę rozprostować kości. Jeśli ktoś ma ochotę mi towarzyszyć, to nie mam nic przeciwko. - mówiąc to elfka wstała i powoli ruszyła w stronę wyjścia na pokład.
Fortney i tak zamiaru kłaść się jeszcze nie miał, nie lubił długo sypiać, to rozluźniało umysł. Natomiast siedzenie w kajucie z resztą najemników, mogło narazić go na dalsze rozmowy i pytania, tak więc szlachcic powstał kłaniając się wszystkim. - Dziękuję za tę miła pogawędkę, mam nadzieje, że to jeszcze powtórzymy. -po tych słowach schował swe szachy do wewnętrznej kieszeni żabotu, i ruszył wolnym krokiem za elfką, tak by dogonić ją na schodach. - Tak więc ja będę Ci towarzyszył, nie godzi się by dama samotnie wśród plebsu chadzała. -mówiąc to odgarnął sobie włosy, po czym wystawił w stronę dziewczyny, swe lewę ramię, by kobieta mogła się go chwycić.

Smok bez pytania wzbił się w powietrze, rozpościerając swoje nieduże skrzydła. Chwilę później siedział już na ramieniu zdziwionej nieco elfki. Jego ciężar nie był znaczący, tak więc nie był kłopotem dla kogoś, kto chciałby go nieść.
- Skoro zapraszasz...- rzucił tylko w stronę Chui, a elfka mogłaby przysięgnąć, iż na pysku Sylve zagościł zawiadiacki uśmiech.
- A tobie drogi Verasie, radzę rozważniej dobierać słowa. Na otwartym morzu trudno przeżyć nie będąc na pokładzie statku - lodowatym głosem przemówił do Fortney’a, a jego oczy wpatrywały się w mężczyznę.
- Mi również odrobina morskiego powietrza przed małą drzemką przedobiednią dobrze zrobi - stwierdził Atuar, także wstając od stołu. - Dziękuję za poczęstunek i towarzystwo - dodał.

Kapłan i tak miał zanieść resztki zapasów do okrętowej spiżarki, zatem mały spacer i tak był konieczny. Na szczęście Sylve, leń prawdziwy, prosił się elfce na towarzysza. A swoją drogą ciekawe było, jak długo szlachetka pobędzie na pokładzie szermując dokoła takimi poglądami. Chamami mógł rzucać na swoim folwarku, jeśli w ogóle taki posiadał.

Atuar skinął głową wszystkim, po czym ruszył, za tamtą trójką, na pokład.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 29-01-2012 o 23:05.
Velg jest offline  
Stary 30-01-2012, 20:30   #16
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
- Skoro zapraszasz...- powiedział a kobieta mogłaby przysiąc, że uśmiechnął się do niej. Sylve nie był ciężki, to też nie wadził zbytnio nikomu, kto zdecydował się go nieść. Bądź kogo gad wybrał na swojego “nosiciela”.

Fortney i tak zamiaru kłaść się jeszcze nie miał, nie lubił długo sypiać, to rozluźniało umysł. Natomiast siedzenie w kajucie z resztą najemników, mogło narazić go na dalsze rozmowy i pytania, tak więc szlachcic powstał kłaniając się wszystkim. - Dziękuję za tę miła pogawędkę, mam nadzieje, że to jeszcze powtórzymy. -po tych słowach schował swe szachy do wewnętrznej kieszeni żabotu, i ruszył wolnym krokiem za elfką, tak by dogonić ją na schodach. - Tak więc ja będe Ci towarzyszył, nie godzi się by dama samotnie wśród plebsu chadzała. -mówiąc to odgarnął sobie włosy, po czym wystawił w stronę dziewczyny, swe lewę ramię, by kobieta mogła się go chwycić.

- Zważaj na słowa, chyba że chcesz zwiedzić trochę morza. Niekoniecznie na statku. - lodowatym tonem powiedział do szarmanckiego mężczyzny. Nie spuszczał go przez moment z oczu zupełnie tak, jakby chciał odczytać jego myśli.

Chui w odpowiedzi na uznanie jej za damę i dość pogardliwą wzmiankę o załodze uniosła lekko brew, ale z uśmiechem przyjęła ramię Fortneya.
-Miło mi, że nie będę sama spacerować po pokładzie.

Kolejna osoba o której trzeba się coś dowiedzieć.”- mruknął w duszy Fortney niezbyt z tego faktu zadowolony. Nigdy nie lubił okłamywać kobiet i wciągać ich w swoje gry, miał ku temu wiele powodów. - A właściwie co kobieta robi na statku o tak złej sławie? -zapytał kaleka dostosowując tempo chodu, do tego narzuconego przez elfkę.

- Złej sławie? Statek, jak statek. A ja chciałam wyjechać z miasta i przeżyć przygodę - odpowiedziała Przynajmniej po części jest to prawda. Czemu nagle wszystkich wokół interesuje, co robię na statku? Gdybym chciała się tym dzielić, to wymyśliłabym ładną historyjkę i jak reszta wciskałabym kit przy stole - zastanawiała się Chui. - Akurat w momencie, w którym ogłaszana była rekrutacja znalazłam się w porcie i pomyślałam, że to może nie być zły pomysł. Ot i cała historia.

- Mhym... -przytaknął szlachcic i spojrzał na jaszczurkę która wylądowała na ramieniu elfki. Słowami gada niezbyt się przejął, zaś na lodowate spojrzenie, odpowiedział hardym wzrokiem swych zielonych oczu. - Nie bierz tego do siebie, szlachetna istota... -odpowiedział nie spuszczając wzroku z jak sądził młodego smoka.- Miałem na myśli raczej tych prostych marynarzy. -stwierdził wzruszając ramionami. - I wypadałoby byś zapytał damy o zgodę nim zrobisz sobie z niej żerdzie.

Z oczu i wyrazu pyska można było wywnioskować ironiczny uśmiech. O ile wyraz pyska cokolwiek mógł komukolwiek powiedzieć.
- Ci prości marynarze mogą więcej, niż ci się wydaje.- odparł.

-Och, nic nie szkodzi. Kapitan ma papugę, a ja smoka. Mam nadzieję, że nie uzna tego za prowokację - roześmiała się elfka - Tylko jakbyś mógł podnieść trochę lewe skrzydło, bo zasłania mi widok. - Chui na statku pierwszy raz w życiu zobaczyła to mityczne stworzenie. Fakt, czytała o nich wiele razy, znała je z bajek, ale zawsze były to istoty złe i okrutne, a Sylve wydawał się być takim małym, nieszkodliwym pieszczoszkiem. Nie mogąc się oprzeć odwróciła głowę w jego stronę i nim zdążył zareagować podrapała go za uchem. - Wiesz, miałam kiedyś kota. Słodkie stworzenie. Lubił, jak go tak drapałam.

Sylve ułożył skrzydło przy ciele tak, by kobieta nie miała przysłonietego widoku. Następnego ruchu z jej strony nie mógł przewidzieć w żadnym wypadku. Chui podrapała go za uchem! Jak jakiegoś chędożonego futrzaka! Jakby był jakimś bezmózgim zwierzakiem do towarzystwa! Jakby był jedynie pieszczochem, który po za merdaniem ogonem nic innego nie potrafi! Zupełnie jakby...Sylve przestał drzeć się w myślach na kobietę, mrużąc delikatnie oczy. To drapanie było całkiem przyjemne...Po chwili potrząsnął łbem, odganiając rękę kobeity.
- Nie jestem jakimś futrzakiem. - warknął na wpół zły, na wpół rozbawiony ową sytuacją.

-Przepraszam Sylve, nie chciałam cię urazić - elfka posłała mu przepraszające spojrzenie. Co ja sobie myślałam? Drapać smoka? SMOKA? Chociaż... Nie strącił mojej ręki od razu, mam ją całą, więc chyba mu się podobało, ale za nic tego nie przyzna. Cóż... Z dumą u legendarnych jaszczurów to by się zgadzało

Ci prości marynarze wyrzuciliby cię za burtę, gdybyś ich tak nazwał prosto w oczy, pomyślał Atuar, któremu - chociaż nie stał tuż obok tamtej trójki - wiatr przynosił poniektóre słowa, a nawet i całe zdania.
Osobiście sądził, że towarzystwo elfki bardzo się Sylve spodobało. W przeciwieństwie do Verasa, który zachowywał się mało inteligentnie. Ciekawe tylko było, czy ten cały szlachcic faktycznie jest taki mało rozgarnięty, czy tylko udaje.
Veras, kreujący się na obrońcę Chui... W tym przypadku Atuar był ciekaw, czy elfka poczuje się urażona, czy doceniona.

Blondyn bez ręki westchnął błogo wdychając morskie powietrze. Tego było mu potrzeba. Nie przywykł do takiego natężenia kłamstw, powoli tracił nerwy i popełniał błędy, a no to nie można było sobie pozwolić w jego sytuacji. Pozwolił by wiatr zmierzwił mu włosy swym delikatnym dotykiem po czym nawiązując do wypowiedzi dziewczyny.- W mej rezydencji hodowaliśmy jedynie ptaki łowne i konie. Domowego smoka muszę, przyznać jak żyje nie widziałem i z całym szacunkiem dla twego jestestwa... - tu kiwnął złotemu jaszczurowi głową. -... wolałbym by budziło mnie mruczenie kota, niżeli warczenie smoka.

Smok zareagował błyskawicznie. Wzbił się w powietrze, siadając na ramieniu mężczyzny. Nie omieszkał przy tym dość mocno wbijać swoje pazury w ciało drażniącego blondyna.
- Jeśli chcesz zachować resztki tego, co zostało z twojego honoru to nie obrażaj mnie więcej. - wyszeptał mu do ucha, przechadzając się po jego raminach.
- Nigdy więcej.- dodał zanim wzbił się w powietrze, wracając na ramię Chui.

- Jeśli pozwolisz - wtrącił się Atuar - nazywanie Sylve domowym smokiem jest, delikatnie mówiąc, nietaktem. I najlepiej będzie, jeśli sobie wybijesz z głowy obraz przymilnego kotka. Mógłbyś stracić kilka dobrych lat swego życia.

-Wybacz... pierwszy raz mam do czynienia ze smokiem, a wypowiedź Chui na temat kotów nasunęła mi takie skojarzenie.- poprawił się szlachcic i kiwnął przepraszająco głową stworzeniu.

Wtedy to też powietrze rozdarł dźwięk dzwonka, wzywającego do mesy. - Chyba czas na posiłek...- westchnął blondyn przygotowany na straszliwe doznania dla swego żołądka, i nie zabierając ramienia począł prowadzić dziewczynę w stronę gdzie wydawano posiłki. W myślach zaś dodał sam do siebie -” Widziałem już straszniejsze rzeczy niż jakaś mała złota jaszczurka.”- i uśmiechnął się lekko.
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)
motek339 jest offline  
Stary 01-02-2012, 18:58   #17
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Noa spędziła kilka długich chwil na pokładzie. Całkowicie sama, nie licząc marynarzy, którzy kręcili się po pokładzie. Rzucali w jej kierunku podejrzliwe spojrzenia, jednak żaden nie zebrał się na odwagę by do niej przemówić.
Tropicielka wpatrywała się w morskie fale, układając sobie przy tym w myślach wszystko co udało jej się wypatrzec na okręcie. W tej chwili zaintrygowała ją zamknięta ładownia na dnie galeonu. “Musi byc to coś niezwykle cennego dla Kapitana... Równie pewne jest, że nasza wyprawa ma z tym ścisły związek.”
Odwróciła na chwilę swe oblicze w kierunku pokładu. Ujrzała jak kilku najemników opuszcza pomieszczenie pod pokładem. Był wśród nich Ashrak.
Skinęła delikatnie głową w jego kierunku, po czym ponownie wbiła swoje spojrzenie w morskie fale.
Druid dostrzegł siostrę i skierował się w jej kierunku opuszczając resztę towarzyszy. Stanął obok niej opierając się o burtę:

- Mam kilka ciekawych informacji. Lo-Kag na razie zachowuje się tak jak przypuszczaliśmy, łatwo się z nim zbratać chociaż pamiętam o tym co mówiłaś. Przede wszystkim musimy uwazać na Atuara -zrobił krótką pauzę- pochodzi z Chult, jest wyznawcą Ubtao co można poznać po symbolu labiryntu jaki nosi na szyi. Z pewnością wie coś o naszym ludzie i dlatego nie możemy pozwolić by dowiedział się jakichkolwiek szczegółów o nas. Trzymajmy język za zębami, a jeśli mimo tego kiedyś wynikną z nim jakieś problemy to liczę na Ciebie i twoje umiejętności zielarskie -uśmiechnął się groźnie-
Dziewczyna pozornie zdawała się całkowicie nie zwracac uwagi na brata. Wpatrywała się dalej za burtę w bezruchu.
- Atuar... Ubtao...- mruknęła pod nosem - Nie spytałeś jakie plemię jest jego rodziną ? Nie robi to właściwie większej różnicy... Musi zginąc. To zdrajca, jak wszyscy. Wszyscy oni pogrzebali Eshow. Nie dopoytywał się o szczegóły Twego pochodzenia, bracie ?
- Nie pytałem o plemię, nie chciałem zaczynać tematu żeby nie nakierować go na nic. My wiemy o nim wystarczająco dużo, nie trzeba nic więcej, ważne że on nic o nas nie wie i niech tak zostanie. Praktycznie z nim nie rozmawiałem -milczał przez chwilę- Z zabijaniem się wstrzymajmy, przynajmniej na razie. Kto wie co się wydarzy na tym statku, póki co każdy może okazać się przydatny. Potem jeśli nasze drogi będą miały się rozejść... Eshowdow o sobie przypomni.
Noa drgnęła lekko słysząc słowa brata. Spojrzała mu prosto w oczy. “Tak, to nas zawsze będzie poróżniac bracie...”. W myślach przywowała obraz ojca - fanatycznego kapłana, który z pewnością nie pozwoliłby aby żaden ze zdrajców Pani Nocy mógł spac spokojnie w jego otoczeniu.
- Jeśli nadarzy się dogodna sytuacja, Eshowdow ugodzi zdrajcę swym gniewiem. Jeśli jednak Twoją wolą jest abyś Ty zdecydował kiedy to nastanie... Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, Ashraku. - skierowała swoje spojrzenie ponownie na fale - Zdrajca może byc przydatny dla tej wyprawy... Pamiętajmy jednak, komu mają służyc nasze żywota.
W odpowiedzi druid jedynie kiwnął głową i powiedział:
- Będziemy pamiętać, zawsze -po czym kontynuował opowieść- Dowiedziałem się także kilku ciekawych szczegółów na temat tego człowieka co Cię zainteresował - Verasa. Niegdyś był wojennym strategiem, zajmował się zaopatrzeniem, planował ruchy wojsk na froncie i zasadzki. Próbowałem go sprowokować wiążąc razem fakt rany i jego obecności tutaj na statku. W końcu ktoś na tak wysokim szczeblu znalazłby się tutaj bez powodu? Moim zdaniem ta rana ma związek z tym, kto wie... może zrobili mu to sami Złodzieje cienia? Na początku z jego twarzy nie udało mi się nic wyczytać, ale potem kiedy pojawił się temat jego historii to zauważyłem minimalny grymas... coś kręci, to pewne. Trzeba na niego także uważać, jego umysł może być ostrzejszy od miecza.
Ponownie drgnęła i zgarbiła się nieco, jednocześnie lustrując spojrzeniem pokład dookoła nich.
- Nie wypowiadaj tych słów nigdy więcej bracie... Jeśli ktoś z tej organizacji tutaj jest... Masz jednak rację. Jeśli był strategiem, dalej powinien byc na służbie u swego pana. Nie trudno zauważyc, że to życie przyniosło mu wiele korzyści. - uspokoiła się nieco - Co go zatem skłoniło do zaciągnięcia się na taką wyprawę ?... Okaleczony, dobrze ubrany... strateg powiadasz ? To nie musi byc kłamstwem. Pytanie czy jest tutaj dla wyższego, jedynie sobie znanego celu, czy też może statek jest dla niego ucieczką ? Przybył sam. Nie niesie ze sobą oficjalnych wieści... To zapewne pies zagnany tutaj kijem i strachem. Musimy sprawic żeby zaczął gryźc wściekle albo narobił pod siebie. Wtedy będziemy pewni co go tutaj przywiało.
Skrzywił się nieco kiedy usłyszał o nie wypowiadaniu tych słów, ale w duchu przyznał jej rację.
- Moim zdaniem teoria o psie i kiju jest dużo bardziej prawdopodobna. Z czasem to wyjdzie na jaw, musimy mieć oczy szeroko otwarte i szukać momentu jego słabości, a wtedy... jeśli będzie trzeba to podamy mu jeden z Twoich specyjałów i wyśpiewa nam wszystko jak przed wlasnym Bogiem -wyszczerzył zęby- Co do pozostałych ludzi to wiele nie mam do powiedzenia. Z tego co zauważyłem to nie powinniśmy być zagrożeni ze strony elfki Chui, to samo z Courynnem, który wydaje się nad wyraz przyjaźnie nastawiony do świata. Tacy ludzie noża w plecy nie wbijają. Zagadką pozostaje jak na razie Bahadur, nie mam na jego temat żadnych domysłów. Podobnie z Yagarem chociaż tutaj jego wygląd podpowiada mi, że trzeba mieć na niego oko.
- Zadzierającym nosa paniczem zajmiemy się w dogodnej chwili, bracie. Tak jak powiedziałeś … Do tego potrzeba jednak czasu i miejsca, gdzie będziemy go mieli tylko dla siebie. - przed dłuższą chwilę trwała w ciszy. - Nie zapominaj, że Ci, którym najłatwiej wbic komuś ostrze w plecy to właśnie “przyjaciele”. Nie kłopocz się jednak - będę miała ich na oku. Co do ostatniej dwójki … To tylko przeczucie , ale trzeba na nich uważac, Ashraku. Są niebezpieczni. W ich oczach kłębi się coś... Trudno to wyjaśnic. - westchnęła lekko - Jako twoja siostra proszę, żebyś nie wchodził z nimi w żadne zażyłości a tym bardziej zatargi. Jestem pewna, że w końcu jednemu z pozostałych zabraknie oleju w głowie i nadepnie jednemu z tych jegomości na odcisk... A wtedy flaki przyozdobią maszty tej łajby. - skinęła lekko głową, jakby do własnych myśli. - Przy odrobinie szczęścia będzie to nasz wybrakowany laluś. Jednak wiesz co mówią... szczęściu trzeba czasem pomóc. - skierowała swoje spojrzenie na Ashraka. Ten mógł dostrzec w jej oczach złowieszczą radośc. Było pewnym, że coś podłego wlaśnie przyszło na świat na dnie jej świadomości.

Naglę uwagę dziewczyny przykuła stojąca gdzieś dalej, za plecami Ashraka postać. Półnagi młodzieniec dyskretnie machnął w jej kierunku ręką, w drugiej zaś ściskał zniszczony worek, w którym coś się poruszało. W tej samej chwili usłyszała donośny okrzyk bosmana ogłaszającego "koryto".
-Idź się posilić , bracie. Niebawem otuli nas noc.
Bez pośpiechu wyminęła barczystego druida, po czym ruszyła w kierunku majtka. Poprowadził ją przez pokład, nie odzywając się przy tym ani słowem. Większość marynarzy miała ich głęboko w nosie - teraz liczyło się dla nich jedynie jedzenie - tak zachwalane i wyczekiwane , czego dowodem było kilka podsłuchanych rozmów między nimi.
Zatrzymali się na dziobie okrętu, tuż przy szaletach.
Tropicielka odebrała od chłopaka worek, jednocześnie przesypując monety w jego garść. Zbliżyła uwięzione w worze zwierze, potrząsnęła nim lekko, po czym zamachnęła się mocno uderzając nim o nieco zafajdaną deskę, służącą marynarzom za wychodek. Szczur wewnątrz pisnął głośno, po czym szamotanie znikło.
- Coś mi powiesz ? - spytała obojętnie przyglądając się bardzo martwej zawartości worka.
Speszony tym majtek wziął głęboki oddech po czym wyjąkał :
- Wasz towarzysz podpadł kapitanowi. Ponoć szpiegował pod pokładem i jakieś czary rzucał. Kapitan pewnie go ukarze. Nie wiem jak, ale pewnie niedługo się dowiemy.
Noa oderwała spojrzenie od worka przenosząc je na majtka. Trwało to dłuższą chwilę, co odbiło się mocno na kolorze skóry młodzika - pobladł jak trup.
- To wszystko ?
- T...tak. Postaram się, żeby następnym razem ...by...było tego więcej...Noa.
- Dobrze się spisałeś.
-wyłowiła z sakwy kolejne dziesięć monet. Chłopak chwycił je łapczywie i ruszył przed siebie.
- Chwila... czy powiedziałam , że możesz już iść ?- mruknęła niczym dziki kot, okazujący swe oburzenie. - Jak Cię nazywają ?
-Jonathan...
- Zasraniec się łatwiej wymawia...
- To...
- Juz dobrze, nie unoś się tak... Odporny na docinki to jesteś jak ...
- nie dokończyła , jedynie machnęła ręką- Siadaj Jonathanie...- wskazała podbródkiem deskę.
-Żartujesz ? Przy Tobie ?!- oburzenie chłopaka zniknęło, kiedy kobieta chwyciła za rękojeść toporka.
- Nie chce oglądać jak srasz , chłopcze ... Chce z Tobą porozmawiać, jak człowiek z człowiekiem... może zatem docenisz ten gest i usadzisz śmierdzący zad skoro PROSZĘ ...
Chłopak wykonał polecenie, wpatrując się cały czas w oblicze tropicielki. To od początku rozmowy pozostawało niewzruszone - nawet kiedy jej słowa wskazywały na irytację , twarz pozostawała spokojna a głos pozbawiony emocji.
Gdzieś zza pasa dziewczyna wydobyła podłużny kawałek suszonego mięsa. Podzieliła go na dwa , po czym wyciągnęła w kierunku chłopaka jedną z połówek.
- Skoro powinieneś teraz jeść zamiast ze mną rozmawiać...Pozwól mi się w ten sposób odpłacić.
Jonathan chwycił kawałek mięsa , wpatrując się podejrzliwie w Noe. Ta zaś zasiadła obok niego.
- Jak się pewnie domyślasz , mam do Ciebie kolejną prośbę.- chwyciła zębami kawałek mięsa i wyszarpnęła sporą porcje. Mięso było bardzo słone i twarde. - Potrzebuję kogoś, kto obraca się w kuchni. Kogoś kto chce zarobić i nie zadaje zbyt wiele pytań...
- Brzmi podejrzanie... Nie podoba mi się...
- Brzmi, owszem. Ale nie chce obarczać ani Ciebie, ani osoby, o której odszukanie Cię proszę niczym co zaszkodziłoby Tobie czy kapitanowi.
- zerknęła na chłopaka.- I zmień wyraz twarzy, bo utnę Ci ten łeb i nasram w czaszkę...- chłopak natychmiast nabrał rezonu , widząc jak na moment w oczy dzikuski powróciło szaleństwo.
- Proszę Cię o to... dla dobra nas wszystkich. Pozostali najemnicy... Sam widzisz jak szybko zaczęli wciskać nos w sprawy wyprawy, prawda ? Ten wytatuowany kuglarz... Będą następni. Jednak istnieje sposób, aby ich krętactwa wypłynęły na wierzch, nawet wtedy jeśli sam kapitan nie będzie mógł ich dostrzec. Będę potrzebowała kogoś, kto podczas koryta... poda odpowiedniej osobie, odpowiednią miskę z odpowiednią...przyprawą. Rozumiesz ? - Zajrzała mu prosto w oczy. Ton głosu w końcu zmienił barwę. Dopiero teraz chłopak zrozumiał o jak poważnej rzeczy mówi tropicielka.
- Wszystko będziesz miał jak na dłoni, więc nie ma ryzyka, że Cię oszukam. A jeśli nie spodoba Ci się to o co poproszę - odmówisz.
- Ale ...to ...
- Nie odpowiadaj teraz. Najpierw sprawdź czy znajdziesz kogoś takiego. Jeśli tak , wtedy porozmawiamy dokładniej. Wyjaśnię Ci o jakim niebezpieczeństwie mówię... Jeśli nie, zapomnimy o całej sprawie. I pamiętaj, że wszystko... przynosi Ci zysk. A nie mam zamiaru nikogo uśmiercić, jeśli o to się martwisz.

Wstała, wpychając sobie do ust ostatnie kęsy mięsa. Chłopak poszedł jej śladem, wepchnął jednak do ust całą porcję na raz. Skinął kobiecie głową, po czym pobiegł w kierunku głównego pokładu.

+-+-+-+-+-+-+

Mimo , że jako jedna z ostatnich odebrała swoje jadło, jako jedna z pierwszych opuściła zatłoczoną salę. Zapach i wrzawa panujące w tym miejscu sprawiały, że dalej czuła się jak na lądzie. Atmosfera ta niczym nie różniła się od tych panujących w większości tawern Athkatli, poupychanych obok siebie w ciasnych , bocznych uliczkach. Może po za tym, że tym razem przy stole siedziało więcej jadowitych postaci... Których z pewnością należało się szybko pozbyć. Starając się nie zwracać na siebie uwagi, udała się pod pokład. Izba, w której została ulokowana wraz z pozostałymi świeciła pustkami ."Teraz albo nigdy..."- pomyślała.
Wydobyła z koszyka Iputtup , układając ją ostrożnie na jednym ze stopni schodów.
- Zostań...- wyszeptała cicho. Wiedziała, że łatwiej będzie wytłumaczyć się z zapodzianej żmij, która przypadkiem ukąsiła jednego z marynarzy, niż z ewentualnego przyłapania jej na szperaniu. Poczuła jak wzbiera w niej ekscytacja...
Ostrożnie podeszła do stłoczonych koło siebie szpargałów wytatuowanego maga. Biorąc głęboki oddech nachyliła się nad nimi - teraz musiała się skupić. Wrodzona przezorność kazała jej w najdrobniejszych detalach zachowywać się jak profesjonalistka - postanowiła zatem używać jedynie swojej lewej ręki, tak jak zrobiła by to potencjalna ofiara jej spisku. Ostrożnie odchyliła wieko pierwszej skrzyni. W nozdrza od razu uderzył ją zapach alchemicznych preparatów. Fiolki wypełnione wszelakimi płynami, proszkami i ziołami poukładane były w nienagannym porządku i zapewne nieprzypadkowej kolejności. Omiotła całość szybkim spojrzeniem - z pewnością mogła rozpoznać kilka ziół zgromadzonych przez maga. Na alchemii nie znała się zbyt dobrze, postanowiła zatem odszukać zapiski. Z niewielkiej książeczki wyrwała dwie kartki, z pasującymi jej zdaniem do motywu receptami. Ni to wyjątkowymi, ni to pospolitymi. Jednak z pewnością fascynującymi dla kogoś, kto na sztuce alchemii pozornie nie znał się całkowicie, mimo to przy jej użyciu chciał targnąć się na czyjeś zdrowie.
Przyjrzała się uporządkowanym buteleczką - podmieniła dwie, tak by substancje w nich się znajdujące wyraźnie nie pasowały do wcześniej stworzonego przez właściciela porządku.
Ostrożnie zamknęła skrzynię i odsunęła się od niej. Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w jej otoczenie, upewniając się czy nie pozostał po niej najdrobniejszy ślad.
Następnie odwróciła się w kierunku hamaku na którym spac miał blond włosy panicz..."Nie, to by było zbyt oczywiste."Skierowała się do posłania Bahadura , przykucnęła obok jego plecaka i ostrożnie - dalej używając lewej dłoni - złożyła kartkę papieru. Starała się, by nie czynność ta nie była wykonana nazbyt poprawnie tworząc złudzenie działania w pośpiechu. Sama Noa w tej chwili była niezwykle opanowana. Zajrzała w głąb plecaka mężczyzny w turbanie i wcisnęła do środka kartki z zapiskami alchemicznymi.
Równie ostrożnie co poprzednim razem oddaliła się od posłania mężczyzny. Teraz kierując swoje kroki w kierunku posłania Verasa.
Odnalezienie kilku ,utraconych przez mężczyznę podczas codziennych czynności, blond włosów nie było trudnym zadaniem. Wystarczyły zaledwie trzy.
Pierwszy z nich Noa umieściła pod skrzynią z warsztatem alchemicznym maga, tak by tylko jego drobny kawałek wystawał spod niej. " Miejmy nadzieje, że wystarczająco duży dla bystrego oka alchemika..."
Kolejne dwa powędrowały do posłania Bahadura: pierwszy rzucony ot tak w głąb plecaka, drugi zaś pozostawiony na boku hamaka. Noa zadbała o pozory , dokładnie przymierzając się do wiszącego posłania i biorąc poprawki na wzrost kaleki, przyczepiła włos tak , żeby wyglądało to na przypadkowe otarcie się czupryną o chropowaty materiał.
Wszystko było gotowe...
Powróciła po Iputtup , która zwinięta spokojnie czekała w miejscu, gdzie pozostawiła ją jej pani. Noa pogładziła żmije palcem po drobnej głowie, po czym ostrożnie wsadziła do jej legowiska przy pasie. Podniosła leżący na schodku worek z martwym szczurem, po czym jeszcze raz przyjrzała się izbie. Pozornie wszystko zdawało się w najlepszym porządku - tak jak zostało pozostawione przez najemników. Tylko spreparowane przez nią ślady, mogły doprowadzić właścicieli do złodzieja... Tylko kto nim był ? Na kogo padnie ? Kaleki Panicz czy równie intrygujący Orientalny mężczyzna z bandażem na głowie ? Bahadur przybył na posiłek po niej, zatem i on mógł miec czas na przeszukanie rzeczy maga... Włosy wskazywały na Verasa, jeśli tylko mag lub Bahadur wykażą się przenikliwością . Jednak i one mogły zostac podłożone przez mężczyznę w turbanie, który rozmawiał już ze strategiem...
" Czas zamieszać w tym kotle i przekonać się co wypłynie na wierzch..."
- Czas na posiłek , Iputtup.
Ruszyła schodami w głąb galeonu , by odnaleźć odosobnione miejsce. Widok żmij pożerającej truchło na pewno ją odpręży...
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 03-02-2012, 12:51   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wachta pierwsza

Wyjście na pokład to nie tylko okazja do prowadzenia rozmów (czy też ich przysłuchiwaniu się). Chwila, gdy znajdujące się w zenicie słońce oświetla świat, to równocześnie moment, w którym każdy kapłan i każdy druid prosi Twórcę Chultu o zesłanie łaski na swego sługę. Zgodnie z odwiecznym obyczajem Atuar położył dłoń na amulecie i pochyliwszy głowę rozpoczął krótką modlitwę.

***

Sygnał wzywający na posiłek zastał go na pokładzie. Chociaż głodu zbyt wielkiego nie odczuwał, to ruszył wnet do mesy. Nie miał zamiaru przyjść jako ostatni lub też z powodu spóźnienia narazić się na gniew kapitana. To pierwsze zdecydowanie ograniczyłoby możliwość wyboru miejsca, to drugie... No, chyba nikt nie był takim idiotą, by bez powodu podpaść Lanthisowi i to pierwszego dnia.

Jak się okazało, byli i tacy, co raczyli się spóźnić, uznając widocznie, iż osoba kapitana jest zbyt mało znacząca, by zaszczycić ją punktualnością. Na szczęście obyło się bez jakichkolwiek nieporozumień.

Towarzystwo przy stole, przy którym zasiedli, należało do tak zwanych ‘ciekawych’. Stołujących się tu marynarzy, gdyby ktoś na twarze tylko spoglądał, zaliczyć by można śmiało to podejrzanych typów, zasługujących jeśli nie na kamieniołomy czy galery, to choćby na ciężkie więzienie. Jednak Atuar nie miał zwyczaju stosować takich kryteriów, a spoglądania w dusze ludzkie jeszcze się nie nauczył. Dlatego też, miast oceniać biesiadników, zajął się tylko przysłuchiwaniem rozmowom, tudzież częstowaniem się tym, co przygotował dla nich kuk. O ile jednak jakości potrawy nic nie mógł zarzucić, o tyle podejściu niziołka do swych pomocników - wprost przeciwnie.
Rozwiązanie tej sprawy wymagało jednak cierpliwości...

Posiłek upłynął w dość spokojnej atmosferze, której nie zakłóciło kilka mniej czy bardziej kąśliwych uwag rzuconych pod adresem tej czy innej osoby. Nikt nikogo nie obraził, nikt się z nikim nie pobił. Lepiej niż w portowej knajpie.
Zbawienny wpływ kapitana, czy może niedostatek mocnych trunków?
Atuar uśmiechnął się lekko, a potem - wzorem innych - uniósł kielich za pomyślność żeglugi.

***

Wachta... Parę chwil rozmowy, a potem? Czyż może być coś nudniejszego, od wpatrywania się godzinami w pofałdowaną nieco powierzchnię morza i zastanawianie się, co napadło kapitana, że statek porusza się po tej powierzchni jak pijany? Kilkanaście minut rejsu z wiatrem, nagła zmiana kursu
Usiłuje kogoś zgubić, czy też trafić na morzu na jakiś ślad?

Chociaż Atuar nie narzekał na swoje oczy, to jednak nie on pierwszy dostrzegł widoczne w oddali żagle. Bocianie gniazdo było jednak położone dużo lepiej i to stamtąd nadszedł okrzyk “Żagiel na horyzoncie!”
Cóż... Morze jest od tego, by żeglowały po nim statki i okręty wszelakie. Spotkanie z innym żaglowcem nie powinno stanowić aż takiego zaskoczenia. Widocznie jednak w tamtych żaglach było coś charakterystycznego, skoro “Czarny Gryf” natychmiast zmienił kurs i podjął próbę ucieczki. No, oddalenia się.
Teraz wszystko zależało od tego, kto szybciej żegluje. I czy uda się tamtych zgubić po zachodzie słońca.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-02-2012, 14:33   #19
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Wachta trzecia

Toast?” z rozmyślań wyrwały go słowa kapitana. Rozejrzał się wokoło dostrzegając, że każdy poszedł w ślady Lanthisa, więc druid postąpił podobnie. Odstawił naczynie na bok i rozejrzał po mesie. Noi już w pomieszczeniu nie było na co zmrużył lekko oczy. Znając jej charakter wiedział, że może zrobić absolutnie cokolwiek, była nieprzewidywalna i nieobliczalna, ale pomimo tego… ufał jej. Komu miał ufać jak nie własnej siostrze? Jednak zaufanie nie miało w tej chwili nic do rzeczy, jeśli wpadnie to może mieć spore kłopoty, a nawet wylądować za burtą na co nie mógł pozwolić. Odstawił niemal pusty już talerz i wyszedł z pomieszczenia, musiał dowiedzieć się w tej chwili co Noa chce zrobić lub co już zrobiła.

***

Wstawanie wcześnie rano nie było dla druida problemem toteż pierwszy z wyznaczonej trójki znalazł się na nogach. Naturalnym było dla niego to, że razem z siostrą zajmie dziób, a smok podleci nieco do góry. Sylve jednak zdecydowanie odmówił przebywania na zimnym i niemiłym wietrze co uświadomiło Ashrakowi, że sam chętnie by w sumie wiatr we włosach poczuł. Wspiął się na górę bez większych problemów i zajął obserwacją okolicy. Nie dostrzegł żadnych innych okrętów czy wyjątkowych sytuacji na Czarnym Gryfie, marynarze pracowali jednostajnym tempem jak co dzień. Tylko ile można bez sensu gapić się w ten sam horyzont… z nudów popijał wodę z bukłaka i czasami zerkał w dół czy smok jeszcze żyje.

Woda się skończyła?” spojrzał wewnątrz pojemnika i wzruszył ramionami. Wykonał kilka prostych gestów, a bukłak natychmiast zapełnił się znów wodą. Dużą ilość czasu poświęcił rozmyślaniom, myślał o wszystkim: o przeszłości, o tym czy kiedyś dotrą razem do celu, co spotka ich w trakcie tej podróży, czy przeżyją? Te i wiele innych pytań zostało zakłóconych przez całkiem głośny śpiew marynarzy:

Posłuchajcie opowieści hej heja ho!
Co ładunek grozy mieści hej heja ho!
Której strasznym bohaterem hej heja ho!
Jest stojący tam za sterem
Bardzo wredny łysy typ
Co ma w szachu cały ship

Dalej chłopcy ciągnąć fały pod nadzorem łysej pały
Ciągnij choćbyś padł na pysk gdy nad głową jaja błysk
Brać się chłopcy brać do pracy pod nadzorem wrednej glacy
Może znajdzie się na dnie typ co gąbką czesze się

W porcie gdzieś na bliskim wschodzie hej heja ho!
Gdzie łysina nie jest w modzie hej heja ho!
Powiedziały cud hurysy hej heja ho!
Jaki brzydki jest ten łysy
Choćby górę złota dał
Nie skorzysta z naszych ciał…


Pierwszy raz od dawna Ashrak roześmiał się głośno słysząc te jak i inne zwrotki śpiewane przez załogantów tak idealnie pasujące do łysej głowy bosmana. Jakby tego było mało po chwili szantę podchwycił bard i praktycznie cały Czarny Gryf umilał sobie czas śpiewając o wrednej glacy Ragarze. Bohater opowieści słysząc pieśń o sobie wyglądał na bardzo zadowolonego, ale kiedy tylko się skończyła natychmiast pogonił wszystkich do pracy.

Na obserwacji mijała godzina za godziną aż w końcu nastał ranek. Druidowi wydawało się, że niedługo ich wachta powinna się już kończyć kiedy nagle dostrzegł na horyzoncie okręt. Był jeszcze daleko, ale z głównego gniazda najwyraźniej nikt jeszcze go nie zobaczył. Nie czekając ryknął ile sił w płucach:

- STATEK NA HORYZONCIE!

Na co w odpowiedzi sternik wykonał manewr by uniknąć z nim spotkania.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline  
Stary 04-02-2012, 19:22   #20
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Intryga Mizuki i pierwsza wachta.

Przy obiedzie, Bahadur przebywał krótko. Załoga nie lubiła pytań – i jego wysiłki, aby wyciągnąć coś od nich, spełzły na niczym. Dlatego, kiedy bosman ogłosił terminy ichnich wacht, wypruł niczym strzała. Nie chciał spóźnić się na swoją pierwszą wachtę – z czystego poczucia, że przynajmniej pilność jest załodze winien. Tyle, że myśl o drżeniu z zimna na dziobie statku (czy – co gorsza!, bocianim gnieździe) również nie nastrajała pozytywnie. Musiał choć wziąć zapasowe ubranie...

Wszedł do wspólnej kajuty jako jeden z pierwszych najemników. Od razu skierował się ku swej torbie. Kiedy tylko ją otworzył, rzuciły mu się w oczy dwie wyrwane kartki – zapisane jakimiś znaczkami w języku, którego Pesarkhal ani trochę nie zrozumiał. W którymś miejscu było jednak coś, co sułtan mógł zrozumieć – miniatura fiolki, z jakimiś diabolicznymi oparami parującymi z niej.

To już nie było coś, co mógłby zignorować – na kartce podle wszystkich znaków na niebie i ziemi była wiedza tajemna, której nie trwoni się łatwo.

- Anachtyrze...! – rzucił uniesionym głosem, przykuwając uwagę wszystkich przebywających już w tej kabinie.

- Towarzysze – rzekł, wydobywając obie kartki – Ktoś mi podrzucił jakąś nieboską recepturę – kontynuował, pokazując im obie kartki – Wiedza tajemna, sądząc z miniatury, ale ani ekspertem nie jestem, ani języka nie znam. Motywu trudno mi dociec - wszak ani pierwszy nie wróciłem, ani ostatni nie wyszedłem – ale cała sprawa mi śmierdzi. Ja mam wachtę, więc sprawy nie zbadam... ale byłbym zobowiązany, gdybyście przekazali to szlachetnemu magowi. Jeśli wróci – imienia „maga” nie znał, więc nie wymówił – Boć to chyba jego, a on chyba wiedział będzie najlepiej, czego chciał złodziej.

O, tyle powinno wystarczyć – mógł spróbować zataić kartkę, ale wówczas jego wiarygodność w wypadku odkrycia całej sprawy znacznie spadłaby. Zwłaszcza, jeśli wszyscy by zobaczyli, że odkrywający recepturę był drugą osobą po Bahadurze, jaka miała styczność z jego posłaniem...

***

Na wachcie nie wydarzyło się nic specjalnie ciekawego... oprócz, oczywiście, dziwacznych manewrów, jakie wyczyniał sternik. Wiatr był mocny i stabilny, a oni niejednokrotnie płynęli pod wiatr.

Był to ewenement – i caliszyta nie wiedział, jak go wytłumaczyć. Najprościej byłoby rzec, że płynęli za kimś... ale to nie miałoby sensu! Dlaczego ktoś nieświadom pogoni miałby tak zmieniać swój kurs? Mogli też przed czymś uciekać... ale przecież pierwszą zmianę kursu zarządził kapitan zaraz po spotkaniu z nimi! Uciekali już od miasta? Alogiczne!

Wreszcie, na końcu wachty, zdarzyło się coś innego.

- Okręt, okręt! – nawoływanie przeniosło się z bocianiego gniazda na cały statek. Natychmiast zareagował sternik – zmienił kurs tak, aby uniknąć spotkania...

A więc uciekał – natychmiast przemknęło przez myśli Bahadura. Mimo całego niebezpieczeństwa, jakie niosła sytuacja, nie mógł się opędzić od natłoku pytań, które zaczęły mu się cisnąć do głowy.

Okręt zaczął tak manewrować na wodach Amn, nieprawdaż...? A żeglować mieli – przynajmniej wedle plotek – pod protekcją Rady Sześciu. Jaki normalny statek mógł im zagrozić tak blisko Athkatli...? Może jakiś statek-widmo, z których ponoć słynęło Wybrzeże Mieczy...? Albo Amn jest tak słabe, że nie kontroluje już własnych wód...?
 
Velg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172