Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-02-2012, 22:51   #21
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
Posiłek minął w neutralnej atmosferze. Reakcja marynarzy przy stole uświadomiła elfce, że nie są mile widziani wśród starych wyjadaczy. Przy drugim stole było zdecydowanie weselej, ale mogło to być spowodowane towarzystwem samych marynarzy. Trzeba będzie jakoś zdobyć ich zaufanie, albo chociaż przychylność. Mogłabym się zająć jakimiś drobnymi pracami i w ten sposób poznać resztę załogi. – pomyślała Chui pałaszując smaczny posiłek. Gdy była w trakcie obmyślania planu, kapitan wzniósł toast. Razem z resztą elfka powtórzyła gest Lanthisa.

Po obiedzie był czas na trening Verasa i Courynna. Chui uważnie obserwowała poczynania obu walczących, wyciągając odpowiednie wnioski na przyszłość, po czym postanowiła odpocząć przed zbliżającą się wachtą.

Gdy nadszedł czas, Chui wzięła ze sobą gwizdek, ubrała się w ciepłe rzeczy i wyszła na pokład. Zapowiadało się sześć godzin wpatrywania się w morze w towarzystwie Verasa. Courynn już wcześniej zajął bocianie gniazdo. Gdy usłyszała, że będzie musiała spędzić noc na dworze, jęknęła w duszy. No jasne... Kogo wysłać na nocną wachtę? Oczywiście, że elfkę. To, że widzę w ciemnościach lepiej niż reszta najemników nie oznacza, że musiałam dostać najgorszą zmianę. Nie chcąc jednak się narażać bosmanowi, nie dała po sobie poznać niezadowolenia. Usiadła więc na dziobie, wystawiła nogi za burtę i zaczęła cicho nucić dla zabicia czasu. Morze, pomimo silnego wiatru, nie było bardzo wzburzone, więc statek tylko lekko kołysał się na falach. Płynęli ciągle tym samym kursem. Krótko mówiąc, brakowało atrakcji. Nawet sternik zdawał się przysypiać za kołem. Chui zatopiła się we własnych myślach. Nieraz musiała spędzić wiele godzin w jednym miejscu obserwując kogoś, więc znalazła kilka sposobów na nie nudzenie się.

Po dwóch godzinach, dźwigając dwa przedmioty, na pokładzie pojawili się kapitan i nawigator. Jednym z nich było jedno z większych i zdecydowanie najładniej zdobionych astrolabiów, jakie Chui widziała. Drugim był spory dysk, którego przeznaczenia elfka nie znała. Został on postawiony na dziobie, więc mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Trochę przypominał busolę, jednak brakowało igły, wskazującej północ. Delikatna, niebieska poświata ewidentnie świadczyła o magicznym charakterze przedmiotów, co potwierdziło zaklęcie wypowiedziane przez kapitana. Gdy koła astrolabium się obracały, półelfka, wpatrująca się w dysk, co rusz nakazywała sternikowi zmianę kursu. Chui może nie znała się na kierowaniu statkiem, jednak wiedziała, że to nie była normalna procedura. Wyglądało to tak jakby próbowali wyznaczyć lokalizację punktu, który ciągle się przemieszcza. Biorąc pod uwagę oficjalny cel podróży, nie miało to najmniejszego sensu. Po półtorej godziny para opuściła pokład. Miny mieli nietęgie.

Reszta wachty przebiegła bez zakłóceń. Gdy pojawili się Ashrak, Noa i Sylve, Chui udała się do kajuty, żeby chwilę odpocząć przed kolejnym dniem.
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)
motek339 jest offline  
Stary 04-02-2012, 23:43   #22
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Post wspólny

Gdy zabrzmiał dzwon oznajmiający posiłek szlachcic był aktualnie na pokładzie wraz z Elką, a że jego kiszki grały wesołą muzykę, szybko skierował się w stronę pokładowej stołówki. Fortney wprowadził dziewczynę do mesy i rozejrzał się po sali. No tak, kapitański stół nie był niczym dziwny, zaś podział wśród marynarzy był dość zrozumiały. Szlachcic nie miał interesu w tym, by pokazywać tym prostaczką jaki to jest ważny czy wspaniały. Jednak stół dla starych wyjadaczy sprawiał możliwość zjedzenia posiłku bez rozpychania się łokciami i walczenia o każdy cal stołu. Blondyn pochylił się lekko i szepnął dziewczynie do ucha - Nie wiem jak ty, ale ja wolałbym usiąść o tam. - i ruchem głowy wskazał na mniej zatłoczony stół.
Chui kiwnęła głową i bez sprzeciwu dała się poprowadzić do stołu. Ta opcja nawet jej się podobała. Typów spod ciemnej gwiazdy się nie bała, a przynajmniej nie musiała się tłoczyć przy zaludnionej ławie.
Szlachcic uśmiechnął się i spokojnym krokiem poprowadził dziewczynę do ławy, by następnie pomóc zająć jej miejsce. Gdy elfka już usiadła sam przysiadł się obok i wrócił do przerwanej przez smoka i kapłana rozmowy. - Chęć przygody powiadasz? Cóż to dość ciekawe marzenie, jednak jak mam być szczery, z doświadczenia wiem, że kielich wina i ciepły kominek może być o wiele przyjemniejszy niż walka z orkami czy innymi potworami.
- Walka z orkami? - zdziwiła się elfka. - I wszystko zależy od tego, jak definiujesz przyjemność.
-Przygoda najczęściej niesie ze sobą walkę, świat je niebezpieczny. Czy to rok czy pirat, w ogniu walki każdy jest bestią. - stwierdził jednoręki.
Trzeci do mesy wkroczył Courynn Braegen. Marynarz wydawał się rześki i wesoły. Szybko rozejrzawszy się po pomieszczeniu skwapliwie ruszył w stronę stołu starych, doświadczonych marynarzy. Co jak co, pomyślał z uśmiechem, ale akurat ten wybór jest dla mnie prosty. Zajął miejsce naprzeciwko Fortneya, zagadkowego mężczyzny bez ręki i zaczął cierpliwie czekać na posiłek.
- Powitać, powitać. Myśma jesio nie mieli okazji się poznać. Courynn.
- Atuar - przedstawił się kapłan, który w tej samej niemal chwili zajął miejsce przy stole obok elfki.
-Veras I Werg -przedstawił się po raz kolejny Fortney. “ Co jak co, ale ten to marynarz z krwi i kości, nie powinien być problemowym osobnikiem. -pomyślał szlachcic i uśmiechnął się. - Jak samopoczucie, statek spełnia oczekiwania?- zagaił by jakoś pociągnąć rozmowę.
Courynn wzruszył szybko ramionami i uśmiechnął się szeroko.
- Patrząc po niektórych łajbach, na których miałem wątpliwą przyjemność pływać na północ od Waterdeep, moje oczekiwania są raczej niskie. - yartarczyk zaśmiał się lekko - Ale rzeczywiście, statek potrafi spełnić nawet te najbardziej wygórowane. Co jak co, ale statek kapitan Lanthis ma godny pozazdroszczenia przez całe chyba Wybrzeże Mieczy. Załoga też - Courynn skinął w stronę siedzących przy tym samym stole morskich wyjadaczy - sprawie wrażenie dobrej. A mości, Verasie, jak wam się nasz galeon widzi?
-Jest to doprawy największa jednostka na jakiej dotąd przyszło mi pływać.- odparł, kłamstwem to nie było, bowiem pierwszy raz na wodach żeglował. - I zapowiada się na naprawdę wspaniały rejs, wśród doborowej załogi.- dodał z uśmiechem. - Czy dobrze pamiętam, że oferowałeś trening szermierczy w kajucie? - zmienił temat Fortney.
Courynn podniósł głowę i przyjrzał się Fortneyowi dokładniej. Coś mu tu nie pasowało - nie był zwolennikiem pochopnych osądów, ale ten ekscentryczny człowiek wyjątkowo nie pasował mu do obrazu wytrawnego, albo chociażby w miarę częstego pasażera statków. I czyżby głos mu się odrobinę zawahał? Spojrzał człowiekowi prosto w oczy, a na jego oblicze znów wrócił lekki uśmiech.
- Rzeczywiście, oferowałem. Rzeczywiście. - potarł czoło z namysłem i uśmiechnął się jeszcze raz - A co, chętniście na skrzyżowanie rapierów?
-[i] Chętnie bym poćwiczył, widzisz przez moją wadę...[//i]- tu wskazał kikut. - Nie można zaniedbywać treningów, i tak łatwo nie jest. A lepiej umieć się bronić. -dodał z uśmiechem.
Courynn pokiwał głową zgodnie i dodał zaraz:
- Chętnie pomogę, rzeczywiście. Sam już dawno nie miałem okazji walki z czymś innym niż drewniany manekin, także możemy spróbować swoich sił po obiedzie. Ino by pamiętać, co by resztę uprzedzić, że to ino niewinny trening, bo inaczej pewnikiem wychrzanią nas za burtę albo przeciągną pod kilem. - marynarz uśmiechnął się chytrze.
-Czyli trening po obiedzie.- uśmiechnął się blondyn pomijając resztę wypowiedzi marynarza, bowiem zwrócił twarz w stronę szarookiej elfki. - A ty szanowna Chui zaszczycisz nas swoją obecnością przy treningu szermierczym czy masz inne plany? - zapytał niewinnie. “ Warto by zobaczył oto jak najwięcej osób.” westchnął w duchu jednoręki.
- Chętnie. I tak nie mam innych planów na popołudnie. - odparła elfka. - Ale pod warunkiem, że też dostanę lekcję fechtunku. Co panowie na to?
- Chyba przeceniacie mój kunszt - zaśmiał się wesoło Courynn - ale w porządku, myślę, że we troje też się pomieścimy. Po obiedzie na trening, tedy!
- Ależ nie miałam na myśli walki we trójkę naraz. To by było zbyt niebezpieczne nie tylko dla nas, ale i załogi. - odparła Chui - Mnie wystarczy trening jeden na jednego.
-Zapowiada cię ciekawe popołudnie- westchnął szlachcic i odrzuchowo przetarł wisiorek który miał na szyi palcami.
Courynn rozejrzał się po pomieszczeniu i zamruczał marudnie:
- No gdzież to żarcie...
-Chyba już nadciąga.- stwierdzil Fortney ruchem głowy wskazując na nadciągający kocioł z potrawką. - I pachnie zaskakująco dobrze...- dodał na tyle cicho by tylko elfka i Courynn mogli go usłyszeć.
W czasie gdy kuchcikowie nakładali potrawkę załogantom do mesy wkroczył Yagar. Nie, nie wszedł - wkroczył. Był to krok dostojny jak na człowieka o jego potędze przystało. Choć pewnie większe wrażenie zrobiłby gdyby “wlewitował” do pomieszczenia, to i tak przyciągał wzrok marynarzy. Większość z nich była wytatuowana, ale były to jakieś zwykłe bazgroły, a nie tajemnicze tatuaże którymi pokryty był czarodziej.
- Te magik siadaj jeść, a nie się prężysz jak paw - ryknął bosman. Jego komentarz wywołał lawinę śmiechu marynarzy.
Czarodziej jeno zmrużył w odpowiedzi oczy, po czym rozejrzał się po mesie i przysiadł się do tego mniej tłocznego stolika. Nie przeszkadzało mu, że starzy wyjadacze którzy przy nim siedzieli nie wyglądali zbyt sympatycznie. Tak się składało, że i jego wygląd do zawierania znajomości nie zachęcał.
Fortney zerknął na nowo przybyłego, mierząc jego tatuaże przeciągłym spojrzeniem po czym uśmiechnął się sam do siebie, i zaczął z trudem podwijać sobie lewy rękaw żabotu, by łatwiej było mu spożywać posiłek. Było to przy użyciu jednej dłoni zajęcie mozolne, i wymagające naprawdę dużo cierpliwości.
Mag zauważył, iż jednoręki mężczyzna mu się przygląda. Odpowiedział spojrzeniem. Zdążył mu się przyjrzeć gdy czekali na “odprawę”, lecz nadal, mimo swej inteligencji, nie mógł domyślić się co kaleka robi na statku. Nurtowała go ta postać. Większość z najemników wyglądała na zabijaków, jednoręki do nich nie pasował.
Fortney widząc spojrzenie maga, uprzejmie kiwnął mu głową na znak powitania i życzenia smacznego posiłku, po czym wrócił do prac z rękawem.
Yagar uniósł brew, po czym zajął się parującą potrawką postawioną przed nim przez kuchcika. Z początku zamierzał rzucić na jedzenie czar “wykrycie trucizny”. Tam skąd pochodził trucie innych osób nie było uważane za coś złego. Była to jedna z dróg awansu na wyższe stanowisko w hierarchii Czerwonych Czarnoksiężników. Zło konieczne. Poza tym taka śmierć była znacznie przyjemniejsza niż sztylet wbity w plecy, prawda? W końcu jednak nie rzucił czaru, gdyż zauważył, że inni ze spokojem pałaszują potrawę przygotowaną przez niziołka. Postanowił jej skosztować.. Spodziewał się czegoś okropnego, więc mile się zaskoczył. Potrawka była całkiem smaczna! Trochę się zdziwił, że poślednim marynarzom również wydawany jest tak pyszny posiłek.
- Jakie na statku panują zasady? - spytał ktoś, czyjego głosu w pierwszej chwili Atuar nie rozpoznał. - I czego się spodziewać po kapitanie?
- A co tu dużo gadać - odpowiedział elf z kawałkiem odciętego ucha. - Zasady są proste. To co powie kapitan lub bosman to święta rzecz i lepiej wykonywać to bez gadania, jak chce się dalej pożyć.
W odpowiedzi rozległ się rubaszny śmiech jego kompanów.
- Jasna rzecz - dołączył się drugi. - Kapitan nerwowy człowiek i lepiej go nie drażnić.
- Lepiej więc pilnuj swego nosa najmito, słuchaj rozkazów, a może dożyjesz do końca rejsu - dorzucił kolejny, postawny blondyn o świńskich oczkach.
Z lekkim opóźnieniem do pomieszczenia wszedł Ashrak. Omiótł całą salę spojrzeniem rejestrując podział na stoły, pozostałych najemników i kapitana razem z innymi ważnymi personami okrętu. Od razu zdecydował się na zajęcie miejsca przy najmniej zatłoczonym stole. Dzięki dostępnej całkiem dużej przestrzeni wybrał miejsce, w którym nie miał sąsiadów po żadnej ze stron. Nim kucharz dotarł na miejsce przyglądał się swojemu medalionowi, ściskał w dłoniach każdy kieł z osobna jakby wspominał. Kiedy nadszedł czas poszedł odebrać swoją porcję i wrócił tam gdzie siedział, jadł w milczeniu będąc jednak bardzo pozytywnie zaskoczonym smakiem potrawy. W trakcie jedzenie do mesy weszła znajoma twarz, Ashrak przyglądał się jej z ciekawością pamiętając dobrze co ostatnio dostrzegł w jej oczach, nie miał jednak okazji o to zapytać. W tej chwili pozostała jedynie obserwacja, a pytania zada przy najbliższej okazji.
Noa wślizgnęła się szybko do pomieszczenia, powierzchownie omiotła spojrzeniem zgromadzony tłum, po czym odebrała swoją porcję jedzenia. Natarczywe gapienie się ustąpiło miejsca niemal niegrzecznej obojętności. Jej spojrzenie, nawet jeśli padło na jednego z marynarzy, zdawało się dostrzegac jedynie pustą przestrzeń.
Nie zastanawiając się wcale zasiadła przy stole, tuż obok wytatuowanego maga. Zauważyła wymianę spojrzeń między nim a wybrakowanym blondynem, siedzącym gdzieś dalej. ”Wytatuowany jak niewolnik, a mimo wszystko to Ty jesteś cyrkowym pośmiewiskiem lalusiu...”- pomyślała mierząc obu raczej obojętnym spojrzeniem. Gadanie marynarzy pozostawało gdzieś po za jej świadomością - nie różniło sie dla niej niczym od pieprzenia zapijaczonych, nienachędożonych zasrańców z wielu portowych burdeli … Chyba tylko dla niepoznaki nazywanych karczmami. “Kiedy będziecie upychac własne trzewia do dziury w brzuchu, każdy z was będzie przez łzy błagał o jeszcze jeden pocałunek Maervi, Klary czy innej portowej dupodajki... Albo matki, która zapewne i z tego fachu słynęła.”
Swój talerz opróżniła zaskakująco szybko. Nawet przez chwilę nie sycąc się smakiem potrawy. Zapewne za sprawą swojego praktycznego podejścia : “jesz bo musisz. Tak samo jak srac i oddychac”.
Po wszystkim przeciagnęła się lekko, w jej plecach strzeliły kręgi. Spokojnym, bezwstydnym spojrzniem zbadała postac maga. Po części komiczną, po części budzącą w niej dziwny respekt. Dokładnie przyjrzała się każdemu przedmiotowi jaki miał przy sobie i był dla niej widoczny. Po chwili , jakby tracąc zainteresowanie , rozejrzała się dookoła wyraźnie czegoś szukając.
“Egzotycznego pana ze złotą szmatą na głowie nie ma...ciekawe”. Chwyciła za miskę i odeszła od stołu.
Fortney ledwo co zdążył skosztować kilka kęsów wspaniałej potrawy, a ta kobieta już opróżniła całą miskę. “ Cóż za barbarzyństwo, tak nie doceniać kunsztu kucharza.”- westchnął w duszy i zamerdał na swym półmisku sztućcem. Można było zauważyć, pewną niezgrabność w tym jak jada i posługuje się sztućcami. Nie trudno się było po tym domyślić, że Vywernspur nie przywykł jeszcze całkowicie do posługiwania się lewą ręką. “ Wesoły olbrzym, druid z dziką siostrzyczką, marynarz gaduła, zwykła elfka, smokopodobne coś, najzwyklejszy kapłan, i facet rodem z bajki o rozbójnikach.”- zaczął wyliczać w myślach strateg, rysując szlaczki w potrawce. “ Połowa z nich nawet nie połapie się w tym jaką szopkę odstawiam albo uzna mnie za idiotę, jedno lepsze od drugiego. Lepiej skupić się na tych którzy mogą coś podejrzewać. -westchnął w duchu umieszczając w ustach kolejny kęs wonnej potrawy. -“ Elfka i marynarz mogą być użyteczni, przydałoby się ich do siebie zjednać. Dzikusi zapewne będą irytujący ale nie szczególnie groźni, zapijaczona góra mięśni prędzej sama sobie odetnie głowę niż domyśli się w jakie są zasady gry Fortneya. Kapłan i smok raczej nie przejmują się niczym, póki im to nie zagraża. Tak więc póki co należy skupić się na magu i Bahadurze.”- stwierdził w myślach po czym znad talerza uśmiechnął się do siedzącego na przeciw Courynna.
Marynarz żuł powoli, ukradkiem przypatrując się pozostałym załogantom siedzącym przy stole. Nie zdziwiła go szorstka reakcja wiarusów na nagabywania Atuara. Wilki morskie jakie były, takie były. Dokończył posiłek już w milczeniu i tylko wstając rzucił jeszcze na odchodne do Fortneya:
- Będę w kajucie. Jak się już najecie to tam mnie znajdziecie. Pomachamy ostrzami, coby od tej słonej morskiej bryzy całkiem rdzą nie przeszły!
Fortney przytaknął kończąc powoli swój posiłek, miał zamiar skończyć i poczekać na elfkę by wraz z nią udać się do kajuty na trening. Oczywiście ktoś o prostym umyśle mógłby posądzić szlachcica o filtr z przedstawicielką rasy długouchych. Nic bardziej mylnego. Oczywiście urody nie można było elfce odmówić, jednak Veras miał swoje powody by po statku przechadzać się w jej towarzystwie…
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 04-02-2012, 23:44   #23
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
cz. 2 wspólnego posta.

~*~

Courynn spokojnie wszedł do pustej już kajuty najemników. Po Noa i jej małych manipulacjach nie było już śladu, także nic nie wzbudzało jego niepokoju albo zainteresowania. Źle się ruszać niedługo po posiłku, przeszło mu przez myśl gdy mozolnie przesuwał stół w róg pomieszczenia, Ale jeszcze gorzej pozwolić, żeby rutyna i lenistwa przesłoniły potrzebę treningów. Tutaj na morzu, człowiek jest zdany tylko na siebie, siłę swoich mięśni i szybkość swojego refleksu. Odsunąwszy już stół, podobnie uczynił z dwoma niewielkimi taboretami. Rozejrzał się po trochę bardziej pustym i uporządkowanym pomieszczeniu, które niebawem miało służyć za arenę sparingu, i jeszcze mruknął tylko, jakby z namysłem:
- A może lepiej by było sprawdzić się na linach, wysoko nad pokładem? Tam walka byłaby ciekawsza. No i może udałoby mi się przycisnąć tego kalekę, Verasa, i wydobyć z niego jego sekret. Bo kłamie w żywe oczy.
Wzruszył z uśmiechem ramionami i usiadł na swoim hamaku, cierpliwie czekając przybycia Fortneya. A z resztą, tutaj każdy ma jakiś sekret. - pomyślał jeszcze.
Blondwłosy szlachcic pojawił się w pomieszczeniu niedługo po Courynie, prowadząc Chui pod ramię. Uśmiechnął się na widok przygotowanej areny i z namaszczeniem, doprowadził dziewczynę do hamaku.Gdy elfka już usiadła Veras podszedł na środek oczyszczonej areny i skłonił się swemu przeciwnikowi, p oczym sciągnął żabot który ułożył na swoim hamaku zostając w samej koszuli. - Tak więc chyba nie ma co zwlekać i trzeba zacząć trening, tylko uważajmy by nikt przez przypadek nie stracił dłoni. -zaśmiał się blondwłosy wojownik i sięgnął lewą ręką ku rękojeści rapiera. Ostrze cicho opuściło swe miejsce, by ukazać się światu. Ale cóż to był za rapier! Zdobienia rękojeści, były niczym w porównaniu do tego co znajdowało się na całej broni. Przez całą długość ostrza, przebiegał fresk przedstawiający błyskawicę. Była wykonana z taka dbałością, iż wyglądała jak gdyby zaraz miała spłynąć z ostrza i roztrzaskać statek w drzazgi. Natomiast teraz gdy wyraźnie było widać całą rękojeść, wśród płomiennych zdobień, można było dostrzec małe błyszczące punkciki. Były to małe kawałki diamentów, które przedstawiały gwiazdy świecące nad płomieniami. Fortney ustawił ostrze równolegle do swojej nogi i z uśmiechem zapytał. - Zaczynamy więc?
Chui posłusznie usiadła w hamaku. Ciekawa była, jak poradzi sobie Veras. Jego zachowanie podczas obiadu wyraźnie wskazywało na to, że rękę stracił całkiem niedawno i nie przyzwyczaił się jeszcze do operowania lewą dłonią. Jednak przede wszystkim elfka chciała poznać styl walki obu mężczyzn - ich słabe i mocne strony, kiedy i jakie błędy popełniają. Niezłe cacko - przeleciało jej przez myśl, gdy zobaczyła broń blondyna. - Efektowne, ale nadające się bardziej do powieszenia na ścianie, niż do walki. Szkoda, żeby się zniszczyło.
Również uwagę Courynna w całości pochłaniało ostrze Fortneya. Z ciekawością, a na pewno pewną dozą zazdrości, przyglądał się kunsztownemu, wspaniale zdobionemu rapierowi przeciwnika. Z pewnym ociąganiem sięgnął do pasa i powoli dobył swoją wysłużoną i przeciętnie wyglądająca broń, na której brakło zdobień, misternych run, czy błyskawic. Jedyną cechą wyróżniającą, i to niekoniecznie pozytywnie, był solidnie wyszczerbiony kosz broni, niechybna pamiątka po jakiejś walce.
- Pochwalam wasz pośpiech do nauki, Verasie. - powiedział pod nosem dla animuszu.
W jednej chwili podniósł rapier na wysokość piersi przeciwnika i zaatakował.
Fortney zareagował blyskawicznie, wprawne oko powiedział oby że odruchowo, jak gdyby tysiące razy przechodził już takie sytuacje. Jego zdobny rapier, w jednej chwili został poderwany do góry, by zbić oręż przeciwnika.



Gdzieś zniknęła ta nieporadność, w korzystaniu z lewej ręki, którą mężczyzna prezentował przy posiłku. Zaś uważny słuchacz, mógł dosłyszeć iż przy zderzeniu broni, dźwięk jaki wydał rapier Verasa, był różny od zwykłego metalicznego szczęknięcia, odgłos był w pewnym stopniu bardzo melodyjny, jak pojedynczy akord jakiegoś instrumentu. Gdy mężczyzna zbił oręż przeciwnika odskoczył nieznacznie do tyłu, stając w pozycji obronnej. Uniósł rapier przed siebie, wystawiając go ostrzem w stronę oponenta, ugiął lekko kolana. Jeżeli Courynn był wprawnym szermierzem, mógł dostrzec, że postawa jest idealna, nikt bez wieloletniego treningu nie byłby stanie odruchowo przyjąć gardy praktycznie bez prześwitu. Brew Vywernspura drgnęła jednak lekko, a on nieznacznie przesunął nogę i opuścił miecz, tworząc dodatkowe luki w swej obronie - czemu celowo pogorszył swoją gardę, dając przeciwnikowi sposobność do skuteczniejszego ataku, tego wiedziec nie mógł nikt p oza samym szlachcicem.
- Oh miałem szczęście, że udało mi się obronić przed tym atakiem... -powiedział z lekkim uśmiechem czekając na kolejne ataki przeciwnika.
Braegen obchodził powoli jednorękiego, odrobinę zaskoczony szybkością i sprawnością, z jaką przeciwnik posługiwał się orężem. Marynarz nigdy nie był najwybitniejszym ani najzręczniejszym z szermierzy, i szczęśliwie był tego całkiem świadom, ale taka postawa wypacykowanego inwalidy zbijała go z tropu. Odruchy i przyzwyczajenia szermiercze miał niemalże perfekcyjne, a do tego ta broń...
Courynn po pierwszym starciu oddychał spokojnie, energii miał jeszcze dużo. Zmrużył podejrzliwie oczy i przyznał niepewnie:
- Szczęście, zapewne.
Znów, jak jeszcze moment temu tuż po wypowiedzeniu słów powitania, zaatakował bez wyraźnego ostrzeżenia. Wyrzucił energicznie i mocno rękę z rapierem przed siebie, mierząc pod prawą pachę Verasa i szermierczym półkrokiem skrócił dystans do przeciwnika.
Veras zaś wykorzystał ten sam wykrok, tylko że do tyłu. jedna z podstawowych kontr na taki atak. Dzięki temu dystans pozostawał wciąż ten sam. Jednocześnie lekkim ruchem nadgarstka skierował ostrze swej broni w stronę dzierżącej broń dłoni przeciwnika, zmuszając go tym samym do zaprzestania ataku, lub też narażenia się na zranienie wiodącej kończyny co w ogniu walki może być zgubne.
Refleks marynarza również zadziałał szybko - może brakowało mu elegancji i wykwintnego przygotowania Fortneya, ale gdyby sam nie miał talentu i pewnych umiejętności, dawno skapcaniałby pod nożem jakiegoś illuskańskiego pirata. Zatrzymał atak i w odpowiedzi przeszedł do cięcia łukowego z nadgarstka, już bez wypadu - polegającego na zamachu ruchem obrotowym dłoni - cięcia szybkiego, silnego i skutecznego. Liczył, że uda mu się wyprowadzić przeciwnika z równowagi chociaż na chwilę.
Tym razem znowu wprawny obserwator zauważyłby że działają odruchy. Fortney mechanicznie obrócił się w miejscu, wykonując zgrabny piruet na palcach, niczym profesjonalny tancerz, swym rapierem odbijając cios przeciwnika. Rotacja jaką nadał swemu ciału Fortney, odpowiednio zwiększyła siłę bloku, by oprzeć się tak silnemu cięciu jakie zaprezentował marynarz. Veras zaś korzystając z okazji, wyskoczył do przodu, wyprowadzając proste cięcie od boku... i potknął się całkowicie tracąc równowagę i się odsłaniając. Chociaz potknięciem to było jakieś nienaturalne, jak gdyby szlachcic celowo szukał sposobu by popełnić tak karygodny błąd w tym ataku.
Courynn - chyba w ferworze walki, bo raczej nie zaślepiony chęcią zwycięstwa nad kaleką - nie przejrzał nader oczywistego blefu Fortneya. Szczególnie dziwne, że przecież już raz wyczuł kłamstwo tajemniczego szermierza. Odrobinę zaskoczony, że przeciwnikowi udało się sparować całkiem dobry i silny cios, akurat po opuszczeniu gardy przez Verasa nie zawahał się ani przez moment - uderzył go mocno płazem rapiera po żebrach odsłoniętych przez brakującą rekę. Z radości aż się mimowolnie zaśmiał, radosny uśmiech znów wykwitł na jego twarzy, i z ogólnego uniesienia piruetem odtańcował od obolałego szermierza w stronę stojącego w rogu pomieszczenia stołu z taboretami.
- Za małoście cierpliwi, mości Verasie! - napomknął jeszcze protekcjonalnie, całkiem nieświadom wyszukanego kunsztu przeciwnika.
- Haha rzeczywiście... -zaśmiał się jednoręki i pomasował obolałe żebra uśmiechając się lekko do przeciwnika. - Wciąż potrzebuje wiele praktyki.- dodał stając na nowo w pozycji szermierczej, tym razem od razu pełnej luk na ataki przeciwnika jednocześnie ciesząc sie w myślach. -” No i sie udało, przynajmniej on i możliwe, iż Elfka będą myśleli o mnie jako przeciętnej maści szermierzu, którego język jest bardziej cięty od ostrza. A przy odrobinie szczęścia marynarz opowie przy kufelku innym jak to pokonał stratega. Czegoż pragnąć więcej? Niedocenianie przeciwnika wszak jest jego najpotężniejszą bronią. Chociaż nie można było Courynnowi odmówić umiejętności, to jednak gdyby Fortney walczył na poważnie, marynarz już dawno leżałby u jego stóp, wsłuchując się w ostatnie akordy przeznaczenia.
- To skoro już pokaz umiejętności mamy za sobą, może pokażesz mi jak poprawnie wykonać to ciekawe cięcie, zawsze miałem z tym problem. -dodał Veras z uśmiechem
Courynn kiwnął z uśmiechem głową i z opuszczonym ostrzem podszedł do Fortneya, zajmując miejsce u jego boku.
- Ochoczo! - powiedział energicznie i przyjął pozycję, ruchem drugiej ręki zachęcając współtowarzysza, by uczynił tak samo - Ta sztuczka to popisowy numer przyjaciela, który pokazał mi jak w ogóle się włada tą bronią. W sam raz do przeciw-tempa, a wręcz idealna do opóźnionego przyjmowania pirackiej szarży. Ino, aby na lewaki uważać. - marynarz szybkim i wyćwiczonym ruchem obrócił nadgarstek, a wysłużone ostrze z głośnym sykiem przecięło powietrze. Courynn uśmiechnął się zachęcająco do Fortneya.
Fortney przyjął szybko pozycje taką samą jak marynarz, uważając by nie zrobić tego perfekcyjnie, troszeczkę inaczej ustawił nogę, oraz za bardzo wychylił się do przodu. Tak samo było z samym cięciem, było ono niezłe ale do poziomu Courynna temu atakowi trochę brakowało. Ostrze przecięło melodyjnie powietrze z mniejszą siłą, a pod koniec Fortney zadbał o to by rękojeść lekko wysunęła mu się z dłoni, co zakończyło się karkołomny pochwyceniem zdobnego ostrza, by to nie opadło na ziemię. - Ajaja, myślę, że idee już zrozumiałem, teraz jeszcze tylko nad praktyką trzeba popracować. - powiedział przybierając lekk ozażenowany wyraz twarzy.
Courynn jeszcze raz przyjrzał się Fortneyowi przez zmrużone oczy, ale w końcu wzruszył mimowolnie ramionami i uśmiechnął się do towarzysza szeroko.
- Tak, popracować, popracować - powtórzył wesoło - Ino się nie zmęcz przesadnie przed wilczą wachtą, boś jeszcze skłonny od tych treningów ospać całkiem. A wtedy nic, ino bosman wyrzuci Cię za burtę.
Braegen odszedł kilka kroków i zwalił się na swój hamak.
- Ja tymczasem przymknę oko.
Fortney dla niepoznaki potrenował jeszcze chwilę, po czym sam zaległ na hamaku by odespać przed swoim dyżurem na pokładzie.

~*~

Blondwłosy szlachcic został obudzony przez elfkę tuż przed początkiem wachty. Fortney ziewnął i przeciągnął się, po czym zaczął zakładać swój zdobny biały strój. Gdy już kompletnie się ubrał, owinął kikut połami peleryny jak to miał w zwyczaju i zabierając cały swój dobytek schowany w plecaku, oraz w żupanie ruszył na pokład. Nie pokazywał tego ale wcale nie był zachwycony takim przydziałem. Czyżby czymś podpadł kapitanowi? A może ten chciał sprawdzić jak poradzi sobie „laluś” na nocnej służbie. No chyba że kapitan liczył, że strategiczny umysł przyda się w nocy, kiedy trzeba mieć wszystkie zmysły wyostrzone. Tak czy inaczej Fortney z przydziału zadowolony w ogóle nie był.

Courynn zajął bocianie gniazdo tak więc szlachcicowi przyszło obstawienie dziobu wraz z Elfką. Ta była bardzo zamyślona, jak zresztą i sam Fortney. Szlachcic siedział na deskach i patrzył sie w niebo pokryte tysiącami gwiazd. Rozmyślał… o przeszłości i o przyszłości, zaś gwiazdy nie pozwalały mu zapomnieć o tej pierwszej. Tak mijały minuty, a potem godziny milczenia. Jedyny ciekawym zajściem podczas wachty było pojawienie się kapitana w towarzystwie pół elfki. Wynieśli oni na pokład dwa przedmioty, zapewne magiczne na to bowiem wskazywała niebieska poświata, dookoła nich. Fortney obserwował wszystko ukradkiem, ale starał się nie pominąć żadnego szczegółu. Pierwszym przedmiotem było sporej wielkości astrolabium…


które po wypowiedzeniu przez kapitana zaklęcia zaczęło się kręcić. Fortney był lekko zadziwiony, nie sądził, iż kapitan ma tu takie przedmioty… a zresztą po co wyznaczać kurs takimi sposobami, skoro mięli płynąc w jasno określone miejsce? Czyżby które było prawdziwym celem wyprawy wciąż zmieniało swoje położenie, albo w jaki sposób było ukryte?

Przepuszczenie szlachcica potwierdziło tylko zastosowanie drugiego urządzenia.


Sporej wielkości dysk z którego półelfka wyczytywała coraz to nowe kursy. Cała operacja korzystania z dysku i astrolabium, zajęła kobiecie i kapitanowi około półtorej godziny. Jednak po minach można było dojść do wniosku że operacja niezbyt się udała.
Czy to miało oznaczać iż rejs zajmie dłużej niż planowano? A może w ogóle nie uda im się dotrzeć do tajemniczego miejsca, bowiem strateg mniemał, że udają się właśnie do miejsca pełnego tajemnic.

Po odejściu kapitana znowu nastała nuda rozmyślania. Tak tez minęła cała noc, na milczeniu, obserwowaniu morza i gwiazd. Czasem szlachcic przymykał na chwilę oczy by wrócić do tamtego wydarzenia, czasów które zmieniły wszystko.

Wraz z nadejściem ranka zjawiła się kolejna zmiana, a szlachcic udał się do kajuty by trochę odpocząć po całej nieprzespanej nocy.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 05-02-2012, 19:21   #24
 
morscerta's Avatar
 
Reputacja: 1 morscerta nie jest za bardzo znanymorscerta nie jest za bardzo znany
Po treningu z Verasem Courynn spał jak zabity. Jedną z przyjemnych i praktycznych zalet wieloletniego doświadczenia na morzu była zdolność szybkiego zasypiania tuż po tym jak głową dotknął poduszki, a następnie spania snem głębokim i sprawiedliwym, niezależnie od hałasów dookoła, krzyków marynarzy, czy skrzypów takielunku. Gdy nastał czas na wachtę wieczorną, a bosman na pokładzie wybił zbliżającą się szklankę Courynna, ten wstał szybko i udał się na swoją pozycję - na niższe bocianie gniazdo.

Gdy Chui i Veras jeszcze wychodzili z kajuty najemników i rozstawiali się spokojnie na dziobie, Courynn już wspinał się sprawnie po linach i bomie na swoje stanowisko. Gniazdo było koszowe, co marynarz przywitał z ulgą, bo oznaczało, że będzie miał możliwość przyjęcia w miarę wygodnej pozycji i opierania się o niską bariereczkę. Nie było to standardem, bo zdarzały się i wyjątkowo niewygodne oraz niewdzięczne gniazda płaskie, głównie dlatego, że w koszu część miała niefortunny zwyczaj przysypiać. Braegen szybko przesadził kosz i rozlokował się w środku - małym, bo małym, ale na obecną chwilę własnym.

Kosz gniazda dawał też sposobność schronienia się przed wiatrem. Okręt gnał przez morze stałym kursem, pchany bardzo silnymi zrywami powietrza. Nocna wachta była zwyczajowo nieprzyjemna, ale Courynn akurat przywitał ją z ulgą - miał sposobność podumania na temat pozostałych najemników i spędzenia czasu, który i tak musiał w gnieździe wysiedzieć, w względnym spokoju. Poza tym wydawało mu się, być może niesłusznie, że został wybrany na nocną wachtę, ze względu na największe doświadczenie w sprawach morskich. Albo przynajmniej po to, żeby pilnować Verasa. - przeszło mu przez myśl, a sam odruchowo spuścił na chwilę wzrok nisko na pokład, na sylwetki Fortneya i Chui.

Veras - powtórzył w myślach powoli. - Coż to za dziwny człowiek! Z jednorękiego na statku pożytek zwykle żaden. Będzie trzeba wybrać brasy w sztormie, i jak to on ma jedną ręką zrobić? Porwą go pieruny w powietrze, i na tym się skończy jego morska przygoda.

Courynn oparł się o balustradkę gniazda i zamyślony lustrował horyzont w poszukiwaniu cieni, sylwetek, albo świateł. Ale skąd by miał to wiedzieć? Bo sam dam sobie prawicę odrąbać, że nie miał nijak sposobności jeszcze pływać, conajwyżej z kajtkiem na wierzchu w drewnianej balii pod okiem swojej babki. Uśmiechnął się wesoło na samą myśl o ślicznym blond-włosym dziecku taplającym się w wodzie. Nie, żeby mi to czyniło jakiś problem, akuratnie pasuje do naszej gromadki oberwańców. Poza tym, każdy ma tutaj jakiś sekret.

Ale fakty to fakty. Nie podchwycił moich pułapek. Jakby chociaż dwa dni spędził wcześniej na morzu wiedziałby jaka jest kara za walki na pokładzie - bo na pewno nie przeciąganie pod kilem. Tak samo, jak za przysypianie na wachcie wyrzucanie za burtę. I ta, wilcza wachta... Courynn aż zarechotał pod nosem. Wtem zerwał się większy wiatr i marynarz z kwaśną miną zsunął się z powrotem do kosza. Splunął odruchowo. Psia, to owszem.

Jeszcze raz przeniósł wzrok na Fortneya, akurat gdy kapitan Lanthis wraz z nawigatorką Elissą wnosili na pokład jakieś przedmioty. Nie przeszkadza mi on. Przynajmniej uśmiecha się szczerze.

Wtem, uwagę Courynna przyciągnęły działania na mostku. Oba wniesione przedmioty, astrolabium i jakiś wielki dysk, jarzyły się słabym niebieskim światłem. Lanthis wypowiedział jakąś krótką, magiczną formułę, i koła astrolabium ożyły - kręcąc się wokół wszystkich osi, przeplatając, co i rusz migając w dal jakimś refleksem świetlnym. W tym czasie Elissa z dziobu wpatrywała się w dysk i co i rusz pokrzykiwała do sternika nowe kursy.

Marynarz na magii nie znał się wcale, ale nie trzeba było Harfiarza, żeby domyśleć się, że Lanthis i Elissa za pomocą magicznych urządzeń próbowali ustalić kurs okrętu. Do tego widocznie bez powodzenia, bo po jakimś czasie westchnień i krzywienia min przedmioty zostały zabrane. Marynarz przyglądał im się z bocianiego gniazda, skryty w mroku.

Przypatrywał się jeszcze chwilę Lanthisowi w zamyśleniu.

Przynajmniej nie myliłem się co do Ciebie. Ale gdzie nas wiedziesz? Czego szukamy?
 
morscerta jest offline  
Stary 05-02-2012, 21:19   #25
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Obiad przebiegł całkiem spokojnie. Mimo rzucanych zabójczych spojrzeń nikt nikogo nie zabił. A potrawka była całkiem smaczna, jak na posiłek na statku. Po obiedzie udali się do kajuty usłyszeć swoje przydziały.

Nie zdziwił się, że nie dostał wachty i wzywa go kapitan. Cóż mogło być w tym dziwnego? Widać dla maga miał ciekawsze zadania niż wielogodzinne wpatrywanie się w morze. Niemal współczuł towarzyszom czekającej ich roboty. Wzrok bosmana zniósł spokojnie, nawet się lekko uśmiechnął, jeszcze bardziej go irytując i sprawiając że jego twarz przybrała kolor jego brody. Ha! Jeszcze trochę a wybuchnie.

Po drodze do kapitańskiej kajuty Yagara dopadły wątpliwości. A jeśli to nie było jakieś wyjątkowe zadanie? Od pierwszego spotkania wiedział, że nie polubi się z bosmanem, lecz jego głos był... dziwny. Pełen nienawiści, o. Czerwony Mag miał talent do zniechęcania do siebie innych ludzi, ale żeby pałać do niego taką niechęcią ledwie po paru godzinach rejsu? Niebywałe. Coś musiało się stać...

Podobał mu się przepych z jakim była urządzona część statku należąca do kapitana. Musiał przyznać - ten gość miał gust. Wszystko pięknie, tylko osoba samego kapitana, który się właśnie wydzierał jakoś tu nie pasowała. Podejrzewał go o szpiegostwo! Jakby nie wiedział tego od razu... Przecież Czerwoni Magowie uwielbiają morskie wyprawy. Szczególnie ci obdarzeni taką niechęcią do morza jak Yagar.
Hardo wpatrywał się w elfa, nie ugiąwszy się przed jego nienawistnym wzrokiem. W Thay takie spojrzenia były na porządku dziennym, chociaż większość starała się ukryć swe emocje. Czarodziej był nieco zawiedziony Lanthisem - potężny mag, kapitan statku, a taki nieopanowany... Słaby punkt. Trza będzie to zapamiętać.
Chciał jakoś odpowiedzieć, lecz milczał. Jednak zależało mu by spełnić swą misję. Odebrał tajemniczy liniał, z udawaną pokorą pochylił głowę, po czym wyszedł bez słowa.

Wraz z drewnianym przedmiotem wrócił do kajuty najemników. Miał zacząć jego badanie, lecz jeden z towarzyszy, którego imienia nie chciało mu się zapamiętać, przekazał mu informacje o skradzionych kartkach podrzuconych niejakiemu Bahadurowi. Leżały na stole - dwie dość proste trucizny. Po co ktoś miałby je komuś podrzucać? Próba wywołania kłótni? A może ten Bahadur to uknuł - przerysował receptury po czym ogłosił, że zostały mu podrzucone? Należało to zbadać. Tymczasowo odłożył liniał do drugiej skrzyni z rzeczami osobistymi, zamykanej na klucz i zajął się badaniem "miejsca zbrodni". Zajrzał do swej alchemicznej skrzynki i, prócz naruszonego receptariusza zauważył, że ktoś zamienił miejscami dwa flakony. Yagar był maniakiem porządku, więc od razu zwróciło to jego uwagę. Nie mogło być też mowy by on pomieszał buteleczki - wszystkie były opisane (po mulhorolandzku) i ułożone alfabetycznie, te dwie ewidentnie zmieniły swe miejsca. Po cóż ktoś miałby to robić? Czyżby przeglądał jego rzeczy i w pośpiechu chowając mikstury pomylił miejsca? Możliwe. Niestety nic więcej nie dostrzegł, więc zajął się ponownie badaniem liniału. Z Bahadurem postanowił rozmówić się później.

Liniał pokryty był dziwnymi runami. Hm, może nie runami - bardziej przypominało to pismo obrazkowe prymitywnych ludów. Gorzej, że trza było te obrazki rozszyfrować. Nie przypominały żadnego znanego mu pisma, ani języka, a znał ich całkiem sporo, jak to osoba wykształcona. Prawdopodobnie pochodził z Maztiki, tudzież tajemniczej wyspy którą Lanthis ponoć odkrył. Badanie magiczne wykazało, iż nie był to zaklęty przedmiot. Czym był w takim razie? Mag tego nie wiedział, ale próbował się dowiedzieć, siedząc na podłodze i medytując nad tajemniczym przedmiotem.
 
Wnerwik jest offline  
Stary 06-02-2012, 22:33   #26
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Oswojenie się z marynarskimi obowiązkami przebiegło bez większych kłopotów i każdy na swój sposób zaznajomił się z nimi. Wszystko wskazywało na to, że wachty będą jednym z podstawowych zajęć najemników w czasie rejsu. Życie na okręcie wbrew tawernowym opowieścią składa się głównie z rutynowych codziennych obowiązków, ciężkiej pracy i wszechogarniającej nudy. Przygody, morskie bitwy i potwory to naprawdę wyjątkowe zdarzenia, których doświadczają tylko nieliczni marynarze. Dla większości z nich potężny sztorm to epickie wydarzenie.

Atmosfera i relacje wśród najemników były różne. Dominowała wzajemna nieufność i dystans. Szybko się okazało, że w tak dużej grupie, jaką najął kapitan Lanthis, każdy ma swój sekret i pilnie go strzeże. Nikt nie miał odwagi zagrać w otwarte karty. Wszystkie rozmowy przebiegały w atmosferze niedomówień, kłamstewek i półsłówek. Nie było w tym sumie nic dziwnego. Ciężko pierwszego dnia znajomości budować przyjacielskie relacje. I pewnie gdyby nie inicjatywa goliata i wspólna rozmowa przy kuflu bitwa byłoby jeszcze gorzej.

Wachty przebiegły raczej spokojnie. Poza kilkoma dziwnymi i dość tajemniczymi zdarzeniami rejs był nad wyraz spokojny. Bogowie faktycznie byli miłosierni i zarówno pogoda, jak i morze sprzyjały szybkiej podróży. Żaden z najemników nie zamierzał badać tajemniczych zdarzeń, jakie miały miejsce. Każdy wolał zachować dla siebie podejrzenia i domysły.


Kolejny dzień zapowiadał się równie pogodnie, co poprzedni. Słońce już od świtu mocno grzało, a wiatr był silny, ale nie porywisty. Prace na pokładzie toczyły się swoim zwyczajowym tempem. Najemnicy albo odpoczywali w swojej kajucie, albo wędrowali po górnym pokładzie i obserwowali morze.
Na szczęście obecność barda intonującego co rusz nową pieśń umilała czas i ciężką pracę. Marynarze szybko do każdej pieśni dołączali się do zwartym chórem. Śpiewali zarówno młokosi, jak i stare portowe wygi. Często nawet sam bosman rozpoczynał kolejną pieśń swym zdartym od ciągłych wrzasków głosem.

Około godziny dziewiątej zabił dzwon ogłaszający porę posiłku. Podobnie jak przy obiedzie i kolacji, marynarze zaczęli gromadzić się w mesie. Tym razem jednak zaszła widoczna i dość niepokojąca zmiana. Przy kapitańskim stole nie było nikogo. Fakt ten w znaczący sposób wpłynął na atmosferę przy posiłku. Wszyscy marynarze w milczeniu zaczęli jeść. Nie było typowych i zwyczajowych żartów i docinek i nawet kuk powstrzymał się od poganiania swoich pomocników. Nie ulegało wątpliwości, że coś się wydarzyło. Coś bardzo niedobrego. Żaden z marynarzy nie odpowiadał na pytania ze strony najemników.

Gdy pierwszy z najemników skończył jeść i wyszedł na górny pokład zdziwił się bardzo. Kolejni załoganci ustawiali się karnie przed mostkiem w równym szeregu. Z każdą chwilą dołączali do nich następni.
- A wy na co czekacie? - spytał opryskliwie siedzący na beczce bard Lucjusz - Do szeregu, ale już. - dodał konspiracyjnym szeptem.

Gdy cała załoga zebrała się pod mostkiem przy barierce pojawił się kapitan w towarzystwie bosmana i nawigatorki. Cała trójka stała w równym szeregu i patrzyła się na zebranych na dole marynarzy.
- Widzę, że nie wszyscy rozumieją jakie zasady panują na morzu! - wrzasnął kapitan. Jego głos był zupełni inny niż przy pierwszej przemowie powitalnej lub wznoszeniu toastów za powodzenie rejsów. Teraz był ostry niczym brzytwa i niósł się dudniącym echem niczym grom przeszywający nocne niebo.
- Są pewne święte zasady za które śmierć jest najlżejszą formą kary. Ktoś z nowo przyjętych złamał jedną z nich. Jeden z najemników postanowił nie tylko szpiegować na moim okręcie, nie tylko podjudzał przeciw mnie załogę, ale zrobił coś o wiele gorszego. Jeden z najemników chciał dobrać się do kuchni. I nie chodzi o to, że chciał podbierać jedzenie, bo jest jakimś nie napasionym wieprzem. O nie! To byłoby nawet zrozumiałe, wszak szczury lądowe często nie radzą sobie z trudami rejsu na pełnym morzu. Ten jednak najemnik postanowił, że będzie was podtruwał droga załogo. Tak, tak, tak!!! - wrzasnął kapitan - Jakaś gnida chciał was otruć. Na szczęście pomocnicy Ralfa znają morski kodeks i wiedzą komu należy służyć. Niestety jeden majtek nie wiedział... - elf zawiesił głos i wyciągnął rękę w stronę bosmana. Ten za pleców wyciągnął parciany worek przesiąknięty krwią. Kapitan wyciągnął z niego odrąbaną głowę młodego chłopca. Jeden z majtków zapłacił życiem za swoją naiwność. Lanthis rzucił głowę majtka pomiędzy zgromadzone szeregi.
- Taka jest kara za zdradę! - krzyknął.
Nastała niepokojąca cisza. W górze słychać było tylko skrzeczenie mew i albatrosów.
Elf obrócił się na pięcie i zniknął z oczu załogi.
- No co tak stoicie? - rozdarł się Ragar - Do pracy!


Poranny apel wprowadził nerwową atmosferę. Śpiewy na pokładzie ucichły, a bard trącał tylko smutno struny swojej liry, co jakiś czas. Najemnicy już wcześniej czuli niechęć i nieufność ze strony ze załogi. Teraz przerodziła się ona w otwartą wrogość. Podniesienie ręki na kuchenne zapasy i szpiegostwo były najgorszymi z możliwych zbrodni do popełnienia na okręcie. Kapitan zabił tylko majtka, ale nienawiść i agresja jaką wywołał szybko mogła odbić się na najemnikach.
Z jakiś powodów wolał ukarać głównego winnego w ten właśnie sposób.


Lo-Kag, Bahadur, Atuar
Najemnicy musieli wyjść na kolejne wachty w naprawdę nieprzyjaznej atmosferze. Gdy na pokładzie pojawili się Lo-Kag, Bahadur i Atuar musieli oni stawić czoła naprawdę wrogim i agresywnym spojrzeniom. Każdy ze znajdujących się pokładzie matrosów miał w oczach otwartą chęć mordu. Na szczęście żaden z nich nie rzucił się na wychodzących na wachtę najemników. Nie padł nawet żaden złośliwy, czy agresywny komentarz. Cisza jednak jaka panowała na pokładzie była o stokroć gorsza.
Wachta ciągnęła się niemiłosiernie. Kolejne godziny upływały coraz wolniej. Na dodatek poza zwyczajowymi zmianami kursu, nie wydarzyło się w ciągu całych sześciu godzin nic godnego uwagi.
Schodząc do kajuty po wachcie Lo-Kag, Bahadur i Atuar, czuli wielką ulgę.

Veras, Courynn i Chui
Gdy nadeszła w końcu pora drugiej wachty nie było wcale lepiej. Kilkanaście godzin, jakie minęły od apelu kapitana w żadne sposób nie złagodziły nastawienia matrosów do najemników. Courynn i Chui zmierzali właśnie w stronę dziobu, by zająć swoje miejsca gdy stanął obok nich starszy wiekiem marynarz. Jego spojrzenie było łagodne i emanowało głęboką mądrością i doświadczeniem zdobytym przez lata.
- Uważajcie na siebie - szepnął - Takich rzeczy się nie wybacza. Kapitan testuje teraz waszą lojalność. Jeżeli chcecie żyć musicie wskazać winnego. Lanthis na pewno go zna, ale chodzi o zasady. Być może to tylko pomyłka i młody coś namieszał. Jemu mu to już nic nie pomoże, ale jak winny okaże skruchę to może kapitan będzie litościwy. Choć szczerze wątpię...
- Zostaw tych padalców, Werg. - krzyknął stojący kilka metrów dalej marynarz zwijający linę. - Żaden z nich nie zasługuje ani na rady, ani na życie.
Stary marynarz kiwnął głową na pożegnanie i odszedł.

Druga wachta także płynęła spokojnie. Noc była jasna i gwiaździsta. Księżyc będący prawie w pełni świecił jasno i widoczność była doskonała. Morze falowało spokojnie, a wiatr dalej silnie pchał galeon naprzód.
Około północy powtórzyła się sytuacja z poprzedniej nocy. Na pokładzie pojawił się kapitan i nawigatorka. Podobnie jak wcześniej wynieśli dwa magiczne przedmioty. Ustawiwszy je w odpowiedniej pozycji rozpoczął się proces ustalania kursu. Koła astrolabium zaczęły się kręcić, a dysk na dziobie świecił jasnym błękitnym światłem.
Elissa co chwila pokrzykiwała do sternika. Ten szybko zmieniał kurs i okręt sunął w nowym wyznaczonym przez magiczne urządzenia kierunku.
Nagle Chui zauważyła, że na horyzoncie pojawiła się snująca się tuż nad taflą wody mgła. Elfka była tak zdziwiona, że zapomniała o tym zakomunikować sternikowi. Z każdą chwilą mgła przybierała na sile i kłębiła się coraz bardziej.
Srebnowłosa elfka stojąca przy dysku krzyknął:
- Jest! Widzę ją!
W tym momencie Lanthis wypowiedział kolejną magiczną formułę. Skrzypienie kół astrolabium słychać było na całym okręcie. Dysk przy którym stała półelfka rozjaśnił się jeszcze bardziej. Blado niebieska poświata rozjaśniała cały dziób galeonu.
Nagle gęste chmury przesłoniły jasną tarczę księżyca. Mgła pojawiła się tuż przy samych burtach okrętu. Horyzont zaczął znikać w coraz gęstych oparach mgły.
- Ogłosić alarm - krzyknęła półelfka.


WSZYSCY

Nocną ciszę przerwało natarczywe bicie w dzwon.
Najemnicy przez chwilę mieli trudności z zorientowaniem się w sytuacji. Dopiero krzyk bosmana uświadomił im co się stało.
- Alarm! Alarm! Wszyscy na pokład!

Gdy najemnicy wybiegli na pokład większość załogi była już na swoich miejscach. Błękitna łuna na dziobie była jedynym źródłem światła. Niebo zasłoniły gęste, czarne chmury. Cały galeon tonął we mgle. Mlecznoszare opary snuły się po pokładzie i otaczała burty okrętu. Bosman Ragar pokrzykiwał na marynarzy, by lepiej ustawili żagle. Mimo jednak ich wysiłku niewiele to dało, gdyż wiatr praktycznie ustał.
Kapitan Lanthis odszedł od astrolabium i rozłożywszy ręce zaczął wypowiadać magiczną formułę. Po chwili delikatny zefir wydął żagle i okręt sunął powoli na przód.
- Bądźcie gotowi - powiedział kapitan - Mgła jest zdradliwa. Wypatrywać wszystkiego co się wam rzuci w oczy.
Rozstawieni przy burtach najemnicy wpatrywali się w mlecznoszare opary rosnące z każdą chwilą. Nawet elfie oczy nie widziały dalej niż na dwa trzy metry.
- Okręt z lewej burty - dobiegł krzyk z gniazda - Jakieś dwieście metrów.
Lanthis podszedł do lewej burty i wpatrywał się w rozciągająca się przed oczami szarość.
- Spuścić szalupę - rozkazał.
Trzech marynarzy podbiegło i zaczęło przygotowywać łódź do spuszczenia na wodę.
- Pięciu ochotników do łodzi! - krzyknął Lanthis.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 07-02-2012 o 06:30.
Pinhead jest offline  
Stary 07-02-2012, 12:18   #27
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Wachta. Minuty dłużyły się jak godziny, godziny niczym dni. Ciemność uniemożliwiała dostrzeżenie czegokolwiek. Spokojne morze zlewało się z czarnym niebem. Smok zastanawiał się jaki jest sens utrzymywania kogokolwiek w takich warunkach na bocianim gnieździe. Nie mógł tego zrozumieć.

Sylve usiadł na barierce niedaleko Noy. Wpatrywał się w mrok zupełnie tak, jakby dostrzegał tam więcej niż było w rzeczywistości. Po chwili odwrócił łeb w stronę milczącej kobiety.
- Nie jesteś zbyt rozmowna. - zagadnął spokojnie, zbliżając się powoli do niej.
Dziewczyna wpatrywała się gdzieś w mrok , który pochłoną teraz wszystko za burtą okrętu.
Słysząc słowa smoka , uniosła głowę zerkaj ac na gniazdo, gdzie znajdował się jej brat.
- Po prawdzie, to nie.
- Co w takim razie robisz w takim miejscu? Tutaj nie ma grama prywatności. -
odparł smok.
- Wyjaśnisz mi, co ma prywatnośc do małomówności ?
- Małomównośc z reguły oznacza tajemnice. A ich utrzymaniu nie sprzyja brak prywatności. -
ton Sylve mógł sugerować, że nie lubi tłumaczyć rzeczy oczywistych.
Noa wzruszyła ramionami, po czym wydobyła kawałek suszonego mięsa zza pasa. Spokojnie odgryzła kawałek i zaczęła go spokojnie żuc.
- A Ty jaszczurko jesteś pogromcą tajemnic ?
Smok nie okazał po sobie tego, że kobieta obraziła go.
- Nie jestem jaszczurką, samico. A może suko, skoro porównujemy się do innych ras? - odpowiedział a pytanie było bardziej skierowane do siebie, niż do niej.
- Nie, nie jestem pogromcą tajemnic. -
- Nazywaj mnie jak ci wygodnie, nie specjalnie mnie to obchodzi. -
ton jej głosu pozostawał obojętny- Wyglądasz na jaszczurkę... tam skąd pochodzę, dużo podobnych do Ciebie biega po lasach. - uderzyła palcem o powierzchnię czaszki zawieszonej na skórzanym rzemyku. - Niektóre nawet są smaczne... Wiem już , że nie jesteś pogromcą tajemnic i jaszczurką. Idziemy do przodu, ze świtem zapewnie będziemy jak rodzina...- powiedziała półżartem, pół kpiną.
- Wątpię. Nie przywykłem do prowadzenia dyskusji z obrażającymi mnie osobnikami. Cóż, mam nadzieję że wachty będą inaczej dobierane. Miłego wieczoru. - wypranym z emocji głosem zakończył rozmowę, nie ruszając się jednak z miejsca które zajmował.
- Bardzo łatwo cię obrazic... Zazwyczaj ludzie płaczą dopiero w momencie, kiedy mam szczery zamiar ich zranic. Ale jaszczurki , które nimi nie są, mają inne zwyczaje. - kiwnęłą głową w kierunku mroku.- Niech noc będzie dla ciebie łaskawa, dumna istoto.


***********************

Kolejny dzień nie przyniósł nic nowego. Bezkres morza, brak lądu, delikatne bujanie okrętem. Sylve kiedy nie musiał wypełniać idiotycznych rozkazów, spał bądź rozmyślał siedząc w trudno dostępnym miejscu. Jeśli miał okazję, zawsze starał się zamienić z kimś z najemników czy też załogi dwa, trzy słowa. Zdobycie zaufania części załogi zawsze mogło się okazać bardzo przydatne.

Po śniadaniu nastąpił nieoczekiwany apel. Kapitan, którego zabrakło na śniadaniu, pojawił się na mostku i zaczął przemowę o honorze, zdradzie i innych rzeczach, o których ludzie nie mieli pojęcia. Sylve uważał że istoty, które nie dożywają z reguły 6o wiosny nie mogą wiedzieć czym jest honor. A tym bardziej zdrada, chyba że zagoszczenie między nogami innej kobiety niż żona odpowiada temu słowu.

Elfi kapitan przedstawił dość jasno sytuację, a swoje słowa poparł wyrzuceniem z worka uciętej głowy majtka. Smok wzbił się w powietrze tak, aby móc zobaczyć nieco lepiej ową głowę. Osiadł po chwili na ramieniu Artuara i popatrzył na niego znaczącym wzrokiem. Kiedy apel się skończył, zagadnął po cichu.
- Czyżbyśmy mieli na statku kogoś, komu nie podoba się władza na statku?
- Może ten ktoś chciałby przejąć statek dla własnych celów? - pomyślał na głos Atuar. - Bunt na okręcie?
-Zastanów się. Jeśli nawet wszyscy oprócz nas mają jeden cel i działają wspólnie nie są w stanie poprowadzić statku. Załoga jest niezbędna. Wytrucie jej oznacza niemożność dalszego rejsu. A z kolei po morderstwie kapitana załoga bez szemrania usunęłaby z pokładu podejrzanych. Niekoniecznie w szalupach.- szeptem przedstawił swoje wątpliwości.
- Może to ktoś, kto zna cel kapitana i chce za wszelką cenę uniemożliwić jego realizację - stwierdził Atuar. - A dla sprawnego maga opuszczenie statku nawet bez szalupy to żaden problem.
-Łatwiej byłoby zniszczyć statek w porcie. - smok zdawał się mieć pierwszorzędną zabawę negując wszelkie podawane przez Atuara propozycje rozwiązania tej zagadki.
- Jak myślisz, kto może chcieć śmierci kapitana? Ktoś z załogi, czy może jeden z nowo zaciągniętych na okręt najemników?- zmienił nieco temat.
- Mylisz się. - Atuar pokręcił głową. - Jeśli wypadek przydarzy się w porcie, to zawsze można wymienić statek lub kapitana. A na morzu... zanim ktokolwiek pomyśli, że coś się stało, to minie dobrych kilka miesięcy. A w tym czasie da się przedsięwziąć kolejne kroki.
-Przez ciebie będę zmuszony zmienić swoje zdanie o ludziach. - z wyrzutem powiedział Sylve.
- Przeze mnie? - zdziwił się Atuar. - Wszak nie ja podtrułem załogę.
Smok westchnął teatralnie.
- Ale potrafisz logicznie myśleć. A to u przedstawicieli twojej rasy nie jest zbyt często spotykane. Co więcej, prawie w ogóle. wytłumaczył Atuarowi o co mu chodziło.
- Mam nadzieję, że nie będziesz o tym braku myślenia nie ropowiadał zbyt często - stwierdził kapłan. - Niektórzy mogą się poczuć dotknięci takim stwierdzeniem.
-Czy wy, ludzie, na prawdę nie akceptujecie prawdy? Na prawdę wielokrotnie myślałem, jak rasa tak dziwnych istot może coraz bardziej dominować w Krainach.-
- Jak to pozory mylą. - Uśmiech Atuara był co najmniej kpiący. - Ale pocieszające jest to, że inne rasy również mają o sobie zbyt wysokie mniemanie i mają uszy zamknięte na głoszone o sobie prawdy.
-Mam podobne zdanie drogi Atuarze. Krasnolud potrafią być doprawdy irytujące. Cieszę się, że myślimy niemal tak samo. ton Sylve nie zdradzał czy mówił on poważnie, czy podchwycił i kontynuował grę swojego towarzysza.
- Całe szczęscie to, co mówią o smokach, ze są bardziej zarozumiałe, niż elfy, przekonane o swej wszechwiedzy i nieomylności, tudzież obojętne na wszystko, co się dzieje, prócz własnego nosa, i że mają w głowach tylko i wyłącznie swoje skarby, jest bezczelnym pomówieniem. - Atuar uśmiechnął się sympatycznie. - Chyba że jesteś jakimś wyjątkiem.
-Ludzie nigdy nie pojmowali prawdziwej natury smoków, stąd te legendy a raczej oszczerstwa. - odpowiedział tym razem poważnie smok.
- A co do oceny mojej osoby, to pozostawię to tobie i twoim osądom.- dodał z przyjacielskim uśmiechem wymalowanym na pysku, co z powodu ukształtowania tego było niezwykle trudne.
- Gdyby cię źle oceniał - odparł natychmiast Atuar - nie znaleźlibyśmy się na tym samym statku.
Smok w niemej odpowiedzi kiwnął tylko łbem w podziękowaniu.
- Masz jakieś propozycje, jeśli chodzi o sytuację w jakiejś się znaleźliśmy? powrócił do tematu po chwili milczenia.
- Muszę porozmawiać z kapitanem o pewnym pomyśle - odparł Atuar. - I powinienem to zrobić jak najszybciej. A potem zobaczymy.
- Gdybyś potrzebował z mojej strony jakiejkolwiek pomocy, służę.- odparł jedynie Sylve nie pytając o szczegóły. Jeśli kleryk będzie chciał, sam się z nim owym pomysłem podzieli.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć - zapewnił go Atuar. - A teraz idę. Mam nadzieję, że zechce ze mną porozmawiać.
Smok pozostał przy burcie, wpatrując się w morze. Mimo wszystko uspokajało go. I zaczynał je nawet lubić.

***********************


Kiedy na statku ogłoszono alarm, Sylve zatopiony był w śnie. Mimo iż spał głęboko i mocno, alarm obudził go dość szybko. Smok zawsze, nawet podczas snu, był niezwykle czujny. Zbytnio cenił sobie swoją osobę, by narażać się na niespodziewane ataki. A takie mogły się zdarzyć w każdej chwili.

Na pokładzie znalazł się chwilę po ogłoszeniu alarmu. Brak ubioru pozwalał mu zaoszczędzić bardzo dużo czasu. Na słowa kapitana smok zareagował błyskawicznie.
- Zgłaszam się.- dwa słowa w obecnej chwili wystarczyły według Sylve. Czekał na pozostałych członków wyprawy.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 07-02-2012, 12:54   #28
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Widok odciętej głowy świadczył o dwóch rzeczach - że kapitan nie patyczkował się ze zdrajcami, oraz że był nader pochopny w swych działaniach. W końcu lepiej by było przesłuchać zdrajcę, zanim się go zabije. Chyba że zostało to zrobione i całe przedstawienie miało na celu tylko i wyłącznie upewnienie truciciela, że jest bezpieczny. Ponoć znany wróg jest mniej groźny, niż kolejny, którego trzeba dopiero wykryć. A, jak powiadają, po nitce do kłębka...
Bez względu na wszystko istniał pewien sposób na dowiedzenie się, kto maczał w tym wszystkim palce. Nie do końca pewny, ale powtórzony kilka razy dawał wielkie szanse na osiągnięcie sukcesu. Ale to trzeba było omówić z kapitanem.

Dla zwykłego najemnika dostanie się przed oblicze Lanthisa okazało się chwilowo niemożliwe, jednak bosman zgodził się na pośrednictwo w rozmowach.
- Kapitan zgadza się na rzucenie czaru - stwierdził Thort swym nieco zachrypniętym głosem - oczywiście jeżeli nie wiecie, kto dopuścił się haniebnego czyny. Kapitan nie stosuje zbiorowej odpowiedzialności - ciągnął bosman - więc ci którzy nie mają ze spiskiem nic wspólnego nie mają się czego obawiać. Powiedz tylko kiedy, a wszystko przeprowadzimy jak trzeba. Jeśli ktoś się nie zgodzi... - Na twarzy bosmana pojawił się niezbyt sympatyczny uśmiech.
Thort zamilkł na chwilę.
- Szczerze mówiąc - dodał znacznie ciszej - jedyną nadzieją dla winnego jest przyznanie się i zdanie się na łaskę kapitana.

Jak na razie pomysł pozostawał w sferze planów, a informacja o nim tkwiła w głowach trzech osób, w tym projektodawcy. Atuar nie miał zamiaru kogokolwiek informować o założeniach swego planu i o sposobach jego realizacji. Łatwo można się było domyślić, że truciciel (lub truciciele) woleliby, by kapłan znalazł się za burtą zanim nadejdzie pora wykrycia winnego. A dopóki nikt nic nie wiedział...
Co prawda wspomniał o swym planie smokowi, ale miał nadzieję, że Sylve będzie trzymać język za zębami i nie wypaple nic nikomu.

Z ponurą miną, jakby jego starania nic nie przyniosły, Atuar ruszył pod pokład. Teraz wpadało poczekać, aż przyjdzie południe, a potem - zrealizować plan.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-02-2012, 18:42   #29
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Podczas porannego apelu Yagar obserwował wystąpienie kapitania z lekko uniesioną lewą brwią i kpiącym grymasem na twarzy. Od czasu do czasu chichotał cicho. Lanthis okazywał swe kolejne słabości - nie dość, że był wybuchowy to jeszcze nadmiernie okrutny. W Thay źle patrzono na okrutne traktowanie niewolników. Przecież sprawni byli o wiele bardziej przydatni! Podobnie było w przypadku majtka, mógł się do czegoś przydać. Chociaż, teoretycznie już się przydał - pokazał załodze, że lepiej nie sprzeciwiać się kapitanowi.
Początkowo czarodziej sądził, iż długouchowi może chodzić o niego, lecz po co byłaby ta szopka? Już wcześniej go zrugał za domniemane szpiegowanie (a przecież on tylko zgubił swój magiczny kolczyk...). Dopiero gdy elf wspomniał o podtruwaniu załogi zdobył pewność, że nie chodzi o innego najemnika.
"- Że też wcześniej na to nie wpadłem..." - przeszło mu przez myśl. Ktoś miał sprytny plan. Ale z drugiej strony jak samemu kierować galeonem? Plan sprytny, lecz niedoskonały. Powinno się wytruć oficerów - tę rudą małpę, Lanthisa i jego dziewkę. Niziołka można było zostawić, bo dobrze gotował. Po wytruciu kadry można było spokojnie przejąć władzę na okręcie.
"- Głupcy... Ja zrobiłbym to o wiele lepiej." - Miał już wprawę w intrygowaniu. Bycie Czerwonym Magiem do czegoś zobowiązywało, prawda?
Gdy tak się zastanawiał doszedł do wniosku, iż ktoś mógł próbować wykorzystać do trucia załogi jego receptury. Może nawet ktoś chciał skierować podejrzenia na niego? Całe szczęście, że miał się jak wybronić. W końcu jego towarzysze zostali powiadomieni o kradzieży, więc był czysty.
Mag z uwagą przyjrzał się przymusowym towarzyszom szukając wśród nich truciciela. Należało się go pozbyć. Raz - knuł przeciwko niemu. Dwa - odkrycie go może poprawić stosunki z tym długouchym skurwielem. Może nawet pozwoliłoby uśpić jego czujność?

Uczniowie Czerwonych Czarodziei albo śpią czujnie albo kończą ze sztyletem wbitym po rękojeść w brzuch. Yagar gotów był w każdej chwili zerwać się z hamaka (nawiasem mówiąc - strasznie niewygodnego) i przyłapać kogoś na grzebaniu w jego rzeczach. Dlatego też obudził się od razu gdy tylko ogłoszono alarm. Nie żeby mu się to podobało - wolałby leżeć na niewygodnym hamaku - ale był do tego zmuszony. Szybko narzucił na siebie szatę, zarzucił na ramię torbę, schował sztylety i wziął kuszę, po czym wyszedł wraz z innymi na pokład.

Całe szczęście wydarzenie które wywołało alarm było na tyle ciekawe, że mag przestał żałować wstania z hamaka. Tajemniczy okręt był interesujący, nawet mimo irytującej mgły która unosiła się na pokładzie.
- Ja pójdę - rzucił gdy tylko Lanthis kazał piątce ochotników iść do łodzi. Zbadanie statku samo w sobie było ciekawe, poza tym mogło przybliżyć go do tajemnic kapitana. Nie zniechęciło go nawet ostrzeżenie jednego z najemników, że na pokładzie widać było ciała. To nawet dobrze, będzie mniej roboty. A jeśli się okażę, że jednak nie wszyscy na łąjbie są martwi to... też dobrze.
"- Dawno niczego nie spopieliłem..."
 
Wnerwik jest offline  
Stary 09-02-2012, 11:48   #30
 
morscerta's Avatar
 
Reputacja: 1 morscerta nie jest za bardzo znanymorscerta nie jest za bardzo znany
Courynn bardzo źle przyjął informację o trucicielu wśród najemników. Nie tylko nie podobał mu się fakt, podobnie jak reszcie załogantów, że mógł by hipotetyczną ofiarą zamachu, to jeszcze prędko zdał sobie sprawę, że od tej pory dychotomiczny podział na zbrojnych najemników i resztę marynarzy stanie się jeszcze bardziej widoczny. Martwiło go to nie tylko ze względu na to, że identyfikował się z obiema tymi grupami, ale również dlatego, że w przeciwieństwie chyba do truciciela zdawał sobie sprawę, że póki pozostają na morzu, póty zdani są na łaskę i niełaskę tych, którzy potrafią to morze okiełznać.

Jeśli Ragnar i reszta nawet nie zdecydują się nas wyrzucić za burtę, tylko, Selune pozwól, spuszczą nas w szalupie, to i tak będzie to pewna śmierć. Ani dzikuska, ani mag, ani jednoręki szczur lądowy, jakkolwiek mogą być miłymi towarzyszami niedoli, nie pomogą nam wtedy. Braegen z zamyśloną miną opierał się o burtę statku. Stały u niego uśmiech na chwilę gdzieś zniknął, przyćmiony troską i rozżaleniem.

Marynarz ruszył powoli wzdłuż pokładu, wciąż pogrążony w myślach. Lanthis ma rację. Szpiegostwo, prowokatorstwo, teraz trucicielstwo - na morzu może to oznaczać tylko śmierć. To nie Waterdeep, to nie Athkatla - tutaj nie dasz dyla między uliczkami i nie przeczekasz kilku dni pochowany u koleżki na strychu. Jeśli przekroczymy pewną granicę, to się zwyczajnie zakradną i poderżną nam gardła we śnie i nim minie doba będziemy tylko strzępami mięsa rozrywanego przez stworzenia z głębin.

Optymizm - optymizmem, ale Courynn znał wymiar kar za przestępstwa popełniane na statkach i znał powagę majestatu i bezwzględnej władzy jaką kapitan sprawował nad swoją załogą. Wiedział, że nie uda mu się z tego wykpić gładką gadką i nikogo nie będzie interesowało to, że sam najchętniej by truciciela przeciągał pod kilem tak długo, aż pozostałby z niego strzęp skóry.

Spacerował tak wśród wrogich spojrzeń i ostrzegawczych syków, gdy nagle pokład przeszył donośny okrzyk z góry:
- Leci szot!

Courynn błyskawicznie rozejrzał się wzdłuż bakburty w poszukiwaniu źródła zamieszania. Rzeczywiście, kilka metrów od niego stał zgięty w pół majtek (pewnikiem ostatni świeży narybek, niedoświadczony jeszcze na morzu) ściskając się za złamany nadgarstek. To handszpak kabestanu, obracając się jak szalony po nieumyślnym zwolnieniu blokady, musiał uderzyć żołtodzioba gdy ten nakręcał szoty. W taką wichurę to się mogło zdarzyć - majtek nieumyślnie zwolnił blokadę, a nagły podmuch wiatru wydął żagiel i zaczął z wielką mocą wyciągać szot nakręcony na kabestan. Obracający się przez to handszpak musiał wyrwać się marynarzowi i uderzyć go silnie w dłoń. Cała usterka nie była dla statku znacząca - ot, żagiel by się wydął, ktoś musiałby znowu nakręcić szoty, a cała grupka obsługująca przedni maszt musiałaby dopasować znowu swoje linki.



Courynn jednym susem przesadził odległość dzielącą go od majtka, odepchnął go na bok i wcisnął kołek zabezpieczający z powrotem na miejsce. Siła odśrodkowa trzasnęła przegniłe drewno i ze straszliwym zgrzytem ruch urządzenia na chwilę ustał. Braegen jedną ręką przerzucił luźną końcówkę szota przez balustradę i sprawnie zawiązał najprostszy węzeł pętelkowy. Gdy drewienko kołka puściło, zabezpieczona o balustradę lina naprężyła się z cichym sykiem, ale wytrzymała - żagiel się uspokoił. Courynn odetchnął głęboko i oparł się o kabestan, znów z lekkim, nonszalanckim uśmiechem na obliczu. Ot, bohater, który zaoszczędził właśnie załodze sześć do ośmiu minut roboty - pomyślał z przekąsem, ale też pewną dozą zawodowej dumy.

Do klęczącego majtka zbliżyło się czterech towarzyszy. Pomogli mu wstać, a dwóch zniknęło wraz z poszkodowanym pod pokładem, by odprowadzić go do chirurga. Pozostała dwójka rozejrzała się niepewnie, a starszy z nich zagaił:
- Nie wiedzieliśmy, że wśród najemników są i ludzie morza.
Courynn rozłożył teatralnie ręce i uśmiechnął się niewinnie. Marynarz odpowiedział spojrzeniem, w którym, wydawać by się mogło, pojawiła się nutka sympatii. Po chwili kontynuował:
- Z młodego jeszcze jełopa, ale się wyrobi. Nauczkę będzie miał, żeby nie wyciągać blokady, zanim liny nie zabezpieczy. Należą wam się podziękowania, marynarzu. Mam na imię Jon, a ten tutaj to Pourd.
Marynarz wyciągnał prawicę, którą Courynn szybko uścisnął, ściągając przy tym swój fikuśny kapelusz z piórkiem.
- Chodźcie, Jonie i Pourdzie, pomogę wam z tym kabestanem.

***

- Okręt z lewej burty! - dobiegł krzyk z gniazda - Jakieś dwieście metrów.

Oczy wszystkich zwróciły się w jedną stronę. Z tajemniczej, magicznej mgły wyłoniła się niewielka, dwumasztowa karawela. Swobodny dryf, zwinięte żagle i brak świateł pozwoliły wnioskować, że okręt jest opuszczony. Na pokładzie Czarnego Gryfa prędko zaczęła się uwijać trójka marynarzy, szykując się do spuszczenia na wodę jednej z łodzi.

Panowała nerwowa, pełna napięcia atmosfera, utrzymująca się zresztą już od wejścia okrętu we mgłę. Courynn nie wiedział, czy marynarze wcześniej regularnie spotykali opuszczone statki w tej mgle - bo przypuszczał, że nie to jest pierwszy raz kiedy się pojawiła - ale wiedział, że na pewno sam jest zaniepokojony.

Miał już trochę lepszy humor niż rano - udało mu się przekonać do siebie kilku marynarzy podczas pomocy z kabestanem. Skwapliwie pozwolili mu uczestniczyć w późniejszym ponownym naciąganiu takielunku i przeciągania dział pokładowych. Jon i Pourd, początkowo spięci obecnością truciciela, powoli się rozluźniali po pierwszych nieśmiałych dowcipach i morskich historyjkach. Yartarczyk odwiedził nawet w "lazarecie" (rzeczywiście ciasnym pokoiku chirurga) nieszczęśliwego majtka, Adama. Courynn wiedział, że to syzyfowa praca i czterech przyjaznych marynarzy w metaforycznym morzu wrogości i tak niczego nie zmieni, ale tyle wystarczyło, żeby poprawić mu humor i pozwolić na to, żeby jego twarz się rozpogodziła.

Courynn obserwował właśnie dryfującą karawelę w swojej ulubionej pozycji - nonszalancko oparty o burtę - gdy w jego umyśle pojawił się doskonały pomysł. Złapał się liny dla równowagi i wskoczył energicznie na burtę, podparty o wanty. Sięgnął do kieszeni kurty i wydobył z niej złocisto-miedziany cylindryczny przedmiot o długości około dziesięciu centymetrów. Prezent od Dukana. Wiedziałem, że jeszcze nie raz się przydasz! Tysiąc sztuk złota, pomyślał by kto - cena godna raczej wymyślnego elfiego artefaktu, niż trzech soczewek i poobijanej rury. Courynn rozłozył przedmiot - była to luneta - i przyłożył go do oka.

Po kilku chwilach ciszy przemówił donośnym głosem w kierunku kapitana, bosmana i grupki najemników:
- Mgła jest za gęsta, żeby dostrzec szczegóły, czy cokolwiek innego. Ale wiedzcie, że na pokładzie leży kilka ciał. Ci ludzie są martwi.
 
morscerta jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172