Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-03-2012, 15:24   #21
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny cd.

Rafael również podszedł do reszty. Niektórzy spoglądali na niego zaciekawieni, podobnie jak na Yarkissa. Nie przerywając nikomu, postanowił przekazać grupie, co ustalili.
- Wybaczcie nasze odejście, ale sprawa wymagała krótkiej rozmowy w cztery oczy. - spojrzał wymownie na Yarkissa, a następnie znów na resztę zebranych. - Jeśli większość uzna, że potrzebna jest nam osoba, która będzie decydować o tym, jaką drogą pójdziemy, ja oraz Yarkiss możemy się tym zająć. Obaj znamy się na wędrówce po lesie, a co dwie głowy, to nie jedna. Nie myślcie, że chcemy wami rządzić, taki obowiązek to duża odpowiedzialność. Każdy z was odpowiada za siebie, ale jeśli nasza grupa ma się trzymać razem, i co najważniejsze - ma przeżyć, ktoś w kluczowych sytuacjach musi decydować o wszystkich. Jeżeli ktoś z was uważa, że lepiej się tym zajmie, niech przedstawi swoje racje. W międzyczasie proponuję żebyśmy kontynuowali podróż schodząc z traktu do lasu, i to najlepiej zaraz. Pościg z Viseny jest całkiem możliwy.. -Ralfi obserwował reakcje uciekinierów. Czuł się trochę dziwnie, mówiąc tak poważnie do większej grupy osób, ale starał się brzmieć naturalnie. W ostatnich słowach zerknął na Jarleda.
Jarled uśmiechnął się słysząc słowa Ralfiego. Liczył na to że on się zgłosi.
-
Wiesz że ważniejsza jest umiejętność ratowania drużyny z kłopotów niż znajomość lasu? Poza tym czy ktoś jeszcze chce się zgłosić? Jeżeli nie i nikt nie zgłosi sprzeciwu to sprawa jest chyba jasna - powiedział
- No, w naszym przypadku jedno z drugim ma wiele wspólnego. Przynajmniej na razie.. - wtrącił Rafael. Uniósł nieco brwi i pokiwał głową. Następnie zrobił krok do tyłu i oczekiwał na dalsze komentarze towarzyszy. Wolałby, żeby zeszli już z traktu, ale na razie milczał.

Solmyr zatrzymał się i powiedział spokojnym tonem.
- Nie zgadzam się. Drogę którą będziemy podążać wybierzemy wspólnie. Skąd wiecie, że tylko wy znacie się na wędrówce? Nie myślę, iż będziecie rządzić mną. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktoś mną rządzi. Nasza grupa, mimo drobnych sporów będzie się trzymać razem, każdy oto zadba, po za tym mamy wspólny cel. Nieistotne jest czy ktoś wróci po odnalezieniu karawany, ale do niej podążymy razem. W kluczowych sytuacjach zadecydujemy albo razem, albo zadecyduje za nas instynkt. Trakt jest bezpieczny. A pościg z Viseny? Rafaelu, większość z nas to wyrzutki. Ty prawdopodobnie poinformowałeś rodzinę. Kochasz ich i oni o tym wiedzą. Zdają sobie sprawę, że robisz to dla nich i się nie cofniesz. Na wieść o odejściu Etroma, mieszkańcy raczej się ucieszą. Domniemam, że z wyruszenia Jarleda jego bliscy będą dumni. Wiecznie samotny, odizolowany, teraz stanie się bohaterem. Fernas, darmozjad i awanturnik był już raz na wyprawie, nikt pościgu nie wysyłał z tego co mi wiadomo. Główny złodziej Viseny, Saelim, jego będą chcieli sprowadzić, to pewne. Yarkiss pochodzi, tak jak ja, z Zewnętrznej Osady, większość z nas już dawno stała się samodzielna i nie robi się u nas histerii z odejścia jednego czy dwóch osób. Korenn, kolejny z zewnętrznej, najczęściej zamknięty w domu, wąż za przyjaciela, to też nie są powody do pościgu. Eillif, tylko dla niej mogą za nami pobiegnąć, chyba że czegoś nie wiem.
Słowa dostojnie drgały a Solmyr pozwalał im wybrzmiewać. Jego pierwsze przemówienie w życiu. Było niezwykle spokojne, niczym wiosenny poranek. Do cna wytarte z emocji. Nie wiedział czy świadczyło to o nim dobrze. Nie każdy spokojem odpowiada na spokój, szczególnie kiedy chodzi o życie.

-Nie martw się... Solmyr, nikogo się nie spodziewam, a nawet jestem pewna, że nikt nie będzie miał zamiaru mnie gonić -
skomentowała ze spokojem Eillif, zupełniezaskoczona swoją śmiałością.
Fernas skrzywił się słysząc, że nazywa się go darmozjadem. ~ Ojciec wszystkim te kłamstwa wciska? ~ pomyślał.
- Solmyr dobrze mówi, ale jakiś lider by się przydał. Ktoś musi podejmować kluczowe decyzje i nie mogą to być dwie osoby. Nikt z was nie przewidział, że przywódcy mogą mieć odmienne zdania? Co wtedy? Podzielimy się na dwa wrogie obozy? Albo jeden rządzi i wszyscy wiedzą co robić, albo robimy samowolkę. - powiedział bard.
- Ależ Solmyr, ranisz mnie. Beze mnie w wiosce będzie zbyt nudno, z pewnością zechcą mnie tam z powrotem. - Powiedział Saelimuśmiechając się złośliwie. - Według mnie jednak za bardzo przeżywasz. Jeśli nie spodoba ci się decyzja Ralfiego lub Yarkissa nikt nie każe ci ślepo się jej posłuchać. Poza tym, jeśli się nie sprawdzą zawsze możemy zostawić ich na pastwę dzikich zwierząt. - Spojrzał na Rafaela próbując dowiedzieć się, czy naprawdę w to uwierzył.
Rafael, słuchając Solmyra, znów poczuł to dziwne uczucie, kiedy słowa młodzieńca dotknęły jego osoby. ~ Z nim musi być coś nie tak ~ pomyślał i miał nadzieję, że kiedyś się dowie co dokładnie. Na razie wolał o tym nie dyskutować, nie przy wszystkich. Dlatego ugryzł się w język, mimo że to, co o nim powiedziano, nie było do końca prawdą. Sam miał wątpliwości, więc póki co wolał wstrzymać się z popieraniem lub argumentowaniem jakiegoś rozwiązania. Nie komentował, czekał aż każdy się wypowie.
- Zaczekaj Fernasie - zwrócił się do barda, a jego gest w stronę Solmyra miał podobny wydźwięk. Wypowiedź Oszusta skwitował krzywym uśmiechem. - Co inni myślą? - spojrzał po twarzach pozostałych.

Słońce coraz wyżej wznosiło się nad horyzontem, a oni wciąż tkwili w tym samym miejscu, dyskutując kto i komu ma rozkazywać. Wyglądało na to, że czym dalej od Viseny, tym atmosfera stawała się bardziej napięta. Tymczasem Yarkiss przysiadł pod drzewem i wyciągnął z plecaka część jedzenia, jakie zabrał ze sobą z domu i zaczął się zajadać wędzonym mięsem. W międzyczasie przysłuchiwał się właśnie toczonej rozmowie.
Przypuszczał, że wybór przywódcy grupy może być problemem i nie każdy będzie zachwycony rozwiązaniem jakie zaproponował Rafael, ale nie spodziewał się tak wielkiego sprzeciwu, szczególnie ze strony Solmyra. Naiwnie sądził, że poprowadzenie grupy w lesie przez tropicieli okaże się dla innych rzeczą naturalną i oczywistą, lecz szybko przekonał się, że pozostali mają inne zdanie na ten temat. Postanowił jednak nie zabierać głosu w dyskusji. Nie zamierzał na siłę uszczęśliwiać i przekonywać innych do swojego pomysłu. Wolał cierpliwie poczekać co w końcu uzgodnią jego współtowarzysze. Wiedział, że sytuacja wygląda inaczej niż dotychczas. Teraz sam nie może decydować o sobie i jest uzależniony od innych, jeśli chce odnaleźć Canryka.

Jarled spojrzał na towarzyszy ze zdziwieniem.
~Znowu kłótnia... zanim znajdziemy wóz pokłócimy się i pozabijamy nawzajem~ Pomyślał po czym skupił się na tym co wszyscy proponują. Rafael i Yarkis chcą we dwóch przewodzić tej wyprawie. Jarled nie widział w tym sensu, przywódca ma być jeden, jeżeli chce się ich wybrać więcej to równie dobrze cała drużyna może decydować. Solmyr proponował aby wszystko wybierać wspólnie. ~Już to widzę. Kłócimy się o muzykę a co dopiero gdzie nocować albo co zrobić~
Pozostał jeszcze Saeilm. Nie wniósł on nic do rozmowy ale jego osoba już wystarczająco denerwowała syna grabarza.
-
Musimy wybrać jednego przywódcę wyprawy. Nie ma sensu wyznaczanie kilku osób czy nie wyznaczenie nikogo. Ktoś musi podjąć decyzję; ktoś musi podejmować najważniejsze decyzje - Powiedział Jarled po czym dodał - Ja proponuje aby w kluczowych sytuacjach kierował nami Ralfi, czy ktoś się ze mną zgadza?
Eillif z uwagą wysłuchała przemówienia Solmyra i była pewna, że większości jej towarzyszy nie podoba się postawa Rafaela i Yarkissa. Ona, osobiście nie miała nic przeciwko temu, a nawet cieszyła się, że nie musiała podejmować tak ważnej decyzji. Nie chciała podpaść żadnemu z tych młodych mężczyzn, więc usiadła niedaleko Yarkissa i napiła się wody.
Ale jednak rozmyśliła się... Uznała, że teraz i ona jest częścią grupy oraz zaczęła obawiać się, że ta rozmowa może w dość krótkim czasie przemienić się w kłótnię. Powiedziała więc najspokojniej jak potrafiła:
- A gdyby tak, tylko na próbę wybrać Rafaela i Yarkissa? Jeżeli wszystko będzie dobrze, zostawimy to tak jak jest, ale jeżeli ktoś nadal będzie miał wątpliwości, to wspólnie wybierzemy inaczej.
Solmyr, czekał. Kiedy większość wyraziła swoje zdanie. Rzekł głosem pozbawionym zainteresowania.
- Rafael nie chce być liderem, tak samo jak Yarkiss, z tego co zrozumiałem. Uważam, że osoba, która czegoś nie chce a jest zmuszana i działa pod presją reszty nie jest w stanie poprawnie wykonać, nałożonych jej obowiązków. Powinniśmy ruszyć. Zagłosujmy, czy ruszymy traktem, lasem czy drugim brzegiem. A przy ognisku dokończymy rozmowę. Ja głosuję z traktem. Nawet jeśli będzie wysłany pościg, co jest wątpliwe, nie wrócą nas, a przy najmniej mnie, żadną siłą.
- Rzeczywiście, lepiej by było, żebyśmy szli, chociażby traktem, jak na razie. Przecież możemy o tym rozmawiać i przy okazji nie pozostawać w miejscu. -
stwierdził Rafael i zrobił powoli kilka kroków na przód, spoglądając, czy reszta pójdzie za nim.
- Nareszcie. - Yarkiss odetchnął z ulgą. Miał już dość bezczynnego siedzenia. - Pora już ruszać, chodźmy. - Zwrócił się do siedzącej obok Eillif, po czym żwawo wstał spod drzewa i ruszył za Rafaelem.

Ralfi zaczekał chwilę, aż siedzący towarzysze ruszą się z miejsc i kontynuował, idąc koło Solmyra. - Rozumiem Solmyrze, że masz swoje zdanie na ten temat, ale powinieneś wziąć pod uwagę, że niektórzy nie są na tyle pewni swojej wiedzy i umiejętności, którymi należy posługiwać się podczas podróży. Ktokolwiek nie miałby prowadzić, naradzanie się z resztą co do poszczególnych kwestii jest chyba jasne, a przynajmniej tak mi się wydaje. Szczerze mówiąc, gdyby temat przywództwa nie został poruszony, nie zastanawiałbym się nad tym i podobnie jak Ty, pozostałbym w przekonaniu, że idziemy i decydujemy po prostu wspólnie. A to robi zarówno ze mnie, jak i z Ciebie kogoś odpowiedniego do prowadzenia grupy. - spojrzał na Solmyra, będąc ciekawym czy zrozumie ten wniosek. - Jednak jeżeli są osoby, które podjęły ten temat, oznacza to, że mają potrzebę, by ktoś kierował ich działaniami. Dlatego też chciałem, aby każdy wyraził swoje zdanie, przez co można by ocenić ile z nas wolałoby przewodnika. - Zwracał się tymi słowami do Solmyra, ale mówił głośno, nie była to poufna rozmowa. Liczył, że przekona merytorycznie chłopaka z Osady lub chociaż uzmysłowi mu to, o czym najwidoczniej nie pomyślał. Według niego Solmyr był właśnie takim, nieco zdziwaczałym indywidualistą, ale mimo to zaskoczyło go, że aż tak stawiał sprawę. Dla Rafaela brzmiał trochę, jakby nie chciał uznać żadnego kompromisu.
- Nie wiem jak Yarkiss, ale ja mogę podróżować bez obranego przewodnika, tak jak mówiłem, dla mnie to była oczywista sprawa. Jeśli natomiast, prawem większości zdecydujemy, że ma być ktoś prowadzący, mogę podjąć się tego obowiązku i wcale nie będę odczuwał jakiejś niechęci do tej roli. - stwierdził
Ralfi, nawiązując do ostatniej wypowiedzi Solmyra. - Rozumiem również, że macie wątpliwości co do prowadzenia grupy przez dwie osoby. Jednakże jest to swego rodzaju optimum, do jakiego doszliśmy z Yarkissem. - lekko westchnął, mówiąc o tym. - Podejmując decyzje w podróży, opieralibyśmy się na naszej wiedzy i doświadczeniu, jako łowcy. To trochę inna sprawa, niż wybór strawy, tam rzeczywiście można się kłócić. Zauważcie w końcu, że Yarkiss jest najstarszy z nas wszystkich, dlatego chciałbym, żeby dzielił ze mną taki obowiązek, jeśli dojdzie do sprawowania przewodnictwa przeze mnie. Ze swojej strony mogę obiecać, że podejmując decyzje kierowałbym się tylko merytorycznymi względami i dobrem ogółu i myślę, że Yarkiss może powiedzieć to samo. - Zakończył i odwrócił się na moment, spoglądając na syna Petera. ~ W razie czego możecie zostawić nas na pastwę dzikich zwierząt ~ wspomniał słowa Oszusta, uśmiechając się w duchu, ale zostawił je dla siebie.
Yarkiss nie miał zamiaru się odzywać, ale poczuł się wywołany do odpowiedzi przez Rafaela.
- Mogę wam obiecać, że czego bym nie zrobił w czasie tej wyprawy, będę to robił z myślą o sobie, a co za tym idzie także w interesie grupy. Jasne jest przecież, że sam w pojedynkę nic nie wskóram, podobnie jak wy, dlatego chcąc skończyć szczęśliwie całą tę wyprawę jesteśmy skazani na siebie. Lepiej skończmy te spory i zacznijmy współpracować. Moja propozycja jest taka: skoro nie możemy dojść do porozumienia, jaką drogą mamy podążać, może lepiej niech zadecyduje moneta, a resztę spraw obgadamy w czasie postoju. - Sięgnął do kieszeni po jednego srebrnika. - Oszczędzi nam to wiele czasu. Co wy na to? - Yarkissowi było już obojętne, którędy będą podróżować.
Solmyr, wysłuchał Rafaela przyglądając się lasowi, sprawiając wrażenie, iż jednak nie słucha. Powiedział zamyślonym i jednostajnym tonem.
- Rozumiem Cię Rafaelu. Nie obawiaj się niczego z mojej strony. Choć to dla mnie nietypowe, zależy mi na grupie. Nadal obdarzam Cię sympatią. - Westchnął i rzekł trochę głośniej. - Wybieram trakt i wole aby cokolwiek było wybrane z naszej woli a nie losu. - Spojrzał na Yakissa, swoimi nieobecnymi jasnoniebieskimi oczami. - Po za tym moneta ma dwie strony a propozycji o ile pamięć mnie nie myli były trzy.

I tak kolejna propozycja Yarkissa spaliła na panewce, uwypuklając też najbardziej problemową osobę w grupie, którą - co zaskakujące - nie był ani Fernas, ani Saelim...
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 02-03-2012 o 15:27.
Sayane jest offline  
Stary 02-03-2012, 15:32   #22
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podjęcie przez grupę pierwszej decyzji okazało się nie lada wyzwaniem. Mimo że Sven wcale myśliwym czy podróżnikiem nie był, jego przywództwo uznano by bez dyskusji; natomiast gdy przyszło do demokratycznego wyboru okazało się, że co osoba to inna opinia. Nic dziwnego, że nikt nie chciał brać na siebie ciężaru odpowiedzialności za grupę... czyli w praktyce wykłócania się o wszystko - nawet gdy oponenci nie znali się na rzeczy. Przynajmniej póki co tak właśnie zapowiadały się relacje. Koniec końców wędrowcy zostali więc na trakcie i podążali nim przez kolejne kilka godzin. Gdy słońce minęło zenit upał zrobił się niemal nie do zniesienia - nawet cień rosnących wokół drogi drzew niewiele pomagał. Objuczona ciężkim ekwipunkiem młodzież pociła się jak myszy i coraz więcej spojrzeń kierowało się z tęsknotą na południe, w stronę szumiącej z oddali Wartki.

Nagle Solmyr stanął jak wryty, a idący za nim Saelim omal nie rozbił sobie nosa o plecak zaklinacza. Już miał skląć “dziwaka” na czym świat stoi, gdy i on to usłyszał - a potem wszyscy pozostali. Najpierw wzięli to za tętent kopyt. Potem pobudzona sytuacją wyobraźnia podpowiedziała rozumowi ryk niedźwiedzia. Dopiero po chwili Rafael roześmiał się i rzekł: Burza idzie!

I rzeczywiście - nie minął kwadrans a z niebieskiego, jeszcze niedawno, nieba lunęła ściana deszczu. Wszyscy rzucili się w lewo, przedzierając przez rosnące przy trakcie krzaki,by jak najszybciej skryć się w głębi lasu, gdzie rozłożyste konary dawały jaką-taką ochronę przed gwałtowną ulewą. Thonrbrand rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze, szukając schronienia na własną rękę, a Sigrid błyskawicznie wpełzła do plecaka. Ludzie zaś pobiegli po miękkim poszyciu szukając odpowiednio dużych drzew. W szumie deszczu i huku grzmotów niewiele było słychać i widać, ale udało im się nie pogubić. W końcu, przemoczeni do suchej nitki, skryli się pod sąsiadującymi ze sobą drzewami.




Niektórzy wykorzystali ten czas by zrobić przegląd ekwipunku - w końcu lutnia czy cięciwy do łuków nie mogą zamoknąć! - inny zaczęli przebierać się w suche rzeczy, a potem, korzystając z okazji, zajęli się jedzeniem. Wiadomo było, że letnia burza wkrótce minie; i faktycznie - po kolejnym kwadransie ulewa zmieniła się w deszczyk, a w końcu słychać było już tylko monotonne kapanie, gdy woda spadała z gałęzi i liści. Wkrótce niebo rozpogodziło się i tylko unosząca się w powietrzu parna wilgoć przypominała o niedawnej burzy. Wszyscy podnieśli się, by ruszyć z powrotem na trakt... i z ust Korenna wyrwał się zduszony okrzyk. Na gałęzi bezpośrednio nad głowami Solmyra, Fernasa, Eillif, Saelima i Etroma wisiała olbrzymia, niemal dwumetrowa, pseudo-drewniana konstrukcja.




Promienie słońca oświetliły gigantyczne “jajo”, a buczący dźwięk, na który nie zwróciliście wcześniej uwagi z powodu deszczu, nasilił się. Banię zaczęli opuszczać pierwsi skrzydlaci mieszkańcy-strażnicy, którzy poczęli nieśpiesznie kołować nad głowami młodzieńców i zielarki.

Saelim zadarł więc głowę i zaczął się przyglądać narośli. Po obserwacji dość długiej, by zrozumieć, że wciąż nie ma pojęcia co to jest, odwrócił się w stronę grupy i wskazując palcem na dziwny obiekt zapytał:
-Co to, do cholery, jest?
Oszust oczywiście bywał w lesie, ale za swoje naturalne środowisko uznawał budynki i tłumy. Przyroda była dla niego zjawiskiem, którego nie miał zamiaru poznawać dogłębniej.
Fernas usłyszawszy pytanie Oszusta podniósł głowę do góry, po czym jak najszybciej się odsunął. Usłyszał wtedy buczenie, a z dziwnego przedmiotu zaczęły wydostawać się owady.
-No to mamy odpowiedź. To gniazdo. Radzę się odsunąć - skwitował krótko i bez emocji, po czym odszedł jeszcze dalej. Wolał nie zostać pokąsany.
Eillif, kiedy tylko dowiedziała się, że z “gniazda” zaczęły wylatywać jego mieszkańcy oraz że owa konstrukcja wisiała nad jej głową, zaczęła powoli i jak najciszej się oddalać. Robiła to w skupieniu, ciszy i z szeroko otwartymi zielonymi oczami, nie spuszczając wzroku z dziwnego przedmiotu. Zielarka spędzała dużo czasu w lesie, ale czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziała. Nawet nie myślała czym to może być, wiedziała tylko, że dla własnego bezpieczeństwa oraz zapewne bezpieczeństwa całej grupy musi się jak najszybciej oddalić.
- Biednemu to zawsze wiatr w oczy i... - Etrom postanowił nie dopowiadać bardziej wulgarnej części tego przysłowia. Nie chodziło mu o to by nie urazić owadów a bardziej o Eillif. Może być aspołecznym wrzodem na tyłku ale resztki kultury osobistej posiada. Zwłaszcza że poczuł w tej dziwnej i nieszczególnie przyjemnej dla oka dziewuszce. Ale to później. Teraz istotne było robactwo.
- Może - zaczął - dobrze by było to ściąć? Znaczy, takie robactwo to na kilometr i jeszcze trochę, latać potrafi... niebezpieczne szkodniki. Skoro jesteśmy na tej wyprawie - mówił dalej, również się oddalając od gniazda - celem której jest pomoc wiosce to... - Zamknął się. Sam zaczął wątpić w logikę swojego rozumowania. Nie wie dla czego ale poczuł że chciałby stać się przydatny. A że ma topór i jest synem drwala, to wnioski same się nasuwają.
Solmyr, kiedy tylko usłyszał zduszony krzyk Korenna, zatrzymał się. Spojrzał w górę na drewnianą konstrukcję, która przypominała mu gniazdo i oddalił się, bardzo ostrożnie stąpając po ziemi, tak aby nie wydać zbyt głośnego dźwięku.
- Lepiej tego nie ścinajmy. - ~Bezpiecznie byłoby to spalić.~ Pomyślał. - Co robimy? Ja proponuję się oddalić i znaleźć jakieś ustronne miejsce, aby pogadać, zjeść i się przespać.
Solmyr szeptał, cały czas obserwując “gniazdo”. ~Szerszenie dość nietypowe~, rzekł w myśli. Próbował sobie przypomnieć czy widział bądź czytał o takich wcześniej.
- Nie radzę tego tak zostawiać - powiedział bard. - [i]Pozbądźmy się tego, póki nikt nie ucierpiał[i] - nie sądził by szerszenie spowodowały jakieś groźne rany, ale przezorny jest zawsze ubezpieczony. [i]
Etrom ciągnął więc dalej swoje. - Ścinam. A potem w nogi do wody... z tego co wiem robale latające nie pływają najlepiej... - Mówiąc to wyjął swój toporek i patrzył to na gniazdo to na drzewo. “Kalkulował” sobie co będzie lepiej, czytaj, bezpieczniej ściąć. I po chwili, bez głebszego zagłębiania się w problemie... Podszedł pod sam baniak i trzymając pewnie topór zamachnął się z całych sił, celując jak najwyżej w gniazdo. Potem słychać było tylko krzyk: W NOGI! - to Etrom krzyczał. Sam, oczywiście też zastosował się do swojego własnego zalecenia i zaczął uciekać.

Zalecenie było ze wszech miar słuszne. Już oględziny Saelima sprawiły, że szerszenie zainteresowały się dwunogami i zaczęły krążyć wokół głowy złodzieja, a solidny wstrząs, jaki zaserwował bani Etrom sprawił, że ze wszystkich otworów gniazda zaczęły wylatywać rozjuszone owady.
- Chowajcie głowy! Głowy! - wrzeszczał Yarkiss, ale ciężko było zastosować się do tego zalecenia gdy rój składający się z kilku setek, a może nawet i tysięcy (w końcu strach ma wielkie oczy) owadów otaczał podróżników ze wszystkich stron. Szum cienkich skrzydeł przerodził się w monotonny huk przeplatany wrzaskami strachu i bólu ludzi, gdy szerszenie pikowały na bohaterów wczepiając się w ubranie, wplątując we włosy, plecaki, torby, kłując i gryząc gdzie popadnie. Do Wartki był jeszcze spory kawałek, a owady nie odpuszczały; do tego były szybsze od ludzi! Co prawda z każdym przebytym metrem było ich mniej, ale nadal atakowały. Wreszcie przedarliście się przez jedne krzaki, drugie, nadrzeczne sitowie i wreszcie wpadliście do rzeki, zanurzając się w niej z głowami. Na szczęście w tym miejscu nie była zbyt głęboka; a i wokoło było się czego chwycić. Musieliście jednak kilkukrotnie zanurzyć się pod wodę nim ostatnie szerszenie zrezygnowały z ataku i odleciały w stronę gniazda. Tylko ostatnie niedobitki zwycięskiej armii bzyczały niemrawo, pełzając po mokrych ubraniach pokonanych.

Z ulgą wypełzliście na drugi brzeg, dysząc ciężko i oglądając swoje spuchnięte, podrapane ciała. Ranki piekły jednak tak bardzo, że z jeszcze większą ulgą wróciliście do wody. Nie wyglądało na to, że opuchlizna zejdzie szybko; zwłaszcza Saelim, Etrom i Korenn wyglądali źle - spuchnięci bardziej niż reszta, oddychali z wyraźnym trudem. W najgorszym stanie był Etrom, który podszedł przecież pod samo gniazdo i uderzał w nie toporkiem.

Ralfi z wściekłością strącał ostatnie owady z przemoczonej skórzni.
- Co to u licha było?! - wykrzyczał do
Etroma, stukając się palcem w czoło. Był zły, że nie zdążył powstrzymać Zaraźnika. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem, podnosząc z przyrzecznych zarośli torbę i łuk. Niestety nie zdążył zrzucić kołczanu - lotki strzał zamoczyły się na dobre. Stanął przy brzegu, oczekując aż reszta towarzyszy się pozbiera. Teraz dopiero spojrzał na swoje ukąszenia. Nie były najgorsze w porównaniu do innych, ale mimo to lepiej się nimi zająć, kto wie czy nie miał czasem uczulenia na jad szerszeni. Wielu ludzi wykazywało większą wrażliwość na tę truciznę, co groziło poważnymi skutkami.
- Znam kilka roślin, które uśmierzą opuchliznę, ale przydałoby się coś, co zneutralizuje ten jad. Wiesz co mogło by pomóc? -rzucił rzeczowo do
Eillif, pomagając jej wstać.
Jarled także uciekał przed szerszeniami do rzeki. W trakcie panicznego biegu myślał tylko o tym żeby od żądeł nie ucierpiała jego twarz i szyja. Po wyjściu z rzeki Jarled był mokry i wściekły na Etroma.
~Zamiast w gniazdo mógłby w siebie trafić~ Pomyślał syn grabarza i zaczął szukać czegoś suchego aby mógł wytrzeć broń. Podczas wycierania ostrza przemówił do towarzyszy

-Wypadałoby znaleźć miejsce na nocleg. Przy okazji trzeba by było podzielić się jakoś zadaniami, i ustalić kto pierwszy trzyma wartę. -

Podnosząc się z wody
Etrom nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Strącając niedobitki zwycięskiej armii owadów chlustami wody z rzeki. Widział złość na twarzach innych ale mimo to nie słyszał jeszcze jakichś szczególnie uszczypliwych komentarzy. Był... rozczarowany.
W odpowiedzi na pytanie “lidera” tako odrzekł:
- Przygoda. - I wrócił do śmiania się i jęczenia od pogryzień szerszeni. Oberwał najmocniej. Gdyby nie jego chusta i kurta pewnie miałby więcej śladów. Niestety nawet tak szczelne odzienie nie ochroniło go. Robactwo wlazło pod ubranie i gryzło niemiłosiernie. Mógł się założyć że gdy zdejmie ubranie będzie cały w żądłach... i bąblach... i opuchliźnie. Już nawet teraz czuje jak go wszystko piecze i gryzie. O uczuciu bezdechu nie wspominając. Mimo to się śmiał. Wreszcie, po latach męczarni i dławienia każdej oznaki kreatywności i zabawy, mógł zrobić coś zupełnie głupiego i mieć z tego niesamowity ubaw. Etrom wiedział że inni raczej nie zrozumieją jego chorych, poniekąd, pobudek więc nawet się nie tłumaczył. Może później, jak humor już wszystkim bardziej dopiszę. A póki co wychodzi z wody. Czas się zbierać. Nawet przez chwilę naszła go myśl żeby o tym fakcie napomknąć “liderom” ale wolał ugryźć się w język. Zwłaszcza po tej “przygodzie”. Zresztą i tak wszyscy udawali strasznie przejętych. Nawet, a może zwłaszcza, Jarled.

Wstając, zielarka skorzystała z pomocy Rafaela. Podziękowała. A zaraz potem, na kolanach zaczęła szybko i nerwowo przeglądać zawartość plecaka.
- Piołun, krwawnik, to może się przydać.- Szeptała pod nosem Eillif. Cieszyła się, że jeszcze przed dojściem do młyna uzupełniła zapasy. Może za bardzo się denerwowała, ale rany towarzyszy wyglądały na poważne. Uspokoiła się jednak widząc potrzebne zioła, więc usiadła na ziemi i wycisnęła wodę z długiego, mokrego warkocza. Popatrzyła na zanoszącego się śmiechem Etroma i nie wiedzieć czemu sama się roześmiała.


***

Nie sądziliście, że pierwszymi mieszkańcami lasu, na których traficie będą owady - i nie można było nawet zrobić z nich kolacji! Jednak trakt był bezpieczniejszy... Zanim jednak zdołaliście wydostać się z powrotem na drogę, Yarkiss zatrzymał grupę. Tym razem to na prawdę były końskie kopyta - charakterystyczny dźwięk pociągowych koni galopujących ociężale po świeżym błocie. Nie było uch dużo - dwa, może trzy... ale jednak ktoś Was szukał. Gdyby nie deszcz zapewne viseńczycy przydybaliby Was na trakcie; a i ślady ucieczki w las łatwo było by zobaczyć.

Yarkiss i Rafael przepłynęli rzekę i podkradli się do traktu. Okazało się, że
"pościg" to nieco za duże słowo - na spracowanych kobyłkach, nie przyzwyczajonych do takich galopad, jechali dwaj podwładni Knuta. Przynajmniej tak wydawało się młodzieńcom z Osady, którzy z trudem kojarzyli twarze viseńskiej straży. Obaj jeźdźcy byli uzbrojeni i - tam samo jak uciekinierzy - przemoczeni do suchej nitki. Wyglądali na zmęczonych i dość mocno wkurzonych sytuacją w jakiej się znaleźli. Nie rozglądali się wokoło, toteż łatwo przegapili miejsce, gdzie podróżnicy staranowali okoliczne krzaki w mało chwalebnej ucieczce przed owadami i pogalopowali dalej. Myśliwi nasłuchiwali jeszcze przez chwilę; wyglądało na to, że kawałek dalej jeźdźcy zwolnili do stępa; nie było w tym nic dziwnego - galop po błocie nie należał do przyjemności i męczył konie. Ciężko było powiedzieć kiedy wrócą, ale nie spotkawszy grupy na trakcie zapewne będą wracać bardziej uważnie.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 08-03-2012 o 12:02.
Sayane jest offline  
Stary 07-03-2012, 17:20   #23
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Yarkiss przystanął na chwile i po raz kolejny odwrócił się w kierunku Viseny. Wypatrywał, czy aby przypadkiem na horyzoncie nie pojawią się sylwetki ścigających ich jeźdźców. Mimo że zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że nie ma powodu martwić się o pościg, to w głębi duszy obawiał się, że ktoś może podążyć ich śladami. Z tego powodu nie podobało mu się, że podróżują traktem. Uważał to za nie potrzebne ryzyko, ale postanowił nie protestować. Zaakceptował fakt, że wśród grupy przeważyła miłość do demokracji i niechęć do przedzierania się przez leśne chaszcze. Zamiast próbować przekonać współtowarzyszy do swoich racji, wędrował bez słowa w kierunku zagubionego konwoju.

Z czasem przygrzewające coraz mocniej słońce zaczęło dawać mu się we znaki, dlatego zdecydował się zdjąć i schować do torby płaszcz, który w obecnych warunkach okazał się być zbyteczny. Dużo częściej niż wcześniej sięgał po przytroczony do pasa bukłak z wodą, chcąc zaspokoić pragnienie. W poszukiwaniu odrobiny chłodu szedł jak najbliżej ściany lasu, próbując uciec przed palącym słońcem, kryjąc się w cieniu drzew. Podwinął także rękawy swoje koszuli i zaczął spoglądać na niebo w poszukiwaniu chmur, z których mogłaby spaść choćby odrobina deszczu. Nie spodziewał się jednak, żeby w najbliższym czasie pogoda mogłaby ulec zmianie. Z uwagą przyglądał się reszcie swojej kompanii, zastanawiając się jak oni znoszą doskwierający im upał.

Przez całą drogę Yarkissa nie opuszczały wątpliwości co do podjętej decyzji o wzięciu udziału w wyprawie. Rozmyślał czy, aby lepiej nie będzie jeśli zawróci do domu. Zdawał sobie sprawę, że jeśli zdecydowałby się na powrót, zjadłby jeszcze dzisiejszego wieczoru kolacje wraz z ojcem i braćmi. Nie chodziło o to, że za nimi tęsknił, ale obecna atmosfera w grupie i brak jakiejkolwiek organizacji, dawały mu wiele do myślenia. Wszystko w jego mniemaniu wskazywało na to, że wyprawa, w której bierze udział, skazana jest na porażkę, ale mimo tego coś w środku mówiło mu, żeby się nie poddawał tak łatwo i został do końca. Czuł, że tak powinien zrobić, choć rozum podpowiadał mu zupełnie co innego. Z rozmyślań wyrwał go grzmot, który początkowo całkowicie zdezorientował zarówno Yarkissa, jak i resztę grupy biorąc pod uwagę to, że wszyscy staneli. Nerwowo zaczął się rozglądać co lub kto było sprawcą tego hałasu. Uspokoił się, gdy usłyszał sugestie Rafaela o nadchodzącej burzy. Rzeczywiście czarne chmury zbliżały się do nich od strony lasu i zapowiadała się niezła ulewa. Śmiać mu się zachciało, że od razu sam na to nie wpadł

Po kilku ostrzegawczych kroplach deszczu, z nieba zaczęło lać jak z cebra. Nie martwiło to szczególnie Yarkissa, a nawet ucieszył go orzeźwiający prysznic. Przed nadciągającą burzą skrył się w lesie, podobnie jak reszta kompanii. Korzystając z chwili postoju przykucnął pod drzewem i schował do torby pochodnie, chcąc ochronić jej przed zamoknięciem. Jego ręka odruchowo zrobiła także ruch w kierunku kołczana, którego tym razem nie miał na plecach. Zaklął w duchu, żałując, że nie wziął jakiegoś starego łuku od Mehlesa. Czuł się bez głównego atrybutu łowcy jak bez ręki. Na szczęście miał ze sobą jeszcze krótki miecz, przez co nie był w razie zagrożenie całkowicie bezbronny.

Po kilkunastu minutach ulewy deszcz zelżał, a słońce wychodziło za chmur. Yarkiss mimo tego, że skrył się pod dużym dębem i tak zdążył porządnie zmoknąć. Nie przejmował się jednak tym zbytnio. Po pierwsze, jak zawsze powtarzał, od deszczu człowiek nie rozmięka, a po drugie wiedział , że i tak zdąży wyschnąć przy dzisiejszej pogodzie. “Rozpogadza się. Czas znów ruszać.” Wstał i poszukał wzrokiem swoich współtowarzyszy. Kiedy się do nich zbliżył, usłyszał okrzyk Korenna. Yarkiss spojrzał w górę i ujrzał wielkie gniazdo szerszeni. Mimo tego, że już nie raz miał do czynienia z tymi owadami, zdziwiły go ogromne rozmiary bańki. Odruchowo zaczął się powoli odsuwać w stronę traktu. Wiedział, że lepiej będzie jeśli unikną spotkania z szerszeniami. Wydawało mu się to oczywiste, dlatego nie powiedział reszcie grupy, że lepiej będzie jeśli zostawią bańkę w spokoju. Kiedy jednak zobaczył rój szerszeni lecący w ich kierunku, po tym jak Etrom ściął ich gniazdo, zrozumiał, że popełnił błąd. Zdążył krzyknąć jeszcze, żeby chronić głowy i pobiegł ile sił w nogach w stronę Wartki, żeby pozbyć się towarzystwa owadów. Zanim wskoczył do rzeki, zdążył jeszcze rzucić torbę na brzeg. Na jego szczęście woda w tym miejscu nie była zbyt głęboka i nie musiał popisywać się przed innymi swoimi wątpliwymi umiejętnościami w pływaniu. Wystarczyło wziąć kilka głębszych wdechów i zanurzyć głowę pod wodę, żeby szerszenie dały sobie spokój. Po chwili gdy się upewnił, że zagrożenie minęło, wrócił na brzeg i zaczął wyżymać wodę z ubrań.
W przypadku Yarkissa cały incydent skończył się na strachu i kilku ukąszeniach, do których zresztą zdążył się przyzwyczaić będąc synem bartnika. Gorzej sytuacja miała się z innymi. Wyglądało na to,że najgorzej maja się Korenn, Saelim i Etrom który był sprawcą całego tego zamieszania. Nie był jednak na niego zdenerwowany. Zamiast mieć do “Zaraźnika” pretensje, zaczął się śmiać z pomysłu jaki strzelił mu do głowy. “Kto widział, żeby wyskakiwać na szerszenie z toporkiem”. Martwiło go zaś, jak najbardziej ukąszeni zareagują na jad i czy dalej będą mogli kontynuować wędrówkę.

Gdy Yarkiss jak oraz reszta grupy była gotowa i mieli oni wracać na trakt, tropicielowi zdawało się, że usłyszał tent końskich kopyt. Nie był pewny, czy tym razem słuch go nie zawodzi, ale na wszelki wypadek powiedział szeptem. - Cisza. Nie ruszajcie się. - Wskazał ręką kierunek, z którego dobiegały niepokojące dźwięki. Najcichszej jak potrafi wraz z Rafaelem zbliżył się do traktu, kryjąc się w zaroślach i wypatrując jeźdźców. Nie mylił się. Obawy co do pościgu okazały się słuszne. Wrócił do grupy i powiedział. - Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że byli to dwaj ludzi Knuta. Raczej nie wyglądali, żeby wybrali się na popołudniową przejażdżkę. Na pewno będą jeszcze tędy wracać, dlatego moim zdaniem lepiej będzie jeśli dalej będziemy wędrować lasem wzdłuż traktu. Ktoś ma inne zdanie? - popatrzył po towarzyszach, przyglądając się najdłużej Solmyrowi, spodziewając się z jego strony jakiś protestów.

Resztę drogi szedł na czele, wypatrując i nasłuchując czy, aby ludzi Knuta nie wracają oraz czy nie ma w okolicy żadnych innych gniazd szerszeni. Na dzisiaj miał już dosyć wrażeń. Chciał już znaleźć w miarę bezpieczne miejsce na nocleg. Planował, że przed snem uzupełni sobie zapasy wody oraz spróbuje zebrać trochę drzewa i rozpalić ognisko. Miał nadzieje, że w końcu zdoła się wyspać, gdyż przez wyprawę od prawie dwóch dni nie zmrużył oka i w ostatnich godzinach wędrówki brak snu dawał mu się mocno we znaki.
 

Ostatnio edytowane przez Lakatos : 09-03-2012 o 12:10.
Lakatos jest offline  
Stary 08-03-2012, 17:56   #24
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Fernas szedł spokojnie jak zwykle na tyle grupy. Słońce grzało jak oszalałe. Bard próbował się ochładzać raz po raz przystając i polewając się zimna wodą z Wartki. Regularnie popijał wodę z bukłaka nie bojąc się o jej brak – wszakże byli przy rzece. Nie myślał o powrocie, i tak nie miał w domu czego szukać. Choć miał wątpliwości co do zgrania i skuteczności bojowej towarzyszącego mu ekipy to nie zamartwiał się tym. ~Najwyżej subtelnie się ulotnię, gdy będzie naprawdę źle~ pomyślał. Nie uznawał się za tchórza, ale wolał ratować swoje życie niż umrzeć w imię jakichś niesprecyzowanych idei. ~Najwyżej sam pójdę ratować Alaanara~ pomyślał, ale od razu zwątpił w ten pomysł. Bard był lekkomyślny, ale nie głupi. Wiedział, że jego mistrz nie wyruszałby sam na takie poszukiwania - kto wie co znajdą przy karawanie? Teraz, jak zwykle, liczył na łaskę Tymory. Nie był szczególnie religijny, ale w sytuacjach kryzysowych wolał się pomodlić, bo - jak uważał - na pewno to nie zaszkodzi, a być może pomoże.
Fernas spojrzał na towarzyszy. Jeśli miałby powiedzieć jaka była najważniejsza rada od Alaanara to rzekłby, ze brzmiała ona: “Nie ufaj nikomu”. Tą zasadą zamierzał się też kierować i bard. Choć, co prawda, lepiej mieć sprzymierzeńców niż wrogów, ale ani jednym ani drugim nie należy ufać.

Po jakimś czasie rozbrzmiał grzmot. ~[i] Oho, zbiera się na burzę, lepiej schować lutnię[.i]~ Jak pomyślał, tak zrobił. Uzupełnił wodę w bukłaku. Był ciekaw co się dzieje teraz w domu. Zapewne ojciec wrzeszczy, a matka próbuje go uspokoić. Biedna kobieta. Jak mogła związać się z kimś takim jak on? I wytrzymać tyle lat? Po raz kolejny naszły go wyrzuty sumienia. Było mu przykro, że się nie pożegnał, ale co się stało to się nie odstanie. Chłopak nie zamierzał wracać do Viseny; przynajmniej nie teraz. Zastanawiał się, czy w ogóle wróci i nie był pewien. Na rozmyślanie na ten temat miał jednak jeszcze czas; mnóstwo czasu.

Po chwili lunął deszcz. Fernas odetchnął z ulgą, że schował lutnię. Pobiegł z resztą w kierunku lasu. Gdy schronili się pod jakimś drzewem dokonał przeglądu ekwipunku. Gdy pakował się wiedział, że pośpiech nie był wskazany. Jednak dopiero teraz zauważył jak nieprzygotowany wyruszył. ~Mogłem wziąć chociaż wędkę ojca, procą raczej jedzenia nie zdobędę~ pomyślał. Jednak teraz było za późno, musiał liczyć na łud szczęścia i swych towarzyszy, choć z tych dwóch rzeczy bardziej skłonny był wierzyć w szczęście. Mówi się trudno. Usiadł na wilgotnej trawie i obserwował deszcz. I tak nie miał nic lepszego do roboty.

Ulewa ustała. Młody bard wstał i już miał ruszać z drużyną na trakt, gdy usłyszał stłumiony krzyk Korenna. Spojrzał w górę i prędko się odsunął. Jeszcze przed chwilą nad jego głową wisiała się jakaś dziwna konstrukcja. Wtedy też zaczęły wylatywać stamtąd szerszenie. Nagle Etrom ostrzegł wszystkich, chwycił toporek i szybkim ruchem ściął gniazdo. Rozwścieczone owady ruszyły w ich kierunku. Bard w pierwszej chwili stanął jak wryty, ale momentalnie pognał w kierunku wody. Szerszenie kąsały niemiłosiernie. Bard czym prędzej skoczył do wody. Pobył tam chwilę, popłynął nawet nieco głębiej na wszelki wypadek. Gdy owady odleciały wypłynął na powierzchnię. Wykręcił ubrania i odetchnął. Spojrzał na resztę. Najwidoczniej nie został pogryziony tak mocno jak uważał. Niektórzy byli w naprawdę kiepskim stanie. Bard miał jedynie kilka ukąszeń. Spojrzał na winowajcę. Nie zaczynał awantury, bo to po części jego wina - w końcu to on chciał pozbyć się gniazda. Obejrzał lutnię. Na szczęście nie zamokła.

Po niedługiej chwili wszyscy mieli wyjść na trakt. Usłyszano jednak tętent kopyt. Fernas wolał się nie wychylać. Inni to zrobią. Po co on miał się narażać? Uznał, że trzeba działać jeszcze ostrożniej niż dotychczas, bo okazało się, że to najprawdopodbniej ludzie Knuta. Chociaż w sumie niszczenie gniazda nie było zbyt mądre. Takie zachowania trzeba było wyeliminować jeśli mają dotrzeć w jako-takim stanie. Yarkiss zaproponował udanie się lasem w pobliżu traktu. Bard pierwszy raz w myślach, przyznał mu rację.

Nadszedł zmrok. Gdy się zatrzymali, Fernas przebrał się w inne ubranie. Obejrzał też swoje ukaszenia. Nie przejął się nimi zbytnio. Usiadł wygodnie i odpoczął. Oznajmił reszcie, że później może stanąć na warcie. Położył się, ale nie zasypiał. Po prostu odpoczywał.

Ulewa ustała. Młody bard wstał i już miał ruszać z drużyną na trakt, gdy usłyszał stłumiony krzyk Korenna. Spojrzał w górę i prędko się odsunął. Jeszcze przed chwilą nad jego głową wisiała się jakaś dziwna konstrukcja. Wtedy też zaczęły wylatywać stamtąd szerszenie. Nagle Etrom ostrzegł wszystkich, chwycił toporek i szybkim ruchem ściął gniazdo. Rozwścieczone owady ruszyły w ich kierunku. Bard w pierwszej chwili stanął jak wryty, ale momentalnie pognał w kierunku wody. Szerszenie kąsały niemiłosiernie. Bard czym prędzej skoczył do wody. Pobył tam chwilę, popłynął nawet nieco głębiej na wszelki wypadek. Gdy owady odleciały wypłynął na powierzchnię. Wykręcił ubrania i odetchnął. Spojrzał na resztę. Najwidoczniej nie został pogryziony tak mocno jak uważał. Niektórzy byli w naprawdę kiepskim stanie. Bard miał jedynie kilka ukąszeń. Spojrzał na winowajcę. Nie zaczynał awantury, bo to po części jego wina - w końcu to on chciał pozbyć się gniazda. Obejrzał lutnię. Na szczęście nie zamokła.

Po niedługiej chwili wszyscy mieli wyjść na trakt. Usłyszano jednak tętent kopyt. Fernas wolał się nie wychylać. Inni to zrobią. Po co on miał się narażać? Uznał, że trzeba działać jeszcze ostrożniej niż dotychczas, bo okazało się, że to najprawdopodbniej ludzie Knuta. Chociaż w sumie niszczenie gniazda nie było zbyt mądre. Takie zachowania trzeba było wyeliminować jeśli mają dotrzeć w jako-takim stanie. Yarkiss zaproponował udanie się lasem w pobliżu traktu. Bard pierwszy raz w myślach, przyznał mu rację.

Nadszedł zmrok. Gdy się zatrzymali, Fernas przebrał się w inne ubranie. Obejrzał też swoje ukaszenia. Nie przejął się nimi zbytnio. Usiadł wygodnie i odpoczął. Oznajmił reszcie, że później może stanąć na warcie. Położył się, ale nie zasypiał. Po prostu odpoczywał.
 
MrKroffin jest offline  
Stary 08-03-2012, 20:40   #25
 
D.A.J's Avatar
 
Reputacja: 1 D.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znany
~Kłótnie już były, niektórzy zdążyli wykazać się głupotą ~ Myślał Jarled gdy przerwał mu grzmot błyskawicy
~Pięknie, jeszcze burza, pozostaje czekać aż coś nas pozżera~ Nie dał jednak po sobie poznać złego humoru. Z początku nawet deszcz był przyjemny. Chłodne krople zmywały z twarzy pot, a szelest liści po których spływała woda uspokajał syna grabarza. W końcu jednak ulewa zaczęła być uciążliwa i irytująca, mokre ubrania kleiły się do ciała, woda spływała po twarzy, a jedzenie w torbie powoli przesiąkało wodą.
Deszcz nie trwał jednak długo a po nim słońce znowu wyszło zza chmur. Jarled nie wiedział co myśleć o pogodzie, z jednej strony stracili dużo czasu na chowanie się przed ulewą, z drugiej jednak strony ochłodzili się a ich wysuszona skóra została zwilżona. Już powoli miał wstawać do dalszej wędrówki gdy usłyszał krzyk Korenna. Spojrzał tam gdzie reszta drużyny i zauważył wielkie gniazdo szerszeni. Było ogromne, wielkości człowieka, tak więc Jarledowi aż zaparło dech. Później wszystko działo się zbyt szybko żeby Jarled mógł zareagować. Etrom uderzył toporkiem w gniazdo owadów i wszyscy zaczęli uciekać do Wartki. "Grobokop" w trakcie biegu klął i wyzywał w myślach chłopaka z chustą za jego pomysłowość.

~Jak można być tak głupim żeby ruszać gniazdo szerszeni~ pomyślał Jarled wychodząc z wody. Zaczynało się ściemniać, a jak dotąd wszystko zapowiadało się cudownie. Byli mokrzy, zmęczeni a na dodatek odbyli heroiczną walkę z szerszeniami. Grobokop wyjął sejmitar i zaczął przeszukiwać torbę z nadzieją że znajdzie coś suchego do czego mógłby wytrzeć broń. Przeszukując torbę powiedział do towarzyszy
-Wypadałoby znaleźć miejsce na nocleg. Przy okazji trzeba by było podzielić się jakoś zadaniami, i ustalić kto pierwszy trzyma warte. -
"Grobokop" nie przestawał jednak krytycznie myśleć o drużynie i całej podróży. Cały czas myślał o tym czy wyprawa ma jakiś sens, o kłopotach jakie ich czekają i o swoich towarzyszach.
 
D.A.J jest offline  
Stary 09-03-2012, 13:18   #26
 
Eillif's Avatar
 
Reputacja: 1 Eillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znany
Mimo, iż słońce grzało niemiłosiernie, a oni szli bez żadnych przerw, nikt nie narzekał.
Eillif szła równym tempem gdzieś na końcu grupy, co jakiś czas popijając wodę z bukłaka.
Cały czas myślała o domu, Dargoradzie, Aldonie i polanie, na której spędzała najwięcej czasu. Cały czas wydawało jej się, że odejście nie będzie niczym trudnym, że wcale nie będzie miała za czym tęsknić. Teraz ma pewność, że przez ten czas próbowała się tylko oszukać...
Zielarka zatrzymała się, gdyż zrobiła to cała grupa. Po chwili wiedziała już dlaczego...
W pierwszej chwili myślała, że to tętent kopyt. Potem pobudzona sytuacją wyobraźnia podpowiedziała rozumowi ryk niedźwiedzia. Dopiero po chwili Rafael roześmiał się i rzekł: Burza idzie!
Miał rację, bo już za chwilę wszyscy rzucili się w lewo, przedzierając przez rosnące przy trakcie krzaki, by jak najszybciej skryć się w głębi lasu przed deszczem. Thorbrand rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze, szukając schronienia na własną rękę. Dziewczyna nie przestraszyła się, ponieważ wiedziała, że poradzi sobie nawet lepiej, niż będąc z nią.
Natomiast ona marzyła o odpoczynku i jeszcze ten orzeźwiający deszcz. Eillif usiadła pod wysokim drzewem i postanowiła coś przekąsić. Nie zjadła dużo, bo już po około 10 minutach wszyscy zaczęli się podnosić, aby wyruszyć z powrotem na trakt. Dziewczyna, także wstała i zarzuciła plecak. A wtedy... z ust Korenna wyrwał się zduszony okrzyk. Na gałęzi nad jej głową oraz jej towarzyszy wisiała olbrzymia, niemal dwumetrowa, pseudo-drewniana konstrukcja. Banię zaczęli opuszczać pierwsi skrzydlaci mieszkańcy-strażnicy, którzy poczęli nieśpiesznie kołować nad ich głowami. Eillif, kiedy tylko się o tym dowiedziała, zaczęła powoli i jak najciszej się oddalać. Robiła to w skupieniu, ciszy i z szeroko otwartymi zielonymi oczami, nie spuszczając wzroku z dziwnego przedmiotu. Zielarka spędzała dużo czasu w lesie, ale czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziała. Nawet nie myślała czym to może być, wiedziała tylko, że dla własnego bezpieczeństwa oraz zapewne bezpieczeństwa całej grupy musi się jak najszybciej oddalić. Kobieta była już dość daleko, kilkoro towarzyszy także, wszystko mogłoby się udać, ale...
- Ścinam. A potem w nogi do wody... z tego co wiem robale latające nie pływają najlepiej... - Mówiąc to, Etrom wyjął swój toporek i patrzył to na gniazdo to na drzewo.
Eillif wiedziała już co ma robić. Nie było czasu, część grupy już biegła w stronę Wartki. Dziewczyna także wzięła z nich przykład. Wszystko działo się bardzo szybko, zielarka nie wie nawet czy umiałaby to wszystko raz jeszcze powtórzyć.
Kiedy wynurzyła się z wody, część chłopaków była już na brzegu. Rafael pomógł jej wstać. Podziękowała. Wcale nie czuła się źle, szerszenie nie użądliły jej dużo razy. Spojrzała na resztę grupy, i wtedy zobaczyła w jak złym stanie są niektórzy z jej towarzyszów. Na kolanach zaczęła szybko i nerwowo przeglądać zawartość plecaka.
- Piołun, krwawnik, to może się przydać.- Szeptała pod nosem Eillif. Cieszyła się, że jeszcze przed dojściem do młyna uzupełniła zapasy. Może za bardzo się denerwowała, ale rany towarzyszy wyglądały na poważne. Uspokoiła się jednak widząc potrzebne zioła, więc usiadła na ziemi i wycisnęła wodę z długiego, mokrego warkocza. Popatrzyła na zanoszącego się śmiechem Etroma i nie wiedzieć czemu sama się roześmiała.
Rafael i Yarkiss odeszli na chwilę, zbadać okolicę. Wydawało im się, że coś usłyszeli. Reszta miała chwilę czasu, więc zielarka podeszła do czujących się najgorzej Saelima, Etroma i Korenna. Chciała zobaczyć jak wygląda sytuacja u nich.
-Mogę? Postaram się pomóc. - powiedziała spokojnie Eillif.
Przemyła wodą miejsca użądlenia, a następnie przyłożyła suszonym zielem piołunu i krwawniku. Z tego co pamiętała to powinno pomóc.

***

Nadszedł zmrok. Pierwszym co zrobiła Eillif, było przebranie się w zapasowe ubranie i wywieszenie na gałęziach drzew mokrych ubrań. A następnie razem z chłopakami poszła pozbierać drewna na ognisko. O niczym nie marzyła teraz bardziej, jak usiąść przy ciepłym ognisku i zjeść porządną kolację. Przy okazji, kręcąc się po lesie mogła uzupełnić swój zapas ziół. Kiedy wrócili z lasu, zielarka zgodziła się trzymać wartę z Solmyrem. Jedząc zastanawiała się, co teraz robi Thorbrand.
 
Eillif jest offline  
Stary 09-03-2012, 15:18   #27
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Druga doba podróży

Pierwsze spotkanie z wątpliwymi urokami dzikiej przyrody nie wyszło podróżnikom na zdrowie. Wszyscy z trudem powstrzymywali się od drapania, a Etromowi szybko przestało być do śmiechu, gdy po kilku minutach od wyjścia z wody Saelim zwalił się jak kłoda na ziemię. Chłopak był nieprzytomny i miał wyraźne problemy z oddychaniem. Zresztą zawroty głowy i torsje targające Zaraźnikiem i Korennem były również mało zabawne. Na szczęście mieli Eillif i jej zapas ziół. Okłady niewiele dały, a zaparzenie ich wydawało się trwać wieki... ale w końcu leczniczy napar został ostrożnie wlany w usta rzężącego młodzieńca, który powoli zaczął dochodzić do siebie. W tym czasie Rafael poszedł poszukać większej ilości ziół, by ulżyć sobie i innym, gdyż zapasy zielarki nie starczyłyby dla wszystkich. Reszta, z braku innego zajęcia, uzupełniała wodę w bukłakach i suszyła rzeczy na słońcu. Koniec końców dopiero po dwóch czy trzech godzinach ruszyliście w dalszą drogę - tym razem jednak lasem, trzymając się prawego brzegu Wartki. Późnym popołudniem Yarkissowi zdawało się, że znów słyszy tętent kopyt - zapewne to strażnicy wracali do Viseny. Na szczęście w gęstych zaroślach, jakie otaczały trakt i rzekę, nie mieli szans zobaczyć uciekinierów.

I wreszcie nastał wieczór. Trzeba było przyznać, że większość z Was przyjęła zachód słońca z niekłamaną ulgą - nie tylko z powodu upału, który wzmógł się po burzy. Jedynie myśliwi byli przyzwyczajeni do wielodniowych wędrówek - reszcie podróżników ze zmęczenia nogi wchodziły do tyłka, a paski toreb i plecaków niemiłosiernie wżynały się w pogryzione przez szerszenie ramiona. Pozostawało tylko znaleźć dobre miejsce na nocleg, uzupełnić wodę w pustych już bukłakach, zjeść i udać się na spoczynek. Dopiero teraz można było też ocenić kto dobrze przygotował się do wędrówki... a kto nie przygotował się wcale.

Tym razem nikt nie protestował gdy Rafael poprowadził grupę z dala od rzeki - niezbyt daleko, ale wystarczająco, by nie zostali zdeptani (lub zjedzeni) przez zwierzęta, które przyjdą do wodopoju. Przynajmniej w teorii, bo akurat w tym miejscu zwierzęcych ścieżek nie widział.
Po ogłoszeniu postoju każdy zajął się sobą. Jeszcze daleko Wam było do zgranej drużyny, która razem posila się przy ognisku, omawiając dawne przewagi i plany na kolejny dzień. Yarkiss i Solmyr udali się po drewno i rozpalili niezależnie od siebie ogniska. Co prawda noce były jeszcze ciepłe, ale ogień koił pierwotny lęk przed ciemnością, dając poczucie bezpieczeństwa i odstraszając dzikie bestie. Pozostawała jeszcze kwestia wart... Etrom i Korenn wymówili się złym samopoczuciem; zielonkawa twarz Saelima mówiła sama za siebie. Koniec końców do czuwania nad bezpieczeństwem grupy zgłosili się - oczywiście - Rafael i Yarkiss, Jarled, Fernas, Solmyr i - niejako zmuszona do tego komentarzem chłopaka - Eillif. Nie było źle - sześć osób dawało po jakieś dwie-trzy godziny warty na łebka. A wszyscy potrzebowali odpoczynku - zwłaszcza chorzy i mieszkańcy Osady, którzy poprzedniej nocy niewiele spali.

Myśliwi nie spodziewali się, by tak blisko wioski coś mogło ich zaatakować i rzeczywiście - noc minęła spokojnie, na obserwacji otoczenia i cichych rozmowach. Jedynie Etrom rzucał się na swoim posłaniu, aż w końcu obudził się z wrzaskiem, gdy poczuł, że coś po nim przebiegło. Ale była to tylko Sigrid, która wróciła z nocnych łowów. Młodzieniec rzucił się z powrotem na ziemię i nakrył kocem, starając się odgonić od siebie wizje tego, co mu się śniło - krążących wokół niego szerszeni i wypełzającej z gniazda gigantycznej larwy...

Dla Eillif noc również nie była łatwa. Zmuszona do trzymania warty z Solmyrem, który wyraźnie czegoś od niej chciał, nie potrafiła się odnaleźć w sytuacji. Zwłaszcza po dziwnym... hm... tańcu, jaki młodzieniec zaprezentował skacząc wokół własnego ogniska. Jastrząb spał gdzieś wysoko w konarach drzew i niewiele mógł jej pomóc. Dopiero gdy wróciła na swoje posłanie zdołała się uspokoić. Nie na długo jednak - nagle otworzyła szeroko oczy czując, że ktoś... coś jej się przygląda. Na skraju kręgu światła, rzucanego przez dogasające ognisko, stał olbrzymi basior. Samotne wilki o tej porze roku nie były niczym niezwykłym. Zielarka w panice odwróciła się w stronę towarzyszy, ale Rafael i Fernas siedzieli plecami do niej, wpatrując się w inną część lasu... a może śpiąc? Dziewczyna jeszcze raz spojrzała na wilka, który - mogłaby przysiąc! - uśmiechnął się złośliwie, po czym odwrócił i nieśpiesznym krokiem zanurzył się w mroku. Nikt niczego nie zauważył. A może zwierzę jej się tylko przyśniło?

◈◊◈

Nowy dzień zapowiadał się równie upalnie co poprzedni. Podróżnicy przespali świt, niespiesznie zjedli śniadanie i ruszyli w drogę. “Ranni” czuli się już nieco lepiej, toteż nie spowalniali przesadnie wędrówki. Lecz w zasadzie nigdzie Wam się przecież nie śpieszyło! Nie spodziewaliście się zastać niczego innego niż trupy koni, psa i ochrony. A zwłoki nie uciekną. Jedynie Eillif niespokojnie rozglądała się po otoczeniu. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś ich obserwuje, chociaż nie spodziewała się wilka w nadrzecznych szuwarach. Kilka razy zdawało jej się, że widziała w sitowiu jakiś ruch, jakiś błysk w leszczynie, jakiś chichot wpleciony w szum wody... Pewnie była po prostu przewrażliwiona, bo inni nie zwracali na to uwagi.

Wczesnym popołudniem coś w głębi lasu przykuło uwagę Yarkissa. Jasna plama wskazywała polanę, a na niej... Ostrożnie ruszył w tamtym kierunku, ale reszta oczywiście polazła za nim. Po kilku minutach wszyscy staliście przed starą, walącą się chatą. Kiedyś musiał być to piękny dom, wykonany ręką uzdolnionego cieśli; teraz dach zapadł się, a całość przechyliła się na bok, na podobieństwo rannego zwierza. Małe okna miały zamknięte okiennice, a drzwi wyglądały na zaparte od środka. Jednak - zważywszy na stan budynku - nie trzeba było wielkiej siły by dostać się do środka.
Nie wiedzieliście kto mógł tutaj mieszkać. Czasem zdarzało się, że ludzie budowali samotne chaty na odludziu - czasem byli to wygnani ze wsi przestępcy, czasem dziwacy i szaleńcy, czasem po prostu samotnicy, którzy woleli dożyć swych dni w dziczy. Tu zapewne ktoś mieszkał przez długi czas; może nawet nie jedno pokolenie - nieopodal domu Jarled dostrzegł kilka jabłoni i śliw, oraz pole zdziczałych warzyw, w których w najlepsze buszowała... niewielka wataha loch z warchlakami!

◈◊◈

Do wieczora było jeszcze daleko, więc znów ruszyliście w drogę. Według Waszych założeń jeszcze trzy dni marszu dzieliły Was od konwoju - może więcej, może mniej. Co będzie, gdy tam dotrzecie? Co znajdziecie? Co z tym zrobicie? Dla osób, które chciały uratować wioskę, problemem był głównie transport dóbr wiezionych na wozach. Dla osób, które chciały ze wsi uciec - co zrobić, gdy okaże się, że mniej niż połowa podróżnych będzie chciała iść dalej. Czy to ma sens? Te i inne myśli kłębiły się w głowach młodzieży gdy przedzierali się przez las, a potem rozbijali kolejne obozowisko.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 12-03-2012 o 09:09.
Sayane jest offline  
Stary 10-03-2012, 20:33   #28
 
chaoswsad's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Trakt… ~ Cóż, jakby co, to nie mnie będą gonić ~ myślał Rafael. Dał sobie spokój z przekonywaniem kogokolwiek, chociaż sądził, że powinni zejść do lasu. Odwracał się jedynie co jakiś czas, wypatrując czy ktoś się nie zbliża. Niestety zasięg jego wzroku ograniczały zakręty, więc działanie to miało raczej charakter teoretyczny. Tak czy owak czuł się lepiej, że robił cokolwiek. Nie drążył dalej tematu przywództwa. Nie był głupi! Ci, co chcieli przewodnika, prawem rzeczy byli cisi i mniej pewni siebie. Widocznie słowa Solmyra przytłumiły ich chęć wołania o swoje. I dobrze. Będzie można więcej czasu poświęcić trosce o własne potrzeby.

Gorące powietrze zmuszało wędrujących, by co chwilę pomniejszać zawartość swojego bukłaka. Ralfi starał się pić często, zwilżając tylko usta; próbował w ten sposób oszukiwać swój organizm. Potem brał po dużym łyku i czekał z kolejnym jak najdłużej. Przez część drogi łudził się, że któraś z tych metod mu pomoże, ale brutalna rzeczywistość dała o sobie znać równie szybko, jak u reszty. Chyba nie ma skutecznej techniki na jednoczesne zachowanie wody i wydajne zaspokajanie pragnienia. Rozwiązał rzemień skórzni, by ulżyć sobie choć trochę. Myśli o tym, jak bardzo doskwiera mu upał mieszały się z tymi o karawanie i całej tej wyprawie. Strach i adrenalina nie minęły. Serce wciąż waliło mocno, a rozum szeptał, karmiąc się resztkami nadziei: „Zawróć.. zawróć…”. Po ogólnym zapoznaniu się z sytuacją i dołożeniu paru własnych domysłów, Rafael uświadomił sobie jak trudnego zadania się podjął. Domyślał się, że część w ogóle nie chciała wracać, innych zapewne nie interesowały zapasy na zimę, ale możliwość wzbogacenia się. To właśnie on był tym szlachetnym, który oprócz odnalezienia bogactwa całej wioski, miał je jeszcze wymienić za zboże i przytargać z powrotem do Viseny. Wiedział, że to niemożliwe. Łutem szczęścia byłoby, gdyby udało mu się wrócić z workiem albo dwoma, w podartych łachach i z licznymi pamiątkami w postaci blizn. Tak, teraz już dobrze zrozumiał, jaki charakter ma ta wyprawa. To będzie jego odkupienie. Odkupienie za śmierć ojca.

Młody myśliwy potrząsnął bukłakiem. Pusto. Trzeba będzie przejść się do rzeki. Duchota wydawała się wzmagać w nieskończoność. Na twarzach podróżników było to dobrze widać. Upocona, zmachana grupka młodzików chowała się w szczątkowym cieniu padającym od strony pobliskich drzew. ~ Nie wytrzymam ~ - sapał w myślach, zdejmując swoją skórzaną osłonę. Nagle uczuł jakby ruch powietrza. Niedługo po nim tajemniczy huk. Wszyscy się zatrzymali, szukając wzrokiem źródła tego dźwięku. Rafael spojrzał w górę i dostrzegł między koronami drzew kłębiące się burzowe chmury. Zerknął na przestraszone twarze towarzyszy. Szybko zrobił podobną minę i wpatrywał się nerwowo w otaczające ich zarośla. Chwycił łuk i robiąc wielkie oczy, spojrzał na Saelima, a potem na Etroma, teatralnie przełykając ślinę. ~ Starczy ~ - uznał, mając nadzieję, że uwierzyli. Niewielki uśmieszek szybko przemienił się w prawdziwą salwę. Młodzież wbijała w Ralfiego natarczywe spojrzenia, nie wiedząc co się dzieje. Ten ruszył przed siebie, bez krępacji.
- Burza idzie! – powiedział w końcu, wskazując łukiem w niebo. Szedł rozbawiony przed pozostałymi, cierpliwie oczekując pierwszych kropel. Na szczęście zachował trzeźwość umysłu i zdjął cięciwę, chowając ją do torby. Nie musiał długo czekać. Deszcz – jak to przy letniej burzy - lunął jak z cebra. Ulga przyszła szybko, ale po chwili trzeba było chować się do lasu, żeby całkiem nie zmoknąć. Nie pomogło ponowne narzucenie na siebie skórzni. Grupa przebiegła kawałek przy akompaniamencie grzmotów i kropel uderzających głośno o ziemię. Omijając większe chaszcze wylądowali w końcu pod kilkoma drzewami rosnącymi obok siebie, których korony łączyły się w wielki „parasol”. Rafael usiadł na wystającym z ziemi korzeniu i wyciągnął coś do zjedzenia. Las był taki piękny, kiedy padało. Gałęzie z gracją przyjmowały na siebie lejące się z nieba strugi, jakby brały prysznic, żeby zmyć ślady ukropu dzisiejszego dnia. Zieleń zroszona wodą odżywała w oczach młodzieńca, nabierała chęci do życia, nastrajając go do tego samego. Mieląc między zębami kawałek zajęczego uda, zamyślił się. Zawsze robił to w samotności. Nigdy nie zdarzało mu się tak odpływać przy obcych osobach. Był jednak na tyle zmęczony, że nie miał już siły angażować się ciągle w towarzystwo. Zresztą większość z nich to indywidualiści, odsunięci od społeczności, mający swoje własne dziwactwa, więc nie czuł, że musi przed nimi koniecznie grać kogoś, kim nie był. Deszcz dość szybko przestał padać, a łowcę na dobre pochłonęło obserwowanie wdzięków natury. Rozmowy towarzyszy słyszał, jak przez mgłę.
- Co to… gniazdo… ścinam…
~ CO?! ~ momentalnie przerwał kontemplację, wstając na równe nogi. I co zobaczył? Zaraźnika zamachującego się toporem w jakieś… jak się po chwili okazało, rzeczywiście – gniazdo.
- Nie.. – tyle tylko zdążył wyszeptać. Zrobił to tak cicho, jakby w ogóle nie włożył siły w swój głos. *Trzask* Nie czekał na ostrzeżenie. Wyrwał do przodu, jakby goniła go co najmniej wataha wilków. Zasunął chustę ojca na głowę, licząc, że to pomoże. Nie pomogło. Zaatakowane szerszenie dźgały go tam, gdzie nie potrafił się zasłonić. Tam gdzie się zasłaniał… też go dźgały. Szczęście, że nie byli daleko od rzeki, toteż szaleńczy odwrót zakończył się dość szybko desperackim susem do wody. Przed skokiem zdążył jedynie cisnąć łukiem w sitowie i zrzucić z ramienia torbę. Ale to były bydlaki! Po pięć centymetrów! Nigdy nie został pokąsany przez szerszenie, stąd naszły go obawy przed skutkami jadu tak wielkich okazów. Ale przede wszystkim zżerała go złość, że nie zdążył wrzasnąć na Etroma pod tym gniazdem. O nie, nie może sobie więcej pozwalać na takie „seanse”, w tym towarzystwie. Krzyknął na sprawcę, ale po fakcie to już tylko, co najwyżej mógł sobie ulżyć. Ten był dopiero dziwakiem. Dla niego była to przygoda, jak powiedział. Przygoda! - Wariat? Idiota? Jedno i drugie to za mało na taki przypadek. Chichrał się, stękając z bólu i dysząc jak kundel. Rafael miał nadzieję, że ktoś przyleje mu w michę albo chociaż porządnie go kopnie. Sam nie należał do tych, którzy pierwsi rzucają kamień. Po chwili jednak zmienił nastawienie do chłopaka, widząc co się z nim dzieje. Kiedy zobaczył jak zwraca zawartość żołądka, podszedł i położył mu rękę na ramieniu.
- I co, dalej jest tak śmiesznie? – zapytał, spoglądając z troską. Postanowił, że poszuka jakichś gojących ziół, bądź co bądź teraz potrzebowali ich w horrendalnych ilościach. Wziął sztylet i począł się przedzierać przez gęste krzewy i gałęzie mniejszych drzew. W miejscu, gdzie las był nieco rzadszy, a ziemię porastały trawy i inne, niewielkie rośliny zielne, szukał znajomych mu kształtów liści. Znalazł trzy krzaczki melisy, a na niewielkim piaszczystym wzniesieniu naciął dość sporo lawendowych gałązek. Po powrocie oddał większość swoich zbiorów Eillif, a niewielką część zachował na własny użytek. Dopytał się zielarki co należy z tym zrobić i zastosował się do jej poleceń.

Korenn, Etrom oraz Saelim – czyli ci, których owadzie żądła ulubiły sobie najbardziej, dopiero po jakimś czasie byli zdolni kontynuować wędrówkę. Ralfi za ten czas zdążył założyć cięciwę i wraz z innymi mogli skierować się w stronę traktu. Nagle Yarkiss zatrzymał wszystkich, sugerując, że coś usłyszał. Rzeczywiście. Od strony drogi było słychać tupot końskich kopyt. Ralfi zwinnie podbiegł na początek grupy i dał Yarkissowi znak ręką, by wraz z nim podkradł się nieco bliżej źródła dźwięku. Myśliwi cichym krokiem podeszli najbliżej jak się dało. A jednak pościg. Dość symboliczny, co zbytnio Rafaela nie zdziwiło. Solmyr miał trochę racji, mówiąc o tym, że nie ma wśród nich osób, których viseńczycy bardzo chcieliby odzyskać. Po zabłoconym trakcie jechało dwóch ludzi Knuta. Konie, które ujeżdżali były zwykłymi pociągowymi kobyłami, jakich używa się do orania pola. Mężczyznom wyraźnie nie podobało się przydzielone im zadanie. Mieli nietęgie miny i widać było, że nie starali się niczego szukać. Przejechali obok staranowanych krzaków bez mrugnięcia okiem. Staranowanych – oczywiście - ostatnim „taktycznym” odwrotem pewnej grupki młodzieży, przed rojem szerszeni. Po powrocie do reszty Yarkiss poinformował towarzystwo o zaistniałej sytuacji. Zaproponował również, aby dalsza wędrówka odbywała się w lesie. Ralfi w tym czasie patrzył wymownie na Solmyra, kiwając głową. Przyjaciel łasicy pomylił się w swoich prognozach dotyczących pościgu.
- Jestem za – młodszy łowca przytaknął Yarkissowi i nie czekając na jakąkolwiek debatę, zaczął powoli iść, dając innym znak, by też ruszyli.

***

Kiedy grupa szukała miejsca na nocleg Rafael upierał się, by nie było to zbyt blisko rzeki. Wartka to wodopój dla wielu leśnych drapieżników, więc bezpieczniej będzie nocować po drugiej stronie traktu. Osobiście wypatrywał skrawka ziemi dobrze osuszonego przez słońce. Nie miał zamiaru obudzić się z mokrymi plecami. Po wyborze miejsca należałoby je jeszcze odpowiednio przygotować. Najpierw jednak postanowił się przejść. Nie bez celu oczywiście. Poszedł nad rzekę, aby uzupełnić zapas wody. Po burzy upał wrócił, więc bukłaki znowu szybko się opróżniły. Oprócz swojego wziął również te, należące do osób, które go o to poprosiły. Otwarcie zakomunikował, gdzie idzie. Po powrocie odstawił cudze pojemniki z wodą w jedno miejsce. Na szczęście ktoś już zajął się rozpalaniem ogniska. Wybrał się teraz w głąb lasu, nie uprzedzając nikogo po co idzie. Szukał czegoś na czym spałoby mu się wygodniej, niż na gołej ziemi. O mech było nie trudno, szybko zauważył sporych rozmiarów kępę, która idealnie nadawała się na poduszkę. Kiedy udało mu się ją wyrwać, tak by pozostała w jednym kawałku, zaczął kierować się w stronę obozowiska, ale tym razem poszedł z goła inną drogą. ~ No proszę ~ uśmiechnął się w myślach, kiedy zobaczył wielkie, rozłożyste liście, wyrastające z ziemi na półmetrowych łodygach.


Już teraz kojarzyły mu się z czymś, na czym można się wygodnie położyć. Pościnał te zielone „placki” i obładowany po granice możliwości, z trudem przytargał zielsko do towarzyszy. Uśmiechając się pod nosem, wybrał jedno z miejsc przy ognisku. Powyrzucał stamtąd wszystkie kamienie i patyki, po czym upewnił się, że nie ma tam żadnych owadów… albo chociaż nie ma ich zbyt wiele. Ułożył sobie z wielkich liści coś, co miało przypominać łóżko, kępy mchu użył za podgłówek i pościelił na tym wszystkim koc. Był już bardzo zmęczony. Mimo to wziął pierwszą wartę. Podczas niej zjadł i dosuszył nad ogniem wszystko, co miał jeszcze mokre. Nasmarował też użądlone miejsca ziołami. Wszystkie swoje rzeczy - wraz ze skórznią i butami, które oczywiście zdjął - ułożył obok legowiska, by w razie czego mieć je pod ręką. Kiedy nie miał już co robić, oczy kleiły mu się tak bardzo, że zrozumiał brak sensu w pełnieniu przez siebie dyżuru. Nie miał siły myśleć, nie mówiąc o czuwaniu i nasłuchiwaniu.
- Twoja kolei – szturchnął Yarkissa. Opatulił się kocem i zasnął w przeciągu kilku sekund.
 

Ostatnio edytowane przez chaoswsad : 14-03-2012 o 15:26.
chaoswsad jest offline  
Stary 10-03-2012, 22:33   #29
 
Avoan's Avatar
 
Reputacja: 1 Avoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znany
- Przygoda - tak, dokładnie w ten mało wysublimowany sposób skwitował atak szerszeni. Wtedy również się śmiał. Oj bardzo się śmiał. Etrom pierwszy raz od tak dawna mógł się beztrosko śmiać. Czuł taką wielką ulgę. Wreszcie, naprawdę poczuł że odzyskuje wolność i nim ta podróż się skończy będzie wolnym człowiekiem. Bez wioski, ludzi i ojca. Sam na sam z otwartym światem. Rozmyślania i humor jednak bardzo szybko popsuła mu wizja kompana który zasłabł niewątpliwie od użądleń. Sam również poczuł się okropnie. Narastające uczucie nudności i otępienia połączone z ogólnym osłabieniem. Niewiele czasu minęło nim jego żołądek zobaczył światło dnia. Mimo tego i wielu późniejszych torsji nie czuł poprawy w samopoczuciu. Swoje trzy łyżki dziegciu to i tak gorzkiej beczki, włożył Rafael. Lider. Przywódca niby. Wielki łowczy i ulubieniec tłumów. Swym gestem litości i pożałowania bardzo rozdrażnił Etroma. Choć nie miał wyraźnych ani szczególnie skonkretyzowanych powodów, bardzo znielubił chłopaka. Zazdrość? Być może. W końcu nikt nigdy nie lubił "zaraźnika". A on z kolei był lubiany przez wszystkich. A przynajmniej szanowany. Do tego miał, z tego co Etromowi było wiadome, kochająca rodzinę. Tak. Te dwa słowa razem nigdy nie pojawiły się w życiu żadnego z synów drwala...

***

Obóz. Trzej najbardziej pogryzieni wymagali opieki. Szczęściem, nieurodziwa dziewuszka miała w tych sprawach niemały dryg. Zioła o które Etrom ją prosił zrobiły swoje... po jakimś czasie. Eillif. Kolejny uczestnik, a właściwie uczestniczka wyprawy. Dziwna, bardzo dziwna dziewczyna o urodzie próchniejącej kłody. Mimo to przypadła mu do gustu. Jej niekonwencjonalne podejście do współżycia w grupie przypominało jego własne. No, może z tą różnicą że niedoszły drwal ma za sobą przynajmniej parę lat więcej praktyk w hamowaniu swoich słów i odruchów w obecności innych. Po za tym jest pewien że ona zaśmiała się gdy pogoń szerszeni się skończyła. Znaczy to tyle że zrozumiała prawdziwy cel jaki stał za tym jego głupim aktem ścinania barci. A może nie... Nieistotne.

Po otrzymaniu wspomnianej "pomocy medycznej" Etrom zabrał się za swoje ubrania. Konkretnie zdejmowanie ich górnej połowy. Dokładne obejrzenie się zajęło mu chwilę. O konieczności tego aktu nauczył się szybko. Las jest pełen robactwa. Na przykład kleszczy siedzących pod liśćmi paproci albo nad głowami wśród konarów. Wystarczy sekunda i kleszcz zaczyna ucztę na ciele. Ilości chorób jakich można się w ten sposób nabawić... nie sposób wymienić. Dosłownie. Etrom nie zna się na chorobach. Wie że kleszcze mogą jakieś wywołać i to mu starcza.
Chowają się takie w ubraniu lub najmniej dostępnych partiach ciała. Trzeba dobrze się obejrzeć. Zawsze. Ubranie również. Jak nie wlazły raz to spróbują za drugim. Nie wolno im dać takiej okazji.

Po wykonaniu tego teoretycznie skomplikowanego rytuału chłopak zawiesił ubrania na gałęzi i przebrał się w zapasowe. Nie zdejmował chusty.
Ulokował swoje posłanie możliwie blisko wspomnianej gałęzi i udał się na spoczynek. Obowiązek warty zignorował zupełnie. Był nadal pod wpływem jadu szerszeni i to w wcale małej dawce. Uznając usprawiedliwienie za oczywiste zasnął.

//Nie wie ile czasu spał kiedy naszły go koszmary. Olbrzymi szerszeń. Wielka larwa. Odgłosy. Chrzęszczenie. Biegnie. Nie może. Śluz. Zatapia się w nim. Ciemność. Czerwień. Znów potworny robak. Krew. Jego? Robi się żółta. To jad. Wydobywa się z ust poczwary. Ranił go. Brzuch. Ból. Ostre kolce. Kłucie w klatce. Larwa. Larwa jest w nim. Potwór się zbliża.//

- NIE!!! - wstał jak poparzony rozżarzonym węglem. Fretka... czy inna łasica. Przegonił zwierze machnięciem ręki. Nie trafił. Umyślnie. Etrom spojrzał się na swe dłonie. Drżały.
~Kiedy... kiedy ja ostatnio śniłem?~ Pomyślał i zakrył twarz dłońmi jakby chciał sprawdzić że nadal ma twarz. Nie patrzył na towarzyszy. Położył się po prostu. Usiłował spać.
~Pewnie gorączka. To tylko to. Nic więcej... nic. Śpij.~

***

Nowy dzień zapowiadał się podobnie do poprzedniego. Słonecznie. Nijako. Cicho.
Etrom był nadal roztrzęsiony. Wstali niekoniecznie skoro świt. Wyspał się. Ale był nadal zmęczony. Psychicznie. Miał pierwszy prawdziwy sen od naprawdę dawna. I to koszmar. Koszmar...
Kiedyś, gdy był mały też miał koszmar. Obudził się sam, w ciemnym i pustym pokoju. Dzień wcześniej umarł ktoś z jego rodzeństwa. Pamięta jakby to było ledwie wczoraj.
Pamięta że pobiegł do pokoju rodziców. Obudził ojca we łzach i powiedział że miał koszmar... dostał po twarzy z mocarnej ojcowskiej dłoni. Słowa jakie wtedy usłyszał? Tak. Je też pamięta.
"Jeszcze jeden raz mnie obudzisz, smarkaczu. Jeden raz. A zobaczysz! Tak cię zleje, tak skopie że będziesz błagał żebym cię rzucił wilkom na pożarcie."
Tak...

Pamięta też, z opowiadań braci, że gdy był jeszcze oseskiem w kołysce, jego matka... prawdziwa matka. Śpiewała mu oraz jego świętej pamięci bliźniakowi pewną piosenkę. Zawsze gdy się bał jeden z braci mu ją nucił. Jednak choć ich grube i niskie głosy nie mogły oddać delikatności nuty... był im wdzięczny. Jedyna pamiątka jaką po niej ma. Piosenka.

Otarł łzę. Liczył że nikt tego nie zauważy. Myślał o tej piosence. Nucił ją w myślach... przez głowę przeszła mu myśl. Fernas jest grajkiem. Ma lutnie i pewnie umie śpiewać.
~Może... poprosić go? Żeby ją... zagrał.~ Już chciał się odezwać kiedy nagle zauważył dziwne ruchy jakie wykonuje czerep Eillif. Wypatruje czegoś? Zagadał...
- Czemu tak majdasz czerepem po chaszczach? - ...z możliwą ogładą oczywiście.

***

Jakiś czas potem coś w głębi lasu przykuło uwagę Yarkissa. Jak się okazało była to chałupa. Właściwie rudera. Yarkiss chciał wejść do środka. Przyglądał się odrzwiom. Wydawało się że szuka nieinwazyjnej metody dostania się do środka. Na szczęście Etrom się zjawił zaraz obok niego i... użył toporka na drzwiach. Raz za razem. Wyładowywał złość. Raz nawet krzyknął. Potem drzwi kopnął również kilka razy.
Jeden kopniak, drugi, trzeci - i skórzane zawiasy puściły, a drzwi wpadły do wnętrza domu, wzbijając tuman kurzu.
- O! Zobacz... - oznajmił do Yarkissa, Etrom. - Chyba otwarte.
- Najwyraźniej - skwitował łowca, a na jego twarzy malowało się zdumienie, gdy spoglądał z jaką pasją Etrom demoluje drzwi do chaty. Choć wędrował z "Zaraźnikiem" od niedawna, zdążył już wyrobić sobie zdanie na jego temat. Wyglądało na to, że nie należy on do ludzi, którzy przebierają w środkach, a siekiera w jego mniemaniu jest panaceum na całe zło.
Yarkiss ostrożnie wszedł do środka. Kilka minut zeszło mu na walce z okiennicami - w końcu wewnątrz było niemal zupełnie ciemno - i można było wreszcie zająć się eksploracją chaty.

Wnętrze nie było bogato urządzone, ale meble - teraz zniszczone przez wilgoć i korniki - nosiły ślady starannego wykonania. Stół, kilka krzeseł, solidna szafa i komoda stały bardziej po lewej. Przy prawej ścianie mieścił się duży piec kuchenny i półki na garnki i naczynia.

Yarkiss ostrożnie poruszał się po pomieszczeniu, gdyż podłoga skrzypiała przy każdym kroku, a kilka desek pękło już pod jego ciężarem co świadczyło, że poniżej mogła znajdować się piwnica... albo podziemne źródło, które podmywało budynek. W każdym razie upadek nie byłby niczym przyjemnym. Przeszukanie zresztą tez nie było - przeciąg spowodował, że kurz unosił się wszędzie, zmuszając do ciągłego przecierania oczu i kichania.

Nie wyglądało na to, żeby właściciel chaty był bogatym człowiekiem. Trochę przedmiotów codziennego użytku, drewnianych naczyń, okopcony żelazny kocioł wiszący nad paleniskiem, przeżarte przez mole i myszy ubrania i skóry, wnyki, solidna siekiera, kostur i łuk (niestety cięciwa zbutwiała i rozpadła się) i lampa do połowy wypełniona oliwą... majątek to to nie był. Po dalszych poszukiwaniach znalazł jeszcze kilkanaście grotów do strzał (nieco przyrdzewiałych) i żelazne paści, a na szafie sporą ilość bardzo udatnie oddanych w drewnie podobizn dzikich ptaków i zwierząt. Na strych prowadziła spróchniała drabina, która nie zachęcała do wspinaczki.

Dopiero po chwili dojrzeli w półmroku przepierzenie, które w pierwszej chwili uznali za ścianę. Stracili kolejną chwilę na wybicie okna, przy okazji strącając coś z parapetu. Gdy opadł kurz podniósł znalezisko - detalicznie wykonaną drewnianą figurkę konia oraz szmacianą lalkę. Starszy z łowców odwrócił się w stronę pokoju - i krzyk uwiązł mu w gardle. Na stojącym pod ścianą łóżku leżał szkielet, wpatrując się w niego pustymi oczodołami. Resztki włosów leżały wokół głowy jak wachlarz. Ciężko było stwierdzić, czy właściciel zmarł ze starości czy z powodu choroby, ale... szkielet nie wyglądał na szczątki mężczyzny; raczej kobiety lub młodzieńca. Kolejne znalezisko Yarkiss przyjął bez wcześniejszego przestrachu - w załomie ramienia trupa leżał szkielecik dziecka.

Etrom do niego dołączył po chwili. Widok truposzy przyjął ze smutkiem. Skrzętnie odkładana cały dzień złość powoli w nim zagasła. Wiedział co trzeba zrobić.
- Musimy ich pochować... teraz. - Mówiąc to opuścił kompana na rzecz poszukiwania czegoś co lepiej nadawałoby się na łopatę niż jego toporek. W ostateczności wziąłby ten wielki solidny topór który widzieli wcześniej.
- Grunt to ich pochować. Potem zajmiemy się dokładniejszym przeszukiwaniem, zgadzasz się. - dodał rzucone bardziej na wiatr niż do konkretnej osoby, słowa.

Yarkiss nie zareagował w żaden sposób na sugestie Etroma. Wyszedł bez słowa z chaty, zasłaniając dłonią oczy przed rażącym słońcem. Wziął kilka głębszych wdechów świeżego powietrza i rozejrzał się wokół, szukając Jarleda.

Etrom chwycił za znaleziony w domu topór. ~Nada się~ pomyślał i wyszedł z zamiarem kopania dwóch dołów.

Rafael cichym krokiem zbliżał się się do chatki.
- Widziałeś? Młode warchlaczki, całe stadko. Zabrałeś w ogóle łuk? - szepnął do stającego przed wejściem Yarkissa. Nie czekał na odpowiedź. Minął towarzysza i wszedł do środka.
- Łuk? Myślałem, że ty weźmiesz dwa. - Zażartował Yarkiss, choć wcale nie było mu teraz do śmiechu. Podszedł do rozwalającego płota i zauważył wspomnianą przez Rafaela watahę dzików. - Lepiej niech nikomu nie przychodzi do głowy, żeby zbliżać się do tamtych warchlaków. Poczekajmy jak się stąd oddalą, wtedy ewentualnie będziemy mogli poszukać czegoś w ogródku. - Zwrócił się do stojących obok domu towarzyszy.
 
__________________
Wiem jak było - Było strasznie.
Wiem jak jest - Jest źle.
Wiem jak będzie - Będzie gorzej.

Ostatnio edytowane przez Avoan : 17-03-2012 o 20:52.
Avoan jest offline  
Stary 11-03-2012, 17:25   #30
 
Jerdas's Avatar
 
Reputacja: 1 Jerdas nie jest za bardzo znanyJerdas nie jest za bardzo znany
Solmyr, po całej bezpłodnej dyskusji o liderze kontra samowolce w grupie, był rozedrgany. Nie było tego po nim widać, ale wewnątrz coś zaczynało się gotować. Zaczął świadomie kontrolować swój oddech. W myślach cały czas uspokajał Sigrid, która bardzo powoli zaczynała się przyzwyczajać do swojego naturalnego wroga, znajdującego się w pobliżu. Spokój był złudny, ale musiało tak być; przynajmniej do wieczora. Szedł z przodu, obserwując las. Zaczynał tęsknić za jego poszyciem. Chciał iść traktem, jednak jego jestestwo należało do lasu. Choć tej części kniei nie znał, ciągnęła go. Jednak dla dobra grupy powinni iść traktem - tak przynajmniej mu się wydawało.

Zaczynało być gorąco. Kilka razy sięgnął po bukłak i upił łyk wody, jednak robił to oszczędnie. Jeśli rozchodziło się o potrzeby cielesne starał się być ascetyczny. Myśli wędrowały wokół współtowarzyszy. Nie wiedział co z nimi zrobić. Idąc do młyna wydawało mu się, że będzie pełnił funkcję dodatku do ekipy. Dodatku przydanego, jednak nie wadzącego. Jak bardzo się mylił! Nie minął nawet dzień, a on już zdążył dość porządnie namieszać, chociaż nie było to w jego stylu. Pod względem komunikacji w grupie był dwunastolatkiem.

W jego odczuciu po wyjściu z Viseny każdy jego czyn był porażką. Po jego przemówieniu nic nie potoczyło się tak, jak chciał. A chciał aby zapanowała demokracja. Sądził, że taka forma rządzenia w większym stopniu zaangażuje go w grupę. Dzięki temu może nauczyłby się lepiej dogadywać; po za tym nie on jedyny miał z tym problem.

Uszli kawałek drogi, gdy wtem zaskoczyła ich burza. Jakby na podkreślenie jego błędu, choć był to zwykły przypadek. Dziwna drewniana konstrukcja zadziwiła go. Podczas próby schronienia się przed silną ulewą doprawioną grzmotami, znalazła się nad nim jakby wyczarowana. Przez myśl przemknęło mu, aby ją spalić; jednak ostrożny i cichy odwrót wydawał mu się jedynym i najlepszym rozwiązaniem. Odsynął się i pomylił się kolejny raz. Etrom udowodnił mu, że jest wiele rozwiązań. Konstrukcja okazała się gniazdem szerszeni, a Zaraźnik postanowił trochę rozruszać grupę i walnął z całej swojej siły w siedlisko owadów. Instynkt zadziałał tak samo u wszystkich, a szerszenie nie były zadowolone z działań Etroma. Solmyr pobiegł za resztą grupy do wody. Przepłynęli rzekę.

Młody zaklinacz miał ochotę zrobić krzywdę nierozgarniętemu drwalowi, lecz zamiast tego usiadł i ignorując ukąszenia zaczął medytować, aby całkowicie się uspokoić. Zharmonizowanie bicia serca i oddechu zajęło mu jakiś czas. Kiedy wreszcie osiągnął pożądany stan, odszukał w swoim umyśle połączenie między nim a łasicą. Zaczął nawoływać Sigrid, której pokonanie dzielącej ich odległości nie sprawiło większych problemów. Czas ich rozłąki wykorzystała na pożywienie się i napicie wody. Była ona pełna życia. Upomniał ją, aby kręciła się w granicach kontaktu wzrokowego.

***

Solmyr siedział i wypoczywał, kiedy słońce zaczynało kryć się za drzewami wstał i zaczął organizować sobie obozowisko. Z racji bliskości lasu uzbieranie odpowiedniego zapasu różnej maści suchych patyków i gałęzi, nie sprawiło mu problemów. Kolejnym zadaniem, jakie sobie postawił, było znalezienie jakiegoś dużego konara, który tliłby się do następnego dnia. Kiedy znalazł odpowiedni kawał drewna zwlekł go do miejsca z uzbieranym opałem. Po tych wszystkich zabiegach zajął się rozpalaniem ognia; nie przejmował się zbytnio grupą, ani tym czy ktoś już to zrobił w innym miejscu. Trzymał się przy nich, to jasne, ale nie za bardzo. Jak tylko ognisko rozpaliło się na dobre, zdjął koszulę. Dokładnie przejrzał swój ekwipunek i skrupulatnie, z należytą ostrożnością, zaczął wszystko suszyć, aby powróciło do pierwotnego stanu.

Po zabiegach z ekwipunkiem, rozsiadł się i pozwolił swojemu ciału chłonąć ciepło ognia. Zjadł coś dzieląc się z Sigrid która dość spokojnie wypoczywała i suszyła się lekko schowana przy plecaku. Tak, aby w razie zagrożenia mogła się w nim schować. Przez chwilę odpoczywał i zastanawiał się nad swoją aktualną sytuacją. Doskonale zdawał sobie sprawę, ze stanu rzeczy jakie go otoczyły. A stan ten, nie był zadowalający. Było mu źle w grupie, jednak musi sobie jakoś z tym poradzić. Prawdopodobnie to jeden z wielu problemów, które rozwiązuję upływający czas. Jedyne co może zrobić to całkowicie zamilczeć, a to chyba potrafił, choć tego dnia nie bardzo mu to wyszło. Rozmyślał też o Zielarce i jej jastrzębiu, muszą porozmawiać jak najszybciej. Kiedy w jakimś stopniu wszystko sobie poukładał, zrobił ponowny przegląd swoich rzeczy. Większość już wyschła przywiązał sakiewki do pasów i załapał za kostur.

Odszedł od ogniska, aby mieć wokół siebie jak najwięcej wolnej przestrzeni. Zamknął na chwilę oczy i w jego umyśle pojawiła się muzyka.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=J46RY4PU8a8[/MEDIA]

Jego spektakl się zaczął. Ciało płonęło. Otoczenie wibrowało. Delikatnie kręcił kijem. Przekładał go sobie z ręki do ręki zataczając wielkie koła. Stał w miejscu. Wprawiając w ruch kostur, w takt słyszanej, tylko dla niego muzyki. Nie przejmował się otoczeniem. Teraz był jego czas, a raczej moment w którym czas się dla niego zatrzymuje. Spokojnie okręcił się wokół własnej osi. Powoli wprowadzał w ruch całe ciało. Nie gwałtownie. Stopniowo. Jego ruchy zaczęły balansować przy granicy gwałtowności. Z boku wszystko wyglądało dostojnie. Jego mięśnie robiły to jakby od niechcenia. W tych ruchach było coś ponadczasowego. Wieczne. Trwałe. Niezmienne. Jednocześnie z minuty na minutę wychodziło coś nieokreślonego, jakieś uczucie, kryło się pod powierzchnią. Podrzucił kostur do góry, wstrzymał oddech i czas się dla niego zatrzymał. Złapał i przyśpieszył. Szybkość, z jaką obracał drąg, rozmywała jego kształt. Solmyr zaczął tańczyć. Ze spokoju nie zostało nic. Jego gwałtowność, figury jakie stosował, przypominały wybuch. Jakby furia, która kryła się w młodzieńcu, wreszcie po latach znalazła ujście. Balansował swoim ciałem. Przeskakiwał z nogi na nogę. Zagarniał otoczenie. Wznosił się i upadał. Po pewnym czasie pojawiły się na jego ciele krople potu. Zwolnił. Wyciszał swoje ciało. Wsparł się o kostur i spojrzał na niebo. ~Dla Ciebie.~ Rzekł w myślach i się ukłonił.

Podszedł do rzeki napił się i opłukał sobie twarz. Wrócił do ogniska i zaaranżował sobie posłanie na noc. Kiedy tylko uznał swoje obozowisko za skończone, podszedł do Eillif. Jak tylko nawiązali kontakt wzrokowy powiedział swoim zwyczajnym, spokojnym głosem: Trzymaj dziś ze mną wartę. Musimy porozmawiać. Poczekał chwilę na odpowiedź i wrócił do swojego “łoża”. Spakował rzeczy, które nie były mu potrzebne. Zostawił przy sobie kostur, procę i sztylet. Położył się. Patrzył w gwiazdy.

Pani Snów, Bogini Nocnego Księżyca. Pozwól mi dziś wkroczyć do Twojego królestwa. Ześlij na mnie chodź część swojej mądrości. Ukaż mi co powinienem czynić. Pokaż co się wydarzy. Niech spłynie na mnie Twój dar. Dzisiejszej nocy oddaję się Twojemu władaniu - szeptał swoją modlitwę.

***

Solmyr obudził Eillif. Była noc, pora kiedy to oni powinni trzymać warte.
- Wstawaj - rzekł cicho, delikatnie łapiąc zielarkę za ramię - już czas.
Kiedy usiedli w dogodnym miejscu obserwacyjnym, Solmyr zapatrzył się w dal i powiedział szeptem, jakby mówił do kogoś niewidzialnego przed sobą. Łasica drzemała mu na kolanach.
- Chciałem się dowiedzieć jak pogodzimy nasze zwierzęta, są naturalnymi wrogami a domyślam się, że tak jak ja, nie chcesz aby mojej Sigrid stało się coś złego.
- Oczywiście, że nie! - zapewniła nerwowo zielarka. Podejrzewała o czym będą rozmawiać i... obawiała się tego. Było jej na prawdę szkoda Solmyra i Sigrid. Wiedziała jak teraz muszą się czuć nieswojo, jak bardzo chłopak musi być czujny. Mimo to, Eillif nie miała pojęcia co zrobić w takiej sytuacji. Powiedziała po chwili:
- Nie chcę, ale zupełnie nie wiem co zrobić... Myślałam już o tym, wiedziałam, że ty też zastanawiasz się co powinieneś zrobić, widziałam jak patrzysz na Thorbranda i … wcale ci się nie dziwię. - Mówiła coraz głośniej i szybciej, a kiedy skończyła mówić schyliła głowę tak, aby nie patrzeć na Solmyra.
- Sama go wychowałaś? Kim on jest dla Ciebie? - Starał się być beznamiętny, co przychodziło mu z łatwością w sytuacji kiedy Sigrid spała.
- Nie... on jest... - Eillif była już na prawdę bardzo zdenerwowana, zupełnie nie wiedziała jak to powiedzieć.
- Chowańcem? - Wszedł jej w słowo Solmyr.
- Nie... to mój... przyjaciel. - Dziewczyna nie miałaby żadnego problemu z wypowiedzeniem tego jakże prostego i zwykłego słowa, gdyby wiedziała, że to może pomóc. Ale słowo “przyjaciel”, “tylko przyjaciel” jeszcze bardziej pogarszało sytuację.
- Coś nie tak? Chyba dobrze, że jest Twoim przyjacielem - Solmyr pierwszy raz spojrzał na Sigrid, jego jasnoniebieskie oczy odbijały księżyc i nie było w nich nic po za tym. - Masz nad nim jakąś władzę poza prośbą?
Zielarka pokręciła przecząco głową, nie potrafiła patrzeć na swojego rozmówcę. Solmyr nie widział czemu to zrobił, ale delikatnie złapał ją za ramię, jakby chciał przekazać otuchę i całe ciepło tym jednym gestem.
- Rozumiem Cię, Sigrid to moja jedyna przyjaciółka.
Po tym ciepłym geście Eillif od razu poczuła się lepiej. Wiedziała, że jej rozmówca, mimo iż martwi się o Sigrid, świetnie rozumie sytuację w jakiej znalazła się zielarka.
- Ale jedyne co mogę zrobić w tej sytuacji, to zapewnić cię, że nie będę spuszczała oka z Thorbranda i pilnowała go na każdym kroku. Chyba że ty masz jakiś inny pomysł? - Zapytała z nadzieją w głosie. Czuła się bardzo niezręcznie w takiej sytuacji, można nawet powiedzieć, że czuła się winna. Solmyr, odsunął dłoń i znowu spojrzał w dal. Zastanawiał się. Nasłuchiwał i obserwował. Po jakimś czasie powiedział jednostajnym tonem skierowanym do nikąd.
- Dopóki Sigrid jest przy mnie, jest bezpieczna, jednak ona musi zapolować i się wybiegać. W takich sytuacjach Thorbrand musi być przy Tobie, wtedy będziemy oboje spokojni.
- Dobrze, to powinno zapobiec niechcianym sytuacjom. - Eillif spodobało się to rozwiązanie. Nie dość, ze było dobre dla każdej strony, to wydawało jej się także łatwe i... bezpieczne. Solmyr, kiwnął głową na znak, iż jej słowa dotarły do jego uszu. Zapatrzył się w znany tylko sobie punkt i milczał. Eillif też milczała, ale nie patrząc przed siebie. Teraz spoglądała na Solmyra. Chciała go zapytać o jeszcze kilka rzeczy, ale może bojąc się o reakcję albo będąc już zmęczona tą rozmową i ogólnie całym dniem, nie zrobiła tego.
 
Jerdas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172