Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-01-2012, 12:43   #1
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Arrow [D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Skarb Viseny I [WL]





- Wstawaj!
Szarpnięcie za ramię wyrwało sołtysa z przedobiedniej drzemki. Półprzytomie rozejrzał się po izbie, gotów dosadnie obrugać osobę, która przerwała jego codzienny, jakże przyjemny rytuał.
- Pali się, czy Wartka wylała? - burknął, wpatrując się w oblicze pochylonej nad nim żony. W tym drugim przypadku i tak nic nie mógł zrobić, a w pierwszym... jakoś nie słyszał krzyków.
Oblicze Sary ponure było jak noc.
- Przyszła Maura - oznajmiła. Imię, znane Oskarowi równie dobrze jak trzy setki innych, nie zrobiło na nim wrażenia. Nadal nie widział powodu dla którego miałby zwlec się z łóżka. - Pies Uhrega wrócił! Sam!
- To czego nic nie mówisz kobieto!? - Oskar zerwał się jak oparzony i wypadł z domu, w pośpiechu wiążąc troczki u spodni.

Polana wokół Zewnętrznej Osady była pełna ludzi. Zdawało się, że zebrała się tu cała ludność Viseny; i pewnie tak było. Oskar z trudem przepchnął się przez tłum i ruszył w stronę chaty Uhrega i stojącej za nim zagrody dla psów. Tam ludzi było znacznie mniej; mimo że mabari były porządnie zamknięte, mało kto miał odwagę się do nich zbliżać.
- Co jest? - mruknął niepewnie do opartego o ścianę chaty Devona. Mabari siedziały przy samym płocie jak pięć posągów, poważnie wpatrując się w przybyłe dwunogi i odbierając sołtysowi rezon. Przed psiarnią klęczała Anna, opatrując rany Kelaby (jednego z mabari, który wyruszył wraz z konwojem) gęstą papką, mocno pachnącą ziołami. Pies leżał spokojnie, dysząc ciężko.
- Nie wiem. Nigdy nie widziałem takich ran - odparł kapłan.
- To nie wilki, ani niedźwiedź, ani nawet smoczydło. Rozstaw pazurów się nie zgadza - rzekła Maura, zbliżając się do mężczyzn. - Poza tym rany strasznie się babrzą. A ta wygląda... - pochyliła się nad zwierzęciem, lecz zaraz odskoczyła, gdy z gardła psa wydobył się ostrzegawczy charkot. - Ta wygląda na zadaną jakąś bronią - zakończyła.
- Może po prostu pies się zbiesił i zwiał? Niepotrzebnie się przejmujecie - wzruszył ramionami sołtys.
- Nie! -Anna poderwała głowę i spojrzała na mężczyznę z oburzeniem w oczach. - Mabari ni... ni... nigdy nie opppuści swojego pa... pana! Nigdy! Dopiero pppo śśśmierci! - wyjaśniła, zacinając się jak zawsze, gdy była zdenerwowana. Dorośli spojrzeli po sobie.
- Czyli nie wrócą - milcząca dotąd Shalamri powiedziała na głos to, o czym sołtys bał się nawet pomyśleć. Nie pytała - stwierdziła fakt. Pieniądze, towary, zapasy na zimę - wszystko przepadło.


◈◊◈



- Spokój! Cisza! - sołtys huknął pięścią w dębowy stół, próbując przywrócić porządek. Nikt go nie słuchał. W gospodzie wrzało. Mężczyźni dyskutowali zawzięcie, na przemian pijąc i klnąc. Kobiety lamentowały, zebrawszy się w okolicy wejścia do kuchni. Młodzież z wypiekami na twarzach przysłuchiwała się snutym teoriom i katastroficznym wizjom nadchodzącej zimy. Pod nogami plątały się dzieci, które nic nie rozumiały ale czuły, że dzieje się coś ważnego i chciały w tym uczestniczyć. Psy skamlały, gdy co i rusz ktoś deptał im po łapach. Oskar bezradnie potoczył wzrokiem po zebranych i ciężko opadł na ławę, sięgając po kufel. Nie było rady, musiał poczekać aż emocje nieco opadną. Pociagnął tęgi łyk piwa i wrócił myślami do wydarzeń dzisiejszego popołudnia. A w zasadzie wcześniej - do dnia w którym konwój Damiela ruszał w stronę centralnych ziem Królestwa.

Wyprawa zapowiadała się spokojnie; nawet bardziej niż w zeszłych latach. Łagodna zima oszczędziła Visenie ataków dzikich zwierząt; a i wiosną mało który potwór zbliżał się do wsi. Trakt był na tyle bezpieczny, że nawet Vahren wrócił na początku lata (nie wraz z konwojem, jak zwykle), by wziąć udział w weselu najmłodszej wnuczki Warsa. Mimo pozornego bezpieczeństwa Damiel zabrał tych ludzi co zawsze: jedną trzecią mieczników Knuta, jednego z synów cieśli, który potrafił rzucić kilka zaklęć; dwóch adeptów Chauntei, paru myśliwych i trzech drwali-półorków oraz Uhrega i dwa z jego mabari.

Dekadzień później wrócił tylko pies.

Gdy Oskar zastanowił się nieco dłużej stwierdził, że w zasadzie jedynie zima sprzyjała mieszkańcom Viseny. Od nastania wiosny było już tylko gorzej. Najpierw Wartka wylała - zupełnie bez powodu - podtapiając pola, które na kilka dekadni zamieniły się w grząskie bajoro. Szlag trafił oziminę i leżące w ziemi resztki zeszłorocznych plonów. Zwierzyna płowa ukryła się w lesie tak głęboko, że ciężko było cokolwiek ustrzelić; za to imadlaki jakby uwzięły się, by właśnie w tym roku utuczyć się na tutejszej ludności. Tojanidy zniszczyły łódź, którą nagła burza zniosła w stronę ich leża, pożerając przy okazji pięciu rybaków i rwąc dobre sieci. Ryby też jakoś nie brały... Nawet skrzaty psociły na potęgę, powodując duży ubytek w stanie posiadania wieśniaków; a Sara złamała nogę, gdy szczególnie uparty świerszczyk zepchnął ją z brzegu. Tego roku Tymora nie patrzyła na viseńczyków łaskawym okiem, oj nie! A na przebłagalne ofiary było już za późno.

- Musimy kogoś wysłać...
- Kolejni przepadną...
- Zginiemy z głodu!
- Pamiętacie zimę siedem lat temu...
- Damy sobie radę...
- A kto będzie wtedy chronił wieś?!

Mniej i bardziej optymistyczne głosy mieszały się z ponurymi przewidywaniami - czy też raczej: realistycznymi. Zdawać się jednak mogło, że żaden z nich nie dociera do niewielkiej grupy, jaka koniec końców zasiadła przy sołtysowskim stole. Sołtys, karczmarz i jego teść, kowal, dowódca straży Knut, stary Wars, kapłani. Sama śmietanka towarzyska Viseny. Brakowało Alvenusa, ale jego do karczmy mogłoby sprowadzić dopiero trzęsienie ziemi. Wszyscy, prócz sołtysa, dyskutowali żywo. Niestety niezależnie od argumentów wniosek był jeden: wioski nie stać było na wysłanie na wschód kolejnej grupy ludzi. Jeśli by nie wrócili - nie byłoby komu polować, łowić, a w zimie bronić obejścia. I tak już mieli z tym problemy.

Oskar nie brał udziału w rozmowie; dopiero dźwięk trzaskającego szkła wyrwał go z rozmyślań.
- Damieeel! - zawodziła Elda. Powietrze wokół niej trzaskało od mocy. Mężczyźni w przerażeniu odsunęli się od zrozpaczonej kobiety; tylko Katrina zachowała zdrowy rozsądek. Doskoczyła do młodej wdowy, po czym trzasnęła ją mocno w twarz. A potem, prewencyjnie, poprawiła w drugi policzek. Elda osunęła się na ziemię szlochając cicho, ale magiczne rewelacje ustały.

- Dość tego! - Oskar huknął kuflem w stół i podniósł się z ławy. Powoli potoczył wzrokiem po twarzach współmieszkańców: zapłakanych, przerażonych, załamanych, pełnych niedowierzania i oczekiwania. W oczach niektórych tliły się jeszcze wątłe iskierki nadziei. Czuł, jak ciężar decyzji wręcz namacalnie przygina mu plecy do ziemi, ale nie miał wyjścia. - Nikt nigdzie nie jedzie! Nie możemy pozwolić sobie na stratę kolejnych ludzi. Jutro Neller odprawi nabożeństwo za zmarłych, by ich dusze bez przeszkód trafiły do dziedziny Kelemvora. I na tym koniec! - dodał, po czym wyszedł z karczmy, rozpychając stojących na zewnątrz ludzi.


◈◊◈

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2013 o 12:06.
Sayane jest offline  
Stary 28-01-2012, 14:54   #2
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Ruiny młyna wodnego, popołudnie

Nie dalej jak godzinę później viseńska młodzież zebrała się w piwnicy starego młyna. Dym z pochodni gryzł w oczy, stopy grabiały od wilgotnej posadzki, okryte letnimi ubiorami ciała pokrywała gęsia skórka - jednak nikt nie zwracał na to uwagi. Szmer oddechów wypełniał pomieszczenie, gdy zebrani spoglądali po sobie, niepewni kto ma zacząć. A był tu każdy,który nie liczył się w świecie dorosłych. Nie tylko Sven, dziewiętnastoletni przywódca lokalnych łobuzów i jego poplecznicy, którym młyn służył zwykle za kryjówkę; nie tylko najmłodsi synowie cieśli, myśliwych czy rybaków. Była też nieśmiała Anna, nieco przerażona tłumem, w jakim się znalazła; był kulawy Lasen, któremu kilka lat temu wilk poszarpał nogę; były kapłańskie bliźnięta i dzieci bartników; była nawet Zuza, jedna z córek karczmarza i najpiękniejsza panna we wsi. Dziś nie było podziałów na lepszych i gorszych, dręczących i dręczonych, bogatych i biednych, viseńczyków i osadników. Wszyscy zgromadzili się w ruinach... nie wiedzieli w zasadzie po co, lecz nie mogli przecież przegapić takiego wydarzenia.

Ale Sven wiedział.

- Musimy odnaleźć konwój! - krzyknął, wskakując na stół by zwrócić na siebie uwagę dzieciarni. - Te stare pryki mogą trząść gaciami, zasłaniając się bezpieczeństwem Viseny, ale ja nie mam zamiaru żreć w zimie obierek z ziemniaków i kory z drzew!
- Oszalałeś! - jęknęła Zuza, wbijając w chłopaka pełne podziwu spojrzenie.
- Jak chcesz pokonać coś, czemu nie dali rady nawet Damiel z Uhergiem? - trzeźwo zauważył Tem, który mimo swoich dwunastu lat był bardziej poważny niż niejeden dorosły.
- Oni nie wiedzieli, że coś ich napadnie, a my wiemy - butnie odparł Sven. - Zresztą cokolwiek ich napadło, pewnie nażarło się na trupach i już sobie poszło. No co?! - wrzasnął, gdy z miejsca, w którym stały dziewczęta dał się słyszeć urywany szloch i piski przerażenia. - Taka prawda i dobrze o tym wiecie. Zanim tam dotrzemy, znajdziemy tylko obrane przez mrówki kości! Ale wozów i złota nie zjedzą... - oczy błysnęły mu drapieżnie. - Ani bursztynu, biżuterii czy rzeźb. Do beczek też się nie dostaną. Pomyślcie co by było, gdybyśmy przywieźli to wszystko z powrotem do wsi! Albo... pojechali z tym do Futenbergu! - rozpędzał się coraz bardziej.
- Jak tak, to konie też zeżarło - mruknął Tem, ale nikt go już nie słuchał.
- Miasto... - rozmarzyła się Zuza. Podobnie jak reszta dzieci, Królestwo znała tylko z opowieści. Wśród zebranych dało się słyszeć entuzjastyczne okrzyki. Większość z nich marzyła o wyprawie w wielki świat.
- No! Bylibyśmy bohaterami! Cała wieś byłaby nam wdzięczna! - kusił Sven, z satysfakcją patrząc na podniecone twarze dzieciarni. Odczekał jeszcze chwilę, by wszyscy przetrawili przedstawione przez niego rewelacje, po czym spytał. - To... kto jedzie ze mną?!

Zapadła cisza. Co innego rozważać tak szalony pomysł, a co innego wziąć w nim udział. Niemal każdy miał w rodzinie kogoś, kto padł ofiarą tutejszych bestii. Lasen odruchowo masował poranioną nogę, która raz na zawsze zamknęła przed nim świat “prawdziwych mężczyzn”. Wszyscy zdawali sobie sprawę z ryzyka. Pal licho odnalezienie konwoju; problemem była sama podróż przez Wilczy Las! Ale... roztaczana przez Svena wizja wyrwania się ze wsi i wrócenia w glorii bohatera była taka ekscytująca! Ponadto w ustach największego zabijaki i chojraka w Visenie - wydawała się całkiem realna.

- J... ja... ja bym poszła... - milczenie przerwał cichy głos Anny. Czerwona jak burak dziewczyna nieśmiało unosiła rękę, wpatrując się w prowodyra wyprawy. - Mo... mo... mogę leczyć...
- Ty?! - Sven ryknął śmiechem. - TY?! Zanim wyjąkasz jakąkolwiek modlitwę do Il-Il-Il-matera - przedrzeźnił ją - to nie zostanie z ciebie nawet kosteczka! Nie bądź śmieszna, sieroto! - prychnął. Annie łzy stanęły w oczach.
- Nie przejmuj się - jedna z dziewcząt współczująco objęła ją za ramiona. - I tak musiałabyś zostać. Przecież kto by się zajął psami Uhrega jak nie ty? Po prostu ci zazdrości - dodała szeptem. I była to prawda. Potężne mabari, które jednym kłapnięciem szczęki potrafiły oderwać dorosłemu człowiekowi rękę, w obecności Anny stawały się potulne jak baranki. Pod nieobecność barbarzyńcy tylko ta drobna dziewuszka mogła doglądać hodowli.
- No, kto jeszcze? Może ty, co? - Sven pogardliwie spojrzał na Lasena. - Bądźcie poważni! Kot wam zeżarł język?! Pies jaja urwał? - kpił. - Chcecie głodować całą zimę? Tak zasmakowaliście w zgniłych burakach i podpłomykach z popiołem?

I - najpierw powoli, potem coraz szybciej - nad głowami zebranych zaczął wyrastać las rąk. Jedni wstydzili się swojego strachu, podczas gdy drobniutka Anna odważyła się zgłosić jako pierwsza. Drudzy chcieli znać los swych bliskich. Kolejni zgłaszali się w obawie przed śmiesznością, bo dłonie podnosili ich bracia, kuzyni, sąsiedzi. W końcu więcej niż dwie trzecie zebranych zadeklarowało udział w bohaterskiej ekspedycji. Sven promieniał z dumy, akceptując lub odrzucając kandydatów wedle swego uznania. Nie widział, że na twarzach niektórych odrzuconych malowała się niekłamana ulga, a twarze wielu przyjętych wykrzywiał grymas strachu i niepewności.
Wreszcie selekcja dobiegła końca, a po stronie chłopaka zebrała się całkiem spora grupa.
- Spotkamy się przed młynem jutro o świcie - zarządził Sven. - Weźcie żarcie, wodę, jakąś broń i ruszamy! A wy - zwrócił się do pozostałych - mordy na kłódkę! Gdyby ktoś się was pytał: nic nie wiecie! Bo jak wrócę, to spiorę tak, że będziecie rzygać krwią! - warknął na koniec i dumnie wymaszerował z piwnicy.


◈◊◈


Świt wstał pogodny; promienie słońca oświetlały wijący się wśród drzew trakt - drogę do sławy. Zaś pod starym młynem stała wystraszona grupka młodych ludzi, z przewieszonymi przez ramię torbami i bronią niezdarnie przytroczoną do pasa. Było ich o wiele mniej niż dzień wcześniej.

I nie było wśród nich Svena.

◈◊◈
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 17-04-2012 o 08:28.
Sayane jest offline  
Stary 20-02-2012, 17:16   #3
 
D.A.J's Avatar
 
Reputacja: 1 D.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znany
Jarled zbliżał się do młyna. Był wczesny ranek, słońce jeszcze nie wzeszło. Młodzieniec szedł przez łąkę uważnie przyglądając się okolicy. Nie spodziewał się zagrożenia, najgorsze co mogło mu się stać to przemoczenie butów na rosie lub wdepnięcie w krowie łajno. Wiedział jednak że nieprędko znowu będzie blisko Viseny, blisko kochanego domu, gdzie sie urodził i wychował, że nieprędko zobaczy twarze rodziny i znajomych, że minie sporo czasu zanim poczuje znajomy zapach domu. Mimo to szedł do przodu, w końcu pokaże ile jest wart. Szybko jednak myśli o wyprawie, domu i niebezpieczeństwach zastąpiła duma z siebie i wspomnienia po ucieczce z wsi, która miała miejsce niecałe dwadzieścia minut przedtem. Ale wszystko zaczęło się od powrotu psa Uhrega. W całej Visenie było głośno, że z wyprawy do Królestwa wrócił tylko pies, a i on był ranny. Panika ogarnęła całą wieś, nikt nie miał zamiaru głodować całą zimę. Oczywiście w starym młynie zebrała się też wioskowa młodzież. I wtedy Sven - przywódca wioskowych łobuzów, zorganizował wyprawę do konwoju. Gdy zaczął przeprowadzać selekcję Jarled też się zgłosił. Oczywiście nie został wybrany, właściwie wyśmiano go, więc opuścił młyn. Podsłuchał jednak rozmowę, i gdy usłyszał że spotkanie w młynie się kończy pobiegł do wioski. Z początku próbował pogodzić się z faktem że nie idzie na wyprawę z resztą, jednak w końcu postanowił że idzie, jednak wyruszy sam

***

Jarled widział już młyn. Przyjrzał się dokładnie i zaśmiał się cicho. Jeszcze nikogo tam nie było, chociaż może po prostu stali z innej strony młyna. W końcu nie poszedł tak jak zrobiłaby to normalna osoba, tylko okrężną drogą. Gdy tak szedł dotarła do niego głupota całej wyprawy. Jakim cudem ma im się udać jeżeli nie udało się to wyszkolonym osobom. A jak on ma przeżyć jeśli idzie sam? Spojrzał za siebie, na palisadę otaczającą Visenę. I zaczął myśleć o swojej ucieczce. Po powrocie do domu zaczął się po cichu pakować. Gdy wszystko było spakowane schował torbę pod łóżko, i wyszedł z domu myśląc jak wczesnym rankiem wydostanie się z wioski. Z początku myślał że zrobi to jak zawsze czyli wyjdzie przez bramy, ale w końcu jednak przypomniał sobie że na noc bramy są zamykane. Przeszedł się więc wzdłuż palisady, i wyszukał miejsce w którym była niezbyt wysoka. Przygotował tam sobie worek ze słomą i dość duży pieniek, które schował tak aby mógł je rano wykorzystać, i wrócił do domu. Długo próbował zasnąć, ale myśli o nadchodzącej wyprawie nie dawały mu spać. W końcu jednak zmusił się do snu żeby rano być wypoczętym. Obudził się jak jeszcze było ciemno. Przez chwilę zastanawiał się czy ma iść, czy jednak nie zostać w wiosce ale szybko podjął decyzję. Wtedy uświadomił sobie że nie wie jak wyjść z domu tak aby nikogo nie obudzić. W końcu postanowił że wyjdzie przez okno. Już wyjmował sejmitar żeby wyciąć dziurę, ale nagle przypomniał sobie że jego ojciec niedawno nasmarował tłuszczem skrzypiące drzwi i może spokojnie nimi wyjść. Jarled jeszcze raz upewnił się że wszystko zabrał i wyszedł z domu. Ruszył szybkim krokiem w stronę przyszykowanego miejsca które znajdowało się niedaleko na północ od wschodniej bramy. Gdy dotarł na miejsce ustawił sobie pieniek pod palisadą, i zarzucił na nią worek z sianem aby przypadkiem nie nadziać się na kolce. Przewiesił torbę i ostrożnie aby nie narobił hałasu i nie uszkodzić broni przełożył sejmitar na drugą stronę, a następnie ostrożnie przeskoczył na drugą stronę. Wylądował bezpiecznie, zabrał broń i torbę i wyruszył w stronę ruin młyna starając się trzymać dystans od wioski.

***

Jarleda i młyn dzieliło nie więcej niż pięćset kroków. Nikogo nie było widać, chociaż pewnie reszta osób chcących iść na wyprawę właśnie uciekała z wioski. Chłopak szedł do przodu zadowolony że jest pierwszy i będzie mieć dużo czasu aby znaleźć kryjówkę. Wtedy Jarled uświadomił sobie że sam nie przetrwa w lesie. Prawdopodobnie, nikt kto idzie na wyprawę nie przetrwa ale po co dzielić drużynę. Mimo że chciał zaimponować innym, wiedział że musi iść razem z resztą drużyny. W sumie co z tego że Sven powiedział że nie idzie, wyprawa jest zbyt niebezpieczna żeby można było wybierać spośród ochotników. W końcu Jarled dotarł pod młyn i oparł się o starą omszałą ścianę i wypatrywał innych osób.
 

Ostatnio edytowane przez D.A.J : 20-02-2012 o 17:21.
D.A.J jest offline  
Stary 20-02-2012, 22:04   #4
 
Avoan's Avatar
 
Reputacja: 1 Avoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znanyAvoan wkrótce będzie znany
Etrom szedł już prosto do młyna. Zadowolony z siebie. Pełen werwy, można by rzec. Oto właśnie jest na drodze ku wolności. Wreszcie nadarza się okazja żeby opuścić to obszczane przez Bhaala i wszystkie biesy ze wszystkich planów, miejsce. Gdy wczoraj podniósł rękę by zgłosić się do tej wyprawy reakcja zebranych, a zwłaszcza Svena, była dość niespodziewana. Otóż przyjęto jego zgłoszenie. Po chwili namysłu, to prawda, ale nie nadal. Przez długi czas, Etrom zastanawiał się co było powodem jego przyjęcia. Może chodzi o jego ojca? Praca drwala nie jest lekka i buduje silną postawę. A może chodziło o to że spotykał się z tym elfem, tropicielem? Możliwe że ktoś zauważył te eskapady do zewnętrznej osady i skojarzył fakty. Najprawdopodobniej jednak chodziło o jego wiek. W końcu jest prawie dorosły i jakby coś źle poszło to można by na niego zwalić całą winę z "pomysłem" wyruszenia na tę eskapadę. Jakikolwiek by ten powód nie był, cieszyło go że wyrusza. Bo w końcu jeśli uda im się zaleźć ten konwój to kto powiedział że musi wracać? Cały świat będzie stał przed nim otworem.

***

W domu korciło go żeby powiedzieć braciom o swym planie. Jednak uznał że to mogło by mu zaszkodzić. Młodszy z braci miał łeb na karku i pewnie zagiął by go swoją niepodważalną logiką tym samym niwecząc plany eskapady. Z pakowaniem więc musiał poradzić sobie sam. Nigdy tego nie robił. Jego najdalsza wyprawa była tylko do zewnętrznej osady co nie wymagał szczególnych przygotowań. Uznał że przyda mu się jego toporek którym normalnie tnie powalone drzewa, oraz jego "wyjściowe" buty.
Przygotowania nie skończyły się jednak na zapakowaniu torby i przygotowaniu ubrań. Potrzebny był jeszcze plan ucieczki z domu a następnie z terenu osady. O dziwo, ucieczka z domu niebyła najtrudniejsza. Tego dnia bowiem ojciec był w wyjątkowo złym humorze. Miało to swoje źródło w naradzie w karczmie. Ojciec był za wysłaniem kolejnej wyprawy a wizja czekania w miejscu na śmierć z głodu nie przemawiała do niego. Swoją frustrację próbował utopić w pocie przy pracy do późna ale nie dało to zadowalających rezultatów. Więc skierował swe starania na swoją żonę.

Etrom długo nie mógł zasnąć, ani się skupić na planie ucieczki podczas gdy z jednego z pomieszczeń wydobywały się te okrutne dla młodych uszu dźwięki.
Przez tę nieprzespaną noc rano był niemal zupełnie rozkojarzony. Już gotowy i ubrany do wyjścia usiadł na łóżku i zaczął myśleć jak tu wyjść z domu. Zajęło mu to tak dużo czasu że zdenerwowany wziął swoje rzeczy i wyszedł drzwiami. Jak się okazało, dzięki ojcu nikt w domu dobrze nie spał a sam winowajca był zbyt zmęczony by samemu się wygramolić z łóżka.

Następną fazą planu było minięcie palisady. Brama jest zawsze zamykana na noc. On jednak jest synem drwala który konserwuje tą palisadę więc bez trudu, spokojnym krokiem podszedł do miejsca przy którym pracowali ostatnio. Solidnie zrobiony kawałek muru. Młody wziął linkę z hakiem, którą dostał wraz ze sprzętem już jakiś czas temu od swojego "nauczyciela" i zarzucił na górę. Gdy uznał że trzyma się mocno wspiął się na szczyt. Długo zwisał z drugiej strony kombinując jakby tu sprawić by linka razem z hakiem również znalazła się po tej samej stronie co on. Wymagało to sporo wysiłku ale udało mu się podtrzymać jedną ręka na tyle długo by przerzucić linę na drugą stronę. Po chwili wyciągania drzazgi z dłoni ruszył do młyna.

***


Gdy zbliżał się już do młyna myślał o tym co tutaj zostawi. Dom i braci. Najmłodszą siostrzyczkę. Nawet grabarza będzie mu szkoda. Przez chwilę nawet myślał czy nie pokazać się elfowi ale w końcu uznał to za zbyteczne. Zawdzięcza mu wiedzę i sprzęt. Myśl że mu nie podziękuję będzie go kiedyś dręczyć. Właściwie to im bliżej był młyna tym krok jego stawał się krótszy i wolniejszy, jakby jego umysł chciał dać ciału czas do przemyślenia wszystkiego. W końcu się zatrzymał. Nie był jeszcze pod młynem ale mimo to stał. Patrzył w ziemię.
~Więc to tak?~ - Pomyslał. - ~W ten sposób opuszczam to miejsce? Bez gwary i rzucania wyzwisk? Po cichu i bez słowa pożegnania?~
Stał tak jeszcze chwilkę.
- Tak. - Powiedział na głos. By przekonać samego siebie że tak musi być. I dalszą drogę przebył w ciszy. Nie myślał już o niczym. Krok za krokiem.

***

Wreszcie ujrzał młyn. Wszelkie wątpliwości rozwiał znajomy skądinąd widok.
- Jarled? - Syn grabarza. Stał tam oparty o omszałą ścianę z wyrazem twarzy mówiącym... nie, krzyczącym "jestem pewny siebie". Etrom zazdrościł mu tej postawy. Postawy którą sam miał jeszcze kilka minut temu.
- Przecież nie miało cię tu być... - powiedział z typowym sobie brakiem ogłady. Żadnego prawdziwego powitania. A przecież zna tego dzieciaka. Przecież kopali razem groby, na litość Kelemvora! A teraz kiedy mają iść na potencjalnie śmiertelnie niebezpieczną wyprawę, razem, jedyne co ma mu do powiedzenia to to...
- ... i jeszcze jesteś przed wszystkimi?
 

Ostatnio edytowane przez Avoan : 21-02-2012 o 12:04.
Avoan jest offline  
Stary 21-02-2012, 10:15   #5
 
Jerdas's Avatar
 
Reputacja: 1 Jerdas nie jest za bardzo znanyJerdas nie jest za bardzo znany
- Dość tego! - Oskar huknął kuflem w stół i podniósł się z ławy - Nikt nigdzie nie jedzie! Nie możemy pozwolić sobie na stratę kolejnych ludzi. Jutro Neller odprawi nabożeństwo za zmarłych, by ich dusze bez przeszkód trafiły do dziedziny Kelemvora. I na tym koniec!

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=je8AfwFkxdI[/MEDIA]

Po tych słowach Solmyr przetoczył wzrok, po viseńskiej młodzieży, na chwilę zatrzymał się na Svenie, którego uśmiech i zaciśnięte pięści nie wskazywały na potulne słuchanie sołtysa. ~Będzie trzeba wybrać się do młyna.~ Wyszedł przed karczmę i usiadł na ławce. Spojrzał się na Sigrid, która obserwowała wychodzących ludzi, niektórzy rzucali niechętne spojrzenia w jej kierunku. Wsłuchał się w jej emocje, które wyrażały to samo co jej zachowanie – ciekawość. Po chwili zadumy, rozejrzał się i zobaczył jak Anna z Zuzą kierują się w kierunku bramy wiodącej do kryjówki bandy Svena. Spojrzał jeszcze na wychodzącą Eldę. Idź za Eldą, spotkamy się potem – powiedział do swojej łasicy, jednocześnie wysyłając jej obraz Eldy. Łasica podbiegła do zaklinaczki, która się do niej uśmiechnęła. Spojrzała się na Solmyra i wysłała mu smutne spojrzenie. Prawdopodobnie przeczuwała, że jutro raczej się nie spotkają. Wyruszył, za dziewczynami.

W piwnicy starego młyna nie było zbyt przyjemnie, jednak jemu to nie przeszkadzało. Jedyny dyskomfort jaki odczuwał wiązał się z tłumem, w jakim przyszło mu być, a do jakiego nie był przyzwyczajony. Wsłuchawszy płomiennego przemówienia Svena, nie podniósł ręki. Nikt nawet nie zwrócił na to uwagi. Kiedy usłyszał jak Sven mówi: Spotkamy się przed młynem jutro o świcie. Weźcie żarcie, wodę, jakąś broń i ruszamy! - Ulotnił się z młyna i ruszył w kierunku swojego domu.

Spojrzał na słońce, które szykowało się do zachodu. ~Nie mam dużo czasu.~ Poczuł się strasznie pusto kiedy uświadomił sobie, że nie ma żadnego kontaktu z Sigrid. Zatrzymał się, wziął kilka głębokich oddechów. Zaczął biec. Na szczęście tego dnia nie wykonywał żadnej pracy fizycznej, więc miał wielkie pokłady energii. W miarę jak zaczął zbliżać się do zewnętrznej osady odzyskiwał kontakt z Sigrid, a pustka którą czuł, zaczęła się wypełniać. Czuł podwójną radość - swoją i jej. Kiedy znalazł się w osadzie, słońce wydawało ostatnie tchnienie. Zziajany, napił się wody z beczki na deszczówkę, która stała przy jego chacie po czym usiadł, opierając się o nią, aby złapać oddech.

To był pierwszy raz kiedy całkowicie urwała mu się więź z Sigrid. Fakt zostawiał ją czasem pod opieką Eldy, jednak nigdy nie oddalał się na taką odległość. Nigdy więcej, szepnął po czym ją pogłaskał. Miał chwilę na przemyślenie całej sytuacji. Sigrid ułożyła się obok niego.

~To oczywiste, że wybiorę się wraz z nimi, nie zabronią mi tego. A nawet jeśli i tak pójdę za nim. Przecież mnie nie zabiją, mimo, że nie darzą mnie sympatią. Muszę się spakować. Mam czas, więc nie będę musiał biec. Jednak dziś się nie wyśpię.~ Wstał, spojrzał na rozgwieżdżone niebo. Córo Nocnego Nieba, dziś nie spotkasz mnie w swoim królestwie - powiedział przepraszającym tonem. Spojrzał na Sigrid. Musisz się najeść, nie wychodź z osady. Zabraniałem Ci tego, jednak jest to wyjątkowa sytuacja, możesz coś podwędzić. Z Damielem i tak mam na pieńku, więc nie krępuj się. Kiedy skończył przemowę, Sigrid czmychnęła w kierunku chaty Damiela, podekscytowana i wdzięczna.

Wkroczył do chaty, jego rodzice spali, wszedł do swojego pokoju. Pieczołowicie zaczął się pakować. Włożył do plecaka swój codzienny strój, na sobie zostawił tylko ochraniacze. Oraz ten lepszy, wytrzymalszy, który od biedy można nazwać strojem podróżnika. W sumie były do dwie pary spodni, dwie koszule i para butów. ~Na Bogów, pożyczyłem pułapki na ochronę osady, poprzednie się zepsuły.~ Westchnął i wsunął resztę rzeczy. To dołu plecaka przymocował rondel, który zwinął z kuchni matki oraz linę z hakiem - tę podwinął ojcu. ~Zorientuję się pewnie po tygodniu.~ Z boku przypiął futerał na mapy bądź inne pergaminy. U górze, na dwie sprzączki zapiął koc. Poprawił swoją chustę na głowie, pasy na biodrach oraz lepiej przymocował sakiewki. Z jednej wyjął sztukę złota. Wsunął sztylet i proce.

Założył plecak i załapał za swój kostur. Jestem gotowy. Powiedziawszy to, rzucił ostanie spojrzenie na swoją izdebkę i łóżko po czym wyszedł. Przywołał myślami Sigrid, podszedł pod dom Eldy i Damiela, i rzucił pod ich próg wcześniej wyjętą monetę. Kucnął, rzucił w kierunku łasicy krótkie Wskakuj! - ta skoczyła między koc a jego szyję, zwinęła się w kłębek i ruszyli w kierunku młyna.

Dopóty wstrzymywał swoje myśli dopóki nie wyczuł, iż Sigrid zasnęła.

~Czekałem na tą wyprawę, od kiedy umarł mój brat, wtedy poczułem, że jestem inny. Jednak losie, czemuś sprawił, że mój początek podróży, zacznie się z ludźmi z którymi się nie rozumiem. Znam ich, jednak nie wychowywałem się z nimi a obok nich. Czy jestem inny? Co we mnie siedzi? Uczyłem się i obserwowałem chyba najcudowniejszych ludzi w Visenie. Obdarzyłem ich tym samym czym oni mnie. Szacunkiem, sympatią, może nawet przyjaźnią. Jednak nie jestem pewny czy się rozumieliśmy. Księżycowa Pani, Mistyczna Wieszczko, powiedz mi, co mnie czeka? Jaką rolę odegram w tej wyprawie? Jak mam postępować? Czy oni mnie zaakceptują?~

Myśli Solmyra krążyły w kierunkach przyszłości wymieszanej z niepewnością. Gdzieś w głębi znajdowała się obawa o los wioski i jego przyszłych współtowarzyszy. Jedno wiedział na pewno. Czyni dobrze. Ma wiarę, ma nadzieję, ma Sigrid. Jest w stanie sobie poradzić, nie jest dwunastolatkiem, choć dopiero wszedł w dorosłość to umie już to i owo. Kiedy uświadomił sobie te prawdy w jego sercu zapanował spokój. Zbliżał się do młyna.

Zobaczył przy nim Etroma, którego Sven wytypował i Jarleda, który zrobił to samo co on sam zamierzał – wyruszyć na gapę. Zanim go zauważyli przez myśl przemknął mu żal – nie pożegnał się. Zbliżył się do nich, jednak kiedy spojrzeli się na niego, delikatnie ściągnął plecak. Łasica przebudziła się - uspokoił ją myślami i ułożył na dobytku który ze sobą zabrał.
Złapał za kostur, wyprostował się.


Kiedy nawiązał kontakt wzrokowy z Etromem i Jarledem, lekko im się skłonił. Nie bardzo wiedział, co powinien zrobić w takiej sytuacji. Wydawało mu się, że wszystko jest jasne i nie trzeba do tego komentarza.
 
Jerdas jest offline  
Stary 21-02-2012, 12:00   #6
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Kogut zapiał. Fernas ziewnął, rozciągnął się i usiadł na łóżku. Przetarł oczy. W jego głowie krążyły różne myśli, wiele niezbyt optymistycznych. Po spotkaniu w piwnicy nie był pewien czy chce wyruszyć. W sumie nawet się nie zgłosił, wciąż mógł się wycofać i zostać w domu, ale wtedy nie wybaczyłby tego sobie. Miał cel w tej wyprawie i nie interesował go po prawdzie los karawany. Mimo to bał się, że pod młynem nikogo nie będzie gdy się tam znajdzie. A co wtedy? Sam nie wyruszy w las, może był pewny siebie, ale nie był głupi. Choć już wcześniej nieraz przeżył podróż do lasu to wtedy towarzyszył mu jego mentor. Teraz miał być sam. Spojrzał na plecak, wszystko miał przygotowane od wczorajszego wieczora. Odegnał złe myśli, musiał wyruszyć. Wstał i ubrał się. Założył na plecy płaszcz i przewiesił przez nie swoją lutnię. Był ciekaw czy sam pomysłodawca przyjdzie pod młyn. Nie szanował Svena i choć nie mówił tego gardził nim i jego bandą. Nauczył się jednak, że z silniejszymi nie ma co zadzierać i wolał trzymać się na uboczu. Delikatnie otworzył drzwi i sprawdził czy ktoś już wstał. Na szczęście na korytarzu nie było żywej duszy, a słychać było jedynie donośne chrapanie ojca. Chłopak spokojnie wyszedł z pokoju i delikatnie zamknął drzwi, następnie zaczął cichym krokiem podchodzić do wyjścia. Po chwili był już na zewnątrz. Chłodny wiatr zaczął lekko unosić jego płaszcz. Fernas wziął głęboki oddech i ruszył w kierunku palisady.


Młody bard po niedługim czasie był już przy jednym z najniższych punktów palisady. Wiedział, że brama i tak jest zamykana na noc, więc nie ma co się tam fatygować. Starał się dokładnie ocenić wysokość. Aby dostać się na druga stronę potrzebował czegoś, na czym mógłby stanąć. Rozejrzał się. Nieopodal stał pusty, czterokołowy wóz. Stał na widoku i bard nie był pewny czy nie zwróci swojej uwagi wchodząc na niego.
~ Co mi tam, nie takie rzeczy się robiło ~ - pomyślał
Szybkim krokiem wszedł na wóz i sprawdził jak wysoko są kolce. Uznając powinno mu się udać podciągnął się, a gdy był z drugiej strony delikatnie opuścił i wylądował na bocznych kolcach.. Szybko z nich zeskoczył na ziemię.
~ Lata nauki nie poszły na marne ~
Spokojnym krokiem udał się do młyna.


Zbliżał się do młyna. Z daleka już go widział, zauważył też kręcące się tam postacie. Odetchnął. Na szczęście nie pójdzie sam. Wyciągnął lutnię i dla rozluźnienia zaczął grać jedną ze swych ulubionych melodii. Gdy przybył nie przerwał sobie nawet. Zauważył trzech mężczyzn. Dwóch z nich znał, byli to Jarled i Etrom. Fernas zdziwił się widząc tu Jarleda. W końcu był „ulubieńcem zabaw” Svena i jego bandy. Po co on tu przyszedł? Na wyprawę organizowaną przez jego oprawcę? Nie zastanawiał się nad tym dłużej. Zauważył, że nie ma tu Svena i delikatnie uśmiechnął się. Przeczuwał, że tak będzie. Oparł się o mur nieustannie grając, nic im nie powiedział, choć w głębi duszy cieszył się, że nie jest tu sam.
 
MrKroffin jest offline  
Stary 21-02-2012, 22:35   #7
 
Gegrol's Avatar
 
Reputacja: 1 Gegrol nie jest za bardzo znany
Saelim nie został wpuszczony do karczmy. Pomimo zamieszania i ogólnej trwogi ktoś zauważył chłopaka wchodzącego do karczmy i przypomniał sobie o jego „zdolnościach”. Dodając do tego ścisk, raczej nikt nie uważałby na zawartość swoich kieszeni. Co prawda łotrzyk nawet nie miał zamiaru ograbiania mieszkańców w takim momencie, nie był „padlinożercą”. Nie poczuł się jednak urażony i z pokorą został na zewnątrz pod czujnym spojrzeniem jednego z mieszkańców – nie znał go, ale już zdążył go znienawidzić. Nie miał jednak do niego pretensji, w końcu jego reputacja była potwierdzona uczynkami i czasami nawet on sam miewa wątpliwości co do swojej moralności.
Nie słyszał dobrze słów sołtysa, wkrótce jednak jego „strażnik” znudził się nim i postanowił podejść bliżej tłumu. To wystarczyło, by Saelim wymknął się i wszedł od strony kuchni. Kobiety tam zebrane nie były najcichszymi słuchaczkami, jednak teraz przynajmniej słyszał słowa Oskara.
„Więc konwój został rozbity. Tylko, co mogło pokonać najlepszych wojowników w Visenie?”. To było jedyne pytanie, które zrodziło się w głowie chłopaka. Zamartwianie się o zimę i głód pozostawił innym. Łotrzyk wymknął się wcześniej niż inni i stanął przy wejściu karczmy. Wkrótce dołączył do niego Sven z resztą bandy i razem ruszyli do młyna.

W młynie wkrótce zrobiło się ciasno. To było dziwne uczucie widzieć tyle osób w miejscu do którego byli wpuszczani tylko ci, których Sven akceptował. Saelim oczywiście nie musiał stać w ścisku wśród innych, siedział w cieniu za miejscem, w którym stał pomysłodawca wyprawy, stamtąd przyglądał się zebranym
Przemówienie przywódcy bandy może nie było najwyższych lotów, najwyraźniej jednak wystarczyło. Oczywiście, gdy przyszła pora na zgłaszanie się na wyprawę cała ekipa Svena poparła go, włącznie z „Oszustem”. Już wtedy wiedział on, że większość wymięknie, zresztą on też miał duże wątpliwości.

W drodze do domu zaczął się zastanawiać i wyliczać argumenty za i przeciw. Za negatywne aspekty uznawał prawdopodobieństwo śmierci i to że będzie musiał podróżować z ludźmi, których zapewne zupełnie nie zna. Pozytywną rzeczą były za to pieniądze. „Jednak chyba trzeba się wybrać w tą podróż” – pomyślał łotrzyk wchodząc do domu.
Nie spał długo – chciał jedynie stworzyć pozory, by rodzice wreszcie przestali się zastanawiać gdzie jest i poszli spać. Gdy to się stało zaraz się zerwał i zszedł do piwnicy, walało się tam pełno staroci i niepotrzebnych rzeczy więc Saelim musiał znaleźć tam coś dla siebie. Pierwszym przystankiem była skrzynia jego dziadka. Tam znalazł większość potrzebnych rzeczy – linę hakiem kotwiczkę, a co najważniejsze starą przeszywanicę, która okazała się pasować na niego. Spakował wszystko do torby, zarzucił pas na plecy i wyszedł z domu.
Co prawda nie spodziewał się tłoku na dróżkach, ale nie mógł wyzbyć się nawyku tak więc poruszał się ostrożnie i trzymał się tyłów budynków. W ten sposób znalazł się przed palisadą. Postanowił wykorzystać zdobytą kotwiczkę i zarzucił ją na mur. Po wspięciu, przecisnął się miedzy kołkami i znalazł się po drugiej stronie. Teraz pozostał mu tylko marsz do młyna.

Nawet w szczerym polu wciąż rozglądał się na boki jakby oczekując zasadzki. Wciąż nie dawały mu spokoju myśli o śmierci uczestników karawany. Zastanawiał się z czym przyjdzie mu walczyć i czy na pewno jest na to gotowy. Nie był o tym przekonany. W końcu jakie miał doświadczenie w walce? Żadne. Był prostym złodziejem, który ograbia prostych mieszkańców, nic niezwykłego. Musiał jednak wyrwać się z wioski, brakowało mu tej adrenaliny, która towarzyszyła mu przy pierwszych kradzieżach. Ten dreszczyk emocji gdzieś zniknął przy którejś z kolei kradzieży. Chciał nowych wyzwań.
Nagle jego wątek myślowy przerwał widok Viseny, na którą właśnie spojrzał. „Opuszczam swój dom… prawdopodobnie na zawsze i nawet nie pomyślałem przy tym o rodzinie”. Zaczął zastanawiać się nad swoimi kontaktami z ojcem, można nazwać je jako chłodne. Był on zmuszony do wymierzania mu ciągłych kar, a Saelim i tak nic sobie z tego nie robił. Przez to ich gdy tylko siebie spotykali ich rozmowa polegała na przekrzykiwaniu się nawzajem. Matka nigdy nie nim nie interesowała, zdawało się, że nie zauważa jego ciągłych przestępstw. Siostra zaś szykowała się do założenia własnej rodziny, a swego młodszego brata uznawała za czarną owcę, która psuje jej opinie wśród innych. Z pewnością nie żałował że odszedł, po prostu teraz współczuł, że jego rodzina musiała żyć z kimś takim jak on.

Wkrótce dotarł do młyna i spojrzał na niewielką grupkę tam zebraną. Tak jak sądził, nie znał nikogo z przybyłych… „zaraz, zaraz… nie to nie możliwe… a jednak… przecież to Grobokop”. Poznał go tylko dlatego, że był dręczony przez bandę Svena, a także został wyśmiany, gdy zgłosił się na wyprawę. Nie ma co się zresztą oszukiwać, on też dość często uczestniczył w zaczepkach. Nie było mu z tego powodu głupio, jednak właśnie sobie uświadomił, że nie zna jego imienia. Wcześniej się nad tym nie zastanawiał, dla niego istniał jedynie pod pseudonimem. Reszty mężczyzn nie poznawał zupełnie. Narzucił kaptur i podszedł do niewielkiej grupy.
- Witam. – rzucił krótko, nie za bardzo wiedząc co więcej powiedzieć i uśmiechnął się złośliwie w kierunku Grobokopa
 

Ostatnio edytowane przez Gegrol : 22-02-2012 o 19:19.
Gegrol jest offline  
Stary 22-02-2012, 12:08   #8
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Yarkiss właśnie wracał do domu z nieudanego polowania, gdy zobaczył tłum, jaki zgromadził się wokół Zewnętrznej Osady. Wiedział, że nie jest to sytuacja normalna i nie zwiastuje to nic dobrego. O nic nie musiał pytać, żeby dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Wystarczyło, że podszedł bliżej i usłyszał jak ludzie debatują o samotnym powrocie jednego z mabari Uherga. Resztę sam sobie dopowiedział, znając przywiązanie tych psów do swojego pana.
„Wszyscy zginęli, a wraz z nimi przepadł cały ładunek.”
Taka była pierwsza myśl Yarkissa. Jednak mimo tego, że wszystko na to wskazywało, nie chciał do końca w to uwierzyć. Nie przyjmował do świadomości, że nigdy już nie zobaczy Canryka. Po tym jak kilka dni temu umarła Sathena, znów miał stracić kolejną bliską mu osobę?
„To niemożliwe.”
Próbował znaleźć jakieś inne wytłumaczenie całej tej sytuacji, lecz nic nie przychodziło mu sensownego do głowy.
„Równie dobrze Uherg, mógł wysłać mabari do wioski, a ten po drodze został zaatakowany. Tylko, po co miałby to robić?”
Nie tylko on był poruszony tą wiadomością. Dla reszty zgromadzonych był to też wielki dramat i zaskoczenie. Mimo tego, że wcześniej nie solidaryzował się z mieszkańcami Viseny i ich problemami, tym razem postanowił zainteresować się tą sprawą. Dlatego udał się wraz z innymi na naradę do karczmy.

Liczba ludzi, jaka zjawiła się tam przerosła jego oczekiwania. Okazało się, że do karczmy przyszła cała ludność osady, jednak jakimś cudem udało mu się wepchnąć do środka i stanąć pod ścianą zaraz przy wejściu. To, co tam usłyszał, tak naprawdę nie zaskoczyło go. Domyślał się, że sołtys zdecyduje się nie wysyłać wyprawy poszukiwawczej. Specjalnie mu się nie dziwił, sam pewnie, jak się nad tym zastanowił, podjąłby taką samą decyzje gdyby był na jego miejscu. Ale nie był. Znajdował się w zgoła odmiennej sytuacji. Nic go w Visenie nie trzymało. Miał z tym miejscem w większości przykre wspomnienia. Nie widział tutaj dla siebie perspektyw. Najchętniej wyjechałby stąd jak najszybciej i jak najdalej, ale jak? Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że sam nie ma żadnych szans na dostanie się do odległych miast.
Zrezygnowany całą tą sytuacją, nie zwracając uwagi na innych, opuścił wieś i udał się w drogę powrotną do domu. Po drodze zdążył się pogodzić z tym, że jedyną rzeczą, jaką może zrobić, to wyczekiwanie na dobre wieści i liczenie na to, że kiedyś uda mu się wyjechać w daleki świat.
Kiedy w końcu dotarł do Zewnętrznej Osady słońce chyliło się już ku zachodowi. Po drodze do domu zahaczył jeszcze o zagrodę Uherga. Chciał zobaczyć jak wygląda mabari, sprawca całego tego zamieszania. Mimo że przyglądał się psu z bezpiecznej odległości, dostrzegł że jest mocno poharatany.
„Pewnie z tego wyjdzie, ale byle co nie mogło tak załatwić, szkolonego do walki mabari.”
Z chęcią dokładniej obejrzałby jego rany, żeby ocenić, kto lub co go tak urządziło, ale wiedział, że nie jest to najlepszy pomysł. Każdy chyba słyszał jak mabari potrafią być agresywne.
Gdy wszedł do domu, okazało się, że nikogo tam nie ma. Nie był jednak tym faktem zbyt przejęty.
„Pewnie ojciec wraz z braćmi siedzą jeszcze w karczmie.”
Bardziej interesowało go, żeby coś zjeść, bo od rana nic nie miał w ustach. Na szczęście zostało jeszcze trochę kaszy, która szybko i ze smakiem zjadł. Następnie, nie mając lepszego zajęcia, mimo zmęczenia postanowił przejść się po lesie, aby zebrać myśli po ciężkim dniu.

Siedząc oparty plecami o wiekowy dąb i wsłuchując się w odgłosy natury, usłyszał kroki oraz rozmowę dwóch chłopców. Poznał w mig, że są to dwaj bracia Prkan.
- Chyba nie zamierzasz zjawić się rano pod młynem? - Spytał jeden z niedowierzaniem.
- Przecież Sven mnie wybrał. Nie mogę go zawieść.
Zaciekawiony wymianą zdań Yarkiss postanowił podążać za nimi w ukryciu, mając nadzieje, że dowie się czegoś więcej. Jeśli słuch go nie mylił, a to raczej było niemożliwe, okazja na która czekał przyszła szybciej niż przypuszczał.
„Sven organizuje tajną wyprawę poszukiwawczą, zbierając praktycznie wszystkie chętne dzieciaki – zaśmiał się w duchu na tą myśl. – Przecież to nie może się udać. Niby jak? Garstka młodzików nie mająca pojęcia o przetrwaniu w lesie, ma podołać zagrożeniu, któremu nie sprostali doświadczeni wojownicy? - Po chwili jednak naszły go wątpliwości. – A jeśli im się uda? Czy przydarzy mi się lepsza okazja na wydostanie się z Viseny?”
Wiedział oczywiście, że nikt nie odpowie na jego wątpliwości. Na spokojnie oceniając sytuacje, pewnie nie zdecydowałby się wziąć udziału wyprawie. Jednak w przypływie emocji podjął decyzje, że przyłączy się do drużyny zbieranej przez Svena.
„Jeśli istnieje cień szansy to spróbuje odnaleźć Canryka.”
Wiedząc, że nie ma dużo czasu, w pośpiechu udał się więc do domu, aby spakować rzeczy na niespodziewaną podróż. Na szczęście nikt jeszcze nie wrócił do domu więc w spokoju mógł zebrać rzeczy. Szybko wziął to, co wydawało mu się przydatne, choć do końca nie wiedział, co może mu się przydać, gdyż nigdy nie oddalał się od domu dalej niż na dwa dni drogi. Zdawał sobie sprawę, że czegoś ważnego mógł zapomnieć, ale nie mógł dłużej rozmyślać. Jeśli miał być w okolicach młyna o świcie, musiał za chwilę wyruszyć.

Gdy wychodził z domu było już ciemno więc nie miał problemu, żeby pozostać niezauważonym w czasie opuszczania zewnętrznej osady, tym bardziej, że jego dom znajdował się na skraju zabudowań. Dopiero w środku drogi przypomniał sobie, że nie pożegnał się z Mehelesem, lecz gdy się nad tym zastanowił, to doszedł do wniosku, że może to i dobrze. Nie przechodziło mu nic do głowy, co mógłby sensownego powiedzieć swojemu nauczycielowi na pożegnanie.
W całej tej sytuacji czuł się dziwnie idąc na tak niebezpieczną wyprawę bez łuku, ale na jego nieszczęście jego ostatni łuk, który otrzymał od Canryka, dzisiaj na polowaniu podczas naciągania cięciwy pękł w jednym miejscu i nie nadawał się już do niczego. Może ktoś powiedzieć, co to za tropiciel bez swojego łuku, ale wydarzenia potoczyły się na tyle szybko, że nie miał on czasu, znaleźć sobie jakiegoś innego. Chcąc czy nie chcąc Yarkiss będzie musiał sobie poradzić bez niego.

Mimo tego, że był przyzwyczajony do pieszych wędrówek, gdy dochodził do młyna, nie czuł już nóg. Trzeci raz pokonywał tą samą trasę w ciągu jednego dnia, a poza tym wcześniej był na polowaniu. Na dodatek tak naprawdę jego wędrówka miała się dopiero rozpocząć, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Głowę zaprzątała mu jeszcze myśl jak na jego obecność zareaguje Sven. Chociaż Yarkiss nie darzył go wielkim szacunkiem, to właśnie miejscowy zawadiaka był pomysłodawca tego przedsięwzięcia. Niemniej nie spodziewał się, żeby robił mu on wielkie problemy z wyruszaniem razem z innymi. I tak jego ekipa uszczupliła się o jedną osobę, po tym jak jeden z braci koniec końców postanowił wycofać się z bohaterskiej wyprawy. Okazało się, że jednak, że nie potrzebnie się martwił. Gdy doszedł na miejsce nigdzie nie zobaczył Svena.
„Czyżby się wycofał? To byłoby do niego podobne.”
Zamiast przywódcy lokalnych łobuzów, na miejscu zastał pięć osób. Wszystkie rzecz jasna kojarzył, ale żadnej nie znał lepiej.
„Czyli tak wyglądają ludzie, z którymi mam odnaleźć ludzi Damiela?”
Yarkiss miał co raz więcej wątpliwości co do sensu tej wyprawy, ale już było za późno, aby się wycofać. Nie wiedział, jakie motywacje pchają jego obecnych towarzyszy do wyruszenia w tak niebezpieczną wyprawę, ale miał wrażenie, że nie do końca zdają oni sobie sprawę, przed jakim wyzwaniem stoją. Szczególnie załamał się na widok Fernasa opartego o ścianę młyna, którego muzyka przywitała go z daleka.
- Możesz przestać? - Zapytał stanowczo, po czym usiadł na jeszcze mokrym od rosy kamieniu.
 
Lakatos jest offline  
Stary 23-02-2012, 20:58   #9
 
chaoswsad's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Właśnie kolejna z świszczących strzał chybiła tarczy i poleciała w głąb lasu, zmuszając ćwiczącego śmiałka do podreptania w jej kierunku. Tak to już jest. Będąc kiepskim w szermierce, możesz dostać po łbie od drewnianej kukły treningowej. Źle jeżdżąc konno, spadniesz i pogruchotasz sobie kości. Brzdękoląc na mandolinie niewyćwiczonymi paluchami, najpewniej zarobisz w zęby od doprowadzonego do pasji sąsiada. Urok treningu łucznictwa w lesie to chodzenie. Chodzenie, chodzenie, chodzenie. No chyba, że masz talent i od razu jakby.. mniej nie trafiasz. Marcel wybitnie go nie miał. Leniwie wlókł się w stronę pocisku, znużony ciągłymi marszami w te i z powrotem. Miał już dość, siedzieli tu od rana. A raczej jego brat siedział. On stał i strzelał, oczywiście w przerwach, kiedy nie musiał łazić po strzały. Wykrzywiał się co chwilę na twarzy, pokazując niezadowolenie i stękając szczeniacko:
- Jakie to strzelanie jest głupie!
- Ile jeszcze mam to ćwiczyć?
- Już mi się nie chce i tak się tego nie nauczę!

Cóż, normalnie takie odzywki nie zostałyby bez echa. Sprawa była postawiona jasno, młody miał się nauczyć trafiać do celu i tyle. Rafael nie zamierzał do końca życia sam nadstawiać karku, żeby mieli co włożyć do garnka. Teraz jednak, starszy brat nie zwracał zbyt wiele uwagi na ćwiczącego i na to, co gówniarz mówił. Był pochłonięty czymś zupełnie innym, czymś co naprawdę kochał. Po raz kolejny zapomniał na chwilę o życiu, śmierci i całym tym śmierdzącym padole. Nie wiedział czy to urojenie, czy może jakaś magiczna siła. Czuł jakby sama natura zapraszała go do podzielenia się swoim pięknem. Nagle zwykły, jesionowy pień, o który się opierał, zaczął wydawać się wygodniejszym. Suche poszycie, na którym siedział stało się miękkie niczym najdroższa pierzyna. Było cudownie. Szumiące liście ocierały się o siebie w rytmicznym tańcu. Tajemnicze odgłosy dochodzące z głębi puszczy, śpiew ptaków, splot pisków i porykiwań układały się w jeden spokojny ton. Rafael obserwował barwy traw, kształty krzewów i malownicze konfiguracje konarów w wyższych partiach drzew. Czuł lekką woń zachodniego, rześkiego wiatru, mieszającą się z zapachem mchu i kory sosnowej. Całe piękno lasu grało w jego wyobraźni niczym jedna mistyczna melodia, która pozwalała odetchnąć, dawała ukojenie i przenosiła do świata marzeń.
Myśliwy przymykał co chwilę oczy, - Spokojnie Marcel, ręka trochę wyżej. – powtarzając cicho. Przyjemnie i pożytecznie, mógłby tak spędzić cały dzień. Niestety była to cisza przed burzą.

***

Całą drogę do młyna klął w myślach. Na sołtysa. Na los. Na to przeklęte uczucie, że wszystkie jego starania poszły na marne. Bo niby co miał teraz zrobić? Wyczarować jedzenie na zimę? Ostatniego zająca ustrzelił jakieś pięć dni temu. Rok był wyjątkowo lichy dla myśliwych i nie wyglądało na to, że nagle Chauntea łaskawiej na nich spojrzy.
- Szlag by to! – syknął na głos z wściekłością, kopiąc napotkany kamień. Ojciec Rafaela poświęcił swoje życie, by go uratować. Od tamtego momentu młodzieniec starał się zastępować go w zdobywaniu pożywienia dla rodziny. Poprzysiągł sobie, że o nich zadba i teraz to na nim spoczywała ta odpowiedzialność. Dobrze o tym wiedział. Czuł to brzemię za każdym razem, gdy obawiał się, by nie chybić w ich potencjalny obiad. O ile na polowania miał jakiś wpływ, to niestety na drugie ważne źródło ich zapasów – karawanę Damiela, zdawał się być bezradnym. A przecież oddali wszystkie skóry i łuki, tak jak zawsze. Tak jak zawsze to racje zboża ze wschodnich ziem miały im pomóc przetrwać zimę. Nikt się nie spodziewał takiego obrotu spraw.

Gdy dochodził do młyna, szaleńczy gniew, jaki go ogarnął, zdawał się przechodzić w rezygnacje. Jednak tuż po wejściu do środka coś zaświtało mu w głowie. ~ Ale tłum.. ~ pomyślał, a jego bystry umysł już zaczął łączyć fakty. Iskra nadziei wisiała w powietrzu. Nie przeszkadzała mu mokra podłoga ani lekki zaduch jaki panował. Czekał tylko na to, co powie Sven.

Powiedział. Ba, nawet to, na co Rafael liczył. Tylko czemu tak, jakby nie do końca go to ucieszyło? Strach? Niepewność? Nie wiedział. Nie myślał o tym. Zgłosił się jako jeden z pierwszych. Nie zdziwił się, że został wybrany. W końcu idą w dzicz, a on spędził tam pół życia.
– Wchodzę w to – szepnął do Svena, kiedy ten przechodził obok, po czym uśmiechnął się porozumiewawczo, tak jak by chciał powiedzieć: „Stary brachu, mnie się nie pozbędziesz.” W głębi ducha nie przepadał ze Svenem. Ich pierwsze spotkanie nie było dla niego zbyt fortunne, szczególnie w niektórych miejscach na twarzy i na brzuchu. Lata mijały, niektórzy zaczęli Rafaela lubić, także największy chojrak go dość polubił. No, w każdym razie nie częstował go już pięściami, ale poza wspólnym wypiciem piwa, czy krótką, infantylną rozmową o pannach nigdy nic więcej ich nie łączyło.

***

Prawie, że biegł do domu, przypominając sobie nerwowo gdzie leżą rzeczy, które planował zabrać. ~ Torba.. zapasowe ubranie.. jeszcze jakaś lina.. ~ Będzie musiał dzisiaj drugi raz pokonać tę trasę. A co ze snem? Przydałoby się, żeby był wypoczęty przed podróżą. Z drugiej strony to kawał drogi, będzie mógł się co najwyżej zdrzemnąć. A jak zaśpi? Lepiej być tam przed czasem i ewentualnie spróbować odpocząć na miejscu. Chociaż oczywiście nie będzie to zbyt bezpieczne. Trzeba było to wszystko dobrze rozegrać. Zupełnie jak na polowaniu, rozsądne przygotowanie kluczem do sukcesu. W osadzie pobiegł jeszcze do Coena. Miał nadzieję, że przyjaciel też pójdzie szukać karawany, w końcu w konwoju brał udział łowca, który przygarnął go do siebie po śmierci rodziców. Nie zastał Coena. Akurat teraz zapadł się gdzieś pod ziemię. W młynie też go nie było, ale to akurat Rafaela nie dziwiło. Coen stronił od ludzi, w przeciwieństwie do niego. Trudno, oby tylko dowiedział się jakoś o wyprawie. Teraz Rafael myślał już tylko o sobie. Było dość późno, spodziewał się, że wszyscy będą spali. Starał się powoli otwierać stare drzwi, lecz te jak zwykle głośno zaskrzypiały. Spojrzał na łóżka po lewej stronie izby. Rodzeństwo spało.
– Jesteśmy zgubieni – zapłakał cicho znany mu głos. Przy małym stoliku siedziała na taborecie ich matka, z drewnianym kubkiem w ręku i starą, turkusową chustą męża na kolanach. Rafael wpatrywał się w nią przez chwilę, nie wiedząc co ma powiedzieć. Spuścił wzrok i zamknął delikatnie drzwi, które znów radośnie zaskrzypiały. Powiedzieć jej? Niby po co? On sam nie dowierzał, że coś im się uda odnaleźć i czy chociaż przeżyją tę wyprawę. Co dopiero ona. A może zrozumie?
– Słyszałaś, że sołtys nie chce nikogo wysłać? – zaczął.
– Nie dziwię mu się, on sobie poradzi. Potrzebuje ludzi tutaj, żeby pilnowali go w zimie. – odpowiedziała po chwili, z wyraźną nutą pretensji i niemocy.
– Zdajesz sobie sprawę, że nie starczy nam jedzenia.. Zwierzyna pouciekała z tych lasów, nie dam rady wyżywić nas wszystkich. – kontynuował. Sharlet milczała. Patrzyła ślepo w okno i robiła wrażenie, jakby nie dotarły do niej słowa syna. Rafael już miał coś powiedzieć, kiedy drewniany kubek spadł na ziemię, a w powietrzu rozniosła się woń alkoholu. Sharlet rozpłakała się, zasłaniając twarz dłońmi. Rafael usłyszał szmery dochodzące z łóżek. Nie spali. Pewnie przysłuchiwali się ich rozmowie. Przykucnął obok matki i złapał jej spracowaną rękę.
– Posłuchaj, nie zostawię tak tego. Nie pozwolę nam umrzeć z głodu, rozumiesz? Idę z innymi szukać karawany. – powiedział ciepło, zaznaczając stanowczo ostatnie zdanie. Sharlet odsłoniła zapłakane oblicze i spojrzała głęboko w oczy syna. To po niej je odziedziczył. Takie same dwa szmaragdowe słońca spadły na młodzieńca, niczym wszechwiedzący sędzia ludzkiego sumienia. Opierał się chwilę temu spojrzeniu, wytężając całe swe siły, ale w końcu nie wytrzymał i spuścił wzrok.
– Tak, boję się. Każdy się boi, ale idzie nas wielu. Wiem, że ty też się będziesz bała, ale już postanowiłem. Ojciec zrobiłby to samo. Powiedziałem ci to, żebyś wiedziała, że idę z myślą o was. Że nie odchodzę szukać nowego domu. Idę znaleźć karawanę i wrócić tu ze zbożem. Pamiętajcie o tym. Gdybym nie wrócił musicie prosić stryja o pomoc. Marcel może już polować, nauczyłem go wszystkiego. – przerwał na chwilę, by złapać oddech.
– Synu.. – jęknęła cicho Sharlet i rzuciła się w objęcia Rafaela. Przez chwilę poczuł jej wilgotny policzek na swoim.
– Nie musisz iść. Harold nam pomoże, nie jest taki. Ja.. ja będę więcej pracowała. Tytusa już straciłam, nie chce stracić ciebie. – powiedziała szeptem, zawodząc co chwila. Chyba nigdy nie rozmawiał w taki sposób z matką. Zawsze traktował ją z dystansem, jako kogoś, o kogo ma dbać. Była obiektem jego „dziękczynienia” wobec poświęcenia ojca, podobnie zresztą jak rodzeństwo. Teraz zdał sobie sprawę, jak dużo dla niej znaczył. Ochłonął i wziął parę oddechów. ~ Opanuj się ~ ponaglił się w myślach.
– Wiesz, że to niemożliwe. – pokiwał głową z subtelnym uśmiechem. Powoli wstał, podnosząc kubek i kładąc go na stole.
– Stryj na pewno wam pomoże. W trójkę będziecie mieli większe szanse. – dodał, zdając sobie sprawę, jak strasznie to dla niej musiało brzmieć. Zaczął się pakować. Sharlet z początku nadal próbowała go odwieźć od tego pomysłu. Jednak wystarczył jeden moment. Te parę sekund, gdy cała niepewność zniknęła z jego serca. Spojrzał wtedy na nią, nie wypowiadając słowa. Zrozumiała. Też nic nie powiedziała. Wzięła chustę Tytusa i założyła mu na szyję. Po raz pierwszy tego wieczoru wydała się nie być smutna, lecz.. dumna. Spakowała mu do torby trochę wędzonego mięsa i suchego pieczywa. Gdy był już gotowy poprosił ją jeszcze o ostatnią rzecz. Oczywiście o milczenie. Obiecała, że nic nie powie i wytłumaczy rodzeństwu. Miał nadzieję, że wytłumaczy skutecznie. Pożegnania nie było. Powiedzieli sobie dzisiaj tyle, że nie było potrzeby mówić więcej. Młodzieniec wyszedł, a stare drzwi kolejny raz zaskrzypiały z pełną okazałością.

Ledwo opuścił Zewnętrzną Osadę a dziwna niepewność wróciła. Rozglądał się nerwowo po osłoniętym nocą poboczu. Przecież przechodził tędy tyle razy. Coś go męczyło, coś nie dawało mu spokoju. Próbował to zdusić, zmuszał się by stłamsić swoje uczucia twardymi argumentami, jakie dyktował mu rozum. Na nic zdały się te starania. Uświadomił sobie, że najzwyczajniej się zląkł. Czego? Nie był to lęk przed niepowodzeniem czy trudnościami w odnalezieniu karawany. Jak nigdy dotąd, mimo codziennego ryzyka, przestraszył się śmierci. Tak, przyznał się sobie do tego. Ta świadomość, że zawiodła grupa najmężniejszych, znacznie bardziej doświadczonych od niego ludzi, sprawiała, że nogi, wiedzione głosem serca, jakby same chciały zawrócić. ~ Nie, nie mogę. Muszę tak zrobić. ~ pokrzepiał się, przyspieszając kroku. Kiedy dotarł do Viseny nadal było ciemno, a oczy kleiły mu się jak rybia skóra. I co teraz? Musiał się przespać, choćby na godzinę. Idąc, pomyślał o dwóch możliwościach. Albo wkradnie się przez palisadę i znajdzie w wiosce jakąś otwartą stodołę z miękkim sianem. Albo pójdzie pod młyn, znajdzie wygodne krzaki i położy się opatulony kocem. Stał teraz przed wysokim, kolczastym murem z pniaków i rozważał oba pomysły. Nie wyobrażał sobie siebie wchodzącego w takim stanie na palisadę. Z drugiej strony spanie pod młynem, biorąc pod uwagę, że zjawi się tam Sven też nie będzie zbyt rozsądne. A jak ta cała wyprawa to tylko żart i obudzi się pływając w Wartce? Był taki wyczerpany, że jego umysł podsuwał mu różne scenariusze. W końcu zdecydował się na palisadę. Szybko wyciągnął linę z hakiem, którą znalazł w schowku pod podłogą, zamachnął się i wykonał rzut. Stukot metalu o belkę i szybki unik przed spadającym haczyskiem trochę go otrzeźwił. Zaklął. Spróbował ponownie. Jakoś się trzymało. Właśnie kombinował, jak przełożyć wszystkie rzeczy, kiedy wpadło mu do głowy, że przecież może pójść do stajni stryja Harolda. Któraś z jego kuzynek na pewno pójdzie przed świtem nakarmić panujący tam zwierzyniec, więc go zbudzi. Ustaliwszy tak ważny szczegół, czym prędzej przedostał się na drugą stronę. W wiosce było pusto. ~ Dobrze ~ pomyślał. Stryj miał duże domostwo i pokaźną stajnię w południowej części Viseny, nie było daleko. Maszerując, jedyną rzeczą o której myślał, było to, by iść jak najszybciej. Jego głowa balansowała na wszystkie strony, podczas gdy sztywny tułów i spięte nogi pracowały ostatkiem sił. Machał rękami jak oszalały, próbując podświadomie przyspieszyć tempa. Wyglądał naprawdę śmiesznie, a wszystko przez brak snu. Z wejściem do stajni nie miał większych problemów. Szybko usypał sobie łoże i momentalnie odpłynął z źdźbłami siana przy twarzy. ~ Nareszcie ~

***

- Wstawaj! Kimżeś jest?! Czego tu... Rafael? To ty? – wrzeszczała jedna z córek Harolda. Rafael dobrze nie pamiętał ich imiom. To była Zelda.. albo Felda. Przestała mierzyć w niego widłami, ale dopiero kiedy odwrócił twarz w jej stronę.
- Co tu robisz? Czemu nie wszedłeś do środka? – pytała, będąc naprawdę mocno zdziwioną.
- Co.. hm.. czekaj.. mm... A, tak. Już świta? Dziękuję ci… kuzynko. Muszę się zbierać. – wymamrotał zaspany. Błyskawicznie podniósł swoje rzeczy i wybiegł ze stajni.
- Nie mów nic stryjowi! – zawołał na koniec i mrugnął okiem do dziewczyny. Ta chyba zupełnie nie zrozumiała zaistniałej sytuacji, w każdym razie nie próbowała go zatrzymać. Rafael nie wiedział ile spał, ale na pewno nie było to wiele. Nadal czuł duże zmęczenie, ale teraz waga sprawy trzymała go na nogach. Rozglądając się czy nikt go nie obserwuje, zmierzał truchtem do palisady. ~ Dzień dobry ~ nie wiedząc czemu przywitał w myślach, pokonany już dzisiaj płot. Tym razem musiał być dyskretniejszy. Starał się jak mógł, by cicho zahaczyć linę. Ze skutkiem było już gorzej, ale koniec końców znalazł się na zewnątrz. Po drodze do młyna wyciągnął kromkę suchego chleba i kawałek wędzonego zająca. Może jak coś zje, będzie miał więcej siły. Z daleka widział, że pod młynem kręci się już parę osób. ~ Czerwona chusta.. ~ - skojarzył wyróżniający się w oddali element. To musiał być Etrom – „Zaraźnik”. Zbliżając się dalej dostrzegł postawnego mężczyznę, noszącego na głowie charakterystycznie zawijany materiał. No i ten kostur. Tak, to Solmyr wypatruje kolejnych.
~ Lutnia? ~ - zdziwił się z początku, ale zrozumiał, gdy zobaczył Fernasa. Resztę również poznał bez trudu. Tylko dlaczego stali tam w szóstkę? Czy aby na pewno zdążył się tak wcześnie zebrać? Zaniepokoiło go to. Zauważył też, że nie ma Svena – kolejna niepokojąca wiadomość. Cóż, nie zamierzał dać po sobie niczego znać. Zwłaszcza, że obecni pod młynem już prowadzili niezbyt spokojne dyskusje, co usłyszał dochodząc do nich. Trzeba było zrobić dobre wrażenie. Otworzył nieco szerzej oczy, by nie wyglądały na zaspane. Szedł w kierunku stojącego najbliżej Solmyra, starając się wykrzesać z siebie w miarę normalny wyraz twarzy.
 

Ostatnio edytowane przez chaoswsad : 23-02-2012 o 21:51.
chaoswsad jest offline  
Stary 24-02-2012, 09:17   #10
 
Eillif's Avatar
 
Reputacja: 1 Eillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znany
Eillif otworzyła swoje wielkie, zielone oczy. Było jeszcze ciemno. Wyjrzała przez okno.
~ Ciemno, nikogo nie ma, i bardzo dobrze. Wyjdę cicho i niespostrzeżenie. Nie chcę się z nikim żegnać, udawać, ze będzie mi kogoś brakować, a tym bardziej tłumaczyć się. To taki mały sekret. A sekret, aby pozostał sekretem musi być nieznany zupełnie nikomu.~ pomyślała. Jednak za chwilę przez głowę przebiegły jej kolejne, niepokojące myśli. Kto by się w ogóle o mnie martwił? Kto zawracał by sobie głowę, pytaniami dokąd się wybieram tak wcześnie? Czy ktokolwiek zauważyłby, ze zniknęłam?
Ze smutną miną sprawdziła jeszcze raz, na wszelki wypadek, czy wszystko zapakowała.
~ Jedzenie? Jest. Płaszcz? Jest. Ciepły koc do spania? Jest. Bukłak z wodą, hubka i krzesiwo, zapasowe ubranie i 15- metrowa lina z hakiem? Są. ~ wyliczała w myślach.
Jeszcze raz dokładnie wyszukała sztyletu. Brakowało tylko włóczni i skórzni, którą kiedyś zrobił dla niej ojciec. Gdyby tu teraz był... na pewno nie mogłaby tak bez problemu wyjść. Ale jest tylko Dargorad, jej starszy brat, a on na pewno nie zorientuje się dokąd wychodzi jego przyrodnia siostra.
Wszytko zapakowane. A więc, czas wyruszać! Przewiązała swoją długą, zieloną tunikę rzemykiem w talii i zarzuciła torbę ta ramię. Zdecydowanym krokiem ruszyła do drzwi. Ale w jednej chwili zatrzymała się. Jeszcze raz spojrzała na swój własny, mały, ciepły kąt. Wyszła. Po cichu, na palcach doszła do drzwi wejściowych. Już była na zewnątrz.
- Witaj Eillif! Jak się dziś miewasz? Piękny... przed poranek, nie sądzisz? A co ty tu tak wcześnie robisz?
~ O nie! Dlaczego mój brat właśnie w tym momencie musi pracować przed domem?
- Wychodzę nazbierać ziół. - odpowiedziała wymijająco i szybkim krokiem odeszła.
Po chwili zauważyła, że z oczu pociekły jej łzy. Mimo iż tego nie okazywała, na prawdę bardzo kochała swojego przyrodniego brata. A teraz żałowała, że pożegnała się z nim tak jak należy.
~ Ale przecież to sekret! Nikt nie może mnie zobaczyć.~ pomyślała Eillif, a następnie szybko otarła je wierzchem dłoni, bo zbliżała się do miejsca, w którym wczoraj zostawiła swoją włócznię i zbroję. Wyjęła z linę z torby i zarzuciła hak na palisadę. Zaczęła się wspinać, co jednak nie okazało się tak proste jak wydawało jej się wczoraj. Kilka razy po prostu spadła, nie dała rady wspiąć się a potem przeskoczyć na drugą stronę, nie mówiąc już o przeniesieniu rzeczy. Ale próbowała dalej. Spadła jeszcze raz. I kolejny raz... W końcu podniosła się, spakowała linę, wzięła rzeczy i poszła w kierunku północnym, wciąż idąc wzdłuż palisady. Była zła na siebie, że nie zadbała o to wcześniej. Ale idąc tak, zauważyła, że w jednym miejscu obok palisady stoi pieniek, a koło niego, na ziemi leży worek z sianem. Bez namysłu przerzuciła plecak i włócznię na druga stronę. Ona sama weszła na pieniek, a na szczycie palisady położyła worek z sianem, aby przypadkiem się nie nadziać. Chwilę potem była już po drugiej stronie. Ucieszyła się swoją pomysłowością i łatwością tego zadania. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że ktoś musiał to zostawić stosunkowo niedawno. Przypuszczała, że ten ktoś już może czekać przy młynie. Więc szybko zarzuciła na siebie skórznie i ruszyła.
Oddalając się od wioski wciąż myślała o swoim bracie, o Aldonie - jej nauczycielce zielarstwa i o Annie. Zastanawiała się czy po dojściu do młyna zobaczy tam córkę zielarki. Może się to wydawać śmieszne, ale o wyprawie dowiedziała się od Anny.

***

W czasie kiedy cała wioska zebrała się w karczmie, córka kowala uczyła się zielarstwa pod okiem Aldony. Kiedy podekscytowana Anna wpadła do domu i zaczęła opowiadać o wszystkim matce, Eillif już wychodziła. Jednak zaraz dogoniła ją córka Aldony. Mimo, iż dziewczyny rzadko ze sobą rozmawiały, Anna opowiedziała Eillif o spotkaniu w piwnicy młyna i o tajnej wyprawie Viseńskiej młodzieży. Prosiła ją także o to, że jeżeli wyruszy, aby uczennica jej matki zastąpiła ją w opiece nad mabari.
- Czy każdy może wyruszyć? - zapytała młoda uczennica.
- Tak, tak myślę - odpowiedziała Anna.
Eillif o nic już nie pytała. Po prostu odeszła. Biegła, aby jeszcze przed zmrokiem dotrzeć do lasu. Biegła, aby opowiedzieć o tym, że świtem zjawi się pod młynem. Biegła, aby porozmawiać po raz ostatni z jej najlepszymi przyjaciółmi. Zwierzęta w lesie chętnie wysłuchały jej historii. A jastrząb wyruszy razem z nią.

***

Zbliżał się świt. Robiło się coraz jaśniej. A zielarka uznała, że ma jeszcze chwilę, aby uzupełnić swoje zapasy ziół.
~ Mięta, piołun, krwawnik, tak to może się przydać. Ale gdzie jest Thorbrand? Mamy mało czasu. ~ pomyślała.
I jak na zawołanie, nadleciał i na ramieniu usiadł jastrząb. Jej nowy towarzysz.
- Spóźniłeś się, musimy się pośpieszyć. - Powiedziała Eillif, oczekując na odpowiedź.
Nie doczekała się jednak, bo już zbliżali się do młyna.
- To nasza wieka szansa. To początek nowego życia... - powiedziała cicho. A ptak na jej ramieniu, delikatnie wyjął dziobem liść wystający z włosów jego towarzyszki.
Dochodząc do młyna, młoda zielarka spanikowała. Zresztą jak zawsze, gdy widzi ludzi, a tym bardziej kilku mężczyzn, z którymi nigdy dotąd nie rozmawiała. Dotarła. Zatrzymała się, przełożyła włócznię z prawej do lewej reki i zamarła w dość głupiej pozie - z szeroko otwartą buzią i oczami. Nie miała ochoty nic mówić, ale wiedziała, że z tymi ludźmi będzie musiała spędzić najbliższy czas i wypadałoby przynajmniej się przywitać.
- Jestem Eillif. Chcę wyruszyć z wami.
 

Ostatnio edytowane przez Eillif : 24-02-2012 o 19:42.
Eillif jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172