lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [Pathfinder] Mrok Powraca (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/11375-pathfinder-mrok-powraca.html)

Qumi 16-05-2012 00:36

[Pathfinder] Mrok Powraca
 

Na starożytnych piaskach Osirionu, najstarszej z ludzkich krain po upadku Azlanti i najpotężniejszej do tej pory, gdzie rządzi faraon za pomocą swojego boskiego majestatu – leży miasto nad miastami: Sothis. Zbudowane wewnątrz skorupy niegdyś potwornego sługi Rovaguga, Sothis jest symbolem potęgi i władzy faraonów Osirionu już od tysiącleci. Magiczne i naturalne pochodnie oświetlają miasto pogrążając je we wiecznym zmierzchu, egzotyczne kadziła przeszywają powietrze miasta napełniając je mistyką. Nic dziwnego zatem, że to właśnie tutaj znajduje się największa świątynia Pharasmy – bogini śmierci, przemijania, odrodzenia, losu i przepowiedni. Wielkie Nekropolis Wiernych o ścianach z białej skały wapiennej i czarnego granitu jest zwykle pełne żywych oddających cześć zmarłym, lecz nie dzisiaj. Dziś świątynia jest zamknięta dla wszystkich poza klerem i faraonem.

Muzyka

Chór kapłanów i kapłanek skandował swoje modlitwy gdy faraon szedł przez puste korytarze do komnaty wyroczni. Jego krok, zazwyczaj pewny i bijący dumą – dziś być jakby nieco przyćmiony. Każdy faraon podczas swojego panowania jeden jedyny raz może zwołać tę uroczystość – wtedy gdy jest gotowy. Przepowiednia, którą usłyszy będzie miała niespotykane znaczenie dla świata, lecz musi on zachować ją tylko dla siebie. Faraon długo się zastanawiał czy skorzystać z tego prawa, większość jego poprzedników żałowała tego czynu, lecz żaden nie mógł się oprzeć pokusie.

W końcu, faraon doszedł do komnaty gdzie siedziała na tronie z kości słoniowej wyrocznia. Była nią młoda kobieta o kasztanowej skórze, nieco jaśniejszej od tej, którą zwykle posiadają mieszkańcy Osirionu. Miała czarne jak noc włosy, usta czerwone jak krew i oczy… oczy zakryte za czarną chustą. Na co dzień, faraon uznałby ją za piękną, lecz dzisiaj jawiła mu się jako jakaś zjawa. Kler wyszedł z komnaty i przez ułamek sekundy faraon miał ochotę wyjść z nimi, ale nie mógł – wyjście skompromitowało by zarówno jego jak i przodków.


- Przyszedłem po przepowiednię, dostojna wyrocznio, tę do której mam prawo i do której prawo mieli moi przodkowie. Na mocy starożytnego paktu między moim rodem a Pharasmą – żądam, abyś ją wyjawiła. – wyintonował precyzyjnie patrząc się prosto w oczy zakryte chustą. Przez chwilę wyrocznia nic nie mówiła, nie reagowała i gdy faraon chciał powtórzyć formułkę – wstała.

Zdjęła chustę z oczu ukazując głębokie orzechowe oczy. Ich wzrok nie podobał się faraonowi – miał wrażenie, że przeszywa go na wskroś sięgając głębiej niż on sam jest w stanie sięgnąć. I wtedy przyszła pora na przepowiednię. Z gardła wyroczni rozległ się potężny, kobiecy głos, który zdawał się jednocześnie krzyczeć i mówić szeptem.

- Zdarzyło się to wieki temu. Gwiazda spadła z niebios na niespodziewający się ataku świat, siejąc zniszczenie i rozpacz za pomocą sztormu ognia i popiołu, zmieniając góry w oceany a narody w cmentarze. Dziś pamięta się tylko zniszczenie, lecz Gwiazda przyniosła ze sobą również mrok, który ogarnął świat na tysiąc lat – mrok zarówno w sercach jak i poza nimi. Świat pogrążył się w barbarzyństwie a słońce zasłonił popiół. Był to koniec rasy Azlanti i początek innej. Gdy upadł Azlant, nowe oczy, pozbawione koloru i miłosierdzia, otworzyły się na świat w ciemnych jaskiniach Mrocznych Ziem. I podczas gdy ta rasa prosperowała w swoich upadłych miastach, ukryta przed innymi, nowe nasiona Mroku zaczęły kiełkować. Świat znowu zostanie zgwałcony przez Upadłą Gwiazdę i pogrąży się w chaosie i mroku. Upadną królestwa i znikną nacje.

Faraon wybiegł z komnaty zostawiając za sobą wiedźmę, biegł dalej mijając kler, i dalej i dalej aż do pałacu. Żałował, oj jak on żałował swojej decyzji! Nie mógł nikomu o niej powiedzieć… mógł działać, ale jak?

- Lecz tak jak Mrok wyda swoje plony z ziaren, które zasiał – tak też postąpi Golarion aby go powstrzymać. – dokończyła wyrocznia dla pustej komnaty.

~*~

Cień na niebie

Wielka gala w Złotym Goblinie z zaczęła się wraz ze zbliżającym się wieczorem. Goście z całego Riddleport pospiesznie skierowali się do kasyna, mając nadzieję na rychłą fortunę. 10,000 sztuk srebra było wyjątkowo kuszącą sumą, ale nie jedynym powodem dla którego goście odwiedzali kasyno. Niektórzy szukali pracy, inni byli zaciekawieni formą turnieju, jeszcze inni byli tu po prostu z nudów.


Nabrzeże już od dawna było bardzo zaniedbaną okolicą, tym większe wrażenie z tego powodu zrobił Złoty Goblin. Pięknie odnowione elewacje, nowa farba i przede wszystkim – wysoki na półtora metra złoty posąg goblina z drwiącym wyrazem twarzy. To właśnie przed nim i przed drzwiami kasyna zebrały się największe tłumy.

Tuż po wejściu przez główne drzwi każdy z gości zostaje zatrzymany przez dwie skąpo ubrane piękności ze sztucznymi nietoperzowymi skrzydłami, różkami i ogonem – stylizującymi je na sukkuby. Obie są pracownikami Złotego Goblina a ich zadanie zdaje się polegać na serdecznym przywitaniu uczestników turnieju i uzyskiwaniu opłaty za wstęp. Po opłacie każdy uczestnik musi podpisać specjalny cyrograf. Uzbrojeni strażnicy stoją po oby stronach potężnej skrzyni, do której dodawane są opłaty za wstęp. Oprócz pilnowania skrzyni, strażnicy pilnują wyłapują gości, którzy za bardzo chcą skosztować niesławnego dotyku sukkuba.


Za rejestracją znajduje się hala gier z dziesiątkami hazardzistów, kelnerek przebranych za sukkuby i ochroniarzy, chodzących pomiędzy stołami z grami gdzie krupierzy tasują karty, rzucają kośćmi czy kręcą ruletkami. Wśród tego tłumu skąpo ubrane, z nietoperzowymi skrzydłami piękności serwują drinki i trzepoczą czarnymi rzęsami, flirtownie prosząc o napiwki. Na środku hali znajduje się niewielkie podium z ogromną skrzynią przytwierdzoną do podłogi za pomocą łańcuchów. Po obu stronach skrzyni stoją ochroniarze ubrani w egzotyczne stroje z dworków sułtanów. Każdy z nich stoi z umięśnionym, założonymi na siebie ramionami, z nagim sejmitarem trzymanym za pasem. Wysoko nad tłumem znajduje się miedziana klatka z niewielką istotą o błoniastych skrzydłach i diabelskim, sterczącym ogonem. Stwór ten co jakiś czas uderza o kraty i przygląda się gniewnie gościom hali.

Wśród gości można dostrzec nie tylko mieszkańców Riddleport, ale i podróżników z dalekich krain. Najwidoczniej sława Złotego Goblina dotarła do najdalszych zakątów Golarionu. Jednak to nie oni przyciągają uwagę gości. W tym wesołym tłumie hazardzistów i ekscentryków, pojawiły się nagle pochodnie w kształcie diabelskich wideł z nabitymi na nie kukłami głów. Nad salą zapanowała cisza, pracownice z pochodniami utworzyły tunel, przez który w stronę podium ruszył niski mężczyzna. Zatrzymał się na podium, a tuż przy nim dwa „sukkuby". Mężczyzna był dość pulchny, z rzadkimi czarnymi włosami i w formalnym garniturze. Lewe ramię zamiast kończyć się ręką było zakończone dziwnym kluczem z brązu. Mężczyzna obrócił się w stronę publiczności, ukłonił się i przemówił.


-Witam, witam wszystkich zgromadzonych! Jestem Saul Vancaskerkin, właściciel Złotego Goblina! Witam was w moim skromnym przybytku gdzie tylko dziś wieczór macie szansę oszukać Diabła i wygrać zarówno swoją duszę jak i jego złoto!- pogłaskał skrzynię obok siebie.

- Mam również nadzieję, że jesteście zadowoleni z obsługi jaką zapewniły wam urocze kusicielki Diabła” – publiczność zaczęła chichotać i gwizdać.

- Spokojnie, spokojnie, panowie i panie! Zanim przejdziemy dalej, podziękujmy Staremu Drapowi za obecność w tym wydarzeniu! Nie tylko wypożyczył on tam te przepiękne mroczne anioły, ale też opróżnił skarbce samego piekła aby zapewnić nam złoto na ten turniej! – Saul wskazał na stwora uwięzionego w klatce. Na ten znak Stary Drap wpadł w szał, próbując się uwolnić, krzycząc i wyklinając w swoim przeklętym języku. Publiczność wybuchła śmiechem i zaczęła bić brawo.


- Oczywiście ma on zamiar odzyskać utracone złoto w postaci dusz tych, którzy nie wygrają. Zasady turnieju są proste – grając zyskujecie coraz więcej żetonów. Za pomocą tych żetonów możecie za pomocą łapówki wydostać się z kręgu piekła, w którym obecnie jesteście uwięzieni. Aż do skarbca Starego Drapa. Obecnie wszyscy jesteście więźniami Starego Drapa w pierwszym z kręgów piekła – Avernusie. Jeśli chcecie dostać się do ostatniego kręgu musicie wygrywać gry. Za każdym razem gdy wygracie otrzymujecie złote oko. Za drugie miejsce otrzymacie srebrny ząb, a za trzecie miedziane serce. Te kawałki kości i ciała są walutą używaną w piekle i to właśnie za ich pomocą możecie wykupić się ze swojego piekła. Pierwszy gracz, który wygra jakąś grę po dotarciu do Nessus nie tylko zatrzyma swoją wygraną, ale też otrzyma z powrotem swoją duszą i dziesięć tysięcy srebrnych monet, które Diabeł postawił w tym turnieju! Można oczywiście wymienić żetony za monety przed zakończeniem turnieju, ale jeśli tak się stanie – lub jeśli stracisz wszystkie żetony – cóż, wtedy Stary Drap będzie miał was w garści.”Saul uśmiechnął się paskudnie a stwór w klatce ponownie zaczął się szarpać i wyklinać w piekielnym.

- A to z kolei zapewni wam Znak Diabła i eskortę z naszego uroczego przybytku aż do końca turnieju. Czy ja dobrze słyszę? Czym jest Znak Diabła? Ah, cóż – jest to coś absolutnie przerażającego! Strata własnej duszy! Ale cóż… sądzę, że mogę wam go zademonstrować – bogowie tylko wiedzą czy jest ktoś kto bardziej zasługuje na niego niż ja! Heh, a co mi tam! Nie będą dwa! Dziewczyny! – dwa towarzyszące mu „sukkuby" nachyliły się nad mężczyzną i zdecydowanym ruchem pocałowały policzki Saula, zostawiają rubinowy ślad po pomadce.

- Znak Diabła, przyjaciele! – publiczność zaczęła się śmiać, pogwizdywać i pohukiwać. - A teraz, czas oszukać diabła i zabrać jego złoto! – na te słowa uwięziony w klatce stwór ponownie wpadł w szał, wyklinając na gości.

Wśród publiczności rozniosły się brawa i okrzyki radości. Saul zszedł z podium, a publiczność wróciła do gry. A gier było sporo. Od typowych dla większości kasyn po parę wyjątkowych tylko dla Riddleport czy Złotego Goblina.

Wśród tych gier jest między innymi „Łącznik”. Gra w której zarówno krupier jak i gracz rzucają kośćmi. Najpierw każdy z graczy rzuca kostką o 20 ściankach. Liczba, która wypadnie staje się jego „punktem”. Potem krupier rzuca trzema kośćmi 6-scio ściennym. Każdy kto ma tyle samo ile suma oczek kości krupiera – przegrywa. Po krupierze, gracze rzucają jeszcze raz kością o 20 ściankach. Celem gry jest „połączenie” wyników kości. „Punkt” ma stanowić środek, suma oczek kości krupiera jeden z brzegów, drugi rzut gracza przeciwny brzeg. Jeśli więc gracz wyrzuci 10, krupier wyrzuci 5, to żeby wygrać kolejny rzut gracza musi wynosić przynajmniej 11.


Kolejną grą jest „ghulletka”. Historia tej gry jest wyjątkowo interesująca. Żył kiedyś sobie pozbawiony złudzeń bard i kapłan Calistrii o imieniu Dungo Dziki, znany z tego że jego niewybredne wyzwiska potrafiły zwalić z nóg nawet najbardziej pewnego siebie lorda. Życie jednak nie było zbyt łaskawe dla Dungo gdyż ghoul, który go zaatakował zaraził go gorączką ghoula. Zanim zmarł, rzucił na mieszkańców Riddleport klątwę: jego wyzwiska będą nawiedzać ich przez wieczność. Calistria była tak rozbawiona tą klątwą, że postanowiła ją spełnić – obdarowując głowę Dungo nieśmiercią. Lixy Parmenter, diabelstwo, postanowiła wykorzystać ten fakt i stworzyła grę – ghoulletkę.

Głowa Dungo znajduje się na środku tarczy do ruletki. Gracze obstawiają na które z rodzajów wyzwisk wypadnie: Wygląd, Dziedzictwo, Zachowanie, Higiena, Ubranie, Umiejętności, Ciało, Rasa, Odwaga, Profesja, Mózg, „Coś miłego”. Jeśli wypadnie „Coś miłego” każdy z graczy otrzymuje wartość swojej stawki w nominale o jeden mniejszym, ze złota srebro, ze srebra miedź, z miedzi tylko 1 miedziak.

Oprócz tych dwóch wyjątkowych gier są jeszcze Golem i Skiff. Pierwsza to gra karciana gdzie gra się różnymi rodzajami golemów, druga polega na rzucaniu żetonami. Wśród tłumu słychać już było pierwsze krzyki zwycięstwa i przegranych, pierwsze próby burdy – skutecznie powstrzymane przez ochronę, i pierwsze pocałunki „sukkubów". Wieczór powoli się rozkręcał, a Saul rozmawiał z co poniektórymi gośćmi, zabawiając ich.

Tadeus 16-05-2012 21:06

W Varisii był już pół roku. Świątynia Asmodeusa w Cheliax wysłała go na te dzikie rubieże, by rozpoczął tam pracę misyjną, wspierając nieliczny zakon w Korvosie. Baltazar nie miał zamiaru się sprzeciwiać, również dostrzegał wielki potencjał drzemiący w tych rozległych, bogatych w starożytne tajemnice ziemiach. Gdy po długiej podróży statkiem dopłynął wreszcie do obcego lądu, zaszył się w przyjaznej jego wierze Korvosie, gdzie przez trzy miesiące zbierał informacje na temat sytuacji i zwyczajów w kraju. W końcu zadecydował o miejscu rozpoczęcia prawdziwej pracy, dla której został tam wysłany. Riddleport wydawał się idealnym pierwszym przystankiem. Nie dość, że kusił zainteresowanego zjawiskami paranormalnymi kapłana dziwnym obłokiem na niebie, to jeszcze doszły go słuchy o zaangażowaniu czartów w jakiś wielki festiwal mający miejsce w miejscowym kasynie. Jak mógł się oprzeć? Niestety, Riddleport w przeciwieństwie do Korvosy zdecydowanie nie było ostoją cywilizacji, porządku i prawa, toteż za namową spotkanych w zakonie braci wyposażył się w pancerz i porządną broń. Może i był już niemal starcem, ale dobrze pamiętał jeszcze nauki walki, które pobierał w wielkiej świątyni w Egorian, wszak kapłani w Cheliax poza opieką nad duszami obywateli mieli też za zadanie współdziałanie z państwem w umacnianiu odradzającego się imperium, a to czasem wiązało się z walką.

W obskurnym portowym mieście zatrzymał się u starego bednarza, który niegdyś był marynarzem pływającym do Cheliax. Stary Norah był od dawna sympatykiem Sprawy, co zapewniło kapłanowi dość tani i zadbany pokoik z widokiem na monumentalną Bramę Szyfrów. Szybko pojął, iż w mieście, w którym rządził chaos i szajki przestępców lepiej było nie szarżować zbytnio z wykonywaniem swojego planu. Postanowił po prostu pochodzić i poobserwować. Do tego najlepiej było być, gdzieś, gdzie dzieje się wiele i gdzie przewija się duża liczba obywateli z najprzeróżniejszych klas i środowisk. Nie widział chwilowo lepszego wyboru, niż Złoty Goblin.

Przy wejściu dokładnie przestudiował dany mu cyrograf. Musiał przyznać, że na początku obawiał się, iż ze względu na papier nie będzie miał możliwości wejścia na salę kasyna. Wszak on, podobnie jak inni wyświęceni kapłani Asmodeusa, swój cyrograf już podpisał. Był to ważny moment dla jego duchowej kariery. Wszystkie cyrografy kapłanów były tajne i trzymane w sejfach wielkiej świątyni w Egorian. Musiał przyznać, że jego był wyjątkowo udany, paktowanie z czartami było prawdziwą sztuką, a jemu udało się to swego czasu niemal po mistrzowsku, czemu między innymi zawdzięczał obecne dobre zdrowie w wieku 50ciu lat.

Na szczęście podkładany mu cyrograf okazał się falsyfikatem. Nie spełniał większość formalnych wymogów tego typu dokumentu, toteż kapłan nie musiał obawiać się, że sprzeda swą duszę dwukrotnie. Podpisał śmieszny papier, rozglądając się po wnętrzu. Był trochę zawiedziony, iż cała reszta przedstawienia również z prawdziwym diabolizmem nie miała wiele wspólnego. Co prawda wiszący pod sufitem diabelski chochlik był jak najbardziej prawdziwą istotą tego gatunku, jednak już sukkuby nie dość, że sukubami nie były, to jeszcze gdyby nimi były, byłyby demonami, wrogami diabłów. Cała ta szopka nawet go trochę rozbawiła. Popatrzył jeszcze raz na dyndającego chochlika, który już od dłuższego czasu rzucał klątwami w języku infernalnym. Żałosna kreatura, może i była jedną z istot stworzonych przez jego patrona, nie czuł jednak wobec niej żadnej sympatii. Asmodeus nagradzał siłę i przebiegłość, a chochlik dając się złapać pokazał, że nie zasługuje na łaskę.

Baltazar uśmiechnął się grzecznie do jednej ze skąpo ubranych pań (ciekaw był, czy oddają tu też swoją cnotę za pieniądze) po czym zasiadł do stołu z grą. Należało rozeznać się w towarzystwie i sytuacji w mieście. Nie miał też nic przeciwko dodatkowej gotówce, która wbrew pozorom w jego fachu bywała bardzo przydatna.

Plomiennoluski 17-05-2012 00:56

Riddleport... woniejące niczym beczka zgniłej kapusty skropionej cennymi olejkami i perfumami. Przyjemne miejsce, w którym ciężko było o oszołoma, który polowałby na kogoś innego z powodu dobra i wszechświatowej sprawiedliwości. Nie miał nic przeciwko dobru i sprawiedliwości, ale osobiście miał pewne zatargi z oszołomami. Może to przez jego wrodzony urok, połyskujące w ciemności oczy, a może zwyczajnie kły, które tak dobrze uwydatniały jego uśmiech. To ostatnie niewątpliwie pomagało mu w pracy, nawet solidnie podpity krasnolud dwa razy pomyśli czy faktycznie nie opuścić lokalu, kiedy błyszczą przed nim kły, mogące swobodnie przegryźć mu arterię. Dzisiaj miał jednak inne plany na wieczór, ustawił swoją zmianę w Parszywym Trolu, jednej ze spelun w Jabolu, na dzień, teraz więc swobodnym krokiem zmierzał w kierunku Złotego Goblina. O ponownym otwarciu kasyna głośno było na mieście, więc nie mógł tego przegapić, kto wie, może nawet udałoby mu się odkuć dzięki uciułanym po drodze srebrnikom. Roześmiał się gorzko na tą myśl, najpewniej wszystko przetraci, ciągle nie wiedział czemu był takim optymistą czasami.


Od samego wejścia mu się spodobało. Odrobina przepychu, złoty goblin, zapewne pozłacany, ale to akurat nie było istotne. Przebrane na sukuby dziewczyny dopełniały uroku, więc bez wahania podpisał papier mający udawać cyrograf, atramentem, nie krwią. Zaraz po przemowie Saula ruszył do stołów. Miał zamiar coś wygrać, a gdyby się nie udało, zawsze ktoś mógł mieć jakąś robotę dla najemnego ostrza. Zaczął od łącznika, chwycił kości i dołączył do jednego ze stołów. Zaczęło się fatalnie, krupier spokojnie zgarnął stawkę, druga partyjka skończyła się remisem, dopiero czwarty i piąty rzut przyniosły mu jakiś profit. Odszedł od stołu z czterema dodatkowymi srebrnymi zębami. Wyglądało to nieźle ruszył do stołu z ghuletką, dobiegało od niego dużo więcej śmiechu i ryków wściekłości niż od innych. Obstawił...
- To ci tak tam zwisa? Ah... mięśnie powiadasz? - kuleczka tym razem wylądowała na "Ciało". Mimo tego że nie wygrał, zaczynało mu się podobać. Kolejny ząb poleciał na stół.
- Czy wszyscy w rodzinie macie tak tępe wyrazy twarzy? Czy to tylko ty? - wypadło "dziedzictwo". Teraz obserwował reakcje, nie był jedynym obstawiającym, więc przynajmniej kilku mocno spąsowiało na twarzach.
- Niezła kiecka... ah wybacz, twierdzisz że to spodnie? - wypadło na "ubranie"
- Jaki jest dobry elf? Hmmm... nie wiem, nie znam. - wypadło na "rasę". - Don miał dość ghula, co prawda jego docinki mu się podobały, ale niestety, został mu już tylko jeden z zębów zyskanych w łączniku.

Don podrzucił srebrnika i wrócił do stołu z łącznikiem, kolejne dziesięć rundek nie mogło mu zaszkodzić. Przy okazji czekał na jakiś punkt kulminacyjny, mogło to być jedynie przeczucie, ale zdawało mu się że tak pięknie wyreżyserowane przedstawienie, ma jeszcze jakąś niespodziankę w zanadrzu. Zwłaszcza że postarali się nawet o prawdziwego diabła. Wziął kości do dłoni i rzucił.

Slan 18-05-2012 11:12

Azakir az Azakara szedł ulicami wioski, którą tutejsi prymitywni barbarzyńcy nazywali Riddleport. Oczywiście według tutejszych standardów, było to miasto, ale alchemik z imperium padyszachów nie musiał się przejmować tym, co sądzą tutejsze dzikusy. Patrzył z obrzydzeniem na brudne, zabłocone ulice. "Tutejsi są zbyt głupi, żeby znaleźć niewolników do sprzątania, nie mówiąc już o przyzwaniu demonów lub dżinów, jak się ri w cywilizowanych krajach" Westchnął i pokręcił głową ze smakiem. Westchnął i wszedł do środka.

Karczma była nie duża i skromnie urządzona, Barmanki w strojach tylko minimalnie mniej pruderyjjnie niż większość kobiet w tych zimnych i bigoteryjnych stronach. Jedna podała mu cyrograf. Uśmiechnął się, bowiem wiedział, że wszystkie dusze Keszytmów należały do Padyszacha i tylko jego bogowie mieli prawo prosić o ich wydanie. I tak gdy zaczął się podpisywać, okazało się, że będzie on nieważny bo nie mógł wpisać więcej imion przodków niż do trzeciego pokolenia, a w imperium było wymagane minimum do ósmego. Potem poprzyglądał się chwilę impowo i podszedł do właścicela.
- Jestem Azak az Azakara Syn Zakha zakar kara, i Keleszy kalesz Keszel, którzy byli potomkami - przez pięć minut wymieniał krewnych do szesnastego pokolenia, potem rzekł
- Jako osobnik nieskończenie łaskawy i życzliwy, chciałem wam sprawić zaszczyt zatrudnienia mnie w charakterze osoby, która uczyni pobyt w tym przybytku nie zapomnianym, dxiięki cudownym napojom, które stworze wykorzystując wiedzę alchemiczną z nieskończenie cudownego imperium Padyszachów, niech bogowie wychwalają ich święte imiona - Starał się mówić jak do dziecka lub osoby oziężałej umysłowo, aby mieć pewność, że zostanie zrozumiany.

Cedryk 18-05-2012 12:57

„Riddleport, parszywa nora z aspiracjami aby swoje zgniłe macki rozpościerać na całą okolicę.” pomyślał Variel elle San' hadell, otrzepując swój płaszcz z drobnych kropel mżącego cały dzień deszczu.
Obsługa „Złotego Goblina” przyglądała się młodemu elfowi z ciekawością. W końcu elfy były rzadkością w Riddleport, a zwłaszcza w takich przybytkach jak szulernia. Nawet wzrok „sukubów” kierował się ku tej postaci. Było co podziwiać. Piękna twarz, okolona krótko obciętymi czarnymi włosami. Zielone oczy z brązowymi plamkami błyszczące zwykle radością teraz patrzyły ze złością na obsługę kasyna. Zostawił swój kostur przy drzwiach. Uważne oczy ochroniarzy zlustrowały elfa, dostrzegając przy jego pasie rapier oraz sztylet, oraz naftując w pamięci fakt, iż odziany był w kolczą koszulkę. Wokół jego głowy lewituje jasnozielony kamień.

- A cóż to ma znaczyć? Co to za świstek? – warknął gniewnie na jednego z „sukkubów” podających mu cyrograf i wskazując miejsce gdzie podpisać. Po pobieżnym przyjrzeniu się dokumentowi wiedział, iż jest to żart i to niebezpieczny żart. Gdyż bardzo łatwo jest go uprawomocnić.

- To tylko taka gra - jedna z "sukkubów" powiedziała elfowi szeptem - Nie jest to prawdziwy dokument, ale rozumiem - mamy jeszcze inne kopie - tym razem podała inną wersję dokumentu, na której nie było mowy o duszach, a tylko zasady turnieju.

Variel przejrzał nowo podany dokument.

„Zasady turnieju: główną wygraną jest 10,000 sztuk srebra, które można otrzymać po wygranej gdy otrzyma się odznakę Nessus. Odznaki otrzymuje się za żetony: złote oczy, srebrne zęby i miedziane serca.
Rozumiem również, że jeśli przegram albo swoim zachowaniem będę przeszkadzał innym gościom zostanę wyproszony z budynku
Jeśli zamienię żetony przed zakończeniem turnieju, tracę połowę wygranej.

Podpis:”

- No to po co te żarty. - podpisał i wszedł.

Pośrodku pomieszczenia w klatce dostrzegł uwięzionego impa rzucającego różnorodne groźby w kierunku grających. W duchu musiał się z nim zgodzić, gdyż każdy kto podpisuje cyrograf na dusze, choćby miałby to być żart, jest głupcem.

Variel chwilę pochodził i poobserwował grających. Potem przysiadł się do stołu gdzie grano w kości zaczął od stawki dwudziestu sztuk srebra dość szybko doszedł do czterdziestu ośmiu. Lecz potem szczęście się od niego odwróciło postanowił więc przeczekać grając niskimi stawkami. Nawet to nie pomogło po chwili zmuszony był sięgnąć znowu do swoich zasobów. Stracił następne pięć sztuk srebra.
Sięgnął jeszcze raz do sakwy. Tym razem wyjął srebrna monetę wartości dziesięciu sztuk srebra. I tym razem szczęście choć zmienne sprzyjało mu i pozwoliło wygrać czterdzieści osiem sztuk srebra.
Variel szybko podliczył z kości wyszedł z 8 srebrnymi zębami na czysto.
„Starczy” pomyślał i zaczął się przechadzać po przybytku obserwując innych uczestników turnieju.

Yzurmir 18-05-2012 13:23

Riddleportcy przechodnie, przemierzając ulice miasta, chcąc nie chcąc musieli ustępować z drogi przepychającemu się krasnoludowi. Niektórzy poza klęciem rzucali też zaciekawione spojrzenia, dostrzegając, kto właśnie ich kopnął w goleń, osobnik ten był bowiem niski, niższy nawet od innych przedstawicieli jego rasy, a noszony przez niego pancerz, składający się z drobnych płytek tworzących jakby łuski, nie mógł ukryć faktu, że był on dość korpulentny. Co więcej, w jego bujną, czarną brodę wplecione były liczne paciorki, a także metalowy symbol boga Toraga, to jest młot, oraz, nade wszystko, uschnięty gobliński palec. Zagrak, syn Drugara nie zwracał jednak uwagi na gapiących się ludzi i szedł z dumnie uniesioną głową.

Miał za sobą co prawda dwa tygodnie podróży, był zatem zmęczony, lecz nie zamierzał na razie odpoczywać — tego dnia było przecież otwarcie kasyna „Złoty Goblin”. Krasnalowi nie zależało na hazardzie, natomiast interesowali go ci, którzy go lubią. Informacje otrzymał od karczmarza pracującego w gospodzie "Pod Brzęczącą Sakiewką"; według tego człowieka pirackiego kapitana zwanego Lugariusem znaleźć będzie można najprawdopodobniej właśnie na turnieju „Oszukaj diabła i weź jego złoto”. Po prawdzie Zagrak nie był pewien, czy karczmarz faktycznie coś wiedział, czy tylko zgadywał lub zmyślał — podstawą dla jego twierdzeń było bowiem założenie: "piraci to łotry, a łotry uwielbiają hazard". Mimo to był to jedyny trop i nie warto było z niego rezygnować, tym bardziej, że już wręczył tej obślizgłej człowieczynie złotą monetę jako łapówkę. Drugnarsonowi pozostawała tylko nadzieja, że cokolwiek mu z tego przyjdzie.

W drodze zastanawiał się trochę, co zrobi, jeśli faktycznie spotka w „Złotym Goblinie” swój cel, przy czym najchętniej rzuciłby się na niego na miejscu i zadał mu śmierć. Nie był jednak głupi i wiedział, że coś takiego nie skończyłoby się dobrze — a zemsta może trochę poczekać. Lepiej będzie najpierw dowiedzieć się, kim jest ten Lugarius, co tutaj robi, z kim się trzyma i tak dalej; następnie warto byłoby poszukać jakichś sojuszników, być może wrogów pirata, gdyż samotnie Zagrak sobie może nie poradzić.

Po dłuższym spacerze dotarł, zgodnie z otrzymanymi kierunkami, do budynku „Złotego Goblina”, a wystawszy trochę w kolejce, czy raczej niezorganizowanym tłumie kłębiącym się przed kasynem, dostał się wreszcie do środka, gdzie ludzka kobieta przebrana za istotę piekielną kazała mu zapłacić dziesięć srebrników i podpisać umowę. To pierwsze uczynił od razu, choć trochę mu było szkoda pieniędzy, których i tak już dużo wydał. Jeśli jednak chodzi o drugą sprawę, to zanim w ogóle uniósł pióro przeczytał zabazgrany skrawek papieru dwukrotnie.
To nie jest na poważnie, hę? — spytał niskim, gardłowym głosem. — Lepiej, żeby nie było, bo inaczej… — Uniósł przed sobą zaciśniętą pięść, grożąc dziewczynie. To jednak nie spodobało się stojącym obok strażnikom, zatem szybko wypełnił pola cyrografu, wcisnął go diablicy i ruszył dalej.

Rozejrzał się po sali, w której się znajdował: głośny gwar, zaduch i ogólny chaos najpierw go oszołomiły, ale po chwili zaczęło mu się nawet podobać. Na pewno da się tu gdzieś napić, pomyślał, a i mógłby się skusić na jedną grę… Nie był zwolennikiem marnowania pieniędzy, ale co szkodzi spróbować raz? Nie był tutaj jednak dla przyjemności, jak doskonale cały czas pamiętał, toteż zaczął szukać wzrokiem kogoś, kto wyglądał jak pirat. Problem był taki, że nie był do końca pewien, jak może wyglądać pirat. Było tutaj zresztą tyle podejrzanych typków, że żaden szczególny marynarz nie rzucał się w oczy.

Tyś jest Lugarius? — Szturchnął i zapytał najbliższego człowieka. — Tyś jest Lugarius? — rzucił do kolejnego ponuro. — Tyś jest Lugarius? — Większość gości go zbywała i nie odnosił w swoim śledztwie żadnych sukcesów. Jeden szturchnięty osobnik odwrócił się i popchnął go niespodziewanie, tak że krasnolud się zatoczył.
Hej, ty! — warknął i doskoczył do mężczyzny. Przez chwilę się siłowali, ale jego przeciwnik albo był słaby, albo nie chciał się bić. Zagrak złapał go za kołnierz, ściągając jego głowę w dół. — T y ś jest Lugarius? — wycedził.
Nie! — usłyszał w odpowiedzi.
Psia krew — zaklął, gdy człowiek wyprostował się i zaczął wygładzać na sobie ubranie. — I pewnie nie wiesz, gdzie go mogę znaleźć?
Nie — odparł ponownie człowiek, w dość beztroski sposób, wyraźnie nie przejmując się za bardzo zmartwieniem Drugnarsona. — Jestem Viorel. Chcesz ze mną zagrać?
Na pewno oszukujesz. Już ja znam takich jak ty.
No co ty! — oburzył się tamten. — Zresztą to tylko zabawa.
Pewnie, pewnie — stwierdził ironicznie Zagrak, odwrócił się i odszedł.

Dalsze poszukiwania także nie szły za dobrze. Ludzie go zbywali albo nic nie wiedzieli, no i nic w tym dziwnego — były tu przecież tłumy; prawdopodobieństwo, że znajdzie Lugariusa przypadkiem, było bardzo nikłe, zwłaszcza że nawet nie wiedział, jak on wygląda.
Tyś jest…? A ty…? Znasz…? — pytał krasnolud z rosnącą irytacją. W momencie gdy bezceremonialnie klepnął w plecy kolejnego wysokiego mężczyznę, któremu sięgał niewiele wyżej niż do pasa, coś się musiało wydarzyć, bo nagle w sali zapadła cisza. Wspinając się na palce, Zagrak dostrzegł niskiego człowieka stojącego na podium. Saul Vancaskerkin zaczął opowiadać o zasadach gry, a Drugnarson oparł się o stół do ruletki, komentując.
Nie podoba mi się ta diabelska otoczka — stwierdził. — Albo to niepotrzebna stylizacja, albo niebezpieczna zabawa, tylko nie jestem pewien które. No, w każdym razie… — dodał, gdy właściciel kasyna skończył przemawiać. — Jesteś może Lugarius albo go znasz? To pirat, przebrzydły morderca.

Qumi 20-05-2012 22:30

Zabawa wewnątrz kasyna trwała w najlepsze. Dookoła słychać było zarówno wyzwiska, z których tak słynni są żeglarze, jak i okrzyki radości, a nawet pojedyncze zaręczyny, którymi towarzyszyły zwyczajowe „ohy” i „ahy”. Saul był bardzo zadowolony najwidoczniej, bo cały czas się uśmiechał, również kiedy zagadał do niego egzotyczny przybysz.

- Ah, to zaszczyt. – lekko się ukłonił.

- Jak zapewne słyszałeś zwą mnie Saul i muszę przyznać, że zawsze interesowali mnie… jak ich zwałeś? Padyszachów? Tak, zgadza się – wybacz, ale dawno nie miałem przyjemności rozmawiać z kimś z tego regionu. Ostatnim razem nie była to też niestety zbyt miła pogawędka – westchnął.

- Barman, jak rozumiem?Saul potarł bródkę – Hmmm… chętnie o tym porozmawiałbym, ale nie w tej chwili – możemy to omówić po zakończeniu turnieju. Teraz niestety muszę iść zanieść opłaty ze wstępu do sejfu. Wybacz. – jeszcze raz się ukłonił i radosnym krokiem udał się w stronę niewielkich drzwi w jednym z rogów sali.

W innym zakątku kasyna dwóch kapłanów rozmawiało sobie kulturalnie o swoim pobycie w Riddleport. Krasnolud niestety nie mógł dowidzieć się od nikogo o mężczyźnie, którego szukał, a Baltazar z kolei był nieco zawiedziony formą turnieju. Mimo to zdawali się korzystać z dobrodziejstw tegoż przybytku i tutejszych drinków.

Byli też inni, niezwykli goście dzisiejszego wieczoru w kasynie. Elfy były rzadkością w Riddleport, więc Variel przyciągał sporo uwagi – szczególnie wśród kusicielek z kasyna.

- Może drinka? – spytała piękna czarnowłosa „sukkuba”, jedną ręką bawiąc się lokiem w okolicach dekoltu, a drugą podtrzymując tacę z napojami.

[center]

- Specjalnie dla ciebie, specjalna cena. – puściła do niego oko i spojrzała głęboko w elfie oczy. „Sukkub” miał oczy zielone jak morska woda i równie głębokie. W świetle pochodni jej oczy zyskiwały dodatkowy poblask, jakby krople złota dryfujące na powierzchni morza.

Don z kolei miał mniej szczęścia, jego szczęście niespecjalnie mu sprzyjało, a kobiety skutecznie odstraszał nachalny pasztety, który od jakiegoś czasu śledził mężczyznę. Kobieta była otyła, z długim nosem i dziurawym uśmiechem. Miała na sobie sporo tandetnej biżuterii i zdecydowanie za dużo makijażu. Mimo to była najwidoczniej bardzo bogata, bo lekką ręką stawiała naprawdę spore stawki we wszystkich grach.

Kiedy Don zaczął przegrywać…

[center][/center[

- Hej, przystojniaku. Może potrzebujesz nieco złota… mam go naprawdę sporo… chcesz? – wyciągnęła mieszek i go otworzyła. W środku było z 30 złotych monet. Szybko go jednak zamknęła i wsunęła pomiędzy swoje przerośnięte piersi. –To sięgnij, jest twój – oblizała drapieżnie usta.

~*~

Kiedy Saul zniknął za drzwiami - coś zaczęło się dziać wewnątrz kasyna. Wśród zgromadzonego tłumu parę osób zaczęło zachowywać się nieco dziwnie. Zarówno Azakiir jak i Baltazar zdawali się być jedynymi, którzy zauważyli nietypowe zachowanie pewnej kobiety…

Z pozoru nic szczególnego. Ot kobieta „upuściła” żeton i schyliła się go podnieść – podejrzana jednak była reakcja paru mężczyzn dookoła. Zaczęli się nerwowo rozglądać, wyglądać na bardzo spiętych i zasłaniać oczy ręką…


Baltazar zauważył kierunek, w którym spoglądało paru z tych mężczyzn – toalety – tam dostrzegł mężczyznę ubranego w szaty typowe dla czarodzieja. W ręce trzymał kawałek papieru… mężczyzna rozejrzał się, skoncentrował na pobliskiej pochodni i zaczął czytać ze… zwoju, jak się domyślił kapłan. Mężczyźni zasłonili oczy, Balthazar zrobił to samo. Azakiir co prawda nie widział czarodzieja, ale widząc zachowanie mężczyzn powtórzył za nimi ten gest.

W Sali kasyna nastąpiła potężna eksplozja – nie ognia, ale światła. Tłum zgromadzonych ludzi zaczął krzyczeć i biegać w panice. Większość została oślepiona, więc co chwila ludzie wpadali na siebie. Drapali pobliskie osoby w panice, wołali o pomoc, modlili się do bogów, aby przywrócili im wzrok. Parę stołów zostało przewróconych, w oddali słychać było nawet krzyki kelnerek, do których ktoś najwidoczniej chciał się dobrać, korzystając z okazji…

Baltazar i Azakiir szybko ocenili sytuację i zlokalizowali bandytów, którzy właśnie wyciągnęli swoje miecze. Kobiet, która upuściła żeton była razem z nimi.

- Dobra ludziska! Na ziemię i niech nikt się nie rusza to nikomu nic się nie stanie! – głos kobiety był donośny i czysty, wręcz melodyjny. Większość ludzi padła na ziemię na jej rozkaz, paru jednak wciąż biegało w panice.

Variel, Zagrak i Don na szczęście zaliczyli się do tych szczęśliwców, którzy w samą porę instynktownie zamknęli oczy. Wciąż byli w lekkim szoku, ale przynajmniej nie byli ślepi.

Ochrona lokalu miała nieco mniej szczęścia – paru strażników zachowało wzrok, ale żaden nie miał pojęcia co się dzieje. Rozglądali się na boki, krzyczeli z klientami, próbowali uspokoić tłum. Dopiero krzyk kobiety przykuł ich uwagę, ale tylko paru mogło dostrzec skąd dochodzi.

Bandyci podbiegli do oszołomionych strażników i zaczęli ich bić rękojeściami mieczy i pięściami, starając się ich obezwładnić. Czarodziej, jak zauważył Baltazar i Azakiir zaczął biec w stronę centrum sali – tam gdzie stała skrzynia ze srebrem. W ręce miał kolejny zwój.

Kobieta, która należała do bandytów, wykrzyczała coś w nietypowym języku – znawcy magii tajemnej wiedzieli co oznaczają te słowa, kobieta rzuciła zaklęcie zwane „oszołomieniem” na jednego ze strażników, którego niemal natychmiast powalili bandyci.

Tadeus 20-05-2012 23:20

- Ludzie lubią igrać z zakazanym, taka ich natura... - odparł Baltazar, w odpowiedzi na komentarz krasnoluda. - Poza tym, popatrz na tych ludzi. Gdzie nie spojrzysz, sami złodzieje, bandyci i żałosne wyrzutki społeczeństwa... Cóż mają do stracenia? W zaświatach raczej nie czekają ich rajskie rozkosze, więc równie dobrze mogą poświęcić swoje dusze za trochę złocistego szczęścia na ziemi - uśmiechnął się ze współczuciem.
— Tia… — mruknął krasnolud. — Głupota, jakby mnie kto pytał. Ale ludzie już tak mają. Wiesz, krasnoludy bardziej wierzą w ciężką pracę; są wyjątki, pewnie, ale większość z nas nie uważa, że szczęście i fortuna nam się należą nawet, jeśli nic pożytecznego w życiu nie zrobiliśmy. W przeciwieństwie do większości ludzi, których jak dotąd spotkałem. E... bez obrazy.

Baltazar nie wyglądał na obrażonego.
- Co zaś tyczy się twojego pirata, drogi krasnoludzie - kontynuował. - Niestety ci nie pomogę, sam przebywam w tej mieścinie dopiero od paru dni i prawie nikogo tu nie znam. Jeśli dojrzę jednak ponurego osobnika z drewnianą nogą i rozgadaną papugą, od razu cię poinformuję - zapewnił szczerze, śledząc wzrokiem zgrabny tył jednej z kelnerek.
— Już zaczynam tracić nadzieję, że go tutaj znajdę. — Zagrak machnął ręką, po czym wspiął się na wysoki stołek. — Ale gagatek się nie wywinie — dodał szybko. — Prędzej czy później dopadnie go sprawiedliwość. A gdy mówię „sprawiedliwość”, to mam na myśli krwawą i brutalną zemstę!

Krasnolud rozejrzał się, szukając wzrokiem jednej z „sukubów”.
— Hej, ty! — zawołał, znalazłszy jakąś. Dziewczyna odwróciła się ze skonsternowaną miną, co zdenerwowało Drugnarsona. — Tak, ty, z cyckami! Powiedz mi, czy znasz może jakiegoś Lugariusa? A jeśli nie, to czy są tutaj jacyś kapitanowie pirackich statków?

Nieco zdziwiona pytaniem dziewczyna pokazała palcem na swój biust jakby pytając czy o właśnie te cycki mu chodzi.

— A widzisz inną z balonami na wierzchu? — warknął.

- Niestety, nie znam Lugariusa, może w innym kręgu piekieł znajdą odpowiedź? - rzuciła zachęcając krasnoluda do dalszej gry.

Krasnolud wymamrotał coś gniewnie pod nosem.
— Podstępna baba — dodał do siebie. — Zanim się tam dostanę, żeby zapytać, będę musiał wydać fortunę na te ich złodziejskie gry, oczywiście. Dobra — stwierdził głośniej, krzywiąc się z niezadowolenia. — To jeszcze przynieś mi jakieś piwo, kobieto. — po czym odwrócił się z powrotem do mężczyzny, z którym rozmawiał. — Usiądę tu sobie, bo strasznie mnie gice bolą. Zaraz, przypomniałem sobie. Powinniśmy się sobie przedstawić. Ja jestem Zagrak Drugnarson z twierdzy Janderhoff i przybyłem tu, szukając zemsty. A co ciebie sprowadza do takiej dziury?

- Baltazar Hoon, kapłan Asmodeusa. - odparł mężczyzna w trakcie rzutu kośćmi. - Przybyłem tu z ciekawości. - wskazał porozumiewawczo całe otoczenie, łącznie z wiszącym pod sufitem diabłem i skrzynią z cyrografami. - Wszak nieumiejętne paktowanie z czartami mogłoby doprowadzić do katastrofy. Ale jak widać - wzruszył ramionami. - Nie ma tu żadnego zagroż... A jednak... - spojrzał nad ramieniem krasnoluda. - Coś się szykuję... - wskazał ostrożnie wychodek.
Chwilę potem sala zalana została jaskrawym, oślepiającym światłem.

Kapłan nie próżnował. Miał też nadzieję, że krasnolud miast reagować nieracjonalnie i gwałtownie na jego wyznanie wiary, również za chwilę skupi się na domniemanych rabusiach.

Dostrzegł, że atakujący bardzo się spieszą, postanowił więc utrudnić im trochę życie. Właściciel kasyna wyglądał na wpływowego i majętnego człowieka, wyświadczenie mu przysługi mogło otworzyć więc przed kapłanem wiele drzwi. Skoncentrował się na biegnącym do skrzyni czarodzieju, formując dłońmi znak zamkniętej bramy, chwilę potem wymówił pod nosem parę słów w języku infernalnym. "Zabraniam ci ruchu" - wyszeptał, mając nadzieję, iż czarodziej nie jest dość potężny, by oprzeć się jego magii.

Qumi 21-05-2012 00:00

Czarodziej biegnący do skrzyni na środku sali nagle się zatrzymał. Jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Sfrustrowany krzyknął do swoich towarzyszy.

- Zajmijcie się tym kapłanem! - krzyknął wskazując na Baltazara.

Slan 22-05-2012 18:52

Był urażony odmową, ale nie przeszkodziło mu to działać. Chodził po całej sali i rozdawał próbki swych specyfików. Aż natrafił na dziwną grupę
Azak popatrzył z z niesmakiem na gości patrzących w stronę toalety. Pokręcił z niesmakiem głową
- [i] To kolejny przykład typowego dla was prymitywizmu W istocie, wasza choroba jest wynikiem nieprzestrzegania podstawowych prawideł spożywania.... [i] - Przerwał Rozbłysk. Azak chwycił i składniki bomby i wystąpił przed szereg
Był szczupłym mężczyzną średniego wzrostu ubranym w cudaczny, ale niezbyt bogaty strój.
- Głupcy! Stanęliście na drodze samego Azaka Az Azakara, umiłowanego sługi Imperatora Padyszacha, niech bogowie padną przed nim na twarz! Wzwę płomienie, które zmienią was w popiół - Rzekł i i przyszykował się do rzucenia bomby

Przygotowanie akcji, Throw Bomb


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:32.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172