Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-05-2012, 23:37   #1
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
[FR] Zagubieni (18+)


Wydawało się, że minęły wieki, odkąd opuścili niegościnne Mordulkin, wielkie portowe miasto, jedno z wielu miast-państw Chessenty. Morze było wtedy łagodne, perspektywy zaś znacznie lepsze od pozostania na lądzie, dla wszystkich z nich bardzo ostatnimi czasy niegościnnym. Pomiędzy miastami znów wybuchła jakaś wojna, obcych zatrzymywano a na dodatek wszyscy przecież mieli jeszcze osobiste powody, aby uciec z tego miejsca jak najdalej. Nowoczesny, cztero-żaglowy statek kapitana Hawka wydawał się idealny do tego celu, był też ostatnim, który jeszcze miał pozwolenie na opuszczenie doków. Jak je zdobył, nie wiadomo, ale wszystko inne pływające po wodzie było już konfiskowane przez wojsko.
Im się jednak udało i wypłynęli na spokojne morze, obserwując jak wiatr wydyma żagle i pozwala okrętowi żeglować na północ, jak najdalej od Zatoki Chessenty.

Według planów kapitana, rejs miał potrwać około miesiąca.
Zakończył się osiemnastego dnia, licząc od czasu opuszczenia portu.

Burza i sztorm nadeszły zupełnie nagle. Marynarz na bocianim gnieździe ostrzegł załogę w ostatniej chwili, pozwalając jedynie na jeden manewr, zanim przerażający wicher uderzył w "Godność". Czerwone błyskawice uderzały raz za razem, jawnie dając do zrozumienia, że nie jest to zwyczajny kaprys przyrody a potężna magia, którą ktoś uderzył w nich celowo. Grotmaszt został strzaskany już po kilku minutach, olbrzymie fale rzucały statkiem niczym łupinką orzecha, jednocześnie wrzucając do wody wszystkich, którzy nie przywiązali się mocno do pokładu lub nie znajdowali pod nim, choć ci ostatni również cierpieli, rzucani po kajutach. Wicher dął, wciągając ich do olbrzymiej trąby powietrznej i zrywając pozostałe maszty. Rufa zapaliła się od kolejnego uderzenia, a huragan zrzucił ich prosto na mieliznę i skały. Darcie kadłuba i trzask desek słyszeli wyraźnie wszyscy, nawet mimo zawodzącego wiatru i głuchych gromów uderzających bez ustanku.
Czarna woda pochłonęła ich, pogrążając w nieświadomości.

Gdy się obudzili, jakimś zrządzeniem losu wciąż żywi, dookoła nich znajdował się piasek szerokiej plaży, kawałki "Godności", roztrzaskanej doszczętnie, oraz trupy tych, którym się nie udało.

***

CZĘŚĆ I: Wyspa


Świadomość wracała bardzo powoli. Ciała pozbywały się jeszcze nadmiaru słonej wody, której ogrom szumiał tuż obok nich, wciąż jeszcze nie osłabły całkowicie. Powoli zbliżał się wieczór, na niebie wciąż zalegała gruba warstwa ciemnych, burzowych chmur i przejaśniało się zupełnie nieśpiesznie. Dopiero po kontemplacji tych zjawisk przyrody, gdy ich członki były w stanie wykonać jakieś ruchy zgodnie z wolą umysłu, ogarniali wzrokiem pozostałą część okolicy. Plaża była bardzo szeroka, równie piaszczysta co i kamienista. Tu i ówdzie pojawiały się spore skały, dekorując znacznie też dość monotonny krajobraz. Na jednej z nich siedziała szczupła kobieta w barbarzyńskim stroju, obserwując zarówno morze jak i ich, budzących się pośród szczątków zniszczonego okrętu.


Była jedną z pasażerek “Godności”, choć przez całe dwa dekadni prawie nie wychodziła spod pokładu, więc niewiele o niej wiedzieli. Teraz musiała ocknąć się jako pierwsza, niewątpliwie także niedawno. Gdy przesunęli wzrokiem dalej, ujrzeli ścianę gęstej puszczy, której drzewa i zarośla blokowały możliwość sięgnięcia wzrokiem dalej, niż do granicy plaży. Olbrzymie drzewa, o ogromnych, rozłożystych koronach, teraz wciąż lekko targanych porywistym wiatrem. Nie wyglądało to dobrze, ale wśród nich niewielu było takich, którzy poddawaliby się bez walki. Jako pierwszy postanowił odezwać się jednak pies, wychodzący właśnie z wody i strzepujący ją ze swojego futra.


Zaszczekał radośnie, podbiegając do małej, rudowłosej dziewczyny ubranej w częściowo podarte, brązowe ubranie. Zaczął ją lizać po twarzy, zanim mu tego nie uniemożliwiła, unosząc ręce. Kornelia, albo „Kornik” jak na nią wołano, była jego panią, co doskonale wiedzieli po tym, jak wprowadzała zwierzę na pokład, przy krzykach pierwszego oficera, który głośno domagał się, aby “bydle trzymała zawsze pod pokładem”. Prócz psa, dziewczynie w całości ocalały tylko buty i większa część ubrania, nie licząc podartych nogawek i rękawów. Zniknęła zarówno sakwa jak i miecze, a przynajmniej nie wyczuwała ich na plecach, gdzie zwykle było ich miejsce. Pochwy były puste.
Prócz niej, oraz kobiety siedzącej na skale, oznaki życia wykazywało jeszcze osiem osób, podnoszących się z piasku i oglądających okolicę, spojrzeniami od przerażonych, po pewne siebie i zdeterminowane, tak jakby to co się stało, było tylko bardzo drobną przeszkodą. Co ciekawe, wśród nich dostrzegli tylko jednego marynarza, na dodatek zwykłego majtka, którego kojarzyli z pokładu dzięki kolorowi jego skóry.


Prócz kilku kawałków skóry i luźnych spodni, nie miał na sobie, ani przy sobie, zupełnie nic. Z niezbyt przyjemną miną oglądał szczątki swojego statku, a także trupy przynajmniej kilku swoich towarzyszy, którzy leżeli bez życia na plaży. Zupełnie nie zwracał uwagi na dużego, jasnowłosego rycerza, który podnosił się z piasku tuż obok, z uśmiechem unosząc miecz, którego niestety dla wszystkich, nie zgubił. Zaczął się w nim także od razu przeglądać, próbując poprawić włosy. Luntucjusza poznali już wszyscy, jako paladyna Tyra a także człowieka niezwykle zadufanego w sobie.
Zupełnie odwrotnie od kolejnego pasażera, który przetrwał burzę.


Tajemniczy mężczyzna w kapturze, który przedstawiał się jako Alex, ale poza tym nie mówił prawie nic, wyglądał na jakiegoś zbiegłego niewolnika. Prócz płaszcza i spodni nie miał nic, nawet przy wchodzeniu na pokład, a piętno, które miał wypalone na piersi, sugerowało wiele rzeczy, chociaż na początku rejsu jeszcze próbował je ukrywać. Kapitan jednak musiał mieć jakiś powód, by przyjąć go na pokład.
Obok niego znalazła się kolejna dziewczyna, tym razem ubrana zdecydowanie bardziej po kobiecemu, choć jej odsłaniająca brzuch suknia mogła być ładna na statku. Teraz mokra i porwana wyglądała raczej na nieładną szmatkę, co było jednak przecież jednym z najmniejszych problemów dla młodej, wyglądającej na niewinną i sympatyczną, Sil. Zupełnie odwrotnie od dużego, silnie zbudowanego mężczyzny w czarnych skórach, który właśnie odgarniał z twarzy czarne, splecione w małe warkoczyki włosy. Mruk wyglądał groźnie i groźnie się zwał, ale większość podróży spędził grając w kości z marynarzami i opowiadając historie równie sprawnie, jak morskie wilki, nie sprawiając przy tym wrażenia odpychającego i nieprzyjemnego człowieka.

Ostatnia z dziewczyn, które przetrwały burzę, zdawała się najbardziej zagubiona i przestraszona. Na pokładzie nie oddalała się od jednego z bogatych kupców i jego ochroniarzy.


Tutaj Rae, bowiem tak miała na imię, nie miała już nikogo, a najwyraźniej nie potrafiła żyć bez ochrony. Poprawiła swoją sukienkę, która przetrwała w zadziwiająco dobrym stanie, zwracając się do najbliższego sobie, młodego acz przystojnego, młodzieńca imieniem Ivor, kapłana Gonda.
- Panie, proszę! Zrobię wszystko, absolutnie wszystko, gdy obiecasz mi swoją ochronę!
Podeszła do niego blisko, bardzo blisko, lekko czerwieniąc się na twarzy i najwyraźniej faktycznie mając na myśli wszystko. I sama także doskonale wiedząc, co zalicza się do wszystkiego, zwłaszcza, że jej uroda była wysokich lotów. Powiadano, że słychać było ją na statku. Ostatni z mężczyzn, Kalayaan, przyglądał się temu z lekką ciekawością. Niewiele starszy od Ivora, wyglądał jednak na zdecydowanie bardziej doświadczonego, z bliznami pokrywającymi twarz. Większość znała go bardziej jako kapłana Akadi i lekkoducha, uśmiechającego się znacznie częściej, niż wskazywałyby na to blizny i ślepe oko.

Niewiele ocalało z rozbitego statku i ich ekwipunku. Praktycznie, prócz kilku osobistych przedmiotów, zatonęło prawie wszystko. Żadne z nich nie miało juz na sobie nawet fragmentu metalowej zbroi, hełmu czy tarczy. W piasku odnaleźli tylko jeden krótki miecz i ułamaną w połowie włócznię - na szczęście przynajmniej tę część z grotem. Ich stroje były porwane i zniszczone, wyjąwszy może buty Kornik, skóry Mruka i sukienkę Rae. No i barbarzyńskiego stroju kobiety na skale, który nie zmienił się od czasu, gdy widzieli go na statku. Odnaleźli tylko jedną, cudownie ocalałą beczułkę ze słodką wodą, choć nie było jej już wiele. Do tego kilka bukłaków, trochę wyrzuconego na brzech suszonego mięsa, jakieś nieco porwane worki. Do tego na brzeg wyrzuciło trupy dziesięciu mężczyzn, z pozostałej, liczącej z setkę osób załogi, nie pozostał już nikt. Pobieżne przeszukanie okolicy nie pozwoliło znaleźć już niczego wartościowego, choć walało się tu wiele marynarskiego wyposażenia statku, w różnych stopniach zniszczenia.
 

Ostatnio edytowane przez Lady : 15-07-2012 o 10:09.
Lady jest offline  
Stary 08-05-2012, 10:14   #2
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ciemnowłosy, mocno opalony mężczyzna westchnął i usiadł, z błyskiem w oczach wpatrując się w zupełnie nieznaną mu okolicę.
- Ha, żyję!
W jego głosie autentycznie czuć było radość, którą on sam również odczuwał. Jego wzrok lustrował otoczenie, z niesmakiem zatrzymując się tylko na martwych, identyfikując ich szybko i bezbłędnie, ale w milczeniu. Dopiero, gdy spojrzał na budzącą się obok niego dziewczynę, uśmiechnął się do niej.
- I to w jakim ładnym towarzystwie. Szkoda tylko, że piękna suknia lekko się uszkodziła. Obawiam się, że na bal już w niej nie pójdziesz.
Wbrew swojemu imieniu, Mruk nie należał do mrukliwych i niechętnych do rozmowy osób, być może czasami należał do nich zbyt chętnie i stąd wzięło się imię, które nosił. Matka nazwać musiała go inaczej, ale nigdy nie wspomniał o tym jak. Zresztą, przecież znali go ledwie dwa dekadnie, które spędził w dużej mierze w towarzystwie marynarzy, nie tylko bratając się z nimi i w kości grając, ale także ucząc się ich fachu. Zawsze uczył się czegoś nowego, nigdy nie było wiadomo, do czego może się przydać. A teraz nie żyli wszyscy prócz jednego ciemnego. Tego niestety akurat nie znał zbyt dobrze, choć pamiętał go doskonale.

Wstał, nie tak gibko jak umiał, ale bez większych problemów, co świadczyło o tym, że nie uszkodził sobie nic istotnego. Idealnie. Był wysokim mężczyzną, sięgającym niemal metra dziewięćdziesięciu, dobrze zbudowanym, z mięśniami wyrobionymi od długich treningów, chociaż nigdy nie mówił, czym tak na prawdę się zajmuje. Wspominał tylko o podróżowaniu. Jego twarz nosiła ślady kilkudniowego zarostu, włosy jak zawsze splecione miał w dużą ilość małych warkoczyków, a na ciele nosił czarne, grube, choć doskonale dopasowane do jego ciała skóry, okrywające go prawie w całości, jeśli tylko były dokładnie zapięte. Obmacał się dokładnie, nie wyczuwając niestety nawet małej części swojego ekwipunku. Westchnął, ale szybko żywiołowość powróciła do jego oczu. Podał rękę siedzącej jeszcze na piasku Sil, służąc pomocą w razie, gdyby miała zamiar się podnieść, a potem zaczął spokojnie spacerować po plaży, przyglądając się i dotykając głównie tych, którzy sami wstać już nie nigdy nie mieli dać rady. Szybko się okazało, że ci, którzy mieli się obudzić, już to zrobili.

Przeciągnął martwych marynarzy w jedno miejsce, przy okazji zbierając różne szczątki statku i resztki ekwipunku, który nadawał się do używania. Broni były trzy sztuki, a i tylko ten cholerny paladyn zachował swój błyszczący mieczyk. To był wyjątkowy pech, niby dlaczego właśnie on?! Mruk westchnął ponownie, widząc, jak tamten się przegląda w ostrzu. A do tego było tu jeszcze dwóch kapłanów, na szczęście obaj traktowali swoje "powołanie" mocno po macoszemu. W innym wypadku czarnowłosy mógłby szybko oszaleć. Kapłani i paladyni byli w końcu wyjątkowymi dziwakami zazwyczaj.
Znalazł jeszcze kilka fragmentów dość cienkiej, ale wytrzymałej liny, które związał razem, tworząc jedną i długą. Nauka węzłów na coś się przydała. Zwinął ją, pakując do jednego z lepiej zachowanych worków. Musieli sobie radzić z tym co mieli. Jedzenie i słodką wodę też już przeniesiono w jedno miejsce, więc Mruk zajął się jeszcze gromadzeniem drewna, mówiąc przy okazji do pozostałych.
- Musimy pochować martwych, a i wieczór blisko. Proponuję rozpalić ognisko, odpocząć, zjeść. Tak właśnie, przetrwać noc tutaj. Ta dżungla wygląda na taką, co może mnie połknąć. A potem wypluć moje kości. Fuj.
Zaczął ustawiać drewno w niewielki stosik.
- Przydałoby się coś do podpalenia tego. Swoją drogą, kto najlepiej walczy włócznią i krótkim mieczem? Nasza zbrojownia jest niezwykle bogata.
Ostatnie słowa zabrzmiały sarkastycznie, a sam Mruk zakończył tę robotę, siadając na piasku.
- Właśnie sobie przypomniałem, że nie mamy czym wykopać grobu martwym. Umie ktoś nurkować? Może przy brzegu leży pod wodą trochę żelastwa, nie powiem, niewątpliwie przydatnego.
 
Sekal jest offline  
Stary 08-05-2012, 12:45   #3
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację


Z ulgą powitał widok oddalającego się stopniowo wybrzeża. Ocalił życie, choć poświęcić musiał miłość. Westchnął z uczuciem, przeczesując dłonią falujące na wietrze złociste włosy. Biedna Lady Waleria, już nigdy nie zazna jego kojącego, silnego dotyku, nie usłyszy jego wspaniałych bohaterskich opowieści, nie spojrzy w jego błękitne, doświadczone słuszną walką oczy... Rozmarzył się, a w jego oku pojawiła się łezka. Ale nie było wyboru! Ścisnął dłoń w teatralnym geście, unosząc ją do czoła. Musiał opuścić miasto, by oszczędzić jej delikatne niewieście zdrowie. Autentycznie wzruszył się całą historią, toteż postanowił rozejrzeć się po pokładzie, szukając jakiegoś wierszoklety, który mógłby uwiecznić tę wspaniała opowieść dla potomności.

***

Dni podróży mijały, a on nadal polował na niziołczego poetę, którego dojrzał parę dni temu na pokładzie. Wyposażony w pióro i pergamin malec zarzekał się jak mógł, że on ino kwatermistrzem jest i zapasy spisuje, paladyn wiedział jednak lepiej. Przemawiała przez niego ino cnota skromności, tak typowa dla najwybitniejszych z twórców! Opowiedział mu więc, wbrew jego udawanym protestom, całą historię ostatniego romansu, nie omijając ani lirycznych, romantycznych uniesień, ani efektownych, heroicznych bitew z parszywymi wysłannikami niegodziwego męża niewiasty! Poeta jęczał i krzywił się, obawiając się zapewne, iż nawet jego kunszt nie będzie w stanie w pełni wyrazić tego natłoku wzniosłych, szlachetnych emocji. W końcu pospiesznie zgodził się na stworzenie zamówionego przez paladyna dzieła. I od tego momentu Luntucjusz już go nie zobaczył.

***

Spacerował po pokładzie w świetle zachodzącego słońca, jak zwykł to czynić każdego dnia podróży. Promienie odbijały się od jego połyskującego złotem napierśnika, najdroższego modelu najznakomitszych z płatnerzy Chessenty. Pomarańczowe cieple światło tańczyło w filigranowych zdobieniach rozświetlając fantazyjnymi refleksami przestrzeń wokół paladyna. Musiał wygląd jak prawdziwy anioł praworządności. Mijani marynarze pokazywali go palcami, zapewne nie mogąc wyjść z podziwu i radości iż taka zacna persona dzieli z nimi pokład. Niektórzy nawet przykładali palce do czoła, czyniąc nimi okrężne gesty. Paladyn podejrzewał, iż chodzi tu o jakiś marynarski salut, toteż odpowiadał im perlistym uśmiechem i hardym okrzykiem jego czystego, donośnego głosu.
- Ahoj marynarze! - wykrzykiwał, a oni nadal nie mogli wyjść z podziwu, gromadząc się, by pokazywać go palcami.

***

W końcu stwierdził, iż żałoba po poprzedniej miłości trwała już wystarczająco długo i nawet najbardziej konserwatywni ze słuchaczy potwierdzą, iż jego szlachetne serce może wypełnić nowa, prawdziwa miłość.



- Bądź pozdrowiona, moja szlachetna damo - odparł do spacerującej przy burcie szlachcianki, prezentując jej dokładnie wystudiowany dworski ukłon. - Czy taka piękna istota jak ty zechciałaby skusić się na popołudniowy spacer z mężnym, szlachetnym rycerzem? - spojrzał jej głęboko w oczy, ustawiając się do wiatru tak, by rozwiewał jego włosy w dramatyczny, podkreślający jego szlachetny profil sposób. - Zapewne zastanawiasz się, czemu me serce poprowadziło mnie właśnie do ciebie... - zaczął tłumaczyć, błędnie interpretując jej zakłopotany grymas.
- Ja... - zaczęła, próbując przerwać monolog.
- Nic się nie martw, o pani. Widzę żeś z tych istot bardziej zwiewnych i nieskorych do wyłuszczeń. Wielka to cnota u niewiasty! Tedy ja będę mówił za nas dwojga!
- Ale...
- Porozmawiajmy więc o mnie. Lady zapewne nie wiedziała, że brałem udział w ostatnim wielkim turnieju Chessensty... Było to tak...


***

- I wtedy jednym wprawnym ruchem zdjąłem trzy głowy tych parszywych złoczyńców... - opowiadał dalej, gdy słońce zaczęło już dawno zachodzić za widnokręgiem. Na twarzy zagadanej na śmierć, przyciśniętej do burty szlachcianki drgała już tylko nerwowo powieka.
- To może zaproszę teraz szlachetną damę na posiłek do mnie? Mam jeszcze wiele wspaniałych opowieści o moich czynach, którymi mógłbym damę zabawić - mówiąc to stwierdził, że wędrujące po nieboskłonie słońce przebyło już wystarczająco drogę, by miejsce w którym stał było niekorzystnie oświetlone, toteż przesunął się na bok, by promienie podkreślały fale w jego włosach. Szlachcianka odczytała to jako swoją jedyną szansę.
- Ja... eh... dobranoc... - pisnęła, umykając pospiesznie pod pokład.

I od tego momentu niewiasty na pokładzie były jakieś dziwnie nieskore do flirtów z rycerzem. Podejrzewał, że to jakaś kobieca gra, specjalne prowokowanie go do zalotów. Wszak wiedział, że kobiety uwielbiały być zdobywane. Z jakiego innego powodu miałyby utrudniać mu umizgi jeśli nie dlatego, że miłość po takim wysiłku smakowała by słodziej i mogłyby chlubić się tym, że walczył o nie długo i wytrwale prawdziwy bohater? Nie poddawał się więc, uskuteczniając zaloty często i gęsto do każdej bezbronnej i szlachetnie wyglądającej ofiary, która nieopatrznie znalazła się bez ochrony w jego polu rażenia.

***



A potem nadszedł sztorm. Oto wyzwanie godne prawdziwego bohatera! Paladyn gotowy zmierzyć się z potęga magicznego żywiołu stanął na dziobie statku, modląc się głośno i donośnie (by wszyscy aby na pewno usłyszeli ten heroiczny, godny opisania w pieśniach bój) do swojego patrona Tyra. Nie pomogło. Statkiem rzucało jak liściem na wietrze, a woda coraz to zmywała z pokładu jakiegoś nieszczęśnika. Luntucjusz w pewnym momencie (gdy fala porwała majtka próbującego ściągnąć go z dzioba) stwierdził, że bohaterstwo bohaterstwem, ale w takiej sytuacji może lepiej zdjąć zbroję. Zaczął więc pospiesznie zrzucać z siebie żelastwo, trzymając się kurczowo porozwieszanych wokół niego lin. Ludzie wrzeszczeli, wiatr huczał, mordercze fale raz po raz uderzały w trzeszczący kadłub, a on siłował się z upartym paskiem pozłacanej, zdobionej płytki mającej chronić jego krocze. Postanowił, że o tym akurat nie wspomni, gdy będzie dyktował o sobie pieśni.

I wtedy przyszła najpotężniejsza fala. Prawdziwa matka wszystkich fal.
- O Tyrze, panie nieśmiertelnych zastępów, daj mi sił...! - nie skończył. Pożarła ich jak wielki morski potwór, druzgocząc żaglowiec w swoich bezlitosnych trzewiach.

***

Wypluł słoną wodę, upewniając się, czy aby na pewno wszystkie jego cenne organy znajdują się nadal na swoim, przewidzianym przez stwórcę miejscu. Z satysfakcją zauważył, że udało mu się nawet zachować jego ukochany, zdobiony klejnotami miecz. Uniósł go, przeglądając się w klindze. Na bogów! Na szczęście zachował swoją idealnie piękną, szlachetną twarz! Tylko włosy wyglądały tragicznie. Westchnął smutno, próbując przynajmniej trochę doprowadzić je do porządku. I jak tu się w takich warunkach pokazać reszcie? Niby nie wyglądali dużo lepiej... Szczególnie te napęczniałe trupy, ale to nie znaczy, że równać miał się do najniższych standardów! Z niemałym zakłopotaniem dostrzegł, że mają tylko jedną beczkę słodkiej wody. Wątpił by w takich okolicznościach, ktoś zrozumiał, że paladyn musi ją zużyć, by wymyć sól ze swoich delikatnych włosów.
- Na Tyra! - okrzyknął z żalem, przeklinając okrutny los.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 08-05-2012 o 17:11.
Tadeus jest offline  
Stary 08-05-2012, 14:03   #4
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Morska bryza, niczym pieszczota kochanki wyciągnęła Kalayaana z objęć snu. Pierwsze spojrzenie na wpół otwartych oczu spoczęło na ciemnym niebie, z pierwszymi śladami przejaśnień. Świadomość niespiesznie zakradała się do czaszki mężczyzny - tonął. To wspomnienie było ostre jak brzytwa. Płuca boleśnie dopominające się haustu powietrza i ciemność zachodząca oczy. Sucza Królowa posłała go na śmierć, ale najwyraźniej coś się jej nie udało. Leżał na piasku, czuł wiatr na odsłoniętej skórze - żył. I chyba na dowód tego przewrócił się na bok i zaczął długo i boleśnie wymiotować.


Reszta rozbitków na pewno kojarzyła Kalayaana z okresu rejsu. Był młodym mężczyzną, ledwie po dwudziestce. Wysokim na blisko sześć stóp, lecz jak na swój wzrost nadzwyczaj szczupłym, żeby nie powiedzieć chudym. Na statku niełatwo dbać o higienę, toteż włosy bruneta były niechlujnie obcięte i wprost prosiły o usługi balwierza, zarost zresztą też.
To co zapadało w pamięć z jego wyglądu to twarz (przystojna, gdyby nie blizny przecinające jej lewą część - jedna biegnąca od środka czoła niemal po samą szczękę i druga, przecinająca kącik ust i brodę), a w szczególności oczy: błękitne, lecz co dziwne w dwóch odcieniach – prawe ciemne niczym wzburzony ocean, lewe z kolei jasne niczym tafla lodu.


Na "Godności" ubierał się nadzwyczaj prosto i praktycznie, w strój typowy dla licznych podróżników Faerunu i pozbawiony jakichkolwiek indywidualnych akcentów. Spotkać go było nietrudno, bowiem mnóstwo czasu spędzał na pokładzie zajmując się prostymi pracami - mozolnie czyścił pokład, rozplątywał liny albo w inny sposób parał się robotą godną majtka. Ani chybił udało mu się jakoś wybłagać kapitana, aby przyjął go do roboty.
No chyba, że ktoś zadał sobie trud zapytania o niego kogoś z załogi. Wtedy mógłby usłyszeć, że za miejsce na statku zapłacił setkami sztuk złota, które powinny zapewnić mu najlepszą kajutę i szlachecką obsługę.

Przedstawiał się jako Kal i starał się być sympatyczny. Zawsze miał w pogotowiu pokrzepiający uśmiech i dobre słowo dla każdego, kto zechciał się do niego odezwać. Chyba, że choroba morska akurat przewieszała go przez burtę.
Buzdygan targany przy pasie i blizny sugerowały jakąś militarną historię, o co zresztą nietrudno w Chessencie. Nagabywany jednak o swą profesję dość zbywająco twierdził, że zajmuje się to tym, to tamtym byle zarobić dość na napełnienie brzucha.


Gdy targane torsjami ciało pozbyło się wreszcie ostatków słonej wody, Kalayaan rozejrzał się po plaży. Elementy wraku i bezwładne ciała nie nastrajały nadmiernym optymizmem. Z drugiej strony przeżył- czego więcej mógł potrzebować do szczęścia?
-Ipakita sa akin ang pagdating ng kamatayan - powiedział, a raczej wycharczał w jakimś dziwnym języku, łapiąc się za pierś. Z trudem podźwignął się na nogi i przez chwilę walczył o utrzymanie równowagi. Kiedy mu się to udało zaczął krążyć po plaży przyglądając się wszystkim bezwładnie leżącym mężczyznom*, którym to spojrzeniom co chwilę towarzyszyło zrezygnowane kręcenie głową. Kiedy skończył obchód zaczął pomagać Mrukowi w przenoszeniu zwłok.

Z jego solidnego skądinąd ubioru nie zostało tak dużo, jak obiecywał krawiec. Część szwów puściła, guziki które zostały trzymały się na słowo honoru odsłaniając wiszące na piersi Kala orle pióro.


Tylko spodnie były w miarę w porządku, chociaż jedna nogawka na łydce była rozerwana. Pewnie zahaczył o coś pod wodą. Gdzie się podziały jego buty mógł tylko wysnuwać przypuszczenia.

===========================

*zaklęcie Deathwatch: Deathwatch :: d20srd.org
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 08-05-2012 o 17:25.
Zapatashura jest offline  
Stary 08-05-2012, 14:07   #5
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Otworzenie oczu nie było problemem – znacznie bardziej okazało się nim chociażby podniesienie ręki. Ciało, ociężałe, poobijane, wymęczone na dziesiątą stronę od turlania się po pokładzie i walki z falami, odmawiało posłuszeństwa tak bardzo, że Sil prawie miała ochotę po prostu na tej plaży umrzeć. Prawie. Ocucił ją jakiś dźwięk – prosty, żywy i najbardziej radosny dźwięk na świecie. Szczekanie psa. Nagle przypomniawszy sobie, że wcale nie miała ochoty umierać, rozwarła zamknięte z powrotem powieki i powróciła do świata żywych.

Obok niej podnosił się jakiś mężczyzna – Mruk chyba, o ile dobrze pamiętała. Nie wiedziała, jak to było z tą pamięcią, bo jakoś średnio mogła przypomnieć sobie cokolwiek innego niż mętne obrazy z targanego wiatrem pokładu. Uniosła się na łokciach, krzywiąc się z nieprzyjemnego wrażenia wywoływanego przez obolałe mięśnie, a potem prawie że usiadła. Szum fal był prawie ogłuszający, ale nie na tyle, by nie usłyszała słów mężczyzny.
- I to w jakim ładnym towarzystwie. Szkoda tylko, że piękna suknia lekko się uszkodziła. Obawiam się, że na bal już w niej nie pójdziesz.
- Cóż – westchnęła, nagle czując się jeszcze większą ochotę do życia – póki nie ma bali na bezludnych wyspach, chyba nie będzie z tym problemu.
Uśmiechnęła się, szczerze i prawdziwie. W końcu nie miała powodu, by nie cieszyć się z losu.
- To znaczy do czasu, aż bezludne wyspy okażą się zamieszkałe – dodała z błyskiem, w przelocie rzucając okiem na linię drzew.
Przyjęła dłoń mężczyzny, ale to było na tyle z górnolotności tej pięknej sceny – nogi załamały się pod nią tak niezgrabnie, że wpierw zawisła na wystawionej ręce, a potem upadła w piach z głośnym „a”. Zamiast się jednak przejąć, zaśmiała się radośnie jakby cała sytuacja wyjątkowo ją rozbawiła, po czym ponowiła próbę.
- Jesteś tak samo obity, jak ja? Czy to tylko ja? – rzuciła żartem, ale nie oczekiwała odpowiedzi.

Chwiejąc się na niepewnych nogach, omiotła wzrokiem plażę, patrząc, kto przeżył, kogo rozpoznawała, co się ostało. W jej dużych, niebieskich czaił się niepokój, ale nie wypowiedziała na głos swoich myśli. Wciąż mokre włosy przykleiły się do jej twarzy, więc niedbałym ruchem poprawiła kilka kosmyków. Nie, żeby cokolwiek to dało. Czarne i długie, ale upięte w jakiś tajemny sposób, w obecnych okolicznościach i tak przypominały skołtunionego kundla. W obdartej sukni, która tak naprawdę była szeroką spódnicą i dopasowaną tuniką – a kiedyś prawie na pewno miała biały kolor - mogła bez trudu uchodzić za stracha na wróble. Całkowite przeciwieństwo tego, kim była na statku.

Fakt, iż dbała o swój wygląd nie był bynajmniej przejawem próżności – dla Sil było tak naturalne, jak śpiew dla skowronka. Czy to burza, wiatr, czy deszcz, dziewczyna nawet nie zauważała, że nosiła strojną suknię i przyozdabiała się biżuterią. Nie był to sposób na wzbudzanie uwagi, podtekst do flirtu czy jakaś wewnętrzna potrzeba uatrakcyjnienia swojej aparycji. Nie, po prostu Sil tak miała. W połączeniu ze swoim przyjaznym sposobem bycia, otwartością i skłonnościami do ogólnego cieszenia się życiem, dziewczyna nie miała w sobie ani za grosz fałszu. Nic dziwnego, że szybko nawiązała kontakty z ludźmi na pokładzie. Słuchała ich opowieści, pomagała w obowiązkach, grała, rozmawiała i cieszyła się podróżą, jak tylko mogła. Widać było, że cokolwiek czekało na nią po drugiej stronie wody, nie mogła się tego doczekać.

Teraz, na plaży w środku jednej wielkiej niewiadomej, straciła tylko część ze swojej pogody ducha. Trupy i śmierć nie wzbudzały w niej przerażenia – jedynie smutek, a nieznane niebezpieczeństwa na nieznanym lądzie bladły w porównaniu z faktem, że żyła. I Sil wcale nie miała zamiaru tego zmieniać.

Po kilku niepewnych krokach nagle o czymś sobie przypomniała. Szybko sięgnęła do pasa, i dopiero, gdy dotknęła jakiegoś srebrzystego przedmiotu, uspokoiła oddech. Za moment jednak gorączkowo zaczęła rozglądać się po plaży, aż zlokalizowała jakiś zakopany w piasku przedmiot. Podbiegła bliżej, niemal ryjąc kolanami w piach, i wydobyła nieco przyciężkawą księgę. Każdy, kto ją wtedy widział, mógł odgadnąć jej przeznaczenie – Sil nawet po kilka razy dziennie studiowała jej zapiski, w skupieniu medytując nad zaklęciami. Czarodziejka. Po wymoczeniu w wodzie, księga nie była w idealnym stanie, ale przy odrobinie słońca i czarów dziewczyna była w stanie przywrócić ją do poprzedniej świetności. Z bardziej skomplikowanymi czarami już mógł być problem, biorąc pod uwagę, że jej sakiewka z komponentami robiła teraz za pokarm dla morskich ryb. Miała więc księgę, jej najpotrzebniejszy skarb… ale co dalej?

Kawałek dalej Ivor próbował zająć czymś przerażoną Rae – na tyle przerażoną, że nie myślała chyba prosto – a Mruk zbierał drewno. Ogień i najbliższa noc wydawały się priorytetami, prawda, ale gdy tylko Sil spoglądała w puszczę, mroził ją dreszcz zimniejszy niż woda, z której miała szczęście ocaleć.
- Nie powinniśmy chociaż sprawdzić, czy jest tu bezpiecznie na nocleg? – nieśmiało zwróciła się do Mruka, patrząc w stronę drzew. – Nie musi być daleko, ale chociaż kawałek…
Nie wyglądała przy tym, jakby zgłaszała się na ochotnika. Zresztą nawet, jeśli byłaby w pełni sił, nie była wojownikiem. Na wpół świadomie, w zasadzie jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, przyłączyła się do zbierania szczątków z plaży.
 
__________________
"And I've been kicked by the wind, robbed by the sleet
Had my head stove in but I'm still on my feet
And I'm still willin'"

Ostatnio edytowane przez Aeth : 08-05-2012 o 14:16.
Aeth jest offline  
Stary 08-05-2012, 14:39   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ivor otworzył oczy i rozejrzał się dokoła.
Raczej nie wyglądało to wszystko na królestwo Kelemvora. A to by znaczyło, że Sucza Królowa wypuściła ich ze swoich zachłannych łap. Ale, jak łatwo było się zorientować, nie wszystkich.
Nim wstał, zmówił krótką modlitwę dziękczynną do Świętego Twórcy Wszystkich Rzeczy za to, że uratował życie swego młodego wyznawcy. Ci, co na niego w tym momencie patrzyli mogli dostrzec, że patrzące z opalonej twarzy brązowe oczy nie są tak wesołe, jak zawsze, a i z ust zniknął niemal zawsze tam widoczny uśmiech.
Wkrótce jednak Ivor się rozchmurzył. Żył, i to było najważniejsze.
Gdy wreszcie podniósł się poczuł, jak ziemia odrobinę kołysze mu się pod nogami. Całkiem jakby nogi nie do końca chciały uwierzyć, że znajdują się na ladzie, a nie na kołyszącym się bez przerwy pokładzie statku. Wyprostował się na całe swoje sto osiemdziesiąt (z kawałeczkiem) centymetrów i jeszcze raz rozejrzał by się przekonać, kogo los zesłał mu do towarzystwa. W sumie nie było aż tak źle.
Dziewczyna, która nagle do niego podeszła, wytrąciła go z rozmyślań o tym, na kogo został skazany. Znał ją, podobnie jak wszyscy pasażerowie i załoga “Godności”. Raczej trudno było nie znać Rae, jako że dziewczyna wprost rzucała się w oczy. A niekiedy i w uszy. Tym razem jednak bardziej w oczy, bowiem przemoczona sukienka pozwalała dojrzeć wiele ciekawych szczegółów. Tylko czemu akurat jego obrała na gwaranta swej... no, może nie czci... Swego bezpieczeństwa?
- Oczywiście, że ci pomogę - obiecał Ivor, zanim zdążył do końca przemyśleć ewentualne konsekwencje swych słów. - Ja pomogę tobie, a ty będziesz pomagać mi, zgoda? Umiesz gotować? - spytał.
- Oj, gotować? - zasmuciła się lekko, ale szybko wróciła do błagalnego i figlarnego spojrzenia. Zbliżyła się tak bardzo, że czuł dokładnie jej oddech a także dotyk dłoni. - Pan Klaine nigdy nie chciał, bym gotowała. Ale umiem robić wiele innych rzeczy, bardzo przyjemnych. I jesteś znacznie piękniejszy od mojego poprzedniego pana...
- Nic nie szkodzi
- zapewnił ją Ivor. Prawdę mówiąc niewielkie miał złudzenia co do jej umiejętności. Za to miał nadzieję, że da się coś w tej materii zmienić. Szyć pewnie również nie potrafiła... Eh... Każdy plus ma swego minusa, jak widać. - W takim razie razem będziemy się uczyć, bo inaczej umrzemy z głodu, a wtedy żadne inne umiejętności się nie przydadzą. Możesz mi troszkę pomóc? - spytał.
Coraz jaśniej widział, jaki kłopot wziął sobie na głowę. Noce co prawda mogły być chłodne i gorące towarzystwo pod kocem by się zdało... Szczególnie przy braku koca... Ale co innego nocne igraszki, co innego chuchać i dmuchać na dziewczynę, która będzie stanowić pewne obciążenie. Laleczka do pokazywania i... Nie dokończył myśli.
Zrobiła wielkie oczy w odpowiedzi na jego pytanie, rozglądając się dookoła.
- Pomóc? Teraz? - nagle po jej wargach przesunął się język a głos znów zmienił barwę na słodką. - A w czym?
Każdy, kto przebywał trochę dłużej w Chessencie mógł zauważyć, że choć otwartego niewolnictwa tam może nie było, ale bardzo wielu ludzi służyło bogatszym od siebie. Służyło niemal dokładnie tak jak niewolnicy, wyuczeni do jednej zwykle roli.
Wydawać by się mogło, że dziewczyna ma tylko jedno w głowie. I, tu nagle obawy Ivora wzrosły, chyba trudno będzie zmienić jej sposób patrzenia na świat i obowiązki...
- Widzisz te worki? - spytał Ivor, wskazując leżące na brzegu worki, wyrzucone tam przez mniej zachłanne fale. - Weź cztery lub pięć, wypłucz starannie i powieś na tamtych krzakach. - Kapłan wskazał kępę zarośli nieco wysuniętą z linii lasu. I jeszcze zabierz ze dwa bukłaki. Mogą się nam jutro przydać.
Spojrzała na niego wyraźnie rozczarowana i odsunęła odrobinę.
- To takie nudne! I ciężkie, cięzka praca szkodzi mojemu ciału. - Najwyraźniej seksu nie uważała za ciężką pracę. - Może powinnam zwrócić się do kogoś innego?
Popatrzyła na pozostałych mężczyzn z błyskiem w oku, jednocześnie ruszając wykonać polecenia Ivora. Powoli, niespiesznie i całkowicie bez entuzjazmu.

Do kogoś innego? To była myśl i to całkiem niezła. Śliczna główka i ciało to jednak nie było wszystko. Może ten cały paladyn Tora znalazłby w niej odpowiednią rozmówczynię i adoratorkę swej urody i odwagi? Wszak to paladyni powinni bronić czci i niewieściej... Chociaż jeśli plotki o Luntucjuszu mówiły prawdę, to z tą cnotą różnie być mogło...

Pozbywszy się na moment przynajmniej przyjemnego dla oka towarzystwa ruszył by pomóc Mrukowi w odciągnięciu od brzegu tych, których dusze odeszły na zawsze. Podobnie jak towarzysz podróży uznał, że wypadałoby pochować tychże nieszczęśników. No i, przy okazji, warto by sprawdzić, czy jednak nie mają nic przydatnego w kieszeniach.
Jemu zostało zdecydowanie niewiele. Szara koszula była w strzępach, tego, co zostało z brązowych spodni nie wypadałoby dać najbiedniejszemu z żebraków. A mówili, że z żaglowego płótna, takie solidne, nie do zdarcia. Dobrze chociaż, że z gołym zadkiem nie musiał paradować.
Buty... no tak... zrzucił je, zanim znalazł się w wodzie. Koszulka kolcza została w kabinie i pewnie teraz bawią się nią jakieś rybki. Ale pas? Kto mu zabrał pas? Jakaś panna wodna? Aż dziw, że pendent ocalał. I sakiewka. Nie ta z pieniędzmi, tylko narzędziami.
Może chociaż młot ocalał? Pamiętał dobrze, że go przywiązał do tej samej belki, której sam się trzymał. Tyle tylko, że potem belka popłynęła swoja drogą, a on - swoją. Jaka była szansa, że się tutaj spotkają? Ale spróbować było można.
Pływać za dobrze nie umiał, ale nie miał nic przeciwko ewentualnemu przeszukaniu dna morskiego, przynajmniej w najbliższych okolicach brzegu. Tak, żeby woda nie sięgała dalej, niż do pasa. Wolał nie prowokować Królowej Głębin. A nuż zechciałaby sięgnąć po zdobycz, która jej się wcześniej wymknęła?
Schylił się, wyciągając wielką muszę. Jej lokator opuścił schronienie jakiś czas temu, a jego byłą siedzibę można by wykorzystać, na przykład w charakterze kubka. Ruszył dalej, szukając najrozmaitszych rzeczy, które mogły się przydać, zwłaszcza do stworzenia narzędzi lub (a raczej - a zwłaszcza) broni. Solidny kawałek metalu, przywiązany do równie solidnego kija, od biedy mógł zastąpić młot, a kawał gałęzi nabijany gwoździami robiłby większe wrażenie, niż sękaty kij. A gdyby tak znaleźć solidny nóż... Gdy tylko wróci na brzeg, powyciąga wszystkie gwoździe, jakie tylko znajdzie.
Ruszył dalej wzdłuż brzegu, wpatrując się w dno morskie i wypatrując najlżejszego chociażby błysku metalu. Miał zamiar tak iść aż się plaża nie skończy.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-05-2012, 19:18   #7
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Piasek. W każdym zakamarku resztek ubrania, w butach, ustach, we włosach i bogowie wiedzą gdzie jeszcze.
Kaszlała i charczała niezbyt elegancko na plażę starając się pozbyć cholerstwa, z marnym jednakże efektem. Zimny mokry nos, który zaczął ją trącać w ramię także nie pomagał.
Przynajmniej dopóki nie przypomniała sobie do kogo należy.
- Momo! - chwyciła mocno psa w objęcia i przytuliła się do mokrego futra.
To on ją uratował kiedy jak kamień poszła pod wzburzone fale. Oczywiście jak wszystkie dzieciaki z wioski umiała pływać, nigdy jednak nie miała okazji trenować tego podczas sztormu. Ogromny włochacz zanurkował po swoją panią, a potem z dziewczyną kurczowo trzymającą się grzbietu dopłynął do plaży. Dopiero tam go wypuściła mdlejąc na ciepłe piaski.

***

Przykazanie Gustawa było jasne. Siedzieć pod pokładem i ani czubka nosa nie wychylać dopóki Hawke nie wysadzi jej na jakimś przyjaznym brzegu. Solenne przyrzeczenie pomogło jej wytrzymać... Tak do okolic obiadu, kiedy to brzeg powoli już znikał z widnokręgu.

Potem już była wszędzie, pomagała (tylko wyjątkowe marudy nazywały to przeszkadzaniem) marynarzom przy każdej niemal robocie, pokazywała Momo okręt i starała się ignorować oburzonego bosmana. To przecież nie jej wina, że pies dostał choroby morskiej i zabrudził cały pół pokładu na pierwszym spacerze! Za nic zrozumienia.
Nie zrażona tymi przejawami niewysoka dziewczyna była dosłownie wszędzie i ze wszystkimi próbowała zawrzeć znajomość. Jeżeli kogoś to interesowało mógł posłuchać o pracy kołodzieja, trudach posiadania trzech braci, a po paru głębszych o bólu wyglądania na dziecko przy osiemnastej wiośnie życia.
O ile oczywiście ktoś był na tyle szalony by dopuścić ją do rumu. Szanty o pięknych amnijskich dziewczętach śpiewała i tak bez tego.

***

Trzeciego dnia podróży doznała objawienia. Objawienie było ładniutkim jak melba paladynem, który gadał jakby go piorun trzasnął i robił maślane oczy do przerażonej panny. Za mądra to ona nie była, takie perełki należało łapać i kolekcjonować w pamięci, by mieć o czym w jesienne wieczory opowiadać!

Wszystkie dziewczęta szybko nauczyły się unikać Luntucjusza poza jednym Kornikiem. Oj, ona zawsze gotowała była na jego opowieści i serenady, z roziskrzonym wzrokiem na nie czekała i zadawała dużo jakże ciężkich pytań.
Czasami gdzieś na dnie rycerskiego umysłu mógł się pojawić cień myśli, czy ona po prostu z niego kpi i szczerząc wesoło zęby wyśmiewa jego śmiałe czyny, ale to był absurd!
Po prostu doceniała heroizm i obycie w świecie! I nawet pytanie pokroju „Czy batystowe majtki nie wżynają się za bardzo w pośladki rycerskie” było podyktowane niewinną ciekawością świata.

W gruncie rzeczy pytanie to było znacznie poniżej jej możliwości, ale trzeba było się dostosować do poziomu audytorium. Sporo grupa marynarzy zza jej plecami rechotała całkiem głośno.

***

Ucieszyła się teraz widząc żywego Lutka. Durny był jak wiaderko gwoździ, ale prawdziwie pocieszny i Kornelii byłoby naprawdę przykro gdyby zabrały go fale. Tak jak było każdego z tych biedaków bez czucia leżących obok.
Westchnęła cicho i powoli ruszyła w kierunku grupki, która podejmowała już jakieś działania. I miała broń! Musiała się do niej dostać jak najszybciej nim ktoś wpadnie na to by ją zachachmęcić!
 
Nadiana jest offline  
Stary 08-05-2012, 20:15   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Krzyk, wyraźnie kobiecy, dobiegł go od strony plaży. Podniósł głowę i zobaczył biegnącą ku niemu Rae.
- Tam, tam... - pokazywała na krzaki, gdzie suszyły się worki.
Wpadła w wodę i rzuciła się Ivorowi na szyję, niemal zwalając go z nóg.
Mimo najlepszych chęci kapłan nie potrafił dostrzec żadnego niebezpieczeństwa.
- Tam... Pająk... Taaaaki wielki.... - wydyszała.
- Pająk? - Zdumiał się nieco Ivor. - Taaaki duży? Ale zdołałaś mu uciec? - upewnił się. A nuż dziewczyna przywlokła ze sobą to ‘straszne zwierzę’ i jeszcze go, Ivora, utopi w ramach akcji RR czyli ratujmy Rae.
Pokiwała energicznie głową, chyba nie do końca zdając sobie sprawy z ironii.
- Właśnie dlatego ktoś musi mnie bronić! Zawsze mnie bronili...
To było widać... Problem polegał na tym, że Ivor nie do końca był pewien, czy ma aż taką ochotę zostać obrońcą pięknej królewny o małym rozumku.
- Na razie nie mogę cię bronić - powiedział, ze średnio udawanym smutkiem - bowiem jak widzisz, nie mam żadnej broni. Nie to, co nasz dzielny paladyn.
Aż tutaj było słychać, że Luntucjusz jest i dzielny, i uzbrojony. Idealny obrońca dla bezbronnej istotki.
- Ale on kocha tylko siebie! Nie chcę takiego. Ty zdecydowanie z większym zainteresowaniem na mnie patrzysz.
Okręciła się wokół własnej osi, jakby bardziej chcąc mu się zaprezentować.
- Kocha siebie? - zdziwił się Ivor. A przynajmniej udał zdziwienie. - A nie słyszałaś pieśni pochwalnych, jakie wygłaszał pod adresem swej miłości? I jego słów o złamanym sercu? To romantyczna dusza.
Kapłan, gdy tylko Lucjusz pojawiał się na horyzoncie, starał się zatykać uszy, ale sądził, że takie pienia były właśnie w stylu paladyna.
- Naprawdę nie słyszałaś? - spytał. - Taki zrozpaczony człowiek...
- Ma lśniący miecz, w którym się przegląda. Nie jestem aż tak głupia, panie.

Wzruszyła ramionami, odwracając się.
- Taki jak on nigdy nie przełoży mnie nad swój miecz - spochmurniała.
- Nie smuć się, pięknooka - powiedział Ivor, również nieco zasmucony, chociaż z innego raczej powodu. Jaka nagle bystra się stała. Nie do wiary. - Jak tylko znajdę swój młot, będę mógł być twoim obrońcą. Dlatego najlepiej będzie, jeśli wrócisz na brzeg. Luntucjusz, w razie czego, stanie w twej obronie, gdy będziesz na mnie czekać. A i tak wszystko co żyje uciekło strwożone jego pełnym zapału głosem, nic więc cię nie napadnie. A ja będę szukać moje broni. Może Umberlee się zlituje... Zaniesiesz na brzeg? - spytał, podając jej pokaźnych rozmiarów muszlę.
Pokiwała głową na znak zgody, wzięła od niego muszlę i ruszyła w stronę plaży. Może tylko udawała, że była głupia? Tego Ivor nie mógł na razie stwierdzić.
Ivor odprowadził wzrokiem dziewczynę. Bynajmniej nie dlatego, żeby miał się bać, czy dotrze cało do brzegu. Nie... po prostu widok był całkiem interesujący... Miał tylko nadzieję, że Rae nie rzuci muszlą w jakiegoś bogom ducha winnego raka czy kraba.
Przez moment jeszcze wsłuchiwał się w dobiegające aż tutaj fragmenty rozmów, po czym ruszył dalej wzdłuż brzegu, taplając się po pas w falach i szukając czegoś interesującego. Albo przydatnego...
 
Kerm jest offline  
Stary 09-05-2012, 20:30   #9
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
-Spalmy ich - tym razem słowa Kala były zrozumiałe.-Jeżeli są tu jakieś zwierzęta i tak bez kłopotu wygrzebią ciała z piasku. - Wciąż strasznie rzęził i mówił dość cicho.
-Jeżeli ktoś widzi coś, co mogłoby nadać się na naczynie, to z pewnością się przyda.
Ciało nie do końca jeszcze chciało go słuchać, a taszczenie martwych członków załogi zmęczyło go bardziej niż się spodziewał, toteż nie czuł się na siłach do zbierania dobytku wyrzuconego na brzeg.
- Nie powinniśmy chociaż sprawdzić, czy jest tu bezpiecznie na nocleg? – Sil nieśmiało zwróciła się do Mruka, patrząc w stronę drzew. – Nie musi być daleko, ale chociaż kawałek…
Nie wyglądała przy tym, jakby zgłaszała się na ochotnika. Zresztą nawet, jeśli byłaby w pełni sił, nie była wojownikiem. Na wpół świadomie, w zasadzie jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, przyłączyła się do zbierania szczątków z plaży.
- Cóż za zacny pomysł, milady! - wciął się zachwycony paladyn, który już od paru chwil omiatał wzrokiem plażę, nie mogąc znaleźć dla siebie godnego zajęcia. Wszak nie po to służył latami w najszlachetniejszych zakonach, by teraz kopać doły, czy - o zgrozo - grzebać w jakichś śmieciach...
- Na honor! Niechaj każdy o mężnym sercu i dłoni przyuczonej do żelaza zbierze się wokół mnie! Wedrzemy się w tę mroczną, obcą puszczę, wyrywając jej sekrety!
Przymrużył oczy, spoglądając na zachód słońca.
- Bogowie nam sprzyjają - orzekł tonem znawcy - Robi się ciemno, a wiadomo wszak nie od wczoraj, że mrok jest sprzymierzeńcem złych kreatur. Nie będą się spodziewać, iż zaatakujemy właśnie teraz, gdy mają złudną przewagę swych plugawych ślepi!
- A ty, towarzyszu!
- zawołał donośnie, wskazując Mruka, dla którego pierwotnie przeznaczona była propozycja kobiety - Jak ci na imię!? - niemal wrzasnął mu do ucha rozochocony słusznym ferworem nadchodzącej walki. - Nie odpowiadaj! - dodał prawie natychmiast. - Sprawimy, iż tego dnia przemówią za nas nasze szlachetne czyny, a nie imiona, czy tytuły! Do boju! - zawył, wskazując ponownie gęsta ścianę lasu.

W międzyczasie, gdy zbierali zwłoki, ekwipunek i zaczęli swoją naradę, ciemnoskóry marynarz wciąż siedział w jednym miejscu, patrząc przed siebie dość nieprzytomnym wzrokiem. Alex wstał, poprawiając kaptur i zaczął czegoś szukać pośród szczątków statku, natomiast kobieta ze skały zeskoczyła z niej i podeszła do ułamanej włóczni. Znalazła dłuższy kawałek prostego kija i zaczęła wiązać go do części z grotem, starając się wydłużyć broń. Podeszła do nich przy okazji, słysząc na pewno ryki palladyna.
- Jeśli coś tam było i zna nasz język, to już wszystko wie. Ucisz się, piękniutki. Jestem Isha, znam las. Mogę pójść na zwiad, sądzę jednak, że nawet jeśli coś tam jest, to potrafi się ukryć przed naszym wzrokiem.
- Przynajmniej powinno być tam suche drzewo na opał. To
- czarodziejka zrzuciła pod nogi zebrane przez siebie kawałki - na razie do niczego się nie nadaje.
Jej wzrok padł na siedzącego w oddali czarnoskórego. Pomimo krzyków, deklaracji i bez wątpienia głośnej odwagi Luntucjusza, mężczyzna nie poruszył się prawie w ogóle. Nie było się co dziwić, skoro stracił właśnie wszystkich swoich towarzyszy na statku...
- Nie powinniśmy zwlekać. Mogę pójść, nazbierać trochę drewna, ale nie umiem walczyć. Mogę za to pomóc z ogniem.
Znów zerknęła na marynarza, w myślach postanawiając, by uważnie go obserwować.
- Miecz! - rudowłosa dziewczyna wypuściła z objęć wielkiego nowofunlanda i zbliżyła się do pozostałych - Co za niebywały zbieg okoliczności, moje zaginęły!
Chwyciła szybko broń zanim ktokolwiek zdążył wyrazić protest i wykonała kilka sztychów ważąc dłoń w ręce.
- Ujdzie - orzekła w końcu łaskawie, klepiąc po głowie psa, który podreptał za nią - A na zwiad się piszę. Razem z Momo. Ale.. eee...Luntucjuszu to nie jest bohaterska walka, powinieneś tu poczekać i nie ryzykować skalania swojego świetlistego niczym najjaśniejszy diament honoru. A my tymczasem sprawdzimy czy można tu coś złapać do jedzenia, a może w pobliżu znajdzie się jakieś źródło z słodką wodą? Wszędzie czuję piach. Nawet w majtkach do cholery.
Paladyn wydął wargi.
- A niech nas słyszą! - dodał w odpowiedzi na słowa tropicielki. - Niech wiedzą, że nie jesteśmy łatwym łupem i nie zawahamy się stanąć do boju!
- Co zaś tyczy się twoich obaw
- zmierzył wzrokiem drobne, dziewczęce ciało rudowłosej. - Młoda panienko... - uśmiechnął się pobłażliwie. - Odważnaś niczym prawdziwy rycerz i tako samo szlachetna w swych obawach, jednak nie mogę pozwolić, by tak delikatna istota narażała się niepotrzebnie na niebezpieczeństwo.

-[i]Wody jest pod dostatkiem w morzu, wystarczy, że znajdzie się na nią jakiś zbiornik[i] - rzekł Kal. Który najwyraźniej wciąż nie kontaktował, bowiem nikt normalny nie proponowałby picia słonej wody.
Mruk był wdzięczny, że rozmowa zeszła trochę na co innego. Podrapał się po głowie z lekkim zakłopotaniem, patrząc trochę zbyt długo na prawie nagie ciało Ishy.
- Akhem. Dziewczyny na pewno lepiej sobie poradzą, ja to na lasach się nie znam. Chyba, że któraś podejmie się mnie nauczyć, nauki nigdy nie za wiele i zawsze jest na nią dobry czas. I mają broń, więc mnie obronią.
Uśmiechnął się, niemal sympatycznie - do pełni sympatycznego uśmiechu nie pasowała trochę jego twarz.
- Za stary jesteś na naukę. W tym wieku to już pierdzieć w stołek i dziatki robić, a nie zwiadów się uczyć. A niebezpieczeństwa zamierzam unikać! Słowo cny rycerzu!
Pomysł wzięcia paladyna na zwiad zmroził Kornelii krew w żyłach.
- Tu są bardziej bezbronne panny! Im winieneś zapewnić bezpieczeństwo przede wszystkim!
Wskazała gestem na Sil i Rae nawet nie zauważając, w którym momencie przejęła nadęty styl mowy rycerza.

- Potrafię o siebie zadbać, Kornelio, ale dziękuję za troskę - Sil uśmiechnęła do dziewczyny serdecznie. Wzrok rudowłosej dobitnie świadczył, że chciała trzymać paladyna jak najdalej od prawdziwej roboty.
- W razie czego zawsze mogę użyć najlepszej kobiecej broni, jaką kiedykolwiek wymyślono: krzyku wniebogłosy. Albo odrobiny ognia.
- Ja?! Za stary?!
- mężczyźnie zajęło chwilę przetrawienie obrazoburczych słów rudowłosej. - Ledwie kilka lat starszy, a na wiedzę nigdy nie jest za późno. Moim zdaniem powinniście puścić do boju naszego dzielnego palladyna, wystraszy wszystkich swoją groźną postawą i lśniącym mieczem.
Podszedł do zbrojnego, którego imienia nie potrafił za dobrze spamiętać i poklepał go po ramieniu.
- A wy pójdziecie w nieco inną stronę, by nie wchodzić mu w drogę.
- No to ustalone
- Kornelia uśmiechnęła się szeroko i podeszła do włóczniczki, która zapowiadała się na ciekawą towarzyszkę - Idziemy Momo! A ty Lutek nie pozabijaj wszystkich wrogów nim wrócimy! Ahoj!
Isha skinęła tylko głową, nie dając się wciągnąć w tę dyskusję. Poprawiła prymitywne mocowanie dwóch części włóczni i ruszyła w stronę lasu.
Paladyn wysłuchał całej tej gadaniny, wpuszczając ją jednym uchem i wypuszczając drugim. Na końcu tylko zaśmiał się perlistym śmiechem, pokazując, że docenia poczucie humoru współrozbitków i od razu ruszył za podążającą w stronę lasu Ishą. Cóż by o nim mówiono, gdyby on, rycerz, pozwolił dwóm niewiastom zagłębić się samym w potencjalnie wrogim terenie? Jakby to wyglądało, gdyby im się coś stało, gdy on będzie zbijać bąki w obozie?
- Ej, a jak nas zaatakują?! - krzyknął za nim Mruk. - Zabraliście całą broń, nawet nie ma czym drewna porąbać!
Nie żeby zależało mu na tej broni, ale paladyn w dżungli? Usłyszą go i zobaczą natychmiast. I tak już zrobili strasznie dużo hałasu.
- Mieczem chcesz rąbać, ćwo.. E nie, no. Świetny pomysł!
Sekundę zajęło Kornikowi połapanie się w planie Mruka.
- Ale do tego powinien być solidny miecz! Rycerski! Nie taka igiełka jak ten tutaj.
Sam pomysł użycia rycerskiego oręża do tego typu chamskiej pracy był tak niedorzeczny, że paladyn nawet nie wiedział jak go skomentować. Postanowił więc po prostu przyjąć, że go nie słyszał. Uniósł jedynie wzrok ku niebu, modląc się o to, by bogowie wyzwolili go z tej wyspy i zawiedli wreszcie na łono cywilizacji, gdzie jego poświęcenie i szlachetna dusza zostaną należycie docenione.

***

Dyskusja została wreszcie zakończona i wszyscy rozeszli się, starając się wykonywać najlepiej to, na czym się znali. Albo przynajmniej tak im się wydawało, w końcu tak naprawdę to niewiele było do zrobienia wśród szczątków “Godności”.
Isha i Kornik zagłębiły się pomiędzy pierwsze drzewa, przedzierając się z trudem przez gęste haszcze. Ubrana w barbarzyński strój kobieta radziła z tym sobie nawet lepiej od rudowłosej, która najpierw musiała oswoić się z rodzajem lasu, którego nie było w stronach, gdzie uczyła się na tropicielkę. Nadrabiała jednak lekkością i miękkością, z czym nie radził sobie ani Momo, nie przyzwyczajony do takich krzaków, ani goniący kobiety Luntucjusz, który dżunglę to znał tylko z opowieści. Już pierwsze gałązki źle się ugięły i zostawiły delikatny ślad na jego szyi, co pogardliwym prychnięciem skwitowała Isha. Ona, mimo tego, że była przecież prawie naga, nie miała żadnych śladów na swoim ciele, nie licząc tatuaży i pozostałości po niefortunnej burzy. Gdy już plaża została za nimi, zagadnęła nawet do Kornelii.
- Wyglądasz jak wiewiórka, umiesz skakać po drzewach jak one?
Ruszyła głębiej w puszczę jako pierwsza, prowadząc pozostałych. Palladyn szybko zaczął zostawać w tyle, nieprzyzwyczajony do takich miejsc i tylu paskudnych niebezpieczeństw dla jego urody. W końcu musiał też zawrócić, nie mogąc dotrzymać tempa znającym się na dziczy kobietom. Robiło się coraz ciemniej i ich zwiad także zdawał się być pozbawiony już sensu, zwłaszcza, że i tak nie widziały dalej niż na kilka metrów, a śladów odnaleźć w tym miejscu nie szło, to tuż przed podjęciem decyzji o powrocie na plażę, dostrzegły coś nowego. Co kilkanaście metrów znajdował się wbity w ziemię pal, na którym zatknięta była czaszka, sądząc z kształtu - jak najbardziej ludzka. Isha skrzywiła się, nie przekraczając niewidocznej granicy, jaka została tu wyznaczona. Warknęła.
- Oznaczenie terytorium, mój lud robi podobnie. Przekroczenie granicy grozi śmiercią, całkiem jasny przekaz. Wracajmy, mogą już wiedzieć o naszej obecności.
Gdy z powrotem znalazły się na plaży, słońce już prawie zupełnie zaszło.

Pozostali w tym czasie zdążyli rozpalić ognisko, zasilając je głównie mokrym drewnem. Dzięki talentom Sil nie było w tym jednak większej trudności, chociaż może kopciło nieco za bardzo... ale i tak znacznie mniej niż palone w znacznej odległości od obozowiska trupy marynarzy, nad którymi odmówiono bardzo szybką modlitwę. Ciemnoskóry członek załogi nawet wtedy się nie podniósł, siedząc cały czas w jednym miejscu, wpatrzony w horyzont. Inni zdecydowanie woleli ruch, korzystając z ostatnich promieni słońca.
Mruk, Ivor, Sil i Alex zajęli się przeczesywaniem plaży i dna morza, tuż przy brzegu, gdzie woda była na tyle przejrzysta, by widać było dno. Przedmioty łatwo ginęły w piasku, ale sprawne oczy i delikatne rozkopywanie piasku prowizorycznymi łopatami z desek, pozwoliło odkrywać przynajmniej te większe przedmioty. Sahara wyciągnęła z piasku całkiem dobry, długi sztylet oraz stalowe lusterko, które odbijało ostatnie promienie słońca i łatwo było je przez to odnaleźć. Mruk wydobył z wody sakwę, którą można było przymocować do pasa. W środku było trochę rozbitego szkła, ale także cztery flakoniki, wciąż zapieczętowane. Woda chyba się do nich nie wlała - dwa z nich były przeźroczyste, zawierając błękitny, gęsty płyn. Dwa pozostałe były gliniane i zalakowane, więc nie można było stwierdzić co jest w środku, zwłaszcza, że na buteleczkach nie było oznaczeń czy opisów. Alex wyciągnął na plażę dużą belę czerwonego jedwabiu a także namoknięty i dziurawy plecak, w którym ocalało trochę sprzętu jakiegoś podróżnika - pozbawiona szklanej osłony lampa, hubka i krzesiwo a także zwijane posłanie, wszystko rzecz jasna mocno nasiąknięte wodą. Tego, co należało do niego nie znalazł, bowiem nie odzywając się wrócił do swoich poszukiwań. Ivor, który oddalił się od miejsca, w którym się ocknęli, natknął się na długą, wyglądającą na nieuszkodzoną gizarnię, a w ostatnich promieniach słońca dostrzegł odbijający światło, srebrny pierścień z ciekawym zdobieniem. Potem zrobiło się na tyle ciemno, że dalsze poszukiwania nie miały sensu.

Kalayaan w tym czasie robił coś, co zastanawiało poważnie wszystkich pozostałych. Wybierał ze szczątek okrętu szczątki beczek, sprawdzał czy wciąż utrzymują w sobie wodę i jeśli taki test zdawały, ustawiał je w jednym miejscu i napełniał morską wodą. Rae, która przyglądała się temu przez chwilę, podeszła bliżej.
- Wyglądasz na człowieka obeznanego z niebezpieczeństwami. Być może ty zechcesz mnie chronić? Ten jasnowłosy każe mi tylko pracować, worki rozwieszać albo o gotowanie pyta. A nie o moje prawdziwe talenty. A to jest przecież takie nudne!
Uśmiechnęła się kokieteryjnie, łapiąc za brzegi swojej sukienki i wyraźnie się przed mężczyzną wdzięcząc.
Zanim jednak zdążył jej odpowiedzieć, słońce zaszło zupełnie i jedynym światłem stało się płonące ognisko. Gwiazdy na niebie zasłaniały chmury, które tylko tu i ówdzie przepuszczały ich blask, zbyt mało jak na ich gust. Mimo, że ścieniało się powoli, to jednak ta całkowita niemalże ciemność, przyszła nagle. A wraz z nią miarowe uderzenia w bębny, wyraźnie słyszalne mimo szumu fal. Nawet ziemia lekko wydawała się od nich drżeć. Były daleko, ale wraz z czaszkami w puszczy tworzyły niepokojące połączenie. Na domiar złego, ciemnoskóry mężczyzna skulił się nagle.
- Mallisaa’en eksuulaar! - mamrotał w niezrozumiałym języku. - Przyjdą po nas i zatańczą po naszych duszach, pożerając nasze serca! Duchy przodków, chrońcie mnie...
 
Lady jest offline  
Stary 10-05-2012, 20:38   #10
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Przeszukiwanie plaży było zajmującym zajęciem. Czarodziejka przyjęła je wręcz z wdzięcznością, i na kilka dłuższych chwil całkowicie zapomniała o katastrofie i czekających ich trudach. Dżungla zamieszkana przez nie wiadomo jakie niebezpieczeństwa była tylko pierwszym z szeregu problemów, jakie mogły – albo nawet lepiej: miały – na nich czekać. Woda, schronienie, żywność… Już na samą myśl o jedzeniu żołądek Sil nieznośnie przypominał o swoim istnieniu. Dziewczyna w zasadzie miała nadzieję, że tropicielki trafią na jakiegoś wielkiego dzika, który zaszarżuje na nie z całą siłą w swoich potężnych kopytach… a potem usmaży się nad ogniem i wypełni głodne brzuchy rozgrzanymi kawałkami swojego mięsa.

Nie, lepiej myśleć o piasku. Piasku i… kosztownościach? Dziewczyna obróciła w ręku znalezione lusterko z zastanawiającym wyrazem na twarzy. W odpowiednich okolicznościach można je nawet użyć do oślepienia wrogów. Przejrzała się w nim, ale widok wcale jej nie przeraził.
- Nic poza jednym żywym rozbitkiem – westchnęła z kwaśnym uśmiechem, wzruszając ramionami.
Wszystko zdążyło już na niej wyschnąć, więc przynajmniej nie było jej szczególnie zimno, a włosy ujarzmiła wcześniej splatając je w gruby warkocz do połowy długości. Nie było więc nic specjalnie do oglądania.

Sztylet był za to bardziej obiecujący – pod warunkiem, że dobrze się go wykorzysta. Jako że Sil sztyletu mogłaby użyć np. do cięcia papieru, którym akurat pechowo nie dysponowała, postanowiła zwrócić się z tym problemem do bardziej odpowiedniej osoby.
- Chyba znalazłam coś, co ci się spodoba – czarodziejka podeszła do Mruka i wyciągnęła do niego dłoń ze sztyletem. - Przynajmniej nie będziesz mówił, że nie masz *żadnej* broni – uśmiechnęła się przelotnie.
Mruk uśmiechnął się do czarodziejki, ale pokręcił głową.
- Myślę, że powinnaś dać to komuś innemu. Może Alexowi? Jestem wdzięczny, że byłem pierwszy do twoich myśli, ale mam... inne sposoby - mrugnął do niej.
- Odmówić przyjęcia ode mnie broni? To mi się jeszcze nie zdarzyło - Sil najwyraźniej była bardziej rozbawiona niż urażona. Uśmiechnęła się i na odchodnym obrzuciła Mruka wesołym spojrzeniem.
Wzruszył ramionami i wziął od niej sztylet.
- Skoro nalegasz. Ale nie jestem mistrzem w posługiwaniu się tą bronią, nie wiem skąd te przypuszczenia. Jest dla mnie za mała, no spójrz.
Wziął broń w dużą dłoń i wyprostował się na całą swoją wysokość.
- Wyglądam jak zbir z rynsztoka, co?
- Zabawne - dziewczyna zmrużyła oczy. Zatrzymała się w pół kroku widząc jak mężczyzna się popisuje. - Myślałam, że mówią na ciebie “Mruk” bo tak mało gadasz, nie, że tak dużo narzekasz.
Niemal wybałuszył oczy, patrząc na dziewczynę i mrucząc do siebie.
- Ja marudzę? Kobiety są zabawne, od kiedy odmowa przyjęcia czegoś jest marudzeniem?
Wzruszył ramionami raz jeszcze i wrócił do własnych poszukiwań.
Czarodziejka zachichotała pod nosem i kręcąc głową, jakby miała do czynienia z małym chłopczykiem, ruszyła zająć się ogniskiem. Słońca zaczynało być coraz mniej...
 
__________________
"And I've been kicked by the wind, robbed by the sleet
Had my head stove in but I'm still on my feet
And I'm still willin'"
Aeth jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172