lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   Piraci z "Ponurej Klary" (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/11573-piraci-z-ponurej-klary-18-a.html)

Mizuki 16-08-2012 03:40

Piraci z "Ponurej Klary" (18+)
 
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NCBXtUNyXPI&feature=youtu.be[/MEDIA]

Klara cięła fale kierując się na południowy zachód. Wyjście z zatoki było w zasięgu ręki, nie można było jednak mieć pewności czy los pozwoli uniknąć potyczki z dwoma okrętami pod banderą Amn. Już nie same maszty, a całe sylwetki potężnych galeonów wyłoniły się zza skalnego cypla umiejscowionego na północnym zachodzie.
Zaniepokojony kapitan przyglądał się wszystkiemu zaciskając dłonie na rękojeści swojego rapiera. Co ciskał przekleństwem udzielając "rad" ogrzemu sternikowi.
- Szybko, szybko! Jakbyśta kurwę gunili!- wrzeszczał bosman krzątając się wśród uwijających się na pokładzie marynarzy. - Nie pierdolić mi się w trzech z ta lina! Bo pałą popieści Taku! Szykować się do mordobicia!- półork wypowiadając te słowa odwrócił się w stronę kapitana. Chyba tak jak on rozumiał bowiem, że szanse na wyjście z całego tego gówna bez walki są nikłe.
- Przejście! Zróbcie mi miejsce szmaciarze! Pierunie... Co za hołota. Jeśli potłukę przez was którąś fiolkę zapłacicie podwójnie!- po pokładzie rozszedł się wyjątkowo ochrypły i pretensjonalny głos. Nim jeszcze Taku nawet spojrzał w kierunku jadaczki, z której się wydobywał, jego twarz przeszył dziwaczny grymas przynoszący na myśl zaparcie.
Głos należał bowiem do Ungaar'a, który mistrzem kościanej wieży kazał się tytułować. Taku nie należał do inteligentnych, na magi również znał się tyle co na tańcu jednak nawet dla niego jasnym było, że kuglarz ten żadnym mistrzem nie jest... A kościana wieża istnieje chyba jedynie gdzieś pod jego czaszką. Zresztą nie bosman nie raz nalegał, by kapitan zezwolił mu to własnoręcznie sprawdzić... Najbardziej przykry dla półorka był chyba fakt, że pyszałek, którego jedynie dzieciaki z rynsztoku magiem by nazwały, tak samo jak on posiada domieszkę krwi orków. Nietypowe jak na maga, jednak Ungaar z pewnością do "typowych" postaci na okręcie nie należał.
- Przed chwilą przyszedł do mnie wasz majtek... Następnym razem może źle skończyć wchodząc do mnie tak bez pukania! Na Mystrę, ja tam pracuje!- pouczył bosmana wygrażając się palcem.
- Ungaar zabrać mi to sprzed pyska, bo Taku zaraz podłubać tym w jego własnej dupie...
- Dla Ciebie Mistrz Kościanej Wieży!
- Taaaaak... Mistrz Kościanej Wieży z palcem w dupie.
- warknął ork, układając łapsko na toporku. Na gest ten otaczający ich marynarze dali krok w tył.
- Czy was pojebało!?- wrzasnął kapitan uderzając w drewnianą poręcz. - Taku, wracaj do roboty. A Ty zasrańcu do nogi! Zanim załadujemy tobą armatę!
Kuglarz parsknął coś pod nosem, mijając swojego pobratymca. Kilka chwil później stał już obok kapitana, który co chwila nerwowo chwytał za swe "szklane oko".
- Czy moje talenty są Ci potrzebne kapitanie?
- Talenty? Nie, ale chciałbym żebyś poczarował.
- uśmiechnął się wrednie brodacz, wskazując podbródkiem okręty przed nimi, a następnie dwa statki Tehyrskie ich ścigające. - Zaraz zrobi się tutaj burdel godny Suczej Królowej!
- I co ja mogę na to poradzić?
- Nie igraj ze mną pięknisiu, nie jestem kurwa bosmanem...
- Ramedan wysunął częściowo rapier.- Pójdziesz no rybia mordo do ładowni i zrobisz coś z ładunkiem. Jest za ciężki.
- Ha! O Mystro...
- tupnął ork.- Jak nisko cenisz moje zdolności?! Mistrz Kościanej Wieży do ładowni? Ustawiać ci skrzyneczki, kapitanie? Chyba żar...
- Albo mnie posłuchasz, albo za chwilę sprawie, że Klara będzie lżejsza o Twoje cielsko...
- Zaraz wszystkim się zajmę!
- uśmiechnął się sztucznie ork, wygładzając poplamiony kubrak kapitana.- Tak, tak! Mam coś na to! Skryje co cięższego w magicznej przestrzeni... Lata temu mistrz mój nauczył mnie tej sztuczki. Bardzo zabawna to historia bowiem...
- Sram na Twojego mistrza, na jego matkę i ojca, sram na tą opowieść i na Kościaną Wieżę dwa, jeśli tak się zwała nora twego mistrza. Do roboty!
- chwycił magika za "szmaty" zbliżając jego twarz do swojej.- Jest jednak jedna rzecz...
- Taaaak?
- Skrzynia. Nie da się jej pomylić z inną. Opięta jest srebrnymi pasami, pokrytymi napisami...
- Jakimi napisami?
- I tak byś ich kurwa nie zrozumiał, psia pało! Słuchaj że... Nie wolno Ci tknąć tej skrzyni. Ba! Spójrz w jej kierunku a wydłubie Ci ślepia!
- Ciężko będzie na nią nie...
- Dobrze wiesz o co mi chodzi. A teraz spierdalaj w podskokach! Mam tutaj dosyć roboty.



Kolejne minuty zdawały się trwać wieczność. Wlekły się niczym jednonogi żebrak pod górkę... W czasie tym Tehyrskie karawele niebezpiecznie zbliżyły się do "Ponurej Klary". Kapitan nie był tym jednak wielce zmartwiony... Karawele nie tworzył tak dużego zagrożenia jak okręty z Amn. Pojedyncze maszty, lekkie działa i kilka balist - to sprawiało, że statki z Tehyru były łatwymi celami dla ich potężnego galeonu.
- Kapitan...- odezwał się cicho sternik, wyrywając kapitana z zadumy.- To być przypadek? Galony z Amn w Tehyrska zatoooka?
- Nie, Ringhaat. To nie może być przypadek... To ustawione.
- odpowiedział równie cicho.- Zapewne chcą odzyskać to co skradliśmy im wtedy w Athkatli.- obejrzał się nerwowo.- Stawiam sto sztuk złota i wszystkie swoje niechciane berbecie, że będą ze sobą współpracować!
- A Calimshaaaan?
- Nie wiem, dobra? Umiem odczytać z gwiazd nasze położenie, ale jeszcze kurwa nigdy nie wywróżyłem z nich przyszłości! Też się mogą pojawić... Powinno im na tym zależeć bardziej niż Tehyrczykom.

Kapitan uśmiechnął się nagle, jakby z zadowoleniem zerkając za siebie. Tym razem było w tym geście mniej niepokoju.
- No, chyba się tym razem się skurwiel spisał na medal! Płyniemy chyba nieco szybciej, a?
- Trudno oc...
- Dalej! Dalej psubraty! Zrzedną im mordy!


Chwilę później odezwały się pierwsze działa. Niestety te umieszczone na pokładzie okrętów z Amn. Żelazne kule poszybował tuż nad pokładem pirackiego statku miażdżąc nogi czy ręce niektórych matrosów. Posiadającym mniej szczęścia odebrały one życie.
Nie dało się jednak tego uniknąć. "Ponura Klara" właśnie przeciskała się pomiędzy skalistym cyplem a okrętami wroga ku otwartemu oceanowi.
[i]- Udało się...[i]- odetchnął kapitan. Słowa jego nie okazały się jednak do końca prawdziwe...


Sześć dni później. Późne popołudnie.

- Psia jego mać...- warknął kapitan, uderzając o blat stołu pustą już butelczyną rumu. Płomieniem świecy targał wiatr, dostający się do wnętrza kapitańskiej kajuty przez sporą szparę spod drzwi. Sam Ramedan zaś przyglądał się poplamionej i pożółkłej już mapie. Gdzieś w cieniu, nieopodal drzwi stał pochmurny bosman wraz z dwójką starszych marynarzy - Neguela i Imatana. Marynarze - jeden półork i jaszczurzec - od lat pływali pod kapitanem, dlatego nie trudno było im poznać po samym jego zachowaniu jak bardzo mizernie prezentuje się ich sytuacja.
- O kant dupy rozbić...- rzekł smutno Negual, miętosząc w łapskach swój cuchnący kapelusz.
- Zwiędłym chuuujem trzassssnąć...- zawtórował mu jaszczurzec.
- Gdyby chociaż coś zmusiło okręty z Amn do zmiany kursu na północy. Płyną tak za nami szósty dzień. Cały czas równo! Od północy...
- Odcinać nam cały czas droga do Nelanther
- warknął wściekle bosman.
Statki z Athkatli nie były ich jedynym problemem. Te cały czas pozostawały w pewnej odległości - wieczne widoczne na horyzoncie znad prawej burty. Za plecami mieli zaś Tehyrskie karawele, do których dołączył jeden potężny liniowiec z Calimshanu. Zaklęcie Ungaara dalej pozwalało Ponurej Klarze pozostać niedoścignionej... Jednak ich wrogowie liczyli chyba, że kapitanowi w końcu puszczą nerwy i skieruje swój statek na północ. Tam czyhała na nich walka. I pewna porażka, jeśli do okrętów Amn dołączyły by wkrótce pozostałe trzy.
- Kapitanie... Tego nu... Ja może i nie powinien tak gadać, ale oni pewno no za tą skrzynie nas.- Ramedan oderwał spojrzenie od mapy, piorunując nim właśnie jąkającego się Neguala. - I tego... Jeśli my ją może hyc za burte.. To nas przest...
W dłoni kapitana w jednej chwili pojawił się sztylet, w następnej ciął już powietrze. Ostatecznie wbił się w gardziel półorka sprawiając, że ten osunął się powoli po ścianie bryzgając naokoło swoją krwią. Pozostała dwójka - bosman i jaszczurzec, nawet nie drgnęli. Pożegnaniem dla Neguala okazać się miało krótkie, obojętne spojrzenie.
- Nie po to kurwa tyle ryzykowaliśmy, żeby teraz to oddać... Już prawie znalazłem kupca! Kupimy za to całą flotę. Zatrzęsiemy wyspami Nelanther! Będziemy królami! Wodzami! A na pewno - największymi jebakami...- uśmiechnął się szeroko ujmując w dłoń potężne ramie bosmana.- Choćby przyszło mi zapłacić za skrzynie życiem... mych ludzi. Jest to cena, jaką musimy ponieść. Do ostatniej kropli krwi panowie!
- Jutro o śśświciee dotrzemy do Lantan, kapitanie.
- zauważył Imatan.- Wątpię by ichhhh okręty potraktooowały obojętnieee naszą obecnośśśść.
- Kapitanie! Kapitanie!

Usłyszeli wołanie zza drzwi, a następnie kilka śmiałych uderzeń.
- Szczur, kurwa! Rozmawiamy, czego chcesz chujku?!
- Burza! Burza na południu.

Zielonoskórzy marynarze popatrzyli po sobie, wlepiając następnie ślepia w uśmiechniętego szatańsko kapitana.
- Kapitan...
- To idealna okazja! Taku, daj znać przy sterze: kurs na południe. Prosto do pieprzącej się Suczej Królowej i Niszczyciela! Bo cóż to jest jeśli nie dar od nich... Tam ich zgubimy!
- podszedł do właśnie dogorywającego półorka i kopnął go w żebra.- Imatan, pozbądź się tego szczura. Już cuchnie, strach pomyśleć jaki pocieszny fetorek będzie od niego bił kiedy w końcu raczy zdechnąć.

A gdy słońce zatonęło w oceanie...
Potężne fale rzucały "Ponurą Klarą" to raz w górę, to raz w dół. Białe pióropusze słonej wody co chwila tryskały w powietrze, zalewając niemal po kolana dziób okrętu. Na pewno w tej chwili nie było to bezpieczne miejsce. Prócz zalewającej pokład wody, piratom przez cały czas towarzyszył też "stary" problem... A mianowicie dwie karawele z Tehyru i Calimshański okręt liniowy. Jego burty ozdabiały cztery rzędy wymalowanych czerwienią luków działowych. Marynarze żartowali między sobą, iż przypominają im one piegi na twarzy "Krótkonogiej Elizy" - cycatej córki oberżysty w ich macierzystym porcie. Swoją ksywkę zawdzięczała krótszej, pokrytej bliznami nodze, która nie odstręczała marynarzy (często już po kilku głębszych) przed poklepywaniem jej nieco obwisłego, grubego tyłka.
Do śmiechu przestało im być, kiedy błyskawicą Talosa zawtórowały wściekłe huki armat linowca. Niczym dźwięk Trąby Ostateczności. I niestety trzeba było również przyznać, że kanonierzy z Calimshanu dużo lepiej znali się na swojej pracy niż Tehyrczycy czy pozostawieni gdzieś w tyle marynarze z Amn. Niezliczona ilość pocisków w jednej chwili uderzyła w pokład, a wraz z nimi w powietrze wystrzeliły całe kaskady ostrych jak rekinie zębiska drzazgi. Do krzyków, przekleństw i stale wydawanych komend dołączyły wtedy żałosne jęki rannych.
- Kapłani! Potrzebujemy kapłanów!- wrzasnął któryś z marynarzy.
- Nie ma czasu na pierdolenie! Kto źle wygląda, za burtę! Ci, którzy są w stanie na nogi i do roboty! Szczur!- kapitan rozejrzał się po pokładzie za majtkiem.- Zasuwaj pod pokład! Niech ładują działa i pokażą tym wypielęgnowanym Caliszyckim panienkom jak kurwa jego mać wygląda salwa! No już!

Chłopak ruszył gnany sztormowym wichrem, wpadając niemal do otworu prowadzącego pod pokład. Zderzył się przy tym z właśnie nawoływanym kapłanem nazwiskiem O'sleaw przez co razem, stopień po stopniu sturlali się na sam dół.
- Co to psia jucha ma być O'sleaw?! Tak ci tęskno do kurew w porcie?!- zaśmiał się jeden z kanonierów.
Majtek nie zważając na komentarze pozostałych marynarzy i przekleństwa kapłana powtórzył rozkazy Ramedana.
- Salwa, ta? Z lewej burty... No, robi się psia mać gorąco jak między kurwimi udami!- zaśmiał się ponownie z własnego żartu.- Jasper, Willow i Ty zielony gnoju! Ventrix! Na dół i przynieść prochu. Ale mi go tylko kurwa zamoczcie, a tak was kopnę w dupę, że własne gówno wam zęby powybija!A reszta szykować się do pierwszej salwy!
Wymieniona trójka ruszyła pędem w kierunku kolejnych schodów prowadzących na dno okrętu. Na żadnym ze znanych Fearunowi okrętów nie było to miejsce określane jako miłe czy przytulne... Na pirackiej łajbie w większości języków kończył się zasób odpowiedniego słownictwa by wyrazić niepowtarzalny klimat tego miejsca. Każdy pamiętał historie, kiedy znajdowano tutaj ponoć dawno zaginionych kamratów ... Ot tak, ze sztyletem w plecach czy też bez jednego albo obu ślepi. Nic więc dziwnego, że miast kręcić się pomiędzy skrzyniami, beczkami, worami poszli prosto do "składziku". Niemal o zawał musiały ich przyprawić ciche szepty, które szybko przerodził się w krzyki, gdzieś w mroku po ich prawej stronie...
- To nie tak miało być... Jak go ukatrupię. Miała być tutaj! Agrr, urwę jego łeb i nasram w czaszkę!
Następnie ujrzeli światło pochodni, a po odczekaniu jeszcze kilku sekund oblicze tak dobrze im znane. Nawigator Khulm - jednooki półork najwidoczniej czegoś szukał...
Zastygł w bezruchu, dostrzegając trójkę piratów przed nim. Rozejrzał się szybko dookoła, a następnie chwycił za niewielką beczułkę ustawioną gdzieś przy jego nodze.
- O nie, nie, nie... Nie dam się! Khulm Zielone Ślepie nie będzie karmą dla ryb! Nie oddam wam się... Może i się wydało! Ale nigdy mnie nie schwytacie!
Zamachnął się potężnie ciskając niepozorną beczułką o ziemię. Uśmiechnął się gorzko zerkając jeszcze na swych (zapewne?) dawnych kamratów, zbliżając płomień pochodni ku podłodze. Ci szybko zrozumieli cóż właśnie się dzieje. Sytuacja wyglądała w ich oczach na co najmniej absurdalną, jednak kto by w tej chwili chciał negocjować z wariatem? Rzucili się ku schodom, byle wyżej - byle dalej.
- Piraci umierają z hukiem, psia jucha...

Mizuki 16-08-2012 04:32

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=s1AcESk7JBA&feature=youtu.be[/MEDIA]

Nieznana plaża.

Wszystko co pozostało w pamięci to oślepiający blask i wstrząsający wszystkimi trzewiami huk... A później już tylko lodowaty, ściskający płuca chłód wody. Jęki? Może to już tylko twór wyobraźni? Poszarpanej przez ból świadomości. Czy w takim piekle dało się rzeczywiście słyszeć te dźwięki towarzyszące ostatnim chwilą życia?
Wtedy liczyło się chyba jedynie przetrwanie. Znalezienie czegoś, co pozwoli się utrzymać na rozszalałej sztormem wodzie. Jedynym światłem zdawał się być płonący szkielet statku czy też błyski towarzyszące burzy.
Teraz nie pozostał po tym nawet ślad...
Wszystko zastąpił spokojny szum fal, które popychały ciało lekko do przodu. Unosiły je delikatnie w górę odrywając od piaszczystego podłoża. I to ciepło...A właściwie żar palący skórę i potęgujący i tak przeraźliwą suchość w ustach. Zdawać by się mogło, że usta wypełnione były żwirem, który oblepiał zęby i dziąsła, unieruchamiał spuchnięty język.
- Ki chuj... Precz! Precz szkarado!
Krzyk? A może tylko kolejny psikus zrodzony przez tak straszliwie umęczony umysł?
- Niech ktoś to zabierze! Żyjecie! To gryzie... Pourywam wam te łebki!
Kolejny raz znajomy głos zaburzył błogi szmer wody i szum liści głaskanych wiatrem.
Ungaar, Mistrz Kościanej Wieży siedział po pas w wodzie, oparty o jeden z większych głazów jakimi usiana była plaża. Jego szata była postrzępiona. Teraz przypominająca bardziej szmatę do podłóg niżeli odzienie czarodzieja. Dopiero teraz stało się jasne - to nie miraż. To naprawdę była plaża. Niewielka zatoka w poszarpanym przez skały, przypominające szpony bestii wybrzeżu. Za jedną z nich, a raczej całym skalnym cyplem po ich prawej stronie, dostrzec się dało parę przechylonych nieco masztów okrętowych pod Tehyrską flagą. W wodzie prócz wielu ciał unosiły się poprzepalane deski, strzępy lin skrzynie i poobijane beczki. Chociaż głowa wydawała się ciężka niczym kamień w końcu pozwoliła oderwać się od wilgotnego piasku. Kilka metrów dalej roztaczała się ściana zieleni. Potężna dżungla. Tak gęsta, iż ni jak nie dało się zajrzeć w jej głąb. Chociaż musiało to zająć dłuższą chwilę, w końcu dało się dostrzec w niej "luźniejszą" przestrzeń. Być może starą ścieżkę? Drogę przez ten tropikalny las?
- Na gromy Talosa! Pomóżcie mi szmaciarze!
Stadko małych bestyjek - ni to kur, ni to jaszczurek otoczyło sfrustrowanego Ungaara. Co rusz jedna z poczwarek wyrywała się do przodu chwytając w małe, acz wyglądające na ostre niczym igły zęby kawałek ciała magika. Ten starał się bronić używając w tym celu kawałka deski, jaki podrzuciła mu w pobliże woda. W lewym jego ramieniu dostrzec się dało ranę, z której sączyła się jucha. Zapewne jedynie wzmagając apetyt a tym samym śmiałość małych (rozmiarami przypominających kurę) potworków.
- Błagam was! Błagam, słyszycie! Obsypie was złotem, tylko odgońcie to dziadostwo! To gryzie!
- I to w ten mniej fajny sposób...- wśród głazów dało się słyszeć drugi, twardy głos. Należał do podstarzałego półorka, jednego z kanonierów imieniem Zyld "Ludzka Twarz".
Podźwignął się z piachu i cisnął kamieniem w jedną z jaszczurek. Ta zasyczała głośno i pobiegła w kierunku lasu, na co pozostałe ruszyły w jej ślad.
Zyld zdawał się ledwie utrzymywać pion. Szybko stało się jasnym iż z powody wykręconej niemal o sto osiemdziesiąt stopni stopę. Sączące się rozcięcie nad okiem zapewne również to utrudniało...
- Nareszcie... Myślałem, że mnie zeżrą! Jak...Jak prosie!
- Nie jesteś aż tak pinkny gołodupcu...
- sapnął kanonier, padając na tyłek.- Jak to gadają... Głupi ma szczęście. No, znaczy, że musisz mieć mniej we łbie niż majtek Johan.- wskazał podbródkiem na ciało leżące gdzieś dalej. Odgonione chwile temu bestyjki wyjadły mu oczy, a twarz ogołociły do gości. - Ponoć tacy smakują najlepiej... Ale co ja mogę tam wiedzieć, nie Hartis!- klepnął w ramie unoszące się na wodzie obok tułowie, należące do jednego z marynarzy. Gdzieś na wodzie za nim dalej unosiły się rozciągnięte jelita.
Półork zaśmiał się beznadziejnie, sięgając do pasa. Przyłożył niewielką, skórzaną manierkę do usta pociągając kilka łyków ostrożnie.
- Chociaż kucwa nie uschnę!

- Gdzie... Gdzie my jesteśmy?- zapytał Ugnaar, rozglądając się nerwowo.
- W Rashemenie... Zgadnij! W piekle!- wskazał na skały wyrastające z ziemi nieco bliżej dżungli. Fale wyżłobiły w nich wgłębienie, które zdawać się mogło posłużyć za pewne schronienie? - Kto jest w stanie podnieś dupsko i nie posrać się przy tym?
W tej chwili spojrzenie wszystkich padło jednak na jeden obiekt. Drewnianą skrzynie, wzmacnianą żelazem i opisaną dziwacznymi runami. Zdawała się nawet niedraśnięta... Jakby wesoło kołysała się na wodzie.

Glyswen 17-08-2012 12:41

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4vi9ZdJnDUE[/MEDIA]

Nadchodzi! Zbliża się!

Topniejąca chwila ciszy skryta gdzieś głęboko w czeluściach spazmów strachu i przerażenia, bezpowrotnie uchodzi wraz z płonną nadzieją.

Za późno na odwrót. Walcz albo zdychaj!

Nerwowe bicie serca.
Odwieczny pozornie chaotyczny rytm, stanowiący o narodzinach i śmierci…

Gwałtowny podmuch.

Bezmiar paniki, gdy wzburzone morze odsłania bezlitosne oblicze Królowej Głębin.
Szpony ciemności zaciskają się na setce strwożonych gardeł.
Nawałnica lodu i zimna, mknie na spotkanie z nieuchronnym przeznaczeniem, by niczym dumny herold w swej pieśni bólu i rozpaczy, zwiastować krwawy pojedynek.

Zwycięzca może być tylko jeden.


Huk. Trzask. Krzyk.

Fala boskiego gniewu pożera sine obłoki skrywające gwiazdy, by w końcu nabrawszy potęgi i impetu bezwiednie opaść na bezbronny statek.

Na morzu trwa walka.

Nie ma chwili wytchnienia.
Drewno stęka żałośnie. Cały świat chwieje się w posadach.
Brutalna siła miażdży wszelki opór. Nic jej nie sprosta…

Ostoja pewności i bezpieczeństwa zatraca się w czeluściach sztormu.

Opadająca zasłona mroku… Światło znika z horyzontu marzeń.

Czy… to koniec?

Wszelkie życie bezpowrotnie tonie w głębinie…
W królestwie czarnej duszy.



***

- „To, co jest martwe nie może umrzeć, lecz odradza się twardsze i silniejsze”
Siwowłosy, zgrzybiały pierdziel z ledwością podźwignął się na równe nogi. Pulsujący, tępy ból u nasady czaszki nachalnie przypominał mu o ostatnich wydarzeniach.

Pościg. Sztorm. Krzyk. Chłopak. Huk. Wybuch? Tsunami. Woda. Ciemność.

Kiedy właściwie to było? Dzisiaj? Wczoraj? Tydzień temu?
Co to za plaża?


Pytania, pytania, pytania.
W myślach mężczyzny zakradał się niechciany chaos. Resztki statku dryfowały bezwiednie na spokojnych falach. Był chyba w beznadziejnej sytuacji. Zewsząd otaczała go… pustka i śmierć.

Oto dzieło Suczej Królowej! Niechaj każdy drży przed jej imieniem, w przeciwnym razie czeka go ponura otchłań morza, równie zimna i bezwzględna, co serce Królowej!

Słońce raziło niemiłosiernie, a wszechobecna duchota powoli wysysała wszelką chęć do życia. Po raz wtóry podniósł swe przymglone, strudzone spojrzenie na korony pobliskich drzew…

Zaskoczenie.

Czy aby na pewno nadal był na Morzu Mieczy? Nigdy w życiu nie widział podobnej flory… i fauny?

- Co to do kurwy nędzy za chujstwo!?

W przypływie złości złapał pobliski kamień i cisnął nim wprost w wygłodniałą hordę jaszczurów, czająca się na skraju lasu.
-Chodzicie tu chujki niedojebane! Zaraz poznacie gniew UM-BER-LEE!!! – Ryknął donośnie po czym soczyście splunął flegmą na przeklętą plażę, przybierając przy tym swą najsroższą minę. Obrócił się w stronę skrajnie wycieńczonych, bądź martwych towarzyszy. – Ktoś ranny?

-Ja kucwa!Stary ork zdawał się krztusić ciężkim powietrzem.
-To masz synku problema. – Mężczyzna podciągnął swój obszarpany płaszcz i ruszył w stronę wody, wyławiać resztki straconego dobytku. Przed wejściem do morza ukłonił się niezgrabnie w podzięce za darowane życie i uprosił o drobną łaskę Władczynię Głębin.

***

Jęknął żałośnie, ujrzawszy ogrom swych strat. Na skraj rozpaczy przywiódł go brak srebrnego symbolu Suczej Królowej.
Litania przekleństw wyrwała się ust mężczyzny. Cóż to za kapłan bez ornamentu swego Opiekuna?!

Zażenowany obrotem spraw ruszył w kierunku rannych. Musiał się na kimś wyżyć…
-Dobra kutasy wy moje! Ruszać dupska i doprowadzić się do stanu używalności! - sługa Morskiej Pani nieubłagalnie zbliżał się do krwawiącego Ungara. - Swoje nędzne życie zawdzięczacie tylko i wyłącznie dobrej woli wszechmogącej Umberlee. Korzcie się przed jej gniewem! Albowiem fale i wiatery bogini dosięgną was wszędzie!

Kapłan zmierzył wzrokiem Mistrza z Kościanej Wieży
-Coś Ci wisi bratku - palcem wskazał zmasakrowaną rękę - Ucinamy, czy zostawiamy na pamiątkę?
Czekając na reakcję orka, po raz wtóry podniósł kanciasty kamień i rzucił go wprost w zgraję pokracznych gadów.
-Spierdalać powiedziałem, bo dupczyć będę!

- Żebym ja Ci czegoś nie ucioł obdartusie...- warknął Ungaar zaciskając zdrową dłoń na ohydnie się prezentującym rozcięciu, tuż pod jego ramieniem. Kopnął kilka razy wodę, starając się tym samym podciągnąc nieco wyżej na służącym za podporę kamieniu.
- Klecho...- odezwał się twardo Zyld. - Zrób coś z moją nogą.- nerwowo zerknął w kierunku “bestyjek” dalej kręcących się gdzieś pod lasem. Zaciekawione zaglądały swoimi błyszczacymi ślepiskami pośród głazy, które zdawały się byc dla rozbitków jedynym schronieniem. - Zebym chocia jeno mógł ustac.

- Nie proś o pomoc bogini jeśliś nie gotów ponieść zapłaty. - Jar zbliżył się leżącego orka, zostawiając za plecami przerażonego maga.
- Zapłaty? Czyś ty psia morda poszalał od słonej wody, klecho? Czy dopada cię już Plaga Kurwiego Krocza, a? Czym mam ci niby zapłacic, co?
-Czas pokaże przyjacielu... Niezbadane są wyroki boskie. - Kapłan nachylił się nad otwartym złamaniem ziejącym z poturbowanej nogi kanoniera. - Brzydko to to wygląda. -z ostatnim słowem pociagnął nieprzyjemnie nosem - Ale nie martw się, nie będzie... -zacisnął ręce na uszkodzonej kończynie - ... bolało - po czym błyskawicznie naparł na jeden odłamek kości z całej siły, nastawiając tym samym rozpierdolony piszczel.
Zyld zawył głośno, zatrzymując tuż przed twarzą kapłana wyprowadzone, zapewne odruchowe uderzenie. Jego skóra jakby pobladła, a czoło zrosiła kolejna porcja kropelek potu.
- Następnym razem... uprzedź, na kaszalocie pipsko...- wybełkotał dalej drżąc z bólu.

-Nie maż sie tyle, bo Cię, kto jeszcze za kurwę weźmie... - Wyszczerzył spróchniały zgryz w podłym uśmieszku - A teraz zaciśnij poślady… - Widząc zmieszaną minę rannego, z błyskiem w oku dodał niezobowiązująco - To jeszcze nie koniec bratyńku… najlepsze dopiero przed nami!

Starzec wzniósł ręce w stronę spokojnego morza, by w chwilę potem rozpocząć ponurą litanię bólu…
Rany pirata, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, poczęły się zasklepiać, przywracając ciało do swego pierwotnego, naturalnego stanu. Sińce, pot i krew momentalnie ustąpiły miejsca czystej, zdrowej skórze.
Ork odetchnął z ulgą.
Sam sługa Umberlee skomentował wszystko krótkim:
- Znaj łaskę Pani.

- Takie panie z laską, to słyszałem są za znakomitośc uważane daaaaleko... Ale nie tu. A bynajmniej nie przeze mnie.- mruknął, spluwając na piasek obok. - Ale pamiętac będę o twojej... przysłudze. Twojej lub Suczej Królowej. A pamięc mam dobrą, na krakenie ślepie.

Chrzęst piasku i szuranie bosych stóp za plecami odciągnęło uwagę starucha od Zylda. Odwrócił się i dostrzegł stojącego przed nim Szczura. Majtek wyglądał jeszcze żałośniej, niż zazwyczaj; przemoczone włosy oblepiały mu twarz a mokre, przyduże szmaty wisiały na nim jak na strachu na wróble. Sytuacji nie poprawiał przerzucony przez ramię, cieknący koc ani trzymana kurczowo w rękach deska.

Chłopak pociągnął nosem i spojrzał na kapłana.
- Gdzie my są? Gdzie jest kapitan? - wymamrotał.

Mężczyzna zmierzył surowym wzrokiem zbliżającego sie majtka.
Młody, świeżutki gówniarz z mlekiem pod wąsem. Kształtne łydki, jędrne pośladki, szczupła sylwetka i szopa na głowie. Na pierwszy rzut oka mógł mieć nie więcej aniżeli 16 lat.
Łakomy kąsek dla jurnego Jareczka...

Na twarz kapłana wypełz słodki, potulny uśmieszek, tak wielce odmienny od surowego oblicza sprzed kilku chwil.
-Gdzie jesteśmy? Chuj jeden raczy wiedziec moje drogie dziecko. Pewni możemy być tylko tego, że nasz drogi kapitan pierdoli rybki w królestwie Władczyni Mórz.

- Albo to jego pierdolą na Caliszyckim okręcie...- wtrącił ponuro Zyld.
Staruch po raz wtóry z zainteresowaniem przyjrzał się chłopcu.

-Mam dla ciebie robotę śmiałku... pomożesz mi z tą kupą gówna? - Palcem wskazał sapiącego Ungara - Ktoś musi go przytrzymać kiedy bedę dobierać sie do jego ręki.

Oczy chłopaka rozszerzyły się ze zdumienia kiedy spojrzał na maga, jakby dopiero w tej chwili go zauważył.
- Przytrzymać...? Ale... - przełknął ślinę - Ale to przycież sam mistrz kościanej wieży! Jak ja go mogę... w ropuchę mnie zamieni albo inne gówno jakie jak dotknę!

-W ropuchę? - Jar spojrzał kpiąco na przerażonego “kuglarza” z Ponurej Klary. - Ta rybia morda nie trafiłaby palcem do własnej rzyci! Prawda mój zielony robaczku?
Pysk maga wykrzywił grymas niezadowolenia. Chciał widocznie rzucic jeden ze swych słynnych uroków - niestety, używając do tego zranionego ramienia. Grymas niezadowolenia szybko przerodził się w wyraz bólu. Jego zwierzęce ślepia wypełniły łzy.
- Potraktuj mnie... Tak jak tego zasrańca, a obiecuję... Ci taki urok, po którym chuj ci się ze smyczy...zerwie. Konował.

Rozchachany kapłan, postąpił kilka kroków w stronę rannego, po czym ruchem ręki, zachęcił Szczura.
- Za góra dwa dni, trzeba będzie ujebać całą rękę. W przeciwnym razie gangrena będzie postepować, a ty sam staniesz się bardziej... kolorowy. - Mimo woli, odruchowo położył rekę na rekojeści sztyletu. - Zatem decyduj się chujku, bo OBDARTUS nie ma czasu na takich pierdów jak ty.

--------------------------------------------------------------------------

Użyte zaklęcia:
Odporność na żywioły.
leczenie średnich ran

Seram 18-08-2012 23:24


Hałas armat przygotowywanych do użycia. Podniesione głosy dobiegające z ładowni. Krzyk, ogłuszający huk, więcej krzyków. Odgłos pękającego drewna, ryk napierającej wody. Znów krzyki, przekleństwa, błagania, kakofonia dźwięków. Desperacki bieg w kierunku górnego pokładu, byle szybciej, byle wyżej. Za późno! Nadciągająca zewsząd woda dociera do niego i następuje moment nienaturalnej ciszy i spokoju.

Moment ten mija jednak równie szybko, jak nadciąga. Zaczyna się desperacka walka o życie. Wyżej! Wyżej! Byle na powierzchnię! Wokół pełno resztek statku. Udało się! Na moment... ledwie by zaczerpnąć kolejny oddech, zaraz potem kolejna fala zalewa go i wciąga pod powierzchnię, głębiej, głębiej. Prosto na niego wpada kawałek deski będącej jeszcze przed chwilą częścią statku. Ciemność.

***

Na twarzy czuje gorące promienie słońca. Stoi na dachu jakiegoś domu, otoczony rówieśnikami, podobnymi mu rzezimieszkami i złodziejami. Krzyczy, inni również, ale nie potrafi rozróżnić słów. Ale wie, że kłócą się o podział łupów. Udało im się dziś sporo ukraść, ale nie potrafią dogadać się w kwestii podziału. Popycha stojącego przed nim obdartusa, inny próbuje go uderzyć. Ale on się uchyla, wyciąga sztylet i dźga tamtego. Krzyk, oni też sięgają po broń. Chcą walczyć, ale ktoś ich rozdziela. Znów krzyki, dźgnięty nożem pechowiec słania się na ziemi. Reszta wciąż się kłóci. On ma dość, teraz już sam próbuje powstrzymać dalszą awanturę. Otwiera usta...

***

Woda wypełnia mu usta, pozbawiając go resztek powietrza. Czuje, że się topi. Desperacko macha rękami, próbując wydostać się na powierzchnię. W końcu się udaje, wypluwa wodę, krztusi się, nabiera oddechu. Płuca wydają się płonąć, ale na powrót wypełnia je powietrze. Wokół słyszy ryk wody, wszędzie wokół siebie widzi resztki statku i tego, co znajdowało się na pokładzie. Gdzieniegdzie widać pływające ciała, Czy ktoś poza nim przeżył? Nie wie, ale czuje, że opada z sił. Woda jest taka zimna, wręcz lodowata. Czuje, jak jego ciało sztywnieje i znów zanurza się pod powierzchnię. Próbuje jak najdłużej utrzymać powietrze, ale w końcu otwiera usta, które momentalnie wypełniają się wodą. Dławi się, krztusi... znów ciemność.

***

Czy to jedna z uliczek portu Skaug, jego rodzinnego miasta? Chyba tak... ale nie ma czasu, by się rozejrzeć. Musi biec! Za nim pędzą dwie postacie, krzyczą, klną. Na niego? Chyba tak. Głosy są niewyraźne, tak jak i cała okolica. Czy to sen?

W rękach kurczowo ściska ukradzioną paczkę. Biec, szybciej! Bierze ostry zakręt, wpada w boczną alejkę. Potyka się, upada. Zaraz potem przygniata go jakiś ciężar, nad uchem słyszy krzyk. Nie potrafi rozróżnić słów, ale domyśla się, że to tylko więcej przekleństw. Szamocze się, próbuje wstać, zrzucić napastnika, biec dalej. Nie udaje się, napastnik przygniata go jeszcze bardziej, wciska jego twarz w piach alejki. On wciąż próbuje walczyć, ale coraz bardziej opada z sił, dławi się. Wszystko staje się coraz bardziej niewyraźne...

***


Niczym miliony wbitych szpilek, całe jego ciało ogarnął ból. Oddychać! Oddychać! Ta jedna myśl pochłonęła go całkowicie. Krztusząc się, plując wokół wymieszaną z piachem wodą, Szczur poczuł jak jego płuca na powrót wypełniają się życiodajnym powietrzem. Utonął? Nie, chyba nie. Wtedy już by nic nie czuł, prawda? Nie był już też w morzu, pod sobą miał solidny grunt. Powoli spróbował oprzeć się na rękach i podciągnąć do góry. Skrzywił się, gdy w całym ciele poczuł przeszywający ból, ale w końcu mu się udało. Wciąż się krztusząc, przesunął się i niepewnie stanął na samych nogach, rozglądając się po okolicy.

- Gdzie my do cholery są? - mruknął ni to do siebie, ni do innych. W oddali dostrzegł uciekające gadziny i odruchowo sięgnął do pasa. Nie ma!

- O kuwa, ni ma noży...!
- odkrywczo oznajmił światu, po czym jakby zawstydzony własnym stwierdzeniem, pociągnął nosem i rozejrzał się ponownie. Widok otaczających go ciał najwyraźniej o czymś niezbyt jasno jeszcze myślącemu chłopakowi przypomniał, bo zaczął się sobie dokładnie przyglądać. Poruszył kontrolnie jedną ręką, potem drugą, pomachał nogami. Na całym ciele pełno miał zadrapań, ale chyba był cały. Z pewnym zdziwieniem zauważył, że wciąż ma na sobie zarzucony jeszcze na pokładzie koc, jego ubranie również wydawało się byc ogólnie w jednym kawałku.

- Dzięki niech bydą suczej królowej - wymamrotał odruchowo, po czym ruszył w stronę złorzeczącego pod adresem małych bestyjek kapłana.

andramil 20-08-2012 21:36

To miał być w miarę spokojny rejs. Spokojny jak na korsarzy. Jednak nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Czasem Beshaba kapryśnie uśmiechnie się do Umberlee wprawiając ją w zły humor. Zwykle tak zaczynają się wspaniałe przygody... okupione krwią dziesiątek.

Spotkanie nawigatora było czystym zaskoczeniem, jednak jego słowa szybko wybiły trójkę piratów ze stanu osłupienia prosto w szpony przerażenia i strachu. Pan grozy zacisnął gwałtownie na nich swe pazury nie pozwalając im nawet drgnąć gdy Khulm mistrzowsko odgrywał nadaną mu przez Suczą Królową rolę.
Niczym w spowolnionym tempie widzieli jak iskra spokojnie opada w dół ku swemu gwałtownemu przeznaczeniu. Wtedy też przełamali urok terroru i rzucili się w morderczą ucieczkę nie patrząc na swych kamratów, byle jak najdalej zwiać od ognistej kuli ognia która momentalnie rozkwitła im za plecami.

Huk i jęk łamanych desek szybko ich dogonił nie pozostawiając złudnych nadziei...


Gwałtowny wybuch rzucił ciałem młodej dziewczyny niczym szmacianą lalką, wprawiając ją w stan ogłuszenia i balansowania na granicy utraty przytomności. Pokład, rufa czy burty szybko zmieniły się w drobny mak. Część szczęśliwców zginęła pochłonięta przez ognie niczym oddech balora, jednak nie każdy podzielił tenże los. Znaczna grupa wilków morskich oberwała drzazgami i wszelakimi szrapnelami w które zmieniły się kawałki okrętu. Podziurawieni jak sito, lecz wciąż żywi szli na dno morskiej otchłani. Jednak nieliczni przeżyli katastrofę i przyszło im walczyć z żywiołem wody który równie morderczy co płomienie nie raz się okazywał.

Katty wylądowała w chłodnej wodzie. Metalowa zbroja, ubrania wsiąkające wodę, do tego żelazna szabla - wszystko to dodawało jej nie mało nadprogramowych kilogramów i ciągnęło w dół głębin odpowiadając na zew ukwiałowej pieśni. Jednakże ona miała wciąż siły by walczyć z morderczą grawitacją i utrzymywać się z trudem na powierzchni. Zimna kąpiel była niczym... kubeł lodowatej wody. Pozwalała jej myślom wykształtować się w coś na kształt pomysłu znalezienia większego kawałka drewna który pomógł by jej dryfować.

Widocznie dziś miała szczęście. Tuż nie daleko unosiła się beczka prawdopodobnie po zapasach słodkiej wody. Nie wielkim problemem był też jeden z jej kamratów Jack, trzymający się pojemnika i starający wdrapać się do środka. Katty podpłynęła do zaimprowizowanej łodzi i chwyciła się jej burty.
- Poczekaj! - krzyknęła. - Jeśli będziemy próbować wpierdolić się tam pojedynczo, beczka się przechyli i zanurzy niczym chuj w dupie kurwy.
- Że co?!
- Jajco kurwa. Trzym to, zaraz ci pomogę wejść - starała się przekrzyczeć pogodę. Zwinnie wspięła się po ściance beczki i wskoczyła do środka. Wewnątrz było nawet sucho i przytulnie, przynajmniej w porównaniu do jej poprzedniego ulokowania. Jack wyciągnął rękę by Willow pomogła mu wejść do środka, jednak wtedy na twarzy dziewczyny wykwitł szczery uśmiech. Szybko dobyła sztylet z cholewy buta i wbiła go w pierś rozbitka.
- Pozdrów kapitana - posłała mu całusa w powietrze i odprowadziła wzrokiem, gdy ten powoli opadał na dno, na twarzy wciąż mając wyraz głupiego zdziwienia.
Wtedy też rozluźniła się i usiadła w niewielkiej tratwie. Zmęczenie szybko zaatakowało, a sen wygrał walkę o jej ciało. Zapadła ciemność.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ggyC0FOzqHM&feature=relmfu[/MEDIA]

Obudziła się na plaży. Przyjemne ciepło piasku miło pieściło jej skórę. Wstała rozglądając się dookoła. Tuż nie opodal, jej kamraci na swój sposób cieszyli się na swój widok.
- Nie tym razem psubracie. Nie tym razem. - szepnęła do siebie.

Qumi 21-08-2012 23:05

Ventix zgrzytał swoimi bialutkimi, ostrymi ząbkami wspominając to co się stało. Kapitan, ktoś kogo uważał za na tyle silnego aby go słuchać okazał się być jebanym idiotą. Zysk mógł być olbrzymi, choć wątpił w to aby kapitan się nim podzielił, ale ryzyko... było zbyt wielkie. Goblin planował zabójstwo kapitana już od jakiegoś czasu, czekając na odpowiedni moment - ale było za późno. I bardzo, bardzo to go wkurwiło.

Nie dość, że kapitan umarł to jeszcze nie będzie mógł wyegzekwować swojej zemsty na nim. Nie tylko wylądował na jakimś zadupiu, ale stracił swój magiczny sztylet i zbroję, którą, kurwa, zabrał swojemu byłemu mistrzowi jako trofeum. Malutkie oczy Ventixa były pełne nienawiści, która nie miała ujścia.

Woda nie była dla goblina problemem, ale ciśnienie w głębinach już tak. Nie mógł więc sam opuścić wyspy i potrzebował innych rozbitków... przynajmniej do czasu. Pozbierał, więc szybko swoje rzeczy, sztylet przełożył za pas, i ruszył do innych piratów. Przez chwilę przysłuchiwał się rozmowie i nagle prychnął.

- Taki z ciebie uzdrowiciel, kozojebco, że od razu chcesz odcinać rękę komuś kto bez niej jest tak przydatny jak nieśmiałość u dziwki. - wycedził.

- Oszczaj ją, może pomoże, może nie. Jeśli ma być tylko zbędnym bagażem to już chętniej zobaczę go w roli obiadu. - goblin oblizał usta.- Mogę ci nawet zostawić dupę do dupczenia. - dodał złośliwie do Jara.

- Nie będzie mi groził jakiś zasrany goblin, co to się z czyjejś smyczy zerwał... Uważaj, bezpańska kurwo, albo przekonasz się jakie fajerwerski trzyma jeszcze w rękawie Ungaar.- spojrzał na kapłana. - Ale jak słusznie zauważyło wasze okrętowe jebadełko, ręka jest mi... potrzebna.

- A ty majtek, bądź na coś przydatny i przynieś ten pieprzony kufer, przez który rozpoczęła się ta chujnia.

Goblin natomiast ruszył w stronę ciał unoszących się na wodzie. Szukał byłych członków załogi aby nie sprawdzić czy nie mają czegoś ze swoich cacuszek ze sobą. Szukał też co bardziej bogato wyglądających oraz... “apetyczniejszych”. Bądź co bądź coś trzeba będzie zjeść a słona woda całkiem dobrze marynuje mięso.

Słysząc słowa Ventixa majtek skrzywił się i plunął na piach. Przyzwyczaił się już, że jako gołowąsowi wszyscy próbowali mu rozkazywać, acz teraz otrzymał wyraźnie dwa sprzeczne polecenia. Szybko ocenił oba z nich, ważąc możliwości i podejście kapłana oraz goblina. Nie dość, że zachowanie tego ostatniego drażniło go - nienawidził pomiatających wszystkimi innymi cwaniaczków - to przed magią czuł zdecydowanie większy respekt. No i co by nie mówić, starzec był mimo wszystko sługą Umberlee.

Przez chwilę poruszał niemrawo ustami, trawiąc to wszystko, po czym odwrócił się w stronę goblina i warknął - Sam se kufer przynoś, zielonodupcu.

To powiedziawszy, rzucił ostatnie niepewne spojrzenie na krzywiącego się pod skałą magusa po czym zrobił ku niemu dwa kroki z zamiarem przytrzymania za nadgarstki.

Potężne łapsko Ungaara odrąciło na bok zbliżającego się majtka.
- Spierdalaj, pomyłko z zantuzu, zanim będziesz musiał własne flaki w ręce łapac. - wbił w kapłana wściekłe spojrzenie. - Czaruj... I schowaj ostrza. Ręka zostaje na miejscu, a ty zrobisz wszystko co trzeba aby jeszcze długo zwisała z mego ramienia.


Goblin obejrzał się w stronę majtka, syknął i wyszczerzył rząd idealnie ostrych ząbków. Wyciągnął sztylet zza pasa i obrócił się na pięcie. Zrobił krok do przodu.

Na początku zdawało się jakby cień sztyletu zrobił się... cięższy, głębszy. Z każdym drobnym krokiem goblina ostrze stawało się coraz bardziej czarne. Po 3 krokach wyglądało jakby utkane z bezgwiednej nocy... i noc zaczęła się wylewać, uciekać ze swojego malutkiego naczynia, jakby nie można było jej spętać. Wici ciemności zaczęły oplątywać najpierw dłoń, potem ramię, a po paru kolejnych krokach całą postać goblina.

Niczym głodne węże szukające swojej ofiary, wstęgi ciemności cały czas zmieniały pozycję, co chwilę ukazując wściekle jadowite oczy goblina. Oj nielubiał gdy ktoś taki jak majtek nim pomiatał. Teraz gdy nie było kapitana trzeba było ustanowić nową hierarchię, a goblin nie miał ochoty uganiać się za fanatycznym, sodomickim kapłanem.

Do tej pory goblin szedł spokojnie, nagle jednak wybił się zręcznie z piasku i niczym czarna błyskawica zbliżył się do majtka.

- Posłuchaj moczymordo.- czarny sztylet objęła fioletowa łuna -Nie chcę skończyć jako pożywka dla robali na tej wypiduwie i jeśli ty też nie chcesz to postaraj zadbać się o swój niedługo-w-przyszłości-pieprzony-przez-kapłana tyłeczek dbając o to co mówię. Czaruś bez ręki to jak pirat bez chuja, a nie chciałbyś być piratem bez chuja, prawda? - spytał, nie czekając na odpowiedź cofnął się o krok i ruszył w stronę ciał unoszących się na wodzie. Ciemność po paru krokach ustała.


Szukał byłych członków załogi aby nie sprawdzić czy nie mają czegoś ze swoich cacuszek ze sobą. Szukał też co bardziej bogato wyglądających oraz... “apetyczniejszych”. Bądź co bądź coś trzeba będzie zjeść a słona woda całkiem dobrze marynuje mięso. Spoglądał też na majtka i kapłana.

Jar postąpił krok naprzód, zasłaniając płaszczem zdezorientowanego Szczura. W oczach mezczyzny tlił się gniew.
-Uważaj pierdzie co tam mielisz tym plugawym ozorem! W przeciwnym razie dam Ci zakosztować gniewu Suczej Królowej!

Glyswen 22-08-2012 21:30

Gdy goblin odwrócił się i odszedł na bezpieczną odległość, Szczur parsknął cicho. Mimo młodego wieku widział już w Porcie Skaug sporo podobnych mu osób. Ze swojego doświadczenia wiedział, że czym hałaśliwsi i bardziej nonszalanccy byli, tym szybciej kończyli w bocznej alejce ze sztyletem w plecach. A tylko głupiec demonstrował przedwcześnie swoje możliwości - chyba że, oczywiście, chciał przeciwnika zmylić.

- Zawrzyć mordy panienki! A ty kurduplu nie podnoś ostrza na gówniarza - kobiecy głos dobiegł zza skały. Oparta o kamień stała Katty, jedna z ich dawnych, a może nawet i teraźniejszych kompanów. - To czy się ostatecznie powyrzynacie obchodzi mnie tyle co wasze jajca, ale dopóki jesteśmy w tak kurewsko niepewnej sytuacji, to prędzej cię wykastruję i nakarmię tą ikrą skurwiałe jaszczurki niźli pozwolę ci zepsuć zdatnego majtka.
Kobieta miarowo uderzała swymi palcami o głowicę szabli wiszącej jej u boku zaś pod rozdrartą koszulą widniała błękitna kolczuga. Widocznie jakimś trafem piratka nie straciła większości swego dobytku

Na dźwięk awantury dobiegającej zza skał do grupy rozbitków dołączył kolejny załogant Ponurej Klary. Mnich wyglądał tak jak zwykle - jak obdartus. To jednak o niczym nie świadczyło, ponieważ przedramiona nadal chroniły mu karwasze, a z szyi zwisał jego ulubiony medalion. Obrzucił wzrokiem całą scenę, po czym przeczesał włosy rękoma, rzucając znalezionym w nich obiektem - kawałkiem kości z jakąś galaretą - w stronę zielonoskórego.

- Nie wiem czy lubujesz w ludzkich mózgach, ale tam skąd przyszedłem jest tego więcej, nie ma więc potrzeby “psuć” się nawzajem. Poza tym widziałem też resztki okrętu, pewnie naszego lub tych skurwieli z Calimshanu. Może znajdziemy tam coś przydatnego lub przyjemniejszego w smaku. - minął Katty oraz pozostałych obojętnie, kierując się w stronę tajemniczej skrzynki.

Goblin był już zbyt daleko albo po prostu zignorował kolejne uwagi towarzyszy niedoli, bo w żaden sposób nie zareagował na to co mówili.

Odgłosy “awantury” w jednej chwili zagłuszyły piski stada małych stworów. Gołym okiem widac było, że zapachy otwartych ran i gnijących w wodzie ciał sciągają w to miejsce kolejne grupki.
Zyld w końcu powstał na nogi, sapąc przy tym ciężko.
- Już nie róbcie tutaj sceny jak nieopłacone dziewki... Trzeba chyba nam zmienic nieco otoczenie, bo zdaje mi się że... E, tego zasiedlimy w czyimś talerzu. - zerknął na goblina.- Nich no kto pomoże maleństwu. Skrzynia prawie większa od niego. Zabieramy to pudłbo i spierdalamy. - rozejrzał się dookoła. - I lepiej wyjaśnijta no, co żeśta mieli na myśli z tym … Że niby przez tą skrzynie cały ten rozpiździel?
Tuż po jego słowach wszystkim dookoła wstrząsnął przeraźliwy ryk. Stado bestyjek w jednej chwili rozpłynęło się gdzieś w gęstym runie dżungli.
- To nie może oznaczac niczego dobrego...- mruknął Zyld, desperacko szukając w pustej pochwie swego miecza.
- Jasper dobrze gada, może lepiej ruszmy zadki za ten cypel?- spytał głosniej.
- A ścieżka? - spytał Ungaar wskazujac na dżunglę. - To aby dobry pomysł? Tutaj żeśmy wystawieni jak wypięta “dama”. Działaj, żesz z tą ręką coś...- ponaglił kapłana.

-Podmuchać, czy pocałować? - Kapłan, zbliżył się do poturbowanej ręki zielonoskórego - Zatamuję krwotok i nałożę opatrunek. Na resztę bedziesz musiał poczekać... - Mężczyzna urwał kawał szaty Mistrza z Kościanej wieży, a następnie z pomocą Szczura, błyskawicznie podwiązał ranę, tuż ponad rozcięciem. Kolejny skrawek materiału użył w formie zaimprowizowanego, niechlujnie nałożonego opatrunku.

-Na kilka godzin powinno starczyć. - Jar obrócił sie w stronę reszty ocalałej załogi. - Zatem jeśli wam życie miłe, proponuję pospieszyć się i jak już zauważono, ruszyć w stronę tamtych wraków. Wszak w dżungli sprzyda się jaka broń...

- Jesteś w stanie sam kulasami przebierać? - kobieta podeszła do kanoniera i spojrzała na niego krytycznie.
-A co, chętna do noszenia jesteś?- mruknął szczerząc kły. - Niech cię cycki o to nie bolą... Poradzę sobie.
- Nie, zastanawiam się tylko kogo zostawić na obiad zasranym jaszczurkom. - żachnęła się po czym ruszyła już bez słowa w stronę widocznych masztów.

Glyswen 22-08-2012 21:59

Goblin nie miał zbyt dużo szczęścia. Trupy były pozbawione niemal wszystkiego co cenne. Parę jedynie miało złote zęby, które Ventix wydłubał sztyletem. Westchnął i spojrzał za siebie w stronę starej załogi. O czymś gadali, ale nie miał pojęcia o czym. Zauważył jednak, że skrzynia nadal jest tam gdzie jest.
Mógł teraz zrobić dwie rzeczy - zignorować skrzynię lub ją popchać do brzegu. Jedno i drugie miało swoje wady, ale gobliny nie słyną z dumy czy honoru, więc goblin machnął ręką, w przenośni, i popchał skrzynię do brzegu.

- Hej zasrańcu, co ci mówiłem o skrzyni? Czasu nie mam, żeby pierdzielić się z kozojebnymi sierotami. Bierz tą skrzynię. No a może wolicie ją otworzyć? To co w środku może być lżejsze niż sama skrzynia.


-A chuj ci w dupe zielony wypierdzie. - Oburzony Kapłan zaczynał nabierać rumianych barw. Przez chwilę sapał coś pod nosem, po czym z jeszcze większą furią naparł na Ventrixa. - Pierdziel się sam z tym gównem. Majtek zostaje ze mną. Wszelkie skargi i zażalenia możesz kurwa słać do świętej pamięci - tfu - kapitana.

Goblin tylko złośliwie się uśmiechnął i zostawił kufer na plaży.

- Dzięki, ale chuje w dupie to raczej twoja specjalność. A nie chciałbym podważać twojego autorytetu w jedynej dziedzinie, w której jakiś masz. A co do kapitana - to ty nim pierdeleńcu nie jesteś, więc przestań się kurwa zachowywać jakbyś nim był.

- Ty niedoruchany pierdzie! Pies jebał twoja matkę! Zajmij sie lepiej swoją dupa, w przeciwnym razie...

Goblin
przerwał mu śmiechem.

- Tylko na tyle cię stać? Co jest? Sucza królowa nie nauczyła cię więcej? Pewnie nawet się jej nie chciało ruszać takiego dupojada, bo tak śmierdzi.

- Przestańcie wreszcie, kurwa! - wtrącił się chłopak, mając już dość zachowujących się jak przekupki “towarzyszy” - Wezmę tę pieprzoną skrzynie, bo zaraz nas coś zeżre jak tak dalej pójdzie! I dajcie jakiego noża to chocia pomóc będę mógł jak coś na nas wyskoczy.
To powiedziawszy, Szczur odwrócił się w stronę skrzyni z zamiarem jej wyłowienia... tylko po to, by zauważyć wyławiającego ją już Jaspera. Fakt ten sprawił, że chłopak przez chwilę gapił się w zdziwieniu na mnicha, rozdziawiając usta i nie wyglądając, delikatnie mówiąc, zbyt inteligentnie. Zaraz jednak otrząsnął się i podbiegł do tego ostatniego, klękając i pomagając mu unieść skrzynię.
[i] - Chociaż jeden rozsądny w tym całym burdelu[i] - sapnął.


Jareczek
z natury był spokojnym, cierpliwym człekiem. Jednak sam widok tego zgrzybiałego, plugawego, zielonego wieprza przyprawiał go o napad szału i wściekłości. Tym razem miarka się przebrała.
-Obraza kapłana to jedno, ale jawne drwienie z Umberlee to, to... świętokradztwo! Radzę ci dobrze chujku zasrany, wypierdalaj mi stąd jak najdalej! Już! Zejść mi z oczu, bo zara upierdolę ci tego przykrótkiego kutasa, i wyjebię Ci nim dziurę w twoim świńskim ryju!

- Drwienie z Umberlee nazywając CIEBIE śmierdzielem, którego nawet Sucza Królowa nie chce tknąć? Chyba coś ci kurwa na łeb spadło jak tam dryfowałeś. I to ja radzę ci zejść mi z drogi. Nie jestem twoim chłopcem na posyłki i do dupczenia, więc nie wydawaj mi rozkazów, co najwyżej możesz ładnie poprosić. - skwitował goblin.

-Poprosić? Ciebie?- Kapłan zaczynał dyszeć z wściekłości. - Ty chuju niemyty! - Mężczyzna ignorował wszelkie postronne uwagi. Cały świat przestawał sie liczyć.
Gdy w grę wchodzi dobre imię Królowej Głębin, Jar gotów był zapłacić każdą cenę. Bez chwili wahania sięgnął więc po sztylet.
- Na gniew Umberlee, niechaj przeklęte bedzie twe plugawe imię! Ty, który śmiesz drwić z potęgi Morskiej Pani, poznaj furię morza!
Postąpił kilka nieznacznych kroków, kierując sztylet w niewiernego. W myślach począł kontempletowac odpowiednie modlitwy, adekwatne dla podkreślenia potęgi i majestatu bogini.

- Powtarzam ci, że drwię z ciebie śmierdzidupo, nie z Umberlee... ale jeśli nie chcesz po dobroci... - cienie znowu ogarnęły ciało goblina. Tym razem jednak wstęgi ciemności zbliły się w jakby kokon, który po chwili eksplodował. Po goblinie nie było śladu.

Nagle coś poruszyło się przy, być może, lekko zdezorientowanym kapłanie i chwyciło go za koszulę. Goblin przyciągnął kapłana do siebie i obniżył środek ciężkości. Trwało to tylko parę sekund, ale kapłan został przerzucony w tył i wylądował na brzuchu czując piasek w ustach.

- Umberlee szanuję, ciebie jednak nie. Więc nie wykorzystuj w naszych utarczkach jej majestatu bo cię następnym razem poczęstuję moim kurewskim sztyletem zamiast tylko przewrócić. A teraz... chyba mieliśmy stąd się kurwa wynosić zanim te bestie przyjdą? - rzucił do reszty. Cienie teraz dużo wężej oplatały jego ciało.

Poturbowany starzec splunął soczyście flegmą. Piasek w ustach w połączeniu z wszechobecna suchotą sprawił, że jeszcze jakiś czas próbował złapać oddech.
Po chwili cały purpurowy, podźwignął się na nogi. W jego ciemnych oczach tliła się nieprzebrana nienawiść.
-Szanujesz Umberlee i drwisz z jej kapłana? Ty... - Przerwał na moment próbując złapać kolejny haust powietrza. Tu, w tym miejscu reprezentował majestat bogini. Nie mógł pozwolić, by od tak kwestionowano jego, a co za tym idzie i Umberlee, autorytet.
Trzymając rękę zacisniętą na ostrym żelastwie, wskazał palcem pysznego goblina....

Zielonę języki ogarnęły sylwetkę Ventrixa, jednak ku zdiwieniu O’sleawa nic sie nie stało...

Goblin nieco zadrżał jakby coś z siebie strzepywał.
- Widać Umberlee nie obdarza łaską tych, którzy zbyt pochopnie pozbywają się czarów. Męczy mnie to już, a czary będą nam potrzebne w dżungli. Nie marnuj ich. - obrócił się i rzuszył w stronę reszty kompanów.

Co prawda cały spór ani nie godził w dumę Katty, ani ją szczególnie nie interesował, jednakże zerkała co chwila z niepokojem w oczach w stronę z której dobiegł ryk nieznanej im besti. Nie w smak jej było narażać tyłek dwa razy jednego dnia. Tymora nie szczerzy ząbków cały czas.
- Lepiej byś jaką wodę wyczarował, a nie miziasz pokurcza - piratka rzuciła ostro w stronę kapłana, po czym gniewnym wzrokiem spojrzała na goblina. Jeśli dalej będą się tak kłucić o wiele łątwiej będzie pozbyć się jednego z nich z towarzystwa. Co prawda wolała by żyć w kompani człowieka, jednak jeśli gobos okaże się sprawniejszy zarówno w oboju jak i przydatniejszy w grupie, nie widzi przeciwskazań przed wpałaszowaniem kleryka przez zielone stworzenie. Podeszła do nowych właścicieli kapitańskiego skarbu i rzekła już spokojnym tonem - Daj to, łatwiej mnie będzie nieść. - zwróciła się do Szczura. Wzrostem była od niego większa, przez co wygodniej mnichowi winno być, a i sprawniej operacja przebiegnie - Idz ty lepiej do klechy, bo krew go zalewa jak nie ma cię na odległość chuja od niego. A dość już mam prywaty w miejscach intrygujących kostuchę.

Majtek wzruszył tylko ramionami i pozwolił dziewczynie wziąć od niego skrzynię. Ochoty na dalszą kłotnię nie miał, a dodatkowo jej wcześniejsze wspomnienie o wodzie przypomniało mu, jak bardzo sam wyschnięte ma gardło. Nie odezwał się więc już słowem, tylko ruszył za kapłanem, od czasu do czasu rzucając spojrzenia na zatknięty za pasem tego ostatniego sztylet i nieświadomie poruszając palcami.

Jar zerknął zmieszany w stronę dżungli, jakby teraz dotarło do niego co się święci.
-Woda... Ta... Mam sucho w gębie jak w piździe portowej kurwy... Znajdźmy jakies w miare bezpieczne miejsce, a zrobię co trza...


Cienie przestały oblepiać ciało goblina. Na chwilę się wyciszył i wziął parę głębokich oddechów regenerując swoje skupienie. Po chwili otworzył oczy i zaczął... węszyć....

***

Rozbitkowie z “Ponurej Klary” błyskawicznie uporali się z resztkami swego dobytku, po czym wyłowiwszy tajemniczą skrzynię, ruszyli w stronę masztów, wyrastających zza skalnego cyplu.

Gdzieś z tyłu w ponurym milczeniu dreptał upokorzony i zrównany z błotem kapłan

Cały drżał z targajacej nim wściekłości.
Takiego obrotu spraw nigdy by się spodziewał...
Przez moment naszła go myśł, że Sucza Królowa faktycznie go opuściła. Szybko jednak odegnał smętne widma gnębiacego jego umysł. Nie mógł sobie pozwolić na kolejne chwile słabosci. Bynajmniej nie po tym co właśnei zaszło.
Nazywał sie Jar O’sleaw i nie zwykł puszczać w niepamięć podobnych zniewag.

Gdzieś w oddali rozległ się kolejny, donośny ryk...

Zemsta najlepiej smakuje na zimno...




----------------------------------------------

Użyte zaklęcia i zdolności:
-Jar O’sleaw:
leczenie średnich ran
unieruchomienie osoby

-Ventrix:
Child of Shadows stance - aktywacja i deaktywacja
Hunter sense - aktywacja
Cloak of Deception - większa niewidzialność
Mighty Throw -Przewracanie i rzut przeciwnikiem o 3 metry, atak dotykowy i test sporny Siły lub Zręczności, bez możliwości przewrócenia goblina jako kontrę.
A tak na chopski rozum to po prostu pierdolnięcie moim kochanym Jareczkiem :zly:

Wyniki utarczki:
Atak dotykowy na kapłana - 21

przewracanie kapłana - test sporny - 14

przewracanie kapłana - test sporny - 7

rzut obronny na czar kapłana - unieruchomienie osoby - 25

Mizuki 27-08-2012 00:32

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WjsE2BmrJX4&feature=share&list=PLF2C2769EF AF0E992[/MEDIA]
Porywcza Katty, nie zważając na dalsze potyczki swych towarzyszy odebrała skrzynię z rąk młokosa i ruszyła ku skalnemu cyplowi, za którego poszarpanym grzbietem dostrzec się dało maszty. Już z dala ujrzała swoiste "korytarze" wyżłobione przez fale pośród ostrych skał. Przeprawa mimo to nie zapowiadała się na lekką. Strome zbocze niemal na pewno zmusi tak ją, jak i pozostałych do mało przyjemnej dla osób w ich stanie wspinaczki.
- Ta skrzyneczka może Ci ciążyć, cycuszku...- usłyszała wredny szept zza prawego ramienia. Zwracając w tym kierunku oblicze ujrzała wymalowaną uśmiechem przypominającym bryzg błota twarz Ungaara. Zaskakujące jak szybko,pomimo odniesionych ran i lichej kondycji dostał się w jej pobliże.
Dziewczyna jakby mimowolnie spojrzała dalej, ku pozostającym niedaleko w tyle mnichu, goblinie i majtku. Ci z równie zaniepokojeni wpatrywali się w zbocze wyrastające gdzieś przed nimi. Dopiero gdzieś dalej dało się dostrzec postać nadąsanego kapłana i człapiącego obok Zylda.
Willow już miała zaprezentować talent jakim obdarzył ją los w tworzeniu wyjątkowo soczystych i zwierających gęby niczym mocny kuksaniec obelg, kiedy gdzieś za ramieniem szpetnego maga dostrzegła niepokojąco duży, poruszający się na piasku cień...
Siarczyste przekleństwo, jakie wydała z siebie w formie ostrzeżenia zagłuszył kolejny, tym razem dużo wyraźniejszy ryk bestii.
Ohydne, wielkie niczym rybacka łajba monstrum o wydłużonym pysku, na kształt ptasiego dzioba i skrzydłach przypominających pospolitego "gacka" spadło z skąpanego w blasku słońca nieba. Wszystkiemu zawtórował żałosny krzyk Zylda, którego ciało ostry dziób rozczłonkował na dwoje.W tej samej chwili kaskada krwi wymieszanej z poszarpanymi trzewiami oblała bok maszerującego nieopodal kapłana. Amator gładkich, dziecięcych zadków nie zdążył jednak wydać z siebie żadnego okrzyku - czy to zachwytu, czy zgrozy, kiedy masywne skrzydło sunącego tuż nad ziemią zwierza powaliło go na ziemię ze skutecznością ogra-pięściarza. W ustach Jareczka ponownie zawitał poznany kilak chwil temu smak piachu, tym razem wzbogacony o nutkę krwi.
- Na ziemię, kurwie syny!- wrzasnął Ungaar przytulając się do piaszczystego podłoża niczym zgłodniałe dziecię do piersi swej rodzicielki. W ślad za nim natychmiast poszła Katty, dodatkowo zakrywając głowę ramionami.
Tymczasem latające bydle dalej parło przed siebie zawieszone kilka stóp na ziemią. Jedynie zielono skóry pirat podołał próbie refleksu, jaką niewątpliwie był atak i zręcznie opadł na ziemię, nim ta zdążyła przetracić mu kark. Podobnego szczęścia nie mieli jednak maszerujący u jego boku Szczur i Jasper...Za sprawą Rozpostartych skrzydeł podzielili los kapłana bardziej z przymusu niżeli z chęci, lądując twarzą w piachu. Uczucie towarzyszące uderzeniu ich ciał o kościste ramiona jaszczura również nie można było zaliczyć do tych przyjemnych.
- Wzbił się w powietrze... Szybko, ruszajmy do góry!- wrzasnął przerażony Ungaar, zapominając o skrzyni. Poderwał się na równe nogi i nie zwlekając rzucił się ku wyrastającym z ziemi skałą. Katty jedynie kątem oka dostrzegła jak półork zbliża dłoń do poruszających się ust... W następnej chwili jego postać rozpłynęła się w powietrzu...
Teraz spojrzenie kobiety padło na wyżłobione pośród skał "korytarze". Nie zapewniały one pewnej osłony od powietrza, jednak z pewnością prędzej umkną ciosom śmiercionośnej bestii pośród skał niż na otwartej przestrzeni.

Tylko co z tajemniczą skrzynią?!




-------------
Rzuty obronne [refleks ST15]
Jar O'sleaw
Rzut w kostnicy=9
Jasper
Rzut w kostnicy=11
Szczur
Rzut w kostnicy=12
Ventix
Rzut w kostnicy=25
Katty Willow
Rzut w kostnicy=26

Stłuczenia
Jar O'sleaw
20PS = 2PW
Jasper
7PS
Szczur
7PS

Glyswen 31-08-2012 10:00

Rozwścieczony kapłan dreptał tuz obok poturbowanego Zylda. Obaj w ponurym milczeniu wlekli się niemiłosiernie gdzieś z tyłu drużyny.
Jednak Jareczek z natury był towarzyski człekiem, toteż szybko zażegnał tę niezręczną chwilę słabości:
-Widzisz tego kutasa - wskazał palcem Ungara sapiącego coś koło ucha Katty - Cuś mi się wydaje, że bardziej zależy mu na tej skrzynce niźli na wdziękach naszej temperamentnej dupki... Nie ciekawi Cię aby co jest tam łoj w środku? Ten chujek musiał cały czas to wiedzieć... Skur...

Posoka i wszelkie możliwe gówno zafajdały ledwo co wyprany przez morze strój O'sleaw'a.
Sługa Umberlee próbował krzyknąć, niestety skrzydło jakiegoś wielkiego ujstwa zdzieliło go w prost w jego biedny, obolały ryj.

Po raz wtóry wylądował na piasku, plując i sarkając wszelkim możliwym piachem, krwią i gównem z trzewi kanoniera.

Minęła chwila nim doszedł do siebie...
Rzut oka w niebo wystarczał, by zwalić z nóg niejednego śmiałka.
Wielki, ogromny wręcz, jaszczur dryfował pośród obłoków białego puchu, na powrót szykując się do następnego pikowania wprost... na bezbronnych rozbitków.

W tej sytuacji nie było czasu na zbędne myślenie.
Kapłan zerwał się na równe nogi, łapiąc po drodze manierkę rozprutego na dwie części orka, po czym z zapałem murzyńskiego sprintera wypruł ku reszcie drużyny.
Kątem oka dostrzegł okrętowego przygłupa, czy jak to woli kuglarza, który z bananem na ustach, tak jakby nigdy nic rozpływa się w powietrzu.
-Co on do... - W myślach Jara poczęły kiełkować wszelkie możliwe teorie spiskowe z Ungarem i drewnianym pudłem na czele. Oj nie! Nie da mu tej przyjemności! - Skrzynka! - Ruchem dłoni przywołał majtka - Szczur! Pomóż mi z tym chujstwem! Szybko! Otwórz wieko moje dziecko! Będę Cię osłaniał!

Nie czekając na reakcję chłopaka zwrócił się ku nadlatującej gadzinie.
-Na gniew Umberlee! Wypierdalaj zasrańcu i wychędoż się sam!

W chwilę później łaska Suczej Królowej spoczęła na rozbitkach z "Ponurej Klary" i całą załogę spowiła gęsta, nieprzenikniona mgła.



----------------------
Rzucone zaklęcia:
-nieprzenikniona mgła


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:32.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172