Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2012, 18:40   #11
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Gregor, kontynuując w stronę sali jadalnej, cały czas miał na twarzy delikatny uśmiech. Z trudem przyznawał to przed sobą, ale brakowało mu Uniwersytetu. W tych murach drzemała potęga zdolna zniszczyć świat. Wiedza, która była mu potrzebna.

Westchnął delikatnie. Tak jak się spodziewał, zdanie egzaminu przyszło mu z łatwością. Prawie zbyt łatwo. Wyglądało na to że Mustrum obniżył nieco wymagania od jego odejścia. Eversor zastanawiał się czy było to spowodowane głupotą współczesnych studentów, czy też chęcią powstrzymania potencjalnych rywali od zdobycia wiedzy. Redman zawsze był trudny do odczytania. Był również potężny. Jego potęga nie zmalała ani odrobinę w czasie nieobecności Gregora. W dalszym ciągu był najbardziej imponującym magiem którego widział w swoim życiu.

Będzie czerpać przyjemność ze złamania go.

Niemniej, rzeczy mają swój porządek w świecie. Nie posiadał jeszcze potęgi by uczynić to co zaplanował. Niedawno, dosłownie przed chwilą, zostało mu zademonstrowane co spotyka tych którzy nie potrafią oceniać swoich sił. Mógł z dużą dozą prawdopodobieństwa orzec że patrzył na koniec maga imieniem Jorah Flambee. Po takiej porażce i upokorzeniu z rąk samego Nadrektora, zostanie zapewne szybko zastąpiony którymś ze swoich bardziej ambitnych i zdolnych podwładnych.

Co według Gregora w pełni mu się należało. Nie za brak zdolności magicznych, a za głupotę i brak opanowania. Eversor poważnie wątpił czy na całym Uniwersytecie była choć jedna osoba zdolna choćby dotrzymać kroku w wymianie magii bojowej z Nadrektorem, a co dopiero spróbować zabić go jednym zaklęciem.

Ale, rozważania na przyszłość mógł chwilowo zostawić w spokoju. Uczta czekała. A uczty wydawane przez Uniwersytet słynęły z przepychu. A oprócz tego, nie było go na uczelni przez ponad rok. Polityka tego miejsca była niezwykle płynna. I choć magii wyższego stopnia trzymali języki za zębami, ich uczniowie i podwładni, zwłaszcza pod niewielkim wpływem alkoholu, byli o wiele bardziej rozmowni. Kto wie, ta jedna uczta może pomóc mu nadrobić całą jego nieobecność. A może nawet przynieść okazję do podniesienia własnej pozycji.

Służba nie była specjalnie w jego stylu, ale każdy musiał od czegoś zacząć, nieprawdaż?
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 25-09-2012, 20:15   #12
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Garkthakk


Jego, a raczej ich przybycie, poprzedzone zostało nienaturalnym ożywieniem. Właściciel tawerny zaczął na szybko myć blat, kreśląc mokrą ścierą smugi na długo nieczyszczonym drewnie. Kurtyzany i tanie dziwki zaczęły stroszyć się i poprawiać wiszące luźno suknie, stojąc wzdłuż ściany niczym jakaś obsceniczna wystawa pod tytułem „Piękno i Brzydota”. Ci zaś, którzy siedzieli najbliżej drzwi, dość szybko zaczęli się od nich odsuwać, szurając krzesłami o podłogę, a nie raz przesuwając na bok całe stoliki.

Kiedy weszli, Garkthakk uśmiechnął się tylko nad swoim kubkiem, siedząc pośród tłumu. Było ich trzech. Jeden wysoki, szeroki w barach i o byczym karku, ubrany w ciężką zbroję z wielu warstw skóry. Drugi był szczupły i niewiele niższy od pierwszego, odziany w lekką przeszywanice, z łukiem na plecach. Trzeci zaś, był krasnoludem. Niewielu przedstawicieli tej rasy zapuszczało się z dala od Shajpur i zachodniego pasma Gór Piaskowych. Ten miał przy boku dwa młoty a na grzbiecie migdałową tarczę. Każdy z tej trójki, bez wyjątku, miał na sobie strój do podróży pustynnych.

Półork spokojnie dopił zawartość swojego kubka i wstał, kiedy to obecność pustynnych awanturników przestała być w centrum uwagi bywalców karczmy. Miało się to zaraz zmienić. Krasnolud był niski, a w Krevlodh często takowych niedoceniano. Niesłusznie. Nie zmieniało to faktu, że walka z twardym konusem byłaby ciężka, a sława z niej znikoma. Łucznik to już w ogóle. Zabicie łucznika w walce wręcz to jak zabranie dziecku ulubionej zabawki. Za to ten dryblas… Krzywy, oburęczny miecz, który miał na plecach zasmakował już pewnie wiele krwi.

I właśnie, dlatego Garkthakk ruszył właśnie do niego.

Walkę trzeba było jednak zainicjować w sposób właściwy. Najpierw zajęcie przestrzeni neutralnej, czyli jednego, pustego miejsca siedzącego pomiędzy grupą awanturników a pozostałymi gośćmi. Potem, jak gdyby nigdy nic, zamówienie czegoś do picia. W tym czasie najpewniej któryś z trójki powinien być już zainteresowany bezczelnym mieszańcem. I wedle przewidywań Gark’a, ową osobą był upatrzony przez półorka wielkolud.

Pustynny awanturnik spojrzał wrogo na Garkthakka i ręką odsunął ze swojej drogi krasnoluda, zbliżając się do niego. Ten zaś spokojnie odebrał od zaniepokojonego karczmarza kubek, i wychylił go do połowy. Pokryty pustynnym pyłem mężczyzna zmarszczył brwi.

-Guza szukasz, mieszańcu… ?

Garkthakk wzruszył tylko ramionami, na co reakcja zakapiora była oczywista. Półork nawet uśmiechnął się, kiedy ręka napastnika wystrzeliła do przodu, wytrącając mu kubek z dłoni. I w tym momencie mogła zacząć się zabawa. Krasnolud stojący przy barze westchnął tylko.

-Znowu się zaczyna…- a wtedy już obaj mężczyźni mieli już w dłoniach broń.

Dwa oburęczne ostrza świsnęły w powietrzu, zderzając się ze sobą w deszczu iskier. Przeciwnik Gark’a był może i ociężały umysłowo, ale na pewno znał się na wojennym rzemiośle. Mięśnie na ramionach półorka naprężyły się niczym cumy holownicze, kiedy jedną rękę położył na grzbiecie swojej broni i pchnął z całej siły, odrzucając przeciwnika do tyłu by uniknąć zwarcia.

Osiłek cofnął się o dwa kroki i uśmiechnął, wykonując bronią dwa szerokie młyńce. Nie zdążył zrobić wiele więcej. Ani rzucić jakiejś obelżywej uwagi o matce półorka, ani też obrazić go w inny sposób. Bo Garkthakk był już przy nim, szeroko tnąc swoim ostrzem.

Dryblas wytrzeszczył oczy i w ostatniej chwili ustawił miecz na drodze bułatu, ratując tym samym swoją głowę przed zdjęciem z barków. Ostrze bułatu ze zgrzytem starło się z ciężką, szeroką klingą, mijając szyję swojego celu o włos. Półork zaś niesiony siłą ciosu wykonał jeszcze dwa kroki, stając bokiem do przeciwnika.

Mężczyzna uśmiechnął się na ten widok, mocniej chwytając miecz i ostawiając go poziomo, do szerokiego cięcia. Ostrze z gwizdem przecięło powietrze, ścinając czubek turbanu Garkthakka, który w ostatniej chwili pochylił się i uniknął dekapitacji. Awanturnik szeroko otworzył oczy, widząc jak przeciwnik, któremu tak łatwo dał się sprowokować wykonuje krótki młyniec ostrzem, ostawiając je poziomo w stosunku do jego brzucha.

Sekundę później zgromadzeni w tawernie jęknęli jednocześnie. Zwalisty awanturnik zaś stał jeszcze chwilę, patrząc na wylewające się z brzucha wnętrzności i krew. Sekundę później padł już na podłogę, martwy.

Garkthakk zaś obrócił się na pięcie, kiedy ciszę, jaka nastała w karczmie, przerwało dość flegmatyczne klaskanie. Półork odwrócił się na pięcie, unosząc w górę bułat gotowy do przelewania kolejnej krwi. Klaszczący zaś stał spokojnie w progu zajazdu, uśmiechając się przy tym serdecznie. Miał na sobie żelazną zbroję oraz biało-czerwony turban, tradycyjnie barwiony krwią poległych przeciwników.


-Wspaniały pokaz. Zaprawdę, piękna walka. I jaki widowiskowy finał!- barbarzyński wojownik zmarszczył brwi, widząc jak nieznajomy zbliża się spokojnie, z dłonią wygodnie opartą na rękojeści wiszącego przy boku sejmitaru. Spiął się, kiedy wojownik uniósł dłoń i wskazał na stygnące truchło ostatniego przeciwnika półorka.- Nie zmienia to faktu że pozbawiłeś mnie jednego z moich ludzi, a był mi on potrzebny

Garkthakk zgarbił się, kiedy za jego plecami rozległ się charakterystyczny dźwięk broni drzewcowej wyjmowanej z pochwy. To krasnolud i łucznik wyjęli broń. Obcy zaś uśmiechnął się, ukazując białe zęby przetykane złotem.

-Nazywam się Fassir Nyugan.- spojrzał krótko na dwóch swoich podwładnych przy barze i uniósł dłoń.- Spokojnie panowie, spokojnie. Sądzę, że nasz mocarny przyjaciel chętnie napije się ze mną, porozmawia, i kto wie, może wysłucha mojej propozycji. Ach

Fassir zatrzymał się w połowie drogi do stolika i spojrzał na karczmarza.

-Niech jakiś pachołek uprzątnie tego biedaka z podłogi. Wiem co miał przy sobie, sam mu płaciłem. A teraz, prawem podboju, cały dobytek mojego dawnego kamrata należy do obecnego tutaj pana… ?

I spojrzał na Garkthakka, unosząc brew.

-No właśnie. Umknęło mi twoje imię, przyjacielu…


Tsuki


Łomot ciężkich butów żołnierzy świątynnych niósł się echem po opustoszałych i jakby wyludnionych ulicach Dzielnicy Szlacheckiej. W każdym mieście takie miejsca miały inną nazwę. Ulica Bogaczy, Wysoki Dystrykt, Nadmiasto… Wszystkie miały jednak takie same cechy wspólne. Ludzie tam mieszkający mieli więcej złota niż mogli przejść i przepić a życie nocne nie dotyczyło tych miejsc. To ludzie średnio zamożni i biedni wychodzili na ulicę i do karczmy by oddać się wieczornej rozrywce. Bogaci zaś rozrywki mieli we własnych rezydencjach.

Dlatego też nikt po za kotami i parobkami zamiatającymi ulice nie schodził grupie inkwizycyjnej z drogi. Tsuki zaś rozglądała się dookoła, szukając jakichkolwiek podobieństw do swojej ojczyzny. Bogacze na Jadeitowych Wyspach prawda, budowali sobie wystawne dwory a nawet pałace, ale wszystkie opierały się na tym samym wzorze architektonicznym, różniąc się tylko kolorem dachówek i cegieł. Tutaj zaś… Tutaj każdy dom był inny, jakby właściciele konkurowali ze sobą o to, który będzie zwracał większą uwagę przechodnia. Tylko nieliczni szlachcice w Lantis kierowali się dobrym smakiem, a nie przepychem, przez co ich domy były nawet miłe dla oka i nie wyglądały jak marzenia szalonego złotnika.

Niestety, rezydencje pod bramę której podszedł oddział w którym była młoda elfka, należała do tych ozdobnych aż do przesady. Dwóch stojących przed bramą strażników uniosło brwi na widok zbrojnych, żądających wpuszczenia na teren posesji. Obaj mieli na sobie błękitne tuniki, złocone półpancerze i paradne hełmy, nie chroniące nawet przed deszczem.

Galev wystąpił do przodu, wyjmując spod płaszcza jakieś urzędowe pismo, obarczone kilkoma pieczęciami i dziesiątką różnego rodzaju podpisów. Obaj strażnicy jakby pobladli.

-Z ramienia Inkwizycji Kościoła Św. Cuthberta, wzmocnionej prawem Rady Kupieckiej oraz Straży Miejskiej, żądam przepuszczenia nas w celu… STÓJ!

Starszy inkwizytor poderwał się i z niezwykłą jak na swój wiek szybkością złapał za rękę strażnika, która to zaczęła podnosić się i dyskretnie sięgać po sznur wiszącego przy bramie dzwonka. Drugi strażnik podskoczył, spojrzał to na towarzysza, to na inkwizytora i ruszył w stronę drugiego dzwonka, wyciągając przed siebie ręce.

Nie zdążył.

Stojąca obok inkwizytora dziewczyna poderwała się równocześnie ze swoim nowym zwierzchnikiem, dobywając miecza. Wąskie ostrze świsnęło w powietrzu, trąc o paradny półpancerz i dosięgając boku biegnącego pachołka. Mężczyzna jęknął, padł na ziemię i złapał się za bok, wijąc się z bólu od stosunkowo niegroźnej rany. Dwóch stojących za dziewczyną rycerzy podeszło do niego szybko, wpychając mu knebel do ust. Podobnie postąpiono ze strażnikiem unieruchomionym przez Galeva.

Minutę później kolumna szła już przez wspaniały ogród, otaczający rezydencję. Inkwizytor spojrzał na idącą w milczeniu dziewczynę.

-Dobrze się sprawiłaś. I dobrze, że nie zbiłaś go na miejscu. Najpewniej nie wiedzieli, co robią, wykonując tylko rozkazy pana domu. Chociaż kto wie. Przesłuchanie to wykaże…- mężczyzna zadarł głowę kiedy cała grupa stanęła przed rezydencją. Parter, dwa piętra i ozdobne wieżyczki w rogach, a to wszystko zdobione złotem i pirytem. Zaharad uniósł dłoń a towarzyszący mu rycerze rozbiegli się. Pięciu pobiegło na tył domu, do drzwi kuchennych. Dwóch stanęło przy klapie od piwnicy a kolejnych dziesięciu stanęło przed główny mi drzwiami. Ośmiu pozostałych stanęło dookoła budynku, obstawiając okna. Inkwizytor skinął głową.- Zaczynać

Jeden ze stojących pod bramą rycerzy skinął głową i uniósł w górę dłoń zaciśniętą w pięść. Tsuki od razu dostrzegła pierścień widoczny na jego palcu wskazujący. Dość popularny i przydatny przedmiot magiczny. Pierścień Tarana.

Kilka sekund później drzwi eksplodowały w chmurze drzazg i odłamków, a rycerze wlali się do środka w milczeniu. Podobna eksplozja miała miejsce za domem.

Tsuki uśmiechnęła się, kładąc dłoń na rękojeści miecza i robiąc dwa kroki w kierunku posiadłości. Nim jednak weszła do środka, poczuła na ramieniu silną dłoń, przytrzymującą ją w miejscu. Gdyby był to jakiś napastnik, nie Galev, jego ręka leżałaby już pewnie na ziemi, w kałuży krwi.

Elfka spojrzała na Inkwizytora. Ten pokręcił tylko głową.

-Nie masz jeszcze doświadczenia i oficjalnego glejtu. Wiem, pod bramą przydałaś się ale raniłaś człowieka, czego powinniśmy unikać. Zabrałem cię tutaj żebyś zobaczyła, w jaki sposób działamy. Jak palce u dłoni. Każda grupa działa w oparciu o działania pozostałych.- samurajka poniosła wzrok i zmrużyła oczy, obserwując widoczny przez okna ruch. Na parterze i pierwszym piętrze miało miejsce spore zamieszanie. Do uszu dziewczyny dobiegły gniewne wrzaski, krzyki i dźwięk tłuczonego szkła. Galev spojrzał na dwójkę pilnującą klapy do piwnicy. Rycerze skinęli głową i ruszyli wspomóc towarzyszy wewnątrz budynku. – W większości wypadku naszym celem nie jest zabijanie, a łapanie heretyków i poddawanie ich badaniom. Wielu z nich jest opętanych w brew własnej woli. Często też myślą że to zwykła orgia, a nie oddawanie czci demonom. Dlatego też staramy się selekcjonować ludzi którym można pomóc, od tych którzy to zepsucie szerzą na innych. Właśnie to jest powołaniem Cuthbertian, pomoc… CO?!

Inkwizytor przerwał wykład i wraz z Tsuki poderwał głowę, kiedy gdzieś na piętrze rozległ się charakterystyczny trzask z pistoletu skałkowego. Następnie drugi i trzeci. Potem krzyki. Mężczyzna zacisnął zęby.

-Co tam się dzieje… ?

Jakby w charakterze odpowiedzi, okno nad drzwiami wejściowymi eksplodowało w chmurze szklanych odłamków. Na dziedziniec pod rezydencją zaś spadło ciężko ciało jednego z rycerzy świątynnych. Młody mężczyzna leżał na ziemi z szeroko rozłożonymi rękoma i pustymi oczami. Z jego nosa i ust ciekła cienka stróżka krwi a w piersi miał dwie rany postrzałowe.

Nim ktokolwiek zdążył się do niego zbliżyć, przez wybite okno wyleciał mały, kulisty obiekt snujący za sobą dym od zapalonego lontu. Zahard rzucił się do tyłu, przy okazji pociągając za sobą Tsuki.



-PADNIJ!

Eksplozja która miała miejsce sekundę później zmiotła z nóg trzech rycerzy, resztę powalając podmuchem ognia. Tsuki, która jako jedna z nielicznych nie odniosła obrażeń usiadła z trudem a w uszach nadal jej dzwoniło. W kłębach dymu dostrzegła postać w czarnym płaszczu, która wybiegła przez główne drzwi, strzelając do wnętrza rezydencji z pistoletu skałkowego. Dziewczyna zamrugała, obserwując jak napastnik odrzuca bezużyteczną broń i puszcza się biegiem pomiędzy krzakami i drzewami porastającymi ogród. Powoli wstała, powoli zwalczając oszołomienie wybuchem.

Minęło ono całkowicie, kiedy kilkanaście metrów od niej rozległ się strzał, a kula świsnęła obok niej, powierzchownie muskając jej skórzany naramiennik. Oczy dziewczyny zogniskowały się na mężczyźnie, który zamiast uciekać próbował posłać w zaświaty jeszcze jedną osobę.

A to było już czymś, czego nawet złodzieje nie puściliby płazem.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 25-09-2012 o 22:26.
Makotto jest offline  
Stary 25-09-2012, 20:20   #13
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Terrak


-Panie mistrzu, wpuść nas!

-Tak, wiedzy nam trzeba!

-I wina!

-Wino to nie tutaj, głupku!

Czarnoksiężnik westchnął, patrząc przez judasza na czterech podpitych chłopaków z dobrych domów, którzy pod wpływem wina zaczęli pragnąć literatury. Terrak wiedział, jaka literatura będzie interesować ich najbardziej, ale zwykle oprócz sprośnych opowieści, któryś kupował dodatkowo jakiś bogato ilustrowany atlas lub powieść podróżniczą o szczególnie interesującym tytule. Zawsze to kilka dodatkowych sztuk złota do kieszeni, nawet jeśli musiał ponownie rozpalać świecie pomiędzy regałami i mieć oko na podpitych młodzieniaszków.

I kiedy wpuszczał tak czterech witających go serdecznie chłopaków, przez myśl przeszło mu że mogą być to jacyś przebrani bandyci. Myśl ta szybko jednak minęła, kiedy poczuł w ich oddechach sporą ilość alkoholu a jednym z nich był gnom. Gnomy nigdy nie parały się rozbojem innym niż włamania i kradzieże kieszonkowe. Dowiedział się o tym za równo z własnego doświadczenia, jak i z licznych ksiąg jakie miał w swoim sklepie. W każdym pamiętniku jaki dane było mu czytać, gnom był albo alchemikiem, albo złodziejem, albo bardem, albo inżynierem. Czasami zdarzali się zaklinacze i czarodzieje, ale to rzadziej. A jeśli gnom był wojownikiem, to najpewniej siedział pośród swoich rodaków w charakterze strażnika miejskiego albo czegoś w tym rodzaju.

Tak czy inaczej Terrak zamknął drzwi, westchnął i ruszył między regały, w ślad za wesołą gromadką. Raczej nie tego spodziewał się, otwierając sklep i snując mroczne plany.

***

-Mówię ci mistrzu, uważaj na wyedukowane dziewuchy. Ja ostatnio jedną taką spotkałem… O tak, właśnie to! „Klasztorne Receptury”! Tego szukałem! Hmmm… O czym to ja? A, no tak. Dziewucha z Kupieckiej Szkoły dla Pań. Matko, śliczna, wygadana i do tego myślałem że figlarna! Cały czas gadała mi o SEKStansie. Rozumie mistrz, sekstans. Dopiero jak poszła do domu żeby mi go pokazać, okazało się że to jakiś wichajster do map…

Terrak spokojnie pokiwał głową, odbierając od mężczyzny trzy sztuki złota za dobrze wyprawioną księgę. W sumie, wpuszczenie bogatych pijaczków było dobrym interesem. Sprzedał trzy sprośne książki ze wspomnieniami kurtyzan, jedną książkę o przygodach jakiegoś Westaliańskiego Kapera, jedną ilustrowaną księgę o szlachetnych rodach z A’loues i rzecz jasna „Klasztorne Receptury” czyli tomiszcze instruujące jak uwarzyć syrop na kaszel albo zdrowotną nalewkę.

Mężczyzna spokojnie wrzucił osiem sztuk złota i pięć srebrnych lintarów do sakiewki przy pasie i pokiwał głową, kiedy wychodząc jego klienci dyskutowali między sobą. Nie dowiedział się niczego szczególnie odkrywczego, ale wiedział przynajmniej, do którego z portowych doków udać się by zakupić afrodyzjaki i inne używki zakazane przez prawo. Przydatna wiedza, chociaż może jeszcze nie teraz.

Kiedy klienci wyszli, zostawiając czarnoksiężnika samego, w księgarni zapadła nieco bardziej odpowiednia dla tego miejsca cisza. Terrak spokojnie wsunął skobel na swoje miejsce, przekręcił klucz w zamku i zamarł. Gdzieś pomiędzy regałami rozległy się spokojne, odbijające się echem kroki. Mężczyzna zmrużył oczy i pochylił się lekko, dostrzegając w cieniu ciemną postać, swobodnie przechadzającą się miedzy półkami.

Prawie podskoczył, kiedy intruz odezwał się.

-Naprawdę dobrze się pan tu urządził. I widzę, że ruch spory. Wielu kupców przez lata musi dochodzić do tego co pan osiągnął w kilka miesięcy. To doprawdy, imponujący.- Terrak podszedł bliżej źródła głosu i wychylił się zza półki, żeby lepiej przyjrzeć się swojemu nieproszonemu gościowi.

Intruz zaś dalej spokojnie spacerował, oglądał grzbiety książek i w ogóle nie zwracał uwagi na najemcę przybytku. Długie czarne włosy oraz broda opadały na jego plecy, pierś oraz ramiona a czarny płaszcz dopełniał całego wizerunku typa spod ciemnej gwiazdy. Do tego wszystkiego nie pasowały tylko jego oczy, spokojne i kalkulujące.


W końcu obrócił się w stronę Terraka, unosząc w górę gruby pakunek przewiązany sznurkiem.

-Mój pracodawca ma dla pana prezent i ofertę. Zaproponuje pan żebyśmy usiedli?- broda i wąsy zmieniły ustawienie, kiedy tajemniczy osobnik uśmiechnął się.


Gregor Eversor



-…no i mówię wam, niech mnie diabli, jak głupiec wyleciał w powietrze, wcześniej wygłaszając jedno ze swoich słynnych „Już wiem co zrobiłem źle!”. Od tamtej pory Mistrz Katedry Alchemicznej jest tamten gnom, i wierzcie mi albo nie, od miesiąca nic tam nie wybuchło.

-Pff! Opieprza się za królewskie złoto przeznaczone na badania, mówię wam. Gdyby stary Rufus był mądrzejszy to robiłby to samo, tylko co jakiś czas przynosząc jakieś wariacje na temat eliksirów leczniczych. A tak to co? Zeskrobali go ze ściany, włożyli do trumny i postawili mu popiersie. I co z tego że wynaleziony przez niego płyn jest silnie wybuchowy, skoro nie da już rady ulepszyć receptury?

Nieco dalej jakiś student wbił nóż w stół, rozsypując groch dookoła. Był wysoki, muskularny i nie wyglądał na typowe absolwenta Wysokiego Uniwersytetu.

-Stołp był tutaj, a dookoła hordy orków. W sensie wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy, ale mistrz Dancan rzucił czar oświetlający. Mówię wam, najpierw wszędzie było ciemno, potem wszędzie zrobiło się jasano, a na końcu wszędzie było zielono.

Otaczający go koledzy zaśmiali się, po czym jeden spojrzał na sterczący ze stołu nóż i stos grochu dookoła.

-Jeśli strach nie rzucił ci się na oczy, i faktycznie ich tam tylu było, to co ten twój cały mistrz Duncan zrobił?

-To co musiał, obronił nasze dupska przed orkami. W końcu miał nas sprowadzić na Uniwersytet z Kirkwall. Więc uniósł rękę i wezwał burzę…

-E tam. Druidzkie sztuczki!

-Tylko po to by za jej pomocą wzmocnić nawałnicę piorunów którą przywołała potem. Cholera, przez dwa dni jeszcze miałem jasno przed oczami. Setki kolumn światła, a pod nimi skwierczący od elektryczności orkowie.- młodzian pokiwał z zadowoleniem głową.

Gregor zaś spokojnie ukroił kawałek befsztyka i zapił kęs winem. W sumie, nie musiał nawet za bardzo zagadywać ludzi siedzących dookoła niego. Uczniowie, adepci oraz magowie niższej rangi mówili głośno, chętnie i dużo. Jak na magów przystało. W ciągu kwadransa od rozpoczęcia posiłku mag dowiedział się wielu interesujących rzeczy.

Duncan Walls, były Mistrz Katedry Magii Wojennej odszedł na emeryturę, powróciwszy do swojego klanu by strzec północnej granicy Conlimote. Eversor pamiętał tego potężnego górala z młotem oburęcznym na plecach, który był jego pierwszym nauczycielem walki magicznej. Duncan w pewnym stopniu faworyzował młodego Gregora, widząc w nim duży potencjał magiczny.

Mistrzowie Katedry Alchemicznej zaś zmieniali się regularnie, co kilka miesięcy. Ostatni mistrz tej dziedziny, Rufus Scigmore, wysadził się w powietrze, jednocześnie tworząc wysoce niestabilny płyn wybuchający przy najmniejszym wstrząsie. Obecny zaś, pracował w ciszy co przyzwyczajonym do eksplozji uczniom wyraźnie sugerowało że nic nie robi. Sam Gregor dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że alchemia nie zawsze polega tylko i wyłącznie na wybuchach.

Podczas pobytu Gregora po za Uniwersytetem miało też miejsce wydarzenie które wywołało niemałe kontrowersje i konflikt Wysokiego Uniwersytetu z Dworem Królewskim. Mustrum Redman oficjalnie pozwolił na założenie Katedry Komunikacji Post Mortem, która krótko mówiąc zajmowała się nekromancją. Finalnie spór wygrał Nadrektor argumentem „Skoro tak boimy się nekromancji, to jak mamy się przed nią bronić nie znając zasad jej działania?”. Stary miał łeb na karku.

Nowinką dla Eversora było też utworzenie Magicznego Bractwa. W sumie była to po prostu katedra zajmująca się podróżami i zbieraniem dodatkowych informacji na temat sztuk magicznych. Wielu nazywało ją Ligą Łazików, co nie zmieniło faktu że dzięki nim Katedra Badań nad Magicznymi Stworzeniami otrzymała kilka nietypowych gatunków.

Gregor zaś spokojnie upił łyk wina i rozejrzał się dookoła. Zmarszczył brwi widząc młodą magiczkę, obserwującą go z leciutkim uśmiechem spod kaptura naciągniętego na głowę. W cieniu purpurowego nakrycia głowy lśniły jej bystre oczy. Nim mag zdążył się jej przyjrzeć, przez salę przemaszerowała kolumna służących, kładących na stołach następne potrawy. Kiedy przeszli, krzesło dziewczyny było już puste.

Po kilku godzinach uczta miała się już ku końcowi. Biesiadnicy zaczęli wstawać ze swoich miejsc i samotnie, parami lub też w grupach udawać się na spoczynek do swoich pokoi. Uczniowie i adepci musieli cisnąć się w większych lub mniejszych dormitoriach. Na szczęście dla Eversora, magowie niższej rangi, tacy jak on, mieli już własne kwatery. Co ciekawe, on swój przydział otrzymał jeszcze przed zdaniem egzaminu. Interesujące…

Opuszczając salę jadalną w tłumie dostrzegł charakterystyczny, purpurowy kaptur.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 25-09-2012, 20:48   #14
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Przyjrzawszy się wielce oryginalnej trupie w swym środku lokomocji Buttal szybko zasnął wypoczywając po trudach dnia i trawiąc kanapeczkę z pieczoną wieprzowinką. Obudziły go hałasy, niespodziewane w ciszy spokojnego snu. Wyrwany z sennych marzeń o tronie ze złota posłyszał wnerwione okrzyki tym razem na żywo. Ba nawet ujrzał je w kolorze. Sądząc po porze powinni znajdować się jakieś 15 kilometrów od celu podróży.

Tymczasem pasażerowie i inni podróżni kłócili się ze strażą a zza zawału wystawały trupy.

-Cuuuuudownie – pomyślał Buttal – doskonały zaczątek nowej pracy. Śnieg, rąbanka i zbrojna warta.

Wychyliwszy się z pojazdu i stojąc na bocznym progu, przeciągnął się zawzięcie jednocześnie dyskretnie zerkając za zawał. Następnie wstał, poprawił spodnie pas i ruszył w stronę barykady. Dotarłszy w pobliże tłumu czekał spokojnie aż skończy się pyskówka. Gdy ludzie (i niziołki) odeszli do swoich powozów schronić się przed zimnem widząc że nic nie uzyskają zagadnął z cicha acz grzecznie dowódcę grupki:

- Przepraszam Panie kapitanie. Chciałem się zapytać jak szybko spodziewać się można tego wozu i ile może zająć udrożnienie trasy z trupów.. to jest przepraszam pniaków i lodu. Lekko zmieszany żołnierz odparł burkliwie: W tą pogodę? Pewnie i do wieczora albo i jeszcze trochę. A co, spieszy się? Radze się przespać, za szybko nie ruszycie. Co rzekłszy skrzywił się spoglądając przez ramię.

Odpowiedź bardziej niż nie zadowoliła Buttala. Nie dość że wydał cztery złocisze na szybką podróż to podróż zapowiadała się równie prędka jak w legendarnych wislawskich liniach dyliżansowych kolejach o których bardowie opowiadali po całym świecie – aczkolwiek nigdy pozytywnie. A czcigodny Dimzad powtarzał że liczy się pospiech. Pospiech to gotówka, a gotówka to rzecz miła każdemu. Zwłaszcza kiedy jej nie ma. Rozumiał przyczynę zatoru – nikt nie chciał paniki ale przecież ci barbarzyńcy nigdy nie zostawali długo – napadali, brali co chcieli i na złamanie karku uciekali. W innym razie wojska króla zmiażdżyły by ich ledwo zdążyła by wieść dotrzeć do pierwszego z brzegu posterunku. W jego głowie powstał plan alternatywny – w końcu trzeba pokazać szefuńciowi co to znaczy pośpiech u młodego, zdolnego (to trzeba podkreślić zwłaszcza) i tęskniącego za walutami wymiennymi (a to podkreślić jeszcze głośniej z kolei) krasnoluda.

Po tym błyskawicznym procesie myślowym Buttal sięgał do swej pancernej sakwy nazbrojnej, wyjął list i pokazawszy błękitną pieczęć żołnierzom rzekł : Niosę pilną wiadomość i nie mogę zwlekać, po czym uciszając gestem dłoni owego rozmówcę. Tak więc to ja pójdę piechotą, do miłego się z państwem. I nie zatrzymujcie mnie- nic nie wyjawię lecz jeśli opóźnicie mnie mój zleceniodawca się dowie się o tym niezwłocznie – tu Buttal machnął raz jeszcze listem z widoczną pieczęcią i licząc że nikt z pasażerów nie zwrócił uwagi na ich cichą rozmowę przeskoczył barykadę i rozejrzawszy się szybko po pobojowisku aby zorientować się w skali napadu. Po czym szybkim truchtem ruszył stronę Kazad Naz, rozglądając się pilnie względem zagrożeń. Ni śnieg ni deszcz ni upierdliwa straż nie zatrzyma krasnoludzkiego posłańca w drodze po wypłatę – zaśmiał się cicho pod nosem.
 

Ostatnio edytowane przez vanadu : 25-09-2012 o 20:54. Powód: względy estetyczne tekstu ;)
vanadu jest offline  
Stary 25-09-2012, 20:58   #15
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Gogle tropiciel już dawno temu włożył do kieszeni a kaptur zsunął, jedynie maska chroniła mu nos i usta. Wzrok dostosowywał mu się gładko a to do całkowitej ciemności panującej w rozpadlinach i w martwym lesie, a to do lekkiej poświaty gwiazd na bardziej widocznych, odkrytych przestrzeniach, gdy przemierzał je w pościgu za zabójcami Grzeszników. Sam się zastanawiał co w niego wstąpiło, by tak bardzo nadwerężać zasób sił, przecież już z trudem ciągnął za sobą nogi, mimo całej krzepy suchego jak rzemień ciała. Może łowiecka gorączka … a może chęć zmierzenia się z bardziej umiejętnymi od siebie. Albo ciekawość, albo fascynacja, albo …

Wszelkie takie myśli wywietrzały mu z głowy gdy nurkował w pyle pokrywającym kotlinę w poszukiwaniu schronienia. Ciężki plecak wcisnął pod krzak, sam zaś zaległ z przygotowaną bronią, przyglądając się pokracznym sylwetkom. Zmrużył oczy i znieruchomiał, nawet myśli uspokoił i odwrócił od dostrzeżonych istot, by nie wyczuły zagrożenia szóstym zmysłem właściwym dzikusom, wyczulonym na niebezpieczeństwo. Oddychał równo i niespiesznie, a prymitywny filtr maski dodatkowo tłumił dźwięk. Jeśliby określać przynależność we wszechświecie tego kawałka przestrzeni który przypadkiem jego osoba wypełniała, to starał się pretendować do roli ułamka metra sześciennego piasku, kamienia i powietrza.

Niestety, gnolle mogły mieć inne zdanie na ten temat...

Kręciły się po kotlinie, węsząc i rozglądając się, jakby w poszukiwaniu żeru. A to oznaczało że mogą go odkryć w każdej chwili, z pomocą wiatru czy nie. Petru obrócił głowę gdy żaden z nich akurat nie spoglądał w jego stronę, ostrożnie dotknął dostrzeżonej rośliny ale cofnął palce - była zbyt wiotka by mu się przydała, a jej wyrwanie narobiłoby zbytniego hałasu. Zamiast tego przesunął dłonią po pyle i natrafił na coś co poruszyło się pod dotykiem. Kawałek krzemienia zagrzebany w prochu był nieregularny i wielkości raptem połowy pięści mężczyzny, ale na jego potrzeby powinien wystarczyć. Zacisnął na nim palce i znowu spojrzał na gnolle, wyczekując na odpowiedni moment. Gdy na jedno czy dwa uderzenia serca ich łby zwróciły się w inną stronę a wiatr świstał mocniej pomiędzy krzemiennymi ostrzami wyrastającymi ze skał, posłał kamień łukiem, ponad przeciwległą krawędzią kotliny. I modlił się do Ojca Słońce by żadne ze stworzeń nie dosłyszało skrzypnięcia jego zbroi podczas rzutu. Obydwa może by i pokonał, ale nie bez ran, być może fatalnych … a nie wiedział czy towarzysze hienom podobnych istot nie znajdują się gdzieś w bezpośredniej bliskości. Nie, lepiej było opuścić to miejsce korzystając z dywersji. Niezwłocznie, będąc żywym, zdrowym i nie tracąc dobytku.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 26-09-2012, 21:21   #16
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Tsuki zacisnęła zęby, powoli podnosząc się z ziemi. Podparta obydwoma rękoma, podkurczyła nogi by z gracją unieść się do pionu. I wypuścić powietrze, gdy jej dłoń powoli sunęła w stronę rękojeści jej katany. Poruszając ramionami, w celu rozluźnienia mięśni, pozwoliła sobie na powolny obrót twarzą w stronę owego plugastwa, które miało tą czelność użyć przeciw samurajowi broni palnej. To była hańba i potrzask. Splunięcie w twarz jej przodków, jej tradycji, całej kultury Jadeitowych Wysp. Wpierw, te śmiecie wysłały armadę by przejąć władzę nad jej domem i wyssać z niego ostatnie soki, teraz jeszcze jakiś słabeusz, który pewnie nawet nie potrafił porządnie władać mieczem, obraził ją.

Ręka zacisnęła się na rękojeści, gdy sama wzięła głębszy oddech i wypuściła zebrane powietrze przez nos. I ruszyła, z ostrzem wciąż schowanym. Jej celem był ten uciekający śmieć, ale nie była ślepa. Zamierzała ściąć każdego, kto był kultystą lub należał do tej małej grupki czcicieli plugastwa i hedonizmu. Sprawiedliwość dosięgnie każdego, a ona kiedyś dopadnie tego, który splunął na nią. Kwestia czasu.

Mężczyzna zrozumiał że popełnił błąd już w chwili kiedy spudłował a elfka spojrzała w jego stronę. Pistolet skałkowy poszybował w zarośla a jego właściciel zaczął uciekać. Oglądając się przez ramię zrozumiał że ściga go śmierć. Śmierć pod postacią rozwścieczonej samurajki.

Tsuki zaś spokojnie i z kocią gracją biegła za nim, zwinnie omijając drzewka od których odbijał się jej cel i przeskakując ponad zaroślami. Kimkolwiek był, znał ogród i samą rezydencję. Dobrze wiedział gdzie biegł, do bocznej furtki.

Dopadnięcie do wykutych z żelaza drzwiczek i otworzenie ich zabrało mu kilka drogocennych sekund. Kiedy w końcu udało mu się pokonać pordzewiałe zawiasy, rzucił się na ulicę, nie zamykając nawet za sobą drzwi. Tsuki wypadła tuż za nim, rozglądając się.

Stojący na zewnątrz dryblas zmarszczył brwi, patrząc to na elfkę, to na uciekającego przed nią mężczyznę. Padalec minął go, wrzeszcząc.

-Zatrzymaj ją, zabij! Zrób coś, do cholery!


Jego ochroniarz ocenił przeciwniczkę wzrokiem i odrzucił płaszcz, sięgając po wiszący przy boku miecz.

Kilkanaście kroków dzieliło ją od przeszkody, następnie kilkadziesiąt od jej celu. I co ważne, walczyła przeciw tutejszemu dryblasowi. Kupa mięśni kiepskiej jakości i zero mózgu. Dlatego właśnie bez oporu ruszyła dalej, nie przejmując się tą marną istotą.

Dłoń nie zadrżała nawet na chwilę, gdy ostrze wysunęło się, krzesząc iskry od metalowego zakończenia pochwy jej ostrza. Nie zwolniła nawet na chwilę, ale jej ostrze cięło horyzontalnie, na wysokości gardła nieszczęśnika. I kolejnym szybkim ruchem strzepnęła krew z ostrza. Nie obejrzała się, nie pomyślała o tym, nie miała nawet cienia wątpliwości, gdy ruszyła dalej, nieustannie zbliżając się do jej celu, któremu brakło tej samej gracji jaką ona była obnażona.

Dryblas nie miał pięknego dnia. Wpierw bura za spicie się i spóźnienie, potem warta na zewnątrz, a potem schowanie się przed pochodem Inkwizycji. Kilkanaście strzałów później, jego szef krzyczący by zabił elfkę. Dla dryblasa było to głupie, tak zmarnować dobrą kobietę. Jedyną myślą jaka zdążyła mu przejść jeszcze chwilę temu, było dlaczego ta kobieta była tak szybka. A potem już jedynie krew, która buchnęła z jego poderżniętego gardła, wciąż pompowana przez serce. Pobliską ścianę ozdobił przepiękny fresk krwi.

Uciekający jegomość zaś obejrzał się przez ramię i pożałował, widząc swojego podwładnego podającego na ziemię i elfkę z zakrwawionym mieczem i kropelkami krwi na policzku. Jakby kierowany impulsem, sięgnął pod płaszcz, po kolejny pistolet.

Tsuki nie zwolniła nawet kiedy kolejny trzask prochu posłał pocisk w jej stronę. Kula chybiła jednak sromotnie, krzesząc iskry i chodnik koło stóp dziewczyny.

Uciekinier zaklął szpetnie, i przyśpieszył kroku. Po kolejnych kilkunastu metrach wpadł do bocznej alejki, ciągnącej się wzdłuż jednej z głównych ulic miasta. Tsuki nie zwolniła i w pełnym pędzie minęła zakręt, świadoma że tchórz nie miał odwagi by zatrzymać się i zgotować jej zasadzkę z bliskiej odległości.

Swój cel dostrzegła, kiedy to gorączkowo wymijał beczki oraz inne śmieci ustawiona w zaułku. Uniosła brew, kiedy zatrzymał się i z całej siły kopnął z stojący pośród nich wózek. Wózek, na którym stały puste beczki wyniesione z pobliskiej karczmy.

Zmrużyła oczy na ewidentnie tchórzowską zagrywkę. Ta obślizgła miernota nie miała nawet odwagi walczyć jak prawdziwy wojownik. Tsuki oczywiście rozumiała, że nie każdego pobłogosławiono umiejętnością władania mieczem i używano tej tak zwanej broni palnej. Ale trzeba było zrozumieć, że strzelanie do prawdziwych wojowników było obrazą, a obrócenie się do nich plecami - obelgą równie wielką co kradzież jej rodzinnego daishio.

Nie mając innej możliwości, z wielką szybkością rzuciła się na ziemię, trąc lekko po niej. Jednocześnie do tego, udało się jej po prostu uniknąć wózka leżąc pod nim gdy ten przejechał. Wtedy znów szybko podparła się rękoma i ruszyła prawie z poziomej pozycji, w biegu wkładając katanę do osłony, by po dosięgnięciu jej przeciwnika, móc znów zaatakować wysuwając miecz szybkim ruchem. Tak jakby zaczynała nową walkę, dokładnie tak samo jak była uczona, gdy miała przerwę. By miecz obnażać dopiero gdy ma przelać się krew.

Mężczyzna zaklął szpetnie i otworzył szeroko oczy, kiedy jego prześladowczyni popisała się iście elfią zręcznością i uniknęła improwizowanego pocisku, który w mniemaniu jego mniemaniu miał zakończyć ten bezsensowny pościg. Co gorsza, dziewczyna nie wydawała się nawet zdyszana, kiedy on dyszał już ciężko.

Tsuki uśmiechnęła się krzywo, kiedy dobył zza pasa rapier i ruszył biegiem wzdłuż uliczki. Rapier! Wąski rożen nadający się tylko do pchnięć. Co prawda w rękach wprawnego szermierza był niebezpieczną bronią, ale czy wprawny szermierz uciekałby przed walką, strzelał do prześladowcy i szczuł go swoimi pachołkami? Tsuki miała ku temu spore wątpliwości. Dlatego też jeszcze bardziej przyśpieszyła kroku i wypadła za róg, za którym to przed kilkoma sekundami zniknął jej cel.

Zamarła, kiedy w półmroku błysnęła lufa pistoletu skałkowego. W sumie, jeśli liczyć po strzałach, mężczyzna miał ich przy sobie sześć i pozbywał się ich bez szczególnego żalu.

Dziewczyna drgnęła mimowolnie, kiedy usłyszała kliknięcie i syk zapalonego prochu. Kiedy jednak nie rozległ się strzał, a dźwięki otaczającego ją miasta zalały jej uszy, uśmiechnęła się lekko. Pistolet nie wypalił. Mężczyzna spojrzał na broń i pobladł.

-W mordę...

Odrzucił pistolet, zastępując go dobytym zza pasa lewakiem. Uśmiechnął się blado.

-No chodź, suko...- na ostrzu obu broni lśniła oleista substancja.

Żyłka na jej skroni dziwnie nabrzmiała, po usłyszeniu słów tej małej, oślizgłej kulki gnoju.

-S-Suka?!-

Jej osobiste Bushido nakazywało jej zmywać zniewagę krwią znieważającego, nawet jeśli oznaczać to będzie podążanie ścieżką zniszczenia. I w takich momentach cieszyła się, że nie była związana z żadnych panem, którego reputacja mogłaby ucierpieć przez jej akcje. Bycie związanym tylko ze sobą było czymś, co pozwalało jej działać lepiej i sprawniej.

Ruszyła do przodu, z ustami zaciśniętymi w gniewnym wyrazie. Porządny samuraj nie powinien okazywać emocji. Ale ona porządna nie była, daleko było jej do poziomu jej rodziców, a do legendarnych jeszcze dalej. I jak sama siebie określała, była NeoSamurajem. Nie pozwoliła by przeszłość ją ograniczała, ale szanowała przodków. A pierwsze cięcie padło na wysokości oczu przeciwnika, by nawet jeśli nie stracił oczu, krew je zalała i nie mógł nawet dobrze otworzyć ich.

Tsuki skrzywiła się, kiedy jej przeciwnik uniósł w górę ręce i bocznym krzyżem sparował jej cios. Nie było to jednak czyste parowanie. Tutaj, zamiast zatrzymać broń przeciwnika swoją bronią, ruchem nadgarstków zmienił trajektorię ruchu ostrza, unikając tym samym oślepienia. Następnie cofnął się o dwa kroki, wykonując dwa bezwładne cięcia, jedno rapierem, drugie lewakiem.

Tsuki tylko delikatnie wygięła ciało, unikając ich. Mężczyzna zaś uderzył plecami o ścianę.

Powoli jej twarz stawała się spokojna, a ona sama myślała odrobinę racjonalniej.

I zaatakowała jeszcze raz, uderzając horyzontalnie na wysokości głowy przeciwnika. Tym razem planowała jednak krok naprzód i gdy wyprowadziła to uderzenie, nie czekając na efekt, sięgnęła po Wakizashi i wykonała nim pchnięcie.

Honor nakazywał jej by z samurajem walczyła jedynie kataną. Ale jej przeciwnik samurajem nie był. Jego pech.

Tsuki zawirowała w półpiruecie, wykonując szerokie cięcie. Jej przeciwnik sapnął, kiedy nieudana parada nie powstrzymała ostrego niczym brzytwa ostrza a z jego twarzy buchnęła krew. Jego uśmiech został permanentnie poszerzony.

Finta zaś, mimo że nieudana, także odniosła skutek. Krótki miecz z sykiem wyskoczył z pochwy i wbił się głęboko w brzuch mężczyzny, pozbawiając go tchu. Ranny w twarz pechowiec powoli odjął dłoń od zmasakrowanych ust i całym ciężarem oparł się o ścianę, kiedy Tsuki powoli usunęła ostrze z rany.

-Nie... To nie tak... Nie tak miało się to skończyć...- jego gasnące oczy zogniskowały się na samurajce.- Ty, to wszystko... To wszystko twoja wina...

Oskarżycielsko wycelował w nią palcem. Tsuki nie zarejestrowała nawet kiedy padalec strzepnął dłonią, a mechanizm w jego rękawie wsunął mu do ręki miniaturowy pistolet skałkowy. Trzask wystrzału połączył się z piekącym bólem ramienia, kiedy pocisk przebił się przez pancerz i musnął ramię dziewczyny.

Mężczyzna skrzywił się tylko i opuścił bezwładną rękę.

-Diabli by to...

Splunęła w bok.

-Ja tu tylko sprzątam.-

I chociaż to nie wydawało się odpowiednie, oczywiście zmierzała zabrać wszystko co wartościowe, z jeszcze ciepłego ciała przed chwilą zabitego. Kilka pistoletów, jeden ukryty, amunicja do nich. Ta, to było coś co można było wymienić na złoto. Ale najważniejsze było czy ta istota nie miała jakichkolwiek listów czy kartek papieru. Wiedziała, jeszcze wynosząc to z samego domu, że informacje mogły zdziałać niekiedy więcej niż cała armia.

Kilkanaście sekund po ostatnim wystrzela, kiedy Tsuki przeszukiwała truchło tego niehonorowego gada, do zaułku wpadło czterech rycerzy z Galevem na czele. Stary inkwizytor spodziewał się chyba gorszego krajobrazu, bo na widok całej i w miarę zdrowej elfki wyraźnie się uspokoił.

-Dobrze że nic ci nie jest.- odetchnął, uspokajając oddech i dopiero rozejrzał się po pobojowisku. Rozbite beczki, dziury po kulach, dym z pistoletów. No i stygnący trup. Podszedł do niego i szpicem trzymanego miecza odrzucił mu z głowy kaptur. Zmarszczył brwi.- Sir Ivo Wood, Książę Nabrzeża... Jego się tu nie spodziewałem...

Jeden z przybocznych mężczyzny podniósł rapier i obejrzał dokładnie pokrywający go śluz. Palcem puknął o płaz ostrza i zbadał dotknął trucizny czubkiem języka. Czym prędzej splunął.

-Jad wiwerny, sir. Straszne paskudztwo.

Zahard uniósł brwi i spojrzał dziewczynę, która wstając podała mu zalakowaną kopertę.

-Spisałaś się lepiej niż mogłem sądzić... Chodź, wracamy do koszar. Ktoś obejrzy to twoje ramię, zdamy raport i jesteś wolna. Nasi zabezpieczyli już rezydencję.


Nikt nie zwrócił większej uwagi na kilka luf od pistoletów, wystających z torby dziewczyny.

A ta jedynie lekko się uśmiechnęła, bo mimo wszystko sprzedanie tej broni pozwoli zarobić jej trochę złota. Trochę monet do wielkiej skrzyni, jaką musiała napełnić by móc spełnić swój cel.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 26-09-2012, 23:08   #17
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pobudki po popijawie.. bywa zaskakująca.
-Ten tego... Co się właściwie stało ?- mruknął cicho gnom spoglądając na czarnowłosą elfkę o alabastrowej skórze, przeczesującej palcami włosy.


Przy czym sam Jean miał zdecydowanie mniej na sobie. Powoli otrząsając się ze snu próbował sobie przypomnieć końcówkę wczorajszego dnia. Bez skutku... Pamiętał jedynie karczmę, pamiętał miłą gnomkę, pamiętał zachwyty nad koteczkiem, pamiętał półelfa i jego elfią przyjaciółkę. O czarnych włosach. Jak jej było na imię?
-Elsaa...- wychrypiał. A elfka zareagowała na te słowa, uśmiechnęła się i nachyliła całując go w usta.-Już wstajesz?... Nie mów mi że odzyskałeś tak szybko wigor po nocy...
Po nocy. No tak. Musiał z nią spędzić noc. Jakim cudem? Nie żeby był jakimś łóżkowym rasistą, bądź figle takie były całkiem niemożliwe. Na pewno trudne i pozbawione możliwości wykorzystania niektórych pozycji... ale nie niewykonalne.
Nie w tym rzecz, że elfka mu się nie podobała.
-Elsaaaa...rith?- Jean wypowiedział z trudem.
-Elsareth.- pogłaskała go po czuprynie. Po czym zabrała się za ubieranie.- Wybacz kotku, ale to tylko była jednorazowa noc. Było miło, ale rozumiesz... nie lubię się wiązać na dłużej z kimś, kogo całowanie wymaga kucnięcia. Ale kto wie... tę noc, może kiedyś powtórzymy, Kocie?
Uśmiechnęła się. Miała ładny uśmiech. Ale w nie tym problem. Lecz w tym, że o ile Jean dobrze pamiętał, to flirtował na początku z gnomką. Więc jakim cudem wylądował w łóżku z elfką ?!
Nie zapytał jej, nie zdążył.
Gdy czarodziejka Elsareth wychodziła Jean Battiste był pewien jednego... wczoraj zdecydowanie za dużo wypił. Nic dziwnego, że Sargas gromił go spojrzeniem swych kocich oczu. Jakby sam był świętoszkiem, wredny kocur.

No cóż...robota czekała. Należało odwiedzić królewską bibliotekę. Wielki budynek wypełniony, książkami, zwojami, listami, dokumentami i innymi papierzyskami. Jako że A’loues rywalizowało z Conlimote, to i Królewska Biblioteka musiała przewyższać Wysoki Uniwersytet wielkością i zasobnością zbiorów, oraz przepychem.
Na pewno rywalizowała krzykliwością.


Zbudowana z rozmachem, i nie liczeniem się z kosztami, w oczach Jeana Battiste była przykładem bezguścia.Te wszystkie ażurowe balkoniki i magiczne światła. Jak w elfim zamtuzie. Tylko zamiast roznegliżowanych panienek, ubrani skrybowie i czytelnicy.
Na szczęście kocur i Kot w butach nie musieli długo czekać na Obadiaha. Jean zdążył się też na jego pojawienie przygotować.
Jedno w co łatwo się zaopatrzyć w takich miejscach jak biblioteka, to w pergaminy i pióra z kałamarzami. Wszak skrybów tu pełno. I tak właśnie uzbrojony Jean Battiste le Courbeu spotkał się z bibliotekarzem. Zamierzał bowiem spisać informacje.
-Jean Battiste Le Courbeu, miło mi poznać.- rzekł gnom, po czym wskazał pobliski stolik do czytania.- Chciałbym spisać pańskie zeznania.
Po czym usiadł i zamoczywszy pióro w atramencie, rzekł.- Zacznijmy od tego, jakiego rodzaju księgi giną, albo jakiej tematyki...
Pióro zaczęło stawiać kolejne znaki na papierze.
-Cóż, formalnie to zamierzałem oprowadzić pana po naszej bibliotece i pokazać nawet miejsca, gdzie znajdowały się wspomniane książki. Ale jeśli woli pan zacząć od przesłuchania i spisywania tego co powiem, to zapraszam do mojego gabinetu. Tam też mam spis zaginionych ksiąg, jeden dla pana, drugi do nas, do archiwum...- Obadiah spokojnie poprawił okulary na nosie, siadając naprzeciwko gnoma i patrząc na niego wyczekująco.
-To zacznijmy od tego spisu.- rzekł z wyraźnym uznaniem Jean Battiste. Bibliotekarz rzeczywiście się przygotował.
De Periguex wstał i ruszył pomiędzy wysokimi regałami, kierując się do schodów prowadzących na drugie piętro. Wbrew stereotypom, wszystko lśniło w bibliotece na błysk a na książkach nie widać było nawet odrobinki kurzu.
-Bardzo dbam o mój dział. Zaginięcia zdarzają się czasem, to prawda, ale zwykle nie na taką skalę. Osobiście zrobiłem spis wszystkich zaginionych woluminów.- idąc po schodach, dłonią wskazał miłą dla oka galerię, ciągnącą się wzdłuż okien. Wzdłuż niej stały stoliki oraz fotele.- To czytelnia. Sporo książek zginęło właśnie z regałów znajdujących się najbliżej niej.
-Jakiejś konkretnej tematyki książki, czy też co popadnie?-
spytał gnom rozglądając się bacznie i przyglądając oknom... zwłaszcza oknom. Bo jak wiadomo złodzieje oknami wchodzą. Drzwiami też co prawda... I czasem ścianami, lub robią podkopy.
Ale na razie uwagę gnoma przykuwały okna.
-Cóż, cały dział poświęcony jest konkretnemu tematowi, czyli magii, teorii magicznej... cóż, niektóre księgi to nawet legendy o bogach i bohaterach, parających się magią, więc trudno określić czego dokładnie szukał złodziej. Zniknęły księgi z działów o alchemikach, o pochodzeniu świata, a nawet wspomniane bajki.- Obadiah podchwycił wzrok Jeana i skręcił gwałtownie, kierując się do czytelni.-Też brałem to pod uwagę, panie Le Courbeu.
Podszedł do najbliższego okna i otworzył je na zewnątrz. Kiedy Jean wyjrzał na zewnątrz, zakręciło mu się w głowie. Mimo że wiedział, że są na pierwszym piętrze, droga na dół wydawała mu się nieproporcjonalnie długa. Do tego liczne, zdobione kolce i ostre jak brzytwa płaskorzeźby winorośli. Nie dało się tędy wejść tylko za pomocą liny i wrodzonej zwinności.-Prosta sztuczka optyczna, połączona z polem antymagicznym. Nikt tu nie mógł wlecieć ani wylecieć, a wspinaczka... Sam niech pan oceni.
-Hmm... ilu bibliotekarzy opiekuje się tym działem ?-
spytał gnom oddalając się czym prędzej od okna. Taki widoki mogły bowiem go łatwo wpędzić w lęk wysokość. Reakcja Sargasa była ostentacyjnie obojętna. Kotu najwyraźniej się nudziło i starał się by inni zauważyli ten fakt.
-Niższych bibliotekarzy? Stary Osborn Havett. To krasnolud, ma prawie pięćset lat i był jednym z projektantów tego skrzydła. Pracuje tu już honorowo, głównie drzemiąc w konserwatorium lub też chodząc pomiędzy półkami. Ma niesamowitą pamięć i zna to miejsce jak własną kieszeń. W moim przekonaniu jest po za wszelkim podejrzeniem. Jest też młoda Alice Duccan. Pracuje tu niecałe dwa tygodnie. Dobra dziewczyna, ale nieco strachliwa. Sprzątacze i konserwatorzy natomiast są tu przysyłani z Głównego Budynku.
- Będę chciał pogadać z tą Alice i z Havettem też. Wiadomo kiedy ginęły te księgi ?
- spytał gnom pocierając w zamyśleniu brodę.
-Pierwszą notkę otrzymałem tydzień temu. Zginęły dwie księgi z działu alchemicznego. Potem przybyłem sam, żeby to zbadać i odkryłem duże braki w bocznych nawach. Nawet nie miałem sumienia ich za to winić. Ja sam zaglądałem tam tylko przy inwentaryzacji.- spokojnie znów ruszył we właściwym kierunku, finalnie otwierając drzwi do niewielkiego biura. I jeśli plotki były prawdziwe, i miejsce pracy odzwierciedlało charakter człowieka, to Obadiah był straszliwym czyściochem i pedantem.

Kiedy Jean podziwiał równe szeregi ksiąg i lśniące czystością półki, bibliotekarz podszedł do biurka i podniósł z niego nawinięty na szpulę pergamin. -Proszę, to spis książek. Dokładnie 49.
-Jak duży ruch panuje zazwyczaj w trzecim dziale biblioteki?-
spytał w odpowiedzi Jean wędrując palcem po spisie książek. Szukając w nim jakiegoś wzoru, lub cech wspólnych... Albo, woluminów wyraźnie odróżniających się od reszty. Wszak część kradzieży mogła jedynie służyć zamaskowaniu prawdziwych celów złodziejaszków.
"Wielcy bohaterowie i ich broń", "Kamień filozoficzny i inne alchemiczne mity", "Dzieje stali - krasnoludzka historia tworzenia broni", "Życiorysy Wielkich Magów", "Magia i Stal - zapis wojen z Middenlandem", "Dzika Magia - Spis wielkich zakłóceń Splotu". Kilka pierwszych tytułów sugerowało że księgi nie musiały być wcale nudne, mimo że nie traktowały one bezpośrednio o sztukach magicznych.

Bibliotekarz zaś wzruszył ramionami.-Kilka osób na tydzień. Kilkanaście, jeśli ma miejsce jakieś święto i ludzie nasłuchają się bajań bardów. Mamy też kilku stałych entuzjastów, ale są to ludzie młodzi, zwyczajnie szukający rozrywki w lekturze.
-A w nocy... kto pilnuje zbiorów w tej części biblioteki?- spytał Jean zwijając ów spis i chowając do kieszeni swego fraka.
-W nocy bibliotek jest zamknięta, a dodatkowym zabezpieczeniem jest Havett. Ma pokój przy drzwiach i absurdalnie wyostrzony słuch w czasie snu. Co prawda zwykle budzą go nietoperze które mają gdzieś tu gniazdo, ale nawet jeśli ktoś by się tu włamał, na pewno by go obudził. Z resztą, pewnie pan wie, że każda księga zaklęta jest glifem który alarmuje mnie i wszystkich znajdujących się w bibliotece, o tym że została ona bezprawnie wyniesiona. Nasz główny mag, sprawujący na nimi piecze, jest w stanie namierzyć taką książkę w kilka minut.
- A jednak sporo ksiąg zginęło, mimo wyczulonego słuchu Havetta i mimo ochronnych glifów.-
stwierdził Jean drapiąc się po brodzie.- Więc w całym tym systemie musi być luka, nieprawdaż?
Przymknął oczy zastanawiając się.- Albo nie... Nie widzę potrzeby przesłuchiwania pańskich pracowników. Od jutra się tu zatrudnię jako kolejny bibliotekarz.
Obadiah zamrugał szybko oczami, drapiąc się palcem po policzku. Po chwili wzruszył jednak ramionami.
-Jeśli bardzo panu na tym zależy, proszę bardzo. Jeśli pan chcę, mam jeszcze streszczenia większości zrabowanych tytułów. Mogą się panu przydać, o ile zechce je pan przejrzeć. Są dość krótkie, a wiele nie zajmuje nawet pół strony...
-Z chęcią przejrzę.- rzekł w odpowiedzi gnom z niemalże przyszytym do ust uśmiechem.
Bo przecież on "uwielbiał" czytać.

Po czym pożegnał się z Głównym Bibliotekarzem Trzeciego Wydziału... bla bla...Gnom nie zadał sobie trudu zapamiętania tak przydługiego tytułu. Obadiaha.
Pożegnał się i wraz Sargasem opuścili budynek zabierając kupę streszczeń ze sobą, by przez jakiś czas szwendać się po Periguex i słuchać plotek. By potem wylądować w w „Kuflu Świetlistozłotym” i sączyć trójniaka zrobionego miodu lipowego.
Miody pitne to mimo wszystko było to co Jean lubił najbardziej, choć i porządnym piwem nie pogardził. A dobre wino lubił wypić. Jedynie orczą wódką i innymi odmianami gorzałki pogardzał.

A obecnie potrzebował się napić, po nos zagrzebany w książkach rozłożonych na karczemnym stoliku.
Przeglądał streszczenia od Obadiaha, a jego kocur spał tuż obok. Przeglądał manuskrypt za manuskryptem i zastanawiał się nad tym co widział w bibliotece. Naczelny Bibliotekarz miał rację... Nie można się było tam włamać. Nie można było wykraść ksiąg. Można je było wynieść. A regularność i wybiórczość kradzieży wykluczały przypadkowych czytelników i ekipy sprzątające. No... może sprzątaczy niekoniecznie.
Odpadał jednakże krasnolud. Gnom wątpił, by oddany bibliotece Osborn pozwolił na kradzież chociażby strony... nie mówiąc o tylu księgach. Pozostawała Alice... Co prawda Jean na razie tylko spekulował, ale dziewczynę można byłoby pewnie groźbą lub szantażem zmusić do współpracy.
No cóż...To czy ma rację, być może okaże się jutro, gdy będąc pracownikiem biblioteki pozna ją bliżej.
A na razie...

Jean czytał kolejne nudne streszczenia. Część z nich dotyczyła magii bojowej i wykorzystania jej na polu bitwy we właściwy sposób. Oczywiście różni autorzy, diametralnie podchodzili do tej sprawy. Część widziała w czarodziejach, magiczną artylerię, część w postaci przyzywaczy posiłków i demonów, paru potrafiło wyjść poza te schematy. Kolejna grupa książek dotyczyła magicznych przedmiotów, głównie mistycznej broni i wynalazkach bazujących na magii, oraz pewnych nie potwierdzonych dotąd empirycznie teorii na temat tworzenia magicznych przedmiotów.
Ostatnia grupa dotyczyła metalurgii i obróbki rzadkich materiałów takich jak adamant, mithril czy stalodrzew.
Jean... zauważył wzór. Księgi te służyły przede wszystkich poszerzaniu wiedzy w kierunku tworzenia magicznych przedmiotów, głównie broni...
A złodziej najwyraźniej chciał stworzyć coś nowego. Dlaczego więc kradł księgi z biblioteki?
To gnoma niepokoiło. Świadczyło bowiem o niecnych zamiarach. I chęci utrzymania eksperymentów w tajemnicy.
No cóż... pozostała teraz sprawa niziołka do załatwienia. Propozycja Jaccopo de Barill była intrygująca na wiele sposobów. I gnom zamierzał ją przyjąć, ba zaproponować nawet im współpracę przy tej misji. Dobre układy z Gildią Złodziei, mogły być wszak bardzo użyteczne dla Jeana także i w kolejnych zadaniach.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-09-2012 o 11:44. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 27-09-2012, 13:40   #18
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Amelia i Adrienne Fuerza


-Oddawaj to, ty mały, parchaty, synu borsuka i wydry!

-A goń się, grubasie!

-Straż, straż! Złodziej! Łapać złodzieja! Dopadnę cię, ty pokurczu! Dopadnę i nogi z dupy powyrywam!


Rozwścieczony sprzedawca, wymachując bochenkiem chleba jakby była to pałka, ruszył za uśmiechniętym od ucha do ucha niziołkiem, który kilka sekund wcześniej przebiegł obok jego stoiska, zgarniając z niego mieszek z drobnymi na reszty dla klientów oraz dwie bułki. Piekarz już wtedy poczerwieniał na twarzy, a wybuch jego wściekłości nastąpił dopiero wtedy, kiedy złodziejaszek przystanął w tłumie, ugryzł bułkę i skrzywił się, krytykując jej świeżość. Sekundę później czerstwy wypiek uderzył mężczyznę w czoło. No i się zaczęło…

W całym rozgardiaszu nikt nie zwrócił większej uwagi na wysokiego, szczupłego mężczyznę w brązowym płaszczu, który przechodząc za plecami wrzeszczącego piekarza wytrenowanym ruchem zgarnął z jego straganu kolejne dwie bułki, oraz bochenek chleba.

W oczach dwóch niewiast siedzących w karczmie i obserwujących to wszystko przez okno, ten ruch, gwar, tłok i życie w mieście były niesamowicie odświeżającymi doświadczeniami. W Esomii nie było przekupniów tak głośno targujących się o swoje towary. W Esomii wszyscy milkli, kiedy przez targ przechodzili strażnicy miejscy, w obawie, że w napływie złośliwości czyjś stragan zostanie zdemolowany lub co gorsza któryś ze sprzedawców wyląduje na przesłuchaniu w kazamatach. Tutaj strażnicy spokojnie przechadzali się pomiędzy straganami i wystawami, nie budząc niczyjego zainteresowania. Co jakiś czas któryś przystawał, by obejrzeć jakiś egzotyczny towar lub okładkę ciekawej książki.

I właśnie, książki! Całe stery, stosy i góry ksiąg o przeróżnej treści leżały przed handlującymi nimi mężczyznami i kobietami, zachęcającymi przechodniów do zakupu. Księgi geograficzne, powieści, dzieje wielkich bohaterów, przepisy kuchenne a nawet traktaty o treściach wielce nieprzyzwoitych. Dla dwóch siedzących przy stole i różniących się od siebie jak ogień od lodu dziewczyn, stało się jasne czemu Esomijscy akolici i kapłani tak pluli jadem i nienawiścią na to miejsce. To miejsce było po prostu wspaniałe.

Lecz nie wspaniałości Portu Drevis były celem podróży Amelii oraz Adreinny Fuerza. Podróży pełnej znoju, bólu i trudności. Podróży, która sama w sobie była przygodą wartą małej sagi…

Nie, celem dwóch panien było imię i nazwisko, które zapamiętały jeszcze z czasów dzieciństwa. Strato Cassius, tajemniczy, uśmiechnięty „wujek”, z którym ojciec spotkał się kilka razy, utrzymując przyjazd mężczyzny w tajemnicy nawet przed służbą. Misterny jegomość, z którym to ojciec obu dziewczyn spędzał całe noce na rozmowach i który to jegomość przywoził ze sobą księgi z odległych krajów oraz egzotyczne owoce, zakazane w Esomii.

Strato Cassius. Kupiec i szlachcic, na ślad, którego trafienie zabrało obu magiczkom miesiąc, od czasu przekroczenia granicy Skuld i natrafienia na karawanę, w której to znajdywały się skrzynie opieczętowane jego nazwiskiem i herbem rodowym.

Według informacji zebranych wśród handlarzy, Cassius był poważanym i wpływowym kupcem, mającym filie handlowe w Lantis, Porcie Drevis a nawet na wybrzeżu Westaliańskim i Wolnych Wyspach. A także głową bogatego rodu rycerskiego.

Były więc już tak blisko, a jednocześnie tak daleko od celu.

Rozmyślania obu dziewczyn przerwała służka, która postawiła przed nimi dużą miskę kaszy z kawałkami mięsa i gęstym sosem. Do tego szklanicę słabego wina.

-Smacznego życzę.- dygnęła i odeszła.

Ani Amelii, ani Adreinna w życiu by nie pomyślały że gdzieś na świecie istnieje miejsce, gdzie za sztukę srebra można zjeść suty posiłek. W Esomii wszystko było drogie. Drogie, niedostępne i okraszone ponurą egzystencją w ciągłym strachu przed zagrożeniem.


Buttal


Śnieg… Pozornie piękny, puszysty pył, osiadający malowniczymi czapami na gałęziach sosen i świerków. Wspaniały, miękki, budzący myśli o grzanym winie oraz kominku, w którym płonął ogień. Mało, kiedy natomiast, ludziom zdarzało się myśleć o tym jak wielkim utrudnieniem dla podróży jest gruba czapa śniegu, pokrywająca za równo gościniec jak i pobocza.

Dla krasnoludów jednak śnieg nie był zbyt dużym utrudnieniem. Krasnoludzka budowa ciała sprawiała, że twarde czaszki brodaczy trudniej poddawały się magii, żyły przyjmowały trucizny z równą łatwością, co alkohol, a mocarne nogi czyniły swoich właścicieli niewywracanymi i prawie niemożliwymi do zatrzymania.

Dlatego też Buttal szedł przed siebie a jego nogi działały niczym tłoki. Zbroja skrzypiała w zimnie a narzucony na nią płaszcz podróżny pokryty był już szronem i marznącym śniegiem. Sam krasnolud rozglądał się dookoła często i uważnie, bacząc na ewentualność bytowania w tych okolicach wendolskich maruderów. Za równo krasnoludy jak i klany północy znały barbarzyństwo tych obmierzłych, zdegenerowanych ludzi, ogłupionych kanibalizmem i częstym spółkowaniem między braćmi i siostrami. Charakterystyczne dla wendoli były podłużne głowy, pokryte żyłami. Dodatkowo, za równo mężczyźni i kobiety szybko traciły włosy. Szkaradny był to widok, zaprawdę szkaradny. W czasie walki zaś walczyli niehonorowo, kierując się podstępem i rządzą krwi.

Dlatego też kurier podniósł gwałtownie głowę i rozejrzał się bacznie, kiedy gdzieś niedaleko rozległ się świst. Stał na nad zboczem, lewej mając strome wzgórze pokryte śniegiem a po prawej dorodne sosny i rosnące u ich korzeni, karłowate krzaki.

Brodacz zmrużył oczy, szukając źródła hałasu. I znalazł je, kiedy spomiędzy zarośli wystrzelił kamień, zrywając mu z głowy kaptur i o włos mijając czaszkę. Wredne, wendolskie narzędzia. Proce, niedźwiedzie pazury na kijach i ząbkowane włócznie.

Sekundę po tym jak kamień minął swój cel, krzaki zatrzęsły się a spomiędzy nich wypadło dwóch dzikusów, wrzeszcząc i wymachując zrabowaną bronią.


Buttal był już jednak gotowy.


Petru


Oba gnolle gwałtownie obróciły łby i zastrzygły uszami, kiedy ciśnięty krzemień niezauważenie przeleciał nad ich głowami i z donośnym stukotem opadł pomiędzy skały po drugiej stronie kotliny. Za równo tropiciel jak i stwory trwały jeszcze przez chwilę, nasłuchując.

Szczęście jednak uśmiechnęło się tego dnia do mężczyzny z Palenque.

Kiedy wydawało się, że obie pokraki straciły zainteresowanie nagłym hałasem i zaraz wrócą do dalszego przeczesywania zarośli, poszukując kryjówki Petru, w miejscu gdzie upadł krzemień rozległ się szum a potem stukot osuwających się kamieni. Może to pocisk tropiciela naruszył stare osuwisko skalne, a może to jakiś przestraszony szczur uznał, to dobra chwila na opuszczenie nory i przy okazji potrącił kilka kamieni.

Pierwszy gnoll spojrzał na swojego towarzysza i zawarczał, kładąc po sobie uszy. Drugi w odpowiedzi zawył i pędem ruszył w stronę źródła hałasu, by po kilku sekundach dołączył do niego także ten pierwszy. Petru odczekał jeszcze chwilę, upewniając się że gnolle zajęte są przeczesywaniem skał, po czym wstał i możliwie dyskretnie ruszył pomiędzy zaroślami, starając się oddalić od tego niebezpiecznego miejsca.

Skradał się tak jeszcze kilka minut od opuszczenia kotliny. Po kwadransie pochylał się już tylko z czystej ostrożności, a kiedy oddalił się od kotliny na dalej niż półtora kilometra wyprostował się i z tej pozycji zaczął kontynuować podążanie za tropem.

Gdzieś w oddali, pomiędzy popielnymi chmurami wiecznie unoszącymi się nad Naz’Raghul, przeskoczył piorun.

***

Tuż przed świtem zaczęło padać. Chmury, odbijając światło powoli wznoszącego się słońca, przybrały nieprzyjemny, szaro-zielony kolor a krople deszczu połyskiwały w pierwszych promieniach jutrzenki. Był to jednak deszcz, jaki można spotkać tylko nad wyniszczonymi, popielnymi krainami. Ale jak na standardy Naz’Raghul nie był tragiczny. Często, bowiem zdarzało się, że opady deszczu korodowały stal, topiły skórę a w skrajnych przypadkach podpalały domostwa. Tutaj jednak spadające z nieba krople były nieszkodliwe, kwaśne w smaku i przy większej ilości w spożyciu wywoływały paskudną zgagę.

Petru, idąc, ściągnął z twarzy maskę oraz gogle, dobrze wiedząc, że przynajmniej w czasie deszczu nie musi obawiać się pyłu. Po mniej więcej kwadransie, kiedy to pierwsze krople deszczu wybrały z powietrza resztki niebezpiecznych pyłków oraz kryształów, tropiciel zdecydował się otworzyć manierkę, włożyć weń lejek i zebrać trochę deszczówki. Kwaśna czy też nie, woda na terenie tych przeklętych pustkowi była skarbem.

Jednocześnie przyśpieszył, wzrokiem wodząc po powoli zanikających śladach. Jak zawsze, szczęście w nieszczęściu. Możliwość uzupełnienia zapasów wody zaczęła zagrażać jego pościgowi.

Kiedy zaczęło świtać, ze śladów nic już nie zostało.

Petru westchnął tylko, chowając napełnioną manierkę pod płowe płaszcza i rozglądając się. Idąc za urwanym tropem dotarł dalej na zachód niż pierwotnie planował. Drzewa, pomiędzy które wszedł nie były całkowicie obumarłe a na głazach pomiędzy nimi widoczny był szary mech. Tropiciel zmarszczył brwi, kiedy pomiędzy drzewami dostrzegł coś jeszcze… płot?

Czując jak krew zaczyna szybciej krążyć mu w żyłach, tropiciel pochylił się i zaczął powoli zbliżać się do tej nieprawdopodobnej w, tych okolicznościach, konstrukcji. Zaklął cicho, kiedy coś trzasnęło pod jego stopami, a sekundę później świat stanął dla niego do góry nogami. Gdzieś pomiędzy drzewami rozległy się szybkie kroki.

Petru nie czekał dłużej. Płynnym ruchem dobył zza pasa kukri, zgiął się w pół i krzywym ostrzem ciął po linie, która pękła, pozostawiając tylko pętle dookoła jego kostki. Mężczyzna rozejrzał się gorączkowo i niewiele myśląc poderwał się i pochylony podbiegł do najbliższego drzewa. Z pleców zdjął miecz dwuręczny i postawił go wzdłuż tułowia.

Kroki które słyszał zbliżyły się do miejsca w którym wpadł w pułapkę i zatrzymały raptownie, niecałe kilka metrów od kryjówki mężczyzny.

Petru odetchnął, uspokoił bicie serca i po kilku sekundach ciszy zdecydował się wyjrzeć zza drzewa. Nikogo tam nie było. Zaś tuż przed nim rozległ się zachrypnięty, męski głos.

-Gdzie się patrzysz, chłoptasiu?

Kiedy Petru gwałtownie obrócił głowę, zobaczył dwa topory lśniące w półmroku poranka. Trzymający je mężczyzna natomiast ociekał wodą i patrzył na przybysza nieufnie spod szpiczastej czapki naciągniętej na oczy. Po jego skórzanej zbroi ściekały pasma wody.


Po dłuższej chwili ciszy brodacz uniósł brew, jednocześnie cofając jeden topór.


-Nie wyglądasz mi na któregoś z tych pieprzniętych kultystów…


Tsuki


Kroki rozległy się w dużej sali modlitewnej, będącej jednocześnie miejscem spotkań znaczących figur Kościoła Św. Cuthberta, salą narad wojennych i ogółem miejscem spotkań wszystkich tych, którzy mieli ważną sprawę do głowy zakonu, Wielkiego Mistrza Egzorcysty, Pierwszego Sędziego Zakonu oraz przywódcy kultu Cuthbertian w Skuld, Astarona Fendela.

Sam wielki mistrz kroczył w kółko po sali, podpierając się zdobionym kosturem i co jakiś czas gładząc ręką swoją brodę. Jego skromne, workowate szaty kontrastowały z aurą godności, jaką stary kapłan roztaczał dookoła siebie.


Tsuki miała okazję spotkać go po raz pierwszy, lecz milczała, siedząc na ławce i pozwalając opatrywać swoje ramie jakiemuś starszemu szpitalikowi, którzy ostrożnie usunął z rany kawałki metalu oraz pancerza dziewczyny, by finalnie zacząć zasklepiać ranę prostym nałożeniem rąk.

Galev stał obok niej, wyprostowany na baczność, z dłonią na rękojeści miecza. W końcu Astaron zaprzestał spaceru i spojrzał najpierw na inkwizytora, potem na dziewczynę. Po raz kolejny przygładził dłonią brodę.

-Cóż, może raz na jakiś czas strażnikom uda się podjąć słuszną decyzję. Mówisz, Galevie, że panna Tsuki spisała się dzisiaj.

Zahard skinął głową.

-Tak, mistrzu. Mimo że nie musiała, ruszyła w pościg za Ivo Woodem, który wcześniej w trakcie ucieczki z rezydencji, zranił dwóch naszych a jednego zabił. Po drodze pokonała także ochroniarza Wooda.

Stary kapłan z pewnym zainteresowaniem spojrzał na dziewczynę. Finalnie, uśmiechnął się jednak.

-Cóż, w takim razie w szeregi naszej organizacji wstąpiła bardzo obiecująca, młoda osoba. Co prawda kilku ortodoksów wniosło zastrzeżenia względem panny odmienności religijnej, ale w naszych szeregach liczy się skuteczność i zasady moralne, a nie to do kogo wnosi się modły prze snem.- mistrz uśmiechnął się lekko, i kiedy dziewczyna wstała, poprawiając kimono, położył jej dłoń na ramieniu.- Idź teraz odpocznij, dziecko. A jutro staw się po południu w koszarach. Do tego czasu zapoznamy się z listem który dla nas zdobyłaś, i podejmiemy dalsze kroki. No, zmykaj.

Kiedy dziewczyna pokłoniła się krótko starszemu przełożonemu i ruszyła do drzwi, Galev uśmiechnął się do niej i puścił jej oko. Kiedy miała już opuścić komantę, zawołał ją po imieniu. Gdy obróciła się na pięcie, w jej ręce wpadł przyjemnie pękaty mieszek.

Zahard uśmiechnął się.

-Zasłużyłaś.

A noc była jeszcze młoda.


Jean Battiste Le Courbeu

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KAxlUQ_UUKY[/MEDIA]

„Kufel Świetlistozłoty” był swego rodzaju jednym z największych centrów kultury gnomie, niziołczej i w pewnym stopniu, nawet krasno ludzkiej. Wszyscy, którym nie przeszkadzały drzwi wysokie na metr trzydzieści znajdowali w karczmie towarzystwo do picia, strawę i swojski klimat. Kilka stolików od Jeana cztery krasnoludy rżnęły w kościanego pokera a stosik monet krążył pomiędzy nimi, co jakiś czas zmieniając się w dwa mniejsze. Pod oknem grupa niziołków, ku przerażeniu właściciela przybytku, grała w Skaczący Nóż, nie przejmując się zbytnio faktem że skaczące pomiędzy ich palcami ostrze zostawiało bruzdy na blacie a jeśli któremuś minimalnie powinęła się ręka, to i krew na podłodze.

Jednak żadna z tych grup nie umywała się do pięciu gnomów, śpiewających a capella balladę o jakiejś księżniczce, której to uroda wywołała wojnę pomiędzy trzema wielkimi magnatami z Westalii. Westalijczycy pewnie przedstawiali to wydarzenie jako wspaniałą historię miłosną, pełną zdrady, krwi i płomiennych uczuć, piątka gnomów natomiast spłyciła temat maksymalnie i nową wersję tego utworu zatytułowała „Wojna o cipkę Lukrecji”.

Jean uśmiechnął się pod wąsem i upił łyk trójniaka, kiedy coraz więcej biesiadników na sali dołączało się do śpiewaków, tworząc całkiem spory chórek. Z pewnym zainteresowaniem uniósł brew i spojrzał na bok, kiedy to drzwi od karczmy otworzyły się z trzaskiem i do środka wkroczył krasnolud z miną jak chmura gradowa. Niczym lodołamacz przebił się przez tłum i podszedł do lady. Karczmarz, gnom o absurdalnie krzaczastych brwiach, spojrzał na niego.

-To samo co zawsze?

-Da…

-To co stało się tym razem?

-Weź mi nawet nic nie mów.- krasnolud chwycił postawiony przed sobą kufel i wypił połowę duszkiem. A kufel był niemały.- Afera z tymi cholernymi statkami… Burdel się zrobił w papierzyskach i teraz cholera wie gdzie który statek ma cumować. A o cle i odprawie granicznej nie wspomnę, ale to na szczęście nie moja broszka.

Ach… Pracownicy portowi. W całym A’loues była ich doprawdy zatrważająca ilość, biorąc pod uwagę że praktycznie całe wybrzeże kraju stanowiła linia wiosek, miasteczek i miast, bardzo często o charakterze portowym. Ale cóż począć, kiedy druga połowa kraju do zdziczałe bagna?

Jean sięgnął po kubek, przyłożył go do ust i z trudem powstrzymał się od wzdrygnięcia, kiedy na krześle naprzeciwko niego zmaterializował się znikąd Jacoppo de Barill. Sargas natomiast nie przejął się zaskoczeniem swojego pana w ogóle, siadając na krześle obok złodzieja i intensywnie wpatrując się w jego prawe ucho. Mało kto był w stanie oprzeć się wzrokowi kocura, przez co po mniej więcej minucie dostawał czego chciał. Mleka, ryby lub piwa. Tylko Jean do tej pory był całkowicie na to odporny.

Niziołek uśmiechnął się pełną gębą.

-Witam, witam. Zjawiłeś się i to przed czasem. Ale czytać, w karczmie? Fe, przyjacielu, to pogwałcenie obyczajów. A właśnie! Śliczna, przynieś mi tu kufelek czegoś dobrego, na koszt mojego serdecznego kompana.- dziewczyna zagadana przez Jacoppo spojrzał krótko na Jeana a ten bezradnie skinął głową. Kiedy odeszła, złodziej uśmiechnął się jeszcze szerzej.- To jak, Kocie? Dobijemy targu?
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 27-09-2012, 17:48   #19
 
Someirhle's Avatar
 
Reputacja: 1 Someirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputację
- Garkthakk - rzucił i uśmiechnął się szeroko. A może po prostu wyszczerzył zęby... Przetarłszy za pomocą uszkodzonej kefiji długie ostrze z krwi, zręcznym ruchem schował je do zwisającej poziomo u bioder pochwy
- Mów.
Fassir uśmiechnął się lekko, łapiąc jeden z postawionych przed wami kubków i wypijając go duszkiem. Westchnął z zadowoleniem, wytarł usta wierzchem dłoni i spojrzał na rozmówcę.

-Gark-thakk... ? Cóż oryginalne imię, nie powiem. Pewnie jakieś plemię z południowych pustyń? Z resztą mniejsza, nie to jest teraz najważniejsze.- stwierdził, odkładając naczynie i lustrując ekwipunek półorka wzrokiem.
- Wyglądasz na kogoś bitnego, co udowodniłeś zabijając Kazama. Cóż, półgłówek był mi potrzebny, ale może to uśmiech od bogów żeś go zabił. Lepsze wrogiem dobrego, jak to mówią. Ale na wstępie pytanie. Masz jakieś problemy ze starymi grobowcami i miastami duchów?- zapytał, znów uśmiechając się i unosząc do ust kubek. Kiedy mówił, jedna z dziewek służebnych podbiegła szybko i napełniła naczynie.
- Tylko wtedy, gdy są puste. Nie chcą się dobrze palić. -Gark jeszcze chwile suszył zęby, po czym upiwszy łyk z pierwszego lepszego kubka i skrzywiwszy się przy tym, dorzucił - Przynajmniej jedne stare ruiny znam niemal na pamięć, a widziałem ich sporo... Zakładam jednak że o czymś nie wiem. Przyjacielu Fassirze.
Wojak uniósł palec, celując nim w sufit.
-O to to. Mój pracodawca, człek majętny i wpływowy, zatrudnił mnie żebym odnalazł dla niego pewien ważny przedmiot, pozostałość po kulturze, na której ruinach tu żyjemy. Zajęło mi to prawie rok, ale za pomocą pieniędzy mojego pracodawcy odkryłem w końcu miejsce ukrycia tego przedmiotu. Zacząłem zbierać też grupę, z którą zamierzałem udać się po owo cacuszko. Dzięki tobie, grupa ta została pozbawiona jednego członka.
Powiedział to tonem stwierdzającym oczywiste fakty, a nie z wyrzutem czy żalem. Znów upił spory łyk, nie krzywiąc się przy tym nawet.
- Problem niewielki. Wystarczy wybrać się na targ i znaleźć innego muła, w miejsce chromej sztuki. Tymczasem... Zaintrygowałeś mnie Fassirze. Chętnie posłuchałbym jeszcze o Twoich poszukiwaniach, a być może zdołamy sobie jakoś pomóc.
-Najpierw wolałbym mieć pewność, że tak będzie, ale nic się nie stanie jeśli uchylę rąbka tajemnicy.- opróżnił kubek i uniósł go, czekając na dolewkę. Kiedy dziewczyna podbiegła i napełniła go, postawił naczynie przed sobą.- Początkowo wiedziałem tylko że przedmiot którego szukam nazywa się, w tłumaczeniu na naszą mowę, Ifrycim Klejnotem. Podobno w rękach osoby dość potężnej i posiadającej wielką siłę woli, dawał wielkie możliwości. Jeśli zaś użyć próbowała go osoba ułomna i słaba... Cóż, teorii jest wiele, ale każda mówiła o okropnych konsekwencjach dla nieszczęśnika.
Przerwał, upijając łyk trunku. Pił z wprawą niemałego opoja.
-Według kronik, które odnalazłem w Jicho Ja Maishy, ostatni raz błyskotkę widziano w mieście zwanym Oko Burzy, kilka dni przed pochłonięciem miasto przez burzę piaskową. Właściciel przedmiotu gościł wtedy w pałacu tamtejszego szejka. Miasto pochłonął miasek prawie dwieście lat temu.
- Co pustynia pochłonie, rzadko zwraca, czyżbyś zamierzał kopać wśród tych wydm? - półork zaśmiał się uprzejmie, kryjąc nagłą irytację i opróżnił jednym haustem własne naczynie i również uniósł je, żądając dolewki
- Widzę tu zastosowanie dla wielbłądów i łopat, nie dla miecza, choć słyszałem że niektóre z tych miast miały też wejścia spod ziemi... Taak, to byłby zamysł wart pieśni, zważywszy na to co się o takich przejściach słyszy. - Ponaglająco stuknął o blat kubkiem warknąwszy głucho, po czym wrócił badawczym spojrzeniem do rozmówcy - Wybacz dygresję, ot zamyśliłem się. Jak więc mogę Ci pomóc?
-Wiem jak wejść do Oka Burzy bez sugerowanych łopat i wielbłądów. Ale jak często bywa, miejsca takie są niejednokrotnie przeklęte, nawiedzone lub co gorsza, zasiedlone przez jakieś stwory które pod ziemią ryją tak ja my przechadzamy się w słoneczku.- Fassir uśmiechnął się lekko.- Kiedy ty bawiłeś się z Kazadem, ja zdążyłem zebrać już resztę grupy. Zastąpiłbyś ostatnią osobę jaką posłałeś na tamten świat, w tej wyprawie. Co ty na to? Mój pracodawca zapewnia wszystkim godziwe wynagrodzenia, i nie ma nic przeciwko jeśli zabierzecie za miasta jakieś pamiątki. Jego obchodzi tylko klejnot.
-Powiem, że brzmi to lepiej, niż cokolwiek co ostatnio słyszałem. Ale jest jeszcze coś - jestem więcej wart niż to ścierwo - skinieniem głowy wskazał na krwawy ślad po swojej niedawnej ofierze - więc wezmę od Ciebie jeszcze dwie rzeczy. Pierwsza, to sposób, w jaki się tam dostaniemy, o ile zdołam go pojąć. Druga to dotyczy przekazania przedmiotu - chcę być wśród tych którzy dokonają wymiany i zobaczyć kto uważa się za dość silnego by podołać sławie klejnotu. To dobre warunki.
-Cóż, mogę się na to zgodzić. Wątpie żeby mojemu pracodawcy przeszkadzało żebym zabrał ze sobą jedną, dodatkową osobę na wymianę. Mnie obchodzi tylko zapłata.- uśmiechnął się lekko, sięgając do torby, przyczepionej do paska. Spokojnie wyjął z niej małą tubę, a z tuby natomiast pergamin. Rozwinął go przed oczami Garkthakka, ukazując starą mapę zapisaną w jakimś starożytnym języku. Sama mapa pewnie była sporo warta dla kolekcjonerów staroci, gdyby nie naniesione na nią notatki i punkty orientacyjne.- A oto sposób dostania się do Oka Burzy.
Palcem wskazał na mały, podwójny kwadrat na środku mapy.
-Tu masz coś, co mieszkańcy miasta nazywali "Ostatnim Schronieniem". O ile tłumacz nie pomylił się, to jest to grota, łącząca pustynię i ruiny podziemnym tunelem.
Później dostanę kopię tego zwoju? -
Gark przyjrzał się uważnie całej mapie, zapamiętując choćby i drobną część, próbując nanieść te informacje na skąpy zasób własnej wiedzy geograficznej, po czym odsunął pergamin ku właścicielowi.
-A więc jednak podziemia - prychnął z zadowoleniem - Kiedy wyruszamy?
-Jak skończymy robotę, możesz sobie ją zabrać. Mi to obojętne.- Fassir wzruszył ramionami, chowając zwój z powrotem do tuby. Gark co prawda nie był największym geografem w Wordis, ale widoczne na mapie miasto zaznaczone na zachód od Ostatniego Schronienia budziło dziwne skojarzenia z tym, w którym obecnie przebywali.
Najmita wstał, opróżniając któryś już z kolei kubek. Kiedy dziewczyna obsługująca was zwróciła w końcu na niego uwagę, rzucił jej dwie sztuki złota które z brzdękiem wylądowały na niesionej przez nią tacy. Następnie spojrzał na półorka.
-Wyruszamy możliwie szybko. Bierz ekwipunek i jak tylko będziesz gotowy, idź do stajni. Będę tam czekał z resztą grupy.
Gark również podniósł się i potwierdził odbiór wiadomości skinieniem głowy, po czym nie oglądając się już na Fassira ruszył energicznym, choć może lekko chwiejnym krokiem do właściciela przybytku, a znalazłszy go warknął - Masz cos mojego. Wiesz, chyba co. -

W miarę jak przegladał mienie po zabitym, nie przestawał mówić - potrzebuję porządnej, skupiającej światło latarni, zapasu oliwy, wody i jedzenia, i czegoś na miejsce tego - tu pozbył sie ostatecznie byłego nakrycia głowy. - Ktoś napełni mi to czymś mocniejszym - tu pojawiła się jego piersiówka a wraz z nią gryzaca woń orczego kraggu - i pomoże mi znieść mój ekwipunek i przygotować konia... Szybko. Płacę stalą i innymi drobiazgami. To świetny interes. - Wbił płonące spojrzenie w arendarza. To, co pozostawił z ekwipunku zabitego z pewnością wielokrotnie przekraczało wartość towarów i usług jaich zażądał... Obrotny handlarz z łatwością dostrzegłby okazję by zarobić - albo uniknąć mordobicia. Ostatecznie, zysk był podwójny.

Niewiele piasku przesypało się nim sprawdziwszy wszystko stawił się w pełnej gotowości w umówionym miejscu.
 
__________________
Cogito ergo argh...!
Someirhle jest offline  
Stary 27-09-2012, 22:26   #20
 
shaggy's Avatar
 
Reputacja: 1 shaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwu
-Panie! Moje delirium, moja sprawa. Da pan jeszcze jedno piwo... - Marlin wskazał na wielkoluda i wyłożył na ladę kilka sztuk miedzianych lintarów i puszczyków -...dla tego jegomościa.

Barman spojrzał to na Marlina, to na miedziaki a na końcu na wielkoluda, rozmawiającego obecnie z jakimś przerażonym młodzianem, marzącym najpewniej o morskich przygodach.

-Jak tam chcesz, ale żeby zrobić dobre wrażenie na Kosmatym, musiałbyś mu zaoferować beczkę.- mimo wszystko na ladzie wylądowały dwa wysokie kubki piwa, odpowiednio spienionego i chlupoczącego w naczyniach.

-Nie mam zielonego pojęcia, co ty tym piwem zamierzasz osiągnąć? - ozwało się delirium.

-Widziałeś mnie kiedyś, żebym podszedł do kogokolwiek bezinteresownie? - odpowiedział szeptem młody pirat.

-No... niekoniecznie.

Tu rozmowa z przewidzeniem się urwała. Gołowąs który rozmawiał z brodaczem wstał i wyszedł lekko speszony z karczmy. Właściwie to prawie wybiegł cały czerwony na twarzy. Kogo to dziś wiatry próbują wyrzucić na pełne morze...

-Witam drogiego jegomościa. Nie będziesz miał mi za złe jeśli się przysiądę? Nie mam z kim piwa pić, moich kamratów nigdzie nie ma. Napijesz się ze mną? Pić samemu to nałóg, lepiej uważać. - zagadał i postawił przed nim kufel. - To pewnie dla ciebie nic, ale niestety mnie nie stać. - usiadł ciągnąc dalej. - Potrzebowałbym jakiejś roboty... - dokończył jakby od niechcenia z kuflem przy ustach.

Kosmaty Bill zmierzył naczynie wzrokiem, chwycił je i wychylił jednym pociągnięciem. Dla niego były to niecałe dwa łyki. Następnie wytarł usta wierzchem ogromnej dłoni i przyjrzał się Marlinowi z uwagą. Po chwili prychnął.

-Pływać umisz? Na żagloch się znosz? Strachliwyś?

-Panie pan, ja się na morzu urodziłem. Dosłownie!
- uśmiechnął się w duchu, doskonale znał akcent którym mówił Bill. Akcent wislewskich stepów, język sam w sobie będący niesamowicie szeleszczącą mową. Jak żywe stanęły mu przed oczami obrazy kiedy matka układała wulgarne wiązanki na temat niewywiązującej się z rozkazów załogi i mimo tego, że nie każdy znał ten język, to każdy rozumiał co się do niego mówi. Nie to co delikatny język A'loues, gdzie nie wiesz czy do ciebie mówią czy śpiewają, albo co gorsza twardy język z Middenlandu w którym pozdrowienia brzmią jak nazwa jakiejś wymyślnej machiny oblężniczej. Marlin nawet nie zawracał sobie głowy poznaniem tych języków, zresztą na tym akwenie nigdy nie używano jednego wybranego języka. Wszystkie się ze sobą łączyły i przeplatały we wymyślne zdania i dialekty.

-No i dobrze. Byleby cię nie trza w morzu było chować.- Bill zmarszczył brwi i obejrzał rozmówcę od stóp do głów.- Lekkiś. To też dobrze. Bo widzisz, chopoczku, ja tu mam robótkę i to dość delikatną, jeśli wisz co mam na myśli. Z tym że chodzi o to że morda w kubeł strażnikom... Rozumisz?

-Matko jedyna! Przepraszam! Czy ktoś na sali wie co znaczy ostatnie zdanie?!
- wykrzyknęło widziadło na ramieniu.

-Mniej więcej... - powiedział korsarz ignorując, tylko dla siebie słyszalny, krzyk i lekko się uśmiechając. Podobała mu się ta propozycja.

-Dobra, to weź co ci potrzebne, nie pij wincy i bądź gotów za godzinę pod karczmą. Mój kolega, co to miał mojemu kapitanowi dostarczyć kilka lewych paczuszek, został zdybany przez straż. On sam w pierdlu będzie siedział jeszcze trochę czasu, ale powiedział mi gdzie ukrył tobołek. To parszywe miejsce, ale nie poślę cie tam samego. No, ruchy, bom się spieszę!

-Będę gotowy.
- entuzjastycznie odparł pirat.

***

W niecałą godzinę stał, oparty pod szyldem tawerny. Zdążył w tym czasie wyczyścić i załadować pistolet, odwiedzić portową kurtyzanę w wiadomym celu, założyć pancerz, jakkolwiek beznadziejny by nie był i przyodziać bandoliery, teraz pozostało mu tylko czekać.

-Ufasz mu?

-Nie do końca, przecież go nie znam.

-To dlaczego tu jesteś?

-A jak mam się inaczej przekonać? Hm...?

***

Tymczasem dwie ulice dalej, Jednonogi Larry za namową własnego delirium, wszedł do tawerny "Esomijska Ladacznica".

- Hej panowie, kto tak jak ja był dzisiaj w A'loues sześć razy? - krzyknął wchodząc, a gdy wszyscy na niego spojrzeli wykonał sugestywny ruch biodrami.

Ten jeden gest wywołał fale entuzjazmu wśród zgromadzonych, którzy zaczęli się przechwalać swoimi erotycznymi podbojami i przygodami. Jedne były prawdziwe, inne upiększone, a inne zaś zupełnie zmyślone. Kiedy jednak nikt nie zwyciężył w tej dziwnej grze, w ruch poszły kufle z alkoholem. Tu także nikt nie zwyciężył, każdy osunął się w pijacki sen. I tylko fantasmagorie stad białych myszek, różowych słoni i pół nagich dziewic skakały w szalonej zabawie pośród śniących.
 
__________________
Oj tam, źle od razu, raz mi tylko zrobił z ryja galaretkę.
shaggy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172