Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-10-2012, 21:20   #1
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
[Ravenloft] - Ja chcę do domu

Słońce ledwo przebijało się przez mleczne chmury. Jego promienie tylko w nieznacznym stopniu ogrzewały zimne skały. Całą kamienną plażę pokrywały snujące się nisko przy ziemi opary mgły.
Wiał lekki wiatr, który sprawiał, że mgła przesuwała się wraz z jego podmuchami. To właśnie jeden z mocniejszych podmuchów, odsłonił ciała leżące na plaży. Była ich szóstka. Pięciu dorosłych i mała dziewczynka. To właśnie ona obudziła się pierwsza. Rozejrzała się przestraszona wokół. Dopiero, gdy ujrzała swoją opiekunkę ucieszyła się i podbiegła do niej z radością.
- Chui, Chui - krzyknęła szarpiąc elfkę za kołnierz.
Elfka otworzyła oczy i poczuła straszny ból głowy. Ostatnie, co pamiętała to eksplozję, która wstrząsnęła całym okrętem i cisnęła ją z wielką siłą w maszt. Skronie pulsowały jej i sprawiały, że wzrok jej się rozmywał. Zauważyła, że znajduje się na kamiennej plaży a wokół niej ciała jej towarzyszy.
Ląd na którym się obudziła był zupełnie inny niż wyspa na którą wysyłał ich Lanthis. Gdy przypomniała sobie to imię w panice rozejrzała się po plaży. Na szczęście elfa nie było nigdzie w pobliżu.
Przytuliła Papuszę i przez chwilę trwały w radosnym uścisku. Dopiero po tym elfka zaczęła budzić swoich towarzyszy.

Żyli. Z jakiś powodów los sprawił, że zostali ocaleni z tej potwornej katastrofy. Byli cali i zdrowi i nie mogli oprzeć się wrażeniu, że ich przeżycie nie jest przypadkowe.
Jedyną raną jaką mieli było dziwne znamię na lewym nadgarstku. Był to dziwny kolisty znak, przypominający tatuaż. Niestety była to jednak blizna, jakby ktoś wypalił im ten symbol rozgrzanym metalem.
Ze smutkiem stwierdzili po szybkich oględzinach, że stracili większość sprzętu jaki mieli ze sobą. Mógł to być problem zwłaszcza, że znajdowali się w całkowicie obcym dla nich terenie.
Szybki rekonesans pozwolił im stwierdzić, że teren na którym się znajdują jest dość rozległy i jeżeli nawet jest to kolejna wyspa, to jest ona bardzo duża. Mgła snująca się po ziemi nie pozwoliła dostrzec zbyt wiele w dali, ale w pobliżu dostrzegli dwie wioski. Pierwsza znajdowała niecała milę na zachód od plaży, a druga jakieś trzy mile na wschód w głąb lądu. Ta druga wioska była o wiele większa i przypominała niewielkie miasteczko, gdyż była ogrodzona palisadą. W jej pobliżu ciągnął się sporych rozmiarów las.
Sądząc po pozycji słońca było około południa. Mieli, więc trochę czasu by rozejrzeć się po nowym terenie.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 07-10-2012, 10:53   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Atuar leżał nieruchomo, usiłując, za pomocą dostępnych w tej chwili zmysłów, zorientować się, gdzie się znajduje. Ostatnie, co pamiętał, to wybuch, który wyrzucił go w powietrze i, prawdę mówiąc, był nieco zdziwiony, że żyje.
A chyba był żywy, bo czuł odrobinę wiatru, kamienie i piasek pod palcami, słyszał szum uderzających o brzeg fal morskich. No i na dodatek strasznie bolała go głowa. Po śmierci raczej tego nie powinien czuć.

Gdy do dobiegających odgłosów dołączył się głos Papuszy, Atuar otworzył oczy, a potem usiadł i rozejrzał się dokoła.
Plaża, woda. Czyżby faktycznie wyrzuciło go na brzeg? Nie tylko jego, jak można było łatwo zauważyć. Tylko skąd się tu wzięła tamta trójka? Chui i Papusza to jeszcze, w końcu byli obok niego na pokładzie. Ale tamci byli pod pokładem. Powinni się zamienić w grzanki. A tu wylegują się na brzegu jak gdyby nigdy nic. To już normalne nie było. Ktoś, lub coś, musiało się w to wmieszać. Szkoda tylko, że owo coś pożyczyło sobie od niego plecak, a w zamian zostawiło jakiś dziwny wypalony wzór.
Szlag by...
Teraz trzeba było się zastanowić, co dalej.

- Dzień dobry - mruknął.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-10-2012, 01:04   #3
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Ze wszystkich postaci leżących na plaży on wyglądał zdecydowanie najdziwniej.
Był wysoki, lecz przy tym niezwykle chudy. Miał ziemistą cerę, zamknięte oczy, a jego blade usta okolone były czarną, nieco niezadbaną bródką, zaplecioną w dwa krótkie warkoczyki. Policzki pokrywał kilkudniowy zarost, a głowę porastały króciutkie, może kilkumilimetrowe włosy. Nie zasłaniały one dziwnych tatuaży którymi była pokryta czaszka mężczyzny.
Uwagę zwracał złoty medalion na jego szyi i kolczyki, wykonane z tego samego kruszcu - para w uszach, jeden w lewej brwi oraz w nosie.
Odziany był w nieco przybrudzoną czerwono-złotą szatę, o prostym kroju i szerokich rękawach.
To właśnie był Yagar - mag o złej duszy i jeszcze gorszych pomysłach, Czerwony Czarodziej z Thay i przyszły Władca Faerunu.

Otworzył swoje orzechowe oczęta, obudzony kobiecym nawoływaniem. Z jękiem podniósł się z piasku i rozejrzał ze zdziwieniem po najbliższym otoczeniu.
Po wszystkich niecnych rzeczach, które w swym życiu zrobił powinien bez wątpienia trafić do Baator. Z tego co słyszał w Baator było gorąco, było pełno demonów i na pewno nie było tam żadnej cholernej mgły.
Czyżby więc przeżył? Nie, to przecież niemożliwe. Jeśli wybuch go nie zabił to powinna to uczynić trucizna, a jeśli nie trucizna to już z pewnością woda - nigdy nie był zbyt dobrym pływakiem, nawet gdy był przytomny.
Szybko zbadał swe ciało - nie posiadał żadnych ran, prócz dziwnego znamienia na lewym nadgarstku. Jeśli chodziło o ekwipunek - miał swój amulet, magiczne karwasze, a w pobliżu na piasku leżała jego księga zaklęć i torba.
Resztę pochłonęło morze.
- A kusza? Albo jakiś sztylet chociaż? - Zapytał z wyrzutem... właściwie to sam nie wiedział kogo. W bogów nie wierzył (znaczy, wierzył w ich istnienie, ale żadnego nie wyznawał, bo to same samolubne sukinsyny były), lecz coś musiało go... ich uratować, prawda?
Średnio był z tego zadowolony. Oczywiście, cieszył się z tego, że żył - może jednak uda mu się podbić Faerun - lecz zapewne coś chciało go wykorzystać do swych planów, czego strasznie nie lubił.
Otrzepał się z piasku i spojrzał na towarzyszy.

- Żyjemy - stwierdził odkrywczo - mimo waszych usilnych starań, by nas tego życia pozbawić. - Posłał znaczące spojrzenie Noi i Bahadurowi. Świetnie pamiętał co się stało zanim się... utopił? spalił? otruł? - Chyba, że umarłem, a to jakiś rodzaj piekielnych tortur. - Skrzywił się. - Szczerze mówiąc to mogli wymyślić coś lepszego.
- Twierdzisz, że mogłoby być gorzej - uśmiechnął się dość krzywo Atuar - niż pobyt na jakiejś, jak sądzę, wysepce, z dwójką samobójców w charakterze towarzystwa?
- Co takiego zrobili? - spytał.
- Ślepia ci się żądzą przy Lanthisie świeciły, magu – chłodno i szorstko uciął Bahadur, zanim Yagar zdążył odpowiedzieć. - Sam gotów byłeś zabić, to teraz nie szczekaj.
- No właśnie. To ja miałem go zabić! - Czerwony Czarodziej wskazał na siebie, w teatralnym geście. Podczas tej rozmowy dużo gestykulował, by wyrazić swoje emocje. - Ale nie, oczywiście musieliście się wtrącić! - Zrobił naburmuszoną minę, skrzyżował ręce na piersiach i odwrócił się z prychnięciem, wyraźnie obrażony. - Mogła by tu być jeszcze ta mała... - mruknął i wtedy dostrzegł Papuszę ukrywającą się za Chui. - No tak, to jednak piekło.
- ...nawigatorka? - uzupełnił Atuar. Wolał, by Papusza zachowała choćby cień złudzeń. Przez jakiś czas przynajmniej.
- Taaaaa... - mruknął Yagar nie chcąc wdawać się w dłuższe dyskusje na ten temat. - Ale jeśli nie piekło to co? Ten sam świat do którego przybyliśmy z Lanthisem?
Atuar skinął głową.
- Sądząc po pogodzie, to tak - stwierdził.
- Że niby tak po prostu wyrzuciło nas na brzeg? Nie wiem jak ty i elfka, ale my nie mieliśmy prawa tego przeżyć. Ktoś nas otruł, a drugi ktoś tak skutecznie podpalił statek, że pokład wyleciał w powietrze. - Nie pokazywał palcem o kogo chodzi, lecz złowrogie spojrzenia kierowane w kierunku dzikuski i Calishyty pozwalały się tego domyślić.
- Nie ja byłem pod pokładem, ale wybuch był całkiem niezły. - Atuar skinął głową. - Ale co było dalej, to nie wiem. Zdaje mi się, że wyleciałem za burtę. Nie przypominam sobie, bym na przykład wyciągał kogoś na brzeg. Bym sam wychodził, też nie pamiętam. Ale piekło to nie jest. Sądzę, że ktoś ma w stosunku do nas jakieś plany.
- Świetnie. W takim razie powinniśmy go znaleźć... i zabić. - Stwierdził Yagar. Widząc zdziwione spojrzenia zaraz dodał: - Nie lubię być czyimś pionkiem. Wy chyba też nie, w końcu przeciwstawiliśmy się Lanthisowi. - Szczerze powiedziawszy to nie miał zbytnio wyboru - został otruty jakąś dziwną substancją zanim zdążył przejść na stronę elfa. Oczywiście nigdy by tego nie zrobił, gdyby tamten nie obiecywał ogromnej potęgi.
Niestety, wyszło jak wyszło.
- Ostatnia próba postawienia się pracodawcy skończyła się, jak słyszałem, otruciem - odparł Atuar. - Wysadzenie okrętu to już odczułem na własnej skórze. Chyba w niektórych jest zbyt dużo indywidualizmu - stwierdził z ironią. - Może najpierw się dowiemy, czegóż ten ktoś od nas chce? Głowy Lanthisa mu nie damy.
 

Ostatnio edytowane przez Wnerwik : 12-10-2012 o 00:07.
Wnerwik jest offline  
Stary 14-10-2012, 21:27   #4
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
- Chui, Chui.

Dość przyjemny, męski głos powoli wyrywał elfkę z objęć snu. Tak było co rano. Sentis wstawał jako pierwszy i gdy pierwsze promienie słońca wpadały przez okiennice, budził swoją podopieczną na poranny trening.

- Jeszcze chwila. – Zdołała wymamrotać, chcąc zobaczyć, jak skończy się aktualny sen.

Nie należał on do najprzyjemniejszych, ale był ekscytujący. Pełne morze, wiatr w żaglach, intryga, walki… I urwał się w momencie wybuchu statku, na którym płynęła z małą dziewczynką. Nie mogła tego tak zostawić! Wolała narazić się na gniew przyjaciela niż przerwać w takiej chwili.

- Chui, Chui!

Tym razem do nawoływania doszło szarpanie za ramię, a głos należał do dziewczynki.

Nie mogąc odpędzić się od intruza, z zamiarem dokończenia snu następnej nocy, Chui otworzyła oczy i zamarła. Nie była w domu. Nie była nawet w żadnym pomieszczeniu. Nad głową miała gołe niebo, pod sobą piasek, a obok siebie małą dziewczynkę, cieszącą się na jej widok i wtulającą w nią. Kobieta automatycznie odwzajemniła uścisk, rozejrzała się po plaży, zobaczyła kilka leżących sylwetek i dotarło do niej, że wcale nie śniła. Krótkie oględziny pozwoliły jej stwierdzić, że Papuszy nic nie jest, a ona sama wyszła z wybuchu z dziwnym, piekielnie swędzącym przypaleniem na nadgarstku. Po tym, elfka wraz z dziewczynką, zaczęły budzić pozostałych ocalałych.

***

Elfka, swoje zbierając rzeczy, które jakimś cudem znalazły się razem z nimi na plaży, przysłuchiwała się rozmowie. Z wielu pytań, które chodziły jej po głowie, przynajmniej kwestia gwałtownego końca ich środka transportu została wyjaśniona. Nie widząc sensu w dalszym śledzeniu kłótni, zwróciła się do Papuszy:

- Wiesz co to za miejsce? - spytała.
- Nie wiem - odpowiedziała dziewczynka, kręcąc główką.
- Więc to nie jest ta sama wyspa, przy której byliśmy poprzednio? - spytał Atuar, nieco zaskoczony. - Ta, przed którą nas ostrzegałaś?
Papusza w odpowiedzi tylko pokręciła głową.
- Ale to stale ten sam świat? - spytał kapłan.
Papusza popatrzyła na kapłana z wielkim zdziwieniem.
- Jak to, ten sam świat?
- Są też inne - odparł Atuar. - I można między nimi podróżować.
Papusza nie była przekonana, co do prawdomówności kapłana.
- Ja już jestem duża i nie wierzę w bajki. A poza tym mamusia mówiła, że nie wolno kłamać.
- Mi nie mówiła - mruknął cicho Yagar.

Atuar słuchał uważnie słów dziewczynki i przypatrywał się jej. W pamięci miał ciągle to co wydarzyło się na moment przed tym, jak “Czarny Gryf” wyleciał w powietrze. Obudzone demony lub złe duchy przejęły ciało Papuszy i raczej mało prawdopodobne było, że zniknęły. Raczej pozostawały uśpione, jak to było wcześniej. Jakby na potwierdzenie tych przypuszczeń kapłan dostrzegł dziwny błysk w oczach Papuszy. Trwało to dosłownie kilka sekund, ale kapłan wiedział, że jego domysły się właśnie w tym momencie potwierdziły.

Chui natomiast spojrzała na Atuara z wyrazem niedowierzania na twarzy. Czy on właśnie tłumaczył czteroletniej dziewczynce coś, co ona sama do niedawna wkładała między bajki? To jednak nie był dobry czas ani miejsce na takie rozważania. Najpierw trzeba było znaleźć jakieś miejsce na odpoczynek.

- Idziemy do wioski? - Skierowała pytanie do dziewczynki.
- A będzie tam, coś do jedzenia? - odpowiedziała mała pytaniem na pytanie.
- Zwykle na wojenną wyprawę nie zabiera się kobiet i dzieci - stwierdził Atuar. - Może uznają, że mamy pokojowe zamiary.
- Pewnie tak - odpowiedziała dziewczynce, po czym zwróciła się do kapłana. - Z takim pode...
- Zaraz – Caliszyta zmarszczył brwi podejrzliwie, trawiąc kapłańskie pytania. - Pytasz się jej? Podejrzewasz, że to ona... - Spojrzał na dziewczynkę spode łba. - Stoi za całym tym cyrkiem? - Zlustrował dziewczynkę. - Jako jedyna nie ma znamienia.
- Szczęściara - skomentował Czerwony Czarodziej, drapiąc się po dłoni. - Strasznie swędzi.

Papusza słysząc ton głosu Bahadura wycofała się za Chui i mocno przytuliła do jej nóg. Widać było, że dziewczynka boi się podniesionego głosu mężczyzny.

-Jak śmiesz?! To tylko dziecko! - Chui spojrzała wrogo na mężczyznę, który groził jej Papuszy.
- Dziecko – syknął. – I od czasu, kiedy mamy to dziecko, zaczęli nam ginąć ludzie.
- Doprawdy? - prychnęła kobieta. - A mnie się wydawało, że to wina Lanthisa, który rozzłościł władcę tej krainy. Ale co ja tam wiem... Jego już nie ma, więc musiałeś sobie znaleźć innego winnego?
- Lanthis nie żyje, kurewska jego mać – zaklął niczym któryś z marynarzy „Czarnego Gryfa”. - To... - wskazał na bliznę – Musiało mi zrobić coś innego. - Wzdrygnął się, spoglądając złym wzrokiem na Papuszę.
- Na pewno nie ja! Też taką mam! - wtrącił się Yagar, choć nikt go nie słuchał.

Mała popatrzyła wylęknionym wzrokiem na Bahadura i rozpłakała się w głos. Tuż jednak zanim w jej małych oczach pojawiły się łzy, Caliszyta zauważył coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Dziwny blask, który był pełen tłumionej złości i agresji.

- Pragnę ci przypomnieć, że to dzięki niej...
- A to... - odsunął się naprawdę zbyt szybko, żeby ktoś pomyślał, że ruch jest wystudiowany. – To nie jest dziecko. Dziecko tak nie patrzy... - wymamrotał średnio składnie.
- To dzięki niej podczas walki mogłam ustrzec nas przed krukogryfami. - kontynuowała spokojniejszym głosem. Jej podniesiony ton tylko pogarszał stan dziewczynki, a Bahadur nie był tego wart. Kobieta położyła uspokajająco dłoń na głowie małej.
Papusza mocno wtuliła się w elfkę i pociągnęła ją za rękaw, aby ta się nachyliła. Gdy Chui to zrobiła, dziewczynka szepnęła:
- Nie pozwól mnie skrzywdzić. Ja nie jestem zła. To oni. Oni są źli.

Elfka w odpowiedzi tylko kiwnęła głową, wzięła małą za rękę i zaczęła się zbierać w kierunku miasteczka.
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)
motek339 jest offline  
Stary 16-10-2012, 02:06   #5
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Atuar spojrzał na Bahadura i pokręcił głową.
- Nie denerwuj jej - powiedział. - Chui, oczywiście. Jedziemy na tym samym wózku.

- Jest ślepa. - odpowiedział prosto. - Ale, jak słyszałem, demony zawsze wybierają najsłabsze ogniwo... - wzruszył ramiona niewesoło.
- Taaa... Najsłabszym jest Papusza - odparł Atuar, gdy wymieniona znalazła się poza zasięgiem jego szeptu. - I, pewnie nie wiesz, jest już, że tak powiem, zajęta.
- A gdybym ja zaproponował pozbycie się dzieciaka to byście mnie wyzwali od dzieciobójców - westchnął Mulanin. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie - jak ktoś jest łysy i ma tatuaże to od razu uważają go za jakiegoś psychola...
- Byśmy cię wyzwali od głupców - powiedział kapłan.
- A czy jesteście pewni, że kiedykolwiek istniała jakakolwiek Papusza? Z tego, co o statku słyszałem, powinna dawno być martwa – wciął się Caliszyta. - Bardziej mi się układa, że jakiś demon wszedł w martwe ciało, by dobrać się do Chui. Spójrzcie na nią – ją prawie już opętał.
- Siedziałeś sobie spokojnie w ładowni i o niczym nie wiesz - stwierdził Atuar. - W niej, na statku, były dwa duchy. Kłóciły się, który ma do niej większe prawo. Dyskusja się nie skończyła, bo wysadziliście statek.
- Do niej, czy do ciała? - nagle zwrócił całą uwagę na Atuara.
- Nie wydaje mi się, by to poprawiało jej sytuację. Atuarze... Nie masz przypadkiem jakiś zaklęć na złe duchy? Wy, kapłani, powinniście znać się na takich rzeczach. - Czarodziej wymówił “kapłani” z taką intonacją jakby miał zamiar splunąć. Chyba ich nie lubił. Co prawda, nie lubił wielu rzeczy...
- Złe duchy można przepędzić - odparł zapytany. - Ale nie z każdym się to uda. Odpowiednio silny duch zagra ci na nosie i tyle. A mówili o ciele - odpowiedział na pytanie Calishyty. - Przynajmniej jeden z nich - uściślił.
- Zaklęć? Jakiś kurhan czy grzebanie żywcem nie uwiązuje ich?
- Już widzę jak przekonujesz elfkę do pogrzebania żywcem jej “córeczki” .
- Sumienie dla diabłów znalazł... - odburknął Yagarowi caliszyta, mierząc czarodzieja lekko wyzywającym spojrzeniem.
- Żeby uwięzić ducha w kurhanie potrzeba silnych zaklęć - wyjaśnił Atuar. - Samo zasypanie ziemią nie wystarczy.
- Czyli nie spróbujemy? - Czarodziej wydawał się niepocieszony.
- Wolę, żeby te duchy siedziały w niej, niż w którymś z was - odparł kapłan. - Ruszamy za nimi? - spytał.
- Ruszamy. Musimy pilnować elfki. Kobieta plus złe duchy? To byłoby straszne.
- Nie, nie ruszam - odpowiedział kategorycznie Bahadur. - Mają palisadę. Pewnie mają i zbrojnych. Jeśli będą chcieli sprawić im problemy, nic tam nie pomożemy. Wolę pierw zobaczyć, jak sprawy mają się w mniejszej.
- Zadziwiasz mnie, Calishyto. Nie sądziłem, że byłbyś w stanie zostawić elfkę i małe dziecko samotnie... - Yagar otarł oczy rękawem. - Jestem taki dumny!
Wydawało się, ze Noa przez cały czas głęboko w tyle miała dyskusje pomiędzy ocalałymi. Jej nieprzytomne spojrzenie błądziło gdzieś po falach oceanu, jakby cały czas nie mogła uwierzyć w to co się stało. To, że żyła nie było wcale wielkim darem... Bo cóż to za życie miało od tej chwili być? Żyła by strzec Asharaka a w tej chwili wydawało się, że zawiodła... Na całej linii.
- Jesteśmy sami. Na obcej ziemi... Jeśli ktoś chce się pierdolić w gry “szarmancki i bohaterski” to niech lepiej od razu zedrze z siebie ubrania i nadstawi dupę coby coś mu się w nią wgryzło.- powiedziała dalej wpatrując się w morze. W jej głosie trudno było doszukiwać się gniewu, pogardy - zwyczajniej przy takich słowach zgryzoty. Wypowiedziała je zupełnie obojętnie, a być może szczerze? Tak jak obwieszcza się pogodę jakby samemu przed sobą, tuż po nadejściu ranka.
W końcu przeniosła spojrzenie na Bahadura.
- Ta mała może okazać się przydatna... Może nie mamy armat i kul ale ta beczka z prochem może być odpalona w dogodnym dla nas momencie. A wtedy kto wie...- przeniosła spojrzenie z małej na wioskę gdzieś w oddali. - Duże bum i element zaskoczenia mogą okazać się nam kiedyś pomocne. Gdyby ktoś potrafił zapanować nad mocami tej małej, zapewne nie zostawiali by jej na pewną śmierć głodową.
- Szczerze powiedziawszy, to “duże bum” niezbyt dobrze wam wychodzi.
- Tyle, że to... coś... nas nienawidzi – odpowiedział nieco ciszej Calishyta, puszczając mimo uszu dziecięce docinki Yagara – Sądzę, że jeśli kiedyś wybuchnie, to pierw dołoży starań, żeby przede wszystkim zabić przede wszystkim nas.
- Tak więc musimy odpowiedzieć sobie na bardzo proste pytanie...-Popatrzyła w kierunku maszerującej elfki - Czy jesteśmy w stanie się jej pozbyć? A jeśli nie, czy jesteśmy gotowi zaryzykować jej towarzystwo. I czy może mądrym jest oddawać coś tak silnego w ręce nieznanych nam osobników... Jeśli panna szpiczaste ucho dalej będzie miała się za najdoskonalszą, matczyna sucz w stadzie... Doprowadzi ją to do zguby. A wtedy wolę być jak najdalej od niej.- tym razem odwróciła głowę w kierunku drugiej wioski.
To tam widziała ich szanse - może uda im się wykraść jakieś zapasy? Wodę, jedzenie? W obecnej sytuacji to było najpotrzebniejsze. Duchy, demony czy inne dziadostwo zamknięte w niepozornym ciele dziewczynki stały się najmniejszym problemem... Nie jej problemem. Z każdym krokiem jaki Chui stawiała w kierunku ufortyfikowanej wioski.
" A leź za nią jak pies za suką..."- pomyślała lekko uradowana, kiedy kapłan fałszywej wiary ruszył w jej ślady. Póki co pozbyli się najsłabszych ogniw, a właściwie pozbyły się one same siebie...
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 16-10-2012, 20:24   #6
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Gdy tylko cementująca drużynę więź, jaką był kapitan Lanthis i jego flagowy okręt, okazało się, że na wierz wypłynęły uśpione konflikty i animozje.
Teraz gdy nic ich nie krępowało i każdy mógł pójść w swoją drogę, doszło prawie natychmiast do podziału drużyny.
Chui i jej mała podopieczna skierowały się w stronę większej osady. W ślad za nimi ruszył Atuar.
Druga grupa udała się w kierunku mniejszej osady.

Chui, Atuar
Droga była w miarę przyjemna i spokojna. Teren równy i w większości porośnięty rdzawą trawą tylko gdzie nie gdzie znajdowały się płachty tereny pokryte piachem i żwirem.
Z każdą kolejną minutą robiło się coraz cieplej. Słońce wspinało się coraz wyżej, ale chmury nadal pozostawały mleczno białe. Ciągle jednak pod nogami snuła się wszech obecna w tej krainie mgła.
Od chwili opuszczenia plaży nad krajobrazem dominował las znajdujący się na horyzoncie. Zarówno Chui, jak i Atuar czuli dziwny niepokój związany z tą gęstą puszczą. Sami nie potrafili powiedzieć, czy to za sprawą mgły, czy też ogólnie nie przyjemnej sytuacji w jakiej się znaleźli.
Wiedzieli, że priorytetem dla nich jest znalezienie schronienia i jedzenia.

Im byli bliżej tym coraz większy czuli respekt zarówno przed potężnym lasem, jak i wzniesioną tuż na jego skraju osadą. Solidna i wysoka drewniana palisada otaczała cały gród. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że może ona przetrzymać nie jeden najazd.
Duża dwu skrzydłowa brama stanowiła wejście do osady. Po jej lewej i prawej stronie ustawione były dwie wysokie wieże strażnicze. Brama co prawda stała otworem, ale na wieżach czekało, by powitać nieznajomych dwóch strażników.
Byli to rośli mężczyźni i o barczystych ramionach. Obaj mieli też długie, czarne włosy. Atuar pierwszy dostrzegł coś, co bardzo go zaniepokoiło. Twarze strażników były poznaczone świeżymi czerwonymi bliznami. Z tej odległości trudno było stwierdzić, jakiego są one pochodzenia.
- Kto zacz? - zapytał strażnik.
Teraz gdy cała trójka stała pod bramą, charakterystyczne blizny dostrzegli już wszyscy. O dziwo i wbrew obawą Atuara, Papusza wcale nie okazywała lęku. Wręcz przeciwnie była zainteresowana i zaciekawiona.

Yagar, Noa, Bahadur
Pozostała trójka miała o wiele krótszą drogę. I choć osada była mniejsza i nie wyglądała w żaden sposób niebezpiecznie, to i tak Noa postanowiła pójść na zwiad.
Tropicielka obeszła wioskę kilkakrotnie, chcąc dokładniej przyjrzeć się życiu w niej.
Osada była naprawdę niewielka, bo liczyła zaledwie kilkanaście chat. Jeden z budynków wyglądał jak karczma, ale raczej nikt poza miejscowymi w niej teraz nie przebywał.
Mieszkańcami byli głównie ludzie, choć Noa zauważyła kilka niziołków oraz kilku krasnoludów.
Większość z nich ubrana byłą w podniszczone łachmany. Tropicielka nie zauważył niczego niepokojącego. Ot zwykła wiocha pośród krainy wiecznej mgły.
Z tymi oto informacjami Noa wróciła do swych towarzyszy. Po krótkiej naradzie, zdecydowali się wejść do wioski i zasięgnąć języka.

Gdy tylko trójka obcych zjawiła się w osadzie, zaraz ze wszystkich chat wyszli miejscowi, by popatrzeć sobie na nich.
Każdy ich krok i gest obserwowało kilkadziesiąt oczu. Wbrew obawą były to raczej spojrzenia pełne ciekawości i zwykłego, zdrowego zainteresowania. Kilkoro dzieci biegało wokół obcych wykrzykując słowa w jakimś obcym języku.
Z jednej z większych chat wyszedł na przeciw nich srebrzysto włosa elfka ubrana zdecydowanie lepiej niż większość tubylców.
- Witajcie przybysze! - odezwała się kobieta stając na przeciw nich - Zaiste niezwykły i rzadki to widok, obcy w naszej wiosce. Zapraszam do naszej karczmy. Pewnie strudzeni jesteście i głodni. Rarytasów to u nas może nie znajdziecie - przy tych słowach spojrzała na Bahadura, który charakteryzował się niespotykaną w tych stronach cerą - ale Haanuuk gotuje dobrze i smacznie. Wino też się pewnie jakieś znajdzie. Zapraszamy, może podzielicie się opowieściami z wielkiego świata. Okrętu żadnego nie widzieli, zgaduje więc, że to Mgła was tutaj sprowadziła.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 20-10-2012, 23:46   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Powitanie niezbyt było przyjazne, Może strażnik niesympatyczny był z natury, a może taka maniera tutaj panowała. A może to te ślady na twarzy...
- Dzień dobry - powiedział na powitanie. - Na brzeg morza nas wyrzuciło. - To stwierdzenie mniej więcej odpowiadało prawdzie. - Ruszyliśmy więc drogą, bo na brzegu tak siedzieć bez sensu by było.
- Morze? - zamyślił się strażnik - A skąd pochodzicie?
- Z daleka - odparł Atuar. - Z Chultu. Słyszał pan kiedyś? To dość daleko stąd.
- Chultu? - powtórzył obcą nazwę strażnik - Ny. A ty Rakat?
- Ja też nie.
- Zawiadomię wodza i radę. A wy wchodźcie i rozgośćcie się.
Elfka w odpowiedzi kiwnęła głową i wraz z dziewczynką oraz kapłanem wyruszyła na spacer po osadzie. Rozluźnienie Papuszy wyraźnie jej sugerowało, że nie ma się czego obawiać. Razem z małą zatrzymywały się przy każdym straganie, oglądając oferowany towar. Traf jednak chciał, że nie miała przy sobie żadnych pieniędzy. A może wcale by jej nie pomogły? Wszak nie wiedziała czy tubylcy również cenią sobie kruszec, który był podstawą wymiany w jej świecie. Szlag... - pomyślała, gdy po krótkiej obserwacji zobaczyła, czym płacą mieszkańcy. A płacili złotymi, srebrnymi i miedzianymi monetami. Jako że nie miała ani jednej, nie pozostawało jej nic innego, jak robić dobrą minę do złej gry. Czekając na reakcję tutejszego wodza, zabijała czas rozmową z Papuszą.
Atuar szedł krok za Chui i Papuszą. W przeciwieństwie do ‘dziewczyn’ przyglądał się nie tyle towarom, których i tak nie mógłby w tej chwili kupić, ale ‘tubylcom’ - jak się ubierają, jak są uzbrojeni, czy - podobnie jak strażnicy - noszą na twarzach dziwne blizny.
No i zastanawiał się, jak tu wygląda stosunek do kapłanów. Może niektórym mieszkańcom osady przydałoby się leczenie. A ich trójka przynajmniej nie musiałaby iść na żebry...
Wioska była duża, czego można się było domyślić już wcześniej, po rozmiarach palisady. Tak na oko mieszkało tutaj zapewne około 300-400 osób. Byli tutaj przedstawiciele różnych ras i profesji. Była karczma, warsztaty, stragany kupieckie i dwie świątynie oraz na głównym placu, duży budynek, który wyglądał na coś w rodzaju ratusza, miejsca zebrań. Jednym słowem najważniejszy budynek w wiosce.
Tubylcy obserwowali ich ze średnim zainteresowaniem, ale widać było, że raczej kryją się oni z nim i wolą obserwować ‘obcych’, gdy ci tego nie widzą. Stosunek do nowo przybyłych był raczej chłodny i zachowawczy.
Mieszkańcy, przynajmniej ci, których dostrzegł Atuar, nie wyróżniali się jakoś specjalnie strojem. Od zwykłe szaty z lnu i płótna, bez jakiś wyjątkowych ozdób, poza jakimś wzorkiem. I tylko kilku miało na twarzach blizny - dokładnie takie same jakie mieli strażnicy przy bramie.
Wiosce znajdowały się dwa budynki, wyglądające na świątynie. Pierwsza z nich nad wejściem miała symbol w postaci głowy wilka, a druga romboidalny czworokąt ułożony z piszczeli, a pośrodku czaszka. Ani jeden, ani drugi symbol nic Atuarowi nie powiedział.
Świątynie były - podobnie jak reszta budynków w osadzie - drewniane i zbudowane bez przesadnej dbałości o szczegóły, czy też ozdoby. Mieszkańcy najwyraźniej o wiele bardziej cenili funkcjonalność niż estetykę.

- Może wejdziemy? - Atuar wskazał na świątynię ozdobioną głową wilka. Wilczy łeb zdał mu się bardziej sympatyczny, niż trupia czacha. - Kapłani bywają dobrym źródłem informacji. Poza tym zapewne warto by się dowiedzieć czegoś na temat tych bóstw, by się czasem któremuś nie narazić.

Po wejściu do świątyni stanęli w surowo urządzonej sali. Pod ścianą stał prosty kamienny ołtarz, a na ścianie za nim umieszczona była wyrzeźbiona głowa wilka. Przez chwilę byli sami, ale dość szybko dołączył do nich kapłan i opiekun świątyni. Był to siwy starzec, ale po jego posturze widać było, że w młodości musiał być niezwykle silnym i mocarnym człowiekiem. Ubrany był w płaszcz ze skóry niedźwiedzia i wilka.
Powitał przybyszy gestem dłoni i zbliżył się do nich.
- Witajcie przybysze. Co was sprowadza w progi naszej świątyni?
- Witaj, kapłanie - odparł Atuar. - Jesteśmy z bardzo daleka i nic nie wiemy o tych stronach. Tudzież o bogach, którzy tutaj rządzą. Mi przynajmniej głowa wilka z niczym się nie kojarzy - przyznał się.
- Zapraszam zatem na chwilę rozmowy, jeżeli jesteście ciekawi naszych wierzeń - kapłan wskazał dłonią drzwi, przez które wszedł do świątyni.

Pomieszczenie do którego zaprowadził towarzyszy było niewielkie i stanowiło zarówno sypialnie, kuchnię, jak i jadalnię dla kapłana. Wskazał on przybyszom miejsce przy stole, a sam zajął się przygotowaniem jakieś strawy.
- Niewiele ma, ale jeżeli jesteście głodni mogę was poczęstować potrawką z królika. Aha - uderzył się dłonią w głowę - gdzie moje maniery. Nazywam Isztvan i jestem głównym kapłanem boga Wilka. To jak podać potrawkę?
- Jestem Atuar - przedstawił się kapłan. - To jest Chui, a to Papusza.
Wymyślanie nowych imion zdało mu się bez sensu, poza tym gdyby chcieli oszukiwać mieszkańców, to musieliby się umówić dużo wcześniej. No i nie wiadomo, czy Papusza by ich nie zdradziła przy pierwszej z brzegu okazji.
O jedzeniu wcześniej nie myślał - emocje zabiły głód, ale gdy Isztvan wspomniał o potrawce...
- Z przyjemnością się poczęstujemy - oświadczył.

- Interesują was nasze wierzenia... - zaczął po chwili Isztvan. - No cóż... Świątynia ta poświęcona jest wielkiemu Wilkowi. Władcy puszczy i wszystkich zwierząt. Wilk to uosobienie siły, inteligencji, walczności i sprytu. Dlatego też czcimy go, bo te właśnie wartości są nam bliskie i to je uznajemy za najważniejsze. Bóg Wilk otacza nas opieką i wspiera w czasie polowań i walki z wrogiem. Na wyspie jesteśmy chyba jedynymi, którzy praktykują ten kult. Pewny jednak nie jestem, bo nie znam całej wyspy. Nasza wyspa jest dość duża, jak się sami pewnie niedługo przekonacie i zamieszkuje ją wiele ras. Rządzi na niej lord Castor i jemu też oddajmy należny hołd, choć nie uznajemy go za boga. On też otacza wyspę opieką i rządzi nią. My widzimy w nim namiestnika i pomazańca boga Wilka, ale on sam się za takiego nie uważa. Jest jednak doskonałym wojownikiem, dzielnym i mężnym. To dzięki niemu na wyspie panuje pokój. Po latach wojen w końcu udało mu się pokonać wrogów i zmusić do odwrotu.
- To były wewnętrzne walki? osada przeciw osadzie? Rasa przeciw rasie? - spytał Atuar. - Czy walka z wrogiem zewnętrznym?
- Nie ma jasnej odpowiedzi na to pytanie - odparł kapłan. - Wojna była prowadzona przeciwko bratu naszego lorda. Nie uznawał on władzy swego starszego brata i sprzeciwił mu się. Część mieszkańców poparła Ghalla i rozpoczęła wojnę. Ponoć do tej pory niektórzy z nich nie uznają władzy lorda Castora. Wojna na szczęście skończyła się i teraz nie nęka już naszej wyspy. Gdy jednak trwały walki, Ghall sprowadzał najemników z innych wysp. Były to nie tylko elfy i krasnoludy, ale także różnej maści potwory. Mówiono, że Ghall zaprzedał duszę złym mocom, by tylko pokonać naszego pana. Na szczęście wygraliśmy, dzięki jego odwadze i mądrości.
- Pokój jest lepszy od najciekawszej wojny - powiedział Atuar. - Tylko głupcy uważają inaczej. Ale o swoje przekonania i wolność trzeba walczyć.
- Mówiłeś, Isztvanie, że tylko tutaj czcicie Wilka. To znaczy, że gdzie indziej kto inny czci innego boga, czy też innych bogów? - spytał. - Możesz coś o nich powiedzieć? I o tym, jakie są stosunki między bogami i ich wyznawcami? Widzieliśmy w wiosce drugą świątynię...
- Druga świątynia jest poświęcona naszym przodkom. Czcimy tam ich pamięć i wielkie czyny. Na wyspie wyznaje się kilku bogów. Różne rasy u kogo innego szukają pocieszenia i wsparcia na tym łez padole. Część czci naturę, są też i tacy, którzy oddają hołd mgle. Nie powiem ci wiele o innych bogach, bo nie mam za dużej wiedzy o nich. Jeżeli to cię interesuje, to spytaj członków rady lub kogoś z kupców. Oni czasem bywają w innych częściach wyspy. Ja najdalej wyprawiam się do puszczy na polowanie.
- Widziałem u paru osób rany na twarzach - przypomniał sobie nagle Atuar. - To jakiś zwyczaj, coś na kształt tatuaży, czy też co innego? Zastanawiałem się, czemu tego nie leczą?
Na te słowa kapłan zmarszczył brwi i przez chwilę wpatrywał się w Atuara. Milczenie przedłużało się i kapłan poczuł, że naruszył zupełnie nieświadomie jakieś tabu.
- Niektóre rany - rzekł w końcu Isztvan, niezwykle surowym głosem - bardzo trudno się leczy.
- Wybacz, Isztvanie, że wypytuję o sprawy, których poruszać się nie powinno - powiedział Atuar. - Jednak chyba lepiej, że ciebie spytałem, niż miałbym kogoś obrazić takimi pytaniami.
- Pewnie masz rację. Są tematy, których lepiej unikać. Jeżeli zostaniesz u nas dłużej, sam poznasz prawdę i przyczynę mojego milczenia.
Atuar skinął głową.
- Zapewne zostaniemy tutaj dłużej - powiedział. - Przynajmniej tak długo, aż nie znajdziemy okazji by wrócić do domu. Ale to może długo potrwać.
- A skąd dokładnie przybywacie? Mówiłeś tylko, że z bardzo daleka.
- Sam nawet nie wiem, jak daleko jest nasz dom - odparł Atuar. - Słyszałeś kiedyś, Isztvanie, o lądzie który nazywa się Chult?
- Nic mi ta nazwa nie mówi. - pokręcił głową kapłan. - Ja jednak mało podróżuje, jak już mówiłem, więc nie jestem ekspertem w tych sprawach. Rada pewnie będzie mogła ci pomóc. To niezwykle światli ludzie. Do nich się zwróć o pomoc.
- Mam nadzieję, że zdołają nam pomóc. Strażnik przy bramie mówił, że zawiadomi wodza i radę. Z pewnością nas znajdą bez problemu.
- Cóż... jeśli zostaniemy tu dłużej, będziemy musieli znaleźć jakąś pracę - zmienił temat. - Zapewne i w tym wypadku członkowie rady będą mogli nam udzielić jakiejś porady. Obcy w obcym kraju... czasami to zaleta, ale często wada.
- Zajęcie pewnie się jakieś znajdzie. Pytanie tylko, co potraficie robić?
Atuar lekko się uśmiechnął.
- Mój bóg czasami zsyła na mnie łaskę i mogę pomagać cierpiącym - powiedział.
- A jakiego boga czcisz? - spytał lekko podejrzliwie Isztvan.
- Pewnie też o nim nie słyszałeś - odparł Atuar. - Zwie się Ubtao.
- Nie słyszałem o nikim takim. I twój bóg wspiera cię tak daleko od domu? Zaiste potężny to musi być bóg.
Atuar wyczuł w głosie Isztvana i nutkę zazdrości i strachu. Stary kapłan z coraz większą uwagą przyglądał się swemu rozmówcy.
- Czy jest potężny? - Atuar zastanowił się przez moment. - Nawet jeśli, to nie wykorzystuje swej potęgi. Nie zachęca do występowania przeciwko wyznawcom innych bogów. Kapłani powinni przekonywać, wskazywać drogę, a nie zmuszać do czegokolwiek.
Isztvan zamyślił się i tylko potakiwał głową na słowa Atuara. Widać było jednak, że czuje się zagrożony przez pojawienie się wyznawcy potężnego ponoć boga. Starzec zasępił się i choć nie powiedział, ani słowa to widać było, że jego stosunek do obcych się zmienił i stał się zdecydowanie chłodniejszy.
- Nie zamierzam szukać tutaj wyznawców dla mego boga - powiedział Atuar. - Ani też głosić jego chwały.
Isztvan wstał, zebrał naczynia po posiłku i stojąc plecami do gości powiedział:
- Idźcie już. Nie każcie radzie na siebie czekać. Aha i przekażcie wodzowi, że Isztvan prosi o posłuchanie. Żegnajcie i do zobaczenia.
- Przekażemy - zapewnił go Atuar. - Do zobaczenia.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-10-2012, 23:22   #8
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
Siedziba rady okazała się okazałym budynkiem o solidnej konstrukcji. Nawet jednak tutaj nie było żadnych zbędnych ozdób czy zdobień. Surowa prostota i funkcjonalność dominowała w całej wiosce.

We wnętrze budynku znajdowało się kilkanaście ław ustawionych pod ścianami w kilku rzędach. Wyglądało na to, że może się tutaj pomieścić cała wieś w razie konieczności. Na środku sali znajdowało się wygaszonej w tej chwili palenisko otoczone dużymi kamieniami. Przy głównej ścianie ustawiono pięć topornie wyciosanych w pniach drzew tronów.

Zasiadywali w nich członkowie rady. Dwie kobiety i trzech mężczyzn. Siedzący pośrodku mężczyzna wyglądał na przywódcę grupy. Był barczysty i wysoki. Jego twarz zdobiła gęsta, czarna broda oraz blizny, jakie widzieli u strażników. Po jego prawej stronie siedziało dwóch mężczyzn. Pierwszy był srebnowłosym elfem o smukłej i pociągłej twarzy i zamyślonych oczach. Drugi, wysuszonym staruszkiem o twarzy pokrytej licznymi zmarszczkami. Mimo wieku, jego oczy były żywe i błyszczące. Po lewej stronie siedziały dwie kobiety. Elfka o srebrzystych włosach wyglądała na siostrę lub równie bliską krewną elfa z prawej. Jej głowę zdobił prosty diadem. Atuar w momencie wyczuł, że emanuje on magiczną aurą. Drugą kobieta była przygarbiona staruszka o białych pozbawionych źrenic oczach, które od samego początku wpatrywały się w Papuszę.
Wódz wstał wspierając się na pokręconym kosturze, na którego końcu tkwił lśniący, niebieski kryształ.

- Witajcie w Farhgard na wyspie Mortus, domenie lorda Castora. Nazywam się Askel i jestem wodzem tej wioski. Poinformowano nas, że przybywacie z daleka. Ciekawi jesteśmy waszych historii i wieści z dalekiego świata, a także tego co was sprowadza do naszej osady. Mówcie zatem.


- Jestem Atuar - przedstawił się kapłan, podobnie jak uczynił to w światyni. - To jest Chui, a to Papusza.
Chui dygnęła, wyrażając swój szacunek do rady.
- Przybyliśmy z daleka, z miasta Athkatla - odparła. - Po burzy, najpewniej magicznej, wylądowaliśmy w miejscu z obcymi gwiazdami na nieboskłonie - dodała, spoglądając na kapłana.
Ten skinął głową i dodał:
- A potem był wybuch pod pokładem. I nie wiem jak, ale znaleźliśmy się na tej wyspie.
- Na pamiątkę zostały nam te ślady. - Chui podniosła rękę i odsłoniła nadgarstek, żeby mogli mu się lepiej przyjrzeć.
Członkowie rady spojrzeli po sobie, gdy ujrzeli znak na nadgarstku elfki. Na ich twarzach malował się wyraz konsternacji i przerażenia. Wódź wstał i krzyknął:
- Straż! Straż!
Srebrzystowłosy elf także wstał z miejsca i spokojnym, ale niezwykle twardym głosem powiedział:
- Nie ruszajcie się z miejsca i nie próbujcie żadnych sztuczek.
Atuar spojrzał z pewnym wyrzutem na Chui. Zdaje się, że ten element wypowiedzi był zbędny. Któż jednak mógł to wiedzieć wcześniej.
- Jakie sztuczki mamy niby wyczyniać? - Spojrzał na wodza. - Może łaskawie wyjaśnicie powód tych przejawów niezwykłej gościnności?
Pewne podejrzenie nagle zakiełkowało w jego głowie. Czyżby to miało związek z pewnymi wypowiedziami Isztvana?
- Wszystko będzie dobrze... - Kobieta zaczęła uspokajać wtuloną w nią dziewczynkę. - Widzicie, co narobiliście? Przestraszyliście Papuszę! - rzuciła z wyrzutem w kierunku rady.
- Lepiej będzie dla was, jak zachowacie milczenie! - ryknął wódź.
- Mamy prawo wiedzieć, o co nas oskarżacie - odparł Atuar. - Nic wam nie zrobiliśmy. Jak rozumiem, to jest z waszej strony zdradziecki atak. Na gości na dodatek!
Wódz zrobił się prawie purpurpowy na twarzy słysząc słowa sprzeciwu, wobec jego rozkazu. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, gdyż uprzedziła go niewidoma staruszka.
- Jesteście naznaczeni piętnem Ghalla, a to oznacza że powinniśmy was zabić. - Jej słowa były wypowiedziane spokojnym tonem, ale chłód jej głosu przerażał bardziej niż gniew wodza.
- Na wasze szczęście - dodał srebrnowłosy elf - Sami przyznaliście się do tego, więc jest dla was szansa. Rada jednak musi się naradzić.
- Wyprowadzić ich! - wrzasnął wódz - Dość tych dyskusji.

Dwóch strażników uzbrojonych w krótkie miecze podeszło szybko do Chui, Atuara i Papuszy. Ustawili ich między sobą, a jeden z mężczyzn wskazał więźniom drogę na tył budynku. Zarówno rada, jak i mundurowi byli tak pewni siebie i swoich możliwości, że nie trudzili się rekwizycją broni.

Wprowadzono ich do piwnicy. Celą trudno było to nazwać przede wszystkim ze względu na drzwi – najzwyklejsze, drewniane i zamykane na rygiel. Dla elfki wyglądały na takie, które bez problemu można by wyważyć jednym, solidnym kopniakiem. Ale nie taki był jej zamiar. Przynajmniej na razie. Póki co, Chui była pewna, że ta cała farsa jest zwykłym nieporozumieniem, które uda im się wyjaśnić. A jeśli nie, cóż, kobieta była pewna, że swojego życia nie sprzeda tanio. Pozostało tylko czekać, aż rada łaskawie ich znów wezwie. Długoucha usiadła pod ścianą, otuliła Papuszę najczystszą resztką worka, którą udało jej się znaleźć w panującym tu bałaganie i śpiewała jej cicho, czekając aż mała zaśnie wtulona w nią. Chwilę później sama pozwoliła ogarnąć się Śnieniu.
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)
motek339 jest offline  
Stary 27-10-2012, 00:28   #9
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Bahadur ukradkowo spojrzał na Noę i Yagara – modląc się, żeby któreś z nich przypadkiem nie chciało rozewrzeć ust i rzec coś z charakterystyczną dla siebie manierą.

- Wybacz, pani, ale trudno mi cokolwiek powiedzieć. - Skłonił się lekko, uśmiechnął przepraszająco, a niewesoło. - Rozbiliśmy się, a morze wyrzuciło nas tutaj. - Ich ubrania nosiły przecież wszelkie ślady bytności w morzu...
Elfka popatrzyła ze zdziwieniem na Bahadura, ale nie skomentowała jego słów.
Dopiero po chwili rzekła:
- Witajcie zatem rozbitkowie.
Jej spojrzenie mówiło jasno, że nie zbyt wierzy w to co przed chwilą usłyszała. Żaden z nich nie wyglądał jak rozbitek, który cudem ocalał z zatopionego okrętu.
- Zapraszam zatem do gospody, tam będziemy mogli swobodnie porozmawiać - dodała.
-Oczywiście, ale niestety nie mamy czym zapłacić za posiłek.
- Rozumiem. To oczywiste, skoro jesteście rozbitkami. Podtrzymuje mimo wszystko zaproszenie. Wasze opowieści wystarczą nam za zapłatę.
- Dziękuję. Wasza łaskawość nie zna granic - skinął głową w podziękowaniu. Nie, by nie zamierzał poprzeciągać trochę sytuacji w gospodzie - by Noa mogła dać im znać, czy jedzenia aby nie pokryto trutką na gości.

(Po wejściu do gospody przywita was gruby krasnolud i na polecenie elfki przygotuje strawę i napoje. Zależnie od wyboru wino lub piwo. Potrawa, to będzie zwykły mięsny gulasz z bajdą chleba.
Elfka pozwoli wam spokojnie zjeść i dopiero później zacznie rozmowę.)
Przygotowuje przy nas?
Na kuchni już stał duży garnek. Z niego wam nałożono strawę. Żaden z was nie zauważył nic niepokojącego.

Po wejściu do gospody przywitał ich gruby krasnolud, który na polecenie elfki wziął się do przygotowywania strawy i napojów. Podano zwykły mięsny gulasz z grubą pajdą chleba, a do popicia podano wino oraz piwo.

Yagar z uwagą przypatrywał się jedzeniu. Z jednej strony, wrodzona podejrzliwość i lata podrzucania nielubianym znajomym trucizny do obiadu sprawiały, iż wolał jej nie tykać. Przecież mogli coś tam dodać, by go uśpić, a potem wykorzystać jego moc!
Lecz z drugiej strony, zdał sobie sprawę, iż jest strasznie głodny. Nie wiedział ile czasu minęło od ostatniego posiłku, ale z pewnością za dużo.
Spojrzał na Noę, Bahadura, po czym z niepewną miną ujał w dłoń łychę i zagłębił ją w gulaszu. Chwilę później z uwagą smakował danie.
- Niezłe - stwierdził. Rzeczywiście musiało być smaczne, skoro go nie skrytykował. Czerwony Czarodziej krytykował dosłownie wszystko, głównie dla samej przyjemności płynącej z narzekania. - Trucizna nadaje temu gulaszowi niezwykłej nuty smakowej.
Elfka przemilczała uwagę Yagara i jedynie wbiła w niego mordercze spojrzenie. Odezwał się za to gospodarz:
- Gdybyśmy chciali was zabić, nie trudzilibyśmy się truciem was. Sztylet, czy miecz są o wiele skuteczniejsze - wysyczał.
- Spokojnie - powiedziała elfka w kierunku karczmarza - Jestem pewna, że nasz gość nie chciał cię urazić. Prawda panie... - zawiesiła głos czekając, aż czarodziej się przedstawi.
- Yagar. Zwą mnie Yagar - przedstawił się swym prawdziwym imieniem. Nie widział sensu w wymyślaniu jakiegoś nowego - wszak jeszcze go tu nie znali. - Oczywiście, że nie chciałem cię urazić - skłamał z pewną miną. - Po prostu dworuję sobie z mych towarzyszy, którzy wpatrują się w ten gulasz z taką miną jakby to on miał ich pożreć.
Żart czarownika sprawił, że zarówno elfka, jak krasnoluda wybuchnęli nieskrępowanym śmiechem.
- A to dobre - skomentował karczmarz.
Gdy śmiech ucichł, odezwała się elfka.
- Yagarze, ja jestem Islwyn, a to jest Thorvid. Witajcie w Kleimgard na wyspie Mortus, domenie lorda Ghalla. Opowiedźcie nam o sobie, skąd przybywacie i co was spotkało. Ciekawi jesteśmy wieści z wielkiego świata.
- Rzadko miewamy tutaj gości - dodał Thorvid.

Mag rzucił spojrzenie na Bahadura, chcąc by ten zabrał głos. Nie był dobry w miłych opowiastkach, rozmawianiu o pogodzie i tym podobnych bzdetach. Miał kilka pytań do ich gospodarzy, ale chyba dobrze by było gdyby wcześniej zaspokoili ich ciekawość.

Chociaż tubylcy sprawiali wrażenie przyjacielsko nastawionych prawa dłoń Noi krążyła bez przerwy w pobliżu wciśniętego za pas nadziaka. Nie ośmieliła się jednak otwarcie ułożyć na nim dłoni - w tej chwili nawet na rękę było, by obcy myśleli, że są raczej nieszkodliwymi, zbłąkanymi rozbitkami... Co niestety po części było prawdą, byc może z wyjątkiem “nieszkodliwi”. Przez chwilę widziała bowiem oczyma swej wyobraźni płonące chaty, przemienione w opał przez Yagara. Tryskającą strumieniami krew z ciał kolejno powalanych wieśniaków za sprawą ostrza Bahadura i trzy kuce przygotowane do drogi... “Tylko po kucach coś ani śladu...”- pomyślała lekko zirytowana. Na pewno nie zamierzali tutaj pozostac na długo. Należało wydobyc z tubylców potrzebne informacje - polubownie lub “na wesoło” i won. Dalej w drogę. Byle nie utkwic na tej kupie gówna zwanej Mortus.
Zamieszała kilkukrotnie w misce z gulaszem czekając aż pierwszy z jej towarzyszy spróbuje specjału zakładu. I chociaż dalej nie wierzyła w nieszkodliwośc strawy - trucizna bowiem nie musi działac natychmiastowo, a ze swego doświadczenia wiedziała, że tylko głupiec może gadac o wyczuwalnym jej posmaku - pchnięta głodem wcisnęła w swoje usta soczystą, ociekajacą tłustym sosem porcję.
- Na okręt my się zaciągnęli...- zaczęła z pełnymi ustami. - Kapitan za władcę oceanów się podawał, a wyszła z niego stara kuternoga... Co to przy pierwszym sztormie okręt w ramiona fal oddaje. - przełknęła w końcu głośno porcję jedzenia - A nas... Ot co wyrzuciło na brzeg. - słuchaczom zapewne trudno było odczytać z obojętnego tonu głosu czy jest tym faktem załamana czy też podekscytowana. Zapewne rzadko da się usłyszeć tak bezpłciową narrację.
Yagar miał zamiar przekręcić oczami, ale jakoś się powstrzymał i włożył do ust kolejną łyżkę gulaszu. Nie spodobała mu się opowieść Noi - odkąd tu przybyli nawet nie widzieli portu! Pewnie dlatego tubylcy tak dziwnie się na nich patrzyli gdy wspomnieli o tym, że są rozbitkami.
- Prawda. Okręt płynął z Athkatli na ziemiach Amn, ale nie przypuszczam, żebyście kiedykolwiek słyszeli o tym kraju - machnął ręką Bahadur, patrząc ukradkiem, czy nikt aby o niej nie słyszał. - Nie jestem pewien, ile dni byliśmy na morzu. Pamiętam dopiero, jak się obudziłem na brzegu.
Islwyn słuchała opowieści przybyszy, kilka razy kiwając głową, jakby potwierdzała pewne fakty.
- Morze to zdradliwa potęga - rzucił na koniec Thorvid - Trzeba uważać, a najlepiej siedzieć sobie bezpiecznie na lądzie i nie będzie kłopotów.
- Było mi to powiedzieć wcześniej - wtrącił Yagar.
- To fakt morze bywa niebezpieczne - dodała elfka - jednak nie trzeba się go bać. Wystarczy być uważny i da się po nim żeglować. Z tego co mówicie pochodzicie z dalekich stron - zmieniła temat - Nigdy nie słyszałam o miejscach o których mówcie. Gdzie dokładnie leży ta Athkatla?
Zadając pytanie podniosła w górę kielich z winem, a oczom najemników ukazała blizna na nadgarstku. Dokładnie taka sama, jaką ich naznaczono.
- Podawanie kierunku wydaje się tutaj absurdem... - mruknęła Noa pod nosem, chyba jedynie po to by urwać krótką chwile ciszy jaka nastała po ukazaniu przez elfkę nadgarstka. - Jest to na tyle daleko, że chyba nikt z mieszkańców Mortus nie potrafiłby określić kierunku w jakim trzeba podążać... Chyba, że macie na tym lądzie jakiego podróżnika zza mgły? - zapytała z iskrą w oczach.
- Jeśli to was ciekawi, pochodzę z lądu położonego jeszcze dalej. Ludzie, których w Athkatli spotkałam nazywali moją ojczyznę Chult. - dodała starając się ukryć zainteresowanie odpowiedzią na poprzednie pytanie.
Gdy padły słowa o mgle elfka i krasnolud kiwnęli ze zrozumieniem głowami.
- No cóż, tak myślałam od chwili, gdy zobaczyłam jego - wskazała głową Bahadura - Czasami zdarzają się ci, którzy przychodzą poprzez mgłę, ale oni raczej poruszają się po lądzie. Morskie wyprawy to rzadkość.
- Poza tym oni nie wyglądają na Vistani - rzucił Thorvid.
- Vistani podróżują świadomie - dodała elfka - i przeważnie przywożą ciekawe rzeczy na handel. Vistani to taki lud, który w jakiś sposób opanował podróżowanie we mgle. Nie pytajcie mnie jednak jak, bo tego nie wiem. I chyba nikt poza nimi samymi tego nie wie. Wy to zupełnie inny przypadek. Od wielu lat nie było u nas przypadkowych wędrowców, takich jak wy.
- Ci ostatni przynajmniej mieli czym płacić - stwierdził karczmarz - A wy? Bieda z nędzą - dodał zasmucony.
- Pytanie, co teraz zamierzacie zrobić? - Wtrąciła elfka - Zostaniecie u nas, czy ruszacie w głąb wyspy? Możemy zaoferować wam gościnę, ale jak powiedział Thorvid, nie wyglądacie na takich co to by mieli czym zapłacić.
“- A kto powiedział, że będziemy płacić” - przemknęło przez myśl czarodziejowi, lecz nie powiedział tego głośno. Wioska z pewnością ładnie by się paliła, ale na razie potrzebowali informacji.
- A macie tu jakichkolwiek klientów którzy płacą? - Zapytał ze śmiechem. - Wasze... miasteczko nie wygląda na uczęszczane. Nie ma tu chyba żadnych szlaków handlowych, prawda? Możecie handlować co najwyżej z tą nieco większą miejscowością, którą widzieliśmy z brzegu. - Zamierzał skłonić rozmówców do powiedzenia czegoś o miejscu do którego poszła elfka wraz z kapłanem.
Krasnolud na wspomnienie o drugiej wiosce zaklął siarczyście i splunął za siebie.
- To występne plemię. Niech będzie przeklęte i zginie na wieki.
Elfka złapała go za bark i mrużąc oczy szepnęła coś w obcym języku.
- Thorvid bywa nadpobudliwy - wyjaśniła - jednak faktycznie nie utrzymujemy z nimi kontaktów. To agresywni ludzie i nie da się z nimi współżyć pokojowo. A jeżeli chodzi o szlaki handlowe, to faktycznie nie ma ich w pobliżu. Nasza wioska leży na obrzeżach wyspy i jak już mówiliśmy rzadko miewamy tutaj gości.
“- A w drugiej wiosce pewnie mówią to samo, tyle że o nich” - Oczywiście, nie rzekł tego, tylko nadal się uśmiechał. Albo przynajmniej próbował. Na twarzy Yagara rzadko pojawiało się coś innego prócz gniewu.
- To są tu jeszcze jakieś inne... miasta?
- Chcesz nas obrazić? - Zapytał srogim tonem krasnolud - To, że mieszkamy w małej wiosce nie znaczy, że cała wyspa jest pełna tępych wieśniaków.
- Thorvid! - Islwyn znowu upomniała karczmarza - Yagar na pewno nie miał nic złego na myśli - elfka spojrzała wymownie na czarownika - On tylko chciał wiedzieć, jak wygląda nasza wyspa.
- Hmmm - burknął nieprzekonany krasnolud.
- Nasza wyspa jest dość duża i znajdują się na niej różne wsie i miasteczka. Dwa dni drogi stąd jest Ghallgard, siedziba władcy wyspy. To największe miasto, tutaj. Cała reszta jest zdecydowanie mniejsza.
- Powiedzcie coś więcej o tym Ghallgard i jego władcy. Dobrze by było coś o nim wiedzieć, by go czymś przypadkiem nie urazić. - Yagarowi i tak się to pewnie uda, nawet mimo tego, że będzie coś o nim wiedział.
- Ghallgard to potężne i cudowne miasto. Zbudowane wieki temu. To siedziba naszego lorda, władcy wyspy. Ghalla na pewno nie spotkacie, gdyż tylko wybrani dostępują tego zaszczytu. Ghall to wyśmienity wojownik, niebywale inteligentny wódź i mąż. Nie lęka się on nikogo i niczego. To on poprowadził armię, która zmiażdżyła sługi jego podłego brata, uzurpatora. Jeżeli tylko będziecie mieli okazje odwiedźcie Ghallgard, a na pewno zachwyci was jego przepych i cudowność.
- Uzurpatora?
- Tak, Castor zbuntował się przeciwko władzy swego brata i zebrał armię. Chciał zbrojnie przejąć władzę, ale nasz lord go powstrzymał i wygnał tam gdzie jego miejsce do lasu. Ponoć tułają się tam jeszcze resztki wiernych mu ludzi.

- Świetnie. Nie ma to jak potyczka z bandytami dla urozmaicenia podróży - rzucił ironicznie. - A o co chodzi z tą Mgłą?
- Nie rozumiem? - zdziwiła się elfka - Co masz na myśli?
- Mówiliście, że ci Vistani potrafią przez nią podróżować. Czym ona jest, tak właściwie?
- A czym ma być? - Buchnął śmiechem krasnolud - Mgłą!
- Dokładnie tak - uzupełniła elfka - Mgłą. Mgłą, która towarzyszy nam każdego dnia i nigdy nie opada. Mgłą w której można zabłądzić i trafić do miejsc nieznanych i zapomnianych przez ludzi i przez bogów.
- Tam, stamtąd pochodzimy, mgła nie wyczynia takich cudów. - Mruknął Calishyta, zastanawiając się nad informacjami. - O ile w ogóle jest... A ta druga osada - ona uznaje władzę Ghalla?
- Jakie prawa rządzą w waszej ojczyźnie, to ja nie wiem. Skoro jednak tutaj trafiliście, to znaczy, że i tam mgła wyczynia takie cuda - stwierdziła z lekką ironią Islwyn.
Drugie pytanie Bahadura elfka przemilczała. Jedynie karczmarz ponownie splunął za siebie i rzekł krótko:
- To przeklęte psy, z nimi się nie gada.
- No tak, to zrozumiałe - wtrącił Yagar. Przez chwilę się nie odzywał, gdyż kończył gulasz. - A gdzie moglibyśmy spotkać jakichś Vistanich? Albo... potężnych magów czy coś takiego? - Zapytał, niby od niechcenia, popijając wino.
- Vistani są jak duchy - rzekła Islwyn - Nigdy nie wiadomo, kiedy i gdzie się pojawią. W naszej wiosce dawno ich nie było. A potężnych magów szukajcie w Ghallgard.
- Istnieją metody na odnalezienie najbardziej tajemniczych duchów... - rzuciła tropicielka obojętnie odsuwając na bok pustą miskę. Beknęła cicho, po czym skinęła głową w podziękowaniu za poczęstunek.
- Zakładając, że chcielibyśmy dostac się do Gha...Ghall...Ghallgrodu? Dobrze gadam? Którędy mamy się kierowac? To daleka droga? I czy bezpieczna... - przyjrzała się twarzom ich gospodarzy. - Swych sąsiadów nazywacie psami, zatem zakładam, że i na tym lądzie żyją istoty raczej mało przyjazne. - uśmiechnęła się lekko, po czym wydłubała przy użyciu małego palca kawałek mięsa z zębów. - A skoro już mowa o tych waszych psia mać sąsiadach... Jak zauważyliście jesteśmy raczej nie przygotowani do podróży czy nawet życia na tej... Ziemi. Może możemy coś dla was zrobić w tej sprawie, co spotkało by się z jaką waszą wdzięcznością?
- Ghallgard jest dwa dni drogi stąd w głąb wyspy. Musicie kierować się tak, by las mieć cały czas po prawej stronie. Gdy zobaczycie, że się on kończy to skręcacie w prawo i po paru kilometrach natraficie na trakt. On zawiedzie was do miasta. Jeżeli chodzi o niebezpieczeństwa, to lepiej nie zapuszczać się od lasu. To zdradliwe miejsce. Uważajcie też na mgłę.
- Na nią ciężko uważać - przerwał krasnolud - Jak chce, to i tak wywiedzie człowieka w pole.
- Też racja. A co do wdzięczności, to co byście chcieli od nas i co potraficie robić. We wsi jest dużo pracy, ale nie wiem, czy jej podołacie?
- Nie zrozumieliśmy się... - sapnęła zerkając w kierunku drzwi. - O istotach mało przyjaznych wspomniałam bo... Kapitan nie wziął nas na pokład za piękne oczy czy też z powodu braku łap do szorowania pokładu. - Sięgnęła energicznie po swój nadziak po czym wbiła go w stół tuż przed sobą. - Oceany bywają niebezpiecznym miejscem a my, o dziwo dobrze się w takich czujemy dobrze i radzimy. - Spauzowała na chwilę zaglądając elfce prosto w oczy. - Jesteśmy dla was mili, bo mogliście być dla nas zagrożeniem. Mogliście nas potruć, zakopać albo zmielić i nakarmić nami krowy. Ale nie zrobiliście tego. - Zaśmiała się ponuro. - Nie żeby było to łatwym zadaniem. Ugościliście nas jak najlepiej w tej chwili potraficie, więc oferuję wam coś co my potrafimy robić najlepiej... Zatem zapytam nieco bardziej wulgarnie, bo psia mać nigdy nie byłam dobra w wywijaniu językiem. Wyrwaniu już idzie mi za to lepiej... Czy jeśli pomoglibyśmy załatwić wam jakieś nieprzyjemne porachunki z tymi zasrańcami z wioski nieopodal gotowi bylibyście nas wspomóc w wyprawie bądź też pomóc nad zdobyć informacje o podróżujących przez mgłę? Albo chociaż wskazać kogoś, kto takie informacje posiada? I proszę... - Słowa te wypowiedziała z wyraźnym naciskiem - Bądźmy ze sobą szczerzy. Nie dziwie się, że nie chcecie mówić więcej... Ale na pewno wiecie więcej niż mówicie.
Elfka i krasnolud spojrzeli wymownie po sobie. Na dłuższą chwilę zapadła niezręczna cisza.
- Hmmmm... - mruknęła w końcu Islwyn - Skoro tak stawiacie sprawę. W sumie, jeżeli jesteście na tyle odważni i chętni, to czemu nie. Przynieście głowę kapłana, boga wilka. Jeżeli tego dokonacie na pewno się wam, to opłaci. Zapewniam was.
- Coś więcej może o nim powiecie? Jak wygląda? Czego możemy się spodziewać? - Yagar zadawał pytania. Najważniejsze było odpowiednie przygotowanie się do roboty, prawda? - Nie lubię spopielać nieznajomych. Każdy zasługuje na pamięć.
- Znajdziecie go bez problemów. Mieszka w świątyni swego boga - odpowiedziała krótko elfka.
 

Ostatnio edytowane przez Wnerwik : 27-10-2012 o 20:10.
Wnerwik jest offline  
Stary 28-10-2012, 22:52   #10
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
"Byle tylko z tyłka nie buchały mu płomienie..."- pomyślała przypatrując się elfce. Wydawała się miła... Przyjazna. Typowa, przyprawiająca o mdłości gospodyni. A może były to jedynie pozory? Naprawdę była zaś osobą, z którą nie chciałbyś się znaleźć sam na sam w ciemnej alejce?
Przez chwilę, naprawdę drobną, zastanawiała się również czemu może jej zależeć na śmierci kapłana. Mogła wszak wybrac każdego...Wodza, kmiota, śmierdzącego dupka, który kiedyś wychędożył jej owcę. Kogokolwiek... Tak, zdecydowanie wolałaby zabić kogoś, kto nie ma za sobą wsparcia bóstwa. Choćby tak idiotycznego jak wilk.
Ostatecznie jednak zlecenie to zlecenie, a kiedy z truchła ujdzie już ogrzewający go szkarłat przemienia się w bryłę ciała i kości.
Trucizna? Tak byłoby najłatwiej... Ale wymagało też zbadania sprawy.
- Kiedy kończę z człowiekiem, trudno rozpoznać co kiedyś było jego głową.- sapnęła leniwie. - Palec? Może być palec? Albo jego symbol? Zresztą przyniesiemy co nam wpadnie w łapę. Chyba wieść o ukatrupieniu kapłana rozejdzie się szybko? Wtedy będziesz mogła popatrzeć na ten palec, wyobrażając sobie rozrywający ból- przesunęła dłonią po ciele, układając ją ostatecznie ma mostku.- Jaki trawił tego zasrańca w ostatnich chwilach żałosnego życia.
Wyprostowała się na siedzisku i przeciągnęła leniwie, jakby całkowicie bagatelizując swoje poprzednie słowa.
- Jeśli jednak będziecie tak dobrzy... Znalazło by się miejsce aby się uwalic i odpocząć? - popatrzyła po karłach towarzyszących elfce. - Kapłan raczej nie ucieknie. Czy możemy liczyć na to, że w wiosce obok nie poczęstują nas strzałami na samym wejściu?
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172