lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [Planescape] Wielki Marsz Modronów (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/11837-planescape-wielki-marsz-modronow.html)

Pinhead 05-04-2013 21:35

Gdy tak wędrowali przez niezmierzone pustkowia Pik-ik-cha zauważył ślady pazurów na glebie. Znajome ślady pazurów. Takie szpony miały stworzenia z Athasu zwane żywiołaczymi bestiami... O ile modliszkowaty się dobrze orientował, to były dość świeże ślady bestii ziemi.

Thri-kreen obok takie znaleziska nie mógł przejść obojętnie. Raz, że obecność stworów z Athasu mogła mu w jakiś sposób pomóc. A dwa bestie żywiołów były niezwykle ważnymi istotami w życiu pustynnego świata. Co prawda jego rasa nie przykładała do nich tak wielkiej wagi, jaki inni który czcili je i wielbili i przypisywali im wszelakie symboliczne znaczenie. Jednak nawet dla thri-kreenów te istoty były czymś wyjątkowym. Ich obecność w tym obcym świecie sprawiła, że Pik-ik-cha zatęsknił za swoim rojem, utraconymi g i całym Athasem, którego nigdy jakoś specjalnie nie kochał.
Modliszkowaty pochylił się nad śladami i spróbował określić, jak dawno temu żywiołak przeszedł tędy.
Ślady bestii ziemi były wyraźne. Stwór był duży ciężki i przeszedł jakieś dwa- trzy dni temu.
I kierowały w tym samym kierunku co szła obecnie drużyna.

W pierwszym odruchu Pik-ik-cha ucieszył się. Szybko jednak jego radość została zastąpiona przez racjonalne myślenie. Potężny żywiołak oznaczał potężne kłopoty. Thri-kreen nie był obeznany z obchodzeniem się z tymi istotami. Nie był ani ich kapłanem, ani wyznawcą. Jego rasa nigdy nie czciła nikogo i niczego. Bogowie już dawno opuścili pustynie Athasu i szukanie kogoś na ich miejsce było zdaniem modliszkowatej rasy całkowicie pozbawione sensu. Wszyscy czy tego chcieli, czy nie rodzili się i umierali i taka była prawda. Nawet wizyta w wieloświecie nie naruszyła podstaw światopoglądu Pik-ik-chy. Wszystko czego doświadczył było, co prawda niezwykłe i w większości przeczyło temu, co do tej pory wiedział. Jednak nadal nie spotkał żadnego boga, czy innej wszechmocnej istoty.
- Ssstooicie! - powiedział głośno, by wszyscy go słyszeli - Tootai sssą ślaty ogromhmnei bessti. Żyfiołaka ssiemhmii. Przeszetł tęty twa, trzu tni temhmu. Z thego, cho fitzę, tho potążamhmy, chcąc niechcąc iego ślatemhm
Modliszkowaty oparł się o włócznię i czekał na reakcję pozostałych.

-Orzeł Faerith powinien nas ostrzec zawczasu i mamy lunetę... - rzekło diablę podchodząc do thri-kreena. -Myślę że zdołamy go ominąć, chyba że... cóż... Ma on jakąś paskudną sztuczkę, którą może nas zaskoczyć. Umie się dobrze ukrywać?
- Mhmoże i thak. Ia tamhm sspecialisstą ot żyfiołakóf nie iesstemhm. Wiemhm tylko, że tho bartzo potężne isstothy. To oocieleśnienia żyfiołóf. Then tootai, tho żyfiołak siemhmii i tho ieten z fiększych, iakich fitziałemhm. Lepiei zachofać osstrożność. Possa thymhm, iak nass fyczooie, tho orzeł mhmoże namhm nie pomhmooc, gtyż te isstoty potrafią fniknąć w siemhmię i fysskoczyć z niei niesspotziefanie.
-Obejdziemy więc... szerokim łukiem?-spytał retorycznie Tivaldi. Widać było, że na szerokich przestrzeniach czuł się mniej pewnie, niż w miejskich zaułkach.
Mhmożna i thak. Tylko czy tho nie wytłooży nasssei trogi. A besstia mhmoże przecież i thak smhmierzać, tamhm gtzie mhmy. Tylko tho nie ia tecytooie, tylko Faerith. Tho tla niei too iessteśmhmy.
-Myślę... że...-Tivaldi spojrzał na zamyśloną Farith.-Myślę, że możemy zaryzykować. Pójdę pierszy... w razie czego zostanę pierwszym cele ataku. Ale mam kilka asów w rękawie.
- Itę s tobą - rzucił krótko modliszkowaty. Może i nie lubił diabła, ale jego honor wojownika i łowcy nie pozwalał mu, aby byle jaki chłystek zajmował jego pozycję. To była jego rola. Był thri-kreenem. To on powinien prowadzić i chronić rój. i choć seria porażek nauczyła go odrobiny pokory wobec obcego świata, to w głębi nadal był butnym nomadem i łowcą.

Wędrówka trwała jeszcze pół godziny przez bezdroża, zanim pupilek Faerith nie zaczął zataczać kół krzycząc ostrzegawczo. Diablę spojrzało przez lunetę i po chwili w milczeniu podało ją Pik-ik-cha.
Modliszkowaty zobaczył pagórek z ziemi i kamienia, ale rozpoznał iż nie jest to naturalna formacja. To była bestia ziemii, tylko... coś było z nią nie tak. Coś tu nie pasowało Pik-ik-cha.
Stwór leżał jakby był chory albo... i wtedy dostrzegł. Jakiś ułamany drąg triumfalnie sterczący z boku żywiołaka.
-On iesst ranny! - wrzasnął Pik-ik-cha i nie pytając nikogo o zdanie i niezważając na niebezpieczeństwo ruszył w dynamicznych podskokach w stronę żywiołaka z zamiarem wspomożenia go.

Gdy dotarł na miejsce... przekonał się, że się myli. Stwór nie był ranny, był martwy. Ale czemu?
Nie było w okolicy śladów świadczących o tym, by kogoś napadł. Za to końskie kopyta zryły ziemię dookoła. I te ślady były księgą w której modliszkowaty mógł odczytać całość wydarzeń... ba miał nawet ułatwione zadanie. Łatwiej było czytać w miękkiej ziemi niż w ulotnym piasku.
Dzięki temu Pik-ik-cha wiedział, że potwór nikogo nie napadł. Sam został napadnięty, osaczony i zabity. Tylko czemu?
Żywiołaki nie stanowiły żadnej wartości dla łowcy. Nie dostarczały mięsa, nie dawały trofeów. Nie było żadnego powodu, by zabijać tą bestię. Sprawcy zrobili to zapewne tylko z jednego powodu. Bo mogli... Bo mogli zabić i zrobili to dla zabawy.

Pik-ik-cha był porażony i wstrząśnięty. Śmierć tak potężnej istoty była dla niego tragedią, tym większą, że stało się to kompletnie bez sensu. Tylko zwyrodnialcy zabijali dla przyjemności i zabawy. Thri-kreen przyklęknął przed martwym żywiołakiem i oddał mu pokłon. Nigdy nie robił czegoś podobnego, ale bestialstwo z jakim miał do czynienia kazały mu chociaż w ten sposób oddać cześć istocie z jego świata.
Wstając thri-kreen uderzył ze złością włócznią w ziemię i jeszcze raz spojrzał na ślady. Chciał sprawdzić dokąd udali się zabójcy i jak dawno stąd odjechali.

Tropów było wiele, ale wyraźnie było widać skąd przybyli jeźdźcy i dokąd się udali. Dostrzegł też przy wierzchowcach ślady psów... ale te ślady nie pojawiały się przy samej bestii. Zupełnie jakby owe psy zniknęły nagle. Czyżby magicznie tropiące psy-widma.
Ślad prowadził mniej więcej w kierunku, którym obecnie podążali... może... lekko odchylał się od niego w lewo. Ale zważywszy, że oni sami kluczyli metodycznie przeszukując spory obszar istniała szansa, że znów się na nich natkną. O ile jeszcze tu byli. Bo ślady pochodziły sprzed dwóch dni.
Tymczasem diablę wyrwało drewniany kij, który okazał się pękniętą włócznią. Na zdobionym mistrzowsko wykutym grocie, ktoś wygrawerował symbol znany Pik-ik-cha. Bulwiasty kwiat, podobny znakowi na kropierzach rycerzy pędzących niedawno modrony niczym bydło.

Gdy wrócili do grupy, Pik-ik-cha zdał relację z całego wydarzenia pozostałym. Widać było po nim, że mocno go poruszyła te bezsensowna śmierć. Bardziej uważny obserwator mógł zauważyć charakterystyczne drżenie czułek, które świadczyło o kipiącej złości i chęci odwetu.

abishai 07-04-2013 18:02

Dalsza podróż była monotonna i bez interesujących zdarzeń. Poszukiwania jednego budynku pośród wzgórz i traw nie były czymś ekscytującym już na początku wędrówki. A stały się czymś nużącym w dalszej perspektywie. Nawet dla samej Faerith.

Czy wśród tych traw i wzgórz kryje się owa wieża? Czy może została zniszczona do fundamentów?

Czy ta wędrówka po smaganych wiatrem wzgórzach


... ma sens? Faerith musiała wierzyć, że tak. Reszta drużyny zaś wspierała ją, byli jej sojusznikami, przyjaciółmi... prawie rodziną. Pomijając Tivaldiego, bo bracia nie całują. Bracia nie trzymają w ramionach, nie szepczą słów wywołujących szybsze bicie serca. To bardziej wielbiciel niż... rodzina. Choć ta koncepcja powodowała rumieniec na licach półelfki.
Ale pozostali byli jak rodzina, wspierali ją, ona wspierała ich w planach. To było nowe doznanie dla samotnej dotąd dziewczyny... mieć oparcie w innych.

Pik-ik-cha przeżywał zaś śmierć żywiołaczej bestii. Dla istoty żyjącej na pustyniach Athasu, dla istoty która żyjącej na świecie o ograniczonych zasobach, zabijanie bez żadnego konkretnego celu wydawało się nie do zrozumienia. Było bezmyślnym okrucieństwem.

Nagle ... Avargonis coś znalazł! Krzykiem i zataczaniem kręgów na niebie. Po czym sfrunął na bark Faerith. Znaleźli wieżę... nareszcie.
Ruszyli w jej kierunku ostrożnie, wszak dość widzieli po drodze, by wiedzieć jak niebezpieczne może być te miejsce, tym bardziej, że...
Pik-ik-cha znów natrafił na ich ślady, końce i psie... Ślady należące do łowców, ślady należące do owych okrutnych morderców.

I prowadziły w kierunku wieży...

Bo wieża Karmazynowego Starca przetrwała.


Potężny kilkupiętrowy budynek stał nienaruszony. Wysoka budowla z kamienia dumnie wznosiła się w górę. Czy kryła tajemnice związane z Krynnem? Może.

Czy mieszkał w niej Karmazynowy Starzec? Raczej już nie.

Wieża zapewne należała obecnie do kogoś innego. W dodatku ten ktoś dobudował do niej budynki. Jeden duży kamienny budynek główny i kilka drewnianych. Wieża badawcza maga stała się strażnicą.
A z nad dużego kamiennego budynku ulatniał się czarny smolisty dym szybko rozpraszany przez wichry. Zapewne magicznie przywołane, by w ten sposób ukryć działalność właścicieli tego kompleksu budynków. I same istnienie tej zapomnianej przez wszystkich placówki.

Ktoś tu sobie urządził mały fort. Bowiem całość otaczał niski murek, a wejść można było przez główną bramę. Na dziedzińcu kręciło się parę napotkanych wcześniej ogarów i widać było tez przez lunetę konie w kropierzach ze znakami owego kwiatu. Tu zapędzono modrony i tutaj też znajdowali się mordercy żywiołaczej bestii ziemi. Ale czy tu kryły się odpowiedzi, których szukała Faerith? Możliwe.
W każdym razie obecni właściciele nie wydawali się przyjaźni gościom. Ale też czy musiało to martwić piątkę awanturników? Wszak mogli spróbować się zakraść.

Zarówno Pik-ik-cha jak i Faerith dostrzegali ścieżki niewidoczne dla innych. Obszar wokół tej posiadłości upstrzony był powalonymi drzewami i głazami. Były nawet porzucone wiaty, zapewne użyte do magazynowania materiałów w czasie gdy do wieży dobudowywano główny budynek oraz zabudowania gospodarcze. To było jak podchodzenie zwierzyny... dużej i leniwej, acz czujnej zwierzyny... ale na tym akurat i półelfka i thri-kreen znali się doskonale.

Viviaen 21-04-2013 20:58

Faeirth posłała Avargonisa na zwiad powietrzny, by się rozejrzał. Orzeł zatoczył kilka kółek i wrócił do półelfki zdając raport z tego, co zauważył. Faerith przekazała towarzyszom informacje o tym, jak wygląda wieża i ilu ma strażników.

- Thho ci. Tho oni ubhili. - w głosie Pi-ik-cha słychać było gotującą się wściekłość. W przeciwieństwie do półelfki, nie chciał się ograniczyć tylko do zakradnięcia się do wieży. Raczej w grę wchodziła jakaś forma zemsty. - Mmmusshą za tho zaaapłasssić.

Genasi spojrzał na thri-kreena ze zdumieniem. Nie zainteresował się rycerzami, gdy wyraźnie robili coś złego modronom, a teraz chciał brać odwet za martwego żywiołaka? Alchemik może chciałby coś powiedzieć, ale pomyślał, że nie pora na dyskusje. Pozbył się przynajmniej złudzeń, że zaczyna rozumieć Pik-ik-cha.
Kreator z uwagą obserwował modliszkę. Już wiele razy widział do czego prowadził gorący temperament towarzysza i tym razem wolał przeciwdziałać ewentualnym skutkom ubocznym nim się jeszcze pojawią.

- Sugeruję rekonesans zanim udamy się do wieży. W przypadku kontaktów z magami wszelka ostrożność jest wskazana.

Półelfka wpatrywała się w wieżę wyraźnie zainteresowana wyłącznie możliwością dostania się do środka bez zwracania na siebie niepotrzebnej uwagi, kwestię zemsty pozostawiając na później... jeśli thri-kreen się uprze.

- Dacie radę zdjąć wartowników? Jest ich za dużo dla jednej osoby, oni muszą być zneutralizowani równocześnie... - widać było, co jej chodzi po głowie - Jakby udało nam się niepostrzeżenie wejść do wieży, to ze środka możemy narobić sporo zamieszania... - tu spojrzała na Pik-ik-cha, mrugając porozumiewawczo.
- Najlepiej podzielić się na dwie grupy, jedna zajmie się dywersją druga infiltracją. To jest jedna zrobi zamieszanie, a druga wtedy się rozejrzy. - zaproponował Tivaldi. I wskazał na duży murowany budynek obok wieży. - Na pewno najciekawsze dla nich rzeczy, przetrzymują tam właśnie... I najwięcej zamieszania tam można wywołać, nie mówiąc o... kradzie... konfiskacie mienia i uwalnianiu więźniów.
Faerith spojrzała z powątpiewaniem na diablę.
- A nie prościej by było zdjąć tych z dachu i wejść oknem? Po co od razu robić zamieszanie? Jeśli jest tu coś wartego uwagi, to pewnie w samej wieży... - spojrzała na towarzyszy - To nie powinno być trudne, skoro połowa z nas potrafi latać. - przez chwilę w głosie zabrzmiał jakby smutek, dziewczyna spojrzała na zataczającego kręgi sokoła i gwizdnęła cicho - Avargonis może odwrócić uwagę wartowników, będzie ich łatwiej zdjąć.
- Z tego co słyszałem. Ogary yeth też potrafią latać. - odparł cicho Tivaldi. Po czym dodał. - No i możliwe, że to co było interesujące w wieży obecnie znajduje się w magazynach owego kamiennego baraku. Nowi gospodarze mogli zrobić przemeblowanie.
- Narobienie zamieszania wcale ich tej możliwości nie pozbawi - Faerith powoli czuła, że jest tutaj w mniejszości. Pik-ik-cha i Tivaldi mieli swoje plany, z czego ten pierwszy kipiał żądzą zemsty a ten drugi zamierzał jak nawięcej wynieść z tej wycieczki więc chce zwiedzić jak najwięcej miejsc. O pierwotnym celu wyprawy żaden z nich zdawał się już nie pamiętać - Jeśli w wieży mieszka jakiś mag, a jest to możliwe, to wszelkie rzeczy po poprzednim właścicielu raczej trzyma przy sobie. Poza tym do więży mamy szansę wejść niezauważeni a to zawsze lepszy pomysł, niż pchanie się głównym wejściem i zwracanie na siebie uwagi. To zawsze zdążymy zrobić.

Pik-ik-cha jednak nie oponował, podobnie jak Tivaldi. Choć każdy z własnych powodów. Dla modliszkowatego, to była misja półelfki... więc nie chciał jej narażać, na przegraną ze względu na swoją zemstę. Diablę... cóż... diablę miało swoje powody.

- Sugeruję jednak, by nie próbować drogi powietrznej. Łatwiej nas wypatrzą, a nieosiągalni i tak nie będziemy. - protest diablęcia ograniczył się jedynie do tej sugestii.
- Nadal pozostaje nierozwiązana kwestia wartowników. Można ich jakoś uśpić? - pytanie skierowała do pozostałych członków ich małej drużyny.
- Nie dysponuję żadnymi takimi środkami. Nie na taką skalę. - stwierdził po namyśle Tivaldi.

Kreator przyjrzał się budowli dokładnie. Badając jej wytrzymałość, łączenia i same kamienie. Rozważał wiele możliwych rozwiązań jednak nie był pewien czy któreś będzie niezawodne.

~ Jeżeli udało by się naruszyć podstawy konstrukcji można będzie na dość długo odwrócić uwagę strażników. - Słowa bez dźwięcznie dotarły wprost do umysłów drużyny.
- Myślę, że jestem w stanie naruszyć fundamenty, jednak zajmie mi to kilka godzin optymistycznie, kilka dni realnie. - Uzupełnił Kreator. A jego głos nieznacznie różnił się od myślowego poprzednika. Ten był im znany podczas gdy przemawiający do ich umysłów miał charakter bardziej mentorski.
- Nawet nie próbuj! - półelfka nie na żarty przeraziła się pomysłem Kreatora - Zamierzam wejść do tej wieży więc dobrze by było, gdyby została w jednym kawałku. - dodała z przekąsem.

”Pewno Xan dysponowałby zaklęciem snu” pomyślał genasi ”jednak nigdy nie jest za wielu magów...” On sam nie był wielką pomocą dla drużyny. - Ja.. no... mogę ich.. ee rozproszyć.. na trochę, ale no.. mamy przecież te roje.. jakby co - Thaeir czuł się trochę głupio. Miał nadzieję, że będzie miał okazje do rzucania ciastkami w mniej groźnych okolicznościach. ”Trzeba było jak zwykle uważniej przygotować się do wyprawy!” pomyślał z żalem. - Aa jeśli chodzi o lot.. Gdybym dostał się pod wieżę.. mógłbym tam.. się unieść ii no zaczepić linę..

- A strażnicy? - powiątpiewał Tivaldi i miał rację mówiąc. - Tam się kręci zbyt wielu strażników... I czy nie wspominałem, że ogary yeth latają?
[i]- Gdyby ktoś.. no odwrócił ich uwagę.. jak wspominałeś. To no.. może.. by się.. -[i] zmieszał się genasi - Mm.. tak tylko mówię..
- No to wracamy do dywersji i ten tego... podziału. - podrapał się po rogach Tivaldi.
~ Niestety muszę nalegać na rekonesans. - Głos znów dotarł do umysłów omijając uszy. Kreator sięgnął do swej piersi i odłączył jeden z kryształów. A ten z kolei wypuścił osiem cienkich długich nóżek i ruszył w kierunku zabudowań.
- Jak to zrobiłeś? - Faerith z fascynacją przyglądała się oddalającemu się kryształowi.
Konstrukt zwrócił twarz w kierunku półelfki i jak zwykle nie malowały się na niej żadne emocje, nie mogły. - Sprecyzuj pytanie. W ciągu ostatnich minut zrobiłem wiele rzeczy, a wyjaśnienie wszystkiego zabierze sporo czasu i mija się z celem.
- One wszystkie mogą sobie pójść? - półelfka wskazała inne kryształy znajdujące się na pancerzu konstrukta.
- Nie. W tym jednym jest część mnie, część mojej woli. - Zastanowił się chwilę. - Możesz powiedzieć, że część mojej duszy. Jesteśmy jednym i dwoma zarazem.
Dziewczyna skinęła głową. Rozumiała, co Kreator miał na myśli.
- I widzisz to co on?
- Nie kiedy jesteśmy rozdzieleni, ale potrafimy się porozumiewać na znacznie większe odległości, a wyczuję jego obecność zawsze. - Kreator kontynuował wyjaśnienia tym samym monotonnym głosem.
Faerith czuła się jak na lekcji historii, w innym czasie, w innym świecie... ale tutaj informacje były o niebo ciekawsze, niż tam.

- Wiesz już coś? - dziewczyna nie kryła zniecierpliwienia.
- Jest w wieży jednak zwiad zajmie jeszcze trochę czasu. Nie będę ryzykował zniszczenia kryształu. - Konstrukt stanął w absolutnym bezruchu łącząc swój umysł w rozmowie z kryształem.

Półelfka przestała wpatrywać się w Kreatora i zwróciła się w kierunku wieży. Gdzieś tam być może kryje się odpowiedź na pytanie, jak ma wrócić do domu... a co, jeśli jej tam nie będzie? Jeśli nie znajdą żadnych wskazówek?
Zupełnie przypadkiem znalazła się tuż obok diablęcia, równie zniecierpliwionego co ona. Ogon ruszał mu się niespokojnie w tę i z powrotem. Dziewczyna z trudem opanowała chęć przydepnięcia go i zapytała cicho - Myślisz, że coś tam znajdziemy? - nie precyzowała, o jakie “coś” jej chodzi. Nie musiała.

- Jak nie tu ... to gdzieś indziej. - uśmiechnął się ciepło Tivaldi. Nachylił i dodał szeptem. - Zapiski magów zawsze są dla kogoś cenne. Tu możemy złapać początek nici.
- A przy okazji zarobić? - uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Może... jeśli przy okazji, znajdziemy górę złota. - odparł z uśmiechem Tivaldi muskając czubkiem ogona jej policzek. - Musisz się częściej uśmiechać. Wyglądasz wtedy tak uroczo... i trochę jak łobuziak szykujący psotę. Ale taki uroczy łobuziak.
Odpędziła czubek ogona machnięciem ręki i obejrzała na pozostałych towarzyszy, choć obaj byli zajęci własnymi myślami.
- Przestań. - na wpół ze śmiechem, na wpół ze złością rzuciła w odpowiedzi, delikatnie się jakby czerwieniąc.
- A co ja robię? - odparł teatralnym tonem Tivaldi, z bezczelnym uśmieszkiem na twarzy.
Faerith tylko rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie i z powrotem skupiła się na obserwacji wieży, co jakiś czas zerkając na Kreatora z nadzieją, że już coś wie... i powie.

Pan Błysk 24-04-2013 19:06

Wcześniej tego samego dnia.


Kreator Efemery pierwszy to zauważył. Dudnienie przechodzące w odległy grzmot. Chmury pyłu wzniecane setkami nóżek. Zbliżały się ich lewej strony... modrony. Całe setki.

Marsz właśnie docierał do ich pozycji. Byli jeszcze daleko, byli niewielką chmurką pyłu na równinie. Ale się zbliżali szybko i nieustannie.

Przyglądał się przez chwilę. Skinął ręką by wskazać kierunek modliszce.

- Niezwykłym zbiegiem okoliczności jest, że nasza droga przecina się tyle razy z ich drogą.

-Znohwu ? Chyba nasss przechśladujhą.- Pi-ik-cha parsknął z irytacją, a diablę wtrąciło.-Skoro tamci rycerze poganiali przed sobą złapane modrony, to nic w tym dziwnego. Marsz jest jedyną możliwością zdobycia ich w dużej ilości.

Rekonesans.


Mały odłamek świadomości kreatora ruszył na rekonesans kryjąc się wśród traw i ufając że rozmiary pozwolą mu się skryć przed spojrzeniami wrogów. Był już przy murze i rozpoczął wspinanie. Przeszedł przez mur i ruszył w kierunku wieży, po drodze mijał stajnię i konie.

~ Rozejrzyj się za strażnikami wewnątrz. Priorytetem jest zapewnienie bezpieczeństwa.~

Psy jakoś go nie zwęszyły, a i patrole nie zwracały uwagi… Na szczęście dla okruchu zajęte szukaniem większych zagrożeń, niż psi-kryształ.
Na nieszczęście małemu odłamkowi długo schodziło przemierzanie całego obszaru bazy złych rycerzy. Nawet wspinaczka po wieży do pierwszego otwartego okna zajęła mu sporo czasu, a w środku… Obecni właściciele zrobili przebudowę. Pozbyli się mebli i innych drobiazgów. Przerobili magiczną wieżę na zwykły posterunek. Była komnata sypialna , była zbrojownia, był magazyn żywności. Wszystko połączone żelaznymi schodami w kamiennej klatce schodowej. No i były freski… tych im się nie chciało zamalowywać.
Były na ścianach jakieś zapiski, były rysunki konstelacji gwiezdnych połączonych jakimiś malunkami. Kryształ zauważył układ gwiezdny przypominający harfę. Inny namalowany przypominał głowę bizona. Poza malunkami były napisy, równania. Całe ściany były nimi pokryte.
~ Nie zwracają na mnie uwagi. Ściany pokryte malunkami. Tekst niezrozumiały. Malunki... kropki wpisane w malunki.... konstelacje. To jakiś szyfr.~

~Nie czas teraz na analizę.~ Przekazał Kreator choć mówił to wbrew sobie, to jednak natura stworzenia wojny wygrała nad chęcią poznania każdej tajemnicy. ~ Poszukaj strażników.~

[i]~Przemieszczają się... cały czas. Jest ich sześciu.~[/iI]

~ Poruszają się według ustalonych wzorów?~

~ Nie... ich działania są chaotyczne.~

Schodząc tak kryształ dotarł do miejsca, do którego wejść nie mógł. Do klapy w podłodze wieży, zamkniętej na ciężką kłódkę żelaznej klapy, której sforsować nie mógł.
W wieży było sześciu strażników, co z czterema na szczycie dawało dziesiątkę.
~ Zapamiętaj plan wieży i wracaj. To wystarczy.~

~ Taaak... ~
Kryształ ruszył więc z powrotem do swego… mozolnie się wspinając. A gdy przemierzał już dziedziniec, nagle skręcił w kierunku dużego budynku. Odgłosy kuźni i ciche… zawodzenia przyciągnęły jego uwagę.
Ruszył w kierunku dużego budynku i wdrapał się na do okna zamkniętego. Ale i tak słyszał te przejmujące dźwięki. I widział, rozwieszone u powały modrony, jęczące z bólu i udręki. Po raz pierwszy okazujące cierpienie. Nawet gdy dotąd ginęły, to bezrefleksyjnie.
Ale tutaj… autentycznie cierpiały.
Były bowiem… rozmontowane. Wszelkie metaliczne komponenty ich ciał zostały usunięte, a na łańcuchach wisiała dziwna organiczna breja, oraz nagie mięśnie i oczy oraz usta… wydające z siebie przeraźliwe jęki.
Kryształ dostrzegł też jakichś ludzi w fartuchach sortujących mechaniczne fragmenty modronów leżące na dużych drewnianych ławach montażowych. Dostrzegł też zamknięte kratami jamy w kącie budowli.
Po obejrzeniu tych obrazów, kryształ powoli ruszył do swego pana, by dokonać pełnego raportu z tego co widział i zauważył.

***

Konstrukt odwrócił się powoli w stronę towarzyszy.

- W wieży jest jeszcze sześciu strażników, a sama budowla nie stanowi już mieszkania dla maga. Obecnie to tylko posterunek choć kryształ nie był w stanie zbadać piwnic. I... - Konstrukt zawahał się, a było to niecodzienne zjawisko. - Powinno się zniszczyć tych ludzi, ostatecznie. - Głos który wydobył się z metalowych ust Kreatora Efemery mroził dusze. Była w nim ukryta niewypowiedziana wściekłość. Coś co drastycznie odstawało od osobowośći spokojnego i logicznego konstrukta.

-Tsak , znishczmy ichh.- Pik-ik-cha entuzjastycznie poparł konstrukta.

- Jednak potrzebna nam wpierw taktyka. Przeciwnicy mają przewagę liczebną. Być może posiadają jakieś siły w obwodzie. Musimy wziąć wszystkie zmienne pod uwagę inaczej czeka nas niechybna klęska.

-Mam trochę magicznych strzał, tak z dziesięć. Niezbyt magicznych. Jeden posążek cudownej mocy... chyba... dawno go nie używałem. I mogłem już wymienić na coś innego. I może...-Tivaldi zamyślił się nad zawartością swojej “torby”.

- Powinniśmy założyć, że żadne z nas nie poradzi sobie z więcej niż jednym przeciwnikiem w otwartej walce. Dlatego proponuję podwójną dywersję i działania mające na celu eliminacje przeciwników bez ujawniania naszej liczebności ani pozycji. - Lata które spędził wśród przedstawicieli swego rodzaju jak i sposób w jaki został stworzony pozostawiły piętno na osobowości Kreatora. Na zawsze naznaczyły go wojną.

Mag poczuł się, że coś mu umyka. Nie znał się na manewrach wojskowych i wyobraźnia zawodziła go jeśli chodzi o “podwójną dywersję”. -To..to co to znaczy?- zapytał nieśmiało. -Mamy.. zaatakować ich z dwóch stron. Yyy.. tak żeby nie zauważyli? Mhh jak.. jak to.. ee.. sobie.. Jak to mamy zrobić?

-Jest nas trochę mało, ale mamy fiolki... znaczy wy macie fiolki z żywiołaczkami... i łuczniczkę.-zaproponował Tivaldi.

- Ale dlaczego? - rzeczona łuczniczka wpatrywała się w zdumieniu w Kreatora - Dlaczego muszą zginąć?

-Przegonienie... chyba powinno wystarczyć.- zgodził się z nią Tivaldi. Pik-ik-cha miał odmienne zdanie.-Mhordujhą ssthwoszhenia tla sabawhy. Tho nie powhód ?

- Kiedy dokonamy eksterminacji zaprowadzę was do miejsca w którym zrozumiecie. - Odpowiedział Kreator tonem chłodniejszym niż stal sztyletu przeszywającego serce. Lecz kiedy zwrócił się do genasi, na powrót odzyskal dawne opanowanie.

- Podwójna dywersja, inaczej dwa pozorowane ataki. Rozproszą ich siły dzięki czemu stawimy czoła oddziałom z którymi będziemy mięli szansę wygrać.

Quelnatham 25-04-2013 17:26

- Czyli taki plan... - dziewczyna zrozumiała, że skoro konstrukt pokazuje emocje to sprawa jest poważniejsza, niż jej się wydawało... tutaj nie zamierzała się już spierać. Pora uzgodnić szczegóły. - Co mogą te Twoje strzały? Ile ich masz? - zwróciła się jeszcze do Tivaldiego. Wszystko, co tylko choć odrobinę zwiększy ich przewagę, na pewno się przyda.
- Mam... czekaj.- diablę rozłożyło swoją przenośną dziurę i zaczęło w niej grzebać.-O jeeeest.... Mam to.
Wyjął sfatygowany kołczan, a nim tkwiło dziesięć strzał z lotkami z czerwonych piór zakończonych zielonymi pasemkami.-Zrobione przez amazonki, strzały magiczne.. Testowane.
Wzruszył ramionami.-Wiele to one nie mogą... Ale są lepsze od zwykłych.
Po czym znów zaczął grzebać w dziurze, mrucząc pod nosem.- Wiem że została mi choć jedna.
I po dłuższym grzebaniu wyjął z dziury wyrzeźbioną w zielonym kamieniu figurkę przedstawiającą dużego drapieżnego kota cierpiącego na chorobę uzębienia. Bowiem dwa jego kły wyrastały poza szczęki i zakrzywiały się w dół, postaci dwóch zakrzywionych zębowych ostrzy.
-No... i jeszcze mam to.-odparł dumnie.
Konstrukt przyjrzał się figurce.
- Obawiam się, że nie potrafię odgadnąć przeznaczenia tego przedmiotu wyłącznie dzięki obserwacji.
-Zmienia się w kota... dużego kota z potężnymi kłami i wrednym charakterem. Używam go czasem jako ochroniarza awaryjnego. Miałem jeszcze gryfa, ale wymieniłem na... Siedem tajemnic Zellaidy... Tylko pięć z nich było coś wartych.-wyjaśnił Tivaldi ze śmiechem.
- Będzie nieocenioną pomocą jeśli jest tak dobrym wojownikiem na jakiego wygląda. - Kreator zaczął rysować na kawałku oczyszczonej z roślinności ziemi plan budynków.

- Zaplanujmy naszą strategię. Najważniejsze pytanie, na jak wielkim chaosie w szeregach przeciwników nam zależy?
-No... chyba dużym.-rzekł niepewnie Tivaldi.
- W przypadku dużego chaosu, sumaryczna siła naszych przeciwników będzie znacząco obniżona jednak będziemy musieli stawić czoła większej ich ilości na raz. - Kreator był w tej chwili pogrążony w analizach poszczególnych scenariuszy które odgrywał w wyobraźni.
Diablę nawet nie udawało, że rozumie, co on powiedział.
- Myślę, że jestem w stanie... zaangażować tę zwierzęcą część obsady... - powiedziała zamyślona półelfka - ...co daje całkiem sporą przewagę. Poza tym mamy jeszcze do pomocy orła, który może im dostarczyć kilka prezentów. - to mówiąc pokazała zamknięty w szkle rój żywiołaków, który bardzo ostrożnie przechowywała w wyściełanej kieszeni krótkiej kurtki.
-Thhho dobrhy phomysshł. Mhożna użyhć mhojego.- poparł zamysł Pik-ik-cha.
Konstrukt przyjrzał się uważnie Tivaldiemu i artefaktowi którego ten nie wziął pod uwagę podczas przeszukiwania swojej dziury.
- Twój pojemnik, może posłużyć za dobrą pułapkę.
-Co?-zdziwił się Tivaldi, by spojrzeć na przenośną dziurę, pojąć znaczenie słów i zaprotestować.- Nie... Nie, nie, nie, nie, nie! Nie użyjemy mojej przenośnej dziury w ten sposób! Tam są wszystkie moje skarby!
- A dużo ich masz? - mimochodem zainteresowała się Faerith. - Może dałoby się je na ten moment gdzieś przełożyć?
-Sporo, samo wyjmowanie zajęło by mi kilka godzin... Albo i więcej.-odparł Tivaldi przezornie chowając ową dziurę.- Poza tym... to raczej marny materiał na pułapkę.
- Nie znajdujemy się w sytuacji kiedy można wybierać. Jeśli mamy dostać się do wieży walcząc, musimy wykorzystać wszelkie dostępne środki.
- Chyba nie mamy kilku godzin, które moglibyśmy stracić bez sensu... - dziewczyna wzięła stronę diablęcia - ...ale zawsze dobrze wiedzieć, że taka możliwość istnieje. W razie czego będzie do wykorzystania.
-Nie wiem czy jest taka możliwość. Pewnie wygrzebałbym wśród gratów coś użyteczniejszego niż dziura. Gdybym pamiętał... co tam właściwie wrzuciłem.-mruknął Tivaldi.

- To może wskocz do tej dziury i poszukaj czegoś fajnego. - uśmiechnęła się uprzejmie półelfka. - A w chwili wolnej skatalogujemy to, co tam jest. Szykuje się zabawa na tydzień... - widząc minę Tivaldiego omal nie parsknęła śmiechem, choć za wszelką cenę starała się utrzymać poważny wyraz twarzy.
-A może ty sięgnij. A nuż jesteś wybranką fortuny i wymacasz coś ciekawego?- zaproponowało diablę.
- Nie ma sprawy. Ale nie ma tam nic, co by mi mogło odgryźć rękę? - wolała się upewnić. Nigdy nie wiadomo, co tam mogło siedzieć.
-Ja mam wszystkie paluszki.- odparł Tivaldi rozkładając dziurę.
Faerith podwinęła rękaw i ostrożnie wsadziła rękę do dziury, trafiając w jakąś pustkę, a potem graty... jakiś śluz... bogowie coś polizało po dłoni! Wzdrygnęła się, ale ręki nie cofnęła. Nagle pochwyciła coś małego i wyciągnęła szybko dłoń. Trzymała w niej jakąś srebrną obrączkę z mętnym kamieniem, w którym coś wirowało.
- Aaaa, tu się trafił. -Tivaldi spoglądał na zdobycz Faerith. - A już myślałem, że go sprzedałem. To pierścień kontrczarowania. Niestety pusty. Ktoś rzuca na niego jakiś czar i pierścień chroni przed tym właśnie zaklęciem... raz. Potem trzeba go znów naładować. To jak... nurkujesz jeszcze raz?
- Pewnie, skoro to się nie przyda, może mi się trafi coś lepszego... - usiłowała nie myśleć o tym czymś, co ją polizało.
Tym razem szybko wsunęła dłoń i zacisnęła na czymś delikatnym, jakiejś tkaninie... może płaszczu. Jak wydobyła na wierzch to okazało się, że to nie był płaszcz. Tylko najdelikatniejszej roboty białe kobiece pończoszki z podwiązkami.
Ich widok wywołał zdziwienie i niemalże przerażenie Tivaldiego. - Lepiej schować tam z powrotem.
- Dlaczegóż to? - Faerith delektowała się przyjemnością dotyku i miękkością pończoch. Nigdy takich nie nosiła, ale też nigdy wcześniej nie nosiła sukienek... kiedyś musi być ten pierwszy raz.
-To pończoszki uroku kobiecego... Jeden z... sekretów Zellaidy. Muszą być widoczne, by działała ich magia... Wymagają więc specyficznego ubierania się. Chronią przed zimnem oraz... - diablę z trudem dukało słowa. - Na rozkaz powiększają lub pomniejszają biust noszącej ich kobiety. I... coś jeszcze ponoć potrafią. Ale po usłyszeniu o biuście nie śmiałem pytać dalej.
- Opowiesz mi o nich przy innej okazji... nie wierzę w tę nieśmiałość... - mruknęła pod nosem tak, żeby tylko Tivaldi ją usłyszał, po czym faktycznie wrzuciła pończochy z powrotem do schowka. Tym razem pogrzebała trochę dłużej, szukając czegoś twardszego, niż materiał. Tak na wszelki wypadek.

Tym razem zacisnęła dłoń na czymś dużym i solidnym, co niekoniecznie musiało być dobrą oznaką, bo... hmm... po pończoszkach półelfka mogła spodziewać się wszystkiego, co nie jest do końca przyzwoite.
Niemniej wyciągnęła ładny mały krótki miecz o rękojeści zdobionej w dwa wilcze łby i półksiężyc.
- To jest... eee... nie mam pojęcia. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Pewnie został po poprzednim właścicielu dziury. - rzekł Tivaldi przyglądając się broni. - Promieniuje jednak silną magią.
- Co o tym sądzisz, Thaeirze? - półelfka machnęła na próbę, sprawdzając wyważenie broni, po czym podała ją genasiemu. W ich rękach wyglądało to bardziej jak nóż niż miecz, jakby ostrze zrobiono dla kendera... ale dla niej to nawet lepiej. Długim mieczem prędzej sama by się pokaleczyła, niż zrobiła jakąkolwiek krzywdę wrogom.
-Eee- alchemik nie śledził rozmowy od jakiegoś czasu wąchając roztarty w dłoni liść. -No.. to.. jest ze srebra. Wiecie.. niektóre stworzenia są na nie wrażliwe.. ii jeszcze jest zaklęty.. ale nie jest to mocny urok..-odpowiedział i zwrócił miecz oglądając się za krzaczkiem, który tak ciekawie, gorzko pachniał. “Może Faerith wie co to za roślina ? Chyba Zewnętrze jest trochę podobne do Pierwszych.. Chyba jak zwykle nie na to czas” - pomyślał z kwaśną miną.
- Popytam w Sigil o ten mieczyk. Taki charakterystyczny kształt, pewnie ktoś coś będzie wiedział. - stwierdził Tivaldi zamyślając się.

- To jaki mamy teraz plan? - Faerith wróciła do głównego tematu porzucając nadzieję wyciągnięcia czegoś lepszego z torby diablęcia.
- Gdyby tak... rozrzucić żywiołacze roje , w kilku miejscach na raz... strażnicy potraciliby głowy. No... metaforycznie rzecz ujmując. - stwierdził Tivaldi po namyśle.
- Avargonis weźmie na raz tylko jeden rój... i może go zrzucić na szczyt wieży. Jak chcesz rzucić pozostałe? - półelfka zaczynała przypominać sobie lekcje taktyki, na których w dzieciństwie regularnie przysypiała... z marnym skutkiem.
- Jha moghę doshkoczyc i wrzuchic. - Pik-ik-cha stwierdził z pewnością w głosie. - Alhe pothem jusz atakh? Thak?
Faerith kiwnęła krótko głową. - Musimy zaatakować zanim się zorientują, co się tak naprawdę dzieje. Ja spróbuję jeszcze... innej dywersji... - zawahała się na moment - Ale nic nie obiecuję. - dodała szybko.
- Arvagonis nie może.. po prostu polecieć kilka razy? - zapytał genasi, chowając gałązkę do kieszeni. - Nie.. nie śpieszy nam się.. aż tak. A. a.. lepiej w końcu, żeby nikt.. nie zginął - podniósł oczy do góry i dodał - przynajmniej.. z nas.
- Myślę, że będzie to jednak za długo trwało. Mogą się zorientować już za pierwszym razem, że coś zostało zrzucone z góry i próbować zestrzelić posłańca... - Faerith z niepokojem spojrzała na kołujący nad nimi kształt.
- Albo ogary mogą polecieć za nim. - przypomniał Tivaldi.
Thaeir tylko wzdychnął. Ciągle zapominał o tych ogarach yeth. Nie otrzymywano chyba z nich żadnego surowca ważnego w perfumerii.. to pewno dlatego.

- Ja pójhdę ssham. Ja pothraffję wyshokho i dalekho sskoczyć... Odhciągnę ich uwhaghę.- wtrącił się modliszkowaty zniecierpliwiony ospałością planowania konstrukta.
- Może najpierw rzucisz im prezent powitalny? - półelfka pokręciła głową. Czy on naprawdę zamierzał sam jeden stawić czoła całej załodze tego zaimprowizowanego fortu? - Im większe zamieszanie, tym łatwiej będzie ich pokonać. Zanim zaczniemy narażać siebie, powinniśmy wykorzystać każdą dostępną przewagę, jaką mamy. - próbowała wytłumaczyć modliszkowatemu podstawy taktyki, chociaż miała dziwne wrażenie, że powinno być raczej odwrotnie. Przecież to on był dowódcą swojego roju... u siebie. Ale wszystkie walki wyglądają wszędzie tak samo. Zwłaszcza te, w których na przewagę liczebną nie ma co liczyć... - Chyba, że zamierzasz tu bohatersko zginąć. - dodała z przekąsem.
-Nhie nhie zahmierzam... Mham jedhną fiolkhę, mhogę rzucić... I odskhoczyć na czahs.- Pik-ik-cha był z pewnością dumny ze swej zwinności.
-Mhm i wtedy poleci też.. Aa.. yy.. orzeł.. tak?- dopytał mag.
- Tak, Avargonis zrzuci równocześnie drugą fiolkę na dach wieży... a potem nasza kolej. - Faerith spojrzała na towarzyszy a potem rozejrzała się w poszukiwaniu dogodnego miejsca, z którego najwygodniej będzie jej strzelać - Stanę sobie tam... - wskazała ręką - ...i spróbuję ustrzelić jak najwięcej ogarów. Są chyba najbardziej niebezpieczne. Reszta będzie zależała od efektów, jakie wywołają uwolnione roje... - po raz kolejny została postawiona w sytuacji, w której jakoś tak wychodziło, że musiała podjąć ostateczne decyzje. Wcale nie łatwe decyzje. A przecież to nie ona tu była wojowniczką...
- Zostawić przy tobie tygrysa? To jest kotka? - spytał Tivaldi i wskazał kciukiem genasi.- Bo ja będę osłaniał magika. Przypuszczam, że zasięg jego czarów jest mniejszy niż twego łuku.
Thaeir tylko się zmarszczył. Nie lubił gdy nazywano go magikiem. Choć właściwie poważne miano maga też do niego nie pasowało. Nie umiał zasypywać swoich wrogów gradem ognistych kul. Może kiedyś.. -D ddzięki. Też postaram się.. celować w ogary.
- Dzięki, lubię koty - dziewczyna uśmiechnęła się trochę do diablęcia a trochę do siebie i swoich niedawnych wspomnień, po czym spojrzała na genasi - Tylko żebyśmy nie atakowali równocześnie tych samych zwierząt bo to bez sensu...
- Coś mi mówi, że celów będzie pod dostatkiem. - rzekł smętnie Tivaldi.
- W takim razie postaram się strzelać jak najdalej od Was... tak na wszelki wypadek - uśmiechnęła się blado. W bezpośrednich konfrontacjach nigdy nie czuła się dobrze. Brakowało jej osłony drzew, brakowało przestrzeni... polowania były łatwiejsze od potyczek. A tu co i rusz musiała walczyć... życie bywa przewrotne.

abishai 28-04-2013 23:14

Plany zostały ustalone, role podzielone... Pozostało atakować.


Pik-ik-cha przylgnął do ziemi skradając się i lawirując pomiędzy skałkami. Jego umaszczenie stapiało się z otoczeniem. Nie był teraz zagubionym podróżnikiem pomiędzy światami, a drapieżcą... wyspecjalizowanym w atakach z zaskoczenia, wyszkolonym drapieżcą.
Faeirth skradała się z drugiej strony. Strzałę miała już nałożoną na łuk. Rozglądała się bacznie. W górze leciał Avargonis. A obok niej skradał się “kotek” Tivaldiego.


Wielka brązowa bestia o kłach jak sztylety, rozglądająca się dookoła. Wydawało się że powinna mieć trudności z ukrywaniem się, ale chwilami półelfka miała wrażenie, że wielki kocur skradał się lepiej od niej.
Najgorzej miały główne siły uderzeniowe. Zarówno Tivaldi, jak Kreator wraz genasim, niespecjalnie znali się na podkradaniu. Tak więc na barkach Faerith i Pik-ik-cha spadała odpowiedzialność na pierwszy atak z zaskoczenia. I na skrzydła Avargonisa.
Orzeł podleciał i lotem koszącym upuścił fiolkę z żywiołaczym rojem powietrza. Fiolka spadła pomiędzy strażników i pękła uwalniając rój malutkich żywiołaków powietrza atakujących strażników na wieży. Wywiązał się chaos w wyniku którego jeden strażnik znajdujący się na wieży wyleciał przez jej blanki straciwszy równowagę.

A Pik-ik-cha, sprężył się i... skoczył. Jednym susem znalazł się na murze, drugim skokiem wylądował na dziedzińcu. Dwa ogary pognały w jego kierunku.
Świsnęły strzały przeszywając powietrze. Jedna wbiła się między żebra, druga w szyję ogara. Obie powaliły bestię zabijając ją na miejscu.
Thaeir poświęcił chwilę na otoczenie się swoimi iluzyjnymi kopiami, a Konstrukt Efemery przywołał dodatkowe wsparcie.


Przywołany stwór ruszył w kierunku strażników, przy bramie, podczas gdy Pik-ik-cha skoczył w górę i z zamachu cisnął fiolkę z żywiołakami ognia na dach stajni. Rozbijając się fiolka uwolniła rój mały ogników, który niczym płomień przemieszczał się pod dachu podpalając go. Wybuchła panika.. konie szalały zmuszając strażników do zajęcia się nimi uspokojenia. Następne ogary ruszyły za Pi-ik-cha, kolejny z nich padł martwy od strzał półelfki.
Konstrukt natarł na strażników przy bramie, w których to uderzyła też struga magicznej energii uwolniona z dłoni diablęcia zabijając jednego na miejscu.
Kreator Efemery poraził zaś umysł kolejnego przeciwnika przy bramie.
Natomiast Thaeir rozbłysk jasnym ciepłym blaskiem rzucając na siebie kolejny czar. Tak samo zaświeciły jego kopie.

Zaatakowani przy bramie strażnicy skupili się na walce z konstruktem. Część wybiegających strażników z wieży ruszyło na pomoc wyprowadzającym towarzyszom konie i walczącym z rozwścieczonym żywiołaczym rojem.
A modliszkowaty zadowolony z rozwoju sytuacji... zamiast uciekać, zaatakował. Jego gythka zatoczyła łuk w powietrzu, ostrze z impetem uderzyło w bok skaczącego na Pik-ik-cha ogara. Bestia zboczyła z toru lotu i upadła obok modliszkowatego... Zawyła przeciągle, powodując że umysł modliszkowatego przeszył strach paraliżując na moment myśli... Na moment, króciutki. Potem jednak owa egzotyczna włócznia przyszpiliła do ziemi łeb bestii. A promień złotego światła, który wystrzelił z blasku otaczającego Thaeira zakończył żywot bestii.

Z dużej budowli wyszli na zewnątrz robotnicy zapewne. Świadczyły o tym, rzeźnickie fartuchy oraz skalpele i podobne im może. Tyle, że ich fartuchy nie były uwalane krwią, a ciemną oleistą cieczą.
Rzucili się na Pik-ik-cha... głupcy. Pierwszy trup padł szybko, a reszta rozpierzchła się w panice. Tymczasem strzały Farith zaczęły nękać przeciwników konstrukt walczących z nim na środku placu. Z dłoni diablęcia trykały strugi energii, a Konstrukt Efemery skupił się na mentalnym wykańczaniu przeciwników. I udało się...

Zwłaszcza, że konie wyrwawszy się ze stajni w panicznej ucieczce przed ogniem tratowały każdego, kto stanął im na drodze. Także swych byłych jeźdźców i wojowników walczących z konstruktem. A i sam astralny konstrukt rozpadł się pod ich kopytami. Wraz z tym wydarzeniem, obrona "twierdzy" całkiem się posypała. Nikt już nie zamierzał walczyć o wieżę maga. Obrońcy woleli ratować swoje życie. I rzucili się do chaotycznej ucieczki we wszystkie strony.
I drużyna mogła wejść do głównego budynku i przekonać się, co tak przeraziło Kreatora Efemery.


Jęki, metaliczne donośne, jęki bólu i niezmierzonego cierpienia. Modrony widzące u powały, wybebeszone, obdarte z metalowych części... Ich oczy patrzyły bezradnie, ich usta wydawały z siebie jęki, przeraźliwe jęki.
Żywa delikatna tkanka, spływała ciemną oleistą cieczą... ich krwią. Mechaniczne fragmenty modronów leżały na stołach rozłożone, posegregowane. Warsztat w którym demontowane żywcem te istoty.
Jakby były zepsutymi zabawkami, a nie żywymi stworzeniami. Nic dziwnego, że Kreator się zirytował, w końcu... To było czyste okrucieństwo. Pozbawione jakiegokolwiek sensu.

Oprócz ław i narzędzi znajdowały się tu też zakratowane jamy. W większości wypełnione pojmany modronami, zbyt przerażonymi by próbować ucieczki.
W jednej jednak była...
-Dama w opresji.- rzekł ze zdumieniem Tivaldi zerkając w dół.


Ciemnowłosa kobieta, bez cienia strachu spoglądała w górę. Jakimś cudem miała przy sobie oręż. A sińce na jej ciele świadczyły o tym, że nie dała go sobie odebrać.
Uśmiechnęła się blado do stojących nad jej jamą awanturników. -Hej. Może to głupie pytanie, ale nie macie przy sobie czegoś do jedzenia i picia? Od paru dni próbują wziąć mnie głodem.

Pinhead 15-05-2013 23:52

Post wspólny, ale bez mojego udziału. Ja go tylko wrzucam.

Gdy Kreator podniósł kratę genasi popatrzył się na innych i niepewnie powiedział -No... yy.. to ja zejdę.
Po czym wykonał krok poza krawędź dołu, ale zamiast spaść lekko spłynął na dno. Dziewczyna nie wyglądała najlepiej. Jej oddech był podobny do oddechu sigilskich żebraków i ubogich. Nie chodziło tu o smród, ale raczej o jakąś woń niedożywienia. Spojrzał na nią jeszcze raz i wybąkał: - Eee.. mogę... - zrobił nieporadny ruch ręką, jakby chciał ją objąć. - no wiesz.. żeby Cię wyciągnąć... - dodał cicho. Mimo wszystkich przygód, których doświadczył do tej pory i okropieństw lochu poczuł się teraz bardzo nieswojo. Uwięziona nie miała jednak takich oporów. Mocno złapała Thaeira, który oglądając się w bok powoli wzniósł się do góry. Para zgrabnie rozdzieliła się, gdy unieśli się ponad podłogę i tylko uważny obserwator mógł zauważyć, że twarz maga przeszła w fiolet ze zwykłego błękitu.
Ona jakoś nie nia miała problemów w tej materii i mocno przytuliła się do swego wybawcy.
- Dziękuję za ratunek... To macie coś picia? - spytała nieco chrapliwym głosem dziewczyna uśmiechając się przyjaźnie.
- Jasne, proszę - półelfka podała dziewczynie bukłak, jednak przyglądała jej się nieufnie zwłaszcza w obliczu wrażenia, jakie zrobiła na genasim - Kim właściwie jesteś i skąd się tu wzięłaś? - zapytała, odbierając niemal puste naczynie.
Dziewczyna przyssała się ustami do bukłaka pijąc łapczywie i zachłannie, po czym odrzekła. - - Greir Crasad, członkini Zakonu Planarnych Strażników. Ja zostałam tu przysłana, by znaleźć to miejsce i... cóż... - westchnęła smętnie. - Zauważyli mnie i złapali, gdy zaczęłam się stąd oddalać. Po czym wtrącili tutaj, mimo mojego oporu.
Następnie spytała. - A wy co tu robicie? Mój brat was przysłał?
- Zakon Strażników Planarnych...? Mamy tu swoje sprawy - odparła wymijająco Faerith - niezależne od Twoich i niezwiązane z Twoim bratem. Skąd w ogóle ten pomysł?
- Jesteś krewną Vaimish’a Crasad’a ?. - Ni to stwierdził, ni to spytał Kreator, po czym dodał. - On sam pewnie jest gdzieś w okolicy. Modrony tędy idą.
- My przyszliśmy tu z innych powodów, właściwie. - dodał Tivaldi zawadiackim tonem. - Ale ratowanie innych, to wszak obowiązek bohaterów i... pięknych bohaterek.
Jakby dla uspokojenia Faerith, ogon diablęcia wsunął się w dłoń półelfki, która splotła z nim palce co wyglądało tak, jakby był na jej uwięzi. Jakby był jej własnością.
Genasi nie słyszał nic o tym zakonie. Intrygowało go, po co ktoś miałby szukać takiego strasznego miejsca. - Mmm.. mogłabyś.. powiedzieć czemu szukałaś tej.. wieży?
- Wieży ? Nieee... Ja szpiegowałam Rycerzy Tacharim. To jest ich kryjówka. Prowadzą tu... eksperymenty, na nich. - kobieta wskazała palcem na wiszące u góry i pojękujące obdarte z metalu modrony. - Okrutne eksperymenty.
- Ee.. rycerze Tacharim?-wszystko gmatwało się jeszcze bardziej. - Kim.. co.. to za.. grupa? ii.. po co oni to robią?
- Oni... to bandyci. Robią wiele złych rzeczy, twierdząc że są zakonem rycerskim. Ale poza zbrojami na grzbiecie nie mają nic wspólnego z rycerzami.-prychnęła gniewnie kobieta.
- Tho oni ssabhili żyfiołaczho besthie? - spytał Pik-ik-cha gniewnie ruszając czułkami.
- Tego stwora ziemi? Tak... Dla zabicia nudy. - odparła ponuro Greir. - Tacy z nich... rycerze.
- Da się je jakoś... poskładać? - półelfka spojrzała ze smutkiem na cierpiące modrony. Dotychczas myślała o nich jak o maszynach, a tymczasem w dość brutalny sposób dowiedziała się, jakie są naprawdę.
- Obawiam się, że nie. Nie dość, że rozmontowanie ich wymagało wiedzy, to jeszcze ich metalowe części stąd zabierano. Ale... - wskazała dłonią na inne zakratowane doły. - Nie wszystkie spotkał taki los. Część jeńców ocalała, czekając na swoją kolej.
-[i] W takim razie musimy je wszystkie uwolnić... może one będą potrafiły pomóc tym... tu? - Faerith skrzywiła się boleśnie. Nie sądziła, by był dla nich jeszcze ratunek. - Bo jak nie, to trzeba będzie im skrócić cierpienia. W końcu w takim stanie i tak nie przeżyją zbyt długo? - pytanie skierowała ni to do Greir, ni to do Kreatora niepewna, kto może wiedzieć więcej o tych istotach.
- Przeżyją... Zostali tak zawieszeni właśnie po to by żyć, a nie umrzeć i połączyć się z rodzimym planem. Kiedy Modron ginie, rozsypuje się w pył. Im zależy na tym, by się nie rozsypywali. - rzekła Greir, podczas gdy Kreator uwalniał monodrony i duodrony z kolejnym jam. Na szczęście stworki potrafiły latać.
- Ale po co to... wszystko? - spytał Tivaldi. Kobieta odpowiedziała z pewnym zakłopotaniem. - Wiem... Właściwie to widziałam, jak amputowali człowiekowi nogę... i doczepili mechaniczną w jej miejsce. Tę zabraną modronowi.
- Po co im więc żywe... części? Dlaczego nie dają im połączyć się z resztą? - połelfka nadal nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak okrutnie potraktowano modrony.
- Ponieważ cały martwy modron rozsypuje się wtedy w pył. Zarówno to... - Greir wskazała palcem na wiszące w górze istoty. - ...jak i mechaniczne części, bez względu na to, gdzie się znajdują.
- To... logiczne... okrutne, ale logiczne... - stwierdził Kreator Efemery podchodząc i dodał wskazując na te wyciągnięte z jam. - One chyba nie pomogą swym braciom.
Rzeczywiście, uwolnione modrony, wydawały się stadkiem przestraszonych kurcząt, zbijając się w jedną gromadkę i nie mając pojęcia co czynić dalej.
- To znaczy, że prawdopodobnie istnieją jeszcze inne miejsca takie... jak to? - wstrząśnięta dziewczyna jęknęła w duchu. Dlaczego zawsze muszą trafić na coś takiego?
- Jestem przekonana, że to więcej niż prawdopodobne. - stwierdziła smutno Greir. - Ja i mój brat, próbujemy pozbyć się tych... Tacharim.
Faerith odwróciła się do diablęcia na tyle gwałtownie, że dość mocno pociągnęła go za ogon, czym wywołała przelotny grymas na jego twarzy... czego nawet nie zauważyła w obliczu spotkanego okrucieństwa.
- Musimy pomóc im odejść. Nie mogą tak cierpieć a my nie potrafimy im pomóc w inny sposób... jest jakiś szybki i... bezbolesny sposób? - mówiła szybko, gorączkowo. Widać było, że takie rozwiązanie przychodziło jej z trudem, ale przecież doskonale rozumiała, że czasami chore zwierzę należy dobić... żeby skrócić jego cierpienia. - Jak już będzie po wszystkim... pójdziesz ze mną do wieży? Podejrzewam, że masz większe doświadczenie w znajdowaniu ukrytych rzeczy... - dodała ciszej.
- Coś się znajdzie... - mruknął Tivaldi wyciągając przenośną dziurę i grzebiąc w niej. - Ale niech Kreator wyprowadzi stąd pozostałe przy życiu modrony. Miał kiedyś swego rodzaju... substancję.
- A ja chciałabym jeszcze dorwać osobę odpowiedzialną tutaj, za to wszystko.... - rzekła nieco władczym tonem Greir i dodała. - Ona ukrywa się pewnie na piętrze tego budynku w którym jesteśmy.
- Myssslę, zhe.. Their i ia wystharczhymy. - zaproponował Pi-ik-cha. - Nasha throoika zaimie sie ssłoczynsssomhm.
- Weźcie go żywcem - półelfka zacisnęła palce na ciągle trzymanym w dłoni ogonie Tivaldiego - Musimy mu zadać kilka pytań...
- A.. a kto jest za to odpowiedzialny? Wiesz? - mag zapytał uwolnionej kobiety. - Myślisz.. że nie uciekł.. z innymi ?
- Może... ale jeśli nie uciekł, to należy go złapać. Jego imienia nie znam. Wiem tylko że to renegacki bariaur. - rzekła w odpowiedzi Greir.
Diablę zaś wyjęło fiolkę z dymem. - Ta substancja... zabija modrony, tyle że czyni to bardzo powoli i całkiem bezboleśnie. Z tego powodu, jest w zasadzie bezużyteczna w walce. Ot, ciekawostka, którą wygrzebałem gdzieś pośród Planów Wewnętrznych.
Półelfka tylko skinęła smutno głową. Choć tyle mogli dla nich zrobić... ten, kto to zlecił... musiał za to odpowiedzieć. Przy odrobinie szczęścia już niedługo...

Okrucieństwo i barbarzyństwo osób odpowiedzialnych za to wszystko było wręcz porażające. Dla thri-kreena osoba, która to zaplanowała i zorganizowała była pozbawiona wszelkiej moralności i zasad. Modliszkowaty nie lubił modronów, ale to nie powód, aby je w tak bestialski sposób torturować i mordować.
Jedynym porównaniem, jakie przychodziło modliszce do głowy było okrucieństwo Tectuktitlaya, władcy Draj i jego kapłanów, którzy organizowali krwawe igrzyska i zabijali dla przyjemności setki zniewolonych istot.

Wybór przed jakim stanął thri-kreen. Walka i polowanie było jego żywiołem, a zemsta jego drugim imieniem. Pik-ik-cha uderzył gniewnie dzidą w ziemię i spojrzał na swych kompanów.
- Roosszaimhmy ssatemhm! - powiedział krótko.

abishai 17-05-2013 15:53

Nastąpił podział ról. Pi-ik-cha wraz Greir oraz Thaeirem ruszyli na piętro tej budowli, Kreator Efemery próbował wyprowadzić na zewnątrz zahukane modrony. Pobyt w tym miejscu niewątpliwie wywarł na nie silny efekt. Stworki były zbyt przerażone, by stawiać jakikolwiek opór i bez jakichkolwiek sprzeciwów podążyły za Kreatorem.
Tymczasem Tivaldi zastanawiał się przyglądając fiolce z owym oparem.
-Trochę mało, może nie wystarczyć na nich wszystkich. Na szczęście chyba mam coś co może pomóc.- mruknął do Faerith.
Znowu rozłożył przenośną dziurę, by wyjąć z niej kadzielnicę.- Ta zwiększa efekt kadzidła które się do niej wsypie. Lub w tym przypadki, powieli fiolkę z dymem. Dawka z fiolki mogła by być z mała.
Powiesił kadzielnicę na najbliższym łańcuchu. Otworzył kadzielnicę i wrzucił do niej fiolkę z dymem rozbijając ją przy okazji. Zamknął przedmiot i rozbujał na zawieszonym łańcuchu..


A z kadzielnicy zaczął się intensywnie wydobywać jasnoszary opar.
-Chodźmy stąd. Co prawda opar nie powinien szkodzić nam, ale pewności nie mam.- wyjaśnił diablę chwytając półelfkę za dłoń i wybiegając z nią pomieszczenia. Ich celem była wszak wieża.

Minęli na wpół spalone zabudowania stajni. Duża część drewnianej konstrukcji była nadpalona. Ale sam pożar ugaszono. Obecnie budynki były puste. Tutejsi rozbiegli się łapać wierzchowce, a uwolnione drobne żywiołaki ruszyły korzystać z wolności.
Faerith mogła więc pozwiedzać wieżę, wraz z Tivaldim. Ta była otwarta i obecnie opustoszała, jak reszta zabudowań. I pokryta we wnętrzu freskami.
Dla diablęcia te obrazki nie znaczyły wiele... Faerith rozumiała z nich znacznie więcej.
Otwarta księga... symbol Gileama. Strzałka do malunku pióra, symbolu Chislev. Jakieś zapiski o sferycznych koniunkcjach i planarnym połączeniu. Symbol Reorxa, rysunek słynnego Szarego Kamienia. I dopisek: "Odpowiedź ?"
Piętro wyżej znajdowała się gwiezdna mapa... z zaznaczonymi gwiazdozbiorami...


… dobrze znanymi półelfce.

Niewątpliwie zamieszkujący wieżę czarodziej pochodził z jej świata. Niestety pozostawione przez niego zapiski, były chaotyczne i nieskładne. Wymagały dłuższej analizy i czasu.
Ale jeden szczególnie zwróciło jej uwagę.


“Magia jest wszystkim. Dotknij ciemności zła, dotknij światłości dobra, by zrozumieć że odpowiedzią na ułudę dobra i zła jest zetknięcie się z purpurowym blaskiem neutralności. Równowaga jest wszystkim.”


Kreatora Efemery otaczała grupka modronów, niczym stadko kurcząt wokół kwoki. Oddzielone od marszu i straciwszy decydentów, te proste istoty nie wiedziały co robić. I dlatego instynktownie szukały przewodnika. I znalazły go... uznając samoistnie Kreatora za swego przywódcę.
To całkiem nowa rola... być za kogoś odpowiedzialnym. I mieć... cóż.. dziwną, bo dziwną ale "rodzinę".

Tymczasem reszta udała się na piętro budowli.


Trójka awanturników przemieszczała się w ciszy, wypatrując zagrożenia. Korytarz wydawał się opustoszały. Być może Greir się myliła, z początku wydawało się że już nikogo to nie ma.

Było jednak coś upiornego w tym miejscu. Nawet w porównaniu z okropnościami, jakie wszak widzieli na parterze. Jakiś niepokój, jakaś...ukryta groza. Krok za krokiem, badali niemal w ciszy wrogie otoczenie.

Pierwsza komnata, zapach jakichś ziół i kilka półek pełnych książek. Język otchłannym, ale treści można się było domyślić po obrazkach. Anatomia różnych ras, podręczniki chirurgicznie. Spory zbiorek wiele wart dla doświadczonego łapiducha. Tylko czemu przewracane kartki budziły nieprzyjemny dreszcz na plecach.
Może dlatego, że napisane w otchłannym języku woluminy, wydawały się złowrogie. Niemal się miało wrażenie, że każdy atlas traktował opisanego przedstawiciela niemal jak mięso do krojenia.

Kolejna komnata jeszcze bardziej potwierdziła te domysły. Na środku jej stał duży stół. A do niego przypięty był grubymi pasami mężczyzna z rasy ludzi. Gorączkował. I to mocno. Nagie ciało pokryte było zimnym potem. A zamiast nóg, miał przyczepione kończyny modrona. Swoje własne albo stracił... albo mu je amputowano. Te kończyny, które mu przyczepiono... rozsypywały się zmieniając w rdzawy pył. Zapewne pochodziły od któregoś z umierając na parterze konstruktów.

Gdy zbliżyli się do ostatniej komnaty, usłyszeli nagle głośny ryk i cichsze szepty. W przeciwieństwie do pozostałych komnat ta była o wiele większa i wypełniona całkiem pokaźnym tłumkiem.
Na środku masywny bariarur szalał z obłędem w oczach. Stwór byłby typowym przedstawicielem swego gatunku (czyli rogatym centaurem, krzyżówką półelfa i barana), gdy nie fakt że zamiast prawej ręki miał mechaniczną protezę zrobioną z kończyny modrona, oraz przyśrubowaną do czaszki soczewkę kwadrona.
Próbowało do uspokoić trzech chudych mężczyzn w szarych kitlach o wysokich kołnierzach zasłaniających pół twarzy. A także rudowłosa młoda bariaurzyca.


-Uspokój się kochanie. Wszystko będzie dobrze. Nie szalej... Oni chcą ci pomóc.- mówiła głośno próbując ułagodzić słowami ślepą furię pobratymca.
Ale do oszalała bariaura nie docierały jej słowa. Miotał się po sali, ryczał oszalały popadając w coraz większy obłęd. Jego modrońskie “dodatki” nie rozsypywały się jakoś w pył. Więc powód musiał być inny.

Oprócz nich w konacie był ktoś jeszcze. Muskularny ciemnoskóry mężczyzna w czarnej jak smoła zbroi półpłytowej.


On nie przejmowała się rozszalałym bariaurem. Zamiast tego pakował do sakw, dokumenty i księgi. A także klejnoty i złoto. Najwyraźniej zamierzał się stąd ewakuować... tylko jak ?

Syknął do bariarurki gniewnie.- Odpuść Yisso, twój kochanek nie wytrzymał trudów eksperymentu. Popadł w szaleństwo. Był słaby.
-Nie. Sethesisie.- krzyknęła Yissa do mężczyzny.- On się opanuje, dajmy mu tylko czas...
Ciemnoskóry spojrzał na wchodzących do komnaty awanturników.- Ale my już czasu nie mamy. Ani twój kochaś...
Przerwał wypowiedź. Wyciągnął z sakwy sześcian zrobiony z kawałka karneolu i zdobiony runami na każdej ściance. Nacisnął jedną z jego ścian owego klejnotu i w powietrzu pojawiło się planarne pęknięcie.
Sethesis krzyknął patrząc to na bariaurzycę to pęknięcie.-Nie wiem jak ty, ale ja się ulatniam.
Po czym wskoczył, przez ową szczelinę. A bariaurzyca pognała tuż za nim wbiegając zamykające się szybko pęknięcie.

Pi-ik-cha chciał skoczyć za nimi i nawet by mógł, ale... inni nie zdążyli by za nim, nim szczelina by się zamknęła. I mógłby zostać oddzielony od stada. Zresztą... mieli przed sobą zagrożenie w postaci oszalałego bariaura dyszącego żądzą mordu i trzech pomagierów owej dwójki uciekinierów.

Quelnatham 22-05-2013 22:23

Thaeir wiedział co zrobić. Mimo niesprzyjającego, mrocznego nastroju wieży wyciągnął z sakiewki kilka owsianych ciastek i kolorowe piórko. Odetchnął i nienaturalnie głębokim głosem wypowiedział słowa zaklęcia rzucając słodyczami w zamaskowane postaci. Sam nie mógł sobie wyobrazić gorszej sytuacji. Opowiadał słaby żart o chorej kobiecie i kapłanie (choć oczywiście jeśli nie rozumiało się smoczego narzecza brzmiał tajemniczo i godnie) udając, że łaskocze nożownika. Ten padł na ziemię tarzając się ze śmiechu, dwójka pozostałych starała się trzymać za bariaurem i jak najdalej awanturników. Tym bardziej że szalony stwór atakował najbliższą żywą istotę... obecnie śmiejącego się pomagiera. Greir ruszyła od drugiej strony z wyciągniętym rapierem, zapewne by zaatakować bariaura, który wydawał się jej największym obecnie zagrożeniem.

Modliszkowaty był wściekły, że główny sprawca umknął im. Mógł, co prawda sam spróbować ruszyć jego śladem, ale nie wiedział z jak silnym przeciwnikiem ma do czynienia. Poza tym wyprawa do kolejnego nieznanego świata mogła przynieść więcej kłopotów niż korzyści. Thri-kreen złapał chatkchę i cisnął nią w ciskającego się po sali mężczyznę. Jednocześnie druga parą kończyn chwycił swoją włócznię i przygotował się do odparcia ewentualnego ataku. Bariaur trafiony pociskiem ryknął z bólu i zamiast tratować śmiejącego się typka ruszył szarżując na modliszkowatego, po drodze minął Greir, która ostrzem swej broni rozorała jego bok.
Stwór zamachnął się i walnął pancerną pięścią w modliszkowatego, który zablokował cios włócznią. Silny cios. Drzewce gythki ostrzegawczym skrzypieniem zaprotestowała przeciw takiemu traktowaniu. Za przykładem wojowniczej niewiasty genasi obrał za cel szaleńca. Mamrocząc czarodziejskie formuły kolejnymi ruchami dłoni posyłał w jego kierunku świetliste kule energii.

Ów magiczny atak był potężny, bariarur zachwiał się od ich uderzeń. Jednak ponowił atak łapą , tym razem celnie trafiając Pik-ik-cha w głowę. To był silny cios, modliszkowaty zachwiał się pod nim i przez chwilę był ogłuszony. Niemniej nie wystarczyło to by pokonać pustynnego łowcę. Modliszkowaty zawyły przeciągle i wyprowadził pchnięcie w stronę swego przeciwnika. Celując tam, gdzie wydawało mu się, że powinien mieć on serce. To było celne pchnięcie, to było silne pchnięcie... tym bardziej że atakujący przeciwnik nie dbał o swe życie i nie próbował unikać ciosów. Ostrze gythki przebiło ciało bariaura na wylot. Trysnęła gorąca posoka. Stwór wydał z siebie przenikliwy jęk i zachwiał się na swych czterech kończynach i przewróciwszy na prawy bok skonał.

Greir tymczasem napadło dwóch nożowników, nie okazując ni odrobiny wdzięczności. Zaskoczona dziewczyna została zraniona płytko w bok, ale to tyle co osiągnęli. Mimo że było, dwóch na jedną przewaga zwinności dziewczyny, jak i długości jej oręża wystarczyła by szybko zmusić obu typków do defensywy. Mag zauważył damę w opałach. Obracając się w jej stronę posłał dwa magiczne pociski w stronę jednego z napastników. Stał jeszcze chwilę z pokracznie wysuniętą ręką, ale zorientował się, że to koniec jego mocy. Sięgnął po kuszę. Posłany przez genasiego bełt trafił w bok jednego z napastników Greir, a co najważniejsze rozproszył jego uwagę, co dziewczyna wykorzystała, by pchnąć go rapierem w szyję, zabijając go na miejscu. Stratowany trzeci nożownik umierał z uśmiechem na ustach krztusząc się własną krwią. Ostatni osobnik cofnął się, rzucił swój sztylet na ziemię i założył dłonie za kark poddając się.

Pinhead 23-05-2013 15:33

Thri-kreen był zadowolony z walki. Kolejna ofiara padła u jego stóp. Zastanawiał się, jak smakuje mięso tej istoty. Już niedługo pewnie się dowie. Niech tylko walka dobiegnie końca.

I wyglądało na to, że to właśnie nastąpiło. Thri-kreen pochylił się nad zabitym i wyciągnął sztylet zza pazuchy. Sprawnym ruchem wykroił kawał mięsa i zatopił w nim swoje żuchwy. Mięso było typowe i niezbyt smaczne. Modliszkowaty jadł już w życiu lepsze rzeczy. Mimo to postanowił oprawić kilka połci mięsa, aby je później ususzyć. Wyciął też coś co mogło, by być jego zdobyczą. Były to oczywiście rogi bariarura, które thri-kreen uczepił u swego pasa. Gdy skończył, modliszkowaty podniósł się i popatrzył co reszta jego stada postanowiła zrobić z ich jeńcem.

Thaeir z niesmakiem odwracając głowę od odrażającego towarzysza wodził wzrokiem od Greir do nożownika. Po głowie tłukła mu się jedna myśl: “dla niego to właściwie nie kanibalizm..”, która wcale nie poprawiała sprawy. W końcu wyciągnął linę i zaczął związywać nią jeńca.

- Cho chcecie s nimhm srobić? - zapytał się modliszkowaty. Genasi popatrzył pytająco na kobietę. Jemu kojarzyło się tylko, że więźniowie powinni być związani. -Chyba.. chyba Faerith..miała.. chciała.. go o coś zapytać..

- Ia też mhmamhm pytanie. - modliszkowaty podszedł do więźnia i wymawiając starannie słowa zapytał - Kimhm byw ten czarnosskoory mhmężczyssna?

-Członkiem Tacharim. Grabarzem. Z takiej frakcji ponoć pochodził.- wyjaśnił pospiesznie związanym mężczyzna. Podczas gdy Greir opatrzywszy prowizorycznie swą ranę, przetrząsała resztki dokumentów zostawionych przez uciekinierów, choć bez większych nadziei. Zdawała sobie sprawę, że najważniejsze wzieli zapewne ze sobą.

- Tacharimhm? Cho tho sa sstofarzyszenie? Kimhm ohni ssą?

-Zbójami. Mienią się rycerzami, ale to zwykli zbóje i przestępcy bez honoru czy zasad.-zamiast więźnia odpowiedziała Greir. On zaś dodał.-Płacą dobrze i pozwalają na eksperymenty. Dostarczają obiektów do badań. Ja tu tylko wykonywałem polecenia, tych którzy uciekli. Bariaurzyca była mózgiem tej placówki.

Modliszkowaty nie potrzebował więcej wiedzieć. Popatrzył na swych kompanów i czekał na ich decyzję, co dalej. W swoim rodzimym świecie wiedziałby, co robić z jeńcem. Tutaj w obcym świecie i wśród obcych ras nie był tak pewny siebie. Czekał , więc na decyzję pozostałych.

Greir spojrzała na jeńca i podrapała się po głowie. -W zasadzie trudno by było go osądzić, ale można uznać za zdobycz i sprzedać w niewolę. To chyba dość sprawiedliwa kara, ale... wy decydujcie. Ja jestem winna wam życie, więc nie wtrącę się w wasze decyzje.

Czułki thri-kreena aż zatańczyły z radości, że ktoś myśli podobnie do niego. Czekal jednak nadal na słowa swych kompanów.

Niewolnictwo wystarczającą karą za takie okrucieństwo ? Alchemik szczerze w to wątpił, ale gdy po chwili przypomniał sobie sigilskich handlarzy niewolników, tak różnych od tych trafiających do siedzib dżinów, zmienił nieco zdanie. Jednak zanim je wypowiedział, coś jeszcze wpadło mu do głowy. -Ale.. nie.. Faerith, Kreator i Tivaldi jeszcze.. nic nie wiedzą... nie..?-zrobił krótką pauzę -Powinniśmy..chyba.. się z nimi spotkać.

- Oczyfiście. Chodźmmy zatemhm. - podsumował thri-kreen.

Greir została na razie na górze, próbując wśród porzuconych dokumentów i notatek znaleźć coś wartościowego. Pozostała dwójka z jeńcem wojennym zeszła na dół. Komnatę w której to dokonywano demontażu metalicznych części modronów wypełniał siwy opar o dziwnym lekko gryzącym zapachu. Oraz puste haki i łańcuchy na suficie, po wiszących modronach nie było już śladu.

Na zewnątrz zaś stał Kreator Efemery ze są “trzódką”.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:10.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172