Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-12-2012, 13:35   #11
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
W duszy Kayli rozpętał się ogień; prawdziwy, cholerny, piekielny ogień. Ciekawe, czy to samo czuł Carl, kiedy widziała go po raz ostatni? Na myśl o nim ogień wzmógł się na tyle, że niemal czuła jak dławi ją od środka. Przynajmniej tak jej się wydawało. Wbiła spojrzenie gdzieś w bok, starając się opanować i na spokojnie przemyśleć sytuację. Ale było tego za dużo. O wiele za dużo. Gdy tylko miała już pewność, że głos jej nie zawiedzie, spojrzała na właścicielkę Psalterium.
- Jeżeli to nie problem, chciałabym wziąć kąpiel i będę potrzebowała jakiejś naprawdę dobrej i szykownej szaty, aby dopełnić wrażenia. - poprosiła cicho.
- Tak, naturalnie. Wszystkim się zajmę. Marku przygotujesz wodę dla Kayli, a później tutaj posprzątasz. Ja zajmę się kupnem sukni. Dopasujemy ją wieczorem. Spotkanie chyba... - spojrzała za wychodzącym Halvardem - Można uznac za skończone. Marku, zaprowadzisz?
Chłopak skinał głową.
- Proszę za mną, panno Rieven.
Dziewczyna pożegnała jednym dworskim ukłonem całą zbieraninę, wzięła swoje rzeczy i poszła za młodzieńcem.
- Musi panienka uważać na Quaanti. - przemówił szeptem, kiedy minęli kotarę i weszli na długi korytarz - Nie jest dumna ze swojego pochodzenia... Przynajmniej tak mówią. - obejrzał się za siebie. - Wie panienka, co mam na myśli?
Kayla spojrzała na Marka i uśmiechnęła się lekko.
- Przyznam, że chyba nie do końca dokładnie. Ale rozumiem, o co chodzi... Będę ostrożniejsza.
- Ona...ona jest jedną z nich. Wiecie? Na pewno słyszałyście... Opowiadają o nich całe legendy. Siostry z Szepczących Bagien?
- To ciekawe, nie słyszałam żadnych wzmianek na ten temat. Zechcesz podzielić się ze mną wiedzą? - zapytała, szczerze zainteresowana, choć nie lubiła przyznawać się do niewiedzy.
Na twarzy chłopaka dostrzec się dało pewien niepokój. Obejrzał się za siebie, w kierunku drzwi do sali, gdzie zasiadywała jeszcze część z gości Agathy, po czym przycisnął się swym bokiem do Kayli.
- Agatha mi kiedyś opowiadała... Te siostry, to właśnie wiedźmy. Wiedźmy z Bagien Szeptów... Ponoć leżą one gdzieś na granicy Tashalar i Halruaa. Na ziemi niczyjej, gdzie nie zapuszcza się nikt, komu życie drogie. - spauzował, otwierając przed kobietą drzwi. Pomieszczenie było niewielkie, pozbawione okien. Drewniane ściany dobrze trzymały przyjemną, wypełnioną zapachem olejków eterycznych wilgoć. W jego centrum znajdowała się obszerna kadź na wodę. Po prawej stronie, tuż obok drzwi ustawiono parawan, a pod ścianą obok niską ławeczkę.


Przy ścianie na przeciwko niego znajdowało się źródło wody... Przynajmniej tak mogła zakładać. Z lewitującego nad stalową miską kryształu cały czas bowiem skapywały leniwie krople wody. Obok czekała sterta węgla, gotowa do podgrzania.
- Przygotuję dla panienki wodę. - uśmiechnął się lekko, ruszając w kierunku “źródełka” - Za parawanem powinien być czysty szlafrok. Może panienka czuć się swobodnie. Na czym skończyłem... a tak. Agatha powiedziała mi kiedyś, że Quaanti pochodzi właśnie z tych Bagien. Że żyła wśród wiedźm i zna ich sekrety, ich straszliwą magię. Nie jestem pewien czemu jest ona straszliwa... Tutaj w Halruaa za straszliwą traktuje się tę... - spojrzał na swoje dłonie - Która nie płynie z ksiąg, mądrości wielkich mistrzów. Być może ta wiedźm z Szepczących Bagien właśnie do takich należy? O Quaanti powiedziała Agatha co innego... Że z własnej woli siostry opuściła. Odcięłą się od ich straszliwych zwyczajów i przestrzegała mnie, bym nigdy nie zadawał jej o tym pytań... Ponoć bardzo nie lubi wracać do tego tematu, o czym chyba panienka przekonała się chwilę temu?
Wykonał gest dłonią nad kryształem, z którego runęła w dół misy woda, niczym z wodospadu. Dopiero teraz dziewczyna zauważyć mogła rynienkę, przeciągniętą w podłodze. Usłyszała również bulgotanie wody w kadzi. Chłopak złapał za szuflę, nabrał węgla i przesypał go do paleniska pod nią umieszczonym.
- Ona ponoć rzeczywiście jest inna niż te wiedźmy... Tak mówi Agatha. Nie wiem czy kiedyś spotkała je naprawdę. W końcu... jest tutaj i opiekuje się mną, a opowieści krążą takie, że... - potrząsnął głową. - O tym jak używają krwi niewinnych do magicznych obrzędów. O tym jak posilają się ich mięsem. I wiele wiele gorszych. - westchnął. - Życzy sobie pani bąbelki do kąpieli? Może jakieś olejki zapachowe?! - błysnęły jego oczy, po czym rzucił się w kierunku kolorowych, szklanych flakoników ustawionych przy kadzi.
- Mamy tutaj same specjały! Czasem i sam się nimi rozpieszczam... - zachichotał niemęsko - Mamy pustynną różę z Mulhorand. Zapach jodły z Wysokiego Lasu. Anielskie kwiaty z Chultu i kwiat akacji ze Smoczego Wybrzeża... Z Calimshanu mamy olejki wyciągnięte z pustynnych pnączy! Wspaniałe, prawda?

Kayla wysłuchała Marka uważnie, raz po raz kiwając głową ze zrozumieniem. Zachowanie Quuanti przestało być tak strasznie irracjonalne. Najwyraźniej faktycznie nie była dumna ze swojego pochodzenia i nie życzyła sobie porównań kojarzących się z jej niegdysiejszymi siostrami. Pozostawało mieć nadzieję, że z nimi Calishytka nigdy nie będzie musiała mieć do czynienia.
- Bąbelki jak najbardziej. Dawno nie miałam okazji wziąć porządnej i długiej kąpieli w odpowiednich warunkach. - stwierdziła z autentyczną radością - Swoją drogą wierzę, że Agatha dobrze oceniła Quuanti. I nie dziwię się jej, że jest nieco... zgorzkniała.
Przeszła za parawan i zaczęła pozbywać się odzienia.
- Może być ten kwiat ze Smoczego Wybrzeża. - dokonała wyboru - Cóż, moja magia też nie pochodzi z ksiąg magicznych czy mądrości wielkich mistrzów. Magia muzyki to coś zupełnie innego... - wyjrzała zza parawanu odziana w samą bieliznę, sprawdzając, czy kąpiel jest już gotowa.
Chłopak z pasją w oczach, ruchami wprawionego alchemika dodawał odpowiednich mieszanek do nagrzewającej się wody. Od czasu do czasu pochylał się do trzaskającego miło paleniska, by podmuchać na ogień. Słysząc pytanie Kayli, wsunął dłoń do wody.
- Letnia, ale będzie się jeszcze nagrzewać. Jeśli chcecie, zostawię wam czerpak przy brzegu. Zalejecie ogień, kiedy woda będzie wam odpowiadać.
Na jego policzku pozostało nieco śnieżnobiałej piany, która dumnie unosiła się ponad kadź. Dodane olejki i rozpalone nie wiadomo, kiedy świece wzmocniły już wcześniej wyczuwalną, perfumeryjną woń.
- Pójdę przygotować pokój dla panienki. Kolację podajemy o zachodzie słońca, więc jest jeszcze dużo czasu. Czy życzy sobie panienka zjeść coś wcześniej? Mamy trochę zupy cebulowej na białym winie, bażanta w cytrusach i świeże ryby pieczone z warzywami... - wyliczał na palcach z zadumanym spojrzeniem wlepionym w sufit - Ręczę, że są wyśmienite. Sam gotowałem. - uśmiechnął się dumnie. Wydawało się, że całkowicie nie zwraca uwagi na strój Kayli, a właściwie jego częściowy brak.

Dziewczyna wprost nie mogła już doczekać się kąpieli, czując wspaniały aromat niosący się od strony balii. Podobało jej się zaangażowanie, które wykazywał Marek nawet przy tak banalnej rzeczy jak przygotowanie kąpieli. Młodzieniec zdawał się czytać jej w myślach w kwestii upodobań, gdyż pojawiły się i świece, o które nie śmiała nawet prosić.
- Dobrze, poczekam aż nagrzeje się jeszcze trochę. - widząc, że nie jest skrępowany faktem, że rozmawia z prawie nagą kobietą, wyszła zza parawanu, czując się swobodniej - Chętnie zjem coś przed kolacją. Ryby z warzywami brzmią wspaniale. - uśmiechnęła się, oplatając się ramionami - Dziękuję za pomoc. I rozmowę. Nie spieszcie się z jedzeniem, chętnie posiedzę tu trochę.

Po odejściu chłopaka przysiadła na skraju balii i splotła ramiona na piersi, analizując całą sytuację. Informacji zbyt wiele nie mieli - pozostawało wierzyć, że Halvard i Blacktail czegoś się dowiedzą. Wiele by dała, żeby zamienić się z którymś miejscem. Niespecjalnie uśmiechało jej się zabawianie niezbyt przyjemnego w obejściu maga. Pod bramą miała gamę rozwiązań do wyboru, ale oczywiście - jak to ona - poszła na łatwiznę. I teraz miało się to zemścić. Mogła jedynie mieć nadzieję, że całe to spotkanie da zamierzony efekt i faktycznie umożliwi jej dostanie się do świątyni Mystry.

Zanurzyła dłoń w wodzie. Temperatura była już odpowiednia. Zalała ogień, wzbijając w powietrze kłęby pary wodnej, która tylko wzmocniła feerię zapachów w pomieszczeniu - na pewno Marek dorzucił i tu czegoś. Kayla z rozkoszą zanurzyła się w wodzie po samą szyję, opierając kark i ramiona na krawędzi balii. Przymknęła oczy, czując jak jej mięśnie powoli rozluźniają się i pozwalają zmęczeniu podróżą odejść w niepamięć. Po chwili zanurzyła też głowę, by namoczyć włosy i zmyć z nich pierwszą warstwę pyłu. Korzystając z kosmetyków przygotowanych przez Marka, odświeżyła się czym prędzej, by ponownie móc ułożyć się wygodnie i cieszyć się chwilą dla siebie. Nie zanosiło się, aby w najbliższym czasie miało trafić się ich więcej...

Pomijając kwestię jakże uroczego Assmarthalozujsa, która to będzie wymagała od niej wspięcia się na wyżyny swych umiejętności, pozostawała jeszcze sprawa Carla. A w związku z nim Kayla miała pewność, że nie pójdzie ani łatwo, ani gładko, ani szybko. Kilka lat nie miała z nim kontaktu, później długi czas nie dało się o nim uzyskać żadnych informacji. Jakby nie było Harfiarze często ją odwiedzali, a wywiadu wcale kiepskiego nie mają. Jednak odnalezienie jej brata przysporzyło wielu problemów i zapewne pochłonęło sporo środków. Tymczasem on, jakby nigdy nic, pojawia się w Halaraah w czasie dużego niepokoju politycznego. I z pewnością nie przybył tu zwiedzać czy czynić dobra... Jego domeną było niszczenie, tylko Kayla do dziś nie mogła zrozumieć jednej podstawowej rzeczy - dlaczego. Gdy tylko jej myśli wpadły na te tory, zaczęła się irytować zamiast relaksować. Zmusiła się więc do wspominania podróży, a zwłaszcza morskiej żeglugi, która mocno zapadła jej w pamięć.

Po dobrej godzinie zorientowała się, że woda jest już prawie chłodna i właściwie wypadałoby zebrać się z łaźni. Z ociąganiem wyszła z balii, nie bacząc na rozchlapywaną wodę. Chyba na tyle mogła sobie pozwolić - nie przejmować się takimi drobiazgami. Sięgnęła za parawan po szlafrok i otuliwszy się nim, owinęła ręcznikiem włosy. Zebrała swoje rzeczy i opuściła pomieszczenie, zamierzając udać się do pokoju. Marek obiecał przygotować pokój, tylko nie bardzo wiedziała, w którą stronę powinna się udać. Postanowiła więc zapytać o to Agathę. Ruszyła w stronę, z której przyszła za chłopakiem.

Nim dziewczyna zdążyła podejść bliżej przesłoniętych kotarą drzwi, w tych ukazała się Agatha. Spojrzenie rudowłosej, dość radosne, padało na pakuneczek zawinięty w kolorowy papier, który ściskała w ramionach.
- Panienka Rieven. - uśmiechnęła się nieco zaskoczona - Dopiero teraz uświadczyła panienka kąpieli? Ach ten Marek, będę musiała wytarmosić go za ucho. - zerknęła szybko na pakunek, po czym wyciągnęła ramiona w stronę bardki - To suknia na wieczór. Powinna pasować... Kupiłam ją dla siebie, ale nigdy nie przydarzyła się odpowiednia okazja. Na pewno zrozumiecie... Miałam mówić ci po imieniu. - zorientowała się nagle, kryjąc skrępowanie za lekkim chichotem - Mam nadzieję, że nie będziesz się w niej źle czuła. Zadanie stoi przed tobą wystarczająco dyskomfortowe... Oby suknia nie dodawała ciężaru.

- Nie, nie... - zaprotestowała szybko w temacie kąpieli - Marek spisał się na medal. Kąpiel była tak cudowna, że trochę straciłam poczucie czasu i zasiedziałam się w łaźni. - wyjaśniła z uśmiechem.
Kayla odłożyła swoje rzeczy pod ścianę i przyjęła pakunek, niezmiernie ciekawa, cóż przygotowała dla niej Agatha. Odchyliła nieznacznie papier okrywający suknię i widząc głęboki, czerwony kolor uśmiechnęła się szeroko. Czym prędzej rozpakowała całość i wyprostowała ręce, oglądając kreację w całej okazałości.
- Jest piękna - idealna, Agatho! Dziękuję Ci bardzo. - ucieszyła się szczerze, ale zaraz zmarkotniała nieznacznie, przypominając sobie, w jakim celu będzie ją nosić i gdzie - prawdopodobnie - ściągać - Nie doda mi ciężaru. Będę przynajmniej miała komfort, że nie muszę martwić się wyglądem. - ucichła na moment, po czym odezwała się cichym tonem, obserwując zdobienia sukni - Naprawdę zrobię wszystko, żeby rozwiązać tę sprawę... - przeniosła wzrok na właścicielkę przybytku - Jeśli byłabyś tak miła i wskazała mi pokój, będę mogła przymierzyć suknię i przy okazji trochę się rozgościć. - rzekła z uśmiechem, przybierając nieco radośniejszą minę.

- Naturalnie, proszę za mną. - poprowadziła gościa na sam koniec korytarza do drzwi znajdujących się tuż obok łaźni, z której Kayla dopiero wyszła - Ten pokój przygotowaliśmy dla ciebie. Nie przewidujemy tu specjalnego ruchu, ale w razie czego będziesz miała trochę prywatności, blisko do łaźni, a standard i tak wszędzie staramy się trzymać ten sam. - mówiąc to, otworzyłą przed bardką drzwi.
Jeżeli całe Psalterium prezentowało taki standard, to gdyby nie było trudne do znalezienia, zapewne byłoby pełne po brzegi - przynajmniej tak wydawało się Rieven, która choć wiele w życiu widziała, w specjalne luksusy nigdy nie opływała. Weszła do pomieszczenia, zauroczona jego wystrojem.
- Wrócę do swoich obowiązków. Rozgość się i czuj jak u siebie. Gdy będziesz gotowa, Kaylo, zapraszam na posiłek. - swym zwyczajem Agatha dygnęła dworsko i odeszła, zamykając za sobą drzwi.

Kaylę bawiło nieco, jak grzecznie ją tu traktowano. Wychowała się w całkowicie odmiennych warunkach. Nigdy też nie była nikim ważnym czy wysoko postawionym, tymczasem w Psalterium czuła się jak dama, którą tak często tylko odgrywała. Na co dzień to nie była jej bajka, zwłaszcza od czasu, gdy zaprzestała wędrówki z grupą Amana. Z zadowoleniem przyglądała się pomieszczeniu. Nigdy nie zdarzyło jej się pomieszkiwać w miejscu jednocześnie tak majestatycznym, a przy tym przytulnym. Ciężkie, rzeźbione, mahoniowe meble zdobiły izbę - łóżko, biurko z krzesłem, szafa, półki, stoliczek nocny i czego tylko dusza zapragnie. Do ciemnego drewna dobrano ciemnozielone i fioletowe zasłony oraz narzuty, pledy, dywan. Kayla zdawała sobie sprawę, że za zasłonami nie uświadczy malowniczego widoku, gdyż prawdopodobnie pokój znajdował się pod ziemią, jednak nie przeszkadzało jej to. Miała tu wszystko czego potrzeba - włącznie z pięknym, dużym lustrem w zdobionej ramie. Uznawszy jednak, że czas na dalsze zachwyty będzie później, odłożyła suknię na łóżko, wniosła swoje rzeczy i zrzuciła szlafrok, by przymierzyć kreację. Ostatni raz miała na sobie coś podobnego chyba za czasów życia z Rivem, czyli dawno i nieprawda. Postanowiła sobie, że dzisiaj wspomnienia nie zepsują jej humoru. Na psucie nastroju nadejdzie czas wieczorem.

Włożyła suknię i przejrzała się w lustrze. Kreacja leżała na niej idealnie, opinając ciało w najbardziej kuszących miejscach i eksponując zgrabną sylwetkę o wiele lepiej niż kunsztownej roboty mithrilowa koszulka, którą nosiła zazwyczaj. Musiały z Agathą mieć bardzo podobne figury, ponieważ wprawne oko Kayli uznało, że poprawki nie są w ogóle potrzebne. Dolna część układała się swobodnie na podłodze, a ozdoby połyskiwały delikatnie przy najdrobniejszym ruchu, dodając dziewczynie szyku i elegancji.


- To będzie...długi wieczór. - stwierdziła krótko.
Wyglądała obłędnie i to jeszcze przed - choćby uczesaniem - włosów. Suknia była zbyt elegancka, by chodzić w niej bez okazji, więc Kayla zdjęła ją i odwiesiła do szafy, a z torby wyjęła czyste ubranie, które założyła z myślą o posiłku i wytrwaniu do wieczora w Psalterium. Zasiadła przed lustrem i zaczęła rozczesywać długie włosy. Ze szklanej tafli patrzyła na nią zmęczona podróżą dziewczyna, której jednak mimo wszystko ruszenie się z domu wyszło na dobre. Choćby dlatego, że do jej oczu powrócił dawny blask.

Długie, spokojne, monotonne wręcz ruchy sprzyjały powtarzaniu wszystkich informacji w myślach. Kayla usiłowała przypomnieć sobie podobne sytuacje, w których zablokowano konkretną szkołę magii - nie mogła jednak znaleźć żadnej analogii. Zdarzało się, że milczeli bogowie i ich kapłani nie mogli korzystać z łask patronów. Zdarzało się, że coś nie działało jak powinno, bo dzika magia szalała lub nie działało wcale i miano do czynienia z martwą magią. Żeby jednak zablokować całkiem jedną szkołę? Z ciekawości podniosła się z krzesła i stanęła na środku pokoju. Zanuciła pod nosem jedno z najprostszych, ale bardzo przydatnych zaklęć poznania. Wykrycie magii po prostu nie zadziałało. Sęk w tym, że odczuła... W zasadzie nic nie odczuła. Magiczny Splot nie odpowiedział, zupełnie jakby zmarnowała czar, myląc gesty lub wykonując je niepoprawnie. Kayla nie lubiła nie wiedzieć. Wróciła na swoje miejsce i podjęła metodyczną pielęgnację włosów. Nie lubiła, gdy coś wykraczało poza jej wiedzę, a czuła, że w Halaraah znajdzie wiele takich sytuacji... Póki miała czas dla siebie, postanowiła odpocząć i zjeść coś, aby wieczorem być w formie na danie wyśmienitego przedstawienia godnego największych magów - a przynajmniej uważających się za takich - Halruaa.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 04-12-2012, 14:00   #12
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- Spróbujemy coś wymyślić - Halvard skinął na Eranatiana gdy Agatha poddała pomysł zwiadu pod rozwagę, choć przez chwilę przyglądał się Kayli i Quaanti. Potrząsnął lekko głową i spojrzał na mapę - nie było powodu strzępić gęby po próżnicy.

Gdy stół się rozpadł i Quaanti ruszyła na Kaylę próbował stanąć jej na drodze ale za szybko wszystko się działo by zdołał interweniować. Chyba się starzał. Podniósł mapę z podłogi.
- Bawcie się tu grzecznie - powiedział uprzejmie i skierował się do drzwi. Trochę go suszyło, ale postanowił się napić gdzie indziej. Wiedział że z Harfiarzami wszelkiej maści będą problemy.

Odsunął rygiel i wyszedł z przybytku. Z miejsca zaczął się rozglądać i orientować w terenie by nie zabłądzić - w końcu przynajmniej na razie Psalterium zapowiadało się jako rodzaj bazy wypadowej. Niespecjalnie interesowało go czy nizioł idzie za nim - zresztą na razie i tak musiał posiedzieć nad mapą, pokombinować i ustalić jakiś plan.
- Pragniesz odosobnienia, czy masz dosyć tej głośnej zgrai? - usłyszał głos za swoimi plecami, kiedy tylko wyszedł za drzwi i ponownie poczuł gorące, wilgotne powietrze. Wraz z setkami zapachów niesionych przez słaby wiatr.
Sam głos należał do Blacktaila, który wpatrywał się w niego pytająco.

- Tłoku nie cierpię, mości Eranatianie - Halvard uśmiechnął się do niziołka i wyciągnął dłoń - Halvard jestem, zwą mnie Strażnikiem Skał.
Nizioł wcisnął drobną dłoń w potężne łapsko Halvarda.
- Naprawdę zaszczyt poznać. Plotki, jak wspomniałeś, to pewnie nie wszystko... Ale jeśli chociaż połowa z nich jest prawdą, a ty dalej masz wszystkie ręce i nogi. Jestem pod wrażeniem.- jego wydatne usta wygiął cwany uśmiech. - Pójdziemy napić się czegoś porządnego?
- Daj spokój, żaden to zaszczyt - nie raz zmykałem aż się za mną kurzyło. A szczęście kiedyś się skończy, mam nadzieję co prawda że po mojej śmierci ze starości w łożu. Chodźmy, byle nie na ziołową... - niemal jęknął, przypominając sobie zdradliwy trunek jakim uczęstowała go Quaanti.



- To jak to z tobą jest, Eranatianie? - zapytał niedługo potem; nie szedł szybko, bowiem niziołki nie tylko gindynbały mają krótkie. - Grywasz na tych waszych harfach albo luteńkach? Czy jeno na fortepianie, choć karty się strasznie ślizgają? - zażartował. - Bo wiesz, ja tylko na źdźble trawy, a tutaj i tego wolałbym nie próbować - spojrzał smętnie na psa który podlewał jakąś rachityczną kępę, po wyglądzie sądząc ciężko i wielokrotnie doświadczanej podobnym traktowaniem. Mus było lepiej poznać towarzysza.

- Szkoda by było pani Agathy czy Kayli żeby musiały dawać tej no, rozrywki, temu parszywemu magikowi - powiedział zamyślony po tym jak zdeptali cały kwartał wokół Psalterium w procesie poznawania okolic karczmy; Halvard lubił znać miejsce w którym zapowiadało się polowanie - na jego przeciwników lub na niego samego - to ostatnie niestety parę razy miało już miejsce - kiedy ten czas mogą inaczej spożytkować. Chodźmy do świątyni - zdecydował nagle i zerknął na znajdującą się do tej pory bezpiecznie za pazuchą mapę. - Więc tędy - odwrócił się na północ, dając niestety dowód że czytać potrafi, nawet i mapy. - Zamiast górę do proroka Muhammada, trza nam proroka Muhammada do góry przywieść.



- Jak nie chcesz - zostań tu, jak chcesz - wchodź - zwrócił się do nizioła stając przed świątynią Mystry w “dzielnicy przybyszów”. - Lepiej byłoby żebyś został - mam zamiar zamieszkać w innej karczmie, by na Psalterium nie wskazywać i niebezpieczeństwa nie ściągnąć. Z drugiej strony jeśli coś tam pójdzie nie tak, bardzo byś się przydał... Trudne... - zastanawiał się przez dłuższą chwilę - Chodź ze mną - zdecydował.



Łowcy dostrzegli wewnątrz parę osób, ale nie spieszyli się z wchodzeniem głębiej czy gadaniem, zamiast tego czujnie się rozglądając - na wszelki wypadek.

Wnętrze świątyni pogrążone było w półmroku. Jedynie porozrzucane gromadkami czerwone, wysokie świece pozwalały jeśli nie dokładniej przyjrzeć się większości przedmiotów, to chociaż dostrzec ich zarys. W powietrzu zaś unosiła się woń kadzideł. Raczej nie z tych, które przyduszają wiernych swą intensywnością, a przyjemnych dla nozdrzy. Budujących pewien komfort i odprężających. W głębi sali, na wprost wejścia wzniesiono wspaniały posąg przedstawiający kobietę w szacie i głębokim kapturze zaciągniętym na głowę - w domyśle jedynie pozostawało, że miała ona utożsamiać twórczynię Splotu.
Ustawione w rzędach ławy, ciągnące się spod samego wejścia aż pod ołtarz z posągiem świeciły pustkami. Jedynie kilkuosobowa grupka zasiadała w pierwszym rzędzie z pochylonymi głowami.


Dopiero gdy Halvard upewnił się że przynajmniej na razie nie widać żadnych potencjalnych skrytobójców czy miłośników serc na surowo wszedł do wnętrza świątyni. Ukłonił się lekko przed widniejącym na ścianie symbolem Pani Tajemnic.



- Niech będzie błogosławione imię Mystry, Matki Magii - uśmiechnął się do akolitów. - Me imię to Halvard z Wielkiego Lasu, mój towarzysz zaś to Eranatian. Chciałbym porozmawiać.

Z grona zasiadających w pierwszym rzędzie ław, tuż przed ołtarzem, po chwili dłuższego milczenia i wymianie niepewnych spojrzeń wystąpił młodzieniec o nieco szpiczastych uszach. Nie mógł mieć więcej niż naście lat. Jego włosy były kruczoczarne, lekko poczochrane i opadające na czoło. Skóra przypominała swym kolorem rozświetlony nocą księżyc. Jego ogólna prezencja stwarzała wrażenie człowieka [a właściwie półelfa] surowego, powściągliwego.



- Niech mądrość naszej Pani kieruje waszymi dokonaniami. - pozdrowił ich spokojnym, wydawałoby się nieco bezosobowym głosem. - Wybaczcie przybysze, ale wraz z mymi braćmi akolitami oddajemy się rytuałowi czuwania. Modlimy się za odebranego nam Ishtana. - jego zimne spojrzenie na chwilę opadło ku podłodze. - Jeśli chcecie przyłączcie się do nas...- tym razem zerknął podejrzliwie po ich ciałach dość wymownie zatrzymując się przy rękojeściach broni zdobiących ich pasy. - Chyba, że przybyliście tutaj w innym, mniej szlachetnym celu?
W samym głosie czy postawie półelfa trudno było doszukiwać się oznak strachu czy niepewności. Stał murem pomiędzy swymi braćmi a nieznajomymi, których nawet głupi szybko odczytał by niepokój - graniczący wręcz ze strachem.

Człowiek z Północy potrafił docenić odwagę i dlatego skinął z szacunkiem głową półelfowi.
- Dowiedzieliśmy się o zabójstwie waszego kapłana - powiedział spokojnym tonem - jak również o podobnym morderstwie, w drugiej świątyni. Czy możemy porozmawiać o tym, na osobności, by nie przeszkadzać w czuwaniu? Porozmawiać - powtórzył z lekkim naciskiem - Oddam towarzyszowi broń - dodał i faktycznie oparł o ścianę miecze i łuk, a kukri wręczył niziołkowi, nie czekając na zgodę akolity.
Zimnym wzrokiem powędrował ku odstawionym pod ścianą przedmiotom i również w taki sposób zmierzył nim samego Blacktaila.
- Będzie dużym problemem jeśli porozmawiamy przed świątynią?- zapytał, uspokajając gestem akolitów za jego plecami.
- Żadnym, pod warunkiem że uda nam się porozmawiać bez czujnych uszu naokoło - uśmiechnął się z ulgą Halvard. Uprzejmie odsunął się z drogi akolity i podążył za nim.
Chłopak powoli minął mężczyzn, po czym pomaszerował pośród ustawionych ław ku wyjściu. Za odpowiednie miejsce uznał ławkę, ustawioną w cieniu drzewa niedaleko wrót okazałego budynku.
- Słucham Pana.
Tropiciel również usiadł - nie chciał straszyć chłopaka wisząc nad nim na podobieństwo wieży oblężniczej. Zakrył dłonią usta.
- Dowiedziałem się że kapłani w dwóch już świątyniach zostali zaatakowani i zabici, i że wyrwano im serca - powiedział spokojnie. - Wiem również że do Halruaa zmierzały likantropy, na które poluję - pokazał akolicie rękawicę ze srebra, choć sam metal był zmatowiały - Jeśli prawdą jest to co podejrzewam, że to one zamordowały przełożonych świątyń, zapewne i trzeciemu kapłanowi grozi niebezpieczeństwo. Przybyłem prosić o zawiadomienie go o tej groźbie.
Twarz chłopaka nie wyrażała żadnego przejęcia. Cały czas oblicze to wydawało się chłodne, zdystansowane. Wręcz nieporuszone. Błądził spojrzeniem od twarzy Halvarda do ukazanej rękawicy.
- Skoro tak, czemu nie uda się pan do zamku obrońców?
- A jesteś panie pewien że powinienem się tam udać? - tropiciel odpowiedział równie spokojnie.
- Nie rozumiem pytania...- po raz pierwszy zmarszczył brwi. - Przynosi pan wieści jako że wiadome są panu przyczyny i znani mordercy, którzy wyrwali serca memu mistrzowi i jego przyjacielowi z sąsiedniej świątyni. To samo w sobie jest bardzo... Podejrzane. A rękawica...- skinął podbródkiem na przedmiot. - Jest dość marnym dowodem pana intencji w tej sprawie. Równie dobrze, może pan sam być zamachowcem, który teraz prosi mnie bym przeniósł podejrzenia w śledztwie na kogoś innego.- zerknął w kierunku świątyni. - Przychodzi pan do pogrążonych w żałobie akolitów, pozbawionych swego przewodnika z taką nowiną? A nie idzie pan do ustanowionych obrońców prawa i porządku bo...?
Halvard skinął głową.
- Zgadza się, toteż nie liczę na to żeby pan mi ufał, zawierzał czy się …
Przerwał mu gestem dłoni.
- O takie rzeczy się nie prosi. Niech pan da mi lepiej jeden, dobry powód dla którego nie powinienem z tego miejsca oddać pana w ręce magów obrońców i pozwolić im aby sprawdzili wiarygodność pana słów?
Znowu Hroebertsson skinął głową.
- Samemu jestem kapłanem, bóstwa niestety zapewne niespecjalnie znanego na ziemiach Południa, Gwaerona Wichury, wroga likantropów - Halvard sięgnął za pazuchę, wyciągnął symbol ukrywając go w dłoni by był widoczny jedynie dla akolity. - Same zaś wieści o morderstwach przynieśli Harfiarze, którzy ściągnęli mnie do tego miasta wiedząc o ściągających tu wilkołakach. Jeśli pan zechce, poproszę towarzysza by ściągnął ich tutaj, jeśli to ma pana przekonać do tego by ostrzec ostatniego kapłana, o ile jeszcze żyje. Poczekam w świątyni, jeśli wolno. - ukrył z powrotem symbol.
- Nie. - rzucił twardo. - Napiszę odpowiedni list i przekażę go w ręce kuriera. Tyle mogę obiecać. A teraz wolałbym aby spotkanie nasze dobiegło końca. - powstał z ławki i ukłonił się lekko. - Nie wiem czy to wiele da, panie Halvardzie. Dużo bardziej przydałaby się tutaj interwencja i ochrona obrońców...A pan dalej nie podał absolutnie żadnego powodu z jakiego przychodzi pan z tym do mnie miast do nich. Tylko i wyłącznie z powodów...- zerknął na miejsce, gdzie łowca skrywał symbol boga.- zawodowych nie udam się teraz na odpowiednią skargę. Ale jeśli mamy bawić się w niedopowiedzenia to nie u mnie w ogródku. Żegnam pana.
- Nie liczyłem na nic więcej niż ostrzeżenie - Halvard również powstał. - Jeśli znajdę dowód to go przedstawię. Na razie go nie mam.
Również się ukłonił i nie czekając na chłopaka ruszył do świątyni po swoje rzeczy.
- Dalej unikacie pewnej odpowiedzi.- ten wzruszył ramionami. - Z dowodem się nie kłopoczcie. Najlepiej w ogóle się mi nie pokazujcie.
Ruszył w kierunku świątyni, przy wrotach której oczekiwał Blacktail. W drobnych dłoniach ściskał komicznie przy nim duży miecz i łuk.

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 20-12-2012, 01:05   #13
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- Dzięki - Halvard uśmiechnął się do niziołka i zaczął zakładać na się poszczególne elementy uzbrojenia. - Łebski chłopak z tego akolity.
- Jak się nie rucha, to ta większa głowa nabiera siły.- uśmiechnął się podle. - Próbowałem zagadnąć pozostałych, ale w efekcie...W efekcie każde z nich musi zmienić bieliznę i obmyć zadek. Nic tylko się za łapy trzymali.- wzruszył ramionami.
- Chcesz zdobyć jakieś informacje o przybyłych tutaj jegomościach...- przeniósł spojrzenie z Halvarda na świątynię. - Za języki musimy pociągnąć gości całkiem innego przybytku... Kto w mieście wie najwięcej? Kto słyszy najwięcej plotek, hmm?
- Trochę szkoda - skomentował tropiciel spoglądając na wejście do świątyni - Wiernych, znaczy się. Nie winowaci że to na nich spadło i że się boją - pokręcił głową, bowiem sam doskonale wiedział co to wywracający wnętrzności strach. - Naprawdę podoba mi się opanowanie tego chłopaka, będzie z niego kapłan jak się patrzy … jak dożyje...
- To wieczorem - ożywił się na następne słowa Eranatiana - To wieczorem, chyba że się upierasz i masz potrzebę w przeciwieństwie do tych tam - wskazał głową i zachichotał. Nie cierpiał swojego chichotu, ale nic na niego nie mógł poradzić. - Na razie chcę pochodzić po mieście i popytać jeszcze, zorientować się gdzie te morderstwa miały miejsce. Chodzi mi też po głowie gdzie ci wszyscy miłośnicy bibliotek i uczonych tomów znajdują kąt do spania w tym całym tłoku… Ciekawe czy opuszczona kaplica nie została przez kogoś zajęta - mruknął wspominając mapę miasta i zlokalizowane na niej budowle. - Chodźmy tam, po drodze kupimy trochę żarcia i popytamy przekupki, może dowiemy się czegoś interesującego...

- Oczy i uszy otwarte - mruknął z uśmiechem gdy już zagłębili się w ciżbę zmierzając na wschód, ku portowi - od tej pory polujemy i na nas również ktoś może polować. Dlatego chciałem znaleźć jakąś inną kwaterę by was nie narażać. Ale przy tych tłumach to będzie trudne - jego wesołość przygasła na moment.
- Nas nie narażać? - sapnął niziołek lustrując spojrzeniem tłum. - Jeśli dopadną cię samego i tak nas narażasz. To niezbyt mądre... A Agatha dobrze zadbała o ty by Psalterium było bezpieczne. Bardzo dobrze...- uśmiechnął się. - Ostatecznie oczywiście żadna twierdza nie jest nie do zdobycia, ale oddalanie się od nas, w takiej sytuacji to jakbyś sam wciskał łeb pod ich ostrze. Zrobisz jak uważasz...- wzruszył ramionami.
Nie było co się spierać - Halvard uważał swoje, nizioł swoje. Może jeden miał rację a może drugi. Przyszłość pokaże.

- Od jak dawna tutaj jesteś? - człowiek zaczął zagadywać o to o co można było zapytać na ulicy. Czuł jak powoli zaczyna go ogarniać znajoma gorączka, gorączka polowania: ekscytacja, strach - tak, również strach, nie był z kamienia - i że wyczulają mu się zmysły. Szedł nie spiesząc się i czujnie się rozglądając, choć czujność pokrywał zainteresowaniem widokami i uśmiechem na widok ładnej dziewczyny.
- Przybyłem do miasta późną nocą, tuż przed tobą. - oświadczył ruszając wraz z Halvardem w tłum. - Tego dnia dopadli drugiego kapłana, a rankiem ogłosili już zamknięcie bram. Przynajmniej dla tych, którzy nie posiadają zaproszeń. Psubraty...- splunął na piach. - Stąd brak wieści z naszej strony o tym wydarzeniu. Nie było czasu i nie byliśmy pewni gdzie cię szukać.
Spojrzenie niziołka przykuł stragan otulony wonnym dymem. Na linach, tuż nad ladą, przewieszone były upieczone i lekko podwędzone udźce. Mężczyzna podbiegł szybko z oczyma pełnymi radości, wcisnął w dłoń sprzedawcy monetę, po czym powrócił do maszerującego Halvarda wręczając mu wypieczoną nogę.
- Pychota... Powiadam pychota...- mruknął wpatrzony w mięso by w następnej chwili wbić w nie swoje zęby. - Aeron mówił... O twym... Bracie...- ciągnął przeżuwając. - Smutna sprawa. Sam... Straciłem tak... Brata... I ojca. Ale nie przemienili się. Musiałem okazać im łaskę, jeśli...Wiesz o co mi chodzi.
- Zeszło mi parę dni, musiałem sprawdzić jedno miejsce - wieści w porcie usłyszałem i na wschód odbiłem, miast do stolicy ciągnąć - Halvard uznał słowa niziołka za pytanie.
Przyjął udko i z równym smakiem miał się zabrać za jedzenie, ale wzmianka o Hemmingu … albo Haakonie, sam już nie wiedział o kogo chodzi Eranatianowi … skutecznie zabiła w nim apetyt.
- Taaak, chyba wiem - mruknął przyglądając się udku i wspominając widok ciała brata - Chyba wiem.
- Wybacz jeśli poruszam zły temat...- mruknął odsuwając udko od ust. - Sam miałem sporo czasu by się na te sprawy znieczulić. Takie życie.- wzruszył ramionami. W tym czasie przeszli już przez pierwszy most zwieszony na rzece, prowadzący do części miasta zwanej dzielnicą przybyszów. Sklepów było tutaj o wiele mniej, tak samo zresztą jak wszelkich karczm czy tawern. Ruch panował jednak podobny...
- Bez obawy, i przepraszać też nie ma za co - Halvard wzruszył ramionami i jednak wgryzł się w udko - Tak jak powiedziałeś - takie życie. Dzięki - poruszył dłonią z udkiem na znak tego że docenia poczęstunek.



Sklepy umieszczone wcześniej na parterze większości budynków zniknęły a w ich miejsce pojawiły się ustawione na kołach, ruchome straganiki. I również otaczająca ich gawiedź zmieniła swoje “właściwości”. Więcej dało się dostrzec tutaj miejscowych... Kobiety w kolorowych, często odkrywających ramiona i nogi nad kolana strojach. I mężczyźni, z których niektórzy odziani byli w obszerne, wijące się szaty. W takim ukropie...
- Myślisz, że przyczaili się w tej kaplicy? - zagadnął w końcu Blacktail. - To ta dzielnica... Rybaków, ta? Cholera nie znoszę tego smrodu. - jego zmarszczone brwi szybko się rozluźniły, kiedy tuż przed jego twarzą mignęła para gładkich, lekko opalonych nóg. - Ale jeśli żony rybaków mają takie nogi jak kobiety w tej części miasta... Jakoś to w sobie pokonam.
- Doki - odpowiedział odruchowo Halvard - To Doki, jeśli umiejętność czytania mnie nie opuściła - mrugnął do niziołka. - Czego chcesz, woń jak woń, jak parę dni pobiegam z tym żelastwem na grzbiecie albo w bagnie ugrzęznę to wcale lepiej nie woniam - pociągnął nosem z rozbawieniem. - A demony jedne wiedzą kogo spotkamy w kaplicy - pewnie biedotę, jeśli takowa się trafi w Halarahh. Zapewne przyjezdni, o ile ich akurat ktoś nie wyrzucił poza mury miejskie. Ale … zobaczymy. Nie spieszy nam się, to ostrożnie do sprawy podejdziem.
- Jak ci się widzą niewiasty w waszej kompanii? - zapytał dla zabicia czasu gdy maszerowali ku wytypowanemu miejscu, z podziwem spozierając ku Uniwersytetowi Magii. Co by Hroebertsson nie mówił, przez te wszystkie lata napatrzył się więcej na widoki niż połowa Twierdzy Olostina razem wzięta...



Panująca w dokach atmosfera różniła się w sposób zaskakujący od tego, co panowało w reszcie Halarahh. Uliczki były tutaj praktycznie puste. Jedynie od czasu do czasu dostrzec mogli grupkę marynarzy wracających z wybrzeża bądź się dopiero tam udających. Domów mieszkalnych było tutaj niewiele. Większość budynków stanowiły zatem magazyny i spichlerze, a powietrze wedle tego co przepowiedział Blacktail dawało rybą...
Podążając za wskazówkami mapy dotarli wreszcie do centralnej części dzielnicy, gdzie przytulona jedną ścianą do kamienicy stała stara kaplica. Przed budynkiem obok kręciło się kilku jegomości, zapewne rybaków i gawędząc między sobą czyściło rozwieszone do wysuszenia sieci.
Sama kaplica była jednopiętrowym budynkiem, wzniesionym na planie kwadratu. Okien było niewiele, a jeśli już były małe i usadowione wysoko - tuż pod linią dachu. Drzwi blokował pordzewiały łańcuch, dodający miejscu temu uroku w takim samym stopniu co odłażący od ściany tynk.
- Jest i kaplica...- mruknął niziołek obrzucając niezadowolonym spojrzeniem głośnych marynarzy. Poza tą grupką uliczki dookoła wydawały się puste. - I co? Naszło cię na modlitwę?

Halvard uśmiechnął się do niziołka, choć gorączka go brała i tak naprawdę niespecjalnie zwracał uwagę na kpinę Blacktaila.
- Zobaczymy, zobaczymy. Obejdźmy ją - zaproponował.

Okazało się to strzałem w środek tarczy, to i obserwacja samego wejścia do kaplicy. Chyba tylko sokoli wzrok pozwoliłby dostrzec uszkodzenie łańcucha, sprytnie ukryte w chaosie drobnych ogniw. Na szczęście choć raz Halvardowi szczęście sprzyjało. Tak samo dojrzał że dach nie wygląda solidnie i wspinaczka na niego jest proszeniem się o nieszczęście.
- A to co za turyści? - tropiciel mruknął widząc dwie postaci które mimo upału spacerowały pomiędzy kamienicą a magazynem okutane w kaptury.
- Eranatianie, poobserwujemy ich z bezpiecznego miejsca, co ty na to? - mruknął. Miał zamiar wyszukać dogodny punkt obserwacyjny, z którego mógłby obserwować choć część trasy podejrzanej parki i wejście do kaplicy.
- Co masz na myśli? - niziołek rozejrzał się dookoła. O punkt obserwacyjny mogło być ciężko w takim miejscu. Zbite z desek, wysokie budynki magazynów raczej nie tworzyły dobrego schronienia. Kamienica mogła być pomysłem nieco lepszym. Okna wychodziły bowiem na obie strony ulicy, pytanie tylko co samymi mieszkańcami?
- Może zwyczajnie zagadamy panów... Jak mężczyzna mężczyźnie powiemy w czym rzecz. - uśmiechnął się zaciskając pięści. - To chyba nie tutejsi... a może? Zapytamy rybaków?
Halvard powstrzymał się od chichotu.
- Poślepim przez pół godziny, jeśli do tego czasu sobie nie pójdą spróbujemy z rybakami, choć nie wiem co moglibyśmy im powiedzieć - mruknął spokojnie, bowiem trzymał nerwy na wodzy - A ja wolałbym wiedzieć skąd są ci … turyści. Albo kto ich zmieni. Z mordobiciem i zamieszaniem z rybakami zawsze zdążymy.
Zakapturzone postacie dokładnie śledziły niespieszny spacer tropicieli w głąb uliczki, nieopodal kaplicy. Na chwilę przystanęli przypatrując się im. Ostatecznie nachylili się do siebie, prawdopodobnie szepcząc coś między sobą, po czym powrócili do “spaceru”.
We względnym spokoju pokonali dwie długości magazynu - bez krępacji spacerując w tę i z powrotem. W tym czasie z kamienicy wyszło bądź weszło kilku z prawdopodobnych mieszkańców. A to matka z dzieckiem, podpity lub aż tak bardzo zmęczony marynarz. Kiedy jednak postój i obserwacja Blactaila z Halvardem przedłużała się, mogli dostrzec kolejną wymianę zdań między osobnikami w kapturach. Obejrzeli się w ich kierunku, po czym ramię w ramię ruszyli w uliczki między magazynami.
- Przyuważyli nas - Halvard spojrzał na Eranatiana. “Wyglądanie zza węgła” w Halruaa wyglądało najwidoczniej inaczej niż w innych częściach świata. Następnym razem będzie musiał się bardziej postarać. - Jeśli są pewni swego będą próbowali nas zajść od tyłu, jeśli nie - idą ostrzec innych. Nie wiem co tu się dzieje, ale i tak się zdradziliśmy. Za nimi, ale tędy - wskazał kierunek w którym obaj “kapturkowcy” podążyli, ale o jeden rząd budynków w prawą stronę. - Możliwe że wyjdą nam najzupełniej naprzeciw, więc gotuj się.
- Nie...- nizioł chwycił go za rękaw. - To nas załatwi Halvardzie. Używanie broni, wszczynanie bójek... Tutaj za to się wsadza do lochów. A większość z więźniów nie ma okazji oglądać już nigdy więcej światła dziennego. Rozpoczynanie walki za dnia, w takim miejscu kiedy widzieli nas przechodnie i rybacy jest czystą głupotą. I zaufaj mi... Obrońców nie będzie interesowało czy się broniliśmy czy sami ich zaatakowaliśmy. - przysunął się do skraju magazynu, wyglądając na kaplicę. - Lepiej niech któryś z nas sprawdzi czego tak pilnowali, póki droga czysta. A drugi niech stoi na czatach.
“To po jaką cholerę najpierw ta gadka o spraniu ich?” - sarknął w duchu Halvard.
- Pożałujem tego - krótko stwierdził - Idę, tobie w razie czego łatwiej będzie zgubić trop. Uważaj na siebie.
- To ty na siebie uważaj. Mam oczy dookoła głowy. Gdyby coś się działo...- popatrzył na puste dłonie. - Cholera, musimy mieć jakiś sygnał.
- Walnij sztyletem o rynnę albo co, byle głośno. W środku nie będę dobrze słyszał. Albo kamieniem miotnij.
- By się jaka panna przydała, to bym narobił hałasu.- uśmiechnął się. - Ale nie czas na to... Ruszaj.- Halvard zauważył jak wydobywa on z pochwy jeden z wielu, niewielkich, wyważonych noży i kryje go w rękawie.

Tropiciel nie czekał już. Pod ścianę, ruszyć wzdłuż niej cicho na ile się dało. Róg budynku, to wychylić się i obejrzeć uliczkę. I znowu skoczyć do przodu, do następnej posesji. I znowu.

Halvard czuł jak pot spływa mu po plecach i nie miał on wiele wspólnego z upalnym słońcem Halruaa. Rozpłaszczył się na ścianie przy drzwiach starej kaplicy, zerknął na łańcuch, same drzwi i ziemię przy wejściu. Nie dotykał zrazu łańcucha, ale jeszcze raz mu się przyjrzał, usiłując wymyślić w jaki sposób bez wzbudzania hałasu go rozplątać.
“Jeśli ktoś tak pilnuje tego miejsca, to w krainie czarodziejów i magiczna pułapka nie jest wykluczona...” - pomyślał.
- Gwaeronie, Mistrzu Tropienia, ześlij mi łaskę widzenia emanacji magicznych energii - wyszeptał a pod jego powiekami zajarzyły się zrazu ogniki, potem zaś, gdy kilkanaście uderzeń serca strawił na badanie - ogniki zmieniły się w konkretne źródła Splotu lub Mocy. W dwa źródła, dokładniej rzecz ujmując i Halvard zmarszczył brwi. Jedno było słabe i dość odległe w samej kaplicy, drugie jednak, również w kaplicy, silne i blisko drzwi.
- Glif? Przyzwana istota? - mruknął i zastanowił się co robić.

I tak się już zdradził.
- Trudno - przyszykowany na to że w każdej chwili porazić go mogą magiczne moce sięgnął do łańcucha, magiczny miecz opierając obok drzwi. Rozplątywał łańcuch nasłuchując odgłosów i odpędzając dreszcze.
Zgodnie z przewidywaniami tropiciela dostrzegł tuż za progiem, na ścianie przylegające do drzwi niewielki glif. Nie było jednak czasu na dokładniejsze się mu przypatrywanie bowiem niemal natychmiast po tym jak drzwi uchyliły się, ku Halvardowi wystrzelił brunatny obłok.

Mężczyzna, nie zważając na smród pchnął piętą drzwi rozwierając je na oścież, samemu zaś dał susa w bok. Jak najdalej od glifu i wydobywającego się z niego dymu. Pewna jego dawka z pewnością uderzyła w jego oczy, ponieważ zaszły mu łzami, a kiedy starał się przemieścić jeszcze o krok dalej uderzył kolanem mocno o coś twardego.
Oczy powoli, bardzo powoli powracały do swojej normalnej sprawności. Gaz musiał uchodzić z pomieszczenia, smród jednak nie ustępował... I dopiero w tej chwili, kiedy już miał ciskać przekleństwem rozpoznał woń. Bardzo dobrze mu znaną. Ohydną, zwiastującą makabrę i tragedię wielu ludzi. Aż strach pomyśleć, że kiedykolwiek ktoś zdołał się przyzwyczaić do takiego zapachu - odoru krwi i wnętrzności wyprutych na zewnątrz. Kiedy w końcu odzyskał dobrą widoczność jego obawy tylko się potwierdziły. We wnętrzu kaplicy panował nieład. Kilka ław stało praktycznie rozwalonych, dwie zbliżone do siebie i przesłonięte kawałem burego materiału. Pod ścianą posąg, najpewniej gdyż i on przykrywała szara płachta. Zaś pośród tej szarości i unoszącym się w powietrzu kurzem kości - niemal całkowicie ogołocone z mięsa. Posadzka pod nimi pokrywała warstwa zaschniętej, niemal czarnej krwi. Doświadczenie pozwoliło Halvardowi szybko się zorientować w stratach... Pięć szkieletów. Chociaż ułożonych niemal w pedantyczną kupkę szybko odszyfrował całość. Gdzieś pomiędzy ich bielą dostrzec dało się nasiąknięte posoką strzępy ubrań.
Tym co wprowadziło tropiciela w prawdziwe osłupienie był symbol na ścianie... Z całą pewnością nowy, naniesiony niedawno przy użyciu ciemnego barwnika. Być może węgla? Na ścianie, która przylegała do kamienicy obok.


 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 20-12-2012, 01:09   #14
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Halvard pokiwał głową ze smutkiem i zimną wściekłością gdy już oswoił się z widokiem. Nie był to pierwszy raz gdy stykał się ze scenami mordu i rzezi, ale wiedział że nigdy się do tego nie przyzwyczai. Pozostało sprawdzić co tu dokładniej zaszło by znaleźć winnych tej zbrodni...

Ten symbol go zaniepokoił, z paru względów zresztą. To on był jednym ze źródeł magii, to po pierwsze. Po drugie, cokolwiek to było, nie pasowało do widoku resztek ciał. Tropiciel z Północy wiedział że najpewniej przyjdzie mu się szybko ewakuować z tego miejsca, więc przede wszystkim skupił się na nim. Przybliżył się do znaku, starając się nie nadepnąć na kości i zaschniętą krew - na wszelki wypadek i dlatego że nie chciał tego robić. Do miejsc kaźni przywykł już, ale nadal nie lubił zakłócać spokoju umarłym. Wpatrzył się w symbol, wyciągnął przed siebie dłoń i na próbę rysował w powietrzu poszczególne okręgi, linie i symbole. Raz po raz, szybko i sprawnie. Ku swemu zdumieniu przekonał się że jest w stanie przeczytać napisy z linii i okręgów, okalające symbole. Niestety, były one co do jednego wykaligrafowane w języku którego żaden zdrowy na umyśle człek nie powinien używać. W języku Otchłani...

W godzinę rozkazu swego Pana, przybędą szare sługi.” - przeczytał jeden. Potem drugi, trzeci, piąty … dziesiąty. Wszystkie, co do jednego, głosiły to samo. A on poczuł jak mu włosy stają dęba.

Teraz już spieszył się i działał instynktownie. Zostawił symbol, choć coś jeszcze nie dawało mu w nim spokoju. Teraz spojrzał na ...

Kości. Ogryzione z mięsa, aż kły je poznaczyły rysami. Niektóre połamane na pół by dobrać się do szpiku. Przedziurawione czaszki. Fragmenty ubrań między nimi, ale wszystko było zrzucone na jeden stos. Mógł w nim grzebać, racja, ale miał jeszcze sporo do sprawdzenia.

Ściany. Szczególnie ściana od strony magazynu - szybko ją obejrzał, szukając drzwi. Nic. Mur, pozbawiony otworów czy ościeżnic.

Materiał na złączonych ławach... Z mieczem w dłoni Halvard odsunął go i spojrzał pod ławy. Nic co by przykuło jego uwagę. Ale gdy obejrzał posąg w oczy rzuciło mu się coś interesującego. Najpierw jednak podumał chwilę nad samym wyobrażeniem mężczyzny. Miał on jedynie przepaskę na biodrach, w muskularnych ramionach wznosił obłok i wciśniętą w niego tarczę, ozdobioną trzema błyskawicami. W pewien sposób kojarzył mu się z Gwaeronem, dzięki prezentowanej odporności na żywioły i ze względu na symbolikę. Kogóż posąg przedstawiał? Jakieś bóstwo sztormów albo opiekun żeglarzy, skoro była to dzielnica rybacka? Możliwe.




Ale nie to przykuło na dłużej jego uwagę. Raczej metalowy krąg … żeliwna pokrywa wpasowana w podłogę pomiędzy przewróconym posągiem a ścianą. Na oko ciężka i masywna. Halvard przyłożył do niej ucho. Cichy szmer wody nagrodził jego wysiłki.

“Ciężka” - pomyślał wodząc palcami po brzegach. Na wszelki wypadek przyjrzał się czy na metalu nie widać śladów szponów. Niby był to twardy metal, żeliwo, ale przy wszechobecnej w Halruaa magii kto wie co mógłby odkryć. Tym razem jednak metal wydawał się nietknięty.
“Podważyć? Czym? Kukri może pęknąć” - rozejrzał się pospiesznie, po czym wyzwał się w duchu od głupców gdy spojrzał na trzymany w dłoni miecz. Ten miecz NIE pęknie...

Podważył ostrożnie krawędź pokrywy, starannie odsuwając miecz z dala od otworu gdy trzymał już krąg w dłoni. Podźwignął solidny kawał metalu, odstawił go i ostrożnie zajrzał do środka.

Zejście do kanału. Ale nawet nie śmierdziało za bardzo, wodę dostrzegł po chwili, gdy jego wzrok przystosował się do jeszcze głębszej ciemności w sposób który nawet jego zawsze wprowadzał w zdumienie i zakłopotanie. Tak naprawdę NIE potrzebował światła, tak samo jak jego młodszy brat i matka. Nie miał jednak czasu roztrząsać teraz tego fenomenu. W polu jego widzenia ukazała się drabinka - lekko przerdzewiała, za to bardzo brudna. Jego wzrok pomknął ku drzwiom. Czy ktokolwiek wchodząc po drabinie byłby w stanie wydostać się z kaplicy?

Nie, nie wydało mu się tak. To już prędzej trzeba by zdjąć drzwi z zawiasów albo w jakiś sposób łańcuch zrzucić z uchwytów. Więc … ktokolwiek tutaj miałby przebywać, musiałby oczekiwać na kogoś z zewnątrz by się wydostać. Jak na przykład na spacerującą uliczką parkę...

Wrócił spojrzeniem do zejścia. Echo niosło się z niego, dając dowód że cokolwiek znajduje się niżej, rozciąga się daleko. Bardziej interesujące były ciemne ślady na drabince i na ścianach. Mógł przysiąc że to krew. Znaleziony między cegłami paznokieć tylko go w tym utwierdził. Wyciągnął dłoń po paznokieć i kilka skrzepów krwi, po czym starannie zapakował w wyciągnięte z plecaka płótno.

Korciło go by zejść niżej, ale nie dostrzegał nigdzie odchodzącego w bok korytarza, albo brzegu kanału. Czyżby dostać się można było tylko do jakiejś łodzi? Nie miał czasu tego sprawdzić - już i tak czuł dreszcze przechodzące mu po karku na myśl o dwóch gościach w kapturach, zapewne “nie rzucających się w oczy” miejscowym. Wpasował pokrywę na miejsce i przykrył ławy i posąg materiałem. Wiedział że jego woń pozostanie na przedmiotach, ale … może, może, przy tej ilości krwi … choć to wątpliwa sprawa...

Pospiesznie, teraz mając ciągle drzwi na oku przeszukiwał posadzkę przy stosie kości i pod ścianami. Naraz zamarł...

Dłoń leżała sobie beztrosko tuż pod ścianą. Była odgryziona. Ale “poza tym” cała, dało się nawet odróżnić drobny tatuaż za kciukiem.



“Może któreś stronnictwo, może i Obrońca, tyle że nie ze Szponów...” - zastanawiał się przez chwilę. Dłoń również zawinął w płótno - tu już inni musieli się wypowiedzieć. Tak samo parę ogryzionych i roztrzaskanych kości zabrał na poparcie swych słów, skoro Eranatiana z nim nie było.

Szybko i sprawnie. Pakunek znalazł się w plecaku, a sam Norsmen podszedł do symbolu. Jeszcze raz przyzwał boskiej łaski i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w rysunek na ścianie, nim z rezygnacją potrząsnął głową. Aura symbolu była słaba, wręcz zdawał się on nieaktywny. Pokiwał głową. Komuś bardzo zależało na tym by ukryć to diabelstwo … i zapewne inne też, bowiem nie chciało mu się wierzyć by to było jedyne takie miejsce. Zaintrygował go barwnik i przez długą chwilę przyglądał mu się. Nie była to krew. Więc co?

Wyprostował się wreszcie. Na razie nic tu więcej nie zdziała, choć czuł przemożną chęć zejść pod kaplicę i przekonać się co do korytarzy i dokąd one prowadzą. Symbol był zapewne nieaktywny a jego skromne zdolności nie pozwoliły mu ustalić szkoły magii. Przynajmniej sprawdził że chmura która go objęła nie naznaczyła go żadnym cholerstwem, choć zapewne miała porządnie dać się we znaki wszelkim “turystom”. Na szczęście magiczne sztuczki zniewieściałych Halruaańczyków jeszcze nie wystarczały by ubić porządnego tropiciela z Północy.

Raz jeszcze palcem nakreślił w powietrzu symbol, wbijając go sobie w pamięć - linie i te cholerne symbole: “rogata czaszka u góry, rogi ma w dół opuszczone”, “rozgwiazda z małym fiutkiem w prawo skierowanym” … i tak dalej, o “krzyżu” pośrodku nie zapominając.

Opuścił kaplicę, łańcuchem omotał drzwi na ile się dało po cichu, przekradł się do Blacktaila.
- Później - rzucił do niziołka, ale zaraz się nad nim zlitował - Tak, znalazłem ich...

Gdy wydostali się z dzielnicy portowej Halvard czym prędzej odszukał jakiś spokojniejszy kąt i gorączkowo zdarł z grzbietu plecak. Szlachetna sztuka czytania i pisania wbrew pozorom nie była mu obca i teraz zaprzągł ją do uwiecznienia na pergaminie symbolu odnalezionego w kaplicy. Gdy skończył, z westchnieniem ulgi otarł pot z czoła, ostatni raz porównał szkic i słowa z obrazem w pamięci, po czym oddał pergamin niziołowi.
- Naści - powiedział - Na wszelki wypadek, to znalazłem w kaplicy na ścianie.

- Popytajmy trochę - zdecydował naraz, spoglądając na spokojne miasto naokoło. Dzieciaki bawiły się w tylko sobie znane gry, nie różniąc się zbytnio od dzieciarni w jakimkolwiek innym miejscu jakie odwiedził. Oczywiście pomijając stroje i stopień ubóstwa - ale pomysłowość i energia wszędzie były takie same. Tak samo obecność wszelkich przekupek i straganiarzy była znajoma.
- To Halruaa, porwanie można zauważyć, nie sądzę by ktoś porwanych ciągnął przez całe miasto...



Więc zabrali się za wypytywanie, kupując tu i ówdzie, cudom przyglądając, gadając z miejscowymi (i przyjezdnymi), nasłuchując jeszcze więcej. Na przemian się tym zajmowali, jeden miał baczenie na tubylców, drugi w gadkę się wdawał. Z przekupkami, z dzieciarnią, z mniej lub bardziej znudzonymi wojami z importu ku którym Halvard ślepił, usiłując dojść kalibru mężów i...

“Tak, psze pani. Mój brat był przybył tutaj … będzie z dekadzień temu, w obstawie karawany z Shar idąc. I słuch wszelki po nim zaginął. Tak, byłem u Obrońców. Rzekli że w try miga go odnajdą, ale trzeci raz żem był i próżno pytał - nie wiedzą, choć magusy. Może chęci im nie stało, nie tutejszemu pomóc? No to chodzę i pytam, śladu szukając...”

“Dzieciaki, gdzie tutaj znajdę jaką spokojną kwaterę? Nocowałem w Portowej, ale jakowyś pomyleniec wrzeszczał i wył gdzie w okolicy i spać się nie dało... Często tu takie obłąkańce hałasują?”

“Słuchajta ludzie, gdzie tu dla porządnego najemnego ostrza robota się znajdzie? Te miękkie chujki, magusy chędożone, bramy zawarły i nijak zbrojnemu w drogę ruszyć, no i utknął tu żem niczym dziura w rzyci - ani zarobku szukać, ani bodaj z miasta wyliźć. Znacie tu kogo kto by potrzebował człeka któren wie jak się z żelazem obchodzić?”

Zdeptali w trakcie tego potężny kawał miasta, racząc się przeróżnym jadłem i słabymi trunkami, aż Halvard jął kręcić głową.



- Starczy, do kroćset, bo się nie ruszymy...

Przy okazji wypytał nizioła o jego poczynania nad Jeziorem Pary, a i na Quaanti rozmowa zeszła. Eranatian zdradził że Quaanti tutaj mieszka - w Halarahh i że to ona przyszła do Agathy zdradzając jej poufne informacje pochodzące od kogoś, kogo nazywa Opiekunem. Nie wiadomo jednak kim jest ów Opiekun. Agatha zdradziła mu opowieść o Siostrach z Bagien i coś jeszcze... Co rzuca światło na jej pana jako mistrza dziwnych sztuk. Podobno w jej ciało zostało coś “wszczepione”. Dodane... Że jej nadnaturalna siła nie jest efektem tymczasowych zaklęć a czymś wrodzonym. Tropicielowi dreszcze przeszły po plecach gdy tego słuchał. Zastanawiał się w jaki sposób kobieta … Siostra … trafiła do Agathy. I dlaczego.

Na końcu, ale wcale nie najmniej sobie to ważąc, Halvard kupił porządny kosz kwiatów.
- No co - bąknął, widząc spojrzenie nizioła - Przecież muszę mieć coś do żarcia na noc...



Tak wyposażeni wrócili do Psalterium, sprawdzając dyskretnie czy kto ich nie śledzi. Wbrew deklaracjom Halvarda, kwiaty miały być dla pani Agathy w ogóle, a do przyozdobienia wnętrza karczmy w szczególności...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 21-12-2012, 13:12   #15
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Halvard z Eranatianem z ulgą przekroczyli gościnne progi Psalterium. Tropiciel z ulgą zrzucił plecak, właścicielce wręczył kosz z kwiatami i z uśmiechem na gębie, wraz z niziołem zasiadł za stołem. Napitku i jadła nie potrzebowali - i tak szli obżarci niemalże po przesytu.

- Trochę sobie podreptaliśmy - zaczął Halvard gdy pani Agatha przysiadła się do nich. Przez chwilę zastanawiał się na jakich zasadach Psalterium w ogóle funkcjonuje, ale rychło dał sobie z tym spokój. Nie jego było to zmartwienie.
- Zaczęliśmy od świątyni Mystry w “dzielnicy przybyszów” - Hroebertsson nawet nie marzył o tym by językiem posługiwać się tak gładko jak skaldowie, ale rychło wpadł w równy rytm opowiadania jaki praktykowany był na Północy, w tym i w Wielkim Lesie...

Opowiedział wszystko, ze szczegółami, również to że akolita mu nie uwierzył i że jedynie to iż sam Halvard był kapłanem przekonało półelfa by nie szedł do Obrońców. Nie podobało się to tropicielowi, tym bardziej że kapłanem był jeno początkującym, ale gdyby zaszła konieczność szukania przez Harfiarzy lub jego samego pomocy w drugiej świątyni, wszelkie przemilczenia czy nieścisłości mogłyby okazać się tragiczne w skutkach dla ich wiarygodności. Powiedział co udało mu się osiągnąć - do kapłana w “dzielnicy wież” miał ruszyć goniec z listem ostrzegającym przed niebezpieczeństwem. Choć tyle dobrego … rzucił co prawda pomysł by Harfiarze spróbowali szczęścia w drugiej świątyni, by tam usiłowali przekonać akolitów do wprowadzenia ich do “dzielnicy wież” i pomocy w wydostaniu kapłana, ale nie wierzył by powiodło im się lepiej niż jemu. Tym niemniej, to ostrzeżenie mogło uratować życie sługi Mystry, więc nie zwlekał z poddaniem pomysłu.

Również o opuszczonej kaplicy opowiedział ze wszelkimi szczegółami.
- Pokpiliśmy sprawę - przyznał - to znaczy ja pokpiłem, nie sądziłem że tak łatwo, ci miłośnicy kapturów w lecie, nas wypatrzą.
Nie rozwodził się jednak zbyt długo nad tym, bo i skłonny do umartwień i samooskarżeń nie był - stało się, najlepszemu mogło się przytrafić. Za to skupił się na opisie zabezpieczeń i samych znalezisk w kaplicy.
- Eranatianie, pokaż no szkic - rzucił gdy doszedł do symbolu wyrysowanego na ścianie. I raz jeszcze porównał tenże szkic z pamięcią, skorygował wygląd znaków w okręgach tam gdzie atrament się rozmazał. Wszystko to co zaklęciami wieszczenia wykrył przekazał pani Agathcie, łącznie z domysłami że symbol był na razie zwyczajnie nieaktywny, że oczekiwał … na co? Nie wiedział.
- Może Quaanti coś więcej na ten temat powie - podsunął, zapewne niepotrzebnie, bowiem pani Agatha na pewno miała lepsze wyobrażenie o zdolnościach jej współpracowników.
Nie poprzestał na słowach i szkicach, również zawiniątko z plecaka wyciągnął, ze smutnymi szczątkami ofiar: rozgryzionymi, poznaczonymi śladami zębów kośćmi, oderwanym ludzkim paznokciem a na dokładkę dłonią oznaczoną tatuażem.
- Pewnie ty, pani, będziesz wiedziała czyj to znak... Spójrz proszę tu, na przegub - grubym palcem wskazał konkretne ślady konkretnych zębisk - dłoń odgryziona została...

W do tej pory skupionych na twarzy łowcy oczach Agathy pojawiła się niepokojąca iskra. Przyłożyła drobną dłoń, zakończoną zadbanymi paznokciami do podbródka przyglądając się szkicowi. Jedynie jej lekkie kiwanie głową dawało do zrozumienia, że dalej słucha kolejnych slów Halvarda. Kiedy wyjął zaś szczątki, podskoczyła raptownie na krześle przesłaniając dłonią wygięte w grymasie zgorszenia usta.
Oderwała niemal przerażone spojrzenie od “zdobyczy” przenosząc je raz to na Halvarda, raz na Blacktaila.
- Makabryczne odkrycie... I to wszystko tutaj. W spokojnym Halarahh? O Mystro, wielka jest twoja cierpliwość. - mówiła dalej zasłaniając usta. - Schowajcie to panie Halvardzie. Nie... Wybaczcie, nie potrafię tak siedzieć i na to...- kolejne słowa wypowiadała z trudem, a konwulsje ją przy tym ogarniające stawały się coraz mocniejsze.

Czym prędzej tropiciel zawinął ludzkie szczątki i wcisnął je do plecaka, przypadł do kobiety na wypadek gdyby zemdleć miała.
- Eranatianie, przynieś wody! - rzucił już wcześniej nagląco.

Agatha poklepała delikatnie dłonią ramię łowcy, po czym uśmiechnęła się blado.
- Są takie chwile... Kiedy nawet damie przystoi... Panie Blacktail, za kontuarem stoi butelka Luskańskiej whisky. - popatrzyła na niziołka, po czym podniosła się i skierowała ku regałowi pod ścianą z zastawą. Pewnym ruchem rozwarła przeszklone drzwiczki i wydobyła z niej trzy szklanki ze rżniętego szkła.

Syn Hroeberta przez dłuższą chwilę wpatrywał się w kobietę, wreszcie, gdy odwróciła się do niego plecami, potrząsnął lekko głową i wzruszył ramionami. Za bardzo chyba przyzwyczaił się do widoków jakie zastał w kaplicy, zresztą życie na Północy do niejednego horroru człeka mogło przyzwyczaić. Ale zmilczał, nie widząc sensu w tym by cokolwiek tłumaczyć czy przepraszać.

Właścicielka lokalu rozdała szklanice, po czym wlała w nie skromną, służącą raczej degustacji smaku, ilość bursztynowego płynu. Sama jednak pochłonęła całość jednym haustem, biorąc następnie głęboki wdech.
- Cruuxs. Jedno z najstarszych stronnictw w Halarahh. Niegdyś wywodziła się z niego cała linia władających magów. Królów.- zerknęła z niepokojem na torbę, w której wnętrzu skrył łowca szczątki. - Mistrzowie magii przywołań. Ktokolwiek to zrobił... - potrząsnęła głową. - To bardzo wpływowi ludzie. Nie są tak liczni jak Szpony jednak ich koneksje... Pośród naszego ludu są zaszczepione bardzo głęboko. Nasi wrogowie uderzyli zatem wysoko. Kim był ten nieszczęśnik? Dlaczego zginął? Tego musimy się dowiedzieć. Może ktoś z wieży, wiedząc co stało się z jego ziomkiem, postanowi nam pomóc?

Halvard wpatrzył się w szklankę i przez moment kontemplował zawartość, tak samo jak symbol Harfiarzy na szyi pani Agathy. To znaczy pięknie ukazany między piersiami, jeśli wzrok go nie mylił, zmącony wrażeniami całego dnia.
- Niezależnie od wszystkiego, prosty lud przywykł zwracać się do Obrońców w takich sprawach jak te porwania czy utrzymanie porządku - w zamyśleniu stukał palcem w stół mówiąc to bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Zogniskował spojrzenie na twarzy niewiasty.
- To już wy musicie zdecydować co z tym fantem począć - powiedział przypatrując się pięknej buzi Harfiarki. - Nie mnie nawet doradzać, pani - dodał uprzejmie. Uprzejmość, jak zauważył, im dalej na południe, w tym mniejszej była cenie. Miało to chyba związek z tą całą “cywilizacją”, objawiającą się na przykład tym że Południowcy (a byli to dla niego wszyscy mieszkający w stronach cieplejszych niż Wielki Las) musieli płacić za kobiece towarzystwo w łożu. I nie mieli oporów przed takim na przykład obrażaniem rozmówców, co - jak się nauczył - było spowodowane tym że przyjmowali za pewnik że nie skończą z rozłupanym za nieuprzejmość łbem. Jeśli tak miała wyglądać “cywilizacja” to nie chciał mieć z nią nic wspólnego.
- W każdym bądź razie pomogę na ile będę mógł - powiedział. Czego nie dodał na głos to: “o ile to mi nie przeszkodzi w dopadnięciu Hemminga”... Bo i po co miałby dodawać?

- Gdy opuściliśmy kaplicę pokręciliśmy się po dokach na ile się dało, by ewentualny ogon zgubić, po czym ruszyliśmy popytać na mieście o co się da, mam nadzieję w miarę ostrożnie i bez wzbudzania podejrzeń. O zbrojnych z obcych stron i zwyczajnych najemnikach - czy kto ich nie próbuje ściągnąć na swą służbę. Ludzi popytalim czy o zniknięciach nie słyszeli w różnych częściach Halarahh - tu już Halvard sięgnął po mapę i wskazywał kolejne miejsca - i faktycznie, były porwania...

Opowiedział to czego się we dwóch dowiedzieli o zapotrzebowaniu na najemnych zbrojnych, większych skrupułów pozbawionych. I o okolicznościach porwań i zniknięć. Również o wypytywaniu dzieciaków czy o jakichś pomyleńcach nie słyszeli, czy wrzaskach po nocy, może z kanałów - tu raz jeszcze Halvard wspomniał zejście z kaplicy wprost do kanału czy podziemnej rzeki...

- To tyle, pani Agatho - rzekł wreszcie, rozkładając wielkie ręce - Jeśli to możliwe przyłożyłbym gdzieś głowę do posłania. Prześpię się ze dwie godziny i znowu ruszymy z mości Blacktailem w miasto, wieści szukać - spojrzał na niziołka z uśmiechem. Fakt, że wśród Haalruańczyków wyglądali jak pancernik i kuter torpedowy na tle stada jachtów, nie miał wpływu na to że polubił poczucie humoru Eranatiana.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 04-01-2013, 01:17   #16
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Moonwell, dalej nico oszołomiona makabrycznymi widokami jakie zaserwowali jej łowcy, przyglądała się kolejnym, wskazywanym przez Halvarda na mapie punktom.
- Czy waszym zdaniem to sprawka niewielkiej grupy?- zapytała szczerze.- Nie są tutaj od tak dawna...A tyle zniknięć. - pokręciła głową przyciskając palce do skroni.
- Gdyby było ich bardzo dużo byłoby jeszcze gorzej.- mruknął Blacktail.- To nie zwierzęta a bestie, które zabijają bez umiaru danego na przykład wilkom, przez matkę naturę. Dlatego chwytamy ich i napychamy trocinami.- wykrzywił usta w zadziornym uśmiechu. - Powiedzcie jednak czemu taka cisza o tym pośród oficjalnych wieści? Ludzie gadali, bo od tego mordy mają, ale jakoś wielu strażników snujących się wśród ulic nie widziałem?
- Czy to nie oczywiste, panie Blacktail?
- syknęła.- Przypominam, że nikt z pospólstwa nie wie o... Niemożności króla do przewidywania przyszłości. Zniknięcia są zatem dla nich dziwne, ale póki władzę nie okazują nerwowych manewrów, wszyscy sądzą, że wszystko jest w najlepszym porządku... Osobiście wolę nie wiedzieć jak wyglądałyby ulice, kiedy lud dowiedziałby się o takim stanie rzeczy. Ich poczucie bezpieczeństwa, ducha ale i szacunek do władzy i strach przed karą za złe uczynki prysnąłby niczym bańka mydlana.
- To bezpieczeństwo to tylko chora iluzja, pani Moonwell.
- stwierdził krótko nizioł.
- Byc może. Ale pozwala to sprawniej działać i nam i władzom miasta. Jestem bowiem przekonana, że w takiej sytuacji jakieś działania podjęli. Ukryte przed oczyma mieszkańców.- popatrzyła z powagą po twarzach łowców.- Tak samo jak my. - uniosła wskazujący palec w geście pouczenia.- Bardzo ważnym jest by strona władz się o nas nie dowiedziała. Quaanti może nie mieć racji, ale nie jestem osobą na tyle zarozumiałą by w pełni temu zaprzeczyć. Jeśli zobaczą, że ktoś kręci się przy miejscach zbrodni posądzą o nie nas. Jeśli zaś Quaanti ma rację... Zrobią wszystko by winę zrzucić na was.
Westchnęła po czym dopiła do końca szklaneczkę whisky. Wstała od stołu i skryła butelkę z powrotem za kontuarem.
- Odpocznijcie. Postaram się dowiedzieć czy Cruuxs nie podjęli jakiś działań. Co gorsza... Wątpię czy zabicie kogoś z tego kręgu mogło być przypadkowe. Niewielu jest Obrońców z takim symbolem na dłoni. Zresztą, czy byliby na tyle pyszałkowaci by na Obrońcę się rzucić i zabić?
- Wątpię by to te pchlarze pociągały tutaj za sznurki, pani Moonwell. Ale postaramy się z Halvardem dowiedzieć czegoś więcej po zmroku.



- Grasz jak półślepa, głupia baba smarku...- warknął znad kart nioziołek, trzaskając dłonią w stół. Aż stojące na nim dwie szklanice i dzban z winem podskoczyły.
- Zaprosił mnie pan do gry, żeby się naśmiewać?! Nie grywałem nigdy wiele, skąd mam umieć?! - wrzasnął zarumieniony chłopak, kryjąc się za wachlarzem z kart niczym tarczą.
- A co to do cholery, fortepian? Wystarczy używać łba, żeby dobrze zagrać. Nie bardzo dobrze, ale dobrze... Ty grasz tragicznie chłopcze.- odłożył karty, zerkając zdumiony ku przejściu w głąb Psalterium. Stanęła bowiem w nich Kayla, odziana w sprezentowaną jej przez Agathę suknię. Za spojrzeniem jego powędrował Marek. Uśmiechając się szeroko zbadał bardkę od stóp po czubek głowy.
- Olśniewająco!- dał okrzyk radości.
- A tam ględzisz smarku... Zwalacie z nóg panno Rieven.- potrząsnął głową niziołek.- Pokażcie się może Halvardowi? Odpoczywa, na pewno widok taki doda mu nieco wigoru.- trącił ramieniem Marka śmiejąc się głośno. Chłopak popatrzył jednak na niego niezrozumiale.
- Ty kiedy wyłazisz tumanie za to Psalterium?- sapnął sfrustrowany łowca. W tym samym momencie drzwi do gospody otworzyły się, a w ich progu stanęła Agatha. Uśmiechnęła się od razu na widok Kayli, zamykając ostrożnie za sobą.
- Marku, idź się szybko przebrać. Zaraz ruszysz z panną Rieven.- poleciła chłopakowi, po czym spojrzała na niziołka. - Co do pana, panie Blacktail. Chciałabym porozmawiać z Kaylą jak kobieta z kobietą... A PAN.
- Aaa tak, tak... Nie, rozumiem. Dziękuje... Gdzieś, tego sobie spocznę.
- szybko zebrał karty, po czym wraz z Markiem ruszyli w kierunku pokoi.
- Olśniewająco... Chłopcze, z takimi tekstami jeszcze długo pod kiecę żadną nie zajrzysz.- rzucił oddalając się od głównej izby.
Agatha słysząc to przewróciła oczyma i rzekła jedynie:
- W kilka dni nie zrobisz z chama królewicza...
Odłożyła skórzaną, można powiedzieć "modną" torbę na stół i wsunęła do jej wnętrza dłoń.
- Ciesze się, że zdążyłam przed waszym wyjściem. Musiałam załatwić kilka spraw związanych z Psalterium i informacjami Halvarda...- drgnęła lekko, zerkając blado na Kaylę. Po wymianie zaledwie kilku słów uświadomiła sobie, że dziewczyna nie jest niczego świadoma. Nie miała chwili by porozmawiać spokojnie z synem północy.
Moonwell z wysiłkiem sama streściła jej rozmowę z łowcami krzywiąc się na wspomnienie odciętej dłoni, obgryzionych kości.
- Niestety dotarcie do kogoś zaufanego w Cruuxs nie jest takie łatwe. Niczego się jak na razie nie dowiedziałam...- westchnęła ciężko, odgarniając kosmyk włosów za ucho. - Możemy jednak byc pewni, że nasi "goście" nie patyczkują się. Dlatego i my musimy działac stanowczo i... Ostrożnie. To co można pozostawmy do załatwienia miejscowym władzom, resztę, a w szczególności interesujące was persony postaramy się... Rozpracować samodzielnie.
Ponownie wsunęła dłoń do torby, wydobywając z jej wnętrza niewielkie, drewniane puzderko.
- Przez te wydarzenia Kaylo, twoje zadanie stanie się trudniejsze. Opiewające w dodatkowe ryzyko, na które jestem zmuszona narazić Ciebie i Marka.- wysunęła spoczywające na jej dłoni pudełeczko w stronę Kayli.- Ten specyfik z pewnością uśpi naszego adoratora na kilka godzin. W środku jest odmierzona ilość. Kiedy tylko nadarzy się okazja dosyp mu tego do napoju, odczekaj chwilę... I działaj. Assmarthalozujs należy do Szponów, a jak wiesz Quaanti podejrzewa ich o współpracę z naszymi przyjemniaczkami. Byc może uda Ci się znaleźć na to dowody w jego domu? Nie stoi on wysoko w hierarchii, ale być może... Osobiście mam nadzieję, że niczego takiego odnaleźć się nie uda. Czy to jednak aby na pewno będzie świadczyć o braku winy ze strony Szponów? W oczach Quaanti na pewno nie... - potrząsnęła głową.- To jednak nie jest najważniejsze. Jeśli uznasz, ze nie warto tracić czasu udaj się prędko do świątyni Mystry i odnajdź kapłana. Marek wskaże Ci drogę. Ostrzeż go i poproś by skontaktował się z nami jak najszybciej. -Nagle coś w spojrzeniu Agathy zdradziło zakłopotanie. Na ułamek sekundy ogniki, które zdawały się nieustannie płonąc w jej oczach przygasły, a głowa jakby wcisnęła się głębiej między ramiona.
- Jest jeszcze coś...- wcisnęła palce do rękawa swej sukni, wydobywając z ukrytej kieszonki złożony skrawek papieru.- Próbowałam sama przesłać tę wiadomość do Aqaranna, jednego z wyżej postawionych czarodziei Cruuxs. Niestety bezskutecznie. Jeśli wędrując wśród uliczek Dzielnicy Wież nadarzyłaby Ci się okazja... Wsuń to pod drzwi jego domostwa. Poznasz je z pewnością, znajduje się bowiem niedaleko świątyni. Nad wejściem rzuca się w oczy kolorowa rozeta.
- Gotowy!- obok kontuaru pojawił się ponownie Marek. W dopasowanych, czarnych spodniach i czerwonej kamizelce nałożonej na białą koszulę. W dłoniach ściskał zaś czerwony parasol wykończony białą koronką, pasujący do sukni w jaką dziana była Kayla. Na jego widok Agatha uśmiechnęła się szczerze.
- Wyglądasz olśniewająco.
Chłopak uśmiechnął się szeroko i wypiął pierś.
- Powalająco, jakby powiedział pan Blacktail.
- A tak... Może by i tak powiedział.
- zerknęła zakłopotana na Kaylę. - A więc twój pomocnik jest gotowy. Zwracaj się do Marka jak do chłopca na posyłki. Wszystko musi być idealnie, nie wzbudzać podejrzeń. - ułożyła dłoń na ramieniu dziewczyny.- Wierzę, że się wam powiedzie.






Twierdza Obrońców. Wieczór.

- Czy to nie on, panno Rieven?- Marek podskoczył niemal na krześle, wskazując podbródkiem w stronę mostu prowadzącego nad wodami jeziora ku twierdzy.
Siedzieli teraz w ogródku karczmy "Czar Jeziora", z którego roztaczał się wspaniały widok na podświetlone magicznym, wielokolorowym światłem mury fortecy wyrastającej niczym góra ze spokojnej tafli jeziora. Marek z miejsca stwierdził by nie pchać się do niej, a poczekać na wyjście mężczyzny. W jego oczach zagościł wtedy na chwilę strach, tak jakby za cudownymi światłami kryło się najgorsze z piekieł. Przytulona do muru Fortecy Yestarva, elegancka karczma stanowiła wspaniałe miejsce na obserwację, a jej oświetlony blaskiem lewitujących w powietrzu, magicznych kryształów ogródek kusił niezwykle. Sunąc w kierunku stolika Kayla słyszała szepty, czasami nawet ciche westchnięcia pozostałych gości, czując jednocześnie na sobie ich spojrzenia.
- Mówiłem, panno Rieven? Wyglądacie olśniewająco.- uśmiechnął się Marek zasiadając z nią przy niewielkim stoliku. - Tam skąd pochodzisz macie lody? Takie... Zmrożone owoce? Nie przychodzę tutaj często, ale kiedy tylko Agatha da mi jakiś grosz przychodzę tutaj na trochę tego specjału. - ciągnął zafascynowany.- Właściciel podobno sam opracował zaklęcie tak by mrozić owoce idealnie. I gwarantuję panience, że nie ma nic lepszego w upalny dzień niż miseczka jego lodów!
Przez długie minuty usta chłopaka pracowały, pracowały... Strzelały kolejnymi informacjami o gastronomicznych cudach Halarahh niczym wprawiony elf z łuku. Aż w końcu nadeszła chwila wyczekiwana. Ta która sprawiła, że Marek wreszcie umilkł, serce zabiło szybciej a zimny dreszcz przeszył plecy.
Assmarthalozujs pojawił się właśnie na moście.
Marek natychmiast odłożył oblepioną kolejną porcją lodów łyżkę, po czym chwycił za parasolkę i skrytą w futerale harfę Kayli.
- Nie budzi ciepłych uczuć...- mruknął spoglądając na czarodzieja spode łba





[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=skcvDD1a5yA[/MEDIA]

Pawie Piórko. Dzielnica Handlowa.

- Komu w drogę, temu nie przyjdzie się wyspać...- mruknął z lekkim uśmiechem Blactail szturchając zaspanego Halvarda. Musiał się on już nudzić samemu, gdyż szybko wyjaśnił, iż grupa Aerona w dalszym ciągu nie powróciła, Kayla z Markiem zaś wyruszyli w swoją stronę.
- Słońce już zaszło, a nasi koledzy bardzo lubią romantyczne kolacje w blasku księżyca. I krzykach swych ofiar. Nie traćmy czasu.
Wychodząc z Psalterium Halvard mógł czuć się nieco oszołomiony, jako osoba zazwyczaj stroniąca od wielkich osad. Wrzawa panująca na uliczkach ledwie zelżała, kolorowe światła niemal przesłaniały światło gwiazd a przyjezdnym i mieszkańcom nie w głowie były spacery do swych łóżek. Kraczmy, tawerny jak i drobne, ruchome stragany z trunkami i jadłem w dalszym ciągu były oblegane. To za ich sprawą powietrze wypełniały wszelakie, budzące głód zapachy.
- Popytajmy zatem w Pawim Piórku. Kto wie? Może Aeron uciszył gadatliwą Joylin i zaprowadził do miejsca moralnego upadku?- zaśmiał się głośno.- Z tego co mówiła Agatha lokal znajduje się w bocznej uliczce, po zachodniej stronie miasta.
Początkowo łowcy przeciskali się przez główne, zaludnione uliczki. Blacktail znalazł nawet czas by zatrzymać się przy kilku straganach kupując dla siebie jak i Halvarda drobne przekąski. "Jak nas głód ściśnie za flaki w tym burdelu, to wycisną z nas ostatnie monety... Wiesz jakie tak stawki mają?"- bąknął wyjaśniając swój apetyt.
Zastanawiać jednak obu z nich mogło jak Halarahh wygląda w podczas corocznego festynu. Już teraz przybyli tutaj goście jak i miejscowi zachowywali się "odświętnie". Kolorowe, magiczne światła rzucały refleksy na fasady budynków, a pomiędzy głosami przechodniów dało się czasem usłyszeć skoczną muzykę dobiegającą z którejś gospody czy też od ulicznych grajków. Wydawało się, ze festyn już dawno się rozpoczął, kiedy faktycznie miało to tego dojść za kilkanaście dni.
Wszystko zmieniło się diametralnie kiedy skręcili w wąską, boczną uliczkę, która zaprowadzić ich miała pod dom uciech nazywany Pawim Piórkiem.
Było tutaj niemal całkowicie pusto, światło wydobywało się jedynie przez okna, z domostw. Wrzawa pozostała jedynie echem płynącym gdzieś z daleka.
Drepcząc nieco zagraconym gościńcem minęli kilku klientów lokalu, którzy chwiejnym krokiem wracali do swych domów. Niepowtarzalna woń roztaczająca się od nich była dowodem, że do stanu takiego nie doprowadziły ich jedynie miłosne uniesienia czy talenty dziewcząt.
- A wdrapiesz Ty się chłopczyku już na babę, cooo?- wybełkotał jeden z jegomości zatrzymując się jak trącony cegłą, następnie nachyliwszy się ku Blactailowi.
- Twoja mateczka nie narzekała, chociaż bogów wzywała głośniej niż zatwardziała dewota.- sapnął w odpowiedzi, nie zwracając uwagi na niezdarne wymachiwanie pięściami pijaka.
W końcu, kiedy uliczka zakręciła, dotarli na miejsce. Pawie Piórko okazało się budynkiem jak każdy inny tutaj - trzypiętrowym, o białej fasadzie poprzecinanej ciemniejszymi belkami. Sylwetki postaci widoczne przez rozświetlone witraże, śmiechy i głośna, muzyka dodawały mu jednak więcej wigoru niż smutne, spowite cieniem budynki dookoła. Poza tym, przy drzwiach wejściowych panował stały ruch. Co kilka chwil ktoś wychodził, bądź był wyrzucany na rynsztok, lub też wchodził.
- No pięknie... Gotowy na coś nowego?- zerknął w górę, na Halvarda po czym dyskretnie obejrzał się za siebie. - Pamiętaj tylko, że nie wchodzimy tam duźdac jakiej panny za cycek a pociągnąć ją za język... Chociaż to też dobrze nie brzmi co? Ale skoro o pracy już mowa... Niby dwóch jegomości w kapturach nie powinno byc niczym dziwnym w takim miejscu, jednak mam wrażenie, że Ci dwaj za nami spacerują sobie już za naszymi plecami od jakiegoś czasu.- uśmiechnął się wrednie.- Nie oglądaj się! Niech myślą, że są geniuszami podchodów. Wejdziemy do środka i zobaczymy jak tam będą się zachowywać.
Zbliżyli się do stojących cały czas otworem drzwi wejściowych. W tym samym momencie w ich nozdrza uderzyła odbierająca rozum mieszanka ciężkich perfum, potu i tego co "koneserzy" podobnych miejsc nazwaliby wonią "soków życia". Dopiero teraz też zorientowali się, że kolorowe refleksy padające z okien na ulicę nie są jedynie dziełem kolorowych witraży, ale i samych czerwono-różowych świateł wypełniających wnętrze.
Blacktail chciał już dać krok do przodu, kiedy z wnęki po prawej stronie od drzwi wydobyła się ponura postać. Dziewczyna o ostrych rysach twarzy, blond włosach, obwieszona świecidełkami od stóp po głowę. Jej złote oczy były złowrogo przymrużone, a aparycja nie przynosiła raczej na myśl przyjemnych ciału hulanek z płatną dupodajką.
- Witajcie goście w domu talentów cielesnych. Miejscu natchnionemu przez wdzięki Sune, gdzie zapomnicie o każdym zmartwieniu. - rzekła szorstkim, monotonnym głosem.- Proszę wasze bronie do depozytu.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 04-01-2013 o 01:23.
Mizuki jest offline  
Stary 05-01-2013, 13:20   #17
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu

Kayla początkowo planowała zejść na dół, by się posilić po podróży i kąpieli. Jednak ostatecznie, gdy Marek zaproponował, że przyniesie jej jedzenie do pokoju, nie odmówiła. Miała o czym myśleć i trochę spokoju przed czekającym ją wieczornym zadaniem było jak najbardziej na miejscu. Dostała talerz z pięknie ozdobioną warzywami rybą i kieliszek białego wina. Zasiadła przy biurku z mahoniu i zajadała z apetytem. Trunku wypiła jedynie połowę, nie chcąc, by cokolwiek rozpraszało ją wieczorem. Po posiłku zostało jej jeszcze trochę czasu do wyjścia, więc z przyjemnością wyciągnęła się na łóżku w cudownie czystej i miękkiej pościeli.

Zastanawiała się, co Carl robi w Halruaa. Myślenie o bracie powodowało, że czuła w piersi ucisk. Nie do końca potrafiła jednak określić jego pochodzenie. Żal? Złość? Tęsknota? Strata? Kim się stał, dlaczego zniszczył jej życie? Coś musiało być na rzeczy. Niemożliwe, by różnili się aż tak bardzo. Co miał na myśli tamtego wieczoru, gdy widzieli się po raz ostatni? Jak bardzo jeszcze się zmienił? Jak zareaguje, jeśli się spotkają? Setki pytań, żadnych odpowiedzi. Choć od lat nie łączyło ich nic ponad więzy krwi, nie mogła zapomnieć o bracie. Był jedyną znaną jej, żyjącą rodziną, choć tak wiele osób na przestrzeni lat stało się jej bliższych.

Pozwalając myślom krążyć wokół brata, niemal zasnęła w wygodnym łożu. Ocknęła się po jakimś czasie, uznając, że czas zacząć szykować się do wyjścia. Ponownie założyła suknię od Agathy i rozczesała włosy. Przejrzała torbę w poszukiwaniu specyfików, którymi mogłaby podkreślić urodę. Zastanawiała się nad odrobiną proszku antymonowego dla rozświetlenia cery i karminem na usta. Spojrzała jeszcze raz w lustru i stwierdziła, że jednak nie ma sensu. Wyglądała na tyle dobrze, że żadne dodatkowe zabiegi nie były potrzebne. Zabrała futerał z harfą i opuściła pokój, by zejść po Marka.

Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc intensywną wymianę zdań między chłopcem a niziołkiem. Jej uśmiech poszerzył się, gdy tylko zobaczyła, jakie wrażenie zrobiło jej pojawienie się w przejściu do sali. Chyba najmniej spodziewała się komplementu od Erenatiana. Dygnęła grzecznie.
- Dziękuję, panowie.
Wkrótce potem pojawiła się Agatha i wyprosiła obu, po czym zrelacjonowała Kayli wyniki poszukiwań niziołka i Halvarda. Tak na dobrą sprawę to nie dowiedzieli się niczego. Owszem, potwierdzili, że sytuacja jest bardzo poważna. Ostatecznie jednak znaleźli tylko więcej pytań. Najbardziej zaciekawił ją opisany przez pannę Moonwell symbol z napisami w języku otchłani.
- Mam dziwne przeczucie, że to wszystko sięga głębiej, niż mogłoby się nam wydawać... - skwitowała krótko.

Z zaskoczeniem, i niejaką ulgą, przyjęła puzderko z odmierzonym proszkiem usypiającym. Przyjęła też skrawek papieru, uważnie słuchając instrukcji.
- Nie martw się. Nic nam nie będzie. Zrobię, co w mojej mocy. - powiedziała cicho do właścicielki przybytku.
Trudno powiedzieć, czy bardziej zależało jej na uspokojeniu kobiety, czy uśmierzeniu własnych wątpliwości. Chwilę później pojawił się Marek, gotowy do drogi, wyszli więc na ulice Halruaa.


Przez całą drogę do “Czaru Jeziora” Kayla czuła na sobie spojrzenia mieszkańców stolicy. Nie przeszkadzało jej to specjalnie. Od dawna nie wzbudzała tak wielkiego zainteresowania, ale swego czasu była do niego przyzwyczajona. Zwracanie na siebie uwagi było częścią jej życia, sposobem na życie jej i kilku przyjaciół. Zamierzała dzisiaj dać przedstawienie na miarę najlepszych sztuk wystawianych za czasów wędrownego życia. Zadanie będzie wymagało od niej bowiem nie tylko zagrania lekko naiwnej i uwodzicielkiej istotki, ale wręcz stania się nią. Cena była zbyt wysoka, a sytuacja nazbyt poważna, by mogła pozwolić sobie na błędy.

W karczemnym ogródku wybrali sobie odpowiednie na obserwację miejsce.
- Lody? Tak, mamy lody w Calimshanie... Ale nie są tak popularne. Można powiedzieć, że to luksusowy towar. - uśmiechnęła się na wspomnienie rodzimego kraju.
Magia w Calimshanie nie była niczym nadzwyczajnym, ale Calishyci zdawali się podchodzić do niej z większym szacunkiem i używali jej na co dzień do spraw ważniejszych niż chłodzenie wina czy przygotowywanie potraw. Kiedy Marek plótł trzy po trzy, panna Rieven tylko przytakiwała lub wrzucała od czasu do czasu nic nie znaczące półsłowka. Zajęta była czujną obserwacją otoczenia, ale paplanina chłopca była dobrą przykrywką do robienia wrażenia nieco nieobecnej.


Bardka spojrzała przez ramię i uśmiechnęła się nieznacznie. Gdy jej towarzysza przeszły zimne ciarki, ona poczuła przyjemny dreszcz oczekiwania. Choć wcześniej na myśl o całej sprawie dostawała spazmów złości albo miała ochotę wyć z rozpaczy i bezsilności, teraz pozostało już tylko jedno uczucie - potrzeba sprostania wyzwaniu. A wyzwanie było spore, godne jej talentów, godne jej samej. Przeniosła wzrok na powrót na Marka, a w jej oczach pojawiły się psotne iskierki.
- Owszem, nie budzi. Ciekawe, czy w ogóle sam jest do nich zdolny. - usiadła wygodnie - Nie spieszy mi się. Podaj mi harfę, proszę. Kurtyna w górę... - dodała cicho, poważniejąc na chwilę - Ah, i nazywam się Sheila Lariss. Pamiętaj o tym.
Gdy Marek wyciągał instrument z pokrowca, Kayla sięgnęła myślami ku wspomnieniu Amana. Zamierzała dać koncert, który oddałby sprawiedliwość jego wierze w jej zdolności. Wierzył w nią zawsze, nawet - albo i zwłaszcza - w tym szarym okresie, gdy sama przestała w siebie wierzyć.

Z zamyślenia wyrwał ją dotyk drewna harfy na jej dłoniach. Marek wcisnął jej instrument w ręce. Pogładziła z czułością struny i delikatnie przesunęła po nich opuszkami palców. Odpowiedziały jej cichym westchnieniem unisono, drżąc w oczekiwaniu na kolejny dotyk. Rieven wsparła harfę na kolanach jak należy i zaczęła powoli uwalniać dźwięki.
- Teraz akt pierwszy. Spotkanie. - szepnęła do Marka i zanuciła krótkie zaklęcie, wzmacniając przepływ muzyki ku podążającemu mostem magowi. Miała nadzieję, że subtelna magia sztuki pozostanie niewykryta w tętniącej przepływającą mocą Splotu stolicy.
Niespiesznie zahaczała palcami o kolejne struny, pozwalając, by goście “Czaru Jeziora” zlokalizowali źródło dźwięku i mogli się z nim oswoić. Na moment w jej serce wdarła się wątpliwość - czy przyjdzie? Czy zainteresuje go melodia dobiegająca z karczmy, tak inna niż w pierwszym lepszym przybytku?
~ Przyjdzie. ~ pomyślała z dziwną pewnością i pozwoliła muzyce dać się pochłonąć.


Ogródek karczmy wypełnił się feerią dźwięków, której w tej chwili mógłby pozazdrościć chyba każdy w Halarahh. Rozmowy ustały; goście zastygli w bezruchu, niektórzy z łyżką czy kuflem w połowie drogi do ust; pojedynczy przechodnie przystawali zaciekawieni. Nikt nie spodziewał się, że zjawiskowo wyglądająca dama, która jedynie pobrzdękiwała w pierwszej chwili na jakimś instrumencie, zacznie splatać tak piękną muzykę. Nawet gospodarz przybytku zdawał się nie mieć nic przeciwko temu, że ktoś bez jego aprobaty zaczyna swoje popisy. A już wszelkie wątpliwości przeszły mu, gdy zobaczył drugą czy trzecią osobę z kolei, która ni stąd ni zowąd postanowiła zatrzymać się pod jego dachem, by pochwycić choć parę nut.

Kayla muzykę miała we krwi i w takich chwilach jak ta nie było co do tego żadnych wątpliwości. Riv zawsze mówił, że jej magia jest inna, że jest dźwiękiem i kolorem. Nigdy nie mógł się jej oprzeć. Przyciągała go jak ogień ćmę. Przynajmniej póki żył. Melodia wznosiła się w powietrze, rozchodząc się dalej niż zwykle, dzięki sile magii. Była delikatna, nienachalna... W zasadzie byłaby idealnym uzupełnieniem przyjemnej atmosfery “Czaru Jeziora”, jednak obecni woleli jej słuchać, niż kontynuować własne rozmowy. Wybrane przez bardkę nuty wzbijały się posłusznie znad instrumentu, łącząc się w piękne sploty melodii.

Wszyscy dookoła umilkli, jakby przed strachem, że przyjdzie im żyć z brzemieniem, jakim niewątpliwie byłoby zagłuszenie choćby pojedynczej nuty. Magia Kayli okazała się silniejsza niżeli wszystkie zaklęcia splecione tutaj pośród ludzi i budynków.

Assmarthalozujs uśmiechnął się, co nie dodawało jego aparycji uroku. Wydawało się, że jego twarz może pęknąć niczym gliniana maska. Z takim właśnie niby uśmiechem, niby grymasem zbliżył się do ogródka, w którym zasiadała wraz z Markiem Kayla. Zatrzymał się kilka kroków od niej i wsłuchiwał dalej w muzykę, obdarzając Marka obojętnym i przelotnym spojrzeniem. W końcu ostatnia nuta utonęła w otchłani miasta, niczym kamień w toni jeziora. Wszyscy niczym jeden mąż obdarzyli Kaylę oklaskami, okrzykami aprobaty i prośbami o więcej.
Nim wyrazy zachwytu ucichły u jej boku, jakby z podziemi, wyrósł mężczyzna - elf w bogatym stroju z szarfą przeciągniętą przez ramię o haftach wyszywanych złotą nicią. Jego palce były ledwie widoczne spod złotych pierścieni i wielkich, kolorowych kamieni w nich osadzonych. Podobnie jak szpiczaste uszy.
- Moja pani, chylę czoło przed twym talentem. Na Mystrę, cóż opowiadam... Uderzam czołem o posadzkę. - nie czekając na pozwolenie czy też odpowiedź pochwycił jej dłoń w swoje i ucałował. - Cornellius Baserafin. Kupiec. - przedstawił się z uśmiechem, który zniknął szybko. Wraz z pojawieniem się u boku Kayli Assmarthalozjusa.
- Czy przypadkiem jest, że tutaj się odnalazłaś, Sheilo? - mruknął niczym pogładzony za uchem kociak. - Musi pan niestety odstąpić. Panienka ma już plany.
- Och? Naprawdę? - przemówił zaskoczony kupiec, wykonując teatralny gest. - Wspaniale, że każdy dobry plan można zmienić. Zapraszam panienkę na kolację. - zignorował Obrońcę i powrócił spojrzeniem do kobiety.- Shiela, czy tak?
- Odstąp chamie... - warknął mag.

Radosny aplauz wyrwał bardkę z muzycznego transu. Uśmiechnęła się lekko i jakby nigdy nic wyciągnęła dłoń w stronę Marka, który zrozumiawszy jej intencje, podał jej futerał. Schowawszy instrument wstała, stając twarzą w twarz z wystrojonym elfem. Nie zdążyła nawet zareagować na jego powitanie, gdy odezwał się mag. Między mężczyznami momentalnie rozgorzało wyczuwalne napięcie. Rieven uniosła dłoń, cofając się o krok.
- Panowie, proszę, spokojnie. Sheila, panie Baserafin, Sheila Lariss. - uprzejmie poprawiła kupca - Niestety niektóre plany nie podlegają zmianie. Zwłaszcza gdy stają się faktem, a nie tylko zamierzeniem. Aczkolwiek nie opuszczam jeszcze miasta i, o ile los pozwoli, chętnie spotkam się z panem przy innej okazji. - następnie przeniosła uwagę na Assmarthalozjusa - Czy przypadkiem? Nie wiem. Może to przeznaczenie tak ułożyło mą ścieżkę? - odpowiedziała, przechodząc na bardziej zmysłowy ton.
Uśmiechnęła się przepraszająco do elfiego kupca i postąpiła krok ku magowi.
- Co zakłada mój plan w dalszej kolejności? - zamruczała, rzucając mu powłóczyste spojrzenie spod rzęs.
- Skoro panienka tak rzecze... Nie śmiem się narzucać. Ale zachowam w pamięci panienki imię i niepowtarzalne wdzięki. - kupiec ukłonił się, zerwał z głowy kapelusz i omiótł ziemię u jej stóp dużym piórem jego uczepionym. - Do zobaczenia. - odszedł pozostawiając czarodzieja, bardkę oraz jej sługę. Spojrzenia pozostałych klientów w dalszym ciągu bacznie ich obserwowały.
- Och, wiele zależy ile macie czasu, Sheilo. - uśmiechnął się rubasznie. - Może dzisiaj mi coś jeszcze zagracie? A może chcecie coś zjeść? Jestem tuż po służbie i z chęcią zjadłbym coś przyzwoitego w tak... Niesamowitym towarzystwie. - przesunął dłonią po jej nagim ramieniu. Jego skóra była szorstka i bardzo nieprzyjemna w dotyku. Bardziej pasowała do pracującego łopatą chłopa niżeli czarodzieja, który większość swego żywota spędza pośród ksiąg.
- Dla ciebie, panie? Mam i noc całą, jeśli zajdzie potrzeba. Możemy zatem zjeść, a potem... mogę pomóc się zrelaksować, odpocząć. Muzyką, towarzystwem, czego tylko ci trzeba. - dygnęła dworsko - Wszak gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj. Powinnam więc godnie odwdzięczyć się za pomoc.
W odpowiedzi zerknął pytająco na Marka.
- A ten jegomość?
Spojrzała na chłopca, jakby nagle przypominając sobie o jego obecności.
- A tak. To mój tragarz i chłopiec na posyłki. Szkoda, bym musiała w takiej kreacji dźwigać za sobą kilka rzeczy... Proszę nie zwracać na niego uwagi. Potrafi się zachować.
Marek skinął posłusznie głową, uśmiechając się przy tym grzecznie.
- Dobrze. Poczekaj zatem chłopcze gdzieś dalej, tak żebyśmy mogli z twą panią spokojnie porozmawaic. - spojrzał ponownie na kobietę. - Skoro już tutaj jesteśmy... Może i na miejscu zjemy? Lepiej oszczędzac siły, nieprawdaż? - raz jeszcze jego twarz nawiedził grymas imitujący podle uśmiech. Przesunął przy tym językiem po obnażonych zębach w kolorze bryzgu błota, i wskazał ramieniem na stolik dziewczyny.
Niezrażona niczym Kayla podała chłopcu kilka drobnych monet.
- Proszę, zamów sobie lody i usiądź sobie gdzieś wygodnie.
Następnie zasiadła ponownie na swoim miejscu, przystając na propozycję Assmarthalozujsa.
- Zdecydowanie. Odnoszę wrażenie, że czas spędzony razem będzie... niezapomniany. - w jej oczach zatańczyły iskierki.

Szponiak usiadł przed nią i gestem przywołał dziewkę.
- O tak, z pewnością. - mruknął “zalotnie” nim dziewczyna zdążyła podejść. - Podajcie no mi dzban wina, tylko dobrego a nie tego octu co podajecie debilom. - syknął władczo. - Do tego udziec barani, tylko żeby za suchy nie był. Z paleniska oczywiście. A przed tym jakiej zupy bym zjadł... - zerknął na dziewczynę. - Co macie?
- Cebulową, mój panie.
- Smród, syf i malaria. Neich będzie bez zupy. Byle szybko.
Powrócił spojrzeniem do Kayli, wykrzywiając twarz [uśmiechając się].
- Zaraz podadzą... Może opowiesz mi coś o sobie, hmm? Już wiem, że wspaniale grasz Sheilo. Ale skąd pochodzisz... Jaką przybyłaś do mnie drożyną?
Dziewczyna oparła łokieć na stole, a brodę wsparła na dłoni.
- Jak wspominałam przy bramie, przybywam z Calimshanu. Mówi się, że Calishyci mają w sobie krew ognistych istot i stąd często miewają ogniste temperamenty. - uśmiechneła się, rozbawiona - Gorący kraj, gorąca krew. Choć tu wcale nie jest chłodniej... Droga była długa, ale szczególnie podobała mi się podróż morzem. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, nie widząc sensu w nadmiernym kłamaniu - Przestrzeń, poczucie wolności... Przyznam, że sądziłam, iż będzie mi tego brakować. Aczkolwiek wasza stolica jest tak atrakcyjna, że chyba jednak nie będzie. Czy jest jakaś szansa dostania się na wasze latające statki? Chociaż na chwilę? - zapytała szczerze zainteresowana.
- To Halarahh. Tutaj wszystko jest możliwe. - odpowiedział raczej wymijająco. - Nie macie takich u siebie, co? Ha! To nasz skarb. - zamilkł na chwilę, kiedy dziewka podała im odkorkowaną butelkę wina i dwa, kryształowe kielichy. Wyciągnął w kierunku szkła dłoń, zamachał palcami w powietrzu, po czym czerwona ciesz sama, niczym wąż, wypełzła z butelki wprost do kielichów.

- Cały czas jednak zachodzę w głowę... Czemu tak piękna dama podróżowała całkowicie sama, wiele, oj jak wiele mil. Przez pustkowia, dzikie szlaki, by znaleźć się tutaj. Na niewielkim festynie, hmm? Aż tak bardzo kusiło cię Halarahh?
- Słyszałam, że splendorowi stolicy nie oddają sprawiedliwości najznamienitsze poematy. Chciałam przekonać się na własne oczy, poczuć miasto wszystkimi zmysłami i przekonać się, czy faktycznie jest tak wspaniałe, że ciężko ująć to w słowa. - odpowiedziała rozmarzonym tonem - Podróż była naprawdę przyjemna. Trafiałam chyba w odpowiednie towarzystwo. Zwykle ceniono sobie moją obecność na tyle, bym nie musiała martwić się o to, że ktoś chciałby mi wyrządzić krzywdę. - spojrzała na maga, uśmiechając się nieznacznie.
- Hmmm... Czasami taka uroda może być niebezpieczna. Jak cenny skarb, który każdy chce mieć dla siebie. - upił łyk wina ze swej szklanicy. - No... postarali się. Wspaniale. Zatem zjemy i... I co dalej moja turkaweczko? - nachylił się nad stołem, wykrzywiając rubasznie usta. - Chcesz zwiedzić Halarahh, a może skuszę cię na odwiedziny mej posiadłości? Ostatnio nabyłem zdobione ręcznie meble z Amn. Drogie to jak diabli... Ale to w alkowie dzieje się najwspanialsza z magii, nieprawdaż?
Nie do końca wiedziała - traktować jego słowa jak groźbę, ostrzeżenie czy zwykłe stwierdzenie faktu. Postanowiła jednak nie zastanawiać się nad tym. Czasem potrafiło to zepsuć cała grę. Brnęła więc dalej.
- Niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Czasem łatwiej o wypadek we własnym domu niż pośród leśnych ostępów. - uśmiechnęła się niewinnie - Najwspanialsza magia może zaistnieć w wielu miejscach, byle w odpowiednim towarzystwie. Chętnie zwiedzę twą posiadłość, panie. Myślę, że może to być jedna z tych nielicznych okazji ujrzenia czegoś, co niewielu z zewnątrz widziało. A i trochę prywatności nie zaszkodzi. - rozejrzała się dyskretnie, wyłapując pojedyncze spojrzenia rzucane w jej stronę, najpewniej na skutek minionego koncertu.

Mag wydawał się zadowolony z przebiegu rozmowy, więc i Kayla była spokojna o tę część wieczoru. Kolacja przebiegło zaskakująco gładko, może nawet aż nadto. Banalne rozmówki o wszystkim i o niczym oraz subtelne gierki słowne urozmaiciły czas. Bo o umileniu ciężko było mówić. Bardka kompletnie wyłączyła myślenie, chcąc wyjść na możliwie nieszkodliwą, zupełnie bezbronną i w jakimś stopniu nawet naiwną. Im mniej Assmarthalozjus będzie spodziewał się po niej ponad wspaniały talent i olśniewającą urodę, tym jej zadanie może być łatwiejsze. Po posiłku opuścili przybytek. Kayla dała znak Markowi, by szedł za nimi w odpowiedniej odległości. Chłopiec na szczęście wiedział, jak się zachować.
~ Akt drugi. W sypialni. ~ pomyślała z niejakim rozbawieniem.

-=-=-=-=-
Występy - 32
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 06-01-2013, 17:22   #18
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Halvard niespecjalnie miał co dodać do końcówki rozmowy z właścicielką Psalterium. Przyglądał się jej z przyjemnością acz nie nachalnie. Czasami potrzebował takiej odskoczni po widokach jak dzisiaj w kaplicy. Nie odzywał się, słuchał tylko. Niespecjalnie obchodziło go morale ludności po odkryciu przez ogół że król i jego stronnictwo utracili swe moce - niewiele mógł na to poradzić, więc skupiał się na tym co MÓGŁ uczynić i po co przybył. I do diabła z Harfiarzami. Nie podobało mu się to “my”. Kroczącym Ścieżką Milczenia też nie był. Był łowcą i to mu w zupełności do szczęścia wystarczało.

Mimo wszystko uprzejmie skinął Eranatianowi którego polubił za cięty język.
- No to mamy co robić - zażartował i wstał zza stołu. Potrzebował tych dwóch godzin odpoczynku by zregenerować siły, nadwątlone po całym dniu spędzonym na nogach.



Ciężką broń pozostawił, łuk i strzały również, plecak takoż. Szli na “randkę”, nie na wojnę. Oczywiście oznaczało to że zapewne będą przydatne, jak to zwykle w życiu bywa. Ale mieli się nie rzucać w oczy bardziej niż to było możliwe. Dlatego jedynie długi miecz zabrał, kukri i rękawice, łatwe do wciśnięcia za pas. Broń najemnika, za jakiego miał zamiar się podszyć w ciągu nocy. Oczywiście tak długo jak broń będzie pozostawać w pochwie i nie kłuć w oczy srebrnym połyskiem.

Pilnie rozglądał się po drodze, starając się wyczuć miasto i jego puls, szukając straży i postaci z półświatka. Halarahh wystarczająco dziwnym było miastem by poświęcić mu dużo uwagi. Zrewanżował się Erantianowi poczęstunkiem po tym jak przyznał mu rację - w Piórku pewnie obedrą ich do suchej nitki, i to nawet mimo tego że szli tam na przeszpiegi, a nie zabawiać się. Parsknął w duchu - jeszcze tego by brakowało żeby musiał płacić za kobiece towarzystwo... Południowcy byli słabi i zniewieściali. Mruczał coś w odpowiedzi, żeby Blacktailowi nie wydawało się że mówi do słupa czy niemoty.

Na wieść o “ogonie” zbystrzał i odruchowo położył dłoń na rękojeści kukri. Zaraz ją zdjął, bowiem zapanował nad nerwami dzięki ostrzeżeniu nizioła. I dał się poprowadzić do zajazdu, choć najchętniej zawróciłby w miejscu i ruszył na zakapturzonych. Tylko to przeklęte miasto magów … miał nadzieję że cała magia ich kiedyś zawiedzie i będą musieli własnymi rękoma zająć się wszystkim - od zdobywania żywności po obronę zdrowia, mienia i życia.

Po chwili jednak pokręcił głową. Sam posługiwał się magią, czy raczej boskie łaski były na niego zsyłane, więc narzekanie na innych byłoby najzwyczajniejszą hipokryzją. Wszedł do środka, do “Pawiego Piórka”. Ledwo stłumił warkot i chęć opuszczenia burdelu gdy strażniczka zażądała broni. Miecz i kukri jeszcze był skłonny oddać, ale gdy i rękawice jej się nie spodobały sięgnął z powrotem po swą broń.
- Baw się dobrze - rzucił z uśmiechem do niziołka. - Przewietrzę się. “I odciągnę tamtych ‘turystów’” - dodał w myślach. Wyszedł z karczmy, rozejrzał się, w niebo spojrzał kontemplując pogodę.
- Piękna noc, czyż nie?- łowcę zaskoczył delikatny, acz stanowczy głos wydobywający się spod głębokiego kaptura. Dwójka śledzących, widząc jak Halvard wycofuje się z wejścia, zmniejszyła dystans. Teraz stali kilka kroków przed nim.
- Odechciało się hulanek z dziewczętami, czy raczej już nie jesteśmy głodni, co?

Norsmen leniwie przeniósł spojrzenie na “turystów”.
- A to już sami musicie się zastanowić, czy głodni jesteście, czy dziewek wam się odechciało - powiedział uprzejmie.
- Darujmy sobie zatem grzeczności.- z głębokich rękawów szat wysunęły się prosto w ich dłonie sękate różdżki. - Udacie się z nami po dobroci, czy będziecie robić problemy?
- Daj spokój... Po tym co narobili? Weźmy go za fraki i pogadajmy.
- głos jaki wydobył się z pod drugiego kaptura niewątpliwie należał do kobiety. Był jednak chłodny niczym lodowe szczyty północy.
Gdy tylko Halvard usłyszał że jedna z osób to mężczyzna, zaś druga jest kobietą, nim przebrzmiał głos tej drugiej bez ostrzeżenia skoczył do przodu i kopnął magika w krocze.
Kobieta natychmiast wykonała zamaszysty ruch różdżką, uderzając jej szczytem o bark łowcy. W tym samym momencie po jego ciele rozeszły się, niczym pajęcza siec, wyładowania elektryczne o nienaturalnej, fioletowej brawie. Halvard mógł poczuć jak w ułamku sekundy wszystkie jego mięśnie wiotczeją a brudny bruk zbliża się do twarzy, ostatecznie szykując jej niemiłe lądowanie.
- By...bydlak...- syknął mężczyzna, tuląc w drobnych dłoniach swoje prawdopodobnie równie drobne przyrodzenie. Kulił się przy tym niczym pies przy kupci.
- Co tu się dzieje?!- wrzasnęła kobieta z drzwi Pawiego Piórka.
- Nic co by pani dotyczyło. Proszę wracać do swoich zajęć... I wy również. - odpowiedziała zakapturzona dziewoja, ostatnie słowa kierując pod adresem kilku przyszłych klientów burdelu.
Nie czekając na ich reakcje chwycili mężczyznę za barki, co naprawdę nie było łatwe w przypadku syna Wielkiego Lasu. Obolałe wciąż jądra na pewno tego też nie ułatwiały... Niemniej z lekkim jękiem bólu ze strony mężczyzny w końcu się to udało.
Halvard nie mógł być pewny, która z zakapturzonych osób dokonała szybkiej inkantacji, jednak w mgnieniu oka wszystko dookoła przesłoniła ściana błękitu. Towarzyszył jej nieprzyjemny, dezorientujący jeszcze mocniej szum i dziwaczne uczucie... W żołądku. Wydawało się, że zimna, stalowa dłoń chwyciła za flaki Halvarda i ścisnęła je ze wszystkich sił.
Po tym nastąpiła ciemności... Długa, niezmącona niczym ciemności. Trudno było rozpoznać w niej realne dźwięki od majaczenia, psikusów własnego, zdezorientowanego umysłu.
Ocknął się dopiero po hauście lodowatej wody, wylanej prosto na jego twarz. Siedział na zdobionym krześle, wyłożonym delikatnym, czerwonym materiałem. Jego nadgarstki i kostki umocowane były do nóg i poręczy za pomocą stworzonych z czystego Splotu pręgów. Trzeszczały nieprzyjemnie, karcąc skórę delikatnym bólem przypominającym kąsanie komara. Dookoła zaś... Panowała cały czas ta sama ciemność. Siedział w próżni, a gdzieś znad niego padał wąski snop światła, ujawniając przed jego oczyma jedynie kamienną podłogę.
- Teraz powiesz przyjemniaczku... Co żeś robił w kaplicy Talosa. - najpierw usłyszał jedynie znany już mu z zaułka głos. Dopiero po kilku sekundach z cienia wyłoniła się postać, teraz bez kaptura. Elf o upiętych wysoko czarnych włosach, wydatnych ustach i wręcz nienaturalnie błękitnych oczach.



- Współpracuj a może oszczędzisz sobie wiele cierpienia. Mów, co tam robiłeś łachudro? Czemu wybrałeś akurat to miejsce i gdzie są twoi koledzy, co?
Gdy Hroebertsson odzyskał świadomość zacisnął szczęki do bólu. Tego zawsze się bał - pojmania i tego co wilkołaki mogą mu zrobić gdy będzie obezwładniony. Ale zaraz to stłumił z fatalizmem biorącym się z tych wszystkich lat pościgu za Hemmingiem. Poruszył silnymi kończynami, sprawdzając “więzy” i próbując oswobodzić się nie zważając na ból. Wpatrzył się w zniewieściałego fircyka, zastanawiając się czy sukinsyn sam jest jednym z pomiotów Malara, czy tylko współpracuje z nimi. I z Hemmingiem. Uspokoił się i milczał, jedynie przyglądał się magikowi.
- Nie będziesz mówił? Niedobrze, niedobrze... Skoro tak wierny jesteś swym braciom oprawcom, pozwolisz że przeprowadzę małe doświadczenie. Mianowicie jak wielki ból muszę ci zadać, byś zapomniał o wierności.
Pstryknął palcami, a z ciemności wyłoniła się lewitująca taca z zestawem mało ciekawych narzędzi.



Zatrzymała się na chwilę w pobliżu twarzy Halvarda, tak by mógł dokładnie im się przyjrzeć i poczuć zapach zaschniętej na nich krwi.
Norsmen nie wydał żadnego głosu. Po prostu pomodlił się przez chwilę do swego boga, po czym ruszył na odległego raptem o krok elfiego czarodzieja, by z całej siły chwycić kurwiego syna za gardło i rąbnąć nim o podłogę, przygnieść i udusić, jeśli będzie trzeba. Nadaną mu przez Gwaerona Wichurę moc zaprzągł do wydobycia się z magicznych pęt, i wywarcia ostatniej pomsty, jeśli niczego więcej nie osiągnie. Elf z przerażeniem spojrzał na szarżującego Halvarda i nie zdążył wydobyć z siebie żadnego dźwięku nim dłonie jego zacisnęły się na krtani. Chwycił w swe dłonie napięte silnie ramię łowcy.

W następnej sekundzie coś trzasnęło głośno kilka metrów dalej, w ciemności. Nagły błysk fioletowego światła odsłonił przed oczyma sługi Gwaerona dalsze zakamarki izby - drewniane regały pod ścianami, komodę z przeszklonymi drzwiczkami, barek, wielki globus. Sala nie przypominała sali tortur a wnętrza bogatego domu.
Sam błysk spowodowany był wyładowaniami na różdżce, którą uniosła nad swą głowę blondwłosa dziewczyna. Fioletowa błyskawica przecięła powietrze uderzając prosto w bok Halvarda. Ponownie poczuł jak siły upływają z jego ramion i nóg niczym woda z dziurawego wiadra. Wraz z elfem uderzył bezwładnie o ziemię.

Dziewczyna sapnęła złośliwie, odgarniając z ramienia długie włosy. Teraz łowca miał okazję przyjrzeć się jej dokładniej, bowiem natychmiast zbliżyła się do snopu światła i odciągnęła obezwładnionego zaklęciem elfa.
Odziana była w czarną, dopasowaną suknię, której górna część przypominała nieco żakiet zapinany na złoty, krótki łańcuszek. Drobna, zgrabna sylwetka na pewno zwróciłaby uwagę niejednego amatora kobiecej urody, co innego twarz. Nie można powiedzieć, iż była brzydka, chodziło raczej o emocje na niej wypisane. Zacięcie, wrogość, być może pychę? Człowiek patrząc w jej oblicze niemal natychmiast odnosił wrażenie, że traktuje się go z góry.




- Wyciągnę z ciebie wszystko bydlaku, choćbym musiała umazać sobie ręce po łokcie we krwi.- wypowiedziała te słowa tak jakby przypominała sobie na głos listę jutrzejszych zakupów. Wykonała mało skomplikowany gest dłonią. Ciałem Halvarda poruszyła niewidzialna siła, usadzając go z powrotem na siedzisku. Po chwili powróciły również świetliste pręgi - tym razem również opinające jego klatkę piersiową, uda i szyję.

Pstryknięcie palcami zwolniło efekt poprzedniego zaklęcia, na co elf jak i łowca odzyskali siły w mięśniach.
- Będę zaciskała obręcz na twojej klatce za każdym razem kiedy nie udzielisz mi odpowiedzi. Tak długo jak będzie trzeba. Poczekam aż narobisz pod siebie, pozostawię w plamie własnego moczu i wrócę, kiedy napadnie cię głód. Doprowadzę cię nad skraj przepaści i obiecuję... Sam będziesz chciał się w nią rzucić. A ja dopilnuję byś nie mógł tego uczynić tak długo jak nie ujawnisz mi dla kogo pracujesz. Jak wchodziliście do kaplicy Talosa - gadaj. - mówiąc to nie zwróciła nawet na chwilę uwagi czy jej kolega ma się dobrze.
Ten podźwignął się z ziemi, otrzepał szatę z chyba tylko dla niego widocznego kurzu, po czym posłusznie stanął za plecami kobiety.

- No to trochę się naczekasz suko Malara na to aż syn Gwaerona Wichury gdziekolwiek wskoczy - Halvard miał nadzieję że kobieta podejdzie blisko, na tyle blisko by nie miała żadnej szansy na uniknięcie uderzenia czystego magicznego ognia. Mówił spokojnie, by tym bardziej ją rozwścieczyć i by tym łatwiej pozbyła się ostrożności. Może, jeśli zginie, magiczne więzy puszczą raz jeszcze...
- Nawet o tym nie myśl...- syknęła. - Mamy tutaj władającego ogniem.-rzuciła do elfa stojącego za jej plecami. - Nie zbliżaj się do niego Axianie. Będzie kąsał.
Po tych słowach wykonała drobny gest palcami prawej dłoni i wedle obietnicy - obręcz zacisnęła się.
- Po pierwsze, nie lubię kiedy ktoś wciska mi podłe, włochate bóstwa. A o ile mi wiadomo takim jest właśnie Malar. - zmrużyła oczy. - Czujesz już jak obręcz słodko pieści twoje żebra? Jeśli będziesz mówił ładnie, bez wyzwisk być może ci ich nie połamię. A teraz gadaj... Gdzie są pozostali? Co zrobiliście z ciałami? Dlaczego zostały same kości? - ponownie wykonała gest palcami, nie czekając nawet na odpowiedź. Halvard poczuł jak powietrze ucieka z jego płuc pod niewzruszonym naciskiem.

Norsmen zaklął w myślach. Zdradził się, ale nic już na to nie mógł poradzić. Uspokoił się.
- To wy kręciliście się przy kaplicy? - warknął, bo na ryk nie mógł już tracić powietrza - Pilnowaliście czy ktoś nie odkrył miejsca gdzie się pożywiacie, tak? Ładnie ogryźliście te kości. Ilu mieszczan porwaliście? W kaplicy pięć czaszek - więc pięć trupów, ale więcej ludzi zniknęło w mieście. Gdzie ogryźliście resztę?
Machnęła energicznie dłonią w powietrzu, a Halvard poczuł na swym policzku uderzenie... Posłane raczej z ogrzej łapy niż subtelnej, kobiecej dłoni.
- My? Ty... Widzieliśmy ciebie i twojego koleżkę pod kaplicą. To wy zamordowaliście tych ludzi i to ja będę zadawała pytania... Jeśli pozwolisz.
- Yazu... Czy on czasem, czy to...
- Cisza. Igra sobie z nami... Ale wyśpiewa wszystko. Ilu ich było? Kobiet i dzieci nie było wam też szkoda? I gdzie jest Nastari. Podnieśliście dłoń na nie tego maga podłe bydlaki. I jeśli spadł mu chociaż włos z głowy obedrę was ze skóry. Pas po pasie...- uniosła dłoń gotowa zadać kolejny, telekinetyczny cios.

Halvard wypluł krew. Po raz pierwszy dopuścił do siebie myśl że może jednak to nie wspólnicy Hemminga czy tego kto do Halarahh ściągnął wilkołaki. Oczywiście, mógł to być też podstęp by wyciągnąć z niego wiedzę o towarzyszach.
- Ścigam wilkołaki - jego wzrok nie pozostawiał wątpliwości że i oboje czarowników za nich uważa. - Dowiedziałem się że przybywają do Halarahh. I że tutejsze sługi Mystry ktoś morduje na modłę wilkołaczą. Wiecie może kto? - pokazał w uśmiechu zakrwawione zęby.
Kobieta zmarszczyła brwi przyglądając się twarzy Halvarda.
- Łowca wilkołaków? A ten karłowaty kolega to kto? Ogar myśliwski? Daruj sobie te gierki... I mów prawdę. Tylko prawdę. Inaczej...- obręcz zacisnęła się ponownie, tym razem sprawiając Halvardowi ból, który trudno było odrzucić ze świadomości.
- A wy kim jesteście? - wydusił z siebie hardo, skoro tylko tyle mu pozostało. Nie miał zamiaru zdradzać towarzyszy, nawet tych cholernych Harfiarzy. - Poluję na wilkołaki, przybyłem za nimi do miasta a to one porwanych ogryzły do kości. To tak dla wiadomości, jakbyście śladów zębów nie potrafili rozpoznać na gnatach - charczał. - Tunelu żeście nie znaleźli, jak mniemam?
- Yazu...- wypowiedział z prośbą w głosie elf. Dziewczyna opuściła dłoń.
- Nie wchodziliśmy do środka. Czarodziejowi nie potrzeba otwierać drzwi, by wiedział co się kryje za nimi.- parsknęła zgryźliwie. - Czekaliśmy na oprawców pod kaplicą... Aż zjawiliście się wy. Ty i twój ziomek...- zerknęła na elfa, po czym chwyciła w palce rękawiczkę i zsunęła ją z dłoni. - Yazu Daarmagor. Przebudzeni a także inspektor z Twierdzy Obrońców Halarahh.- wystawiła w kierunku Halvarda dłoń. Tuż za kciukiem dało się dostrzec misternie wykonany symbol.



- Już wiem, że polujesz na wilkołaki. Dalej jednak nie wiem czemu nie udałeś się od razu do władz jeśli obecność takowych w naszym mieście stwierdzasz... Obyś miał bardzo dobre powody. - ściszyła głos, na co skrzywił się nawet jej towarzysz. - Bardzo dobre powody.
Halvardowi ani w głowie były pierdolety typu “miło mi” czy cokolwiek w tym rodzaju. Zbyt ciężko mu było oddychać.
- Na pieńku mam z jednym z Obrońców - wydyszał - Ze Szponów, których multum podobno w Twierdzy. To i jakoś ochoty mi zabrakło do pogawędek. Zresztą bez dowodów iść to kiepski pomysł. Stąd kaplicy sprawdzanie.
- Yazu...
- Zamilcz wreszcie. - warknęła, wykonując gest, który rozluźnił nieco obręcz, pozwalając mężczyźnie złapać większy oddech. - Słabe to wyjaśnienie, oj słabe... Ale za Szponami nikt nie przepada. A na pomysł sprawdzenia kaplicy wpadliście ot tak? Trochę to śmierdzi... Cuchnie wręcz. W mieście nikt o was wcześniej nie słyszał, nie widział. Wchodzicie tutaj i od razu leziecie do spiżarki swoich pupilów?

Halvard łapał powietrze w płuca i przez chwilę korzystał z tego dobrodziejstwa. Nie wiedział czy ta odrobinę lepsza passa utrzyma się dłużej.
- Pomioty Malara muszą gdzieś się chować, nieprawdaż? Raczej trudno takiemu w najętej izbie siedzieć, zwłaszcza jak pełnia nadciąga. Kaplica miała być opuszczona, to i warto było ją nawiedzić. Zresztą nie w niej jednej na kości traficie, bo tam jeno pięć szkieletów naliczyłem, a przecie miasta nie znając i lada jako rozpytując o tuzinie zaginionych usłyszałem - wzruszył silnymi ramionami na ile uścisk magii pozwalał - Jak Gwaeron poszczęści to i pozostałe miejsca kaźni odnajdę. - dodał, nie wprost ale jednak proponując dogadanie się. - Ja was nie pytam jak żeście na trop kaplicy wpadli. A samą magią to nie wszystko dojrzeliście, jak choćby tunel do kanałów prowadzący i krwią wysmarowany. Albo symbol na ścianie rysowany - zaryzykował, ciekaw reakcji magików. Splunął znowu krwią. Jeśli jego bolał pysk i cała reszta, to chociaż i elfowi w kuleczki przydzwonił aż miło, a i rąbnął on nieźle o posadzkę. O duszeniu nie wspominając.
Czarodzieje popatrzyli po sobie, jednak jedynie w oczach Axiana łowca dostrzec mógł zaskoczenie. Twarz Yazu przez cały czas była maską, pod którą niewielu potrafiłoby zajrzeć.
- Symbol? Jaki symbol? Wyznawców Malara? - Axian podskoczył bliżej krzesła podekscytowany.
-
I tunel...- mruknęła dziewczyna bardziej do siebie, przytykając dłoń do ust. - Musimy to zbadać. Jak najszybciej... O ile rzeczywiście nie jesteś oprawcą tych ludzi, oznacza to, że opuściliśmy nasz posterunek dużo za wcześnie.

Więc może jednak faktycznie z tym całym Poznaniem nie było najlepiej... To że czarodzieje wybadali mu myśli zachwiało jego wiarą w wieści przyniesione przez Quaanti, ale teraz… Diabli by to wzięli, sam nie wiedział co o tym myśleć.
Skrzywił się i splunął znowu śliną zmieszaną z krwią, bardziej z niesmaku na krętactwo tej całej Yazu niż potrzeby opróżnienia gęby.
- Co wy za durnoty wygadujeta, a?! - warknął, nieświadomie przechodząc na wieśniaczą gwarę. W końcu z wolnych kmieci pochodził - Magiki z was czy popierdółki zasrane?? Miasto pełne czarowników a wy do cholernej kaplicy zajrzeć nie umieta? Pochodnią wam trza przyświecić żebyśta wasze własne, czarodziejów, znaki dojrzeli?! Jednym zaklęciem powinniśta dojrzeć kto pospólstwo chwyta i morduje! W kulki se ze mną lecita czy co?!
Dziewczyna rzuciła lodowate spojrzenie awanturnikowi, unosząc dłoń do zadania ciosu. Jedynie nagły, acz nieśmiały gest Axiana powstrzymał ją przed jego zadaniem.
- Yazu, zrobisz mu krzywdę...
- Taki miałam zamiar. Prostactwo...
- Może okazać się przydatny. Jeszcze przydatny...
- spojrzenie elfa spotkało się ze spojrzeniem Halvarda. Wydawało się, że jego temperament jest mniej wyprany z emocji niżeli zimniej, zdecydowanej towarzyszki.

- Co z tym kapłanem...?- mruknęła po chwili krępującej ciszy. - Te twoje wszarze się na niego zasadziły? To oni zamordowali pozostałych kapłanów?
No, skoro w ten sposób magiki zamierzały się bawić i mordy trzymać zamknięte na kłódkę, wypytując jedynie, to i Halvard nie zamierzał im się uzewnętrzniać.
- A kto inny miałby to zrobić? - zdziwił się - Ciał nie widziałem, dowiedziałem się jeno że im wątpia wyrwano, a poza pomiotem Malara o innych bestiach ciągnących do Halarahh nie słyszałem. Dwóm flaki wypruli, a trzy są świątynie - to pewnie i na trzeciego się zasadzą. Jakżeście temu władne by ostrzec czy ochronić klechę, to to zróbcie, bo miasto bez ni jednej świątyni z kapłanem w końcu pozostanie.
Czarodzieje popatrzyli po sobie.
- On ma rację Yazu. Sprawdzę co w świątyni.
- Dobrze. Ja wracam do kaplicy... Prędzej czy później ktoś tam przyjdzie. To pewne. Szczególnie w nocy jak ta.- spojrzała gdzieś w ciemność, która była dla niej bardziej “przejrzysta”. Nawet mało rozgarnięty wojownik zrozumiałby na tym etapie, że gęsty jak śmietana mrok go otaczający jest nienaturalny. Jego moc musiała płynąć ze splotu.
Nagle wykonała gest dłonią, a obręcze zacisnęły się mocniej. Co prawda nie utrudniały oddychania w tak bardzo, jak przed kilkoma sekundami, jednak wzmagały poczucie niemocy.
- Może i jesteś łowcą... Może. Na razie jeszcze mnie nie przekonałeś. Znajdziemy twojego kolegę i jeśli wersje się potwierdzą dogadamy się. Teraz jednak sobie tutaj grzecznie posiedzisz. I nie radzę się rzucać... Ściany tego budynku są odpowiednio zabezpieczone.
Odwróciła się na pięcie i po chwili zniknęła w ciemności. Jedynie Axian pozostawał w snopie światła, z pewnym żalem wpatrując się w mężczyznę.

Halvard splunął za magiczką i oparł głowę o krzesło. Zerknął na elfa. W normalnych okolicznościach gęby by do niego nie otworzył, ale…
- Słyszałeś że mam se tu posiedzieć i chyba drzemnę nieco, to chyba możesz kapłana poszukać, co? Nie wiem ile mu czasu zostało. I módl się by ta twoja Yazu wróciła w jednym kawałku, bo wilkołaki już jednego z waszych rozgryźli, jeno dłoń po nim została z tatuażem.
Elf wybałuszył oczy i zrobił nerwowy krok w kierunku łowcy.
- Dłoń? Jak wyglądał symbol? Powiedz... To ważne. - powiedział przejęty.
- Kwadrat na krzyżu osadzony, a nad nim cyfry: pięć i jeden - rzucił Halvard, oparł wygodniej głowę o krzesło i przymknął powieki. - Żeby nie było że nie ostrzegłem. Ale wy magiki jesteście, to ostrzeżeń nie potrzebujecie.
Krew odpłynęła z twarzy Axiana, a jego spojrzenie na chwilę opadło ku ziemi.
- Nie żyje...- mruknął bardziej do siebie i obejrzał się za koleżanką. - Musisz tutaj zostać.- rzucił przejęty do Halvarda. - Oby twoje słowa okazały się prawdą. Bowiem... Nie jest chyba trudno zauważyć, że nie znamy się na wilkołakach a tym bardziej na tropieniu czy polowaniu na nie.
Halvard pokiwał głową, nie odrywając jej od oparcia i nie otwierając powiek.
- Ja się donikąd nie wybieram. “Na razie” - dodał w myślach. - Zdawało mi się że czarowniki takie jak tutaj to wszystko wiedzą.
- Darujcie sobie sarkazm przybyszu. Gdyby chodziło o bezpieczeństwo twej ojczyzny postępowałbyś równie bezwzględnie a i ostrożnie. - jego głos przybrał chłodny ton. - Daruj sobie zatem, proszę. Jeśli słowa twoje prawdą się okażą, będziemy mieli wspólnego wroga. A jak to mawiają wróg mego wroga...- skinął głową, po czym ruszył w mrok śladem swej towarzyszki.
- Niziołowi krzywdy nie czyńcie - rzucił za nim Hroebertsson - I o kapłanie pamiętaj.
Wygodniej rozsiadł się w krześle, choć pośladki już mu drętwiały od twardego drewna. Nie miał jak się wyswobodzić, przynajmniej na razie. Ponury, wrócił do roztrząsania całej rozmowy. Poniewczasie pożałował, że zamiast elfowi do gardła, nie skoczył do tej całej Yazu. Ale nikt nie jest doskonały.

Przez sekundę czy dwie myśl ćwierkała gdzieś głęboko pod czaszką, ale wkrótce przebiła się do świadomości i Halvard naraz otworzył jarzące się oczy. Wparł palce stóp w podłogę i spróbował poruszyć krzesłem. Odchyliło się nieco od pionu. Czym prędzej spojrzał wokoło pamiętając jak poprzednio ukazał mu się gabinet. Gdzieś tutaj były regały i komoda. Przez chwilę wahał się czy jego próba oswobodzenia się nie zaszkodzi Eranatianowi. Zawsze mógł poczekać na magusków i oswobodzić niziołka z ich rąk...

To było normalne drewno, tak przynajmniej mu się wydawało z tego co wyczuwał pod palcami i zadem. No i ta cała moc … była skierowana przeciw niemu, więc... Halvard wypuścił powietrze z płuc i wciągnął je znowu, a jednocześnie obręcze z mocy nieco przygasły gdy magiczna energia z nich przepływała do jego ciała. Wykrzywił wargi, ale zaraz naszła go refleksja. Pewnie, wbrew temu co magiczka gadała, dałby radę wywalczyć sobie drogę z domostwa, ale pozostawał jeszcze Eranatian którego pewnikiem czarownikom nie będzie zbyt trudno obezwładnić i przywieść tutaj. Polubił nizioła, chociaż nadal śmieszno mu było i dziwnie gadać z kimś kto odpowiada mu z wysokości rozporka. Nie mógł zostawić go w łapach czaromiotów, rozwścieczonych jego zniknięciem - diabli wiedzą czym by się przesłuchanie skończyło. Mógł sobie wyobrazić gdzie konkretnie Blackatail zaproponuje inkwizytorce by ta wsadziła sobie swoje pytania i czym to zaowocuje. Dlatego po chwili namysłu, choć mało rozgarnięty albo może właśnie dlatego, postanowił pozostać w więzach do momentu aż się okaże czy się dogada z magami, czy też trzeba będzie okazać się nieprzyjemnym.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 27-01-2013, 21:30   #19
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Kayla & Krwawy Skryba

Długie minuty trwała “rozmowa” pomiędzy Assmarthalozujsem a Kaylą. Oczywiście zakładając, że potok wypływających z ust maga słów, na które dama reagowała drobnymi wtrąceniami bądź wręcz monosylabami, nazwać można było rozmową.
Od razu zatem stało się dla bardki oczywistym, że czarodziej nie chce być całkowicie oczarowany jej osobą. Bardziej zależało mu, by ktoś tak piękny jak ona całkowicie zafascynował się jego osobą. A nie było to proste... Pomijając wygląd, o który zapewne nie dbał całkowicie, również pod względem zabawiania rozmową nie był specjalnie utalentowany. Jego opowieści ograniczały się do wspomnień z godzin służby, o pouczaniu przyjezdnych czy cofaniu ich spod bram miasta. To ostatnie wywoływało na jego twarzy bardziej pasujący uśmiech pogardy.

W końcu po wypiciu butelki wina rzucił na stół kilka złotych monet i gestem dłoni zaprosił Rieven do wspólnego spaceru.
- Myślisz, że tutaj jest pięknie? Ha! Poczekaj aż zobaczysz dzielnicę prawdziwej magii... - chwycił w dłonie ramię dziewczyny i wcisnął je pod swoje. Ruszyli, a jej przyszłemu gospodarzowi w dalszym ciągu jadaczka nie chciała się zamknąć. Tym razem obrał sobie nowy, ekscytujący temat - korzenie rodzinne.
- Mój pra pra pra pra pra pra pra pra dziadek wybudował dom w tamtej części miasta. Odziedziczył go mój pra pra pra pra pra pra... - i tak aż do chwili, w której opowieść ponownie nie zeszła na jego własny temat.

Marek pozostawał czujny i kiedy tylko para ruszyła z miejsca, szybko oderwał się od oblizywania miseczki po lodach ruszając ich śladem. Spacerowali pod murem wielkiego uniwersytetu magii, znad którego wystawały monumentalne kopuły budynków. Przecięli plac Mystry, dzięki czemu bardka miała okazję obejrzeć wielki pomnik umieszczony w jego centrum. Przedstawiał kobietę w luźnej szacie z kapturem naciągniętym na głowę. Jedynie zawieszony przy pomocy złotego - grubego jak Kayla, Marek i Assmarthalozujs razem wzięci - łańcucha symbol zdradzał tożsamość twórczyni Splotu.

W głębi duszy Kaylę w pewien sposób bawiło zachowanie maga. Zapatrzony w siebie, przekonany o własnej wyższości, a jednocześnie wręcz rozpaczliwie potrzebujący uznania bardki, opowiadający o latach swojego życia pozornie tak pełnych znaczenia, a w rzeczywistości tak... banalnych i żałosnych. Wydawało się, że Halarahh to jedyne miejsce, jakie zna. Udawanie nieco naiwnego dziewczęcia, które mogłoby być zafascynowane kimś takim było wyzwaniem. Rieven pamiętała jednak, jak kiedyś wystawiali z grupą Amana przedstawienie w pewnym miasteczku. Musiała wówczas z pełnym przekonaniem odegrać rolę niewiasty zrażonej i nienawidzącej postaci granej przez samego Amana. Bogowie jej świadkiem jak bardzo była przejęta. Zagrać nienawiść do najlepszego przyjaciela? Może sytuacja nieco inna od obecnej, ale poziom trudności niemal identyczny. Choć z oporami ostatecznie poradziła sobie wtedy wspaniale. Miała zamiar nie dopuścić do tego, by tym razem było inaczej.

I tak, okazując wielkie zainteresowanie słowom Assmarthalozujsa i całej jego rodzinnej genealogii, słuchała go uważnie, choć musiała bardzo koncentrować się na tym zadaniu. Gdy zakończyli posiłek i udali się na spacer, przeszło jej przez myśl, że ktoś taki mógłby być idealnym narzędziem w rękach kogokolwiek chcącego zmienić porządek panujący w mieście. Na swój sposób ambitny, oczekujący pochwał i uwielbienia, lubujący się w tej namiastce władzy, którą posiadał... Kogóż łatwiej skusić?
- Nie mogę się doczekać. - wtrąciła z uśmiechem, nie spuszczając wzroku z towarzysza i pozwalając mu się prowadzić.
Na spacerze wodziła wzrokiem za miejscami wskazywanymi przez maga, raz po raz rzucając mu maślane spojrzenia dziewczyny zauroczonej wiedzą i mądrością mężczyzny u jej boku. Cały czas miała w pamięci wszelkie wskazówki aktorskie, których udzielała jej swego czasu Zalia. Tym co naprawdę spodobało jej się podczas spaceru był posąg Mystry - monumentalny, piękny, wykonany z dbałością o szczegóły. Pośród całego tego wieczoru był to widok zdecydowanie godny zapamiętania.

Ostatecznie udali się ku wysokim murom fortu Yestarva umieszczonego nad leniwą rzeką. Kiedy mijali jego bramy, Kayla czuła na swym karku podejrzliwy wzrok strażników - zakapturzonych, odzianych w granatowe szaty Obrońców, których twarze w słabym świetle lamp naftowych nie były dobrze widoczne. Monolog czarodzieja nie skończył się, nawet kiedy dotarli do mostu skrytego w sercu Fortu. Przepływająca przez te grube, kamienne mury rzeka wydawała się żyłą, która pompuje życie w ten zgrabny mechanizm. Rieven widziała przez cały czas, co kilka metrów lśniące znaki na ziemi. Gasły one na chwilę ilekroć mijali strażnika, by następnie po ich odejściu ponownie wypełnić się blaskiem. Chociaż nikt do nich nie podszedł, nie zaczepił czy nawet nie zainteresował się jej osobą, a raczej celem wizyty, czuć mogła, że ktoś liczy nawet ilość oddechów, jakie dokonała. Przeprawili się przez most, dostrzegając w głębi wydrążonego w murach korytarza kolejną, zakratowaną bramę. Fort zatem miał dwa skrzydła - po obu stronach rzeki Halarahh. Każde z nich wypełnione wieloma wieżami, korytarzami o magicznych symbolach i przygotowanymi do boju magami. Czy naprawdę ktoś byłby zdolny przemknąć tędy niezauważony?

Sylwetka fortu robiła z bliska jeszcze większe wrażenie. Bardka zaczęła zwracać teraz większą uwagę na otoczenie. Gdy dojrzała strażnicze glify, które gasły przed nimi i rozświetlały się natychmiast, gdy przeszli, niepewność zmroziła na chwilę krew w jej żyłach. Czuła też, że jej pojawienie się tutaj wcale nie zostało niezauważone. Może po prostu na razie nikt nie miał powodu, by ją zatrzymywać? Weszła bez problemu, ale musiała jeszcze wydostać się stąd po wypełnieniu swoich zadań. Postanowiła jednak zajmować się jedną sprawą na raz. Po kolei. Na wszystko przyjdzie czas. Na znalezienie wyjścia także.

Dzielnica Wież była równie monumentalna, chociaż budziła dużo mniej grozy. Tym co uderzało w percepcję już na wstępie był fakt pustych, milczących ulic zatopionych w ciemnościach nocy. Spomiędzy płyt, którymi wyłożone były deptaki, wyrastały na dziko niewielkie krzewy czy odrobiny trawy. Magiczne latarnie były rozsiane tutaj w dużo większych odstępach niż te po drugiej stronie rzeki. Polegać zatem należało bardziej na słabym, bladym blasku księżyca. Jednak i to znikało jakby przegnane potężnym zaklęciem, kiedy spacerując wchodzili w cień jeden z wielkich, zmuszających do zadzierania głowy wież. Iglice wystawione ku niebiosom, niczym piki w maszerującym szeregu gwardzistów zamkowych. Brakowało jedynie proporców uczepionych gdzieś pod ostrym grotem - tutaj dachem wieży. Zdarzały się wśród nich również mniej “standardowe” konstrukcje. Odchylone od pionu, wygięte niczym fikuśne, porcelanowe figurki. Trudno było określić jakie prawa sprawiają, że budowle te nie runęły jeszcze w dół? Na pewno nie te dobrze znane każdemu wychowanemu poza Halarahh.

Kayla zupełnie inaczej wyobrażała sobie tę Dzielnicę. Spodziewała się jakiegoś niewysłowionego piękna, przepychu czy dostojności. Oczywiście wyraźnie można było dostrzec, że większość z budowli nie mogłaby istnieć bez użycia magii. Wbrew oczekiwaniom dziewczyny było tu po prostu bardzo ładnie, cicho i spokojnie. Być może za dnia wyglądało to nieco inaczej, w tej chwili jednak miejsce sprawiało wrażenie smutnego i ponurego. Kayla rozglądała się z czystego zainteresowania. Pośród labiryntu ulic i tak nie zapamiętałaby wiele, a droga powrotna na pewno nie będzie tą samą, którą tu przybyła. Mimo wszystko warto było zobaczyć ten fragment miasta, zwłaszcza że sama nie mogłaby tu wejść.

Po kilkunastu minutach wypełnionych głosem Assmarthalozujsa, który odbijał się echem od ponurych, skąpanych w ciemności budynków szczelnie opasających ulice, zatrzymali się przy porośniętej krzewami ścieżce.
- Ach, to tutaj! Tam, widzisz, widzisz? Psia krew. - wyszeptał w dłoń słowa zaklęcia, po czym z jego ręki wystrzeliła rozświetlona kula, rozpędzając po kątach cienie oblepiające rezydencję.


- To posiadłość mojej rodziny. - rzekł z dumą.
Kula sunącą leniwie w powietrzu powoli wygasła, a cienie powróciły na swe miejsca. Wzmocnione pasami żelaza i nitami drzwi rozchyliły się same na polecenie gospodarza, a po ich drugiej stronie ukazał się korytarz rozświetlony niewielkimi kryształami osadzonymi bezpośrednio w ścianach.
- Chłopcze, możesz tutaj poczekać. - wskazał na niewielką, obitą czerwonym materiałem ławeczkę usadowioną obok dębowej szafy. - Ciebie zapraszam dalej... - mruknął niczym rozkokoszony kocur na łowach.

Posiadłość Assmarthalozujsa była faktycznie godna uwagi - w przeciwieństwie do niego samego. Magiczne światło, rozbudzające cienie do tańca, wydobyło na wierzch co piękniejsze elementy budynku. Finezyjne kamienne ozdoby wykonane były na miarę mistrzów w swym fachu. Jasna poświata odbiła się też w wysokich, zdobionych oknach. Nawet nieco zarośnięty ogród pasował do tego miejsca.
- W istocie posiadłość, obok której nie można by przejść obojętnie. - odpowiedziała magowi całkiem szczerze, wkraczając wraz z nim do budynku - Jak obok ciebie, panie. - dodała ciszej i do końca szczerze.
Marek podążył ku wskazanemu u wejścia miejscu.
- Cierpliwości. To może potrwać... - rzekła do niego przez ramię, uśmiechając się dla dodania mu otuchy.
Nie wiedziała, czy znał dokładny plan Agathy, ale sama zamierzała się do niego zastosować, gdy trafi na odpowiednią okazję.

Ruszyli dalej w labiryncie korytarzy i pokoi, z których większość była żałośnie pusta. Assmarthalozujs jak widać nie przywiązywał wielkiej wagi do wystroju, a taki stan rzeczy nasuwał na myśl, iż mieszka on sam. Co jakiś czas mijali jedynie mebel czy też rzeźbę. Kayla mogła się jedynie tego domyślać, gdyż przykryte były kawałem materiału i warstwą kurzu.
Wchodząc do jednej z kolejnych izb klasnął w dłonie, sygnałem tym rozświetlając wnętrze.


- Jesteśmy na miejscu. Proszę, czuj się jak u sieb... - nie dokończył zdania, marszcząc brwi. Z ciemnego, dębowego w centralnej części pomieszczenia sterczał sztylet, a pod nim zwinięta karta papieru.
- Cholera... - mruknął po chwili. - Napijesz się czegoś? W kredensie jest kilka butelek... Weź, co chcesz. Ja muszę szybko coś załatwić. - pozostawiając dziewczynę w tyle, chwycił za sztylet i zwój, po czym zniknął za drzwiami obok paleniska.

Barwna wyobraźnia bardki na widok surowego, żałosnego wręcz wyglądu wnętrza domu zareagowała scenariuszem na łzawą i romantyczną opowieść. Wyobraziła sobie, jak samotny i opuszczony duch maga zamieszkuje pustą posiadłość, za jedyne towarzystwo mając ciszę i czas. Wszelkie meble i ozdoby nakryte zakurzonym materiałem tylko potęgowały wrażenie, że to mogłaby być prawda. I oto duch zwabia do swojego domu piękną i niewinną (tak, jasne) osóbkę, aby w krwawym rytuale zyskać odkupienie... Nie, wróć. Aby zauroczyć ją swą osobą, wyjawić jej prawdę i siłą jej miłości zyskać odkupienie. Tak, tak to miało być w pierwotnym zamierzeniu. Niestety łzawe i romantyczne opowieści Rieven mogła sobie między bajki włożyć.

Uwadze dziewczyny nie uszła reakcja maga na tajemniczą kartę przybitą sztyletem do stołu. Ba! Ciekawość aż ją zżerała! Tak bardzo chciałaby wiedzieć, co takiego było tam zapisane. Nie mając jednak chwilowo szansy na poznanie prawdy, postanowiła zgodnie z poleceniem Assmarthalozujsa nie krępować się i czuć się jak u siebie. Z kredensu wybrała sobie pierwsze z brzegu czerwone wino, stawiając na to, że ktoś taki nie będzie miał w zapasie byle sikaczy. Wyjęła też dwa kieliszki i nalała do nich trunku. Przez chwilę chciała sięgnąć po proszek nasenny od Agathy i dosypać od razu do napoju maga. Miała jednak tylko jedną szansę na uśpienie go... Zawahała się. A jeżeli nie będzie miał ochoty akurat na wino? Czy jeżeli zrobi się senny zbyt szybko, nie będzie to podejrzane? Nie. Musiała poczekać na lepszą okazję. Uśpić bardziej czujność maga i wtedy działać po swojemu.

Ujęła więc w dłoń kieliszek i przechadzała się po pokoju, przyglądając się meblom. Ewidentnie był to jakiegoś rodzaju pokój gościnny, w którym nie spodziewała się znaleźć za wiele. Więcej uwagi poświęciła obrazowi nad kominkiem, zaciekawiona kogo przedstawiał. Po chwili namysłu postanowiła uchylić drzwi, za którymi zniknął mag. Miała nadzieję, że nie zbeszta jej za to za bardzo.

Dziewczyna wcisnęła ostrożnie głowę w szparę między uchylonymi drzwiami. Już w pierwszej chwili poczuła woń roztopionego wosku, ziół i... I czegoś co każdemu amatorowi kojarzyłoby się z alchemią. Pomieszczenie drastycznie różniło się wystrojem od reszty posiadłości. Było zagracone, pełne stoliczków i poukładanych na nich w stosy ksiąg, regałów z porozwalanymi w kupki tomiszczami, pomiędzy które rzucone jakby przypadkiem stały wszelakie bibeloty - od czaszek dziwnych stworów, przez fikuśne flakoniki po kryształowe kule. Sam czarodziej zasiadał w tej chwili przy biurku, na którym rozłożona stała wielka księga. Z poważną miną wczytywał się w zwój, wcześniej zgarnięty ze stołu. Jego treść zdawała się bardziej przejmująca niż pozostawiona w blacie za pomocą sztyletu dziura... A stół musiał mieć ze sto lat, jeśli nie więcej.


Zawiasy drzwi skrzypnęły głośniej, kiedy Kayla spróbowała zajrzeć głębiej. Obrońca natychmiast oderwał spojrzenie od papieru, w pierwszej chwili piorunując ją nim. Zajęło kilka sekund nim na jego kamienną twarz powrócił grymas uznawany za uśmiech.
- Ach, wybacz kociaku. Sprawy... państwowe. - poruszył dłonią, wskazując na kartkę. Następnie przeciągnął nią przed jedną z szuflad biurka - na drewnie zalśniły runy, a zamek trzasnął cicho. Po skryciu jej wewnątrz ponownie wykonał podobny gest upewniając się, że jest zamknięta.
- Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. Nie wiedziałam, że to aż tak pilna sprawa... - wymamrotała, wydymając smutno usta.
- Już do ciebie wracam... - mruknął zalotnie, chwytając ją szorstką dłonią za odkryte ramię i, niczym dziecko, wyprowadzając ponownie do obszerniejszej izby.
- O, nalałaś już wina? - zerknął, jakby zdumiony, na kielich i butelkę pozostawioną na stole. - Zatem proszę, usiądź. Widziałaś już obraz? - wskazał malowidło nad paleniskiem.
Posłusznie zajęła wskazane jej miejsce.
- To mój ojciec. Za życia był jednym z najwyżej postawionych członków mego bractwa... - w jego głosie dało się wyczuć zadumę. - Ale pewnie brzmi to mało interesująco?

- Szczerze mówiąc, obraz przykuł moją uwagę od razu. Zastanawiałam się, kim jest namalowany mężczyzna. - stwierdziła z zadumą - Zapewne wiedzę i zdolności odziedziczyłeś w dużej mierze po nim, panie? - zapytała ze szczerym zainteresowaniem.
Mężczyzna z obrazu nie przypominał w żadnej mierze jej rozmówcy. W zasadzie szkoda - ciekawe zatem, skąd mag wziął swoją niebywałą urodę...
- Jak rozumiem znak na dłoni jest znakiem twego bractwa? - zapytała ostrożnie, uznawszy, że może nie zaszkodzi poszerzyć wiedzę.
Pytanie to wybiło go nieco z toru. Zmarszczył brwi, po czym ostrożnie oderwał spojrzenie od malowidła, przelotnie kierując je na swą dłoń.
- Spostrzegawcza z ciebie bestyjka... - sapnął, odsłaniając znak spod luźnego rękawa szaty. - Tak. Szpony. Znak taki otrzymuje każdy wtajemniczony czarodziej bractwa. Po kilku latach podstawowej służby... Oczywiście, fakt, że przodek już do niego należał jest bardzo pomocny. - energicznym gestem zsunął rękaw. - Ale liczy się przede wszystkim talent. A skoro już o nim mowa... Jak idą przygotowania pieśni?

- Spostrzegawczość to ważna cecha w mym fachu, panie. Lubię wiedzieć, jak odbierają mnie ludzie. - uśmiechnęła się niewinnie - Ah, pieśń... - zasępiła się - Ledwie przybyłam do miasta po długiej podróży. Muszę przyznać, że nie brakuje tu inspiracji. Potrzebuję niestety nieco więcej czasu, by stworzyć coś, co odda sprawiedliwość temu miejscu. - wyprostowała się na krześle i założyła nogę na nogę, co było niezłym wyczynem, zważywszy na ściśle opinający biodra i uda materiał sukni.
Poruszyła kieliszkiem wina, obserwując jak trunek kołuje w naczyniu.
- Na szczęście mój repertuar jest bogaty. - uśmiechnęła się kokieteryjnie, przechylając lekko głowę - Mogę zagrać, co zechcesz... - rzuciła mu powłóczyste spojrzenie.

Wzrok czarodzieja opadł ku nogom dziewczyny, by następnie powoli prześlizgnąć się po jej udach, biodrach, piersiach i szyi aż ku oczom. Determinacja to wredne i niewdzięczne zjawisko. Potrafi sprawić, że człowiek jest zdolny do rzeczy, które normalnie wzbudziłyby jego odrazę. Jeżeli nawet Kayli zdarzały się chwile wahania, to myśl o Carlu szybko je rozpraszała.
- Potrzebuję jednak do tego harfy. - stwierdziła lakonicznie.
Początkowo chciała wstać i udać się do Marka po swój instrument, jednak przypomniała sobie labirynt korytarzy i uznała, że to nie jest najlepszy pomysł. Zwłaszcza że zawierał kręcenie się samotnie po domu maga, co niekoniecznie musiało mu się spodobać.
- Pozwolisz, panie, że pomogę sobie w tej kwestii magią. - oznajmiła, odstawiła kieliszek na stół i wypowiedziała proste słowo-rozkaz, rysując dłonią w powietrzu nieskomplikowany symbol.
- Jest pewna historia, która ponoć zdarzyła się naprawdę... Tak mówią ci, którzy znają takich, co spotkali tych, o których ona opowiada.

Ułożyła odpowiednio ręce i po chwili zmaterializowała się w nich harfa, niemal tak piękna jak jej własna. Uśmiechnęła się do Assmarthalozujsa i przesunęła palcami po strunach. Delikatne, niesharmonizowane tony wypełniły powietrze i szybko ucichły. Dźwięk był nieco inny niż przywykła Kayla, ale czyż dobry muzyk nie zagra na wszystkim? Rozpoczęła cicho, wydobywając z instrumentu nieśmiałe nuty. Muzyka stopniowo stawała się głośniejsza, aż wypełniła pokój całkowicie. Do coraz odważniejszych tonów dołączył nowy. Mag usłyszał go po raz pierwszy. Kayla śpiewała rzadko, ale gdy już to robiła, ciężko było myśleć o czymś innym.


Zaśpiewała w elfim języku. Jego bogactwo i melodia nadawały się idealnie do historii o uczuciach. Mogła jeszcze przejść na niebiański, ale o ile jej gospodarz mógł znać elfi, o tyle z tym drugim mógł mieć problem. Splatając kolejne słowa, wyśpiewała opowieść o ludzkiej kobiecie i mrocznym elfie - jednym z tych “dobrych” - którzy pokochali się szczerze i gorąco mimo wszelkich różnic. Szli razem przez życie, pokonując wiele trudności. Talent dziewczyny zagwarantował jej boskie błogosławieństwo, by mogła trwać u boku męża całymi latami elfiego życia. Mieli siebie i swoje wsparcie, osiedli w Dolinach, zakładając rodzinę, gdzie ponoć żyją po dziś dzień.

Ostatnie słowa przebrzmiały. Kayla nuciła jeszcze przez chwilę, powoli wyciszając piękną melodię. Nie był to występ godny tego w karczmie, ale nadal trzymał poziom. W głębi duszy wiedziała jednak, że takie historie to tylko w pieśniach. Poczuła ukłucie tęsknoty, ale zamaskowała je kolejnym uprzejmym uśmiechem. Pstryknęła palcami i harfa zniknęła. Spojrzała na maga, ciekawa jego reakcji.

=-=-=-=-=-=
Występy - 24
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 27-01-2013, 23:47   #20
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Kayla & Krwawy Skryba

Assmarthalozujs westchnął głośno, kiedy ostatnie nuty zatarły się w powietrzu. Natychmiast uwolnił dłonie spod połaci materiału składającego się na rękawy jego szaty i nagrodził artystkę oklaskiem.
- Wspaniałe! Wspaniałe! - chwycił za kielich, trącił jego kantem delikatnie naczynie bardki, po czym upił łyk płynu. - Halarahh zaprawdę powinno się cieszyć, iż przybyła tutaj tak wspaniała artystka... Tak, tak. Nie przesadzam. - pogroził jej palcem na wypadek nieśmiałych protestów. - Twój głos, twoje ruchy... Twoje dłonie. - natychmiast spojrzał ku drobnym palcom dziewczyny, sapnął i pochwycił je w swoje szorstkie łapska. - Powiedz... Na czym jeszcze grasz? Jak widzę, ze strunami radzisz sobie wspaniale...

Kayla nie spodziewała się aż tak entuzjastycznej reakcji. Ciężko jej było uwierzyć w to, że mag jest całkowicie szczery. Nie zamierzała jednak protestować w żaden sposób wobec prawionych jej komplementów. Przyjęła je z wystudiowanym, uprzejmym uśmiechem, w myśl ‘jak ktoś ci mówi komplement, to uśmiechasz się i dziękujesz, nieważne jak byłby absurdalny’, tak jak uczyła ją Zalia.
- Dziękuję, panie.
W odpowiedzi na jego pytanie podniosła się z krzesła, stając w efekcie twarzą w twarz z rozmówcą. Spojrzała mu w oczy, a ich usta dzieliły tylko centymetry.
- Mówi się, że kobiety z Calimshanu mają w sobie krew istot żywiołu ognia... - zamruczała, dumna mimo wszystko ze swego pochodzenia - Z każdego instrumentu pod wprawnymi palcami - lub ustami - można wydobyć odpowiedni dźwięk. - zaśmiała się cicho i wskazała mu krzesło - Spocznij, panie, a pokażę ci próbkę innego talentu...

Mag wykonał jej polecenie, zajmując miejsce. Dziewczyna stanęła za nim i uśmiechnęła się lekko do siebie. Misternie splatała wokół mężczyzny sieć, którą musiała w odpowiedniej chwili zaciągnąć. Póki co pozostawała czujna i uważna na jego zachowanie, próbując uśpić jego czujność. Oparła dłonie na ramionach maga i odezwała się łagodnie, miękko:
- Rozluźnij się, panie, to był zapewne kolejny pracowity i emocjonujący dzień.
Zaczęła delikatnie ugniatać ramiona Assmarthalozujsa, starając się wyszukać co bardziej spięte miejsca i przynieść ulgę napiętym mięśniom. Nie było to zbyt łatwe, wziąwszy pod uwagę “atletyczną inaczej” budowę maga. Starała się jednak zrobić co mogła, by dostarczyć mu jako takiej przyjemności.
- Masz niebywale silne dłonie jak na artystkę... - mruknął pod nosem zalany przyjemnością. - Te kobiety z zachodu. Macie coś w sobie, tak tak... - ciągnął dalej ni to do Kayli, ni to do siebie - Jesteście tajemnicze, obce, namiętne... - zadarł głowę starając się zerknąc na jej twarz. - Można by pomyśleć, że jesteście niebezpieczne. - w jego głosie pojawiła się dziwna, niepokojąca nuta.

Rieven nie zaprzestała swojego zabiegu i masowała dalej ramiona i barki maga. Słysząc jednak tę nieokreśloną zmianę w jego głosie, tym bardziej uczuliła się na to, by nie szczędzić ostrożności.
- Jak wspominałam przy bramie, podróżuję wśród różnych osób i grup. Muszę umieć o siebie zadbać, stąd i siła przyszła z czasem. - odpowiedziała łagodnie - Każda kobieta jest na swój sposób niebezpieczna. Po świecie krążą opowieści mówiących o całych miastach i wielkich rodach upadających przez kobiety... - rzuciła lekko, choć zdawała sobie, że stąpa po bardzo, baaardzo cienkim lodzie.
- Ach tak, tak... Wiele, wiele. Sam znam jedną, chcesz posłuchać? - zapytał zadziornie.
- Zawsze chętnie poznaję nowe opowieści. - odpowiedziała, ciekawe, czym zaskoczy ją Assmarthalozujs, bo nie miała wątpliwości, że powie jej coś, czego nie znała do tej pory.
Pochyliła się nieznacznie, a pojedyncze kosmyki długich włosów, musnęły ramiona maga.

- Daaawno, dawno temu... - zaczął jakże nietypowo - Do miasta zbudowanego ze złota, usadowionego pośród śnieżnych szczytów, daleko na północy, przybyła piękna, utalentowana dziewczyna. - uścisnął jej dłoń, przesunął zarośniętym szczeciną policzkiem po jej policzku, po czym ostrożnie wstał, chwytając za wino. - Cudem była nie z tego świata, cenniejszym niżeli całe złoto z jakiego postawiono niezliczone ściany w Złotym Mieście. - teatralnie, a raczej próbując takim ten gest uczynić, przeciągnął ramieniem po jedynie dla siebie widocznym horyzoncie. - Szybko stała się najcenniejszym z klejnotów miasta. Oczarowała wszystkich swym wdziękiem, umiejętnościami. Od handlarzy przez wielkich możnych aż po samego króla. Tak była to kocica... - uśmiechnął się wrednie. - Jej talenty spływały na wszystkich, oplatały, zaciskały się przyjemnie. I nie minęło wiele czasu, aż sam król stracił dla niej głowę. - czarodziej chwycił butelkę i dolał sobie wina. - Opływała złotem, klejnotami, perłami... Wszystkim czego zapragnęła, snując piękne słowa. I kto wie jak ta przygoda by się skończyła gdyby nie wiadomość od pewnego jegomościa... Starego przyjaciela Klejnotu Złotego Miasta, który widział kim dziewczę jest naprawdę. - znad przelewającego się strumienia wina spojrzał na Kaylę.- Straszna kłamczucha, straaaszna powiadam. Król się jednak łudził nadzieją, że doszło do niesamowitego nieporozumienia. Że tym razem kłamczucha okaże się prawdziwym klejnotem i nie będzie łudzić go czułymi słowami, jak to robiła z wieloma wcześniej. Grywając na srebrzystej harfie... - odstawił butelkę.
- Jak sądzisz, jak kończy się ta opowieść?

Historie podobne do bieżących sytuacji zawsze były cholernie niepokojące. Z dwóch względów - po pierwsze mogły być tylko historiami, ale ich bohaterowie w stresie popełniali błędy; po drugie mogły naprowadzić niczego nieświadomą osobę na to, co działo się naprawdę. Chyba że ta osoba już wiedziała i tylko podejmowała grę w kotka i myszkę z kimś, kto z początku był pewien, że wszystko kontroluje...

Rieven zmrużyła lekko oczy i sięgnęła po swój kielich, zanurzyła usta w trunku, dając sobie chwilę na odpowiedź.
- Przypuszczam, że może skończyć się na dwa sposoby. Król, mimo wszystko i wbrew wszystkich obstaje przy swoim, a dziewczyna zostaje u jego boku. Albo... Dziewczyna traci głowę. Tylko tak dosłownie... - zakołowała ponownie trunkiem w naczyniu - A jak było naprawdę, panie? - zapytała, bardzo, ale to bardzo zainteresowana.
- W potoku wielu słów, szczególnie tych miłych, ciężko jest odróżnić prawdę od fałszu. - wzruszył ramionami. - Przyjaciel z dawnych lat dziewczyny, nazwijmy go... - podrapał się po brodzie. - Carl... Piękne imię, prawda? Ostrzegł króla przed słodyczą słów swej fałszywej przyjaciółki... Cóż mógł począc król? - westchnął teatralnie. - Pozwolić, by kobieta dalej zalewała go kłamstwami i grała na swej srebrzystej harfie? - przy słowach tych światło w izbie jakby przygasło, sprawiając, iż cienie spod ścian zbliżyły się w kierunku stołu.

Bardka postanowiła do końca, do ostatniej chwili nie wychodzić z roli. Imię brata wzbudziło w niej dreszcz, który objawił się gęsią skórką na odkrytych ramionach. Odstawiła kieliszek na stół, czując, że wszystko bierze w łeb. Czy to możliwe, żeby wiedział? Może ta notatka...
- Tak, piękne imię. Miałam kiedyś brata o tym imieniu... - mruknęła z pewną melancholią - Czy przyjaciółka króla Złotego Miasta... Czy nikt nigdy nie dociekał, jaki był powód jej działań? - spojrzała odważnie na rozmówcę.
- A czy pięknym damom przystoi kłamac? Kiedykolwiek? Hmmm?- zmarszczył czoło. - Nie wydaję mi się. Jednak... - uniósł wskazujący palec i powstał od stołu, ruszając w powolny i krótki “spacer”. - Mawiają: “Prawda cie wyzwoli”. Może gdyby kłamczucha wyjawiła wszystko królowi... Porozmawiała miast mydlic mu oczy? W każdym kryje się odrobina łaski. Ku zbawieniu tych, którzy pragną żyć. - pokiwał głową do samego siebie.
Serce Kayli wpadło w taki galop, że krew dosłownie szumiała jej w uszach. Oparła rękę o blat, by zniwelować jej drżenie.
- Trudno mi oceniać jej postępowanie. Być może miała solidny powód, by tak się zachować. - przywołała kolejny uśmiech na usta.
Pół biedy, gdyby mag był niezrzeszony, a otwarte zadarcie z nim nie oznaczałoby zadarcia z całym bractwem.
- A gdyby prawda i tak prowadziła ją do zguby z ręki króla? Może kłamstwa i oczarowanie były jej jedyną szansą, która w razie porażki i tak prowadziła na zatracenie? - wzruszyła lekko ramionami - Nic nigdy nie jest tylko czarno i białe.
Skurczybyk był dobry.
- Nie otrzymają łaski Ci, którzy nią gardzą. - wzruszył ramionami. - Widocznie, nie zależy im na niej.
Spojrzał w kierunku drzwi, za którymi w tej samej chwili rozległ się krzyk Marka.
- Ale jeśli nie po dobroci, prawdy dociekać można innymi sposobami, prawda?

Dziewczyna wzdrygnęła się na krzyk chłopaka. Skrzyżowała ramiona na piersi i oparła się biodrem o stół, odwracając się ku magowi.
- Od kiedy wiedziałeś? - jej usta wykrzywił smętny cień uśmiechu.
- W interesach tak już jest panno Rieven. Rączka rączkę głaszcze... - wzruszył ramionami. - Pilnuj interesów swych przyjaciół, a oni zadbają o twoje plecy. Przyznaję, że gdyby nie oni z pewnością osiągnęła byś swój cel... Jaki by on nie był. - uśmiechnął się szeroko ukazując żółte zęby. - Dostrzegł cię i popędził tutaj. - skierował swoje spojrzenie na dziurę w stole, jaka powstała od ostrza sztyletu. - I zdradził kim jesteś.
Czyli wychodziło na to, że była tak blisko. List... Szlag by ich.
- Gratuluję. Więc... Carl już wie. - stwierdziła raczej, niż zapytała - Podał ci instrukcje, co ze mną zrobić?
- A więc tak brzmi twój głos, kiedy nie otulasz go sztucznymi emocjami? - sapnął. - I proszę, nie nie doceniaj mnie tylko dlatego, że skusiłem się na twe wdzięki. O nie... - zarzucił ramieniem, powodując iż płomienie z lamp oliwnych strzeliły w powietrze. - Jestem bratem Szponem! - huknął nagle głośno. - My dobrze wiemy co się robi z wrogami! Mogę zmienić cię na popiół, utopić we własnych łzach albo sprawić, że czerwie pożrą twe ciało od środka... Co zechcę. Tak dokładnie ubrał to w słowa Twój, drogi brat.

Nie sądziła, że to ją może jeszcze zaboleć. Chyba do końca miała nadzieję, że uda jej się z Carlem porozmawiać normalnie po raz pierwszy od tylu lat... Ogień w jej krwi, być może nawet ten sam, o którym mówiła magowi, zapłonął. Uniosła dumnie podbródek i wycedziła w odpowiedzi na jego dictum.
- Proszę, nie myśl, że byłabym tutaj, gdyby nie było mi to do czegoś potrzebne... Sama w życiu nie zainteresowałabym się kimś takim. - opuściła ręce i rozłożyła ciężar ciała na obu nogach, by móc w razie czego zareagować - Zakładam, że drogi Carl nie wyjawił ci żadnych powodów? Pewnie nie wtajemniczył zwykłego pionka w swe prywatne sprawy...

Twarz czarodzieja wypełnił gniew. Mięśnie spięły się mocno, powieki rozwarły szeroko upodabniając jego oblicze demonowi. Wewnątrz zaciśniętej niemal w pięść dłoni pojawiły się iskry, by po chwili pofrunąć w kierunku Kayli, zbite w zgrabną, gorejącą kulę.
Dziewczyna już czuła na skórze swej twarzy narastające ciepło. Jej zbliżający się przerażająco szybko blask niemal ją oślepił... Na całe szczęście zadziałał instynkt. Odchyliła się z całej siły, przewracając przy tym krzesło. Płomienie liznęły jej odkryte ramię i uderzyły w ścianę... Izbą wstrząsnęła eksplozja. Pokruszone szyby posypały się po dywanie, podobnie jak lampy i kielichy. Stół, krzesła... Wszystko albo poszybowało dalej, albo stało się niewidoczne w kłębach gęstego, gryzącego gardło dymu. W tej chwili widziała tylko swoją okopconą dłoń ułożoną na miękkim dywanie pokrytym drobinkami szkła.

Ramię piekło ją okropnie. Czuła swą spalonej skóry, od którego zrobiło jej się na moment słabo. Dym wciskał się w nos i gardło, gryząc i utrudniając oddychanie. Krztusiła się, pokasłując. Miała jedynie nadzieję, że Assmarthalozujs też ma problem z widocznością. Szybko pozbierała myśli i starała się ocenić, gdzie są drzwi, by na czworaka podążyć w tamtym kierunku. Musiała wydostać się stąd za wszelką cenę.
Usłyszała kroki gdzieś przed sobą... Niewyraźne, stłumione. Po sekundzie zawyły zawiasy w drzwiach:
- Panno Rieven...Panno Rieven... Ży... Żyje panienka? - wydyszał ciężko Marek gdzie zza kurtyny dymu.
- I niech ciebie szakale rozerwą na strzępy bękarcie! - tym razem usłyszała głos czarodzieja, gdzieś za jej plecami. Krzyk przerodził się szybko w cichą inkantację zaklęcia.
- Marku, uciekaj! - zawołała do chłopaka, natychmiast, gdy tylko posłyszała wypowiadane zaklęcie.
Nie zastanawiała się nawet nad tym, co sprezentuje im Szpon tym razem. Sama wstała, nie dbając o to, w jakim stanie jest suknia i rzuciła się ku otwartym już drzwiom.

Tym razem usłyszała paniczne kroki chłopaka, który zapewne posłuchał się jej... Sama poderwała się z ziemi, drąc i tak postrzępioną suknię jeszcze bardziej. Pośród syków płomieni wspinających się po ścianie za jej plecami, dalej słyszała słowa zaklęcia płynące z ust Szpona. I gdy jej cel- otworzone przez Marka drzwi- wydawał się już bliski, kiedy chwyciła za próg swą dłonią ból wbił się gdzieś między jej łopatki. To co poczuła na swej skórze zbyt łaskawie określić można by pojęciem “żar”. Siła wybuchu wypchnęła ją z pokoju, ciskając prosto na ścianę po drugiej stronie. Niemal bezwładnie zsunęła się na przesłonięty płótnem pomnik, którym posilały się waśnie płomienie.
Ból i odrzut zamroczyły ją na chwilę. Uderzyła o coś, nie bardzo zdając sobie sprawę o co. Momentalnie jej twarz spłynęła łzami. Zacisnęła usta, czując posmak własnej krwi na języku. Bolało, więc jeszcze żyła. Choć przypuszczała, że kolejnego takiego ataku już nie przetrwa. Musiała wstać, musiała podnieść się, nim on przyjdzie i wyskanduje kolejne zaklęcie. Tak jak determinacja mogła być wredną suką, tak mogła czasem uratować życie. Walcząc ze sobą o każdy centymetr, Kayla podniosła się, wspierając się ręką o ścianę. Spalone do mięsa plecy piekły przy każdym, najlżejszym ruchu.
~ Nie, Carl, nie wyręczysz się kimś innym... Będziesz musiał zabić mnie własnoręcznie. ~ myśli o bracie dodawały jej sił.
Powlokła się w kierunku, w którym - jak sądziła - znajdowało się wyjście. Odeszła najdalej i najszybciej jak mogła. Nim mogła zniknąć za załomem korytarza, wyśpiewała cichą inkantację wywołując dźwięki imitujące kroki pod drugiej stronie korytarza. Miała nadzieję, że mag da się nabrać i pójdzie w przeciwnym kierunku niż ona. Musiała oddalić się jeszcze trochę, by móc skorzystać z magii leczącej.

=-=-=-=-=-=
rzut na refleks - 16 vs 16 - udany
obrażenia -50% - 11
rzut na refleks - 8 vs 16 - krytycznie nieudany
obrażenia - 22
Kayla rzuca widmowy odgłos
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172