Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-11-2012, 15:02   #1
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[FR] Opowieść zapisana krwią.

Wstęp
Miasto Magów


Wiele jest miast, które określa się mianem "cudownych", "magicznych", "mistycznych", "niesamowitych". Tutaj, w krainie skrytej za pasmem ostrych niczym smocze kły gór zwanej Halruaa, słowa te pozostawiają jedynie gorzki posmak w ustach... Niedosyt, szczególnie irytujący dla tych, którzy mistrzem słowa wszelakiego się zwą. Wielu bowiem poetów, arcymistrzów w swej dziedzinie, próbowało już w swych dziełach zanieść niesamowite obrazy z tej krainy dalej na północ. Wszystkich jednak trawiło to samo podłe uczucie ubogości ich opisów. Ni jak nie potrafili odnaleźć w językach tego świata słów, które oddały by wspaniałość całej Tej ziemi jak i jej serca, esencji - Halarahh. Stąd też już na wstępie, z wielką pokorą, Skryba te słowa spisujący, będzie miał czelność prosić czytelnika o wybaczenie mu jego ubytków w talencie operowania słowem... Daleko jest mu bowiem do Wielkich, którzy już nie raz rwali sobie posiwiałe włosy z głowy starając się oddać coś co dla słowa pisanego po dziś dzień pozostaje nieuchwytne...
Ta opowieść nie ma na celu wyniesienia na piedestały piękna tej krainy. Oddania blasku wspaniałości ją wypełniających. Będzie to historia zapisana krwią tych, którzy mieli nieszczęście odnaleźć się tutaj w czasie zapomnianym. Przemilczanym przez większość historyków i poetów niezdolnych doszukać się czegoś wartościowego, godnego zapamiętania w wydarzeniach wypisanych na tych stronicach.
Byc może z tych samych powodów co wcześniej - trudno bowiem pisać o koszmarach tak samo jak o wspaniałościach przez rozum ledwie ogarnianych. Z drugiej strony, rzadko kto pisać pragnie o sprawach tak okrutnych. O czasach kiedy krew nasyconą mocą splotu przelewano w ilościach do tej pory nikomu nieznanych...
Jak każda i ta opowieść ma swój niewinny początek.



Halarahh

Stawiając pierwszy krok na równie rozlewającej się od stóp gór niczym ocean u wyjścia z portu, podróżnik po raz pierwszy od dłuższego czasu mógł się poczuć bezpieczny. Oddać się w objęcia chwilowego zapomnienia górskie giganty i inne plugastwa czające się pośród zboczy i dolin, niczym strażnicy na posterunku. Porównanie jest to wybitnie trafne, pasmo górskie odgradza Halruaa od krain leżących na północy i wschodzie niczym wielki mur. Jednak nawet jego dzicy i skorzy do uniesień w boju strażnicy nie posiadają odwagi by narazić się magom trzymającym piecze nad tą krainą.
Trakty, choć ich niewiele, są tutaj wyjątkowo bezpieczne, co raduje strudzonego podróżnika, w szczególności takiego, który miał okazję podążać wieloma podobnymi w innych częściach Fearunu. Tylko głupsi z oprychów, pozbawieni instynktu samozachowawczego, porywali się na podróżnych - potencjalnych gości potężnych magów tej krainy. Ci mądrzejsi zaś wiedzieli, że prawdziwych bogactw należy szukać gdzie indziej...
Już po przebyciu kilku kilometrów ujawniała się jednak pewna tęsknota za klimatem panującym wśród szczytów. Chociaż daleko było do ogarniętego złą sławą, a pozostającego w pewnym sąsiedztwie, półwyspu Chultckiego, to jednak i temperatura, i wilgotność powietrza prędko dawały się we znaki. Rozciągające się po horyzont równiny, jedynie miejscami poprzecinane imponującymi, tropikalnymi lasami (co bardziej doświadczony podróżnik wiedział, że szukanie w nich cienia i ochłody jest równie beznadziejne co zatykanie rany po mieczu palcem) stawały się zmorą... Przyprawiając o myśl "Czy nie trafiłem z deszczu pod rynnę?". Zajazdy były tutaj rzadkością, niemniej jednak wytrwały podróżnik już pierwszego wieczoru swej wędrówki cieszyć się mógł schłodzonym piwem, smacznym, duszonym mięsem jak i własnym kątem. Jednocześnie już w miejscu tak pospolitym, określanym w większości miejsc na tym świecie jako "przydrożna buda", dało się poczuc przedsmak wspaniałości w stolicy kraju - Halarahh, o której snuto wiele niesamowitych, trudnych do uwierzenia opowieści. Kegi z piwem chłodził magiczny strumień wydobywający się z łbów kamiennych rzeźb smoków. Stoły były jedynie blatami lewitującymi w powietrzu, zaś tych którzy poprosili o chłodny bimber czekała niespodzianka! Kostki lodu tworzone na ich własnych oczach rękami oberżysty, któremu wyglądem daleko było do czarodzieja...

Po dwóch dniach marszu na horyzoncie wyrastały już dziwaczne, strzeliste kształty. Często odchylające się od pionu w trudny do pojęcia sposób, mimo to smagając swymi wierzchołkami spacerujące po niebie chmury. Przy odrobinie szczęścia można było dostrzec również zapierające dech w piersiach żaglowce-statki powietrzne, snujące się w powietrzu z równą gracją co te bardziej "codzienne" po wodzie. Kto zasięgnął wiedzy o tym miejscu nim rozpoczął swoją podróż był mniej zdziwiony tym widokiem. Każdy niemal zapisek wspominał o szybujących statkach, których mieszkańcy Halruaa posiadać mieli całą flotę.
Dopiero po kolejnych kilku godzinach, kiedy to las otaczający pierścieniem stolicę nieco się przerzedzał oczom ukazywały się kamienne, poprzecinane pręgami stali mury. Na ich powierzchni, w wielu miejscach, wyryto kolosalnych rozmiarów runy ochronne. Plotki głosiły, że jedynie nocą odrkyc można było wspaniałość tego widoku, kiedy te starożytne dzieła magów chłoną światło księżyca promieniejąc siłą tysięcy pochodni.
Nie sposób pominąć niewielkich "osad" jakie utworzyły się przy drodze, zaledwie kilka metrów przed miejskimi bramami. Te tanie gospody, podobne tym, które spotkać można na trakcie prowadzącym od gór aż do stolicy, raczej nie cieszyły się wielką popularnością, jednak z racji niewielkich rozmiarów (jak na stolicę państwa) Halarahh, czasami znalazł się klient i dla nich. Najczęściej służący czy najemnik, na którego nocleg pracodawca nie chciał wydawać dodatkowych złotych monet po drugiej stronie bramy, czy też zwyczajnie(co się zdarzało) nie wystarczyło już tam dla niego miejsca. Taka sytuacja nie miała jednak w Halarahh miejsca od kilkudziesięciu lat. Przyjezdni zwykli raczej odwiedzać stolicę narodu magów w ilościach mało imponujących, łatwych do osadzenia w tawernach miejskich, czy też do ugoszczenia w posiadłościach samych magów.
Zatrzymując się prze jedną z potężnych bram strzegących mieszkańców stolicy przed nieproszonymi gośćmi, podróżnik zmuszony był już zadzierać głowę by dostrzec szczyty niesamowitych, strzelistych budowli wznoszących się wysoko ponad mury. Same bramy były zjawiskiem nie mniej zadziwiającym niżeli te budowle, czy rozświetlone mury... Potężne wrota, wykonane były z nienaturalnie długich pasm drewna, przecięte w poprzek potężnymi, żelaznym zbrojeniem. Po ich bokach zwisały ku ziemi dwa, zdobione odważniki. Podobnie jak mury i one opisane zostały magicznymi runami. Te jednak wypełniały się światłem dopiero za wolą czarodzieja stróżującego przed bramą, opadając w kierunku ziemi i wprawiając potężne skrzydła w ruch... Ukazując przybyszowi wspaniałości skryte po drugiej stronie.




Po drugiej stronie bram wszelkie prawa rządzące światem zdawały się tracić na znaczeniu. Byc może zwyczajnie przestawały tutaj istnieć? Na pewno nie jeden słyszał opowieści o znamienitych, elfich siedzibach. O budynkach stworzonych z kryształów nieskazitelnych niczym cera samych twórców. O magicznych ścieżkach prowadzących często wzdłuż sufitów lub po stromych zboczach. O unoszących się w powietrzu budowlach... W tym miejscu jednak wszystko, dosłownie wszystko, wydawało się postawione na głowie.
Budowle niepasujące do siebie wzajemnie. Wyrwane każda z innego świata... Wieże- chociaż jest to określenie trywialne, nie oddające złożoności i znakomitości tych monumentów - wyrastały nad mniejsze domostwa, niczym potężne dęby z pańskich ogrodów, gdzieś z serca miasta. Często trudno było sprecyzować słowami czym tak naprawdę są... Wygięte niczym sękate laski, to znowu bryłowate sześciany lewitujące nad ziemią. Zlane, jakby stworzone z żywego ciała. Istniały też budowle przypominające dzieło insektów... Ba! Majestatyczne budowle nieraz przypominały swym kształtem same zwierzęta: lwy, sowy, orły, smoki. "Przerost formy nad treścią..."- z pewnością pomyślałby podróżnik przytłoczony majestatem tego miejsca.
Pozostałe budynki, o bardziej skromnej fasadzie, wydawały się jedynie wypełnieniem pustej przestrzeni pomiędzy monumentalnymi budowlami magów. Zaglądając do wnętrza większości z nich, szybko dochodziło się do wniosku, że i tutaj mistrzowie splotu przyłożyli swoją dłoń.
Wiele z nich wydawało się ciasnych, wbitych w szereg między pozostałe niczym gwóźdź. Przekraczając próg miało się jednak przekonanie, że są o wiele bardziej przestronne niżeli można by się było tego spodziewać. Czasami wręcz przybysz zza bram przecierał swe oczy, wkraczając do niewielkiego budyneczku wciśniętego pomiędzy wiele mu podobnych, lecz wbrew oczekiwaniom jego oczom ukazywała się przestronna, zdolna pomieścić dziesiątki osób wraz z dobytkiem życia izba.

Wielkim błędem, grzechem wręcz, byłoby nie wspomnieć o innej wspaniałej budowli, składającej się na urok Halarahh... Która w równie mocno, a może i bardziej, uderzała w świadomość wędrowca. Patrząc na nią mógł on mieć pewność, że podobnego widoku nie uświadczy jak Fearun szeroki. Mowa tutaj o wspaniałej, monumentalnej wręcz budowli służącej jako przystań dla szybujących statków, z których to Halaruaa słynie. Kompleks budynków, wzniesionych na platformach, skupiający się dookoła jednej, potężnej fortecy. Magiczna technologia tak pilnie strzeżona przez, mimo że podzielonych na frakcję, najwyższych magów narodu.
Przystań wzniesiono na najgłębszej części miasta, daleko od murów i skupionych w jego sercu wież. Tuż nad brzegiem słonowodnego Jeziora Halruaa, którego wody uważane były za bezwzględne i wymieszane w ponurych proporcjach z krwią nieostrożnych rybaków czy pyszałkowatych najeźdźców. Była to bowiem jedyna droga do tej krainy dla tych, którzy obawiali się słynnej Ściany Halruaa - wspomnianych wcześniej pasm górskich- a mniej straszną była dla nich wizja opłynięcia Chultu i jego owianych złą sławą wód.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 18-11-2012 o 22:56.
Mizuki jest offline  
Stary 22-11-2012, 23:52   #2
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NtaSEjfm36k&feature=BFa&list=PLF2C2769EFAF 0E992[/MEDIA]


Kayla Rieven
Brama Kupców [mapa 4]

Doświadczona podróżniczka, która śmiało rzec mogła "wiele widziałam w życiu" teraz z pewną dozą ekscytacji przypatrywała się wyrastającym na horyzoncie wieżom. Ich sylwetki były bardzo wyraźnie zarysowane na tle błękitnego, bezchmurnego nieba. Związana z tym wspaniała - o ile ktoś lubi ukrop - pogoda pozwoliła jej ujrzeć również szybujące po niebie magiczne okręty. Plotki o nich niosły się daleko na północ- z ust do ust, bądź też za sprawą cudu jakim bez wątpienia jest słowo pisane. Widok ten na chwilę obudził w niej duszę odkrywcy, pozwalając zapomnieć o rzeczach jakie ściągnęły ją pod bramy Halarahh.
Drzewa w końcu ustąpiły miejsca trawiastej równinie, która kilkukilometrowym pasem otaczała mury miasta. Na te z kolei miała teraz wspaniały widok. Spokojne, niewzruszone Halarahh...? Coś nie pasowało do tego pejzażu i nawet orkowy barbarzyńca o obitej pałką czaszce natychmiast wskazałby dzikie tłumy, warujące u bram. Już nawet z tej odległości dostrzegła setki postaci, rozmiarów mrówek, tłoczące się obok siebie i chatek ustawionych wzdłuż drogi. "Dzikie miasteczko"- jak określić można było zbiorowisko niepasujących do siebie ani stylem ani kształtem domostw przeżywało właśnie istne oblężenie. Jego skale dziewczyna zrozumiała dopiero przybliżywszy się do osady.
Wozy i ciągnące je zwierzęta, wielkie skrzynie jakimi wyładowane były naczepy i te które zestawiono gdzieś na bok. Kupcy, podróżnicy i typki o bardziej zakazanych gębach. Nad identyfikacją źródła ich zarobków nie trzeba było się długo zastanawiać. Całemu harmiderowi mocy dodawały okrzyki miejscowych, zapewne właścicieli zapuszczonych zajazdów, które przebijały się nawet przez ogólną wrzawę tutaj panującą.
- Piwo, wino, gorzołka!- wrzasnęła zdawałoby się niemal do ucha Kayli gruba "dama" w poszarpanej spódnicy. - Najlepiej i najłoskowiej dla sakwy! Tylko w Kuksańcu Umorloka!- teatralnie wyrzuciła ramię za siebie wskazując na wspomniany przybytek. Rudera może i to nie była, jednak na szlakach człowiek uczy się rozpoznawać te tawerny w których piwo jest tanie i przechodzi przez przełyk, od tych gdzie doprawia się je moczem... Albo bogowie jedyni wiedzą czym. Kuksaniec Umarlaka, cóż za barwna nazwa dla karczmy witającej pod murami przybyszów, otaczała aura (może tylko w jej własnej głowie?) kwaśnego jak ocet wina, śmierdzącego jak oddech goblina piwa i pieczeni z pieszczochów każdego miasta- szczurów.
Baba szybko straciła zainteresowanie panną Rieven posyłając motto handlowe dalej w tłum. Chętni znaleźli się szybko, co wielkim zaskoczeniem nie było... Pozostałe zajazdy, karczmy i tawerny zdawały się pękać w szwach. W kilku z nich goście, najpewniej kupcy, stołowali się na własnych skrzyniach z inwentarzem ustawionych na błocie u fasady budynku. Specjalnie dla nich służki wynosiły na zewnątrz dzbany z trunkami i mniej lub bardziej udane pieczenie.
Im bliżej murów miasta tym tłum gęstniał. Zmuszona do przeciskania się pomiędzy stojącymi w miejscu podróżnikami Kayla często słyszała w swoim kierunku słowa:"Paniusia tak się nie pcha! I tak już nikogo ni chcą przepościć psubraty!". Może naiwność, a może wiara w swoje zdolności nie pozwalała się jej jednak przejmować tymi ostrzeżeniami. Z uporem kapłana niosącego światło wiary brnęła dalej i dalej... Byle bliżej potężnej bramy.
-Mam zaproszenie od magistra z uniwersytetu!- usłyszała zbulwersowany, piskliwy głos kiedy dotarła przed "scenę". Miejsce gdzie zbita masa ludzkich ciał miała swój kres, tuż u stóp bramy i przed obliczem trzech, odzianych w granatowe szaty czarodziei. Gnom o połyskującej łysinie pieklił się właśnie przed jednym z nich, wymachując pięścią w kierunku roześmianych jegomości o podejrzanych buźkach.
- Wpuszczasz ich?! Jestem kupcem, przyjeżdżam tutaj od lat! Ja nie mogę wejśc do miasta a takie szemrane typy wpuszczasz? Co ci odczynniki alchemiczne oczy poparzyły?! Przecie te obdartusy tutaj po nic innego jak po kłopoty!
Gonom pieniacz, co zapewne w zawodzie kupca nie pomagało mu bardzo, mógł mieć trochę racji. Tylko głupiec wziąłby bowiem grupkę mężczyzn za kogoś innego niżeli oprychów o czarnych jak ich własne zęby charakterach. Toporki, miecze, sztylety gęsto powciskane za skórzane pasy wszak nie pomagały w niańczeniu dzieci czy też segregowaniu ksiąg.
- Mają zaproszenie pisemne.- oznajmił oschle jeden z magów przeganiając kupca gestem ręki.- Nastę...
- Ja nie potrzebuje zaproszenia! Przyjeżdżam tu od lat! Ja mam przyjaciół w tym mieście, możesz jeszcze tego gorzko pożałować!

Mężczyźni z podejrzanej grupki pokiwali jedynie głowami, po czym odmaszerowali w kierunku uchylonej nieznacznie bramy.
- Nie zdzierżę!- warknął kupiec dając krok w kierunku bramy. Prawie o jeden za dużo, gdyż natychmiast pojawiła się przed nim zapora z płomieni.
- Ostrzegam po raz ostatni.- warknął czarodziei w ciemnej szacie, kiwając ostrzegawczo palcem przed nosem gnoma. Przy zajściu tym uwagę Kayli zwrócił symbol jaki strażnik bramy miał wytatuowany na prawej dłoni, tuż za kciukiem.


- Policzymy się jeszcze za to... Zapamiętaj sobie panie...
- Assmarthalozujs. Nie ma pan zaproszenia, bez niego nie mam prawa wpuścic za bramy nikogo więcej. Nie rozumiem zatem o co chodzi?
- wypowiedział ze stoickim spokojem.
- Chuj ci w dupie chodzi! O!- zagroził jeszcze raz pięścią, po czym ruszył w kierunku swojego pozostawionego w tyle wozu.
- Zaproszenie...skurwysyn...jak na bal...- mamrotał niezadowolony pod nosem oddalając się od bramy.
Aeron w swym liście nie wspominał słowem o konieczności posiadania zaproszenia. Sam też nie był mieszkańcem Halarahh, zatem nie było się co łudzić- skrawek papieru zapełniony jego pismem nie otworzy jej bramy... Pozostało zatem wymyślić coś sprytniejszego niż stary gnom. Zadziałać atutami, które sprezentował jej los. Z nieśmiałym uśmiechem na twarzy i pewnym krokiem ruszyła ku czarodziejom, a konkretnie stojącemu po środku Assmarthalozujsowi.


Halvard Hrodebertsson
Brama Mądrości Mystry

W czasie gdy Rieven rozpoczynała słowne podchody do strażnika bramy inny, jeszcze nie świadomy czekających go kłopotów, mężczyzna kierował swe kroki ku Mądrości Mystry. I on poczuł napływający do serca niepokój ujrzawszy tłumy zgromadzone u bramy. Drobne wciąż postacie wypełniające każdą, najdrobniejszą szczelinę pomiędzy zbitymi jakby na szybko domkami - Dzikim miasteczkiem. To tutaj było o wiele większe niżeli wzniesione przy bramie Kupców, biorąc jednak po uwagę ilość petentów... Sytuacja nie prezentowała się tutaj lepiej.
Całe tabuny kupców, opryszków, podróżników, uważających się za magów person czy rolników zawalały drogę aż pod sam mur. Przydrożne gospody pękały w szwach obsługując nawet tych gości, którzy postanowili sami zapewnić sobie stolik gdzieś przed budynkiem. Co jakiś czas słyszeć się dało gromki śmiech, kiedy jakiś z oprychów postanowił klepnąć karczemną dziewkę w tyłek czy podstawić jej nogę. Jednak przede wszystkim w zmysły uderzała aura niezadowolenia, wręcz gniewu. Ten wypisany był na twarzach i tak już nieciekawych z punkty widzenia uczciwego obywatela. Halvard w swych wędrówkach nie raz, nie dwa miał okazję podziwiać takie facjaty, o szalenie podobnej mimice i ekspresji... Byli niczym dziki pies, przywiązany do cienkiej liny. Nikt nie mógłbyc pewny kiedy taki zerwie się z uwięzi i pokąsa, może nawet zagryzie co mu pod pysk podejdzie. Obłęd bywa bardziej zabójczy niż inteligentne, przebiegłe zło. A w szranki stawać może z nim jedynie fundamentalny fanatyzm.
W pobliżu bramy grobowe nastoje przeradzały się w coś na skraju wrzenia. W oczy rzucały się dłonie coraz mocniej zaciśnięte na rękojeściach.
Brama znalazła się w zasięgu wzroku Halvarda. Pierścień wzburzonych przybyszy ciasno zaciskał się na kilkuosobowej grupce magów. Szybko wypatrzył również paru z nich rozsianych pośród tłumu, sprawdzających ich papiery bądź też uspokajających w mniej wyszukany sposób. Prochem ognia nie przygasisz...
Zaskoczeniem zatem nie był kamień, który w końcu poszybował w kierunku jednego z czarodziei. Zakapturzony jegomość padł na ziemię, a spod jego skroni rozlała się na piach posoka.
- I dobre ta no skurwysnowi, ta!- warknął elokwentnie jegomość za plecami łowcy, na co jego nowi, sytuacyjni ziomkowie chwycili za broń.
- Pokażem tym zasrańcum kto tu yst najwinkszy jebaka!
Zerwali się do przodu, rozpychając tłum łokciami. Jednak nim na dobre podjęli prawdziwą walkę zdzieliła ich po pysku wyższa sztuka wojenna, jaką bez wątpienia jest magia. Świetliste pociski pomknęły wśród wzburzonego tłumu dopadając bezbłędnie właściwych pieniaczy. Zamarli w półkroku. Zdawało się, że ich mięśnie nagle zamarły, zasnęły... Opadli plackiem na piach, a otaczająca ich gawiedź uznała moment ten za najlepszy do zorganizowanego odwrotu.
Czarodzieje ruszyli pewnym krokiem przed siebie, a z ich twarzy nie trudno było odczytać zadowolenia jakie wywołała u nich panika jeszcze przed chwilą tak śmiałego tłumu. Chcąc nie chcąc i Halvard został poniesiony przez prąd cielistej rzeki. Odbijał się od ramienia do ramienia i na nic przydały się mu przekleństwa, groźby. Mimo wszystko każdy z hałastry bardziej obawiał się co najmniej niezadowolonych mistrzów sztuk magicznych. Kiedy pędząca gawiedź miała już ostatecznie go pochłonąć stało się coś czego z pewnością spodziewał się najmniej...
Tłum za jego plecami, w kierunku którym właśnie "leciał", rozstąpił się... Odbierając podparcie. Łowca poczuł jedynie uderzenie na kark i usłyszał trzask czegoś szklanego. Zaś gdy uniósł ponownie głowę dostrzegł z boku resztki szklanego flakonika i wsiąkający w piach, błękitny niczym jedwabny szal płyn.
Dopiero po kilu sekundach skupił swoją uwagę na parze butów wyłaniającej się gdzieś zza niej... Jakby z oddali, choć było to ledwie dwa metry.
- Teraz przesadziłeś prostaku...- unosząc wzrok dostrzegł wykrzywioną gniewem, brodatą twarz skrytą pod granatowym kapturem. - Atak na Obrońcę Halarahh nie będzie tolerowany... A ta mikstura była warta więcej niż twe życie. Zatem...- z głębokiego rękawa szaty wyłoniła się dłoń opatrzona wytatuowanym symbolem, tuz za kciukiem. Wraz ze słowami wypływającymi z jego ust szalenie szybko, dłoń otaczała coraz wyraźniejsza poświata. Nim jednak ostateczne słowo mocy wypłynęło z jego ust... Kolejna niespodzianka?
- A może tak spróbujesz się z kimś równie bezwzględnym Maastiriusie?
Ogarnięta aurą dłoń zawisła nad Halvardem, kiedy ochrypły, wręcz zgrzytliwy głos wydobył się zza jego pleców.
Czarodziej jak i sam obalony powędrowali spojrzeniem do źródła. Kobieta, choć tylko smukłe, zwykłe tejże płci kształty naprowadzały na tę myśl. Jej strój składał się ze strzępów złocisto-czarnego materiału i kilku płatów oprawionej skóry. Im wyżej tym "sytuacja" udziwniała się jeszcze bardziej. Smukłą, zdawałoby się kruchą szyję ozdabiały skórzane, posplatane ze sobą rzemyki. Twarz zdawała się niezdolna do wyrażania emocji. Prawe oko było niespotykanej, z pewnością nienaturalnej barwy. Złocista tęczówka osadzona na czarnym niczym węgiel "białku". Drugie przesłaniała zaś skórzana opaska z dziwnym, wytłoczonym na powierzchni symbolem. Całkowicie nieznajomym dla Halvarda. Eklektycznego wyglądu dopełniała fryzura - zebrane za pomocą szmatki włosy, a raczej warkoczyki ze wplecionymi paciorkami, pomiędzy które poprzetykane były czarne, krucze pióra.
- Nie wtrącaj się Quuanti. To sprawa Obrońców...- mruknął czarodziej cały czas unosząc dłoń nad głową zdezorientowanego łowcy.
- To mój gość a z tego co widzę próbujesz go uśmiercić. - postawiła kilka kroków w kierunku czarodzieja. - Przyznasz, że w takim wypadku jest to po trosze moja sprawa, hmm?
Zapadła chwila długiego, napiętego milczenia. Gawiedź jakby zapomniała o oddechu kostuchy, jeszcze przed chwila odczuwalnym na karkach i teraz każdy zakuty ryj gapił się w uroczą scenkę niczym sroka w gnat. Sam czarodziej wędrował spojrzeniem od Quuanti do Halvarda i z powrotem.
- Chyba nie sądzisz, że się Ciebie boje wiedźmo?- sapnął w końcu.
- Strach? To takie banalne uczucie...- złote oko wpatrywało się w Obrońcę bez najmniejszego ruchu. Halvard dostrzegł, że pod wpływem ochrypłego głosu dłoń wisząca na nim niczym katowski topór lekko drgnęła.
- Nie mam na to czasu. Obłęd...- odstąpił kryjąc dłoń w rękawie szaty. -Twój przyjaciel czy nie... Nie przejdzie przez bramy Halarahh póki żyję.
- Kusisz los, pięknisiu.
- Nawet Ty nie jesteś tak głupia.
- wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie, posyłając jeszcze jedno pogardliwe spojrzenie Halvardowi. - Zapamiętam cię...

Zadziwiające jak szybko wszystko wróciło do "normy". W miejsce ciszy pojawił się ponownie gwar. Przyśpiewki bardów, którzy talentem operowali podobnym co chór molestowanych ministrantów. Niewybredni przybysze klepali po tyłkach karczemne dziewki roznoszące wino, boki przy tym zrywając. Kupcy zaś przekrzykiwali się oburzeni an miejscowe władze. Halvardowi ciężko było jednak powrócic do stanu emocjonalnego sprzed kilku chwil... Szczególnie ze złotym okiem Quuanti zawieszonym na karku.
Kiedy wstał zbliżyła się do niego i bezwstydnie powędrowała ręką po torsie, chwytając w palce jego naszyjnik.
- Wilcze uszy... Halvard Hordebertsson jak mniemam?-puściła pamiątkę w równie bezczelny sposób. - Pracuje z Aeronem. Ale nie możemy tutaj rozmawiac. Jeśli nie odwidziało ci się jeszcze z nim spotkać...Chodź za mną. Już i tak wiedzą, że jesteś ze mną. - skierowała oko na magów u bram.- A słuch mają jak przyzwoitka na czatach.
Minęła go niemalże obojętnie kierując się ku jednej z zapuszczonych tawerny stojącej nieco na uboczu dzikiego miasteczka, w pobliżu murów. Szyld z napisem "Pod Murem" nie zwiastował wysokiej inteligencji, a na pewno pomysłowości właściciela...
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 23-11-2012, 00:48   #3
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu

Droga z Calimshanu do Halruaa była najdalszą podróżą w dotychczasowym życiu Kayli. Przeczytawszy list od Aerona, decyzję o wyjeździe podjęła bez wahania. Po prostu spakowała się i ruszyła w drogę. Z nikim nie musiała się żegnać, niczego nie musiała zostawiać pod czyjąkolwiek opieką. Godne politowania? Smutne? Być może, ale w chwili opuszczenia miasta nie mogło być wygodniejsze. Podróż w samotności przez takie połacie świata byłaby co najmniej głupia. Na szczęście utalentowane osoby potrafiące umilić wieczór opowiastką, muzyką czy dobrym widowiskiem były mile widziane zarówno na lądzie, jak i na morzu. Umiejętności, które nabyła do tej pory, pozwalały jej ze spokojem trzymać się z daleka od podejrzanych osobników. Zaś urok osobisty i zdolność zjednywania sobie innych sprawiała, że nawet jak ktoś podejrzany chciał trzymać się blisko niej, to szybko mu się odechciewało.

Z miasta do miasta, z polany na polanę, statkami i wzdłuż różnych traktów brnęła coraz bardziej na południe. Każdego dnia pchała ją do przodu ta sama motywacja, podrzucona przez Aerona. W końcu miała prawdziwy cel, inny niż nie dać się złamać losowi. Nie liczyło się, co się stanie i jakie będzie miało konsekwencje. Możliwości było tak wiele, że nie było sensu rozpatrywać ich wszystkich. Tę kwestię musiała pozostawić w zawieszeniu... Cieszyła się każdym dniem, niczym ptak, który wyrwał się z mroków zapomnianej klatki. Radość odchodziła dopiero późną porą wraz z nadejściem gwiazd.

Nocami bowiem dopadały ją wspomnienia. Obrazy dawnych podróży w radosnej grupie Amana. I Riv wraz z nimi. Już długi czas nie wyściubiała nosa z miasta. Zbyt długi. W końcu Aeron zmusił ją do tego swym listem, ale ruszyła samotnie. Nawiązała po drodze kilka ciekawych znajomości. Kilku znajomych, którzy regularnie odwiedzali ją użyczyło jej gościny. Jednak nie dało się ukryć, że czasy przygód z przyjaciółmi już minęły. Zwykle po takiej konstatacji zapadała w sen, a rano budziła się ze świeżym zapasem sił i postanowieniem, że to się jeszcze zmieni. Że jej życie nie będzie takie już zawsze. I po raz kolejny kluczem był Aeron. Nie mogła doczekać się spotkania z nim, by poznać szczegóły.

Podróże statkiem bardzo przypadły jej do gustu. Morska bryza była niezwykle przyjemną odmianą od ciężkiego i gorącego powietrza Calimshanu. Zaś marynarzy skorzy byli do wyśpiewywania przeróżnych utworów, kiedy grała. Tak, na statkach była zabawa. Droga lądem była bardziej uciążliwa - piach, kurz, gorąc i ogólnie mniejszy komfort. Jednak im bliżej celu była, tym więcej sił miała, tym bardziej chciała go osiągnąć. Jak wkrótce miało się okazać - motywacja, determinacja i podejście ‘zrobię wszystko co trzeba, by osiągnąć cel’ były przereklamowane... I wcale nie były najmądrzejszym wyjściem na każdą okazję.

***

Zbliżając się do Halaraah - już z daleka mogła dostrzec, że jest nawet bardziej wyjątkowe, niż pisano o nim w wielu dziełach. Krajobraz utworzony przez naturę również był piękny, choć zdecydowanie nie umywał się do tego, co stworzyli tu ludzie z pomocą magii. Tego dnia Kayla podróżowała już samotnie, rozstawszy się z ostatnimi towarzyszami, gdy tylko miasto znalazło się w zasięgu wzroku. Ruszyła dziarsko do przodu z uśmiechem i radosną melodią na ustach, poprawiając plecak. Jednak im bliżej murów była, tym mina bardziej jej rzedła. Tłumy były niesamowite i można było ocenić to już z daleka. Zdecydowanie nie tego się tu spodziewała. Miała nadzieję na spokojne, niezauważone wejście do miasta, ale w takim razie sprawa miała się poważnie skomplikować.

Gdy już przyszło jej wkroczyć między ciżbę ludzką i nie tylko, starała się jak najmniej rzucać w oczy. Rzecz jasna nawet stanie się niewidzialną nie ułatwiłoby jej przeciskania przez tłum. Pochodzenie Kayli także nie ułatwiało sprawy, gdyż jej uroda wyraźnie odznaczała się na tle pozostałych. Długie brązowe włosy z rozjaśnionymi słońcem refleksami okalały urodziwych rysów twarz. Fiołkowe oczy uważnie lustrowały kotłowisko ras wszelakich, a pełne usta to wykrzywiały się w lekkim grymasie, to nieznacznie uśmiechały. Kayla wytężyła wszystkie siły i zdolności by maksymalnie nieinwazyjnie przebrnąć do miejsca, w którym mogłaby się czegoś dowiedzieć. Wzbudziła tym kilka niezadowolonych uwag i okrzyków, ale zignorowała je zupełnie. Zaproszenia do karczm pomijała tylko słabym uśmiechem. W końcu jednak znalazła dla siebie niewielką wolną przestrzeń, w sam raz by być świadkiem rozmowy maga i gnoma. Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie.

Od momentu otrzymania listu Aerona do dotarcia pod bramy Halarahh minęło sporo czasu. Gdyby nadawca wiedział o zamknięciu bram stolicy z pewnością uprzedziłby ją o tym, nawet jeżeli nie mógłby bardziej pomóc. Obserwując oddalającego się gnoma, Kayla okręciła wokół palca kosmyk włosów, który przygryzła w zamyśleniu. Awanturowanie się o wejście nie miało sensu, zresztą nigdy nie uznawała kłótni za dobry sposób na osiągnięcie czegokolwiek. Nie było też raczej szansy na znalezienie innego wejścia. Może w innym mieście, w innym kraju, na pewno nie w najbardziej magicznym zakątku Torilu. Przypuszczalnie magia strażnicza pełniła tu ważniejszą rolę niż sami strażnicy. Ostrożnie zmierzyła spojrzeniem czarodzieja. Jedyna droga wiodła tędy, a on był na tę chwilę jedyną osobą, którą tę drogę mogła jej otworzyć. Pozostawało zaplanować rolę i dobrze ją zagrać. Poleganie na samej urodzie mogła zostawić damom do towarzystwa, choć byłoby na czym polegać. Jednak los sprezentował jej kilka atutów, a życie - z pomocą Amana - nauczyło ją wykorzystywać większość z nich.

Przywołała na usta lekki uśmiech, odgarnęła kosmyk włosów za ucho i pewnym krokiem ruszyła w kierunku bramy i mężczyzny, który odprawił gnoma. Spokojnie poczekała, aż zwróci na nią uwagę, powtarzając sobie w duchu, że powinna zachować profesjonalizm, bo nie jest karczemną dziewką. Podeszła bliżej, by rozmawiać bez przekrzykiwania się przez wzburzony tłum. Ukłoniła się z gracją i przybrała swobodną, ale nie lekceważącą pozę.
- Niespotykany prostak z tego gnoma. Jeżeli przybywa tu więcej takich, nie dziwię się, że ograniczono napływ przejezdnych. - rzuciła mimochodem, błyskając lekkim uśmiechem - Panie Assmarthalozujsie... - zwróciła się do mężczyzny, obniżając głos o pół tonu, by uczynić go jeszcze przyjemniejszym dla ucha - ...nazywam się Sheila Lariss i przybywam z Calimshanu.
Już w drodze uznała, że posługiwanie się prawdziwym imieniem i nazwiskiem nie będzie dobrym pomysłem, ale im mniej kłamała, tym lepiej.
- Służę sztuce i wiedzy. Przybywam do waszego miasta, by poznać bliżej waszą kulturę. Jak ci zapewne wiadomo, Calishyci cenią magię, choć nie są tak biegli w jej Sztuce, jak mieszkańcy Halaraah i całego Halruaa. Chciałabym skomponować utwór, który odda sprawiedliwość waszej wiedzy i umiejętnościom, jednak nie znalazłam jeszcze wystarczająco dużo inspirujących osobowości i miejsc.
Dwóch towarzyszy Assmarthalozujsa zerknęło spode łba w kierunku Kayli, jednak nie wtrącili się do rozmowy. Może nie podziałał na nich jej urok? A może chodziłó zwyczajnie o sprawy służbowe - każdy z nich prowadził w tej chwili własną rozmowę z innymi petentami.
Uznawszy, że nie może zbytnio zanudzać mężczyzny, postanowiła przejść do meritum, nadal bacznie go obserwując.
- Zdaję sobie jednak sprawę, że obecnie Halaraah nie może mnie przyjąć, jeżeli nie posiadam odpowiedniego dokumentu. Przyznam, że nie zostałam uprzedzona o tej sytuacji, wówczas obrałabym inną drogę. Czy możesz poświęcić mi chwilę i wyjaśnić, w jaki sposób mogłabym uzyskać możliwość zwiedzenia miasta?
Kolejnej awanturującej się gdzieś ze jej plecami osobie rzuciła przez ramię pogardliwe spojrzenie i ponownie przeniosła uwagę na mężczyznę z tatuażem na dłoni.

- Któryś z mieszkańców, najlepiej magów z wieży, musi wystosowac odpowiednie zaproszenie dla pani.- jedna z krzaczastych brwi mężczyzny dalej uniesiona była nieco do góry. Grymas ten pojawił się na jego twarzy, kiedy tylko dziewczyna wspomniała o swoim pochodzeniu. - Do Calimshanu trochę taka wiadomośc może wędrowac. Może zdąży pani wrócic przed festynem. - wzruszył ramionami.- A gdzie konkretnie chciała się pani zatrzymac, hmmm? Miasto pęka w szwach.- skrzyżował ramiona na piersi zaglądając kobiecie w oczy.
Kayla uśmiechnęła się delikatnie, rada, że mężczyzna w ogóle zechciał z nią porozmawiać. Nie uciekła spojrzeniem, lecz spokojnie wytrzymała wzrok rozmówcy. W duchu powtarzała sobie, że skoro nie zbył jej jeszcze, ma wciąż szansę, by przekonać go do siebie i dostać się do środka.
- Polecono mi gospodę Psalterium, która podobno znajduje się na wschodnim brzegu rzeki przecinającej Halaraah. Aczkolwiek nie wiem, czy w obecnej sytuacji znalazłoby się tam jeszcze miejsce dla mnie. - westchnęła lekko - Festyn w takim miejscu to z pewnością niezapomniane wydarzenie. Może pozwoliłoby mi na stworzenie wyjątkowego utworu... - ostatnie zdanie wypowiedziała nieco ciszej, jakby do siebie.
Machnęła lekko ręką, wracając do tego co tu i teraz.
- W każdym razie, proszę wybaczyć mi nieznajomość tutejszych zasad i pewną impertynencję, czy jest jakaś możliwość zdobycia zaproszenia od któregoś z magów bez możliwości wejścia do stolicy w tej chwili? - w jej głosie zabrzmiała nuta żalu, całkowicie prawdziwa i uzasadniona. Jak miała zająć się swoimi sprawami bez dostępu do miasta? Zresztą sam festyn mógł być wspaniałą okazją do chwilowego odcięcia się od szarej codzienności.
- Pieśń na festyn powiada pani...- podrapał się po brodzie bez krępacji lustrując jej ciało od kostek po szyję. - Z tego co mi wiadomo Psalterium jest puste jak łeb ogra.- zaśmiał się po dłuższej chwili trudnego do wyczucia pomrukiwania. - To miejsce raczej ponure, które nie prosi się o gości. I zaskakuje mnie pani przez to jeszcze bardziej... Niewielu wie o istnieniu tej gospody. - uśmiech na jego twarzy mógł zwiastować coś dobrego... Lub coś ohydnego, co właśnie zrodziło się w jego głowie. - Dobrze! Umówmy się tak... Jeśli pani zechce przedstawić mi swoją pieśń, na osobności, kiedy tylko będzie gotowa... Może sam zaproszę was do środka? Co powiesz na to Sheila... O przepraszam, mogę pani mówić po imieniu? - ułożył dłoń na jej ramieniu.
- Nie wiem czy to odpowi...
- Stul pysk Brannet. - warknął gniewnie do swego pomocnika, kiedy ten raczej zorientował się w działaniach bardki. - To jak? Powiedzmy po jutrze? Zapraszam panią do siebie. Wtedy będę mógł wysłuchać pieśni.

Dziewczyna spodziewała się dalszych wątpliwości i oporów maga, tymczasem okazało się, że wszystko bardzo ładnie się ułożyło. Chyba nawet trochę za ładnie, biorąc pod uwagę zadowolenie rozmówcy. Ale cóż... Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Z niejednych tarapatów wychodziła już cało, to i w razie potrzeby z kolejnych się wywinie. Póki co miała jeszcze chociaż niewielką kontrolę nad tym, co się działo.
- Proszę się nie krępować, może być po imieniu. O Psalterium nic mi nie powiedziano poza tym, gdzie się znajduje. Być może celowo mnie tam skierowano? - wzruszyła lekko ramionami - Oczywiście mogę przygotować pieśń na festyn. To chyba całkiem dobry pomysł. Będę mogła wpleść ją potem w większe dzieło opiewające waszą krainę. - rzekła z entuzjazmem - Dwa dni to dość krótki czas na odpowiednio dopracowany dla takiej publiki utwór, ale zaręczam, że nie pożałujesz czasu mi poświęconego, Panie. - dygnęła dwornie, uśmiechając się kokieteryjnie.
Niejakiemu Brannetowi rzuciła jedynie powłóczyste spojrzenie z iskierką triumfu.
- Nonsens. Już z miejsca widzę wielki talent panienki do pisania opowiastek porywających słuchacza...- przymrużył znacząco oko. - Zatem po jutrze się spotkamy i wysłucham pani pieśni. Psalterium... Tak, odwiedzę tam panią. - raz jeszcze pogładził się po brodzie mieżąc dziewczynę. - Z pewnością... Tymczasem - serdecznie wskazał jej ramieniem bramę.

Kayla ukłoniła się z gracją i z uśmiechem minęła maga, by przejść przez bramę.
- Dziękuję i do rychłego zobaczenia.
Gdy tylko minęła wrota, miała wrażenie, że pomruk tłumu przed bramą ucichł momentalnie. Być może po prostu przestała zwracać na to uwagę, być może za sprawą jakiegoś magicznego efektu. Trudno powiedzieć, ale nie przejmowała się tym zupełnie. Jej myśli zaprzątał bowiem Assmarthalozujs, który z chyba nie uwierzył zbytnio w jej śpiewkę o pieśni, festynie i poszukiwaniu wiedzy. O cokolwiek ją podejrzewał, mogła mieć nadzieję, że zapomni o tym w jej towarzystwie. Co prawda średnio uśmiechało się jej ponowne spotkanie, które prowadzić mogło do bogowie jedyni wiedzą czego, ale... skoro powiedziało się A, trzeba powiedzieć B i ponieść tego konsekwencje. Tak to już czasem jest, gdy motyw staje się obsesją. Westchnęła głęboko, wzdrygnęła się lekko i ruszyła ulicą, by odszukać Psalterium.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 23-11-2012, 22:46   #4
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Halruaa to kraina cudów, o tym Halvard zdążył się już przekonać. Toteż nic dziwnego że czuł się niczym na wycieczce...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V9V6ohif89Y[/MEDIA]

Kontrast pomiędzy stepowym, niebezpiecznym Shaar a krainą czarodziejów był … uderzający. Już sam widok interioru - zielonego, bezpiecznego dla podróżnych, obfitującego w cywilizowane przybytki - uczynił na Halvardzie bardzo przyjemne wrażenie. Choć, oczywiście, nie był tak naiwny by nie dostrzec pewnych … niedogodności.
- Raj dla ziemiaństwa, piekło dla rolników - mruczał wędrując w palących promieniach słońca i rozglądając się po tych wszystkich cudach z gorliwością tuigańskiego łupieżcy. Ale wody było to dużo, a jeśli woda była obecna, to nawet ze sznurowadeł było w stanie coś wyrosnąć. To była bogata kraina.

Wzdychał w trakcie marszu, jak tylko mógł chronił oczy i skórę od słońca. Syn mroźnej Północy nie czuł się najbardziej komfortowo w tak gorącym klimacie, ale nie narzekał. Zresztą przez te wszystkie lata przywykł do mocniejszego słońca niż przyzwyczajony był kosztować w “domu”. Odzwyczaił się za to od wielu innych rzeczy i gdy ostatniego wieczoru przed przybyciem do Halarahh znalazł zajazd, niemal nie zwrócił uwagi na wędrownego balwierza. Dopiero po dłuższej chwili, gdy długie, zaniedbane włosy raz po raz przeszkadzały mu w spożywaniu posiłku, coś go tknęło. Wyciągnął lusterko i przez chwilę kontemplował swoją gębę.

Ostrza i pazury jakimś cudem oszczędziły (nie ze wszystkim, rzecz jasna) jego twarz. Szare oczy spoglądały z coraz bardziej dojrzałego oblicza Strażnika Skał - już nie młodzika, choć zmarszczki od śmiechu ujmowały mu trochę lat. Potężny wzrost i rozłożystość ramion zawdzięczał ojcu; bladą cerę i czarne włosy - matce. Blizny na dłoniach i te skryte pod pancerzem i ubraniem - komu innemu, ale akurat na to nie zwracał uwagi.
- Chodźcie no, dobry człowieku, pokażcie swój kunszt i przytnijcie nieco te kłaki - zwrócił się do balwierza - Ekstra dopłacę za golenie, jeno delikatnie, byśmy obaj sobie bólu nie sprawili.

Balwierz chyba zrozumiał sugestię co do ostrożnego używania brzytwy, szczególnie gdy człek z Północy położył mu wielką dłoń na ramieniu a potem poklepał zachęcająco po plecach. Zbroja, słuszny wzrost dorównujący niejednej sośnie, spory wybór żelastwa na Halvardzie - czy tam sreber, tyle że nie stołowych - zniechęcały do niedbalstwa. Ku obopólnemu zadowoleniu rzecz cała się skończyła i gdy Halvard wstawał z rana mógł śmiało rzec że inwestycja w usługi balwierza przyniosła zbawienny skutek dla jego nastroju i prezencji. Zawsze to lepiej niż po samodzielnym skrobaniu gęby nad potoczkiem. Na pytanie o samopoczucie, zadane przez zaskoczonego jego uśmiechem karczmarza, mógł z czystym sumieniem odpowiedzieć że “kwitnące” - dowód że w pięknym Calimshanie spędził jakiś czas i przyswoił sobie zwyczaj jeden czy drugi. Po czym szparko wyruszył w kierunku Halarahh, nieco podekscytowany i bardzo niecierpliwy, z wypchanym plecakiem, mitrylową zbroją na grzbiecie, srebrnymi mieczami, rękawicami, długim, potężnym łukiem i paroma pękami strzał do niego. Spieszył się - jego długie nogi niosły go prędko. Już i tak zmitrężył kilka dni w pogoni za fałszywym tropem. Nie pierwszy raz już zresztą, ale jakoś tak czuł przez skórę że zbliża się kres jego wędrówki...



No i o mały włos nie osiągnął kresu wędrówki, ale w tym naprawdę negatywnym znaczeniu. Powitanie w Halarahh wyglądało zupełnie nie tak, jak miał na to nadzieję. Wytarto nim podłogę i to uciekając się do metod które wzbudziłyby protest każdego sędziego w jakiejkolwiek uznanej dyscyplinie sportowej. Nawet w walkach gladiatorów czy publicznym dokarmianiu lwów.

- Chlebem i solą - stęknął Halvard podnosząc się z ciężko doświadczanej co dzień setkami stóp, kół i kopyt ziemi na której go rozciągnięto - Chlebem i solą - tylko takiego powitania pragnę.
Dotknął karku, sprawdził czy szkło nie rozcięło mu skóry. A jakże, rozcięło. Taki już jego los. Kawałkiem materiału wytarł skórę. Spojrzał za niewiastą o twarzy niczym … no właśnie, aż trudno mu to było nazwać. Przez chwilę zatęsknił za Północą. Tam kobiety - zwykle - nie przyozdabiało nic więcej niż natura. A na pewno nie zniekształcało.

Sprawdził szybko czy aby mu coś nie zginęło, podniósł niesiony wcześniej w dłoni ciężki miecz. Zaczynał rozumieć powiedzenie “bezużyteczny jak miecz w Halarahh”. Zerknął za niewiastą która uratowała mu życie, a widząc że kieruje się do jakiegoś przybytku nie spieszył się zbytnio za nią, spojrzał najpierw w kierunku czarodziejów i bramy.
- Tym lepiej że mnie zapamiętasz - mruknął pod adresem mości Maastiriusa - bo ja nie zamierzam sobie zaprzątać tobą głowy. Ale jak cię spotkam to ci nogi z dupy powyrywam...

Dopiero potem zaprzągł własne kończyny do szybkiego marszu. Zrównał się z kobietą.
- Dziękuję - powiedział z uśmiechem. Naturalny mu dobry humor pozwolił mu łatwo poradzić sobie ze zdarzeniem sprzed chwili, a trzeba było czegoś więcej by nadszarpnęło to pokłady jego cierpliwości.
- Opłaconej dzierlatce też po wszystkim dziękujesz? - rzuciła nie kierując na niego swego spojrzenia. - Takie miałam zadanie... A raczej ono dalej trwa. - skinęła głową w kierunku murów.- Kiedy posadzę cię na pupci, w krzesełku po drugiej stronie wtedy podziękujesz. Mi czy Aeronowi. Od kogo bardziej wolisz buziaczka. - czyżby lekko się uśmiechnęła?
- Po pierwsze nie Hordebertsson a Hroebertsson - tropiciel uśmiechnął się szerzej - Co prawda my na Północy jesteśmy barbarzyńcami, ale do brzmienia mojego nazwiska jestem przywiązany, panno Quuanti. Po drugie - zbyt proste u nas są zwyczaje by dzierlatkom płacić za towarzystwo - uśmiechnął się znowu i pokręcił głową. - Ale fakt jest faktem że całusa wolałbym od ciebie, niźli od Aerona.
- Panny to w... - warknęła ochryple. - Znasz już imię, nie za piękne ale nie oszpecaj go jeszcze bardziej. Nazwij mnie jeszcze raz panna a ja cię oszpecę. Jasne?
Raczej niespecjalnie przejmowała się kulturą, obyczajem... Wnioskować można było tak po kopnięciu jakie z hukiem rozwarło przed nimi drzwi do gwarnego wnętrza tawerny. Jeśli Halvardowi przeszkadzał już skwar panujący na zewnątrz strumień jeszcze cieplejszego, wilgotnego od potu i przesiąkniętego zapachem uryny i rzygowin powietrza musiał poprawić mu humor niezwykle. Niemal jak odkrycie po czterdziestu dniach wędrówki po pustyni wyschniętą studnię.
Co zaś do samej klienteli... Sielankowo. W progu powitała ich elfka... Elfica? Samica Elfa, tak to nazwać trzeba, o pięknych, pełnych, jędrnych podbródkach uczepionych szyi i pyzatych jak dupa niemowlęcia policzkach.
- Cześć szefie, może grzdylka? - wysunęła nagle w kierunku Halvarda kufel ulewając na jego buty nieco trunku... Po zapachu mało szlachetnego.
Wnętrze kipiało energią - wszędzie coś się działo. Poczynając od kolorowych, orientalnych i tych bardziej tradycyjnych klientów, po szybujące w powietrzu niematerialne błękitne smoki, wielkości ludzkiej głowy, które swym zionięciem w niewyjaśniony sposób napełniały szklanice, po perkoczący nad paleniskiem gar, z którego wydobywała się niepokojąca mgiełka.



Quuanti podeszła do mniejszego stolika wciśniętego w róg sali.
- Dupy w troki bo wam wory przez gęby opróżnię.
Dwóch jegomości, do tej pory go zajmujących nie protestowało. Grzecznie zabrali kufle i odeszli w tłum.
- Tutaj możemy porozmawiać. Prędzej tutaj się portal do otchłani rozdziebie niż wlezie jaki szlachetny czarownik. -wskazała na wyniszczone deski podłogi nieopodal, po czym klasnęła zwracając na siebie uwagę szybującego smoka. - Ziołową. Pijesz coś poza mlekiem?- zapytała Halvarda.

- Więc “pani”... - mruknął Halvard, bardziej do siebie niż do drażliwej niewiasty i z jakiegoś powodu uśmiechnął się skrycie. Ale nie ciągnął tematu, w końcu … ile można. Ruszył w ślad za nią, podziwiając pracę nóg, zwłaszcza przy kopnięciu. Westchnął wchodząc do “Pod Murem”. To że przywykł do takich przybytków nie oznaczało że musiały mu się podobać. Kiedyś był szanowanym traperem, kto wie, może i zostałby spokojnym rolnikiem...

Halruaa było krainą cudów, już zdążył do tego przywyknąć, ale ciągle jeszcze popularność sztuk magicznych przytłaczała go. Tak jak teraz, w tej obskurnej budzie. Ciekawie rozglądał się naokoło, dając dowód pochodzenia z barbarzyńskich krajów. Zwłaszcza te całe smoki... Co do elfiej niewiasty … to buty też będzie musiał niedługo kupić nowe. Uśmiechnął się do niej. Świat nigdy nie przestanie go zadziwiać.
- Na kły przodków, jak tutaj gospodarz jest w stanie nad czymkolwiek zapanować? - mruknął jakby sam do siebie, ale upewniając się że czarodziejka usłyszy. Był w dobrym nastroju i nie widział powodu by nie zażartować sobie raz czy dwa.
- Ja również napiję się herbaty - skinął ku czarodziejce, zerkając na nią gdy sadowił się w krześle.
- Herbaty? Taa... Nalej mu herbaty.
- Najlepiej właśnie ziołowej - ożywił się Halvard.
Wyryte na krawędzi stołu okrągłe runy błysnęły na ułamek sekundy, po czym w ich obrębie wykrystalizował się... Kufel. W następnej chwili z pyska półprzezroczystej poczwary wylał się do jego wnętrza ciemny jak oko nowej znajomej trunek.
- No to witamy w Halarahh.- walnęła swym kuflem o jego, niemal strącając napitek z blatu, po czym wlała w siebie przyzwoity nawet dla krasnoluda łyk.
Przez chwilę rozglądał się, szukając pozostałych witających go rzekomo osób, ale zaraz wrócił spojrzeniem do kobiety.
- A dziękuję, Quuanti, zawsze to miło … zawrzeć nową znajomość w taki piękny dzień - posmakował “herbaty” i lekko się uśmiechnął, kryjąc ten uśmiech w kuflu. Dużo pić nie zamierzał, ale tak samo zawsze warto spróbować … nowych smaków w obcym kraju. Przekonująco zakaszlał i dopiero po dłuższej chwili złapał oddech.
Przyjrzał się dokładniej niewiaście, teraz już bez uśmiechu.
- Zgaduję że przedostanie się za mury Halarahh jest dość drażliwą sprawą dla wielu przyjezdnych? - zapytał na próbę, strącając z okutej srebrem rękawicy kropelki trunku wychluśniętego z kufla.
- Takie psie czasy... I ma to duży związek z celem twojego tutaj przybycia przyjemniaczku.- upiła kolejny łyk. - Nigdy nie zamykali bram. Nigdy nie wybierali kto może wejść a kto nie... Nagle, teraz. - rozsiadła się wygodniej w krześle. - Wszystko się pięknie układa. Po prostu idealnie... Myślałeś, że z tym magiem masz zwadę? Kochaniutki, to dopiero czubek tej góry gówna.
Teraz Strażnik Skał zdziwił się nieco i dla zyskania czasu upił nieco z kufla. Przybył tu w konkretnym celu i wiedział że łatwo nie będzie go osiągnąć. Ale co jego “cel przybycia” miałby mieć wspólnego z polityką władz stolicy względem przyjezdnych - to już przekraczało jego zdolności pojmowania. Mógł gdybać, ale nie miało to większego sensu.
- Co masz na myśli? - zapytał uprzejmie. - Dobrze rozumiem że dopiero od niedawna tak się tutaj dzieje? - znowu rozkaszlał się nader przekonująco.
- Od dwóch dni.
- pociągnęła na trzecią nóżkę. - Wcześniej sprawdzali wozy, kupców... A teraz przestali przepuszczać. Stąd moja obecność u bram, po niewłaściwej naszej sprawie stronie. - zmierzyła mężczyznę spojrzeniem. - Jak zaznaczyłam od dłuższego czasu sprawdzali przyjezdnych... Zadaj sobie pytanie jakim cudem twój cudaśny brat dostał się na drugą stronę.
Halvard skrzywił się. W duchu. Aeron za dużo paplał. Nieładnie tak wywlekać na światło dzienne tajemnice rodzinne. Ale po prostu siedział i bawił się kuflem, obracając go długimi palcami. W końcu nie dziewczyny to była wina że tutaj się znalazł.
- Nie wiem - powiedział po chwili zastanowienia i wpatrywania się w mroczną zawartość - Przyjezdnym jestem, Halruaa i zwyczajów nie znam dobrze. Pewnie … pewnie kogoś przekupił u bram? - podniósł spojrzenie na kobietę.
- Panowie i panie z Szponiej Wieży są przekupni... Bywają. Szczególnie ci chełpiący się tytułem “obrońcy”. - skinęła głową.- Ale wątpię by ktoś posiadał tyle złota... Ba, złoto ich nie interesuje. Wiesz co ich interesuje? - nachyliła się nad stolikiem. - Władza.
Halvard przypomniał sobie tatuaż na dłoni, ponad kciukiem jednego z Obrońców, tego, który groził mu śmiercią. “Szponia Wieża” też mu się dziwnie znajomo i nieprzyjemnie kojarzyła. Ale przechylił głowę i odezwał się zdziwionym tonem:
- A kto zacz ci “obrońcy”? I co to za “wieża”? Wydało mi się też że czarodzieje dzierżą całą władzę w Halruaa, to jeszcze więcej jej potrzebują? - zapytał tonem prostaczka.
- Igrasz sobie ze mną? - warknęła.- Chociaż jedną książkę w ręku miałeś nim tutaj przybyłeś? One nie gryzą, wiesz?
Westchnęła głośno i na zachętę, albo też dla ukojenia nerwów dokończyła swój napitek.
- Tak... W Halruaa władają silni czarodzieje. Ale rozejrzyj się dookoła... Myślisz, że mamy ich tutaj ilu? Trzech? Czterech? - trzasnęła ręką w stół, jakby nie dostrzegając sporego kawała blatu, który przy tym urwała. - Są tutaj ich setki. Co prawda jeden tytułowany jest królem... Ale to nie znaczy, że jakiś inny nie chciałby mu odebrać tej godności. Zazdrość... to u mistrzów magii tak popularne jak pycha. Pojawił się najlepszy z pośród setek... Tamci zaczynają kombinować jak się go pozbyć. To bardzo pospolity wzór, prawda? W mieście mamy kilkanaście stronnictw czarodziei. Są wśród nich ministrowie, wielcy magistrowie, badacze, alchemicy... I król. A stronnictwa te jednoczą się każde w swojej, często upiornej, wieży. Widziałeś je na pewno z daleka? Szponiasta Wieża, Wieża Szponów... Albo zgromadzenie skur...- odchrząknęła.- Nazywaj jak wolisz. Są teraz najsilniejszym ze stronnictw. Najbardziej wpływowym, najliczniejszym... Ale nie rządzącym. - uśmiechnęła się.- Ich magia jest destrukcyjna. A nasz wielki król jest wieszczem. Rozumiesz?- spojrzała w jego oczy. - Nadążasz, co?
Strażnik Skał pokiwał powoli głową.
- Nadążam - powiedział z niejakim zdumieniem w głosie - Przystępnie to tłumaczysz. Ale to jeszcze nie koniec? - zapytał ciekawie.
- Aaa tak... Obrońcy. - splunęła przez ramię. - Zdarzają się wśród nich i przyzwoici ludzie, ale w większości to tylko czarodzieje, którzy chcą piąć się w hierarchii wyżej, a służba porządkowa ma być jedynie pierwszym krokiem. Pilnują ładu na ulicach, przestrzegania prawa. Bronią miasta w razie potrzeby. Niestety polityka i tam się wcisnęła... W tym cudnym mieście jest ona wszędzie. - z każdą chwilą jej domyślny, dobry nastrój odpływał gdzieś daleko. Wydawało się, że zaczyna mówić bardziej do siebie. - Czasami aż tęsknię za bagnem... Chociaż tutaj jest jeszcze większe. Wiesz jak to jest? - spojrzała przez dziurę w ścianie służącą za okno w kierunku opisanych runami murów. - Im większe bagno tym bardziej cuchnie. Ale... Nie teraz się o to martwić. Na przedstawienie wszystkiego przyjdzie czas, kiedy znajdziemy się już po drugiej stronie. Bo chyba tego chcesz, co?
Halvard coś niecoś wiedział o cuchnących bagnach i czuł się w tym temacie całkiem kompetentny, dlatego pokiwał głową na smutne wyznanie Quuanti.
- “Naszej sprawy”, powiedziałaś wcześniej - mruknął - Aeron jest w środku, w mieście? I ten mój … cudaśny brat … też się tam znajduje? Jeśli tak to chętnie się tam dostanę.
Przekrzywił głowę przyglądając się szacująco niewiaście.
- Dlaczego pomagasz Aeronowi? - zapytał cicho.
- Dlaczego JA pomagam Aeronowi? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Czeka nas wiele wyjaśnień. Ale tak... Aeron jest w mieście. Nie posiada tak otwartej możliwości przekraczania bram jak ja. Jeśli wyjdzie mogą już go nie przepuścić... Chyba, że... - zmierzyła go wyzywającym spojrzeniem. - Jest droga na drugą stronę. Bez “prezencików”, uśmiechów, proszenia, gadaniny i lizania rzyci. - tym razem na jej twarzy pojawił się prawdziwy, wyrazisty uśmiech. - Ale to droga tylko dla ludzi o twardych nerwach.
“Czarodziej to czarodziej, każdy uważa że jest …” - Halvard nie dokończył jednak myśli. Wychodziło na to że list od Aerona zawierał naprawdę niewiele treści. Na razie jednak przestał zastanawiać się nad darem przelewania myśli na papier łowcy-sojusznika, zamiast tego ciekawie spoglądał na kobietę.
- A cóż to za droga? - zagadnął.
- Jak wszystko tutaj... magiczna.- skinęła głową.- Nie wiem kto ją stworzył ale zdradzono mi jej sekret. Nazywa się ją Ścieżką Tysiąca Oczu. Bądź też Gościńcem Prawdy. Ponoć przepuści tylko tych, którzy są silni duchem. Innych załamie, wpędzi do grobu albo i gorzej... - popukała palcem w skroń.
- A ty się zdecydujesz podążać nią? - Strażnik Skał nie pozbył się ciekawości z oczu i głosu, bo i po prawdzie był ciekaw tej kobiety.
- Powiedzmy... że ciężko złamać we mnie niektóre rzeczy. A w szczególności siłę ducha. - mówiąc to ściszyła ochrypły głos. - Pytanie synku, czy ty masz... No wiesz? Sakwę z odpowiednimi komponentami do takiej przeprawy?
- Masz na myśli … sakiewkę jaką magowie noszą? - zdumiał się Halvard i zaczął grzebać w plecaku. - Czekaj, jakąś zdobyłem po drodze...
- Baby to ty nie masz pewnie, co?
- przyglądała się poszukiwaniom mężczyzny niczym tańcu godowemu gigantycznych jaszczuro-łasic, o jakich krążyły pośród dzieci legendy.
- Nie złożyło się - przyznał Halvard ze smutkiem, przetrząsając graty.
- Dobrze, nie będzie zawodu. I tak by pewno nie płakała...- pokręciła głową z niedowierzaniem. - Chodzi mi o sakwę z komponentami mężczyzny? Wiesz, smoczym skarbem? Smoczym jajem, albo dwoma? No takie... - rozejrzała się dookoła. - Gdybym wzięła duży młotek i miała cię nim zdzielić, to gdzie byś nie chciał nim dostać... Na wszystkie strachy lasu o czym ja gadam. - wymasowała dłonią brwi. - Ty na pewno jesteś TEN Halvard?
- W głowę - poinformował ją miło a pomocnie Halvard, kończąc bezowocne poszukiwania - w głowę nie chciałbym dostać. Całą resztę da się wyleczyć jak głowa pracuje. Dobrze więc, zaprowadzisz mnie do tej ścieżki?
Przez chwilę wpatrywała się w niego beznadziejnie.
- Tak, tak... myślę, że nie da się popsuć czegoś, czego nie ma.
Wstała od stołu.
- Zapłać za nasze trunki i przyjdź przed karczmę. Zaprowadzę cię...
Obrzucił ją pytającym spojrzeniem gdy wpatrzyła się w niego i skomentowała jego słowa. Poczekał aż Quuanti wyjdzie i dopiero wtedy pozwolił sobie na atak śmiechu. Długo próbował się opanować, wstrząsany drżeniem całego ciała. Potem otarł łzy, nos wysmarkał, znalazł tego który mienił się być właścicielem tego przybytku i opuścił karczmę.

Halruaa to prawdziwie kraina cudów, coraz bardziej się co do tego przekonywał. To jak Quuanti na niego oddziaływała było najlepszym tego przykładem. Szkoda że później nie będzie tak wesoło. Na wszelki wypadek miał się na baczności - również przed nową znajomą. Jeśli to jakiś podstęp jego “cudaśnego brata”, czego nie mógł wykluczyć, to im bardziej kobieta go nie doceniła - tym lepiej. Ciekawe dlaczego pomagała Aeronowi. A raczej dlaczego on jej pomagał, jeśli faktycznie działało to w drugą stronę.
“Zazdrość... to u mistrzów magii tak popularne jak pycha” - zadźwięczały mu w uszach jej własne słowa.

- Do jakiego stronnictwa należysz? - zapytał ciekawie Quuanti gdy do niej dołączył. - Mówiłaś o wieżach i … takich tam. Zgromadzeniach, jeśli dobrze pamiętam - miał zamiar wypytać ją w drodze jak tylko się da. Nie oczekiwał zbyt wielu pytań pod swoim adresem. W końcu, był tylko bezmózgim barbarzyńcą...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 04-12-2012 o 12:42.
Romulus jest offline  
Stary 26-11-2012, 19:12   #5
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Kayla.
Po drugiej stronie bramy




Gwar na ciasnych uliczkach zdawał się kilkukrotnie silniejszy niż pośród obskurnych tawern pozostawionych przez Kaylę za plecami. Już od wejścia poczuła jak jej ramiona trącają o innych przechodniów. Przez kilka chwil mogła być wręcz oszołomiona ilością uderzających w jej zmysły słów w przeróżnych językach czy barwnych, często niecodziennych strojów. Wysokie, ciasno przylegające do siebie budyneczki, pnące się w górę niczym bluszcz potęgowały klaustrofobiczne uczucie i teraz wydawały się nachylać nad nią, gotowe w każdej chwili runąć w dół. Bardzo nie pasowało to do opisów z książek czy opowieści zasłyszanych u innych podróżników, jako żeby to miasto miało być ostoją zadumy, wielkiej nauki gdzie nie trzeba się martwic o pospolitych rzezimieszków... Srogie prawa ludu Halruaa widać nie odstraszały akurat tych, którzy wręcz bili po oczach pośród stłoczonego na uliczkach tłumu.
Nie licząc tego faktu, dzielnica handlowa w pełni oddawała przeczytane, bądź usłyszane wcześniej przez podróżniczkę opisy. Budynki, chociaż teraz nieco przytłaczające, ozdabiały kolorowe proporce. Gdzie nie rzucić okiem stragan bądź szyld sklepowy. "Cudne płótna Hartavira";"Komponenty Qulrtaza";"Napoje Ziołowe";"Alchemia Pospolita";"Napoje magiczne;"Kamienie energetyczne Albatrazaa"- wydawało się, że człowiek jest tutaj w stanie kupić pisklę różowego smoka o diamentowych kolcach i w ciemnozielone grochy... Było tutaj absolutnie wszystko i należy pamiętać, że nie chodzi o pospolite warzywniaki czy jakiego rzeźnika, a o sklepy z magicznymi, gdzie indziej ciężko zdobycznymi, przedmiotami.
Pośród orgii barw, języków, szyldów, wszelakich informacji uderzających teraz z siłą meteorytu w jej świadomość, odkopała jedną, najistotniejszą wiadomość z listu Aerona: "Odnajdziesz mnie w gospodzie "Psalterium". Znajdziesz ją na zachód od bramy nazywanej kupiecką, tuż nad rzeką od nabrzeża tejże dzielnicy."
Nawigacja nie zajęła jej wiele czasu. Uliczki krzyżowały się ze sobą tutaj gęsto, dając dobry widok na to co znajduje się w pobliżu. Migocząca w świetle dnia rzeka, gdzieś w głębi przecznicy po prawej stronie, szybko rzuciła się jej w oczy.
Przeciskając się pomiędzy mieszanką towarzyską tak licznie ściągającą do miasta magów ruszyła w tamtym kierunku, odkrywając prawdę w słowach Assmarthalozujsa... Skromny placyk nad piaszczystym brzegiem rzeki, daleko od mostu przeciągniętego nad nią, wydawał się ostoją spokoju. Klasztorem mnichów. Psalterium musiało byc blisko. Jednak co dalej?
Rozejrzała się dookoła. Wszystkie domostwa, ciasno poustawiane nad rzeką, wydawały się takie same. Co więcej, od tej strony, w zaciszu, nie wystawiono żadnego szyldu. Może gospoda do której zapraszał ją Aeron była pieruńskim miejscem pomylonych kultystów lub starych bawidamków? Jaki normalny właściciel w tej sytuacji, pełnym gości mieście, nie wystawiłby szyldu? Informacji? Nie walczył o klientów?
- Psss... Rieven? To ty?
Drgnęła lekko słysząc głos za swymi plecami. W zaułku wciśniętym pomiędzy kamienice stała zakapturzona postać w szarej, pokrytej kurzem szacie podróżnika. Pomimo wczesnej pory, czystego nieba i słonecznej pogody przestrzeń za nim pochłonięta była prze półmrok.
- Chodź tutaj, nie chcę żeby mnie zobaczyli. To ja, Aeron. Chodź, Psalterium jest tutaj.
Mężczyzna cofnął się w głąb zaułka, czekając aż Kayla ruszy w jego ślady. Nim się to stało jeszcze raz rzuciła spojrzenie w kierunku mostu nieopodal, od którego po rzece niosła się niewyraźna plątanina głosów. Kiedy tylko postawiła stopę w cieniu wszystkie dźwięki umilkły.


Psalterium

Ktoś niezwykle zaznajomiony z prowadzeniem podobnego interesu wcisnął zapewne wejście do gospody na krańcu ciemnego zaułka dla żartu. Albo może próby siły woli klientów? Nazwa Psalterium nie wskazywała jednak by był to lokal dla twardych niczym smocze jaja mężów o ciałach z granitu. Co innego przedsionek spowity w ciemności... Aeron uwolnił swe oblicze spod kaptura kiedy zbliżyli się do drzwi. Dopiero teraz Kayla nabrała pewności, że nie jest to nikt inny. Twarz mężczyzny pokrywały zmarszczki, a raczej głębokie bruzdy. Po samej skórze widać było, że smagana była wieloma wiatrami niesionymi podmuchem bogów przez ziemie Fearunu. Tak przez te ciepłe jak i przez nieludzko zimne. Jego przycięte włosy i bródka były barwy przypominającej krew. Aż dziw, że przydomku mu właśnie takiego nie nadano. obecny zawdzięczał najbardziej rozpoznawalnemu symbolowi swej persony - tak wśród wrogów jak i harfiarzy. Chodzi mianowicie o bojowy młot zwany Szarym Pokutnikiem. Narzędzie o wielkiej sile, które wśród pierwszych budzi postrach, sprzymieżeńcom zaś jego obecność zawsze miała dodawać otuchy.
Zeszli wąskimi schodami do, zdawałoby się, podziemi budynku. Wilgoć panująca w powietrzu była tutaj jeszcze bardziej wyczuwalna. Przyjemny chłód jej towarzyszący rekompensował wszystko.
- Wybacz te podchody.- mruknął prawdziwie męskim głosem Aeron, kiedy dalej zmierzali "pod ziemię". - Wszystko niebawem ci wyjaśnię. W tej chwili musimy zachować ostrożność.
Otwierając się drzwi uderzyły w niewielki, złoty dzwoneczek, którego wdzięczny dla ucha dźwięk rozszedł się dalej, pośród ścian niemal pustej izby. Pierwszym co zauważyła była umiejscowiona tuż przy drzwiach, opatrzona w baldachim ustawiony na złotych, rzeźbionych nogach. Gdzieś dalej, za nim dostrzegła niewielką scenę teraz świecącą pustką. W przeciwieństwie do wielu zajazdów, gospód, karczm i tawern stoliku tutaj były luźno ustawione. Nie wciśnięte między siebie na siłę, a tak żeby każdy z gości przy nich pragnący zasiąść nie martwił się o słuch potencjalnie wścibskiego sąsiada. Były przy tym niewielkie, przeznaczone dla góra trzech, czterech osób.
Przy jednym z nich zasiadała właśnie dość nietypowa, nawet jak na Halarahh grupka.
- Pozwólcie, że przedstawię.- zawołał w kierunku stolika, jedynego w tej chwili zajętego, wskazując grzecznie na Kaylę.- Kayla Rieven. Przyjaciółka i członkini Harfiarzy.
Pierwsza na nogi poderwała się niska osóbka odziana w białe szaty z nieco poszarpaną na końcu, białą peleryną. Twarz obramowaną miała dwoma splątanymi na przedzie warkoczami, spod których na czoło wciskał się srebrny diadem.
- Wyczekiwaliśmy panienki!- krzyknęła rozradowana. Jej usta ozdobił delikatny uśmiech dodając nieco uroku jej pyzatej twarzy. Nie mierzyła więcej niż metr trzydzieści, jednak jak na krasnoluda przystało, nie dało się jej odmówić tężyzny.- Jestem Joylin Whitestone. Kapłanka Dugmarena Jasnego Płaszcza pana run i zapisanej w nich wiedzy.- gestykulując teatralnie ramionami najwidoczniej zapomniała o przewieszonym przez jedno z nich młocie bojowym. Ciężar ten jednak zdawał się nie sprawiać jej wybitnych problemów.- To zaś jest... - wskazała na pustą przestrzeń obok siebie.- Na zropiałe oko cioteczki Garavalldy. Driazgat!- wrzaskowi jaki wydobył się z jej gardła daleko było do szlachetnej kapłanki domeny wiedzy, a bliżej żony, która za chwilę będzie gotowa wytoczyć wojnę swemu półgłówkowi. Spojrzała za siebie na starszego krasnoluda o miedzianej brodzie, który teraz stał wsparty o ciężki buzdygan obok stołu. - Nie widzisz zakuty czerepie, że chce nas przedstawić panience Rieven? Proszę cię rusz ten leniwy zadek i zachowuj się...- odwróciła się na chwilę w kierunku Kayli przywołując na twarz uroczy uśmiech. - Panienka wybaczy on zawsze taki. Raz mu działo huknęło obok łba to głuchy na jedną stronę. Lenistwo ma po matce... Jednym słowem upośledzony. Ale co poradzić, przeca chop co to ma we łbie więcej oleju trudny do zdobycia jak smoczy skarb.
Barczysty, rudy krasnolud zdawał się całkowicie zobojętniały na te słowa. Jego twarz spokojna wyrażała spokój. Oczy, wbrew temu co przedstawiła Joylin wydawały się inteligentne, z pewną nutą srogości. Potężne, być może nawet tęższe w obwodzie niż sama Rievien w pasie, ramiona z lekkością opadały na trzonek obuchu, przez co głowa zdawała się na siłę wciśnięta pomiędzy potężne ramiona.
- Japy też nie rozewrze...- mruknęła z dezaprobatą kapłanka.- Driazgat "Cicha Woda" Whitestone. Mój mąż... Niestety nie z przypadku.- westchnęła, a w tej samej chwili krasnolud skinął jej niepośpiesznie głową.
Przyglądając się wszystkiemu Aeron przywołał na twarz zakłopotany uśmiech. Wpatrywał się raz to w Joylin, raz w Kaylę. Niezręczna cisza wypełniona jego nieco głupkowatym śmiechem trwała dłuższą chwilę.
- Ach tak... Jeszcze jeden z towarzyszy.- ocknął się w końcu zerkając na siedzącego do tej pory cicho przy stole, nad rozdanymi kartami niziołka.
- Byc może słyszałaś o nim jako o bracie Harfiarzu? Wiele razy ratował moją skórę. Przedstawiam ci Eranatiana Blacktail'a.
Niziołek odziany był w skórzany strój z frędzlami opadającymi w dół ramion. Włosy przesłaniała mu lekko pożółkła chusta, spod której dostrzec dało się jedynie luźni opadający warkoczyk. Sama twarz nie należała do najprzyjemniejszych dla oka. Pomijając przecinające ją blizny i krzaczaste brwi przypominał bardziej szemranego typka z ulicy, niżeli harfiarza, o których krążyły wspaniałe legendy, bardowie tworzyli swe pieśni a niewiasty tracił oddech.
- Sława i chwała...- rzucił bez przekonania, robiąc następnie to samo z jedną kartą z dłoni. - Teraz mamy teatrzyk w komplecie?
- Panie Blacktail!
- zaprotestowała nagle krasnoludzica.- Tak damę witacie? Towarzyszkę? Wstyd.- pokręciła głową.
- Musicie wybaczyć...- szepnął do ucha Kayli Aeron.- Blacktail nie należy do przesadnie entuzjastycznych person.
- Już mnie tak nie reklamujcie Aeronie. Mamy razem działać, a nie gździc się po kątach. Zdrowy dystans jest mile widziany.
- nizioł wzruszył ramionami.
- Taaa... Brakuje miedzy nami jeszcze trzech osób. Agathy, Quaanti i...
Powietrzem wstrząsnął nagły huk, a od strony sceny w ich oczy uderzyło oślepiające światło.


Po drugiej stronie murów


Halvard pozostawił przy stoliku kilka miedziaków, z całą pewnością pokrywających dokonany przez nich zakup, po czym ruszył w ślad Quaanti. Dogonił ją tuż za drzwiami, z miejsca zagadując o wieżę i stronnictwa.
- Ja?- parsknęła pod nosem.-Służę miastu, królestwu i ludowi z Harluaa. Nie Stronnictwom wielkich magów. Po szczerości...- zerknęła za siebie, w kierunku murów od których się oddalali. - Gdyby ode mnie to zależało zamknęłabym w fortecy obrońców każdego, parszywego drania. Niestety podobni im staliby się wtedy ich strażnikami.
Nim Strażnik Skał zdołał wypalić z kolejnym pytaniem powstrzymała go gestem dłoni.
- Wszystkiego dowiesz się w odpowiednim czasie przyjemniaczku. I wiedza o tym kim jestem, dlaczego robię to co robię... Jest ci potrzebna jak ulicznicy bielizna. - spojrzała w kierunku niewielkiej formacji skalnej, wznoszącej się z ziemi tuż nad brzegiem rzeki, wpływającej do miasta. - Oszczędzaj oddech. Możliwe, że będziesz musiał go na długo wstrzymać.
Quaanti zręcznie przedzierała się przez wysoką trawę, porastającą nabrzeże rzeki, w kierunku wspomnianych skał. Wydawało się, że są to zaledwie cztery, potężne głazy ustawione ciasno przy sobie. Nie do końca pewnym było za to czy naturalnie, czy może za sprawą czyjegoś kaprysu.
Kobieta zbliżyła się do nich i przesunęła dłonią po zakurzonej powierzchni kamienia.
- Taaak... To tutaj. Jesteś gotowy?- w jej głosie przyczaiło się coś niepokojącego. - Pomogę ci się wdrapać. Byle szybko, nie chcę by ktoś nas zobaczył. - splotła dłonie szykując miejsce na stopę dla Halvarda.- Czego się gapisz? Szybciej, mówiłam. Myślisz, że to popularne miejsce schadzek?
Jeśli pojawiły się jakiekolwiek protesty ze strony łowcy zmiennokształtnych, spłynęły one po Quaanti jak woda. Byc może zdołałby wdrapać się na głaz samodzielnie, sam był jednak pewien, że zajęło by to nieco czasu. Nie dowierzał w siły drobnej przy nim dziewczyny. Do chuderlaków wszak nie należał, a by dostać się na szczyt skały należało się porządnie wybić. Tym większe było jego zaskoczenie, kiedy z ramion dziewczyny wydobyła się zaskakująca siła. Poniosła go wysoko w powietrze, tak że niemal okrakiem wylądował na szczycie. Kolejnym niespodziewanym widokiem była sama wspinaczka złotookiej. Wcisnęła dłoń w jedną ze szczelin i używając właściwie jednego ramienia podźwignęła się na tyle wysoko, by drugim ramieniem wdrapać się tuż obok niego.
- To tutaj...- jakby ignorując wymalowane na twarzy Halvarda zaskoczenie skinęła głową na druga stronę. Wewnątrz skał istniała niewielka, pusta przestrzeń. Wystarczająco przestronna by zmieściły się w niej bez trudu dwie osoby, nawet tęgie. Szybko dostrzegł też niewielki krąg z okopconych kamieni, ustawiony przy jednej ze skał. Dostrzeżenie wyrytych na niej, dziwnych symboli wymagało od niego nieco więcej skupienia.
- Zróbmy to szybko. I tak jesteśmy już spóźnieni...- spojrzała na słońce, po czym zeskoczyła w dół. Dopiero idąc w jej ślady, Halvard miał okazję dokładniej przyjrzeć się symbolom. Teraz też zrozumiał wielką precyzję z jaką zostały wykonane, pośród tych niepozornych dla podróżnika skał. Zaledwie kilkaset metrów od dzikiego miasteczka.
- I tak nic z tego nie zrozumiesz... Bez obrazy.- mruknęła zdrapując zielonkawą naleciałość z powierzchni jednego z głazów przy pomocy kozika.
- Przygotuj krzesiwo jeśli łaska.
Quaanti przykucnęła nad paleniskiem oczyszczając je z wilgotnych resztek po ognisku... Ognisku, które mogło ostatni raz płonąc tutaj miesiące temu. Zerwała nieco dziwnej trawy, wyrastającej spod kamienia, przysypała zdrapanym z kamienia proszkiem po czym dodała czegoś "od siebie". Innego, białego proszku wydobytego z pakunku przy pasku. Śmiałym ruchem przejęła z rąk Halvarda krzesiwo i trzasnęła nim kilkukrotnie, aż drobne iskry opadły na przygotowany "opał".
- To bardzo stara magia łowco... Taka, której obawiają się nawet czarodzieje z tego miasta. Dzika i nieprzewidywalna. - przemówiła cichym, ochrypłym głosem.- Magia z Szepczących Bagien. Magia sióstr...- ciągnęła wpatrując się w kopcącą kupkę trawy i dodatków.
- Magia matki. Słowo cienia. Głos z ziemi.
Jej oko skupiło się już tylko na fioletowym promieniu, który unosił się nad niepozorną stertę zaskakująco wysoko.
- Czujesz tą woń? Wtul się w nią niczym do snu. Pozwól jej wypełnić twoje płuca i gotuj się... Albowiem zobaczysz rzeczy, które siedzą w tobie tak głęboko, iż nie zdajesz sobie sprawy z ich istnienia.
Powstała znad ognia i uniosła dłonie w powietrze. Słowa, które w chwilę później wypłynęły z jej ust zdawały się wypowiadane zupełnie inszym niż jej własny głosem. Zaczęła kołysać delikatnie biodrami. Pląsać, co jakiś czas nachylając się nad płomieniem. Zanurzając twarz w słupie białego dymu, który powolnie wił się ku niebu.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8zGycPSsSfI&feature=share&list=PLF2C2769EF AF0E992[/MEDIA]

Cały spektakl początkowo musiał dla Halvarda wyglądać niczym istne szaleństwo. Zapewne nie raz słyszał opowieści o ziołach, czy grzybach wpychających ludzi i nie tylko w dziwaczny trans. Na poziom wyższej świadomości, gdzie percepcja wyostrzała się rzeczy wcześniej praktycznie niewidoczne. Oddalała ich w miejsce gdzie myśl stawała się narzędziem równie bezwzględnym i silnym jak smoczy ogon.
Wibrujący głos Quaanti ostatecznie wpełzł do jego wnętrza. Zapewne razem z dymem, który teraz przesłonił wszystko dookoła. A może tylko mu się tak wydawało? Usłyszał bębny, których wszak słyszeć nie mógł. Jego umysł jakby jednak sam odmówił racjonalizowania wszystkich tych wydarzeń. Mięśnie wbrew jego woli rozluźniły się, a powieki zamknęły. Wbrew oczekiwaniom nie otoczyła go jednak wypełniona głosem złotookiej ciemność, a bukiet barw. Zlewających się ze sobą, rozpryskując, to wirujących. Mnożyły się i mnożyły ostatecznie odbierając mu poczucie rzeczywistości. Czas przestał płynąc, przestał nawet istnieć. Nie czuł swego ciała, nawet słodkawy zapach dymu popełznął gdzieś w dal. Zostały tylko kolory i jego świadomość zmuszona do podziwiania orgii kolorów, a jednak odczuwająca z tego powodu pewny komfort. Ostatecznie jednak wszystko zaczęło się przemieniać. Bezkształtne kolory przybrały formę, niespotykaną, ciężką do opisania słowami tak samo jak wszystkie cudny Halruaa. Dostrzegł drogę, a może jedynie przestrzeń? Coś pomiędzy słupami stworzonymi z oczu, a może twarzy? A może to tylko zlane ze sobą barwy? Komfort jednak zniknął, ustąpił miejsca poczuciu wyeksponowania. Nagości.
Przepełniony tym uczuciem bez wysiłku przesuwał się w głąb nadzwyczajnego krajobrazu. Przytłoczony spojrzeniami, które zdawały się wymuszać w nim głosy. Jego własne, wypominające każdą porażkę, każdą pomyłkę, każdy niegodny postępek czy najzwyklejsze chwile głupoty. Rzeczy, którymi nigdy by się szczególnie nie przejął, bądź też w sytuacji podobnej [o ile to możliwe] co ta wiedzał, że są one jedynie niepożądanym, sztuczny efektem. Tutaj, teraz nie miało to znaczenia. Z każdym słowem, a były ich setki, czuł uderzającą, niekontrolowana falę emocji spychających go coraz głębiej i głębiej... Tylko gdzie?


Psalterium

Ostre, kaleczące oczy światło zniknęło, tak samo jak ciche echo po potężnym huku. W kłębach gęstej niczym mleko pary stała kobieta w przepasce na oko. na wyciągniętym ramieniu utrzymywała prawdopodobniej nieprzytomnego mężczyznę. Kayla kątem oka dostrzegła jak rudowłosemu krasnoludowi na ten widok marszczą się nieco brwi. Wydawało się, że wpatruje się w drobne ramie dziewczyny, które bez najmniejszego wysiłku utrzymuje na nogach o wiele większego mężczyznę.
- Aeronie...- rzuciła ochrypłym, raczej mało przyjemnym dla ucha głosem.- Czy jesteś pewien, że to po niego posłałeś?
Harfiarz potrząsnął głową zrzucając z twarzy głupkowatą, oniemiałą minę.
- W rzeczy samej, to Halvard. Co... Quaanti, coś ty mu zrobiła?
- Ja? Wzięłam za rączkę i przyprowadziłam gdzie trzeba. Strasznie delikatny ten łowca...

Kotara zawieszona w drzwiach obok sceny rozsunęła się nagle. Quaanti spauzowała zawieszając spojrzenie na wyglądającej ku nim ognistowłosej kobiecie. Jej suknia o głębokim dekolcie była barwy czarno-złotej. Na ozdobnym naszyjniku zawieszono drobny symbol harfy, wtulający się teraz w krągłe piersi.
-Quaanti, czy te popisy są niezbędne?
-Znasz mnie Agatho. Nigdy nie przegapię ok...
-Uznajmy zatem, że to pierwszy raz kiedy ją przegapisz. Połóż że tego biedaka na stole, tylko niczego nie potłucz. Pani Whitestone czy mogłaby pani sprawdzić...?
- zapytała grzecznie, na co krasnoludzica skinęła energicznie głową i ruszyła w kierunku układanego właśnie na stole niczym dziecko do snu Halvarda.
Rudowłosa w tym czasie zbliżyła się do Kayli i dygnęła dworsko.
- Agatha Moonwell. Właścicielka Psalterium. Miło mi poznać panno?
Zerknęła na pozostałych przybyszów.
- Proszę schować te karty. Czas zabrać się za rzeczy ważne. Jestem pewna, że panna Rieven kona z niepewności. Może podać coś do picia?- odgarnęła kosmyk włosów za ucho.- Proszę wybaczyć ten cały nieład. Wszyscy ostatnie dni spędziliśmy w bardzo niekomfortowym pośpiechu.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 28-11-2012, 23:57   #6
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Kayla dawno nie odwiedzała większych miast, a już na pewno tak zatłoczonych. Assmarthalozujs miał rację - miasto pękało w szwach. Dziewczyna starała się w miarę możliwość lawirować w tłumie, ale ciężko było przepychać się przez ciżbę, nie wpadając na innych. Halaraah w pierwszej chwili przytłoczyło ją, ale także zachwyciło. Z radością chłonęła mieszankę języków i barw, jaka ją przywitała. Podziwiała architekturę, tak zmyślnie pomyślaną i wykonaną, że z pewnością nie było to możliwe bez użycia magii. Może nie wszystko, co przeczytała, znajdywało tutaj odzwierciedlenie, ale była to dzielnica handlowa, która przyjmowała zapewne najwięcej podróżników. Zresztą zdecydowała, że gdy tylko będzie miała okazję, wybierze się tu na zakupy. Po otrząśnięciu się z pierwszych wrażeń i przeciśnięciu się nieco w głąb miasta, uznała, że czas najwyższy skupić się na celu podróży.

Trzeba było znaleźć Psalterium, a przede wszystkim Aerona. Bramę kupiecką miała już za sobą, pozostawało dotrzeć do migoczącej nieopodal rzeki i odnaleźć przybytek. Niestety okazało się to nieco trudniejsze, niż zdawało się początkowo. Przy wejściu do stolicy i tak zwróciła na siebie już za dużo uwagi. Limit głupoty na ten dzień został wyczerpany. Rozpytywanie wśród mieszkańców nie byłoby najlepszym pomysłem. O dziwo sytuację uratował szept z cieni. Zwykle, kiedy z ciemności napływa twoje nazwisko - prawdziwe nazwisko - nie wróży to wiele dobrego. Na szczęście nim zareagowała na swój sposób, zakapturzona postać dostrzeżona kątem oka zdążyła się przedstawić. Kayla odetchnęła cicho, uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła w dziwny półmrok. Szła za Aeronem, nie kryjąc zdziwienia dla umieszczenia wejścia do Psalterium w tak odosobnionym miejscu. Z drugiej strony odwiedziła już w swojej karierze kilka zwykłych-niezwykłych miejsc, które miały być czymś więcej, niż sądzili przeciętni goście.

- Czekam na wyjaśnienia z niecierpliwością. - rzuciła z uśmiechem w stronę Aerona, gdy schodzili po schodach.
Drzwi otworzyły się, dzwoneczek zadźwięczał, a Kayla po krótkiej obserwacji utwierdziła się w przekonaniu, że Psalterium nie było jakąś zwykłą karczmą. Zapewniało swego rodzaju dyskrecję i pewnie nie przychodziło się tu tylko, by zapełnić czymś wolny wieczór. Tak czy inaczej spodobało jej się tutaj. Widok sceny przypomniał jej jednak szybko rozmowę z magiem w ciemnych szatach i wróciła na ziemię. Zrzuciła z ramion plecak, pozostawiając go przy pobliskim stole. Gdy Aeron przedstawił ją obecnym w sali, ukłoniła się z wdziękiem, uśmiechając się uprzejmie.
Joylin od razu spodobała się Kayli. Z takimi osobami zwykle dobrze jej się współpracowało. Tym bardziej że najwyraźniej na co dzień hołdowała wiedzy, co natychmiast wiązało je obie pod względem zainteresowań. Dziewczyna nie miała okazji jeszcze uczyć się z prawdziwych krasnoludzkich run, więc dostrzegała wiele korzyści płynących z tej znajomości.
- Miło mi panią poznać, Joylin. - wtrąciła, gdy tylko miała możliwość - ”Cicha Woda” to chyba właściwe określenie. - dorzuciła z rozbawieniem, podziwiając posturę krasnoluda, który miał chyba ze dwa razy tyle mięśni co ona sama.

- Nazwisko Blacktail obiło mi się o uszy w opowiadaniach moich gości. - skinęła głową niziołkowi.
Z rozbawieniem spoglądała to na upominającą Eranatiana Joylin, to na tłumaczącego sytuację szeptem Aerona.
- Spokojnie. Wszystko jest w porządku. Rozumiem takie podejście. - miała wrażenie, że traktuje się ją tu z wyjątkową uprzejmością. Czyżby odwykła? A może raczej nigdy nie przywykła...
Wszelkie dalsze rozważania przerwał donośny huk i rozbłysk oślepiającego światła. Kayla jednym ramieniem zasłoniła oczy. Druga ręka odruchowo powędrowała do rękojeści miecza. Zamknęła na niej dłoń i zacisnęła zęby. Nie przepadała za gwałtownymi wybuchami światła, ognia czy czegokolwiek podobnego. Na szczęście wszystko szybko się skończyło. Echo wybuchu jeszcze przez chwilę dzwoniło jej w uszach. Mrugała oczami, starając się pozbyć nieprzyjemnego powidoku. Dłoń z miecza zdjęła dopiero, gdy nieznajoma odezwała się do Aerona.

Kobieta z opaską na oku i nieprzyjemnym głosem była na szczęście znajomą obecnych. Jedną z tych, na które najwyraźniej czekali. Nieprzytomny mężczyzna musiał być trzecią z osób, której imienia nie zdążyli już wymienić. Dla Kayli siła Quaanti nie była wielkim zaskoczeniem. Zaklęcia, przedmioty i inne czynniki mogły dawać siłę ogra nawet drobnej przedstawicielce płci pięknej. Obserwując całą sytuację, fiołkowe oczy Rieven powędrowały za wzrokiem przybyłej. Ujrzawszy rudowłosą kobietę, przygładziła przykurzoną i wymiętą tunikę. Przeczesała też dłonią włosy. Urodą nie ustępowała Agacie, ale prezentacją w tej chwili zdecydowanie.
- Kayla Rieven. Sługa sztuki i wiedzy pod okiem Oghmy oraz przyjaciółka i członkini Harfiarzy. - odpowiedziała z równie eleganckim dygnięciem - Chętnie napiję się czegoś zimnego, dziękuję. Nie widzę tu jeszcze nadmiernego nieładu, ale myślę, że mamy bardzo dużo do omówienia. - podkreśliła ostatnie zdanie westchnieniem i oparła się o pobliski stół, prostując nogi i krzyżując je w kostkach.
- Może poczekajmy jeszcze, aż pan Halvard się ocknie? - zapytała retorycznie, spoglądając na Joylin zabierającą się do rzeczy.

Nie bardzo wiedziała, czy sytuacja niejakiego Halvarda bardziej ją bawi, czy bardziej budzi w niej współczucie. Słysząc rozkojarzone, wyrażające różne uczucia mamrotanie, uznała jednak, że bardziej bawi. Uśmiechnęła się od ucha do ucha, całą siłą woli tłumiąc chichot. Na szczęście metody Joylin przyniosły skutek, bo po chwili otworzył oczy. Odchrząknęła i przybrała maskę powagi, choć w jej oczach nadal czaiły się iskierki rozbawienia.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 04-12-2012, 12:34   #7
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Było najprawdopodobniej frajerstwem że Halvard do Quaanti czuł jakieś takie umiarkowane zaufanie, ale co zrobić - z natury był dobroduszny i optymistycznie nastawiony do świata, może dzięki temu nie odbiło mu mimo tych wszystkich par butów zużytych w pogoni za Hemmingiem. Dodatkowo była bystrą kobietą, jak się okazało i nawet pośmiał się trochę w duchu z tego “przystojniaka”. Była nawet odrobinę za szybka i przez dłuższą chwilę rozgryzał kalambur traktujący o ulicznicy i bieliźnie. Z tego wszystkiego pozostał z tyłu. I zaraz dogonił dziewczynę, dając jaskrawy dowód prawdziwości twierdzenia że mężczyźni dają się kobietom wodzić za nos. Co prawda skończyło się zupełnie inaczej niż w podobnych okolicznościach... bez łez i negatywnych emocji, za to bardzo zaskakująco.

- Golem nie dziewczyna - stęknął gdy postępując zgodnie z jej zaleceniami najpierw pofrunął na szczyt głazu, a potem ona sama tam się znalazła, mimo wyglądu mimozy. Z tego wszystkiego był tak zaskoczony że nie zaprotestował gdy to ona go podsadziła. Schodził na psy, ot co! Zastanawiał się co by było gdyby to on próbował ją podnieść i jakoś tak przyszło mu na myśl że może lepiej nie nadwerężać kręgosłupa - diabli wiedzą co też kryje się w tym szczupłym ciałku, czy jeno zgrabna iluzja to nie jest i musiałby się w rzeczywistości mocować ze zdecydowanie większym wagomiarem. Odpuścił, tym bardziej że działy się nowe cuda.

Przez chwilę korciło go by użyć różdżki skoro Quaanti uznała że jest za głupi by cokolwiek zrozumieć z rytuału, zresztą ciekawiło go co tak naprawdę dziewczyna robi, ale ta pioruńska ziołowa “herbata” kompletnie pozbawiła go refleksu i woli i jedynie z fascynacją przyglądał się jej poczynaniom, czując drobne dreszcze (strachu? ekscytacji?) przebiegające mu po plecach. Jak zahipnotyzowany gapił się i bezwolnie podporządkowywał poleceniom. Do diabła, to mogła być pułapka, ale nawet gdy o tym myślał nie mógł sięgnąć po rękojeść kukri!

To wszystko było jakimś bełkotem szaleńca, ale najwidoczniej działało i fioletowy płomień przyciągał go niczym światło ćmę! Odetchnął oparem, pozwolił by faktycznie wypełnił mu płuca i wciągnął do środka, gdziekolwiek i czymkolwiek ten środek by nie był...

Zmieniające się obrazy i poczucie zagubienia sprawiły że ocknął się wśród tych wszystkich doznań rozszarpujących jego psychikę na drobne cząstki. I zaczął walczyć, zaprzęgając swą wolę i ćwiczenie zdobyte w świątyni oraz nabyte w drodze, przez te wszystkie lata. Z nienawiścią opierał się wnikającym w jego umysł sondom, i temu jak jego wspomnienia są obracane przeciw niemu samemu. Walczył z prądem spychającym jego jaźń w jakieś niezbadane głębiny, odpierał wmuszaną w niego desperację i wstyd. Jego Ojciec cenił niezłomność ducha, a choć Halvard był tylko narzędziem w Jego rękach, to był narzędziem posiadającym wolną wolę i teraz zaprzągł ją by nie ulec bez walki.

Walczył, opierał się do ostatka nim ciemność go pochłonęła, a wraz z nią wszystkie myśli...



- Ingrid oh, leppene er varmt som jernovner... - mruknął z czułością gdy ktoś potrząsnął go za ramię. Wiedział co mówi - miał doświadczenie w pracy z nimi. Zaraz jednak zmarszczył nos na jakieś ostre zapachy podtykane mu pod nozdrza.
- Ovenfor, la meg sove! - rzucił z charakterystycznym dla ludzi z Północy przeciąganiem, przewrócił się na twarz i zachrapał. Ten ktoś był jednak uparty. Pewnie matka. Nawet przez sen wpadł na pomysł.
- Mamma, jeg vil hellige løk, vondt magen! - powiedział żałośnie. Była to pozostałość czasów dzieciństwa gdy parę razy chorował i matka nie mogła odtąd nigdy uwierzyć, że zdrowiu jego nic nie zagraża, lecz stale krążyła wokół niego z lekami i napomnieniami. Doprowadzała go też czasem do tego, że wierzył istotnie, iż dotknięty jest groźną chorobą, i domagał się świętej cebuli, zamawiań i podgrzanych glinianych naczyń, gdy tymczasem całą jego niedomogą było tylko przejedzenie jęczmienną kaszą i wieprzowiną. Jednak tym razem niezawodny sposób nie podziałał. Otworzył oczy. I wpatrzył się w krąg twarzy wielorasowej gromady naokoło. Oczywiście, po kolei. Nie był beholderem. I mimo całego doświadczenia szczęka mu trochę opadła.
- Hvem er du? Eeee, kim jesteście? - przeszedł z ojczystego illuskańskiego na wspólny. - I czemu piecze mnie nos?
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 04-12-2012 o 12:40.
Romulus jest offline  
Stary 04-12-2012, 13:08   #8
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
- No już, no już... - Joylin poklepała ledwie przytomnego Halvarda po policzku - Tak żeś się biedaczyno czymś sponiewierał, że mówiłeś przez sen. I to jakby Ci co w gardle stanęło. - przed nos, z uśmiechem na twarzy wysunęła mu już zakręconą buteleczkę. - Ciotka Greta robi wspaniałe sole trzeźwiące. - buteleczka powędrowała szybko do kieszeni pod lekką, białą zbroją - Będzie żył, Agatho. - stwierdziła wesoło.
- Ulga na sercu. Dziękuję pani Whitestone. - ukłoniła się delikatnie - Marku! Marku! - zawołała w kierunku drzwi, którymi kilka chwil temu weszła do głównej izby. Po kilku sekundach pokazał się w nich młodzieniec, ledwie nastoletni.


- Tak?
- Przygotuj stół i należyty trunek. Chłodny, bo się wszyscy podusimy w tym ukropie. Nastaw gar na ogień, państwo muszą być wymordowani. - zmartwiona popatrzyła na Rieven, po czym bardziej zaniepokojona przyjrzała się Halvardowi.

- To był koszmar - Halvard zamknął powieki, a twarz nakrył dłońmi, ucisnął oczy i przejechał palcami po czole i policzkach - Wydawało mi się, że widziałem znaczki Harfistów. Mówię wam, od razu poczułem, że szykują się kłopoty.
Westchnął i z ulgą odjął dłonie od twarzy. I zamarł. Koszmary okazały się prawdą... Choć symbol, na który zerkał, pięknie się prezentował w oprawie rozkosznie wypełniających suknię piersi niewiasty.
- Agatha Moonwell. Właścicielka Psalterium. Gospody, w której właśnie się znajdujecie panie?...- dygnęła grzecznie unosząc nieco brzegi sukni.

Głupio było tak z butami na stole się wylegiwać, zwłaszcza wilczym futrem przyozdobionymi, dlatego czym prędzej (i niemal lądując na podłodze - ten bimber był naprawdę zdradliwy) tropiciel stanął na równe nogi.
- Halvard Hroebertsson - powiedział, zerkając nieco podejrzliwie po zebranych, w tym również na dawnego sprzymierzeńca. -Do usług.
- Trochę nam zasłabliście...- zerknęła znacząco w kierunku trzymającej się na uboczu Quaanti.- Ale spóźnienie było niewielkie.
- Zawsze tak mam jak mnie piękna kobieta za nos wodzi - stwierdził filozoficznie tropiciel, zerkając w tym samym kierunku. Skoro kobieta mówiła w liczbie mnogiej czarodziejka też pewnie miała problemy z dotarciem tutaj.
- O tak, Quaanti ma wiele uroku...- odpowiedziała dyplomatycznie. - Pozwólcie zatem, że przedstawię wam pozostałych.- stanęła bokiem, tak by odsłonić mu nietypową zbieraninę gości. - Dama, która przywróciła wam świadomość to Joylin Whitestone.
- Bardzo miło mi poznać! - wtrąciła się wesoło. - Kapłanka w służbie Dugmarena Jasnego Płaszcza. - zaryzykowała dworskie dygnięcie, jednak nie dla krasnoludzkich nóg takie piruety. Wyszło koślawo.
- Dama za nią to Kayla Rieven. Z tego co mi wiadomo pasjonatka sztuki.- skinęła życzliwie głową.

Dziewczyna stanęła prosto i skłoniła się z gracją Halvardowi.
- W służbie sztuce i wiedzy. - rozbawione iskierki dalej tańczyły w jej oczach.
Sięgnęła dłonią do szyi i przesunęła po palcach srebrny łańcuszek, wyciągając spod ubrania symbol Harfiarzy - No to pan wpadł. - stwierdziła, tłumiąc śmiech i wisiorek wrócił na swoje miejsce.

Halvard jęknął w duchu. Faktycznie, kłopoty się szykowały, jak zawsze od Cormyru, gdzie pierwszy raz spotkał tych muzykalnych nicponi. Ale uśmiechnął się do niewiast, mając nadzieję że ogolone policzki dodadzą uroku temu uśmiechowi. Wyszłoby lepiej gdyby dzisiaj nie upadł już na pysk, i to jeszcze przed bramami miasta.

- Krasnolud którego widzicie za stołem to Driazgat Whitestone, Cicha Woda jego mianem.- wyciągnęła ramię w kierunku krasnoluda. Kayla zorientowała się w tym momencie, że przez cały ten czas jego pozycja nie zmieniła się ani odrobinę. Dalej sterczał w pobliżu stołu, wsparty o swój buzdygan, w głową wciśniętą między potężne ramiona. Gest, jaki wykonał głową na powitanie Halvarda był równie prosty, co ten, którym powitał się z nią.
- Aerona Szarego już na pewno znacie. Jegomość przy stole to E... Panie Blacktail! - wrzasnęła nagle, opierając dłonie na biodrach. - Proszę nie straszyć Marka!
Niziołek wpatrywał się właśnie wzrokiem zabijaki w zniewieściałą twarz pomocnika Agathy, przyciskając jego rękę do stołu.
- Tknij tych kart jeszcze raz, a ktoś będzie musiał ci je wygrzebać z trzewi, jasne?
Chłopak, blady niczym ściana, pokiwał energicznie głową, natychmiast cofając uwolnioną dłoń.
- I zbierzcie te karty ze stołu. To nie jakiś dom schadzek! Marku podaj napitki. A państwa zapraszam do stołu.

Halvard skinął głową krasnoludowi, ominął spojrzeniem Aerona - później chciał z nim porozmawiać - uśmiechnął się do Marka i machnął dłonią do Eranatiana. Miał wrażenie że oberwał ciężką pałką w kark i cała ta sytuacja jest nierealna. Niestety - była realna. Pewnie wyglądał na mało rozgarniętego, ale nic na to nie mógł poradzić.

Kayla drgnęła na nagle podniesiony głos Agathy. Blacktail wyraźnie nie lubił, gdy tykano jego własności. Przeciągnęła się i podeszła do wskazanego stołu.
- To skoro już ceremonię mamy za sobą, możemy przejść do konkretów? Bo zdaje mi się, że będzie ich sporo. - założyła nogę na nogę i skrzyżowała ramiona na piersi, spoglądając po kolei po wszystkich.
- Właśnie do tego zmierzałam.
- Jak słodko...- burknęła Quaanti dosiadając się do stolika, tuż obok niziołka. W jej ślady poszła Joylin oraz Aeron. Jedynie Driazgat pozostał na swoim miejscu.
Agatha oparła ramiona na stole, nieco się nad niego nachylając. Z jej twarzy w jednej chwili zniknęła uprzejmość, której miejsce zajęło napięcie. Wydawała się osobą surową, bardzo rzeczową.
- Jest tego naprawdę wiele... Tak wiele, że aż ciężko wybrać od czego zacząć. Ale chyba najlepiej...- zerknęła na Quaanti. - Od niepokojących wieści przyniesionych mi przez ciebie Quaanti.
- O? Już nie się nie bawimy w panie i panienki? - mruknęła, rudowłosa jednak zignorowała zaczepkę.
- Nie wiem jak wielu z was zapoznanych jest z prawami rządzącymi Halarahh. - popatrzyła po twarzach zgromadzonych. - Jak pewnie zdążyliście się przekonać naszym ludem rządzą arcymistrzowie magii. A ponieważ jest to kraina w niej skąpana jest tutaj takich naprawdę wielu. - skrzyżowała dłonie pod biustem.
Kayli nieco zrzedła mina na wzmiankę o arcymistrzach magii, ale siedziała cicho, dając Agacie mówić.
- Stolica, Halarahh jest miejscem gdzie widać najlepiej wszelkie podziały, stronnictwa... Jednym słowem politykę. Widzieliście wieże wznoszące się wysoko ponad miasto? Są one siedzibami konkretnych grup, związków, organizacji, bractw... Nazywajcie to jak chcecie. Każda z tych grup jednoczy pod sobą kilkudziesięciu czarodziejów, których światopoglądy w jakiś sposób są sobie podobne, bądź też takich, którzy posiadają pewne zainteresowanie w konkretnych dziedzinach czarostwa. Największa z nich należy jednak niepodzielnie do króla - najsilniejszego, a raczej tego, który zjednał pod sobą jak największą ilość czarodziei. Obecnie jest nim Zalathrom. Nazywany Wieszczem. Nie uważacie, że to trochę dziwne? - uśmiechnęła się, bo chyba jedynie dla niej zagadka ta była ciekawa. - W Halruaa od setek lat nie mieliśmy wojny, bitwy, konfliktu. Od kiedy przodkowie obecnego króla, mistrzowie magii zdradzającej tajemnice przyszłości i przeszłości zasiadają na tronie. Nie potrzebne były wywiad, kontrwywiad, wszelkiej maści szpiedzy czy informatorzy. Żołnierze? To też zbyteczna sprawa... Nigdy też, odkąd panują mistrzowie tej szkoły nie zamykano dla przyjezdnych bram miasta. Każde niebezpieczeństwo było odkrywane, nim naprawdę mogło zagrozić komukowiek w tym kraju. Czy rozumiecie dlaczego taki stan rzeczy - wskazała podbródkiem w kierunku wyjścia. - jest niepokojący?
Spauzowała pozwalając zastanowić się słuchaczom lub też zadać im pytania.

- Każda zmiana w porządku trwającym od dłuższego czasu jest niepokojąca. A tu macie do czynienia z, można powiedzieć, wywróceniem sytuacji do góry nogami. Sytuacje, które nie działy się od lat, teraz stają się porządkiem dziennym. Dodajmy do tego dużo, dużo magii i sporo osób nią władających oraz fakt, że praktycznie wymyka się to spod władzy króla... Cóż, tak, sytuacja jest nieciekawa. - Kayla westchnęła, pochyliła się w kierunku stołu i oparła na nim, podobnie jak Agatha, przyglądając się jej uważnie - W tej chwili jednak, mając jakiś pogląd na sytuację stolicy, bardzo interesuje mnie, dlaczego ja i dlaczego aż z Calimshanu? To znaczy... Co to ma wspólnego ze mną konkretnie? - skrzywiła się lekko, wiedząc jakiej odpowiedzi może się zaraz spodziewać.
- Piękna kraina - mruknął Halvard z zadumą na wzmiankę o Calimshanie. To że o mały włos nie trafił tam na galery jakoś nie przyszło mu na myśl.
- Zaufajcie mi, że w jakiś sposób sytuacja ta ma wiele wspólnego z każdym z was... Quaanti jakiś czas temu przybyła z informacją od swego... Opiekuna. Bardzo niepokojącą, zatuszowaną przed światem. A jednak... Biorąc pod uwagę ostatnie zdarzenia i wytyczne władz - możliwą. Przyszłość przesłoniła ciemność... Nagle. Bez zapowiedzi król stracił możliwość jasnowidzenia. I nie tylko on.
- Według informacji, które posiadam każdy mag stąd aż po góry stracił dar jasnowidzenia. Magia ta przestała działać. I trwa to od miesiąca... Przynajmniej od miesiąca o tym wiemy.


Kayla postukała opuszkami palców w usta, analizując sytuację.
- Skoro zjawisko ma skalę przynajmniej krajową, to wyklucza wyłącznie lokalne działanie. Nie znam się na magii wieszczącej, ale zakładam, że nawet jeżeli w czasach wielkiego niepokoju przyszłość jest trudna do określenia, rozwidlając się na setki ścieżek, to i tak da się coś wywróżyć? Czyli zapewne taką sytuację też wykluczyliście? - bardziej w zasadzie stwierdziła, niż zapytała - Co może blokować magię jasnowidzenia? Co może spodować, że nie można z niego korzystać? Nie przypominam sobie takich wydarzeń w obrębie magii wtajemniczeń.
- To bardzo trudne pytanie panno Rieven. - stwierdziła ciężko Agatha. - Odpowiedź może być prosta, ale zbyt straszliwa do przyjęcia... Ktoś musiał wpłynąć na cały, wielki Splot. Nie widzę bowiem innego wyjścia. Przynajmniej takiego, które mój rozum byłby w stanie ogarnąć.
- Głośno myślę tylko...
- To nie wszystko. - wtrącił się z przestrogą w głosie Aeron. - Widzieliście zapewne tłumy pod bramami? Festyn dopiero za miesiąc a i tak nigdy nie przybywały tutaj takie tabuny ludzi. Pomijając fakt, że żaden złoczyńca z łbem na karku nie pchałby się do takiego miejsca jak Halarahh... Tutaj za ledwie bójkę ląduje się w lochu. Co więcej... Część z nich, zwyczajnych albo i też niezwyczajnych oprychów miało zaproszenia. Przepuszczono ich przez bramy.
- Ktoś z wewnątrz macza w tym palce. Pewnikiem ktoś ze stronnictw... Pytanie tylko którego?
- Szpony... Jesteście ślepi? To oczywiste.
- mruknęła Quaanti.
- Nie dajmy się ponieść osobistym urazom.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez sheryane : 04-12-2012 o 13:10.
sheryane jest offline  
Stary 04-12-2012, 13:15   #9
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Kayla przybrała iście pokerową minę na wzmiankę o sytuacji przed miastem. Na wzmiankę o zaproszeniach tylko wcisnęła się głębiej w krzesło. Bardka odchrząknęła lekko.
- Szpony... To ci tacy z tym tatuażem za kciukiem, takim... zawiniętym... ostrym? - nakreśliła coś byle jak w powietrzu.
- Dokładnie...- nachyliła się nad stołem złotooka. - Najbardziej plugawe, śmierdzące skurwysyny w tym mieście. Własną matkę by sprzedali za odpowiednią recepturę czy sekret. A co najlepsze...- spojrzała na Halvarda. - Nasz przyjaciel zalazł już jednemu za skórę.
- E tam zaraz “zalazł za skórę” - skrzywił się Hroebertsson - Poprztykaliśmy się tylko trochę, pokłócili chwilę, szkłem stuknęli … takie tam - uśmiechnął się do Quaanti. - Jak się znajdziemy to sobie siądniemy w kąciku, wypijemy, o dziatkach i dawnych przewagach powspominamy - dobrze będzie.
Potok przekleństw w głowie Kayli nie nadawałby się nawet do zacytowania. Sama przez chwilę zaczęła się zastanawiać, skąd je wszystkie zna. Uspokoiła się trochę, gdy ponownie Agatha przeszła do rzeczy.
- Wszystko w swoim czasie...- mruknęła Agatha. - Przejdźmy do tego co dla was istotne. Czyli dlaczego was tutaj zaprosiłam za pośrednictwem Aerona. Wyjaśnisz?- zerknęła na wojownika.
- Chodzi o częściowo o nasze sprawy osobiste... A częściowo o czarne chmury, które zbierają się nad tym miastem. Jak powiedziała pani Moonwell, zbyt dużo zbiegów okoliczności. W jednej chwili cała obrona miasta zostaje podniesiona na nogi. Do uszu niektórych dociera informacja o... Ślepocie? Króla, a pod bramami lądują hordy najemnych bydlaków. - powstał z miejsca. - I nie tylko. Sam przybyłem tutaj ze swojej ojczyzny w ślad za Yshtalnem Błękitnookim. Czarnoksiężnikiem z Thay. Jest młodym ale niezwykle utalentowanym mistrzem w Cytadeli. Bardzo wpływowym... Wątpię by jego tutaj przybycie było wynikiem czystego przypadku. Co do reszty... Przybyła tutaj cała rzesza osób powiązanych z Zhentarminami.- popatrzył znacząco na Kaylę i Joylin.
- Pochodzimy z Srebrnych Marchii. - wtrąciła się nagle krasnoludzica. - Gdzie ich wpływy są wyjątkowo duże. Wiadomo kim są te plugawce... Ścigaliśmy jednego z ich przywódców, mordercę, aż tutaj. Uriat Czarny Płomień, słyszeliście o nim może?
- Poza nim... Mamy tutaj również Carla.
- odwrócił spojrzenie od Kayli, nie chcąc zapewne podziwiac jej reakcji.
Calishytka przymknęła oczy, starając się zapanować nad emocjami. Cholernie bolało. Bardzo nie chciała w to wierzyć, a jednak okazywało się prawdą. Wzięła dwa głębokie wdechy i spojrzała na Aerona. Tym razem w fiołkowych oczach nie było ani śladu rozbawienia, zamiast tego przyćmił je cień trudnego do określenia uczucia.
- Nie zapominaj o krwiopijcach Malara. Ścigam ich znad Jeziora Pary. A wiem o tym, że przybyło tutaj w tym czasie kilka innych grup. - warknął niziołek, po czym skinął głową Halvardowi.- Słyszałem kilka plotek o was Halvardzie. Mam nadzieje, że wszystko w nich było prawdą. Jeśli tak, zaszczytem będzie strącić kilka łbów tym pokrakom z tobą u boku.
- Podsumowując...- wtrąciła się Agatha.- Mamy tutaj kilka niebezpiecznych person z bogowie raczą wiedzieć ilością własnych popleczników i sytuację, w której miasto jest niemal bezbronne. Czy widzicie o jak licznych, niepokojących zbiegach okoliczności mówimy?
Teraz Halvarda była kolej by popatrzeć czujnie na nizioła i Aerona. Poskrobał się po skroni, potem po czole, poruszył głową na boki, czując jak mu się ciepło robi na wzmiankę o wyznających Malara.
- W plotki nie ma i co wierzyć - uśmiechnął się do Eranatiana. Spojrzał na krasnoludy.
- Nie sądziłem że ktokolwiek z Północy tak daleko na Południe zawędruje - podobnie uśmiechnął się do Joylin i Driazgata. - Nadepnęliście na jakiegoś Zhenta? Znaczy się na odcisk któremuś?
- Kiedy ja komuś nadepnę na odcisk, zazwyczaj kładą go w piach, panie Halvardzie. - wszyscy oniemieli, ponieważ słowa te wypłynęły z ust rudowłosego krasnoluda. Jedynie pogodna Joylin ciągnęła dalej.
- Straciliśmy wielu braci z siedziby Whitestonów. W tym dwoje własnych dzieci... To sprawa bardzo osobista, bowiem zginęli z ręki Czarnego Płomienia.
Halvard miał już zażartować że o adres szewca w takim razie musi poprosić, ale na słowa Joylin jakoś o tym zapomniał.
- Przykro mi - powiedział za to, już z powagą.
- Chyba trudno już nazywać to zbiegiem okoliczności? Wygląda raczej na planowane działania... I nie trzeba się bardzo przypatrywać. - powiedziała trochę ostrzej niż zamierzała.
Carl Carlem i prywata prywatą, ale jednak zagrożenie sięgało dużo dalej. Dała sobie jeszcze chwilę na ogarnięcie emocji, nim odezwała się znowu.
- Macie jakieś propozycje, jak zacząć? Gdzie zacząć?

W tym momencie Marek, dźwigając dwie tace zastawione dzbanami i pucharami zbliżył się do stołu. Ostrożnie ustawił trunki w jego centrum, po czym rozdał każdemu naczynie.
- Słaby mód pitny. Ze wschodu...- rzucił nieśmiało, nie chcąc przeszkadzać w rozmowie.
- Marku zarygluj drzwi i podaj mi proszę mapę.
Chłopak skinął głową i wykonał polecenie.
- Gdzie zacząć?- podjęła Quaanti. - Oni najprawdopodobniej już zaczęli. Wczoraj i przed wczoraj zaginęło dwóch kapłanów Mystry. Pozostał jeszcze jeden. Przewodzi w kaplicy w zamkniętej dla obcych części miasta. Jak sądzicie, czemu wzięli się najpierw za ubiedzonych klechów?
Rygiel w zamku zgrzytnął głośno, a w następnej chwili, pomiędzy szklanicami na stole, rozsunięto mapę miasta.

- Jak jest z pozostałymi … eee … zgromadzeniami? - zapytał Halvard, czując że jak zwykle ci przeklęci Harfiarze siądą mu na kark i zmuszą do ryzykowania własną skórą - Rozumiem że ich ten problem jasnowidzów nie dotyczy? - zaciekawił się.
- Dokładnie...- uśmiechnęła się Quaanti.- Nie jesteś taki głupi na jakiego wyglądasz...I jak czasem gadasz.
Halvard skrzywił się. Za słabo się starał. Czyżby jego starannie kultywowany wizerunek dryblasa od machania pałą miał runąć w gruzy? Nie mógł do tego dopuścić.
- Korzystając z łaski swych patronów dalej mogli by odczytać przyszłość. Przynajmniej tak sądzimy... Nie mamy potwierdzenia, że morderstwa to ich sprawka. Ale z drugiej strony, jest pewnym, że to była bardzo profesjonalna “robota”.

Kayla swoją porcję słabego miodu wypiła niemal duszkiem.
- Rozumiem, że przydałoby się ochronić tego ostatniego kapłana?
- Jest najmłodszy... Ale mimo wszystko mógłby pomóc. Być może odkryć plany wroga? To nasz największy problem. Nie mamy pojęcia jaki jest ich cel. Kto tak właściwie decyduje... Czerwoni Czarodzieje? A może Zhentarimowie?
- Mam swoją teorię...-
bąknęła Quaanti.
- Czy twój opiekun się z nią zgadza?
- Nie rzuca łatwo teoriami...- przyznała niechętnie.
Calishytka pochyliła się nad mapą.
- W której to części miasta dokładnie?
- Świątynia znajduje się w dzielnicy wież. Niemal w samym jej centrum. - Agatha wskazała palcem na stłoczone ze sobą budynki, na zachód od rzeki.
- Może zaciekawi panów, że poprzedni dwaj mieli wyrwane serca?- mówiąc to złotooka zerknęła na Halvarda i Blacktaila.
- Zdarza się -
filozoficznie stwierdził Hroebertsson, choć poczuł nagłe uderzenie adrenaliny - Pewnie ktoś chciał się upewnić albo co...
Kayla uniosła lekko brew.
- Zdarza się? W środku miasta? - owinęła kosmyk włosów wokół palca - Wygląda na klasyczną robotę Malarytów, o których wspomniano, czy też lykan w ogóle... Skoro są przesłanki, że mogą tu być, nie widzę powodu, by ktoś miał stosować ich metody ot tak. - wzruszyła lekko ramionami, opierając się ponownie na krześle.
- Niestety inne działania wroga, potencjalnego wroga, są nam nieznane. A i na te natrafiliśmy dzięki pewnemu rozgłosowi pośród społeczności.
- Czyli w zasadzie to nasz jedyny trop i jedyny logiczny pomysł na jakiekolwiek działania z naszej strony. - dziewczyna podsumowała to, co zdawało się w tej chwili oczywiste.
- Nie tak szybko, gwiazdeczko. - uniosła dłoń Quaanti. - To nie jedyny pomysł. Wtedy mieliśmy Agathę, mnie i... Marka. Skoro jest nas teraz więcej i jak rozumiem... Każdy jest w jakiś sposób w sprawę zaangażowany możemy zacząć zbierać informacje bardziej skutecznie.
- W obecnej sytuacji i tak nie przeciśniemy się wszyscy do dzielnicy wież. Ba...- rzekła ciężko Agatha. - Nie mam prawie żadnego pomysłu jak przedostać tam małą grupę dwuosobową. - popatrzyła na Kaylę - Trzeba również zebrać nieco informacji z ulic, nieco dla nas bardziej otwartych.

- Dzielnica wież. Magowie z wież. Większość ma tam swoje siedziby? Tych znaczących? - zmarszczyła lekko brwi.
- Ja to bym się chętnie rozejrzał, tutejszego piwa spróbował i takie tam... - Halvard zaczął jednocześnie z Kaylą ale umilkł żeby dwugłosem nie gadać.
- Wiesz, panie Halvardzie, rozglądanie się i piwa próbowanie też może służyć za formę zbierania informacji. - mruknęła, zamyślona nad inną kwestią.
- No toć właśnie mówię, pan... - naraz Hroebertsson spojrzał kątem oka na Quuanti i poprawił się - pani Rieven. Pochodzi się, pan... panie popyta, rozejrzy po okolicy, może komuś złota w garść nasypie żeby do - o tej - wskazał palcem na mapie - dzielnicy wpuścił.
Rieven pokiwała lekko głową; postukiwała palcami w blat, wybijając sobie tylko znany rytm.
- Na ile jesteśmy w stanie działać na dwa fronty? - skierowała pytanie do wszystkich - Zakładam, że czas jest ważny, skoro to ostatni kapłan. Przydałoby się jednocześnie zająć obiema kwestiami?
- Wejścia do dzielnicy wież są tylko dwa... Jedno prowadzi przez Yestarva rozciągający się po obu stronach rzeki, tuż u bram Uniwersytetu Magii. Drugi zaś jest... Jest dostępny tylko dla magów. Uruchamiany mocą Splotu i robi dużo hałasu. - Agatha wskazała palcem punkty na mapie.
- Jeśli chodzi o zakradanie...- zaczęła nieśmiało Joylin.- To niespecjalnie moja dziedzina, ani mojego męża. Z drugiej strony nie ma też co bezczynnie czekać. Powiedzcie tylko gdzie zacząć, czego szukać? - popatrzyła po towarzyszach. - Nie zdarza się nam często szukać uciech w takich miejscach.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 04-12-2012, 13:24   #10
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
- A to pierwsze wejście? - zapytał Halvard właścicielkę Psalterium. - Co z nim jest nie tak że od razu przeszła pani do drugiego?
- Fort Yestarva został wybudowany z myślą o obronie dzielnicy wież na wypadek, gdyby wróg sforsował otaczające miasto mury. To istna forteca. Cztery bramy, garnizon obrońców.
- A gdyby wejść do dzielnicy wież z jednym z mieszkańców? - rzuciła Rieven, niby niewinny pomysł.
- Ale wejść tam można? - znowu Halvard wszedł Kayli w słowo i pokręcił głową z uśmiechem.
- Do Dzielnicy wież wpuszczani są tylko mieszkańcy tejże dzielnicy. A to oznacza naprawdę wpływowe persony, nie przeciętnych zjadaczy chleba jak my. I oczywiście, ewentualne osoby towarzyszące.
- No tak, wpływowych person raczej nie wysyła się do stróżowania na bramach... - bąknęła pod nosem - To chyba na ten moment nic poza doinformowaniem się na ulicach nam nie pozostaje. Albo przynajmniej ja nie widzę żadnej innej opcji. Bez informacji nic więcej chyba nie zdziałamy.
- A jak sprawdzani są ci magowie, gdy wchodzą do swej dzielnicy? - tropiciel odezwał się do Quuanti.
- Sprawdzani? W sensie... Co mają przy sobie? - zmarszczyła brwi kobieta. - To zamknięty krąg. Strażnicy znają tam właściwie wszystkich. A dodatkowo... Każda wieża ma swój symbol, znak rozpoznawczy.
- Chyba, że... magistrowie z uniwersytetu? Nie należą do żadnych stronnictw ani wież, jednak kilku mieszka w dzielnicy. - wtrąciła się Agatha.
- Spokojnie... Magistrowie z wyboru i dla zasady nie mieszają się do polityki. Znasz jakiegoś który nam pomoże? - uniosła brew.- Zresztą, większość z nich opuszcza mury uczelni tylko w ostateczności. To miasto w mieście...

- Jak rozumiem nie ma też możliwości spotkania kapłana poza tą dzielnicą? - zapytała Kayla, coraz bardziej zrezygnowana, ale uznawszy, że trzeba rozważyć każdą możliwość - Zapewne też wszystko jest silnie chronione przed jakimikolwiek magicznymi sposobami dostanie się do środka, skoro mieszkają tam tak ważne persony? Teleportacja, plan cieni, podróż planarna? - wyciągnęła się na krześle, prostując nogi i zakładając dłonie za głową. Spojrzała w sufit, szukając w myślach jakiejkolwiek innej możliwości.
- Jest pewna szansa powodzenia... Nigdy nie sprawdzaliśmy magicznej obrony Dzielnicy Wież. Stąd też to niewiadoma. Równie dobrze może zadziałać wszystko co wymieniłaś panno Rieven, a równie dobrze nic.- wzruszyła ramionami Agatha.
“Panna”! - Halvard zwrócił uwagę na to zakazane słowo i zerknął na Quuanti, by sprawdzić jej reakcję. Nie doczekał się jej, więc skupił się na czymś innym.
- A gdyby tak … słyszałem o takich zaklęciach, wiecie, jak człowiek pochodzi tu i tam, to wielu rzeczy się dowiaduje - że można zniknąć innym sprzed oczu, a do tego latać … No to może by takie “hop”, a nie w teleporty się bawić, które nie wiadomo gdzie na manowce zawiodą... - zrobił zawstydzoną minę, jak to drwal z Północy, gdy o balecie przyjdzie takiemu gadać.
Kayla powoli, bardzo powoli, obróciła głowę w stronę Halvarda. Wbiła w niego zaintrygowane spojrzenie, hamując wyraz innych emocji. Przywiódł jej na myśl ją samą w wieku... siedmiu lat? Może ośmiu. Gdy Leila zaczynała ją nauczać. Cóż, jednak bez powodu na pewno go tu nie ściągali, zapewne nadrabiał czym innym.
- Jak zaczniemy od niewiedzialności i lotu, a się nie uda, to i tak ściągniemy na siebie uwagę i mamy przechlapane. Chyba te dwie opcje oraz zwykła teleportacja to standard w większych miastach, a przynajmniej w ich ważniejszych miejscach. Ale ja tu specjalistką od magii nie jestem... - skrzywiła się lekko - Podróż przez plany jest... niebezpieczna. No i trzeba mieć kogoś, kto by nas na nie wprowadził. Mamy na to środki? Możliwości? Żeby pozwolić sobie na takie próby? Możemy to jakoś sprawdzić?

- A gdyby tak...- zaczął nieśmiało Aeron. - Agatho kiedy spacerowałem przez miasto... ujrzałem takie miejsce... Pawie Piórko.
- Ahaaa...- kobieta zmarszczyła brwi zaglądając rudzielcowi w oczy. Jednocześnie na twarzy Quaanti pojawił się wredny uśmiech.
- To bardzo ekskluzywne miejsce, prawda?
- Taaak gadają, ale lepiej streść tą myśl Aeronie. To nie towarzystwo do rozmów o domach schadzek...
- To tylko pomysł... Bo... Tego... Mag też człowiek, prawda? Jeśli by tak jaki się zainteresował którąś z pań może z łąski swojej zaprosiłby ją do siebie? Do Dzielnicy? Albo gdyby “przejąć zlecenie” z Pawiego Piórka? I... I...
- No ja się na pewno nie będę kleiła do obcego!- palnęła Joylin. - Nawet nie proście!
- Tak więc Agatho? Kaylo? - zapytła rozbawiona Quaanti.

Gdy tylko Kayla zrozumiała, w czym rzecz, zatrzęsła się od poskramianego śmiechu. A może dzikiego chichotu. W każdym razie wyglądała na szczerze ubawioną i nieco rozhisteryzowaną.
- ... - próbowała wyrzec coś, ale skończyło się tylko na niemym poruszeniem ustami i głośnym parsknięciem śmiechu, wobec którego musiała wręcz zwinąć się na krześle z pozornie zrelaksowanej pozy.
- Już dobra... Już się uspokajam. - odetchnęła kilka razy i ciężko było stwierdzić, czy jest bardziej rozbawiona, czy przerażona - Chcecie usłyszeć historyjkę? Jest ściśle związana z naszą sytuacją. - zapytała, podsuwając w stronę Marka pusty kielich z niemym błaganiem o alkohol w oczach. Spojrzała po obecnych - musiała mieć absolutną pewność, że wszyscy tego wysłuchają. Z Aeronem na czele. Najgroźniejsze spojrzenie, pozbawione chwilowego rozbawienia, dostało się właśnie jemu.
- Była sobie dziewczyna, której znajomy polecił przybyć do miasta i spotkać się z nim w sprawach nie cierpiących zwłoki. - zaczęła taką sobie opowieść o banalnej treści beztroskim głosem - Dziewczyna wiedziała, że to ważne, więc nie wahała się ani chwili. Podróżowała długo, przez lądy i wody, aby dotrzeć na umówione spotkanie. Tymczasem okazało się, że do miasta nie wejdzie, gdyż jeno zaproszeni osobiście przez mieszkańców prawo wstępu na festyn mają. - wzruszyła lekko ramionami - Początkowo myślała, że może ktoś chociaż będzie mógł jej jakoś pomóc? Może tak wysłać kogoś z informacją? Ale nie... Skazana na samą siebie musiała sobie z tym jakoś poradzić. - spojrzenie fioletowych oczu, niemalże ciskających błyskawicami, wbiło się w Aerona - Nie mając pojęcia o polityce i walkach o władzę, dziewczyna jakby nigdy nic postanowiła zgrywać przymilną wobec strażnika bramy, którego znakiem był wykrzywiony szpon za kciukiem. Cóż tu dużo mówić, kim jest i co umie nie liczyło się zbytnio wobec tego, jak wygląda i jaką strażnik bramy chuć poczuje! - z melodyjnego i beztroskiego tonu przeszła w znacznie mniej przyjemny i podniesiony - I tak oto drodzy Państwo, dama owa ma na karku Pana Assmarthalozujsa, który to oczarowany jej...czymkolwiek... - prychnęła - ...pojawi się zapewne u drzwi przybytku tego lada dzień, gotów na prywatny występ przez wcześniej wymienioną. - spauzowała na chwilę, po czym jakby nigdy nic dorzuciła - Cóż, mogę spróbować go nakłonić na wypad do tego Piórka. - westchnęła, kończąc monolog.
- Szpon? Tutaj!? - warknęła Quaanti. - Nie ma takiej możliwości. Jeśli tylko zobaczą nas razem...
- Bardzo przepraszam! Musiałam grać rolę. Jak mogłam być wiarygodna, nie znając żadnej innej nazwy żadnego innego miejsca, a jednocześnie dotrzeć tutaj bez lądowania bezpośrednio w jego wieży? - syknęła na Quuanti.
- Brawo Aeronie.- mruknęła Agatha raczej mało zadowolona z obrotu spraw.- Biada ci panno Rieven. Oj biada... Podróż do Piórka nie będzie potrzebna. Jeśli byłabyś gotowa... Wstyd mi o to prosić... Udać się do zamku obrońców i tam namówić wspomnianego maga na wizytę... schadzkę? W jego domu, zapewne w Dzielnicy Wież byłoby.- wywróciła oczami.- Cóż za słowo, cudownie. Zakładając, że udałoby się to zrobić... Kogo posłać z tobą i jak to wyjaśnić przed czarodziejem? Sama nie dasz rady.
- A może...- zaczęła niepewnie kapłanka - gdyby tak po jednym spotkaniu wystosował pani zaproszenie pisemne? Wtedy mogłaby panna przejść sama mostem, przez bramę i mieć kogoś przy sobie. Służbę? Tragarza?
- Marka? - syknęła Quaanti, na co chłopak upuścił dzban z miodem, z którego dolewał właśnie Aeronowi.
- Jak się na to zapatrujecie, panienko Rieven?
Tyrada przekleństw w umyśle Kayli ponowiła się, ale zachowała to dla siebie.
- To chyba jest wyjście, które w razie niepowodzenia pociąga za sobą najmniej ofiar. - stwierdziła z przekąsem - Proszę bardzo. Zrobię, co trzeba. Jeżeli to da mi szansę dorwać Carla, znaleźć go, da dostęp do niego. Pójdę z samym Demogorgonem, jeśli to pomoże. - mruknęła, tyleż zdesperowana co zdeterminowana - I nie wiem, czy Marek to dobry pomysł. Nie lepiej posłać kogoś...kto bardziej wygląda na pomocnego? Bez urazy, chłopcze. Jak na przykład mości Halvard? - uniosła lekko brew.
- Posiadacza gindynbała...- wtrąciła Quaanti udając kaszlnięcie.
Spojrzenie Agathy padło na wyrośnietego mężczyznę.
- Nie wiem czy będzie to możliwe. Widzę inne zadanie dla pana Halvarda i Blacktaila. Ty Kaylo, mogę mówić po imieniu?
- Oczywiście. - skinęła przyzwalająco.
- Będziesz miała odszukać kapłana, sprowadzić go tutaj albo chociaż ostrzec. Ale zadziałać trzeba na obu brzegach rzeki. Bowiem wątpię czy istoty te znalazły schronienie w dzielnicy wież. Panie Blacktail, Halvardzie, przyjrzyjcie się mapie. Znacie zwyczaje tych istot, ich pragnienia i instynkty. Czy uda wam się je znaleźć a może nawet powstrzymać nim uderzą na kapłana? To może dać czas Kayli... A ten może być bardzo potrzebny.
- No, czarodziej stary to i szybko nie poleci...- parsknęła złotooka.
- Quaanti... - zganiła ją Agatha.
- Już ty się o to nie martw. Na pewno szybciej niż przy tobie. - warknęła na nią Kayla w odpowiedzi.
- Jeśli udałoby się wam trafić na ich trop...Kiedy polują? Jak często? W mieście powinni zacząć znikać ludzie...- zastanowiła się - Chyba, że natura tych istot jest inna? W tym czasie Aeronie, skoro tak lubisz spacerki, zająłbyś się wraz z państwem Whitestone zbieraniem informacji.- przełknęła głośno ślinę zerkając na “Cichą Wodę”.
Kayla westchnęła ciężko:
- Mogę iść sama, tylko nie każcie Markowi iść ze mną. To mnie bardziej rozproszy, bo będę chciała na niego uważać. Poradzę sobie sama lepiej. A dla innych jest zajęcie. No chyba że Quaanti chce mi pomóc i wspólnie zajmiemy się Szponem.
- Nie możesz iść sama. Z prostego powodu... Gdyby coś poszło nie tak, ktoś musi nas powiadomić. Marek potrafi zadbać o siebie...- uśmiechnęła się pogodnie do chłopaka rudowłosa.
- Tak widać, ale o coś więcej niż fryzura? - westchnęła Quaanti. - Co do twego pomysłu, z chęcią bym ci pomogła. Ale wyglądamy jak dziewczyny z innych ulic, jeśli wiesz co mam na myśli. - obnażyła poczerniałe zęby.
- Jedna z ulicy dziwek, a druga z ulicy wiedźm? - stwierdziła Rieven bez przekonania, najwyraźniej uruchamiając gdzieś w sobie czarny humor.
Quaanti poderwała się w jednej chwili z miejsca uderzając pięścią w blat, który rozsypał się tym samym na drobne drzazgi. Odtrąciła na bok pozostałe nogi od stołu, które zastawiały jej drogę [poszybowały na drugi koniec izby] i z impetem ruszyła w kierunku Kayli.
- Quaanti! - wrzasnęła rudowłosa, na co złootoka zatrzymała się tuż przed dziewczyną “z sąsiedztwa”.
- Raz jeszcze nazwij mnie wiedźmą, a pozbawię cię głowy i nasram do środka, czy to jasne? - warknęła chłodno, bez cienia wściekłości.
Choć bardka początkowo totalnie zdębiała i nawet nie zdążyła zareagować, w tej chwili jedynie płynnie podniosła się z krzesła i spojrzała złote oko.
- Jasne. - odpowiedziała krótko, po czym spokojnie ponownie zajęła swoje miejsce.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172