Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-11-2012, 11:54   #1
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Wyprawa


Zamek stał na pustym, nieosłoniętym drzewami terenie. Z pewnością podejście do niego niezauważenie, zwłaszcza większą gromadą było zadaniem trudnym. W dali majaczyły łagodne szczyty pobliskich gór. Pierwsza rzecz, która przychodziła do głowy wędrowcowi, który tutaj dotarł była bardzo prosta: Cholera, ale oni wszędzie mają daleko! Z drugiej strony komu by się śpieszyło do Purpurowych czarodziejów w Thay, łowców niewolników z Mulhorandu albo słynących z krwiożerczości koczowników, żyjących na obrzeżach Równin Purpurowego Pyłu. Tak zdecydowanie nikomu nie spieszyło się do takich sąsiadów. Pewnie dlatego władcy Zamku Duart utrzymywali go w stanie dalekim od świetności, by nie skusić nikogo, kto mógłby go uznać za zdobycz wartą zachodu.
Nie było tu też porządnej drogi tylko stary trakt, który prawie całkiem zatarły wiatr pustkowi i czas. Z całą pewnością goście nie przybywali w te okolice ani zbyt często i ani zbyt licznie, choć ku zaskoczeniu przybyszów okolica patrolowana była przez zbrojnych, sprawiających wrażenie dobrze wyszkolonych i czujnych. Najwyraźniej jednak pojedynczy wędrowcy nie stanowili dla nich na tyle poważnego wyzwania by zaczepiali ich w drodze do zamku.

Z bliska budowla nie wydawała się już tak zaniedbana jak z daleka. Mur solidny i liczni wartownicy na murach świadczyły niezbicie, że nie należy lekceważyć lorda Svrasa.
Stojący przed bramą strażnicy odsyłali wszystkich przyszłych uczestników wyprawy, przybyłych przed wyznaczonym terminem, do karczmy w pobliskiej wiosce. Mieli tam zapewniony nocleg i posiłek na koszt lorda. Jak poinformował jednak przybyłych karczmarz o imieniu Hugo, trunki nie były wliczone w lordowską hojność.
W dniu wyznaczonym w ogłoszeniu mieli się stawić przed obliczem tutejszego możnowładcy.

Osada do której ich skierowano była mała, położona w dolinie, na lekkim stoku, między wzgórzami w sposób tak sprytny, że nie można było jej zauważyć z traktu prowadzącego do zamku. Może okolica naprawdę była bezpieczna, bo nie było tu palisady ani jakichkolwiek zabezpieczeń przed potencjalnym napadem. Było za to niezwykle malowniczo. Właśnie rozwijała się wiosna. Małe drewniane domki wychylały się z zieleni, a ich lekko pochyłe ściany nabierały w niej jakiegoś bajkowego sensu. Okienka domków były pootwierane, a na płotach wietrzyły się kolorowe pierzyny i poduszki. Przy kilku domkach dobudowane były ganeczki, a także kryte gontem szopy i drewutnie.
Dobry obserwator mógł dostrzec że miejsce to powoli podnosiło się z długoletniego zaniedbania. Pola, które o tej porze roku powinny już wzrastać nowym plonem, były dopiero przygotowywane pod zasiew. Na dachach widać było wyraźnie jaśniejsze miejsca, najwyraźniej niedawno uzupełnione i naprawione i wreszcie wspomnianą już drogę, która w deszczowe dni zamieniała się pewnie w trudną do przebycia, grząską breję. Przy samej wiosce była już w miarę wyrównana i wysypana wydobytymi z pobliskich strumieni otoczakami.

Gospoda okazała się niezbyt okazałym, jednopiętrowym budynkiem, nad wejściem do którego ktoś zawiesił na haku obtłuczony kufel. Jej gospodarzowi, niewysokiemu mężczyźnie, o kształtach dążących do figury idealnej, usta wprost się nie zamykały:
- Witamy, witamy, szlachetnych gości – kłaniał się w progu zachęcając do wejścia i niezbicie dowodząc, że przewidujący lord wyznaczył mu zapłatę od liczby osób, które będzie gościł pod swym dachem. - Progi skromne, ale czym chata bogata tym tym na starość trąci. Dzięki hojności nowego lorda możemy częstować gości mięsem, nie tak dawniej bywało. Oj była bieda w okolicy zanim państwo nastali. Koczownicy zabierali wszystko co się wyhodowało, aż się człowiekowi odechciewało pracować. Teraz zmiany. Wielkie zmiany!

***

Do zamku zaproszono ich na godzinę przed zachodem słońca. Jego ciemna sylwetka odbijała się na tle nieba i gór. Wprowadzeni zostali do dużej sali rozświetlonej blaskiem pochodni. Po za odzianymi w szare płaszcze strażnikami nie było w nim widać wielu mieszkańców.
Na niewielkim podwyższeniu na końcu sali, na dwóch złoconych krzesłach zasiadali mężczyzna i kobieta.
Zwiewna czarna szata, opinająca wiotką, prawie eteryczną sylwetkę i długie czarne włosy lady powiewały lekko, jakby muskane wiatrem, choć w sali nie dało się wyczuć nawet najlżejszego powiewu. Jasnoszare, niezwykle świetliste oczy, uważnie lustrowały przybyłych nie opuszczając żadnego szczegółu.
Lord Savras nawet siedząc wyglądał na wysokiego, solidnie zbudowanego człowieka, który zdecydowanie nie dorastał siedząc gnuśnie na lordowskim stołku. Jego surowe, przenikliwe spojrzenie przyciągało uwagę i żądało posłuchu. Także strój i sposób w jaki jego dłoń spoczywała na rękojeści leżącego na kolanach miecza, świadczyły dobitnie, że mają przed sobą wyszkolonego żołnierza.
Siedząca obok niego kobieta nachyliła się do jego ucha, szepcząc niezbyt cicho.
- Te ochłapy, co właśnie przyszły, to nasi poszukiwacze przygód?
- Tak cóż... - Usta mężczyzny rozciągnęły się w wilczym uśmiechu ukazując idealnie białe zęby - Może należało zamieścić nasze ogłoszenie także w bardziej odległych miejscach, a może po prostu opowieści o bohaterach to mity, a oni sami stanowią wymarły gatunek.
Przybyszy zatrzymały dwa metry przed podestem opuszczone przed ich twarzami halabardy strażników.
- Chcecie więc wyruszyć na wyprawę - Lord Savras także zlustrował ich uważnie - Znacie zasady. Wszystkie bogactwa naturalne, które odkryjecie na moich ziemiach są moją własnością. To co zdobędziecie na pokonanych w czasie wędrówki wrogach należy do was. Ci, którzy przeżyją i powrócą z informacjami otrzymają nagrodę.
- Dodatkowo otrzymacie podstawowe wyposażenie, jakiego będziecie potrzebować
- kobieta odezwała się tym razem głośno, dźwięcznym, pewnym siebie głosem. - Jego listę przekażcie sierżantowi przy wyjściu. Jak sądzę, chcecie wyruszyć jak najszybciej - jej mina świadczyła o tym, że ona zdecydowanie tego chciała. - Otrzymacie także ogólną mapę okolic, wraz z zaznaczeniem miejsca, w którym powinny być kopalnie. Odnalezienie ich także jest celem.
- Macie jeszcze jakieś pytania?
- Zapytał lord przesuwając lekko dłonią po pochwie miecza.
 
Eleanor jest offline  
Stary 25-11-2012, 12:56   #2
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację

Miasto Kazan. Jakiś czas temu

Przed słupem ogłoszeniowym stał olbrzym. No, nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, tak się tylko mówi. W każdym razie, człowiek tam miał grubo ponad dwa metry i górował nad wszystkim. Wielki miecz za pasem, kusza na plecach, stalowy napierśnik i zwinięty u boku bat dopełniały obrazu całości. Wielkolud spoglądał na ogłoszenie zamieszczone na słupie kręcąc głową na różne strony i krzywiąc się nieładnie. Od czasu do czasu rzucał jakąś córą negocjowanego afektu czy innym członkiem. W końcu porzucił to zajęcie i rozejrzał się po placu. Obok niego przechodził Winicjusz, miejscowy bard, hulaka i pogromca serc niewieścich o aksamitnym głosie, blond grzywie i idealnie białych zębach.

- Ty! - głos olbrzyma brzmiał, jakby przepuszczono go przez tubę i dla lepszego efektu dodano zgrzyt uderzającego o siebie metalu. - Ty, kurdupel! Czytaj! -

- Co?! Jak śmiesz?! Czy wiesz kim JA jestem dzikusie?! Ty oberwany... -

MLASK!!!

- Dofsze, jusz dofsze. Szytam, szeciesz szytam, no! -

Zamek Lorda Savrasa

Wolf łypał na dwójkę możnych spode łba, zupełnie jakby patrzył na potencjalny posiłek. Nie obyty na salonach zastanawiał się, co powiedzieć i w końcu zdecydował się na potężne beknięcie.

- NIE. -

Stwierdził krótko i ruszył do wyjścia. Przed wyruszaniem trzeba było jeszcze odwiedzić gospodę i nowo budowany młyn. Czekała tam na niego żona młynarza. I jego córka. I siostra. No i młynarz. Trza się będzie uwinąć.
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 25-11-2012 o 13:05.
malahaj jest offline  
Stary 25-11-2012, 20:30   #3
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Miasto Kazan.

Stary, przykryty zszywaną wielokrotnie płachtą wóz zatrzymał się na rynku miasta Kazan. Bose, owłosione stopy woźnicy plasnęły w błoto, gdy zeskoczył z kozła, aby przyjrzeć się z bliska ogłoszeniu przyczepionemu do słupa. Wielkie złote litery cokolwiek już wyblakły w słońcu.

- Dudli pudli zupka z kundli - zamruczał wesoło odsuwając w tył kaptur.

Wbrew pozorom nie było mu jednak do śmiechu. Odkąd opuścił Willowhill już kilkakroć zatrzymywał wóz i kilkakroć zamierzał zawrócić. Za każdym razem jednak, gdy pękało w nim postanowienie, że nie pokaże się w swojej rodzinnej wiosce nim nie znajdzie receptury na wytworzenie złota, ukazywała mu się wykrzywiona w szyderczym uśmiechu twarz jego kuzyna po kądzieli, niejakiego Galdo, psia jego mać, Gavebolda. Wtedy prawie słyszał jego drwiący głos:
- Belmo, popaprańcze, jeśli ci się uda choćby ziarnko złota wyczarować, to niech mnie zawszały skunks pokąsa!

Zagryzał w tym momencie mocniej zęby, ocierał łzy rękawem i poganiał kuca trzaskając batem nad jego uchem.

~Niedoczekanie twoje Galdo! ~ odgrażał się w myślach. ~ Jeszcze zobaczysz, na co stać Belmo Goodmana! Nie na darmo brałem nauki u samego Gizdroły, kiedy ty uganiałeś się w tym czasie za Balbiną Putzlich, najładniejszą dziewczyną w Willowhill.

Na wspomnienie jej blond loków robiło mu się cieplej na sercu a stopy przebiegało mrowienie.

Jego liczna rodzina, wujowie, ciotki, kuzyni, kuzynki, pociotki, nawet stary, poczciwy dziadunio Malvi Goodman kręcili głowami, gdy oznajmiał im swoje zamiary.

- Beli - mruczał staruszek masując powykręcane reumatyzmem nogi - czego ty tam w szerokim świecie będziesz szukał? Wszystko, czego potrzebujesz jest tutaj, w Willowhill.

Belmo jednak wiedział swoje. Gizdroła, parający się alchemią, gdy nie zajmował się już mieszaniem nowych mikstur, snuł opowieści o swych przygodach, podczas których Beli Goodman wyobrażał sobie wysokie równe baszty Vienstadt, czy też potężne zaśnieżone szczyty Gór Krańca. Siła i wielkość trolli budziła w nim grozę, zaś sprawność i szybkość kohort Westlandzkich podziw.

Pamiętał lamenty matki załamującej ręce, gdy zapakowała mu na drogę ostatniego pieczonego indyka w sosie szafranowym.

Otrząsnął się z zadumy.

- Lord Savras, Pan na Zamku Duart poszukuje dzielnych ochotników - przeczytał na głos początek i zagłębił się w lekturze ogłoszenia.

Poprawił portki i kiesę, w której znajdowało się kilka ładnych, odpowiedniej wielkości otoczaków i dodawszy sobie odrobinę werwy mrucząc:

- Ele mej, w drogę hej! - wdrapał się na kozła i cmoknął na kuca, który ruszył dalej wyboistą drogą. Drogą do zamku Duart.

Zamek Duart.

Zamek... Pojedyncza budowla na pustej przestrzeni.

~Samotny jak palec w... nosie ~ pomyślał. Co skusiło budowniczych tego zamku by wznieść tę warownię właśnie tutaj? Może właśnie nieprzebrane bogactwa ziemi, które mieli znaleźć?

Jakże to wszystko smutne w porównaniu do zielonego Willowhill.

W gospodzie przyjęto go z otwartymi rękoma, co przyjął za dobrą monetę. Okrąglutki karczmarz był człowiekiem miłym i otwartym. W stodole znalazło się miejsce dla jego wozu. Kuca wyprzężono i zaciągnięto do boksu, w którym dostał obroku. Jeść jednak dawano dość podle, co zauważył od razu.

Sam zamek zrobił na nim jednak duże wrażenie.

- Ołli szmołli - stęknął spoglądając na wysokie mury.

Nigdy nie widział zamku. Co prawda mistrz Gizdroła opowiadał mu o nich sporo ale co innego opowiadanie a co innego ujrzeć smukłe baszty obsadzone strażnikami na własne oczy.

Sama sala tronowa też była wspaniała. Nigdy nie widział tak dużej izby. Toż tutaj można było w chowanego się bawić! Przecisnął się przez spory tłumek do przodu, żeby cokolwiek widzieć. Tyle wielkich, umięśnionych mężczyzn. Każdy z jakimś niebezpiecznym narzędziem. Blizny na ich ciałach znaczyły, że niekoniecznie umieli się bezpiecznie z tymi narzędziami obchodzić. Zapalił fajeczkę i pykając słuchał.

- Macie jeszcze jakieś pytania? - Zapytał lord przesuwając lekko dłonią po pochwie miecza.

- Tego ten... - zaczął niziołek. - Jakie bogactwa właściwie spodziewamy się znaleźć? A... no i... jakich niebezpieczeństw mamy się obawiać?
 

Ostatnio edytowane przez GreK : 25-11-2012 o 21:24. Powód: Usunięcie pogrubień.
GreK jest offline  
Stary 26-11-2012, 00:31   #4
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Rzec, że głowa go bolała to mało. Czuł jak stado rozwścieczonych kretoszczurów hasa wesoło mu pod hełmem, za nic mając troskę o gospodarza. Do tego piekielne zmęczenie ramion. Pamiętał, że machał trochę kilofem, ale wydawało mu się jakoby kilkadziesiąt mil przekopał w tak krótkim czasie. No bo przecież minęła tylko jedna noc, prawda?

Durak spojrzał raz jeszcze na ogłoszenie widniejące tuż nad nim. Zmrużył oczy myśląc, że coś mu to pomoże jednak jak nie umiał czytać, tak wciąż nie wychodziła mu ta sztuka. Zrozumiał tylko, że chodzi o dwieście sztuk złota i dziesięć funtów mithrilu. A przynajmniej taką miał nadzieję. Gdyby ciutkę się zastanowić, to stary Bamur nie odróżni mithrilu od adamatium, to też zakład wygrany będzie. Ach, jaki świat byłby piękny gdyby udało mu się na korzyść rozstrzygnąć ów konkurs...

Jednak szybko sprowadzono go na ziemię. Jakiś miejscowy, sepleniejący człowiek przeczytał na głos dokładną treść zlecenia, - chodziło o dziesiątego dnia Mirtula a nie dziesieć funtów Mithrilu - po czym niepewnie spojrzał na stojącego za nim półnagiego wielkoluda. Dziwna była to para. I choć krasnolud do tolerancyjnych należał, to jednak skrzywił się lekko widząc tak jawny przejaw chłopofili. Nie zwracając już więcej uwagi na parę kochanków począł obmyślać plan.
~Mając dwieście złociszy mógłbym kupić te pińć funtów adamantium. Jeśli mnie pamić ni mili to ze dwieśćie do trzystu złociszy za funt tego dziadostwa... Ale może uda sie dorwać jaki mieczor z tego kruszcu i przetopić go na bryłę... taaa to może być to~ tym razem zapędzone do ciężkiej pracy kretoszczury, uwijały się jak mogły by nakręcić tą niewielką machinę, mózgiem Duraka zwaną. Po kilku minutach rozważań krasnolud podjął decyzję. Wyruszy na wyprawę.

Krasnolud średniego wzrostu kroczył dumnie korytarzem wiodącym do sali audiencyjnej. Trudno było stwierdzić, że pasował tu jak pięść do oka. Oczy koneserów piękna o wiele chętniej obserwowali by wymierzone im ciosy niźli owego karła. Broda, dość pokaźnych rozmiarów, już od kilku dekad żyła w separacji ze szczotką, zaś opadający z niej kurz nie zaznał nigdy kąpieli, nie wspominając już o mydle. Kolor jej zaś szarawy był, jednak oglądający go strażnicy nie byli w stanie stwierdzić czy to z powodu wieku brodacza, czy może od pyłów i kurzu. Na łepetynie zaś, nosił hełm, kojarzący się z kopalnią niż polem bitwy. Durak ubrany był w czerwony kaftan, gdzieniegdzie ćwiekami nabity, na którym można było odczytać historię zeszłego wieku. Trudno było stwierdzić, czy było na nim niezliczona ilość niewielkich plam, czy może jedna, wielka, usztywniająca całe odzienie. Żyjące na nim mikrokultury niewidocznych gołym okiem istot, już dawno zaprzestały wojen między sobą i uznały to za majestatyczną aglomerację.
Większość swego dobytku, który prezentował się równie mizernie jak jego właściciel, zatknięty miał za pasek.

Widok władców wzbudził w nim niemały respekt. Dawno nie widział tak majestatycznych i czystych istot. I choć uroda lady nie zachwycała - brakowało jej co nieco ciała i nie było za co chwycić - to jednak większość audiencji spędził płaszcząc się na podłodze w parodii ukłonu. Tak naprawdę wciąż nie wiedział, co on tutaj robi, za co zapłacą mu te dwieście złociszy, jednak póki miał jedzenie za darmo było dobrze. Tak więc starał robić się poważne i mądre miny - co swoją drogą było dość trudno, biorąc pod uwagę, iż jego broda zamiatała podł... podłoga czyściła jego brodę.

- Damu rade i niedługo wrócim po nagrodę. - dobyło się z podłogi mruczenie kłaniającego się karła.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 26-11-2012 o 00:33. Powód: błędy ortograficzne ;/
andramil jest offline  
Stary 26-11-2012, 01:45   #5
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Złote lwy, rzeźbo rodu,
Zawitałem w progi grodu,

Zaśmiał się pod nosem popalając skręciocha. Krasnolud skręcał bowiem już od niepamiętnych czasów dziwne zawijasy, pachnące co najmniej wątpliwe, w których gdzieś czasem, kierując wzrok w cień mógł jeszcze dostrzec blask swej największej miłości. Jego białe oko zastygło wpatrzone w kierunku zamczyska.

„-Na kształt topora czy po Krasnoludzku?”

Pomyślał przypatrując się pionowej baszcie, po czym wzdrygnął się i wciągnął smoczego skręcidruta, gdy jego wzrok zatrzymał się na przydrożnym kapłanie. Odziany w kolczugę gwardzista spojrzał na niego, gdy niby rozmarzony chciał prześlizgnąć się przez bramę.

-Stać!

Jego oczy zalały się krwią, gdy wlepił je na strażnika, a następnie splunął sobie w brodę i zarzekł się, że jako rozbójnik ma jeszcze krzty honoru i do fortu bez topora nie zajdzie, gdyż podśmiewając się ukradkiem drugą rączką kręcił kolejny gwizdek, co właśnie czynił w sakiewce dwoma paluszkami. Od jakiegoś czasu błąkał się bowiem po południowych pustkowiach, z wolna wracając do swych najgłębszych korzeni, na daleką północ, gdzie miał nadzieje znaleźć godnych kompanów do wyprawy po jego największy skarb. Skórzany galon wisiał na jego ramieniu przewiązany kawałkiem liny wspierając go w ciężkich chwilach. Chlejąc z wyłupionymi oczyma skręcił kark, zwąchał rękawem i wziął kolejny łyk kasztanowej gorzałki, co by dodać sobie odwagi, a następnie zatoczył się kołem i zawrócił z w stronę tawerny z grymasem na twarzy, jakby miał zaraz którego tu po czerpie trzasnąć, czy może łeb przewrócić, pikując jednocześnie białawym okiem w różne strony.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7cRaAWCwEmg&feature=watch_response[/MEDIA]

-Mięczaki co?-

***

Jego wzrok dziko chodził po sklepieniu zamczyska, jakby wypatrując dziwnych kształtów w budowie kamiennej twierdzy. Pradawne twarze rysowały się w najmniejszych szczelinach pamiątek jego dziadów. Po iluzyjnej wizycie na zamku zatrzymał się oparty o pieniek krztusząc się blady. Zieleń, którą porośnięty był jego jego nos po dwudziestu latach spędzonych w kopalni rozjaśnił jakoś jego prastare rysy w malującej się atmosferze zalatującej końskim łajnem przepięknego zadupia. Kręcąc głową wpatrywał się w dwa króliki chędożące się przy płocie. Ocierając spoconą twarz chustą wybąkał zdesperowany.


-Tfe, jakbyśmy te no, złoża znaleźć jakieś mieli...


Beknął przy tym głośno zasłaniając usta pięścią po łyku orzechówki.

To..

Odwarknął spoglądając na marnej jakości toporki w porównaniu z jego wciąż znajdującym się właściwym miejscu, tuż przy pawimencie.W jego bielejącym oku zalśniła postura umięśnionego barbarzyńcy, a piekielny strach oblał oblicze Krasnoluda.


'-Ja za cudze kryształy nie odpowiadam.


Szepnął, a w kąciku jego przysłoniętych brodą ust wykrzywił się toporny uśmiech.
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 26-11-2012 o 02:35. Powód: Podpis.
Libertine jest offline  
Stary 26-11-2012, 12:13   #6
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Czarno – czerwone kapłańskie szaty powiewały poruszane porywami wiatru. Słusznej postawy mężczyzna stał na wzniesieniu w zamyśleniu gładząc swoją krótką bródkę. Jego długie ciemnorude włosy opadały mu na ramiona. Na plecach nosił stary plecak i kuszę. Na piersi łuskową zbroję z symbolem płomienia wygrawerowanym na wyjątkowo dużej łusce, za pas miał wetknięty buzdygan i kolczasty łańcuch. Buty miał zakurzone i mocno zużyte.


Gdy mężczyzna dostrzegł w oddali zameczek uśmiech wypłynął na jego oblicze. Wzniósł oczy ku niebu i rozłożył szeroko ręce:
- Dzięki Ci o Płomienny Ojcze, że doprowadziłeś nas niegodnych do celu podróży.
Spojrzał na towarzyszy.
- Zaprawdę powiadam Wam łaska Pana Ognia Kossutha jest niezmierzona. Chwała Mu.
Opuścił ręce i znacznie już swobodniej poklepał idącego nieopodal krasnoluda po łopatce.
- Jak tam Baz? Kulasy jeszcze Cię poniosą? To już niedaleko. Jeśli ogłoszenie w Kazan nie łgało, to czeka nas tam odpoczynek i strawa.
Kapłan tryskał dobrym humorem. Nareszcie znalazł się w górach i będzie mógł się wykazać ku chwale swego boga. A wtedy Kossuth spojrzy na niego łaskawszym okiem.

Beliar nie pomylił się w swych ocenach. Gospoda w której ich zakwaterowano była całkiem przyzwoita. Kapłan mógł to ocenić, jako że przybył aż z dalekiego Waterdeep i zdarzało mu się nocować w ruderach ledwo chroniących od wiatru i deszczu, że o posiłku nie było co marzyć.
- Dobry gospodarzu. – powiedział pokrzepiając się kubkiem wina. – Rad bym wielce udać się na kwaterę. Mam za sobą długą drogę i chciałbym dać odpocząć nogom.
Poszedł we wskazanym kierunku za dziewką służebną i z lubością wyciągnął się na łóżku niemal od razu zapadając w drzemkę.
Zbudził się akurat gdy zmierzchało. Znalazł jeszcze czas by się odświeżyć i przebrać po czym wraz z innymi udał się na zamek na spotkanie z wielce intrygującą parą.
~ Ochłapy? ~ przemknęło mu przez myśl ~ Całkiem spore ochłapy patrząc na Wolfa.
Skłonił się przed władcami tych ziem.
- O Pani i Ty Lordzie Savras jestem Beliar Dundragon. Wierny sługa Kossutha. Chciałbym przed wyruszeniem odprawić za Waszym pozwoleniem mszę w intencji powodzenia wyprawy. Jutro o wschodzie słońca, na którą zapraszam Wszystkich chętnych. Czy jest tu miejsce, w którym miejscowi zwykli się modlić?
Spytał pokornie.
- Jeśli nikt nie ma nic przeciwko chętnie przejmę pieczę nad mapą owych terenów. Co do ekwipunku zapewne przyda nam się lina, ale także prowiant na drogę. Tuszę iż w swej łaskawości raczycie nas wyposażyć w żelazne porcje. Co do pozostałych potrzebnych rzeczy zdam się na doświadczenie i wiedzę mych bardziej obytych w ekspedycjach towarzyszy.
Zakończył wskazując na krasnoludy.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 26-11-2012, 16:35   #7
 
Avarall's Avatar
 
Reputacja: 1 Avarall jest na bardzo dobrej drodzeAvarall jest na bardzo dobrej drodzeAvarall jest na bardzo dobrej drodzeAvarall jest na bardzo dobrej drodzeAvarall jest na bardzo dobrej drodzeAvarall jest na bardzo dobrej drodzeAvarall jest na bardzo dobrej drodzeAvarall jest na bardzo dobrej drodzeAvarall jest na bardzo dobrej drodze
Dotarcie do celu jak i sam fakt możliwości stanięcia na równym terenie i wyprostowania nóg po dłuższym odcinku trasy były rzeczami niezwykle pokrzepiającymi. Dodając do tego informację o darmowym wypoczynku oraz posiłku mamy już niemal znakomitą prognozę. Brakowało tylko opłaconego z góry alkoholu. I kobiet...

Trzeba przyznać, że Falco miał dość spore szczęście jeśli chodzi o transport do zamku Duart. Udało mu się ugadać z woźnicą, który wziął za przejazd nieduży grosz w zamian za pomoc przy wozie. I choć już miał wątpliwości czy dotrze na miejsce, kiedy to w połowie trasy odpadło koło od wozu, to jednak finalnie udało im się poradzić z problemem i dotrzeć do celu na tyle wcześnie, by młody bard miał jeszcze czas na zbawienny i przede wszystkim darmowy wypoczynek.

***

Falco wyruszył w stronę zamku kiedy to słońce zaczęło powoli chylić się ku zachodowi. Pomimo zregenerowania sił i napełnienia brzucha wychodząc z gospody miał lekki grymas na twarzy. Niestety, zebrani w karczmie okazali się niewrażliwi na piękno muzyki i talent artysty, a co za tym idzie, jego sakwa była dalej tak samo pusta po grze na lutni jak i przed. Z drugiej strony, czego oczekiwać można od wyrośniętych brutali, bo na takich wyglądała lwia część tamtejszych biesiadników.

Gdy wkroczył do zamku jego chód przybrał większą grację niż zwykle. Powoli i dumnie przemierzał korytarze, rozglądając się na boki. Trzeba przyznać, że to miejsce całkiem nieźle imponowało. Falco nie miałby nic przeciwko gdyby musiał tu zamieszkać na stałe. Kiedy po kilku chwilach znalazł się w sali audiencyjnej, kilka razy przeczesał ręką swoje długie, ciemne włosy, a potem przemieścił się na sam przód zebranych w pomieszczeniu. Oczywiście nie ominęło się bez finezyjnego ukłonu w strony pary zasiadających na pozłacanych krzesłach. Następnie zaś nie pozostało nic innego jak wysłuchać wyjaśnień na temat powierzonego im zlecenia, które wydawało się całkiem proste. Szukanie naturalnych bogactw? Cóż w tym mogłoby być takiego trudnego? Kiedy jednak usłyszał fragment, że ci którzy przeżyją i powrócą otrzymają nagrodę to jego wielki entuzjazm został nagle pohamowany. Z drugiej jednak strony nie mógł się teraz przecież wycofać. Grosza w sakwie zostało mu tyle co nic, z wyposażeniem, czy jakimiś zapasami żywności też marnie. A tu – z góry każdy otrzymywał żywność, a prócz tego ekwipunek jaki sobie zażyczy. Żyć nie umierać. No właśnie, nie umierać…

Na koniec skinął głową na znak zrozumienia, jednak nie wysuwał się z żadnymi dodatkowymi pytaniami. Rozejrzał się po zebranych, najprawdopodobniej jego przyszłych towarzyszy. Po chwili milczenia na jego twarzy wymalował się uśmiech. Bard sięgnął po lutnię i wskazując na nią wypowiedział dźwięcznie.

- Podczas podróży moi mili, nic nam czasu jak muzyka nie umili. - Skończył ten niezbyt wyrafinowany rym, po czym przewiesił z powrotem lutnię przez ramię i jeszcze raz wyszczerzył zęby do zebranych.
 

Ostatnio edytowane przez Avarall : 26-11-2012 o 16:39.
Avarall jest offline  
Stary 27-11-2012, 07:23   #8
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Załyczył z sakwy rzłopiąc przy tym donośnie.
Cytat:
- Wiesz co Beliar, Ty to powinieneś bardziej wierzyć w siebie.

Powiedział, gdy jego dolna część ciała zajęta była przerzucaniem nóg w rytmicznym tempie.

- Chcesz bucha? – wyszczerzył zęba wypuszczając z ust dym. Spojrzał jeszcze raz na towarzysza zapatrując się w górę. - Na razie trza nam więcej krzepy...- - Krztusząc się ciężko po dłuższym zapatrzeniu w znajdującą się w oddali krainę, ogarnięty jakąś żądzą poczuł jak po brodzie pociekła mu ślinka, a jego białawe oko zawirowało chaotycznie wpatrzone w kierunku miasteczka.

***

-Dawać mięso!- warknął pod wąsem wpatrzony z grymasem w gospodarza. Oślepiła go bowiem idea ciepłego posiłku sprawiając, że zapomniał o otaczającym ich cieniu jego własnej przygody. W jego oku zalśniła łza, a ślina spłynęła lepiąc jego zbezczeszczoną brudem brodę. Dobrze, że wcisnął na kaptur swe gnomie gogle. Pamiątkę po dawnym kompanie leżącym na stole...

Zastygł w przerażeniu wpatrując się w podane na stole danie.

-Będzie rzeź?... Co?!...Mięęęczaki?

Spojrzał przerażony wkuwając swój widelec w bezkręgowca. Uff, być może to była tylko kolejna iluzja. Ciekawe, który z nich będzie pamiętał jeszcze wyjście z karczmy. W jego spoconych rysach twarzy można było dostrzec spękaną walką skamielinę. A, gdyby tylko dobrze się przyjrzeć można także zobaczyć przebłysk jego dawnej młodości. Położył na stole jeden z worków z gorzałką, spoglądając na gospodarza po nie odnalezieniu odpowiednich kubków na blacie.

-Hej! Gdzie uciekasz? Orzechówka czeka, pokaż mi no te mapy! Chyba wszystkich skarbów nie zostawisz dla siebie, hę? Wiesz, że mój topór obusieczny...

Zaśmiał się grymaśnie widząc przebłysk młodości Beliara, gdy ten nalał sobie do kufla winka i zapijając prędko zniknął w korytarzu.

Jego oko zastygło wpatrując się w skórzaną sakwę.
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 28-11-2012 o 18:31. Powód: [COLOR="Red"]Uwaga na miny! Edycja kosmetyczna obrazków[/COLOR]
Libertine jest offline  
Stary 28-11-2012, 22:08   #9
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
- Kossuth nie jest tu mile widzianym bogiem, kapłanie. Modły możesz odprawić tak, aby ludziom we wsi to nie przeszkadzało.
Głos Lady Savras był jak wyjątkowo mroźny powiew wiatru, który poczuł przede wszystkim Beliar. Kobieta przewierciła go wzrokiem na wskroś. Lord popatrzył na niziołka tuptającego niepewnie nagimi, owłosionymi stopami. Chyba się nie spodziewali, że będzie im tłumaczył czego mogą się spodziewać w podróży.
- Nie doszły nas słuchy o jakimś szczególnym niebezpieczeństwie czyhającym w tamtym rejonie. Zapewne standardowo spotkacie to co zwykle w górach i pod ziemią. To, jak się podzielicie ekwipunkiem i jak zorganizujecie wyprawę to wasza sprawa. Nie będziemy się do tego mieszali. Możecie odejść.
Skinął niedbale dłonią dając im do zrozumienia, że posłuchanie skończone.

Strażnicy zareagowali błyskawicznie, stając już bezpośrednio przed “poszukiwaczami przygód” i kierując ich do wyjścia, gdzie czekał już na nich sierżant. Wysłuchał bardzo krótkiej listy potrzeb i bez zbędnego gadania skinął głową. Dundragon dostrzegł na jego piersi niewielki znak Helma, który to mógł świadczyć też trochę o niechęci do jego własnego boga. Sami strażnicy byli bardzo podobnie ubrani i sprawiali wrażenie dobrze wyszkolonych najemników, zniechęcając do wszczynania burd. Zresztą te i tak przecież się pojawią, prędzej czy później.
- Prowiant zostanie dostarczony do karczmy, cała reszta również. Lord dał jednoznacznie do zrozumienia, że macie iść wykonać zadanie, a nie się uchlać, więc alkoholu nie będzie..
Ostatnie dodał na wzmiankę o beczce trunku, wspomnianej przez krasnoluda.
Tego wieczora więcej do roboty nie mieli, prócz powrotu do karczmy, z której przegonili większość miejscowych i nie poprawił tej sytuacji nawet bard. Wygląd i zachowanie połowy tej grupy to było za dużo, aby szanujący spokój chłop mógł to znieść. Za to mogli się objeść i opić przed wyruszeniem. To ostatnie rzecz jasna za własne pieniądze.

***

Poranek przyszedł pogodny, chociaż zimny wiatr, rozpędzony na równinach, chłostał ciała z dużą mocą, pozwalając jednak przy tej okazji dojść do siebie po nocy spędzonej w karczmie, której piwniczka była zaopatrzona wcale nie tak źle, również w te mocniejsze alkohole. Zgodnie ze słowami sierżanta, czekał już na nich ekwipunek, który zamówili. Prowiant na jakieś dwanaście dni dla pięciu osób, zapakowany nawet w niezłej jakości plecaki. Do tego bukłaki, niestety puste i wymagające napełnienia wodą, lub tym, co zdobędą już we własnym zakresie. Otrzymali także cztery małe flakoniki z mlecznobiałą miksturą, którą kapłan zidentyfikował jako napoje leczące lekkie rany. Lunetą nie dysponowano, lub nie chciano się podzielić, podobnie jak tajemniczymi zębatkami, były za to dwie dziesięciometrowe liny, solidnie splecione, do których dołożono także haki. Dorzucono także ciężką kuszę i dwadzieścia bełtów do niej, co miało być zastępstwem za ową potencjalną balistę. Najwyraźniej uznano, że zachowujący się dziwnie krasnolud i tak nie byłby w stanie jej wykonać własnoręcznie. No i była jeszcze mapa, z zaznaczeniem kilku tylko miejsc, w tym zamku, znajdującego się u podnóża gór, oraz kopalń - chociaż w tym przypadku oznaczenia miały być tylko prawdopodobne. Swoje własne symbole mieli dodać na mapę, jeśli ktokolwiek się na niej znał, już po odnalezieniu wejść do wnętrza gór.

Zamek Duart znajdował się blisko gór, co nie znaczyło, że “blisko” faktycznie oznaczało “tylko kilka godzin drogi”. Należało najpierw przebić się przez kilometry wzgórz, na początku niewielkich, nieosłoniętych drzewami, niczym lekko pofałdowana równina. Według mapy, do gór mieli trzy dni, a do pierwszej zaznaczonej kopalni - cztery. Oczywiście nie było mowy o traktach czy wierzchowcach przyspieszających podróż, zresztą krasnoludy i tak nie chciały o tym słyszeć. Ruszyli więc w większości tak jak stali, szybko pokonując kolejne mile. Przez większość drogi dość daleko od siebie, zwłaszcza od Wolfa. Ten bowiem prócz normalnego ekwipunku niósł też dodatkowy worek, który mówiąc najbardziej delikatnie, jebał brudnym trupem.
Tak czy inaczej, do podnóża gór dotarli pod wieczór trzeciego dnia. Wzgórza powiększyły się już, zagajniki zdarzały częściej, a przed nimi była już tylko zdecydowanie górska wspinaczka po ścieżkach zwierząt, które barbarzyńcy odnaleźli bez większego trudu.

Zaczęli przygotowywać obozowisko, gdy zza jednego zagajników, u podnóża wzgórza, na którym się usadowili, wyjechało pięciu jeźdźców, prowadząc jeszcze trzy luzaki. Zbliżali się szybko, trzech z nich trzymało w rękach krótkie łuki. Niscy, ogorzali, o krzywych nogach, chociaż tego nie było widać, gdy siedzieli w siodłach. Zbliżyli się na pięćdziesiąt kroków, a jeden z nich wysforował się jeszcze kilka do przodu. Czarnowłosy, a bujnej brodzie, wyglądał na najstarszego i najbardziej doświadczonego z nich - pozostałych czterech zdawało się być znacznie młodszymi, a jeden wręcz chłopakiem.
- Co robicie na naszej ziemi? Za przejście należy zapłacić!
Krzyknął donośnie, unosząc trzymaną w ręku włócznię. Konie i łuki dawały im dużą przewagę na tym terenie, zresztą wyglądali na pewnych siebie.
 
Sekal jest offline  
Stary 29-11-2012, 21:55   #10
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Karczma.
Kompania, w której przyszło mu wyruszyć na poszukiwanie przygody wyglądała co najmniej... wyjątkowo. Z całej grupy jedynie kapłan ognia i bard wydawały się postaciami, z którymi mógł nawiązać jakikolwiek dialog. Reszta, a już szczególnie krasnolud z rozkwaszonym nosem, przypruszoną, bynajmniej nie siwizną, brodą, którą zamieszkiwało zapewne sporo gatunków fauny, czy też wielki drab z przerzuconym na plecy worem, w którym nie wiadomo co było, ale na pewno już zdechło, wyglądała na wyjątkowo toporne osobniki.

Zmartwiło go, że będzie musiał rozstać się ze swym wozem. Nie dlatego, że bał się pieszych wędrówek, bardziej dlatego, że był zmuszony porzucić wszystkie specjały, które na nim wiózł.

Postanowił więc, że skoro i tak musi wszystko pozostawić, odda to karczmarzowi, a strawą poczęstuje kompanów, tak też zrobił.

Na szlaku.
Podczas wędrówki przyczepił się do barda chcąc zamienić z nim słów parę.

- Mówią mi Belmo. Belmo Goodman - zaczął. - Co też waćpana skłoniło do dołączenia do tej... niezwykłej trupy?

- Dołącz do trupy a spotkasz trupy - zamruczał wesoło ucieszony z trafnego rymu.

- Spodziewacie się jakiś chwalebnych czynów, które można by było później opiewać w balladach? Czy liczycie raczej na zdobycie skarbów i sławy?

- Widzicie, bo ja to się wybieram do Vienstadt, na uniwersytet. Byliście może? Na pewno... taki człowiek jak wy to obyty w świecie być musi. Ja będę się szkolił na alchemika. Jako i mój mistrzu Gizdroła. Słyszeliście pewnie. Wielki z niego człowiek. Cały świat zjeździł a studiował u samych krasnoludów w kopalniach Gór Krańca.

Spojrzał na towarzysza patrząc jakie wrażenie zrobi na nim ta wiadomość.

- Tak, tak... i wyobraźcie sobie, że i ja u niego nauki pobierałem. Ale rzecze on kiedy "Beli, druhu, ruszaj ty do Vienstadt. Świata poznasz, to nie to samo co nasze małe Willowhill". No to zrobiłem jako mówił. To i jestem. Tylko widzicie, jakem te ogłoszenie zobaczył, to pomyślałem, pojadę, gotówki trochę zarobię, coby tam wśród panów profesorów gołym tyłkiem nie świecić, tako i...

- Co robicie na naszej ziemi? Za przejście należy zapłacić!

Belmo spojrzał na przyjezdnych. Gizdroła ostrzegał go, że na szlakach może być niebezpiecznie, to i się tego niebezpieczeństwa spodziewał, wcześniej czy później, a że nadeszło wcześniej... cóż...

Niziołek wyczekiwał cóż też uczynią jego towarzysze, nie zamierzał wychodzić przed szereg przy tej konfrontacji. Miał czas. Fajkę jednak odjął od ust i zasadził za pas. Ręce zaś trzymał przy procy i sakwie z kamieniami, gdyby przyszła taka potrzeba i miało dojść do potyczki, nie zawahałby się jej użyć.
 

Ostatnio edytowane przez GreK : 30-11-2012 o 18:32. Powód: kwestia wora i jego właściciela
GreK jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172