Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-12-2012, 01:16   #1
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
[Forgotten Realms/DnD 3.5] Podróż w nieznane



Rozdział I

Wszystko zaczyna się tak samo


Cienista Dolina była małą wioską, zupełnie inną niż ostatnio odwiedzane przez Kyllana miejsca. Nie było słychać zgiełku setek ludzi, straże nie przechodziły co chwila po ulicy przeganiając żebraków i odstraszając złodziei. Nie było słychać stukotu kół wozów uderzających o kamienne uliczki, powietrze nie było przesycone mieszanką potu, odchodów wylewanych prosto na ulicę i przypalonego jedzenia. W tej małej, zapomnianej przez bogów wiosce życie toczyło się zupełnie innym trybem.

Koń, prowadzony przez kleryka jechał powoli w stronę centrum wioski, które stanowiła mała oberża. Niski, przysadzisty budynek znajdował się w samym środku osady. Z komina osadzonego niepewnie na spadzistym dachu wydobywała się cienka nitka dymu. Okna, przez które z powodu grubej warstwy brudu nie było nic widać, bardziej odstraszały potencjalnych gości niż zapraszały do skorzystania z uprzejmości gospodarza. Kyllan nie miał jednak siły jechać dalej, jego ciało rozpaczliwie domagało się normalnych warunków noclegowych, a żołądek błagalnym mruczeniem prosił o ciepły posiłek, na który nie składało się chude, upolowane przy odrobinie szczęścia leśne zwierzątko typu zająca czy wiewiórki.


Kleryk ze smutkiem pomacał chudą sakiewkę. O ile na tym odludziu mógł uchodzić za bogacza, o tyle w większym mieście nie byłoby go stać nawet na dzban chrzczonego piwa. Mężczyzna zsiadł ze swojego rumaka, oddając lejce niskiemu chłopakowi, który miał zaopiekować się wierzchowcem. Kyllan wolał nie ryzykować, i obiecał chłopakowi miedzianą monetę, jeśli koń będzie wypoczęty i zadbany. Same słowa wywołały u chłopaka nielichą ekscytację i podniecenie, co widać było w jego zachowaniu oraz w tym, jak delikatnie zaczął obchodzić się ze zwierzęciem.

Ciężkie, drewniane drzwi prowadzące do wnętrza karczmy otworzyły się z drażniącym uszy jękiem. Nikt z nielicznych gości oberży nie zaszczycił mężczyzny nawet spojrzeniem w jego kierunku. Puste stoliki rozproszone w nieładzie po całej sali głównej nie odbiegały od wyobrażeń kapłana na temat wnętrza. Niemal czarne blaty pokryte były grubymi wcięciami i brudem. Stołki, o ile trzymały się prosto, wyglądały na bardzo niepewne. Mimo to mężczyzna zasiadł na jednym z lepiej wyglądających, czekając na karczmarza. Zamiast jego pojawiła się służebna dziewka, która zupełnie do tego miejsca nie pasowała. Uśmiechnięta, zadbana brunetka o hipnotyzującym spojrzeniu podeszła do Kyllana, poruszając wdzięcznie biodrami.


- Czego wam trzeba, panie? - spytała uprzejmie, a sposób w jaki mówiła nie przywodził na myśl zapadniętej dziury, za jaką mogła uchodzić Cienista Dolina.
- W tej chwili? - Kyllan omiótł służącą spojrzeniem. W miarę niezbyt nachalnym. - Na początek coś do zjedzenia poproszę.
- Mam coś wam polecić, panie, czy wiecie czego chcecie? - dwuznaczność tego pytania tylko potwierdzała, że dziewczyna nie pochodziła z tego miejsca.
- Liczę na twój dobry gust i wezmę to, co polecisz - odparł.
Dziewczyna uśmiechnęła się zalotnie, po czym bez słowa odwróciła się i odeszła w stronę szynkwasu.
Kilka minut później przed klerykiem pojawiła się głęboka, drewniana miska pełna gorącego gulaszu. Na talerzu obok wylądowało pół bochenka chleba, a w kubku znajdowało się czerwone wino. Dziewczyna bez słowa zostawiła na stoliku jedzenie, po czym skierowała się do drewnianych drzwi prowadzących do kuchni.


Po pół godzinie miska była pusta, zaś Kyllan wycierał jej dno ostatnim kawałkiem chleba. Uśmiech mimowolnie zawitał na jego twarzy. Gorący, a co najważniejsze smaczny posiłek spowodował, że oczy mężczyzny same zaczęły się zamykać. Kleryk wstał i powolnym krokiem ruszył w stronę grubego karczmarza, chcąc uregulować należność za posiłek.
- Smaczne jadło podajecie, mości gospodarzu. - zagaił przyjaźnie. Otyły karczmarz pogładził się po sumiastych wąsach, przyglądając się uważnie klientowi.
- Ano tak mówio. Z dalekaście panie? Nie znam waszej mor... twarzy waszej nie znam. - poprawił się szybko karczmarz.
- Ano z daleka. - zdawkowo odparł Kyllan - Ile się należy za kolację?- spytał po chwili.
- Razem ze pokojem to będą dwie sztuki srebra. - oczy gospodarza aż się zaświeciły na samą myśl o zarobku.
- Pokój? Nie prosiłem o pokój. - ze zdziwieniem odparł kapłan.
- Jak to panie, nie zostajecie? Przeca noc idzie, zara ciemnić się będzie. - z jeszcze większym zdziwieniem na twarzy odpowiedział pytaniem karczmarz.
- A, bo wy panie nie stond. - po chwili sam siebie poprawił gruby mężczyzna.
- Zostańcie panie na noc, piniondz to nie duży, a i duszę i życie ocalicie. - bez emocji w głosie zaproponował gospodarz. Kleryk miał przeczucie graniczące z pewnością, że słowa mężczyzny są prawdziwe i nie chce on tylko wyłuskać od podróżnego kolejnych monet.
- Ja was nakłaniać nie bende, zrobicie jak chcecie. Ale nikt tu u nas po zmroku nie wyłazi za wioskę, tyle wam panie powiem.- po tych słowach wrócił do czyszczenia miski szmatą, której nikt normalny nie użyłby do wycierania podłogi.

Do karczmy zaczęło wchodzić coraz więcej osób, wypełniając pomieszczenie coraz większym gwarem. W kominku rozpalono ogień. Początkowo tlił się jedynie mały płomień, pełzający po cienkich gałązkach, by po chwili buchnąć żwawiej i weselej, nadając całemu pomieszczeniu milszego i przytulniejszego wyrazu. Za jedynym czystym oknem widać było zachodzące za pobliskim wzgórzem słońce. Chwilę później ktoś zamknął z trzaskiem okiennicę, zamykając dostęp naturalnego światła do wnętrza. Nadciągała noc.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 27-12-2012, 20:29   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wioska była. I to była jej największa zaleta.
Wadą było to, że nawet w najmniejszej dziurze trzeba było za wszystko płacić. Chyba że było się bardem czy inszym szarpidrutem. Ten to zwykle zdołał zapracować na utrzymanie brzdąkaniem przy kominku, czy też snuciem opowieści, wzmacniając się piwem czy winem dla naoliwienia języka. A jak miał szczęście, to i towarzystwo na noc zdołał sobie wyśpiewać.
Kapłan, teoretycznie przynajmniej, również problemów mieć nie powinien ze znalezieniem klientów. Ale każdy wiedział, jaka jest różnica między teorią, a praktyką. A jeśli kto nie wiedział, to był durniem i tyle. I lepiej by dla niego było, gdyby w domu siedział, a nie włóczył się po polach i lasach.
Co prawda wielu durniami zwali tych, co się po szlaku włóczyli, za ich plecami, rzecz jasna, ale niekiedy innego wyjścia nie było. Czy to przed wierzycielem uciec, czy od narzeczonej niechcianej lub żony swarliwej, czy też - jak to w jego przypadku było - spod skrzydełek matczynej opieki się wyrwać.
A skoro wolności chciałeś, to ją masz i nie narzekaj.

Po zjedzeniu posiłku Kyllan podszedł do lady.
- Cóż takiego ciekawego dzieje się w okolicy? - zagadnął karczmarza. - Potwory jakieś po nocach się włóczą? - ściszył odrobinę głos. - Jako rzekliście, obcym w tych stronach, a po drodze nikt nic ciekawego nie opowiadał.
- Ludzie panie po nocach znikajo - konspiracyjnym szeptem odpowiedział karczmarz, nachylając się mocno do swojego rozmówcy.
- Po wiosce jeszcze chodzić można, ale nigdy samemu! - dodał szybko, po czym wrócił do swojego zajęcia.
- Całkiem znikają?
- Ano całkiem, jak kamykiem w kałuże! -
- Tak, jakby kto babę na ramię wziął i do chaty zaniósł, czy ślady walki są, albo i krew? Bo to różnica jest pewna.
- Nie wierzycie mi panie - po chwili powiedział mężczyzna, patrząc uważnie na kleryka.
- Co mam nie wierzyć? - Kyllan pokręcił głową. - Różne rzeczy po drodze widziałem. Ale różnice jest, gdy zwierz jaki człeka porwie, by go pożreć, a co innego, gdy na niewolnika go zabierają.
- Tu panie ani to, ani to w grę nie wchodzi. Zwierz pod wioskę nie podejdzie, boi się zbytnio, a niewolników u nas ni ma. Tutaj czarne moce działajom, magia ani chybi. Mówio, że w opuszczonym zamku kto znowu mieszka. -
To, że nie o zwykłego zwierza mogło chodzić, tylko o jakąś bestię z piekła rodem, to jedno. Z tego, że w Dolinie nie ma niewolnictwa nie wynikało, że gdzie indziej go nie ma. To drugie. Jednak Kyllan nie zamierzał snuć rozważań ni dyskutować na ten temat.
- O Zamku Krag mówicie? - spytał jeszcze ciszej. O ile poza Dolinami tą nazwą operowano swobodnie, o tyle w Dolinach mówiono o tej budowli szeptem.
- Nie wymawiajcie panie tej nazwy tutaj! To pecha przynosi! - Z wyraźnym strachem na twarzy karczmarz rozejrzał się w około, zupełnie jakby spodziewał się zobaczyć wychodzącego ze ściany obok demona. Następnie splunął siarczyście przez lewe ramię.
- Tak, o zamczysku mówię. - dodał po chwili bardzo cicho.
- A znalazł się śmiałek, co się tam wybrał? - spytał Kyllan. - Żeby plotki sprawdzić?
- Był taki, jeno rozum postradał. A bo to zaczęło się jak mu córkę jedyną porwało, włosy rwał ze łba, biadolił całymi dniami. Aż poszedł. Czy doszedł do samego zamku to nie wiem, panie, ale jak wrócił to nijak z nim pomówić nie było. Oczyma pustymi tylko patrzy w dal i mamrocze różne dziwactwa. I nie śpi. W ogóle nie śpi panie.
- To potężnego by trza kapłana, by go z tego wyrwać - stwierdził Kyllan. - Jeśli w ogóle by można. A do zamku to by trzeba pewnie całą grupą śmiałków iść, i to doświadczonych, a i przygód pragnących. Z tym, że gdyby mi porwali kogoś tak bliskiego, to pewnie też bym poszedł, na nic nie patrząc.
- U nas panie nikt nie pójdzie, boją się ludzie. A śmiałków to u nas długo pewno nie będzie, bo niby po co? Poza zamczyskiem nic tu do zarobku dla takich nie ma.
- Jak się wieści rozniosą, to i pewnie straceńców się zlezie co niemiara. - Kyllan pokiwał głową.
- Panie, a wy byście nie poszli? Jeno się rozglądnąć, za dnia. Tam wtedy spokój, a po was widać żeście mężni i byle gówna się nie boicie. -
- Za dnia, powiadacie? - Kyllan za okno spojrzał, za którymi, może z powodu szyb brudnych, ciemno już było. - Tak dla samej ciekawości mam iść?
- Nie panie, zobaczyć czy tam kto siedzi czy jak, może coś znajdziecie panie co by nas uspokoiło.
- Będzie co dzieciom opowiadać, jak się już ich dorobię - mruknął Kyllan nieco ironicznie. - Wy będziecie mieć spokój, jeśli mi się co uda znaleźć i wrócić, a ja? Opowieść? Za nadstawianie głowy?
Mężczyzna popatrzył na kleryka.
- Głupi nie jesteście panie, to i dobrze. Jak się zgodzicie to nocleg za darmo u mnie mieć będziecie i posiłek ciepły, a jak coś zdziałacie to i jaki grosz się znajdzie od ludzi.
- Może być. - Kyllan skonął głową. - Ostatnio paskudne czasy nastały i nawet dziewki za darmo nie chcą. - Uśmiechnął się lekko. - No a z czegoś żyć trzeba, jak mawiał mój jeden bard znajomy. Zgoda zatem, panie karczmarzu. Daleko do tego zamku? Żeby czasem nie było tak, że mrok mnie zastanie w drodze powrotnej.
- Nie panie, w sześć kwadransów obejdziecie do zamku. Drogą na południe ruszycie o świcie panie, potem mało widoczne rozwidlenie do lasu prowadzić będzie i tam skręcić musicie. Potem drogi się trzymajcie, ona do zamczyska prowadziła ongiś, jeno teraz natura odbiera co swoje.
- A od innej strony też jest dojazd do zamku, czy same lasy dokoła? - spytał Kyllan.
- Jedna droga jeno tam prowadzi panie. Przez las iść możecie, jeno tam konia nie dosiądziecie bo nogę złamać może i ubić trzeba będzie, a szkoda wierzchowca, bo widać na oko że wytrzymała bestia.
- Konia zostawię - odparł Kyllan. - Do spacerów nawykłem, a i pieszy mniej się w oczy rzuca, niźli człek na koniu. A w końcu to nie wyścig jakiś, tylko zwiad, więc ostrożnosć lepiej zachować. Jedno jest tylko rozwidlenie? - upewnił się.
- Tak panie, z resztą las zaczyna się w jednym miejscu, tam szukać musicie tego rozwidlenia. A co do konia to może i rację macie, w końcu ciemno w lesie, zwierz jaki się połakomi i stracicie konia. Głupi nie jesteście panie. - Powtórzył karczmarz.
- W takim razie obudźcie mnie skoro świt - poprosił Kyllan - A teraz zechciajcie mi pokój wskazać. A, jeszcze jedno... Gdyby kto leczenia w wiosce potrzebował, to powiedzcie.
- Dobrze panie, popytam czy kto nie zmógł ostanio. Pokój wam pokaże dziewka, jeno ją zawołam. Maraaa!!! - karczmarz wydarł się w stronę kuchni. Po chwili drzwi uchyliły się, a z pomieszczenia schowanego za nimi wyszła niska, pulchna i wyjątkowo brzydka kobieta. Uśmiechnęła się do kleryka, odsłaniając szereg dwóch zębów, które długo nie miały prawa się utrzymać w jej dziąsłach.
- Już pana obsługiwałaś, to rusz dupsko i pokój pokaż! - warknął do niej. Dziewka burknęła coś pod nosem i ruszyła przed Kyllanem, mówiąc do niego.
- Zaprasa sa mnom panie. - z jej twarzy nie znikał lubieżny uśmiech.
Albo Kyllan miał omamy, albo karczmarz się mylił, jako że ową Marę kapłan widział po raz pierwszy w życiu. I, miał nadzieję, ich kontakty nie będą zbyt częste.
Skinął głową karczmarzowi, po czym ruszył za dziewką, co miast Mara winna mieć chyba Zmora na imię. Albo i Koszmar. Miał wrażenie, że gdyby ją wysłać do zamku, nocą, to wróciłaby bez szwanku.
Po dojściu do pokoju Mara ponownie obdarzyła Kyllana zalotnym (w jej mniemaniu zapewne) uśmiechem, ponownie ukazując potworne braki w uzębieniu. Kyllar cofnął się o krok i spojrzał na KoszMarę z zaskoczeniem.
- Psettem siem do mie uśmiechołeś, ponie, a teroz to co? - spytała. - Jus ci sie moje cycki nie widzom?
Zdecydowanie mu się nie widziały...
- To bardzo ciekawe, co mówisz, Maro. Pozwolisz, że coś sprawdzę?
Nie czekając na odpowiedź wykonał dłonią skomplikowany gest.
- Uppgötva galdur! - powiedział.
Efekt był żaden. Czar nic nie wykrył, a sama Mara miała tyle wspólnego z magią, co zwykły stół. Albo więc działo się coś dziwnego, albo ktoś go robił, delikatnie mówiąc, w konia.
- Czy ktoś jeszcze obsługuje gości w tej karczmie? - spytał.
- Ni panocku, jeno ja i pan Gibbons.
- A jak zwie się ta karczma? Bo szyldu nie widziałem - wyjaśnił.
- U grubego Gibbonsa. Tak wsyscy godojo - padła odpowiedź.
- Dziękuję. I dziękuję za pokazanie pokoju - powiedział. - Do widzenia, do jutra - dodał uprzejmie.
Odprowadził wzrokiem Marę, a gdy ta zeszła na dół, otworzył drzwi swej przyszłej sypialni.

Pokoik miał kilka zalet. Był przeznaczony dla jednej osoby. Pościel była zdecydowanie czystsza, niż okna w karczmie. Prawdę mówiąc wyglądało na to, że nikt w niej jeszcze nie spał. Parę wbitych w ścianę haków udawało szafę, a na stoliku stała świeca.
W rogu stała miska i dzbanek z wodą, a nad nimi wisiał kawał płachty, zapewne ręcznik.

Kyllan wyjrzał przez okno, sprawdzając (tak na wszelki wypadek), jakie są możliwości opuszczenia pokoju tą drogą (ewentualnie wejścia do środka), a potem zamknął okiennice. Umył się, zasunął skobel i zastawił drzwi stołkiem, na którym stał dzban z wodą.


Rankiem obudziło go stukanie do drzwi.
- Panie kapłan. Słońce wschodzi! - doszedł do jego uszu głos gospodarza.
Gdy pojawiają się obowiązki, kończą się przyjemności. Zwrócony w stronę południa Kyllan odmówił krótką modlitwę, ubrał się i szybko zszedł na dół, gdzie już czekało na niego śniadanie.
Nie zamierzał zwlekać z wyruszeniem. To, co mówił gospodarz, to jedno, to, ile faktycznie potrwa wędrówka tam i z powrotem, to drugie. A jeśli w słowach karczmarza tkwiło choćby ziarno prawdy, to lepiej było wrócić do wioski przed zachodem słońca.


Wiodący na południe trakt był tym samym, którym przybył do Cienistej Doliny. Musiał jednak przyznać, że poprzednio przegapił odgałęzienie, o którym mówił karczmarz.


Bez zbędnego wahania, z kuszą gotową do strzału, Kyllan wkroczył w leśną gęstwinę.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-12-2012, 10:40   #3
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany

Słońce coraz rzadziej gościło na twarzy kleryka. Gęstniejące korony drzew nie przepuszczały promieni. Im dalej posuwał się Kyllan, tym większe miał poczucie obcości. Czuł, że ten las jest inny niż wszystkie, w których dotychczas miał okazję być. Drzewa nachylały się nad nim nieprzyjaźnie, liści nie poruszał nawet drobny powiew wiatru. W około panowała kompletna cisza, co również nie było zwykłe w lesie. W oddali nie wył żaden wilk, wiewiórka nie przeskoczyła z gałęzi na gałąź niosąc orzeszki do swojej nory. Nawet zwykłej żmii nie było widać czy słychać. Mimo to mężczyzna szedł dalej, kierując się ledwo widoczną drogą w stronę zamku.


Pomiędzy szerokimi konarami drzew, po przejściu kolejnego pagórka, oczom kleryka ukazał się ponury mur zamczyska. Ponad drzewami górowała baszta, z której musiał rozciągać się dobry widok na okoliczne tereny. Co więcej, zamek z żadnym wypadku nie wyglądał na ruinę. Nie był może okazem wspaniałości i do królewskiego dworu na pewno mu było daleko, jednak bez problemu mógł być odnowiony niewielkim nakładem sił i zamieszkały. Do zamku prowadziła otwarta brama w murze, do której dojść można było jedynie niezbyt szeroką drogą. Po lewej dłoni wyrastały wysokie na kilka metrów, ostre skały, z drugiej zaś strony znajdowała się skarpa, która również uniemożliwiała ucieczkę w bok. Zamek posiadał bardzo dobrze przygotowane podejście, uniemożliwiające ewentualnemu wrogowi skrycie się za jakąkolwiek przeszkodą terenową. Trzeba było iść na wprost, dzięki czemu strażnicy, który zapewne w czasach świetności budowli, patrolowali mury i bez trudu mogli dostrzec zbliżających się ludzi. Mężczyzna ruszył ostrożnie w stronę otwartej bramy i znajdującego się za nią dziedzińca. Ciężkie, drewniane drzwi wyglądały na solidne mimo upływu czasu.

Kiedy Kyllan zbliżył się do bramy, na ziemi zobaczył ślady końskich kopyt. Nie był tropicielem, bez trudu rozpoznał jednak kierunek w którym jeździec podążał. Z jego obserwacji wynikało, iż ewentualny mieszkaniec zamku opuścił swoją rezydencję. Z miejsca, w którym się znajdował, kapłan widział cały kamienny dziedziniec. Obserwował uchylone drzwi prowadzące do głównego budynku. Widział zamknięte drzwi prowadzące do stajni, oraz kolejne dwie pary drzwi zamykające wejścia do pomieszczeń gospodarczych. W oknach nie dostrzegł żadnego ruchu. Całość wyglądała na opuszczoną, jedynie ślady końskich kopyt zaprzeczały temu. Po prawdzie mogły być to ślady znużonego wędrowca, który wolał przenocować pod dachem niż na zimnej ziemi, coś jednak podpowiadało kapłanowi że sprawy mają się nieco inaczej.

Przyzwyczajony do kompletnej ciszy, przerywanej jedynie jego krokami, Kyllan drgnął gdy usłyszał za placami zbliżające się kroki. W jego kierunku zbliżały się, ukryte jeszcze za drzewami, przynajmniej trzy postacie. Kleryk nie wiedział czy cieszyć się z tego, że poruszają się na dwóch kończynach, czy nie. Cień rzucany przez skałę na niego dawał mu niewielką przewagę. Mógł nie być od razy zauważony, na pewno jednak nie mogła być to dobra kryjówka. Zanim kapłan zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, jego oczom ukazały się cztery przygarbione sylwetki, które po wyjściu z lasu od razu skierowały na niego swój wzrok. Czerwone, niemal świecące ogniem oczy wpatrywały się w mężczyznę.


Niskie, pokraczne istoty wyprostowały swoje nienaturalnie powykręcane łapska, zakończone palcami z długimi pazurami. Jeden z nich nosił na prawym ramieniu stary, zniszczony naramiennik. Drugi, stojący tuż obok niego, miał na sobie napierśnik, który w najgorszym razie mógł uchodzić za używany. Kolejne dwa ghule nie nosiły żadnego pancerza.

Kyllan musiał podjąć szybką decyzję. Mógł podjąć nierówną walkę z czterema ghulami, mógł też ruszyć w stronę zamczyska i spróbować wydostać się z niego inną drogą. Potwory czekały, a mężczyzna miał dziwne wrażenie że uśmiechają się do niego paskudnie.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 29-12-2012, 13:41   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gospodarza zapewne nie było w domu, o czym świadczyły pozostawione ślady kopyt, ale za to pozostały pieski podwórzowe. Może nieco nietypowe, ale z pewnością pełniące taką samą rolę - dopilnować, by nikt się nie włóczył po gospodarstwie. Albo wybić mu z głowy, i to na wieki, wszelakie pomysły związane ze składaniem niezapowiedzianych wizyt.
Nie da się ukryć, że dla kogoś takiego jak on nawet jeden ghul stanowiłby pewien problem. Starcie z czterema groziło śmiercią lub kalectwem. Ze wskazaniem na to pierwsze. Zamiast więc walczyć, lepiej było wziąć nogi za pas.
Z czterech dostępnych kierunków prawdę mówiąc pozostawał tylko jeden. Skakanie w przepaść czy wspinanie się po stromych skałach raczej nie mogło się zakończyć powodzeniem. Podobnie jak próba przedarcia się między stojącymi na drodze ghulami. A otwarte wrota zamku zapraszały...
Oczywiście równie dobrze mogła to być pułapka, w którą naiwnego poszukiwacza prawdy zaganiały ghule, pełniące w tym wypadku rolę psów pasterskich.
Kyllan, jakby nie zwracając uwagi na ghule, ruszył powoli w stronę zamkowej bramy, gotów natychmiast przyspieszyć, gdyby cztery stwory ruszyły szybciej w jego stronę.

Ghule stały niewzruszone, wpatrując się w powoli idącego mężczyznę. Gdy zniknął za bramą jeden z nich ruszył w stronę lasu, trzy pozostały na swoich miejscach patrząc dokładnie w Kyllana.
Wniosek był niezbyt wesoły. Najwyraźniej w zamku czekało coś jeszcze gorszego. Ale zawsze istniała szansa, że zanim to ‘coś’ go dopadnie, uda się jakoś z zamku wymknąć. Inną drogą oczywiście.
Kyllan zamknął za sobą bramę, która - ku jego zdziwieniu - nawet nie skrzypnęła, a potem rozejrzał się dokoła.

Dziedziniec nie wyróżniał się niczym szczególnym. Kamienne podłoże było niezwykle dobrze utrzymane jak na opuszczone zamczysko. Główny budynek był zaraz na wprost bramy. Dokładnie na środku ściany były umieszczone otwarte, pięknie zdobione drzwi prowadzące do wnętrza. Po obu stronach drzwi ziały czernią okna. Z całymi szybami, czyste niczym w pałacu. Sam budynek był bardzo dobrze utrzymany, jak i całość zamczyska. Miał cztery piętra, upstrzony był oknami i kilkoma balkonami. Po lewej stronie od wejścia na dziedziniec był zamknięte budynki, dużo mniejsze niż główny. Były to zapewne pomieszczenia gospodarcze, ewentualnie mieszkania dla służby. Po prawej stronie znajdowała się stajnia. Co więcej, z jej wnętrza dochodził zapach świeżego siana. Jedyna droga prowadząca z dziedzińca, nie licząc otwartej bramy, prowadziła do wnętrza budynku.
Na wszelki wypadek Kyllan zajrzał do stajni. Dobry wierzchowiec z pewnością pomógłby mu przedrzeć się przez pilnujące drogi ghule. A gdyby konikowi coś się stało? Najwyżej by go nie oddał...

Stajnia niestety świeciła pustkami, zatem Kyllan postanowił obejrzeć okolicę z wysokości zamkowych murów.
Na szczyt muru można było wejść bez większych problemów. Kamienne schody prowadzące na podest pod blankami, wygładzone zapewne setkami wędrujących tam i z powrotem stóp, były bardzo dobrze zachowane. Zęby czasu nie nadgryzły nawet jednego kamienia.
Z murów zamkowych rozciągał się wspaniały widok na okolicę. Niestety to, co po jakimś czasie dostrzegły oczy Kyllana, nie było zbyt optymistyczne - wokół zamku wałęsały się kolejne grupy ghuli, liczące po trzy, cztery osobniki. Tą drogą raczej nie mógł uciec. Chyba żeby wyrosły my skrzydła, a na to się raczej nie zanosiło... Wyglądało na to, że był więźniem, z pewną swobodą poruszania się, ale pod czujną strażą.
Jeśli nie wróci do wioski, gospodarz odniesie dwie korzyści - zwiększy swój stan posiadania o Kyllanowego wierzchowca, no i potwierdzą się podejrzenia o tym, że zło zagnieździło się w zamku. Chyba że sam karczmarz maczał swe paluchy w tej całej sprawie. Kto go tam wie...

Po zejściu na dziedziniec Kyllan skierował się w stronę zamku i wszedł do środka.
Wnętrze było dość jasne, szczególnie w porównaniu do lasu, którym szedł kleryk. Korytarz prowadzący od drzwi wejściowych był długi i dość rozległy. Po lewej i prawej co jakiś czas pojawiały się otwarte drzwi, prowadzące do różnych pomieszczeń. Wszystkie były puste. Na końcu korytarza znajdowały się schody prowadzące na piętro. Kleryk ruszył nimi ostrożnie, trzymając w dłoni gotowy do użycia łańcuch, stawiając każdy krok bardzo delikatnie w obawie przed trzaskiem. Ani jeden stopień nie wydał z siebie najcichszego nawet jęku. Na piętrze układ pomieszczeń był bardzo podobny. Kapłan ruszył powoli do przodu, zaglądając ostrożnie do mijanych pomieszczeń. Po minięciu zakrętu, dostrzegł padającą na korytarz smugę falującego światła, wychodzącą z jednego z pomieszczeń. Kleryk bez problemu rozpoznał źródło światła - była to niewątpliwie świeca. Z pokoju dochodziły też odgłosy kroków, ktoś tam z pewnością był.

Kyllan zajrzał ostrożnie przez szparę w uchylonych drzwiach.
Po pomieszczeniu krzątał się niezbyt wysoki, ogolony na łyso młodzieniec, w długiej do kostek czarnej szacie. Z pewnością nie była to wspomniana przez karczmarza zaginiona córka wieśniaka.
Młodzian krzątał się po pomieszczeniu układając jakieś rzeczy. Z miejsca, w jakim znajdował się Kyllan, nie bardzo było widać, co to takiego. Nawet nie można było powiedzieć, co to za pomieszczenie, jako że kapłan widział tylko stojący przy ścianie regał, na którym stało kilkanaście ksiąg. Równie dobrze mogły to być księgi maga, jak i miłośnika historii.
Problem był jeden. Aby wejść na wyższe piętro, trzeba było przejść obok otwartych drzwi, bowiem schody znajdowały się, jak na złość, za owym pokojem.

Kyllan przyglądał się młodzieńcowi przez dłuższy moment. Wyczekiwał chwili, kiedy będzie mógł przebiec niezauważony. Schemat działania tajemniczego człowieka był prosty. Podejście do jednej z półek, wzięcie czegoś, odwrócenie się, przejście przez pomieszczenie, odłożenie niesionego przedmiotu. I tak raz za razem. Kleryk spiął mięśnie, chcąc wykorzystać następny, niemal machinalny, ruch tajemniczej postaci. Młodzieniec w czarnej szacie chwycił przedmiot, już się odwrócił. Kapłan zrobił pierwszy, niemal niesłyszalny krok. Druga noga ruszyła na miejsce. Był na wprost drzwi. W tym momencie łysy chłopak wewnątrz pomieszczenia upuścił przedmiot trzymany w ręku. Odskoczył do tyłu, klnąc pod nosem, gdy szklany pojemniczek rozpryskał się na ziemi. Kątem oka zobaczył na korytarzu kogoś, kogo być tam nie powinno. Oczy chłopaka zrobił się szerokie z mieszaniny zdumienia i przerażenia. Wpatrywał się w stojącego w rozkroku Kyllana.
Chłopak stanowił idealny wprost obiekt ataku.
- Dzień dobry! - powiedział uprzejmie Kyllan. - Nie chciałem przeszkadzać. Pomóc ci w uprzątnięciu tego bałaganu?
 
Kerm jest offline  
Stary 30-12-2012, 13:45   #5
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Młody mężczyzna cofnął się na widok niezapowiedzianego gościa. Co więcej, Kyllan zamiast zaatakować, uprzejmie się przywitał i spytał, czy nie pomóc. To musiało wprawić gospodarza w jeszcze większą konsternację. Ta jednak nie trwałą długo. Niegościnny gospodarz zamiast podjąć gościa herbatą i ciasteczkami zarzucił na głowę kaptur i rozpoczął inkantację w języku, którego kleryk nie rozumiał.


Powietrze w około młodego maga zafalowało od zbieranej energii magicznej. Po chwili z dłoni mrocznego czarodzieja wystrzelił czarny promień energii, który trafił Kyllana prosto w pierś. Kleryk poczuł, jak opuszczają go siły. Koszulka kolcza zaczęła nieznośnie ciążyć mu na barkach, nogi ugięły się nieznacznie. Dzierżony w dłoni łańcuch wydał się ważyć kilka kilo więcej niż dotychczas. Kapłan popatrzył w twarz niegościnnego maga. Jego uśmiech nie wróżył niczego dobrego. Kyllan musiał działać.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 30-12-2012, 22:46   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mieszkaniec zamku okazał się człowiekiem pozbawionym dobrego wychowania. Zamiast przywitać gościa, zaproponować coś do zjedzenia czy picia, potraktował Kyllana jakimś paskudnym, osłabiającym czarem.

Kapłan, chociaż teoretycznie jego zadaniem jest niesienie pomocy, nie zamierzał pozostać dłużnym. Kolczasty łańcuch świsnął w powietrzu, a ostrza rozszarpały szatę na brzuchu łysego maga i wyryły w jego ciele długą, krwawiącą ranę. Mimo odniesionych obrażeń przeciwnik kapłana zdołał jednak ustać na nogach.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-01-2013, 01:11   #7
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Mimo dość poważnej rany i krwi spływającej po szacie na podłogę, mag nie zamierzał odpuszczać. Może i wyczuwał że nie wyjdzie cało z tej walki. Rana zdawała się być na prawdę poważna, a w okolicy prawdopodobnie nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Lepiej dla kleryka, żeby nie było nikogo kto może mu pomóc, inaczej walka skończy się szybciej niż można było sądzić.

Usta młodego maga poruszyły się kolejny raz w mowie, którą niewielu rozumiało. I tym razem z dłoni w kierunku kleryka pomknęła przeobrażona Moc. Tym razem była to maleńka kula, która trafiła kapłana prosto w pierś, raniąc go. Mężczyzna poczuł palący ból w miejscu, w którym został trafiony. Nie była to wielce poważna rana, jednak czuł że jeszcze dwa, trzy ataki jego przeciwnika i to on będzie bliżej spotkania z bogami niż miał to w zamiarach.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 03-01-2013, 18:23   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przeciwnik nie zamierzał ani uciec, ani się poddać. Wprost przeciwnie. Kolejny rzucony przez niego czar boleśnie ugodził Kyllana. Ten, nie namyślając się, odpłacił pięknym za nadobne. Kolce łańcucha zalśniły w świetle rzucanym przez znajdujące się w komnacie świece.
Usta maga otworzyły się do krzyku, który nie przedostał się przez zalewane strumieniem krwi gardło. Chłopak uniósł ręce, jakby chciał zatamować ów strumień, a potem obrzucił Kyllana pełnym zdumienia i nienawiści spojrzeniem. Nie trwało to długo. Kapłan nie musiał zadawać kolejnego ciosu. Łysy młodzian osunął się na ziemię, a blask w jego oczach zgasł.

Kapłan zamknął drzwi, a potem oparł się o nie plecami, chcąc złapać nieco tchu po walce.
Na drugi raz będzie musiał bardziej uważać. Młodzieniec najwyraźniej nie był biednym, wykorzystywanym służącym i nie miał zamiaru być wyzwolonym z niewoli czy ciężkiej służby. Cham bez wychowania na dodatek. Widać w tym zamku uprzejmość nie była rzeczą mile widzianą. Warto było o tym pamiętać.

Stał tak przez moment, czekając, aż chwile słabości miną, po czym rzucił na siebie leczenie lekkich ran. Obrażenia zniknęły.
Można było zabrać się za poszukiwanie “trofeów wojennych”.
Biblioteczka wyglądała zachęcająco. Bardzo zachęcająco. Było tam kilka magicznych ksiąg, w tym dwie - przynajmniej na oko - bardzo rzadkie. Wszystkie natychmiast trafiły do plecaka Kyllana.
W górnej szufladzie niewielkiej komody, w wyściełanym pudełku, spoczywało dziesięć mikstur. W następnej Kyllan znalazł cztery różdżki.
Pierwsza była czarna, powykrzywiana. Na oko wygląda już na bardzo starą. Na trzonku widniały zamazane, ledwo widoczne znaki, których Kyllan nie potrafił nawet zidentyfikować. Była bardzo lekka i dobrze leżała w dłoni, jednak kiedy kapłan ją chwycił poczuł, jakby zaczynał "odpływać".
Druga była z ciemnobrązowego drewna - prosta i bardzo ładnie wyglądająca. Miała kilka elementów dekoracyjnych, jakieś wzory, wcięcia, jednak nie wynikało z nich, co by potrafiło wskazać na jej zastosowania.
Trzecia była również brązowa. Miała podobny odcień do poprzedniej. Na niej widoczne były znaki zapisane w elfim języku. Dla kogoś, kto znał ten język, rozszyfrowanie ich nie stanowiłoby problemu, ale dla Kyllana - niestety nie.
Czwarta kształtem przypominała błyskawicę. Była jasnoniebieska, z białymi kreseczkami ciągnącymi się wzdłuż całej jej długości. Jak łatwo się domyślić to różdżka miotająca błyskawice.
W ostatniej, najniższej szufladzie, Kyllan znalazł amulet. Widywał już takie i wiedział, że dzięki nim noszący je człowiek jest lepiej chroniony przed atakami nieprzyjaciół. Nie wahając się założył go na szyję, zaś pozostałe przedmioty schował do plecaka.
Na podłodze, obok komody, leżał wisiorek. Niebieski kamyk na rzemyku. Zwykła błyskotka. Być może należał do jednej z ofiar. Owej dziewczyny? Na wszelki wypadek schował go do kieszeni.
Jako że w pomieszczeniu znajdowało się dość dużo przedmiotów, Kyllan zdecydowanie wolał sprawdzić, czy czasem nie przegapił jakiegoś magicznego przedmiotu i rzucił wykrycie magii.

Czar rzucony przez kleryka przyniósł z pewnością niespodziewane efekty. Jak się okazało, po za kilkoma magicznymi przedmiotami znajdującymi się w pomieszczeniu, cały zamek i jego mury dosłownie tętniły magią. Każda ściana, każdy mebel czy okno zdawały się być dosłownie uplecione z nici Mocy. Czegoś takiego Kyllan nigdy dotąd nie widział, i co więcej nigdy o czymś takim nie słyszał.
Kolejny czar pozwolił mu odkryć w trzewiach zamku miejsce, które oślepiłoby go blaskiem, gdyby magia była widoczna gołym okiem. Tam jednak prowadziły zamknięte drzwi, których kapłan nie byłby w stanie otworzyć nawet mając dużo czasu. Drzwi były zablokowane na prawdę potężną magią, a to co skrywały musiało pozostać w sferze przypuszczeń i tajemnic.

Do tych drzwi Kyllan wolał się nie zbliżać. Nie znał się na magicznych zamkach, natomiast aż zbyt często słyszał o pułapkach i zabezpieczeniach, jakie zakładano by strzec skarbca przed nieproszonymi gośćmi.
Rzucone czary potwierdziły również to, czego się Kyllan wcześniej domyślił. Pokonany młodzian nie był byle kim. Jego szata była magiczna, a chociaż jej właściwości Kyllan nie potrafił zidentyfikować, to i tak postanowił zabrać ją ze sobą. Młodzieńcowi i tak nie była już potrzebna, a plany krwi z pewnością dadzą się usunąć.

By do końca wypełnić obowiązek, a przy okazji spróbować znaleźć jakąś drogę ucieczki Kyllan obszedł cały zamek.
Pozostałe pomieszczenia były puste, poza jednym pokojem. Tam zgromadzono ubrania - duże i małe, kobiece i męskie. Wszystkie łączyła jedna rzecz - były zakrwawione. Być może poprzedni ich właściciele skończyli w żołądkach ghuli.
Łatwo się było teraz domyślić, jaki los spotkałby Kyllana po spotkaniu z prawdziwym gospodarzem tego zamku. Bo trudno było sądzić, by był nim ów młodzian, w sumie pokonany niewielkim kosztem. Czy udałoby się zwabić do środka ghule i wykończyć je, po jednym? Tego Kyllan nie wiedział, ale osobiście bardzo wątpił. To tego by trzeba paru dobrych wojowników, albo i magów, dysponujących odpowiednią potęgą. Łatwiej chyba by było znaleźć jakąś lukę w otaczającym zamek pierścieniu patroli i wymknąć się, chyłkiem, przez las.

Ponowna wycieczka na szczyt zamkowych murów zaowocowała nieoczekiwanym odkryciem. Ghule zniknęły. W zasięgu wzroku Kyllana nie widać było ani jednego patrolu. Jakby wszyscy się zapadli pod ziemię albo rozpłynęli. Po śmierci młodego maga doszli do wniosku, że nie są już potrzebni? Poszli sobie? Byli przyłowaną przez maga iluzją i zniknęli, gdy on zginął?
Cóż. Pytania pozostawały bez odpowiedzi, a Kyllan nie miał zamiaru tracić czasu na szukanie odpowiedzi. Jeśli faktycznie ghule zniknęły, to on miał idealną okazję, by się z zamku ulotnić. I nie warto było czekać, aż wrócą.
Kapłan szybko zszedł z murów, przemierzył podwórze, uchylił wrota i rozejrzał się. Nieumarłych strażników nigdzie nie było widać. Gotowy tak do walki, jak i do ucieczki, szybkim krokiem, rozglądając się na wszystkie strony i nadstawiając uszu, Kyllan ruszył zarośniętą drogą w kierunku traktu i dotarł tam, ku swemu niekłamanemu zdziwieniu, cało i zdrowo.
Bez wahania skierował się w stronę wioski, gotów w razie jakiegoś niebezpieczeństwa zanurkować w krzaki.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-01-2013, 21:36   #9
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Trakt prowadzący do wioski był miłą odmianą po przedzieraniu się przez nieprzyjemny las. Słońce miło grzało twarz wędrującego z plecakiem pełnym trofeów. Ptaki ćwierkały, w oddali miło szumiał rwący potok. Kyllan zapomniał na moment o świecie i bogach, przymykając delikatnie oczy. Z delikatnego odrętwienia wyrwał go dźwięk zbliżającego się konia. Kiedy powieki kleryka uniosły się do góry, jego oczy ujrzały jednego z najdziwniejszych wierzchowców, jakiego miał okazję oglądać. Cały był czarny, jednak nie czarny niczym noc. Czerń ta przypominała jednocześnie biel śmierci, bladość jaka widoczna jest tylko u nieboszczyka.


Dosiadał go wysoki mężczyzna, otulony szczelnie czarną szatą podróżną. Kaptur miał zarzucony na głowę, jednak nie chował twarzy w jego wnętrzu. Przyglądał się z uwagą nadchodzącemu z przeciwka mężczyźnie. Jego blada cera wyglądała równie dziwnie jak sierść konia. Twarz poznaczona była licznymi bliznami i zmarszczkami. Ponadto nie wyglądała całkiem normalnie, choć Kyllan nie był w stanie określić co było w niej nie tak. Usta odzianego w czerń jeźdźca wykrzywiły się w parodii uśmiechu.



- Witam, panie. - zwrócił się do kleryka. Jego głos był dość wysoki, zimny i bardzo niemiły.
- Cóż was prowadzi do Cienistej Doliny?-
Kyllan obrzucił jeźdźca uważnym spojrzeniem i to, co zobaczył, wcale mu się nie spodobało.
- Witam uprzejmie - skłonił głowę. - Najbliższa miejscowość - odparł na pytanie - a ja chwilowo mam dosyć wędrówki. Parę dni pod dachem dobrze mi zrobi.
- Karczma po prawdzie w wiosce stoi, jednak nie spodziewajcie się po niej panie cudów. - zupełnie jakby to Kyllan zagadnął mężczyznę odparł jeździec.
- A skąd przybywacie, jeśli można spytać. - ton jego głosu nie zmienił się choćby o jotę.
- Ano można - odparł Kyllan. - Ogólnie to aż z Wrót - powiedział. - A ostatnio w Tilverton byłem.
- A cóż we Wrotach słychać? Nie byłem tam już bogowie raczą wiedzieć jak długo.- mężczyzna zdawał się nie przejmować tym, że nie znał zupełnie swojego rozmówcy.
- Ja od dobrej połowy roku - odparł Kyllan. - Albo i dłużej. A tam wielcy książęta rządzą, Płomienna Pięść Eltana pilnuje porządku, kupcy handlują. Ale złodzieje też są - uśmiechnął się.
- Długo zabawicie na tych ziemiach panie? - jeździec zmienił nagle temat.
- Odpocznę trochę i wracam do domu, do Wrót - odparł kapłan. - Pora sprawdzić, co porabiają krewni.
- Jednego nie mogę panie zrozumieć. Jesteście z Wrót, jak sami twierdzicie. Jak też wspominaliście, po odpoczynku zamierzacie tam wrócić. Czemu więc przybywacie do małej wioski? Bo wierzyć mi się jakoś nie chce, że jedynie noclegu zaczerpnąć. Zwłaszcza, że nocowaliście już z tego co wiem w naszej karczmie. - o ile było to możliwe, jego głos stał się jeszcze zimniejszy.
- Waszej? - zdumiał się Kyllan. - Jesteście mieszkańcem wioski? - spytał. - Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że jest tu coś, dla czego warto się zatrzymać. Piękne dziewczyny? I czemu uważacie, że dojściu do jakiegoś miejsca nie można zawrócić?
- Nie wiecie panie, że ciekawość to pierwszy stopień do piekieł? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Miło się z wami rozmawiało panie, dopóki nie okazaliście się kłamcą. - warknął ze złością w oczach. Jego ręka powędrowała do pasa skrytego pod czarnymi szatami, kiedy z tyłu dobiegł obu rozmówców niski, mocno zachrypnięty głos.
- Noż kurwa jego mać, czego stoicie jak glisty na mrozie na środku drogi i ją blokujecie?! - jak się okazało, słowa te należały do niskiego, acz bardzo szerokiego krasnoluda. Ten uzbrojony był w stary, aczkolwiek świetnie utrzymany topór, na plecach przytwierdzony miał pokaźnych rozmiarów plecak, zaś w drugiej dłoni dzierżył tarczę. Patrzył spode łba głównie na jeźdźca, sunąc powoli w kierunku mężczyzn.


Wyraźna zmiana nastawienia rozmówcy nie uszła uwagi Kyllana. Nim jeździec zdążył skończyć swoje zdanie w dłoni kapłana znalazła się broń. Nie zdążył jej jednak użyć, gdy do rozmowy włączył się kolejny uczestnik.
- Już skończyliśmy - odparł Kyllan. - Prawda? - zwrócił się do jeźdźca. - Bo zdaje się klimat rozmowy się pogorszył. -Czekał na najmniejszy, nieprzyjazny gest jeźdźca. Ten jednak nie nastąpił.
Jeździec popatrzył mocno zdenerwowany na kapłana i krasnoluda, po czym bez słowa spiął swojego wierzchowca i ruszył w dalszą drogę, oddalając się od miasteczka.

Kiedy jeździec zniknął za drzewami, krasnolud warknął do kleryka.
- A tobie kurwa życie nie miłe? Po jaki chuj żeś z nim gadał?-
- Kto zacz? - spytał Kyllan. - Z głupoty zapewne - odparł na pytanie. - No i kulturalną rozmowę prowadził. Przez pewien czas. Dzban piwa u mnie masz. Albo i dwa - zapewnił.
- Jak widzę resztki rozumu ci zostały. - burknął krasnolud słysząc obietnicę dzbana piwa. Albo i dwóch.
- Jeśli się nie mylę to Toran, nekromanta. - z pełną powagą odparł krasnolud. Kyllan słyszał już gdzieś to imię, nie mógł sobie jednak przypomnieć gdzie i kiedy.
- Chodź do karczmy człowieku, piwo mi stygnie. - brodacz nie czekając na reakcję kleryka ruszył w stronę wioski.
Kyllan nie miał zamiaru zostawać na drodze i ryzykować ponownym spotkaniem z nekromantą.
- Kyllan - przedstawił się, gdy dogonił krasnoluda. - Gdzieś słyszałem o tym Toranie, ale nie pomnę, gdzie i kiedy - dodał.
- Zorgen. - odparł zdawkowo krasnolud.
- Nie dziwię się że słyszałeś, jak chyba każdy. To jego wypędzono z Candelkeep za studiowanie i praktykowanie zakazanej magii. - w umyśle Kyllana odpowiednia klapka otworzyła się z hukiem. Słyszał opowieści o potężnym czarodzieju, który został pozbawiony mocy i wydalony z twierdzy po tym, jak odkryto iż uprawiał czarną magię. Coś jednak kapłanowi nie pasowało. Słyszał tą historię bardzo, bardzo dawno temu, będąc jeszcze dzieckiem. A co ważniejsze, historia ta miała wydarzyć się dziesiątki lat przed jego urodzeniem.
- Nekromanta, i dlatego jeszcze żyje? - spytał. - Niech go szlag trafi, wraz z innymi przedstawicielami jego profesji. Ponoć wygnali go setkę lat temu. I co on tutaj robi? Od dawna tu się kręci?
- Podobno od niedawna. Jakiś zamek znalazł, przeklęty jak i jego dusza. - mówiąc to brodacz splunął na ziemię. Obaj weszli pomiędzy pierwsze zabudowania, kierując się do karczmy.
- W karczmie pogadamy, nie tutaj. Ludzie się boją, z resztą co się im dziwić. - rozglądając się szeptem przemówił krasnolud.
Kyllan skinął głową. Razem weszli do karczmy i usiedli przy stoliku, w kącie.

Wnętrze karczmy nie zmieniło się przez te parę godzin. Karczmarz, gdy tylko zobaczył kleryka, podbiegł do niego. Kiedy znalazł się u boku Kyllana, zasapany spytał.
- I co panie, i co? -
- Dajcie nam coś do jedzenia i picia - powiedział - a potem porozmawiamy. Co pijesz, Zorgenie?
- Wodę. - ironicznie odparł krasnolud.
- Piwo, tylko żeby mi niechrzczone było!- warknął w stronę karczmarza. Ten nie był zadowolony odpowiedzią kapłana, jednak nie odezwał się słowem i ruszył z powrotem w stronę lady. Po chwili gruba dziewka, która miała niegasnącą ochotę na kapłana, podała do stolika dzban piwa i dwa kufle. Mrugnęła oczyma do Kyllana i wystawiła język, aż ślina pokapała na podłogę.
Przez moment Kyllan zastanawiał się, jak służącą do siebie zniechęcić, ale chwilowo nie wymyślił nic innego jak poderżnięcie jej gardła. Chwilowo jednak wolał tego nie robić
- Coś jeszcze do zjedzenia - poprosił służącą. - Dużo i dobrego - dodał.
Nalał piwo do swojego kufla i podsunął cały dzban swemu towarzyszowi.
Krasnolud pochwycił dzban, przechylając jego zawartość bezpośrednio do swojego gardła. Po osuszeniu naczynia przetarł usta rękawem i beknął donośnie.
Po chwili na stole wylądowała miska z gulaszem tej samej receptury, jaką poprzedniego dnia miał okazję spróbować kleryk. Po skończonym posiłku przyszedł czas na pytania i odpowiedzi.
- Widzę żeś kapłan czy inne tałątajstwo, więc i zrozumieć ci będzie łatwiej. Na mieszkańca też nie wyglądasz, więc coś więcej ci mogę powiedzieć. - zaczął krasnolud po tym, jak upewnił się że nikt nie jest w stanie ich podsłuchać.
- Od jakiegoś czasu dochodziły z wioski znikają ludzie. Mniejsi, więksi, kobiety i mężczyźni. Nikt nic nie wie. Z tego co udało mi się dowiedzieć, krew potrzebna jest temu Toranowi do odbudowania zamku. Domyślam się, że już co nieco odbudował, pewnie główny budynek kończy. Gorzej, bo będzie za jakiś czas mógł przyzywać istoty, o jakich nam się nawet nie śniło. W zamku był umieszczony Kamień Śmiertelnych. Łaknął krwi, a w zamian dawał swojemu ofiarodawcy to, czego ten potrzebował. Jeśli się do niego dokopie, będzie źle. - słowa krasnoluda brzmiały jak najbardziej poważnie.
- Zamek? - spytał cicho Kyllan. - Ten tam...? - Skinął głową w odpowiednim kierunku.
- No ruiny, przecież ci mówię że ruiny. - warknął krasnolud, potwierdzając skinieniem głowy kierunek wskazany przez kapłana.
- Gówno, a nie ruiny - odparł kapłan. - Jeśli nie miałem przywidzeń, to zamek stoi jak byk.
Oczy krasnoluda nie urosły do wielkości złotych monet, jednak wyraźnie się spiął.
- Jeśli robisz sobie ze mnie jaja człowieku, to łeb ci upierdolę. U samych jaj. - burknął brodacz.
- Kiedyś tam był i po jaką cholerę?- przysunął się bliżej kleryka.
- Wracam właśnie z tej wycieczki - odparł kapłan. - A jaj sobie nie robię. Byłem tam, bo karczmarz prosił. Za wynagrodzeniem niewielkim.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Karczma, jak i poprzedniego wieczoru, zaczęła zapełniać się gośćmi, przez co prowadzenie rozmowy na ten temat nie było możliwe.
- Trzeba będzie zawiadomić kogoś, sami nie damy rady tego pokonać. - powiedział jeszcze krasnolud.
- W życiu nie damy rady - potwierdził Kyllan. - Magii tam tyle, że chociaż z Wrót Baldura pochodzę, w życiu nie tyle widziałem. I ty pewnie też, choć starszy jesteś ode mnie.
- Domy...- słowa krasnoluda przerwał krzyk dochodzący z zewnątrz. Daleki, kobiecy pisk rozerwał powietrze. Brodacz popatrzył na kapłana nie tyle zdziwiony, co spokojny. Zupełnie jakby wiedział co się dziej.
- Chyba nie będziemy mieli czasu na sprowadzenie pomocy. - mruknął, po czym zabrawszy swoją broń wstał i popatrzył wymownie na kapłana.
- Chodź klecho, czy ci się to podoba czy nie, trafiłeś w gówno po same uszy.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 03-01-2013, 22:47   #10
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kyllan, nie kończąc piwa, z bronią w ręku, pobiegł za krasnoludem. Co prawda istniała szansa, że to nie wrzask przerażenia, ale okrzyk przeżywającej rozkoszne chwile, ale strzeżonego bogowie strzegą...
Bogowie tym razem nie mieli w planach uraczyć krasnoluda i mężczyzny widokiem nagich, kształtnych piersi. Owszem, kobieta która krzyczała była niczego sobie, jednak biegła co sił w nogach w stronę wioski, drąc się wniebogłosy. Krasnolud zatrzymał ją siłą, łapiąc oburącz. Trzepnął ją w twarz otwartą dłonią, a jako że dysponował niemałą siłą, to z kącika ust polała się kobiecie krew.
- Wybacz ślicznotko. - O dziwo zreflektował się brodacz.
- A teraz mów, czego się drzesz jak popierdolona? - warknął tym razem z charakterystycznym dla siebie brakiem czułości.
- Trupy panie, trupy idą! - Po czym wyrwała się i pobiegła dalej.
- Ogień dajcie! - krzyknął Kyllan, by jego głos był słyszany w całej wiosce. Lub, przynajmniej, w jak największej jej części. - Oliwę, olej! Wszystko, co się dobrze pali!
Chłopi, których biegło w stronę kleryka i krasnoluda coraz więcej, o dziwo posłuchali słów mężczyzny i rozbiegli się w poszukiwaniu łatwopalnych materiałów. Kiedy oni szukali oliwy, szmat i chrustu, spomiędzy domów wyszły pierwsze cztery sylwetki kościotrupów. Dwa z nich uzbrojone były w miecze i tarcze, jeden dzierżył buzdygan, zaś ostatni z nich uzbrojony był w korbacz i puklerz. Wszystkie miały na sobie więcej bądź mniej elementów pancerza.


Kroczyły powoli w stronę dwójki nowych towarzyszy.
Kyllan nie wahając się uniósł kuszę i strzelił do uzbrojonego w korbacz szkieletu. Bełt trafił, wyłamując trzy żebra. Szkielet nie zatrzymał się, ale szedł dalej dziwnie się chwiejąc, wyraźnie przekrzywiony na lewą stronę.
Krasnolud trzymał w rękach swój oręż, przyglądając się temu co robił kapłan.
- W łeb celuj do cholery! - warknął brodaty wojownik.
Szkielety szły bardzo wolno. Kyllan zdołał przeładować kuszę i wycelować.
Bełt najwyraźniej posłuchał dobrej rady, bowiem wbił się dokładnie w nagi czerep, odrywając go od kręgosłupa i zwalając na ziemię. Reszta szkieletu zatrzymała się i padła obok nieruchomej czaszki.
Kleryk nie miał już czasu na kolejne przeładowanie broni. Musiał odłożyć kuszę i stanąć do walki wręcz. Na jego szczęście obok stał krasnolud, który był z pewnością bardziej doświadczony w walce wręcz niż Kyllan. Kiedy pierwszy z kościejów zbliżył się na odległość odpowiednią, by zaatakować, broń krasnoluda przecięła powietrze, trafiła jednak prosto w tarczę przeciwnika. Wyraz zdumienia na twarzy brodacza musiał wystarczyć kapłanowi za dowód, iż ten nie spodziewał się dłuższej walki z nieżywym już przeciwnikiem.
Kyllanowi nie powiodło się lepiej. Chociaż za cel obrał poszkodowany szkielet, to i tak jego uderzenie kolczastym łańcuchem chybiło.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172