Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-05-2013, 19:56   #111
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Drakonia Arethei
Arethei oblizała krew, która skapywała z noża.
Mężczyzna nadal leżał na barłogu, z wyrazem najwyższego uniesienia na twarzy. Zastanawiała się, czy to było już-już, jak skończyła robotę? Ha, szybki jest. Nie spodziewałaby się tego po kimś, kto miał do dyspozycji paczkę dziewcząt, które należały do niego.
No cóż. Ludzka natura jest pełna niespodzianek.
Kiedy zdejmowała klucz z jego szyi, zawiesiła wzrok na chwilę na ranie na jego szyi. Krwawa szrama ciągle jeszcze pompowała posokę, która barwiła jasne poduszki i spływała na ziemię, pod nogi dziewcząt, które przerażone patrzyły na scenę, która właśnie wydarzyła się przed nimi.
Wygląda jak cholerne usta, pomyślała Arethei. Ta rana.
Zerwała naszyjnik i włożyła klucz do skrzyni. Wyglądała niczym jakiś stwór legend albo potwór z opowieści, które niekiedy opowiadano przy ognisku. Swoje blade ręce miała umorusane krwią, nie mówiąc już o dekolcie i twarzy. Poddał się bez walki, a jednak kiedy tylko arterie wytrysnęły pod naporem metalu, to mogła wyglądać zupełnie tak, jak gdyby właśnie stoczyła walkę na śmierć i życie.
Zgromadzone w kącie namiotu kobiety patrzyły na nią z przerażeniem, jak przekręcała klucz w zamku. Oczywiście, że były przerażone. Kiedy tylko skończyła z nim, to zagroziła, że zabije także i je. Co prawda nie była mistrzem w kłamaniu, jednak wyglądało na to, że jej zakrwawione niczym u akuszerki ręce wydawały się dostatecznym argumentem.
Skrzynia otwarła się, a diablica westchnęła z rozczarowaniem. Nic. Nic tutaj nie było.
Jedynym przedmiotem, który znajdował się w kufrze, był naszyjnik. Bezwartościowy bibelot, pomyślała najpierw w złości Drakonia, jednak kiedy wzięła go do ręki, stwierdziła, że zna symbol, który przedstawiał naszyjnik. Było to osiem sztyletów odlanych w srebrze, na środku znajdował się wypolerowany onyks. Westchnęła. Nie była pewna, czy trup w łóżku był naprawdę tego warty.
Powstała i ubrała się; jedna z dziewcząt zadrżała; czy była to gra cieni i światła, czy tatuaż przedstawiający taki sam symbol znajdował się na plecach diabelstwa?
Ubrawszy się, rzekła:
- Jesteście wolne. Możecie wyjść z obozu podziemiami, przez zejście do lochów w południowej części obozu. W korytarzu znajduje się otwór, który wiedzie do niższych części. Stamtąd przejdziecie kloaką do ruin strażnicy na zachód stąd, jeśli będziecie się kierować tylko na południe.
Wydobyła skądś worek, po czym wepchnęła do niego resztę papierzysk, które zamierzała przestudiować w jakimś bezpieczniejszym miejscu. Byle najdalej stąd. Może w Westgate. Albo w Elversult.
Spojrzała w rozmarzone oczy niektórych z dziewczyn, na ich przestraszone do granic wytrzymałości wyrazy twarzy i wiedziała, że nie zrobią nic, żeby stąd odejść. Że może jeszcze dziś rano zawisną na opuszczonej wieży. Lub być może, ze strachu, podniosą alarm, zaraz gdy odejdzie.
Pochyliła się i sztyletem wskazała w szyję jednej z nich.
- Jeśli zawołacie straże, gdy odejdę, wrócę - rzekła jadowitym tonem. - Wrócę i zabiję każdą z was, po kolei.
Pogładziła twarz nieznanej jej dziewczyny i zaśmiała się cicho.
Wreszcie, powstała i wyczołgała się z namiotu.
Choć nocy zostało jeszcze dużo, pierwsze akcenty brzasku czerwieniały hen, daleko na horyzoncie.


Jack Woodes | Lou Rannes | Katherine de Seis
Feeria kolorów rozbłysła przed oczami rozwścieczonych zwierząt, które z piskiem odskoczyły od natychmiastowego ataku na podróżników. Dwaj najemnicy rzucili się do otwarcia drzwi żelaznej klatki, która służyła za wyciąg, a kiedy okazało się, że były zablokowane, po prostu wyłamali je, a same drzwi wyrzucili w przepaść. Natychmiast weszli do środka, razem z Katherine, która pomimo niebezpieczeństwa zachowała dość rozumu, by nie wrzeszczeć i nie mdleć, jak to robiły zazwyczaj córki szlachciców wielkich rodów.
Kiedy tylko Rannes nacisnęła dźwignię, koła zębate zachrzęściły w mechanizmie obok, a płatki rdzy posypały się, jednak winda ruszyła w górę na tyle szybko, by fala czarnych kształtów nie weszła do środka.
- Kurwa - zaklął jeden z najemników. - Blisko było.
Wyrzekł to w złą porę.
Najpierw poczuli lekkie szarpnięcie, a klatka zachybotała się niebezpiecznie. Rannes zauważyła, że koła zębate przestały się obracać; przez chwilę panowała cisza, a najemnicy przez czysty instynkt złapali się czego mogli, to jest krat.
A później usłyszeli tylko mały, łatwy do zignorowania odgłos pęknięcia.
Chwilę potem, klatka runęła w dół.


Pierwszy z klatki wyleciał jeden z najemników, wrzeszcząc i kopiąc powietrze. Kiedy rozhuśtana klatka rąbnęła o kawałek konstrukcji mostu, jeden z najemników po prostu wyleciał z niej.
Na szczęście, całej reszcie udało się pozostać w klatce. Mniej więcej.
Most także zawalił się do końca. Było to szczęście w nieszczęściu: kiedy tylko klatka uderzyła o most, jedno z mocowań poluzowało się, a Woodes usłyszał wrzask człowieka, którego jeden z najemników nazwał Arvelusem. On też spadał. Most, pozbawiony mocującej go konstrukcji, zawalił się jak domek z kart.
Przez chwilę nie widzieli i nie słyszeli nic, poza świstem wiatru w ich uszach. Ktoś zatknął pochodnię między kraty, a jej płomień prawie zgasł.
Nagle, klatka zatrzymała się. Po prostu. Wszyscy runęli na podłogę. Woodes mógłby przysiąc, że słyszy trzask własnych żeber, natomiast Rannes poczuła ból w karku.
Chwilę potem zdali sobie sprawę z tego, że słyszeli trzask spadającego mostu, który rozbijał się o dno przepaści.


Pobieżny rekonesans sytuacji wykazał, że ostatecznie nie było tak źle. Ostatecznie, żyli. Katherine, chroniona przez Lou, nabawiła się tylko paru siniaków. Żywy najemnik jęczał, ale wyglądało na to, że po prostu się potłukł. Nieco gorzej sprawa prezentowała się z Rannes i Woodesem: Rannes miała trudności z poruszaniem głową, natomiast Woodes, poza faktem, że upadek wypuścił całe powietrze z jego płuc i czuł ból w klatce piersiowej, słyszał także lekkie brzęczenie w uszach.
Światło pochodni rozświetlało przestrzeń. Kiedy rozejrzeli się, stwierdzili, że są prawie na dnie przepaści. Nie było pewne, w jaki sposób stary sznur przetrzymał uderzenie i dlaczego w ogóle stara klatka się zatrzymała w połowie drogi. Można było przypuszczać, że sznur gdzieś po prostu posiadał węzeł, który uniemożliwiał całkowite stoczenie się klatki w czeluść lub też stary mechanizm zaklinował się.
Tu, na dole, zobaczyli to, czego wcześniej dojrzeć nie mogli.
Po pierwsze, klatka, która była zawieszona w przestrzeni, znajdowała się mniej więcej parę metrów od olbrzymiej formacji skalnej, która przypominała nieco wielki heliktyt. Była ona dość płaska, by chodzić po niej. Wyglądała jak most wyrzeźbiony z kamienia.
Po drugie, w ciemności dojrzeli małe światła różnych kolorów, jednak najczęstszymi były głęboki błękit i purpura. W oczywisty sposób nie mogły być to światła zrobione przez człowieka. Po chwili okazało się, że były to kryształy, które emitowały to światło, jako że część z nich znajdowała się na swoistym kamiennym moście niedaleko klatki. Jeden z nich, znajdujący się na olbrzymim heliktycie, świecił szczególnie mocno.
Wyglądało także na to, że także i Arvelus przeżył zawalenie się mostu. Dojrzeli go niedaleko; zapewne podczas upadku zdołał złapać z jedną z klatek, których wszędzie było pełno, nawet tutaj. Znajdował się on u szczytu kamiennego mostu.
Dół jamy był słabo oświetlony takimi samymi formacjami kryształów, jednak poza schodami wyrzezanymi w skale, nie było żadnej drogi ucieczki.
Poza otworem znajdującym się bezpośrednio pod mostem; wyglądał jak studnia, jako że był on zbyt regularny jak na odpływ wyrzeźbiony przez przepływającą wodę. Było to zapewne wejście do Podmroku.
Arvelus usiadł przy krysztale, starając się wyrwać tkwiący w jego ciele bełt. Kiedy to zawiodło, wydawało się, że wołał kogoś.
Po chwili, zrozumieli, co się działo.
- To szczurołak - szepnął najemnik, otrząsnąwszy się z bólu i zmęczenia. - Cholerny mag. Woła je... Woła szczury...
- Spójrzcie! - krzyknęła Katherine, wskazując w górę.
Oczywiście, nie mogli zobaczyć zbyt wiele z powodu zalegającej wszędzie ciemności, jednak odblask światła pochodni ujawnił dość. Daleko u góry, na szczycie sznura trzymającego klatkę, coś się poruszało.
- Szczury! - krzyknęła Katherine z obrzydzeniem. - Szczury idą w dół sznura!


Brand Gallan | Dorien Nitram | Joann de Seis | Olhivier Rendell | Xendra Nua’vill
- Postanowione. Tylko nie śpiewaj mi.- do krasnoluda.- Wierszyków też nie chcę słyszeć. Ruszamy.
- Wiersze i pieśń
- odparł krasnolud bez wahania - to wszystko, czym jestem, moja pani - po czym zachichotał. - Jednak Xendra ma rację. Czas nam w drogę.
Co do golema - o ile rzeczywiście był golemem - nie zważano na niego, jako że wielkolud był zajęty swoimi zajęciami, to jest kreśleniem jakichś cudacznych planów na pergaminie. Jedyny przejaw jego aktywności polegał na tym, że w pół drogi zapytał podróżników, jak się stąd wydostać, a Gallan odpowiedział mu o przejściu przez podziemia i zrujnowanej strażnicy na południe stąd. Drugą rzeczą było to, że golem uparł się, by kamienie aktywacyjne zostawić jemu, co nie do końca w smak było reszcie drużyny, szczególnie Rendellowi, który zamierzał spieniężyć zaklęte kamienie. Trudno jednak było się spierać z kimś, kto posiadał pięści niemal tak wielkie, jak ciało Rendella, toteż kamienie oddano golemowi, ten zaś wkrótce odszedł, zagłębiając się w otwór, który wybili podróżnicy.
- Ciekawe - zamyślił się wtedy Gallan, obserwując znikający kształt olbrzyma - kim tak naprawdę on był? Stwór zaklęty w kamieniu? Może to dlatego nie chciał nam oddać ich reszty?
Zanim odeszli, zdążyli zabrać wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, a było tego doprawdy niewiele. Sam Rendell rozpaczał, że nie mógł znaleźć swojej ukochanej lutni; ostatecznie, był kontent z uzbrojenia, które znalazł w celach.
Uzbrojenie, oczywiście, także wiele pozostawiało sobie do życzenia. De Seis i krasnolud wzięli sztylety, które znaleźli na regałach laboratorium. W gruncie rzeczy, mogli równie dobrze wyrwać poluzowane kraty z celi i nie zrobiłoby to większej różnicy. Była to marnej jakości broń, ale było to lepsze, niż nic.
Poza tymi przedmiotami, Gallan zdążył wyszarpnąć jeszcze ze starego foliału dwa zwoje, które czarodziej rozpoznał jako zaklęcia identyfikacji.


Droga przez podziemia nie zajęła im zbyt długo, poza tym, była monotonna, tak samo, jak monotonny może być marsz przez rząd cel, z których większa część była zawalona albo też otwierała się w rozpadliny. Tym, co było godne uwagi podczas marszu przez ciemność, był rumor, który usłyszeli gdzieś daleko na końcu korytarza; jakby coś wielkiego zawaliło się, aż ściany lochów zadrżały lekko.
- Nie słyszałem o trzęsieniach ziemi na Smoczym Wybrzeżu - skomentował dobitnie krasnolud. - Chyba, że nasi przyjaciele muszą mieć całkiem niezłą zabawę.
Ponadto, wyglądało na to, że podróżnicy musieli przyspieszyć kroku. Zarówno de Seis, jak i później Gallan, usłyszeli kroki za nimi, a kiedy dla pewności czarodziej ustawił magiczny alarm, który aktywował wtedy, kiedy ktoś przeszedł przez jakiś obszar, stało się pewne, że ktoś idzie za nimi w trop.
- Kto to może być? - zapytała Dorien. - Łowcy niewolników? Ale jak mogliby się dowiedzieć o nas?
- Cóż -
odparła cierpko de Seis - kiedy golem wyważał drzwi, narobił dużo rumoru. Ktoś mógł usłyszeć i zawiadomić ludzi.
- Zobaczyć bałagan, który zostawiliśmy na górze. Domyślić się w końcu, że ktoś włamał się do obozu
- dodał Gallan. - Długo już bawimy w tym gnieździe żmij.
- A może to po prostu diablica?
- Alarm wykrył wielu ludzi -
pokręcił głową czarodziej. - Drakonia podróżuje sama, chyba, że sprzedała nas.
- Co!?
- Dorien prawie krzyknęła. - Wątpię, magu. Może honor nie jest najlepszym atrybutem diablicy, jednak nie sprzedałaby przyjaciół.
- To o honorze -
dołączyła się de Seis - jest właśnie tą rzeczą, na której łatwo się przeliczyć, Dorien.
Kapłanka jednak tylko wzruszyła ramionami, zamilknąwszy.


Wreszcie, korytarz się skończył, i oczom podróżników ukazała się wielka sztolnia, opuszczony wyciąg z Woodesem i Rannes, a także pozostałości mostu, który zawalił się w dół.
Krasnolud gwizdnął z podziwu.
- Zatrzymaj ich! - krzyknął, znajdujący się na dole Arvelus. - Zatrzymaj ich, do diabła! Nikt nie może dostać klucza! Nikt!
Podróżnicy stanęli na skalnej półce, mając kamienne schody po swojej prawej. To właśnie stamtąd przyszła sylwetka człowieka, który bardzo przypominał Arvelusa, szczególnie pod względem wielkiego, szczurzego ogona, który wydawał się być częścią jego ciała.
- Słyszałam o nich - rzekła ponuro de Seis. - Zaciekłe bestie.
- Te... Szczurołaki, tak je zowią, prawda?
- zapytał Gallan.
- Ehe - odparł obcesowo krasnolud.
- Na bogów... - skomentowała Dorien, odpinając buzdygan.
Wkrótce okazało się, że kolejny szczurołak miał także przy sobie paru przyjaciół. Choć nie była to wielka chmara, która wspinała się w dół klatki z Woodesem i Rannes, to pięć szczurów wielkości małych dzieci doprawdy nie wyglądało pocieszająco.


- Nikt nie russzszy klucza - zasyczał szczurołak, wyciągając ze swojego ubrania mały miecz. - Nie wiecie, w co sssię pakujecie, wy smakowite, kurwa, kąski...
Zanim jednak doszło do walki, Xendra usłyszała głos dochodzący z korytarza, z którego przyszli. Był to głos mężczyzny, który zaryglował drzwi za Rannes i Woodesem.
- Dobrze się chyba składa - rzekł Manfred - że pofatygowałem się osobiście. Chciałem pomóc Jackowi i jego ukochanej, a tu proszę... Cała, kurwa, menażeria się znalazła.
Znajdujący się za nim najemnicy mruknęli groźnie.
- Nie wiem, czy jesteście z Woodesem czy jaki diabeł was tutaj nadał. Straciłem cierpliwość. Jeśli poddacie się szybko, mogę Wam obiecać co najwyżej szybką śmierć.
Po czym napiął kuszę i wymierzył.

Cytat:
Arvelus: KP 18, PW 15
Pomniejszy szczurołak: KP 13, PW 12
5 wściekłych szczurów: KP 10, PW 5
Manfred: KP 25, PW 56
3 zbrojnych: KP 18, PW 18
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 23-05-2013 o 21:16.
Irrlicht jest offline  
Stary 25-05-2013, 13:55   #112
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jack Woodes | Lou Rannes | Katherine de Seis

- Na bogów... - powiedział cicho Jack, gdy klatka zatrzymała się. Jęknął lekko, podnosząc się z kolan. - Żyjemy...
Z tonu wynikało, że był nieco zaskoczony tym faktem.
Lou odruchowo chciała potrząsnąć głową, pozbywając się lekkiego oszołomienia, w jakie wprawił ją cały wypadek. Syknęła jednak cicho z bólu, czując wyraźnie nadwyrężony kark. Musiało niewiele brakować, aby się połamała...
- Jeszcze tak... - mruknęła, w pierwszej kolejności sprawdzając, czy z Katerine wszystko w porządku.
Jasnowłosa trzymała się kurczowo prętów klatki i tylko skinęła elfce w niemej odpowiedzi. Wojowniczka zdobyła się na uśmiech i pospiesznie oceniła ich sytuację.
- Mamy dwa problemy... Nasze położenie. I szczurołaka.
W tym momencie młoda de Seis zwróciła uwagę na szczury wkraczające na linę.
- Trzy problemy. - poprawiła się Rannes.
- Może uporamy się z tym drugim, to zniknie trzeci? - zasugerował Jack. - Obrzucił szybkim spojrzeniem Lou. - Chcesz? - spytał, podając dziewczynie kuszę i pudełko z bełtami. - Ja mam jeszcze inne sposoby...
Miał procę, oszczepy. I parę niespodzianek w rękawie.
Elfka bez wahania przyjęła broń.
- Dawno z takich nie korzystałam... - mruknęła pod nosem, ładując kuszę. - Zobaczymy, czy coś pamiętam.
Skierowała broń ku Arvelusowi, podparła ją drugą ręką, łapiąc chwiejną równowagę w wiszącej klatce. Zmrużyła lekko oczy i uspokoiła oddech. Ciche szczęknięcie zwolnionej cięciwy uwolniło bełt, który pomknął prosto ku celowi. Szczurołak zachwiał się lekko i krzyknął z bólu, gdy pocisk zagłębił się w jego ciało.
To najwyraźniej szczurołakowi nie starczyło i Jack dość boleśnie odczuł jego rewanż. Było to co prawda nieco niesprawiedliwe, ale cóż było robić. Taki jest ten świat.
Lou wystraszyła się nie na żarty. Wiedziała, że magia może poczynić wielkie szkody... Widząc jednak jak jej "narzeczony" tka własne zaklęcie, odetchnęła z ulgą.
Jack, tak jak zapowiadał, wyciągnął asa, może nie z rękawa... i odpłacił się pięknym za nadobne.
W stronę Arvelusa pomknęła ognista kulka, która zadała władcy szczurów kolejne obrażenia.
Tego było już dla Arvelusa za dużo. Próba uniku nie pomogła i ogarnięty płomieniami szczurołak zwalił się w dół, w przepaść.

Nie było jednak czasu, by świętować zwycięstwo. Wszak nie mogli tu wisieć w nieskończoność. Nawet gdyby szczury zrezygnowały z ataku, to śmierć głodowa nie była wymarzonym sposobem na umieranie. Nawet w towarzystwie tak uroczej niewiasty jak Lou.
- Szczury sobie poszły - zawołała uradowana Katarzyna.
Gdy spojrzeli w górę dostrzegli, jak mniejsze i większe szkodniki wycofują się, niemalże w panice. Kilku osobników nie nadążyło za resztą lub nie miało tyle szczęścia i spadło w ślad za swym przywódcą.
- Przywiążę linę do oszczepu - powiedział Jack - i spróbuję zaczepić o jakiś wystający element. A potem przyciągniemy klatkę do brzegu i jakoś się wydostaniemy.
Rannes skinęła lekko.
- Myślałam o rozbujaniu klatki tak, byśmy sięgnęli mostu... Ale pomysł z oszczepem jest lepszy - mówiąc to, już pomagała Woodesowi w jego wykonaniu. - Nie będziemy ryzykować aż takiego rozbujania i impetu.
A gdyby tak, przy okazji, ten najemnik poszedłby w ślady swego kompana, pomyślała. Jeden, ledwo zauważalny gest... A i klatka byłaby lżejsza.
Pod pretekstem sprawdzenia węzła odwróciła się plecami do człowieka, którego wysłał z nimi Manfred. Spojrzała na Jacka, łowiąc jego spojrzenie. Dyskretnie wskazała za siebie, sięgnęła otwartą dłonią ku oszczepowi, co imitować miało pchnięcie, a następnie skierowała dłoń ku dołowi, wskazując ziejącą pod nimi przestrzeń. Miała nadzieję, że zrozumie... Bawienie się w kalambury w takiej sytuacji nie było łatwe, ale wierzyła, że Woodes jest inteligentnym mężczyzną.
Jack skinął głową. Równie dyskretnie, jak poprzednio Lou.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-05-2013, 16:00   #113
 
RyldArgith's Avatar
 
Reputacja: 1 RyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwu
Xendra skrzywiła się pod maską. Nie wyglądało to dobrze. O ile jeszcze szczury i szczurołak przy nich, wyglądali na możliwych do uporania się w szybkim w miarę tempie, o tyle mierzący do nich teraz mężczyzna, z jego eskortą, przedstawiali już kompletnie inny, gorszy, problem. Problem, który należało rozwiązać szybko i w miarę bezboleśnie. Dla jej grupy, bo tamta powinna jeśli dojdzie do walki, a na to się zanosiło, cierpieć mocno.

- Gallan- Szepnęła do niego, dziękując że ma na twarzy maskę.- Dasz radę zająć tych co szli za nami jakoś? Oszołomić na tyle byśmy rozprawili się ze szczurami. A potem już zająć się tymi co w nas mierzą? Ty, Dorien, też bądź gotowa.- Wszystko to mówiła wolno, akcentując każde prawie słowo.

Gdy uzyskała odpowiedź powoli obejrzała się w stronę szczurołaka i jego kompani. Po czym zwróciła się do Manfreda.

- Nie wiem kto ty być- rzekła spokojnie nad wyraz, biorąc pod uwagę że właśnie ktoś do niej mierzył z kuszy. Mimo to trzymała rękę lekko wyciągniętą ku niemu, ale dłoń uniesioną ku górze.- Proponowałabym porozmawiać, w.. lepszym miejscu.- Wskazała głową szczury.- Jak widzisz, to chyba nasz wspólny problem teraz, czyż nie?

Cytat:
Xendra wykona następujące ruchy, w zależności od sytuacji. Jeśli przekona manfreda do pomocy uderzą na szczuraki razem. Jeśli nie, to xen zajmie się szczurami i szczurołakiem. Z lekką pomocą kogoś. Reszta zaś niech zajmuje Manfreda. W miedzyczasie, szuka innego wyjścia, w miarę szybkiego. Walkę zacznie rzucając płonący ogień faerie na jednego z napastników, a potem wystrzeli z kuszy, założonej na rękę. Następnie wyjmie morgerstern i jak się da tarcze z pleców. Atak na szczury
 

Ostatnio edytowane przez RyldArgith : 25-05-2013 o 16:06.
RyldArgith jest offline  
Stary 26-05-2013, 22:49   #114
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
[MEDIA]https://sites.google.com/site/lmetacube/Crossing%20the%20Lowlands.mp3[/MEDIA]

Jack Woodes | Lou Rannes | Katherine de Seis
Arvelus, już wcześniej raniony bełtem kuszy najemnika, zdołał tylko utrzymać się przez krótką chwilę. Utkawszy zaklęcie wymierzone w Woodesa, zaśmiał się przeciągle, przez ból. Niedługo to jednak trwało. Płonący pocisk wystrzelony przez wojownika przebił się przez powietrze, a sam szczurołak wkrótce stanął w płomieniach; to była ostatnia jego walka. Szczurołak upadł; jego zwłoki dymiły jeszcze, kiedy Rannes i Woodes zabrali się do przerzucenia oszczepu. Ostatecznie, towarzyszący im najemnik także miał pewien udział w zabiciu szczurołaka, zasłaniając blond włosą dziewczynkę przed wcześniej rzuconym zaklęciem.
Co do pomysłu z przejściem na drugą stronę, ten z oszczepem wydał się dobry. Drzewiec co prawda nie od razu zahaczył o skały, a parę pierwszych prób zakończyło się fiaskiem. Pomimo tego, w końcu udało im się. Oszczep zahaczył o wystającą skałę na tyle solidnie, by można było przyciągnąć klatkę do olbrzymiego heliktytu.
Druga część planu nie przebiegła do końca po ich myśli.
Być może nieco przeliczyli się z faktem, że najemnik nie włączył do ogólnego rachunku tego, że dwóch podróżników mogło zechcieć go po prostu zrzucić z klatki, lub też być może znaki, które dawała sobie dwójka wojowników były zbyt oczywiste, tak, że zdał sobie sprawę z ich planu.
Cokolwiek to mogło być, niedługo po zabiciu Arvelusa sprawy potoczyły się nieoczekiwanie.
Nie stało się to natychmiast. Gdzieś podczas momentu, w którym Woodes i Rannes byli zajęci przyciąganiem klatki do kamiennego klifu, najemnik rzucił kuszę, wyjął nóż i pchnął; na szczęście, ostrze ześlizgnęło się po pancerzu Lou, a ta poczuła tylko nieznaczny ból dźgnięcia. Zaraz potem najemnik złapał krzyczącą Katherine i skoczył na przeciwległy brzeg klatki. Ta zachybotała się niebezpiecznie; z góry posypało się parę kamieni, a klatka poruszyła się parę cali w dół.
- Na bogów - krzyknął - na bogów! Myśleliście, że zginę w tych podziemiach!?
Wyglądało na to, że perspektywa zakończenia życia na dnie przepaści napawała go strachem; wyglądał na przerażonego.
- Mała idzie ze mną - sapnął ze złością. - Idziemy pierwsi, rozumiecie? - wrzasnął, przyciskając nóz do gardła Katherine.
Katherine tymczasem była blada ze strachu.
- Jeden ruch - syknął najemnik. - Jeden ruch, a mała zginie. Rozumiecie? My pierwsi wychodzimy z klatki.
Zanim jednak zdążyli zareagować, usłyszeli dźwięk, który sprawił, że włosy powstały im na głowie.


Głęboki pomruk przetoczył się przez sztolnię; dobiegał on z dołu, tam, gdzie znajdował się otwór prowadzący do pierwszych warstw Podmroku. Kolisty otwór, wokół którego wyryte były nieznane nikomu runy, skrywał tylko ciemność; nie było tam żadnego światła.
Kiedy później bardowie mieli śpiewać pieśni o bohaterach Smoczego Wybrzeża, wydarzenie to nazwali z właściwą dla nich przesadą Bitwą Ognia w Mroku, choć w oczywisty sposób znalazłaby się grupka takich, którzy twierdzilli, że całość pieśni była tylko wyjątkowo zawoalowaną metaforą kloaki, zaś wydarzenie w niej opisane tylko szalonym opisem starcia jakiegoś jegomościa ze swoim własnym obiadem.
Czymkolwiek by to nie było, wszyscy zgadzali się z tym, że z wnętrza otworu do Podmroku wyszło coś, co ponoć budziło strach nawet w najmężniejszych sercach.
Faktem było to, że to, co zobaczyli tego dnia Woodes, Rannes, Nua’vill i reszta podróżników, to ciemny, oślizgły i zawodzący kształt, który z obrzydliwym chlupotem wydobył się z wnętrza dziury i zawył przeciągle, oznajmiając swoje przybycie.
Co gorsza, zaraz za potężnym kształtem pospieszyły także trzy małe bestie, oślizgłe, mniejsze wersje tego wielkiego czegoś, co posiadało pięć wielkich macek i wyjątkowo dużą paszczę opatrzoną szpiczastymi zębami.
“Coś” wyczuło zapach podróżników znajdujących się w klatce i powoli sunęło w górę heliktytu, na którym teraz znajdowały się zwłoki szczurołaka. Było wolne, to prawda, jednak wyglądało na to, że było bardzo, bardzo zdeterminowane. Przyciągnął je zapach krwi.


Zwłoki Arvelusa dymiły, a wszelkie życie, które mogło znajdować się w ciele szczurołaka, całkowicie już zgasło. Był to groteskowy widok: stworzenie o głowie wielkiego szczura leżało, spalone i nabite bełtami. Zapewne w ciemności nikt nie rozróżniłby zwłok, które były okryte tylko kupą szmat, które służyły mu za ubranie. Zwłoki Arvelusa oświetlał jednak purpurowy kryształ, których było tutaj na dole paręnaście.
To, co znajdowało się w garści szczurołaka, to klucz. Klucz był niezwykły i przyciągał uwagę, ponieważ jego zwieńczenie było ozdobione symbolem oka, którego źrenica była wyrzeźbiona w ametyście, zaś powieki odlane z czystego złota. Poza tym faktem, był jeszcze jeden:
Złota powieka mrugała i wydawała się patrzeć na tego, kto trzymał klucz.
Poza tym, zwłoki szczurołaka nie posiadały niczego, co miałoby jakąkolwiek wartość, poza być może garścią brudnych miedziaków, średniej jakości sztyletem i podbitą żelazem lagą.
Drugą rzeczą, która przyciągała uwagę, był miecz.
Z początku można było go wziąć za fragment kryształu, który jarzył się światłem obok zwłok szczurołaka. Jednak można było zauważyć jego rękojeść. I zobaczyć, że był to kryształowy miecz; tutaj, w środku sztolni, klatek i zwisających łańcuchów. Miecz mienił się czystą purpurą, a jego klinga, pomimo, że wykuta z krysztale, była ostra jak brzytwa.


Brand Gallan | Dorien Nitram | Joann de Seis | Olhivier Rendell | Xendra Nua’vill
- Wstrzymać ogień! - krzyknął Manfred. - Wstrzymać ogień, do cholery!
Manfred spojrzał na postać w masce, która przemawiała do niego. Doprawdy, była to najgorsza pora na rozmowę. Szczurołak, który przyszedł ze strony kamiennych schodów, właśnie rzucił się na podróżników, a walka się wywiązała.
- Powiedzmy - rzekł wolno Manfred - że zależy mi tylko na jednej rzeczy. Potrzebuję klucza. Klucza, który ma Arvelus. To wszystko, na czym mi zależy.
- To wszystko rozbija się o jakiś klucz!? -
krzyknął z niedowierzaniem Gallan.
- Nie mamy czasu! - krzyknęła Dorien w odpowiedzi. - Dostaniesz klucz!
- Świetnie -
rzekł Manfred, kontent ze słów kapłanki.
- A teraz, pomóżcie nam ze szczurami, na bogów!
Człowiek skłonił się, uśmiechnąwszy się.
- Do usług. Słyszeliście, ludzie!? - krzyknął do kuszników. - Ruszać się!
Była to pomoc w samą porę. Ci, którzy byli najbliżej, to jest de Seis i krasnolud, w oczywisty sposób mieli poważne problemy z obroną przed rozwścieczonym szczurołakiem. Jednak Manfred krzyknął, by usunęli się, co tamci zrobili z jak największą ochotą. Wprawieni w boju najemnicy wypuścili bełty, które przeszyły szczurołaka; ten padł na ziemię. Reszta walki na skalnej półce ograniczyła się tylko do zabicia pozostałych szczurów. Nie było to zbyt wielkim wyzwaniem. Kiedy tylko podróżnicy zabili pierwsze trzy, pozostałe dwa uciekły, nie mając nad sobą już panów, którzy sprawowaliby nad nimi kontrolę.
- Łatwo poszło - rzekł Manfred, wyciągając z kołczana bełt. - A teraz, gdzie jest klucz, dziewczyno?
- Spójrz tam!
- wskazała zapytana Dorien.
Spojrzeli. I zobaczyli scenę, która rozgrywała się w klatce. A później, usłyszeli głęboki pomruk, a także to, co wyszło z jamy.
- To mój człowiek, do diabła - syknął Goeti. - Hejże! Ty tam!
- Nie słyszy cię
- rzekła Joann.
- A gdzie Arvelus?
- Widziałam, jak drugi szczurołak zginął... O, tam! Jeśli to on miał klucz...
- wskazała na szczyt wielkiego heliktytu, obok którego znajdowała się klatka z Woodesem i Rannes.
- Dlaczego, na bogów, mój człowiek walczy z nimi? - zdziwił się. - I... Arvelus nie żyje... Ha! Godny los.
De Seis pobladła, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że to jej siostra znajduje się w ramionach najemnika.
- To... To moja siostra!
- Siostry de Seis, czyż nie tak? -
podkręcił wąsa Goeti. - Ach. Gdyby tylko inne okoliczności... Niezła sumka, doprawdy niezła.
Po czym zwrócił się do swoich kompanów.
- Ruszcie się. Musimy zdobyć klucz, zanim przybędą Posłańcy. Wejdziemy po ruinach mostu i będziemy przy jego zwłokach pierwsi.
Kusznicy zwinęli się, a Manfred skierował się w stronę skalnych schodów, które prowadziły na dno sztolni.
- A... A moja siostra!? - zawołała z niedowierzaniem de Seis. - Nie pozwolisz chyba, by twój zbir zaszlachtował ją!?
Manfred, który dotychczas był zaangażowany w zdobycie klucza, odwrócił głowę:
- W miarę możliwości, zacna pani. W miarę możliwości. Nawet biegnąc, dotarcie na dno sztolni zajmie nam parę chwil. Dolicz jeszcze parę modłów na dotarcie na most i do miejsca, w którym może będę mógł sięgnąć wyciągu, założywszy, że to monstrum nie dotrze tam pierwsze. A to, zacna pani de Seis, otwiera pole do doprawdy wielu możliwości. Ponieważ pomiędzy nożem mojego najemnika a macką tego czegoś, istnieje spore prawdopodobieństwo, że śliczna główka pani siostry spadnie. Kto wie, może lepszy nóż od wnętrzności potwora?
Po czym odwrócił się na pięcie, a szary płaszcz opadł na skalne schody. Schodzili szybko.
- Poświęcisz życie dziecka dla klucza? - zawołała Dorien za nim.
Jednak Manfred tylko machnął ręką. Oddalał się.
- Stawka jest większa, niż sądzisz, młoda kapłanko! - odkrzyknął jeszcze.
Jakby wtórując jego słowom, kształt na dole jamy zawył.


Cytat:
Potężniejsze wynaturzenie: KP 17, PW: 46
Pomniejsze wynaturzenie, 4: KP 12, PW: 8
 
Irrlicht jest offline  
Stary 28-05-2013, 20:36   #115
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Jack Woodes | Lou Rannes | Katherine de Seis
- Myślisz, że się zgodzimy na coś takiego? - roześmiał się Jack, podnosząc kuszę, którą rzucił najemnik. - Ona - wskazał głową na Lou - pójdzie pierwsza, ty drugi. A jeśli nie, to niech cię otchłań pochłonie, razem z tą dziewuszką.
- Lou, ruszaj - powiedział, nie czekając na odpowiedź najemnika.
Elfka podała Woodesowi parę bełtów, a potem przerzuciła kuszę przez plecy. ruszyła przodem, zręcznie wymijając najemnika tuż przy wylocie klatki. Złapała mocno linę oburącz i podciągnęła się, by w następnej kolejności zapleść wokół niej nogi. Wolała nie odbijać się za mocno, bowiem impet takiego ruchu mógł źle wpływać na stabilność czegoś, co być może kiedyś było windą. Spoglądając to w dół na najemnika, Katherine i Jacka, to w górę ku celowi wspinaczki, podciągała się, metodycznie przesuwając się centymetr po centymetrze ku górze.
- Żeby nie było wątpliwości - Jack spojrzał na najemnika, ładując jednocześnie kuszę. - Nie zależy mi aż tak na na tej małej. Wiążę z nią co prawda pewne nadzieje, ale jeśli spróbujesz zrobić coś głupiego, to się nie zawaham. Trup w jedną, trup w drugą... Będziesz rozsądny, to ujdziesz z życiem, a nie skończysz tam, na dole.
Na oko Lou miała do pokonania jakieś trzy, może cztery, metry. Niewiele. Ledwie ze dwie długości własnego ciała. Wyćwiczone w wielu treningach ciało sprawnie poradziło sobie z niewielkim dystansem i po chwili elfka stanęła na twardym gruncie.

- Teraz twoja kolej. - Jack uprzejmym gestem zaprosił najemnika, by ruszył w drogę do góry. - Lou, przypilnujesz ich, żeby czasem nic się nie stało? Tylko się pospiesz - dodał pod adresem najemnika.
Spojrzenie w dół sugerowało konieczność zwiększenia tempa. Wielkie macki podążały w górę, małe macuszki, czy jak nazwać te stwory, sunęły w stronę łupu jeszcze szybciej.
Najemnik najwyraźniej widział dokładnie to samo, bowiem nie wahał się ani chwili, tylko zaczął się wspinać po linie. Z racji nadprogramowego obciążenia posuwał się wolniej, niż przedtem Lou, ale i tak dość znalazł się na kamiennym moście. Ledwo stanął na nogach pchnął dziewczynkę w objęcie Lou.
- Masz tę dziewuchę! - warknął, po czym ruszył w stronę Manfreda.
Elfka zatoczyła się i omal nie upadła, ale jednak zdołała utrzymać się na nogach.
- Jack, szybciej! - zawołała widząc, jak coraz bliżej znajdują się małe ale paskudne pięciorniczki.
- Już idę - powiedział Jack. Strzelił do jednego ze stworów. Bełt trafił, ale rana była niezbyt ciężka. Jack nie miał zamiaru czekać na podziękowania, tylko zaczął się wspinać, by jak najszybciej znaleźć się obok Lou i Katherine. W tym przypadku nie chodziło jednak o urodę czy urok osobisty obu panien, ale o te cosie, które podążały w ich stronę z dołu.

- Idę po ten klucz - powiedział - a wy uciekajcie jak najszybciej i jak najdalej - powiedział.
- Zapomnij - prychnęła elfka. - Razem się w to wpakowaliśmy i na pewno cię nie zostawię. - wyrzuciła z siebie, po czym zwróciła się do blondyneczki. - Ruszaj w stronę wyjścia, byle dalej od tych stworów. Zaraz cię dogonimy.
De Seis spojrzała ze strachem. Bywa jednak, że nawał emocji prowadzi do zwykłego znieczulenia i liczy się tylko chęć przetrwania. Dziewczyna posłuchała więc Rannes, jakby nierozsądne się to wydawało.
- Kocham cię nad życie - odparł Jack, bardziej kierując te słowa pod adresem widzów, niż elfki - ale ten raz mnie posłuchaj, skarbie - poprosił, robiąc pierwsze kroki w kierunku klucza.
- Nie mamy czasu na dyskusje, Jack - odparła, ruszając za nim. - Im szybciej to załatwimy, tym lepiej. Nie zostawię cię, powiedziałam. Koniec.
Dobyła miecza.

Cytat:
Obrażenia - 2
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 28-05-2013, 21:45   #116
 
RyldArgith's Avatar
 
Reputacja: 1 RyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwu
Xendra patrzyła w dół, jak Manfred oddalał się od nich wraz ze swymi ludźmi. Nie na długo jednak użyczyła mu swojej uwagi, gdyż stwór zawył i trzeba było szybko reagować, na tyle szybko by pomóc wydostać się Lou i Woodesowi. Stworzenia szybko, jak na nie, poruszały się. To nie wróżyło dobrze. Gdy przyjrzała im się zaklęła siarczyście w swoim języku, co nie każdy musiał rozumieć, ale po reakcji mogli domyśleć się jej nastroju.

- Otyugh..- gdyby nie maska, mogliby zobaczyć jak jej twarz wykrzywił dość paskudny grymas. Szybkim ruchem kusza, będąca do tego momentu pozostawała złożona na jej lewym przedramieniu, została rozłożona i naładowana. Oceniła jeszcze odległość Manfreda od nich, jak i pozycje Lou i Woodesa. Wskazała dłonią w kierunku biegnącego w dół Manfreda i jego towarzyszy.- Trzeba nie dopuścić by dostali klucz. Tamci- wskazała na Woodesa i Lou.- muszą radzić sobie sami póki co.

Obejrzała się za resztą towarzyszy, którzy byli obok niej.
- Kto chcę może zostać- to rzekłszy zaczęła zbiegać szybko w dół, za Mafredem i jego ludźmi, nie czekając przy tym na reakcje pozostałych towarzyszy. Stara się biec na tyle blisko by móc w razie czego oddać strzał do któregoś z ludzi Manfreda, a jednocześnie mieć na uwadze sunące ku nim stworzenia.

Po chwili zatrzymała się i wycelowała w kierunku najbliższego stwora, spuściła spust i bełt poszybował w kierunku Otyugha. A ona kontynuuje dalszy bieg, wyjmując kolejny bełt. W biegu, widząc że i reszta pobiegła za nią, rzuciła do nich:
- Gallan, to co mówiłam wcześniej dalej obowiązuje. Bądź gotowy. Ty Dorien też.

 
RyldArgith jest offline  
Stary 29-05-2013, 12:13   #117
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Krew w mroku
Bełt kuszy Xendry poszybował przez powietrze. Trafił. W końcu, nie było trudno trafić w wielki kształt, jakkolwiek był ukryty w mroku.
Tą samą strategię wydawała się powziąć cała reszta. Młode były zbyt ruchliwe i zbyt małe, a także zbyt niewidoczne, by w ogóle pomyśleć o celowaniu do nich. Dlatego też kusznicy szyli do wielkiego, mając nadzieję, że jeśli zginie, to także i jego mniejsze wersje rozpierzchną się w ciemność.
Jednak potwór ani myślał przestać. Choć już paręnaście bełtów tkwiło w jego ciele, wydawał się nie przejmować obrażeniami. Z ponurą determinacją sunął w stronę Woodesa i Rannes.
Tymczasem, Katherine razem z najemnikiem zsuwali się po ruinach mostu; choć nie obyło się bez siniaków i obić, wkrótce dwójka znajdowała się na skalnym dnie sztolni, które oświetlane było tylko migotliwym blaskiem kryształów.
Nie uszli jednak długo. Wkrótce jedno z mniejszych stworzeń zaatakowało najemnika, który wydobył z pochwy miecz i bronił się przeciwko syczącemu potworowi. Katherine z krzykiem uciekała dalej, jednak zdołała w końcu dopaść do stóp skalnych schodów.
Tu czekał na nią już Goeti.
Jasnowłosa dziewczynka spojrzała na rosłego mężczyznę w szarym płaszczu z przerażeniem, jednak Manfred ledwie ją zauważył. Kiedy jego ludzie spojrzeli na niego, oczekując reakcji, ten tylko skinął głową.
- Przepuścić dziewczynę - rzekł.
Spojrzał za siebie; na dwie siostry de Seis, które wpadły sobie w ramiona.
- Wzruszające - prychnął, wstępując na kamienną posadzkę; jego ludzie podążyli za nim, tak samo jak Xendra, Olhivier, Brand i Dorien, którzy pozostawili dwie córki szlachcica na schodach.
Najemnicy dopadli do jednego ze swoich i pomogli mu obronić się przeciwko mniejszemu wynaturzeniu. Miecze spadły na gulgoczącego potwora, który wkrótce był tylko miazgą krwi i wnętrzności.
- Wychodzi ich więcej! - krzyknął ktoś.
Była to prawda; z wnętrza otworu wyszły kolejne trzy, a potem jeszcze dwa, szybkie w swoim biegu jak ogary.


Rannes zamachnęła się mieczem, odpierając dwa z nich, które skoczyły na nią. Odparowała atak pierwszego, jednak drugi drasnął ją.
Było coś dziwnego w ich ciałach; ich macki, które toczyły ciecz, parzyły. Rannes odparowywała ciosy przeciwko ich zajadałości, jednak było jasne, że jedynym ich celem było zmiękczenie przyszłych przekąsek dla tego wielkiego, które już nadchodziło.
W tym samym czasie, Woodes dopadł do ciała szczurołaka.
O dziwo, wyszarpnięcie klucza z łapy niemalże spopielonego ciała było nie lada wyzwaniem. Trup nadal kurczowo trzymał klucza, jak gdyby mogło to cokolwiek zmienić; ostatecznie, Woodes wyszarpnął klucz z jego garści. Była to jedyna wartościowa rzecz przy ciele szczurołaka; przeszukanie całej reszty nie przedstawiało ze sobą przyjemnego zajecia, jako że szczurołak śmierdział śmiercią, spalenizną i zarazą.
Ametystowe oko w złotych ramach przy zwieńczeniu spojrzało na Woodesa, mrugnąwszy; Woodes słyszał kiedyś plotki o ożywionych przedmiotach, jednak nigdy nie miał okazji widzieć jednego na swoje własne oczy.
Języczek klucza kompletnie nie miał żadnego sensu i Jack zrozumiał, że jeśli istniały jakieś drzwi, które klucz miał otwierać, to doprawdy musiały to być drzwi to samych piekieł. Metal, z którego był zrobiony języczek, był wygięty paręnaście razy, posiadał nawiercenia i wybrzuszenia, w skrócie, było pewne, że nie był to zwykły klucz; Manfred miał rację - coś takiego rozpoznawało się natychmiast.
Kiedy Woodes sięgnął po miecz, ten wysunął się spomiędzy reszty kryształów.
W momencie, kiedy wziął rękojeść do swojej ręki, poczuł mrowienie w ręce, jak gdyby fala energii przeszła przez jego ciało.
Było jasne, że miecz był magiczny, jednak niepodobna było poznać jeszcze jego właściwości bez zaklęcia identyfikującego; wojownik musiał być na razie kontent z tego, że niezwykły miecz wykuty z purpurowego kryształu był w istocie ostry i zapewne także i wytrzymały.
Być może wkrótce miał nadejść czas, kiedy Woodes użyje miecza po raz pierwszy.
Nie było jednak czasu; wielka, wyjąca masa nadchodziła nieubłaganie, a obrona Lou z wolna przełamywała się.
Udało im się wyłamać i skierować w stronę ruin mostu, który spadł. Mogli zobaczyć z daleka Manfreda i resztę podróżników, którzy znajdowali się u stóp skalnych schodów; zsuwając się po resztkach konstrukcji.
Zejście po tym, co było kiedyś na górze mostem - chybotliwym i na wpół przegniłym, ale jednak mostem - było trudne. Wspinaczka po kupie połamanych desek, wystających gwoździach czy wygiętym metalu przyprawiła podróżników o dodatkowe kilka siniaków i powierzchownych ran. Wreszcie, dotarli na dół


W tym samym momencie, monstrum znajdujące się na kamiennym moście zrobiło coś, czego nie podejrzewał nikt; zbliżywszy się do krawędzi klifu, przechyliło się, a kiedy grunt usunął się spod jego wielkiego ciała, po prostu spadło na dół, z bulgotem uderzając o kamienną posadzkę.
Zaczęło sunąć ponownie w ich stronę, a kolejne dwa pomniejsze wynaturzenia wynurzyły się z mroku okrągłego otworu
Olhivier, dotychczas milczący, zaklął siarczyście.
Manfred, trzech najemników i ten, który ocalał przybliżyli się do Woodesa i Rannes. Nie było zbyt wiele czasu. Bestie, które zostawili na kamiennym moście, szybko z niego schodziły, a pozostałe stwory czatowały w ciemności, wybierając odpowiednią chwilę do ataku.
Manfred przemówił:
- Dobra robota, Woodes - rzekł. - I ty, pani. Świetnie się spisaliście.
Podróżnicy znajdujący się dotychczas z tyłu Manfreda milczeli; zapewne od decyzji, którą mieli podjąć, zmienią się przyszłe ich losy.
- A teraz, daj mi klucz - ciągnął najemnik. - Tak, jak się umówiliśmy. Daj mi go i odejdziecie wolno, macie moje słowo.
Manfred spojrzał na wyjście znajdujące się na szycie skalnych schodów, a potem na wielką masę macek i zębów, która zbliżała się do nich.
- W gruncie rzeczy - powiedział jeszcze - tego stwora też biorę na siebie. Poprzednią drogą nie przejdziecie; po klucz idzie tutaj ktoś jeszcze i zapewne niedługo się tutaj zjawią. Tylko ja wiem, jak bezpiecznie wyjść z podziemi.
- Ktoś jeszcze? - Dorien jęknęła, jednak Manfred nie odpowiedział jej.
- To jak, Jackie, dajesz mi klucz, ja mówię, gdzie jest wyjście i sypnę jeszcze garścią monet. Wy za to usuwacie się ze sceny. Przysługa dla mnie i będziesz witany w naszym obozie jak w domu za każdym razem, kiedy zawitasz. To jest, jak uporamy się z kłopotami na górze. Pełny zysk.
Stwór zawył jeszcze raz. Manfred wydawał się niecierpliwić.
- A teraz - rzekł, wyciągając rękę - daj mi klucz.


Ogień w głuszy
Arethei przeciągnęła się i spojrzała na czerwieniejący horyzont. Z wolna świtało. Krwawa łuna rozciągała ponad dalekimi szczytami Gór Olbrzymów, a szare chmury rozstępowały się, spod których wyglądały ostatnie gwiazdy.
Mżyło. Letni deszcz osiadał na liściach i trawie; pobliskie lasy zasnuwała lekka mgła, którą zapewne miał rozgonić nadchodzący poranek.
Arethei spojrzała za siebie. Oprócz łuny porannej, na horyzoncie była także i druga łuna, na zachodzie. Poza tym, z tej łuny unosił się czarny dym.
Drakonia wiedziała, że będzie tylko kwestią czasu, zanim najemnicy odkryją śmierć swojego przywódcy - czy kim on dla nich tam był, pomyślała. Była przekonana o tym, że ktoś zapewne wypuściłby pościg; a ostatnim, czego sobie życzyła, to mieć na karku rozwścieczonych łowców niewolników na drodze do Westgate.
Myślenie o innych było jeszcze trudniejsze. Jednak wyglądało na to, że wojna, w którą się wpakowała, była czymś, czego nie mogła walczyć sama; zatem, aby umożliwić reszcie kompanii ułatwioną ucieczkę, nieco popracowało się, odwiązując konie i podpalając stajnie, a potem uciekając na złamany kark. Zabijając tego i tamtego. Nie, żeby parę dodatkowych trupów miało jakiekolwiek znaczenie.
Wielka smuga dymu unosiła się w niebo; była zabarwiona u swojej podstawy na czerwono, a co większe płomienie lizały ją. Drakonia nie wiedziała, co należałoby zrobić więcej, żeby bardziej dobitnie oznajmić wszem i wobec, że w środku głuszy znajduje się obóz niewolników. Nie spodziewała się jednak tak wielkiego pożaru.
O wilku mowa, pomyślała, napotykając na szlaku ruiny chatki. Wyglądały na zwęglone; szczerniałe resztki drzewa, z których była wybudowana, teraz były mokre od spadłego deszczu. Ot, jeszcze jeden opuszczony dom trafiony piorunem, który kiedyś był zamieszkiwał jakiś pustelnik-idiota.
Weszła, jednak zanim to zrobiła, obejrzała się na trakt; nikogo nie było, a ścieżka była tak pusta, jak pusty mógł być cmentarz o brzasku.
Pomyślała, że ta ścieżka mogła kiedyś łączyć Szlak Kupiecki z dalekimi Eshpurtą albo jeszcze dalszym Riatavin, jednak z czasem przestała być uczęszczana, prawdopodobnie z powodu bliskości Gór Trollich albo po prostu grasujących band rozbójników, o które łatwo było w tych czasach.
Spojrzała jeszcze na płonący obóz niewolników. Pożar nie zgasł jeszcze; dobrze, pomyślała. Po czym weszła do środka, a kiedy otworzyła na wpół złamane drzwi, te wypadły z zawiasów i rymnęły o trawę.
Prawda była taka, że jeśli wędrowcy chcieli iść do Westgate albo w ogóle zamierzali wrócić do Ostoi po obiecaną nagrodę za uratowanie de Seis - przy założeniu, oczywiście, że przeżyli całą przygodę - to będą musieli przejść tą drogą. Chyba, że z jakiegoś powodu będą chcieli wracać do Ostoi na przełaj, co nie wchodziło w grę, jako że okolica była zdziczała i zarośnięta, a znając krasnoluda i szlachciankę, która z nimi podróżowała, nie będą chcieli.
Oczywiście, mogli wszyscy po prostu nie żyć. To też była możliwość.
Pomyślała, że poczeka aż do świtu.
Tymczasem wydobyła z torby dwie świece, niemalże ogarki, rozłożyła je na osmalonym stole i usadowiła się na ławie. Ława, cudem, nie złamała się pod jej ciężarem; pogratulowała sobie świetnej linii, po czym zagłębiła się w notatki robione przez herszta. Była doprawdy pod wrażeniem faktu, że w istocie umiał czytać i pisać.


Ćwierć świecy później, kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły wyłaniać się zza chmur, z daleka dojrzała człowieka, który szedł. To, że był to wieśniak, poznała po chodzie i wzroku wlepionym w ziemię.
Poczekała nieco, a kiedy upewniła się, że był sam, wyszła z ruin domu.
- Hejże, przyjacielu! - zawołała. - Skąd idziesz?
Mężczyzna był brzydki i przygarbiony, a całości dopełniał fakt, że miał wielką szramę ciągnącą się od prawego policzka aż do szyi; rana była zrobiona niedawno.
- Moiściewy... - skłonił się.
- Darujże sobie rytuały, tu nie dwór Suzail - rzekła niecierpliwie diablica. - Skądże przybywasz, przyjacielu? Nie z południa chyba?
- Ze wsi idę
- odparł, rozluźniwszy się nieco.
- Z Ostoi? - zapytała, nie przypominając sobie żadnej innej mieściny w pobliżu.
- A będzie, że idę z Ostoi.
- Sam? Przecież nie słyszeliście plotek, panie, że drogi niebezpieczne są? Że napadają?
- Ejże tam, pani
- rzekł chłop, zdejmując torbę podróżną; diablica nie mogła nie zauważyć, że chłop spoglądał na jej ogon, pazury i jej piersi. - To już chyba na drogach bezpieczniej niż tam, w Ostoi.
Drakonia zmarszczyła brwi. Nie rozumiała.
- Od kiedy to we wsi mniej bezpiecznie niż na szlaku?
- Przyszli trzej tacy
- odparł tamten, pociągając łyk z bukłaka wydobytego z kiesy. - Jeden ponoć kapłan, drugi taki nijaki wyglądał... Trzeciemu za to dobrze z oczu nie patrzyło... Eee! Pal ich tam licho. Siła zła narobili tam w tej naszej wsi, pani. Siła.
- Siła złego? Kapłan, kupiec i łowca? -
odrzekła Drakonia, zrozumiawszy, kogo chłop miał na myśli. - Cóż się stało, przyjacielu?
- No... Przeszło dwa tuziny chłopa nie żyje.

Drakonia zamrugała.
- Oni? Zabili?
- Nieee -
chłop machnął niecierpliwie ręką. - To nie oni. Ten trzeci. Jak się zaczęło, to tych dwóch z miejsca uciekło. Nie wiem, gdzie są.
Diablica roześmiała się, a chłop spochmurniał.
- Pijanyś, chłopie!? - zawołała. - Albo niespełna rozumu? Co to bajasz, że jeden łowczy przyszedł wam do wioski i ludzi zaczął zabijać?
Śmiała się jeszcze przez chwilę, a gdy skończyła, chłop ciągnął dalej.
- Swoje wiem - rzekł twardo. - I swoje widziałem. Ten jeden to nie chłop, tylko bestia prawdziwa. Ludzie bajali, bajali, myśleli, że to wszystko zmyślenia są. A pokazał kły i, wierzcie mi, pani, futro jakby ze srebra. I ludzi zabijał.
Arethei przestała się śmiać i spojrzała na chłopa żywo.
- Jakże to?
- Wilkołek -
rzekł tamten z błyskiem strachu w oku. - Zwierzołak. Upir, pani.
- Wilkołak?

Chłop gorliwie pokiwał głową.
- Na swoje oczy widziałem. Przysięgam na bogów.
Drakonia spojrzała w niebo.
- Ale przecież dziś nawet nie pełnia. Księgi powiadają, że bestie zawsze pełnią chadzają.
Ale mężczyzna tylko wzruszył ramionami.
- Kto tam ich wie? Sam widziałem, jak Dietricha i Sveryna pobił. A potem wleciał do chałupy Stulichy i z jej głową przez okno wypadł - chłop mówił z zawziętością i gniewem. - Z flaków jej dzieci sobie wisior zrobił.
- I co? Staliście tak, jak was zarzynał?
- Gdzieżby tam! Zawołali po wszystkich, przyszły straże, przyszedł kapłan, zaraz po tym. Walczyli z nim. Szyli w niego z łuków. Kiedy starszy na niego zaszarżował, to go zabił, a kiedy dostał strzałą, to uciekł w bór. Szukali go, ale nie znaleźli. Pewnie teraz jeszcze szukają.

Tym razem to diablica wzruszyła ramionami.
- I dlatego uciekłeś? Głupi jesteś. Raz zraniona, bestia nie przyjdzie. Powinniście byli postawić ostrokół.
Zaśmiał się tylko, splunąwszy.
- Ostoja? Przecież tam nawet płotu nie ma, a straże to albo stare dziady albo młokosy. Tylko kapłan trzymał to wszystko w kupie. Teraz, jak go zabraknie, to wieś się rozpadnie. Toć tutaj nawet już karawany nie jeżdżą. A do tego jeszcze wilkołak? Pani, darujże sobie. Idę do Reddansyr, do krewnych. Jeszcze tej nocy się zebrałem i uciekłem. Do Szlaku Kupieckiego niedaleko, zabiorę się z karawaną. Niech piekło pochłonie tą wieś. A ty, jeśliś mądra, zabierz się ze mną. Czasy niebezpieczne.
Arethei westchnęła i odwróciła się.
- Czekam tutaj na przyjaciół - rzekła. - Ale za wieści dzięki, panie. I za przestrogę. Wezmę ją sobie do serca.
Nagle, chłop zauważył dym wznoszący się na zachodzie.
- Pali się? - zapytał. - Las się pali?
Arethei oparła się na zwęglonym wejściu i zmierzyła chłopa spojrzeniem.
- Ano, jak jest dym, to i pewnie się coś pali. Któż tam wie? Czasy niebezpieczne.

 
Irrlicht jest offline  
Stary 29-05-2013, 20:42   #118
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Niech to szlag trafi... Dawaj - mruknął Jack, usiłując wyciągnąć klucz ze spalonej dłoni szurołaka. - Dawaj wreszcie!
Arvelus najwyraźniej przywiązał się do tego klucza, albo na odwrót, w każdym razie za nic nie chciał klucza oddać. A czas gonił, bowiem paskudztwa, które wynurzyły się z przepaści, były coraz bliżej i bliżej.

W końcu jednak udało się klucz wyszarpnąć. Głównie dzięki pomocy Lou, która zamiast dać nogę i wiać gdzie pieprz rośnie dzielnie stawiała opór małym okropieństwom, które dotarły już tak blisko i zaatakowały ją.

- Uciekamy! - zawołał Jack, gdy w jego dłoniach znalazł się nie tylko klucz, ale i dziwny, kryształowy miecz.


Pozostawał jeden problem, jako znajdowali się między młotem a kowadłem. Z jednej strony - dziwaczne stwory z mackami, z drugiej - Manfred, którego uczucia do Jacka mogły osłabnąć.
Jednak Katherine pobiegła w stronę swej siostry, a pozostawienie dziewczynki raczej nie leżało w naturze Lou. A Jack nie miał zamiaru zostawiać jej z kolei na pastwę gniewu Manfreda. Pozostawało zatem tylko jedno wyjście.

- Masz - Jack rzucił Manfredowi dziwaczny klucz. Klucz, którego, nie da się ukryć, z chęcią się pozbył. - Co to jest za paskudztwo? - Odruchowo wytarł ręce, jakby chciał zetrzeć ślady klucza z dłoni.

- A nie widać? - mruknął zapytany. - To jest przeklęty artefakt magiczny, należący do pewnego bytu, który ich szuka. Klucz powinien zostać zniszczony.

Ich? Przejęzyczył się, czy było tego więcej?

- To czemu żeś tego nie zrobił? - spytał Jack. Nie czekał jednak na odpowiedź. Wielka paskuda, w otoczeniu paru mniejszych, zbliżała się coraz szybciej i na dyskusje nie było czasu. - Zmywamy się stąd. I to już. Prowadź!
 
Kerm jest offline  
Stary 02-06-2013, 17:52   #119
 
RyldArgith's Avatar
 
Reputacja: 1 RyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwu
Jedno nie ulegało wątpliwości. Ich sytuacja. Była krótko rzecz ujmując, parszywa. Xendra zbiegła ostatnie metry i zbliżyła się do Woodesa, który rozprawiał z nieznanym jej mężczyzną o znalezionym chwilę temu kluczu. Korzystając z okazji że jest odpowiednio blisko słuchała wymiany zdań między nimi, jednocześnie obserwując coraz bliżej nich znajdujące się stwory.

-Z dala od macek- rzekła.- One nie tylko parzą.- To powiedziawszy spojrzała na Lou.- Dobra rada. Zbadać się, jak będzie po wszystkim.

Następnie skierowała uwagę na resztę grupy, z którą tu przybyła.
- A wy co? Szybciej Rivvil.- zamachała do nich by podbiegli żwawiej do niej. W międzyczasie zdjęła z pleców tarczę, jednak nie było czasu na solidne przypięcie jej. Musiało wystarczyć jedynie trzymanie tarczy za rzemienie. W drugiej ręce wylądował morgenstern.

Szybkim ruchem dopadła Lou.
- Jazda!- krzyknęła jeszcze do Manfreda, widząc jak Woodes przekazuje Manfredowi klucz. Nie odparła nic, jednak była zadowolona że maska skrywa jej twarz. Cholerne Otyoghi, pomyślała jeszcze.
 
RyldArgith jest offline  
Stary 04-06-2013, 11:36   #120
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Lou tańczyła z dwoma stworami, by dać Jackowi czas na zabranie klucza. Doskok, zamach, garda, odskok... Była jednak zbyt wolna i raz czy dwa syknęła z bólu, czując dziwne, żrące uderzenia macek. Nie ustępowała jednak pola, walcząc zajadle z drapieżnym uśmiechem. To było jej życie, to co kochała najbardziej. W duchu cieszyła się, że nie dała się odprawić Woodesowi. Miałby się teraz z pyszna! Niestety stale napierające stwory i bliskość kolejnych zmuszały wojowniczkę do powolnego cofania się. Na szczęście Jack dostał w końcu klucz w swoje ręce i dziewczyna zamachnęła się po raz ostatni, by szybko uskoczyć i pomknąć wraz z mężczyzną ku zejściu w dół.

Zdyszana i obolała elfka z zadowoleniem zauważyła, że siostry de Seis stoją w - jeszcze - bezpiecznej odległości, obie w jednym kawałku. Dopiero po chwili dotarło do niej, że Manfred też tu jest i chce klucz. Na miejscu Woodesa postąpiłaby tak samo. Manfred nie wyglądał na pierwszego lepszego osiłka, którego łatwo byłoby się pozbyć. W tej chwili byli trochę między młotem a kowadłem... Zresztą sami chyba mieli inny klucz? Jeżeli było ich więcej; jeżeli należał do tego samego "bytu"... To i tak to coś ich pewnie znajdzie.

Lou poszła za pozostałymi, kontrolując odległość do oślizgłych stworków i osłaniając tyły. W pamięci miała słowa Xendry o ranach przez paskudztwa zadanych i chciała jak najszybciej się stąd wydostać.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172