Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-02-2013, 21:38   #1
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
[D&D/Path]Ognie Erelhei-Cinlu 18+

Posty w sesji mogą zawierać brutalność lub/i erotykę. Potencjalny czytelniku czuj się ostrzeżony.

Dłoń pieszczotliwie muskała starożytny kryształ. Oczy spoglądające na niego były stare, wręcz starożytne, mimo że twarz w której były osadzone, była młoda i gładka.
Wiedział, że znów się zaczyna. Kolejna rozgrywka, kolejne pionki i kolejne figury będą padać i podnosić się, walczyć ku chwale siły, której nie potrafiły dostrzec.
Coś jednak zaburzyć tą wieloletnią symfonię krwi i przemocy. Obca nuta wtrącała się w tą odwieczną melodię, próbując ją zburzyć.
Uśmiech ironiczny pojawił się na twarzy, w umyśle starszym niż ktokolwiek mógłby sądzić zagnieździła się myśl.- “Ciekawe czy zdoła.”
Ostatecznie, zadanie jakie mu przeznaczono, było jedno. Obserwować.
Dłoń więc powróciła do głaskania starożytnego kryształu.



1 Eleais 1372; dzień 1

Rozpoczynał się kolejny cykl dobowy w Erelhei-Cinlu. W mieście którym nie zaznało pieszczoty słońca, noc i dzień były jedynie umownymi określeniami. Miasto nigdy do końca nie zasypiało. Intrygi toczyły się okrągłą dobę, ale nawet drowy potrzebowały od czasu odpocząć.


A także zjeść, zrelaksować się... Nie tylko intrygami żyją wyznawcy i wyznawczynie Lolth. Zwłaszcza jeśli nie jest członkiem Domu, musi żyć czymś innym, handlem, hazardem, pracą rąk własnych, albo przestępstwem. Wszystkim co daje zysk na tyle duży, by po opłaceniu haraczy panującemu w danej dzielnicy Domowi Szlacheckiemu starczyło na jedzenie. Niewolnicy byli powszechni u szlachty, ale plebejusze nie mieli już tak lekko. Dla nich mizerny niewolnik był luksusem.
Miasto na poziomie plebejskim żyło własnymi sprawami tak odległymi od knowań władczyń Erelhei-Cinlu. Ale i one plotące własne nici intryg, nie zdawały sobie sprawę ze zmiany sytuacji miasta, choć może i wiedziały ?

Han'kah Tormtor


Musztra, bezsensowne z pozoru ćwiczenia które były rygorystycznie wykonywanie każdego dnia.
-W lewo zwrot, naprzód marsz, w prawo zwrot, prezentuj broń!- komendy wykrzykiwane codziennie przez kapitanów, miały wyrobić w żołnierzach dyscyplinę i posłuch. Wszczepić nawyk odruchowego niemal wykonywania poleceń. Tak by nie było wahania podczas bitwy.
Był to nudny ale konieczny rytuał. I Han’kah musiała w nim uczestniczyć, choć wystarczało że była obserwatorką. Po to miała wszak samców pod sobą, by za nią wykonywali wykrzykiwanie rozkazów. Oglądała więc ów pokaz z przymusu i bez większego zainteresowania, walcząc z obecnie największym jej wrogiem... Nudą.
Ostatnio nie miała zbyt wiele do zrobienia. Minęły ponad dwa dekadnie odkąd wyruszyła na wyprawę przeciw komukolwiek. A i tamta wyprawa też nie była niczym ekscytującym. Przerzedzić populacje hobgoblinów na południu, ułatwić Vae łapanie niewolników.
Nic ekscytującego, choć... przyjemnie było poczuć pod butem krtań rosłego goblinoida. I zmiażdżyć ją jednym uderzeniem stopy.
Kątem oka Han’kah dostrzegła, że ktoś się do niej zbliża. Był to półdrowi sługa gnący się w pokłonie do ziemi. Odkąd Thay założyło enklawę, ilość takich bękartów w mieście znacząco wzrastała. Ludzkie samice były zadziwiająco płodne, choć...i tak nie dorastały pod tym względem do goblinic.
-Szlachetna Han’kah, wybacz że przeszkadzam ci w obowiązkach.- jego głos drżał ze strachu i słusznie. Był tylko niewolnikiem. Ścierwem.- Wybacz,ale wielebne strateg Nareshka wzywa cię do siebie... natychmiast.
Strateg Nareshka, czego ta rozmiękła szmata chce?

Han’kah i Nareshka nie przepadały za sobą. I to z oczywistego powodu. Były swym przeciwieństwem. Han’kah nie dostąpiła nigdy łaski Lolth i musiała zostać wojowniczką, swoje obecne stanowisko wywalczyła na polach bitew, wyrąbując sobie dostęp do niego przez zastępy wrogów.
Nareshka nie walczyła na polu bitwy ani razu. Zawsze związana ze sztabem kapłanka Lolth zajmowała się długo-planową strategią i taktyką. Wydawała rozkazy poprzez magicznych i zwykłych posłańców. Jej śnieżnobiałych bucików z satyny nie splamiła nigdy kropelka krwi.
Nareshka wolała, by w zabijaniu zastępowali ją inni. Co jednak nie zmieniało faktu, że była inteligenta i piekielnie niebezpieczna.
Han’kah i Nareshka darzyły się pogardą ukrytą za ironicznymi uśmieszkami, ale nie wrogością.
Han’kah nie zagrażała pozycji Nareshki, a strateg nie miała powodu, by bruździć Han’kah.
Przynajmniej do chwili obecnej.

Pozostało więc podążyć za sługą do siedliska rozkładu, zwanego pospolicie Pokojem Strategii.
Tam nad dużą mapą przedstawiającą miasto oraz okoliczne ziemie, debatowali stratedzy domu Tormtor. Tam też stał ołtarzyk Lolth nad którym to można było złożyć osobistą ofiarę, nacinając skórę i upuszczając swej krwi, by udowodnić oddanie bogini.
Tam też stało kilkanaście zapalonych kadzielnic z których to gęste opary wypełniały pokój aromatycznym dymem. I do których czasem dodawano narkotyczne zioła.
Plotki głosiły że czasem też na stole na którym była rozłożona mapa, kapłanki zajmujące się strategią zajmowały się osobistym testowaniem i promowaniem co bardziej “obiecujących” oficerów.
I tam właśnie Han’kah spotkała kapłankę Nareshkę.


Młoda kapłanka, ubrana w swą ulubioną biel i strój... znacząco skąpy w strategicznych ramionach pochylała się nad mapką.
Zerknęła na wchodzącą drowkę i znów przesunęła spojrzeniem po mapie.
-Wielebna córko Lolth.- rzekła Han’kah skłaniając się na powitanie i pokornie czekając aż kapłanka się odezwie.
-Szybko przyszłaś, to dobrze... bo sprawa jest pilna i dyskretna. Przybliż się.- rzekła Nareshka. A gdy wojowniczka zbliżyła się do mapy, kapłanka zaczęła wyjaśniać. -Wyruszysz do Gniazda na rekonesans, dyskretny rekonesans. Weź tylko tych, którzy umieją trzymać język za zębami. Najwyżej jedną kompanię. Raport z tej wyprawy ma trafić do mnie i tylko do mnie. Zrozumiano ?
Han’kah skinęła głową, choć sytuacji nie rozumiała. Jedną kompanię ? Samotnie? W pełnej dyskrecji? Przecież Gniazdo do labirynt jaskiń nie do końca zbadany. Co więcej, to właśnie gdzieś w Gnieździe kryła się zapewne siedziba Ilithidów. To stamtąd najczęściej atakowały armie łupieżców umysłów. No i umbrowe kolosy tam się ukrywały.
Czyżby... Nareshka wysyłała ją na pewną śmierć? Ale czemu miałaby? Albo... z czyjego polecenia?
-Jeśli masz jakieś pytania co do tego zadania, to pospiesz się z ich zadawaniem.- Strateg łaskawie zezwoliła Han’kah na zadanie pytania.

Akormyr Shi'quos


Rytuał trwał już prawie godzinę. Pozszywane razem szczątki ogra, orków i innych stworzeń oplecione drewnianym rusztowaniem tworzyły masywną przygarbionego sylwetkę humanoida. Wokół niego unosił się odór octu i terpentyny.
Wyrysowany na podłodze magiczny krąg błyszczał rubinowym światłem, gdy trójka drowów powtarzała monotonnym głosem kolejne inkantacje ze zwojów. Jednym z tej trójki był Akormyr, drugim Keelsoron, trzecią Inynda, uczniowie Szarego Cienia, mistrza nekromancji domu Shi'quos. Sam Quevanun “Szary Cień” przyglądał się ich działaniom z obsydianowego tronu.
Magia narastała w pomieszczeniu, można było niemal posmakować Splotu. Stwór stojący pośrodku kręgu, nagle poruszył się, postawił pierwszy krok i... Uczniowie niemal czuli, jak magia wymyka się im z rąk, jak struktura zaklęć pęka i rozsypuje się. Tak jak rozsypywał się ów konstrukt po drugim kroku. Szwy pękały, rusztowanie się sypało, potwór upadł stając się niegustownym kolażem szczątków organicznych różnych stworzeń.

Akormyra to nie zaskoczyło, to już zdarzyło się trzeci raz z rzędu.
Ktoś powinien coś powiedzieć. I uczynił to ten głupiec Keelsoron.- Rytuał jest błędny, może jednak lepiej użyć Życzenia, mistrzu?
-Nie. Nie. Nie.- stary nekromanta syknął gniewnie i wstał tak gwałtownie z tronu, że kościoperz na jego ramieniu zatrzepotał gwałtownie skrzydłami.- Nie użyjemy takiej magii, rytuał jest błędny. To wam brakuje mocy i umiejętności. Jesteście partaczami, ot co. Cała trójka.
Uczniowie nie przejęli się jego słowami. Wiedzieli że ich mistrz wyładowuje po prostu gniew i frustrację za pomocą magii. Dopiero gdy od słów przejdzie do czynów, będzie problem.

Wiedzieli też stworzenie nowego typu golema w oparciu o nekromację i bez pomocy kapłanek Kiaransalee po prostu było niezwykle trudne. Zwłaszcza bez używania naprawdę kosztownej magii. Możliwe też, że sama formuła opracowana przez Quevanuna była błędna. Tylko on nie chciał się przyznać do pomyłki. Niemniej należało spojrzeć prawdzie w oczy. Trzecia porażka z rzędu to nie przypadek.
-Posprzątajcie tu natychmiast, a potem... Jedno z was uda się zamówić zwoje do enklawy. Utrwalenie , Stworzenie potężniejszych nieumarłych , Magiczny słój, Kamień w ciało i...- stary mag ruszył do wyjścia z komnaty.-... hmmm...może...Uwięzienie duszy. Tak! Spróbujemy z uwięzieniem duszy. Odpuśćmy sobie Magiczny słój. Uwięzienie duszy, to może być lepsze.
Po tych słowach opuścił komnatę poprzez duże masywne żeliwne wrota zdobione nekromatyczne symbole... poświęcone Kiaransalee. Bowiem sala w której prowadzono eksperymenty była kiedyś kaplicą tej bogini.

Shi'natar Aleval


Cytat:
I wtedy Matka Opiekunka płacąc życiem swych sióstr wyrwała wielką dziurę w Splocie, by wezwać poprzez nią czarta nad czartami. Jegoż to potęga przewyższyła wszelkie yochlole i bebilithy wezwane przez Matkę Opiekunkę wrogiej armii . I strach padł na na nią, widzącą jak wielkie spustoszenie czyni czart ten pośród wojska jej. I panika ogarnęła ją, zmuszając do ucieczki, takoż i wojska jej.
A czart nad czartami zażądał tysięcznej daniny z krwi synów i córek miasta. I że ona będzie spłacana, póki miasto nie znajdzie się pod jego rządami.
Lolth jednak osobiście wkroczyła w tej chwili, przepędzając czarta do jego dziedziny, zabijając bluźnierczynię która ośmieliła się wzywać potęgę piekieł i królową najeźdźców któraż to swą ucieczką okazała słabość. I nie była godna łaski jej okazanej przez Królową Pająków.
Takoż i miasto Erelhei-Cinlu ocalowało w roku zwanym przez naziemców rokiem Smoczego Szału...
Akurat. Shi’natar uśmiechnął się przyglądając temu wpisowi w kronice, który nie pochodził nawet z owego roku. A był kopią, kopii, kopii oryginału. O ile istniał jakiś oryginał.
Wpis zapewne był bajką. Okrutną przypowieścią pokazującą, że kapryśna Lolth nie pozwala na wszelkie inicjatywy. Jeśli jakiś czyn urazi wielką boginię, to nie ma znaczenia czy dzięki temu jej córka zyska przewagę na wrogach. Można próbować okpić się nawzajem, ale kpiny z samej bogini nie popłacają nawet wśród drowów.

Archiwista odłożył tom na miejsce i spojrzał na swe królestwo. Dziesiątki regałów z dziesiątki półek, zawierające raporty, kroniki i wszelkiego rodzaju informacje które obecnie uważane są za bezużyteczne. Ale w Aleval żaden skrawek informacji nie przepada bez wieści. Wszystko co obecnie bezużyteczne ląduje tutaj, w razie gdyby znów było potrzebne. W jego królestwie do którego drowy zapuszczają się rzadko, a kapłanki nigdy. W końcu od czego ma się sługi.
-Nie przeszkadzam szlachetny Shi'natarze?- ktoś otworzył drzwi, ktoś zapytał.
Archiwista rozpoznał ten głos i rzekł z lekkim uśmiechem.- Ależ nie. W czym mogę pomóc Gealdronie?
Przy drzwiach stał nieudany egzemplarz swej rasy.


Otyły Gealdron o piskliwym głosiku, przedrzeźniany przezwiskiem “Eunuch”, pełnił rolę zarządcy domu, jedyną karierę godną tak żałosnej istoty jaką był. Nie miał talentu do magii ani do miecza. Był więc idealnym kandydatem na rozbudowaną wersję chłopca na posyłki.
-”Ukryty” nakazał przygotować raporty z ostatniej wojny z ilithidami na dziś wieczór.- rzekł trwożliwym głosem Gealdron. Nic dziwnego, że się bał. Mistrz Szpiegów zwany “Ukrytym” był paranoicznym cieniem domu Aleval. Niewielu znało jego prawdziwą tożsamość. Shi’natar na przykład, nie dostąpił tego zaszczytu. Gealdron ponoć też nie.

Morn Venenosa


Od otwarcia sklepu dzień mijał leniwie. Jak dotąd klientów niewielu przewinęło się przez sklepik Morna, więc mógł się od oddawać słodkiemu lenistwu siedząc za sklepowym kontuarem.
Jedynym pocieszeniem była dla niego butelka przedniego wina i kielich. Choć zapewne wolałby pocieszyć się jakąś ładną kurtyzaną, lub od biedy... niewolnicą.
Ale gdyby go jakaś kapłanka Godeep przyłapała na takich figlach w czasie pracy osobiście by go wybatożyła. Może niekoniecznie osobiście. Zawsze znajdzie się jakiś ork, który to zrobi lepiej.
Mornowi pozostało więc siedzieć dalej za ladą i czekać na klientów.
Niestety zamiast nich, zjawiła się ta gadatliwa pijawka Gileas Swingsair. Samozwańczy drowi bard i grajek, “łamacz serc” zwłaszcza tych z enklawy... Akurat. Jak dotąd ów drow nie przyniósł ani jednego bijącego serca na dowód swych słów.
-Ach Morn...przyjacielu brodaty.- zaczął bard, ale jeśli chciał go udobruchać to źle trafił. Niewielki zarost na twarzy Morna świadczył o nieczystej krwi. Co prawda Venenosa był drowew, ale bródka świadczyła o zanieczyszczeniach ludzką krwią. Któraś z jego przodkiń musiała rozłożyć nogi przed półdrowem, albo co gorsza... człowiekiem.
-Dałbyś pożyczkę na ładną dziewkę, wiesz... co to za bard który nie przygrywa ładnej tancerce, co?- zaczął swą tyradę Gileas, a zauważywszy butelkę bezczelnie nalał sobie wina.- Z tancerką, to ochocho...zaszedłbym na sale balowe Domów Szlacheckich. Bo co to za życie na ulicy.Tam kogoś zabiją, tu kogoś ograbią. Wiesz, że ktoś wyrżnął wczoraj w pień bandę najemników Czarnego Silvartha? Calusieńką. Musiał ją bardzo nie lubić, skoro nie oszczędził nawet tej ładnej ludzkiej dupci która się z nimi kręciła. A szkoda, można by było ją sprzedać łysym w enklawie.
A wiesz co o enklawie mówią? Że Bane’nici wkrótce przybędą, cały kontyngent wojskowy. Ciekaw jestem co na to matrona Tormtor. Wiesz, jeden kapłan Czarnej Dłoni to jeszcze drobiazg. Ale cały oddział zakutych w zbroje czciciele tego bóstwa, to... A może ty wiesz, czemu przybywają?-
Gileas paplał przerywając jedynie na przepłukanie gardła winem.- Ciężkie czasy nastały. Domy grabią do ostatniej koszuli, dziwki podwyższyły stawki za numerek, inkwizytorki Eilservs szykują akcję łapania Vhaeraunitów. Bo kultyści znów zarżnęli jakiegoś drowa w alejce. Jakby ci fanatycy nie mogli tego zrobić bardziej dyskretniej, oszczędziliby sobie i nam kłopotu. Mówię ci przyjacielu, lepiej szukać azylu w enklawie, nawet za cenę posuwania łysych dziewoi...

Lesen Vae


Lesen został wezwany na osobistą audiencję do samej matrony. Wielu poczytałoby to sobie za zaszczyt, inni za zagrożenie. I jedni i drudzy mieliby rację. Matki opiekunki lubiły wynosić pupili na wysokie stanowiska, ale nie miały sentymentów i często strącali ich w dół.
Sereska nie różniła się pod tym względem od innych matron.
Jej ulubiona siedziba znajdowała się w podziemiach dawnej szkoły magii Domu Kilsek. Matka Opiekunka Vae dobrze się czuła wśród ksiąg i zwojów.
Lesen powoli schodził w dół rozglądając się po dawnej bibliotece tego domu, będącej obecnie własnością matrony. Nie wypatrzył jej... Za to ona tak, matrona Sereska stanęła u podstawy schodów, którymi tu zszedł. A u szczytu stał jej ulubiony złowieszczy pająk.
-Łaska Lolth była z tobą bracie.- rzekła cicho Sereska uśmiechając się lekko i nieco ironicznie.- Tylko tej łasce możesz zawdzięczać to, że twe bezczelne zachowanie dotąd uchodziło ci płazem.
Lesen chciał się odezwać, ale jeden gest dłoni siostry sprawił, że znów zamilkł.- Ale nie myśl, że ta bezczelność zawsze uratuje ci skórę. Wezwałam cię tu, by ukrócić twoje zabawy. Wiążę z domem Despana pewne plany i twoje ostatnie... wyskoki mogą mi je popsuć. Zabraniam ci drażnić ich stratega, pułkownika Faerney Despana. Znajdź sobie inną zabawę braciszku, jeśli nie chcesz skończyć jak Coranzen, którego zabiłeś. Nie pozwolę by twoje kaprysy wchodziły mi w drogę, zrozumiano?
Po czym dodała cicho.- I przygotuj mi orszak, byle dyskretny. Muszę niepostrzeżenie dotrzeć na prywatne przyjęcie w domu Tormtor. I jeśli komuś się wymsknie się choć jedno słowo na temat podróży, na ziemię polecą odcięte języki. W tym i twój bracie.

Neevrae Aleval


Icehammer nie miało nic z uroków Erelhei-Cinlu. Było to typowe krasnoludzkie miasto. Co gorsza...


Było to duergarskie miasto. A jak powszechnie wiadomo rasa ta była zbieraniną pracowitych ponuraków i pesymistów. Którzy nie potrafili się bawić.
W mieście nie było ani jednej porządnej karczmy, o zamtuzach nie wspominając. Niewolnicy byli traktowani jak narzędzia do wykorzystania w katorżniczej pracy. Duergarzy ani ich nienawidzili, ani im współczuli. Pewnie same szare krasnoludy czuły się nie lepsze od własnych niewolników.
Nic dziwnego, że drowy zesłane w ramach obsadzenia placówki dyplomatycznej do Icehammer czuły się jak na zesłaniu. I pewnie wolałyby już powierzchnię wraz z palącym słońcem niż ten... gigantyczny grobowiec, gdzie umierało się za życia.
Na szczęście dla Neevrae to zesłanie miało się ku końcowi. Jako przedstawicielka znienawidzonego tutaj domu szlacheckiego była ostentacyjnie ignorowana przez krasnoludzkie rody rządzące miasta... ku zresztą jej uciesze. Bo przynajmniej nie musiała znosić oglądania ponurych i zaciętych min krasnoludzkich ponuraków podczas oficjalnych uczt, kojarzących się jej nieodmiennie ze stypami.
Jeszcze tylko kilka, kilkanaście dni, nim Księżniczka pośle po jej powrót. Oby...
Monotonię doby przerwało pukanie do drzwi. Kapłanka gestem dłoni nakazała swemu słudze otworzyć drzwi. Przed wejściem do komnaty klęczał człowiek.


Niewolnik niewątpliwie, szczupły przystojny i... dość skąpo odziany. Neevrae uśmiechnęła się oceniając “wartość” tego niewolnika wzrokiem wędrującym jego po obliczu i ciele. Ten kto go tu wysłał, znał się na drowich gustach. Zwłaszcza tych kobiecych.
-Mój pan Ranis przesyła mnie w geście dobrej woli i zaprasza na przyjęcie do swej posiadłości.- rzekł niewolnik skłaniając głowę. Neevrae zmarszczyła brwi w zastanowieniu.
Ranis... Nie znała tego imienia. Nie kojarzyła go z żadnym znaczącym rodem szarych krasnoludów. Co więcej, one nie urządzały przyjęć. Ta oferta pachniała brzydko. Pachniała pułapką. Ale... czy warto było ją odrzucać i narażać się na kolejną dobę pełną nudy?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-02-2013 o 21:24. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 08-02-2013, 12:07   #2
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Lapidarność i prostactwo. Te dwa zarzuty płynęły względem Han'kah Tormtor szczególnie z doborowych kapłańskich ust, biegłych w arkanach podstępu i miałkiej polityki. Pani pułkownik była do bólu wręcz bezpośrednia co czyniło z niej doskonałe, acz niezbyt samodzielne narzędzie.

- Jeśli masz jakieś pytania co do tego zadania, to pospiesz się z ich zadawaniem.-Strateg łaskawie zezwoliła na zabranie głosu.
Han'kah wyznawała proste kryteria, które pozwalały jej katalogować znanych jej ludzi. Jedną z nich były buty. Buty mówią o swoim właścicielu więcej niż jego język. Han'kah miała na sobie wysokie oficerki o skórze rozchodzonej i dość mocno zużytej, wyczyszczone na glanc jednak ze śladami brudu i pyłu przyniesionego z wojskowych koszarów i zaschniętej, niezdolnej do domycia krwi. Trzewiki Naczelnej strateg były bielsze niż zęby najdroższej kurewki, miękkie i obite błyszczącą materią. Może minęła się z powołaniem? Może miast Pokoju Strategii powinien jej się trafić zamtuz? Nie można dowodzić armią, kiedy cała wiedza względem tematu sprowadza się do ksiąg. Nie może poznać tajników wojennych ten kto nie walczył choć raz w pierwszej linii. Kompromitacja i hipokryzja, oto czym była strateg Nareshka.

- Jaki jest cel misji i czego dokładnie ma dotyczyć cały cen rekonesans – Han'kah słynęła ze swej konkretnej natury. Jeśli chciała zasadniczej odpowiedzi zadawała zasadnicze pytania i niektórzy gardzili tym brakiem wyrafinowania. Mówiono, że otoczona zieloną hołotą traciła wyczucie.
Strateg miała minę jakby połknęła cytrynę słysząc te słowa. Zerknęła na Han’kah i dodała niechętnie.
- Od razu do sedna, co? Otóż... Nie mogę powiedzieć, nic ponad to, żebyś zwracała uwagę na wszelkie odchylenia od normy. I jeśli zdarzy ci się kogoś napotkać, postaraj się brać jeńców. A i bądź ostrożna... i dyskretna. Zarówno podczas, jak i po misji.

Ogromną wagę przykładano tu do dyskrecji. Nic nie wyjaśniano ale wiele oczekiwano z zamian czyli zwyczajowa strategia miłościwie nam panujących kapłanek.
- Moment... Bo chyba musiałam źle coś zrozumieć – Han'kah cmoknęła jakby coś żywego i ruchliwego znalazło się między jej zębami. - Chcesz powiedzieć pani, że ja i moi ludzie mamy kręcić się bez większego celu po labiryncie jaskiń zamieszkałych przez łupieżców umysłu, umbrowe kolosy i nie wiadomo jakie jeszcze tałatajstwo? I pozostać dyskretni? Grupą sześćdziesięciu zielonych mięśniaków? Nie lepiej leźć tuzinem dobrych i prawdziwie dyskretnych zwiadowców albo pieprzyć dyskrecje i ostro podejść całym regimentem?

Nie sądziła aby musiała takie podstawy wyjaśniać naczelnej strateg Domu jednakże chciała potwierdzenia, które traktowałoby jako wyrok śmierci.
-Dokładnie tak. Kilkudziesięciu zielonych mięśniaków będzie idealną przynętą, nieprawdaż? - rzekła w odpowiedzi drowka rozsiadając się wygodniej, przesunęła palcami po mapie. - A jednocześnie, czyż już nie walczyłaś parę razy z ilithidami. I czyż przynęta nie może okazać się... pułapką jednocześnie? Zrobisz rekonesans i zobaczymy kogo przyciągniesz do siebie pani pułkownik. Zobaczymy czy przyciągniesz... kogokolwiek.
Tyle, że chociaż niedomówień nie było. Owszem – będą rzuconym na wabia ochłapem mięsa, do którego pociągną wszyscy potencjalni zainteresowani. To duży atut – znac potencjalne zagrożenia.

W interesie Han'kah leży aby dobrze się do tego przygotować i wyjść z tego obronną ręką. Jeśli jej się nie uda... cóż, widocznie jej wojskowa renoma jest przeceniona.

Nareshka stukneła palcami o mapę.
- Osobiście nie obchodzą mnie twoje wątpliwości. Matki Opiekunki, która zleciła tą misję, także nie... Sytuacja jest wyjątkowa i przez to musi pozostać w tajemnicy, Han’kah. Być może na miejscu przekonasz się czemu.
- Jak szybko mamy wyruszyć? - zapytała pułkownik.
- Ile ci zajmie czasu przygotowanie oddziału, bez zwracania nadmiernej?
- Najwyżej dwie doby.
- Postaraj się to załatwić w dobę - rzekła krótko Nareshka, potarła podbródek przesuwając wzrokiem po wojowniczce. - Jeśli się spiszesz, Matka Opiekunka spojrzy na ciebie przychylnym okiem.
Han’kah zgięła się w oszczędnym ukłonie.
- Raport zdam po moim powrocie - wydawała się tych słów niezwykle pewna.

* * *

Czy Nareshka chciała jej śmierci? Może piastowanym przez nią stanowiskiem chciała obłożyć kogoś ze swojego bliskiego otoczenia? Pozbawić regiment dowódcy aby zorganizować mu szybkie zastępstwo?
- Pomyślałam, matko, że choć potwierdzisz me słowa. Jako Usta Veardeth powinnaś wiedzieć czy Matrona zleciła odgórnie tą wyprawę czy raczej Nasresha może działać samodzielnie załatwiając sprawy osobiste?
- Ty wiesz o tej misji? Ty? - Moliara wydawała się tyleż zaszokowana co zaciekawiona. - I zostałaś do niej wyznaczona?
Matka zmrużyła oczy jakby już przekalkulowała korzyści jakie może z tego faktu wyciągnąć.
- Wiem o tym jeszcze mniej niż ty. Jedynie, że coś wydarzyło się w okolicy Gniazda... - jej usta wygięły się w nader podejrzanym i zwyczajowo nieszczerym uśmiechu. - Ależ usiądź córko, usiądź. Może zdradzisz jakieś szczegóły?
- Przykro mi. Zalecono dyskrecję. Matka Opiekunka nie życzyła sobie abym o tym mówiła. Z kimkolwiek. – Han'kah ukłoniła się na pożegnanie i skierowała do wyjścia. Matka była wybitną manipulatorką i nie należało wystawiać jej na pokuszenie. Z całej rozmowy wypłynął jeden ważny wniosek. Nareshka działa oficjalnie a misja pochodzi z samej góry. To nie egzekucja. To próba.

* * *

Han'kah zleciła przygotowania do jutrzejszego wymarszu. Sama udała się do głównego kwatermistrza a swojego mentora, emerytowanego championa Domu.

- Myślisz, że to ma być misja samobójcza? Jeśli chcieliby pozbyć się tylko mnie zrobiliby to dyskretniej i nie pociągali za mną kompanii żołnierzy - zreflektowała się siadając na krześle i rozmasowując mięśnie karku.
-Myślę że jeśli chcieliby cię zabić Han’kah, to rzeczywiście zrobiliby to w prostszy sposób - stwierdził drow, nalewając wina do swego kubka i do kubku swej uczennicy. - Bo możesz jednak wrócić żywa z Gniazda. Drobne patrole zazwyczaj przecież wracają nietknięte. Niemniej, może... spodziewają się czegoś gorszego? Minęło trochę czasu od ostatniej napaści łupieżców. Może sztab spodziewa się kolejnej? Nic dziwnego więc że wysyłają akurat ciebie, masz już wszak pewną sławę jako mackobójczyni.

- To niech mi dadzą dwie chędożone kompanie! - Han’kah przyjęła kubek i wypiła sowicie. - Sześćdziesiąt zielonych mord to za dużo żeby nie rzucać się w oczy a za mało aby stawić konkretny opór. Wystawiają nas na wabia i mają w rzyci ile poleje się krwi. Miałam na końcu języka, żeby powiedzieć tej suczy, że jeśli chce kompanię powinna ją wysłać, na czele z kapitanem. Nie czuję się tam niezbędna.

- Kilku orków w tą, kilku w tamtą. Śmierć twoich podkomendnych nie ma znaczenia. Dopilnuj abyś ty wyszła cała z tej sytuacji -odparł Dintrin.
- O tym mówię - wypiła do dna ocierając niezbyt elegancko usta wierzchem dłoni. - Jeśli to pewna śmierć to chętnie posłałabym jednego z moich kapitanów a sama się tam nie fatygowała ale Nareshka była stanowcza, że to mam być ja.

- Widać nie ufają twoim kapitanom - wtrącił się w jej wypowiedź drow pocierając podbródek. - I sugerują, żebyś i ty nie ufała. Jeśli uznasz, że któryś się wygada, lepiej będzie go zabić przed powrotem.
Han'kah nie pokusiła się o komentarz jednakże słowa mentora zawsze skrupulatnie rozważała.

- Muszę dowiedzieć się jak najwięcej o Gnieździe. Kogo tam ostatnio posyłali? Wydajesz wszystkim sprzęt, spisujesz z czyjego rozkazu jest wymarsz. Możesz dla mnie sprawdzić czy ostatnio była większa rotacja wokół Gniazda? Czy coś się tam wydarzyło?

Drow sięgnął po jedną z ksiąg i wertując mówił. - Patrole, najemnicy, patrole, najemnicy. Żadnych nietypowych oddziałów w przeciągu ostatniego dekadnia w okolicy Gniazda. Chyba, że coś wyszło w ich raportach. Ale wedle tego co mam w księgach, nic niezwykłego się tam nie działo. Było nawet bardzo spokojnie.
- A oprócz mojej kompanii? Nikt nie szykuje się na wymarsz zaraz po nas? Może mamy robić za forpocztę? Będą obserwować jak kopią nam dupę aby ocenić siłę przeciwnika. Mamy iść na straty w słusznym celu. - jako żołnierz doskonale rozumiała poświęcenie jednej jednostki aby dać przewagę innej chociaż niekoniecznie musiała mieć ochotę sama przy tym ginąć.

- Nie było innych zgłoszeń.- rzekł kwatermistrz i spojrzał na Han’kah. - Dam znać ci jeśli jakieś się pojawią później.

- Będę potrzebowała na już jak najdokładniejsze mapy. I... musisz mnie setnie wyposażyć. Masz pewnie na boku jakieś zabawki na specjalne okazje, z których nie musisz się rozliczać? Muszę podwyższyć swoje szanse aby wrócić tu w jednym kawałku.

- Tego u mnie nie załatwisz. Takie magazyny podlegają wywiadowi. Ale zawsze można czegoś poszukać w enklawie. Naziemcy potrafią być pomysłowi.- rzekł w odpowiedzi Dintrin.

- Przejdę się do Enklawy – skinęła. - Sucze córki... Gdyby tylko jasno powiedziały czego mam się spodziewać...

* * *

- Tarmyr rar'!
- Na rozkaz pani.
- Pójdziesz do Enklawy. Nieoficjalnie. Najmiesz dziesięciu zwiadowców. Byle za dobrzy nie byli. I nie ostatnie sieroty, coś ze średniej półki. Spotkasz się z nimi przed wymarszem przed bramami miasta. W mapę uposażysz i każesz ruszyć zaznaczoną trasą do Gniazda, pod jakimś pretekstem. Powiedzmy, że ktoś zaginął, mają szukać śladów. O kompanii nic nie mów, ani swoim statusie. Zapłać i pozostań anonimowy, nie chcemy żeby się wystrachali, że na śmierć idą. Będą nam przecierać szlaki i w razie zasadzki padną pierwsi. Nie będziemy swoich na wabia wystawiać żeby nie skopać morale, dlatego najemnych zgarnij. Za nimi wyślesz pięciu, sześciu naszych najlepszych zwiadowców, ale rzeczywiście dobrych, nie w dupę dmuchał facambułów. Mają obserwować okolicę no i mieć baczenie na najemnych czy nikt się nimi nie zainteresuje, raportować na bieżąco do mnie. Za naszym zwiadem, na samym końcu ruszą dopiero siły główne. Twoja kompania, ty jako kapitan, ja, mój gówniany adiutant i Grumbakh jasna sprawa. Niech mi wierzchowca wyszykują.
- Nie idziemy całym regimentem?
- Nie. Goica ze swoją kompanią zostaje w koszarach. A właśnie, poślij teraz po niego. Dla niego też kilka instrukcji muszę wyłożyć.

* * *

- Jutro wyjeżdżam Baldiir i chcę żebyś miał dla mnie na oku jedną sprawę – Han'kah wyłożyła sytuację dość mocno angażującą jego osobę.
- Tyle, że zbliżają się Igrzyska... Trenuję bez ustanku aby się przygotować.
- Nawet o tym nie myśl zasmarkancu, nie w tym roku.
- Ale ja jestem gotowy...!
Nabita ćwiekami rękawica wbiła się w biały mlodzieńczy policzek.
- Nie rozśmieszaj mnie szczeniaku – warknęła pułkownik. - Masz ogromne predyspozycje ale beznadziejne wyczucie czasu. Zdobędziesz tytuł championa, obiecuję ci to, ale kiedy będziesz u szczytu możliwości. To jeszcze nie teraz.
Obserwował ją spod zwieszonej głowy i dyszał wściekle ale na szczęście miał tyle rozumu aby się nie odzywać.
- I pamiętaj – Han'kah ujęła go za podbródek aby lepiej przyjrzeć się zmiażdżonej kości policzkowej – jeśli ktoś będzie wypytywał... nie znasz mnie. Nie chce żeby ta jadowita żmija twoja ciotka zrobiła z ciebie emocjonalnego kalekę.
- Słyszałem plotki, że twój kapitan Tarmyr rar' będzie się w tym roku ubiegał o tytuł championa domu, to prawda?
- Możliwe. Tym bardziej ty się nie wychylaj. Kurwisyn rozniósłby cię na wióry.

Gówniarz zaczynał się uspokajać. Z typową młodzieńczą gorliwością złość w nim potrafiła rozgorzeć i równie szybko zgasnąć.
- Dlaczego nazywają go Kurwimsynem? - dopytywał.
- Bo wyszedł z plebejskiego łona kurwy.
- Daleko zaszedł.
- Daleko.
- Gadają też, że to ty powinnaś zostać nowym championem.
- Gadają, srają – warknęła pułkownik i wskazała gestem salę treningową. - Czas na sparring, pokażesz jakieś poczyniłeś postępy. I pamiętaj. Zdementuj swój udział w igrzyskach. A teraz zajmij się sprawą, którą ci zleciłam.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 08-02-2013 o 12:30.
liliel jest offline  
Stary 11-02-2013, 14:45   #3
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Siedzący za ladą Morn, spod półprzymkniętych powiek przyglądał się gadatliwemu intruzowi. Na jego twarzy zagościł pobłażliwy uśmieszek, nadający całej jego twarzy lekceważący wyraz. Gdy nie popijał wina, które jedynie wśród bladolicych mogło uchodzić za wykwintne, ostentacyjnie bawił się rękawem swej kosztownej, acz gustownej szaty. Na wzmiankę o pożyczce jego oczy na ułamek sekundy przybrały ostrzejszy wyraz, który jednak umknął jego rozmówcy. Jakby w odpowiedzi sięgnął po złotą monetę i w wyjątkowo zręczny sposób zaczął bawić się nią, przekładając pomiędzy palcami. Z zadowoleniem zauważył, jak błysk cennego kruszcu odbijał się w oczach Gileasa.

Była to jednak tylko fasada. Jedna z wielu, którymi posługiwał się w rozmowach przedstawicielami swojej rasy. Na tym właśnie polegał jego talent...W jego głowie myśli pędziły z szybkością, mogącą zadziwić niejednego uczonego. Gileas był jaki był, sam pewnie nie zdecydowałby się na współpracę z kimś takim, mimo to, miał swoje talenty i bynajmniej nie chodziło tu śpiew. Wieści, które przyniósł były bardziej niepokojące niż Morn chciał to przyznać. Jeśli plotki okażą się prawdą, będzie musiał działać szybciej i ryzykowniej niż zazwyczaj...

- Przyjacielu... - Zaczął kojącym tonem, nie przestając bawić się monetą. - Wieści które do mnie przynosisz są nadzwyczaj ciekawe, jednak... - Zawiesił głos, aby dodać nutkę dramatyzmu. - są świeże niczym truchło goblina. - Zakończył jednocześnie chowając monetę pod ladę. - Wiem już to wszystko, plotki roznoszą się szybciej niż myślisz. - Skłamał, nie chciał, żeby bard wpadł w zwyczajny dla niego samozachwyt. - Jeśli chcesz zaznać dziś w nocy kobiecego ciała, musisz postarać się bardziej... - Uśmiechnął się przyjacielsko. - Weźmy takiego Silvartha..., dowiedziałeś się kto go wynajął? I po co, jeśli już o tym mowa? Albo chociaż kto dokonał tej makabrycznej zbrodni? - Morn wyliczał pytania tonem, który sugerował, że bard niepotrzebnie się fatygował jeśli nie znał na nie odpowiedzi.
- Silvarth i jego banda mieli wzięcie, dość silni kompetetni. Nie narzekali na zajęcia i lubili się z szarakami.- rzekł w odpowiedzi bard rzucając przy okazji kolokwialne określenie duergarów.- Wiem, że ostatnio eskortowali karawanę duergarów z Icehammer do miasta i poszczerbili kilku dzikusów, którzy ośmielili się się napaśc na nią. Grombar Fistkrusher... znasz tego szaraka?
Morn faktycznie kojrzył nazwisko. Ot jeden kupców i handlarzy metalami. Dostarczał wyroby kowalskie Duergarów miastu i enklawie. - Potem jakaś tajna misja Vae. Potem zdaje się u Tormtor, zwykły patrol okolicznych jaskiń. Fucha jakich wiele... Chyba czekali na coś lepszego. Może od Vae?
Kupiec pokiwał głową, pokazując, że zaczyna być bardziej zadowolony.
- Kto ich znalazł? - Zapytał.
- Patrol Tormtor i paru uliczników to widziało. Bandę zmasakrowano. Krawa jucha pokrywała ściany domów i uliczkę.- Gileas wzdrygnął się na samą myśl.
Morn uniósł dłoń na znak powstrzymania wypowiedzi grajka.
- Wystarczy. Opowiedz mi o enklawie... - dodał. - Kto rozpowszechnia te plotki?
-Ja słyszałem to od jednego najemnego drowa, zdaje się Xyskosa. Wiesz to jeden z tych wolnych strzelców. Raz buja się z jedną, raz z drugą bandą. On zaś to słyszał od jednego z kupców enklawie... ale nie powiedział którego. Zarzekał się, że prawdę mówi.- odparł z uśmiechem bard, podrapał po uchu dodając.- Ale wiesz jak to jest. Do enklawy bez przepustki nie wejdę. Stać w kolejce po nią... strata czasu. Nie mam jak domowi, co machną insygnium przed oczami strażników i wchodzą bez kolejki.
- Opowiedz mi o tym Xyskosie, ma jakieś słabości? - Przerwał przydługi wywód Gileasa.
-Nie znam go na tyle dobrze. Pewnie takie co każdy, alkohol, niewolnice, hazard.- wzruszył ramionami bard.
- Wykorzystaj je, zaproponuj współpracę, oczywiście nieoficjalnie. Daj mu do zrozumienia, że jego zadania będą lżejsze niż zazwyczaj i lepiej płatne.
-Szczerze, to ja bym go sobie odpuścił. Między nami mówiąc nie trzyma języka między zębami.- odradzil Gileas, jakoś niechętny temu pomysłowi.
- Może masz rację... - Morn zamyślił się, cóż...Znasz mnie i wiesz jak cenię sobie twoją sztukę... - Podjął po chwili Venenosa, tonem, który przywodził na myśl dobrego wujka. - Nie mógłbym spokojnie zasnąc, wiedząc, że tak ceniony artysta musi tułać się po śmierdzących zaułkach, miast spać w komnatach należnych komuś o jego talencie. - Kontunyował. Pochlebstwa jeszcze nikomu nie zaszkodziły, a tacy jak Gileas zawsze byli na nie łasi. - Mimo to... - Westchnął głośno. - Jak sam przyznałeś, czasy są cieżkie i niebezpieczne, a do tego czcigodna matrona rozlicza mnie z każdego miedziaka. - Rzucił artyście mieszek, który był lżejszy niż zazwyczaj. - Żeby zapłacić ci więcej muszę otrzymać zgodę jednego ze szpiegów, to on oceni przydatność tych informacji. - Dodał, rozkładając ręce na znak, że nie jest to jego winą. - Dowiedz się czegoś o planach inkwizycji, a spróbuje wynegocjować coś więcej... - Machnął ręką na znak, że rozmowa dobiegła końca, a kiedy bard ruszył do wyjścia dodał. - Tylko bez wzbudzania podejrzeń...
-Jasne, jasne... - mruknął bard.

Gdy wyszedł, Morn wezwał sługę, obecenie zajętego inwentaryzacją w pomieszczeniu, które tylko z nazwy mogło uchodzić za magazyn.
- Zajmij się sklepem, muszę załatwić pewne sprawy. - Warknął udając się do swoich komnat.

Plotki, które usłyszał były dość intrygujące, jednak nadal pozostawały plotkami. Inkwizycją się przejmował, oni wiecznie kogoś szukali, zabicie całej bandy najemników było interesujące, jednak nie na tyle, aby szukać tropów na własną rękę, natomiast pogłoski o kontyngencie fanatyków go zmartwiły...Morn wysłał posłańca do najbliższego w jego otoczeniu Drowa - Umbrala, aby spróbował dowiedzieć się czegoś więcej o tym plotkarzu Xyskosie, a sam udał się do Iliam, kobiety, która jako jedyna mogła pomóc mu w ustaleniu prawdy. Była równie piękna co niebezpieczna, a przybytki, które otoczyła opieką zdobyły uznanie jako najlepsze burdele w mieście. Szansa na to, że informacja o kontyngencie Bane'a w samym środku Podmroku jest prawdziwa była niewielka, ale jeśli było w niej choć ziarno prawdy, dobrze by było aby jego dom dowiedział się o tym jako jeden z pierwszych, a jeśli ktoś mógł się tego dowiedzieć to tylko ona. Budynek w którym urzędowała Iliam wyglądał okazale już daleka. Przepychem i rozmachem mógłby śmiało konkurować z rezydencjami co bardziej znaczących przedstawicieli domów, a wielość i kunszt zdobień, w których przeważały elementy erotyczne działały jak cicha obietnica rozkoszy, które można było znaleźć wewnątrz.

- Witaj pani. - Morn skłonił się lekko, gdy tylko dotarł przed jej oblicze. - Wybacz najście, ale sprawa jest dla mnie pilna. - Westchnął. - Potrzebuje przysługi... - Powiedział prosto z mostu, pochylając głowę w odwiecznym geście poddaństwa.
-Co za niespodzianka, nieprawdaż?- uśmiechnęła się Iliam przyglądając mężczyżnie. Pstryknęła palcami i służka przyniosła jej paterę z owocami. Odkąd bowiem Thay założyło enklawę, posiły w Erelhei-Cinlu uległy znacznej poprawie. Wgryzając ząbki w jabłko drowka mruknęła.- Jakby mężczyźni odwiedzali mnie z innego powodu, niż kobiety lub przysługi.
- Pani. Gdyby sytuacja nie była poważna nie fatygowałbym cię. - Chodzi o Enklawę...- Zaczął ostrożnie badając reakcję pięknej i niebezpiecznej kobiety, z którą rozmawiał. - Dotarły do mnie niepokojące wieści, na razie nie potwierdzone, jednak zbyt niebezpieczne abym mógł je zignorować. Wygląda na to, że enklawa zamierza się zbroić, a im bardziej rośnie w potęgę tym bardziej zagrożone są interesy szlacheckich domów...
- Morn zrobił skupioną minę. - Oraz moje życie...
-No, no... odrobina szczerości w tej całej gadce o żywotnych interesach szlacheckich Domów?- parsknęła śmiechem Iliam zerkając na Morna.- Bądźmy szczerzy, zbrojenie się enklawy zagraża twojemu domowi i tych fanatyczek z Eilservs. I poprzez to pewnie i tobie. Dla Tormtor to raczej powód do...radości.
Wgryzła się znów w owoc i dodała.- A skąd te wieści o zbrojeniu się enklawy?
- Doniósł o tym jeden ze szpiegów domu. - Odpowiedział zgodnie z prawdą. - To plotka, jednak jestem pewien, że nawet dom Tormtor nie chciałby kontyngentu fanatyków u swoich bram. Ci zbrojni, którzy rzekomo mają się pojawić w Enklawie to kontyngent wyznawców Bane’a... - Morn uznał, że nie ma sensu ukrywać informacji. Kto jak kto, ale Iliam przejrzałaby jego grę z łatwością...
-A tę plotkę usłyszał od jednego z czerwonych łbów, kapłana ich ognistego bożka, czy też tej batożącej wyznawców suki mającej fioła na punkcie bólu?- spytała Iliam.
- Niestety, plotka pochodzi od kogoś znacznie niżej postawionego, dlatego na tę chwilę, poddaje ją w wątpliwość. Zostanie oczywiście sprawdzona w miarę możliwości. I tu chciałbym zwrócić się do ciebie o pomoc pani... Chciałbym, aby twoje poddane miały uszy otwarte, pragnę jedynie potwierdzenia lub zaprzeczenia tej informacji. - Powiedział. - Jeśli uda mi się zdobyć tę informację wcześniej, możesz liczyć na to, że dowiesz się pierwsza. - Uśmiechnął się bez śladu wesołości.
-To znaczy... od kogo pochodzi ta plotka?- spytała Iliam nie ustępując.
Morn musiał się uśmiechnąć widząc, że kobieta nie da się zwieść, na znak szacunku wykonał nieznaczny ukłon.
- Podobno wspominał o tym jeden z kupców enklawy i zanim zapytasz, nie wiem który, słyszał to pewien najemnik, który niebawem zostanie przesłuchany.
-Jednym słowem panikujesz z powodu plotki, którą usłyszał byle najemnik od byle kupczyka?- uśmieszek Iliam był lekko ironiczny.- Powinieneś odpocząć nieco, odprężyć się. Nerwy chyba masz za bardzo napięte.
Odgryzła kawałek owocu.-Nie słyszałam o żadnych Bane’nitach mających nawiedzić enklawę. Nie przypominam też sobie, by którekolwiek z moich klientów i klientek wspomniało choć raz coś wartościowego o kulcie Bane’a. Ale dam znać jakby coś takiego się trafiło.
- Uspokoiłaś mnie pani. Muszę potwierdzić tę informację, z pewnością to rozumiesz. - Uśmiechnął się. - Nazwij to przeczuciem...a nerwy, z pewnością są zszargane. - Odetchnął głęboko. - Być może jednak z twoich pań będzie w stanie je ukoić. - Wyprostował się szykując do wyjścia. - Jeśli będziesz czegoś potrzebowała pani, wiesz gdzie mnie szukać.
-Wiem, wiem.- rzekła z przekąsem drowka.- Uważaj na siebie.

Wracając do siebie Morn zastanawiał się nad kolejnymi krokami. Iliam nie potwierdziła rewelacji związanych z enklawą, co dawało mu pewną pociechę. Przeklął się w myślach za swoje lenistwo i brak działań kiedy posterunek czerwonych był jeszcze w powijakach. Teraz musiał na gwałt znaleźć kogoś kto miał dostęp do tajemnic magów, a potem przekonać go, żeby mu je przekazał. Łatwizna...
 
Fenris jest offline  
Stary 12-02-2013, 00:08   #4
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Przyjrzał się starożytnym regałom i z zadowoleniem zauważył, że Matka Opiekunka dalej uaktualnia księgozbiór. Wiele tomów zostało zrabowanych podczas upadku domu Kislek, jednak był przekonany, że z czasem Sereska odbuduje bibliotekę do jej dawnej świetności. Może pozwoli mu przejrzeć nowości – potrafiła być okropnie zaborcza ze swoimi książkami.
Kiedy tylko usłyszał głos Matki Opiekunki odruchowo obrócił się i wyuczonym gestem przyklęknął na jedno kolano z poddańczo opuszczoną głową. Słysząc nowe rozkaz nie pozwolił by nawet przelotny grymas zawitał na jego twarzy, mimo że świadomość, iż nędzne życie Faerneya znowu przedłuży się dzięki interwencji osób trzecich irytowała go niepomiernie. Ale jeżeli taka jest wola Matki Opiekunki…
- Będzie jak rozkażesz, Matko Opiekunko. Proszę jednak o pozwolenie na podtrzymanie iluzji, że wciąż knujemy przeciwko sobie. Mam przesłanki by wierzyć, że co najmniej dwoje wysoko postawionych oficerów z innych domu obserwuje nasz konflikt, jego bezkrwawe zażegnanie może wzbudzić u nich podejrzenia. -

Użył tej krótkiej chwili, podczas której Sereska rozważała jego prośbę, by przeanalizować, jaka eskorta będzie najlepsza. Niewzbudzającej podejrzeń, a do tego zapewniająca jej bezpieczeństwo.
Dwaj strażnicy. Jeden ciężko opancerzony, do torowania drogi przez tłum i odstraszania plebsu gdyby wystąpił jakiś problem. Drugi z bystrym okiem, do wypatrywania realnego zagrożenia. Zdolni, ale mało znani. Niedysponujący kontaktami żeby rozgryźć, co tak naprawdę się dzieje. Przy okazji będzie mógł przetestować ich spostrzegawczość - kiełkowała mu głowie pewna inicjatywa…
Przebranie dla Matki Opiekunki. Podwójny blef – szaty czarodzieja, wystarczająco duże praktycznie uniemożliwiają rozpoznanie płci właściciela. Zwykłe zaklęcie przebrania do zmiany wyglądu. W… Służkę? Cenną służącą, wtedy nie byłoby podejrzane, że ma ochroniarzy, typowe postępowanie, pilnują żeby nikt nie uszkodził cennego inwentarza. Po przejrzeniu zaklęcia okazałoby się, że tak naprawdę chronią czarodzieja, świadomie czy nie. Logiczny wniosek - czarodziej Vae spiskuje z czarodziejami Tormtor, nawet gdyby ktoś podejrzewał, że istnieje trzecie dno nie byłby w stanie tego zweryfikować.
Dodatkowe wsparcie – czy zagrożenie ataku faktycznie istnieje? Najwyraźniej, skoro Matka Opiekunka poprosiła go o eskortę. Dysponowała arsenałem zaklęć, który bez problemu pozwoliłby jej przemknąć się niepostrzeżenie zarówno do domu Tormtor jak i wręcz i na drugi koniec miasta, gdyby zaszła taka potrzeba. A jednak ryzykowała jego potencjalną niedyskrecje żądając przydzielenia ochroniarzy. Niewiele jest osób które w bezpośredniej walce byłyby w stanie realnie zagrozić Matronie, jednak... Wystarczy że przeciwnik będzie na tyle silny by zmusić ją do poważnej walki - wtedy jej tożsamość stanie się jasna.
W takim razie w pobliżu musi być przynajmniej jeden oddział. Wysłać patrol, gdzieś za siedzibę domu Tormtor - wyruszą zaraz za Matką Opiekunką, jeżeli zostanie zaatakowana pomogą jej tak samo jak pomogliby regularnemu członkowi domu. Ale co z droga powrotną? Jak może ukryć pluton w okolicy tak żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń? Niewykonalne. Postawić ich otwarcie w ramach symbolicznego prężenia muskuł? Nawet jeżeli Kapitan Straży Tormtor wie o wizycie Sereski i rozkaże ich zignorować, dowolny narwany pułkownik może uznać za doskonały pomysł pokazanie pyszałkom z Vae kto rządzi w tym mieście. Nie, w drodze powrotnej będzie musiał eskortować ją osobiście. Weźmie Modreda i kogokolwiek kompetentnego i odwiedzą któryś z pobliskich miejsc rozrywki. Na sygnał Matki Opiekunki zakończy spotkanie i wrócą do domu – przy okazji mając oko na Matronę.

Przygotowanie tego zajęło mu nie więcej niż 5 sekund. Z pewnością istnieją drowy które plotą bardziej skomplikowane plany, których inteligencja przekracza jego dwu czy trzykrotnie nawet, jednak to czego mu brakowało w przenikliwości analizy nadrabiał jej szybkością . I dziękował za to Lolth, żadna z Matron nie słynie z nadmiernej cierpliwości.
-Nie.- krótkie ciche słowo ucięło wszelkie spekulacje i wyrwało z zamyślenia. Matrona spojrzała na drowa z kwaśnym uśmiechem.-Potrzebuję widocznego gestu dobrej woli ze strony Vae. Potrzebuję pokazanie domu Despana, że nie uzurpujemy sobie jego miejsca wystawianiem ich …- uśmiechnęła się nieco ironicznie mówiąc.- ...”wyrozumiałości” na cierpliwość. Nie zmuszę cię do ukorzenia publicznego przed Fearney’em, choć byłoby to zabawne i przypomniało ci miejsce. Ale na twe szczęście, takie upokorzenie twej osoby przyniosłoby mi także straty w prestiżu Vae. Liczę jednak, że skończysz z dziecinnymi prowokacjami wobec ich stratega.Dla twego własnego dobra.
Zmełł w ustach przekleństwo. Miał niewielką nadzieje że będzie w stanie zawiesić swoje plany na bliżej nie określony czas, a potem uderzyć w Faerneya jak tylko fortuna znowu się do niego uśmiechnie i Matka Opiekunka będzie potrzebowała zemścić się na Despanie za jakiekolwiek przewinienie.
No trudno, stało się, ale jeżeli ta arogancka mucha myśli że może się teraz czuć się bezpiecznie to grubo się myli. Ale na to przyjdzie jeszcze czas.
- Jeżeli priorytetem jest dyskrecja, dwóch strażników wystarczy. Do tego wyślę patrol do “Wiecznych Węzłów” z rozkazem wypatrywania potencjalnych ataków przeciwko członkom naszego domu. Będą w okolicy gdyby coś się stało. Zaś twojego powrotu będę pilnował osobiście, potrzebuje jedynie przybliżonej pory zakończenia spotkania. –

A teraz ciężka część.
- Jeżeli Matka Opiekunka pozwoli zasugerować przebranie… - uważnie wypatrywał tego klasycznego zwężenia oczu które jasno dawało do zrozumienia że ma się zamknąć jeżeli ceni sobie swoje życie.
-Matka Opiekunka chce dotrzeć dyskretnie. Przebranie więc chyba można wziąć pod uwagę.- rzekła z przekąsem Sereska.
- … W takich razie to szata czarodzieja, wystarczająca duża żeby ukryć płeć właściciela, a do tego pozwalająca przywdziać pod spodem odpowiednio prezentujący się strój na przyjęcie, powinna być najlepszym wyborem. Na to iluzję dowolnej wysoko postawionej służącej. Nawet gdybyś Pani została zaatakowana, ograniczenie się do zaklęć czarodziejskich pozwoli utrzymać twoją tożsamość w tajemnicy-
-Służąca? Niespecjalnie widzę się w tej roli.-odparła cicho Sereska, przeszła pomiędzy półkami namyślając się. Po czym dodała.- Nie masz innej w zanadrzu?
Lekko przechylił głowę rozważając alternatywne rozwiązania. Czarodziej przebrany za czarodzieja? Próbujący wrobić rywala? Wybrany mag zacząłby się interesować kto próbuje go wrobić w konspirację z domem Tormtor, co najprawdopodobniej zmusiłoby ich do usunięcia go zanim odkryje prawdę – bezsensowna strata. Czarodziej udający kapłankę? Ktoś przejrzałby iluzję i mógłby na miejscu oskarżyć go o świętokradztwo, kompletna katastrofa gwarantowana. Jako oficera? Wtedy, jak już, musiałby ją wysłać na czele małej grupy, a jakakolwiek liczba wojskowych na terenie obcego domu zawsze zwraca uwagę, podwójną w przypadku domu tak silnie zmilitaryzowanego jak Tormtor. Chyba, że udawałaby oficera Despany, ale przecież dążą do poprawy stosunków między nimi, a nie wywołania incydentu dyplomatycznego. Nie, żadna opcja poza służącą nie jest wystarczająco bezpieczna. Do tego ma ona ukryty bonus – ciężko sobie wyobrazić Matronę Szlachetnego Domu Vae w przebraniu byle służki, nawet iluzorycznym, niezależnie jak wysoko postawionej. Ten sam powód, który sprawia że Sereska tak niechętnie podchodzi do tego pomysłu w przyszłości może sprawić że wrogi wywiad odrzuci taką wersję wydarzeń.
- … Są alternatywy, ale wszystkie gorsze. Oficerowie, kapłanki, czarodzieje, każde z nich przykuje czyjś wzrok, za to obca służka będzie jedną z kilkunastu która tego dnia przewinie się przez dom Tormtor, nikt nie będzie miał powodów żeby się nią interesować. Zaś przebranie za kogokolwiek konkretnego o wysokiej pozycji tworzy realne zagrożenie ataku ze strony ich wrogów.- przerwał na chwilę, kiedy do głowy przyszły słowa, które powinny ją przekonać. Stłamsił uśmiech który groził wypełznięciem mu na twarz i kontynuował tym samym profesjonalnym tonem - Zapewniam Cię, Pani, że podtrzymanie roli adiutantki nie zmusi cię do zrobienia niczego co nie przystoi Matce Opiekunce – noś się dumnie i przemawiaj z autorytetem, tak jak to zawsze robisz, a inni założą, że reprezentujesz kogoś na tyle potężnego że nie warto wchodzić Ci w drogę. -
Drowka przez długi czas milczała, wyraźnie niezadowolona z perspektywy udawania służki.Niemniej nie mogła dyskutować z wszak logiczną argumentacją. Z wyraźną niechęcią rzekła więc. - Niech będzie podług twego zamysłu samcze. -
Skinął głową, lekko zaniepokojony jej niezadowoleniem. Jeżeli przyjęcie pójdzie nie po jej myśli, po powrocie będzie pierwszą osobą na której zechce się wyżyć. Ale nigdy nie pozwoliłby na realizacje gorszego planu tylko po to żeby ratować własną skórę, byłoby to sprzeczne z jego etyką pracy.
- Poinformuję strażników przy bramie żeby przymknęli oko kiedy będzie trzeba. W trakcie drogi powrotnej, jeżeli będziesz, Pani, miała przesłanki by uważać że ktoś planuje cię zaatakować, albo jeden ze strażników zauważy coś podejrzanego, wykonaj ten ruch - zamaszystym ruchem odgarnął iluzoryczne włosy. - Wtedy „pojmę” cię i odprowadzę do kwatery osobiście, nikt nie będzie ryzykował walki z Kapitanem Straży. I podaj mi, Pani, jeszcze tylko informację o której chcesz wyruszyć, oraz przybliżoną porę przewidywanego powrotu, a będę mógł przystąpić do pracy. -
-Moja osobista służka przyjdzie do twej kwatery z dokumentem zawierającym takie informacje, mniej więcej za pół godziny.--rzekła w odpowiedzi Sereska, dając tym samym znak do zakończenia rozmowy.

-----------------------

Natychmiast rozkazał najbliższemu zbłąkanemu żołnierzowi przyprowadzenie do jego gabinetu Kaela i Urysesa, dwóch strażników których umiejętności już wcześniej przykuły jego uwagę. Nadadzą się do tej misji doskonale.
Wchodząc do swojego pokoju z zadowoleniem zauważył, że jego sekretarka jest już na miejscu.
- Nolen, potrzebuje miejsca z którego będę mógł jak najdyskretniej obserwować bramę domu Tormtor. A do tego żeby serwowali wyśmienite jaszczurze mięso. -
Pół-drowka uśmiechnęła się lekko i od razu odpowiedziała - Restauracja „Smoczy Pazur” ma loże z widokiem właśnie na ich siedzibę. -
‘I pewnie często wynajmowana jest właśnie w tym celu.‘ przemknęło mu przez głowę, ale nawet jeżeli tak było to nie miało to znaczenia. Nawet jeżeli ktoś połączy jego obecność tam z chęcią obserwowania bramy to nie będą w stanie definitywnie określić kogo konkretnie wypatruje. A nawet jeżeli zgadną że chodzi o Matkę Opiekunkę w przebraniu, równie dobrze mogą uznać że rozgryzł że ktoś z jego domu spiskuje z domem Tormtor i po prostu śledzi zdrajcę. Co prawda nie powinien zajmować się tym osobiście, ale robi się tak, jeżeli o zdradę podejrzewają się kogoś na bardzo wysokiej pozycji.
– Doskonale. Przekaż Sierżantowi Gelza że chciałbym zjeść z nim kolację, niech sobie zwolni najbliższe półtorej godziny. -
Usiadł za biurkiem i złożył ręce piramidkę w zamyśleniu. Gelza będzie doskonałym wyborem. Stary drow jest jednym z najbardziej doświadczonych zwiadowców Vae, ale od dawna otwarcie okazuje że nie jest zainteresowany awansem na porucznika. Niektórzy uznają to za brak ambicji, ale dla niego oczywiste jest że stary wyga zbyt dobrze zna własne ograniczenia żeby łudzić się że byłby w stanie utrzymać taki stołek. Po dziesięcioleciach spędzonych na patrolowaniu najgłębszych tuneli, odkrywaniu zapomnianych kawern i walkach z najgroźniejszymi potworami podziemi najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie ma w Podmroku bardziej niebezpiecznego miejsca niż na oficerskim stołku. Był dobry, naprawdę dobry, a do tego na tyle bystry by wiedzieć że jeżeli Kapitan Straży uprzejmie prosi żeby mu towarzyszyć, to nierozsądne jest odmówienie. Do tego było parę rzeczy o które chciałby się go spytać.
Nolen czekała cierpliwie aż odeśle ją gestem, Sera klęczała w milczeniu, obydwie wyczuwające niezadowolenie ich Pana.
– Daj znać Modredowi że będzie mi towarzyszył. Przyślij też Irina i Jiryz. To wszystko. -

--------------------------
- … Odeskortujecie ją tam, gdzie sobie tego zażyczy. Ręczycie za jej życie głową, zrozumiano? -
Dwa nieme przytaknięcia.
- … I miejcie oczy szeroko otwarte, oczekuje od was bardzo szczegółowego raportu. -
’ Pokażcie czy jest w was potencjał. ‘
----------------------------
– Porucznik Jiryz, dostałem informacje o możliwych atakach na członków naszego domu. Weź ze sobą oddział i przejdź się „Wiecznych Węzłów” Mirrendiera pokazać wszystkim, z kim dokładnie próbują zadzierać. Wątpię żeby do czegoś doszło, ale, jak zawsze, oczy szeroko otwarte. –
----------------------------
–Zanieś tę wiadomość oficerowi który aktualnie pilnuje głównej bramy. Potem przekaż Madame Volundeil że bardzo cenie sobie naszą współpracę, ale niestety jestem zmuszony ją zakończyć. -
– Seresce znudziły się twoje potyczki z Faerneyem? -
– ... “Matce Opiekunce Seresce”, jak już, Irin. -
Łotrzyk, rozsądnie, tylko się uśmiechnął.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline  
Stary 12-02-2013, 12:23   #5
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
-Pójdę do enklawy. Weźcie niewolników i posprzątajcie tą porażkę. Nie wiadomo kiedy Cień znów będzie chciał wznowić próby. Jego irytacja narasta, najlepiej zatem być gotowym od razu.
Keelsoron spojrzał na Akormyra i coś miał powiedzieć, ale zmienił zdanie. Po czym machnął ręką.- Chyba ogrze truchła nam się kończą. Zostały może ze dwa. Potem trzeba będzie zaaranżować jakiś wypadek, by zdobyć kolejne.
-Miejmy nadzieję, że do tego czasu nam się uda-wzruszył ramionami.-Mam własne zakupy w enklawie, więc załatwie wszystko naraz.- po czym wyszedł uśmiechając się do Inyndy, gdy był plecami do Keelsorona.

To Akormyr był uczniem który robił zakupy w Enklawie. Głownie dlatego, że był najdłużej "pobierał nauki" u Cienia. Fakty były jednak takie, że trójka uczniów robiła za sługi dla najpotężniejszego maga w mieście. Owszem od czasu do czasu coś nowego u niego podpatrzyli. Głównie jednak wyręczali go w przyziemnych sprawach. Każde z nich natomiast mogłoby kandydować nawet na stanowisko maga domu, naturalnie w innym rodzie mniej obsadzonym talentami niż Shi'quos. Jeśli chodzi o zakupy wycieczka do Enklawy również zajmowała czas. Rozkazanie zaś niewolnikom sprzątnąć czy wykonać jakieś inne polecenie w katedrze, było o wiele prostsze. Więc po co się kłopotać? Akormyr naturalnie nie robił tego bez powodu. Spacer do Enklawy zawsze dostarczał przyjemności dla ciała, w karczmach. Dla ducha były plotki, a jeszcze zawsze zostawały mu pewne sumki w sakiewce. Znajomość z Mistrzem Handlu Ychtarionem od lat dawała pewne korzyści im obu. Tak było i tym razem.

Najpierw usłyszał trochę plotek, które przewijały się najczęściej w karczmach. Ciekawsza była na temat legionu Bane’a który ma się zjawić w enklawie, by wspomóc ich siły. Jedni plotce nie wierzą, inni mówią że matka opiekunka Tormtor nie pozwoli na takie wzmocnienie enklawy. Kilku osób narzekało na to, że ceny u krasnoludów podskoczyły nagle. Choć gdy Akormyr się przysłuchał, to nie u wszystkich duergarów i tylko w przypadku sprzedaży materiałów niektórym domom. Tradycyjnie Aleval i niespodzianka... Vae. Najwyraźniej handlarze niewolników podpadli czymś szarakom.
Były też plotki o jakiejś rzezi wśród najemników i morderstwie na kultyście.

Gdy dokonał zakupów zgodnie z życzeniami mistrza wpadł jeszcze do Ychtariona. Zawodowa grzeczność nakazywała odwiedzić go od czasu do czasu. A godzina była już odpowiednia. Ten sam cykl ciągnący się od lat. Spotkać mistrza Ychtariona, nie było bowiem łatwo podczas dnia. Niemniej w porze posiłków, zawsze zjawiał się w swoim gabinecie, gdzie podawano mu najwyszukańsze potrawy z powierzchni. Ychtarion był dość grubym i łysym czerwonym czarodziejem o kilku podbródkach z których jeden zakończony był kozią bródką i palcach jak serdelki. Był bardzo wylewny wobec przyjaciół, co zważywszy że nie miał żadnych przyjaciółek i nie odwiedzał zamtuzów z ladacznicami, rodziło różne plotki. Co prawda zamtuzów z towarem męskim też nie odwiedzał, ale...
Jak zwykle Ychtarion ubrany w nieco brudną szatę czerwonego maga zajadał się przy posiłku, gdy strażnicy wpuścili Akormyra do niego. Musiał chwilę poczekać, jak zawsze nim to zrobią. Jednak znali go i nie trwało to zbyt długo.

-Witaj przyjacielu, dokonałem właśnie drobnych zakupów w imieniu katedry w jednym z twoich sklepów.-Akormyr dosiadł się do maga. Podkreślił jak zawsze przywiązanie do towarów od Ychtariona- Stwierdziłem, że niegrzecznie będzie się nie przywitać osobiście.
-Ach witaj mój przyjacielu, witaj, witaj.- rzekł śpiewnym głosem stary mag dodając.- Rozgość się proszę.
Akormyr poczęstował się kilkoma winogronami.
-To słodkie małe i zielone zawsze mi smakowało. Dziwne te rzeczy z powierzchni ale u ciebie wszystko wyborne. Jak tam samopoczucie i interesy, bo apetyt widzę dopisuje.-powiedział czarodziej widząc ilości potraw. Pod ciężarem których stół się niemal uginał.
-Nie narzekam, nie narzekam. A jak twoje ? Mistrz nie dociska za bardzo?- rzekł z pobłażliwym uśmiechem Ychtarion.
Akormyr wzruszył ramionami
-Nie bardziej niż zawsze.- również się uśmiechał- Słyszałem, że do enklay ma zawitać legion Bane’a. Czyżby enklawa potrzebowała kolejnych sił? Jak dla mnie jest tu już ich dość sporo.-przeszedł od razu do konkretnej plotki. Gdyby okazała się prawdziwa być może będzie mógł pomóc przyjacielowi. Oznaczało by to bowiem, że Enklawa zbroi się. Wtedy pomocna dłoń z cienia mogłaby zażegnać zagrożenia. Akormyr miał wszak wielu przyjaciół, a ci przyjaciele mieli przyjaciół...
-Przydałaby się wzmocnienia ochrony transportów z enklawy i do enklawy. To prawda.- ripostował czarodziej, po chwili sięgając widelcem po mięsiwo.- Ale skąd ten pomysł z legionem? No i czemuż to cię tak trwoży? Twój Dom nie ma aż takich problemów z istnieniem enklawy, prawda? Chyba, że coś się zmieniło?- potok pytań wylewał się z ust czerwonego maga. Cóż każde pytanie ma swoją cenę. Wymiana informacji u tej dwójki, zawsze polegała na zaspokojeniu ciekawości obu stron.
-Spokojnie dla mnie i mojego domu obecna sytuacja jest dobra. Choć znam nie jednego drowa który wasz sukces jest nie w smak. Pytam z grzeczności, skoro bowiem wezwaliście legion oznacza to kłopoty. Którym być może ja lub ktoś kogo znam, sam wiesz jak to działa.
-Nie wezwaliśmy legionu, nie wiem skąd taki dziwny pomysł.- zaśmiał się Ychtarion. Sięgnął po kielich wina.- A może są jakieś powody, dla których enklawa powinna wzmocnić swe siły?
-Żaden nie przychodzi mi do głowy-Akormyr miał słabość do przysmaków więc częstował się do woli-Są jakieś sprawy w których była potrzeba dyskretnej pomocy? Może szykuje się jakaś dobra okazja handlowa-po czym po chwili dodał- lub innej natury?
-W naszych sklepach są zawsze dobre okazje.- odparł kulturalnie Ychtarion. - I zawsze jesteśmy zainteresowani, rzadką magią. Za którą możemy wiele zapłacić.
Akormyr jedynie przewrócił oczami. -Naturalnie, oczywiście. Wiesz jednak przyjacielu, że są okazje i okazje. Gdyby miały trafić się te drugie. Prześlij mi magiczną wiadomość.
-Chciałbym też zapytać o warunki pewnego przedsięwzięcia, naturalnie w imieniu przyjaciół...

Gdy Akormyr wychodził potem od Ychtariona był syty. Zarówno pod względem jedzenia jak i informacji. Możliwość handlu pewnymi specyfikami w Enklawie istniała. Dostałby nawet naturalnie korzystniejsze warunki niż zwykli petenci. Teraz pozostawało czekać na efekty pracy pewnego czarodzieja mówił, że jest już blisko końca. Jego rozważania przerwało dostrzeżenie pewnej drowki. Han'kah Tormtor jego ulubiona pani pułkownik. Jako do jednej z nielicznych przyjaciółek Akormyr czuł do niej pewien sentyment.

-Witaj piękna, co cie sprowadza do enklawy? Pewnie konieczność.-Akormyr pokiwał głową wiedział, że w takim miejscu porucznik pewnie średnio się odnajduje. -Już się nie uganiasz za goblinoidami? Jak wam poszło?-zapytał z uśmiechem na twarzy, jakby od niechcenia.

- Goblinoidy mnie nużą. Za szybko tracą dla mnie głowę - jeden kącik jej wąskich warg zadrżał nieznacznie. - Muszę kupić parę pierdół - zerknęła w stronę wystawionych na sprzedaż niewolników. - A ty?

-Arcymag naszego ukochanego miasta, potrzebuje trochę zwojów. Ja zaś przy okazji nadstawiam ucha co się dzieje w koło nas. Informacje jak zawsze są ważne. Ponoć kontyngent Bane'a może wzmocnić enklawe. Jednak nie wierz w to za bardzo. Słyszałem też coś o rzezi wśród najemników. Jak zawsze zarżnęli jakiegoś kultystę. Nic porywającego. Może przedstawicielka domu rządzącego, wie coś ciekawego?-spojrzał mrużąc oczy w żarcie.

- Zwojów? - Han'kah uczepiła się tego słowa pośród całej tyrady towarzysza. - Wobec tego możemy iść razem. Dopilnujesz by nie wyżymali ze mnie za dużo złota. Ruszyła z buta, mocnym żołnierskim krokiem zmuszając go tym samym aby przyjął narzucone przez nią tempo.

- A co do kultystów... Jakie to znowu bóstwo wchodzi w paradę naszej umiłowanej Lolth?

- Tego nie wiem - mocno nadganiał towarzyszkę.- Ty i zwoje? - podniósł jedną brew do góry.

- To na bardzo wszelki wypadek... - skwitowała niezbyt jednoznacznie i wzruszyła ramionami. - Kiedy już załatwimy te magiczne dyrdymały pójdziemy na napitek - nie wydawało się żeby pytała.

Akormyr tylko kiwnął głową na znak potwierdzenia. Po chwili jednak zapytał.- Potrzebna ci będzie pomoc w tym wszelakim wypadku?

- Jeszcze nie wiem - odparła. - Jeśli okaże się, że wdepnęłam w łajno niewykluczone, że przybliżę ci temat.

Następnie udali się na zakupy. Obecność Akormyra pozwoliła zaoszczędzić jak zawsze trochę złota. Nie tylko nie oszukano pani Pułkownik na cenach, zostało jej również trochę dodatkowych monet. Nekromanta poinformował ile wynoszą normalne ceny i ile wyciśnięto by z żołnierza. Jeśli wydatek był z funduszy domu, trochę zarobiła. W przypadku własnej sakiewki-zaoszczędziła.

Potem zgodnie z życzeniem Han'kah udali się do karczmy. Wybrali stolik na uboczu z dala od wścibskich uczu.

- Posłuchaj Akormyrze... - zaczęła Han'kah pochylając się nad stołem w jego kierunku i mrużąc drapieżnie oczy. - Prawdopodobnie powinnam trzymać język za zębami... - westchnęła. Jej smukłe palce zadudniły o blat stołu. - Doszły mnie pewne słuchy... Ktoś chce oddzielić twoją skórę od mięsa. Chowa jakąś urazę za to co zdarzyło się w domu Shi'ques podczas ostatniej wymiany władzy. Ja natomiast jestem zadowolona z naszej współpracy i twoje wylane na bruk flaki niekoniecznie mnie ucieszą. Po prostu... uważaj na siebie. Jestem niemal pewna, że w ciągu następnych pięciu dni ktoś może zechcieć wbić nóż w twoje gładkie plecy.

Gdyby był to ktoś inny Akormyr wpadłby w udawaną mieszankę zdziwienia i oburzenia. Do Han'kah rzekł jednak bez żadnych ceregieli

-Wiem kto może żywić urazę. Pytanie czy twoje źródło może zamienić się w trop którym podążę. Miałabyś coś przeciw?

- Nie wiem. Nie wszystko jest proste jak orczy fiut Akormyrze. I tak powiedziałam już za dużo. Jutro wyruszam poza miasto. Poślę ci wiadomość i spotkamy się kiedy wrócę. A ty postaraj się dożyć do tej chwili.

-Powiedz skąd to wiesz. Daj mi punkt zaczepienia, żebym mógł za nim podążyć. Wtedy to może ja zajdę kogoś a nie ktoś mnie. Chyba, że źródło ma dla ciebie wyjątkowe znaczenie. Wtedy mogę się wstrzymać...-dodał asekuracyjnie.

- Wiesz jak to działa - Han'kah opróżniła kubek do dna i podsniosła się z krzesła. - Dając ci to czego chcesz dużo ryzykuję nic nie zyskawszy. Walić takie biznesy. - Na odchodnym zatopiła w jego włosach dłoń obleczoną w skórzaną rękawicę i podrapała niemal z czułością. Jej wąskie wargi zadrgały w sugestii uśmiechu. - Na twą korzyść przemawia użyteczność i sentyment. Ale decyzję podejmę dopiero jak powrócę do Elerhei-Cinlu.

-Jak zginę tylko stracisz-uśmiechnął się od ucha do ucha- Dług wdzięczności w moim przypadku, ma znaczenie i wiesz o tym. Jak sobie wolisz-niemal się śmiał- poczekam aż wrócisz. O ile dożyję- dodał po chwili, ciągle się uśmiechając. Wiedział, że wiedza jaką mu dano była już i tak bezcenna. Pani pułkownik już się nie odwracała, wyszła zostawiając go z myślami. Cóż mógł się spodziewać, że Kiaransalee kiedyś spróbują go dorwać.
Na Arcymaga były za krótkie, zostawał im zatem tylko on. Szalone suki z pewnością dyszały chęcią zemsty. Co w połączeniu z ich nie do końca normalnym bóstwem... Dawało nadzieję, że popełnią błąd. Wystarczy, że zapewni sobie ochronę na kilka dni. Miał już pewien pomysł...
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 12-02-2013 o 15:07.
Icarius jest offline  
Stary 14-02-2013, 11:22   #6
 
Pan Błysk's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Błysk ma wyłączoną reputację
- Oczywiście Gealdronie, zajmę się tym osobiście. - Shi’natar przemawiał jak zwykle głosem bezbarwnym acz uprzejmym, na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień. Nigdy nie opanował trudnej sztuki nadawania twarzy wyrazu wedle życzenia. Nie na tym się skupiał podczas nauki, lecz obojętność, brak jakiegokolwiek wyrazu. To było jego atutem, sztuczka genialna w swej prostocie, wystarczyło odciąć impulsy nakazujące mięśniom zmieniać rysy.

Podążał wzdłuż regałów wypełnionych księgami i zwojami, zdobnymi i pozbawionymi cech szczególnych. Jego myśli zaś biegły ku ostatnim starciom z pożeraczami mózgów. Przebrzydłe mackowate stwory. Shi’natar był boleśnie świadom, że jego niechęć do illithidów wynika, jak zresztą każda wrogość, ze strachu. Pierwotnego przerażenia które nakazywało uciekać jak najdalej lub zniszczyć obiekt który je wywoływał.

Czas płynął powoli jak zawsze w tym spokojnym miejscu, ostoi wiedzy. Naczelny Archiwista gromadził na biurku coraz to nowe materiały a z każdym kolejnym dokumentem zalewała go fala wspomnień, fala bardzo niemiłych wspomnień. Wojna to rzecz straszna dla tych którzy są w jej centrum a on był wtedy na froncie. Niezbyt długo, to fakt. Wystarczyło jednak aby mógł poznać siłę przeciwnika.

Pod koniec cyklu dobowego, Shi’natar wrócił do swych komnat. Ponure myśli kłębiły się w jego głowie pomimo iż twarz pozostawała maską obojętności. Zdawał sobie sprawę z przykrego faktu. Po objęciu stanowiska zgnuśniał. Zamknięty w swoim małym świecie pozwalał by życie przelatywało obok. Intrygi, spiski, zabójstwa, wszystko to co stanowiło esencję drowich rozrywek nie pociągało go. Filozofia, nauka, wiedza tajemna, alchemia, w tym kryła się prawdziwa moc. Wokół nich obracał się jego świat. Tylko, że azyl który sobie stworzył, rozleniwił go. Brak wyzwań osłabił jego czujność, zostawił nie przygotowanego na niebezpieczeństwa. Oczywiście poradziłby sobie z każdym chętnym zająć jego pozycję, nie byli to silni gracze, raczej pionki łatwe do zastąpienia. Teraz jednak pojawiło się zagrożenie o którym prawie zapomniał. Bez wątpienia illithidzi szykowali się do czegoś wielkiego. “Ukryty” jest w końcu najlepiej poinformowaną osobą w mieście i jeśli zażądał raportów...
Potrzebował konsultacji, natychmiast.
__________________________________________________ _______________

Jedynym miejscem w Erelhei-Cinlu gdzie można było nabyć ten rzadki materiał była enklawa Thay. Szczęśliwie, zaprzyjaźniona z domem Aleval więc nabycie kości słoniowej nie stanowiło problemu. Podobnie jak i innych niezbędnych komponentów. Shi’natar mało uwagi poświęcał plotkom jakie były powtarzane w enklawie. Wszak w końcu po weryfikacji i tak wszystko co ważne trafi do jego skarbca wiedzy.
Odnalezienie odpowiedniego rzemieślnika również nie stanowiło problemu. Drowy zawsze cechowała zręczność manualna.

__________________________________________________ _______________


Prywatne labolatorium Shi’natara było niedużym pomieszczeniem pozbawionym zbędnych wygód. Wystrój prosty, wręcz surowy. Pracujący tu mag przedkładał funkcionalność ponad wszelkie inne korzyści. Kiedy pogrążał się w pracy świat zewnętrzny przestawał dla niego istnieć. Może za wyjątkiem Vril której muzykę wysoko cenił i lubił słuchać gry drowki, pozwalało mu to lepiej skupić myśli.
“Uncja zarodników pełzacza jaskiniowego, jad pająka fazowego, dziesięć gran startego na proch kryształu psychoaktywnego. Wymieszczać dodać destylat wina grzybowego. Wydestylować. Sprawdzić działanie substancji pozostającej w kolbie i destylatu.”
Badania nie były proste. Co chwilę próbował używać nowych odczynników i różnych grzybów powszechnie dostępnych. Nie miał wątpliwości, że w końcu odniesie sukces. To była tylko kwestia czasu. Może gdyby obowiązki w archiwum nie wymagały jego uwagi byłby w stanie dokończyć recepturę znacznie szybciej. Jednak dom nigdy nie miał powodu skarżyć się na jego pracę, nigdy też Shi’natar nie da im takiego powodu. Matka opiekunka Mevremas nie należała do osób dających drugą szansę. Jak i zresztą większość kapłanek Lolth. Nie mniej mag wracał do badań tak często jak to tylko możliwe, w wolnych chwilach roważając nowe pomysły na dekokty i destylaty.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Błysk : 15-02-2013 o 00:03.
Pan Błysk jest offline  
Stary 15-02-2013, 00:22   #7
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
1-5 Eleais 1372; dzień 1-5


Coś wisiało w powietrzu, coś nieuchronnego... Coś wrogiego. To się wyczuwało.
Być może powodem tego była plotka o przeszukiwaniu miasta w poszukiwaniu heretyków przez inkwizycję Lolth. A może napięcia wywołane napisami bazgranymi na ścianach czerwoną farbą.
A dotyczącymi enklawy...
“Precz z czerwonymi”, “Podmrok dla Drowów i ich niewolników”, “Nie chcemy tu obcych”.
Nie wywoływały one specjalnego poruszenia w drowim społeczeństwie, choć zwracały uwagę. I paru przyłapanych na mazaniu ich drowów, strażnicy domu Tormtor, Despana i Aleval, ścięli na miejscu.
W pozostałych dzielnicach straże były bardziej “wyrozumiałe” wobec problemu, który ujawniło pojawienie się napisów. Istnienie frakcji antythayskiej w mieście. Zapewne słabej, przynajmniej dziś.
Ale nie wywołało to otwartych animozji między domami... Jeszcze nie.
Enklawa Thay zaś zignorowała napisy całkiem. Jedynie opuszczający ją magowie, wzmocnili swą ochronę. I pojawiło się więcej patroli na murach.
Być może, powodem było ożywienie kontaktów między Aleval i Tormtor, co oznaczało że Uśpiona Smoczyca coś knuje. A to nie wróżyło dobrze konkurencyjnemu domowi Eilservs.
Właściwie wróżyło to bardzo źle, bo ów dom wierny Lolth nie byłby zapewne w stanie podnieść z gruzów po wspólnym ataków tych dwóch Domów Szlacheckich.

Han'kah Tormtor

Gniazdo...



Han’kah znała te okolice...


Gniazdo było labiryntem jaskiń i korytarzy splątanych ze sobą i do pewnego stopnia zmiennych. Być może za sprawą tajemniczej magii ilithidów, być może dzięki potężnym pazurom umbrowych kolosów przebijającym się przez skałę.
Gniazdo było ziemią niczyją, znajdującą się pomiędzy tajemniczą siedzibą łupieżców umysłów, a Erelhei-Cinlu. Magowie z miasta spekulowali, że ilithidzi mogliby z łatwością przejąć nad nim kontrolę, tyle że za cenę ujawnienia dokładnego położenia swej siedziby, więc... Gniazda nikt nie kontrolował, a mityczna siedziba łupieżców była ukryta przed oczami drowów.

Han’kah znała zagrożenia gniazda i nie chciała tu zginąć. Dlatego też wynajęła kilku najemników pod pozorem szukania zaginionego patrolu.
Gdy ci wyruszyli, wyruszyła i ona ze swym okrojonym o połowę oddziałem i Tarmyr rar'em Malagorvirem.
Na przedzie oddziału zaś był zwiad, który miał pilnować najemników nieświadomie robiących za przynętę na kłopoty.
Plan doskonały... ale nawet takie mogą zawieść. Z początku cały oddział poruszał się w ciszy i spięty, poprzez kolejne jaskinie kierując się ku Gniazdu. To jednak nie trwało długo, spokój i monotonia marszu sprawiła, że orczy żołnierze się rozluźnili. Niektórzy nawet zaczęli gadać między sobą.
Tarmyr rar' szybko zaprowadził porządek waląc nahajem po pysku najbardziej rozgadanego orka.
Kapitan umiał trzymać swój oddział w ryzach, choć w ocenie Han’kah powinien uważać, by nie przeciągnąć struny.
Dalsza wędrówka do Gniazda, odbywała się spokojnie, aż... do skorpiona na którym jechała drowka przybiegł jeden z orków ze zwiadu meldując, że jej najemnicy coś odkryli. I że trzeba się pospieszyć.

Rzeczywiście odkryli coś... ciekawego. Całą jaskinię pokrytą ponad pięćdziesięcioma trupami grimloków.
Te szaroskóre ślepe stworzenia zginęły w zaciętym boju. Jedne od ran zadanych pazurami, inne od kłów lub broni siecznej. Reszta w wyniku poparzeń dużej powierzchni swego ciała. Jednakże największą zagadką były te stwory których żyły po prostu eksplodowały od wewnątrz.
Han’kah walczyła już z psionicznymi kreaturami ilithidów i z nimi samymi. Była obeznana z siłą umysłu, acz... pierwszy raz zetkneła się z tymi ranami.
I widok ten poruszył nie tylko ją, ale i jej kapitana oraz najemników. Co tu się stało, co ich zabiło i jak?
Co ukrywała przed nią Nereshka?
Jęki.. ciche jęki umierających grimloków, wyrwały drowkę z zamyślenia. Wygląda na to, że paru z nich przeżyło tą bitwę. Choć z tymi ranami jakie im zadano, kwestią minut było dołączenie ich do swych martwych kompanów, w życiu po życiu.


Akormyr Shi'quos


Dom Shi’quos był uznawany za największą potęgę magiczną. Za jedyną od czasu, gdy upadła akademia magiczna wraz z domem Kilsek. Co prawda inne domy też posiadały potężne rody magiczne. Powszechnie uważano, że Despana jest potęgą jeśli chodzi o przyzywania, a niektórzy spekulowali że Aleval ma najpotężniejszych magów wieszczenia. Ale jeśli chodzi ogólnie o magię, to jednak Shi'quos triumfowali. I tylko w tym domu był podział magii na poszczególne dziedziny. W innych takich podziałów nie było.
Magów bowiem było mniej w owych domach.

Obecnie kolegium najpotężniejszych magów domu zebrało się w wielkiej sali, która od wieków służyła do prezentowania osiągnięć poszczególnych katedr magii.Tutaj też dyskutowano otwarcie nad różnymi magicznymi teoriami, tutaj było wolne forum wymiany myśli... kłamstwo.
Sala ta służyła przede wszystkim jednemu, prężeniu muskułów przez różne katedry magii i zyskiwaniu przewagi nad pozostałymi katedrami. A to co wędrowało po ścianach świadczyło, jakaż to katedra ostatnio zyskiwała przewagę. Małe stworzenia, przypominające dridery w miniaturce. I jednocześnie nie będące nimi.



Spiderlingi, złapane kilka lat temu plemię niziołków zostało poddane specjalnej procedurze ulepszającej ciało. Stworzone z nich sługi były bardziej posłuszne i pojętne od chityniaków. Przypominały bardziej driderów i wedle Lesdar’heera były nieszkodliwymi pomocnikami. Akurat...
Quevaun uważał je za oczy swego rywala i w skrzydle którym władał spiderlingi były niemiłymi gośćmi.
Niemniej lubiła je Ythesha'na, której usługiwały. Poza tym... stwory te były ciche i dyskretne.
I dlatego przewaga mistrza transmutacji się zwiększała, i dlatego nowy golem był tak potrzebny by odrobić choć nieco tej przewagi... Quevaun potrzebował sukcesu.
Tymczasem jednak znowu został spoliczkowany. Lesdar’heer zwołał przywódców i przywódczynie katedr by pokazać swoje osiągnięcie.

W wielkiej sali zebrały się więc przywódcy wszystkich katedr i sama Matka Opiekunka. Ythesha'na była dość powabną i przede wszystkim gibką drowką.


Nosiła się na czarno i zawsze miała przy sobie jakiś oręż. Co jednak nie zmieniało faktu, że jej wzrok był zamglony. I że do tronu doprowadziły ją spiderlingi.
Akormyr przyglądał się jej z ciekawością. Nietoperzyca rzadko opuszczała swoje leże i kontaktowała się głównie poprzez sługi i zarządcę domu. Co jednak nie zmieniało faktu, że trzymała rękę na pulsie w kwestiach tego co się w jej dziedzinie działo.
Matka Opiekunka jako jedyna obecna tu kapłanka odbierała hołd witających się z nią magów z wyraźnym znudzeniem. Widać nie była osobą, która przywiązywała uwagę do etykiety.
Opiekunki świątyni nie było tutaj... Zmarginalizowany kler Lolth ostentacyjnie unikał takich imprez.

Uczeń Quevauna, rozejrzał się po sali. Byli tu już wszyscy ważni mistrzowie, w tym i ekscentryczny Eleanthair mistrz przyzywania, któremu towarzyszyły pupile. Dwugłowy wąż wijący się koło swego pana i kruk na jego ramieniu. Były też i mistrzyni iluzji oraz mistrzyni oczarowań, dwie drowki które rywalizowały ze sobą pod względem urody, a i także potęgi ich szkół. Byli mistrzowie innych szkół magii, była też półdrowka-półsmoczyca Sur’sayida, zaklinaczka pod której skrzydłami zebrali się inni zaklinacze czarnoksiężnicy... i wszyscy których magii nie można było nazwać “klasyczną”. Był już też i Urlum ponury drow i niezbyt potężny psion. Będący jednak mistrzem potęgi umysłu w Domu Shi’quos. I przywódcą najmniej licznej i najsłabszej katedry w Domu.
Zbierali się też i najbliżsi uczniowie i uczennice magów.

Wkrótce miało się zacząć przedstawienie, którego mistrzem był dość stary i szpetny drow z niechlujną fryzurą.



Lesdar’heer był mistrzem transmutacji, był potężnym magiem. Zapewne bez problemu mógł poprawić rzucające się w oczy niedostatki urody. Z jakiegoś jednak powodu nie czynił tego. Był też niechlujny i chaotyczny. I zapewne byłby łatwym celem do obalenia.
Był jednak geniuszem i wielkim talentem magicznym. I to wyraźnie wystarczało by utrzymać się w elicie magów i wpływać na politykę domu.
Wystarczało mu to też osiągać spektakularne interesy. Takie jak stworzony przez niego.


Pajęczynowy golem. Wysoki konstrukt poruszał się całkiem zwinnie jak na golema, prezentując swoje kły i pazury zgromadzonym gościom. A Lesdar’heer opowiadał co taka broń potrafi.
Akormyr słuchał jedynie jednym uchem. Stworzenie golema świadczyło o tym, że Lesdar’heer ma wtyczki wśród uczniów i pomocników Quevauna, bo jak inaczej wytłumaczyć że stworzył golema właśnie?
Przecież to była ukryta oblega i niemalże rzucona rękawica. Lesdar’heer pokazał że potrafi stworzyć nowy typ konstrukta szybciej niż Quevaun.

Niemniej sam Akormyr... tym się akurat nie przejmował. To z innych powodów jego oblicze było pochmurne. Ostatnio bowiem uczniowi mistrza nekromancji nie wiodło się najlepiej.
Największą porażką okazała się pułapka na zabójców. Udana co prawda... W końcu dzięki swym znajomościom, mógł sobie pozwolić na wsparcie specjalisty.
I rzeczywiście, został napadnięty... przez bandę awanturników. Byli dobrzy jak na swój fach, zdołali nawet zranić Akormyra, choć jego życie nie zostało zagrożone.
Dobrze zaplanowali atak i ucieczkę... Prawie im się udało, jednak zabrakło tej ostatniej kropki nad i.
Za to nie dali się wziąć żywcem, zapewne wiedząc jaki ich los czeka. Co prawda to nie był problem dla ucznia mistrza nekromancji, wyrwać informacje zmarłym ale... Ale niestety doszedł do ślepego zaułka. Niedoszli zamachowcy nie byli heretykami kultu Kiaransalee. Byli najemnikami wynajętymi przez kogoś, kto skrzętnie ukrył swą tożsamość.
Tak więc Akormyr nadal nie wiedział, kto dokładnie chce jego śmierci. A wielu by przecież chciało, prawda?
Pokaz się już kończył, pozostało więc działać, tym bardziej że wydawało mu się iż Glyss’aia mistrzyni iluzji przygląda mu się z jakiegoś powodu.

Lesen Vae


Lesen powinien się cieszyć, wszystko poszło zgodnie z planem. Nikt nie szykował napaści na Sereskę. Nie było ni momentu, w którym bezpieczeństwo Matki Opiekunki byłoby zagrożone.
Nie było też ni chwili w której jego wkroczenie mogło by uratować sytuację. Nic nie stracił, nic nie zyskał.
Wypełnił swój obowiązek i nic więcej.
Zauważył jednakże wiele kręcących się w pobliżu siedziby Domu Tormtor podejrzanych osobników. Rozglądali się bacznie udając najemników, byli dobrze uzbrojeni i czujni. I tylko przelotnie zainteresowani Sereską, byli tacy jak Lesen. Byli strażnikami innych Matek Opiekunek lub wpływowych drowek, które zostały zaproszone na to “przyjęcie”.
Zbyt wiele przygotowań jak na zwykłe przyjęcie. Zbyt wiele dyskrecji jak na ważne spotkanie na szczycie, chyba że... nie każda Matka Opiekunka się na nim pojawiła.

W samym domu Vae nieco później też panowało niezłe poruszenie. Dom bowiem odwiedziła bowiem dobrze znana w drowka imieniem Xull'rae pełniąca w Erelhei-Cinlu rolę arbiter elegantiae, a w Domu Despana rolę Ust samej Matrony. Było to ironią losu zapewne, że ta niezbyt obdarzona łaską drowia kapłanka o zbyt ostrych rysach twarzy być idealnie piękną wyznaczała nowe trendy w modzie drowów. Gdy na arenie odbywały się igrzyska każda szanująca się drowka musiała przynajmniej raz spojrzeć w kierunku jej loży, by przekonać się co się nosi w tym sezonie. Lub na jaki kolor farbuje się włosy.
Matka opiekunka przyjęła ją na zamkniętej audiencji, w towarzystwie naczelnego maga domu, mistrzyni łowców niewolników oraz opiekunki świątyni. Co się na nim działo, było tematem spekulacji, ale jedno było pewne... Oba Domy planują coś wielkiego.

Póki co jednak... Lesen miał własne plany. A te obejmowały spotkanie z Gelzą. Drow miał już swoje lata, ale jego doświadczenie było nieocenione, choć brak ambicji sprawiał, że nie miał żadnego znaczącego potomstwa. Bowiem żadna licząca się drowka nie chciała go na partnera.


Gelza jednak nigdy się takimi sprawami nie przejmował. I wydawał się być zadowolonym z tego, że nikt się go nie czepia. Do teraz...
Od wejścia było widać, że Gelza nie jest entuzjastycznie nastawiony do tego spotkania. Starał się co prawda tego nie okazywać, ale był czujny i spięty. Pewnie nie wiedział czemu został wezwany i nosem czuł kłopoty. Nieco rozchmurzył się gdy Lesen zaczął go pytać, odpowiadał chętnie i... nie starał się być wścibski. Widać nie wchodzenie innym w drogę weszło mu w nawyk.
- Jak daleko zapuszczamy nasze Patrole? Jak daleko robi to dom Tormtor?
Gdy padło to pytanie potarł kark zastanawiając się. -Tormtor oficjalnie patroluje jedynie okolice dookoła miasta rzadko zapuszczając się gdzieś dalej. Ale głową za to nie ręczę. Możliwe, że niektóre oddziały czasem wyruszają z inną niż oficjalna misja. My... trzymamy się starych szlaków łowieckich jako podstawy i stamtąd zapuszczamy się mniej zbadane obszary. Nie złapiesz zwierzyny na przetrzebionym terenie.
- Jak dokładne są nasze mapy? Czy istnieją obszary niezbadane, lub takie które znajdą się pod kontrolą innych ras i nie mamy do nich wstępu?

To pytanie wywołało ironiczny uśmiech.- Pewnie że tak, jest sporo obszarów niezbadanych i niebezpiecznych. Mamy dokładne mapy szlaków łowieckich, ale poza nimi są tylko szkice niedokładne. I tam kryje się zwierzyna. Co do obszarów zakazanych najbliższej okolicy okolicy...jedynie kopalnie duergarów są dla nas zamknięte. Obszar ich jest pod pieczą Icehammer i my nie drażnimy szarych krasnali. Zapuszczanie się daleko w głąb Gniazda jest samobójstwem. Tak samo jak uderzenie zwykłym patrolem łowieckim na terenach driderów... ostatnio coraz trudniejsze. No i...unikać trzeba obszarów w dole rzeki, kuo-toa twierdzą że tam żyją skumy z co najmniej jednym abolethem. Albo nawet parą.
- Czy istnieje jakaś formalna lub nieformalna współpraca z innymi rasami? Duergarami? Svirfneblinami?-Na to pytanie padła oczywista odpowiedź.- Szare krasnoludy to nasi najlepsi klienci, solidni i płacą sztabkami najlepszych kruszców, albo mistrzowskimi pancerzami i orężami. Teraz to pewnie i Thay jeszcze trzeba doliczyć. Ale poza tym duergarzy i Vae zawsze... ale to pewnie wiesz. Tyle, że...
Tu ściszył głos.- Z duergarami ostatnio są jakieś... problemy. Przestali być zainteresowani ścisłą współpracą, przynajmniej niektóre z klanów. Coś się u nich dzieje. Natomiast gnomy, jeśli współpracują to czasem z Thay... dobrze się kryją, pokurcze. Nigdy nie udało się nawet w przybliżeniu namierzyć ich siedziby.
-Jak wyglądają relacje z bardziej bestialskimi rasami? Kua-To? Driderami? Czy po prostu nie wchodzą sobie w drogę, czy często muszą z nimi walczyć? Jak pomocna byłaby ich kooperacja gdyby udało się ją zorganizować?-

To pytanie wywołało śmiech Gelzy.- Współpracować z abominacjami? Dobry żart. Przecież to niezły towar do złapania i sprzedania czerwonym czarownikom. Z driderami nie da się współpracować, są zbyt samolubne egocentryczne i … byłem świadkiem istnienia stadka tych stworów. Ale tylko jednego, większość trzyma się pojedynczo. Z driderami nie warto współpracować, lepiej na nich się zarabia. Z kuo-toa... hmm.. nie łowimy zbyt wielu niewolników w pobliżu rzek. Z kuo-toa nie warto.
I mimo delikatnych przyjaznych sugestii Lesena, Gelza nie podzielił się żadnymi planami mogącymi usprawnić bezpieczeństwo wypraw Domu Vae. Może żadnych nie miał, może... nie chciał narażać skóry w razie, gdyby jego pomysł obrócił się przeciwko wyprawom Vae. Kto wie...

Lesen miał wkrótce własne problemy na głowie, gdy półdrowka Nolen przybyła do niego z ważnym pismem. Oficjalnym listem Opiekunki Świątyni, która zdecydowała się na usunięcie podległych mu strażników i załatwienie świątyni własnej ochrony. Był to poważny cios zadany Lesenowi przez Lanni, Opiekunka świątyni nie tylko podważała jego kompetencje w ten sposób, ale także sprawiała iż tracił wszystkie ucha wśród kapłanek Lolth.

Shi'natar Aleval


Zapach odczynników, płomienie pochodni, stare receptury, nowe doświadczenia.


Gdyby Shi’natar był pająkiem, to tu właśnie byłoby leże. Naczelny archiwista domu w pełni korzystał z faktu, że nikt nie uważał go za zbyt ważnego. Miał swoje miejsce do pracy, miał miejsce na swe hobby. A i nikt nie planował go zgładzić, by przejąć jego pozycję. W opinii wielu, archiwum przyciągało nieudaczników, którzy cenili własną skórę bardziej od ambicji.
Pracując nad nowym projektem drow posuwał się powoli naprzód. Wyeliminował ze swych planów wszelkie śluzowate narośle z rodzaju Acrasis. Wyciągi z nich nie dawały odpowiednich dla jego potrzeb efektów. W dodatku przy destylacji wydzielały straszny smród.
Wietrzenie komnaty zajęło parę godzin.
Badania trwały tak długo, że Shi’natar nawet nie zauważył jak wiele czasu minęło. Dopiero jeden ze sług poinformował go, iż czas zanieść dokumenty zarządcy, by ten... zaniósł je Ukrytemu.

Gabinet zarządcy domu, był urządzony wystawnie i bogato. Jeden z zysków wynikających z tej roboty polegał właśnie na dostępie do luksusów, do których drow o takiej pozycji zwykle nie miał dostępu.
Gealdron miał dość śmieszny gust. Dużo miękkich poduszek, różowe i pastelowe obicia ścian i... chłopców. Tak przynajmniej twierdzili szydercy. Faktem było, że Gealdrona od lat nie przyłapano nigdy z żadnym mężczyzną i kobietą. Dlatego też przezwisko “Eunuch” do niego pasowało.
Obecnie Gealdron wydawał się być roztrzęsiony, siedząc wśród poduszek i nerwowo nalewając sobie wina. Na widok wchodzącego archiwisty szepnął z wyraźnym przerażeniem.- Słyszałeś? Septaril, Uzress oraz Jaerhlai znikli.
Znikli... Jeśli członek domu Aleval znikał, to świadczyło o tym, że Matka Opiekunka lub Ukryty uznali, że należy się ich pozbyć. Wtedy Mistrz Zabójców wysyłał odpowiednich ludzi i... owe drowy ginęły, ich ciała znikały. A pokoje zostawały w mig opróżniane. Znikały i nikt nie pytał dlaczego. Było to niebezpieczne, pytać.
Shi’natar zachował kamienne oblicze, mimo że imię Jaerhlai brzmiało znajomo. A Gealdron wydawał się tymi zniknięciami poruszony z jakiegoś powodu.

Morn Venenosa


Drow siedział w swoim pokoju na górze. Miał przed sobą pergamin z listą nazwisk. I powoli je skreślał jedno po drugim. To były zbędne już pionki. Albo zginęli, albo zostali namierzeni i zapewne w końcu zginą.
Musiał się z tym liczyć, gdy zaczynał swój plan. Na szczęście nie były to osoby warte jego uwagi. Pionki które mógł poświęcić. Kilku zginie, ale ...ostatecznie wykonają swoje zadanie.
Gorzej było z Xyskosem, który okazał się... bezużytecznym najemnikiem niezwiązanym trwale z żadną bandą. Bard miał rację, Xyskos był bezużytecznym drowem, bez jakichkolwiek znajomości wartych uwagi. Ot, tyle że wynajmował się thayskim kupcom. Tym którzy handlowali zbożem i przyprawami z powierzchni.
Nie liczył się w ogóle.
Ciekawostką dla Morna był zabity oddział najemników. Była to zagadka, która aż prosiła się o rozwiązanie.
Czemu zginęli, gdzie byli, i z czyich rąk zginęli?
Zagadka którą niełatwo było rozwiązać. Nikt nie prowadził zapisów misji najemników, na terenie miasta nie powstała nigdy gildia... a sami najemnicy nie byli wszak gryzipiórkami. Jedyne poszlaki można było znaleźć w rejestrach domów i to nie wiadomo których. Armia, wywiad, magowie, kapłanki... każda z tych grup prowadziła własne zapiski. Niektórzy nie prowadzili ich wcale. Wszelka nadzieja była w plotkarskich ciągotkach najemników i ich przechwałkach, tyle że...
Na takie efekty należało poczekać. Zbieranie informacji i składanie ich w całość to żmudna i niewdzięczna robota.
I niebezpieczna. Ktoś mógł to zauważyć zainteresowanie zabitymi najemnikami. Nie... raczej na pewno zauważy. Ktoś może uznać, że należy coś zrobić z interesującą się osobą. I poleje się wtedy krew.
Może więc lepiej wynająć kogoś... Na przykład kogoś z “Pajęczej Sieci”.
A może, a może, a może...
Morn z wściekłością walnął pięścią w stół. Od tego rozmyślania rozbolała go głowa.
Tymczasem do pokoju wkroczył Rhilld’eran, ochroniarz Morna. I rzekł.- Jest chryja, jakieś szare krasnoludy weszły do sklepu i się awanturują. Chcą rozmawiać z właścicielem i mówią, że Gramdor ich przysłał.
Ktoś mógł zauważyć wzrost zainteresowania zabitymi najemnikami... No właśnie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-02-2013 o 13:27.
abishai jest offline  
Stary 17-02-2013, 14:06   #8
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Raban wywołany grubymi i nieprzyjemnymi głosami Szaraków, zirytował Morna, gdy ten zajmował się właśnie kreśleniem planów na przyszłość. Zszedł na dół zamaszystym krokiem i stanął twarzą w twarz (choć należy przyznać, że było to pewne niedopowiedzenie, gdyż Morn był o dobrą głowę wyższy od krępego pokurcza.) z groźnie wyglądającym Krasonludem, w którym rozpoznał dowódcę najemników jednej z większych okolicznych grup.
Venenosa, jak większość drowów, nie pałał miłością do przedstawicieli duergarskiej rasy, jednak w przeciwieństwie do większości jego pobratymców jego uczucia ograniczały się jedynie do pogardliwej obojętności.

- Co to za hałasy? - Przyjął wygląd zirytowanego handlarza, któremu ktoś przeszkadzał w prowadzeniu ksiąg. - Kim jesteście i czego chcecie w porządnym sklepie Szaraki? - Zapytał, rozglądając się po przybyłych, udając, że nie ma pojęcia kim są. W myślach jednak zastanawiał się, jakim cudem ktoś taki jak Gramdor, mógł trafić tu tak łatwo...

-Gramdor chce pogadać... o wspólnych sprawach z Godeep, teraz.- Mruknął jeden z dwójki uzbrojonych po zęby dueargarów. Trzymali oni jednak dłonie z dala od toporów, co było dobrym znakiem. Gdyby chcieli zabić od razu, dłonie mieli by tuż przy trzonkach toporków do rzucania, które szare krasnoludy ciskały z zabójczą precyzją.

- Jeśli Gramdor, kimkolwiek jest, chce “rozmawiać” - Morn podkreślił słowo. - Powinien sam się pofatygować. - Warknął jak zrobiłby to każdy drow straszony przez Szaraka. - Gdzie go znajdę? - Zapytał jednak. - Krasnoludy rozbudziły jego ciekawość.

-Gramdor załatwia interesy z przedstawicielem Domu Szlacheckiego ważniejszym niż byle handlarzyna Godeep. Nie ma czasu na odwiedziny sklepów. Ale jak skończy chce pogadać, więc choć z nami.- burknął jeden szaroskórych brodaczy.

Kupiec westchnął głośno. - Niech będzie. Dajcie mi chwilę, muszę się przygotować. - To powiedziawszy odwrócił się by zabrać kilka przydatnych drobiazgów z pokoju na górze. Po chwili, ubrany w płaszcz podróżny zszedł na dół w towarzystwie swojego ochroniarza. Zdawał sobie sprawę, że w przypadku kłopotów na nic mu się zda jeden wojownik, jednak musiał dbać o pozory. - Prowadźcie. - Burknął jedynie.

Krasnoludy kiwnęły głowami i ruszyły wraz z Mornem robiąc za przewodników i obstawę zarazem. Bacznie wyglądały zagrożeń, podążając do getta kontrolowanego przez Aleval. To wystarczyło by drowy schodziły im z drowi. Mroczne elfy mogły być uczone dumy przez kapłanki Lolth, ale topory rozwścieczonych krasnoludów równie szybko uczyły nie zaczepiać duergarów nie mając za sobą siły. Morn przyglądał się od czasu do czasu pojawiającym się na ścianach malunkom antythayskiej opozycji, która ostatnio dawała o sobie znać. I znikomej reakcji plebsu na nią. Pewnie jak większość ekstremistów nie biorących pod uwagę realnej sytuacji, opozycja była po prostu ignorowana przez większość. W końcu doszli do dzielnicy krasnoludów, tu takich malunków nie było. Duergary znały znaczenie słów dyscyplina i porządek oraz znój... nie znały słowa zabawa.
Morn został wprowadzony do komnaty w której było dwóch szarych krasnoludów.

Obaj rudobrodzi i łysi. Moda która pojawiała się wśród drowów przeniosła się też i na szare krasnoludy żyjące w ich mieście. Także fakt, że dzięki Thay barwniki do włosów potaniały i były łatwiej dostępne. Morn nie znał żadnego z nich z widzenia. Ale łatwo się było domyślić, że krasnolud przy biurku był Gramdorem przywódcą największej bandy duergarskich najemników w mieście. I dość wpływowym osobnikiem w społeczności szarych krasnoludów.

-Ach...Pan Morn. Miło poznać pana osobiście.- rzekł krasnolud i wskazawszy na stojącego obok szarego krasnoluda.- Grimmar, mój przyboczny. Mam nadzieję że wycieczka tutaj nie dała się panu we znaki?

- Pan Gramdor jak mniemam. - Morn skłonił się lekko. - Dziękuje za troskę. - Powiedział z przekąsem. - Jakież to interesy z Godeep skłoniły pana do takiego pośpiechu? - Wymieniwszy krótkie uprzejmości przeszedł od razu do rzeczy. Krasnoludy to lubiły.

-A jakie interesy można mieć ze sprzedawcą magii?- zaśmiał się Gramdor.- Mam dla ciebie dobry interes kupcze. Opłacalny dla nas obu.
- Zamieniam się w słuch. - odpowiedział kupiec. - Cholera, oby to nie była kolejna nudna transakcja. - Pomyślał Venenosa. Szanse na to były małe, jednak Gramdor interesował go z innych powodów.

-Nie mamy dostępu do oręża i magii mego ludu. Żaden kupiec tu się nie zapuszcza. Dla Icehammer jesteśmy, gorsi niż wy. A ja i mój oddziałek potrzebują nowych zbroi i lepszego oręża. Więc będziesz nieformalnym pośrednikiem przy tym zakupie... co ty na to? - mruknął Gramdor spoglądając na Morna z zaciekawieniem.- Opłaci ci się ten układ kupcze.

Wyglądało na to, że ich spotkanie było jedynie czystym przypadkiem, mimo to, kupiec z Godeep postanowił nawiązać do tematu, który go interesował.
- Widzę, że od śmierci Silvartha przybyło wam zleceń... - Uśmiechnał się lekko, uważnie przypatrując się twarzy Krasnoluda. - O jakiej ilości zamówień mówimy i jaki procent przypadnie w moim udziale? - Zapytał.

-Nie będę płakał za Silvarthem... Nawet jak na czarn... jak na drowa.- Gramdor uniknął popularnej wśród krasnoludów obelgi “czarniak” dotyczącej drowów.- … był z niego gnój. I dobrze, że go zabili. Ale nie myśl sobie, że taki tam śmieć jak on stanowił zagrożenie i konkurencję dla mnie. My jesteśmy solidni. Potarł brodę dodając. - Zapłacimy o 10 procent więcej, niż ty zapłacisz kupcom za towar. A mówimy tu o piętnastu pancerzach na początek i docelowo kolejnych trzydziestu, jak trochę zarobimy na zleceniach. I dowolnej ilości solidnego krasnoludzkiego oręża. Mam dość tych waszych fircykowatych i fikuśnych brzeszczocików. Acz nie kupuj na początek zbyt wiele.

Morn pokiwał głową w zamyśleniu. Zlecenie jak zlecenie, nie było może warte jego uwagi, jednak musiał wykazać się jakimikolwiek sukcesami kiedy przyjdzie składać raport matce opiekunce, dlatego przyjąłby podobną ofertę nawet jeśli chodziłoby o kogoś innego. Jednak kontakt z Szarakami mógł się jeszcze przydać. Pieniądze nie były tu istotne, tak czy inaczej nie trafią do jego kieszeni.
- 15 procent. - Rzucił twardo. - I mogę zająć się tym choćby dziś.

- 15 procent i upust o 3 procent przy pierwszej transakcji.- odparł gniewnie Gramdor, choć niezbyt przekonująco. Ot, część gry kupieckiej.

- 15 procent i upust o 5 procent przy pierwszej transakcji. - Powiedział Morn, czym wywołał błysk podejrzliwości w oczach Gramdora. - Ale...zaspokoisz moją ciekawość, w miarę swoich możliwości. - Uśmiechnął się. - Nazwij to niezdrowym zainteresowaniem, ale ciekawią mnie okoliczności śmierci Czarnego i jego ludzi. Kto jak kto, ale ty z pewnością wiesz o nim najwięcej. W końcu...dobrze jest znać swojego głównego konkurenta prawda? - Zapytał wciąż się uśmiechając. - Poza tym. Jeśli ktoś wycina całe grupy najemników, pewnie dobrze byłoby wiedzieć kim jest, aby przypadkiem nie przyjąć od niego zlecenia hę? - Dodał.

-To ryzykowny interes... Zawsze był. Trzeba wiedzieć kogo się trzymać.- odparł duergar i wzruszył ramionami.- Nie wiem kto go załatwił. Może Vae? Może im coś skiepścił, a może ktoś kto ich bardzo nie lubił. Jak cię tak to ciekawi, to może sprawdź w czyją dupę Silvarth pakował swój mieczyk.

- Zbyt wiele pytań przyciąga niepotrzebne spojrzenia. - Odparł ze wzruszeniem ramion. - Jeśli ty nie masz pojęcia czym ostatnio zajmował się Silvarth i komu mógł zaszkodzić, pewnie nikt, poza zainteresowanym, nie będzie tego wiedział. - Westchnął teatralnie. - No trudno. Niech będzie w takim razie 15 procent i 2 procent upustu przy pierwszej transakcji, jako, że moja ciekawość nie została zaspokojona.

-Zgoda. - rzekł w odpowiedzi duergar wyciągając prawicę ku rozmówcy.

- A więc zgoda. - Potwierdził Venenosa odwzajemniając uścisk na krasnoludzką modłę. - Wyślę posłańca jak tylko zamówienie będzie gotowe.

Morn wyszedł ze spotkania z miną świadczącą o niezadowoleniu. Informacje o zabitych najemnikach nie były może bardzo istotne, ale mogły prowadzić do czegoś bardziej wartościowego, gdyby przez przypadek trafił na większy spisek, matka opiekunka Godeep byłaby zadowolona z jego poczynań. Po cichu liczył na to, że Gramdor sam będący poważanym najemnikiem będzie wiedział coś więcej na temat tragicznej śmierci Silvartha, niestety okazał się ślepym zaułkiem. Bliższa znajomość z kimś takim mogła być jednak opłacalna w przyszłości. Po powrocie do swojej kwatery Morn od razu przystąpił do działania. Wysłał swoich kilku swoich pomocników do Icehammer aby znaleźli najlepsze, a przy tym najtańsze oferty od krasonludzkich rzemieślników, zanim uda się tam osobiście by negocjować ceny. W handlu zadziwiająco dobrze działała metoda niewielkich upominków, dlatego nie zapomniał o tym by na każdym pancerzu widniał wygrawerowany symbol kompanii Gramdora, a jeden na dziesięć pancerzy był wykonany mistrzowsko - dla oficerów. Broń, mimo, że niezbyt wyszukana jak na drowie standardy, miała zachwycać prostotą i niezwykłą ostrością. Do zamówienia dorzuci jeszcze butelkę sprowadzanego z powierzchni krasnoludzkiego spirytusu najlepszej jakości. Taki zabieg niewiele go kosztował, a dawał nadzieje na wyłączność z zadowolonym klientem.
Zanim jednak zamówienie będzie gotowe do odbioru musi upłynąć trochę czasu. Morn odetchnął głęboko wracając myślami do bardziej naglących spraw. W przesiąkniętej mrokiem atmosferze Erelhei-Cinlu dawało wyczuć się coś więcej niż zwyczajowy zapach kłamstw i codziennych intryg. Coś się zbliżało, a on nie wiedział co i to wprowadzało go w frustrację. Skreślił kilka listów skierowanych do niejakiego "Pająka", przywódcy nieformalnej siatki szpiegów i zabójców, od pewnego czasu działającej w mieście. Miał nadzieje, że dzięki nim zapewni sobie odpowiedzi na kilka nurtujących go kwestii.
 
Fenris jest offline  
Stary 20-02-2013, 16:15   #9
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Grumbakh! – Han'kah zwróciła się do półorka. - Oglądnij to grimlockie ścierwo. Wybierz najmniej rannego i postaw dla mnie na nogi.
- Tak jest.
Sama pułkownik z kapitanem u swego boku przechadzała się między trupami aby przeanalizować obrażenia, wysokość zadanych ciosów i wszelkie ślady, które mogłyby sugerować kto walczył z kim.
- Albo tamci pozabierali swoich rannych... - zaczął Tarmyr 'rar.
- Albo nie było żadnych „tamtych” - dokończyła za nim Han'kah. W sprawach bitwy zaskakująco dobrze się z Kurwimsynem rozumieli. Bez słów niemal. Tamten tylko skinął i pochylił się nad rozłupanym od środka łbem jednego z grimlocków.

- Wybierz kilkuosobowe patrole i poślij w czterech przeciwnych kierunkach. Będą maszerować pół dzwonu i trzymać gały szeroko otwarte. A później wracają w chędożonych podskokach. Trupy są jeszcze cieplutkie. Jeśli ktoś poza grimlokami brał udział w tej jatce chcę wiedzieć w jakim kierunku odszedł i czy jest daleko.
- Zajmę się tym. A co z thayskimi najemnikami?
- Wyrżnąć – rzekła pułkownik. - Padlinożercy zeżrą ich do kości. Zwłoki odrzeć do naga. Ich broń i sprzęt wrzucić w jaką przepaść albo do rzeki. Mają wyparować.
Pułkownik stała blisko aby oglądnąć przedstawienie. Kurwisyn w asyście swoich ulubionych siepaczy zabrali się do rzezi. Kilkoro thayskich najemników stawało dzielnie, walcząc z niemal godna podziwu determinacją. Ich wola życia na tyle ujęła panią pułkownik, że przerwała egzekucję ich przywódcy.
Był rosłym mężczyzną o topornych rysach, które jednak przypadły pułkownik do gustu. Miał w sobie coś z dzikiego zwierzęcia. Brudny, wściekły, gotowy kąsać dłoń, która pojawi się w zasięgu zębów.

- Stój – drowka zbliżyła się do szamoczącego się przy ziemi najemnika trzymanego w żelaznym uścisku orczych łap. Tarmyr 'rar zamarł powstrzymując ostrze opadające na ludzki kark. - Wezmę go sobie. Zakuć i przytroczyć do mojego skorpiona. Okaże się czy u bram Elerhei-Cinlu będzie na sznurze stojący na nogach wojownik czy ciągnięty po kamieniu ochłap mięsa.

* * *

Magia nie była jej mocną stroną ale potrafiła utkać proste użytkowe zaklęcia. Tak jak skorzystanie z daru języków i dogadanie z ledwo dychającym ślepcem.
- Walczyliście między sobą? Czy ilithidzi starli się tutaj z ilithidami?
- Brat przeciw Bratu, Pan przeciw Panu – wycharczał. - Odmienieni, inni, naznaczeni.- odpowiedź grimlocka nie była zbyt dokładna, ale dostarczyła pewnych informacji.
- Jak odmienieni? Opisz - Han’kah starała się mówić prosto i nie udziwniać.
- Inny zapach... Nienaturalny. - trudno było się spodziewać po stworze który opierał swe postrzeganie świata na zmysłach innych niż wzrok innego opisu. Bardziej jednak dziwny był brak oporu grimlocka podczas przesłuchania. Sługi Ilithidów powinny być bardziej oporne, przy zdradzaniu tajemnic swych. - Wszyscy zginiemy... lub zostaniemy pochłonięci przez mrok spoza...
- Spoza? Jaki mrok spoza?
- Spoza ... mrok spoza domu...- odparł potwór cicho.Najwidoczniej pytanie lub odpowiedź przerastały jego możliwości pojmowania świata.
To tylr.
- Zabić? - zapytał Grumbakh wnioskując, że już po przesluchaniu.
- Nie. Wziąć na powróz. Ciagniemy go do Erelhei-Cinlu.

Jak spod ziemi wyrósł też Tarmyr 'rar zdając raport.
- Pani, trzy oddziały zawiadowców wróciły. Jeden nie.
Han'kah westchnęła.
- Wybierz sierżanta. Niech weźmie oddział i podąży za felernym patrolem. Cokolwiek znajdą, żywych czy trupy, mają ich przywlec do mnie.

* * *

Felerny patrol odnaleziono i podług instrukcji pułkownik przyprowadzono do tymczasowo rozbitego obozu. Pięć sztuk orków obłąkanych, zaślinionych i snujących się bez pomyślunku jak dzieci, drących się w wyrazie przerażenia, snujących swoje własne koszmary na jawie.
- Co z nimi? Jeden wykuł sobie oczy własnym nożem.
- Na powróz, zakneblować. Ciągniemy za sobą. I Tarmyr 'rar... Podeślij do mnie sierżanta, który ich znalazł.

Półork potwierdził tylko przypuszczenia pułkownik.
- Nie... Nie było innych śladów pani – odparł niewolnik. - Ale to co ich zaatakowało... najpewniej unosiło się w powietrzu.

* * *

Dobrze było dotrzeć do bram miasta. Han'kah mocniej ściągnęła cugle skorpiona, który przez większą część drogi łakomił się na dreptającego za nim Thayczyka. Mężczyzna o dziwo, choć brudny, ranny i słaniający się z nóg, nadal trzymał pion. Z jego twarzy pokrytej do połowy bujną ciemną szczeciną łypała para wściekłych ślepi. Coś w tej postawie nakazywało pułkownik podświadomy szacunek. Może dlatego, na przekór sobie, kopnęła go w twarz.

- Tarmyr 'rar! Jeńców wtrącić do celi. Napoić i żreć dać żeby nie zdechli. Aaaaa. Człowieka dodatkowo kazać umyć i odziać. Skuć go w moich prywatnych pokojach, postawić strażników przy drzwiach. Jak ucieknie posypią się łby.

Zdążyła opłukać się w zimnej wodze i udała do domu Tormtor.
W pierwszych krokach pułkownik wystąpiła o przeczesanie umysłów jeńców. Jednego grimloka i oddziału orków. Przedłożyła oficjalny glejt, choć niecierpiała tworzyć pism, do naczelnego maga domu Tormtor z żądaniem o jak najszybsze rozpatrzenie i naciskiem że sama matrona czeka na ów wieści.
Na jej szczęście naczelny mag, akurat był w swoim gabinecie, o czym świadczyły chichoty dochodzące zza drzwi. Drowka nie musiała długo czekać, by zostać wpuszczona do środka przez jego służebnicę i obecną kochankę z rasy ludzi. Całkiem ładną choć nieco pucułowatą jak na standardy drowów. Ale Nihrizz nie bez powodu był zwany “psem na baby”. Zresztą komnata naczelnego maga Domu Tormtor odzwierciedlała jego charakter.

Nihrizz był hedonistą, wielbicielem piękna i... bardem. Poniekąd, naczelny mag Domu oprócz talentu w sztuce zaklinania był też uczniem martwej obecnie bardki. Tak więc ściany pokoju obwieszone były gustownymi nagimi aktami kobiecymi, oraz instumentami muzycznymi oraz oprawionymi partyturami. Gustowne meble i tkaniny, futra zwierząt z powierzchni na podłodze i zero... mebli oprawionych w skóry humanoidów. Ot taki drobiazg.
- Witam - Han’kah wyprostowana po żołniersku nieznacznie skinęła głową. - Mam kilka łbów - grimloka i orków, dość wypaczonych przez jakiś mentalny wpływ. Matrona czeka na mój raport dlatego byłabym rada załatwić to z marszu.

- I chcesz... moja droga...- mag usiadł przy biurku szczelnie opatulony płaszczem. Han’kah była niemal pewna, że to obecnie jedyny strój maga. - Moja droga... moja droga... możesz podać mi swe imię o szlachetna wojowniczko?
- Han’kah. Tormtor. Córka Moliary, ust Verdeath. Pułkownik Regimentu Czaszek. - drowka była bardzo oficjalna. Zdawała się nie dostrzegać gołych łydek wystających spod kapoty. Drażniła ją jego poufałość. Nie była mu „droga” i nieszczególnie zamierzała. Puściła jegnak to mimo uszu bo nie widziała powodu aby z tak błahego powodu psuć z nim stosunki. Był samcem, owszem, jakkolwie niezwykle wpływowym. Han'kah nie pojmowała zbyt dobrze meandrów magii, musiała się więc w tej materii zawsze posiłkować innymi ludźmi. A mag domu Tormtor wydawał się osobą, której jeszcze nie raz powinna potrzebować.

-Cóż, szlachetna Han’kah córko … tej słodkiej Moliary.- mruknął Nihrizz pocierając podbródek i oceniając urodę drowki spojrzeniem swych fioletowych źrenic. Naczelny mag nie zamierzał najwyraźniej trzymać się oficjalnego tonu rozmowy.- Mówimy o grzebaniu w mózgu, więc tortury nie wchodzą w grę. Ile moi uczniowie mają czasu na spełnienie twej zachcianki szlachetna pułkownik?

- To nie moja zachcianka - drowka podniosła na maga baczne spojrzenie. - To rozkazy. Informacje mogą być kluczowe dla matrony. Narzuć sobie tempo podług własnego rachunku. W razie niezadowolenia Matki Opiekunki sceduję jednak na ciebie jej gniew - uśmiechnęła się niby z naciąganego żartu. - Wiedz jednak, że czeka na mój raport. To ważne.
- Jak zwykle, jak zwykle... zwalać na nas najcięższą robotę i jeszcze narzekać na jej wykonanie.- westchnął teatralnie Nihirzz jak to bard. Potarł dłonią czoło.- Zrobimy co w naszej mocy moja droga... ale co najmniej dziesięć godzin to zajmie. Otwieranie umysłów to nie kwestia ciśnięcia kilku kul ognistych. To wymaga finezji, o śliczna Han’kah.

- Doskonale - wstała z miejsca puszczając komentarze jakby go nie było. - Wobec tego za dziesięć godzin się zgłoszę. Postaram się odłożyć natenczas raport wobec Matki Opiekunki - skinęła nienacznie.

-Oczywiście, oczywiście. To gdzie się spotkamy, żeby omówić... ten raport? - spytał zaklinacz uśmiechając się podstępnie i lubieżnie zarazem.
- W koszarach? - wypaliła drowka bez oporów. - Znajdziesz mnie panie w mojej siedzibie. Jesteś ponoć koneserem piękna. Ja mam cudną doprawdy kolekcję w moim oficerskim lokum.
- A więc jesteśmy umówieni. - odparł bez namysłu Naczelny Mag Domu.

* * *

Po drodze wysłała wiadomość przeznaczoną dla Akormyra Shi'quos.
"Radam, żeś żyw. Będę czekać dziś w "Czerwonej kurtynie". Pomówimy.
H."

Po powrocie do koszarów zahaczyła jeszcze o osobę kwatermistrza a jej prywatnego mentora.
- Pytanie – zaczęła drowka zrzucając z dłoni ciężkie, nabijane cwiekami rękawice. - Lewitują jak ilithidzi, posługują się magią jak i zadają poważne rany. Potrafią zarówno przypieprzyć ognistą kulą jak i wpływać na umysły by te szare ślepe szczury, grimlocki, zaczęły walczyć między sobą.

-Możliwe że to inne miasto ilithidów. Każdy bardziej rozwinięty mag może użyć ognistej kuli, każdy mag potrafi namieszać w głowie i lewitować. Tak samo jak każdy psion. Jeśli ilithidy walczą między sobą to... bardzo dobra wieść dla drowów.

-Myślisz bardzo szablonowo kochanie - Han'kah stanęła za drowem i położyła mu dłonie na ramionach rozmasowując spięte mięśnie karku. - Słyszałam o pewnych stworach a żeś ty starszy i mądrzejszy to pewneś też słyszał czy czytał. Pojawiają się w Podmroku, i sieją zamęt między mieszkającymi w sąsiedztwie rasami. Beholdery. Wielkie łby z mnogością oczu. Lewitują jak ilithidzi, posługują się magią jak i zadają poważne rany. Coś mi świta, że niektóre są na usługach Czerwonych Czarodziejów. Myślę, że to się klei. Dlatego grimloki walczyły między sobą. Może te potwory wywołały wojnę domową wśród illithidów - prychnęła szczerze rozbawiona - Nawet śmieszne się zdaje. Pomyśl... jak by pięknnie taki łeb w mojej kwaterze na ścianie przyśrubowany wyglądał.

-Beholdery to bardzo niebezpieczne stworzenia.- potwierdził Dintrin poddając się pieszczocie dłoni kobiety.- I bardzo samolubne. Jeśli Czerwoni Czarodzieje maczają w tym palce, to co najwyżej jako sojusznicy tych bestii. Te stwory są zbyt aroganckie, by dać się zredukować do roli sług. A choć słyszałem plotki i opowieści o mieście obserwatorów, to... nie wierzę w nie. Choć pewnie Vae wiedzą więcej na ten temat.

- Jeśli to beholdery pociągają za sznurki, a Czerwoni Czarodzieje im służą, to bliskość Enklawy może wydawać się niepokojąca dla Elerhei-Cinlu i jego wewętrznej polityki. Co innego drowia zdrowa rywalizacja, co innego mieszanie tych stworów, którzy mogą osłabić wewnętrznie całą społeczność. Zewnętrzny wróg potrafi jednoczyć, tak mówią. Choć oczywiście to tyko nie poparte dowodem dyrdymały.

-Jeśli Czerwoni Czarodzieje są w to zamieszani, to uważaj komu o tym mówisz. Te łyse naziemce wyrobiły sobie już pozycję w mieście i mają poparcie zbyt wielu wpływowych osób z Matronami Domów włącznie. A ty... masz tylko przypuszczania.- ostrzegł ją Dintrin.- Uważaj z kim się dzielisz podejrzeniami uczennico.

- Każdy myślący drow ma przypuszczenia - porucznik zatopiła dłoń we włosy drowa - To ważne aby mieć wgląd w alternatywy. Mogę przedstawić je tej dziwce strateg aby zakreślić temat, to moja powinność. Tym bardziej, że naszły mnie słuchy iż do Elerhei-Cinlu kieruje się kontyngent Bane’a. Matka opiekunka powinna rozważyć opcje zamin zgodzi się na taki ruch... Gdybym miała pewność Matrona z pewnością doceniłaby taką informację...
-Możesz mieć ku temu szansę. Z tego co wiem, z raportem masz się zjawić u samej Matrony.- odparł z uśmiechem drow.- Tak ponoć słyszałem.

- Obiecujące... - mruknęła. - Niebezpieczne ale obiecujące...

* * *

-Wzywałaś pani - powiedział Akormyr rozsiadając się na miękkich poduszkach.

- Obiecałam, że się odezwę po powrocie - Han'kah siedziała w dyskretnej loży z twarzą okalaną kapturem co bbyło na nią szczytem finezji. - Odzywam się więc.

-Informacja okazała się prawdziwa. Był zamach nie dali wziąć się żywcem, co mi jednak nie przeszkadzało. Wykonawcy nic jednak nie wiedzieli. Skoro tu jesteś, znaczy się masz wartościowy trop. Jaka jest cena?-uśmiechnął się popijając wino. Akormyr zawsze wyglądał na spokojnego. Choćby w koło rozstąpiły się otchłąnie, on zawsze był taki sam. Analityczny i zimny umysł. Może ten rodzaj prostoty kiedyś ich połączył.

- Wiesz na czym polega problem? - pani pułkownik uchyliła z kielicha i skrzywiła się kwaśno. - Lubię cię. Stosunki z twym domem są... zawiłe, fakt. Aleś zdollny. Ambitny... - zamyśliła się. - To lukratywna znajomość. Zazwyczaj...- westchnęła. - Odzywam się bo miałam po powrocie się odezwać. Takoż robię. Ale nie jest mi na rękę mówić ci to co chcesz usłyszeć- zazwyczaj wprost wyrażała intencje. - Złapałeś zamachowców?

Akormyr przez chwilę mieszał wino, delektował się jego zapachem i wyraźnie się nad czymś zastanawiał. -Przesłuchałem to jakoś szczególnie istotny fakt?

- Jeśli masz punkt zaczepienia to ja nic nie muszę dodawać, prawda?

- Czy wspominałem coś o punkcie zaczepienia? Przesłuchałem ich w dodatku pośmiertnie, jako nekromanta nie mam z tym problemu. Żywy, martwy to stany i żaden z nich nie oznacza kresu. Okazało się to jednak, pustą uliczką. Czemu przekazanie tej wiedzy jest ci nie na rękę? Potrafię być subtelny. Wtedy gdy to konieczne-dodał z przekąsem.

- Nie jestem wprawna w tych... - zamachała dłonią - podchodach. Jeśli ktoś mnie wkurwia zazwyczaj daję mu w pysk, rozumiesz Akormyrze? - Han'kah chwyciła kielich i wychyliła do dna. Od razu wskazała gestem sługę aby pośpieszył z dolewką. - Ale... jak to ująłeś? To subtelniejsza materia. Wiem to od osoby... bliskiej. Nie żebym darzyła ją nadmiernym przywiązaniem - prychnęła. - Ale... nasze relacje są skomplikowane. Jeśli dowie się, że panie wiesz, od razu mnie przypisze winę. A ja nie lubię podpadać kapłankom Lolth. Tym bardziej mnie spokrewnionym - zabębniła niecierpliwie palcami w blat stołu jak miała to w zwyczaju. Han'kah Tormtor z trudem wysiadywała dłużej w jednym miejscu a przynajmniej takie Akormyr odnosił wrażenie.

-Ciężka sprawa. Powiesz ona się dowie...-kiwnął głową na lewo- Nie powiesz będę grzebał i grzebał, mało subtelnie zapewne bo goni mnie czas. Pewnie sie dowiem a wtedy i ona...-kiwnął głową w prawo.- Więc żeby wszyscy byli szczęśliwi, możemy zainscenizować inne źródło przecieku.-rozłożył ręce w teatralnym geście -Ktoś z jej współpracowników, znaleziony martwy po sprawie wskaże inny kierunek. Ją jeśli to konieczne naturalnie też możemy... Choć tykanie pajęczyc przykuwa uwagę. Jednak w sprawach najwyższej wagi.

- Nie wydawaj się zbyt pewny siebie przyjacielu - drowka wydawała się tego dnia na wybitnie poddenerwowaną bo wychyliła kolejny kielich jednym tchem. - Mam sporą rodzinę. I jako jedyna nie jestem w niej kapłańskiego stanu - zaśmiała się wyraźnie tym faktem rozbawiona. - Dość rzekłam. Dalej knuj sam. Jeśli cię dobrze oceniłam... - natychmiast dolany trzeci kielich zniknął w gardle pułkownnik. - Uważaj na siebie. Moja rodzina to wybitne suki. Nadepnij jakiejś na odcisk a zeżrą cię żywcem - podniosła z tacy służącego dzban i łynknęła dalej prosto z niego. - Jak to mówiłeś? A... ta... Subtelność - uniosła naczynie w geście toastu, wychyliła kilka łyków, aż struga spłyneła strumieniem na brodę i wytarła się rękawem kolczugi. - Poślij po mnie znowu. Lubię z tobą gadać.

- Czekaj. Poważnie chcesz mnie zostawić z jakąś mglistą poszlaką?-podniósł brew, trochę zaskoczony -Jeśli mam być subtelny, potrzebuje tego co wiesz w tej sprawie. Całości nie więcej, nie mniej. Bo co ja wiem teraz, że trzeba ćwiartować wszystkie kapłanki z tobą spokrewnione? Bo jak jest ich kilka zapewne i jak ma się nie wydać to w grę wchodzi tylko siłowe szybkie rozwiązanie.- Gra idzie o moją głowę, przestań się droczyć. To do ciebie niepodobne. Powiedz jaka przysługa czy cena cię zadowoli i miejmy to za sobą. - również opróżnił kielich.

Han'kah odstawła kielich na tacę i zbliżyła się do drowa bardziej niż nieśpiesznie. Pochyliła się nad nim, nurkując nosem w gęstwinie włosów i szepnęła mu w ucho. - No nie wiem... Musisz mi dać gwarancję... Dać coś na siebie, żebym trzymała w rękawie. Żebym miała pewność, że ty nie zdradzisz mnie. Muszę mieć cię czym kontrować, rozumiesz moje podejście? Inaczej jaką mam pewność, że jej nie powiesz, ze jej źle życzę i całość obróci się przeciwko mnie? Ja za dużo tu ryzykuję... Albo bierz to com dała i mnie mocniej nie ciśnij - westchnęła ewidentnie zmęczona i lekko już może wstawiona. - Na dziś dość mam polityki. Czas ściąć jakiś łeb...

Podniósł głowę tak, że ich twarze i usta niemal się stykały. -Rzadko godzę się na utratę tak miłych i użytecznych kontaktów. Już teraz mam cię w garści, będę potrafił trafić do właściwej a wtedy wszystko się wyda. Choćbym miał łazić od jednej do drugiej. Jeśli tobie obojętne moje życie, twoje dla mnie również by straciło na wartości. Znamy się nie od dziś, mogłem cię wydać w przeszłości nie jedną rzeczą. Zrobiłem to? Nie bowiem cenię sobie naszą relacje, sentyment i pragmatyzm, najlepsza możliwa mieszanka. Głowy na srebrnej tacy jakimiś hakami ozdabianej ci nie dam. Jednak powiedz jak mogę się odwdzięczyć a zrobię to. Chcesz dłużnika w dodatku żywego, to również ma swoją wartość. W moim przypadku naturalnie... A czemu na ciebie nie doniosę? Mijając nasze relacje-przejechał dłonią po jej policzku- nie miałbym w tym żadnego interesu. Strata ciebie byłaby po prostu głupia. Z wielu względów jak widzisz.-patrzył jej prosto w oczy.
- Pytanie brzmi czy to odwzajemniasz - dodał na koniec.

- Wiesz czego nie lubię? - Han'kah odwróciła się na pięcie żeby spocząć na powrót na krześle na przeciwko i ostentacyjnie dość, by nie rzec, prostacko, zarzucić obute stopy na stół - szantażu. Donieść na mnie? Śmiało - pstryknęła palcami na stojącą w rogu służkę i wskazała kciukiem na swój pusty puchar. - Nie znam się na polityce, ale mam lepsza pozycję do negocjacji. Bogowie mi świadkiem, że nie chce twojej śmierci... Ale nie mając gwarancji nic ci nie dam. Chcesz donieść? Donoś. Powodzenie. Do kogo pójdziesz najperw? Mam wysoko postawioną matkę i pięć sióstr - prychnęła, wypiła do dna i skierowała się do wyjścia. Odwróciła się jeszcze dotykając swojego policzka - A co do naszych obopólnych lukratywnych relacji... Wpadnij kiedyś do mojej oficerskiej oficyji. Coś ci pokarzę.

* * *

Nihrizz szedł butnym krokiem, zupełnie nie przejmując się docinkami które mu prawiono po drodze. Wyglądał jak... bardziej bard niż mag, w czarnych dopasowanych spodniach, czerwonej koszuli z koronowymi rękawami i niosąc butelkę wina z powierzchni w jednej z dłoni. Włosy choć białe, miał lekko zabarwione na kolor różowy. A choć wyglądał dość cherlawo, dysponował sporą siłą... o czym Han’kah miała się okazję przekonać, gdy jeden z orków coś rzekł pogardliwie w swym języku na jego temat. Drowi mag to za pewne zrozumiał i szybkim prawym sierpowym znokautował orka łamiąc mu przy okazji żuchwę.
Nie należało więc z Nhihrizzem zadzierać, nawet jeśli wyglądał jak miękkie kluchy.

- Witaj o szlachetna Han’kah.- rzekł z uśmiechem prezentując przed sobą butelkę z winem.- postanowiłem przynieść prezent.
Drowka spojrzała na jego dłonie. Ani śladu otarć, ani śladu sińców...o krwi nie wspominając, a przecież strzaskał uderzeniem dłoni twardą kość.
- Grumbakh, donieś kubki! - krzykneła, nie zrzuciwszy nawet butów z małego polowego stolika. - Usiądź proszę - wskazała krzesło blisko siebie. - Ponoć żołnierze nie mają stosownego podniebienia aby docenić zacne wino. Wolimy mocniejsze trunki. Jeszcze możesz się panie wstrzymać i zabrać je z powrotem - uśmiechnęła się przekornie.

- Ja bym odprawił stąd twoich ludzi, no... chyba że lubisz patrzeć na grupowe wyrywanie języków.- wzruszył ramionami drow.- Obawiam się, że moje wieści nie są na ich uszy, nie wiem czy są na twoje nawet... szlachetna pułkownik. Ale to już zadecyduje Matka Opiekunka.
Te słowa wypowiedziane dość głośno i swobodnie, sprawiły że znajdujące się najbliżej żołnierze zamarli ze strachu.

- Pierwszorzędnie - zaśmiała się i wskazała mu wejście do swojego oficerskiego pokoju. - Zechcesz może oglądnąć mą kolekcję illithidzich łbów?

- Macki nigdy nie należały do zestawu mych fantazji, ale.. z chęcią je zobaczę. - rzekł w odpowiedzi mag ruszając w kierunku wskazanym przez dłoń drowki.
W pokoju Han’kah wskazała gośćcowi krzesło, sama zaś odebrała od niego butelkę i po otwarciu nalała do niezbyt wyszukanych kubków.
- Nie trzymaj mnie panie w niepewności. Czegoś się dowiedział?

- Po pierwsze nie żartowałem. Zatrzymaj te wieści dla siebie i Matki Opiekunki, bo inaczej... - przesunął palcem w okolicy szyi.- Wdępnęłaś pani w głębokie gówienko więc czas nauczyć pływać się na jego powierzchni.
Usiadł i wędrując spojrzenie po łbach ilithidów rzekł.- To co zmieniło mózgi twoich podwładnych papkę było płaszczowcem.
Wypowiedział zaklęcie gestykulując dłońmi i tworząc małą iluzję stwora.

- Oczywiście nie takim zwykłym płaszczowcem jakiego pewnie nie raz miałaś okazję ubić. Ten okaz był większy, potężniejszy i … dziwny. Jakaś rzadka odmiana. Może eksperyment Shi’quos który wymknął się spod kontroli, może ten legendarny płaszczowiec szlachetny o których czytałem. Nie wiem. W każdym razie coś groźnego. Postanowiłem być miły dla twych ludzi pani i.. skróciłem ich cierpienia.- uśmiechnął się do swej rozmówczyni.
- Wszystko jedno - wzruszyła ramionami i podała mu wino. Sama odczekała aż on przepłucze usta nim upiła łyk z własnego. - Ciężko będzie to złapać... Gniazdo jest zbyt rozległe. Matka Opiekunka z pewnością doceni twoją szybką pracę panie.

- Właśnie... Nie wszystko jedno. Każda możliwość implikuje inne zagrożenie, zwłaszcza jeśli przyjąć że jest ich więcej niż jeden.- zaprzeczył mag popijając wino i dodając z bezczelnym uśmieszkiem.- Jeśli będziesz miała pani ochotę je... rozważyć po rozmowie z Matroną, to myślę że znajdzie się czas i okazja na takie wspólne rozważania. A co do...- zamilkł pocierając podbródek.- ... Grimlocka. Magia nie była potrzebna. Mówił dużo i chętnie i... Poza sugestią bratobójczej walki wśród ilithidów podał też ciekawą informację na temat... hmmm... zarazy. Jakiś pasożytów atakujących jego rasę. Niestety dzikus niewiele na ten temat wiedział.

- Pasożyty... - zamyśliła się pułkownik - mówiłeś, że płaszczowiec był inny. Może również zainfekowany? Coś zmienia mieszkańców Podmroku... Matrona powinna dowiedzieć się o tym niezwłocznie. Doceniam twoje szybkie działanie - skinęła mu trzymając cały czas żołnierską postawę. - A co do rozważania zagrożeń... - spojrzała nań z przerysowanym nierozumienniem. - Po prostu powiedz mi swoje zdanie. Chyba, że... coś sugerujesz. Wtedy powiedz wprost co. Ja cenię prostotę i gadanie w oczy - przyparła go do muru pozbawiając możliwości finezji i lawirowania godnego bardów.

- Myślę, że miło i owocnie byłoby się spotkać na towarzyskim gruncie.- odparł drow bezczelnie, potwierdzając przy tym opinię o nim znaną w całym mieście. Upił nieco wina dodając już poważnym tonem. - A co do pasożytów, pewnie wkrótce zostanie wysłana grupa by parę z nich złapać. Zwłaszcza... jak się Shi’quos dowiedzą. Choć wątpię by nasza wspaniała Wielebna Matka Opiekunka była za sprowadzeniem tak oczywistego zagrożenia do miasta.

- Towarzyski grunt to bardzo szerokie pojęcie - Han’kah wymusiła na sobie dość nieszczery uśmiech i upiła kolejny łyk wina. - Jeśli będę potrzebowała twoich kolejnych opinii możliwe, że do takowego się odwołamy. Na razie jednak pozostańmy przy zupełnie zadowalających oficjalnych stosunkach. Jesteś panie uroczym drowem kiedy nie stawiasz ultimatów - wzniosła kieliszek zapatrując się na jeden z mackowatych łbów wiszących nad stołem.
- I jak ci się podoba? Świeższe wyglądają okazalej ale śmierć i strach żądzą się swoimi prawami... Pod ich wpływem członki się... kurczą.

- W zasadzie kurczą się bo wysychają. Ich ciało pokrywa śluz, tak ja i kuo-toa.- sprecyzował Nihrizz popijając wino. Mimo wszystko ta jego fircykowata poza mogła być maską kryjącą sporą wiedzę i potęgę. Co też Han’kah nie powinno dziwić. Był najpotężniejszym magiem, najpotężniejszego Domu. Uśmiechał się wstając i dodając.-Uważam jednak kontakty za towarzyskie za bardzo obiecującą formę rozwoju znajomość. I... nie ma co przy nich precyzować, spontaniczność jest... najlepsza w takich sytuacjach.
Podszedł do łbów i trącił palcem zwisające smętnie macki.-Teraz wyglądają pociesznie, prawda?

Pułkownik nie odrywała od niego bacznego wzroku, mimo to po jego słowach uśmiechnęła się niemal na siłę.
- Zgadzam się, niech żyje spontaniczność. Tylko darujmy sobie gładkie słówka, to cholernie zbędne. Jeśli będę chciała przysługi miast w gabinecie przyjmę cię w sypialni - wychyliła swój kielich do dna i odstawiła na stół. - Na razie jednak, jeśli pozwolisz, mam raport do zdania naszej Wielebnej Matce.
- Będę o tym pamiętał, niemniej czasami i wspólna rozmowa jest przyjemnością samą w sobie.- odparł drow i skłonił się po czym ruszył do wyjścia.- A butelkę uznaj za mój podarek.
- Skąd pomysł, że mówiłam o czymś ponad rozmowę – odprowadziła go do drzwi.
Pozostało udać się do Nareski a jeśli Dintrin był w posiadaniu dobrych wieści, stamtąd prosto do samej Uśpionej Smoczycy.


 
liliel jest offline  
Stary 21-02-2013, 22:46   #10
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Akormyr postanowił sprawdzić, co kryje się za ostentacyjnym wzrokiem drowki. Wychodząc, szedł w pewnej odległości za nią. Na tyle blisko by swobodnie mogli rozmawiać. Jednak nie tak by wchodzić między jej ludzi.
Glyss’aia ostentacyjne ignorowała Akormyra idąc w towarzystwie swej świty, trójki najlepszych uczniów... i jej kochanków zarazem. Dopiero po kilku minutach takiego marszu, nie zwracając nawet oblicza ku niemu, rzekła mimochodem.- Ostatnio katedra nekromancji nie może się pochwalić sukcesem, prawda? Niektórzy mogliby to uznać, za sygnał by opuścić ekipę zanim... ta zostanie przygnieciona ciężarem swej porażki.
Po czym zaczęła rozważać.- Ciekawe, która wtedy katedra zajmie miejsce na szczycie.
Akormyr słyszał już tego typu wywody dziesiątki razy. Katedra Nekromancji trwała jednak i trwa niewzruszenie jako pierwsza pośród szkół. Niepokojące było jednak słyszeć to z ust mistrzyni innej szkoły. To zdarzało się rzadko, choć niewątpliwie było jedynie badanie gruntu i Akormyra jako takiego.
-Niektórzy głupcy może uznaliby to za sygnał. Stary cień jednak trzyma się na szczycie od dawna. Wątpię by dwie nowe zabaweczki, pozbawiły go tronu. Sukcesy i porażki to niekończący się cykl w eksperymentach..
-Tak. Tak powiadają.- odparła drowka z przesadną teatralnością i wyraźnie zastanawiając się. Na jej obliczu pojawił się ironiczny uśmieszek. -Zatem zamierzasz tkwić przy swym mentorze. Lojalność godna...- kolejne słowo zaznaczone było jadowitym uśmieszkiem.-... podziwu. Lub naiwność godna kpiny. Lub... ponoć... chodzą różne słuchy...o ataku przeprowadzonym na ciebie. Czy też na odwrót, ty napadłeś jakichś drowów. Brakło materiału badawczego?
-Plotki często odchodzą od prawdy.-wzruszył ramionami, po czym odszedł.

Postanowił pociągnąć jej grę kawałek dalej. Co prawda nie zamierzał porywać się na Cienia, ponieważ byłoby to samobójstwo w jego odczuciu. Jednak wypadało sprawdzić jak daleko iluzjonistka się posunie. Postanowił wysłać magiczną wiadomość.

Cytat:
Cóż nikt nie powiedział, że moje zdanie jest niezmienne. Jednak wymagałoby to pewnych ustaleń odnośnie nowego ładu. Z kimś hmm decyzyjnym moja droga.
Cytat:
Nie pamiętam, bym ci coś proponowała. Nie pamiętam bym ci czegoś nie proponowała.
Odpowiedź drowki była mętna. Ale świadczyła o jednym. Mistrzyni iluzji badała teren lub coś knuła. Obecna sytuacja w domu, była jednak dopiero na początku drogi.

Akormyr spotkał się również z Han'kah Tormtor. Rozmowa z panią pułkownik była ciężka. Rozumiał problem z narażeniem kogoś z jej rodziny, informacją daną nekromancie obcego domu. Jednak jak sama powiedziała jako kontakt był cenny, łączył ich sentyment a jedna z sióstr ponoć nie była zbyt ważna. Mało tego pani pułkownik gotowa była zdradzić mu wszystko. Cena jakiej żądała była jednak nie do przyjęcia dla żadnego drowa. Hak który trzymałby Akormyra w jej ręku. Tego właśnie oczekiwała... Byłbym jej niewolnikiem pomyślał gorzko. Niby mówi, że chce zabezpieczyć własne plecy. Każdy drow wiedział jednak, że w jego sytuacji nie miałby po co jej wydawać.
Idąc na spotkanie ze swoim mistrzem wciąż nie mógł uwierzyć. Chciała go zniewolić. Da jej kilka dni niech ochłonie po wyprawie. Potem do niej pójdzie spróbuje przekonać jeszcze raz. Mimowolnie wrócił również myślami do zamachu. Niewątpliwie wykonali go zawodowcy. Byli na tyle dobrzy by go nawet zranić. Mimo, że jego cicha obstawa była o znaczącej mocy i była przygotowana na atak. Tym bardziej Nekromanta czuł się zdegustowany gdy zbadali ich przedmioty magiczne. Dwie bronie o najmniejszej magicznej aurze pierwszego stopnia. Taki sam płaszcz odporności i karwasze. Zawodowcy a jednak biedota. Nic ostatnio nie szło po jego myśli.

Spotkanie z Cieniem odbyło się w bocznym pokoju katedry. Mistrz Nekromancji akurat w niej przebywał i poświęcił kila chwil jednemu z uczniów.

-Panie myślę, że katedra transmutacji zbytnio podnosi głowy. Podważają naszą pozycję jak również ewidentnie nas szpiegują. Inne szkoły pójdą ich śladem, jeśli nie odpowiemy zdecydowanie. Pozwól mi się zająć tą sprawą w twoim imieniu.- Akormyr liczył, że za jednym ciosem wymierzy sprawiedliwość w imieniu Nekromantów. I pozbędzie się zaprzysiężonego wroga u transmutatorów. To on bowiem wysłał szpiega do ich katedry. Wieści te przekazał Nekromancie zaufany szpieg. Może nawet zdefrauduje trochę złota jako zapłatę dla informatora za te wskazówki.
Drow spojrzał spod kaptura na swego ucznia.-A cóż takiego proponujesz?
-Myślę, że trochę złota i trochę strachu rozwiąże niektórym języki. Wystarczy, że znajdę jedno ogniwo. Szpiega u nas albo odbiorcę informacji u transmutatorów. Potem należałoby obu ukarać przykładnie. Naszego zdrajcę spektakularnie, odbiorca informacji zniknie zaś w niewyjaśnionych okolicznościach. To będzie czytelny sygnał dla wszystkich.-plan wydawał się prosty i skuteczny.
-Zabawne, zabawne... myślisz jak te głupie kapłanki. Jakiż to ma niby być sygnał?- zadrwił Cień. -Jakiż dowód, czego? Zostaliśmy okpieni. Nie to się liczy, że dowiedzieli się o golemie. To tylko uderzenie w policzek, małostkowa sprawa nie warta uwagi. Gorzej, że stworzyli coś przed nami. Ubiegli nas... Jeśli mamy zwyciężyć, musimy pokazać potęgę tworząc broń mocniejszą i lepszą. A nie ścigać małe robaki.
- Jestem tylko sługą panie. Uważam jednak, że jeśli pozwolimy robaczkom nas bezkarnie szpiegować. Staną się coraz zuchwalsi.
- Tak jak twój syn u nich?- rzekł nekromanta wtrącając się w słowo drowowi.
Wiedza o synu Akormyra wśród wrogiej katedry zbiła Nekromantę trochę z tropu. Nie dał jednak tego po sobie poznać.
-Przydatny trybik w przydatnym miejscu. Gdy z czasem będzie jeszcze bieglejszy w sztuce, stanie się dla nas użytecznym źródłem informacji. Potrzeba jednak czasu, by awansował w ich szeregach.
To on mi powiedział o szpiegu, może go testują albo informacja jest błaha i wie o niej więcej osób w ich katedrze.
- I martwy za dzień lub dwa. Nie doceniasz innych magów Akormyrze. Uważasz się sprytnego, ale w swym życiu widziałem dość takich małych intrygantów jak ty, by wiedzieć, że się mylisz.- odparł stary drow. -Zacznij sobie poczynać zbyt pewnie z innymi katedrami, to twojego syna ubiją. Ja się dowiedziałem o nim, mimo że niezbyt mnie to interesowało... to i oni dowiedzą się także. Zacznij ścinać łby, na końcu poleci łeb twego syna.Machnął ręką.-Baw się... jeśli tego chcesz. Twoje dziecinne intrygi mnie jednak nie bawią. I w ten sposób nie zdobędziesz mej przychylności.
-Dziękuje za radę mistrzu. -skłonił się lekko- Czy jest zatem coś czym mógłbym w obecnej sytuacji się zająć?
-Wziąć przykład z Keelsorona? On wraz z Inyndą zaczęli sprawdzać procedurę tworzenia golema, która... zawodzi. Może odkryją w niej błąd, który mi umyka.- mruknął stary mag.
-Również się tym zajmuje, jak mogłoby być inaczej. Dziękuję panie za chwilę... uwagi.- po czym spojrzał wyczekująco czy może odejść.
-Idź już, idź.- mruknął Quevanun.

Tyle, że nie minie go praca z pozostałymi nad golemem, wiedział już w momencie pokazu transmutatorów. Liczył, że może załapie się na jakieś inne zadanie. By oderwać się od tych żmudnych badań. Teraz jednak zajmie się nimi, po ich zakończeniu będzie mógł spędzić trochę czasu z Inydą.

-Jak wam idzie?-zapytał z uśmiechem od wejścia widząc dwójkę uczniów grzebiących w golemie. Inyda i Keelsoron nadzorowali ich pracę. Po licznych reprymendach lecących w stronę biednych uczniów. Można się było domyśleć, że efekty były mizerne.
-Miło, że wpadłeś.-rzuciła z uśmiechem Inyda-Jak widać tak sobie. Musimy jednak nad tym stać do skutku.
-Skoro już nas zaszczyciłeś swoją obecnością, może podzielisz się z nami swoimi spostrzeżeniami-powiedział znużony Keelsoron.
-Przeanalizujmy to wspólnie. Błąd najprawdopodobniej leży w jednym z trzech miejsc. Dobór czarów, być może któryś kłoci się z innymi. Może brakuje takiego, który mógłby być spoiwem między sekwencjami. Dobór materiałów, przy złożeniu golema w ważnym miejscu konstrukcyjnym umieszczamy za słaby materiał. Przyjrzyjmy się temu centymetr po centymetrze. Trzecia możliwość to nasze zgranie, może robimy coś minimalnie nierówno czy ze złym natężeniem... Pracujemy razem dość często, jednak trzeba sprawdzić każdy najmniejszy ślad. Wspólnymi siłami, będzie nam łatwiej wysnuć wnioski. Im szybciej zaś skończymy, tym lepiej.-powiedział patrząc na Inydę, ta zaś odwzajemniła się lubieżnym uśmiechem.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 22-02-2013 o 10:38.
Icarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172