Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-02-2013, 00:16   #1
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[DnD+FR 3.0] Pieśń Kamienia

Pieśń
Kamienia


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=aYevBLUtuLc[/MEDIA]


Nim noc wlała się na dobre do wnętrza Wielkiej Rozpadliny, w drogę ruszyli gońce. Grupa krasnoludów, odzianych w lekkie, skórzane zbroje pognała na swych kucach przez gościniec zdający się niknąc gdzieś za szatą nocy. Każdy z nich niósł ze sobą kopertę z wiadomością, zapieczętowaną królewskim pierścieniem, co nie pozostawiało żadnych złudzeń- była to przesyłka niezwykle ważna, której treść mogła zmienić los każdego z adresatów na ziemiach złotych krasnoludów.
W czasie, kiedy kopyta uderzały pośpiesznie od bruk gościńca, Hardian z niepokojem wpatrywał się w mrok, w ciągnący się spod bram Poddomu trakt, nakreślony przez majaczące w oddali światła zajazdów i punktów kontrolnych. Przypominał sznur złocistych paciorków.
W jego głowie kotłowała się jedna myśl- Czy jego przyjaciele odpowiedzą na wezwanie? Czy nie będzie to zbyt wielka próba dla ich, niekiedy bardzo świeżo zawiązanych stosunków?
Z pewnością czuł się przytłoczony powierzonym mu zadaniem. Misją, której odrzucić nie mógł ze względu na swój własny jak i całego klanu honor. Należąca jednocześnie do tych, z których nawet tęga głowa mogła nie wyjść cało.
Raz jeszcze odtworzył treść listów, jakie wyszły spod jego ręki:

Jak nieprzewidywalne są ścieżki losu? Czasami mam wrażenie, że łatwiej odgadnąć co kryje się w czeluściach kolejnej groty. Dla Ciebie nadszedł kres podróży, przynajmniej tej ostatniej. Dla mnie powrót do domu okazał się jedynie wstępem do kolejnej... I choć nie powinienem o to prosić, oddałbym prawie wszystko za towarzystwo kogoś takiego jak Ty. Z czeluści dobiegł nowy skowyt, wezwanie nowej przygody. Nie proszę o nic więcej niż spotkanie, wtedy zdecydujesz. Spotkajmy się jutro, o zmroku w karczmie "Srebrzyste Źrebie". Znajduje się ona na jednej z bocznych ulic stolicy mej ojczyzny. Każdy z tutejszych wskaże Ci drogę.
Do listu tego załączam królewski nakaz, który zapewni Ci bezpieczną drogę i swobodne przejście przez bramy Poddomu.
Głęboko wierzę, iż spotkamy się niedługo.

Hadrian Rozpalona Kuźnia


Z zadumy wyrwało go dudnienie w drzwi komnaty. Tak donośne, jakby po drugiej stronie ustawiono taran i przy jego pomocy starano się zdobyć fortecę- izbę na piętrze "Srebrzystego Źrebaka".
-Kogo niesie?- zmarszczył brwi. W szparze, powstałej po uchyleniu drzwi ukazał się zarośnięty ryj jednego z krasnoludów przydzielonych do pomocy.
- To ta baba... Szuka was mój panie i rozpierduchę zaraz taką sprawi na dole, że do jutra nie zostanie tutaj no kamień na kamieniu.
- C'ath?
- Ruda...
- potwierdził.
Twarz Hadriana rozpromienił uśmiech. Ktokolwiek jutro odpowie na wezwanie, był pewien, że C'ath będzie obok. Jak zawsze pomoże mu udźwignąć każdy ciężar.
- Każcie przygotować świniaka i beczkę piwa. A najlepiej dwie... Zaraz zejdę.





Noc, Poddom.

Są miejsca, które nie wygasają nawet po zapadnięciu zmroku. Metropolie, wielkie miasta, stolice gdzie życie zawsze kipi niczym piana z kufla przedniego piwa. Wiele opowieści tak właśnie opisuje Poddom. Serce narodu złotych krasnoludów, najszlachetniejszy klejnot w ich koronie. Wielka metropolia, której świetność odkryć można przede wszystkim "zaglądając" pod powierzchnię ziemi.
Chociaż mury i forty, wydarte ze szczerej skały, widoczne już z oddali z pewnością zapierały dech w piersiach, nie można tego powiedzieć jakże przeciętnych budynkach wzniesionych naokoło i pośród tych skalnych budowli. Krępe, przysadziste rzec można domy, wzniesione z myślą o nikim innym niż krasnoludach, które często były łudząco podobne do siebie.
Smutkiem napawał jednak przede wszystkim fakt, że wbrew wszelkim opowieściom ulice zdawały się opustoszałe. Z rzadka natrafić można było na grupkę brodaczy, wracających chwiejnym krokiem z biesiady. Przede wszystkim w oczy rzucały się liczne, ciężko uzbrojone patrole straży miejskiej, która rzadko ograniczała się jedynie do spojrzeń spode łba. Zaczepiali wszystkich, zagadywali, dopytywali się o cel podróży. Najczęściej jednak padało pytanie:" Czy ostatnim czasy nie zdarzyło się wam do Czeluści zawędrować?".
Znajomi Hadriana, wedle jego zapowiedzi, dotarli bez przeszkód, późnym wieczorem pod bramy Poddomu. Zwoje im wręczone, opatrzone królewską pieczęcią zwierały jadaczkę każdemu, nawet najbardziej zawziętemu strażnikowi. I chociaż nie raz było widać, że piana strzeli takiemu z uszu jeśli nie przez zaciśnięte szczęki, puszczali dalej bez zająknięcia.
Strażnicy zapytani przy bramach o położenie wybranej przez Hadriana karczmy odpowiadali niemal jednakowo każdemu:
- Srebrzyste Źrebie? A no jest, jest... Główną ulicą jak w mordę strzelił, przy dziedzińcu w lewo. Nad drzwiami wisi szyld, na pewno poznata. To przecie nie labirynt!
Po tak precyzyjnych wskazówkach jak można by nie trafić? Niebo było czyste, nawet maleńkiej chmury. Może nawigować za pomocą gwiazd, które gęsto wyściełały niebo? Wraz księżycem zalewając bladym światłem pochmurne ulice...
Najlepszą wskazówką okazałą się jednak skoczna muzyka, której słabe echo było słyszalne pośród domostw już z daleka. Karcz co prawda mijali wiele, jednak niemal wszystkie świecił pustkami. Srebrzyste Źrebię było bardzo mocnym wyjątkiem...
Pod widocznym szyldem, zawieszonym nad drzwiami panował wzmożony ruch. Mieszkańcy jak i przyjezdni mijali się w drzwiach po właśnie zakończonej zabawie, bądź dopiero zmierzając po upragniony kufelek.
Stoły, poustawiane ciasno obok siebie, w większości były zajęte. Barczyste, krasnoludzkie ciała otaczały je jak truskawki swój krzaczek. I jak to u krasnoludów już bywa, przy każdym z tych posiedzeń toczyły się zajadłe dyskusje koloryzowane mało wyszukanymi dowcipami, obelgami i bluźnierstwami stosowanymi tutaj w formie interpunkcyjnej. Panowała niebywała duszność, spowodowana zapewne tak gęstym "zakrasnoludzeniem", do którego oberżysta dodał coś od siebie- mimo, iż wieczór był przyjemnie ciepły, ten postanowił rozpalić wspaniałe palenisko, nad którym zwieszone był skrzyżowane topory. Jego dbałość o klientele kończyła się jednak na tym, nikt bowiem nie przejął się śmierdzącym piwskiem porozlewanym na podłodze, do tego stopnia, iż czasami brodziło się w nim po kostki, ani resztkami jedzenia, które ze stołu zwyczajnie frunęły ku ziemi.
Przy jednym ze stołów, rzucającym się w oczy niemal od wejścia jako jedyny opustoszały, siedział Hadrian we własnej osobie. Jak zwykle w towarzystwie C'ath. Ich twarze były ledwie widoczne znad wielkich, zwieńczonych biała pianą kufli. Każdego powitał jak zwykle: powściągliwym uśmiechem, proponując kufelek czegoś mocniejszego. Zagadywał o wydarzenia w Młocie i Kowadle, o podróż, o rzeczy zwyczajnie błahe unikając tematu wysłanych dnia poprzedniego listów.
Dopiero kiedy zjawili się wszyscy, chwycił za kufel i powstał od stołu.
- Pozwólcie za mną przyjaciele. Sprawy, które chce poruszyć teraz przeznaczone są jedynie dla waszych uszu...- zarzucając licznymi warkoczami rozejrzał się dookoła podejrzliwie. - Na szczęście mam chody u właściciela. Przygotował dla nas osobną izbę. I poczęstunek.
Raz jeszcze, wspólnie musieli przeciskać się pomiędzy rozpychającymi się, wymachującymi ramionami klientami, którzy jakby tylko czekali aż ktoś wytrąci im kufel z ręki. Kiedy w końcu jeden z nich trącił o bark Hadriana- sytuacje takie zawsze prześladowały Rozpaloną Kuźnię- chyba nikt nie był zaskoczony...
Jego własny rodak, o wykrzywionej gniewem gębie poderwał się z miejsca, natychmiast sięgając po uwieszony pasa topór.
- Albo zapłacisz bratku no za ten kufelek, albo wycisnę z ciebie...
Nim dokończył, ze wszystkich stron rzuciły się w tym kierunku krasnoludy. Młoty, miecze, topory, sztylety nawet- wszystko to spoczęło w gęstej brodzie pieniacza, paraliżując go z rozwartą gębą. W głównej izbie zapanowała cisza i oczywistym się stało, że część klientów Srebrzystego Źrebaka nie przybyła tutaj jedynie na ucztę. Hadrian był pilnie strzeżony.
Jeden z obrońców pociągnął awanturnika za brodę, rzucając go na stół. Jego ziomkowie nawet nie pomyśleli o odsieczy, czując na sobie spojrzenia pozostałych strażników, którzy chyba jedynie czekali na sygnał by wprawić toporzyska w ruch.
- Kiedy ostatnio zlazł ty pod ziemie, co?- huknął strażnik na rozłożonego na stole krasnoluda. Ten na chwilę zbaraniał, a rezonu dopiero dodał mu potężny jak grom cios w twarz. - Pytanie kurwa twoja mac zadałem zdaje się? Kiedy?! Gadaj albo ogolim ci ten ryj i wypuścim za mur, coby pokazali Ci jak traktuje się tutaj psa bez honoru.
- Bedzie... Bedzie z cztery miśonce temu. Ja kupiec jestem, z Młota i Kowadła przyjechał.
- Cztery? Z Młota...
- mruknął do siebie strażnik, zerkając na zażenowanego Hadriana. - Masz szczęście... Ale jeśli to łapsko podniesiesz raz jeszcze na kogo nie trzeba tak Ci mordę obije, że psy Cię po niej wąchać będą jak rzyc innych kundli, jasne?
- Jak...Jak...Słoneczko.


Chwilę później cała grupa wraz z Hadrianem, poczerwieniałym ze wstydu, minęła kontuar i zniknęła za drzwiami po jego drugiej stronie.
Izba była dużo bardziej przyjazna zmysłom. Otwarte okiennice wpuszczały do środka rześkie, nocne powietrze, które za sprawą sąsiadującej kuchni mieszało się z wonią strawy.
Od razu dostrzegli również okrągły stół ustawiony w centralnej części pokoju, którego blat zastawiały misy z owocami, duszonym mięsem, pieczone prosie z ryjem nabitym czerwonym jabłkiem, dzbany z winem i piwem. Wszystko dla nich. Nim jednak ktokolwiek zdarzył choćby zbliżyć się do tych cudnych darów, całą izbą wstrząsnął zdarty, ochrypły głos.
- Nie śpieszyliśta się, co psubraty?!
We wnęce, tuż przy drzwiach wejściowych zasiadał na zydlu krasnolud o siwej brodzie, okuty w zdobioną stal. Strzelista przyłbica, opasłe naramienniki, masywne rękawice a nawet sam napierśnik zdawały się wrosnąć w jego skórę i teraz stanowić integralną część organizmu.
Wsparty o bojowy topór i ściskając w dłoni kufel piwa, wpatrywał się z niezadowoleniem w przybyłych.
- Ach tak...- mruknął pod nosem Hadrian.- Przedstawiam wam jednego z lordów Czeluści. Goberrada z klanu Tęga Pięść. Pana Zachodnich...
- Troglodyta jebał czego na zachód pan, a czego na skurwiały wschód.
-przerwał mu stanowczo.- Goberrad, wystarczy. Nigdy psia mac nie lubiłem tego całego "lordzenia".- splunął częściowo na podłogę, a częściowo na własną brodę, po czym przepił całość łykiem piwa. - Siadajże młokosie i zaczynaj ten teatrzyk. Nie mamy przeca tygodni, na zaropiałe, kurwie łono!
Zakłopotanie na twarzy Hadriana przybrało na sile. Bez słowa, a raczej dławiąc się pokrętnymi monosylabami zaprosił wszystkich do stołu.
- Przede wszystkim chciałem podz...
- Do rzeczy młokosie.
- mruknął lord, dalej siedząc na zydlu z dala od stołu.
- Chcecie Goberradzie może sami przeprowadzić tę dyskusję? Może jeśli porzucacie jeszcze kilkoma panienkami, porównacie moje starania do różnych, upośledzonych przez starość części ciała mężczyzny czy pośmiejecie się z mojej wygolonej twarzy wszystko rzeczywiście przyśpieszy?
- Ja tylko chciał żem po...
- To do mnie należy głos, to moi przyjaciele, więc z całym szacunkiem... Ja będę decydował co i kiedy powiedzieć.
- Się kurwa bajarz znalazł...
- warknął pod nosem Goberrad, następnie zalewając przełyk piwem.
Hadrian wziął głęboki oddech, po czym z nieśmiałym uśmiechem popatrzył po swych towarzyszach.
- Chciałem podziękować wam za przybycie. Domyślam się, że niektórym z was moja prośba przeszkodziła we własnych planach, w które bynajmniej nie wliczała się podróż w głąb Rozpadliny. Wiedzcie jednak, że gdyby sytuacja nie była wyjątkowa...
- Przejebane po całości...
-mruknął z kąta lord.
-... Wyjątkowo niefortunna.- wymówił z naciskiem Hadrian besztając spojrzeniem starszego krasnoluda. - Nigdy bym was nie fatygował.- westchnął ciężko.- Jest tyle do powiedzenia...
- A czas goni...
- Tak.
- przyznał rację lordowi, zerkając przelotnie na C'ath.- Przede wszystkim zacznę od bardzo istotnej sprawy. To co zaraz wam powiem jest trzymane... Przynajmniej staramy się by takie było... W tajemnicy. Nie oczekuję od was, że przystaniecie na moją propozycję jednak z proszę was, iż jeśli tak się nie stanie zachowacie tę rozmowę tylko dla siebie. Dla bezpieczeństwa mojej ojczyzny jak i rodaków.
-Są podłe istoty na tym świecie, które tylko czekają na moment słabości...
- dodał od siebie Goberrad.
- Dokładnie tak... Dobrze, jeśli się zrozumieliśmy. Zapewne dotarły do was pewne niepokojące plotki? O zamknięciu wrót do Czeluści, naszych podziemnych włości? Znam was i jestem pewien, że jeśli nie usłyszeliście plotek, zauważyliście jak bardzo wzmocniono straże na obszarze całego królestwa. - popatrzył po zebranych, doszukując się zrozumienia w ich spojrzeniach.- Wszystko to za sprawą zarazy nazywanej głębinowy mór.
Tęga Pięść wciągnął głośno zawartość nosa, po czym splunął plwociną na posadzkę.
- Zarażeni wykazują brak samokontroli. Są niczym dzikie bestie, które sprowokować może najdrobniejszy gest. Nie zrozumcie mnie źle, pozostają sobą jednak...Tracą zdrowy rozsądek a ostatecznie umierają w męczarniach. W gorączce, pokryci trądem.- mięśnie twarzy Hadriana wyraźnie się napięły.- Pierwsze oznaki, jakie zdołali zaobserwować lordowie nastąpiły niecałe trzy miesiące temu. W burdach zginęło wiele krasnoludów... Jak wiecie o nie nie trudno, szczególnie w karczmach, jednak rzadko dochodzi do tego, że jeden krasnolud porywa się z toporem na cała zgraję i ćwiartuje ich bez większego powodu.- pokręcił głową.- A z tego co mi wiadomo stało się to bardzo notoryczne. Dopiero później pojawiły się pierwsze ofiary. Mam na myśli gorączkę i trąd. Wcześniej bowiem nikt nie przypisywał tych aktów bezsensownej agresji żadnej zarazie. Od niedawna stała się ona faktem... Dostała imię. Głębinowy mór. - wypowiedział z grozą.- Moja ciotka, królowa, postanowiła zamknąć Czeluści. Dopóki zaraza nie zostanie opanowana nikt nie może opuścić podziemi. I tutaj, moi drodzy, pojawia się wielka prośba, misja o której wspomniałem w listach do was. Ciotka wybrała mnie, bym udał się do podziemi, zaprowadził tam porządek i odnalazł przyczynę, ognisko tej zarazy. Zrobił wszytko by ją powstrzymać. Chyba jednak każde z was rozumie, że nie dokonam tego sam. Nawet dla grupy doświadczonych podróżników, którymi jesteście to wielkie wyzwanie... - popatrzył po zebranych.- Szczodrość mojej ciotki jest dobrze znana. Wynagrodzi was sowicie za udzielenie pomocy jej ukochanym poddanym...
- Dostanieta co tylko zechceta, jeśli to bogactwa materialne są tym co w was współczucie budzi.
- pałeczkę przejął Gonberrad, powstając z zydla.- Złoto? Obsypie was nim, napakuje jego pełne skrzynie. Moje ziemie pełne są jego żył. - popatrzył po czarodziejach, którzy nawiedzili to miejsce.- Wiedza? Sam ucałuję w zadek każdego kapłana, skryby i magika w Sercu Ziemi , napcham kieszenie złotem i diamentami byle tylko otworzyć przed wami jego sekrety.- zważył swój topór w dłoni, ciskając go prosto na stół- w jedzenie, dzbany i talerze. - Psia jucha, nawet on jest wasz jeśli potrzeba!
- Gonberradzie, takie gesty są chyba nie na miejscu...
- Hadrian poparzył z niesmakiem na topór rzucony między krasnoludzkie potrawy. W jego głosie jednak nie pojawił się cień złości. Rozumiał bowiem, że krasnolud w ten sposób wyraża swoją desperację, prosi o pomoc... Chociaż w bardzo inwazyjny sposób.
- Nie oczekuję od was czynów wbrew własnym poglądom. Decyzja należy do was...
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 13-02-2013, 02:26   #2
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu

Przeczucie? Wrażenie, że lada moment, lada dzień, wydarzy się coś ważnego. Świadomość przyszłości? Wiedza, że coś nadchodzi. Zwykły przypadek? A może bogowie? Czasem ciężko określić, co kieruje losami istot żywych. Niezwykle trudno jest przewidzieć, jaką ścieżkę ułoży przeznaczenie. Jednak kurtyna niewiedzy od czasu do czasu pozwala dojrzeć coś w oddali. Może to być tylko zarys, może też jasny kształt. Oczywiście wszystko podlega zmianie, co tylko utrudnia przewidywanie. Mimo wielu prób zrozumienia losu, tylko nielicznym udało się pojąć zasady, jakimi się kieruje na tyle, by z całą pewnością określić przyszłość. Byli oni jednak daleko bardziej zaawansowani w swych doświadczeniach niż młoda czarodziejka, która jeszcze wiele musiała się nauczyć...

Shaena Ardalan często miewała przeczucia. Nie zawsze były trafne, rzadko były całkiem jasne. Czasem przychodziły jako sen, innym razem jako krótka wizja - zawsze jednak jawiły się tak samo ulotne i delikatne. Sztuką było je wyczuć i zinterpretować. Tym razem było inaczej... Teraz po prostu wiedziała, że coś się zbliża, że nie powinna oddalać się od Rozpadliny. Zresztą... Dokąd miałaby pójść? Trop się urwał. Przybyła do Hadriana. Dowiedziała się, czego chciała, a nawet więcej, bo zabrał ją na swoją wyprawę, z której także wyniosła wiele. Pozostawało jedno podstawowe pytanie - co dalej? I nagle jakby cały świat chciał jej odpowiedzieć... Czuła to wszędzie dookoła - w powietrzu, w ziemi, w wodzie, w przepływie Splotu dookoła. Wszystko zdawało się mówić jednym głosem jedno polecenie: “Czekaj.”. Zatem czekała w Młocie i Kowadle, goszczona - uprzejmie, acz może nie do końca chętnie - przez lud krasnoludzki.

I doczekała się - szybciej niż myślała.


Ledwie za posłańcem zamknęły się drzwi, a Shaena już łamała pieczęć drżącymi z podekscytowania dłońmi. Przebiegła wzrokiem po tekście, a z każdym zdaniem jej uśmiech się poszerzał. Przeczytała dla pewności po raz drugi i trzeci.
- Królewski nakaz. Poważna sprawa. - mruknęła, nie mogąc przestać się uśmiechać.
Dziewczyna podeszła do okna, spoglądając niewidzącym wzrokiem w dal. W zamyśleniu leciutko uderzała raz po raz listem w usta.
- Z czeluści dobiegł nowy skowyt... Wyobraź sobie, że Hadrian prosi nas o wsparcie w sprawie wielkiej wagi. - odezwała się pozornie do nikogo.
W odpowiedzi z grubego koca niedbale rzuconego na łóżko podniosła się niewielka, gadzia głowa. Światło zamigotało w srebrnych łuskach, rzucając płochy poblask na ścianę. Srebrzyste stworzenie było wielkości rosłego kota. Paciorki czarnych oczu spoczęły na pannie Ardalan z niejaką dezaprobatą.


~ Przepraszam? Raczysz żartować, Shaeno. Z czeluści? Zdajesz sobie sprawę, że w pobliżu nie ma wielkiej różnorodności w tej kwestii. Nie interesuje mnie, kto prosi ciebie o wsparcie. Ja...
- Ależ oczywiście, że pomożemy! Pomyśl tylko, jaka to okazja. Wspomnij, o jak wielu ludziach zaproszonych do Poddomu i podróżujących z królewskim nakazem słyszałaś. Naprawdę sądzisz, że Hadrian zaprosiłby nas tam, gdyby mógł się bez nas obejść? - czarodziejka wpadła pseudosmoczycy w słowo, kompletnie nie przejmując się jej westchnieniem irytacji - Oh, milady, nie daj się prosić.
Dziewczyna migiem znalazła się przy łózku i opadła na kolana. Położyła ręce na łóżku, a na nich oparła głowę, spoglądając błagalnie na chowańca.
- To taka okazja. To na pewno coś ważnego, może uda nam się dzięki temu dowiedzieć czegoś więcej, poznać szczegóły, historię. Przecież to krasnoludy! Na pewno coś wiedzą... Ale znają prawa handlu, a wiedza też bywa towarem. Wiesz przecież o tym...
Nie musiała prosić, mogła nakazać. Jednak specyficzna relacja dziewczyny i pseudosmoczycy wymagała chwilami... poświęceń.
Astra spojrzała z góry na Shaenę i w umyśle czarodziejki rozległo się kolejne zirytowane westchnienie.
~ Dobrze, już dobrze. ~ odparła, z gracją na powrót opadając na poduszki ~ Niech ci będzie. Tylko zachowuj się, jak przystało na... Twoje zdolności i pochodzenie.
- Tak, tak. - rzuciła niedbale dziewczyna i zabrała się za przygotowania, by wyruszyć o brzasku.


Droga minęła im spokojnie. Zgodnie ze słowami Hadriana królewski nakaz otwierał wszelkie drogi i zapewniał pomoc oraz bezpieczeństwo. Nawet w rękach ludzkiej kobiety. Podróż była długa, ale niewymagająca. Klimat Rozpadliny zupełnie odpowiadał zarówno Shaenie, jak i Astrze. O zmroku stawiły się więc w “Srebrzystym Źrebięciu”. Przybytek u obu wywołał reakcje pełne emocji. Czarodziejka była zachwycona nowym miejscem, chłonęła je wszystkimi zmysłami - nieważne jak... intensywne... były akurat doznania. Wszystko było tutaj zupełnie inne niż w karczmach, które znała. Z kolei pseudosmoczyca była wręcz oburzona warunkami tak uwłaczającymi godności stworzenia jej podobnemu. Na szczęście Shaena dawno nauczyła się w pewnym stopniu ignorować jej marudzenie.

Dziewczyna szybko odnalazła Hadriana z C’ath i podeszła ku nim. Jako przedstawicielka rasy nieco wyższej - ciężko byłoby powiedzieć “większej” - niż krasnoludy górowała nad zebranym w pomieszczeniu towarzystwem. Długie, czarne włosy, spięła w warkocz, co okazało się bardzo rozsądnym rozwiązaniem w takim tłumie. Błękitne oczy błyszczały wesoło, a z jej ust nie schodził delikatny uśmiech. Na ramieniu Shaeny dostojnie - w jej mniemaniu - przesiadywała Astra, owijając ogon wokół szyi towarzyszki i spoglądając z góry na wszystkich.
- Chętnie napiję się z wami! - rzuciła dziewczyna tonem pełnym entuzjazmu.
~ Nieee, proooszę... Tylko nie to. ~ odparła w jej myślach pseudosmoczyca.

Popijając krasnoludzkie piwo i siedząc w krasnoludzkiej karczmie, Ardalan obserwowała bawiące się w krasnoludzki sposób krasnoludy i prowadziła ożywioną rozmowę z Hadrianem na temat ich poprzedniej podróży. Kolejnym przybyłym, którzy jeszcze jej nie znali, przedstawiała się jako Shaena Ardalan z Silverymoon. Znajomych witała z radością. Jeszcze bardziej rozpromieniła się z kolei, gdy do grupki dołączył Rafunk. Przywitała go ciepło, obracając w palcach prezent od niego, który nosiła zawieszony na rzemyku na szyi.
~ Lepszy byłby delikatny, srebrny łańcuszek. Byłoby cię na niego nawet stać, gdyby nie aż tyle książek i magii... ~ skomentowała to swego czasu Astra.


Gdy wszyscy byli już obecni, Hadrian zaprosił ich do osobnej izby. Nie było to dziwne, zważywszy na ton jego listu. Ledwie wstali od stołu, a wszystko potoczyło się tak szybko, że nim Shaena zdążyła zareagować ktoś już leżał na stole, ktoś inny mu groził, a za chwilę zamieszanie się skończyło.

W drugiej izbie Astrze jakby nieznacznie poprawił się humor. Za to czarodziejka z każdą chwilą była coraz bardziej podekscytowana. Usiedzieć też jej było ciężko, choć chowaniec stale napominała ją, by zachowywała się jak na dostojną istotę przystało. Dziewczyna starannie wyławiała informacje i konkrety subtelnie wplecione w potok przekleństw. To co wyłapała dokładnie analizowała i powierzała pamięci. Wiedzy nigdy za wiele, jak to mówiła jej babcia... Jednak odetchnęła z ulgą, gdy stanęło na tym, że sprawę zaprezentuje Hadrian.

On wiedział, że ona pójdzie. Wiedział na pewno. List był tylko formalnością. Pozostawało poznać zdanie innych i zadać kilka ważnych pytań.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 13-02-2013, 12:22   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
~ Wstawaj, śpiochu! Lezie ktoś!
W myślach Afreeta zawsze mówiła cicho, lecz szept ten był w stanie przebić się przez najgrubsze nawet warstwy snu otaczające umysł Torsta.
Na szczęście nigdy nie robiła tego bez potrzeby.
- Kogóż demony niosą - mruknął Torst, przecierając zaspane oczy. W końcu powiedział gospodarzowi, żeby go nie budzono, nawet gdyby wybuchł pożar. Osobiście i tak był przekonany, że w razie pożaru nikt by się nie fatygował na drugie piętro, by obudzić durnia, co to zdołał przespać takie wydarzenie. ~ Witaj, skarbie. Już nie śpisz?
~ Ktoś nie śpi, żeby spać mógł ktoś. ~ Czerwono-złota miniaturka smoka pochwaliła się znajomością literatury pięknej.
Ta, jasne, nie śpi... A kto wieczorem rozłożył się na poduszce i pochrapywał przez sen? Nawet nie czuła, gdy ją przeniósł.
Nim jednak zdołał skomentować wypowiedź Afreety rozległo się delikatne stukanie do drzwi.
- Mistrzu Glorsonie?
Głosik był jakby niepewny i Torst zaczął się zastanawiać, co takiego powiedział czy zrobił wieczorem, że nastraszył posługacza, jakby nie bylo przyzwyczajonego do gości różnego autoramentu i temperamentu.
- Czego... ? - spytał.
- Pismo ważne przyszło.
Torst otworzył drzwi, odebrał zalakowany kawał pergaminu i zamknął drzwi przed nosem posługacza.
Złamał pieczęcie.
"Jak nieprzewidziane są ścieżki losu?"
Przerwał czytanie i spojrzał na podpis.
Hadrian? Bogowie mu rozum odebrali? Od Afreety petyką się zaraził? Jeszcze trochę i wierszem zacznie gadać. Ciekawe, czego chce.
~ Czytaj na głos ~ dobiegły go obrażone myśli Afreety.

- To co? Masz ochotę na małą przygodę? - zwrócił się do pseudosmoczycy.
~ Skoro oferuje prawie wszystko... - Afreeta w zasadzie zachłanna nie była. W zasadzie.
- No to trzeba by się powoli zbierać - powiedział Torst.

Mag obrzucił spojrzeniem pokój.
Z doświadczenia wiedział, że jeśli coś zostawi, to z pewnością nie zdoła już tego odzyskać, choćby wrócił tu po godzinie. Jakimś dziwnym trafem rzeczy nader szybko potrafiły zmienić postać lub (częściej) właściciela.
~ Masz wszystko? ~ Afreeta miała brzydki zwyczaj wymawiania najdrobniejszego nawet zapomnianego przedmiotu, zostawionego przez Torsta.
- Mam, mam. - Torst pogłaskał chowańca po główce.


Królewki nakaz umożliwiał (w tych okolicach oczywiście) dokonanie wielu rzeczy. I zdecydowanie przyspieszał podróż, chroniąc okaziciela przed natręctwem na - przykład - strażników. I nie trzeba było stać w kolejce.


Ktoś, zdawać się mogło, nie znał się zbytnio na kolorach tudzież zwierzętach. Srebrne źrebię przypominało Torstowi bardziej białego kucyka, jednak mag nie miał zamiaru dyskutować ani z twórcą herbu, ani z właścicielem przybytku. Dosyć okazałego przybytku. I na dodatek bardzo zatłoczonego. Zdecydowanie zbyt zatłoczonego, jak na gust Torsta, nie przepadającego za zbyt licznymi zbiorowiskami. Zdecydowanie zbyt zatłoczonego jak na załatwianie spraw, które do wiadomości publicznej mogły się nie nadawać. Chyba że ta akurat mogła być znana całemu światu.

Stół zajmowany przez Hadriana rzucał się w oczy każdemu. I to nie tylko z powodu wybitnej osobowości krewnego królowej czy obecności człowieka - Shaeny. Stół wprost świecił pustkami, co w “Źrebięciu” było rzeczą bardziej osobliwą, niż oaza na Anauroch.
Torst przygarnął poły płaszcza i, lawirując miedzy stolikami i klientami, dotarł do stołu Hadriana. Przywitał się z trójką obecnych (a w zasadzie z czwórką - uwzględnił oczywiście Astrę) i cierpliwie czekał na pojawienie się pozostałych. Nie sądził, by przy tak poważnym zadaniu (a to sugerował i ton listu, i wsparcie królowej) Hadrian ograniczył się do tak małej liczby osób. Co prawda niektórzy uważali, że trzy to tłok, ale tę opinię Torst popierał tylko w niektórych sytuacjach.
No i, po jakimś czasie, pojawili się następni.

Przeniesienie się do innej sali przyjął z uznaniem.
Tu można było nie tylko zjeść w spokoju, ale i zebrać myśli, z dala od gwaru wszechobecnego. Tudzież porozmawiać bez ciekawskich uszu.
Afreeta opuściła ramię Torsta i poszybowała ku oknu otwartemu.
~ Nikogo nie ma ~ przekazała. ~ Ale zostanę tu na wszelki wypadek. Tylko przynieś mi coś dobrego.
~ Oczywiście, moja droga ~ odparł Torst.
Afreeta była w zasadzie wszystkożerna, ale lubiła, jak każda dama, dobre potrawy i dobre trunki.
Torst rozsiadł się wygodnie i zaczął się częstować jedzeniem i piciem, gotów równocześnie wysłuchać propozycji.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-02-2013, 16:15   #4
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Goniec zastał Mata w jednej z karczm na ziemiach krasnoludów. Od czasu rozstania z Hadrianem nie minęło wcale tak wiele czasu, więc tancerz chwilowo przechodził przez jedną ze swoich faz. Obecnie była to faza trzeźwienia i kaca, nawet nie moralnego, doskonale wiedział że raz na jakiś czas po prostu musi uśpić wszystkie demony jakie w nim śpią solidną dawką trunku, albo na dobre dostać kręćka. Preferował to pierwsze i ryzyko zapicia się na śmierć. Obecnie jednak myszy obgryzały ser zbyt głośno a huk podkutych kranoludzkich butów był niczym grom uderzający o skały za każdym razem gdy któryś z brodaczy się ruszył. Posłaniec wręczył mu pismo zalakowane królewską pieczęcią i przysiadł się z kuflem piwa, teraz, kiedy jego poszukiwania tancerza były skończone, mógł odsapnąć po męczącej drodze. Mat z kolei nie przejął się zbytnio pieczęcią i wrócił do powolnego przeżuwania śniadania. Jedynie napar z kory wierzbowej, który spijał z kufla zamiast piwa trzymał go w jednym kawałku.
- Panie Largo, to wieści wielkiej wagi, czemu pan nie otworzy wiadomości? – Karsnoludzki goniec prawie kipiał jak piwo w jego kuflu.
- Chwilowo nie jestem w nastroju na czytanie. – Odparł wzruszając ramionami.

Pół miarki świecy, solidne śniadanie i drugi kufel naparu później, tancerz w końcu otworzył przesyłkę i przeczytał dokładnie wiadomość od Hadriana. Nawet lubił krasnoluda, o tyle przyjemnie podróżowało się w jego towarzystwie, można było się dostać w różne miejsca i powolutku pokazać swoje występy w coraz to innych zakątkach. Z całej wiadomości największą ciekawość Mata wzbudziła królewska pieczęć, takiej jeszcze nie miał. Uśmiechnął się do samego siebie i wyszedł z karczmy, czekał go solidny dzień drogi.

Kamienisty trakt był dość opustoszały, nie licząc wzmożonych krasnoludzkich patroli. Mimo zmęczenia poprzednią nocą, nogi Matrima same ustawiały się w tanecznych pozycjach, co dodatkowo wzmagało podejrzenia oddziałów na które trafiał. Brodacze mieli zwykle swoje własne zdanie na temat ludzi, ale widok osobnika, który więcej skacze, lub odbija się za pomocą solidnej tyczki niesionej w dłoni niż chodzi, od razu podpinali jako szaleńca. Tym bardziej widok królewskiej pieczęci przyprawiał ich o apopleksję.

Wieczorem dotarł do Srebrnego Kucyka, pot parował z niego w wieczornym chłodzie, ale przynajmniej pozbył się całkowicie efektów kaca i nie przerwał swoich treningów. Z uśmiechem wkroczył więc do rozbrzmiewającej muzyką, z gracją przeszedł między bawiącymi się gośćmi, starając się nikogo nie potrącić, udało się, tak samo jak zobaczenie kilku bardziej i mniej znajomych twarzy. Ukłonił się szeroko i zasiadł na wolnym miejscu niedaleko Hadriana.

Kiedy już przeszli do osobnej komnaty i wyłuszczono im jasno całą sprawę, tancerz prawie się roześmiał. Kiedy badacz na przemian z lordem czeluści starali się wszystko rozjaśnić, podgryzał kawałek prosiaka. Teraz obgryzioną kością wskazywał oskarżycielsko w stronę Goberrada.
- Nie spodziewacie się że wydziemy z tego cało, ani tym bardziej wrócimy rozwiązując sprawę. Nie żebym znał proste rozwiązanie, wystarczy czasem wietrzyć te wasze zatęchłe korytarze ze zdrowym powietrzem z powierzchni. Jednak nie o to chodzi, teraz obiecacie nam wszystko czego tylko zapragniemy, spora obietnica, daj nam to na piśmie, wierzę w krasnoludzki honor i słowo, ale będę nieco większą motywację mając to w nieco bardziej fizycznej postaci. – Na koniec swoich słów uderzył kością w stół. Po chwili przypomniał sobie że znowu pije krasnoludzkie piwsko.
- W tej całej waszej otchłani jest ciemno jak w dupie i światło słoneczne nigdy nie dochodzi? – Wolał się upewnić, chwilowo nie miał nic innego do roboty, więc mógł równie pójść na samobójczą misję w podziemia, nie byłaby to jego pierwsza, miał nadzieję że nie ostatnia.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 13-02-2013, 21:39   #5
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Pobyt w Młocie i Kowadle dłużył się niemiłosiernie. Dlatego też szybko zwinęła manatki i opuściła kompanów udając się do Poddomu.

Jeśli gdzieś miała spotkać Hadriana, to musiało to być Srebrne Źrebię. Jak się wkrótce okazało miała rację. Poinformowano ją, że Hadrian owszem jest, ale zajęty.

Cóż było więc robić? Atmosfera w karczmie była swojska. Szybko przysiadła się do jednego ze stolików, przywitana radośnie przez krasnoludzką brać. Wnet w ruch poszło krasnoludzkie piwo zakrapiane spirytusem. C'ath nie zwykła była wylewać za kołnierz więc już wkrótce zbratana była z nowymi kompanami w podobnym stopniu upodlenia a że podróż, którą ostatnio odbyła wymusiła na niej ograniczenie trunków tak mocnych jak zwykło się było podawać w Poddomu, toteż organizm odwykły od regularnego zatruwania alkoholem szybciej na niego reagował.

Ale cóż. Należało jej się w końcu trochę rozrywki po długiej nieobecności w domu. Dość, że w stanie w jakim się znalazła inaczej odbierała otaczające ją bodźce. Mówiąc ściślej, niezbyt trzeźwo oceniała sytuację. Nie pamięta już co spowodowało bijatykę. Czy była to kosa uwaga pod adresem Hadriana, czy może klaps w tyłek wykonany przez któregoś z podochoconych kompanów. W każdym bądź razie efekt był taki, że kufel z piwem, który właśnie zbliżał się do jej ust zmienił kierunek i wylądował na twarzy jednego z krasnoludów, by rozbić się na nim z hukiem, opryskując wszystkich wokół. Prawdopodobnie to właśnie marnotrastwo trunku nie spodobało się pozostałym siedzącym przy ławie gdyż poderwali się na nogi jak jeden mąż.

Nie myśląc wiele dziewczyna wstała również, łapiąc równocześnie obiema dłońmi za krawędź blatu. Stół z całą zawartością przewrócił się na siedzących na przeciwko agresorów unieruchamiając ich chwilowo. W tym właśnie momencie doszedł ją podbródkowy. Odrzuciła w tył głowę. Rude warkocze opadły na plecy. Splunęła czerwoną plwociną na brudną podłogę.

- Osz ty w mordę chędożony... Chcesz zatańczyć? - spytała zupełnie retorycznie po czym rzuciła się w wir walki.

Skończyłoby się być może zupełnie źle ale zainterweniował Hadrian z grupą krasnoludów przydzielonych mu do pomocy.

...

- Chyba żartujesz? - spytała chwilę później gdy siedzieli już razem i skończyła czytać pismo, które wetknął jej w ręce. - Gdzie ty tam ja!

Uważała sprawę za obgadaną.

Wieczorem zebrali się wszyscy, łącznie z lordem Goberratem, którego niewybredne słownictwo i cięty żart tak kochała od lat młodzieńczych.

Zostało powiedziane wszystko, co było istotne. Dla niej wybór był prosty i nie zamierzała nawet dyskutować. Teraz czekała tylko co sądzą o tym pozostali.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 14-02-2013, 11:08   #6
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Po ostatniej bijatyce w murach świątyni arcykapłan sprawiał wrażenie, że Thorika rozerwie na strzępy i rzuci na niższe plany. Mimo spływających na okudlony łeb krasnoluda pochwał, talentu metalurgicznego, charyzmy, zdolności przywódczych, ten non-stop ładował się w jakieś kłopoty i to nie takie wynikające z walki o porządek na świecie. Raczej były to kłopoty rodzaju podbródkowego w zęby albo połamania komuś szczotki na łbie za krzywe spojrzenie. Hierofanta był więc uosobieniem szczęścia w dniu, w którym przyszło oficjalne wezwanie Thorika na dwór królowej jako czempiona Clangeddina i dowódcy wojennego jednego z oddziałów. Od tego czasu mistrz runów więcej czasu spędzał w polu szkoląc rekrutów, odsypiając na naradach wojennych i zdając sprawozdania królowej, co z resztą doprowadzało go do szewskiej pasji. Tyle było chociaż fajnie, że mógł się wyżyć na rekrutach, a i większość siedzących w cytadeli weteranów lubiło dać i dostać w ryj, także na brak rozrywek krasnolud nie narzekał. Wszystko pokomplikowało się nieco w dniu otrzymania kolejnego wezwania, tym razem dostarczonego w mniej oficjalnej formie, po cichu i w pełnej tajemnicy.

(...)

Hadriana kojarzył jako gołowąsa pojawiającego się czasami na dworze, kilka razy zdarzyło im się nawet zamienić parę zdań ale Thorik nie potrafił oddać należytego szacunku krasnoludowi bez brody. No po prostu nie umiał i kropka, taki tam mechanizm naturalny. Mimo wszystko królewska pieczęć to królewska pieczęć, tak więc chcąc-nie chcąc musiał stawić się na wyznaczonym stole o wyznaczonej porze. On i Storn, czempion Dumathoina, arcykapłan nalegał by Thorikowi przydzielić kogoś myślącego - o ironio dali Storna. Tak się składało, że łysy jak kolano krasnolud był dalekim kuzynem Holderhelka i w porównaniu do niego kapłan miał całkiem poukładane w głowie. Siepacz miał najebane, chwilka wróć. Siepacz miał NAJEBANE w głowie po sam łysy jej czubek i nawet gwoździe w domu wbijał swoim przeskalowanym młotem (zazwyczaj niszcząc przy okazji ściany), co nie zmieniało faktu że w wojaczce skurwysyn był z niego nie miara. Dwójka krasnali stawiła się więc w Srebrzystym Źrebaku przepychając się na sam koniec przybytku, gdzie też miało się odbyć wielce konspiracyjne spotkanie.

(...)

Drzwi otwarły się może nie z hukiem, ale na pewno też nie delikatnie, pchnięte dość mocno przez Storna obiły się o ścianę i wróciły na swoje miejsce. Wewnątrz siedziało już kilka osób: Hadrian i dwójka innych krasnoludów, jednego z nich Thorik dość często widywał na dworze królowej, rudowłosa kobieta zaś była mu nieznana. Oprócz tego wewnątrz siedziała także trójka ludzi, co zdziwiło dwójkę rębajłów jako że rzadko kiedy wpuszczano którego dalej, wgłąb Rozpadliny.
- Wybaczcie lekki poślizg, Thorik, czempion Clangeddina i Storn, czempion Dumathoina stawiają się na służbę - rozpoczął kapłan zdejmując broń i siadając do stołu.

Oboje wyglądali imponująco nawet jak na standard krasnoludzkiej braci. Thorik był średniego wzrostu i słusznej postawy, długa broda i włosy opadały mu na zbroję i kaptur płaszcza. Sam pancerz był unikatem, jednym z nielicznych egzemplarzy kamiennej zbroi dodatkowo ozdobionej lśniącymi lekko w mroku runicznymi symbolami. Na plecach wisiała pokryta piórami tarcza, zaś u boku dyndał wesoło pierwszej jakości topór. Uwieszony u przedramienia zbroi symbol dwóch skrzyżowanych toporów jasno określał preferencje religijne Thorika. Stojący za nim Storn zdawał się być powiększoną wersją kapłana. Wysoki jak na standard krasnoludów, o budowie zbrojonej szafy kuzyn Holderhelka spoglądał ponuro na zebranych. Ten też pochwalić się mógł długą brodą i włosami, z czym czubek jego głowy zdobiła łysina.

Dla widzącej magiczne aury Shaeny dwójka wyglądać mogła jak obwieszona choinka w liczbie dwóch. Silnymi aurami lśniła się zbroja, tarcza i topór Thorika, głównie transmutacji i odpychania, ale i płytówka oznaczona symbolem Dumathoina (i standardowo wyrytymi runami) oraz gigantyczny młot targany przez Storna. W przeciwieństwie do niższego z krasnoludów, te dwa ostatnie przedmioty posiadały na sobie potężne, ewidentnie ponure aury złej i nekromantycznej magii.

(...)

Z diabolicznym uśmiechem na ustach szukał karczmarza. I znalazł. Stał za ladą, nieopodal licznych stołów przy których watahy jemu podobnych ziomków, wlewały w siebie kolejne hektolitry procentów.
- Panie gospodarz! Mam do was sprawę niecierpiącą zwłoki! Pewien jegomość towarzyszący temu gładkolicemu krasnoludowi, niejaki Thorik Holderhelk, prosił aby do jego rachunku doliczyć kolejnego prosiaka, a także – zwrócił się w stronę reszty biesiadujących brodaczy – kolejkę najlepszego piwska dla wszystkich!!! Zdrowie jaśnie nam panującej!
-Thorik Holderhelk? – Oberżysta z trudem wypluwał kolejne słowa, jakby zawstydzony hojnością swego klienta.
-Tak. Wiecie… Ten taki wór kompleksów, brzydal jakich mało co to paraduje w runicznej zbroi i łysym pachołem u boku. Kapłan Srebrnobrodego.
- Ten podobny do was, panie?
- Do mnie? Na gniew Moradina! Co wy za herezje prawicie! Niedomagacie, czy co?!
- Wybaczcie panie…
- Ach zapomniałbym! Proszę przygotować jedną alkowę z wielgachną miednicą i łożem… Najlepiej małżeńskim. Dla pana Thorika rzecz jasna. A ponadto… -
Pochylił się nad ucho szynkarza - dochowacie tajemnicy?
- Oczywiście. To znaczy zależy za ile… - W oczach małego pyrlika zagościł płomyk chytrości.
W odpowiedzi Tharik wysunął pękatą sakiewką, po czym wyciągnął zeń kilka sztuk złota i dyskretnie wsunął je swemu rozmówcy do kieszeni.
- Nasz kapłan potrzebuje na noc jakiegoś młodzieńca… Do towarzystwa. Ach te klechy… Wszędzie machają swym kropidłem. Znajdziecie jakiego śmiałka?
- Da się zrobić!
- Jeno pamiętajcie! Cicho sza!
- Będę milczeć jak grób!
-Tak trzymać, tak trzymać –
młody Holderhelk odwrócił się na pięcie, starając się zamaskować kwitnący uśmiech.

Czego jednak nie mógł przewidzieć to fakt, że Tymora miała zamiar uśmiechnąć się do jego brata, jako że ten poszedł w ślad za nim. Ot dziwne przeczucie, że Tharik zbierze w zęby od pierwszego napotkanego krasnoluda przybrało wyraz o tyle inny, że...
- Patrz ci kurwa niespodzianka - mruknął kapłan zza pleców bliźniaka, po czym złapał najbliżej stojący kufel i literacko to ujmując - przypierdolił mu z całych sił w zęby, aż zadzwoniły w nich duchy przodków.
- Uważaj sobie, co innego twoje durne dogadywanie, a co innego moja reputacja jako czempiona świątyni, tak więc jak nie chcesz jeszcze dzisiaj szukać uzdrowiciela, proponuję powrót do stołu i grzeczne zaczekanie do rana - mina Thorika w moment przybrała wyraz niemal grobowej maski, błyskawicznym ruchem odwrócił się do karczmarza.
- Ty zaś, synu kurwy i elfa, ja jestem Thorik Holderhelk i jutro z samego, pierdolonego rana widzę cię w świątyni, nauczymy cię rzeczy albo dwóch.
Na odchodne odwrócił się jeszcze.
- Aha, spróbuj kurwa nie przyjść to sam przytaszczę tutaj dupę i cię tam zawlokę, a wiesz czemu? Bo ja jestem kurwa jednym z opiekunów tej świątyni!

Czerwone plwociny pociekły z ust zaskoczonego Tharika. Nie minęła chwila nim ten wypluł trzonowy ząb, który jakby w obawie przed następną serią zdarzeń opuścił swój wieczny posterunek, uciekając jak najdalej od czarnych chmur, które poczęły zbierać się nad głowami zwaśnionego rodzeństwa.
- Ty suczy synu!
Tharik doskoczył do kapłana nurkując pod jego ramieniem po czym mocnym sztychem z łokcia, posłał go na posadzkę. Pochwycił pobliskie krzesło i z dziką furią rozbił je na oszołomionym bracie.
- Nie strasz bo się zesrasz!

Krasnoludy, do tej pory gawędzące głośno między sobą, poderwały się ze swych siedzisk. Podobnie jak przed kilkoma chwilami, kiedy to jeden z gości trącił ledwie Hadriana kuflem, w ruch poszły topory, młoty i miecze. Żaden z braci nie zdążył nawet zareagować, kiedy pod ich brodami zaświeciły ostrza, nad łbami zaś zawisnęły młoty.
- Chyba mamy do pogadania, panowie - mruknął złowrogo rudobrody krasnolud, przeciskając się pomiędzy swoimi podkomendnymi. Bez ogródek chwycił rozszalałego Tharika za brodę, szarpnął mocno i pchnął na kontuar.
- Skąd przylazłeś zmarszczony knurze?

- Z rzyci Bhaala, do kurwy nędzy! - Krasnal soczyście splunał czerwienią na ryj komendanta, po czym przyjebał mu ostro z główki.
Cios okutą w stal dłonią rozniósł się echem pośród ścian gospody. Dziwaczny rezonans zrodził się zapewne w pustej głowie brodacza. Dowodzący skrzywił się jedynie bardziej, chociaż z jego nosa ciekła krew.
- Tak to mi mamuśka klapsy dawała, młokosie - tutaj poprawił dla pewności lewicą, podziwiając jak nogi miękną pod Tharikiem.
- Skąd przylazłeś moczymordo, gadaj...

- Gówno cię to obchodzi zasrańcu! Z cipami nie gadam - zanurkował przed kolejnym wymierzonym weń ciosem i odskoczył w głąb sali.
- Ehh, tacy to się nigdy nie nauczą.
- On jest od Hadriana... - Wyjaśnił cicho karczmarz.
- Ach tak? Hola, wy trzej. Zostawcie tego drugiego, zaraz się nim zajmiemy. Teraz no mi tego poturbo... Spacyfikować. Nockę spędzisz w loszku, chłodnym jak cipsko elfiej kapłanki!

- Elfia kapłanka to się spłodziła zasrany pederasto, brata tylko ja mam prawo przypierdolić w ryj! - Huknął na pół tawerny bliźniak wyrywając się (w akompaniamencie Storna, który szarpnięciem ramienia praktycznie przerzucił nad sobą jednego z oprawców) krasnoludowi i dobiegając do tego trzymającego Tharika... I dla odmiany również przypierdalając mu w ryj.
- Bić skurwysynów! - Ryknął Tharik, z radością przyjmując wybawienie brata i kolejny cios w ryj. Stare wspomnienia odżyły.
- Hejże hej, arcykapłan mnie zabije! - Wykrzyczał radośnie okrzyk bojowy Thorik wyzwalając zaklęcie, w mgnieniu oka urosło mu się z metr lub dwa, tak że teraz sięgnął rozmiarów rosłego ogra.
- Hejże... Hyj? Tak czy siak, zaraz strażaku obiję ci ryj!
Chociaż dla niektórych popisy braci i ich przydupasa byłyby niezwykłym widowiskiem, na królewskiej gwardii bynajmniej wrażenia zrobić nie mogły. Rudobrody krasnolud, dowodzący oddziałem, bez większego entuzjazmu podziwiał skoki, pchnięcia i wszelakie ewolucje Throrika, którego tak zwana selekcja naturalna zapewne ominęła, po czym bez ogródek, gdy ten wylądował, zdzielił wydobytym zza pasa młotem w potylicę.
Kapłan finezyjnie, niczym ścięte drzewo, padł na kant kontuaru, tracąc przy tym kilka zębów. Kolejne ciosy upadły już na kulącego się niczym pies przy kupci Tharika. Zręczny cios młotem, obuchem topora i drugi z braci ułożył się do snu na zasyfionej podłodze.
- Jegomość chce dołączyć czy odbierze ich rano z lochu? - Rzucił w kierunku Storna.
- Ssij kij, za rodzinę spuszczę wpierdol i twojej matce, a większego trolla w Dolinach nie znajdziesz - odrzekł Storn łapiąc mocniej za młot.
- Słyszeliście, on chce w kij.
Jak na życzenie Storna, stojący za jego plecami krasnolud uderzył młotem od dołu, prosto między rozstawione szerzej do ataku, nogi. Ten właśnie wylądował najgłośniej na podłogę, bo z piskiem i łzami płynącymi strumieniami z oczu.

Obudzili się w celi, Thorik przetarł solidnie łeb i sprawdził stan swojego uzębienia.
- Kurwa mać, znowu... - Mruknął szukając srebrnego łańcuszka z symbolem Clangeddina.
- Jak mateczkę kocham, chyba tylko krasnoludzkie bóstwo zdzierży używanie zaklęć leczących do wprawiania sobie zębów...
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 14-02-2013, 18:34   #7
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
Tabuny kurzu, pyłu i innego syfu szczelnie wypełniały kryptę, by wraz z królującym mrokiem, skutecznie ograniczyć pole widzenia.
Gdzieniegdzie z gęstego, zdawać by się mogło nieprzeniknionego całunu, przebijały się soczyste, świeże pasma czerwieni.
Krew.
Wszędzie krew. Na ścianach, suficie, podłodze. Niektóre rozbryzgi zdawały się tworzyć coś w rodzaju wzorów. Może run? Albo liter?

Pośród chaotycznego tańca szkarłatnych plam można było dostrzec wplecione w ów dramatyczny obraz, dziesiątki nadgniłych, rozszarpanych na strzępy zwłok. Wszystkie należały do krasnoludów. Mężczyźni i kobiety. Starcy i dzieci. Smród rozprutych wnętrzności niestrudzenie wisiał w powietrzu.

Skonali w męczarniach, na pustkowiu, ledwo kilkadziesiąt stóp pod ziemią.
Teraz w ciemnych korytarzach niepodzielnie królowało milczenie, od czasu do czasu przerywane rytmicznym dudnieniem serca.

Nie trzeba było słów i wyjaśnień. Wiedzieli co tu się stało.


Ochrypły śmiech rozdarł zasłonę ciszy…


***

- List? Do mnie?
Spod krzaczastych, ciemnych brwi wyjrzała para intensywnie czarnych węglików, mieniących się blaskiem pewności i wigoru.
Dwa soczyste robale przyozdobione bujną, kasztanową brodą bezgłośnie poruszały się w takt kolejnych słów, które nakreślone wprawna ręką, zdobiły żółtawy pergamin.

Duży, bulwiasty, porowaty nochal zmarszczył się w grymasie niezadowolenia.

Tharik od małego nie przepadał za runami. Kreślenie liń i innych szlaczków nigdy nie leżało w obszarze jego zainteresowań. W czasie wolnym wolał dla relaksu i kondycji psychicznej, rozkoszować się cudownymi darami fermentacji. Był prostym krasnoludem. Całe swe życie starał się postępować podług starożytnej, krasnoludzkiej maksymy – „Głową do przodu.” Wyznawał też zasadę trzech P – Popić, popierdolić, a na koniec przypierdolić. W sumie mógłby uważać się szczęśliwego brodacza…
-Od Hadriana. Może nie pamiętasz, ale przez ostatni tydzień towarzyszyłeś mu w drodze powrotnej do Młota I Kowadła. – Siwobrody kapłan z zażenowaniem spojrzał na młodego Holderhelka, który jakgdyby nigdy nic stał sobie nagusieńki w swej sypialni, ulokowanej na piętrze tawerny i bezwstydnie eksponował swe bujne owłosienie, jakie gęsto pokrywało jego muskularne ciało. – Goniec miał niezwłocznie dostarczyć dla ciebie ową wiadomość. Pozwoliłem sobie zająć się tym osobiście.

Spod pierzyny wciśniętego gdzieś w kąt łóżka wysunęła się blada ręka, a następnie bezwładnie opadła na ziemię.

-Widzę, że masz za sobą… barwną noc, THARIKU. – ostatnie słowo wymówił z wyjątkowo mocnym akcentem - Szkoda tylko, że przez ten czas nie uraczyłeś mnie raportem z twojej misji. Czy ty aby nie zapominasz komu służysz i jaką instytucję reprezentujesz?
- Nie sposób zapomnieć. – Na moment oderwał wzrok od listu. - Ilekroć zamykam oczy, tylekroć widzę szpetną mordę tego patafiana.
-Widzę, że bardzo kochasz swego brata…
-Oczywiście. Z tej miłości zadusiłbym go na śmierć.
-Dosyć bredni. Pojedziesz do tej gospody i zrobisz co Ci tam karzą. Traktuj to jako polecenie służbowe.
-Skąd wiesz, że…
- Siwobrody gestem ręki nakazał milczenie.
-Zbieraj się. Raport zdasz mi w drodze.
 
Glyswen jest offline  
Stary 14-02-2013, 23:22   #8
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Jeźdźcy wyruszyli w drogę. Szare płaszcze chroniły ich przed niewygodami podróży dodając otuchy i dając świadomość nietykalności oraz bezpieczeństwa. Immunitet posła zapewniał ochronę przed wieloma przeszkodami ułatwiając ich podróż możliwie w jak największym stopniu. Jednak nic nie było w stanie ich obronić przed samymi adresatami.

Jeden z posłów nie miał przed sobą dalekiej podróży. Ba! Nawet konia nie musiał siodłać gdyż Rafunk mieszkał w Poddomu, toteż krasnolud bez problemu na piechotę tam miał zamiar się udać. Jednak mimo najkrótszej drogi, biedak trząsł się cały ze strachu, a jego kompani nim wyruszyli pocieszali go przyjacielskim poklepywaniem po ramieniu. Dwie butelczyny spirytusu również przyjemnie dodawały odwagi.
Nim sługa zdążył wreszcie dowlec się pod drzwi jednego z nielicznych kowali Poddomu, niebo już całkiem ściemniało, zaś świecący leniwie księżyc nieśmiało zerkał zza czarnych chmur, chowając się przed jedną, zbłąkaną błyskawicą która niesfornie przecięła niebo. Wiatr przeraźliwym jękiem zawył, zagubiony krążąc w nielichym labiryncie krasnoludzkiego miasteczka, przyprawiając posłańca o dreszcze. Brodacz spojrzał na potężne i solidne, dębowe drzwi strzegące wejścia do niepozornego domku małego jegomościa. Obracające się koło zębate wmontowane w miejscu judasza, wystukiwało z cicha rytm uderzając swymi zębami o niewielką zapadkę. Tuż za nim, na tym samym wale naciągnięty był kawałek paska skórzanego, przenoszący moment obrotowy w głąb drewnianych wrót. Do czego to służyło sami bogowie zapewne nie wiedzieli jednak nie wróżyło to niczego dobrego. Tuż przy klamce, zwisał niewielki łańcuszek zakończony, wyrzeźbioną w walcu stali, gałką kuszącą by pociągnąć za ów łańcuszek. Co więcej tabliczka z wypisanymi maciupkimi literkami głosząca "pociągnij by zadzwonić" dopełniała owe uczucie. Karzeł wziął głęboki oddech, przeżegnał się zamaszyście po czym z zamkniętymi oczyma wypełnił polecenie napisane na tabliczce informacyjnej.

Wpierw nic się nie stało. Następnie koło przestało się obracać, co też spowodowało ustąpienie tykania zapadki. Wcześniej niewidoczny bolec wysunął się na długość dwóch cali po czym widocznie przekręcił się w lewą stronę zwiastując uruchomienie kolejnego mechanizmu. Wtem z całych odrzwi zaczęły dobiegać przeróżne dźwięki poczynając od tykania, poprzez skrzypienie, jęczenie metalu na stukaniu kończąc. Ostatecznie jedna z poziomo zorientowanych desek odpadła od swego pierwotnego położenia wisząc na zawiasach doń przymocowanych i ukazując rząd tabliczek pod nią ukrytych. Owe kawałki wyszlifowanej kości pokryte były przeróżnymi znakami koloru czerwonego, zaś opadając w dół na swych niewielkich zawiasikach ukazywały kolejne tabliczki ukryte pod nimi. Szybko, niczym skrzydła wiatraka podczas huraganu, poczęły zmieniać się układając ostatecznie w dwie cyfry. Jeden i zero, a raczej w liczbę dziesięć. Po sekundzie znów się przestawiły ukazując cyfrę dziewięć. Nie trwało to długo, gdyż tylko kolejną sekundę, gdy nagle dziewiątkę zastąpiła ósemka. I znów zmiana, i znów, i znów. Tabliczki odliczały czas powoli dążąc do zera. Krasnolud widząc to wybałuszył oczy i zakrył twarz obiema dłońmi. Licznik doszedł do swego przeznaczenia zatrzymując się na dwóch okrągłych cyferkach. Przenikliwe, acz cichutkie, piszczenie rozległo się w powietrzu, a sekundę po nim głośne i nie spodziewane "DING DONG"
- Już lecę. Znaczy idę. No bo się mówi, że się leci jak się spieszy, co nie? A zresztą mało to ważne bo jak już powiedziałem, że lecę to polecę - usłyszał zza bariery dziwnego mechanizmu. - Choć w sumie to też nie. Bo to lewitacja. A to zupełnie co innego. Poczekaj proszę chwilkę bo to nie wygodne. O tak. Musze odbijać się od ścian by się poruszać. Taaaak. W sumie łatwiej było by pójść piechotą, ale niech na tą chwilę podłoga będzie lawą. Ale tylko tak umownie, bo za gorąco by mi było jakby cały hol pokryty byłby magmą. Oj chyba bym nie mógł po nim chodzić. Mógł bym? No nie wiem. Choć w sumie czemu by nie sprawdzić? Gdzieś tu miałem... A nie, tak, drzwi. Już otwieram! - piskliwy głosik musiał należeć do niziutkiego jegomościa otwierającego własnie wrota to tejże niewielkiej magicznej krainy znajdującej się w tym tyciutkim domku.

Był to gnomowaty jegomość mierzący ciutkę ponad metr i ważący ćwierć jednej dziesiątej tony. Różowe włosy niesfornie sterczały mu naokoło głowy tworząc niejako włochatą koronę. Krzaczaste brwi oraz nieuczesana broda wraz z wąsami również świeciła przedziwną różowością w oczy. Prawie zielone oczy wiecznie rozbiegane nie mogące skupić się na jednym punkcie cały czas chłonęły otaczający go świat, w tym lekko zdezorientowanego posłańca. Wielgaśny nochal zdobił facjatę gnoma, niczym wisienka na torcie.
Czubek głowy owego dziwaka przystroił wysoki, czarny cylinder przyozdobiony pasem blachy i umiejscowionymi reflektorami świetlnymi, zaś na samym czubku siedziała znudzona ropucha. Na czole widniały czarne okulary wyglądające niczym ochronne szkła spawacza zaś przy brodzie pałętała się niewielka maska z dwoma dziwnymi dyskami symetrycznie rozłożonymi po boku. Elegancki płaszcz niestety odrobinę za długi, okrywał jego małe ciało, zaś z kieszeni wykwintnej kamizelki wystawał złocony łańcuszek od cebuli. Rękawice chronione warstwą gotowanej skóry i nielichymi płytami stali podziurawione były przeróżnymi rurkami i drutami, zaś kilka kamieni szlachetnych na lewej ewidentnie błyszczało magią. Płócienne spodnie ciemnego koloru włożone miał do potężnych butów w których obecność magi i mechaniki była widoczna gołym okiem.
- W czym mogę służyć? - Zapytał się gospodarz.
- Eeerrgh... List przyniosłem. - Rzekł pospiesznie posłaniec wyciągając zwój pergaminu i podając go gnomowi.- No to ja już pójdę w swoją stronę... - dodał niepewnie.
- A może wejdziesz do środka? Mogę herbaty zaparzyć. Albo i nie. Nie ma herbaty. A zresztą nie widziałem jeszcze brodatego krasnoluda pijącego herbatę. Głupoty gadam. Ale wodę pijecie? A wino? A co powiesz na kufelek piwa? Lubisz piwo? Ja lubię, ale nie piję dużo. Choć nie. Nie możesz wejść. - Zakończył ze smutkiem, zaś widząc zdumioną minę karła dodał pospiesznie. - Podłoga jest lawą. Nie możesz tak na nią wejść.
- No dobra. Masz tu list, ja muszę iść. Bywaj - zakończył wręcz niecierpliwie poseł, robiąc w tył zwrot i dając dyla, aż się zakurzyło.
- Khy, khy. Co my tu mamy? Królewska pieczęć? Ciekawe... Bardzo ciekawe. To co Panie Romanie? Czytamy?
- Kero!

Malutki poszukiwacz przygód bez problemów dodarł na wyznaczone miejsce spotkania. Większym wyzwaniem było orientacja w terenie w karczmie w której miał spotkać swego starego towarzysza. Gdyby nie Ropuch siedzący na wysokim kapeluszu i podpowiadający gdzie mają się udać zapewne, Rafunk kręcił by się w koło wśród wysokich krasnoludów. Co prawda dwa razy zahaczyli o bar i raz o wychodek, ale w końcu szczęśliwie dotarli do celu. Tam też spotkali wzywającego ich poszukiwacza zaginionych kamieni oraz kilku innych znajomych i nieznajomych również wezwanych na spotkanie by omówić niewyobrażalnie interesującą wyprawę.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 19-02-2013, 01:25   #9
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Srebrzyste Źrebie. Narada.

- Czy cokolwiek wiadomo o tej zarazie? - spytał Torst widząc, że nikt się nie przymierza do zabrania głosu. - Ktoś doszedł do tego, jak się jedni od drugich zarażają?
Gospodarze popatrzyli po sobie. Po dłuższej chwili milczenia Hadrian pokręcił beznadziejnie głową.
- Będę z wami szczery... Całkowicie szczery. - dodał z obawą w głosie. - Nie będziemy pierwszą ekspedycją wysłaną z ramienia królowej. Przed nami posłano tam dwóch kapłanów, którzy mieli dowiedzieć się, cóż takiego zarazę powoduje. Odnaleźć jej źródło... Nie wiemy jednak, co się z nimi stało.
- Zatem musita i ich znaleźć, dopytać kogo trzeba. Może trafili na jakiś trop i za nim pognali w czeluści? Kto wie, kapłani to zawsze o tu mieli... -
trzasnął nadgarstkiem w przyłbicę. - Jeśli nie...
- Będziemy musieli rozpocząć poszukiwania serca plagi na własną rękę. - dokończył Hadrian.
- Owe ekspedycje... Mieli swoje zapasy jedzenia? - spytał Torst.
- Niewielkie. Jednak z tego co mi wiadomo, kapłani są w mocy tworzyć strawę i wodę z łaski swych bogów.
- Taaa... Kapłanów nie ma, to i strawa zniknie - powiedział Torst. - Notatki będziemy zostawiać po drodze - mówił dalej.- Hadrianie - zwrócił się do wodza ich ekspedycji - trzeba będzie ustalić, gdzie pierwsze wieści się zostawi, wraz z kierunkiem dalszej marszruty.
- No i boję się, że trza będzie pozbyć się każdego, kogo na drodze spotkamy - dodał. - Albo i z dala ominąć. Od żywych zarażać się można, jak przy zwykłej chorobie. Albo po ugryzieniu, jak wścieklizna, czy, ponoć, likantropia. Woda skażona zarazę nieść może. A może to być i magia plugawa.
Hadrian ponownie uśmiechnął się lekko.
- Przez twe słowa Torście rozumiem, że wyruszysz ze mną? - w głosie tliła się radość.- Z tego co wiadomo, wiele osób jest też zdrowych. Przynajmniej jeśli chodzi o Poddom, tuż za Wrotami. Tam zaraza zebrała małe żniwo, mimo to ciotka nakazała otwierać przejście jak najrzadziej. Tak by nie kusić pozostających pod ziemią lordów. Nie można na razie pozwolić, by ktokolwiek opuścił Królestwo w Czeluściach. Również z decyzją o postępowaniu wobec ludności radzę sie wstrzymać, dopóki na własne oczy nie przekonamy się, jak wygląda sytuacja... - żal wlał się na jego twarz. - Musimy, muszę pamietać, że schodzimy tam przede wszystkim po to, by im pomóc, nie cierpień dodawać.
- Izolowano tych, których o chorobę podejrzewano? -
spytał Torst. - Ile czasu mija, nim się zaraza ujawni?
- Oczywiście, starano się. Dbać o to mieli lordowie czeluści, powołując odpowiednie służby. Jak sytuacja się rozwinęła... Dowiemy się dopiero pod ziemią.
- A co do tego moru... -
warknął Goberrad.- W głowie człekowi się robi gorzej ponoć już od pierwszego dnia... Twarz nawiedza cień, z oczu znika iskra rozwagi. Jak u zwierza, co to go zaszczuć pod ścianą. A reszta - gorąc i wrzody pojawiają się... Cholera wie. - wzruszył rozbudowanymi ramionami. - Czasami szybko, bardzo szybko, a czasami taki jegomośc zdąży rozczłonkować swoją rodzinę, rodzinę sąsiada, jego wnuków i wtedy dopada go zmęczenie.
- Po oczach patrzeć ryzykowną jest rzeczą. -
Torst pokręcił głową. - A pewnie i magia umysłu na nich źle działać może.
Dziewczyna przysłuchiwała się z zainteresowaniem rozmowie. Podobał jej się tok rozumowania Torsta. Zadawał bardzo dobre pytania.
~ Pamiętasz Neverwinter, Shaeno? ~ melodyjna myśl Astry zakwitła w głowie czarodziejki.
~ Mhmmm, ale tam to przebiegało nieco inaczej... ~ odparła niechętnie.
~ Co nie znaczy, że nie można znaleźć wspólnych czynników.
Astra jaka by nie była, to jednak bywała bardzo przydatna. Shaena odchrząknęła cicho i odezwała się, podpierając brodę dłonią:
- Myślę, że warto wspomnieć, iż z opisanych symptomów ciężko znaleźć w historii przypadek, do którego pasowałoby wszystko na raz. Nie wiemy jeszcze co prawda zbyt wiele, ale można zauważyć pewne podobieństwa... - spojrzała w sufit w chwilowym zamyśleniu - Istnieją grzyby głębinowe, których zarodniki roznoszące się w jaskiniach, wywołują halucynacje, zmiany w zachowaniu i gorączkę. Z kolei na zachodnich wybrzeżach Faerunu istniała lata temu plaga rozsiewana przez gobliny... Do tego wielka zaraza w Neverwinter... Trudno ocenić skalę zarazy przy tak niewielu informacjach...
~ Ale wiesz, że to w zasadzie nie bardzo jest na temat i niewiele daje całej reszcie? ~ Astra znów wtrąciła się w jej myśli.
- Ten... - Shaena zgubiła na moment wątek, rozproszona przez srebrnołuską - W każdym razie... Cokolwiek to jest może być z dużym prawdopodobieństwem rozprowadzane umyślnie i nie tylko przez zarodniki czy żywe istoty. Zatem im szybciej zajmiemy się tą sprawą, tym lepiej... A i oczywiście... Nie mówiłam chyba o tym jeszcze... Jestem z wami i służę pomocą. - Hadrian wiedział, ale warto było to potwierdzić.
Czarodziejka w końcu umilkła. Cóż... Nie było tajemnicą, że dużo gadała.
- Wszystko zostanie wam wynagrodzone. Dziękuję, panno Ardalan. - uśmiechnął się Hadrian, po czym zerknął na lorda Czeluści. - Może warto wysłać posłów na zachód, do miejsc wspomnianych przez pannę Ardalan? Kto wie, może będą potrafili pomóc nam po własnych tragediach?
- Zapłacić grupie twych przyjaciół możemy, ale chciwość lordów sięga czasem pod niebiosa... -
siwobrody splunął przez ramię. - Poza tym, jak roześlemy ludzi po Faerunie z taką wiadomością, zaraz u naszych bram stanie jaka armia. Albo dwie... Nie, nie, nie. Musimy poradzić sobie z tym sami, psia mać.
~ Czujesz to, Astro?
~ Ale co? Nic specjalnego nie wyczuwam...
~ No właśnie... O to chodzi.
- Przepraszam, może trochę nie w temacie. Ale skoro tak boicie się, że sprawa dojdzie do niepowołanych uszu, dlaczego nie przebywamy w miejscu, które utrudniałoby magiczne śledzenie? Magia pozwala słuchać i widzieć na daleko większe odległości, niż...
~ Starczy. ~ pseudosmoczyca przywołała ją do porządku.
Shaena umilkła w pół zdania.
- Spokojnie, panno Ardalan. Wątpię, by kotokolwiek śmiał zbliżyć się do miejsca wypchanego obrońcami, nie mówiąc o tym, że leży ono w sercu Poddomu. - uspokoił ją gestem dłoni. - Na powierzchni, póki co, nie musimy się niczego obawiać.
~ Ignorant! ~
Ardalan także miała ochotę nagadać co nieco krasnoludowi na ten temat, ale jej zamiar przerwało:
- Pierdolenie! - Krzyknął Thorik waląc kuflem w stół, oblewając przy okazji siebie, siedzącego obok niego łysego krasnoluda i pechowca goszczącego po jego drugiej stronie.
- Tak to jest, jak się kurwa ludziom da za dużo gadać, planowanie, pierdolenie jeden kij. Zamiast gdybać i rozsyłać osłów zbierajcie dupska i idziemy w Czeluść, te Srarik idziesz z nami? Czy królowa przysłała cię tutaj jako jucznego muła? - Kończąc krasnolud w runicznej zbroi wstał i rzucił (standardowo) przytyk w kierunku brata. Psia jucha już naprawdę musiało przetrzebić co bardziej rozgarniętych mieszkańców Czeluści, skoro przysłali tutaj tego półdebila.
Torst rzucił okiem na Shaenę, ciekaw jej reakcji na typowy wyskok myślącego mięśniami krasnoluda.
- Inni też tak zapewne myśleli - powiedział.
~ Nie myśleli ~ poprawiła ga Afreeta.
- Tu nie wystarczy pomachać toporkiem - dokończył, kryjąc w brodzie uśmiech.
Czarodziejka zareagowała na zachowanie Thorika dość... nietypowo? Uśmiechnęła się szeroko i bardzo, bardzo powstrzymywała się, by nie parsknąć śmiechem na głos. Krasnoludy były zaprawdę niezwykle interesującą rasą. Więzi rodzinne zapewne też miały tu inne znaczenie niż wśród ludzi. Skupiła się jednak na aktualnym temacie. Naturalnie całkiem odmienna była reakcja Astry, która momentalnie wykonała ruch najbardziej przypominający chyba napuszonego kota. Wygięła grzbiet, machnęła niespokojnie ogonem i już niemal - już prawie - gotowa była zasyczeć, gdy jednak wrodzona duma, wdzięk i gracja powstrzymały ją od tak prostackiego zachowania.
~ Weź się uspokój. ~ skarciła ją dziewczyna.
~ Prostak i gbur. Jak mam przebywać z kimś takim? Jeszcze pod ziemią? W jaskini? To był zły pomysł... ~
Shaena chwilowo ponownie wyłączyła umysł na marudzenie smoczycy.
- Dobrze, że mamy takich bojowych towarzyszy. Niech zatem mięśnie pozostaną ich domeną, a myślenie naszą - skwitowała z uśmiechem, zwracając się poniekąd właśnie do Torsta.
- Oj, oj już nie pierdol brodaty - odpowiedział krasnolud czarodziejowi - co chcesz planować jak nie wiesz z czym walczysz? To nie jest grypa do cholery, tego nie wyleczysz butelką wódki. Musimy zobaczyć z czym mamy walczyć, potem sobie wymyślajcie te wasze plany, badania i inne tam pieprzenie się w książkach.
- Spokojnie, Thoriku... - wykrztusił z siebie Hadrian, wyciągając ramiona.- Wyprawę planujemy dopiero na jutro. O brzasku dokładnie... Dlatego nie przesadzajcie z beczułkami... - poczerwieniał ponownie.- Zatem jeśli ktoś chce porozmawiać, zaplanować pewne rzeczy, odpowiednia pora na to. I co ważniejsze, jeśli chcecie przygotować się przed wyprawą dodatkowo, będzie na to tylko chwila. Z rana.
- Eh, nudziarze... - Podsumował Thorik waląc czołem o stół i zostając w tej pozycji gwoździa jako swoisty bunt przeciw pipowatości ich przewodnika. Dopiero po kilkunastu sekundach do rozmowy włączył się siedzący obok towarzysz kapłana, łysy jak kolano, za to o długich, sięgających za barki włosach, Storn.
- Ale wróć... Że jak rano? To ja ciągnąłem Skurwysyna ze sobą taki kawał drogi żeby nażreć się i pogadać? Do stu elfów... - Burknął krasnal pokazując kciukiem oparty o ścianę młot rozmiarów podobnych do swojego właściciela.
- Tam skąd pochodzę... - warknął Goberrad.- Strawę ciepłą, piwo i wódę daje się żołnierzom tuż przed morderczym bojem młokosie... Toteż nie obawiaj się. Młot się przyda, jak nie dzisiaj to jutro. I będziesz jeszcze tęsknił do kiecki swojej mateczki.
- Spieprzaj uschnięty kutasie. -
Zajęty do tej pory pożeraniem ociekającej tłuszczem, dorodnej golonki Tharik, podniósł znad talerza swe mętne spojrzenie. Upił ostatni łyk piwska, po czym rzucił glinianym, opróżnionym kuflem w skrzywionego psychicznie, cuchnącego starą, zaschnięta uryną dziada od czasu do czasu tytułowanym jego młodszym bratem. - Pierdolić to ty se możesz swoich chłopców z nowicjatu. - Kontynował.
- Tu trza, jak słusznie zauważyła nasza piękna panienka, tęgich umysłów i jakiego pomyślunku! Czyli ty Thorik, debilu jeden, odpadasz w przedbiegach! - Ignorując docinki ze strony swego bliźniaka, zwrócił się do gładkolicego krasnoluda. - No Hadrian! Jeśli ten tu lord z wdzięczności wyliże pomarszczone dupsko arcykapłana Clangeddina to piszę się na tę samobójczą wyprawę! Masz mojego topora! A tera powiedzcie mi... Którędy do wychodka? Od patrzenia na ten podły ryj Thorika, srać mi się zachciało.
- Na zewnątrz... Tak mi się wydaje. -
speszył się Hadrian.- Jeśli to konieczna rozmowa nad stołem...
- Na zewnątrz? Dobra! Wybaczcie mili państwo. Zew braterskiej miłosci wzywa! Zaraz wracam! - Grzmotnął w stół zakutą w stal pięścią, po czym powstał z krzesła. Oczom wszystkich ukazała się misternie spleciona, siegająca do pasa broda, na której niczym na świątecznym drzewku, zawieszone były resztki jedzenia gdzieniegdzie przeplatane pasmami sklejonego piwskiem zarostu.
Krasnolud postapił kilka kroków w stronę wyjścia, dumnie prezentując swą kunsztowną, lamelkową zbroję, na której widniały liczne zdobienia, tworzące coś na wzór run. Jak twierdził sam Tharik, na każdej płytce zapisane było imię wielkiego wojownika z jakim dane mu było się zmierzyć i pokonac w uczciwej, honorowej walce.

Przed drzwiami skłonił się nieznacznie zebranym w izbie po czym wyszedł.
- Tia kurwa, tęgiego pomyślunku, powiedział krasnolud którego nie puścili na nowicjat bo mylił wannę z kiblem i przez większość życia uważali za niedorozwiniętego. Tak czy siak mam tu być rano, tak? Idę popilnować tego debila żeby po drodze nie wywołał jakiejś burdy, Storn idziesz? Tutaj nie pomahasz Skurwysynem, chyba że będziesz tak miły wybić mojemu bratu zęby zanim zrobi to jakiś zapijaczony moczymorda - Thorik skinął na łysego krasnoluda, który zabierając pod pachę kilka udek kuraka wstał z ławy i skierował się do wyjścia zbierając po drodze młot z pod ściany.
- Tymczasem, panowie i panie - widzimy się rano.

- Shaeno... - Nie zważając na wymianę poglądów między krasnoludami Torst zwrócił się do czarodziejki. - Masz jakieś pomysły co do wyposażenia przydatnego w naszej wyprawie?
Głos Torsta oderwał ją od przyglądania się krasnoludzkim bliźniakom. A spoglądała na nich z mieszaniną rozbawienia, fascynacji, ale i niejakiego... niepokoju. Strach pomyśleć, do czego byli zdolni.
- Nie wiem, na ile wsparcia możemy liczyć i czy całość wyposażenia musimy zorganizować sami, czy pod tym względem mamy otrzymać jakieś zaopatrzenie. - wzruszyła lekko ramionami i wstała z krzesła, nie mogąc dłużej usiedzieć w spokoju. - Po pierwsze i niejako już załatwione - prowiant. Zapewne bez kapłana nie ruszymy, dobrze by było gdyby takowy mógł wam...nam...zapewnić pożywienie i wodę. Przynajmniej na ile kto tam potrzebuje. Po drugie - jakiś standardowy ekwipunek w stylu lin, haków, czegoś do rozniecania i rozpalania ognia, koce, takie rzeczy... Część z nas na pewno posiada w dużej mierze własne zasoby. W końcu dla nikogo to chyba nie jest pierwsza wyprawa i pewnie każdy dobrze wie, co przygotować. Wiadomo, że...
~ Shaeno, skup się. Do rzeczy i bez dygresji. ~ upomniała ją Astra, tylko bardziej rozpraszając, niż pomagając.
Dziewczyna bowiem nie nawykła do tego rodzaju przemów.
- Tak naprawdę wszystko się przyda, bo nie wiemy, na co dokładnie trafimy... Kredy, pergamin, atrament - zaznaczanie przejść, odwiedzonych miejsc, może jakaś prowizoryczna mapa? Nawet tak proste rzeczy jak kwas, ogień alchemiczny, szklane kulki... Ze wszystkiego można zrobić użytek. Tyle że... Jak wspomniałam... Na ile mamy sami się zaopatrywać, a na ile możemy liczyć w ramach przygotowań przed wyprawą, to już inna kwestia. - postukała opuszkami palców po ustach, spoglądając w sufit i zastanawiając się, o czym jeszcze mogłaby napomknąć.
- Oj tyćkum tyćkum - usłyszeć można było nagle cieniutki głosik z pod lady stołu - to może jakie sterylijne szmateczki by nam się przydały? I no łoctu ciutke w nim zamoczyć, albo jakiego wapna, co by to morowe powietrze nam nie szkodziło? Jakby dyćke złota się znalazło to i maseczki filtrowe pożądne mógłbym skonstruować, bo moja to i tylko pół godzinki ciągnie. Ale to nie małe sumy - zastanowił się przez chwilę... - Nie, nie, nie... Czasu ni ma. Trzeba zaryzykować jeno z chustkami. Liny się i przydadzą, ale trochę ich sam mam. Jedzonko to chyba każdy z nas jest w stanie skombiować, a jak nie to mu coś ugotuję. Taaak, specjały z Jaskini. Wiec jakby nie było jeno wspomnianą przez panienkę mapę by nam się przydało. Tak, wielką mapę. Dostaniemy mapę? - Peplał z prędkością wściekłego chomika biegnącego w kołowrotku.
Przez chwilę uwagę Hadriana przykuły bardziej dziwne, niepokojące po szczerości odgłosy, docierające tutaj z głównej sali. Dopiero nieznoszący konkurencji głos gnoma zdołał całkowcie przesłonić krzyki z oddali.
- Tak? To znaczy... Nie. Chyba, albo nawet na pewno? - pogubił się w plątaninie słów Rafunka.- Czasu jest niewiele... Zatem nie będzie czasu na konstruowanie. - wzruszył ramionami. - Chciałbym żebyście przede wszystkim dobrze wypoczęli. Nie minęło wiele czasu, jak wróciliśmy z poprzedniej podróży... A ta, która teraz otwiera się przed nami, może być jeszcze bardziej wymagająca. - spojrzał na kobietę, uspokajając ją nieco. - Jeśli chodzi o finanse, skarb królowej na pewno zwróci wam przynajmniej za część zakupu. Nie przejmujcie się tym, ale też nie folgujcie zbytnio... I pamiętajcie o pochodniach. O dziwo pod ziemią potrafi być bardzo ciemno...
- Możemy sobie z kwestią ciemności poradzić inaczej. Pochodnie zajmują ręce, trzeba na nie uważać i z daleka będzie nas widać... - ponownie wzruszyła lekko ramionami - Ilu z nas faktycznie tego potrzebuje? Ja nie. A potrzebujących mogę wspomóc odpowiednim zaklęciem...
- Jeśli o mapę chodzi... - wtrącił się Torst. - Czy ktokolwiek zaznaczył, na jakiejś mapie, gdzie i kiedy wszystko się zaczęło? Ta cała zaraza? Miejsca z datami by się nam przydały. Jeśli są oczywiście.
W co Torst osobiście bardzo wątpił.
- Łooooo, zaklęcie - szepnął pod nosem zainteresowany gnom - A, nie... przecież nie potrzebne mi - dodał ze smutkiem. - No to co by was dłuzęj w niepewności nie trzymać, nerwów wam nie nabawić, czy jakiej innej przypadłości nie sprawić, jako i korzyści w tym nie widząc, a co więcej nie owijając w wełnę czy mówiąc prosto z mostu, tak jak wy krasnoludy lubicie, co nie zmienia faktu, że krasnoludem nie jestem. Chyba. Tak. Taką mam nadzieję. Zresztą to może fajnie jest być krasnoludem? Jak to jest być krasnoludem? - spytał patrząc to z jednego brodacza to na drugiego. - Albo nie. No zresztą wracając do sedna sprawy, Na wyprawę piszę się. Prawą ręką. Zresztą lewą też. A co by im smutno nie było reszta ciała też pójdzie. - dodał pospiesznie, nie chcąc by któryś z karłów dosłownie wziął jego słowa i rozczłonkował małego jegomościa zabierając jeno ramię na owe zadanie.
- Kero! - zaskrzeczał ropuch
- A, i Pan Roman... znacie go? To jest Pan Roman. Panie Romanie to jest reszta. Tak. Pan Roman jest ropuchą...
- Kero!
- Ropuchem.
- Kero!
- Wspaniałym ropuchem -
dodał Rafunk, a widząc zadowolenie na zielonym pyszczku kontynuował - i osobiście pójdzie z nami na wyprawę. Tak, dzięki temu nie musicie się niczego lekać. - Zadowolony aż klasnął w dłonie i lekko podskoczył na swym miejscu sprawiając, że płaz ledwo co utrzymał się na przedziwnym kapeluszu nietypowego towarzysza.

- Zginiemy marnie, chyba jednak nie będzie potrzeba żadnego pisma, jak tak widzę co tu się dzieje, to my żywi stamtąd nie wrócimy. - Mruknął Mat i rozejrzał się za jakąś belką na suficie, po chwili już półleżał na niej wcinając kolejny kawałek prosiaka i słuchając co ciekawego jeszcze wymyślą.

C’ath przyglądała się całej rozmowie w milczeniu. Stała przez ten cały czas u boku Hadriana nie uznając za istotne podzielić się z towarzyszami wyprawy swoimi rozważaniami. Wolała słuchać niż mówić.


- Tak... Pan Roman. I...To wspaniale. - wydukał zdruzgotany mentalnie tyradą gnoma Hadrian. - Trostcie, takich rzeczy przyjdzie nam się dowiedzieć niestety dopiero po minięciu Wrót. Większość z mych braci pozostała pod ziemią, a to oni najwięcej informacji posiadają. - westchnął ciężko. - Zatem, widzimy się jutro o świcie, zwarci i gotowi?

- Tak jest! -
Ruda odetchnęła z ulgą, że zebranie zmierza ku końcowi.

- Taaaa jeeeeeeest! - zakrzyknął maluch podnosząc swą dłoń ubraną w niezwykłą ręawicę wysoko w górę. Znaczy się dla gnoma wysoko. - Jutro z samiuteńkiego rana. Ale to gdzie się widzimy? Znaczy spotykamy. Tak, spotykamy. I co tą mapą? Masz może mapę?
- O nic nie musicie się martwić moi drodzy.
- uspokoił gestem nadpobudliwego gnoma. - Opłacono wasz pobyt w Srebrzystym Źrebaku. Na każdego czeka izba, wygodne łoże...- zerknął na ludzi zasiadających przy stole.- Choć możliwe, iż będą nieco przykrótkie... Oby chociaż kadź z gorącą wodą wam to wynagrodziła. Jeśli zaś o mapę chodzi...- powrócił spojrzeniem do magików utworzonej właśnie kompanii.- Postaram się coś wymyślić... Czasu brak by łomotać w drzwi Serca Ziemi i prosić o gotową. Z pewnością strażnicy Wrót, w niższym Poddomie mają takowe. Ostatecznie to ich poprosimy o pomoc w tej spawie. Teraz zaś...- chwycił za puchar z winem. - Proponuję toast: Za naszą sprawę, za królową i za powodzenie... Niech Bogowie trzymają nad nami piecze!
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 19-02-2013, 17:04   #10
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Thorik i Tharik
Czyli cuchnący loszek o poranku.


Lokum jakie za zasługi własne otrzymali Holderhelkowie było, rzec można pięciogwiazdkowe. Prościej rzec ujmując- każdy lord, król, suzeren czy inny możnowładca pragnąłby mieć tak urocze miejsce schadzek dla najpodlejszych ze swych obywateli.
Wciśnięte w skałę, na której ustawiono niewielki fort, wypełnione przeszywającym zimnem, wilgocią pokrywającą mury, kraty, stoły, zydle... Wszystko dookoła. Rzeczy, do których każdy krasnolud raczej przywykł. Prawdziwą tragedią okazały się same cele, a dokładniej jedna z nich. Miłosne gniazdko trójki spokrewnionych krasnoludów.
Słoma, a raczej breja która kiedyś nią była, wymieszała się z odchodami poprzednich lokatorów, po woni zapewne poprzednią dynastię pamiętających... Pośród niej zaś plątały się szczury upasione niczym prosięta pod nóż. Elementem wystroju, o którym nie wypada nie wspomnieć był szkielet poprzedniego nieszczęśnika. Nikt nie pofatygował się aby uprzątnąć resztki po nim ku uciesze stałych, ogoniastych lokatorów. Drobne, acz ostre jak sztylety ząbki ogołociły kości do czysta, pozostawiając na nich drobne ślady.
Wraz z odległymi głosami, przez kratę w suficie do celi wpadły słabe promienie dopiero co przebudzonego słońca.
- Doberek sukinkoty...- zarechotał jeden ze strażników, po drugiej stronie żelaznej kraty. Jego towarzysz trzymał w dłoniach dwie, drewniane miski. - U nas no jak w królewskiej gospodzie! Koryto zawsze na czas, powinniśta się przyzwyczaić...- zachwycony własną elokwencją trącił w bok kompana, ulewając z misek biało-zieloną breję. - Dzisiaj zupcia! - nachylił się nad naczyniami i zaciągnął wonią... Aż loki na brodzie się mu rozprostowały.
- Nie, nie, nie! Na młot Moradina! Nie godzi się podać takiej brei szlachetnym gościom. To wszak przyjaciele Rozpalonej Kuźni! Co powiesz Gerald?
- Prawda! Trza by to jako uszlachetnić!

Gerald zaciągnął mocno nosem, odchrząknął i splunął gęstą breją prosto do jednej z misek.
- Lepiej?- zapytał.
- Potrzymaj...- kolega oddał mu tacę z misami, po czym nachylił się nad nią zatykając jedną z dziurek w nosie. Nabrał potężnie powietrze, po czym zawartością zatok obryzgał potrawę. Dla pewności strzepnął z dłoni do ostatniej z misek to pozostało... Rozciągnięte, gęste smarki. Zamieszał w brei palcem.
- Idealnie... Tok, tok. Może piwka do tego by my im polali?
- Ni, ni. Wisz, takie sukinkoty nie piją przed południem. Jak elfy!

Obydwoje ryknęli śmiechem, rzucając- na odwal się- miski przez kraty. Gromki śmiech niósł się wśród ciemnych korytarzy z oddali, nawet kiedy zniknęli z zasięgu wzroku więźniów.



+-+-+

Nie więcej niż godzinę później ponownie usłyszeli kroki niesione tutaj ponurym echem więziennych ścian. Strach pomyśleć, iż mogło być to drugie śniadanie... Biało-zielonej brei nawet szczury żreć nie chciały.
Po drugiej stronie krat ujrzeli jednak znajomą twarz Hadriana.
- No tak... A ja was po karczmach szukałem.-mruknął.- Po co płacić za nocleg skoro można dostać...To.- rozejrzał się po celi, krzywiąc się mocno na widok taplających się w gównie szczurów. - Królewski apartament. Strażniku, zwolnić ich.
- Ale...
- Żadnego ale. To ludzie wykonujący wolę królowej i jeszcze tego ranka mają stanąć przed jej obliczem! Ja nie będę się tłumaczył, dlaczego dwójka strażników postanowiła być mądrzejsza niż ich władczyni.
- ściszył głos i zmarszczył brwi.- Lecz jeśli jesteście tacy służbiści to z pewnością staniecie przed nią osobiście tłumacząc swoje racje, hmm? Wszak ostatnio niewiele ma na głowie i potulna niczym branek... Tak! Zróbmy to. Chodźcie!
Strażnicy, tak rozbawieni niedawno, teraz pobladli jak tyłki klasztornych mnichów, patrząc po sobie.
- O ni, ni! Słyszał ty warchole?! Uwolnić więźniów!
- Ale...
- Żadnych ale! To przyjaciele korony!
- Ale...
- przerwał mu cios w twarz.
-Bo cię wybatożę skurwielu...
- To ty masz klucze kozi łbie!


Po kilku chwilach Hadrian wspólnie z Holderhelkami maszerował pośród ulic dopiero budzącego się do życia Poddomu.
- Słyszałem co ześta nawyczyniali w Srebrzystym Źrebaku... Nie! Żadnych tłumaczeń i zwalania winy Thorik! Nie interesuje mnie który, któremu co... Pamiętajcie jednak. Tam, pod ziemią możemy liczyć tylko na siebie wzajemnie. Takie sytuacje tutaj skończyły się tylko parszywą nocą... A tam skończą się w mogile. Zapamiętajcie.




"Wesoła" kompania, na którą składał się Hadrian oraz Holderhelkowie powitała kolejno wypełzających ze swych pokoi towarzyszy. Czekało na nich śniadanie, o wiele skromniejsze niż wczorajsza uczta, niemniej jednak pożywne. Jajecznica z kawałami słoniny, świeży chleb, miód pitny oraz odrobina owoców. Kiedy zasiedli do stołu krępa gospodyni podała im kubki oraz blaszany dzbanek z kawą.
Srebrzyste Źrebie rankiem prezentowało się skrajnie inaczej. Podłogi były zamiecione, woń potu i rzygowin uleciała przez otwarte okna, przez które wpadało rześkie, poranne powietrze. Z zapachem skwaśniałego piwa nie dało się jednak wiele zrobić. Wsiąknął w deski, stoły, krzesła... Czy jednak było to wstanie odebrać apetyt krasnoludzkiej części kompanii?
- Królowa niezwykle się uradowała na wieść, iż postanowiliście pomóc. Obiecała sztaby złota dla każdego. Nie zapominając oczywiście o przysłudze jaką każdy z mieszkańców Wielkiej Rozpadliny wam będzie winien...- uśmiechnął się, po czym schował nos w parującym kubku kawy. Holderhelkowie cuchnęli bardziej niż goblinie gniazdo.
- Wnieść!- posyłając bliźniakom tęgie spojrzenie, krzyknął w kierunku drzwi.- Wybaczcie, iż przyśpieszam wszystko, ale ciężko tu wysiedzieć.
Do karczmy weszło kilka par gwardzistów, targających skrzynie. Kolejno rzucali je w pobliżu stołu odchylając wieka. Wypełniały je rzeczy takie jak liny, haki, kolce na buty służące do wspinaczki, lampy naftowe, pochodnie, łańcuchy, hełmy z iglicą na świece, same świece, patyki dymne, młotki, małe kilofy, bukłaki na wodę wykonane chyba z całej kozy czy nawet kreda.
- Zdołałem przekonać królową... Pobudziła nocą pół miasta to zgromadzić. Weźcie co uznacie za potrzebne, byle się nie przeciążyć. Wszystko jest do waszej dyspozycji.





[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jvcjSacysxQ&list=PLF2C2769EFAF0E992[/MEDIA]


Hadrian istotnie nie dał wiele czasu na przygotowania. Ledwie zdążyli oblizać talerze, już trzeba było decydować co zabrać a co pozostawić, by jeszcze szybciej opuścić karczmę i główną ulicą skierować się ku Wrotom.
Miejsce to, o tak błahej nazwie, było dumą każdego z tutejszych krasnoludów. Przedłużeniem brody rzec można... Legenda głosiła, iż brama do ich podziemnego królestwa wieki temu wytrzymała nawet szturm ogromnego smoka. Miasto spłonęło, jednak za sprawą ocalałych pod ziemia rodzin szybko je odbudowano.
Wrota znajdowały się, patrząc z lotu ptaka, nieco na uboczu. Pomyśleć można nawet- z dala od Poddomu. Minęli główny mur, udając się gościńcem w kierunku jednego z klifów. Już z daleka dostrzec się dało wyżłobione w nim głowy brodatych krasnoludów- najwspanialszych z pośród Lordów Czeluści, którzy ocalili królestwo przed najazdami drowów.

U wejścia na długą, kamienną kładkę jaka prowadziła ku Wrotom nad spokojnym strumieniem zatrzymali ich gwardziści w szarych zbrojach. Hełmy przesłaniały ich twarze, pozwalając by jedynie brody swobodnie opadały na pierś.
- Oczekiwaliśmy was Hadrianie.- rzucił dowódca. Nieco bardziej barczysty krasnolud o niskim, ponurym głosie. Poza tym nie wyróżniało go od pozostałych, szarych gwardzistów nic innego. - Wszystko trza przeprowadzić jak najszybciej i sprawnie. Ni wiemy co dzieja się po drugiej stronie, ale powinien stróżować tam oddział, który posłał żem w zeszłym miesiącu. Dowodzi nimi Haffnar. Utalentowany magik. - oderwał spojrzenie od Hadriana, z niejaką nieufnością przyglądając się ludzkim towarzyszą Rozpalonej Kuźni. - Schodzą z wami?
- Tak, kapitanie. To moi towarzysze. Podołają, ręczę głową. A teraz prowadźcie, miejmy to wreszcie za sobą.

Marsz ku Wrotom ułożonym u podnóża wielkich, krasnoludzkich głów zdawał się trwać niemiłosiernie długo. Być może z powodu niepokoju jaki z pewnością wlał się do serca każdego z nich? Kamienne twarze przyglądały im się jak zesłanym na śmierć. Gwardziści maszerowali równo, jednak ich dłonie nawet na chwilę nie oddalały się od rękojeści toporów i młotów wiszących przy opasłych klamrach.
- Otwieramy!- zawołał dowódca, a w kilka chwil później potężny mechanizm trzasnął głośno wprawiając w drżenie skały dookoła. Skrzydła wrót odchylały się powolnie, ukazując przed ich oczami skąpany w półmroku, wysoki na kilka pięter korytarz o niemal gładkich ścianach.
- Nie będziemy otwierać całkowicie, Hadrianie. Pędźcie, Haffnar z pewnością czeka. Niech potęga ramion Moradina was osłania!
- Tak... Słyszeliście?
- obejrzał się na towarzyszy.- Biegiem. Broń w pogotowiu!
Rozpoczęła się gonitwa, której końca nie oznaczało nawet minięcie progu Czeluści. Słońce, tak przyjemne dzisiejszego ranka, zniknęło za ich plecami. Rześkie powietrze ustąpiło miejsca cuchnącego potem, spalenizną i zgnilizną wyziewowi. Otoczyła ich duchota, dziwacznie nasycona wilgociom. Stali w Poddomie, stolicy Królestwa w Czeluściach.
Gościńcem ciągnącym się przez kwadratowy, wydrążony tysiącem ramion korytarz podążali przez kilka minut nie zwalniają tempa. Słaby promyk światła towarzyszył im przez cały czas, aż do momentu kiedy z Wrota zatrzasnęły się z hukiem. Złożyło się to w czasie z dotarciem do pierwszej strażnicy- niewielkiego fortu wykutego w bocznej ścianie korytarza. Na ich drodze stał krasnolud w fioletowo złotej szacie, o łysej głowie i obnażonej, owłosionej piersi. Ozdobione pierścieniami palce zaciśnięte miał na wspaniałym, z pewnością nasyconym magią kosturze.
- Hadrian "Łysa Twarz" z klanu Rozpalonej Kuźni jak mniemam...- przemówił niepasującym do krasnoluda, wysokim i pretensjonalnym głosem.
- Czyli zapowiedziano moją wizytę?
- Na tyle na ile było to możliwe, chłopcze.
- popatrzył po osobistościach za jego plecami na dłuższą chwilę zawieszając je na Shaenie, Troscie i Rafunku.
- A to twoi pomocnicy?
- Przyjaciele.
- powiedział z naciskiem.
- Taaak? Wspaniale. Obawiam się jednak, że takie sytuacje weryfikują przyjaźnie. Przechodząc do sedna sprawy...
- Ktoś się zbliża!
- ryknął gwardzista z niskiej wieży, na co przed fort wypadło natychmiast kilkunastu jego towarzyszy w szarych zbrojach.
- Czułem, że otwarcie wrót rozniesie się echem...- westchnął czarodziej.- Trzymajcie nerwy na wodzy. W Poddomie nie ma wielu zarażonych... Jeszcze. - rzucił lekko, odwracając się w kierunku wskazanym przez gwardzistę.
Już po kilku sekundach dostrzegli nadchodzącą grupę. Szóstka krasnoludów, na czele której maszerował stary, pomarszczony krasnolud. Jego ziomkowie taszczyli ze sobą toporzyszcza i młoty.
- Przejście!
- Kto idzie?
- zapytał czarodziej.
- Twoja matka i wszystkie gindynbały co jej z dupska powyjmowali! Przejście mówię!
Haffnar ledwie puknął kosturem o ziemię, na co jęknęły skały i zadrżały niczym owce przerażone wilka. Starszy nabrał rezonu i zatrzymał się w półkroku, kilka metrów przed szeregiem gwardzistów.
- Spytam po raz ostatni... Kto idzie?
- Grim Wirujący Młot i jego synowie...
- Lord Grim?
- czarodziej otworzył szerzej oczy. - Robi się coraz ciekawiej...- te słowa wyszeptał w kierunku Hadriana.- A co was tutaj niesie o szlachetny?
- Wychodzimy! Nie spędzę tutaj ni chwili dłużej póty jakie dziadostwo zbiera swoje żniwo! Przejście bo sam je sobie wyrobię przez twych pachołków!

Ruszył śmiało przed siebie, zatrzymując się dopiero na szczycie piki, którą jeden z gwardzistów przycisnął do jego piersi.
Hadrian nabrał głośno powietrza w płuca, po czym dał krok do przodu.
- Jestem Hadrian Rozpalona Kuźnia! Przybywam tutaj z polecenia królowej by walczyć z zar...
- Koło pomarszczonej kuśki mi lata kim jesteś młokosie! Chcesz zleź nawet do najgłębszej jamy i szukaj czego ci się podoba! Ja wychodzę i te puszki mnie nie powstrzymają
- odtrącił oręż strażnika.
- Niestety, lordzie Grim. Nie mogę na to pozwolić... Mam królewski edykt.- młodzieniec wsunął dłoń do swej torby i wydobył z niej zwój.- Który gwarantuje mi głos nadrzędy w sprawach związanych z losem królestwa podziemnego! Królowa ogłosiła mnie Namiestnikiem Czeluści!- szarpnięciem rozwinął zwój.
Lord zrobił wielkie oczy.
- Pokażcie no mi to...- przecisnął się przez szereg strażników, nieufnie spojrzał na Hadriana i wyrwał mi z ręki dokument. Jego oczy przesuwały się szybo po runicznym piśmie, a gęba przybierała coraz bardziej kwaśny wyraz.
- Ha! Dobre sobie... Jakby cię sranie złapało ci się to papierzysko przyda.- cisnął Hadrianowi zwojem w twarz i splunął pod nogi.- Królowa nie ma prawa ustanawiać takiego prawa bez zgody lordów czeluści! Warty ten edykt tyle co kupa krowiego gówna! - wymierzył palcem w Haffnara.- Ty też mnie nie powstrzymasz kuglarzu! Zwołam wszystkich lordów i opowiem im o wyczynach królowej. Nie będę więźniem na własnej ziemi... O nie! Zapowiadam: jeśli trzeba będzie zbiorę ludzi i siłą przejdę przez te chędożone wrota. Basta!
Odwrócił się na pięcie, trącając po drodze barkami gwardzistów. Nie obejrzał się już, nie wypowiedział słowa więcej. Wraz z synami udał się w drogę powrotną, ku sercu Poddomu.
Haffnar schylił się po zwój leżący u stóp Hadriana i bez ekscytacji przeleciał po nim spojrzeniem.
- No, no... Wspaniały to awans Hadrianie. Jednak... Grim miał racje. Nawet królowa nie może takie prawa ustanowić bez zgody lordów.- wzruszył ramionami wręczając młodzieńcowi zwój.- O posłuch w tej sprawie sam zadbać musisz. Bo jeśli już w Poddomie, wśród tutejszych lordów wsparcia nie uzyskasz... Dalej będzie tylko gorzej. Pomijając fakt...- spojrzał w kierunku mroku, w głębi którego zniknęły jakiś czas temu wrota.-... że jeśli się naprawdę uprą kwestią czasu będzie aż zdobędą ten fort i otworzą Wrota.
- Szlag... Szlag by to wszytko!
- huknął Hadrian, wciskając zwój do torby.- Przybyłem tutaj na ekspedycję, do walki z zarazą. Nie żeby uprawiać politykę!
- A jednak...
- Czemu ty uczynić tego nie możesz? Przekonaj lordów!
- Jaaaa?
- uśmiechnął się wrednie czarodziej.- Jestem z pospólstwa mój panie. Nie posłuchają mnie. Śmiać będą się tak gromko, że nikt mego głosu nie dosłyszy.
Hadrian wpadł w rozpacz, widoczną gołym okiem. Popatrzył po swych towarzyszach.
- Nie mamy na to czasu...-mruknął do siebie.
- Jeśli odejdą lordowie nie minie dzień aż cała ludność Poddomu ruszy ich śladem. Kto wie ilu może zostać zarażonych w tym czasie? A jeśli to wypełźnie na powierzchnię...
- Dobrze! Tharik, Thorik...C'ath?
- popatrzył po krasnoludach.- Udacie się ze mną za lordem Grimem. Postaramy się go przekonać. Jeśli nie, pójdziemy do pozostałych lordów... Ktoś musi mieć choć trochę oleju w głowie.-spojrzał ponownie na Haffnara.- Pozostałych mych towarzyszy zapoznajcie z sytuacją. Wykorzystajcie ten czas aby dowiedzieć się czegoś o zarazie, przyjaciele. I gdzie udać się dalej... Nie obawiajcie się mych rodaków. Po mieście przemieszczać będziecie się mogli swobodnie.
- Dokładnie to chciałem zaproponować nim pojawił się nasz pieniacz.- uśmiechnął się jakby sztucznie do magików i zakapturzonego człowieka.- Fort pozostawimy żołdakom. Pokażę wam co wiemy o zarazie. U siebie. Zapraszam.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172